Mord 2/3 - Spowiedź Agaty (2018)

Część pierwsza: Mord

Sprawa podstępnego mordu niewinnie wyglądającym drinkiem zelektryzowała opinię publiczną. Do pigułek gwałtu zdążono się przyzwyczaić, ale zabójczy glikol okazał się novum pobudzającym wyobraźnię. Pytanie: „A co jeśli we wczorajszym mojito...” męczyło wielu bywalców dyskotek, przeważnie w niedzielne popołudnie. Klienci zaczęli uważniej przyglądać się barmankom, ze szczególną uwagą zerkając na ręce.
Prasa huczała od doniesień. Największa gazeta w kraju opublikowała wywiad z policjantem, który spisywał zeznania podejrzanej o popełnienie makabrycznej zbrodni. „Choroba afektywna dwubiegunowa czy brak satysfakcji z seksu?” pytał wielkimi literami tytuł na pierwszej stronie. Telewizja Polsat wyemitowała godzinny reportaż, w którym pokazano rodzinny blok Iwony O, szkołę i kościół parafialny. Dziennikarz skupił się na skandalizującym wątku erotycznych relacji oskarżonej i ofiary. Następnie podważył rezultaty śledztwa, skrytykował pośpiech ze strony policji, by na koniec postawić śmiałą tezę: Hetmański popełnił samobójstwo. Trop Radia Z prowadził w jeszcze innym kierunku: winę za śmierć ponoszą sanitariusze. Zamiast stosownej odtrutki, etanolu, półprzytomnemu pacjentowi cierpiącemu katusze migreny i biegunki podali silną dawkę Pavulonu. Medium publiczne na pasku emitowanym podczas programu Wiadomości zdemaskowało prawdziwe źródło winy: „Oddała głos na PO i zamordowała brata”. Radio Tok FM podsumowało publiczną dyskusję: „Jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Pieniądze zmarnowane na kampanie PR-owe rządu, których notorycznie brakuje na Policję.
Także Nasz Dziennik zainteresował się sprawą, mimo że niebezpieczeństwa nocnych klubów z założenia nie dotyczą jego czytelników. Redaktorów zmotywował aspekt duchowy. Zeznania oskarżonej zawierały wyraźne wskazówki odnośnie roli szatana. A nad opętaniem pojedynczej niewiasty tudzież całego społeczeństwa zepsutego propagandą gender i cywilizacją śmierci nie godzi się przejść do porządku dziennego. Jak na ironię, wbrew obiegowej opinii przypisującej katolickiej gazecie tandetę i brak profesjonalnej rzetelności, nie kto inny a dziennikarz Naszego Dziennika – to nie żart! – dotarł do kluczowych świadków zaraz za Policją.
„Pani Agato, Iwona O. nazwała panią przyjaciółką z dzieciństwa. Jak pani by określiła charakter tej znajomości?”
„Naprawdę tak panu powiedziała? Kiedy?”
„Nie mnie . W śledztwie. Oczywiście nie czytałem  zeznań złożonych na policji. Są one tajne”. Dziennikarz już na samym początku wywiadu musiał nerwowo podrapać się za uchem, co nie uszło uwadze młodej kobiecie sprawiającej wrażenie znużonej. Agata Lach zgodziła się na spotkanie dopiero po piątym telefonie, a i to pod warunkiem, że dostarczona jej będzie możliwość autoryzacji tekstu. W umowie podpisanej osobiście przez naczelnego gazety zawarto wręcz możliwość cofnięcia zgody na publikację wywiadu, jeśli przygotowana do druku wersja nie odpowiadała przyjaciółce aresztowanej. Bożywoj Piskorek poczuł ciężkie krople potu na czole. Zdenerwował się, co dziennikarzowi nie przystoi.
„Przyjaciółka? No, tak. Różnie bywało. Nasze drogi się rozeszły jakiś czas temu”.
„Mogę zapytać o przyczynę?”
„Może pan, panie Bożywoju. Różnice zdań. Wzajemne znudzenie. Brak czasu i wspólnych tematów”.
„Zazdrość?” Dziennikarz poprawił okulary, żeby mieć pretekst do starcia potu wierzchem dłoni. I zacisnął powieki w odruchu obronnym. Zadawszy to pytanie, zdał sobie sprawę, że na tym się wywiad zakończy.
Tymczasem młoda kobieta, wyglądająca bardziej na gimnazjalistkę niż osobę legitymującą się dyplomem studiów pierwszego stopnia, uśmiechnęła się życzliwie. Założyła ręce za głowę i wyprostowała plecy, jakby zamierzała ziewnąć. Jeszcze raz przyjrzała się reprezentantowi prasy. Wcześniej, w progu mieszkania poraził ją stosunek wysokości do masy ciała. Mężczyzna wzrostu koszykarza zdawał się składać z samych kości powleczonych bladą skórą, która od lat nie widziała słońca. Żeby spojrzeć gościowi w twarz przy powitaniu dawna koleżanka morderczyni będącej na językach dosłownie całego kraju musiała mocno odchylić głowę, stając na palcach. Mogła wtedy zapoznać się z wyglądem podbródka, nosa i policzków. Chudych jak u więźnia Buchenwaldu. Dopiero siedząc naprzeciwko niego za stołem, wyprostowawszy plecy, miała buzię mężczyzny, przygarbionego i skulonego, jakby się chciał schować we własnych ramionach, na wysokości oczu. Zobaczyła dwa siwe włosy na głowie Piskorka burzące harmonię poza tym idealnej fryzury. Dziennikarz, niefarbowany brunet, najwyraźniej troszczył się o wygląd z uwagą graniczącą z pedantycznością. Idealnie uprasowana biała koszula, bez śladu zmarszczki.  Krawat granatowy pod kolor spodni. Buty pachnące pastą, jakby dopiero co były czyszczone. 
„Zazdrość także”, odpowiedziała właścicielka mieszkania. „Dużo pan wie, panie Bożywoju”.
„Tylko tyle, co wszyscy. Dziękuję. Powie pani coś więcej o przyjaźni z Iwoną S.? Z tego co wiem, ona mieszka w sąsiedniej klatce”.
„Zgadza się, panie Bożywoju. Znamy się od zawsze, to znaczy od podstawówki. Mieszkałyśmy w tym samym bloku, chodziłyśmy do tej samej klasy, nasi rodzice długo utrzymywali kontakt. Tak, zaprzyjaźniłyśmy się gdzieś tak w piątej klasie i przez część gimnazjum trzymałyśmy się razem. Potem nasze drogi się rozeszły... Aż do matur”, dodała kobieta, świadoma, że wielu nieznajomych nie uwierzyłoby, że jest już pełnoletnia. Zawiesiła głos i przygryzłszy górną wargę, czekała na reakcję ofiary nazizmu.
„Czy wtedy stało się coś szczególnego, co odświeżyło znajomość?”
„Przecież pan wie”, gimnazjalistka ubrana w długą spódnicę i fiołkową koszulę z kołnierzykiem, niestosownie do młodego wieku, zrobiła przerwę na długi oddech, obserwując uważnie rozmówcę. Oparła się wygodnie, jeszcze raz zakładając ręce za głowę, i dała podpowiedź: „Iwona przyszła na studniówkę w towarzystwie brata ciotecznego. Tego samego, którego teraz wyprawiła do nieba”.
„Jest pani pewna, że on dostąpi zbawienia?”
„Ależ oczywiście, panie Bożywoju. Jeśli nie Daniel to kto?”, lolitka odpowiedziała pytaniem. Prowokacyjnym pytaniem, jeśli wziąć pod uwagę dla jakiej gazety pracował dziennikarz. Najpóźniej w tym momencie Bożywoj Piskorek musiał się zorientować, że kobieta, z którą przyszło mu przeprowadzić wywiad, nie traktowała go ze śmiertelną powagą. Mimo że rzecz szła o tragiczną śmierć jej znajomego.
„Nie wiem, pani Agato”, odparł z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony powinien się spodziewać, że kobieta, z którą tegoż Daniela łączyła relacja intymna, będzie darzyć sympatią nieboszczyka. Jednak patrząc ze wszystkich innych stron, zwłaszcza przez pryzmat szóstego przykazania bożego, Hetmański zasługiwał na zesłanie do piekła, i to wielokrotne. Za seks z cioteczną siostrą, która sprawiedliwie go zabiła, za niemoralne zachowanie względem Justyny Pączek i innych kobiet nieznanych Piskorkowi z imienia i nazwiska, oraz, przede wszystkim, za pozbawienie cnoty tej filigranowej dziewczyny ubranej tak skromnie, jak by się nie powstydziła żadna konsekrowana dziewica, która właśnie zaczynała opowiadać o swej przyjaźni z podstępną trucicielką i ofiarą trucizny.
„Ja też nie byłam sama na studniówce. Przyszłam z kolegą, prawie narzeczonym, jak mi się wtedy zdawało. Ale wystarczyło jednego tańca z danielem, żeby odżyły wspomnienia. Krótko mówiąc, zakochałam się na umór”.
„Wspomnienia?” Piskorek poprosił o dodatkowe wyjaśnienia. Też miał kiedyś dziewczynę, z którą planował się pobrać. Nawet nie jedną. Wszystkie z dnia na dzień zmieniły zdanie i wystawiły go do wiatru. Przed lub krótko po ukończeniu liceum. Czyżby wywiad z Agatą Lach miał doprowadzić go do rozwiązania rozrywającej serce zagadki? Dziennikarz popatrzył na wizerunki papieży – Benedykta i Jana Pawła – na ścianie za plecami dziewczyny i zrozumiał. Sam Bóg przyprowadził go do tego pokoju. 
„Nie domyśla się pan, panie Bożywoju? Starsze klasy szkoły podstawowej. Gimnazjum. Dziewczynki i chłopcy dojrzewają. Przyjeżdża brat cioteczny do takiej Iwony Ostrowskiej. Z okazji jakichś imienin albo innego święta. Rodzice z wujkami piją za stołem. Młodsze rodzeństwo pęta się pod nogami. To co pan robi na miejscu Iwony? Zaprasza pan koleżankę z sąsiedniej klatki, albo ucieka pan do niej, zabierając oczywiście rówieśnika. A co robi jej brat cioteczny? Bingo! Podrywa. Chce poderwać. Tylko nie wie, jak się zabrać. A czasu mało. Więc idzie na łatwiznę. Prowokuje sprzeczkę. Powie coś niestosownego, szturchnie, uszczypnie. Dziewczyna odpowie, uderzy. Jak jej się Daniel spodoba, uderzy trzy razy, zachęcając do dalszych ataków. Końskie zaloty, panie Bożywoju! Końskie zaloty”.
„Aha. Rozumiem”.
„Tak się złożyło, że pod względem takiego podrywania Daniel był pierwszy. Zresztą nie tylko pod tym względem”, dziewczyna w sukience do kostek przypominającej habit, uśmiechnęła się tak, jak się uśmiecha ktoś, kto sobie przypomniał coś wyjątkowo miłego. „Mieliśmy to szczęście, że Iwona przyprowadziła go do mnie, kiedy zaczynały pączkować pewne krągłości. W trakcie takich przepychanek ręka Daniela nagle znalazła się na mojej klatce piersiowej. Na pewno wcześniej dotykali mnie w tym miejscu, ale nie zwracałam uwagi. Nie było to niczym szczególnym. Rozumie pan, co chcę powiedzieć, panie Bozywoju? Daniel był pierwszym chłopcem, który mnie łapał za biust, żeby pomacać. To był szok, ale tylko przez ułamek sekundy. Później, przy innym spotkaniu, Iwona też mu pozwoliła trochę poobłapiać. A, to musi pan wiedzieć, było za co. Ja w porównaniu do niej to niedorozwinięty kopciuszek. Zresztą pan widzi”.
„Przepraszam, co widzę?”
„Że nie mam biustu”, odpowiedziała nieskromnie coraz weselsza uczennica.
„No, nie wiem”. Dziennikarz katolickiego dziennika nie wiedział, jak zareagować. Nie zwykł rozmawiać z kobietami na temat tego, które części ciała go interesują. Nawet z dziewczynami, którym wyznawał miłość, nie prowadził rozmów na takie tematy. Nawet kiedy przy okazji pocałunków dotykał tu i ówdzie. Pożądanie zawsze stanowiło tabu.  
„Nieważne. Rzeczywiście szczegóły anatomii chyba nie interesują czytelników Naszego Dziennika. Kiedy telefonowaliśmy, wspomniał pan o innych pytaniach”. 
„Ach, tak”, ożywił się dziennikarz wdzięczny za zmianę tematu. O piersiach chętnie by posłuchał dłużej, a jeszcze chętniej by je zobaczył i podotykał, a najchętniej cofnąłby się w czasie o dziesięć lat i zastąpił Daniela Hetmańskiego, tego złego człowieka, który ubiegł go i jak pierwszy obmacał dziewczynkę. „Mogę zapytać o poglądy polityczne pani przyjaciółki i pani?”
„Trudno mi odpowiadać za nią. Ale nie zdradzę chyba żadnej tajemnicy, jeśli powiem, że nigdy nie głosowałyśmy na tę sama partię. Zresztą polityka naprawdę nieszczególnie nas interesowała. Przynajmniej nie na tyle, żeby się o nią spierać czy dużo rozmawiać. Kilka lat temu to nie był gorący temat. Iwona miała tylko jednego faworyta, w cudzysłowie. Organicznie nie mogła ścierpieć Gowina. Dopóki był w Platformie, głosowała na PiS. Jak tylko przeszedł na drugą stronę, zagłosowała na Tuska”.
„A pani?”, zapytał Piskorek, kombinując w myślach, jak dopasować odpowiedź rozmówczyni do linii wydawnictwa, tak żeby autorka wypowiedzi nie cofnęła zgody na publikację.
„Zupełnie na odwrót. Zawsze jak większość. Najpierw wbrew rodzicom na PO, a ostatnio na Dudę, żeby dać w nos Komorowskiemu. Na parlamentarne nie poszłam i żałuję”. Kruszynka pewnym siebie wzrokiem, siedząc na fotelu jak na tronie, spojrzała na zdezorientowanego wysłannika mediów. Nie próbowała ukryć, że w głębi duszy się z niego śmiała. A może do niego. Tego jeszcze nie zdecydowała.
„Nie trzeba żałować. Przecież wygraliśmy”.
„No właśnie. Ha, ha!”, roześmiała się w końcu na głos. „Panie Bożywoju”, odezwała się zaraz, bojąc się, że przesadziła i dziennikarzyna lada chwila zrezygnuje z wywiadu i ucieknie, zostawiając ją samą w pokoju rodziców, na pastwę natrętnych myśli o zamordowanym przyjacielu i sensie życia, „porozmawiajmy otwarcie. Nie jesteśmy już dziećmi, oboje wiemy dla kogo ten wywiad. Odda pan do druku, co się będzie nadawać, a co nie to się usunie”.
Tysiąc myśli na raz zakotłowało się w głowie Bożywoja Piskorka.
„Jest pani pewna, pani Agato?”
„Oczywiście. Chyba mogę panu zaufać. A tak na marginesie, jak się zdrabnia pańskie imię?”
„Prawie nikt nie zdrabnia. Tylko rodzice. Utarło się Bożek”.
„Bożek. Ładnie. Tak więc, panie Bożku, widziałam, że patrzył pan na zdjęcia na ścianie. To ja i mój brat”, wyjaśniła łaskawa królewna. Rzeczywiście obok papieży wisiały dwa zdjęcia dzieci w strojach komunijnych. Dziewczynki w białej sukience przywodzącej na myśl dziewczynkę-łabędzia z baletu Czajkowskiego, z tą różnicą, że nogi i tułów miała  zakryte, i chłopca w garniturze pracownika działu sprzedaży, do którego ktoś dołączył staromodną muchę.
„Domyśliłem się, pani Agato. Trochę mnie zdziwił zestaw papieży. Nie lubi pani Benedykta?”
„Ach, papież! Przyznam, że jest mi absolutnie obojętny”, odpowiedziało dorosłe łabądko. „To mieszkanie moich rodziców. Przepisali je na mnie parę lat temu, a dla siebie kupili drugie niedaleko stąd. Odwiedzają mnie prawie codziennie, więc zostawiłam wszystko w tym pokoju tak, jak zostawili, żeby nie robić przykrości. A sama bym tego kiczu nie wieszała na ścianę”.
Zapanowała nieprzyjemna cisza.
„Pan jest wierzący, panie Bożku?”
„Tak, oczywiście”, odpowiedział dziennikarz boleśnie zdziwiony. Nie spodziewał się pytania o rzecz tak oczywistą jak wiara. Każdy przecież w coś wierzy. W Boga i księży. Powiedzieć, że ktoś nie wierzy, to obelga. Nie odwdzięczył się królewnie tym samym pytaniem. Nie dlatego, że nie chciał być niegrzeczny. Ono w ogóle nie nasunęło się na język. „Byłem ministrantem”, dodał.
„Naprawdę? Ha, ha! Też służyłam do mszy. Aż do gimnazjum. Potem mi przeszło. Jest trochę wspomnień. Ha, ha!”, dziewczyna coraz bardziej zadziwiała Piskorka śmiechem, w jego odczuciu nieadekwatnym do sytuacji. Ale na wskroś sympatycznym.
„Ja służyłem aż do licencjatu, potem rzadziej. Ale do tej pory pomagam w kościele, jak potrzeba. Dlaczego się pani śmieje, pani Agato?”
„Och, opowiem panu później, jak pan zechce. Ale prywatnie. Nie dla gazety”.
„Czy pani Iwona też była ministrantką?”
„Tak. To ja ją zmamiłam. Najpierw do ministrantów. Potem się razem zapisałyśmy do oazy. Mnie to z czasem przeszło, a ona ugrzęzła. Wie pan, panie Bożku, chyba naprawdę uwierzyła w te wszystkie diabły, opętania i pokuszenia. I że ją Opatrzność prowadzi za rękę. Straszne. Tragiczne. To przez to się rozstałyśmy”.    
„Przez wiarę?”
„Przez jej nadmiar z jednej i brak z drugiej strony”.
„A Hetmański? Jakie było jego stanowisko?”
„Takie jak moje. Że religia to choroba dziecięca, z której się wyrasta. Długo się nad tym zastanawiałam, a Daniel to tak ładnie sformułował. Zresztą przy Iwonie. Wtedy jeszcze nie była tak radykalna. Chodziła na msze i do spowiedzi, ale poza tym była normalna. Otwarta. W pewnych sprawach nawet za bardzo otwarta”.
„W jakich?”
„Jak to w jakich? Odnośnie seksu!” Agata Lach podniosła głos, zrzucając maskę wesołej dziewczynki. Jej rozmówca wyprostował się, uderzając plecami o oparcie fotela, jak by się wystraszył słowa na s w ustach kobiety. „Dużo rzeczy robiliśmy razem, panie Bożku”, dodała młoda gospodyni, już znacznie spokojniejszym, przyjaznym tonem, wciągnąwszy nogi na fotel i usiadłszy na piętach. W pozie o wiele mniej oficjalnej niż do tej pory. Przyznawszy się do współżycia w trójkącie, nie czuła już potrzeby skrupulatnego dbania o formę. „Nie napisze pan tego w gazecie, dobrze?”
„Dobrze, pani Agato”.
Piskorek nie wierzył własnym uszom. Nie chciał wierzyć. Dziewczyna, z którą rozmawiał, wyglądała zbyt dziewczęco, by mieć jakiekolwiek doświadczenia z mężczyznami. Chciał, żeby rozmowa okazała się snem. Żeby Iwona Ostrowska była jednoznacznie winna śmierci Hetmańskiego, diabła wcielonego, ateisty, zwyrodnialca. Nie Ostrowska jako osoba, lecz szatan, który ją opętał. Przyjaciółka z dzieciństwa, drobna studentka Agata miała być za to czysta. Niewinna. Dobro i zło, czerń i biel nie mogły się mieszać. A jednak, fakty nie zamierzały słuchać wyobrażeń o doskonałości.
„Ile ma pan lat, panie Bożku?”, niedoskonała dziewczęcość wyrwała mężczyznę z mimowolnej zadumy.
„Trzydzieści jeden”, odpowiedział, nie będąc pewnym, czy słusznie robi, mówiąc prawdę. Wstydził się, że jak na tak poważny wiek zbyt mało osiągnął w życiu. Jego ojciec przekroczywszy trzydziestkę niósł odpowiedzialność za troje dzieci, a on sam nie znalazł jeszcze żony. Nie miał stałej pracy, tylko wciąż umowę na czas określony, i trząsł się ze strachu przed szefem przy okazji każdego artykułu.  
„Ma pan narzeczoną? Obrączki nie widzę.”
„Nie, nie mam. Ostatnia odeszła... dawno, sześć lat temu”.
„Rodzice muszą ciosać kołki na głowie o potomstwo. Moi ciągle marudzą, że prędzej umrą, niż zobaczą wnuka”.
„Pani jest jeszcze bardzo młoda, pani Agato. A co z bratem?”
„Mieszka z rodzicami. To jeszcze dziecko. Ale z niego to już na pewno żadnego pożytku nie będzie. Związał się z typkami od wielkiej Polski katolickiej. Wytatuował sobie kotwicę nad łopatką i zgrywa patriotę. Banda bachorów! Zero myślenia, zero zainteresowań poza mitami o wyklętych i ciosach w plecy. Stracone pokolenie”.
„Może nie trzeba być aż tak surowym?”
„Trzeba. Ale tego panu nie wydrukują”, podsumowała kobieta młodziutka wyglądem, dojrzała intelektem. Z życzliwym przekąsem. „Zabił go ateizm”, wróciła nagle do głównego tematu. „To zdanie może pan nawet dać na tytuł”, poradziła pół żartem, uśmiechając się do rozmówcy, którego mina wyrażała właśnie stan niemożliwy do określenia. Ani wesołość, ani smutek, ani przyjaźń, ani wrogość. „Iwona nie mogła mu wybaczyć, że był wobec niej szczery, jeśli chodzi o stosunek do religii i rytuałów. Nazywał rzeczy po imieniu: zwidy i omamy, kłamstwo, myślenie magiczne, zmyślone historie. Fanatyk wiele zniesie, bez trudu przyjmie, że sąsiad wierzy w coś innego, że niedzielę obchodzi w piątek, że w szkole obchodzi się święta buddystów i mormonów. Ale tego, że najbliższy człowiek, ktoś, kogo kocha, traktuje jak część siebie, że ktoś taki nie wierzy, nie zniesie. Słyszał pan o mordach w obronie honoru? Kiedy ojciec albo brat morduje dziewczynę, bo wybrała sobie męża spoza kasty, czy grupy etnicznej? Albo straciła cnotę przed ślubem, albo ostentacyjnie odeszła od religii wyznawanej w domu? W wypadku Daniela i Iwony mamy do czynienia z takim właśnie morderstwem, panie Bożku”.
„Naprawdę pani tak myśli? Trudno mi uwierzyć”.
„Nie musi pan. Wcale nie nalegam. O co jeszcze chciał mnie pan spytać?”
Bożywoj Piskorek wiedział już praktycznie wszystko. Mógłby pojechać do domu, a następnego dnia przysłać gotowy tekst do autoryzacji. Dziewczyna obiecała przecież, że podpisze wszystko, w granicach rozsądku. Z jakiegoś powodu, którego nie rozumiał, ani nie odczuwał potrzeby zrozumienia, nie chciał wstawać z fotela. Wolał zebrać jeszcze jedną porcję oryginalnych słów pani Lach, żeby mniej wymyślać później w jej imieniu. Zadał pytanie, wbrew sobie, przeczuwając, że odpowiedź nie będzie przyjemna dla jego uszu:
„Pani Agato, dużo się spekuluje o tym co łączyło Hetmańskiego z pani przyjaciółką. Może pani potwierdzić, że ich związek miał charakter intymny?”
„Mogę, panie Bożku. Oczywiście, że mogę. Z niewielką poprawką. Nie ich związek, a nasz. Opowiem panu, tylko proszę o tym nie pisać”. Nie czekając na odpowiedź, Agata Lach, dziewczynka-łabądź siedząca na fotelu pod swym zdjęciem z dzieciństwa w długim monologu powierzyła wysłannikowi prasy informacje o przyjaźni z rodzeństwem ciotecznym, nieprzeznaczone do publikacji.
Zaczęła od studniówki. Agata w klasie A, Iwona w C. Niedługo po polonezie rozpoczynającym bal dawne przyjaciółki zamieniły ze sobą kilka słów, przedstawiły partnerów. Agata oczywiście znała Daniela bardziej niż dobrze, ucieszyła się na jego widok,  a jeszcze bardziej wystraszyła, że chłopiec, z którym przyszła pozna, że partner koleżanki wzbudzał w niej co najmniej ciepłe uczucia.
Kawaler Agaty chodził do technikum. Poznała go w kościele, jeszcze będąc ministrantką i uczestniczka oazy. Pocałowali się wtedy dwa razy, trochę pochodzili za rękę, aż z jakiegoś powodu, a właściwie bez powodu ich związek umarł. Odżył, kiedy była w klasie maturalnej. Znowu chodzili za rękę. Całowali się u niej w pokoju. Na tle ministrantów chłopiec zachowywał się skromnie, nie dobierał się nachalnie. Dlatego pozwolił mu się do siebie zbliżyć. Studniówka okazała się punktem zwrotnym ich związku. Daniel podczas każdego tańca mówił tak interesująco i kusząco, że dziewczyna chciała spędzać z nim jak najwięcej minut. Umówiła się z kuzynem koleżanki, że jak przyjedzie następnym razem, obowiązkowo ją też odwiedzi. Zaczęła z nim pisać na Facebooku. Wyczekiwała spotkania.
Wreszcie na kilka dni przed pierwszym egzaminem pojechała na pielgrzymkę do Częstochowy. Opiekun grupy oazowej był zapalonym turystą, kajakarzem i miłośnikiem wędrówek górskich. Spali więc pod namiotami mimo jeszcze nieletnich temperatur.
Agata zakradła się do namiotu Iwony i Daniela, którzy jako rodzeństwo jedyni z grupy spali we dwoje, nie podlegając podziałowi na panów i panie. Chłopak Agaty nie został wtajemniczony w tę nocną wizytę.
Przyjaciółka zamierzała położyć się w środku, oddzielając przyjaciółkę od brata ciotecznego. Daniel jednak zaprotestował. Powiedział, że jak w namiocie są dwie dziewczyny, to on musi spać między nimi. Dla symetrii. I że znają się od tak dawna, że Agata nie odbierze tego jako niestosowne. Zająwszy wywalczone miejsce, objął obie dziewczyny, pocałował w czoło i zachęcił do przytulenia na czas cichej rozmowy przy zgaszonym świetle.
„Potem, panie Bożku, jak już mieliśmy zasnąć, ręka Daniela powędrowała po moim boku na brzuch i jeszcze niżej”, powiedziała studentka, teatralnie ściszając głos, jakby recytowała fragment powieści traktujący o sekretnej miłości. Podrapawszy bezwiednie zębami górną wargę, z jeszcze większą uwagą przyjrzała się mężczyźnie. Piskorek ściskał w dłoniach kajet i długopis, jakby zamierzał przerobić je na miazgę. Wyraźnie ciekawiły go pikantne szczegóły, tylko wyuczona skromność nie pozwalała się do tego przyznać. „Starałam się nie poruszyć, żeby go nie spłoszyć, bo to był miły dotyk. W dodatku tuż obok zasypiała Iwona. Nie chciałam, żeby się zbudziła. No i, jak się pan nie może nie domyślać, Daniel dotarł między nogi. Wpuściłam go pod majtki. Z duszą na ramieniu, że nieostrożny szelest zwróci uwagę Iwony i niemoralna pieszczota się wyda. Chciałam, żeby mnie Daniel dotykał. Najzwyczajniej w świecie chciałam czuć jego palce. Tak jak w wypadku końskich zalotów i łapania za piersi, także w to miejsce Daniel dobiegł jako pierwszy. Z dawna żądany, z dawna wyglądany, cytując kolędę.
Oczywiście o tajemnicy nie mogło być mowy. Iwona słuchała ciszy jak nietoperz. Śledziła nasze oddechy i wszystkie ruchy. W końcu nie wytrzymała. Spytała bezwstydnie, co robimy. Ja spaliłam się ze wstydu. Daniel, zamerdawszy palcem, poszedł w zaparte:
Śpimy".
Iwona tylko pokiwała głową.
Pół godziny później doszło do pocałunków. Iwona ściągnęła bluzkę, nie pozostawiając mi wyboru. Musiałam się rozebrać do naga. No i, jak to się mówi, mleko się rozlało. Przyroda pokonała moralność.
Panie Bożku, oszczędzę panu szczegółów. Powiem tylko, że byłam jak w transie i wcale nie czułam, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Wpuściłam Daniela, jakby ten krok rozumiał się sam przez się. Tak działają hormony. Nie powtórzy pan tego nikomu, prawda?”
„Ostrowska do tego doprowadziła. Szkoda, że pani  nie  chce. To byłby dowód na opętanie”.
„Panie Bożku, zostawmy już te bajki. Proszę powiedzieć coś o sobie. Wspomniał pan o narzeczonej kilka lat temu”.
„Ach, naprawdę chce pani tego słuchać? Znaliśmy się, jak z poprzednimi dziewczynami, z oazy”.
„No tak. Jak  mogłam nie pomyśleć!” Agatę Lach rozśmieszyła wspólnota losu z coraz mniej nieznajomym człowiekiem. „Co się stało? Dlaczego się pan nie ożenił?”
Piskorek zachęcony przyjaznym uśmiechem i błyskiem w oczach wyrażającym żywą ciekawość opowiedział swoje przygody z miłością. Zapytał, dlaczego po fazie fascynacji i przyjaźni poszerzonej o pocałunki, nieuchronnie nadchodziło znudzenie i dziewczyny zostawiały go na lodzie. Wyznał też, co go najbardziej gryzło. Że mając ponad trzydzieści lat, wciąż pozostawał prawiczkiem. „Wszyscy mi mówią, żeby się  wreszcie ożenić. Ksiądz radzi, żeby nie słuchać szóstego przykazania. Że w moim wieku można zaciągnąć pannę do łóżka, byle skutecznie. Że sakrament zmaże grzechy. A ja nie potrafię. Chyba za bardzo szanuję kobiety”.
„Niech się pan ich nie boi”, padła rezolutna odpowiedź. „Boże jedyny! Ministrant, a nie wie jak postępować z dziewczynami!”, zaśmiała się była uczestniczka Ruchu Światło-Życie, ateistka nie traktująca poważnie ani religii ani Boga.
„Co pani ma na myśli?”
„Ach, panie Bożku. Może w pana kościele wyglądało to inaczej, ale u nas...” Także tej części rozmowy próżno szukać w wydrukowanym wywiadzie z przyjaciółką platformerki, która za podszeptem złego uwiodła, a następnie podstępnie zamordowała członka rodziny. A Piskorek usłyszał tyle, że gdyby uwierzył choćby w połowę faktów, musiałby diametralnie zmienić postrzeganie świata. Niestety, zwierzenia studentki za bardzo różniły się od jego własnych doświadczeń, by dopuścić do świadomości ich prawdziwość. W jego parafii opiekunem ministrantów nie był dwudziestoletni Pająk, zawdzięczający przezwisko nieproporcjonalnie długim rękom i nogom. Dziesięć lat wcześniej tę funkcję pełnił on sam, też chudy dryblas, Bożywoj Piskorek. Potem dwóch innych chłopców, których znał dobrze i cenił za przykładne zachowanie. Nikt nie postępował jak rzekomy Pająk. Nie zapraszał razem z trochę młodszym kolegą dziewcząt do zakrystii i nie demonstrował zwinnośći górnych kończyn. „To było coś w rodzaju chrztu. Każdą nową musieli obmacać”. W coś takiego Piskorek nie mógł uwierzyć.
Tym bardziej musiał puścić mimo uszu informację o zachowaniu kleryka na wycieczkach. Według Agaty, na noclegach obowiązywał strój nocny, składający się jednakowo dla dziewcząt i chłopców z dwuczęściowego dresu, podkoszulka i majtek. Ksiądz uważał zakładanie stanika do snu za niehigieniczne i niekiedy własnoręcznie sprawdzał, czy ta albo inna dziewczynka nie naruszyła regulaminu. „Wielkiej krzywdy nikomu nie zrobił, ale umiał pokazać, kto rządzi”.
„Niemożliwe!” Piskorek był wstrząśnięty wagą oszczerstw. Uznawszy, że dziewczyna zaślepiona nienawiścią do kościoła powtarzała kłamliwe plotki, które w miarę czasu zastąpiły prawdziwe wspomnienia, musiał zaprotestować.
„A jednak, panie Bożku. To był terror moralny. Któremu można się poddać i jeszcze bardziej uwierzyć w świętość księdza, bezkrytycznie przyjmować wszystko, co on mówi i robi, i panicznie zwalczać tych, co zasiewają wątpliwości, albo odejść z sekty i omijać ją szerokim łukiem. Iwona wybrała jedną drogę, a ja drugą. Tak to było. Nie musi pan w nic wierzyć”.
„Nie mogę, nie potrafię”, dziennikarz powtórzył jak mantrę kilkanaście razy. Między skroniami czuł pulsujący ból, jakby pielęgniarz-sadysta nanizawszy głowę na teflonową rurkę, przekładając kateter przez uszy, ciągnął na przemian w prawo i lewo. Krawat z każdą sekundą ciążył coraz bardziej jak stryczek. Bez zmiłowania wciskał grdykę do gardła.  Trzydziestoletni chłopiec czuł się jak Miętus zgwałcony przez Syfona. Musiał jak najszybciej odpocząć.
„Nie szkodzi, panie Bożku. Starczy na dziś?”
„Chyba ta, pani Agato.”
„Zaprosi mnie pan na kawę?”
„Słucham?”, powieki ofiary pielęgniarza-sadysty uniosły się tak wysoko, jakby znienacka w inny otwór wtargnął kolejny wziernik. Jeszcze nigdy kobieta, a już na pewno nie taka, która by mu się podobała, nie wystąpiła pierwsza z propozycją spotkania. Takie szczęście nie mieściło mu się w obolałej głowie jeszcze bardziej niż udział duchownych w molestowaniu nieletnich.
„Jest pan wolny i ja nie mam nikogo. Nawet jak z tego nic nie wyjdzie, możemy się po prostu spotkać. Jeśli pan zechce”.  

***
   


   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz