Pamiętnik (2016)

http://www.artpasje.pl/_c/artworks/notesy/
e317d89a9076156535fc6614b4a1ed0c/
25317b16fa203d1c53e4d26f78fa2a9e/5,dscf3026,pamietnik.jpg
Zeszyt pierwszy.

1.
Bartek – przyjaciel, kumpel, kolega i... złodziej. Dzisiaj ukradł mi serce.

Co roku odkupywałam od od niego część podręczników. Tak też miało być dzisiaj. Krótka wizyta, uzgodnienie ceny, poczęstowanie sokiem, jakaś rozmowa i koniec. Na nic więcej nie liczyłam i on chyba też nie. Gdyby mi jeszcze dziś rano ktoś powiedział, że przed zaśnięciem uda mi się zakochać, odkochać i zakochać ponownie, w Bartku, albo że zacznę prowadzić pamiętnik, wyśmiałabym i odesłała takiego fantastę do wariatkowa. A jednak...

Kiedyś mieszkaliśmy obok siebie i praktycznie wychowywaliśmy się razem. Chodziliśmy do tej samej podstawówki i mieliśmy tych samych nauczycieli, więc dziedziczyłam po nim prawie wszystko. Potem, gdy nasi rodzice pobudowali domy w różnych miejscowościach, przez kilka miesięcy odwiedzaliśmy się wzajemnie, razem z Kamilą, moją najlepszą przyjaciółką z klasy, ale z czasem nasz kontakt zelżał. Zaczęliśmy mieć swoje własne, odrębne życia. Od początku roku widziałam Bartka raptem cztery razy, zawsze gdy potrzebowałam pomocy z fizyki lub chemii. Przyjeżdżał do mnie w soboty na motorku, z którego był bardzo dumny  i uczył mnie od rana do późnego obiadu, serwowanego przez moją nadopiekuńczą w takie dni mamę. Oprócz tego, śledziliśmy się na Facebooku. Do dzisiaj myślałam, że tylko sporadycznie, ale teraz wiem, że Bartek zauważał każdą, nawet bardzo krótkotrwałą zmianę na moim profilu. Oczywiście, pozostał jeszcze rytuał odsprzedawania podręczników.

Kiedy Bartek przyjechał, około jedenastej, byłam sama w domu. Marylka, moja niespokojna siostra poszła właśnie do swojej kumpeli, mieszkającej niedaleko w jednym z domów na naszej ulicy. Mama była w pracy, tata w delegacji. Zaprosiłam kolegę na górę, zaproponowałam coś do picia – mama zaopatrzyła mnie we wszystko możliwe: soki, colę, paluszki, pierniczki – kurtuazyjnie spytałam, jak minęły wakacje. Sama opowiedziałam trochę o wczasach w Hiszpanii i o obozie, na który rodzice wysłali mnie i Marylkę w lipcu. Już miałam przejść do sedna, czyli przypomnieć o właściwym celu spotkania, gdy Bartek zaskoczył mnie, nie ostatni raz dzisiaj, niespodziewanie bezpośrednim pytaniem.

- Chyba miałaś chłopaka na tych koloniach. Zdaje się, że właśnie wtedy, na początku lipca, zmieniłaś status na fejsiu na „w związku”.

- Największa pomyłka mojego życia. Do teraz miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważył. – Z trudem wydusiłam z siebie tę odpowiedź. Policzki musiały mieć kolor mocno buraczany i na pewno się zająknęłam. Trudno było mi się przyznać do wakacyjnego romansu, mimo że z Bartkiem poza koleżeństwem, nic mnie nie łączyło i na nic więcej niż jakaś forma przyjaźni nie liczyłam. To nic. Było nie było, to atrakcyjny chłopak. Lepiej, żeby nie wiedział o czymś, co mnie tylko kompromituje.

- Jak widzisz, niektórzy się tobą interesują. Zastanawiałem się, kto to mógł być. Nie znalazłem wśród twoich friendów nikogo kto by pasował - wszyscy byli „wolni” albo „w związku” z kimś innym. Doszedłem więc do wniosku, że napisałaś to dla żartu. A jednak ktoś był... – Bartek uśmiechnął się, jak śledczy, który właśnie wpadł na trop przestępcy. Znać było też nutkę zazdrości, co dało mi do myślenia i przyjemnie połechtało moje ego.

- Wolałabym żebyś o niczym nie wiedział. – nieśmiało się uśmiechnęłam, uspokoiwszy myśli.

Dalszych wyjaśnień odmówiłam. Pewnie i on wolałby nie słuchać o moich kolonijnych szaleństwach. Opowieść o tym, jak się nieprzyzwoicie zachowałam – czy to w ogóle byłam ja? – mogłaby tylko wywołać uczucie wstrętu, albo zazdrość, a ani jednego, ani drugiego nam nie potrzeba. Żeby zakończyć niebezpieczny temat, obróciłam pytanie Bartka w żart:

- Nie martw się. Zachowałam cnotę. – To powiedziawszy, parsknęłam śmiechem i wymierzyłam Bartkowi kilka lekkich kuksańców w ramię.

Oddał ciosy, popychając mnie, niezbyt mocno, raz w lewy raz w prawy obojczyk. Spróbowałam się bronić. On nie przerwał ataku. Zaczęliśmy się siłować. Jak dzieci szturchaliśmy się i wzajemnie próbowaliśmy zablokować ciosy przeciwnika. Długo panował remis, aż do chwili, gdy Bartek szepnął, że mi nie wierzy i zdecydowanym ruchem przedostał się obiema dłońmi przez moją linię obrony. Przemknął między łokciami, dopadł boków i zaczął mocno łaskotać. Tak się zawsze kończy bójka z chłopakiem.

W końcu, zdyszani i roześmiani, padliśmy na łóżko. Pomyślałam, że moglibyśmy się pocałować. Jemu chyba też coś podobnego krążyło po głowie, ale nie zdobyliśmy się jeszcze na śmiałość. Udawaliśmy niewiniątka.

Grzecznie odsunęliśmy się od siebie. Poprosiłam, sapiąc jeszcze, żeby pokazał książki, które przyniósł.

- Polski, biologia, chemia i historia... pierwsza klasa szkół ponadgimnazjalnych... polski trochę poniszczyłeś a reszta to chyba prosto z księgarni... ile za nie chcesz?

Dostałam na ten cel sto złotych i chciałam oddać całą kasę Bartkowi, nawet jeśli książki były mniej warte. Znając go, wiedziałam, że on zostawiłby mi je za darmo, albo jeszcze by dopłacił, zwłaszcza po tych łaskotkach.

- Po dychu za sztukę? – zaproponował, wykrzywiając usta w grymasie zdradzającym, że rozmowa o pieniądzach nie sprawiała mu przyjemności.

- Mam tylko całą stówkę i nie przyjmuję reszty. – mnie, dla odmiany, było miło, potargować się z Bartkiem w odwrotną stronę, z celem przepłacenia. To trochę jak na licytacji charytatywnej.

- Ale... no coś ty, Ala! – zaprotestował, wiedząc już jednak, że i tak wyjdzie ode mnie z pełną sumą.

Właściwie, należało mu się znacznie więcej, jeśli doliczyć cenę udzielonych mi wiosną korepetycji. Rodzice i tak mieli wyrzuty sumienia, że nie wynagrodzili mu czasu spędzonego ze mną. Narzucali się, a Bartek konsekwentnie odmawiał wzięcia koperty z pieniędzmi, dla zasady.

- Możesz dorzucić swoje zeszyty. – zaproponowałam pół żartem, pół serio.

- Mam lepszy pomysł. I tak miałem zamiar zaprosić cię na pizzę za te pieniądze. Mogę wziąć tę stówę, ale tylko pod warunkiem, że pójdziesz ze mną trzy razy, bo na tyle nam pewnie starczy. Albo dwa razy na pizzę i do kina. Inaczej nici z biznesu. Musisz się zgodzić! – mówił, że muszę, ale w jego głosie wcale nie było słychać pewności. Widać było tylko, że miał oczhtę się ze mną umówić. Wątpił jednak, że wyrażę zgodę. Głuptas!

- Dobra, ale ja płacę za siebie. – To było już tylko przekomarzanie się z mojej strony.

Bywałam już w kinie z chłopakami, i na spacerach także. Jednego nawet wpuściłam pod pierzynę – w lipcu, na koloni, ale na jedzenie nikt mnie jeszcze nie zaproszał. Jak mnie podrywali, to tylko po to, żeby się ze mną pocałować – na pożegnanie, kiedy mnie odprowadzali po seansie – albo pomacać – Jaruś, ten z kolonii, mógłby cos o tym powiedzieć, ale zawsze uciekali od spokojnej rozmowy. Tymczasem w pizzerii nie robi się nic innego, tylko się gada. Dochodzę do smutnego wniosku, że żadnego z nich wcale nie interesowało, kim jestem i co myślę, korciło ich tylko ciało. Bartek natomiast nie boi się rozmowy, nie boi sie mnie! Chce poświęcić czas na spotkanie w miejscu publicznym, gdzie ma szans na nic, co by prowadziło do seksu. Żadnych całowań, żadnego dotykania, tylko przyjacielska rozmowa. Czy to nie dowód, że naprawdę mnie ceni i lubi? Głupia bym była, gdybym odmówiła.

- Ala, proszę. Kiedyś zapłacisz ty, ale najpierw daj się zaprosić... Co powiesz na pierwszy tydzień szkoły? Znajdziesz dla mnie czas pierwszego września albo w sobotę zaraz po pierwszym?

- Pomyślę, pomyślę... Bartek, pewnie, że z tobą pójdę, gdzie tylko zechcesz! – zapewniłam w końcu,  po krótkim teatralnym zawahaniu. Po minie Bartka było jednak widać, że nadal nie był pewien mojej decyzji. Przestałam się droczyć.

- Bartek, naprawdę chcę. - Oparłam się dłońmi o jego kolana. Dopiero słowo poparte gestem go przekonało. Na buzi znowu zagościł uśmiech. Za sam ten uśmiech można by go wycałować!

- To napisz mi, o której masz rozpoczęcie roku i kiedy możemy się spotkać pierwszego. Dobrze, Alu? – powiedział, a ja najchętniej od razu bym z nim wyszła na spacer, bez czekania na jakieś głupie apele w szkole. Powstrzymałam się jednak od okazywania nadmiernej radości. Poprosiłam tylko, by nasze spotkanie pozostało w miarę możliwości tajemnicą:

- Jasne. Tylko muszę cię o coś poprosić. Nie mówmy rodzicom, że mamy randkę. Wiesz jaka jest moja mama. – Nie chodzi wcale o to, żebym chciała robić jakieś tajemnice z naszego spotkania. Słowa randka użyłam zresztą zdecydowanie na wyrost, dla żartu. Nie chcę tylko słuchać niepotrzebnych pytań i komentarzy.

Naprawdę, moja mamusia potrafi być upierdliwa a jej biedna córa czuje się czasem, jakby była pod stałą kontrolą w zakładzie psychiatrycznym. Marylkę, moją młodszą siostrę też to czeka.

Najgorsze jest jednak to, że mama lubi Bartka! Mogę się założyć, że gdyby tylko się dowiedziała, że się z nim umawiam, miałaby tyle pomysłów, jak mi pomóc, że mnie pozostałoby tylko się tępo uśmiechać. W rezultacie to ona by z nim chodziła, a nie ja.

Już raz jej powiedziałam, że mnie kolega zaprosił do kina. Ile ona wtedy się nie nawtrącała! Że powinnam – mogłabym – zaprosić go na obiad, na herbatę, na grilla, albo zwyczajnie po szkole pokazać mu ogród i przedstawić go rodzinie. Ileż się nie napytała, kim jest ten kolega, jak się uczy, czym się interesuje! Jeszcze na wywiadówce udało jej się zapoznać z jego mamą. Po czasie, kiedy ja miałam już po randce tylko niemiłe wspomnienie.

Efekt jest taki, że kiedy parę miesięcy później szłam do kina z kimś innym, wersja dla mamy brzmiała, że poszłam do kina z koleżanką. Oczywiście, Ewa musiała wtedy iść z nami jako przyzwoitka, żeby potem nie było, że skłamałam.

- Chcesz się kryć? Dobrze, Alu. Niczego nie powiem. Możemy się spotkać gdzieś, gdzie twoja mama nas nie zobaczy. Odbiorę cię spod liceum. Co ty na to?

- I cała szkoła będzie wiedzieć, że chłopak Alicji przyjeżdża po nią na motorku? Supcio! Sprytnie to wymyśliłeś. Przy okazji zniechęcisz całą konkurencję. – roześmiałam się, ale nie próbowałam się droczyć.

To dobry pomysł, żeby umawiać się pod szkołą. A na nowych amantach wcale mi nie zależy. Przeciwnie. Powinnam raczej odpocząć od chłopaków.

- Dziewczynom gały wyskoczą z zazdrości. Umowa stoi! Bartek, możemy przybić pionę.

Klasnęliśmy otwartymi dłońmi, po czym zostałam uściśnięta, raczej nieoczekiwanie. Miło było znaleźć się nagle w silnych ramionach przyjaciela. A to jeszcze nie koniec niespodzianek.

- Mam jeszcze coś dla ciebie. – powiedział Bartek, poluzowawszy uścisk ramion.

Wyciągnął z plecaka małą paczkę. Wręczył mi ją, mówiąc, że to z okazji zmiany szkoły.

- Na nową drogę życia. – dodał.

Odpakowałam natychmiast. Po rozwinięciu papieru, okazało się, że dostałam zeszyt. Zwykły zeszyt w twardej okładce, trochę jednak zmodyfikowany. W górnym prawym rogu przewiercony był otwór przez obie okładki i wszystkie kartki. Dziurkę tę spinała mała kłódka. Klucz do niej przyklejony był do okładki. W sklepie był to zeszyt do historii. Bartek zakleił jednak nazwę przedmiotu dużą naklejką własnej produkcji z niemieckim napisem: STRENG GEHEIM – ściśle tajne. Dostałam pamiętnik!

- Nie wiem, czy ci się zechce robić zapiski, ale ja ci powiem, Alu, że czasem warto. Niektóre myśli i wspomnienia trzeba utrwalać! Poza tym, opisując ważne wydarzenia, jest się zmuszonym je przemyśleć. W rezultacie lepiej się rozumie samego siebie. Przez trzy lata na pewno będą się dziać rzeczy ważne dla ciebie. Na pewno też myślisz często o sobie, wspominasz to i owo. Spróbuj przelewać te myśli na papier.  

- Ja i pamiętnik! Bartek, zwariowałeś! – zareagowałam głośnym śmiechem, ale prezent przyjęłam, szczęśliwa. Oj, żebyś ty, Bartuś wiedział, że pierwszy wpis będzie dotyczył akurat ciebie!

Po raz trzeci dzisiaj chciałam pocałować Bartka i tak jak poprzednio nie zdobyłam się na odwagę. Dotychczasowe kontakty z chłopakami nauczyły mnie, jak się bronić przed całusami, ale nie jak je spontanicznie rozdawać. Powiedziałam tylko:

- Dziękuję. Spróbuję pisać. Chyba nie trzeba codziennie.

- Czasem wystarczy raz na miesiąc. Wtedy, kiedy jest coś ważnego do zapisania. – patrzył na mnie tęsknym wzrokiem. Też miał ochotę mnie dotknąć albo pocałować i cos go przed tym powstrzymywało. Nasze wieloletnie koleżeńskie obyczaje.

Rozmawialiśmy jeszcze trochę o drobiazgach, na przykład o tym, w jakich dodatkach do pizzy gustujemy i co zamierzam założyć pierwszego września. Gdyby nie pamiętnik, gdybym tego teraz nie zapisała, na pewno wielu rzeczy bym nie zapamiętała. A tak, nie zapomnę już, że Bartek lubi mieć dużo sera oraz owoce morza. Może i on nie zapomni, że ja przepadam za bazylią i rukolą. Niby to nieważne szczegóły, ale z takich właśnie drobnych informacji składa się znanie drugiej osoby. Ta z pozoru mało znacząca wiedza łączy.

W końcu, kiedy mieliśmy już schodzić na dół i się pożegnać, Bartek zrobił to, o czym myślał przez całe spotkanie, a może planował od dawna. Poprosił mnie o całusa, ale nie od razu. Najpierw były podchody. Bardzo się krępował. Bał się chyba popsuć naszą znajomość. Głuptas zaczął tak ostrożnie, że aż mnie przestraszył:

- Alu, mam jeszcze jedną prośbę, ale obiecaj, że się nie obrazisz. Jak nie będziesz chciała, to po prostu powiedz „nie” i zapomnimy o sprawie. Dobrze? Możesz obiecać, że się nie obrazisz, nie wyśmiejesz mnie, nie zwymyślasz od idiotów? Właściwie, możesz mnie zwymyślać, i pobić, i co tylko chcesz, ale nie obrażaj się na mnie. Będziesz umiała zapomnieć? Będziemy się dalej przyjaźnić jak do tej pory?

Zupełnie nie mogłam zrozumieć, o co mu chodziło. Zawsze się przecież doskonale rozumieliśmy. Na dodatek, zaproszeniem na pizzę zrobił na mnie takie wrażenie, że mogłabym za nim w ogień skoczyć. Musiał chcieć coś absolutnie strasznego, skoro miał obawy.

- Bartek, dopóki nie powiesz, o co chodzi, nie mogę niczego obiecać. Dlaczego myślisz, że mogłabym się obrazić? To chyba jasne, że chcę się z tobą przyjaźnić. Idziemy przecież na pizzę. Pamiętasz? – Starałam się uśmiechać i chyba nawet dobrze mi się to udawało.

Bałam się tylko, że mógłby mieć tak nieprzyzwoitą prośbę, że musiałabym odmówić dla zasady. Tylko co by to mogło być?

Chłopcy na koloniach, na przykład, nie raz wołali, żeby ta czy inna dziewczyna podciągnęła bluzkę. Bezczelni gówniarze. Bartek nie jest taki. Ale załóżmy, że chciałby mnie obejrzeć. Poprosiłby jakoś łagodniej, z taktem. Czy nie zrobiłabym mu tej przyjemności? Z oporami, z silnym biciem serca, ale zdjęłabym co trzeba. Zresztą, wcale się Bartka jakoś mocno nie wstydzę. Może sobie na mnie patrzeć, ile chce. Tylko robienie pokazu, celowe, po prośbie, byłoby co najmniej dziwne i nie wiem, jakie by miało konsekwencje. Czy by nie zabiło naszej znajomości.

Jeszcze bardziej zatrwożyła mnie myśl, przelotna, że Bartek chciałby mnie poprosić o pomoc w poznaniu albo zdobyciu jakiejś innej dziewczyny. Faceci miewają takie głupie pomysły. Słyszałam o czymś takim od koleżanek.

- Chciałbym cię pocałować. Pozwolisz? – spytał cicho, niemal niesłyszalnym szeptem.

Mrówki oblazły mnie całą od stóp do głowy, jak tylko do mnie dotarło, o co poprosił. Otworzyłam buzię, ale żadne słowo nie chciało się ze mnie wydostać. Intensywnie myślałam nad odpowiedzią. Zastanawiałam się, jak zareagować odpowiednio, żeby wykazać się skromnością, ale nie odwieść chłopaka od pomysłu. Wahałam się, jaką wybrać formę droczenia: udać oburzenie czy tylko wątpliwość. A może w ogóle rzucić w kąt konwenanse i uwiesić mu się na szyi.

- Ala, nie nalegam. W sumie... Zapomnij! Przepraszam. Nie powinienem cię o to prosić. Wszystko spaliłem. Pójdę już... – Jeszcze nic nie zdążyłam powiedzieć, a on zaczął się poddawać. Czy on naprawdę tak bardzo bał się mnie urazić, że gotów był wszystko popsuć? Znamy się nie od wczoraj i nigdy nie widziałam go takim nieśmiałym.

Na szczęście nie spieszył się z opuszczeniem pokoju. Stał przede mną ze spuszczoną głową i kombinował, jak uratować sytuację. A ja byłam już pewna, że bez ognistego całusa go nie wypuszczę. Choćby się bronił rękami i nogami chciałam go wreszcie posmakować. Ileż ja o nim śniłam, z długimi przerwami oczywiście, przez te wszystkie lata! Ileż razy wyobrażałam sobie, jak mnie całuje delikatnie albo nachalnie jak na brzydkich filmach, w zależności od nastroju.

Najpierw dotknęłam jego dłoni. A może to on pierwszy otarł się o wierzch mojej dłoni? W każdym razie dotknęliśmy się i spojrzeliśmy sobie w oczy. I on nadal swoje. Tłumaczy:

- Bo wiesz, Alu, znamy się tyle lat, a jeszcze ani razu... No wiesz, podobasz mi się... Chciałbym choć raz... posmakować. Wiem, że nie powinienem... Przepraszam. Zupełnie inaczej to zaplanowałem, a teraz... Ale mi głupio. – Jednocześnie, chyba z emocji, ściskał w obu dłoniach moje palce, aż zabolało.

- Jak zaplanowałeś? – spytałam cicho, stając na palcach i pochylając się całą sobą w jego stronę.

Nie zdążył odpowiedzieć. Najpierw otarliśmy się nosami, a potem zetknęły się nasze usta. Ja pierwsza musnęłam jego wargi i nadstawiłam buzię do całowania.

Nasz pierwszy pocałunek był bardzo ostrożny. Bartek delikatnie wodził wargami i lekko kąsał moje zamknięte usta, pieszcząc je bardziej swoim ciepłym oddechem niż dotykiem. Nie wiem, jak długo trwała ta romantyczna chwila, pewnie zaledwie kilka sekund. Nie zapomnę jej jednak do końca życia. 

Bartek przerwał na moment i upewniwszy się, że nie uciekałam, że wręcz przeciwnie, czekałam na więcej, pocałował mnie ponownie. Tym razem już rozchyliłam wargi, a on znów bardzo delikatnie muskał ustami na przemian górną i dolną. Nie spieszyliśmy się. Chciałam odwzajemnić jego pocałunki, zlać nasze usta w jedno, ale opóźniałam ten moment, jak mogłam, tak jakby miał to być nasz jedyny buziak w życiu. Pierwszy i ostatni, przyjacielski.

Pomyślałam, jak urozmaicić ten pocałunek, by na zawsze pozostał nam w pamięci, ale też by nie przekształcać go w wyuzdane oblizywanie. Figlarnie wysunęłam koniec języka. Bartek zrozumiał w mig moją intencję. Przez kilka minut – dokładnie nie wiem ile czasu – wysuwałam i chowałam język, a Bartek muskał go ustami tak jak wcześniej całował moje wargi. Na koniec tej zabawy i on wystawił swojego jęzorka. Przelizaliśmy się w najbardziej wyuzdany sposób, jaki mogę sobie wyobrazić. Jakby ktoś nas zobaczył w tamtej chwili, niewątpliwie uznałby nas za parę zboczeńców. A ja chciałam tylko dodać odrobinkę pikanterii.

- Ojojoj, wyszło szydło z worka! – wystraszyłam się w myśli. Nie chciałam, by Bartek przestał we mnie widzieć niewinną nastolatkę, jaką w gruncie rzeczy jestem. Mógłby się jeszcze odkochać.

Na szczęście, wcale się nie zniechęcił. Jak tylko zeszliśmy na parter, objął mnie w talii i pocałował w policzek i w usta. Automatycznie rozchyliłam wargi w oczekiwaniu na jeszcze jedno muśnięcie. Nie zawiodłam się. Pocałunek nabrał intensywności. Pożegnaliśmy się klasycznym „oblizywańcem”, jak to określa Ewcia.

Ewa, moja wierna przyjaciółka, gimnazjalna sąsiadka z ławki, najskromniejsza dziewczyna pod Słońcem, rumieniąca się nawet na samą myśl, że jakiś chłopak poda jej długopis, który przypadkiem upadł na podłogę, ona to ma talent do nazywania buziaków. Na przykład ten typ, kiedy chłopak i dziewczyna, krzyżując szeroko otwarte usta i wzajemnie pieszczą się wargami, nazywa właśnie oblizywańcem, albo dwiema rybami, bo ruch warg całującej się w ten sposób pary kojarzy jej się z ruchem rybiej gęby. W słowniku Ewy są jeszcze cmoki, „wylizańce” – kiedy jedna osoba, zazwyczaj chłopak, wpycha drugiej język głęboko w usta i atakuje podniebienie i policzki, „zassawki” – kiedy chłopak przysysa się do zaciśniętych ust dziewczyny, prawdopodobnie broniącej się przed nachalnością partnera, „zagryzańce” – kiedy całowana, po rybiemu, jest szyja i przy okazji przygryza się partnera, „ślimaki” – kiedy chłopak, chwytając w dłonie policzki dziewczyny, unieruchamia jej buzię i lubieżnie ślini usta, sunąc po nich mokrym językiem od jednego kącika warg do drugiego oraz jeszcze parę innych. Ewa o całowaniu wie wszystko - z filmów, bo sama nigdy się nie całowała. Nawet cmoki w policzek są jej zupełnie obce. Szkoda, że w liceum będziemy w klasach o różnym profilu, spotykać będziemy się tylko na niemieckim.

No właśnie, odesłałam Bartka do domu. Cała w skowronkach wróciłam do pokoju i zamiast od razu wziąć się za pisanie, zajrzałam do Facebooka. Weszłam na profil Bartka i prześledziłam posty, lajki i fotki, jakie zamieścił w ciągu ostatnich miesięcy. Jaki on piękny! Cztery zdjęcia na tle warszawskich pomników, a ja gapiłam się na nie ponad godzinę. On już dawno zdążył wrócić do domu, a ja jeszcze wytrzeszczałam oczy na jego fotografie. Taka ze mnie ślepo zakochana lala! Tfu!

W końcu zaczęłam grzebać dalej. Przejrzałam profile jego znajomych, tych którzy najbardziej aktywnie komentowali wpisy Bartka. Sprawdzałam głównie nie znane mi dziewczyny, aż natknęłam się na zdjęcia, które wprawiły mnie w szok. Jakaś laska zamieściła w sumie sześć fotografii z moim Bartkiem. Na czterech byli tylko we dwoje, przy czym albo ona siedziała mu na kolanach, albo on, stojąc, obejmował ja w pasie. Wszystkie zdjęcia datowane były na lipiec i sierpień. Laska z Warszawy! Więc to z jej powodu Bartuś tak często tam jeździ?

Momentalnie go znienawidziłam. Jak on mógł, jeżdżąc do tamtej lali, robiąc z nią nie wiadomo co, prosić mnie o pocałunek? Jak on mógł wzbudzić we mnie uczucie! Dlaczego nie mogliśmy być nadal kolegami? Powzdychałabym do niego raz na pół roku, jakby był wyjątkowo szarmancki i wszystko by było w porządku. Jak do tej pory. Jak ja mogłam się w nim zakochać? Jak on śmiał mnie przelizać! Nie wiedział, ile to będzie dla mnie znaczyć?

Na twarzy musiałam być blada jak szpitalna ściana, bo najpierw Marylka z przerażeniem w oczach spytała, czy nie jestem chora, a potem mama zmusiła mnie do zmierzenia temperatury i łyknięcia aspiryny, paracetamolu i ibuprofenu z witaminą C. Wszystko naraz, a do popicia herbata z miodem. Dopiero jak po ósmej wrócił tata, męki domowego leczenia się skończyły. Ten człowiek jest kochany. W minutę, bez przedłużania wywiadu z pacjentem w nieskończoność, postawił precyzyjną diagnozę:

- Córeczka mi się zakochała i najpewniej nie zdradzi staremu ani w kim, ani dlaczego jest nieszczęśliwa... Co mam powiedzieć mamie?   

- Tato, cokolwiek... Tylko nie mów, że to przez Bartka, bo się nie uwolnię od jej ciekawości. – tata nie jest niebezpieczny, może wiedzieć więcej. To mój jedyny sojusznik w tym domu.

- Dobrze. Powiem, że pokłóciłaś się z Kamilą, nie wiadomo o co. I tak już od dawna się nie kontaktujecie. A może zechcecie odświeżyć znajomość?

- Tato, wiem, że powinnam do niej napisać albo zadzwonić, ale jakoś nie mam do tego głowy.

- I o to właśnie mogłyście się pospierać. Ja tam o niczym nie wiem. Niech się mama trochę pogłowi.

- Tato, dziękuję. Możesz jeszcze uprzedzić mamę, że w przyszłym tygodniu pójdę z Ewą do kina? Jeszcze nie wiem, kiedy dokładnie, ale jakoś musimy poświętować rozpoczęcie roku... Możesz dodać, że Kamila nie może przyjechać, a ja bym chciała. No, wymyślisz coś. – Skoro już uwaga całego domu jest skierowana na mnie, nic nie stoi na przeszkodzie, by przy okazji nagłej choroby przygotować grunt pod wrześniowe randkowanie. Mogę nienawidzić Bartka, ale pizzy z nim sobie nie odmówię. Choćby miał w Warszawie nie jedną a dziesięć długonogich lasek.

Właściwie nie chce mi się wierzyć, że on do tamtej panny coś czuje. Owszem, ładna jest. Szczupła, wysoka, z miłym uśmiechem na okrągłej twarzy. Na zdjęciach ubrana zawsze skąpo, spódniczka mini mini, odsłonięty pępek, głęboki dekolt, spod bluzki obowiązkowo wystaje kawałek stanika. Każdy facet zawiesi oko, chyba że lubi tylko niskie i grube. Ale od zerknięcia na gołe kolana do zakochania chyba jest daleka droga. Mam przynajmniej taką nadzieję.

W końcu zebrałam siły i napisałam do Bartka pytanie o to, kim jest ta piękna znajoma.
- Przyjaciółka siostry ciotecznej. – odpowiedział.

Nie wiem, co o tym sądzić. On jej się ewidentnie podoba. Inaczej nie afiszowałaby się w necie fotkami, na których pozują na parę. Jak zsumować wszystkie jego wakacyjne wyjazdy do warszawskiej rodzinki, zebrałyby się dwa albo trzy tygodnie, kiedy mogli się spotykać praktycznie codziennie. Czy ta chudzinka nie mogła być powodem tych wizyt, nawet jeśli oficjalnie Bartek przyjeżdżał w celu zwiedzania miasta? Oczywiście że mogła. Czy między nimi do czegoś doszło? Nie wiem, ale potrafię sobie wiele wyobrazić. Zbyt wiele. 

Pisałam z Bartkiem do jedenastej w nocy. Pytałam wprost, i wszerz, i w poprzek, i nadal nie wiem, co tak naprawdę ich łączy. Owszem, Bartek zapewnia, że nic, że tylko się kolegują, a bliskość wynika z przyjaźni Danki – tak ma na imię długonoga – z jego ciotecznymi siostrami. Okazało się, że ma ich dwie, piętnasto- i dwunastoletnią. Dobrze dowiedzieć się czegoś nowego. Ale co on do niej czuje, albo może poczuć podczas kolejnego wyjazdu, pozostaje dla mnie tajemnicą.

- Bartek, jesteśmy przecież przyjaciółmi. Mnie możesz wszystko powiedzieć... Za nic się na ciebie nie obrażę... Jak z nią chodzisz, to przecież nie będę ci przeszkadzać... I tak cię kocham... Ja też nie wszystko ci jeszcze o sobie powiedziałam... Ja też miałam chłopaka. Niema w tym nic złego... Bartek, ja ci życzę jak najlepiej. Widzę, że ona ci się podoba. Jak ją poderwiesz, będę się cieszyć... W sobotę znów do niej jedziesz? Nie do niej, tylko do kuzynki – wiem, wiem... Obiecaj, że mi o niej opowiesz, jak się spotkamy na pizzy... Bartek, teraz ja mam do ciebie prośbę: chcę, żebyś mnie jeszcze raz pocałował. Obojętnie, czy będziesz chodził z Danką, czy nie... Od tego są przyjaciele, żeby byli ze sobą szczerzy i wszystko o sobie wiedzieli... Świetnie całujesz. Jej się spodoba... To widać, że ona na ciebie leci. Zapytaj kuzynki, jak mi nie wierzysz... Tak, jesteśmy przyjaciółmi! Sam chciałeś, żeby całowanie niczego nie zmieniło... – Teraz się dziwię, że aż tyle głupot udało mi się napisać w ciągu jednej fejsbukowej rozmowy.

Zakończyłam w najbardziej bezsensowny i kłamliwy sposób z możliwych:
- Nie jestem twoją dziewczyną. Masz wolną rękę. Sam przecież chciałeś, żeby nasz pocałunek niczego nie zmienił! Bartuś, nie jestem twoją dziewczyną i nigdy nie będę. Przynajmniej nie w ciągu najbliższych pięciu lat! Mimo, że się w tobie zabujałam. Ale to tylko chwilowe uniesienie.

Teraz jest już druga w nocy. Pora kończyć na dzisiaj. Bartek powiedział, że prowadząc pamiętnik, dobrze jest nadać mu imię i pisać do niego jak do przyjaciela. Nazwę więc cię, pamiętniku, panem P. P jak przyjaciel albo pamiętnik. P jak patrzeć. Będziesz Patrykiem. Zapiszę cię do ostatniej kartki.

Ach, znów ten Bartek! Wyślę mu jeszcze emotkę z pizzą. Niech wie, że mu nie odpuszczę.

Pozostaje mi jeszcze przedstawić ci się, mój drogi P! Już wiesz, że mam na imię Alicja. Jestem, we własnym odczuciu, absolutnie przeciętną szesnastolatką. Średniego wzrostu, średniej wagi ciała, z wyglądu nie wyróżniam się absolutnie niczym. Włosy blond, proste, przycięte na wysokości łopatek noszę zazwyczaj związane w kucyk. Grzywkę i z boki przycinam regularnie, dbając by włosy nie zachodziły mi na oczy. Mój chyba jedyny znak szczególny to pieprzyk pod lewym sutkiem, ale o nim nie wiedzą nawet najbardziej wtajemniczeni. Ty, Patryku, jesteś jedynym mężczyzną, któremu wolno go zobaczyć.

Mieszkam z rodzicami i młodszą siostrą. Już ich poznałeś. Tata jest informatykiem. Jest stale zajęty i często wyjeżdża służbowo w dalekie delegacje. Mama pracuje w urzędzie miejskim. Rejestruje śluby i zgony. Siostra Marylka młodsza ode mnie o trzy lata była kiedyś kochanym urwisem. Czasy, kiedy mogła uchodzić za mojego brata, należą już jednak do przeszłości. Przez ostatni rok – dwa bardzo wyrosła. W zatrważającym tempie nabiera kobiecych kształtów, a umysł, niestety, za tymi zmianami wyraźnie nie nadąża. Mam nadzieję, że urwipołeć w porę zmądrzeje i zachowaniem zacznie bardziej przypominać damę niż lekkomyślnego bachora.

Przyjaciół prawie nie mam. Bartka już znasz. Piękny chłopak. Brunet. Wyższy ode mnie o pół głowy, silny, barczysty. Kiedyś chucherko a dziś najlepsze ciacho. Wesoły i potwornie dobrze się uczy. Będzie z niego jakiś lekarz albo naukowiec. Moi rodzice go lubią. Tata po prostu szanuje go, a mama czasami traktuje, jakby był członkiem dalszej rodziny. To mnie irytuje. Kontakt z Kamilą, psiapsiółą z podstawówki, praktycznie się urwał. Jej miejsce zajęła Ewa. Fajna osóbka, choć wstydliwa. O chłopakach rozmawia tylko ze mną, a ja oprócz niej też nie mam za bardzo z kim pogadać na te tematy. Świntuszymy strasznie, kiedy jesteśmy same. Tylko ona wie o moim chodzeniu z chłopakami. Chodzi ze mną na każdą randkę do kina. Tylko ona widziała próby pocałowania mnie przez każdego z czterech śmiałków – kolegów z klasy lub szkoły, którzy robili sobie nadzieję, że mnie poderwą. Przyznam, że próby całowania bywały udane. Tylko o Jarusiu z kolonii jeszcze nie wie i pewnie się nie dowie. A o Bartku będę musiała jej co nieco opowiedzieć, może nawet w weekend się z nią umówię na babskie pogaduchy. Jej pomoc w zorganizowaniu randki znów chyba będzie niezbędna, bo na jednej pizzy się chyba nie skończy.

To tyle na dziś, Patryku. Dobranoc.

PS.
Żeby nie było, że jestem fiu bździu, któremu tylko chłopaki i kiecki w głowie – jak większość gimbusek, mam jeszcze inne zainteresowania. Angielski znam o wiele lepiej, niż tego wymaga program szkolny i czytam nie tylko bzdety w internecie. Lubię powieści historyczne, na przykład „Egipcjanin Sinuhe”, „Ja, Klaudiusz”, czy „Imię róży”. Prenumeruję „Świat Nauki”. Sama też próbuję co nieco pisać, ale póki co tylko do szuflady. Nie tak jak Ewa, która z uporem maniaka publikuje swoje romanse na wattpadzie. Oj, Patryku, ta kujonka o miłości pisze tak, jakby przerobiła co najmniej dziesięciu facetów.

Jeszcze jedno powinieneś wiedzieć. Nie puszczam się na prawo i lewo. Owszem, lubię, gdy mnie ktoś podrywa. Strasznie fajnie jest wiedzieć, że się ma powodzenie u facetów. Ale dobrze się pilnuję i na pewno nie pójdę z nikim do łóżka nie będąc pewną, że to jest ten jeden jedyny i że on będzie mnie kochał na wieki. Jestem dziewicą i jeszcze długo to się nie zmieni.


2.
Kochany Pamiętniku, huśtawek emocjonalnych ciąg dalszy. Bartek miał genialny pomysł, by dać mi ciebie akurat teraz. Wszytko się zmienia jak w kalejdoskopie i – Bartek miał rację – bez zapisywania, mogłabym zbyt dużo zapomnieć. Najdziwniejsze, że zmieniam się ja. Ot wczoraj ci napisałam o dziewictwie. Dziś, to już nie prawda. Zrobiłam to, mimo że Bartek nawet nie jest moim chłopakiem. Jest i pozostanie wyłącznie przyjacielem. Chociaż i w szczerość tej przyjaźni zaczynam wątpić. Krótko mówiąc, oddałam mu się jak jakaś łatwa lala, ale wszystko po kolei.

Obudził mnie sygnał telefonu: Happy birthday to you! Taki sygnał sobie ustawiłam. Teraz mam urodziny za każdym razem, kiedy ktoś do mnie dzwoni. Było już grubo po dziesiątej, więc nie wypadało nie odebrać. Tym bardziej, że dzwonił ten, przez kogo zarwałam pół nocy.

- Alu, mogę wpaść do ciebie? – spytał Bartek, jak byśmy nie byli umówieni dopiero najwcześniej na pierwszego i jak gdyby wczoraj nic się nie wydarzyło.

- No jasne. Wpadnij. O której możesz? – wydukałam jeszcze zaspanym głosem. Myślałam o tym, jak sprawić, by jego wizyta przeszła niezauważenie. Znając godzinę mogłabym na przykład umiejętnie wysłać Marylkę do przyjaciółki.

- Wyjrzyj przez okno. – padła odpowiedź.

- Zmuszasz mnie do wstania! Taki z ciebie przyjaciel? – zaśmiałam się do słuchawki i wyszłam na balkon. On stał na ulicy, przy naszym ogrodzeniu, bez motoru.

- Już zbiegam ci otworzyć, wariacie. – powiedziałam przez telefon, a przyłożywszy palec do ust, przekazałam mu, by się zachowywał cicho.

Po drodze zajrzałam do pokoju obok. Marylka jeszcze spała. Ciekawe co ona robi w nocy.

Do furtki wybiegłam w pidżamie, nie tracąc czasu na przebranie się w coś bardziej przyzwoitego. Nie jestem dzieckiem i doskonale wiem, że widok dwóch dzwonków bimbających swobodnie pod cienką bawełną może być niebezpieczny dla męskiego umysłu. Zwłaszcza gdy pidżama ma postać luźnej halki z głębokim dekoltem. Nie czas był jednak na dobieranie bluzki i stanika. No i chciałam trochę pokusić Bartka, a jego niezapowiedziane przybycie stanowiło doskonałe wytłumaczenie dla niewizytowego stroju.  

Na widok prawie gołej nastolatki oczy Bartka nabrały blasku. Nie pozwoliłam mu jednak gapić się na mnie na podwórku. Jeszcze tego brakowało, by zauważył nas jakiś sąsiad, a potem życzliwą uwagą o młodym człowieku odwiedzającym dziewczyny w ciągu dnia wygadał wszystko mojej mamie. Czym prędzej pociągnęłam Bartka za rękę i popędziłam go środka. Dopiero w sieni wyjaśniłam mu szeptem, że Marylka jeszcze nie wstała i że musieliśmy bezszelestnie dostać się do mojego pokoju. Po schodach poszłam przodem kręcąc mu biodrami przed nosem.

Gdy weszliśmy do mnie, przezornie zasunęłam zasłony w oknach, zostawiając balkon otwarty i ostrożnie zamknęłam drzwi.

- Ćśśś. – przyłożyłam palec do ust.

Zastanawiałam się od czego zacząć ratowanie tego, co popsułam wieczorem. Widząc na twarzy Bartka zachwyt przemieszany z lękiem, chciałam, jak wczoraj, wtulić się w niego i pocałować mokrym oblizywańcem. Nie mogłam jednak zachować się aż tak wyuzdanie, po wieczornym wybuchu zazdrości oraz po tym, jak mu powypisywałam, że pozostaniemy jedynie przyjaciółmi.

Bartek też nie wiedział od czego zacząć.

- Pięknie wyglądasz. – bąknął jak ostatni frajer. Niby jak ma wyglądać dziewczyna prawie bez ubrania, jeśli nie pięknie? Ktoś inny po takich słowach byłby już u mnie spalony, ale nie Bartek.

Nic nie odpowiedziałam. Tylko usiadłam na krawędzi łóżka i zaprosiłam go gestem do siebie. Wiedziałam, że powinnam się czym prędzej ubrać, ale też chciałam nacieszyć się obecnością chłopaka oraz jego łakomym spojrzeniem, przed wyjściem do łazienki. Bartek przysiadł koło mnie, złapał mnie za rękę i dalej się zastanawiał, od czego zacząć rozmowę.

- Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że przyjechałem. – Szlag by go trafił z tym gniewaniem się. Z tamtą Danką na pewno by się nie ceregielił, gdyby go wpuściła na salony, to znaczy do sypialni. Korciło mnie żeby go pobić za tę ostrożność, ale się powstrzymałam. Do trzech razy sztuka.

- Yyy. – mruknęłam w odpowiedzi i pokręciłam głową.

Bartek odetchnął z ulgą. Puścił moją dłoń i wyraźnie spokojniejszy niż przed sekundą bezczelnie zapuścił żurawia w mój dekolt. Za moment znów wbił wzrok w podłogę, ale mnie ta jego ciekawość też trochę uspokoiła. Dla odmiany, ja położyłam dłoń na jego ręce i spytałam, z przekąsem:

- Jesteśmy przyjaciółmi?  

- No tak! Mam nadzieję! – niemal zawołał, a we mnie aż się zagotowało w środku. Na szczęście, kolejne zerknięcie na półodkryty biust błyskawicznie uspokoiło jego zapał do przyjaźni.

- Przyjaciele są wobec siebie szczerzy. Prawda? Tym się różnią od męża i żony, że przyjacielowi mówi się wszystko, tak jak jest, bez owijania w bawełnę. – powtórzyłam niezbyt mądrą definicję przyjaźni z jakiegoś serialu, kątem ucha zasłyszaną w telewizji.

- Naprawdę chcesz wszystko wiedzieć? Alu, ona jest przyjaciółką moich kuzynek. Nic więcej. Popatrz: Twoja siostra tez ma swoją papużkę nierozłączkę. Na pewno wasi bracia cioteczni ją dobrze znają i pewnie ją lubią. Ale czy myślisz, że któryś z nich mógłby się nią na tyle zainteresować, żeby z nią chodzić? – To prawda. Obydwaj nasi kuzyni lubią Dżesikę (tylko zabić rodziców za takie imię!) i regularnie ganiają ją po ogrodzie, ale romans któregoś z nich z tą małolatą to absolutne science fiction. Ale co będzie za trzy lata, kiedy Dżesika będzie w moim wieku i mój młodszy kuzynek zacznie się golić? Starszego nie biorę pod uwagę. Będzie wtedy miał dwadzieścia dwa lata i pewnie znajdzie sobie do tego czasu jakąś narzeczoną.

- Powiedzmy, że mnie przekonałeś. Ale przyznaj się, podoba ci się ta tylko koleżanka sióstr ciotecznych. No, Bartek! Jesteśmy przyjaciółmi, czy nie? – potrzęsłam go za ramię, żeby się wreszcie ocknął i przestał być tak lękliwie poważny. Jednocześnie, wprawione w ruch nagłymi drganiami, moje piersi zadzwoniły mu przed oczami.

- No, podoba się. – przyznał w końcu, patrząc przez moment jak zahipnotyzowany na moje bimbałki. Wreszcie zatrzymał dłonią falowanie jednej z nich, tej co ma pieprzyk.

Odtrąciłam jego dłoń, oczywiście zbyt późno, uśmiechając się pobłażliwie. Szybko wstałam z łóżka i stając przy biurku powiedziałam, że napisałam kilka stron pamiętnika. To przypomnienie wczorajszego prezentu miało ostatecznie przekonać Bartka, że naprawdę nie miałam do niego o nic żalu.

- Co napisałaś? – zainteresował się i podszedł do mnie blisko. Pochylił się, by spojrzeć na zeszyt leżący na stole, ale najpierw ponownie zanurzył wzrok we wcięciu mojej haleczki. W tej sytuacji, nie mogłam już dłużej odkładać pocałunku na potem.

- Napisałam o tobie. Że mam przyjaciela, który mnie wczoraj poprosił o pocałunek.

Zaraz potem, szum niosący się z korytarza kazał nam przerwać czułości. Oblizywaniec z masażem biustu nie potrwał nawet minuty. O pójściu do łazienki w pidżamie nie było już mowy.

- Szybko, odwróć się! Marylka nie może nas tak zobaczyć. Muszę się przebrać. Tylko nie podglądaj! – szeptem wydałam polecenia swojemu miłemu gościowi.

W parę sekund zmieniłam halkę nocną na sukienkę dzienną. Przebrałam się tak szybko, że gdy Bartek odwrócił się, bez pozwolenia, by mnie jednak podejrzeć, operacja była już zakończona.

- Dziękuję za cierpliwość. – powiedziałam sarkastycznie i podeszłam do niego jeszcze bliżej niż on przedtem do mnie. Jeszcze raz zrobiliśmy oblizywańca.

- Całujesz się z przyjacielem? Co na to twój chłopak? – zapytał Bartek z przekąsem, całkiem już odzyskawszy rezon.

- Będzie zazdrosny. – odpowiedziałam i powtórzyłam pocałunek. O ile wcześniej, gdy siedzieliśmy na skraju łóżka serce waliło mi w żebra jak młot pneumatyczny, o tyle całując się po raz któryś z rzędu byłam już najzupełniej spokojna. Jakaś siła pchała mnie w ramiona Bartka, a ja posłusznie poddawałam się jej. Prawie bezwiednie poruszałam ustami, pozwalając, by oblizywańce robiły się same. Dłonie Bartka stopniowo coraz śmielej badały moje piersi i pośladki. Wreszcie, gdy mnie docisnął do siebie, poczułam na sobie ucisk chwilowo najtwardszej części jego ciała.

- Ach! – westchnęłam i jak uwolniona sprężynka odskoczyłam do tyłu. Nie daleko i zaraz przytuliłam się do Bartka ponownie, bo to niespodziewane ukłucie w podbrzusze wcale nie było nieprzyjemne. Było dowartościowujące.

- Jak Marylka zapuka, zmykasz na balkon. – zażartowałam i jeszcze raz wpiłam się ustami w wargi Bartka.

On złapał mnie za biodra i mocno przycisnął do siebie. Język Bartka wtargnął mi głęboko do buzi i gdzieś między zębami znalazł sobie partnera do zabawy. Sam właściciel języka ocierał się o mnie z całej siły. Miałam wrażenie, że jego męskość lada moment wyskoczy z szortów i wciśnie się w moją bieliznę. Wkrótce jednak przerwałam te nazbyt intensywne pieszczoty. Chyba z natłoku emocji, zakołowało mi się w głowie i wystraszyłam się, że nogi lada moment przestaną trzymać mnie w pozycji pionowej.

Nigdy wcześniej, mój kochany P. Niczego podobnego nie przeżyłam. Bartek tym ocieraniem się jako pierwszy mężczyzna naruszył świętość mojego łona. Na główną nagrodę nie musiał długo czekać, ale ani on, ani ja nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, co przyniosą kolejne minuty.

- Ala, jesteś?! – zawołała Marylka z korytarza. Znak, że udało nam się z Bartkiem zachować dostateczną ciszę.  

- Jestem! – odpowiedziałam krzycząc.

- Stań przy ścianie. – szepnęłam do Bartka, wskazując mu miejsce nie widoczne z korytarza.

Sama pospiesznie wybiegłam z pokoju. Marylka stała jeszcze przed lustrem w łazience. Przy otwartych drzwiach, w samych majtkach, skończywszy poranne mycie twarzy, nakładała właśnie pastę na szczoteczkę do zębów. Dobrze, że Bartek był schowany w moim pokoju, bo gdyby roznegliżowana siostrzyczka spotkała go na piętrze, mógłby wybuchnąć nie lada skandal.  

- Idę do Dżess. – oświadczyła, widząc mnie w przedpokoju.

- O której wrócisz? – spytałam, stając obok niej przy umywalce. Przy okazji sama mogłam umyć zęby. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że przez pół godziny całowałam się nie przestrzegając podstawowej zasady higieny jamy ustnej. Biedny Bartek!

- Za godzinę przyjdziemy obie. – Gdy Marylka mówi „za godzinę”, znaczy, że wróci za dwie, albo jeszcze później. Problem podsłuchu zza ściany rozwiązał się więc sam. Miałam jeszcze kilkadziesiąt minut na przyjemną rozmowę z przyjacielem.

Dziesięć minut później zostaliśmy z Bartkiem całkiem sami. Przyjaciel nie zamierzał już tracić ani chwili. Delikatnie pchnął mnie na łózko, położył się obok mnie na boku i wrócił do całowania. Ledwie zaczęliśmy oblizywańca, poczułam na kroczu jego rękę. Podwinął mi sukienkę i zamierzał wsunąć palce pod majtki.

- Nie, Bartuś! Nie tak. – zaprotestowałam, delikatnie odsuwając rękę kochanka. Niestety, przypomniały mi się zabiegi Jarusia, który obmacawszy mnie u góry, pomyślał, że zrobi ze mną to, co jego kumpel robił z jedną z koleżanek, z którą dzieliłam pokój. Nie widziałam oczywiście niczego dokładnie, ale mogę się domyśleć, po sapiącym oddechu towarzyszącym cichym szelestom kołdry, że chłopak zdobywał ja palcami.

- Przepraszam. – szepnął Bartek i wrócił do całowania. Po chwili jego ręka znów zaczęła broić. Tym razem torowała sobie drogę pod materiałem sukienki, po brzuchu w górę, aż pod piersi.

- Co robisz? Tylko nie przepraszaj. – spytałam z głupia frant, chichocząc z własnego żartu.

- Chcę cię zobaczyć. – jęknął, sprawiając wrażenie speszonego. Właściwie nie wiem, czy dążył do jakiegoś konkretnego celu, czy spontanicznie sprawdzał moje granice intymności.  

- Nago? – spytałam nieśmiało. Nikt wcześniej mnie jeszcze takiej nie widział.

- Tak. – odparł, tym razem bardzo spokojnie, wręcz pewien siebie. Przykucnął i zdjął z siebie koszulkę, po czym rozpiął zamek spodni.

- Mogę je zdjąć? – spytał grzecznie.

- Yhy. – przytaknęłam i oparłszy się na łokciu czekałam cierpliwie na kolejne pytanie.

Bartek został w samych bokserkach i tym razem wybrzuszenie było już naprawdę imponujące. Widząc, jak pod luźnym materiałem majta mu się coś długiego i sztywnego, naszła mnie myśl, by głową zanurkować w to miejsce i pocałować penisa. Oczywiście nie zrobiłam tego, ale miałam taki właśnie pomysł. Czy to skutek czytania bajek o robieniu loda? Podobno faceci marzą o tym bardziej nawet niż o penetracji.

Bartek nie dał mi czasu do namysłu. Obiema rękami sięgnął za me biodra i pytająco patrząc mi w oczy, zsunął mi majtki. Przez chwilę mógł zerknąć na mój skarb, ale nie za długo. Tego miejsca się wstydzę. Kucnęłam szybko. Skuliwszy się i zacisnąwszy kolana sprawnym ruchem przesadziłam sukienkę przez głowę, po czym całkiem goła schowałam się pod kołdrę. Nie było to chyba to, o co poprosił Bartek. Nie pokazałam mu się cała, ale nie narzekał z tego powodu.

Po chwili byliśmy pod kołdrą obydwoje, a jego dłoń głaskała moje piersi. Niedługo dołączyły do niej też usta Bartka, a ja w napięciu przyglądałam się, jak sutki jeden po drugim znikały między wargami chłopaka i jak przesuwał się po nich jego język.

- Bartuś, wiesz że przed tobą nikt tego nie robił? – spytałam głośnym szeptem.

W odpowiedzi, jego język powędrował do góry i wsunął się w moje usta. Jednocześnie cały Bartek też podsunął się do góry, przykrywając mnie swoim ciałem. Znów poczułam znajome ukłucie na podbrzuszu. Tym razem jednak, dostępu do mojej kobiecości strzegły jedynie bokserki chłopaka. Nim się spostrzegłam ich także zabrakło.

Bartek po prostu wysunął z nich przyrodzenie i kiedy ja byłam zajęta kolejnym oblizywańcem, on kilkoma ruchami naprowadził penisa w najbardziej newralgiczne miejsce. Mogłam tylko jęknąć, gdy szukając swojej oazy, otarł się o mój dzyndzelek – wiesz, co mam na myśli – oraz przyspieszyć oddech, gdy znalazł się między fałdkami.

Już bez pytania o zgodę, Bartek pchnął kilka razy biodrami, zagłębiając się we mnie, za każdym razem ociupinę więcej. Miałam wrażenie, że wszedł głęboko i ruszając powoli biodrami stukał w niewidzialny mur we mnie. Myliłam się. Gdy złapał mnie mocno za biodra i pchnął z całej siły, zrozumiałam, że to co odbierałam jako stukanie we wrota, było jedynie głaskaniem klamki, a mur okazał się tylko furtką do ogródka. Bartek wjeżdżając we mnie jęknął z wysiłku głośnym:

- Aaa!

A mnie pociekły łzy. Nie bolało mocno, ale trochę zapiekło.

W książkach romantycznych, uczucia wywołane seksem opisywane są jako bezgraniczne szczęście, kraina rozkoszy, czy stan upojnej błogości. W erotyku może pojawić się zajebisty odlot czy totalne oszołomienie. Pierwszy raz jest zawsze upojny, wspaniały, odbierający zmysły i obowiązkowo kończy się megaorgazmem. A jak jest naprawdę? Mój kochany P., jak tylko Bartek wszedł we mnie, cały romantyzm prysnął jak bańka mydlana. Podniecające było całowanie, pieszczenie, czekanie na dotyk. Ba, zwyczajne słowa w uszach zakochanej dziewczyny przepełnione były erotyzmem. Potem, gdy miałam już w sobie penisa, zaczęło się mechaniczne masowanie. Przyjemne, temu nie mogę zaprzeczyć, ale bez oczekiwanego przeniesienia w inny stan świadomości.

Bartek przebiwszy się jak taran przez wszystkie materialne i niematerialne błony, zaczął poruszać się we mnie. Pomału wysuwał się częściowo i wypełniał mnie z powrotem, wiele razy. Zapewne miało mnie to podniecać. Czekałam więc cierpliwie na przyjście tej fali tsunami która wyniosła by mnie gdzieś hen daleko. Ja leżałam nieruchomo na plecach, a Bartek tłoczył. Pompował wodę do oceanu. Po jakimś czasie chyba się zniecierpliwił, bo przyspieszył ruchy. Tłok tarł o ściany tunelu, aż chrzęściło. Robiło się coraz bardziej gorąco. Słyszałam nasze wspólne sapanie, nasza skóra stawała się mokra od potu. Orgazmu jak nie było, tak nie było. Stopniowo traciłam cierpliwość. W pewnym momencie stwierdziłam, że jedyną rzeczą, która zatrzymywała mnie w łóżku, był upór Bartka i jego niezachwiane przekonanie, że seks ma sens, że tłocząc konsekwentnie, bez przerwy, kiedyś doprowadzi nas do spełnienia. Potem zauważyłam, że jego głośne sapanie, prosto w ucho, stanowiło dla mnie pewną podnietę. Silniej przemawiało do wyobraźni niż tarcie w pochwie.

Po upływie jeszcze paru minut, Bartek znowu przyspieszył ruchy. Nie wysuwał się już ani o centymetr, tylko tkwiąc we mnie na maksymalnej głębokości, walił we mnie biodrami szybko i, jak mi się zdało, z całej siły. Szybko się zmęczył. Odsapnął chwilę, zwolniwszy tempo i znów przystąpił do szybkiego tłoczenia. Tak kilka razy, aż odnalazłam w tym przyjemność. Zacisnęłam nogami pętlę wokół bioder kochanka, objęłam go z całej siły ramionami  i zaczęłam wspomagać siłę uderzeń, odbijając się plecami od łóżka.

Chyba właśnie ta moja aktywność, w ciągu paru sekund, doprowadziła nasze pierwsze zbliżenie do końca. Bartek nagle wstrzymał wszystkie ruchy. Dosłownie zastygł we mnie. Moje ciało albo nie chciało jeszcze kończyć, albo po prostu rozbujane, siłą rozpędu kontynuowało swoje ruchy. Poczułam nawet jak pochwa zacisnęła się na unieruchomionym członku, jakby próbując pobudzić go do dalszego działania. I wtedy stało się to, po co matka natura wymyśliła ten cały proceder. Z gardła Bartka wydobył się chrapliwy dźwięk:

- Ahr!

Wewnątrz znowu poruszył się kilka razy, po czym odszukał buzią moje usta i mocno mnie pocałował.

- Teraz jesteś już całkiem moja! – powiedział głośno z niekłamaną satysfakcją, po czym pomału wyszedł ze mnie.

O, jakie paskudne uczucie, stracić takie wypełnienie. Nagle w miejscu złączenia ud zrobiło się zimno i mokro.

- Nic bardziej mylnego, Bartuś! Teraz jeszcze bardziej niż dotąd należę do samej siebie – pomyślałam. 

- Zawsze byłam twoja, tylko o tym nie wiedziałam. – odpowiedziałam. W jakimś stopniu oba zdania, i to pomyślane, i wypowiedziane na głos, choć z pozoru wzajemnie sprzeczne, są jednocześnie prawdziwe. Opisują dwie strony tej samej rzeczywistości.  

Pocałowałam Bartka, wyczerpanego z wysiłku, powiedziałam, że następnym razem będziemy to robić w prezerwatywie i poszłam się umyć.

Kiedy wróciłam, był już ubrany. Wylegiwał się, pogrążony w myślach, na mojej pościeli. Stanęłam w progu, ubrana w same majtki i zakładając dłonie za głowę, bezwstydnie zaprezentowałam swoje wdzięki, z cichym okrzykiem na ustach:

- Voilà! – Bartek zdecydowanie zasłużył na taki pokaz, ostatni przed pożegnaniem. Podziękował uśmiechem.

Założywszy sukienkę, położyłam się obok niego, a raczej na nim.

- Masz rację z tą prezerwatywą. Wiesz, myśmy przecież niczego nie planowali, a nie noszę ich ze sobą. Czy dzisiaj to było bardzo niebezpieczne? – Bartek wytłumaczył się jako tako ze swojej nieodpowiedzialności. Widać, emocje przestały mu zagłuszać rozum.

- Nie martw się. Jeżeli ta cała naprotechnologia ma działać, to dzisiaj jesteśmy bezpieczni. – odpowiedziałam, wtulona w jego ramię.

Pomilczeliśmy chwilę, po czym spytałam go o rzecz, nurtującą mnie właściwie od zawsze, która jednak dzisiaj nabrała dla mnie wyjątkowej wagi:

- To nie był twój pierwszy raz, prawda? – Łudziłam się się, że otrzymam odpowiedź przeczącą. Niby nikt nie obiecywał mi wierności, tym bardziej na zapas, wolałabym jednak być dla niego pierwszą i tą jedyną, niż kolejnym numerem w kolekcji zaliczonych panienek. Fakty były jednak takie, że Bartek okazał się fachowym kochankiem, technicznie doskonałym. Czysta logika podpowiadała, że gdzieś musiał nabyć te umiejętności. Z drugiej strony, jego słowa i zachowanie się do momentu zbliżenia trąciło momentami taką amatorszczyzną, że naprawdę mogłam łudzić się, że był jeszcze prawiczkiem. Do ostatniej sekundy miałam taką nadzieję.

- Nie, nie był. – padła cicha odpowiedź, a ja poczułam gorycz satysfakcji kogoś, kto odgadł prawdę, lecz nie był z tej prawdy zadowolony. Przełknęłam ślinę i zadałam jeszcze jedno pytanie:

- Twoja poprzednia dziewczyna też była dziewicą, czy miała już kogoś przed tobą?

- Była. Obydwie były, Alu. Ty jesteś trzecia… Nie chcesz chyba jednak, żebym ci o tym teraz opowiadał. Jesteś wspaniała. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tak nam dobrze idzie.

- Ale z ciebie świnia, Bartuś! – pomyślałam. Powiedzieć świeżo rozdziewiczonej nastolatce, że jest trzecią z kolei, wprost, bez znieczulenia, toż to zbrodnia! I po co jej to mówić, w ogóle? Już mógłby skłamać! I tak bym się nigdy nie dowiedziała o jego byłych pannach. A tak, zamiast czuć się szczęśliwą, kończyłam ze świadomością, że zostałam zwyczajnie przeleciana. Oj, Bartek! Dlaczego?

- Jesteśmy przecież przyjaciółmi. – skonstatowałam smutno.

- I to jakimi! – Bartek nie zrozumiał od razu, że mój nastrój obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni.

- Właśnie przeleciałeś przyjaciółkę! – szepnęłam głośno, podkreślając słowo „przelecieć”.

- Co? Alu, to nie tak! Nie chciałem, żebyś to tak odebrała... Mieliśmy sobie mówić prawdę, szczerze. – Bartek zaczął się wykręcać i tłumaczyć, zrozumiawszy, że właśnie mnie skrzywdził swoją szczerością.

- Nie szkodzi! – przerwałam mu, zanosząc się płaczem.

- Sama chciałam się z tobą przespać. Puściłam się i już. Zaliczyłeś. Masz mnie na koncie. Bartek, już nic nie mów, proszę. – wypłakałam mu się w ramię, po czym odesłałam go do domu.

On jeszcze ma zamiar pojechać w weekend do Warszawy. Jakby mi było mało upokorzeń. Oczywiście, wierzę mu, że tamta Danka nic dla niego nie znaczy. Przynajmniej się staram. Powiedziałby mi przecież gdyby było inaczej. Udowodnił mi dzisiaj, że jest wobec mnie szczery. Do bólu. Wyjście na pizzę pozostaje w mocy. W poniedziałek mamy się jeszcze dokładnie umówić. Zobaczymy, co nam do tego czasu los przyniesie.


3.
Znowu po wizycie Bartka miałam wisielczy nastrój. Tym razem doskwierała mi nie tylko zazdrość o jakąś daleką panienkę, ale też żal do Bartka o to, że mnie wykorzystał, popsuł – jak się kiedyś mawiało tam, skąd pochodzą moi dziadkowie, żal do samej siebie, że oddałam się tak łatwo, żal do niego, że mi powiedział prawdę w oczy oraz uczucie niedosytu. Oddać cnotę i nie dostać w zamian mitycznego orgazmu to czyste frajerstwo. Na dodatek, jakby mąk psychicznych było mało, czułam niemiłe swędzenie w środku.

Marylka z Dżessiką na szczęście nie zainteresowały się moją osobą. Przez dwie godziny łapały promienie słońca w ogródku, zostawiając mnie samą w domu. Mogłam się położyć i w ciszy przemyśleć swoją sytuację, uspokoić nerwy.

Doszłam do wniosku, że do Bartka nie mogę mieć pretensji. Sama mu się wpakowałam do łóżka. A że skorzystał z okazji, tej oraz z poprzednich i że poluje na inne – cóż, taka już jest samcza natura. Zresztą, wcale nie było takie złe to baraszkowanie. I nikt się o niczym nie dowie. Poza następnym facetem, oczywiście, o ile się trafi takowy, który mnie już nie będzie mógł rozdziewiczyć. Taki jest koszt puszczalstwa. Ha, ha. Możesz się pośmiać razem ze mną, panie Pamiętniku.    

Kiedy tak sobie leżałam i rozmyślałam o swoim życiu, olśniło mnie nagle, że jest sposób na częstsze spotkania z Bartkiem. Być może nawet legalne, czyli jawne, ale nie rzucające się w oczy mojej kochanej mamusi, zawsze chcącej pomagać i skłaniające jej do snucia podejrzeń. Kumpela Marylki do szkolnych orłów nie należy. W gimnazjum, jak ją przycisną nowi nauczyciele, jej braki będzie widać jak na dłoni, jeszcze bardziej niż dotychczas. A rodziców ma ambitnych. Oczekują cudów od jedynaczki. We wrześniu zacznie się więc na pewno akcja szukania korepetytorów. Och, żeby tylko Bartek zechciał pomęczyć się z tym ciężkim matematycznym przypadkiem. Z rekomendacją od mojej mamy nie będzie problemu. Wystarczy jej napomknąć, w odpowiedniej chwili, że dla Dżessiki potrzebny jest dobry nauczyciel. W końcu mnie udało mu się wyprowadzić na prostą.  

Spytasz zapewne o sens spotykania się z nim, po tym co zaszło. Nie wiem, czy warto się dalej pchać w tę kabałę. Ale nie będę przecież tracić przyjaciela, a może jednak miłość życia, przez to, że on miał kogoś przede mną. Mogę mieć staroświeckie zasady, których, jak widzisz, i tak się nie trzymam, ale nie ma sensu narzucać ich innym. Jaki by Bartek nie był, jest najlepszym chłopakiem, jakiego dotąd poznałam. Oczywiście, że będę się z nim przyjaźnić, nawet jeśli nasz związek od wczoraj trudno już nazwać przyjaźnią.

Jak tylko to sobie uświadomiłam, pobiegłam do ogrodu, przygotować grunt pod szczwany plan godny Czarnej Żmii.

- Cześć Dżess. Mogę się z wami poopalać? – dosiąść się bez pytania, nawet we własnym ogródku, byłoby niegrzeczne.

Rozłożyłam swój fotel i zaczęłyśmy rozmawiać, kurtuazyjnie, o kostiumach do opalania i o pogodzie. Po paru minutach gadki o niczym, przeplatanej długimi momentami ciszy, powiedziałam w końcu, z czym do nich przyszłam:

- Pamiętacie Jarusia z kolonii? – spytałam niby ot tak sobie. Chodzi oczywiście o tego Jarusia, który śmiał mienić się moim chłopakiem i któremu nawet przez tydzień nie odmawiałam tego zaszczytnego tytułu.  

Jestem ci dłużna wyjaśnienie, mój P., że na obozie byłyśmy zakwaterowane w pokojach trzyosobowych. Nasze mamy chciały, żebyśmy mieszkały razem, ja, Marylka i Dżessika. Na miejscu jednak, trafiłyśmy do różnych grup, ja do starszej, one do młodszej. Powiedzmy, że zapomniałam upomnieć się o kwaterunek z siostrą, a Marylka mi nie przypomniała. W rezultacie nasze drogi przez dwa tygodnie prawie w ogóle się nie przecinały. Bez żalu z żadnej strony. Miło było odpocząć od siebie nawzajem. Nie kryłyśmy się oczywiście z pokrewieństwem i kto chciał, ten wiedział, że byłyśmy siostrami. Jarkowi i jego kumplom ten fakt chyba jednak nie zaprzątał uwagi.

Kim są Jaruś, Darek i Michał? Kolonijnymi starymi wygami. Jeżdżą parę lat w to samo miejsce. Znają każdy zakamarek ośrodka i mają jeden cel – uwodzenie dziewcząt. Ich metody są prymitywne, ale skuteczne, przynajmniej jeśli chodzi o szybkie nawiązanie bliższego kontaktu.

W moim wypadku było tak, że niedługo po rozpoczęciu ciszy nocnej zapukali do nas w okno. Przez parę dni zdążyliśmy się już trochę poznać, przynajmniej z imienia. Proponowali grę w karty. Wpuściłyśmy więc gości do środka. Po trosze z ciekawości i z litości, bo ich los nie byłby godny pozazdroszczenia, gdyby zostali nakrycie przez opiekunów ich na nocnym szwędaniu się pod budynek dziewcząt.

Następnej nocy wizyta się powtórzyła. Jej przebieg urozmaicił jednak fałszywy alarm jednego z chłopaków. Zawołał, że słyszy kroki na korytarzu i na ten sygnał wszyscy trzej błyskawicznie wskoczyli do naszych łóżek. Jakoby chcieli się tam schować przed kontrolą. Karty także zniknęły z podłogi nie wiadomo kiedy. Trzech żartownisi postawiło nas w sytuacji bez wyboru. Z wahaniem weszłyśmy pod kołdry, każda do swojego łóżka z sublokatorem. Mnie trafił się Jarek. Łóżko wąskie, a ręce chłopaka niespokojne. Nie zwlekał długo z rozpoczęciem obmacywania. Podrapał po plecach, pogładził biodro, kolanem dotknął moje nogi. Wszystko to po cichu, sekretnie, by nikt z obecnych się nie zorientował. W sąsiednich łóżkach oczywiście odbywały się podobne molestowania, a my, dziewczyny, miałyśmy wybór, albo zrobić raban i nagłym hałasem zwabić opiekunki, co by zdemaskowało obecność chłopaków w naszej pościeli i wystawiło nas w najgorszym świetle, albo w milczeniu nieskutecznie odganiać natrętne ręce, akceptując w gruncie rzeczy te podchody. Ja pierwsza powiedziałam głośno, żeby Jarek opuścił pokój. Kiedy mnie złapał za pierś, uznałam że nie było już na co czekać. Pomarudził chwilę, pozostali dwaj dołożyli swoje pięć groszy, że było jeszcze zbyt niebezpiecznie na wyskakiwanie przez okno, ale dość szybko ustąpili i zostawili nas same.

Do końca turnusu odwiedzili nas jeszcze kilka razy. Przychodzili koło jedenastej, wychodzili grubo po północy. Ja, nauczona doświadczeniem pierwszej nocy, zakładałam na halkę bluzę dresową, a pod spód stanik, by nie dawać zbyt łatwego dostępu do biustu. I tak, czego bym nie wymyśliła, Jarkowi zawsze się udawało mnie poobściskiwać. A mnie, głupiej, to się podobało. Na sąsiednim łóżku odbywały się jeszcze śmielsze operacje. Jarek mnie uświadomił, że kiedy dziewczyna po dłuższym milczeniu zaczyna regularnie sapać, a tym głośnym oddechom towarzyszy szelest kołdry, znaczy to, że najpewniej chłopak pieści ją palcami w najbardziej intymnym miejscu. Kiedy z łóżka obok dobiegły charakterystyczne odgłosy, szepnął mi do ucha słowo „palcówka”, ugryzł w szyję i wsunął mi rękę w majtki. Od razu go jednak przegoniłam. Co z tego, skoro minutę potem się z nim pocałowałam. Chciałam delikatnie, a dostałam mocnego wylizańca, zupełnie bez wyczucia. Jarek zabił nim całe moje podniecenie, na które pracował przez kilka spotkań. Czego jednak mogłam od niego oczekiwać? Chciał szybko zaliczyć panienkę, a nie bawić się w romantyczną miłość. 

Mówię ci o dość beznamiętnie, jakbym była neutralnym obserwatorem. To oczywiście nie odpowiada prawdzie. Teraz jednak, po upływie kilku tygodni, trudno jest mi odtworzyć ówczesne emocje. Może dlatego, że nie chcę się już do nich przyznać, nawet przed samą sobą. Przerażające jest, że ten nicponiowaty Jaruś mi się podobał. Imponowała mi jego zadziorna pewność siebie, bawiła jego młodzieńcza bezczelność i przesadne, karykaturalne wręcz skupienie na seksualności. Sprawiał wrażenie, chyba słuszne, że w jego głowie nie było miejsca na myśli inne niż o dziewczynach i współżyciu. Podniecało mnie, że interesował się moim ciałem. Kiedy leżał obok – zawsze kładłam się na boku, tyłem do niego – czasami czułam nawet to zainteresowanie całkiem wyraźnie, na udzie albo na pośladku. Miewał silną erekcję. Nie łączyła nas jednak żadna miłość. Ja byłam dla niego kawałkiem mięsa, erotyczną zabawką, a on dla mnie ciekawą wakacyjną przygodą. To było jasne od samego początku. Jarek ani przez moment nie udawał, że miał wobec mnie długotrwałe plany. Ja tylko, zauroczona, przez kilka dni robiłam sobie złudne nadzieje. Niepoprawna romantyczka.

Jeśli któraś z nas miała iluzję, że byłyśmy dla chłopaków czymś więcej niż tylko zabawkami, na ostatniej schadzce została z nich skutecznie wyleczona.

- Ale nam obrodziły małolaty w tym roku. – zaczął jeden z nich, chyba Michał.

- Było za co złapać. – potwierdził drugi.

- Tylko ta czarnulka płaska jakaś. – odezwał się Jarek, pod kołdrą szczypiąc mnie w pośladek. Myślałam, że słowem „małolaty” zostałyśmy nazwane my trzy naiwne, mimo że wszyscy byliśmy prawie w tym samym wieku. O ile, oczywiście, nie doszło do jakiś manipulacji w dokumentach, ani nie przyjęto na kolonie siedemnastolatka, w drodze wyjątku. Określenie „płaska czarnulka” pasowało do Marty, dziewczyny Darka.

- Wcale nie! – zaprzeczył Darek, broniąc honoru biustu koleżanki, co by się zgadzało z moją interpretacją.

- Dla Darka żadna nie jest płaska. On by i spod żeber tłuszczyk wyskubał. Co nie, Darek? O ile by go znalazł u anorektyczki. – Michał, który zanotował największy sukces pościelowy z całej trójki, nie miał litości ani dla kolegi ani dla chudej dziewczyny.

- Nie przesadzaj, Michał. Było co szczypać. – znów polemizował Jarek. Jednocześnie przez bluzę spróbował wyczuć mojego sutka. Nie odgoniłam go. Miałam zamiar, w ramach prezentu na pożegnanie, całkiem obnażyć piersi i pozwolić mu na swobodne pieszczenie ich przez kilka minut.

- Ale nie tyle co u blondyneczki. – odezwał się znów Michał. Byłam przekonana, że mówił o mnie.

- Obie są fajne. A pamiętacie, jak ta grubsza pierwszy raz podciągnęła bluzkę? Kto by się spodziewał, że akurat ona będzie taka chętna? – Darek przypomniał inny epizod, który jednak nic a nic nie pasował do mojej wersji wydarzeń.

- Albo jak biegała po pokoju w samych majtkach! – roześmiał się Jarek za moimi plecami.

- E tam! Psiapsióły były najlepsze! Jak czarnulka znienacka podciągnęła koszulkę tej drugiej. Pamiętacie to „pokaż cycki, pokaż cycki chłopakom”? – Tym razem Michał wspominał jakieś nie znane mi rewelacje.

- Fajnie było, jak blondzia się mściła. Ale był pokaz! Raz jedne cycki na wierzchu, raz drugie. Małe, spore, małe, spore... Takie powinny być światła na przejściu dla pieszych: małe cycki – stać, duże – można przechodzić. – Jarek miał swoiste poczucie humoru. Nie miałam już jednak najmniejszego pojęcia, o czym mówili. Wyglądało to na jeden wielki żart. We trzech zmyślali sobie jakąś historię, żeby wzbudzić w nas zazdrość, rozzłościć nas, albo jeszcze w jakimś innym celu. Najpewniej sami nie znali powodu.

- Pokaz fajny, ale radochy więcej, jak się dziewuszce pomaga własnoręcznie. Co nie, chłopaki? Jaruś, farciarzu, namacałeś się blondzi, że ci na parę lat powinno starczyć.

- Michał, tego jest zawsze za mało! Ale ty to jesteś fachowiec. Nikt tak nie umie przytrzymać rąk małolaty jak ty. Jak ty to robisz, że ramiona idą do góry zawsze w najbardziej odpowiednim momencie i że się laska nie może wyrwać?

- A ty jak to robisz, że łapiąc za cycka nigdy nie pudłujesz? – Michał zachichotał po raz kolejny. Z każdym zdaniem stawał się coraz weselszy.

- Bo cycki go lubią. – wyjaśnił trzeci kolega, amator skubania żeber.

- I ciebie lubią, cwaniaku! Szczególnie brunetki... Jednego tylko jeszcze nie mogę pojąć. Dlaczego małolaty są śmielsze od dorosłych babek. Dziewczyny, może nadrobicie dziś zaległości? Pokażecie cycki? – Michał nazwał w końcu życzenie chłopaków, bezczelnie i bez żadnych niedomówień. W sumie niczego innego się po tej trójcy nie można było spodziewać. Jego słowa nawet mnie trochę uspokoiły, na moment, bo potwierdzały moje przypuszczenia, że ta cała historia o małolatach była blefem.

- Jakie małolaty? Chłopaki, jaja sobie z nas robicie. – powiedziałam, spodziewając się jeszcze jakiegoś kłamstwa z ich strony oraz jakiegoś nalegania na striptiz, ale też pewna, że wkrótce ich niewybredne żarty dobiegną końca. Jaruś tymczasem zdążył już pokonać suwak mojej bluzy i gotował się do sforsowania miseczek stanika. Robiło się późno. Zbliżała się pora na moją niespodziankę.

- Tak, właśnie, jakie małolaty? – powtórzyła moje pytanie szczupła Marta. Ponieważ Darek odzywał się najmniej w tej konwersacji, myślę że się do niej intensywnie dobierał pod kołdrą. Być może ona też szykowała dla niego jakąś niespodziankę i równie mocno jak ja, chciała rozwiać wątpliwości.

- A, takie jedne. Nieważne. – zaczął wykręcać się Darek.

- Właśnie że ważne. Powiedz! O co chodziło z tym dziobaniem żeber? – Marta nie chciała odpuścić. Zresztą żarty chłopaków dotknęły ją najbardziej z nas. Miała więc powód, by domagać się wyjaśnienia i przeprosin. A Darek, jeśli chciał ją jeszcze podziobać musiał jak najszybciej ją uspokoić.

- I tak nie skojarzysz. Jak się nazywa ta czarnulka? – wtrącił się Michał, roześmiany.

- Jaka czarnulka? Nie było żadnej czarnulki! – Tym razem mój Jaruś wycofał zeznania.

- Jak to nie było? Sam do niej powiedziałeś, że skoro przegrała w makao, to musi pokazać cycuszki.

- I pokazała? – spytałam sarkastycznym tonem.

- Nie od razu. Właściwie, ona jedyna nie pokazała z własnej, nieprzymuszonej woli. Zawsze ktoś musiał jej podciągać bluzkę. Co nie, chłopaki? – Michał zaśmiał się jeszcze raz, całkiem szyderczo.

- Marylka jest w tym najlepsza. – dodał, napawając się zażenowaniem nas dziewczyn oraz jego obydwu kompanów. Nie spodziewał się, że to imię wywoła burzę.

Imię mojej siostry uderzyło we mnie jak błyskawica. Cycata blondynka to była ona. Płaska czarnulka – Dżessika, a dziewczyna przy tuszy to ich współspaczka, koleżanka z pokoju. Do nas przychodzili koło jedenastej, a cisza nocna zaczynała się o dziesiątej dla starszych grup i pół godziny wcześniej dla młodszych. Najwidoczniej panowie po drodze do nas odwiedzali budynek małolat. Oczywiście szli się pobawić z najstarszymi, najbardziej rozwiniętymi małolatami.

Kazałam im się wynosić. Natychmiast. Bez zdania  racji. Gdy nie zrozumieli pierwszego „ Wynocha!”, powtórzyłam stanowczym głosem i dodałam, że nie chcę ich nigdy więcej widzieć na oczy. Gdy i tego nie posłuchali, wyszłam na środek pokoju i zagroziłam, że będę krzyczeć.

- Nie powiem wam, co się zmieniło. Nie muszę wam niczego wyjaśniać. Po prostu macie spierdalać. Liczę do pięciu i wrzeszczę. Pięć, cztery, trzy, dwa. – tyle wystarczyło, żeby się ich pozbyć.

Wracając do ogrodu, dzisiaj: spytałam Dżessikę i Marylkę, czy pamiętają Jarusia. W pierwszej chwili udały, że nie wiedziały zupełnie, o co mi chodzi.

- Jakiego Jarusia? Na kolonii nie było nikogo takiego. Byłyśmy przecież w grupie dziewczęcej. Nie było u nas żadnego chłopaka.

Nie udało im się jednak ukryć zmieszania.

- Wiem o wszystkim. Tylko tyle chciałam wam powiedzieć.

- Ale co wiesz? O co chodzi? – Marylka podjęła ostatnią próbę udania zdziwionej.

- Wiem o grze w makao.

- Skąd? – spytała Dżessika przerażona nie na żarty.

- Wiem i już. Możecie mi opowiedzieć swoją wersję, jak chcecie... Ale nie bój się, Dzess. Nikomu nic nie wygadam. Chciałam tylko powiedzieć, że jakby co, to jestem po waszej stronie.

Pogadałyśmy trochę. Bez wielkich nalegań z mojej strony, dziewczyny potwierdziły z grubsza, co wiedziałam z przechwałek naszych wspólnych koleżków. Z tym, że męska wersja zdarzeń była bardzo  podkolorowana. Najważniejsze, że kontakt dziewczyn z podrywaczami definitywnie urwał się wraz z końcem kolonii.

Właściwie, mój drogi P., straszna świnia ze mnie. Powinnam była przecież przeprowadzić tę rozmowę już dawno. Powinnam natychmiast ostrzec dziewczyny przed tymi zdradliwymi typkami, zanim któraś zrobi naprawdę duże głupstwo. Na szczęście nic się nie stało i ani Marylka ani Dżess nie przytargała wakacyjnego syfu do domu. Kolonijne zabawy nie były kontynuowane przez internet. 

Niemniej, kochany P., pokazałam dziś Dżess, że trudno jej będzie coś przede mną ukryć. To w ramach dmuchania na zimne, na wypadek gdyby mój Bartek próbował nauczyć ją czegoś niewłaściwego.


4.
- Jaka piękna para. – skomentowałam jedno z nowych zdjęć, zamieszczonych przez Dankę w Facebooku. Na fotce, a jakże, była on i Bartek. Siedzieli na murku na Placu Zamkowym. On obejmował ją ramieniem, ona trzymała dłoń na jego kolanie. Jak nic, zakochana para! Kilka minut później dziewczyna odpowidziała lajkując  komentarz i przysyłając mi zaproszenie do grona przyjaciół.

- Dobrze by było. Widzę, że już długo znasz Bartka. – napisała do mnie prywatnie. „Dobrze by było”, a więc nie jest. Czyli mówił prawdę. To tylko koleżanka. Choć słowo „tylko” trzeba chyba wziąć w cudzysłów.

- Od podstawówki... Przepraszam za komentarz. Naprawdę myślałam, że ze sobą chodzicie.

- Nie. Byliśmy tylko na spacerze. Jego siostra zrobiła nam to zdjęcie.

- To ona kazała wam tak usiąść?

- Nie. To moja sprawka. A czemu pytasz? Masz chłopaka? – Danka okazała się być osobą bardzo  bezpośrednią.

Po chwili namysłu odpisałam, że tak, ale nie jestem pewna, co chyba bardziej odpowiada prawdzie niż bajeczki o przyjaźni.

Poklikałyśmy jeszcze trochę. Poszły w ruch standardowe pytania: co oglądasz, czego słuchasz, czy jesteś na bieżąco z serialami w telewizji? Zdradliwe pytania. Wyszło na to, że obie spróbowałyśmy zgrywać  typową nastolatkę  i obydwu nam to nie wyszło. W mig się okiazało, że o pop-kulturze mamy takie pojęcia jak kura o fizyce atomowej. Poszły w ruch trudniejsze pytania: Co czytasz, czym się interesujesz? I tu niespodzianka! Czy kiedykolwiek spotkałeś gimbuskę, która zna nazwisko Murakami? No tak, mój P., w swoim krótkim życiu spotkałeś jedną, mnie. Ja też znałam dotąd tylko jedną taką dziewczynę – Ewę, przyjaciółkę z gimbusowej ławy. Okazało się, że Danka zdecydowanie nie jest pustakiem, jak ją sobie wyobrażałam. A skoro tak, to mogę jej wybaczyć, że się ogląda za Bartkiem. I na niego nie muszę być zła, że ją lubi. Nie tylko lubi, zresztą. Teraz jestem pewna, że ona mu się podoba, pod każdym względem. Cóż, mam godną konkurencję.

- Też się w nim bujasz. Hehe. – napisała pod koniec konwersacji.

- Zgadłaś i już cię lubię. Nie ważne, że chcesz mi go odbić. – odpisałam pewna siebie. Póki co mogę sobie na to pozwolić. Jestem o dwa kroki przed nią. Chyba.

Poczekaj. Coś ci pokażę. Tylko ani słowa Bartkowi!!! – na pożegnanie przysłała mi link do opowiadań po angielsku, bardzo nieprzyzwoitych. Coś mi mówi, że znajomość z tą Danką będzie długa i ciekawa. Mój drogi P., co o tym sądzisz?


5.
Pierwszy września się zbliża, a strony pamiętnika zapełniają się tekstem. Wolnych kartek zostało już tylko kilka. Będzie pora poprosić Bartka o następny zeszyt  z kłódką.

No właśnie, Bartek. Znowu był u mnie. Tym razem nie udało się już ukryć przed Marylką jego obecności. Nie było też takiej potrzeby. Poprosiłam siostrę, żeby nic nie mówiła mamie i jestem pewna, że tajemnica zostanie dochowana. Krótko po tym, jak gość wszedł do domu, papużki nierozłączki zbiegły do ogrodu, uzupełnić poziom witaminy D. Jedno ciało zaległo na hamaku, drugie ułożyło się na kocu i mieliśmy spokój na dwie godziny.

Bartek opowiedział mi o ostatniej w wakacje wycieczce do Warszawy. Przy tym jak ognia unikał tematu Danki. Aż mi się śmiać zachciało, kiedy zapytany wprost, ile godzin spędzili razem, poczerwieniał na twarzy, zmuszony przyznać, że dziewczyna towarzyszyła jemu i kuzynce podczas wszystkich wycieczek po mieście.

- Oj, Bartek. Przecież ona jest w twoim typie. Nie musisz przede mną niczego ukrywać. – zapewniłam go pobłażliwie.

Zdziwił się, pamiętając moją histeryczną reakcję na wiadomość o jego byłych dziewczynach.

- Nawet jak ją przelecisz, nadal będę się z tobą przyjaźnić. – Powiedziawszy to, roześmiałam się, ale chichot ten musiał wyglądać dosyć sztucznie.

- Nie wierzę. – Bartek chwycił mnie za rękę, lekko ściskając w dłoni  moje  cztery palce.

- Ja też nie. – odpowiedziałam, tym razem zgodnie z prawdą, uśmiechnięta, spoglądając mu głęboko w oczy.

To w zasadzie cała nasza rozmowa. Resztę spotkania poświęciliśmy miłości. Zaczęliśmy zmysłowymi oblizywańcami na stojąco. Będąc sami w budynku, mogliśmy mlaskać do woli. Dziewczyny nie mogły nas nijak usłyszeć. Po pierwszym zetknięciu się jezykami zmieniliśmy pozycję na leżącą. Przed położeniem się, usunęłam tylko stanik spod koszulki, przezornie przygotowując biust do pieszczot.

- Przyniosłeś prezerwatywę? – spytałam żartobliwie, przypominając Bartkowi swoją uwagę z poprzedniego spotkania, że kochać się będziemy tylko w zabezpieczeniu. Na seks i tak nie mogliśmy sobie pozwolić, kiedy Marylka i Dżess w każdej chwili mogły wejść na górę. Sianie zgorszenia we własnym domu to zdecydowanie ostatnia rzecz, jakiej mi potrzeba.

- Hmm. Nie... Nie liczyłem, że będziesz dziś dla mnie taka przychylna. – Bartek zaprzeczył, zaskoczony pytaniem, chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Więc dziś seksu nie będzie. – oświadczyłam wesoło i położywszy się na Bartku, zaczęłam kusząco muskać go ustami po policzku.

Nie dociekałam przyczyny tej niepewności, odnośnie tego jak bardzo będę przychylna. Domyślam się, że męczyło go poczucie winy z powodu warszawskich spacerów, ale nie chciałam mu już suszyć głowy o Dankę. Zdecydowanie ciekawiej było poddać się głaskaniu pleców i biustu, które nieprzerwanie towarzyszyło pocałunkom. 

Po jakimś czasie znowu wstaliśmy. Bartek stanął przy oknie, dyskretnie spoglądając z góry na ogród.

- Opalają się jeszcze? Która z nich ci się bardziej podoba? – spytałam figlarnie.

- Obie są w miarę ładne. Oczywiście twoja siostra wygląda lepiej. –Bartek odpowiedział dyplomatycznie, cedząc słowa. Znowu udało mi się go zaskoczyć niespodziewanym pytaniem.

Stanęłam za nim i pocałowałam w szyję. Po pieszczotach, które Bartek zafundował mi na łóżku, miałam nieodpartą ochotę na kolejne. Chciałam się z nim przytulać i cieszyć się jego bliskością. Moje dłonie same powędrowały pod koszulkę Bartka. Całując go za uchem, gładziłam jego brzuch i klatkę piersiową. Jednocześnie ocierałam się całą sobą o jego plecy. Prowokowałam go biustem, przyciskając się tak mocno, jak tylko mogłam.

Wreszcie Bartek obrócił się w moją stronę. Pocałował mnie w usta, wsuwając mi język w buzię i wodząc nim po wargach od wewnętrznej strony. Na brzuchu poczułam jego nabrzmiałą męskość. Pomyślałam, by kucnąć i uwolnić jego członka z szortów. Być może nawet pocałować tę twardą część chłopaka, która była już raz we mnie. Obejrzałabym ją i popieściła ustami. Chłopcy podobno to lubią. Nie zdążyłam tych myśli zrealizować.

Bartek kucnął przede mną. Palcami obu rąk złapał za krawędź moich majtek i poprosił, bym zerknęła przez okno, sprawdzić czy dziewczyny były jeszcze w ogrodzie.

- Leżą. Myślą, że się jeszcze opalą przed początkiem szkoły.

- To mamy jeszcze parę minut dla siebie. – To powiedziawszy, Bartek zsunął mi majtki aż do łydek. Zadarł sukienkę do góry i nim się spostrzegłam, pocałował oba uda, wysoko, tam gdzie się łączą z tułowiem.

Następnie, nie czekając na moją reakcję, wstał z kucek i trzymając mnie za ramiona skierował mnie na łóżko. Położył mnie na plecy i szybko dokończył pozbawianie mnie bielizny. W wyniku tych zabiegów leżałam przed nim prawie ubrana, ale zupełnie goła w miejscu intymnym. Myślałam, że zechce mnie tam pocałować i pokaże mi, czym jest owiana legendami mineta. Rozchyliłam kolana, by nie utrudniać dostępu do mojego skarbu. Szkoda było marnować czas na niepotrzebne opieranie się i przekomarzania. Bartek miał jednak inny pomysł. Spuścił szorty, klęknął na łóżku na wprost mnie, pomiędzy moimi nogami i zaraz potem był we mnie.

Wszedł we mnie bez oporu jak nóż w masło. To była niesamowita chwila, mój Pamiętniku! Nie zapomnę tego wejścia do końca życia. Żaden opis nie odda jego magii, ale spróbuję. Poczułam to tak, jakby moje wnętrze było kaskadą rozsuwanych drzwi. Otwierały się szeroko przed członkiem Bartka, jedne po drugich, jak tylko ich czujnik mógł odczytać kod dostępu. Po przepuszczeniu gościa zaciskały się ponownie, zamykając członkowi drogę do wyjścia. Dozwolony był tylko jeden kierunek ruchu – do mnie, do środka.

- Będę uważał. – zapewnił mnie Bartek, gdy zatrzymał się, osiągnąwszy maksymalną głębokość.

- Na co? – spytałam. Chciałam żeby mnie wyruchał, a nie uważał. Wybacz, mój P., brzydkie słowo, ale nie znam lepszego na opisanie tej czynności.

- Powstrzymam wytrysk.

Zaczęliśmy się kochać. Bartek rytmicznie poruszał się we mnie. Wchodził i wychodził pewnie, swobodnie, jakbym była jego mieszkaniem. Ja dość szybko oplotłam go nogami. Za każdym razem, gdy wysuwał się ze mnie, goniłam za nim biodrami, nie pozwalając całkowicie wydostać się na zewnątrz. W nagrodę, ze zdwojoną siłą wbijał się we mnie ponownie. Inaczej niż za pierwszym razem, nie oczekiwałam fajerwerków dla siebie. Skupiłam się na dawaniu przyjemności Bartkowi. Swoją obietnicą dał mi dodatkowe zadanie. Sprawić, by mu się udało jej spełnić. Moim celem było go zadowolić. Trzy dni do miesiączki, groźba ciąży równa zeru. Chciałam, żeby we mnie skończył.

Kochając się z Bartkiem, zrozumiałam, że tak powiem, dogłębnie, że to prawda, że seks odbywa się nie w pochwie a w głowie. Zauważyłam dzisiaj, że bardziej niż kopulacja – diabelsko miły masaż, działało na mnie podniecenie chłopaka. Im bardziej szalał we mnie i im głośniej sapał, tym było mi przyjemniej. Kiedy w pewnej chwili zapomniał się i zamiast jak przez większość czasu opierać się na łokciu, opadł na mnie całym ciężarem ciała, dusząc mnie, ogarnęło mnie poczucie satysfakcji. Wiedziałam, że byłam bliska pokonania swojego kochanka. Wtedy tez poczułam, jak wszystkie drzwi we mnie jednocześnie domknęły się, ściskając Bartka.

- Och, dłużej nie wytrzymam. – szepnął, przerwawszy ruchanie.

- Wypuść mnie Alu, zabierz nogi ze mnie. – poprosił z niecierpliwością w głosie.

- Nie ma mowy. – odpowiedziałam, szczęśliwa. Wiedziałam, jaki finał się zbliżał.

Mój P. kochany, zaczynam to lubić!

Pojutrze jest pierwszy września. Marylka ma apel o dziewiątej i pójdzie do szkoły z mamą. Ja, żeby zdążyć na swoje rozpoczęcie roku muszę wyjść wpół do jedenastej. Rano będę więc mieć dwie godziny wolnego. Domyślasz się na pewno, kto do mnie przyjedzie.


6.
Drogi P., za chwilę ostatnie wolne linijki pokryję tekstem. Opowiem ci krótko, jak minął mi pierwszy dzień liceum. Następne wpisy będą już w innym zeszycie.

O ósmej czterdzieści pięć zbiegłam po schodach otworzyć furtkę Bartkowi. Przyjechał w idealnej chwili, kiedy się wycierałam po prysznicu. Przywitałam go więc świeża, pachnąca i goła, ledwie owinięta ręcznikiem.

- Chodź na górę! – zaprosiłam go, otwierając furtkę. Podwórko to nie miejsce na czułe powitania, gdy się nie chce przyciągać uwagi sąsiadów. Błyskawicznie przeszliśmy więc do ganku.

- Wziąłeś ze sobą? – spytałam na schodach o prezerwatywy.

- Tak. – odpowiedział dumnie i uszczypnął mnie w pośladek.

Pisnęłam i pobiegłam do swojego pokoju. On za mną. Zatrzymaliśmy się dopiero przy łóżku.

Pocałowaliśmy się. Ręcznik opadł na podłogę, lewa dłoń Bartka błyskawicznie znalazła się na mojej talii, a prawa na piersi. Poczęstowałam go swoim języczkiem, oblizując jego górną wargę. Jednocześnie rozpięłam pierwsze guziki jego koszuli. Dokończył sam, nie przerywając całowania.

Gdy został już w samych bokserkach, przysiadłam na skraju łóżka i własnoręcznie, po raz pierwszy w życiu, zdjęłam majtki chłopaka. Co za widok! Ten, który był we mnie, mój pierwszy i jak dotąd jedyny penis, prężył się przede mną, stał na wprost mych oczu dumnie wyprostowany jak żołnierz na warcie. Nie wiem, jakie ma wymiary, ale był wystarczająco długi, by zadziałać na wyobraźnię, zwłaszcza z bliska. Zdało mi się, że aby się we mnie całkiem schować, głową musiałby dojść aż na wysokość pępka, a może i głębiej.

Tym razem nie zdołałam się oprzeć pokusie. Pocałowałam tę głowę. Objęłam ją ustami i lekko zacisnęłam wargi. Bartek przerwał mi jednak. Nie chciał loda. Wolał się ze mną kochać po bożemu.

Zaczęliśmy jak poprzednio. Bartek przewrócił mnie na plecy i położył się na mnie, szeroko rozchylając mi nogi. Wszedł we mnie głęboko, powodując drganie wszystkich moich mięśni. Objęłam go kolanami i ramionami, a on zachęcony moją otwartością przystąpił do ruchania. Ostro mnie wziął. Cykl wchodzenia i wychodzenia ze mnie powtórzył się kilkanaście razy, po czym Bartek sapiąc zastygł w bezruchu, we mnie głęboko. Myślałam, że zaraz dojdzie, kończąc stosunek w minutę od jego rozpoczęcia.

Stało się inaczej. Bartek obrócił nas o sto osiemdziesiąt stopni, tak że tym razem on był pode mną. Złapał mnie za biodra i znów zaczął się we mnie poruszać. Pomału i nie wysuwając się ze mnie prawie wcale. Napór mojego ciała by mu zresztą nie pozwolił wyśliznąć się ze mnie. Nagle członek Bartka znalazł się w mojej niewoli. Leżałam na kochanku, napierając na niego całym ciężarem ciała. Prawie zupełnie zablokowałam jego ruchy. Jedyne co mógł robić we mnie, to drgać i pocierać dno i ściany swojego więzienia. Bartek na przemian przyspieszał i spowalniał ruchy bioder, chwilami łapał mnie za pośladki i dociskał mnie mocniej do siebie. Nie mógł jednak uwolnić się ze mnie.

Mogło to trwać kilkanaście minut. Dźwiganie mnie na sobie, połączone z nieustanną pracą biodrami, okazało się męczące. Bartek, cały spocony, potrzebował odpoczynku. Poprosił żebym na nim usiadła. 

Posłuchałam, oczywiście. Sturlałam się z Bartka, wypuszczając jego najcenniejszą część na swobodę. Członek błyszczał się cały, pokryty moim śluzem. Napletek miał zsunięty, dzięki czemu zobaczyłam różowiutką żołądź. Widoczny był nawet otworek, z którego miał potem wytrysnąć płyn życia. Cudowny widok, choć tylko chwilowy.

Usiadłam okrakiem. Właściwie uklękłam, stawiając kolana na łóżku i obejmując nimi złączone uda Bartka. Opuszczając biodra nadziałam się na ten cudowny okaz męskości, przytrzymując go dłonią u dołu. Wycelowałam nim w otwór swojego ciasnego tunelu i powoli na niego opadłam, pochłaniając go w całości. Zaczęłam się nim masturbować. Unosiłam się na kolanach o centymetr i opuszczałam z różną prędkością. Podskakiwałam jak podczas wolnej jazdy konno. Drażniłam ścianę tunelu z prawej bądź z lewej strony, a Bartek leżał pode mną, nieruchomo, trzymając łokcie założone za głowę. Odpoczywał. Cieszył się masażem i z lubością przyglądał się moim minom oraz piersiom falującym w zmiennym rytmie.

Usiadłszy na Bartktu, mimowolnie spojrzałam na zegarek stojący regale z książkami. Pokazywał godzinę dziewiątą siedem i trzydzieści pięć sekund. Drugi raz zerknęłam na niego o dziewiątej czterdzieści osiem. Wciąż ujeżdżałam Bartka, który tymczasem coraz częściej zamykał oczy. Nie spał, rzecz jasna. Błogo uśmiechnięty delektował się masażem, jaki mu, jaki nam obojgu robiłam. On leżał, a ja ćwiczyłam. Drażniąc swoje ciało, w środku, na różne sposoby, od nowa je poznawałam. Korzystając z penisa sondowałam obszary, do których nie docieram palcami. Słyszałeś, mój kochany P., że najskuteczniej uczy się przez zabawę? Przez te pół godziny tak właśnie się uczyłam.

- Bartek, dlaczego robimy to dopiero dzisiaj? Nie mogłeś wcześniej nauczyć mnie tej zabawy? – spytałam, opierając oba łokcie na torsie przyjaciela. Przyjaciela z dzieciństwa, który nie wiedzieć kiedy przerodził się w partnera do seksu.

Pochylając się sprawiłam, że członek Bartka naparł na mnie pod zmienionym kątem. Oboje nas przeszedł dreszcz podniecenia.

- Nie wiedziałem, że zechcesz. – odpowiedział, chwytając mnie za piersi.

- Zaraz ci pokażę, jak bardzo nie chcę. – uśmiechnęłam się przekornie i wyprostowałam plecy.

Znowu siedziałam na nim jak jeździec. O ile jednak poprzednio jechałam truchtem, tym razem zamierzałam spróbować galopu. Uniosłam się na kolanach wyżej niż poprzednimi razy i opadłam z impetem. Oboje jęknęliśmy z wrażenia. Powtórzyłam zabieg jeszcze kilka razy.

- Rozumiesz teraz, po co jest wf w szkole? – spytał Bartek, zauważywszy, że od tych podskoków na mojej skórze wystąpiły kropelki potu.

- Spróbuj tak. – szepnął, po czym ustawił mnie w pozycji podobnej do tej, w jakiej już byłam chwilę wcześniej. Nadal klęczałam okrakiem, ale pochylona wprzód, opierając się na łóżku rękami wyprostowanymi w łokciach.

W podparciu było mi znacznie lżej unosić biodra. Bartek pokierował wysokością, na jaką się podnosiłam oraz tempem naszych wspólnych ruchów. Rezultat był oszałamiający.

- Raz. – Bartek rozpoczął odliczanie, pierwszy raz kierując mnie do góry.

Jego członek na chwilę znalazł się poza mną, by zaraz wtargnąć ponownie. Nie tylko wypełnił mnie sobą. Wchodząc otarł się o moje łono, drażniąc łechtaczkę. Z wrażenia aż wstrzymałam oddech.

- Dwa... trzy... cztery... – ruszałam pupą w dół i w górę, aż Bartek doliczył do czternastu. Ja chciałam przyspieszyć, mimo coraz większego zmęczenia. On miał dość wrażeń.

- Muszę się zabezpieczyć, Alu. – szepnął, odsuwając mnie od siebie.

- Nie żartuj. Daj mi jeszcze trochę. – poprosiłam, wspinając się na niego.

- Ile?

- Do dwudziestu pięciu.

- Nie dam rady, Alu!

- Dasz! - Moja wielce szanowna błyskawicznie wessała go w siebie.

Bartek nie pozwolił mi jednak na dotychczasową zabawę. Przyciągnął mnie do siebie, tak że zaczęłam trzeć piersiami o jego tors.

- Masz twarde sutki. Zaraz je zjem. – powiedział, ale zamiast zająć się biustem, pociągnął mnie za uda.

Posłuchałam sygnału i uniosłam do góry biodra. Na to Bartek właśnie czekał. Zaatakował mnie od dołu. Wbił się we mnie i zaczął mnie pieprzyć jak królik. Nie przestał nawet kiedy całkiem opadłam na niego. Kolana nie mogły już dźwigać ciężaru emocji. Zatrzymał się dopiero, gdy sam musiał odpocząć. Swoją drogą, mój Pamiętniku, nie spodziewałam się, żeby był aż dobry z wf-u.

- Wiesz która jest godzina? – spytał, obracając mnie na plecy.

- Zegarek jest na regale.

- Alu, już po dziesiątej! – zawołał. Dochodziło juz dwadzieścia po. Powinniśmy się szykować do wyjścia. Bartek jednak nie chciał zmarnować wypracowanego z takim wysiłkiem podniecenia. Zew natury kazał mu dokończyć jak przystało na jurnego samca.

Pospiesznie klęknął między moimi nogami, złapał mnie pod kolana, kierując je mocno na boki i położył się na mnie. O dziesiątej dwadzieścia jeden było po wszystkim.

Pobieżne mycie zajęło kolejne trzy minuty. Dokładnie o wpół do jedenastej, Bartek zapinał ostatni guzik mojej białej koszuli od galowego stroju. Potem podwiózł mnie kawałek na motorze w kierunku szkoły. Zdążyłam na apel, tylko niczego z niego nie pamiętam. Cały czas wyobrażałam sobie zawiedzione miny plemników, biegających we mnie w poszukiwaniu dojrzałej komórki jajowej:

- Nie tym razem, skarbeńki! Najpierw matura i studia. Dopiero potem wpadka!

Ciekawe, mój P., czy jeszcze jakaś panienka przywitała rok szkolny tak dobrze jak ja. W mojej klasie na pewno żadna. Za bardzo śliniły się, wszystkie bez wyjątku, na widok nowych chłopców i nauczycieli. Szczególnie matematyk, opiekun klasy, wywołał furorę. A wiadomo, kto się najbardziej ogląda za ciachami, temu najbardziej tego ciacha brakuje. Najlepszym przykładem jest moja Ewa, dziewica orleańska.

Jeszcze parę linijek i się pożegnamy, mój pierwszy Pamiętniku.

Pizza po szkole była wspaniała. Moja przyzwoitka Ewa, milcząca obserwatorka prawie wszystkich moich wcześniejszych randek, zawsze patrząca nieprzychylnym okiem na podrywających mnie kolesi, Bartka polubiła od pierwszego słowa. Ona, ta nieśmiała istota, na widok chłopaka nerwowo spuszczająca wzrok w podłogę, tym razem otworzyła się całkowicie. Mojemu przyjacielowi powiedziała o sobie rzeczy, o których nawet ze mną nie odważyłaby się rozmawiać.

Zaczęła od zapytania Bartka, czy udało mu się mnie już pocałować. W odpowiedzi usłyszała, że tylko kilka razy i że obecnie w planach jest upolowanie moich piersi.

- A tobie mówił już ktoś, że masz fajny biuścik? – Bartek odwdzięczył się niewygodnym pytaniem.

- Nie pamiętam, ale jeżeli ktoś chwalił, to kłamał, bo ich wcale nie widział. – Ewa odpowiedziała, nie tracąc animuszu. Zupełnie jakby nie była sobą.

- Dlaczego nie pokazałaś?

- Bo nie chcę iść z byle kim do łóżka.

- Ja też bym nie chciał, ale od pokazania biustu do łóżka jest jeszcze daleka droga.

- U mnie krótka. – roześmiała się głośno, przyciągając uwagę całej sali.

- To ja chcę cię zobaczyć bez stanika. – Bartek oświadczył wesoło, wtórując Ewie śmiechem. Wiem jednak, że powiedział to szczerze i nie mam do niego o to pretensji. Dopóki robi mi takie poranki jak dzisiaj, może sobie flirtować z kimkolwiek ma ochotę.

- Bartek, ale najpierw ja. – wtrąciłam się do rozmowy.

On oczywiście nie mógł nie potwierdzić, na co Ewa bąknęła

- Tak? – Tajemniczo się uśmiechnęła i pobiegła do łazienki.

Wróciła, ściskając w dłoni kawałek białego materiału. Nie trzeba było się mocno przyglądać, by dostrzec dwie plamki rozlokowane symetrycznie po lewej i prawej stronie klatki piersiowej, odznaczające się ciemniejszą barwą od idealnej bieli koszuli.

- Wyglądasz apetycznie. – skomplementował jej wygląd Bartek, jak najbardziej szczerze.

- Dzięki! – zawołała, ciesząc się jak małe dziecko z czekoladowego jajka z niespodzianką.

- Wiesz, dlaczego nie mam chłopaka i pewnie długo jeszcze nie będę miała? Bo mogę się zakochać tylko w bardzo inteligentnym, racjonalnie myślącym ateiście. A nikogo takiego dotąd nie spotkałam.

- Dziewczyno! Jak ty możesz żyć bez faceta?

- Daję sobie radę. Mam palce prawej dłoni.

Rozmawialiśmy jeszcze godzinę. Ewa opowiedziała nam swój koszmar senny o samurajach, goniących ją po pałacu szoguna w wiadomym celu. Ja podzieliłam się kilkoma wspomnieniami z kolonii, oczywiście nie związanymi z nocnymi odwiedzinami Jarusia i jego kompanów. Bartek pokazał nam zdjęcia demonstracji KOD-u przed kancelarią premiera.

Na koniec spotkania zrobiliśmy sobie kilka zdjęć. Za moją namową, Bartek wziął Ewę na kolana, a ona rozpięła kilka górnych guzików koszuli. Już zamieściła tę wydekoltowaną fotkę na swoim Facebooku. Jutro ma wywiesić drugą – na której Bartek opierając Ewę plecami o siebie, obejmuje ją w talii lewą ręką, a prawą głaszcze po odsłoniętej części mostka. Nasza warszawska koleżanka umrze z zazdrości, kiedy zobaczy te zdjęcia. A natknie się na nie na pewno. Już ja się o to postaram.


To by było na tyle. W sobotę dostanę kolejny zeszyt. Ciekawe, jak szybko zapełnią go wspomnienia i ile jeszcze zeszytów będę potrzebować do końca liceum.





Zeszyt drugi.
1.
Mój tata od roku powtarza, że Polska zeszła na psy. W gościnnym pokoju, w miejsce trzech obrazów – pamiątek z różnych wakacji – powiesił kalendarz i kiedy tylko jest w domu, a nie w jakiejś dalekiej delegacji, skreśla kolejne dni, obowiązkowo czerwonym ołówkiem.
- Odmierzam czas do początku świata. – wyjaśnia gościom.
Tym początkiem ma być szósty sierpnia dwa tysiące dwudziestego roku. To pierwszy dzień w kalendarzu taty. Ostatnim jest również szósty sierpnia, ubiegłego roku, dwa tysiące piętnastego – dla taty data symboliczna, koniec pewnej epoki.

Z początku nie rozumiałam, dlaczego on, człowiek z natury spokojny i bardzo życzliwie nastawiony do otoczenia, tolerancyjny i z humorem podchodzący do głupoty nadętych przemądrzalców w wielkiej polityce i w naszym małym miasteczku, chociażby w kościele i szkole, tak bardzo przejął się wejściem  „Arki Noego“ do Pałacu Namiestnikowskiego. Dlaczego zaczął prowadzić tajny pamiętnik, o którego istnieniu z domowników wiem tylko ja i dlaczego, pierwszy raz w życiu, sprzeciwił się mamie, gdy naszykowała kopertę dla księdza kwestującego „po kolędzie“. W styczniu to było. Powiedział, że nie pora podejmować „czarnego“ w domu i że na walkę z in vitro nie da ani złotówki. Jak się mama uparła przyjąć księdza, przelał tysiąc złotych na jakiś fundusz walczący z sektami, w tym z Kościołem Katolickim i drugi tysiąc na Owsiaka. Podczas wizyty, tak zwanej duszpasterskiej, z miną niewiniątka zadał pytanie, dlaczego Kościół zwalcza te dwie szlachetne instytucje. Ha, ha! Ksiądz o mało zawału nie dostał zobaczywszy kopie przelewów, które tata w udawanej dobrodusznej naiwności oczywiście mu pokazał. Mama dopiero po paru minutach zorientowała się, jakiej obrazy ołtarza dopuścił się tata. Przez tydzień się do niego nie odzywała, a i jeszcze teraz panuje napięcie między nimi. Teraz już go w pełni rozumiem. Ma rację. Chciałabym jednak, mój drogi Pamiętniku, żeby rodzice mi się nie rozwiedli z powodu polityki. Cóż… Jak się mówi, wszystko w rękach Boga.

Drogi P., tata twierdzi, że Polska zeszła na psy, a ksiądz katecheta, który godzinę przemawiał pierwszego września, grzmi, że władzę nad światem przejmuje szatan. Choć to zakrawa na ironię, z księdzem też się zgadzam. Już sama jego obecność w szkole i nabożna cześć, z jaką traktuje go dyrektorka i nauczyciele, stanowią potwierdzenie jego tezy. Tym bardziej, że jeszcze nie minął miesiąc, a katecheta zniknął z naszego liceum. Po cichu, ale zegar tyka i wcześniej czy później wybuchnie bomba. Ewa, tropicielka skandali, odkryła, że jakiś ksiądz z naszej diecezji został oskarżony o pedofilię. Daję głowę, że to ksiądz Franciszek, nasz póki co urlopowany nauczyciel religii. Niedługo się okaże, dlaczego odszedł i dokąd.

Szkoda tylko ostatniej ofiary tego znawcy diabłów. Podczas apelu, na rozpoczęciu roku, ktoś zaśmiał się na głos, po tym jak ksiądz któryś raz z rzędu postraszył szatanem. Nie ze złośliwości. Po prostu chłopak nie wytrzymał, nie mógł dłużej znieść komizmu przemówienia i śmiertelnie poważnych min znakomitej większości audytorium. Ja się wyłączyłam, ktoś inny mógł zapłakać, a on się zaśmiał. Skończyło się to dla niego przykro. Musiał odbyć długą rozmowę z dyrektorką, dostał pisemną naganę oraz obietnicę obniżenia oceny ze sprawowania. W przypadku recydywy zagrożono mu nawet zawieszeniem w prawach ucznia bądź wręcz wydaleniem ze szkoły. Koszmar jakiś! Jeszcze większą karą może dla niego być to, że wpadł w oko Ewie. Jak na razie ratuje go tylko to, że jest w innej klasie, a moja kochana przyjaciółka była po dziś dzień zbyt nieśmiała, by go zaczepić na korytarzu i porozmawiać. Ja zamieniłam z nim kilka słów, o czym Ewa jeszcze nie wie. Chłopak ma na imię Zbyszek, chodzi do trzeciej A, maturalnej, jest przystojny i całkiem niegłupi. Próbuje sił w olimpiadzie z historii. Coś czuję, mój P., że jeszcze o nim przeczytasz.

Pewnie się dziwisz, że piszę dopiero po kilku tygodniach przerwy. Od pierwszego dnia miałam dużo nauki, czasu na internet, książki i pisanie jak na lekarstwo. Nie to jednak było przyczyną. Powodem zwłoki było zejście kraju na psy i szatan szalejący w środkach publicznej komunikacji. Nie wierzysz? To poczytaj!

Jak wiesz, Bartek obiecał mi nowy zeszyt, bym mogła kontynuować pisanie. Byliśmy umówieni na sobotę w pierwszy weekend września. Do spotkania jednak nie doszło. Biedny Bartek wybrał się pociągiem do supermarketu. W naszych małych mieścinach wybór zeszytów jest spory, ale on chciał wybrać dla mnie coś wyjątkowego, co mozna dostać tylko w galerii. Dwie stacje, dziesięć minut jazdy plus kwadrans pieszo – z jego miasteczka to najwygodniejsze połączenie, znacznie lepsze niż motor. Droga krótka, znana, bezpieczna. Nic złego nie powinno się stać, a jednak. Zamiast do sklepu, Bartek dojechał do szpitala…

Pech chciał, że w jego przedziale jechały dwie ładne dziewczyny. To że ładne, to nie problem. Jakby mu kturaś wpadła w oko i, nie daj Boże, zacząłby ją podrywać, a za nieadekwatne zachowanie zarobiłby w twarz od niej albo od zazdrosnego narzeczonego, powiedziałabym chłodno, że sam sobie zasłużył. Nie, rzecz nie w urodzie a w tym, że jedna z nich jest Azjatką. Właściwie jest Polką, urodzoną w Warszawie, kończącą polskie liceum, tyle że jej rodzice pochodzą z Wietnamu. Wyobraź sobie, że tym samym pociągiem jechało dwóch typków - jeden z nich pijany – i oni, idąc wzdłuż wagonu, zwrócili uwagę na tę dziewczynę.

- Wyperdalać stąd! Chińskich kurew nam nie potrzeba! Won do Pekinu, do zasranych Niemiec, do Merkel! – ten pijany posłał taką długą i soczystą wiązankę, że ani Bartek, ani Vanessa – zaatakowana dziewczyna, ani jej przyjaciółka Ania  nie zdołali dokładnie zapamiętać. Tych kilka słów to tylko mocno zubożona wersja, by dać Ci jako takie wyobrażenie o zaistniałej sytuacji.

Facet zaczął nawet szarpać Vanessę. Odepchnął Anię, która w naturalnym odruchu z krzykiem stanęła w obronie koleżanki i próbował wyciągnąć „Chinkę“ z przedziału. Nie wiem, jak ja bym się zachowała na jej miejscu. Nawet nie umiem sobie wyobrazić jej przerażenia.

W przedziale było jeszcze z dziesięć innych osób. W większości położyli po sobie uszy, udając że nic nie widzieli i niczego nie słyszeli. Ktoś ukradkiem się oddalił i tylko Bartek znalazł w sobie odwagę, by przeszkodzić napastnikom. Ten pijany pobił go oczywiście, a na przystanku obaj wypchnęli go,  krwawiącego, na peron. Tacy są teraz polscy patrioci, w czarnych koszulkach z orłem na piersi! Dobrze, że przynajmniej dziewczynom dali spokój. To one zadzwoniły na 112, poczekały na przyjazd policji i towarzyszyły Bartkowi aż zajęli się nim lekarze w szpitalu.

Biedny, mój Bartuś, dwa tygodnie tam przeleżał! Przeszedł wstrząśnienie mózgu. Całe szczęście, że lekkie i że szybko doszedł do siebie. Oprychy cudem nie połamali mu też żeber ani innych kości, ale twarz zdołali zmasakrować. Nawet po opatrzeniu ran, Bartek przedstawiał sobą opłakany widok. A dziadygi do dziś są na wolności! Mimo monitoringu policja nie potrafi ich ani zidentyfikować, ani tym bardziej złapać. Skandal! Kraj rzeczywiście zszedł na psy i rządzi tu szatan!

W tym całym nieszczęściu jest też element zabawny, przynajmniej dla pracowników szpitala. Lekarka pełniąca dyżur, kiedy odwiedzałam Bartka ostatnim razem, rozbawiona powiedziała, że nigdy jeszcze nie widziała tak licznych pielgrzymek dziewczyn do chorego. Byłam u niego ja z Ewą, Ania z Vanessą oraz warszawska kuzynka, oczywiście z Danką. Do tego jeszcze jakieś laski z jego szkoły – delegacja klasowa – i czort wie, kto jeszcze.

Ciekawa historia wyszła z tą Vanessą. Za eksces w pociągu w domu spotkała ją sroga kara. Inaczej nie mogę tego nazwać. Rodzice nałożyli szlaban na jej wyjścia z domu. Teraz ojciec codziennie zawozi ją i odwozi ze szkoły samochodem. Dziewczyna nie może spotykać się ze znajomymi poza domem, nie może nawet odwiedzić Ani w jej mieszkaniu ani iść samej do księgarni czy biblioteki. Rodzice de facto uwięzili ją - z miłości. O tym, żeby pojechać do Bartka oczywiście nawet nie było mowy. To zdecydowanie ostatnia rzecz, na jaką wyraziłby zgodę jej troskliwy ojciec. Wizyty w szpitalu – trzy, nie licząc pierwszego dnia – odbyły się więc po kryjomu, dzięki życzliwości nauczyciela, opiekuna klasy. Sama Vanessa była zbyt skromna, by poprosić go o pomoc, ale Ania nie miała żadnych obiekcji. Dyskretnie wyjaśniła matematykowi sytuację. Nie wiem, jakich użyła argumentów i czy poraziła go swoim niewątpliwym wdziękiem. Ważne, że facet swoim samochodem zawiózł dziewczyny do szpitala podczas swojego „okienka“ i usprawiedliwił ich nieobecności na opuszczonych w środku dnia lekcjach. Widać, są jeszcze na świecie porządni nauczyciele.

Gdybym była Vanessą, z miejsca bym się zakochała w odważnym rycerzu. Minęłam ją raz na korytarzu. Po wyjściu od Bartka, myślami błądziła gdzieś wysoko w chmurach. Szła powoli, uśmiechnięta, wręcz rozpromieniona. On też był tego dnia w wyjatkowo dobrym nastroju. Obawiam się więc, mój drogi P., że się zakochała i że ona jemu też nie jest obojętna. Ach, dlaczego mnie musiał się akurat taki przyjaciel trafić? Już postanowiłam, że jakby co, nie będę mu przeszkadzać, byle tylko nie przestał się ze mną kolegować. Chciałaby jednak poznać i Vanessę i jej przyjaciółkę Anię. Ciekawe muszą z nich być osóbki.

Co jeszcze, mój Pamiętniku, powinieneś wiedzieć z ostatnich wydarzeń? Chyba tylko to, że w końcu dostałam nowy zeszyt, tak jak poprzednio z dziurką przewierconą przez wszystkie kartki w górnym prawym rogu, zamykany na kłódkę. Bartek dał mi go wczoraj przed swoją pierwszą, próbną lekcją z Dżessiką. Przyjechał najpierw do nas. Klientka czekała na niego w pokoju Marylki. Oficjalnie plan był taki, że mieli we dwoje przejść od nas do jej domu. W ten sposób Bartek miał poznać jej adres. Oczywiście, nie omieszkałam zaciągnąć go do siebie i przy okazji wycałować rekonwalescenta jak należy.


2.
Od poprzedniego wpisu minął tylko tydzień, a zaszło tyle zmian, że nie wiem, od czego zacząć.

Dostałam pierwszą jedynkę. Wstyd! Przez głupie zapomnienie, nie przeczytałam Bogurodzicy, a polonistka – nawiedzona kryptozakonnica – zgotowała nam niezapowiedzianą kartkówkę. Z innych przedmiotów też nie jest łatwo, ale staram się i nawet nienajgorzej mi idzie.

Za to z Bartkiem bryndza. Przyznał się, na fejsiu, że odwiedza Vanessę. Dziewczyna zapisała mu swój adres, dała numer telefonu, zaprosiła, więc przyjechał do niej. Był już dwa razy. Wizyty mają bardzo niewinny przebieg, ale komu on próbuje zamydlić oczy? Dziewczyna na pewno nie przyjmuje go z kurtuazji, tylko dlatego że narobiła sobie wobec niego nadzieje. On też nie traciłby czasu na obcą osobę, przypadkiem poznaną w pociągu, gdyby nie wpadła mu w oko.

Ale dziwne to randki… Polegają na siedzeniu na przeciw siebie za stołem, w dużym pokoju, zajmującym całą kondygnację, nie podzieloną na mniejsze pomieszczenia żadnymi ścianami. Z jednej strony jest kąt kuchenny, z drugiej salon. Rodzice i siostra dziewczyny są cały czas w pobliżu. Albo ktoś coś gotuje, albo siedzi na kanapie. Domownicy rozmawiają głośno, po wietnamsku, od czasu do czasu angażując Vanessę w wymianę zdań, niezrozumiałych Bartkowi. Ha, ha! Pełna kontrola! Ani jej nie przytuli, ani nie pocałuje, ani nie wyciągnie na spacer. Nie wiem, czy bardziej współczuć chłopakowi, czy się zło-radować, że mój, jak by nie było przyjaciel, zdradzić może mnie tylko w myślach.

Niemniej, będę musiała jeszcze raz przemyśleć, co nas łączy i zmienić stosunek do Bartka. Pora zacząć go ograniaczać w kontaktach z babami. Dobrze, że za dwa dni Marylka wyjeżdża na szkolną wycieczkę. Będzie wolna chata. Będzie czas wszystko omówić. Rany, mój P., jak ja za nim tęsknię!

Ewa za to cała w skowronkach! Wyobraź sobie, że ta mała płochliwa dziewuszka, czerwieniąca się z byle powodu, reagująca wstydem na każde męskie spojrzenie, będzie mieć chłopaka. No dobrze, nic nie jest pewne, zwłaszcza u niej, ale jutro pierwszy raz w życiu idzie do kina z kolegą. Tylko ona i on, we dwoje. Czyż to nic nie znaczy?

Może to jeszcze nie miłość, ale wybuchem śmiechu na apelu oraz represjami, których doświadczył w jego następstwie ze strony dyrekcji, Zbyszek z trzeciej A zaskarbił sobie przychylność Ewy. Do tego jest całkiem przystojny. Nie wiem tylko, na ile ona jemu się podoba, bo chyba częściej niż na nią zerka na mnie. Niemniej do kina zaprosił Ewę. A może to ona go zaprosiła? Nie wiem dokładnie. Nie było mnie przy tej rozmowie.

W ogóle, przedstawienie sobie Ewci i tego akurat chłopaka, mimo jej zainteresowania jego osobą, z początku wcale nie było łatwe. Zaczęło się od spotkania na jakiejś przerwie. Odnalazłam najpierw ją, złapałam za rękę i poprowadziłam na siłę po schodach z piętra na piętro, nie zdradzając celu. Błądziłyśmy po szkole dobrych kilka minut, zanim na horyzoncie pojawiła się bujna blond czupryna. W tłumie, właśnie po włosach najłątwiej go rozpoznać z daleka. Ledwie podali sobie dłonie, policzki Ewy oblały się purpurą. Poza „cześć“, „Ewa“, „miło mi“ i drugim „cześć“ na pożegnanie, nie odezwała się ani słowem. Stała tylko niespokojnie przestępując z nogi na nogę i przysłuchiwała się naszej bezdarnej konwersacji bez ładu i składu.

Wieczorem przybiegła do mnie do domu z groźbą, że mnie zabije za podstęp, a najpierw zakatrupi siebie za chorobliwą nieśmiałość. Właściwie była zdruzgotana, bo chłopak jej się ewidentnie spodobał. Musiałam ją jeszcze zapewnić, że sama nie mam wobec niego żadnych skrytych planów. Kilka razy musiałam zapewniać, że poza Bartkiem świata nie widzę. By ją lepiej przekonać i uspokoić, opowiedziałam jej jak doszło do naszego pierwszego pocałunku. Usłyszawszy, że Bartek bardzo skromnie – co w jej mniemaniu nie jest typowe dla niego - cichym szeptem poprosił mnie o zgodę, rozmarzyła się. Wskoczyła mi na kolana, oparła głowę na moim ramieniu, wtuliła się jak małe dziecko i powiedziała:
- Też tak chcę. Chyba się zakochałam.
O innych zabawach z Bartkiem jej nie powiedziałam. Jeszcze nie pora na zwierzenia z igraszek w łóżku. Zresztą, wstydziłabym się o tym mówić.    

Od tamtej pory już kilka razy przypadkiem spotkała Zbyszka na korytarzu. Na temat zupełnej przypadkowości wcale nie jestem pewna. Jedno z nich, a może obydwoje, musiał się starać, by ich drogi przecinały się tak często. Ja w tym samym czasie widziałam go tylko jeden raz i pierwsze pytanie, jakie mi zadał dotyczyło Ewy. Chciał wiedzieć, jak długo się znamy i czy Ewcia miała chłopaka.
- Tysiące, ale teraz jest wolna. – odpowiedziałam i oddaliłam się czym prędzej, udając że mam pilnie coś do zdobienia przed lekcją. Bałam się, że chłopak mógłby w moich oczach odczytać zazdrość.

Nie ma się czemu dziwić. Przyjaciółki nierzadko mają podobny gust odnośnie mężczyzn. Cóż. Ewcia idzie na randkę i trzymam za nią kciuki.

3.
Mój P., nie będę się dziś rozpisywać. Kino rozczarowało Ewę zupełnie. Zwierzyła mi się, że Zbyszek wcale nie jest ortodoksyjnym ateistą. Przyznał się, nie wiedząc jak bardzo to dla niej ważne, że na apelu zaśmiał się nie z diabłów a z grubiańskiego dowcipu jakiegoś kolegi.

Zdradził też, że grupka chłopaków z klas maturalnych prowadzi ranking pierwszoklasistek. Porobili nam zdjęcia, wyłożyli na jakiejś stronce w internecie, dostępnej po wpisaniu hasła i robią tam głosowanie na najbardziej seksowną laskę. Podobno w tej chwili moja osoba zajmuje drugie miejsce, a Ewa, zupełnie niesprawiedliwie ma być gdzieś na końcu rankingu. Jak stwierdził Zbyszek, jej zdjęcie jest mało korzystne, zrobione pod słońce, ciemne, czy coś w tym stylu. Chłopak, w naiwności swej zaproponował nawet pomoc w naprawieniu tego błędu. Skomplementował koszulę, jaką Ewa założyła do kina, tę samą, którą miała na sobie w pizzerii, rozpiętą niemal do połowy, tak by w dekolcie wyraźnie było widać krawędź stanika. Zaproponował sesję zdjęciową, najpierw w końcu foyer, gdzie nie było ludzi, potem u niego w domu. Odpowiedziała śmiechem, domyślając się, że na zdjęciach mogłoby się nie skończyć, ale wiedząc też, że nie da mu się poderwać. Z człowiekiem chwiejnym światopoglądowo, jak się wyraziła relacjonując spotkanie, ani nie ma zamiaru się spotykać, ani nie będzie się dzielić piersiami.

Na domiar złego, w połowie seansu Zbyszek pozwolił sobie pogłaskać Ewcię po kolanie. Powiedziała mi, że parzył ją ten dotyk, ale siedziała jak sparaliżowana, zaskoczona śmiałością chłopaka. Dopiero gdy po kilku scenach dotykająca ją ręka przeniosła się z uda na szyję, w próbie objęcia, delikatnie chwyciła ją w nadgarstku i skierowała z powrotem do właściciela. Minutę potem, Ewa dyplomatycznie pocałowała śmiałka w policzek i szepnęła, by ją wypuścił do toalety. Jak wyszła z sali, tak już nie wróciła. Zamiast ze Zbyszkiem resztę wieczora spędziła ze mną - o ironio! - na łóżku.
- Zobaczysz, zostanę starą panną! Zapiszę się do dziewic konsekrowanych! W życiu nie znajdę sobie chłopaka! Bartek jest tylko jeden i należy do ciebie. – narzekała pół żartem, pół serio, nim po dwóch godzinach pozwoliła mi odprowadzić się do domu.
Sam widzisz, mój P., jaka niereformowalna cnotka z tej mojej Ewuni. Jestem pewna, że po spalonej randce, wyląduje na ostatnim miejscu w rankingu trzecioklasistów, o ile on w ogóle istnieje.


Następnego dnia rano, czyli dzisiaj, przyjechał do mnie Bartek. Mieliśmy dla siebie całe półtorej godziny. Co z tego? Nie porozmawialiśmy wcale. Zamiast na dzień dobry zrobić mu zrobić scenę zazdrości o wizyty u Vanessy, rzuciłam mu się na szyję. Zamiast spokojnie spytać, jakie ma wobec niej plany, uniosłam rąbek koszulki wysoko, pod szyję. Zamiast zmusić go, by błagał mnie o wybaczenie na klęczkach, sama przed nim uklękłam. Krótko mówiąc, cały ranek spędziliśmy w łóżku, nie na rozmowie. Gdy skończyliśmy się kochać - wcale nie skończyliśmy, to budzik brutalnie ogłosił dziewiątą trzydzieści - szybciutko, cali spoceni, pobiegliśmy pod prysznic. Tam, w strugach wody, Bartek wszedł we mnie ponownie i nie wypuszczał mnie z ramion przez co najmniej kwadrans. Drugi raz tego samego dnia zostawił we mnie odrobinę siebie.

Przez niego, zanotowałam dzisiaj pierwsze spóźnienie do szkoły, odkąd zaczęłam liceum. Ale nie żałuję. Może następnym razem wygarnę mu, co myślę o tej jego samolubnej, niewiernej, jurnej, przepełnionej chucią, samczej naturze.

4.
Mój drogi pamiętniku, chyba przyjdzie nam się rozstać. Dlaczego? – spytasz. Otóż zrywam z Bartkiem! Nie chcę, ale czuję, że muszę. Pamiętasz Dankę, tę przyciółkę jego siostry ciotecznej? Napisała mi na Facebooku, że znów się z nim spotkała, kiedy na weekend pojechał do Warszawy. Razem z obiema kuzynkami Bartka poszli do muzeum, konkretnie do Kopernika. Wygłupiali się tam przy różnych maszynach i urządzeniach, aż poszli do jakiejś Sali, gdzie panowała zupełna ciemność. Tam Bartek ją złapał w ramiona i pocałował. Danka, widząc we mnie przyjazną osobę, chciała się poradzić, czy dobrze zrobiła pozwalając mu na tę poufałość. Nie jest głupia. Wie doskonale, że łączy mnie z nim coś więcej niż czyste koleżeństwo. I nie sądzę, żeby chciała mnie drażnić swoimi wyznaniami. Dobra dziewczyna otwarcie wyłożyła przede mną karty.

Podpytałam trochę. Okazało się, że na jednym ukradkowym pocałunku się nie skończyło. Bartek, idąc za ciosem, zaprosił ją jeszcze raz to samo zaciemnione miejsce i ukradł drugiego buziaka. Potem wprosił się do mieszkania Danki i tam, będąc z nią sam na sam w pokoju, zaprezentował swoje umiejętności językowe. Po jej wargach popełzły ślimaki, jeden za drugim, z prawa i z lewa. Paru z nich udało się przecisnąć głębiej i dotrzeć aż do języka. Oszołomiona w pierwszej chwili dziewczyna w końcu szeroko otworzyła usta i odwzajemniła zachłanne pocałunki. Danuśka i Bartek przelizali się jak dwie spragnione siebie nawzajem ryby. Niespodziewanie spełniło się największe marzenie nastolatki, długo po tym, jak zupełnie przestała w nie wierzyć. Jednocześnie przyszła refleksja i pytanie o znaczenie tych pocałunków dla Bartka. Mądra dziewczyna. Zamiast poddać się pośpiesznie oderzeniu miłością, postanowiła zasięgnąć języka.

Na razie przyznałam się tylko do buziaków z Bartkiem, bez szczegółów dotyczących ich rodzaju, czasu i miejsca. Nie odniosłam wrażenia, by Dankę zdziwiła ta informacja. Myślę jednak, że przeżyła pewien zawód. Oczywiście może mieć jeszcze nadzieję, że to stare dzieje, że Bartek teraz interesuje sie tylko nią, a nie dawną koleżanką. Jeśli tak jest istotnie, niedługo wyprowadzę ją z błędu. Dziś tylko nie potrafiłam z nią dalej pisać. Przerwałam rozmowę, właściwie nie podając przyczyny i obiecałam, że więcej napiszę jej jutro.

Tak, tak, mój Pamiętniku. Scenariusz jest banalnie prosty: wyznam Danusi, że z Bartkiem straciłam dziewictwo i że nie było to za niepamiętnych czasów, lecz całkiem niedawno, w ostatnim tygodniu sierpnia, dokładnie miesiąc temu. Jeśli spyta, powiem jej też o naszym ostatnim spotkaniu. Wstydzę się, ale jakoś muszę ją ostrzec. Niech się dziewczyna pilnuje, a jeśli na coś mu jeszcze zechce pozwolić, to niech wie, że dla tego człowieka nie będzie pierwszą i jedyną. Nie, nie zechce. Zerwie z nim w tej samej minucie, w której się dowie, że z nim spałam. Nie wiem jak, czy wyśle mu sms, czy odpowie wiecznym milczeniem na jego próby kontaktu, czy szepnie słówko przyjaciółce, że jej kuzyna nie chce więcej na oczy widzieć. Obojętnie jak, ale z nim zerwie. Wcześniej czyt później Bartek się dowie, że ztracił Danusię przeze mnie – najpóźniej ja sama mu o tym powiem. Wtedy mnie znienawidzi. Tak więc, mój P., na nowy zeszyt od Bartka nie mam co liczyć.

Powinnam jeszcze odnaleźć i ostrzec Vanessę. Ją jednak, zdaje się, dostatecznie chronią rodzice. Bartek być może pojeździ do niej jeszcze trochę, posiedzą sobie przy stole, aż mu się znudzi. Za łatwo mu ze mną poszło i z dziewczynami przede mną, by chciało mu się czekać, aż przyszli teściowie łaskawie pozwolą mu  pobyć z ich córcią na osobności.       

To tyle o Bartku. Mam jeszcze dla ciebie dwie wiadomości. Dobrą i złą.

Dobra jest taka, że ni stąd ni zowąd, zaczął się kręcić wokół mnie Robert, niepozorny chłopak z mojej klasy. To chyba na osłodę po utracie Bartka. Przez pierwsze dni w ogóle nie odnotowałam obecności tego niskiego i cichego kolegi w mojej nowej klasie. Ot jeden z wielu, element tła. Zauważyłam go dopiero, gdy błysnął intelektem najpierw na polskim, potem na matematyce. Gdy nikt nie znał odpowiedzi na podchwytliwe pytanie, on nieśmiało podniósł rękę, albo bez podnoszenia cicho, pytającym tonem udzielił odpowiedzi.

W weekend, od piątku do niedzieli, wtedy kiedy Bartek podrywał Dankę w Warszawie, ja byłam z klasą na wycieczce, z założenia „integracyjnej“. W programie był klasztor na Jasnej Górze i zamek Olsztyn pod Częstochową, nocleg w stuosobowej izbie w domu pielgrzyma. Nie wiem jak inni, ale o mnie i Robercie można powiedzieć, że się zintegrowaliśmy.

Już w autobusie usiadł ze mną. O mały włos nie podsiadł go bardziej śmiały koleżka, ale ja wolałam jednak towarzystwo chuchrawego inteligenta niż przystojnego koszykarza, mającego problemy z  wielomianami. Pierwsza rozmowa zupełnie się nie kleiła. Chłopak nieśmiały, a moją pamięć wypełniał Bartek. To zrozumiałe – swoją ostatnią wizytą wywarł na mnie wyjątkowo głębokie wrażenie. Niemniej, podczas zwiedzania Jasnej Góry, Robert nie odstępował ode mnie o krok. Stale był w pobliżu, snuł się to z prawa to z lewa i nie spuszczał mnie z oka. Poza mną nikt pewnie nie zwrócił na to uwagi, bo i nikt się specjalnie mocno Robertem nie zainteresował - dziewczyny wzdychają do koszykarza. I dobrze. Mnie za to zrobiło się przyjemnie od jego atencji. 

Po jakimś czasie ja odezwałam się do niego. Na obiedzie usiedliśmy obok siebie i kiedy był czas wolny, we dwoje pozwiedzaliśmy mury obronne. Podczas spaceru nie rozmawialiśmy dużo. Niczego ważnego się o sobie nawzajem nie dowiedzieliśmy. Mimo to miło spędziliśmy czas. Zabawne było patrzeć na niego, jak zerkał na mnie kątem oka, starając się, by te jego spojrzenia nie wydały mi się podejrzane. I ja mu się przyjrzałam dokładnie. Po kilku godzinach spędzonych razem, jego rudo-brązowe włosy, zielone oczy i dwie rzadkie kępy bladych piegów po obu stronach nosa tak zapadły mi w pamięć, że widziałam je jeszcze w nocy, przez sen.

W ogóle dziwne sny miałam w tej Częstochowie. Nawiedzali mnie i Bartek i Robert, zlewalając się w jedną postać. Brunet i rudy, wyższy i niższy, tęższy i chudszy, roześmiany i rozmarzony, spryciarz i fajtłapa, doświadczony koneser i prawiczek – taka hybryda przychodziła we śnie pieścić mnie i całować buzię, piersi i szyję. Niech no ktoś tylko spróbuje zaprzeczyć temu, że Jasna Góra to anielskie miejsce. Już ja mu coś powiem!

Drugiego dnia wycieczki cały czas trzymaliśmy się razem, jak byśmy byli parą. W pewnej chwili nawet odruchowo złapałam Roberta za nadgarstek, kiedy się gramoliliśmy pod górę. Przeprosiłam go, ale nie było po nim widać, bym miała za co. Na zamku o mały włos go nie pocałowałam, zupełnie bez powodu, tylko dlatego że był obok mnie. Czy to normalne? Czy może porządna dziewczyna jednego dnia spóźniać się do szkoły z powodu orgazmowania z jednym chłopakiem, a dwa dni potem zakochiwać się, na razie platonicznie, w innym? Oj, Pamiętniku! Świat zwariował, opanowały go diabły i mnie razem z nim. 

Zła wiadomość jest dosłownie diabelska. Katecheta, o którym pisałam poprzednio, wrócił do szkoły tak samo po cichu, jak z niej zniknął. Oficjalnie, jego dwutygodniowa nieobecność - również w spisie nauczycieli na stronie www liceum - nazywa się urlopem. Ewa wytropiła jednak, że w rzeczy samej oskarżenia o pedofilię dotyczyły właśnie jego osoby. Podobno dziesięć lat temu miał zaglądać ministrantom w gatki. Ja tam do takich upodobań nic nie mam. Sama wolałabym ministrantów niż ministrantki. Ale żeby grzmieć zza ołtarza o rozpuście i przestrzegać przed grzechem z szóstego przykazania, a samemu molestować chłopców, to się nazywa obłuda. Niestety, poszkodowany wycofał oskarżenie – podobno w zamian za jakieś odszkodowanie od kurii – i prokurator błyskawicznie zamknął sprawę. Kościół, w swej bezkresnej dobroci, oczywiście nie będzie przed sądem dochodził prawdy, nie będzie się bronić przed zniesławieniem. Ważne tylko, żeby było cicho. Jeszcze jeden dowód, że tata i ksiądz mieli rację.    



Zeszyt trzeci.

1.
Nie miałam racji. Bartek wcale mnie nie znienawidził, ani ja jego. Stało się coś wręcz niemożliwego: nasze stosunki wróciły do stanu przyjaźni.

Z poczucia uczciwości zanim napisałam do Danki, uprzedziłam Bartka o swoim zamiarze. Był zaskoczony, że jego gra na dwa fronty tak szybko wyszła na jaw. Od razu wyraził żal, że mnie jakoby skrzywdził – chociaż ja wcale nie czuję się pokrzywdzona – i stwierdził, honorowo, że mogę opowiedzieć Dance wszystko, co uznam za niezbędne. Natępnie sam ją przeprosił, jeszcze nim ja zdążyłam sformułować pierwsze zdanie.

Danuśka zareagowała wściekłością i rozpaczą. Nie starczyło jej pisania przez internet. Zdzwoniłyśmy się, pierwszy raz i jak na razie ostatni. Przez ponad godzinę szlochała do słuchawki, pomstowała na niego i na siebie – że się tak głupio zakochała, powtarzała, że Bartek był pierwszym, kto ją pocałował w usta, śmiała się, że powinna była go ugryźć w język, pytała się, czy jej piersi nie uschną za karę, że się nie broniła przed obmacywaniem, na przemian uspokajała się i zanosiła się płaczem. Pytała mnie też o radę, czy otworzyć sąsiadce oczy na prawdę o kuzynie, czy przemilczeć sprawę, udać, że nic się nie stało.

- Nie wiem, Danka. Możesz jej powiedzieć o całowaniu, albo nie powiedzieć. Ona i tak się pewnie czegoś domyśla. Mnie nie zna, więc moją reputacją się nie przejmuj. Ja póki co trzymam język za zębami. Oprócz ciebie nikt nie wie o mnie i Bartku. W domu każdy myśli, że się lubimy jak koledzy i nie zamierzam tego zmieniać. – mogłam jej dać tylko taką radę-nieradę. Wybrała milczenie.

Rozpacz szybko minęła. Wiem, że się spotkali pokryjomu, to znaczy bez wiedzy rodziny Bartka. W smutnym zamyśleniu pospacerowali, trzymając się za ręce. Pogodzili się i nie zerwali kontaktu. Piszą do siebie od czasu do czasu, może nawet ostrożnie flirtują, ale nie wykraczają poza obszar koleżeństwa. 

Ja z Bartkiem spotykam się regularnie co tydzień. Pomysł z korepetycjami dla Dżess okazał się genialny. Gdyby nie umówiona lekcja, pewnie byśmy się rozstali w niedomówieniach i wrogiej niechęci. Mogłabym się na przykład unieść dumą i nie odbierać telefonu, albo przestać odpowiadać na jego sms-y i wiadomości na Facebooku. On mógłby się do mnie zniechęcić i przestać się ze mną kontaktować. Kto wie? A tak, chociażby żeby zachować tajemnicę przed rodziną, musiałam zrobić dobrą minę i zaprosić go na chwilę, gdy się pojawił uczyć Dżessikę.

Stojąc z nim twarzą w twarz nie umiem się gniewać. Nawet udawać złości dłużej niż pół minuty nie potrafię. Gdy weszliśmy do mojego pokoju, od razu wpadłam mu w ramiona. Nawet się pocałowaliśmy, łapczywie szukając nawzajem swoich ust. Dopiero po takim czułym powitaniu, usiedliśmy na kanapie - oczywiście zajęłam miejsce na Bartka kolanach – i uzgodniliśmy, trzeźwo i rozsądnie, że natychmiast kończymy zabawy łóżkowe i że z powrotem stajemy się dla siebie znajomym i znajomą. Biedny Bartek – miał kochankę, przez chwilę mu się zdawało, że może mieć jednocześnie dwie, albo i więcej, a zostały mu się same koleżanki, nietykalne. Patrzy teraz na mnie głodnymi oczami, aż mi się ciepło robi od tego spojrzenia – Dankę pewnie też rozbierze wzrokiem, kiedy się z nią spotka przy bastęnej okazji – widać, że nie jest mu łatwo. No cóż, owoc zakazany, już nie dla niego.

Chociaż, raz jeszcze pozwoliłam Bartkowi go skosztować, kiedy w zeszłym tygodniu podarował mi zeszyt, tak jak oba poprzednie wyposażony przez niego w kłódkę. Wiesz dobrze, mój drogi P., że mnie też jest ciężko unikać dotyku. Prezent dostarczył doskonałego pretekstu, by wyrazić wdzięczność pocałunkiem. Nie mogłam takiej okazji zmarnować. Znowu, przez chwilę nasze języki zatańczyły walca, a ciała wylądowały na łóżku. Opamiętaliśmy się jednak w porę. W sąsiednim pokoju siedziały Marylka z Dżessiką, piętro niżej krzątali się rodzice, w każdej chwili ktoś mógł wejść i nas nakryć.

- Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Pamiętasz? – przypomniałam Bartkowi, przerywanym głosem, wysunąwszy się z jego objęć.

Poprawiłam zmiętą koszulkę, którą Bartek, błądząc po mnie zwinnymi rękami, zdążył podciągniąć po pachy podczas pocałunku, przełożyłam potargane włosy za uszy i puściłam do niego oczko. Tak teraz wygląda nasz koleżeński celibat.

2.
Zaszła przedziwna zmiana. Najpierw, w Częstochowie, kiedy Robert ni stąd, ni zowąd przylepił się do mnie podczas szkolnej wycieczki, martwiłam się, że byłam niewierna Bartkowi. Do niczego nie doszło, spacerowaliśmy tylko, ale i tak to była zdrada – w myślach. Teraz, na odwrót, za każdym razem, gdy widzę lub myślę o Bartku, zdradzam Roberta. Zdradzam, mimo że niczego mu nie obiecywałam, a on, nieśmiałek, nie zdobył się jeszcze na żaden jednoznaczny gest wyznający miłość. Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy się odważy. Bo że jest zakochany, nie mam najmniejszych wątpliwości.

Technicznie nasze koleżeństwo wygląda tak, że spędzamy razem część przerw między lekcjami, szczególnie dwudziestominutowe pauzy w południe, kiedy wolnego czasu jest tak dużo, że nie wiadomo co ze sobą zrobić.  Rozmawiamy w połowie o sprawdzianach, zadaniach, lekturach i innych sprawach szkolnych a w połowie o znaleziskach internetowych, książkach, polityce, o tym, co ślina na język przyniesie. Czasem dołącza do nas Ewa. Wtedy stanowimy roześmiany trójkąt antyklerykalny – trzy wyrodki z narodowo-katolickiej masy.

Na niemiecki też chodzimy razem. Germanista przez kilka kolejnych lekcji konsekwentnie gnębił nas troje za to, że rozproszeni myślami, rozchichotani rozbijaliśmy jego zajęcia. Kiedy wlepił nam po jedynce, zaczęliśmy się go bać nie na żarty. Na koniec, półtora tygodnia temu, objawił zupełnie inną twarz. Kazał Ewie zostać po lekcji – za przeszkadzanie. Po połajance wyszła z klasy purpurowa na policzkach i dziwnie podekscytowana. Złapała nas pod ramiona, odciągnęła na bok, a upewniwszy się, że na korytarzu oprócz nas nikogo nie było, cmoknęła nas oboje w policzki i zawołała:

- Wstawił mi jeszcze jedną jedynkę!

Gdybym jej dobrze nie znała, powiedziałabym, że zwariowała. Ucieszyć się z jedynki i pocałować chłopaka – coś takiego mogło się zdarzyć tylko w gorączce. A czoło miała chłodne. Sprawdziłam. Zaraz jednak wszystko wyjaśniła. Nauczyciel postraszył, że trzeciej jedynki, jeśli taka wpadnie, nie zrekompensuje żadna szósteczka z klasówki. Nawet wyrecytowanie Fausta z pamięci nie pomoże. Jedynym lekarstwem zdolnym złagodzić gniew nauczyciela, miałby być pocałunek. Facet sobie zażartował, dość niewybrednie, ale dla Ewy był to jakiś dowód uznania. Wśród rówieśnieków Ewcia cieszy się raczej skromnym powodzeniem. A tu nagle taka śmiałość. Był jeszcze jeden powód radości, ważniejszy. Der-die-das – taką ksywkę ma profesor od niemieckiego – podsłuchał nasze dowcipasy. Wyciągnął z teczki kilka kartek i uroczystym gestem wręczył je Ewie.

- Pani Ewo, mam prezent dla pani i pani wesołych przyjaciół. „Dysputation“. Proszę przeczytać, zrozumieć, wynotować trudne słowa. Wie pani, co znaczy „stinken“?

- Nie. – Ewa struchlała. Z wrażenia i wciąż obecnego, a nawet wzmocnionego niemałą pracą domową, lęku, zapomniała nie tylko to słowo. Jak by ją spytać o datę urodzenia, też by pewnie nie umiała odpowiedzieć.

- Śmierdzieć, pani Ewo. Stinken znaczy śmierdzieć. – Der-die-das, z tego co przekazała Ewa, w tym momencie z trudem już blokował wybuch śmiechu.

Rozbawiony własnym żartem i zmieszaniem uczennicy, wciąż nie do końca pewnej jego intencji, pogłaskał ją po policzku i dokończył treść zadania:

- Za tydzień, jak już pani i pani przyjaciele przerobicie wiersz, nauczycie się na pamięć, odpowie mi pani na pytanie, dlaczego rabi i ksiądz kapucyn obydwaj stinken. A teraz, pani Ewo, odmaszerować! Der-die-das nagle okazał się być jednym z nas, (Nawet się rymuje.) niewiernym.

Jako że w piątki niemiecki jest naszą ostatnią lekcją, na omówienie wiersza mieliśmy dużo czasu. Chęci i sił, mimo późnej pory, też starczyło. Przede wszystkim, byliśmy przygotowani, czym profesor, o dziwo, wcale nie był zaskoczony. Ale nie krył radości, że zamiast jęczeć i marudzić, że wiersz był zbyt trudny, albo się buntować przed zadaniem wykraczającym poza program, czego można by się spodziewać po przeciętnych licealistach, z uporem maniaka zabraliśmy się za pracę. Właściwie cały tydzień niczym innym się nie zajmowaliśmy. Kazde z nas ślęczało nad słownikiem każdej nocy, a na przerwach razem się głowiliśmy nad dziwnymi, niezrozumiałymi wyrażeniami. Inne przedmioty trochę ucierpiały, ale warto było. W parę dni nauczyliśmy się więcej niż przez trzy lata gimnazjum. I to sami! Przegadaliśmy z Der-die-dasem półtorej godziny. To, co dla reszty klasy miało wygląd brutalnej szykany, przybrało format wesołej pogawędki, z żartami i śmiechami. W najbliższy piątek mamy powtórzyć posiedzenie. Der-die-das obiecał przynieść wiersz o rycerzach, tego samego autora. Taki mamy kwartet literacki.

Miałam napisać o Robercie, a wyszedł pean na cześć germanisty! Trudno. Zasłużył, żeby także o nim opowiedzieć. Teraz to mój ulubiony nauczyciel. Ewa też jest nim zachwycona.

Wracając do Roberta: z początku przez nikogo nie zauważany, po paru tygodniach stał się popularny. Jak ktoś nie rozumie matematyki, to się rozgląda za Robertem. Z fizyką - to samo. Jakby miał charakter Bartka, bez trudu w jeden semestr zaliczyłby całą klasę, wszystkie szesnaście lasek. Może z wyjątkiem tej jednej, która nie prosi się o pomoc. Ale on jest naiwny. Idealista. Do tego kochliwy i nieśmiały. Zamiast wyrywać panienki, prowadza się ze mną i Ewą. Najgorsze, że chętnie pomaga innym, bezinteresownie, ale nikt tego nie doceni, ani nie wynagrodzi.

Ewcia mi podszeptuje, zazdrośnie, że powinnam wybrać jednego z nich, ostrzega przed romansowaniem na dwa fronty. Potem żartuje, że widzi mnie w trójkącie i się zaśmiewa, aż się trzęsą ogrodzenia domów, które mijamy wracając po szkole na nasze osiedle. Wyobraźnię ma bujną i język nieskromny, kiedy jesteśmy same, więc i szczegółów mi nie skąpi, jak taki trójkąt mógłby wyglądać w praktyce. Na głos się zastanawia, czy Robert woli się całować z języczkiem, czy samymi wargami i jak bardzo jest słodki. Pyta, retorycznie, czy Robert czy Bartek lepiej masuje plecy. Wszystko by chciała wiedzieć ta moja Ewcia. Cóż, głodnemu chleb na myśli.

Na dziś to wszystko, mój Pamiętniku. Na koniec jeszcze tylko kilka słów o Bartku. Strasznie dziwna z nas para-niepara przyjaciół. Wygadał mi się, że przy każdej z nas, to znaczy przy mnie, przy Dance z Warszawy, przy Vanessie z Tomaszowa, przy Izie z jego klasy, którą podrywa ze zmiennym szczęściem od początku liceum i przy niezliczonej liczbie innych dziewczyn i młodych kobiet, doświadcza trudnej do opisania, przyjemnej emocji. Nawet Ewcia, Dżessika i moja siostra wywołują w nim podniecenie. Taki z niego pies na baby! Każdej by chciał skosztować. Co gorsza, nie jest to prymitywny pęd do kopulacji, że się tak wyrażę. Powiedział, że wcale nie chodzi o tak zwaną dziurę. On nas szczerze lubi. Przynajmniej tak twierdzi. W ogóle jest przychylnie nastawiony do ludzi i nie chce nikogo krzywdzić. Lubi tylko sprawiać kobietom przyjemność. Nasze reakcje go kręcą.

Bartek powiedział też, że ze wszystkich jego miłostek ja jestem wyjątkowa. Miło to usłyszeć. Nawet nie wątpię, że to prawda. Ale to nic nie zmienia. Nie będę się wiązać z takim Casanovą. Możemy się co najwyżej przyjaźnić. Pewnie się okłamuję, ale póki co zgrywam twardziela. On nie zniknie z mojego życia, więc mamy jeszcze czas na zmianę zdania.

Jedyne co mnie martwi to to, że to moje całe przyjaźnienie się z Bartkiem jest nie fair wobec Roberta. Ewa ma oczywiście rację. Powinnam albo zdecydowanie zerwać z Bartkiem i zakochać się w Robercie, albo wybić Bartkowi z głowy wszystkie inne panienki, a Robertowi uczciwie powiedzieć, żeby sobie poszukał miłości gdzie indziej. Nie potrafię się zdobyć na ostateczną decyzję. Wolę przeczekać, co bardzo źle o mnie świadczy. Straszny tchórz ze mnie! I samolub!

Najgorsze, że powiedziałam Bartkowi i o zachowaniu Roberta i o moich rozterkach. Przytulił mnie, pocałował, zrozumiał i nie miał o nic pretensji. Nic dziwnego – cały czas beztrosko siedziałam mu na kolanach i poddawałam się miłemu głaskaniu po głowie. Robert jednak nie wie nawet, że ktoś taki jak Bartek w ogóle istnieje. Ze zgrozą myślę o chwili, kiedy się dowie, że oprócz Ewci mam jeszcze męską koleżankę, bardzo męską. Panowie muszą się przecież kiedyś poznać, to nie do uniknięcia. Brrr! Jedyna nadzieja w Bartku, że zachowa dyskrecję.


3.
Halloween! Późno już, a jutro o ósmej klasówka, ale parę słów muszę napisać, bo znów zaszły zmiany.

Bartek spędził wieczór w Piotrkowie. Jeszcze się nie zameldował, więc nie wiem, czy już wrócił z imprezki, czy jeszcze się bawi. Wiem tylko, że skorzystał z zaproszenia przyjaciółki Vanessy, tej samej Ani, która była w pociągu, gdy na Vanessę napadli narodowcy. Dziś, pierwszy raz od tamtego zdarzenia, rodzice wypuścili dziewczynę na spotkanie ze znajomymi, organizowane przez Anię z okazji święta duchów. Żeby uniknąć niebezpieczeństw, realnych i wyobrażonych, czychających na Azjatkę wieczorem na ulicy, ojciec miał ją zawieźć samochodem na miejsce i odebrać ją po skończonej imprezie. O tym, żeby zawierzyć bezpieczeństwo córki jakiemuś chłopakowi, znanemu raptem od kilku tygodni, nie mogło być mowy. Taka to nieufna rodzina.

Jak się możesz domyślić, Bartek wciąż odwiedza Vanessę, choć rzadziej niż na początku znajomości. Ostatnio był u niej ponad dwa tygodnie temu. Nudzi mu się już siedzenie za stołem i stała kontrola przez jej rodziców. Nie wiem, co sobie myśli Vanessa. Pewnie też jej nie w smak ciągła kontrola. Na pewno chciałaby mieć więcej prywatności. Z drugiej strony, ma jednak okazję sprawdzić wytrwałość kolegi. Taki, co chce tylko przelecieć dziewczynę i jest mu wszystko jedno którą, albo taki, któremu po prostu na niej nie zależy, szybko sobie odpuści takie randkowanie. Bartek wykazał już sporo cierpliwości i Vanessa, ślepo zadurzona, pewnie mu ją jakoś wynagrodzi, a ja, patrząc z boku widzę, że zupełnie niesłusznie. Na miejscu jej ojca też bym była nieufna i przeszkadzałabym, jak mogła.

No, skoro Bartek może się bawić w towarzystwie Vanessy, ja też mogę, z Ewcią i Robertem. Zrobiliśmy sobie nasiadówkę u niej w domu. Rodzice Ewy, szczęśliwi, że do odludka zechcieli przyjść jacyś goście, ewakuowali się do salonu, zostawiając nam kuchnię oraz całe górne piętro do dyspozycji. Wyjrzeli tylko, z grzeczności, powiedzieć dzień dobry, po czym zniknęli za drzwiami, by nam nie przeszkadzać – zupełne przeciwieństwo wietnamskich rodziców Vanessy.

Żeby odróżnić się od reszty halloweenowców, Ewa przygotowała krem dyniowy, przepyszny, z zapiekankami, a skorupę warzywa bez sentymentów wyrzuciła do kosza z odpadkami na kompost. Nie było żadnych świeczek, ani wycinania oczodołów. Takie atrakcje nie przystoją ateistom. Zanieśliśmy do pokoju Ewy gar gorącej zupy, zapiekane kanapki, trzy głębokie miski, sztućce, herbatę i przystąpiliśmy do świętowania ostatniego dnia października – jedynej takiej daty w kalendarzu.

Jako dodatek kulturalny, korzystając z uprzejmości Youtube`a, włączyliśmy bardzo stary horror, „Ptaki“. Najpierw przy włączonym świetle. Laptop wyswietlał film na biurku, a my, stłoczeni na fotelu, powoli delektowaliśmy się zupą.

Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby Ewcia, gospodyni doskonała, nie zadbała o dodatkowe wrażenia wzrokowe dla jedynego gościa płci męskiej. Ja na ten wieczór ubrałam się skromnie, w spódnicę do kolan i cienki sweter na wierzch oraz rajstopy i koszulę z kołnierzykiem pod spód. Ewcia natomiast miała gołe nogi i odsłonięte ramiona. Do luźnej, krótkiej spódniczki założyła półprześwitującą koszulę. Połowę guzików zostawiła nie zapiętych, dzięki czepu powstało głębokie, szerokie wcięcie. Jednym słowem, kusiła skąpym ubiorem. Stanika oczywiście też na sobie nie miała, ale wątpię, by Robert to zauważył. Przynajmniej nie od razu, a jeśli zauważył, to umiejętnie ten fakt skrywał. Ani razu nie przyłapałam go na zapuszczaniu żurawia w dekolt, mimo że Ewa, wiercąc się i pochylając, dostarczała mu wielu okazji do celnego rzucenia okiem.

Dziwną mam przyjaciółkę – albo chorobliwie wstydliwą, albo wyuzdaną. Pośredni stan występuje u niej raczej rzadko. I kolega dziwny nam się trafił, potwornie nieśmiały i niezbyt spostrzegawczy.

Jak tylko zobaczyłam Ewę, wiedziałam, że tego wieczora coś się stanie. Dyskretnym, porozumiewaczym usmiechem wyraziłam zresztą pełną zgodę na wszystko, co jej się rodziło w głowie. Od pierwszej minuty, z niecierpliwością czekałam, aż zacznie działać. Cóż mogła wymyślić? Co zaplanowała?

W pokoju Ewy, na fotelu obsiadłyśmy Roberta, ja z prawa, ona z lewa. Zrobiło się ciasno. Siłą rzeczy dotykałyśmy go bokami i ocierałyśmy się o niego udami. Chłopak nie kamień, musiał poczuć dotyk równie intensywnie jak my. Ktoś śmielszy w takiej sytuacji, Bartek na przykład, na pewno rozłożyłby szeroko ramiona, objął nas obie, przytulił, a być może spróbowałby jeszcze pogłaskać piersi. Robert skulił się skromnie, naprężywszy mięśnie, jakby zlęknięty. Uśmiechał się i rozmawiał, ale jednocześniestarał się wstydliwie ukryć emocje, towarzyszące miłemu chyba dotykowi dziewczyn, które co najmniej lubi.

W końcu, rosnące napięcie rozładowała Ewa. Odstawiwszy puste talerze na biurko, wróciła na swoje miejsce i zaproponowała coś niesłychanego, czego bym się po niej nigdy nie spodziewała:

- Ala, chodź, pocałujemy Roberta!

Jego zaskoczonej miny, jednocześnie przestraszonej i przepełnionej nadzieją, nie zapomnę do końca życia. Oczy mu się zaśmiały do tego pomysłu jak płomyki świecy wewnątrz halloweenowej dyni. Cóż, nie miałam wyjścia. Musiałam się zgodzić. Nie mogłam zostawić przyjaciółki na lodzie ani skazać jej na śmieszność. Jednocześnie pocałowałyśmy Roberta w oba policzki. Najpierw dostał po cmoku, a zaraz po nich, przynajmniej ode mnie, kilka bardziej wilgotnych pocałunków. Było miło, ale nie przeciągaliśmy tej pieszczoty w czasie. Wystarczyło, że okazałyśmy koledze sympatię. Następnie wróciliśmy do spokojnego oglądania filmu, tyle że przy zgaszonym świetle.

Spokój był pozorny, bo cały czas stykaliśmy się ramionami i kolanami. W głowach krążyły niepokorne myśli – w mojej na pewno. Jak się miało okazać, Ewci fantazja także nie była uśpiona, a Robert był tak zamyślony, że utkwiwszy wzrok w okno, przez dłuższy czas nie patrzył na ekran. Krótko przed końcem filmu Ewcia jeszcze raz zmąciła ciszę.

- Robert, a ty nas nie pocałujesz? - oboje otworzyliśmy szeroko oczy ze zdumienia.

Pytanie Ewy było figlarne w tonie, powiedziane żartem. Robert przyjął je jednak jako poważne wyzwanie. Chyba nigdy wcześniej się nie całował, a chciał spróbować być może jeszcze bardziej niż Ewa. Zaniemówił zupełnie. Wtedy ja pomogłam mu przemóc nieśmiałość. Kierując głos w prawe ucho Roberta, powiedziałam żeby Ewcia nadstawiła policzek.

Dalej Robert nie mógł się opierać. Ostrożnie, jakby się zbliżał do płochliwego zwierzęcia, przybliżył usta do jej policzka i zaczął całować. Najpierw tylko musnął go wargami. Dopiero gdy się przekonał, że Ewa rzeczywiście nie uciekała, a wręcz przeciwnie, czekała na więcej, odważył się na drugi, dłuższy pocałunek i na następny. Widać było, że wkładał w tę pieszczotę ogromnie dużo uczucia. Bardzo sie starał i z każdą sekundą udawało mu się coraz lepiej. Ewa natomiast z każdą chwilą coraz bardziej poważniała, najwyraźniej zaskoczona siłą doznania. Wreszcie obróciła głowę, oparła ramiona na barkach Roberta i odwzajemniła pocałunki. Dla odmiany, patrząc mi w oczy, ona całowała jego policzek i ucho.

- Jeszcze Alę powinieneś przytulić. – szepnęła do niego.

Usłyszawszy tę prośbę, Robert wzdrygnął. Pewnie, koncentrując sie na Ewie, zapomniał na chwilę o mojej obecności. Głupio mu się pewnie zrobiło, że obściskał się z moją przyjaciółką, mimo że wydawało mu się, że był zakochany we mnie. Nieważne! Odwrócił się do mnie i też się pocałowaliśmy. Z tym że ja, w przeciwieństwie do Ewy, upolowałam też jego usta. Nasze wargi zetknęły się tylko przelotnie, ale nawet ten krótki dotyk wywarł na Robercie spore wrażenie. Wiem, bo akurat wtedy wstrzymał oddech i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, wyrażającym wdzięczność i zaskoczenie.

- Robert, miałeś kiedyś dziewczynę? – spytała Ewa, gdy tylko uwolniłam Roberta z objęcia.

- No, ale dawno temu… – mruknął. Nie miał, to jasne, ale trudno mu było powiedzieć wprost, że nie ma w tych sprawach żadnego doświadczenia. Jakby to była jakaś wada.

Dokończyliśmy film, razem pozmywaliśmy i pożegnalismy się do jutra. W ganku ja pierwsza usciskałam Ewę. Szepnęłam jej żeby pocałowała Roberta na dobranoc i puściwszy oczko do nich obojga wyszłam na dwór.

- Poczekam na ciebie. – powiedziałam do Roberta, żeby się nie spieszył.

Przyszedł dopiero po upływie czterech minut. Dokładnie zmierzyłam czas stoperem. Jutro się Ewcię dopytam o szczegóły.

Potem Robert odprowadził mnie pod furtkę. Przytuliliśmy się na pożegnanie. Pocałowaliśmy się, nawet bardziej zmysłowo niż wcześniej na fotelu u Ewy. Po dzisiejszym wieczorze nie mam już jednak wyrzutów sumienia, że jestem wobec Roberta nieuczciwa. Teraz jest jasne, że jesteśmy tylko bliskimi kolegami. Bardzo bliskimi nawet, ale bez prawa na wyłączność. Nie można już mi zarzucić, że spotykając się z Bartkiem, zdradzam Roberta. A może znowu się oszukuję?


4.
Chyba oszalałam do reszty! Znów się umówiłam z Bartkiem. Na przekór wszystkiemu co ustaliliśmy, zaprosiłam go na poniedziałek pojutrze, na rano, do łóżka. Jeszcze w sierpniu, kiedy roniłam pierwszy wpis do pamiętnika, byłoby to nie do pomyślenia. Mój P., czy ja naprawdę tak szybko tak bardzo się zmieniłam?

Ostatnio wpis zrobiłam trzydziestego pierwszego, w poniedziałek. Od tego dnia nie zdarzyło się właściwie nic godnego uwagi. Tydzień przeleciał nie wiadomo kiedy.

Wiem już, co zaszło podczas pożegnania Ewci i Roberta. Mój nieśmiały podrywacz pokazał się nagle od innej strony. Gdy się przytulili w ganku, pocałował Ewę w policzek, tak samo zmysłowo jak się nauczył w przerwie filmu. Ona oczywiście nie pozostała mu dłużna. Też go cmoknęła. Wtedy Robert objął ją mocno w talii i wpił się wargami w jej usta.

- Wyszedł z tego taki nieudolny oblizywaniec, bez wielkich czułości i zbyt zachłanny – powiedziała mi potem Ewcia samokrytycznie.

Na pytanie, czy jej się podobało, czy kocha Roberta i będzie chciała powtórzyć odpowiedziała:

- Tak sobie.

- Raczej nie, ale go lubię.

- No jasne!

Taki był Ewci pierwszy poważny pocałunek. Robert jednego dnia zaliczył usta dwóch dziewczyn – bonus za kumplowanie się z parą przyjaciółek.

W tym samym czasie co my, Bartek żegnał się z Vanessą, Anią i ich znajomymi. Prywatka go rozczarowała. Było nudno i nie udało mu się odciągnąć dziewczyny od towarzystwa. Ciągle jacyś chłopacy chcieli rozmawiać z obiema dziewczynami, nie dawali spokoju. W rezultacie nie udało mu się ani razu odciągnąć Vanessy na bok i zapuścić jęzorka w jej usta.

- Ona jest taka dziecinna! – napisał mi przez Facebooka i powtórzył na głos, kiedy się dziś zjawił u mnie po korepetycjach u Dżessiki. Tym razem przyszli we dwoje, nauczyciel do mnie, uczennica do Marylki.

- Myślałeś, że zamkniesz się z nią w pustym pokoju na pięterku? – spytałam kąśliwie, sugerując podobieństwo do naszych spotkań pod nieobecność reszty domowników.

- Dokładnie tak! Ściągnąłbym z niej tę jej koszulę w kratę, stanik, majteczki, zawinąłbym spódnicę do góry i dalej na łóżeczko! – to mówiąc, Bartek złapał mnie za piersi i ściskając je pchnął na tapczan. Gdy upadłam, ułożył się obok mnie, kolanem rozchylając mi nogi i zaczął całować w szyję.

- Bartuś, nie teraz! – musiałam mu przeszkodzić.

Nie posłuchał. Wsunął mi rękę pod bluzkę i zaczął się bawić biustem. Ustąpił dopiero gdy przekupiłam go pocałunkiem, takim mokrym, z tańczącymi języczkami.

Nie na długo. Jak tylko poprawiłam bluzkę, jeszcze raz złośliwie spytałam go o Vanessę. Reakcja była natychmiastowa: Ręce zostały znienacka pociągnięte w górę, w ich ślady pobiegła koszulka i nim się spostrzegłam, Bartek macał piersi, nagie.

- Bartuś! Nie teraz! Nie możemy… - oponowałam, smiejąc się jednocześnie, szczęśliwa, że znów, po długiej przerwie, czułam na sobie jego dłonie.

Jeszcze raz namiętnym pocałunkiem przekonałam go do posłuchania głosu rozsądku. Na dole mama, w pokoju obok Marylka z Dżessiką – to nie warunki na miłość.

Ochłonąwszy nieco, uspokoiwszy oddech, usiadłam Bartkowi na kolana. Zachowując odpowiednią uwagę, można w porę zeskoczyć z kolan, gdy się usłyszy kroki na korytarzu. Jemu jednak wcale nie minęło zainteresowanie piersiami, a ja nie chciałam mu dawać spokoju. Gdy dłoń Bartka dotarła pod bluzką do celu, znowu zaatakowałam go wyrazem zazdrości:

- Vanessę też tak sobie macałeś?

- Jeszcze bardziej! – śmiejąc się wycedził przez zęby.

Sekundę potem leżałam na plecach, a Bartek całował mnie po brzuchu, coraz wyżej zadzierając bluzkę. Cicho powtarzałam:

- Nie! Nie możemy! Bartuś, nie teraz!

Usłyszał dopiero gdy jego buzia znalazła się w zagłębieniu pomiędzy piersiami.

- Nie teraz? A kiedy?

- Nie wiem, Bartuś! Jak będziemy sami.

Tak bardzo ucieszył się, słysząc te słowa, że od razu pociągnął mnie za ręce do pozycji siedzącej i własnoręcznie poprawił mi bluzkę.

Co z tego, skoro chwilę później zaczęliśmy się całować, a ja nie omieszkałam spytać, czy Vanessa ma słodkie usta.

Jeszcze dwa czy trzy razy padałam na plecy z bluzką zadartą do góry. Bartek pospiesznie całował każdy skrawek ciała, jaki udawało mu się odsłonić, ale szybko brzuch i piersi przestały mu wystarczać.

- Jaki twardy guziczek. – szepnął, wodząc językiem wokół lewego sutka.

- Bartuś, nie teraz. Proszę… - stękałam, starając się zapisać w pamięci każdy dotyk.

- Prawy guziczek też twardy.

- Bartuś, nie dzisiaj…

- A gdzie się schował trzeci guziczek? Może tutaj? – nieoczekiwanie, Bartek wsunął dłoń pomiędzy moje nogi, wysoko.

Ledwie zdążyłam westchnąć, a już majtki były odchylone i ciekawskie palce szukały wejścia we mnie. Znalazły bez problemu.

- Co my tu mamy? – Odpowiedź była zbyteczna. Tylko zupełnie ślepa ręka nie rozpoznałaby łechtaczki.

- Bartuś, nie teraz! Przyjedź w poniedziałek… rano… szkołę mam dopiero od dziesiątej!

- Alu, jesteś kochana! – Bartek o mało nie krzyknął z radości.

Znów usiedliśmy, prawie przyzwoicie. Z pieszczenia mnie Bartek jednak nie zrezygnował, a ja nie potrafiłam mu się dziś oprzeć. Pozbyłam się majtek i pozwoliłam, by trzymając mnie na kolanach, zanurzył we mnie palce. Jednocześnie całowaliśmy się namiętnym oblizywańcem i Bartek masował mnie w środku. Było cudowanie. Zupełnie odpłynęłam.

Całe szczęście, że nikt wtedy nie wszedł do pokoju. Jedyny skutek uboczny był taki, że Bartek się u mnie zasiedział i nie dał rady wykręcić się od obiadu.

Teraz widzisz, mój Pamiętniku, jaka jestem głupia. Obiecałam Bartkowi, że wpuszczę go do łóżka i już się nie mogę doczekać poniedziałku. A miałam go trzymać Casanovę na dystans, bo przecież jego erotyzm jest nieuleczalny.


5.
Poniedziałek, 7.11.2016. godzina 9.31. Pamiętniczku, póki Bartek szuka pod łóżkiem skarpetki, napiszę krótko: Fajnie było!


6.
Godzina w niebie a potem długie nic! To cały mój Bartek. Od tamtego pięknego poniedziałku minęły już dwa tygodnie, tyle czasu bez niego. Myślałam, że po tak upojnym poranku będzie mu mnie brakowało, że wyzna miłość, szybko przyjedzie znowu się do mnie podobierać, a tu nic! Nagły zanik zainteresowania!

W środę, czyli na drugi dzień po łóżkowym zbliżeniu, przypomniałam mu przez Facebooka, że we wrześniu planowaliśmy wyjścia do pizzerii. Odpisał, po trzynastu godzinach, łaskawie, że koniecznie musimy wyjść, że może w sobotę i przypomniał sobie o Ewci:

- Dawno nie widziałem twojej przyzwoitki. Pójdzie z nami?

- Jak poproszę, to pójdzie. – odpisałam chłodno.

- Zaproś ją! Wesoła z niej dziewuszka. - nie takich słów od niego oczekiwałam.

Na pytanie, co robił w środę wieczorem, odpowiedział z wyraźnym wahaniem, że złożył wizytę Vanessie. Wściekłam się momentalnie, ale przez internet złości nie widać. Zapytałam, jak się udało spotkanie.

- Nie uwierzysz! Po pół godzinie jej rodzice wybrali się na zakupy. Pierwszy raz zostawili nas samych.

Po tym wyznaniu, nie miałam już ochoty na dalszą konwersację. Wyłączyłam laptopa i poszłam do Ewci się wypłakać. Nie powiedziałam jej oczywiście, co było przyczyną nagłego smutku. Jej nie muszę niczego tłumaczyć. Zawsze przyjmnie, przytuli, pogłaszcze po głowie. Kiedy indziej to ona przyjdzie do mnie, schować się przed złym światem.

W sobotę poszłyśmy z Bartkiem na tę pizzę. Kiedy wpadł do mnie po cotygodniowej lekcji z Dżessiką, zastał Ewę w moim pokoju. Zdziwił się trochę, bo zawsze kiedy przychodzi jestem sama, ale jej obecność wcale go nie zmartwiła. Tym razem nie miałam ochoty ani się z nim całować, ani robić mu scen zazdrości, ani domagać się więcej uwagi. Wolałam gdzieś wyjść i poudawać, że nic się stało. A akurat w tamtą sobotę mogliśmy pobyć we dwoje sami w domu. Rodzice na cały dzień pojechali do babci, a Marylka może godzinami siedzieć u koleżanki. Szkoda!

Na marginesie wspomnę, że jako nauczyciel Bartek sprawdza się doskonale. Dżessika może się już pochwalić pierwszymi piątkami. Marylka chyba odkryła tajemnicę sukcesu.

- Dżessika chyba się zakochała w Bartku. – powiedziała mi, kiedy wróciłam z pizzerii.

Na moje pytanie, skąd bierze takie pomysły, odparła, że to się widzi.

- Jak ktoś ciągle mówi tylko o jednym człowieku, godzinami zastanawia się, jak się ubrać na spotkanie z nim i dopytuje się przyjaciółki, co łączy tego człowieka z jej siostrą, to musi być miłość – wyjaśniła mi jak najlepszy ekspert, pytając jednocześnie miną i wzrokiem, czy miała rację.

- A ty nigdy nie byłaś zakochana w Bartku? – Marylka na koniec sformułowała konkretne pytanie.

Kochana siostrzyczka, o niczym nie wie.

Pociągnęłam ją za rękę do jej pokoju, z zaskoczenia przewróciłam ją na łóżko i zaczęłam mocno łaskotać.

- Byłam i jestem! Tylko nie waż się o tym nikomu powiedzieć! – wśród krzyków i śmiechów zrzuciałam z siebie ciężar tajemnicy, przynajmniej częściowo.

- Nawet Dżessice?

- Jej też nie. Ale niech ona na niego uważa. To stary podrywacz.

- Nieee! – Marylka nabrała pełne płuca powietrza i przez moment trudno jej było oddychać ze zdziwienia.

Przez pół godziny męczyła mnie, żebym powiedziała jej coś konkretnego, kogo Bartek poderwał i kiedy. Niestety, musiała się zadowolić nic nie znaczącą obietnicą, że wszsytkiego się dowie w odpowiednim czasie.

Taki jest mój smutny los. Wszystkie dziewczyny są zachwycone Bartkiem – także Ewa, z którą cały czas żartował w pizzerii – kochają się w nim i przyciągają jego uwagę. Tylko na mnie brakuje mu czasu.

Od tamtej pory nie widziałam Bartka. W ostatnią sobotę odwołał korepetycje z powodu wyjazdu do Warszawy. Dżessika miała niewesołą minę.


7.
Podczas gdy ja tu piszę wspomnienia, na fejsiu pojawiły się dwie wiadomości:

- Ale ja ci zazdroszczę, Ala! Też bym chciała mieć takiego Bartka. – napisała Danka.

- Alu, stęskniłem się. Mogę przyjechać w środę wieczorem? – to Bartek.

Odpisuję:

- Skaranie boskie z takim chłopakiem. Znajdź sobie lepszego.

- Jak mi dasz nowy nowy zeszyt, to się zastanowię.

Na środę zapowiedział się już Robert, pod pretekstem wytłumaczenia mi systemu binarnego, którego poza nim nie zrozumiał nikt z klasy. Ciekawa jestem miny Bartka, jak spotka u mnie w pokoju drugiego chłopaka. Zwłaszcza, że o Robercie zdążył już co nieco usłyszeć.

Jako że Ewcia ma tego samego nauczyciela informatyki co my, jestem bardziej niż pewna, że Robert będzie mieć okazję wprosić się także do niej. To jednak dopiero w piątek lub sobotę.

W ogóle z Robertem jest coraz weselej. Pamiętasz, mój P., jak się skończyło oglądanie filmu w Halloween? To było trzy tygodnie temu, a ja ci jeszcze nie napisałam, co było potem. Pora ten błąd naprawić!

Następnego dnia, we wtorek, Robert odprowadził mnie i Ewcię na osiedle. Najpierw doszliśmy do domu Ewy, pożegnaliśmy się przed ogrodzeniem, jak należy, cmoknięciem w policzek. Mnie taki buziak zupełnie wystarczy, ale Robert – pomyślałam – wolałby czegoś więcej. W końcu za wleczenie się z nami pół kilometra należała mu się jakaś nagroda. Pół żartem, pół serio powiedziałam więc, że się odwrócę, jeśli się wstydzą porządnie pocałować. Robert się speszył, oczywiście, ale Ewcia chwyciła wiatr w żagle i po chwili do moich uszu dotarły dwa mlaśnięcia.

Po tym pożegnaniu Ewa uznała, że odprowadzi mnie do domu. Znów stanęliśmy przed furtką, tym razem u mnie i znów przyszło się Robertowi całować. Ze mną wyszło tylko jedno mlaśnięcie. Ja już nie proponowałam spacerów. Uściskałam przyjaciółkę i zostawiłam ją sam na sam z chłopakiem. Nie na wiele się to zdało. Powiedziała mi następnego dnia na przerwie, że beze mnie się nie całowali, jakby do tego potrzeba było trojga.

W środę kończymy lekcje o różnych godzinach. Odprowadzona zostałam więc tylko ja. Po drodze wyjaśniliśmy sobie dokładnie, jak ma wyglądać nasza znajomość, przynajmniej jeśli chodzi o stosunki między mną a Robertem. On wyznał mi wreszcie miłość, zupełnie po czasie, przyznając jednocześnie, że i Ewa mu się podoba. Zdradził, że męczył go dylemat, którą z nas wybrać i przeprosił, bo nie powinien zawracać dziewczynie głowy takimi dziecinnymi problemami.

Przyznałam mu rację, że to dziecinada i wyjaśniłam, że bardzo go lubię, że mi się podoba, ale że nie chcę się z nikim wiązać, co najmniej dopóki nie pójdę na studia.

- Może Ewa myśli trochę inaczej. Możesz ją spytać, jak będziecie sami. Wiem jednak na pewno, że ona też cię bardzo lubi i chce się z tobą przyjaźnić. Jesteśmy więc na siebie skazani. Aha, Robert, żeby było jasne, możemy się czasem pocałować, jeśli chcesz, tak jak do tej pory, ale nic więcej.

- Zgoda? – żeby uniemozliwić mu ucieczkę, przed postawieniem pytania, złapałam go za rękę.

Przeszliśmy dalej parę kroków, w milczeniu, aż Robert mruknął:
- Zgoda.

Zatrzymałam się i nie puszczając jego dłoni, rozejrzałam się dookoła. Nie zauważyłam, by oprócz nas ktoś był na ulicy.

- Pocałujesz mnie teraz, z okazji przyjaźni? – poprosiłam go, jakby to było normalne, całować się na ulicy z kolegą.

Tym razem Robert rozsmakował się w moich ustach, jakby to miał być jego ostatni pocałunek w życiu. A mnie się zakręciło w głowie od jego zachłanności. Widać jak na dłoni, że chłopak jest nieprzeciętnie inteligentny i zdolny. Uczy się błyskawicznie.

W piątek, po przedłużonym niemieckim, jeszcze raz wracaliśmy razem do domu, we troje. Znów byłam świadkiem pożegnania Roberta z Ewą i sama się z nim pocałowałam.

W weekend byli beze mnie na spacerze. Też sobie wszystko wyjaśnili. Nie są parą. Ewa użyła argumentu, że kochankowie zbyt szybko się rozstają i że miłość przeradza się w nienawiść, a jej zależy na przyjaźni. Będą się za to spotykać, raz u niego raz u niej, bez zobowiązań na przyszłość i bez nazywania tego „chodzeniem“.

Dzisiaj (poniedziałek, 21 listopada) po lekcjach obie pierwszy raz byłyśmy u niego. Niedługo, może z pół godziny. Tyle tylko żeby obejrzeć mieszkanie, napić się herbaty i pożegnać się soczystym cmokiem. Tak teraz wygląda nasza znajomość z Robertem.

Ewcia chce mu jutro rano zrobić niespodziankę. Namawia mnie, żebyśmy poszły przed ósmą go obudzić. Odradzam, mówię, że to szalony pomysł, ale nie chce słuchać. Może jutro uda mi się ją przekonać, że to zbyt śmiała zabawa. Nawet mój Bartuś, taki doświadczony, ma problem z prezerwatywami, a czego dopiero spodziewać się po całkiem zielonym prawiczku? Nie chcę żeby moja jedyna przyjaciółka zbyt wcześnie wpadła, do tego jeszcze z takim fajnym kumplem. Oczywiście, poranna wizyta wcale nie musi skończyć się orgietką, zwłaszcza kiedy będziemy razem we troje. Ale Robert to facet, a Ewcia kobieta. Przyciągają się jak dwa magnesy. Akurat ci dwoje w każdej chwili mogą stracić rozum.


8.
Sukces! Udało mi się przekonać Ewę, żeby nie prowokować Roberta porannym budzeniem. Gdy przyszła po mnie, postawiłam ultimatum:

- Albo idziesz sama, ale najpierw kupujesz w aptece paczkę prezerwatyw, na wypadek gdyby Robertowi coś urosło w bokserkach i nie chciało opaść bez twojej pomocy – nie będziesz przeciesz bezlitośnie patrzeć, jak się chłopak męczy z twojego powodu, albo idziemy razem, ale trochę później i bez niespodzianki. Najpierw się zapowiemy.

Wreszcie przyznała mi rację. To bujna fantazja i hormony przesłoniły jej rozum.

- Ręce do góry, dżinsy w dół, komórka na stół! – jak tylko weszłyśmy do mojego pokoju, złapałam Ewcię za nadgarstek i poprowadziłam ją do podwójnego obrotu jak na dyskotece.

Kucnąwszy, rozpięłam jej spodnie. Często rozmawiamy na leżąco i przebieranie się w obecności drugiej z nas nigdy nie stanowiło problemu. Nie musiałam więc niczego tłumaczyć.

- Wariatka! – Ewcia roześmiała się, ściagając dżinsy, już bez mojej pomocy.

Stałam nieruchomo, nie spuszczając z niej kontrolnego wzroku. Dopiero gdy zostały na niej tylko majtki, żeby było sprawiedliwie, zdjęłam piżamę.

Ewa zawsze z zazdrością podziwiała mój biust. Wciąż tak jest. Obwód dziewięćdziesięciu centymetrów stanowi przedmiot jej marzeń, mimo że jest piękna i bez tego.

- Zadowolona? – spytała, prostując plecy.

Bez oprzedzenia złapałam ją za oba sutki, w geście babskiej przyjaźni – nie jesteśmy lesbijakmi.

- Jak się mają twoje wypustki? Poznały już Roberta? Dawaj komórkę! Piszemy do niego, że będzie miał dziś gości. – na koniec potrząsłam lekko jej piersiątkami.

- Kocham cię, ty wredoto! – Ewa rzuciła mi się na szyję i aż siedem razy pocałowała w lewy policzek.

- Twoje cycki zajmują za dużo miejsca. Jak ci chłopacy mogą się z tobą całować, kiedy ich nimi tak mocno bodziesz?

- Słodko… Za godzinę zobaczysz. No, gdzie ta komórka? – ponagliłam przyjaciółkę i obie wybuchłyśmy śmiechem.

Na odpowiedź przyszło nam poczekać prawie pół godziny. Kiedy my wygłupiałyśmy się w moim pokoju, on jeszcze smacznie spał. Chyba nawet we śnie nie podejrzewał, że dwie rozebrane panienki właśnie rozmawiały o nim.

- Ala, ty poważnie mówiłaś o tych prezerwatywach? – spytała Ewcia, gdy się położyłyśmy, przytulone do siebie, wysławszy sms-a.

- Przesadziłam. Robert jest inny. Nie przeleci cię za pierwszym razem. Chyba że ty byś go zmusiała.

- Ja? Jak?

- Wskoczysz mu goła pod kołdrę i już jest twój, albo mu pomachasz piersiami przed oczami. Już ty to potrafisz!

- Wcale nie i co ty właściwie masz na myśli? W przeciwieństwie do niektórych nawet nie mam czym machać. – Ewa ma talent do przekory i udawania, że nie widać tego, co leży przed oczami.

- A kto przy chłopakach rozpina koszulę i się nakłania, tak że te różowe kropki wciskają im się w źrenice? – znów uszczypałam jej jeden sutek.

- Ajć! Że też ty wszystko musisz zobaczyć! Nie gniewasz się, że to zrobiłam przy Bartku? Mogłam być skromniejsza. – Ton głosu Ewy na chwilę zmienił barwę z żartobliwej na poważną.

- Daj spokój! Jasne że nie. Jemu było przyjemnie, tobie chyba też. Poza tym, on jest wolnym człowiekiem. Może się patrzeć gdzie chce, albo się nie patrzeć. Jego wybór.

- Na pewno się nie gniewasz? I za Roberta też nie? On ciebie pierwszą podrywał.

- Też nie.

Leżąc dziś rano z Ewcią, postanowiłam uchylić przed nią rąbka tajemnicy. Żeby nie musieć mówić wprost, że z Bartkiem jestem już po pierwszym razie, wybrałam formę prezentacji. Kazałam Ewie rozluźnić się i ułożyć się wygodnie na plecach. Odgarnęłam włosy, żeby jej nie łaskotały i przyłożyłam usta do jej prawej piersi.

- Co robisz, wariatko? – szepnęła zaskoczona przyjaciółka. Też bym była zdziwiona, mój Pamiętniczku, jakby dziewczyna ni z tego ni z owego zaczęła mnie pieścić w tak intymnym miejscu.

- Cśś! Zobaczysz… – koniuszkiem języka zaczęłam rysować zera wokół sutka. Delikatnie, ledwie odczuwalnie, stukałam, zostawiając wilgotne plamki w bezpośredniej bliskości tego zaróżowionego miejsca, formujące okrąg. Pierwszą reakcją Ewci, jaką spostrzegłam, była gęsia skórka.

- Bartek mnie tego nauczył. – szepnęłam po którymś z kolei okrążeniu, chuchając na brodawkę. Ta niemal natychmiast wybrzuszyła się i stwardniała.

Ciekawe. Ewcię podnieciła nie sama mechaniczna pieszczota, lecz dopiero myśl, że mógłby to z nią zrobić atrakcyjny samiec. Mam teraz potwierdzenie, że organem seksu jest mózg, a nie żaden cycek. Tyle że tym dowodem się z nikim nigdy nie podzielę, poza Ewcią oczywiście.

- Twardy guziczek. – słowa Bartka, powtórzone dosłownie, pasowały jak ulał.

- Nie wiedziałam, że on tobie też daje korepetycje. – Ewa chyba nigdy nie przestanie żartować.

- Dawał… Przestał dwa tygodnie temu, ale nie pora narzekać… naprawdę fajne masz cycuszki. Możesz nimi kusić Roberta…

Na koniec pocałowałyśmy się, wilgotnie, w ramach małego treningu przed wizytą u naszego wspólnego kolegi. Ewcia nawet wystawiła języczek na spotkanie mojemu.

- Smakujesz miętą. – skomentowałam ślady pasty do zębów.

- A ty płynem antybakteryjnym. Nawet smaczny.

Sms od Roberta doszedł w chwili, gdy wręczyłam Ewci pierszy zeszyt pamiętnika, na razie tylko do potrzymania.

- To też od Bartka. Ewcia, może i ty zaczniesz pisać? Naprawdę warto.

- Może… Zobaczymy… Póki co skrobię opowiadania.

- O czym ostatnio?

- O tobie… Nawet nie proś! Nie dam przeczytać. - Ewa, roześmiana, zakończyła naszą rozbieraną rozmowę, frywolnie szczypiąc mnie w pośladek. Ubrałyśmy się i pobiegłyśmy do szkoły.

Po drodze do Roberta nasz animusz ulotnił się całkowicie, ognisty temperament schłodził zupełnie listopadowy przymrozek. Po przekroczeniu progu jego mieszkania, byłyśmy najskromniejszymi w świecie licealistkami. Dopiero gorąca kawa zwilżyła spierzchnięte usta i ociepliła serca, ale kiedy zaczęła działać, trzeba już było gnać na lekcje. Tym razem zapomniałyśmy pocałować Roberta. Biedny chłopiec, narobił sobie nadziei…

9.
Kochany pamiętniku, zaniedbałam cię przez kilka ostatnich dni. Przepraszam i już nadrabiam zaległości. Wiele się nie zmieniło, ale kilka faktów koniecznie trzeba zanotować.

W środę, jak się spodziewałam, doszło do spotkania Bartka i Roberta. Bałam się, że chłopcy poczują konkurencyjną niechęć wobec siebie. A tu nic z tych rzeczy. Od razu znaleźli wspólny język, matematyczny.

Bartek, co zrozumiałe, zamierzał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: odwiedzić mnie i pouczyć Dżessikę. Z nią się umówił, żeby czekała na niego u mojej siostry. On by zostawił motor u nas na podwórku i poszedłby z uczennicą pieszo do jej domu. Sprytnie to sobie wymyśłił. Przed lekcją pokajałby się za to, że mnie tak długo zaniedbywał, po lekcji wpadłby na górę po buziaki. Nie tym razem, jednak. Za łatwo by ci było, Bartusiu!

Kiedy przyjechał, słuchałam właśnie wykładu o systemach liczbowych. Siedziałam przy biurku, a Robert stał nade mną i tłumaczył. Ubrałam się w stylu Ewci, żeby nauczyciel pracował sumienne. Naprawdę, niedopięta koszula na gołym ciele potrafi czynić cuda, gdy chłopak wie, gdzie patrzeć, a Robert potrafi już zapuszczać żurawia. Tłumaczył mi więc informatykę i ukradkiem oglądał piersi.

Gdy przyszedł Bartek – dla odmiany, drzwi otworzyła mu i wprowadziła go po schodach na nasze piętro Marylka, przedstawiłam ich sobie i z powrotem zasiadłam przy biurku. Przez kwadrans we dwóch, jeden przez drugiego starali się wytłumaczyć mi zadanie, stojąc po prawej i lewej stronie krzesła i przypatrując mi się od góry. Nie zauważyłam, czy wymieniali między sobą spojrzenia, ani jakie, ale pewnie mrugali do siebie nawzajem albo cwanymi uśmieszkami wyrażali zrozumienie. Widziałam kiedyś na wycieczce, jeszcze w gimnazjum, jak się chłopaki w mig potrafią dogadać, kiedy mają okazję zerknąć w dekolt i zobaczyć tam coś ciekawego. Jakoś ani Bartkowi ani Robertowi nie przyszło na myśl, że o pomoc z zerami i jedynkami zamiast do nich mogłam się zwrócić do taty - informatyka. I bardzo dobrze. Całkiem przyjemnie było poczuć na sobie ich wzrok, nieprzyzwoicie podgrzewający wyobraźnię. Przerwała nam Marylka, wchodząc do pokoju z pytaniem, kiedy Dżessika powinna się szykować do wyjścia.

Robert jeszcze nie znał mojej siostry ani jej koleżanki i nie wiedział o korepetycjach. Chwilę nam zajęło nakreślenie sytuacji. Usłyszawszy, że przedmiotem nauki jest matematyka, konkretnie twierdzenie Pitagorasa, żywo się zainteresował i wyraził chęć zobaczenia zadań sprawiających Dżessice trudności. Nagle zostałam sama.

Nie pamiętam, czy ci już napisałam, mój P, że nie pewnej rzeczy nie rozumiem. Marylka miała same piątki i bez trudu mogłaby wytłumaczyć przyjaciółce wszystkie problemy, gdyby jedna chciała wyjaśnić, a druga uważnie słuchała. Sami rodzice Dżessiki chodzili kiedyś do szkoły i twierdzenie Pitagorasa chyba znają. To przecież nie jest jakaś wiedza tajemna. Niemniej, z jakiegoś powodu Bartek, ktoś w gruncie rzeczy obcy, cieszy się w ich oczach autorytem i są gotowi mu płacić za coś, co mogliby zrobić sami i mieć przy tym dodatkową korzyść w postaci kontaktu z córką. Logikę niektórych ludzi naprawdę trudno pojąć.

Zdążyłam przejrzeć Instagram i odpowiedzieć na kilka wiadomości na Facebooku, a oni ciągle siedzieli w pokoju Marylki. Napisałam do Danki, po angielsku, kilka zdań o przebiegu domowej lekcji informatyki, odpowiedziałam na jej ciekawskie pytania i sprośne komentarze – a na korytarzu wciąż panowała cisza. W końcu poszłam sprawdzić, jakie interesujące zadanie zatrzymało chłopaków w pokoju Marylki aż na czterdzieści pięć minut, dokładnie tyle ile trwa godzina lekcyjna. Myślałam, żeby zawołać:

- No, dzieciaki, dzwonek, przerwa!

Gdy otworzyłam drzwi, zmieniłam zdanie. Lekcja wyglądała tak, że wszyscy czworo siedzieli na tapczanie, parami. Z jednej strony Bartek i Dżessika, naprzeciw nich Robert i Marylka. Dziewczyny chłopakon na kolanach. Właściwie, w chwili kiedy weszłam do pokoju, moja siostra w pozycji klęczącej, opierając się lewą ręką na łóżku, mocno pochylona do przodu, tłumaczyła coś Dżessice. Wskazywała palcem na jakiś zapis w zeszycie trzymanym przez przyjaciółkę.

- Zobacz, wysokość dzieli podstawę na pół. Więc będzie a razy h podzielone przez cztery. – Marylka, spojrzawszy na mnie, dokończyła wyjaśniać zadanie i usiadła z powrotem na swoje miejsce, na kolanach Roberta.

- Fajnie, że wszyscy teraz wiedzą, że nosisz fioletową bieliznę. – przez myśl przeszła mi kąśliwa uwaga, ale natychmiast się ulotniła. Może się jeszcze przydać przy innej okazji.

Dżessika, śmiejąc się, przyznała rację:

- No właśnie, cały czas tak mówiłam.

Ze zgiętymi w kolanach nogami, w rozkroku, ubrana w krótką spódniczkę, legginsy, luźną koszulkę na ramiączkach z głębokim wcięciem, także przedstawiała sobą ciekawy widok, zarówno dla Bartka, zerkającego jej przez ramię, jak i dla Roberta, dla którego jej dekolt stał w pełni otworem, za każdym razem, gdy się musiała pochylić.

Na biurku zobaczyłam jeszcze podręcznik, otwarty na stronie z zadaniami o trójkątach – dowód, że celem posiedzenia była faktycznie nauka matematyki.

- Zupełnie jak na koloniach! – zażartowałam na głos.

Marylka natychmiast zrozumiała aluzję. Spojrzała na mnie lekko przestraszona. Jej policzki natychmiast oblał rumieniec. Zeskoczyła na podłogę.

- A to gady! Zamiast mnie też zaprosić, to siedzą tu sami we czworo tyle czasu… No, jak tam, Dżessika? Umiesz już trójkąty? – pod maską sarkazmu starałam się ukryć zdenerwowanie, ale to mi nie wyszło.

Sam widzisz, Pamiętniku, jakie węże wpuściłam do domu! Powinnam być bardziej ostrożna. Jakbym nie znała Bartka i nie miała doświadczeń z kolonii, wcale bym się nie przejęła tą sielankową scenką. Wiem już jednak, że chłopaki są nieobliczalni, a Bartek jest szczególnie niebezpieczny. Do dziewczyn, o dziwo, nie mam pretensji, a powinnam.  

- Właściwie tak. Tylko z trzema zadaniami były małe problemy, ale teraz juz wszystko powinno być jasne. W sobotę zobaczymy, czy będzie potrzeba coś powtórzyć. – za Dżessikę odpowiedział korepetytor.

Tymczasem, lęk na twarzy Marylki zastąpił wyraz niedowierzania. W pierwszej sekundzie nie zrozumiałam, o co chodzi, ale wnet siostra mi wszystko wyjaśniła, bezlitośnie. Błyskawicznie wyciągnęła mnie na korytarz i przyparłszy mnie do ściany, nie zamknąwszy drzwi do swojego pokoju, ale bardzo cicho, tak żeby nikt inny nie usłyszał, spytała szczerze zdziwiona:

- Ty nie masz stanika?

Teraz to ja odniosłam wrażenie, że podłoga się pode mną zapadnie. Oh, Pamiętniku! Żeby młodsza siostra, smarkula, robiła mi wyrzuty o prowokacyjny ubiór? Żeby dzieciak uczył mnie moralności? Taki wstyd!

- Masz rację, Mała. Powinnam się ubrać. – nie pozostało mi nic innego, niż głupio się uśmiechnąć i przyznać jej rację.

- Może nikt nie zwróci uwagi. – widząc moje pokajanie, spróbowała mnie pocieszyć. Porozumiewawczo mrugnęła okiem.

- Może… Ty, powiedz, Marylka! Trzymał ręce przy sobie?

- Kto?

- Robert.

- Bywało gorzej. – Marylka zachichotała zupełnie już beztrosko.

- Na koloniach?

- Przecież wiesz… - tym razem oczy Marylki prosiły, żebym nadal dochowywała tajemnicy.

- A Bartek? – spytałam, wracając do głównego tematu rozmowy.

- Powiedzmy… Nie, nic nie robił. Chociaż Dżessice on się podoba... tylko jej nie mów, że wiesz ode mnie!  Ona by nawet chciała, żeby ją obamcał… On się tylko tak dziwnie patrzy…

- Na co?

- Na nią… i na mnie.

- Dobra, Mała. Tearz widzę, że naprawdę można na ciebie liczyć. - Naprawdę tak czuję.

Do tej pory żyłyśmy oddzielnie, nie wchodząc sobie w drogę, ale teraz pora to zmienić. Muszę włożyć więcej wysiłku w kontakt z siostrą. Przecież to moja naturalna przyjaciółka. Powinnyśmy się trzymać razem! Poza tym, nasza mama jest dziwna, a ktoś musi pilnować Marylki, rozmawiać z nią, wspierać i pomagać unikać błędów, których mogłaby potem mocno żałować. To chyba jest rola starszej siostry. Mój P., jesteś świadkiem: obiecuję się bardziej starać.

To tyle o środzie. Wieczorem, kiedy wszyscy goście już sobie poszli, odbyłam z Marylką poważną rozmowę o chłopakach. Nie przyznałam się oczywiście do spania z Bartkiem, ale powiedziałam, że się z nim całowałam i że jesteśmy prawie parą. Sama nie wiem, jak nazwać nasz związek. Marylka jeszcze raz, teraz już całkiem szczerze i dopowiadając nieznane mi szczegóły, opowiedziała mi, jak wyglądały wizyty Jarusia, Darka i Michała w jej pokoju na koloniach. Pokazała mi też zdjęcia swojej aktualnej sympatii. Nawet ładny chłopak i podobno mądry, chociaż ja w mądrość nastolatków coraz mniej wierzę. Czy to objaw starzenia?

W czwartek zwierzyłam się jeszcze Dance, że zastałam siostrę i Dżessikę siedzące Bartkowi i Robertowi na kolanach. Byłam jej to dłużna. Ciekawe, że ta informacja wcale jej nie zaskoczyła. Napisała dosłownie:

- Bartek mi mówił, że masz bardzo ładną siostrę… i koleżankę… ale on kocha tylko ciebie. Tak mi powiedział.

Chciałabym móc w to uwierzyć!

Był jeszcze nasz copiątkowy niemiecki. Ewcia na przerwie pobiegła do łazienki, skąd wróciła bez stanika. W klasie od razu ściągnęła sweter – jakoby było jej za gorąco – i została w samym podkoszulku na ramiączkach. Niby nie była naga - latem chodziła w tej bluzce po ulicy, ale mając stanik pod spodem – ale ubrana też nie. Der-die-das starał się nie dać poznać po sobie, że mu się ten widok podobał. Robert momentalnie spurpurowiał. A ja zrobiłam tak jak ona. Na szczęście miałam na sobie koszulkę, która więcej zakrywa, ale biust wolny, nie opięty, zawsze przyciąga uwagę. No, mieli panowie na czym zawiesić wzrok.

Po szkole Robert odprowadził nas do domów, co jest już piątkową tradycją. Najpierw pożegnał się ze mną, całuskiem. Następnie przeszedł z Ewą, ją pocałować przed furtką. Gdy doszli na miejsce, Ewcia spontanicznie zaprosiła go do środka, na herbatkę. Po dziesięciu minutach spotkania, w chwili gdy ja odkręcałam wodę pod prysznicem, wysłała mi krótkiego sms-a:
BŁAGAM, PRZYJDŹ NATYCHMIAST!

Zadzwoniłam. Ewa odebrała, krzycząc do słuchawki:

- O, hej! To ty?

- Ewcia, coś się stało? – pytam z niepokojem.

- Oj, naprawdę? To ja zaraz u ciebie będę!

- Chciałaś, żebym ja do ciebie przyszła? Dlaczego teraz?

- Tak, tak! Ala, zostań w domu! Ja już do ciebie biegnę!

- Dobrze, Ewuś, ale możesz mi dać się umyć…

- Już lecę! Tylko się ubiorę! Pa!

Droga zajęła Ewci chyba nawet mniej niż wspomniane pięć minut. Nie zdążyłam nawet wyjść spod prysznica. Na szczęście Marylka zbiegła po schodach otworzyć furtkę. Później mi powiedziała, ze zdziwieniem, że na dole był też Robert, ale Ewa pożegnała go pospiesznym:

- No to cześć! Pa pa!

Nawet nie zdążył się odezwać. Gdy on zaczynał zbierać myśli – Marylka odniosła wrażenie, że też chciał wejść do środka – moja przyjaciółka była już na podwórku i biegiem zmierzała do ganku.

Ewcia jak piorun wpadła do mojego pokoju. Gdy weszłam ja, goła, owinięta ręcznikiem, ona stała przy oknie i nerwowo wyglądała przez szybę.

- Ala, miałaś rację! – zawołała na powitanie. Marylka patrzyła na nas z przedpokoju, żywo zaintrygowana. Nie wiedziała, co robić, wejść za mną do pokoju, czy zostawić nas same.

- W czym?

- O Robercie.

- Chodź do nas, Marylka, nie musisz sterczeć wprzejściu. – uznałam, nie do końca lojalnie wobec Ewci, że ona też ma prawo dowiedzieć się nowych rzeczy o Robercie, skoro dwa dni wcześniej siedziała mu na kolanach.

- Jesteś pewna? – Ewa miała pewne wątpliwości, ale szybko je pokonała. Przyszło jej się zwierzać przy mojej siostrze.

- To co się stało? – po chwili ciszy, zachęciłam Ewę do mówienia, przekładając przez głowę domową sukienkę.

- No, weszliśmy do mnie… Nie wiem, po co właściwie go zapraszałam.

- Hormony? – podpowiedziałam, dołączając wreszcie do dziewczyn siedzących na łóżku.

- Możliwe… ale ja nic on niego nie chciałam. Wiesz przecież.

- Wiem, wiem, Ewcia. Ty od nikogo nic nie chcesz… Ale on zechciał? – nie mogłam się powstrzymać od sarkazmu.

- No właśnie. Pocałował mnie tak jakoś, nawet nie wiem jak to nazwać, mocno. Przyciągnął mnie do siebie, ścisnął w talii i złapał ręką za biust… Naprawdę mam mówić? – Ewa spojrzała na Marylkę, żeby się upewnić, że to co miała do powiedzenia, nadawało się dla jej młodych uszu.

- Mów, mów. Marylka nie jest małym dzieckiem. – Chyba dobrze zrobiłam, nie zdradzając, że siostra, mimo że o trzy lata młodsza, zdążyła już poznać obściskiwanie, na własnej skórze. Prawda, mój Pamiętniku?

- Poprosiłam, żeby przestał. Nie pamiętam, jak. Może tylko odepchnęłam się od niego rękami. No, on przerwał tylko na chwilę. Zaraz znów zaczął mnie macać, obiema rękami. Musiałam się cofać, cofać, aż za plecami pojawiła się ściana… A ten dalej maca! Ja krzyczę „Nie! Zaczekaj!“, a on nie słyszy. Zatyka mi buzię swoimi ustami. Język mi wepchnął... Wyrwałam się, odskoczyłam, a on znów mnie cap za biodra i bach na łóżko. Na siłę ściągnął ze mnie sweter i podkoszulek. Wyobrażasz sobie? No, wyobrażacie sobie? Ja mówię, staram się jak najspokojniej „Robert, proszę cię, nie możemy, nie chcę“, a on znów ściska piersi, przewraca mnie na plecy i zaczyna całować. Przyssał mi się do sutka jak niemowlak! Ala, Marylka, to wcale nie było przyjemne… Nie wiem, może jestem nienormalna… Wykręciłam się potrzebą pójścia do łazienki. Zamknęłam się i wysłałam ci sms-a.

- Ewcia, naprawdę to wszystko, o czym mówisz, trwało tylko pięć minut? Przecież ja w tym czasie ledwo zdążyłam się rozebrać pod prysznic.

- Chyba tak. Poniosło go. Nawet nie jestem zła, bo wiem, że to moja wina, ale się bałam. Dobrze, że zaraz zadzwoniłaś. On uwierzył, że coś ci się stało i potrzebujesz pomocy.

- Ewa, dlaczego to twoja wina? – Ojć, mój P., szkoda że nie mogłeś zobaczyć miny mojej Ewuni, gdy Marylka, wcześniej cały czas milcząca, nieśmiało zadała to pytanie.
Odpowiedź nie była skomplikowana, ale i wprost Ewa nie umiała postawić sprawy. Zresztą, każde wyjaśnienie rodziło kolejne pytania, na które nie zawsze jest wygodna odpowiedź. Skończyło się długą rozmową, coraz bardziej wesołą, przerywaną śmiechem. Doszłyśmy do prostego wniosku, że odpowiedzią na wszystkie pytania są cycki. Wokół cycków się kręci świat, bo tylko one działają na mężczyzn. To chyba nieprawda, stereotyp, ale babskie dyskusje nie zawsze się muszą kończyć czymś mądrym. Najważniejsze, że po tej rozmowie Marylka awansowała w hierarchii Ewci ze smarkatej siostrzyczki swojej przyjaciółki do rangi lubianej koleżanki.

Zastanawiam się, mój P., dlaczego ja nie stawiłam oporu Bartkowi. Dlaczego Ewcia spanikowała, a ja się puściłam, mimo że, logicznie patrząc, powinnam mieć więcej wątpliwości niż ona. Czy różnica tkwi w tym, jak długo się znamy z chłopakiem, czy w doświadczeniu? Chodzi o to, że Bartek potrafił stopniowo wzbudzać we mnie podniecenie, aż uśpił moją czujność całkowicie, a Robert, nie obyty z dziewczynami, zbytnią nagłością wystraszył Ewcię? Może rzeczywiście jest tak, że komuś, kto zaliczył już kilka panienek, łatwiej jest zaciągnąć do łóżka następną, niż temu, kto wszystkiego musi się dopiero nauczyć. W nas dziewczynach chyba nie ma żadnej różnicy – wszystkie jesteśmy naiwne i głupie. Szkoda, że nie da się cofnąć czasu. Teraz już bym nie była taka łatwa. Bartek musiał by się o mnie mocniej starać, nim by mnie dostał. Chociaż…

Prawda jest taka, mój P., smutna prawda, że lepiej bym wtedy zrobiła, wpadając w panikę, jak Ewcia, ale po fakcie niczego nie żałuję. Mam co do niego poważne wątpliwości, ale czuję, że należę do Bartka. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Taka jestem głupia.

Dziś była sobota. Jak tydzień temu poszliśmy do pizzerii, z małą różnicą. Tym razem zaprosiłam Marylkę i Dżessikę, by poszły z nami. Wcześniej ukartowałam to z siostrą, więc zgoda na tę pozornie spontaniczną propozycję była murowana. Jeden Bartek z czterema dziewczynami – chłopak nie powinien narzekać. Mam rację, miły Pamiętniku?

Były żarty, śmiechy, niezdarne flirciki, ale spotkaniu cały czas towarzyszyło napięcie. Wiem dlaczego. Z powodu tajemnic. Bartek inaczej zachowuje się kiedy jest tylko ze mną, inaczej przy Ewie, a jeszcze inaczej z małolatami. Jestem pewna, że wcześniej podrywał Dżessikę. Może nie wprost, nie dobierał się do niej, ale na pewno obsypywał ją komplementami, o których ja miałam się nie dowiedzieć. Ba, nawet mojej siostrze powiedział parę razy, że ma ładne oczy, włosy i figurę. Wszystko to prawda, ale nie musiał jej chwalić, a jeśli już, to nie szeptem na osobności. Nie tylko Bartek, mający to i owo za uszami, zdradzał nerwowość. Marylka i Dżessika też się trochę krępowały. Zwłaszcza Dżessika sprawiała wrażenie onieśmielonej. Nic dziwnego, ja też bym się czuła nieswojo w obecności w gruncie rzeczy słabo znajomych starszych koleżanek, w dodatku konkurujących o względy chłopaka.

W pizzerii zdradziłam jedną z napilniej strzeżonych tajemnic Bartka. Rozmawialiśmy o Andrzejkach. We wszystkich trzech szkołach, do których chodzimy, organizowane są dyskoteki z tej okazji. W naszej miejscowości, zarówno w liceum jak i w gimnazjum, zabawy we wróżenie zostały jednak zakazane. Dyrektorki twierdzą, podobnie jak księża, że wróżby są grzeszne, że to satanizm. Co za idiotyzm! Ewcia rzuciła więc pomysł, by zrobić prywatkę u kogoś w domu, na złość fanatykom, z laniem wosku, rzucaniem buta za siebie i wróżeniem z obierek jabłka. Marylka błyskawicznie podchwyciła pomysł, stawiając swój pokój do dyspozycji. Trzeba jeszcze przekonać rodziców, ale to już zadanie dla mnie. Wtedy właśnie powiedziałam, że Bartek powinien zaprosić swoją dziewczynę, Vanessę.

Ha, ha, mój P.! Żebyś ty widział, jak trzy buzie zakrztusiły się powietrzem i oniemiały. Bartek ma dziewczynę, a one nie wiedziały! Żebyś ty widział oczy Bartka, wielkie, okrągłe, przerażone. Wydało się, jaki z niego dwulicowy podrywacz! No cóż, przełknął ślinę i powiedział, że się ją spyta. Trochę pokręcił, że właściwie nie chodzi z Vanessą, że może by chciał, ale teraz się raczej tylko kolegują.

Nie ważne. Robimy imprezę i jak wszystko się uda, poznam wreszcie to orientalne cudo. A Bartuś będzie musiał wybrać, którą z nas naprawdę kocha, jeśli on w ogóle zdolny jest do takich uczuć. Cieszę się! To już za tydzień.


Zeszyt czwarty

1.
Kończy się kolejny tydzień i praktycznie skończyły się kartki w zeszycie. Pora zacząć nowy. (Bartuś, jeszcze raz dziękuję!)

O Robercie:

Już ci pisałam, że Ewcia nie ma do niego żadnych pretensji o to, co zaszło w poprzedni piątek. Nawet jest mu wdzięczna. Dzięki Robertowi wie teraz, że jest atrakcyjna, że swoim ciałem może doprowadzić faceta do szaleństwa. Czego by nie mówić, uroda jest przecież bardzo ważna dla dziewczyny.

On się chyba poważnie przejął swoim postępkiem. Po paru godzinach poziom testosteronu wrócił do normy, a razem z nim myślenie. Pół nocy zamęczał Ewcię sms-ami, a potem cały weekend dzwonił i pisał. Przyszedł też do niej do domu. Pech chciał tylko, że akurat wtedy kiedy ona była w pizzerii.

- Ewa poszła do koleżanki. Wróci za godzinę albo za pięć. Może pan do niej zadzwonić. Ma pan jej numer? – usłyszał od mamy Ewy.

U mnie zastał tatę.

- Nie ma Alicji w domu. Wszyscy gdzieś właśnie wyszli. Chyba do pani Ewy. Czy coś przekazać? Jak pana godność? - Później mnie tata długo pytał o nowego adoratora, a Robert chyba nie uwierzył, że Ewy nie było u mnie.

Myślę, że z bólem głowy wrócił do domu. Musiał wyobrażać sobie najgorsze: że Ewa opowiedziała mi o próbie gwałtu, że już powiadomiła policję, że lada chwila zapuka do drzwi oddział antyterrorystów, że mu zabiorą komputer, na twardym dysku znajdą pornografię i nielegalne kopie filmów, że pójdzie do więzienia, że będzie się musiał leczyć psychiatrycznie. Brr!

W poniedziałek nie przyszedł do szkoły. We wtorek też nie. Ani w środę, czwartek i piątek. Zachorował. Kaszel, katar, gorączka, grypa! Zwolnienie lekarskie na cały tydzień.

Dopiero w środę odwiedziłyśmy nieboraka. Dopiero wtedy odważył się odpisać na sms z pytaniem, co się stało, który wysłałam mu w poniedziałek wieczorem. Leżał pod pierzyną, okutany w sweter i szalik. Patrzył na nas niepewny siebie, zlęknionym wzrokiem. Pierwsze wrażenie było takie, że Ewci się bał, a mnie się niemo pytał, czy wiem o wszystkim, czy może nie wiem.

Ewa nie chciała wracać do piątkowego zdarzenia. Nie chciała męczyć niewygodną rozmową ani siebie, ani jego. Stało się i już. Używając języka kościelnego, przekazała Robertowi znak pokoju. Jak gdyby nigdy nic, pocałowała go w policzek. Po niej zrobiłam to samo, ale atmosfera się jeszcze nie rozluźniła. Próbowałyśmy rozmawiać o szkole, zostawiłam mu część zeszytów, by sobie przejrzał przez wieczór, co przerabialiśmy na lekcjach, pytałyśmy o samopoczucie i co słychać w ogóle. Robert odpowiadał, uśmiechał się, zadawał swoje pytania, ale bez entuzjazmu. Wciąż się krępował.

Miałyśmy już wychodzić, ale Ewcia w ostatniej chwili postanowiła wypróbować jeszcze jeden znak pokoju. Całkiem szalony.

- Posuń się! – szturchnęła Roberta w ramię i wcisnęła się pod kołdrę, ku przerażeniu chłopaka, podejrzewającego mściwy podstęp.

- Chodź Ala, zagrzejemy chorego! – poprosiła mnie o pomoc.

Wyskoczyła z łóżka, ściągnęła dżinsy i znów zanurkowała pod kołdrę. Zasłonięta pierzyną, ściągnęła jeszcze koszulę, zostając w samym staniku.

A Robert wciąż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Leżał sztywno i patrzył na mnie, pytając się wzrokiem, co się właściwie dzieje. Miłość będzie czy kastracja?

Odpowiedziałam tym samym znakiem pokoju, co Ewa. Zdjąwszy spodnie, weszłam do łóżka od drugiej strony, od ściany. Pod kołdrą ściągnęłam resztę rzeczy, zostając w samej bieliźnie.

- Dzieciaki, ale tylko trzy zdrowaśki, żebyśmy się nie spalili w tym piecu jak Rozalka. – żeby nie ryzykować już niedomówień, ograniczyłam czas zabiegu.

- I nikomu ani słowa! A ty, Robert, trzymaj ręce przy sobie! – Żartowałam. Biustonoszem ocierałam się przecież o jego ramię. Dotykaliśmy się łydkami. Musiałam, musiałyśmy mu jednak jasno wyznaczyć granice, tego co dozwolone i czego nie wolno robić pod żadnym pozorem oraz dać znać, że wiem, co między nimi zaszło.

Jednocześnie pocałowałyśmy go w oba policzki. Potem koło uszu, w szyję, oczy, kąciki warg, każda według własnego uznania. Dobrze, że nikt o tym nie wie, bo to nie było przyzwoite. Kiedy Robert zaczął odwzajemniać pocałunki, powiedziałyśmy, że czas dobiegł końca. Dałyśmy mu jeszcze po buziaku i uciekłyśmy z pościeli, być może w ostatniej chwili, kiedy to jeszcze było możliwe. Robert oddychał w przyspieszonym tempie, czuć było napięcie całego ciała, a oczy mu lśniły z podniecenia. Nam, dwóm prowokatorkom serca biły jak oszalałe. Jeśli by komuś puściły hamulce, ta gra mogła się naprawdę źle skończyć. A była uwodzicielsko przyjemna. Wcale nie chciało się kończyć.

- Wracaj szybko do zdrowia! Bez ciebie nudno na przerwach! – pożegnałyśmy chorego, szybko zakładając ciuchy i wybiegłyśmy z mieszkania.

- Ewa, ja cię kiedyś zabiję za takie pomysły! Albo którymś razem się nie przyłączę i będziesz się z nim bawić sama. – za drzwiami pogroziłam palcem, za co dostałam od Ewci solidnego całusa.

Po naszych zdrowaśkach objawy choroby Roberta minęły, jak z bicza strzelił. „Aspirynkę, dziewczynkę i pod pierzynkę!“ – uczy ludowa medycyna. Widać, że z dwiema dziewczynkami grypę można wyleczyć zupełnie bez chemii. Może warto by tę wiedzę rozpropagować?

O Der-die-dasie:

Pamiętasz, mój P., co Ewcia mówiła o trzech jedynkach? Za gadanie miała tylko dwie, a poza nimi same piątki. Już zgarnęła trzecią.

Wnyki na Der-die-dasa zastawiła jeszcze w zeszły piątek, dwadzieścia pięć minut przed dzwonkiem, zwiastującym koniec lekcji, pół godziny przed schowaniem stanika do kieszeni i trzydzieści dwie minuty przed zdjęciem swetra po powrocie do klasy z ubikacji; około dwóch godzin przed napisaniem do mnie sms-a o treści „Błagam, przyjdź natychmiast!“ Pisząc kartkówkę, przetłumaczyła co drugie zdanie, w tym jedno z błędem, celowo.

Na środowej lekcji siedziała jak na szpilkach. Z wypiekami na twarzy wodziła wzrokiem za nauczycielem, przebierała nogami pod biurkiem i pstrykała nerwowo przyciskiem długopisu. Wreszcie usłyszała zdanie, które musiało paść i które kilka dni wcześniej chciała usłyszeć, a gdy nadszedł ten moment, bała się go jak ogień wody.

- Pani Ewa Dziewicz; pięć punktów; to jest jedynka! Nie wiem, jak to się mogło stać pani.

- Ja chyba wiem. – mruknęłam pod nosem, śmiejąc się w duszy do rozpuku.

- I podzieli się pani swoją wiedzą, pani Alu?

- Niestety nie mogę. To tajemnica mojej koleżanki. – wspomniana koleżanka właśnie szczypała mnie pod stołem, boleśnie, jak tylko to ona potrafi.

- No, zobaczymy. Pani Ala zapracowała na piątkę. Gratuluję. – nasze spojrzenia spotkały się na chwilę, gdy wyciągnęłam rękę po nasze prace. W oczach Der-die-dasa gościły diabelskie iskierki.

Po lekcji Ewcia pierwsza wybiegła z klasy, ja zbierałam rzeczy wyjątkowo pomału.

- Zdradzisz mi, o co chodzi? – szepnął Der-die-das, stając przy mojej ławce, gdy sala niemal całkiem opustoszała.

- Przecież pan wie, panie profesorze. Sam pan powiedział Ewie, że lekarstwem na trzecią jedynkę może być tylko… - ostatnie słowo wypowiedziałam wznoszącym tonem, jak pytanie.

- Tylko co? – Der-die-das przelotnie pogładził mnie po dłoni.

- Nie pamiętasz? Ona by tego nie zmyśliła. – ostatni uczeń zdążył wyjść z klasy, więc mogłam przejść na „ty“ z „panie profesorze“, które i tak, tym razem, artykułowałam sarkastycznie, oczywiście z wielką sympatią do tego nauczyciela.

Doprawdy, mój drogi P., nie mogę pojąć ślepoty większości laluń z klas, z którymi Der-die-das ma lekcje. Jak można się w nim nie zakochać, nawet przez chwilę nie zadurzyć?

- Pamiętam, Alu… i co teraz?

- Będzie pan musiał dotrzymać słowa! – odpowiedziałam zalotnie chichocząc mu prosto w twarz. W tym momencie staliśmy naprawdę blisko siebie. Tak blisko, że na policzku czułam jego oddech… a wolałabym poczuć usta. Tak, Pamiętniku. Der-die-das na mnie też działa, nie tylko na Ewcię.

- Nie martw się… Widzisz, jak szybko uciekła. Ewcia się wstydzi. – tymi słowami pożegnałam pana profesora.

Wróciłam się za chwilę, by mu powiedzieć ostatnią myśl, która właśnie wskoczyła mi do głowy:

- Pocałuj ją na koniec roku!

- A ciebie? – Der-die-das chyba nigdy nie traci rezonu.

- Dzisiaj… albo w piątek! – zaśmiałam się i uciekłam. Na korytarzu przywdziałam już, rzecz jasna, poważną minę. Trzeba uważać, żeby nikt nie przyłapał nas na flircie i nie wyciągnął zbyt pochopnych wniosków. O złe języki podobno wszędzie łatwo, szkoła nie jest wyjątkiem.

W środę wieczorem odbyła się jeszcze szkolna dyskoteka z okazji Andrzejek, w Sali gimnastycznej. Muzyka byle jaka, disco polo, pop i jakiś rap z debilnym tekstem o „wyklętych“ i huzarzach. Jakaś loteria – zrzutka na mszę o pomyślną maturę. Bar z napojami i chipsami prowadzili harcerze – kolejna żebranina, oficjalnie na kwiaty na groby żołnierzy, a co zostanie to na hufiec, wycieczki, czy czym tam jeszcze się zajmują harcerze. Rozpoczęcie przemową dyrektorki, zakończoną życzeniem dobrej i kulturalnej zabawy.

Faktycznie, możliwości zabawy były dwie: albo zbić się w grupkę pod ścianą i poudawać, że się o czymś rozmawia, albo zatańczyć z koleżanką. Jacyś panowie kręcili się po parkiecie, ale zajęci głównie oglądaniem „towaru“. Dość wcześnie podszedł do nas Zbyszek, ten sam któremu Ewcia uciekła z kina. Nie wypadało mu udawać, że nas nie widzi. Nawet poprosił nas do tańca. Najpierw Ewcię, po niej mnie. Wydawało się, że poszedł po rozum do głowy i przeprosi wreszcie dziewczynę, którą swego czasu wystraszył. Nic z tego? Po szybkim kawałku koledzy Zbyszka obsługujący sprzęt muzyczny puścili coś wolnego. Nie wytrzymałam nawet minuty, z jego łapą ściskającą mi tyłek. Co on sobie wyobrażał! Podziękowałam mu za taniec i poprosiłam, by nas przez jakiś czas do nas nie podchodził:

- Jeszcze raz? No, może potem. Za godzinę. Jak się będzie więcej działo. – co miałam mu powiedzieć? Że jest skończonym dupkiem?

W dodatku idiota. Następnego dnia miał jeszcze czelność zaczepić mnie na przerwie z pytaniem, gdzie byłam. Przeszukał, biedny, całą salę wzdłuż i wszerz i mnie nie mógł znaleźć, a taniec mu się należał. Powiedziałam mu, że się całowałam z Ewcią w toalecie. Jeśli uwierzył, pół szkoły wie już o lesbijkach z pierwszej A i pierwszej C. I dobrze. Robertowi przypną zaraz łatkę pedała – bo kto inny zadawałby się z lesbijkami? Tylko szczurkowaty kujonek, jak nic homo – i żadnej laluńci nie przyjdzie do głowy, poznać go bliżej.

Wracamy do Der-die-dasa. Dyskoteka była obowiązkowa dla nauczycieli. Przyszedł więc i on. Szkolna etykieta nie zabrania poprosić nauczyciela do tańca. Zatańczyłam więc z nim najpierw ja, potem Ewcia. Po jednym razie, żeby to wyglądało na próbę podlizania się groźnemu germaniście, stawiającym jedynki za przeszkadzanie w lekcji, a nie na szczery przejaw sympatii.

- Jakbyście się nudziły, zapraszam na kawę do klasy językowej. Może za dziesięc minut? Tylko na korytażu uważajcie. Lepiej żeby nas nikt razem nie zobaczył. – zmroziło mnie, gdy usłyszałam te słowa. Jasne, że wolałam posiedzieć z nim w ciszy niż zabijać czas na tej dyskotece. Jakoś musiałyśmy doczekać do dziewiątej, kiedy przyjechać miał po nas mój tata.

W trakcie pląsów z Ewcią, Der-die-das zdążył omówić sprawę trzeciej jedynki, żeby rozwiać do końca martwiące ją wątpliwości. Skutecznie ją uspokoił. Po skończonym tańcu złapała mnie za rękę i krzyknęła do ucha:

- Super facet!

Impreza powoli nabierała tempa. Kilka par nie schodziło z parkietu, od niektórych panów zaczynało pachnieć alkoholem, od niektórych panienek papierosami. Doszło nawet do pierwszej przepychanki między jednym osiłkiem lubiącym bluzy z „wielką Polską“ – niestety, w liceum też sie tacy panoszą – i jakimś innym typem ubranym w koszulę w kratę. Na szczęście, znajomi obu osobników szybko zareagowali i obeszło się bez ofiar śmiertelnych. Więcej o tym zajściu powiedzieć nie mogę, bog o nie widziałam na własne oczy. Wiem tyle, co usłyszałam potem. Krzyki z Sali dotarły do nas, gdy byłyśmy już na korytarzu, po drodze do sali językowej.

Der-die-das oświecił nas, że grono pedagogiczne, zobowiązane przez dyrekcję do opieki nad imprezą, zasiedliło cichaczem dwie sale lekcyjne. Tam w tajemnicy, jedni przed drugimi, popijali herbatkę zakrapianą czymś wysokoprocentowym.

Pan profesor nie omieszkał oczywiście pochwalić naszych sukni. Niech by tylko śmiał zapomnieć o komplementach! Ewcia by już znalazła sposób, by mu o tym przypomnieć… Nie martw się, mój P. To tylko żart. Obiecałyśmy sobie, w szkole zachowywać się skromnie jak zakonnice. W każdym razie, zdejmowanie bluzki nie wchodzi już w grę.

Czas spędzony w towarzystwie Der-die-dasa minął nnadspodziewanie szybko. Jakby godzina trwała raptem dziesięć minut. Rozmawialiśmy – nie dziw się! – o ustawach antyaborcyjnych, o in vitro i o dwóch cywilizacjach, nastawionej na dobro pojedynczego człowieka oraz takiej, której celem jest wielkość grupy – plemienia, na przykład kiboli, sekty, narodu, religii. Dyskusja na czasie.

Lubię w Der-die-dasie, że nie tylko ma dużo mądrych rzeczy do powiedzenia, ale też że chce słuchać. Może właśnie dlatego on mi się podoba, no i Ewci, oczywiście. A jak ktoś zarzuci, mój Pamiętniku, że każdy jeden facet słuchałby uważnie, jak by przyszły do niego dwie seksowne dziewuszki chętne porozmawiać, to powiem, że nie ma racji. W cycki się gapić każdy gotowy, ale okazać cierpliwość mało kto potrafi. Tym bardziej, jeśli trafi się ktoś taki, nie wolno pozostawić jego cierpliwości bez nagrody. Zgodzisz się na pewno, mój P., że dobroć należy doceniać.

Gdy zegar wiszący na ścianie obok orła i krzyża pokazał za piętnaście dziewiątą, wyznaczając koniec naszego tajnego spotkania, pojawiło się pytanie, jak się pożegnać. Nauczycielowi nie wolno przekraczać granic intymności z uczennicami, nie może nas dotykać i Der-die-das trzyma się tej zasady, z małymi wyjątkami. Ale co ma zrobić, gdy jego uczennice są troszkę szalone, a w klasie i na całym piętrze nie ma nikogo postronnego? Zeskoczyłyśmy z ławki, poprawiłyśmy sukienki – zawsze jest jakaś fałdka do wyprostowania – i z pewnym smutkiem i uczuciem, niedosytu popatrzyłyśmy na siebie nawzajem i na Der-die-dasa. On też miał tęskny wzrok. Uśmiechał się, jak zawsze, ale wyraźnie nie chciało mu się rozstawać. Widząc to, nabrałam pewności, że zwykłe „do widzenia“ nie wystarczy.

- Ewcia, już wiesz, co zrobisz z tą jedynką?

- Kazik powiedział, że wystawi mi czwórkę na półrocze i chce żebym się nie zgodziła z oceną. - Wiesz już, Pamiętniku, że z Der-die-dasem od dawna jesteśmy na „ty“. Bezpośrednio nie zwracamy się do niego po imieniu. Zawsze można jakoś inaczej. Ale kiedy rozmawiamy o nim, często nazywamy go zdrobniale Kazik. Sam prosił, żeby tak do niego mówić, gdy nie trzeba oficjalnie. Tych słów Ewci nie można więc traktować jako wyraz spoufalania się czy braku szacunku. Przeciwnie, mówiąc Kazik chciała sprawić mu i sprawiła przyjemność.

- Nie zrozumcie mnie źle, dziewczyny. Nie mogę zignorować tych jedynek. Ale nie ma tego złego… 

Na komisyjnym dostaniecie szóstki i jeszcze będzie okazja zawstydzić co niektóre osoby w szkole. – Der-die-das wytłumaczył sytuację jeszcze raz, tym razem nam obu. Jego głos przepraszał za niesprawiedliwość, a stopy samowolnie zmiejszyły odległość do stóp moich i Ewy. „Mowa ciała“ (tytuł książki, którą ostatnio studiowałam z Danusią i którą poleciłam już Ewie) była jednoznaczna: pora się przytulić.

- Ja nie o tym. Der-die-das może mnie nawet oblać z niemieckiego, a i tak nie przestanę go lubić… Ewcia, jak będziesz wymazywać te jedynki z serca pana profesora? – dla dodania odwagi, na krótko chwyciłam ją za rękę.

- Zależy, czy pan profesor…

- To ja się odwrócę… Przypilnuję drzwi. – nie pozwoliłam jej dokończyć.

- Wariatki jesteście, obie. – Kazik mruknął, ale należnego mu pocałunku nie odłożył na potem.

Kilka minut potem siedziałyśmy już w samochodzie taty, na tylnym siedzeniu. Ewcia całą drogę kurczowo trzymała mnie za rękę. Gdy się żegnałyśmy powiedziała „dziękuję“ dwa razy, do mojego taty – za podwiezienie oraz do mnie. Później przysłała sms-a o treści: DZIĘKUJĘ, WARIATKO!
Leżąc w łóżku, przyzpomniała mi jeszcze raz o swojej wdzięczności. Przez Facebooka pisała: „Ala, ja dzisiaj nie usnę!“, „Ala, czy to normalne?“, „Ala, ja nawet nie wiem, czy on ma żonę.“, „ale jak on całuje!“, „i co ja powiem Robertowi?“, „ale to nauczyciel! Nie mogę się w nim zakochać!“, „Ala, chcesz czy nie, jutro śpię u ciebie.“ Widzisz, mój P., jak mało jej potrzeba do szczęścia? Wystarczy jeden pocałunek.

Noc minęłe i euforia też. W czwartek Ewcia martwiła się już, że jednak posunęła się za daleko. Nie wierzyła, że dla Der-die-dasa taki buziak w ogóle może coś znaczyć. Obiecała mi i sobie, że przestanie się puszczać, chociaż to słowo absolutnie nie pasuje do sytuacji. Pytała się, czy da się jakoś cofnąć czas i skasować ten pocałunek. Wszystko to tylko po to, by wieczorem przyjść do mnie, kiedy już się zbierałam do łóżka, objąć mocno i powiedzieć, że odnajdzie adres Kazika, stanie przed nim i powie: „Całuj mnie!“

W piątek znów wątpliwości, wahania, lęk przed spotkaniem i nadzieja, że Kazik też kocha.

Po niemieckim jak zawsze zostałyśmy w sali. W oczach reszty klasy nie jesteśmy już rozgadanymi psiapsiółami, które muszą przepraszać nauczyciela za przeszkadzanie w lekcji i prosić o zawieszenie kary, lecz kujonkami z przerostem ambicji nad urodą i intelektem. A może jesteśmy już pupilkami germanisty? Nie jestem pewna. Grunt, że nasze zostawanie po lekcji nikogo nie dziwi.Tym razem zamiast siedzieć w sali poszliśmy we troje do chorego Roberta, w rzeczywistości od dwóch dni zdrowego jak ryba.

I tu się kończy idylla. Nie dlatego, że Robert dowiedział się o zakochaniu Ewy, ani że Ewa odkryła jakąś mroczną tajemnicę nauczyciela. Nic z tych rzeczy. W przedpokoju Der-die-das ukradkiem, kiedy ja i Robert nie mogliśmy niczego zobaczyć, złapał Ewcię za biodra i pomasował pośladek. Ona jest teraz cała w skowronkach… a ja się zaczynam martwić. Problem jednak nie w nas. Z kochaniem damy sobie radę. Problem w głupich ludziach!

Szliśmy we troje chodnikiem, weseli. Może rozmawialiśmy trochę zbyt głośno, ale czasami trzeba podnieść głos, żeby przekrzyczeć samochód, czy choćby ogólny szum ulicy. Nie mieliśmy się jednak przecież czego wstydzić. Nie jesteśmy jak te gbury, co po wyjściu za teren szkoły, zamieniają się w głuche, ślepe kłody, udające, że nikogo nie znają. Okazało się, że zrobiliśmy tylko jeden błąd – wtrącaliśmy, dla żartu, niemieckie słowa i całe zdania.

Jak się na nas nie rzucił jakiś jegomość, taki w wieku emerytalnym: że to jest Polska, że dziadkowie walczyli, że komuna kaputt, że Boga w sercu nie mamy i jak nam nie wstyd, i skandal, że nie widzi tego nikt z nauczycieli! Zabawne, kim w jego oczach mógł być Der-die-das. Licealistą? Fakt, nie wygląda na swoje trzydzieści lat, ale i nie na szesnaście.

Ledwie ten facet skończył swoją tyradę, zza jego pleców wyłoniła się dama w podobnym co on wieku.

- Co? Nie wiedzą? Przy dziecku nie mów po niemiecku! – zarechotała jak żaba w rui i dalej swoje:

- Do kościoła nie chodzą! Stąd cały grzech. Komuchy!

- To platforma! Tfu! – jeszcze jeden męski głos, w skórzanej kurtce i czapce z daszkiem. Pod kurtką marynarka, krawat – elegant, styl mojego dziadka i kilku starszych wujków.

W życiu bym nie pomyślała, że ktoś tak zadbany może mieć w głowie szambo. Aż starch pomyśleć, czego ja jeszcze nie wiem o ludziach i swiecie.

Wreszcie z tłumu nawiedzonych krzykliwych – skąd się ich na raz tyle nabrało, nie mam pojęcia – wysunęła się pewna drobna pani. Włosy krótkie, ufryzowane na sztorc, kolor ceglano-rudy.

- Ja tego pana znam. O, pani dyrektor już się wszystkiego dowie, jak się młoda kadra zachowuje na ulicy. Jak panu nie wstyd!

- Dzień dobry, pani profesor. – Der-die-das dosłownie zasłodził babsztyla anielskim spokojem.

- Chodźmy! Szkoda czasu. Pani dyrektor będzie wiedziała, co z nimi zrobić. – stare próchno przemówiło do swoich towarzyszy. Być może powinniśmy jej podziękować? Może uratowała nas od linczu?

- Kto to jest? – Ewcia nie kojarzyła tej kobiety. Mnie jej twarz wydawała się znajoma, ale tez nie wiedziałam, kto to.

- Pani profesor Wrona, właściwie magister, po WSP w Bydgoszczy czy Olsztynie, dyplom w osiemdziesiątym drugim, z wyróżnieniem, ZMP, PZPR do samego końca, historyk, uczy w naszym liceum. Bardzo szanowana pani. Pobożna.

- Co to jest WSP?

- Wyższa Szkoła Pedagogiczna. Możesz później, Alu, sprawdzić w Wikipedii… Coś mi mówi, dziewczyny, że niedługo nasze drogi się rozejdą.

- Co?! – Ewa stanęła w miejscu, jak dziecko oburzone na rodzica.

- Dwumiesięczny okres wypowiedzenia. Odsunąć od obowiązków można jeszcze szybciej. Z dnia na dzień. Tylko pensje trzeba płacić. Jak mnie zwolni pani dyrektor, to nie będę już waszym nauczycielem. – Der-die-das wyjaśnił nowe położenie, a ja się ugryzłam w język.

Wyobraźnia podpowiada mi, co zwolnienie Der-die-dasa może oznaczać dla jego dalszej znajomości z Ewcią. Wolę jednak nie uprzedzać faktów. Zwłaszcza że nie jestem pewna, czy to, co widzę zamknąwszy oczy, to dla niej najlepszy wariant.

- Zrobimy strajk: Nasza klasa nie odda Der-die-dasa! Wszyscy na raz: Der-die-das! Der-die-das najlepszy dla nas!

- Cała klasa kocha Der-die-dasa. – dodałam skromnie jeszcze jedno hasło do tych, wymyślonych przez Ewę.

- Der-die-das kocha was. – odpowiedział germanista swej dwuosobowej klasie.

- Strajk jak we Wrześni… Obawiam się, że waszymi argumentami mogłybyście pokonać Bismarcka, ale nie panią magister Wronę. Chodźmy, Robert czeka.

Tak wygląda, mój P., początek końca kariery pana Kazimierza Caubera jako profesor języka niemieckiego w publicznym liceum. Następny rocznik, ani tym bardziej rocznik mojej siostry, nie będzie mieć już szansy go poznać. Kazik będzie wyłącznie nasz. Śmiejesz się, mój Pamiętniku? Ja też nie.


2.
Było o Robercie, było o Der-die-dasie. Teraz o Bartku.

Krótko będzie, bo i smutno mi, i nie ma o czym pisać, i Vanessa szlocha mi za plecami. Skąd Vanessa na moim łóżku? Ojciec ją przywiózł na prywatkę. Zaprosił ją Bartek, jak było umówione tydzień temu.

Tak, mój Pamiętniku: jest sobota, wieczór, domowe Andrzejki. Rodzice w kinie, za ścianą Marylka, Dżessika, Ania – nierozłączna przyjaciółka Vanessy, Robert, jeszcze troje dzieciaków, gimnazjalistów, w tym sympatia mojej siostry. Nie wiem, czy przypadkiem nie zaczynają grać w butelkę. Na pytania. Mam umowę z Marylką, że zadania, buziaki, czy jakiekolwiek inne by one nie były, mogą być tylko w mojej obecności. Nie ważne…

Krótko pisząc, zrobiłyśmy bal. Liczyłam, że proponując Bartkowi zaproszenie Vanessy, zmuszę go do uporządkowania spraw sercowych. Myślałam naiwnie, że tak jak wybrał między Danką a mną, tak teraz się zdecyduje, czy chce być ze mną czy z Vanessą. Mógł dzisiaj nie przyjeżdżać, mógł jej w ogóle nie zapraszać, tylko spędzić ten dzień u niej czy gdzieś indziej w jej towarzystwie. Mógł mi otwarcie powiedzieć, że kocha ją i przyjechać z nią, jako swoją dziewczyną. Popłakałabym się w poduszkę, ale on by tego nawet nie zobaczył. Dałabym radę. Tymczasem mój Bartuś wcale nie przestał grać na dwa fronty, albo i więcej jednocześnie. Nie przestał robić dziewczynie nadziei.

Pamiętasz, mój P.? Narzekał mi, że ona jest dziecinna. Może i jest. Nie zauważyłam. Jest raczej delikatna i dobrotliwa. Śladu w niej nie ma agresji. Wychowywana pod rodzicielskim kloszem, a może zwyczajnie, w bliskości z rodziną, jest albo sprawia wrażenie naiwnej. Z drugiej strony, ma silne opory jeśli chodzi o kontakt fizyczny. No, nie miała jeszcze chłopaka, żadnego. Nawet bliższych kolegów nie miała. W ogóle samców widziała tylko w filmach i na obrazkach. Tylko czy to jest dziecinność? Czy to jest jakaś wada? Całkiem możliwe, ale Bartkowi jeszcze wczoraj ta wada nie przeszkodziła stanąć za Vanessą, siedzącą na krześle przy stole i od góry wsunąć rękę pod stanik. Czy dziecinnym jest, że nie zgodziła się rozebrać? Że po pięciu minutach macania, poprosiła, by przestał? Że nie docenia całowania z języczkiem? A może to jest kobieca mądrość i dojrzałość?

I pamiętasz, mój P, co Bartuś powiedział tydzień temu mnie, Dżessice, z jakiegoś powodu patrzącej na niego maślanymi oczyma, Ewci, Marylce? Że z Vanessą się tylko koleguje. Dobrze, mój P., może jestem trochę niesprawiedliwa. Nie zapomniałam, jak wyglądają moje przyjaźnie. Znam słowo hipokryzja. No dobrze, tylko dlaczego Vanessa myśli inaczej?

Gorzej jeszcze: Ona dopiero dzisiaj, ode mnie, dowiedziała się, że my z Bartkiem nie jesteśmy rodziną. Niebywałe! Powiedział jej, że jestem jego daleką kuzynką. Przyjaźnimy się, dużo o sobie wiemy, od lat spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, może nawet pocałujemy się na dzień dobry i do widzenia trochę bardziej poufale niż zwykli znajomi, mogę mu usiąść na kolanach, możemy się połaskotać, ponosić na barana, wiele rzeczy. Ba, nawet jeśli Bartuś wejdzie do łazienki, kiedy biorę prysznic, to też nic nie znaczy, bo więzy krwi, bo rodzina. Więc nie martw się, Vanessko, nie bądź zazdrosna o Alę!

No i się wszystko wydało. A wcale nie musiało ani tak szybko, ani w taki brzydki sposób. Przede wszystkim, Bartek mógł nam powiedzieć prawdę. Nam obu naraz albo każdej z osobna, jakkolwiek. Możliwe nawet, że byśmy mu natychmiast puściły płazem te jego kłamstewka. Może Vanessa sama pomyślała, że jestem jego siostrą cioteczną, a on nie chciał niczego komplikować, zależało mu na dziewczynie i dlatego jej nie wyprowadził z błędu. Może celowo skłamał, nie planował dłuższej znajomości, chciał tylko przelecieć Vanessę, raz jeden jedyny pójść z nią do łóżka i zostawić, a dopiero potem się w niej zakochał po uszy tak, że życia bez niej nie widzi. Kto jak kto, ale on umie mydlić oczy. Nic z tego! Bartuś zrobił wszystko, co mógł, żeby fakty same wyszły na jaw, bez jego udziału. Uciekł! Uciekł od odpowiedzialności, a tego nie mogę wybaczyć. Potrafię, ale nie mogę.

Oto co dziś zrobił Bartek: Po pierwsze spóźnił się, to znaczy przyjechał dwadzieścia minut po Vanessie, zamiast na nia czekać. Jasne, że zaczęłyśmy rozmawiać, ja, Ewa, Vanessa i Ania. (Przyjaciółki przyjechały oczywiście razem.) Najpierw we cztery razem. Potem szybko się rozdzieliłyśmy na pary, akurat ja odeszłam na bok z Anią. Co za figura! Piękna jest, niegłupia i sama. Dziwne, że Bartek jeszcze nie zastartował do niej. Ona jednak coś może ukrywać. Jest w niej jakaś tajemnica, ale to teraz nie ważne.

Potem jaśnie pan raczył się zjawić, nawet potrzymał Vanessę za rękę, gdy nikt nie widział, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie pocałował jej jednak, nawet w policzek. Kiedy był z nią u Ani na imprezce, cały czas trzymał ją na kolanach i albo rozczesywał włosy, albo gładził po udach, albo przyciskał w talii. Ciągle ją jakoś dotykał i nie raz musnął ustami pod uchem. Niczego się nie wstydził, nie bał się, że ktoś coś zobaczy. U mnie, zupełnie na opak. A zauważ, mój P., że tam vanessa była u swoich, u znajomych, a tutaj ludzie zupełnie obcy. To właśnie dziś potrzebowała jego ciepła i uwagi. A on to zlekceważył. To jego druga wina.

Bezczelnie się Bartek zachował! Spotkawszy Roberta przedstawił mu Vanessę, nie zająknąwszy się nawet, że ze sobą chodzą. Po prostu Robert – Vanessa, dalej nic. Zostawił ich samych i ruszył do Dżess, wyjaśnić coś pilnego. Potem rozmawiał z Ewcią, wesoło jak zawsze. A jego dziewczyna kątem oka przyglądała mu się z daleka i z ruchu rąk próbowała odczytać, czego mogła dotyczyć rozmowa. Wtedy jeszcze wszyscy byliśmy na dolnym piętrze, w kuchni połączonej z salonem. Każdy każdego widział.

Po przejściu na górę, było tylko gorzej. Bartek znów się spóźnił. Rozglądam się tu, tam, siam, pokój ciasny, osób dużo, jego nie ma. Vanesa jest, stoi sama w kącie, przygląda się młodzieży i tak samo jak ja szuka wzrokiem ukochanego. Przyznam się, że ucieszył mnie ten widok. Konkurentka zagubiona, smutna – znaczy, wygrana moja!

Takie myślenie trzeba jednak gonić precz, jak tylko się pojawi. Konkurentka też człowiek, też czuje. Poza tym, niczym nie zawiniła. Nie zasłużyła na poniżenie. Przecisnęłam się do niej.

- Nie ma go? – szepnęłam.

- Zaraz przyjdzie.

- Na pewno… My też możemy porozmawiać. – Zupełnie nie wiedziałam, o czym miałabym rozmawiać z dziewczyną mojego chłopaka, bo przecież nie o tym, czy zdążył ją już zbałamucić do końca i jakie są jej wrażenia.

- Jasne. Ala, mogę cię o coś pytać? – szepnęła mi na ucho, a mi krew skrzepła w żyłach, ze strachu, że dowiem się, albo będę musiała powiedzieć, coś czego dowiadywać się, albo zdradzać bym nie chciała.

- Jasne, pytaj.

- Kim jest ta dziewczyna, z którą Bartek rozmawiał na dole. Ta w beżowej koszuli, ciemne włosy związane w kucyk.

- A, to Ewcia. Moja sąsiadka. Całe gimnazjum przesiedziałyśmy w jednej ławce.

- Aha. – wtedy dopiero zauważyłam, że Ewci w pokoju także nie było.

W końcu pojawili się oboje. Bartek odnalazł swoją zgubę, a ja z miejsca ruszyłam do Ewci, wypytać się, co ich zatrzymało tak długo na dole.

- A nic. Tam jeszcze twoja siostra się mizdrzy do jakiegoś chłopczyka… O! o wilku mowa. – Marylka właśnie stanęła w progu, w towarzystwie młodzieńca, którego widziałam wcześniej tylko na zdjęciach. Wysoki chłopak. Co najmniej metr siedemdziesiąt.

- To jest Adam. – siostra przedstawiła mi kolegę. Jeszcze jeden spóźnialski. Ale przystojny. Tacy są najgorsi. Nie dbają o to, co im łatwo przychodzi.

- Masz dobry gust. - podałam mu rękę, a do Marylki puściłam oczko. Będziemy miały o czym porozmawiać, jak Vanessa pojedzie do domu.

Wróżeniem zajęła się Dżessika. Dzięki temu Marylka mogła sobie pozwolić na pewną beztroskę i zaniedbywanie gości. Zresztą, chętnych do trzymania świeczki nie brakowało. Ku mojemu zdziwieniu, Ania i Robert nie odchodzili od miski z wodą i prześcigali się w nadawaniu nazw kształtom ulanym z wosku. Co interpretacja to lepsza.

Bartek szeptał o czymś Vanessie, pewnie rozśmieszał ją innymi, bardziej frywolnymi wyjaśnieniami. Wyglądało tak, jakby ją naprawdę podrywał.

Nic z tego. Zagadywanie Vanessy szybko przestało mu wystraczać. Podszedł do głównej wróżbiarki. Odlał jedek kształt dla siebie, jeden dla Vanessy i jeden dla Dżessiki. Szarmanckim gestem wręczył im kawałki wosku:

- Znak zapytania bez kropki. – nazwał głośno wróżbę Dżessiki.

- Piramidy Egipskie – otrzymała Vanessa.

Co los przewidział dla niego samego, Bartek nie wiedział. Odpowiedź na to pytanie zostawił Robertowi i Ani.

Wręczając odlewy, zarówno Dżessice jak i Vanessie szepnął coś jeszcze na ucho. Vanessa, teraz się dowiaduję, usłyszała, że piramidy według naszego Casanovy symbolizują piersi. Bartek sformułował swą myśl wprost. Mają jej niedługo urosnąć cycki. Osiemnastoletniej niedługo dziewczynie, która i bez uszczypliwych komentarzy cierpi na syndrom małego biustu. Myślę, że Bartek tym żartem chciał tylko przypomnieć Vanessie, gdzie już bywały jego ręce. Ona tak też odebrała jego słowa. Widziałam, że odpowiedziała uśmiechem onieśmielenia. W sercu zrobiło jej się jednak przykro. Wstyd jej, że nie może zaoferować niczego pokaźniejszego.

Gafa, popełniona niechcący, jest bez znaczenia. Co innego celowe przewinienie – trzeci grzech Bartka dzisiejszego wieczoru, nie do odpuszczenia. Po którymś z kolei zamieszaniu, związanym z wymianą wody w misce, znów zniknął mi z pola widzenia. Wyszedł na korytarz, wyjrzał przez okno, zakręcił się… Wszyscy wrócili, a jego nie ma. Vanessa ze swojego kąta patrzy na mnie pytająco, ja na nią: „gdzie Bartek?“ Rozglądamy się jeszcze raz i – odkrycie! – Ewcia też znikła.

- Chodź, go poszukamy. – szepnęłam sekretnie, przecisnąwszy się do Vanessy.

Któryś zmysł, szósty, a może siódmy, podpowiadał mi, że nie będę zadowalona z wyniku poszukiwań. Vanessa czuła podobnie. Sprawdziłyśmy w łazience, w moim pokoju, na balkonie – nie ma.

Schodząc po schodach, powiedziałam Vanessie, że Ewy też brakowało.

- We dwoje gdzieś poszli? Ala, po co? – zatrzymałyśmy się na półpiętrze.

- Vanessa, to boli. – szepnęłam, odczekawszy kilka sekund w nedziei, że dziewczyna zelży kurczowy uścisk mojego ramienia.

- Przepraszam. Nie chciałam. To z nerwów.

- Ty też się denrwujesz? Chodź dalej.

W kuchni też ich nie było, ani nigdzie na dolnym piętrze, w garażu też nie. Ostatnia nadzieja – telefon:

- Ewcia gdzie jesteś?

- Poszłam na chwilkę u siebie.

- Jest Bartek z tobą? - Milczenie.

- Jest. Coś mu pokażę i wracamy.

- O.K. Bawcie się dobrze.

Nie musiałam niczego powtarzać Vanessie. Wszystko jasne. No, nie wszystko. Nie wiem, co Ewcia pokazała Bartkowi, albo jeszcze pokazuje. Nie wiem, jak się bawią. Teraz to nie ważne. Istotne, że w życiu moim i Vanessy, rozdział pod tytułem „Bartek“ właśnie dobiegł końca.

Wyciągnęłam z szuflady pierwszą część pamiętnika. Otworzyłam, przeczytałam na głos początek i podałam zeszyt Vanessie.

- Wy nie jesteście rodziną? – Łzy popłynęły jej z oczu, a zaraz po nich nastąpił ryk szlochu, jak piorun dobiegający w ślad błyskawicy.

- Weź, Vanessko, przeczytaj! Powinnaś wszystko wiedzieć.

Przekartkowała pobieżnie, zatrzymała się na jakiejś stronie ze środka, popatrzyła chwilę przez zaszklone źrenice i odłożyła zeszyt na bok. Leży, twarz schowawszy w poduszkę, od czasu do czasu pociąga nosem i cicho szlocha.

- Wiedziałam, że to nie może być prawda. Że kopciuszek i rycerz, jednocześnie, od pierwszego wejrzenia… To się nie zdarza. On ma swoje życie, jedzie skądś, dokądś, z czyjegoś powodu. Ona tak samo. Spotykają się i co? Nagle wielka wzajemna miłość? Wiedziałam, że on mi nie mówił wszystkiego, nie mógł, nie było czasu. Ukrywał coś, dużo ukrywał. Kłamał! Czułam to, Alu. Czułam, że mnie oszukiwał, a mimo to uwierzyłam. Tak bardzo chciałam, żeby bajka była prawdziwa, że uwierzyłam i zaufałam.

- O której przyjedzie twój tata? Możesz zostać na noc? Ja też jestem zdradzona. Nie chcę być dziś sama.

- A Ania? Ona nic nie wie… Nie mam piżamy.

- Wszystko się załatwi. Zostajesz? Chcesz? Podać ci telefon?

- Chcę. Proszę, Alu, zawołaj Anię.

Jeszcze tylko krótka rozmowa z Ewą. Powiem jej, żeby Bartek dzisiaj nie wracał na górę i żeby już nigdy więcej nie pokazywał się Vanessie na oczy.


A ty, Pamiętniku, żegnaj. Moje źródełko zeszytów, z ręcznie dorobioną dziurką na kłódkę, wyschło. Być może wybije dla kogoś innego… Naiwnych dziewczyn na świecie nie brakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz