źródło: pixabay.com |
Zapadła przejmująca cisza. Oboje wlepili wzrok w monitor laptopa. Doktor jeszcze raz powoli przewinął pierwsze strony tekstu, marszcząc brwi i niewyraźnie pomrukując. Wreszcie zdecydowanym ruchem zakręcił kółko myszy i wrócił do tytułu pracy. Zmierzył dziewczynę okiem surowego sędziego i wydał ostateczny wyrok.
- Pani Julio, to nie jest praca licencjacka. Naprawdę
nie mogę tego uznać.
Spojrzał jej prosto w twarz. Zmroził
spojrzeniem, poraził miną bezstronnego egzaminatora. Po raz pierwszy w trakcie
spotkania trwającego już dobre pół godziny przyjrzał się buzi studentki. Była
blada jak sufit świeżo po remoncie. Nawet kolor ust pokrytych różową pomadą
zdał się mniej wyrazistym nim jeszcze przed chwilą, kiedy w młodym umyśle tliły
się resztki nadziei, że może jednak, że Kniaziewski się zlituje, że nie będzie
najgorzej.
Przełknęła głośno ślinę.
Jeszcze parę sekund zbierała myśli, tępo wpatrzona w błękitne oczy wykładowcy,
którego szanowała za szeroką wiedzę i klarowne, przemyślane prowadzenie zajęć i
lubiła, mimo że wzbudzał w niej lęk. Studia zupełnie ją przerosły. Nie była w
stanie ani czytać tak dużo, ani pisać tak sprawnie, jak oczekiwano od studentów
filologii. Słowa wykładowcy wzbudziły w niej gniew, nawet nienawiść, które
jednak błyskawicznie ustąpiły miejsca poczuciu klęski, niemej rozpaczy. Resztką
się, jąkając się i sepleniąc wydukała, śledząc wzrok mężczyzny kierujący się
już, absolutnie bezczelnie, z jej oczu na dekolt:
- Ale, panie doktorze, mogę to poprawić. Mamy jeszcze
tydzień.
Wciąż, jak przez poprzednie
minuty, stała mocno pochylona. Cały ciężar ciała spoczywał na wysuniętych do
przodu łokciach i przedramionach, spoczywających na blacie biurka. Zdało jej
się, że wypowiadane przez nią słowa, albo pozbawione dźwięku, albo z innego
powodu, wcale nie docierały do przeznaczenia. Kniaziewski, o co nigdy by go nie
podejrzewała, jak zahipnotyzowany gapił się w niewielki skrawek przestrzeni
zawierający się między jej tułowiem i rozpiętą od góry jasnobeżową koszulą.
Zdała sobie sprawę, że w tej pozycji biała koronka przykrywająca piersi była w
całości dostępna ciekawskim oczom siedzącego naprzeciw mężczyzny. W innych
okolicznościach Julia uśmiechnęłaby się do swojej niefrasobliwości,
wyprostowała plecy i pół-zalotnym gestem poprawiła grzywkę, kończąc
przedstawienie. Tym razem coś ją przed tym powstrzymało. Nadal tkwiła w
bezruchu, czując piekące wypieki występujące na policzki. Dopóki gość patrzy na
nią z zainteresowaniem, dopóty jej nie wyrzuci z gabinetu.
- Panie doktorze, da mi pan jeszcze szansę? –
wymamrotała lękliwie.
- Szansę?! – Jak się nie poderwie nagle wybudzony z
letargu. – Chce mi pani powiedzieć, że przez trzy miesiące nie napisała pani
ani jednego sensownego zdania, a za kilka dni przyniesie pani całą pracę
licencjacką? – znów skierował wzrok na oczy dziewczyny.
Natrętnie się w nie zanurzył,
wwiercił się w wąskie źrenice jak korkociąg. Zielone tęczówki – rzadki okaz.
Teatralnym wybuchem złości wlewał w nie strach, wywołując nerwowe drganie
całego ciała studentki. Czuł je natychmiast opuszkami palców jako wibracje
blatu stołu. „Obrzydliwe, tak znęcać się nad bezbronną istotą.” – uśmiechał się
do siebie cynicznie. Oczywiście już dawno ktoś powinien był ją „uwalić”, nie
dać zaliczenia i skłonić do przerwania studiów. Licencjat z literatury w jej
wypadku to jakaś tragiczna pomyłka. Z drugiej strony wiedział, że ją
przeciągnie za uszy. Dla niego to kwestia maksymalnie trzech dni, by przerobić
to jej pożałowania godne „dziełko” w coś, co przynajmniej formalnie będzie
przypominać pracę naukową. Nie bez kozery mówi się, że ładnym jest w życiu łatwiej.
Julia jest tego najlepszym przykładem. Nie chciał już tylko pomagać za darmo,
jak w poprzednich latach innym studentkom. Miał dość sytuacji, kiedy słowo
„dziękuję” kończyło znajomość, a ślicznotka w godzinę po zdanym egzaminie,
licencjackim czy magisterskim, była już u swojego chłopaka i świętowała sukces w
jego ramionach, a raczej obejmując go w pasie udami. Tym razem należało mu się
coś więcej. Choćby jedna zielona iskierka uznania, o ile nie rozkoszy, z tych
jej powabnych oczu.
- Trochę napisałam. – jak przystało na blondynkę, zrugana
studentka wysiliła się na uśmiech.
- Wielkie mi trochę. Życiorys zerżnięty z Wikipedii
bez podania źródła. Reszta przepisana z jednego opracowania, parę zdań z cudzej
pracy magisterskiej. Ja znam te teksty na pamięć. Pani Julio, to bezwstydny
plagiat! Jeśli liczy pani na to, że program antyplagiatowy tego nie wykryje, to
jest pani w błędzie.
- Ojej. – dziewczyna mogła tylko westchnąć. Nogi
zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa.
- To musi wyjść na jaw, pani Julio. Pani nic za to
nie grozi. Zwyczajnie nie dostanie pani dyplomu. Skończy sobie pani studia za
rok. Mnie jednak wyleją za to z pracy! Może nie od razu. Ale jak zrobię wyjątek
dla pani, potem dla jeszcze kogoś, zlituję się, bo sytuacja rodzinna, bo to, bo
tamto, bo dziewczyna w ciąży, bo narzeczony uciekł do innej – różne
nieszczęścia spotykają studentów – aż Rada naukowa uzna, że opinie
Kniaziewskiego są wiadomo co warte i Eldorado się skończy.
- Nie wiedziałam. – najchętniej zniknęłaby
natychmiast, jak za zaklęciem Harrego Pottera. Rozejrzała się w poszukiwaniu
krzesła, ale doktorek oczywiście musiał udać, że nie widzi zażenowania.
Bezdusznie nie zaproponował zdruzgotanej dziewczynie, by usiadła. – I co teraz?
- Nie wiem. – znów spojrzał w dekolt, dość wymownie.
– Musiałabyś wszystko napisać od nowa, a przynajmniej gruntownie przeformułować
i opatrzyć poprawnymi cytatami. Nie dasz rady w tydzień. – niechcący zwrócił
się do niej „per ty”, łamiąc profesorską konwencję, której dotąd konsekwentnie się
trzymał. Zorientował się, dopiero gdy słowa poleciały w eter.
Zdziwił się łatwości, z jaką
przyszło mu poniżyć dziewczynę. Gdyby zapomniał o formie grzecznościowej
podczas innej rozmowy, lapsus nie byłby straszny. Dziewczyna nie poczułaby w
tym niczego niestosownego. Jeszcze by się ucieszyła z takiego spoufalenia. Nie
wtedy jednak, gdy bez skrępowania, zmrużywszy oczy, liczył otworki w lewej
miseczce stanika.
Julia zrezygnowana spuściła
wzrok. Nogi dosłownie się pod nią ugięły. Omal nie opadła na biurko. W
ostatniej chwili machinalnie wyprostowała plecy. W nerwowym odruchu poprawiła
spódnicę, która i bez tego leżała, jak należy. Panicznie zaczęła szukać myśli,
lecz jak na złość żadna nie chciała zapełnić pustki w głowie. Stała jak automat
do gier wyświetlający napis „game over”, jak „zawieszony” komputer, przeciążony
nawałem zadań.
- Chyba że... – Kniaziewski pierwszy przełamał ciszę.
– Jak chcesz, możemy spróbować w inny sposób. – Mówił wolno, wyraźnie, mimo że
cicho, niemal sylabizując. Zmierzał wreszcie do sedna rozmowy.
- Jak?
Procesor w studenckiej głowie szczęśliwie
się „odwiesił”. Zaczęły napływać myśli, niektóre z nich nieprzyzwoite i niemoralne
– „Mam się zacząć rozbierać?”, napawające lękiem – „A jak ktoś wejdzie?”. Zaświtało
jednak światełko nadziei na uniknięcie najgorszego. Że nie trzeba będzie
zawieźć nadziei pokładanych w niej przez rodzinę, że nie trzeba będzie się
przyznawać, że jest się głąbem a nie genialną filolożką.
- Czasu masz niewiele, ale skoro chcesz popracować w
sobotę i niedzielę...
- A mogę?
- Nie wiem, czy się uda, pani Julio. – Znów „per
pani”, celowo – Możemy jutro zacząć. Powiedzmy, o jedenastej u mnie na
Kopernika. Przynieś pendrive’a. Spróbuję ci wyjaśnić, jak trzeba pisać. Zrobimy
razem pierwszą stronę.
- Na Kopernika?
- Nie wiesz, gdzie jest Kopernika? To kilka ulic stąd
. Wynajmuję tam kawalerkę. Napiszę ci adres. – Sięgnął po bloczek kartek
samoprzylepnych, napisał adres i godzinę i wręczył karteczkę zdezorientowanej
dziewczynie.
- Dziękuję. – przyjęła notatkę, z wahaniem, nie
wiedząc, co odpowiedzieć. Lekcja w mieszkaniu wykładowcy? Czy to nie nazbyt
dwuznaczna propozycja? Czym to się może skończyć?
- Kopernika czterdzieści osiem. Na trzecim piętrze.
Aha, nie musisz pilnować zegarka. Jak przyjdziesz parę minut wcześniej, nic
złego się nie stanie. – Kniaziewski dla pewności wyjaśnił jeszcze w kilku
zdaniach, jak trafić pod wskazany adres. Uprzejmym, troskliwym głosem, modląc
się w duszy, by dziewczyna się nie rozmyśliła i wodząc oczami po jej smukłej
sylwetce.
Również studentka przyjrzała
się dokładnie wykładowcy. Jego posturę – adiunkt nie odznaczał się wysokim
wzrostem ani masywną tkanką mięśniową, w młodości był zapewne bardzo szczupły,
lecz brak szkolnego i uniwersyteckiego wf-u zaczynał dawać o sobie znak w
postaci lekkiego przerostu tkanki tłuszczowej – i łagodne rysy twarzy, na
zajęciach zawsze uśmiechniętej, znała doskonale. Nie opuściła żadnego prowadzonego
przez niego wykładu ani seminarium, na które czasem przychodziła, by odetchnąć
po monotonnych wykładach starszych profesorów mających fatalną dykcję. Prawie
nigdy jednak nie miała okazji popatrzeć na niego naprawdę z bliska, nie licząc
krótkiego spotkania prawie pół roku wcześniej, kiedy przyszła skonsultować
temat pracy licencjackiej, a w praktyce wybrać jedną z jego propozycji. Tym
razem siedział przed nią na krześle biurowym, prawie na wyciągnięcie ręki,
wypowiadał jakieś słowa o ulicach, światłach i skrzyżowaniach i błądził
wzrokiem po biodrach, talii, brzuchu. Na czole miał zalążki zmarszczek.
Podobnie obok oczu, w kierunku skroni, widać było krótkie bruzdy – skutek
specyficznej pracy mięśni towarzyszącej notorycznemu uśmiechowi. Dziesięć lat
różnicy, może mniej, a może więcej. Datę urodzenia adiunkta kiedyś sprawdzała,
ale nie zapadła jej w pamięć. W każdym wypadku wyglądał o wiele młodziej niż znajomi
trzydziestoletni budowlańcy stawiający kolejne domy na jej osiedlu. Naukowcy
się dobrze trzymają. Doktor Kniaziewski – lubiany, szanowany, budzący trwogę.
„Co on kombinuje? Czemu tak
patrzy? Po co zaprasza? Dlaczego do domu a nie do gabinetu? Podobam mu się? Ja,
taka głupia, płaska, skóra i koścista? Niemożliwe! Pomoże mi, ale co weźmie w
zamian? Chyba nie cnotę? O, Boże! Przecież on nie z tych, co są gotowi
wykorzystać dziewczynę. On nie jest brutalny, nie zastosuje przemocy, nie
zmusi.” – tysiąc myśli w ciągu sekundy przebiegło przez głowę zaniepokojonej
studentki. Aż do myśli numer tysiąc jeden, przykrej lecz szczerej – „Do niczego
mnie wcale zmuszać nie musi.” – i myśli tysiąc drugiej, napawającej obawą
innego rodzaju niż poprzednie dylematy – „Ale ja nic nie umiem. Będę stać jak
kołek, leżeć jak kłoda, zamiast go uwieść.” – i ostatnia, smutna konkluzja –
„Już myślę jak dziwka. I on też tak na mnie patrzy? Jak pies na kąsek mięsa? To
nie będzie miłość bez końca, o jakiej marzyłam, tylko zwykłe puszczenie się. Nic
dla niego nie znaczę.”
- Panie doktorze. – zaczęła śmielej niż do tej pory.
– Ja mogę też dzisiaj zacząć, jeśli panu pasuje.
Dwie pary oczu badały się
wzajemnie. Błękit i zieleń zwarły się w krótkim pojedynku, jak podczas
dziecięcej zabawy w to, kto mrugnie pierwszy, kto się speszy. Bez
rozstrzygnięcia. Najpierw spojrzeli na siebie kontrolnie, badając nawzajem
intencje, zaraz potem ruch kącików ust, jego i jej, rozbroił napięcie. Chyba
pierwszy raz tego dnia zobaczyli na przeciw siebie nie groźnego profesora i nie
kobiece ciało łatwe do zdobycia lecz sympatycznego człowieka.
Doktor wstał zza biurka. Lewą
dłonią chwycił dziewczynę za łokieć, jednocześnie prawą ręką zwrócił pendrive’a,
zaciskając wokół niego palce studentki. Następnie objął ją w talii i przekręcił
bokiem do siebie, przodem do drzwi.
- Nie. Starczy na dzisiaj. Zmęczona jesteś. Musisz
odpocząć. Poleż sobie, posłuchaj muzyki. Niech ci narzeczony zaparzy herbaty
jaśminowej z kwiatem chryzantemy. Odpręż się. A jutro, jak będziesz w pełni
sił, zaczynamy. – stopa za stopą, naciskając ramieniem na dolną część pleców, przeprowadził
ją do wyjścia.
Zbliżył się tak bardzo, że
ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem, kierując je wprost do ucha. Nosem
otarł się o skroń dziewczyny, zaskoczonej dotykiem i każdym usłyszanym zdaniem.
Zaciągnął się różanym zapachem włosów, jeszcze bardziej zdziwiony niż
studentka, brakiem oporu z jej strony. Gdyby ją pocałował, albo uszczypnął w pośladek,
pewnie też by nie wyraziła protestu.
Stanęli na chwilę, blisko jak
nigdy wcześniej, biodro w biodro, bok w bok, buzia w buzię – okazało się, że
studentka przerastała doktora o parę centymetrów – jeszcze raz wymienili się
spojrzeniami, zaglądając w głąb źrenic. Oboje poczuli na skórze delikatny
powiew ciepłego powietrza wydychanego przez drugą osobę. Nie wyglądało na to,
by chcieli się rozstawać.
Mężczyzna przesunął w końcu
dłoń z talii na biodro, mocno ścisnął bok uda, przyciągając ją jeszcze odrobinę
bliżej do siebie. Studentka mimowolnie zamknęła oczy, obracając się całkowicie
przodem do niego, z silnym biciem serca spodziewając się pocałunku. Na wpół
bezwiednie ułożyła ręce na jego łokciach, oparła się o jego biodra. Mogłaby
przysiąc, że przez moment o górną część uda otarło się coś twardego, jak przed
wielu laty, ostatni raz w liceum, kiedy na szkolnych zabawach z rzadka udawało
jej się zatańczyć z chłopakiem.
- A więc do jutra, pani Julio. – Adiunkt postanowił
jednak powstrzymać się od skosztowania pomady. Kończyć konsultacje namiętnym pocałunkiem,
w miejscu pracy, wykorzystując zmęczenie i szok studentki, byłoby
nieprzyzwoite. Poza tym, co się odwlecze, to nie uciecze. A jeśli po tej
scence, dziewczyna zjawi się u niego w mieszkaniu, argument że podstępnie
wykorzystał jej chwilową słabość, odpadnie raz na zawsze.
- Do jutra... panie doktorze. – Też się powstrzymała,
mimo że coś pchało ją w objęcia tego człowieka i miała ochotę go pocałować,
jakby to było naturalne zachowanie wobec niego. Dzięki śmiałym dotykom doktora
na chwilę zapomniała o problemach. Czuła, że jak tylko wyjdzie z gabinetu,
amnezja minie, bajka pryśnie, najpewniej zacznie tęsknić. Więc po co wychodzić?
***
Kniaziewski miał rację. Zaraz
po wyjściu z budynku, zmęczenie dało znać o sobie z piorunującą siłą. Studentkę
rozbolała głowa tak mocno, że nawet trzy panadole i mocna kawa nie zdołały
uśmierzyć bólu. Współlokatorka, wróciwszy do akademika krótko przed dziewiątą,
zastała Julię na łóżku, nieprzebraną, zmorzoną snem kamiennym.
Z trudem dobudziwszy koleżankę,
przez dwie godziny męczyła ją pytaniami. Tak długo, aż poznała najdrobniejsze
szczegóły spotkania konsultacyjnego i usłyszała przyznanie się do winy:
- Tak, Gośka! Miałam mokro. A teraz dasz mi spokój?
Gośka nie odpuściła. Szarpiąc
przyjaciółkę za ręce, zaciągnęła ją pod prysznic, rozebrała do naga i zmoczyła
włosy. Po chwili sama zrzuciła ciuchy i weszła do kabinki zasuwając za sobą
drzwiczki.
- To głupie, Julka, ale ja ci tego gostka zazdroszczę.
– wyznała, dokładnie myjąc długie włosy koleżanki.
- Gośka! Ale co ja mam zrobić, jak on naprawdę każe
mi się rozebrać? I w ogóle, co cię napadło, żeby się myć ze mną?
- Sama nie wiem. Zrób coś z cyckami! Założysz jutro
mojego push-up’a. Od razu ci się powiększą.
- Będę miała białą koszulę. Czarny stanik nie pasuje.
- I tak on go z ciebie zdejmie. – zazdrosna zaniosła
się serdecznym śmiechem.
- Gośka! Czy ty mi ani trochę nie współczujesz? – prawie
absolwentka, chwyciwszy nazbyt wesołą koleżankę za barki, energicznym ruchem
obróciła ją tyłem do siebie. W ramach rewanżu zaczęła myć jej włosy, ostrzyżone
krótko, a’la Bob.
- A czego ci współczuć? Obijałaś się cały semestr, a
ten jeleń ci jeszcze chce pomagać... Jeszcze plecki byś mu umyła.
- Pomagać, ale u niego w domu? Nie sądzisz, że to
podejrzane?
- Wyrucha cię. Ha, ha, ha!
- Gośka! – Zagrożona przez męską chuć nie dała już
rady wzbraniać się od śmiechu, którym zarażała młodsza koleżanka. – Zobaczymy,
jak ty będziesz pisać swoją bakalaureacką. – Zaśmiała się i klepnęła ją z całej
siły w pośladek, aż zahuczało w kabinie.
- Osz ty! Bijesz mnie? – Jak się nie odwróci, jak nie
złapie pod żebra, jak nie zacznie łaskotać. – Już ja ci pokażę!
Julia nie mogła pozostać
dłużna. Spróbowała zablokować ręce przeciwniczce – bez skutku. Przypuściła
kontratak – Gośka bez trudu się obroniła i zaczęła łaskotać ze zdwojoną siłą. W
końcu, zmuszona porażkami, wyciągnęła ostatnią broń ze swojego arsenału. Znienacka
złapała koleżankę za piersi. Jednocześnie mocno ścisnęła obie. – Zwyciężyła.
- Ale zboczona jesteś. – zażartowała współlokatorka,
prężąc klatkę piersiową do przodu. – jak napalony małolat. I pomyśleć, że
jesteś ode mnie dwa lata starsza.
Uśmiechnęła się i odwzajemniła
masaż. Delikatnie zaczęła gładzić jeden z sutków Julii. Powiodła opuszkiem
palca wokół brodawki, pomału, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, następnie w
odwrotnym. Julia, po chwili zastanowienia, zrobiła to samo. Przez pewien czas
obie dziewczyny głaskały się wzajemnie, czule, delikatnie i namiętnie, jakby
brały udział w konkursie, kto lepiej utwardzi sutek przeciwniczki. Oddychały
przy tym głęboko, odpoczywając po męczących zapasach.
- Jutro on ci tak będzie robił. – szepnęła Gośka,
zadowolona ze swego dzieła.
- Jeszcze nie wiadomo. Gośka, czy ty...?
- Nie. – Pierwszoroczna studentka nie pozwoliła
dokończyć pytania. Uszczypnęła sutek, który wcześniej troskliwie dopieściła, i
zrobiła kroczek do przodu.
- Nie wiesz, o co cię chciałam zapytać. – Julia nie
dawała za wygraną. Odczytując intencje przyjaciółki, objęła ją za szyję.
Przytuliły się z całej siły. Kilka razy pocałowały się po policzkach. Czule,
jakby były kochankami.
- No i co z tego? Nie robiłam tego ani z facetem ani
z kobitą, jeśli o to ci chodziło. Wiesz przecież.
- Wiem, ale zdało mi się...
- Daj spokój! Daj mu jutro buzi w moim imieniu. –
Gośka ostatni raz głośno cmoknęła przyjaciółkę, po czym wydała rozkaz kończący
zabawę. – A teraz ząbki, siusiu i spać! O ósmej pobudka!
***
Punktualnie o jedenastej
długowłosa blondynka ubrana w białą koszulę i ciemną krótką spódnicę, z brązową
torebką i lekkim sweterkiem w ręce, stanęła w progu mieszkania na Kopernika
czterdzieści osiem.
Gospodarz w pierwszej chwili
zaniemówił z wrażenia. Koszula Julii zdała mu się być o pół rozmiaru za mała.
Ściśle przylegała do ciała, a napięty materiał podkreślał wszystkie
zaokrąglenia ciała oraz zarys stanika. Spódnica, luźna, zwiewna i jeszcze
krótsza niż ta, którą dziewczyna miała na sobie dzień wcześniej, zakrywała
biodra, zostawiając kolana i znaczną część ud niezasłonięte. Włosy zaczesane na
plecy dopełniały kuszącego obrazu młodej kobiety.
- Wejdź, proszę. Rozgość się. Naleję ci herbaty.
Komputer już jest włączony. Zaraz zobaczymy, co damy zrobić... Wyglądasz
przebojowo. – mlasnął dwa razy. – Dziwię się, że narzeczony pozwala pani się
tak ładnie ubierać, pani Julio. – przeprowadzając gościa przez mały przedpokój,
Kniaziewski delikatnie dotknął jej pleców.
- Nie mam narzeczonego, tylko koleżankę w akademiku.
– odpowiedziała na zawoalowane pytanie.
- Więc dziwię się jeszcze bardziej. Proszę, usiądź. –
wodząc obiema dłońmi po jej ramionach, pokierował ciałem studentki.
Usiadłszy na fotelu, a raczej na
niskim krześle bujanym, skierowała spojrzenie na mężczyznę. Szczerym uśmiechem
dała znać ponad wszelką wątpliwość, że uprzejme gesty i częsty dotyk zostały zaakceptowane
bez zastrzeżeń.
- Co my tu mamy? Życiorys. Hmm. – Kniaziewski
rozpoczął pracę nad tekstem. – Wygląda tutaj dosyć niezręcznie. Poza tym to
jest kolejność z Wikipedii. Przesuniemy ten cały fragment niżej. Później
zrobimy z tego oddzielny rozdział. – krótkim zerknięciem na zaciekawioną
studentkę poprosił o zgodę nominalnej autorki.
Dziewczyna przesadziła z
ilością szminki i tuszu do rzęs, rozpraszając myśli korektora. Zamiast nad
strukturą tekstu zastanowił się, ile pomadki zostanie mu na języku. Napadło go
nawet szkolne zadanie z matematyki: Jeśli po jednym liźnięciu znika pięć
procent pokrycia wargi, ile liźnięć musi zawierać pocałunek francuski, by
zebrać połowę szminki i czy pojedynczy pocałunek będzie na tyle długi, by w
jego trakcie pozbawić dziewczynę majtek? Szybko jednak odgonił precz natrętne
wyobrażenia. Usłyszawszy bezwarunkowe:
- Aha. – natychmiast wrócił do rozpoczętej pracy.
Czasami wystarczy, gdy o przyjemności
myśli jedna osoba. Poza tym na szminkę trzeba sobie zasłużyć, a przesunięcie trzech
akapitów, nawet bardzo długich, to żadna zasługa.
- Idziemy dalej. Co my tu mamy? ...był jednym z
najbardziej popularnych pisarzy austriackich w latach dwudziestych i
trzydziestych dwudziestego wieku. Zgadza się, ale styl encyklopedyczny nie
bardzo nam pasuje i, póki co, to gołosłowne stwierdzenie. My najpierw podamy fakty
i na ich podstawie wyciągniemy takie podsumowujące wnioski. Zrobimy tak:
Pierwsza nowela autora – Tu wstawimy albo po prostu nazwisko, albo zastąpimy je
jakimś synonimem. Pasowałoby studierter Philosoph, [1] ale skoro piszemy po polsku, to będzie trzeba znaleźć coś
innego. Może jakieś nawiązanie do jego felietonów i poezji? Zobaczymy potem. – która
ukazała się drukiem w tym samym roku, 1904, w którym – tu znów nazwisko albo
inne określenie – obronił pracę doktorską, nie została zrazu zauważona przez
szersze rzesze czytelników. – W tym miejscu potrzebujemy odnośnik do
literatury. Później znajdziemy odpowiedni pasaż w jego autobiografii. Wstawiamy endnote. [2] Tak samo za słowem „nowela” i za „pracą doktorską”. Musimy przecież
powiedzieć, jakie są tytuły i gdzie, kiedy i przez kogo zostały wydane. Widzisz
wszystko?
- Aha. – zielone oczy pierwszy raz w życiu widziały,
jak się produkuje tekst z prawdziwego zdarzenia.
- Następne zdanie: Dopiero nowele publikowane na
początku lat dwudziestych, przede wszystkim „List nieznajomej” – tu znowu
przypis – spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki – przypis – i
zapewniły autorowi dużą popularność. Miarą tego sukcesu jest na przykład to, że
„List nieznajomej” doczekał się aż trzech ekranizacji – trzy przypisy – z
których pierwsza, z roku 1948, stanowi jedno z najbardziej znanych dzieł Maxa
Oppenheimera, patrona głównej nagrody corocznego festiwalu filmowego w Saarbrücken.
– To każdy wie. Możemy zostawić bez odnośnika.
- W życiu bym tego tak nie napisała.
- Właśnie teraz piszesz. Pewną trudność stanowić
będzie tylko znalezienie cytatów na potwierdzenie tego entuzjastycznego
przyjęcia przez krytykę. W internecie tego nie znajdziesz, ale jest u nas w
bibliotece zbiór nowel, stare wydanie, z pięćdziesiątego któregoś, i tam jest
długi wstęp, bardzo dobrze zrobiony. Na pewno widziałaś tę książkę. Musiałaś ją
mieć w ręku. Tam na pewno coś będzie. W poniedziałek sprawdzimy... Co? Nie
widziałaś? – Kniaziewski udał zdziwienie.
- No, właśnie nie. Wstyd się przyznać.
- A jak czytałaś? Bo „List” akurat musiałaś
przeczytać do tej pracy. Przerobić od A do Z, przez wszystkie litery alfabetu
po kolei. Kupiłaś w Amazonie? Ściągnęłaś z Projektu Gutenberg?
- Nie. Po polsku przeczytałam. – studentka spojrzała
na swojego doktora-wybawiciela jak ktoś, kto prosi o wybaczenie, wiedząc
oczywiście, że żadna kara jej już nie groziła.
- Co?! – wybawca znów udał zdziwienie. – Wiesz, że
powinienem cię teraz wyrzucić za drzwi? Tłumaczenie czytała. Phi! Ale tego nie
zrobię. – przestawił swoje krzesło bliżej jej krzesła, pochylił się ku niej,
dłońmi przykrył jej kolana i patrząc prosto w oczy, dodał: - Nie wygonię cię za
tę bezczelną profanację, jak pójdziemy na pewien układ. Zrobimy deal. [3] OK?
- Aha. – Julia głośno przełknęła ślinę. Nie bała się
już niczego. Ufała, bez racjonalnej przyczyny, w dobrą wolę mężczyzny. Czuła
tylko, że za chwilę miało się stać coś ważnego, nowego, wyjątkowego. Uścisk na
kolanach wyznaczał kierunek, niekoniecznie skromny i przyzwoity.
- Przy okazji, jak jest deal po niemiecku? –
postanowił pomęczyć ją jeszcze chwilę, podchwytliwym pytaniem na erudycję,
jakimi lubił znienacka strzelać w studentów podczas wykładów. Prawdziwy nauczyciel,
z krwi i kości, pasjonat, nawet podrywając kobietę nie zaniedbuje swojej misji
życiowej. Przekazuje wiedzę.
Odpowiedziała mu cisza.
- Nie chodzi o narkotyki. – uśmiechnął się
pobłażliwie, jak na lekcji. – No, deal to Deal...[3] – zrobił krótką pauzę na
oddech – W języku niemieckim rodzaju męskiego. Zrobimy więc deal, wir machen
einen Deal... albo wir machen etwas ab, [4] żeby było bez anglicyzmów. Dobrze?
- Tak. Dobrze. – Dopiero po tak długim monologu,
dziewczyna zdecydowała się położyć swoje dłonie na dłoniach mężczyzny, by
zakomunikować, że jego gest został odebrany i zinterpretowany jako naruszenie
sfery osobistej. Jednak bez zapowiedzi protestu.
- Zapomnę, co powiedziałaś... – pauza – jak mnie
przekupisz pocałunkiem.
„Nareszcie!” – mogłaby
powiedzieć i wskoczyć mu na kolana. Tak jednak nie wypada. Porządna dziewczyna
powinna się bronić, przynajmniej trochę.
- Tylko pocałunkiem? – Przesunęła dłonie nad
nadgarstki szantażysty, pochylając się trochę bardziej w jego stronę.
- Tylko. – szepnął, jednocześnie wolnym ruchem
zmniejszając dystans dzielący ich twarze. Przestał też kurczowo ściskać kolana,
pozwalając dłoniom przesunąć się wyżej, do połowy uda.
- Na pewno?
- Tak. Pocałujesz mnie i będziemy pisać dalej.
Ich usta spotkały się w
pierwszym pocałunku. Najpierw muśnięcie wargami, dla pewności. Zaraz potem
Kniaziewski przypuścił zdecydowany atak. Szeroko rozwartymi wargami zakrył jej
buzię, przywarł do niej jak zgłodniała pijawka. Językiem zaczął domagać się
wstępu do środka. Nie musiał długo czekać. Ręce studentki powędrowały
powędrowały na jego barki. Usta rozchyliły się pozwalając na spotkanie
języczków.
W tym momencie doktor
nieoczekiwanie przerwał pocałunek. Oblizał wargi, mlasnął, cofnął ręce, które
nie wiadomo kiedy weszły w kontakt z bielizną dziewczyny i zaczęły masować oba
biodra.
- Słodko, ale nie mogę ci tego zaliczyć. – Tym razem
delikatnie, wierzchnią stroną dłoni, pogładził Julię po nodze, przesuwając się
od kolana aż pod rąbek spódnicy, raz tam i z powrotem.
- Dlaczego?
- Bo to ja ciebie pocałowałem, a nie ty mnie. Co to
za przekupstwo?
- Chce pan jeszcze raz? – szepnęła zalotnie.
- Możemy spróbować. – Znów nachylili się do siebie,
zbliżając buzie, lecz gdy byli już tuż-tuż, gdy wargi dziewczyny miały już
otoczyć usta przekupnego wykładowcy, ten wyrwał się i pocałował ją pod skronią.
Przez sekundę popieścił ustami koniuszek ucha i szepnął: - Jurek. Nie pan, a Jurek, dobrze? Doktora zostawmy na uczelni.
- Aha.
Teraz już nic nie stało na
przeszkodzie, by Julia zademonstrowała wreszcie swoje umiejętności. Powtórzyła
dokładnie ruchy warg i języka, jak je zapamiętała z pocałunku jakoby
podarowanego jej przez nauczyciela. Tym razem on przez chwilę był bierny.
Pozwolił dziewczynie powalczyć, przeforsować opór zaciśniętych ust. Dopiero gdy
zdołała rozdzielić jego wargi, odwzajemnił pocałunek. Zaczęli się oblizywać po
ślimaczemu, delikatnie muskając się nawzajem koniuszkami języków i ocierając
się śliskimi wargami. Dłonie Jurka cały czas operowały przy tym pod spódnicą.
Ugniatały biodra, obejmowały pośladki, wciskały się między złączone uda.
Wyznaczały docelowy obszar zainteresowań kochanka. W końcu przerwali. Kiedyś
trzeba przecież złapać powietrza.
- Uch, Julcia! Nie spodziewałem się tego po tobie. –
mężczyzna wyraził zadowolenie.
Zanim zabrał ręce spod
spódnicy, pogładził jeszcze mistrzynię pocałunków, wodząc palcem wzdłuż gumki
majtek. Jeszcze raz, na chwilę, złączyli usta.
- Jurek, mogę cię o coś spytać? Czy ty jesteś żonaty?
– odezwała się Julia, ostrożnie dobierając słowa, gdy odetchnąwszy po akcie
korupcji, zabierali się z powrotem za obróbkę tekstu.
- Tymczasem nie. A to ważne dla ciebie?
- No, nie wiem, właściwie, chyba nie, ale... – nie
potrafiła dać jednoznacznej odpowiedzi ani jemu ani sobie.
- Wolałabyś, żebym miał żonę?
- Nie.
Przebudowanie wstępu i
wydzielenie życiorysu autora, o którego twórczości traktować miała rozprawa, w
oddzielny rozdział, zajęły bite trzy godziny – z zaledwie jedną krótką przerwą
na korupcję. Oboje byli wyczerpani pracą. Po szmince zresztą też już nie było
prawie śladu.
- Julcia, ostatni akapit o jego śmierci nie może
zostać w takim stanie. Albo musimy skomentować to samobójstwo z cytatami i mit
allem Drum und Dran, [5] albo skreślić wszystko i zostawić suchą datę zgonu. Stanów depresyjnych nie musimy tu analizować. Niczego specjalnego akurat nie wnoszą. Weźmiemy się za to jutro, dobrze?
- No, jasne. Co ja bym bez ciebie zrobiła? – wstała z
krzesła i patrząc wybawcy w oczy, stanęła przed nim, palcami zaczesała mu
włosy, po czym bez słowa usiadła na nim, okrakiem, obejmując go w pasie nogami.
Po chwili poczuła go wyraźniej pod sobą. Objęła za szyję i się przytuliła,
kładąc zmęczoną głowę na jego ramieniu. – Więc mogę przyjść jutro? O której?
- Tak jak ci będzie pasowało. Chodź na łóżko.
Przytuleni, gładząc się
nawzajem po głowie, ramionach i plecach, przykryci kocem przeleżeli leniwie
godzinę, a może półtorej.
- Nic nie ugotowałem. Nie mam cię czym ugościć. Daj
się zaprosić na pizzę. – gospodarz powtórzył po raz któryś z rzędu, otrzymując
jako odpowiedź tajemniczy uśmieszek.
Studentka uśmiechała się
jednocześnie do niego i do talizmanu, który dostała rano od przyjaciółki.
Prezerwatywę, którą Gośka nosiła od studniówki, na wszelki wypadek. „Jak
widzisz, mnie się do niczego nie przydała, może tobie uratuje dupsko. Bierz,
nie wybrzydzaj!” – nie zważając na protest, wrzuciła ją Julii do torebki.
- Podobam ci się? – szepnęła.
- Potwornie.
- Ty mi też, od dawna. – pocałowała go w usta.
Przechyliwszy go na plecy,
rozpięła pierwszy guzik koszuli. Jurek zajął się kolejnymi. Zacisnął dłoń na
piersi ukrytej pod cienkim stanikiem. Przygniótł. Drugą rękę skierował pod
spódnicę. Pocałowali się. Przez dłuższą chwilę dziewczyna delektowała się
zachłannością mężczyzny, po czym, czując narastające podniecenie, delikatnie
odepchnęła się od niego.
- To chodźmy na pizzę. Okropnie zgłodniałam.
Po wyjściu z mieszkania,
zapytała, chwytając kawalera za rękę:
- Mogłeś mnie... hmm... zaliczyć. Nie dała bym rady
się obronić. Dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Pewnie dlatego, że czekam, aż ty to zrobisz.
- Niedoczekanie twoje! – roześmiała się, wsuwając mu
się pod ramię. – Uwodziciel!
***
Tydzień później, w piątek,
wróciwszy z klubu, Gośka zastała przyjaciółkę w opłakanym stanie. Dosłownie.
Ta, która przez poprzednie dni promieniowała optymizmem, w co drugim zdaniu
mówiła „on” albo „jot” – pierwsza litera imienia Jurek – leżała z głową
wciśniętą pod poduszkę i szlochała.
- Co ci jest, Julka? Nie zdążyłaś do dziekanatu? Nie
przyjęli?
- Przyjęli.
- Więc co? Jot? Nie mów, że znów cię nie przeleciał?
- Przeleciał. – mruknęła spod poduszki.
- O rany! Julka! I ty płaczesz? Co on ci zrobił ten
szuja? Gnida, skunks, padalec! Mów! Już ja mu pokażę.
- Och, nic właściwie. – zapłakana dziewczyna wyłoniła
nos spod przykrycia. – Jak już było po wszystkim... pod prysznicem... bo
poszliśmy się razem umyć... zaczął całować mnie po biuście...
- I co w tym złego? Chyba cię nie pogryzł?
- Nie! Nie jest tobą... Zapytałam, dla żartu,
dlaczego się jeszcze nie ożenił...
- Ha, ha, Julka! Szlajasz się z nim ledwie tydzień i
już mu się oświadczyłaś?
- Ja?!
- No, i co on na to? Że najpierw zrobicie magisterkę
i że jak się twoi starzy dowiedzą, ile on ma lat, to was zabiją? Nie wiem tylko
kogo najpierw.
- Powiedział, że się poświęcił nauce i mu żona nie
potrzebna.
- No i co?
- No i to, że wystarczają mu studentki!
- Ha, ha, ha! Jak mu każda daje, tak jak ty, to czemu
się dziwisz? Och, Julka, Julka! Ale ci odwaliło z miłości.
- Gośka! Wiesz, jak się poczułam? Nawet jak to był
tylko żart, to nie chcę być tylko kolejnym numerkiem.
- Strzeliłaś focha?
- Nie.
- No, mów! Wyrzuć to z siebie!
- Och, ale to musi zostać między nami. Obiecaj, że
zaraz zapomnisz.
- Dobra, dobra. Strzelaj!
- Wzięłam to do ręki, wiesz co...
- Fiutowskiego?
- Tak! Ale nie nazywaj tak tego, proszę. Wiesz, że na
myśl o Grey’u zbiera mi się na wymioty. No to wzięłam go, potrzymałam... Ale
Jurek był dumny! Jak on na mnie patrzył! Od razu zapomniałam, jak mnie
obraził... Ten jego też zaczął twardnieć... Nie miałam pojęcia, że to tak
działa... No i wsunęłam go w siebie. Jeszcze raz go chciałam poczuć. Ostatni
raz...
- Och, Julka! Weź, mów dokładniej! Złapał cię za
tyłek? Nabił? Docisnął do ściany?
- Gośka, przestań! Nie do ściany. Normalnie, na
stojący to zrobiliśmy. Raczej spokojnie. Nie wiem, jak ci powiedzieć... Już
więcej do niego nie pójdę.
- Ale dlaczego, Julka? Nie musisz się fochać! Nie
czujesz nic do niego?
- Czuję. I w tym cały problem. Buuu! – Puściły
ostatnie hamulce. Poryczała się na całego.
***
[1] studierter Philosoph (niem.): absolwent studiów filozoficznych.
[2] endnote (ang.) = Endnote (niem.): przypis końcowy.
[3]
deal (ang.) = Deal (niem.): umowa, układ, geszeft.
[4] wir machen einen Deal (niem.): zrobimy biznesik; wir machen
etwas ab (niem.): coś ustalimy, umówimy się co do czegoś.
[5] mit allem Drum und Dran (niem.): ze wszystkimi bajerami.
[5] mit allem Drum und Dran (niem.): ze wszystkimi bajerami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz