Część pierwsza: Mord
Sprawa
podstępnego mordu niewinnie wyglądającym drinkiem zelektryzowała opinię
publiczną. Do pigułek gwałtu zdążono się przyzwyczaić, ale zabójczy glikol
okazał się novum pobudzającym wyobraźnię. Pytanie: „A co jeśli we wczorajszym
mojito...” męczyło wielu bywalców dyskotek, przeważnie w niedzielne popołudnie.
Klienci zaczęli uważniej przyglądać się barmankom, ze szczególną uwagą zerkając
na ręce.
Prasa
huczała od doniesień. Największa gazeta w kraju opublikowała wywiad z
policjantem, który spisywał zeznania podejrzanej o popełnienie makabrycznej
zbrodni. „Choroba afektywna dwubiegunowa czy brak satysfakcji z seksu?” pytał
wielkimi literami tytuł na pierwszej stronie. Telewizja Polsat wyemitowała
godzinny reportaż, w którym pokazano rodzinny blok Iwony O, szkołę i kościół
parafialny. Dziennikarz skupił się na skandalizującym wątku erotycznych relacji
oskarżonej i ofiary. Następnie podważył rezultaty śledztwa, skrytykował
pośpiech ze strony policji, by na koniec postawić śmiałą tezę: Hetmański
popełnił samobójstwo. Trop Radia Z prowadził w jeszcze innym kierunku: winę za
śmierć ponoszą sanitariusze. Zamiast stosownej odtrutki, etanolu,
półprzytomnemu pacjentowi cierpiącemu katusze migreny i biegunki podali silną
dawkę Pavulonu. Medium publiczne na pasku emitowanym podczas programu
Wiadomości zdemaskowało prawdziwe źródło winy: „Oddała głos na PO i zamordowała
brata”. Radio Tok FM podsumowało publiczną dyskusję: „Jak nie wiadomo o co
chodzi, chodzi o pieniądze. Pieniądze zmarnowane na kampanie PR-owe rządu,
których notorycznie brakuje na Policję.
Także Nasz
Dziennik zainteresował się sprawą, mimo że niebezpieczeństwa nocnych klubów z
założenia nie dotyczą jego czytelników. Redaktorów zmotywował aspekt duchowy.
Zeznania oskarżonej zawierały wyraźne wskazówki odnośnie roli szatana. A nad
opętaniem pojedynczej niewiasty tudzież całego społeczeństwa zepsutego
propagandą gender i cywilizacją śmierci nie godzi się przejść do porządku
dziennego. Jak na ironię, wbrew obiegowej opinii przypisującej katolickiej
gazecie tandetę i brak profesjonalnej rzetelności, nie kto inny a dziennikarz Naszego
Dziennika – to nie żart! – dotarł do kluczowych świadków zaraz za Policją.
„Pani Agato,
Iwona O. nazwała panią przyjaciółką z dzieciństwa. Jak pani by określiła charakter
tej znajomości?”
„Naprawdę
tak panu powiedziała? Kiedy?”
„Nie mnie .
W śledztwie. Oczywiście nie czytałem
zeznań złożonych na policji. Są one tajne”. Dziennikarz już na samym
początku wywiadu musiał nerwowo podrapać się za uchem, co nie uszło uwadze
młodej kobiecie sprawiającej wrażenie znużonej. Agata Lach zgodziła się na
spotkanie dopiero po piątym telefonie, a i to pod warunkiem, że dostarczona jej
będzie możliwość autoryzacji tekstu. W umowie podpisanej osobiście przez naczelnego
gazety zawarto wręcz możliwość cofnięcia zgody na publikację wywiadu, jeśli
przygotowana do druku wersja nie odpowiadała przyjaciółce aresztowanej. Bożywoj
Piskorek poczuł ciężkie krople potu na czole. Zdenerwował się, co
dziennikarzowi nie przystoi.
„Przyjaciółka?
No, tak. Różnie bywało. Nasze drogi się rozeszły jakiś czas temu”.
„Mogę
zapytać o przyczynę?”
„Może pan,
panie Bożywoju. Różnice zdań. Wzajemne znudzenie. Brak czasu i wspólnych
tematów”.
„Zazdrość?”
Dziennikarz poprawił okulary, żeby mieć pretekst do starcia potu wierzchem
dłoni. I zacisnął powieki w odruchu obronnym. Zadawszy to pytanie, zdał sobie
sprawę, że na tym się wywiad zakończy.
Tymczasem młoda
kobieta, wyglądająca bardziej na gimnazjalistkę niż osobę legitymującą się
dyplomem studiów pierwszego stopnia, uśmiechnęła się życzliwie. Założyła ręce
za głowę i wyprostowała plecy, jakby zamierzała ziewnąć. Jeszcze raz przyjrzała
się reprezentantowi prasy. Wcześniej, w progu mieszkania poraził ją stosunek
wysokości do masy ciała. Mężczyzna wzrostu koszykarza zdawał się składać z
samych kości powleczonych bladą skórą, która od lat nie widziała słońca. Żeby
spojrzeć gościowi w twarz przy powitaniu dawna koleżanka morderczyni będącej na
językach dosłownie całego kraju musiała mocno odchylić głowę, stając na
palcach. Mogła wtedy zapoznać się z wyglądem podbródka, nosa i policzków.
Chudych jak u więźnia Buchenwaldu. Dopiero siedząc naprzeciwko niego za stołem,
wyprostowawszy plecy, miała buzię mężczyzny, przygarbionego i skulonego, jakby
się chciał schować we własnych ramionach, na wysokości oczu. Zobaczyła dwa siwe
włosy na głowie Piskorka burzące harmonię poza tym idealnej fryzury.
Dziennikarz, niefarbowany brunet, najwyraźniej troszczył się o wygląd z uwagą
graniczącą z pedantycznością. Idealnie uprasowana biała koszula, bez śladu
zmarszczki. Krawat granatowy pod kolor
spodni. Buty pachnące pastą, jakby dopiero co były czyszczone.
„Zazdrość
także”, odpowiedziała właścicielka mieszkania. „Dużo pan wie, panie Bożywoju”.
„Tylko tyle,
co wszyscy. Dziękuję. Powie pani coś więcej o przyjaźni z Iwoną S.? Z tego co
wiem, ona mieszka w sąsiedniej klatce”.
„Zgadza się,
panie Bożywoju. Znamy się od zawsze, to znaczy od podstawówki. Mieszkałyśmy w
tym samym bloku, chodziłyśmy do tej samej klasy, nasi rodzice długo utrzymywali
kontakt. Tak, zaprzyjaźniłyśmy się gdzieś tak w piątej klasie i przez część
gimnazjum trzymałyśmy się razem. Potem nasze drogi się rozeszły... Aż do
matur”, dodała kobieta, świadoma, że wielu nieznajomych nie uwierzyłoby, że jest
już pełnoletnia. Zawiesiła głos i przygryzłszy górną wargę, czekała na reakcję
ofiary nazizmu.
„Czy wtedy
stało się coś szczególnego, co odświeżyło znajomość?”
„Przecież
pan wie”, gimnazjalistka ubrana w długą spódnicę i fiołkową koszulę z
kołnierzykiem, niestosownie do młodego wieku, zrobiła przerwę na długi oddech,
obserwując uważnie rozmówcę. Oparła się wygodnie, jeszcze raz zakładając ręce
za głowę, i dała podpowiedź: „Iwona przyszła na studniówkę w towarzystwie brata
ciotecznego. Tego samego, którego teraz wyprawiła do nieba”.
„Jest pani
pewna, że on dostąpi zbawienia?”
„Ależ
oczywiście, panie Bożywoju. Jeśli nie Daniel to kto?”, lolitka odpowiedziała
pytaniem. Prowokacyjnym pytaniem, jeśli wziąć pod uwagę dla jakiej gazety
pracował dziennikarz. Najpóźniej w tym momencie Bożywoj Piskorek musiał się
zorientować, że kobieta, z którą przyszło mu przeprowadzić wywiad, nie
traktowała go ze śmiertelną powagą. Mimo że rzecz szła o tragiczną śmierć jej
znajomego.
„Nie wiem,
pani Agato”, odparł z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony powinien się
spodziewać, że kobieta, z którą tegoż Daniela łączyła
relacja intymna, będzie darzyć sympatią nieboszczyka. Jednak patrząc ze
wszystkich innych stron, zwłaszcza przez pryzmat szóstego przykazania bożego,
Hetmański zasługiwał na zesłanie do piekła, i to wielokrotne. Za seks z
cioteczną siostrą, która sprawiedliwie go zabiła, za niemoralne zachowanie
względem Justyny Pączek i innych kobiet nieznanych Piskorkowi z imienia i
nazwiska, oraz, przede wszystkim, za pozbawienie cnoty tej filigranowej
dziewczyny ubranej tak skromnie, jak by się nie powstydziła żadna konsekrowana
dziewica, która właśnie zaczynała opowiadać o swej przyjaźni z podstępną
trucicielką i ofiarą trucizny.
„Ja też nie
byłam sama na studniówce. Przyszłam z kolegą, prawie narzeczonym, jak mi się
wtedy zdawało. Ale wystarczyło jednego tańca z danielem, żeby odżyły
wspomnienia. Krótko mówiąc, zakochałam się na umór”.
„Wspomnienia?”
Piskorek poprosił o dodatkowe wyjaśnienia. Też miał kiedyś dziewczynę, z którą
planował się pobrać. Nawet nie jedną. Wszystkie z dnia na dzień zmieniły zdanie
i wystawiły go do wiatru. Przed lub krótko po ukończeniu liceum. Czyżby wywiad
z Agatą Lach miał doprowadzić go do rozwiązania rozrywającej serce zagadki?
Dziennikarz popatrzył na wizerunki papieży – Benedykta i Jana Pawła – na
ścianie za plecami dziewczyny i zrozumiał. Sam Bóg przyprowadził go do tego
pokoju.
„Nie domyśla
się pan, panie Bożywoju? Starsze klasy szkoły podstawowej. Gimnazjum.
Dziewczynki i chłopcy dojrzewają. Przyjeżdża brat cioteczny do takiej Iwony
Ostrowskiej. Z okazji jakichś imienin albo innego święta. Rodzice z wujkami
piją za stołem. Młodsze rodzeństwo pęta się pod nogami. To co pan robi na
miejscu Iwony? Zaprasza pan koleżankę z sąsiedniej klatki, albo ucieka pan do
niej, zabierając oczywiście rówieśnika. A co robi jej brat cioteczny? Bingo!
Podrywa. Chce poderwać. Tylko nie wie, jak się zabrać. A czasu mało. Więc idzie
na łatwiznę. Prowokuje sprzeczkę. Powie coś niestosownego, szturchnie,
uszczypnie. Dziewczyna odpowie, uderzy. Jak jej się Daniel spodoba, uderzy trzy
razy, zachęcając do dalszych ataków. Końskie zaloty, panie Bożywoju! Końskie
zaloty”.
„Aha.
Rozumiem”.
„Tak się
złożyło, że pod względem takiego podrywania Daniel był pierwszy. Zresztą nie
tylko pod tym względem”, dziewczyna w sukience do kostek przypominającej habit,
uśmiechnęła się tak, jak się uśmiecha ktoś, kto sobie przypomniał coś wyjątkowo
miłego. „Mieliśmy to szczęście, że Iwona przyprowadziła go do mnie, kiedy zaczynały
pączkować pewne krągłości. W trakcie takich przepychanek ręka Daniela nagle
znalazła się na mojej klatce piersiowej. Na pewno wcześniej dotykali mnie w tym
miejscu, ale nie zwracałam uwagi. Nie było to niczym szczególnym. Rozumie pan,
co chcę powiedzieć, panie Bozywoju? Daniel był pierwszym chłopcem, który mnie
łapał za biust, żeby pomacać. To był szok, ale tylko przez ułamek sekundy.
Później, przy innym spotkaniu, Iwona też mu pozwoliła trochę poobłapiać. A, to
musi pan wiedzieć, było za co. Ja w porównaniu do niej to niedorozwinięty
kopciuszek. Zresztą pan widzi”.
„Przepraszam,
co widzę?”
„Że nie mam
biustu”, odpowiedziała nieskromnie coraz weselsza uczennica.
„No, nie
wiem”. Dziennikarz katolickiego dziennika nie wiedział, jak zareagować. Nie
zwykł rozmawiać z kobietami na temat tego, które części ciała go interesują.
Nawet z dziewczynami, którym wyznawał miłość, nie prowadził rozmów na takie
tematy. Nawet kiedy przy okazji pocałunków dotykał tu i ówdzie. Pożądanie
zawsze stanowiło tabu.
„Nieważne.
Rzeczywiście szczegóły anatomii chyba nie interesują czytelników Naszego
Dziennika. Kiedy telefonowaliśmy, wspomniał pan o innych pytaniach”.
„Ach, tak”,
ożywił się dziennikarz wdzięczny za zmianę tematu. O piersiach chętnie by
posłuchał dłużej, a jeszcze chętniej by je zobaczył i podotykał, a najchętniej
cofnąłby się w czasie o dziesięć lat i zastąpił Daniela Hetmańskiego, tego
złego człowieka, który ubiegł go i jak pierwszy obmacał dziewczynkę. „Mogę
zapytać o poglądy polityczne pani przyjaciółki i pani?”
„Trudno mi
odpowiadać za nią. Ale nie zdradzę chyba żadnej tajemnicy, jeśli powiem, że
nigdy nie głosowałyśmy na tę sama partię. Zresztą polityka naprawdę nieszczególnie
nas interesowała. Przynajmniej nie na tyle, żeby się o nią spierać czy dużo
rozmawiać. Kilka lat temu to nie był gorący temat. Iwona miała tylko jednego
faworyta, w cudzysłowie. Organicznie nie mogła ścierpieć Gowina. Dopóki był w
Platformie, głosowała na PiS. Jak tylko przeszedł na drugą stronę, zagłosowała
na Tuska”.
„A pani?”,
zapytał Piskorek, kombinując w myślach, jak dopasować odpowiedź rozmówczyni do
linii wydawnictwa, tak żeby autorka wypowiedzi nie cofnęła zgody na publikację.
„Zupełnie na
odwrót. Zawsze jak większość. Najpierw wbrew rodzicom na PO, a ostatnio na
Dudę, żeby dać w nos Komorowskiemu. Na parlamentarne nie poszłam i żałuję”.
Kruszynka pewnym siebie wzrokiem, siedząc na fotelu jak na tronie, spojrzała na
zdezorientowanego wysłannika mediów. Nie próbowała ukryć, że w głębi duszy się
z niego śmiała. A może do niego. Tego jeszcze nie zdecydowała.
„Nie trzeba
żałować. Przecież wygraliśmy”.
„No właśnie.
Ha, ha!”, roześmiała się w końcu na głos. „Panie Bożywoju”, odezwała się zaraz,
bojąc się, że przesadziła i dziennikarzyna lada chwila zrezygnuje z wywiadu i
ucieknie, zostawiając ją samą w pokoju rodziców, na pastwę natrętnych myśli o
zamordowanym przyjacielu i sensie życia, „porozmawiajmy otwarcie. Nie jesteśmy
już dziećmi, oboje wiemy dla kogo ten wywiad. Odda pan do druku, co się będzie nadawać,
a co nie to się usunie”.
Tysiąc myśli
na raz zakotłowało się w głowie Bożywoja Piskorka.
„Jest pani
pewna, pani Agato?”
„Oczywiście.
Chyba mogę panu zaufać. A tak na marginesie, jak się zdrabnia pańskie imię?”
„Prawie nikt
nie zdrabnia. Tylko rodzice. Utarło się Bożek”.
„Bożek.
Ładnie. Tak więc, panie Bożku, widziałam, że patrzył pan na zdjęcia na ścianie.
To ja i mój brat”, wyjaśniła łaskawa królewna. Rzeczywiście obok papieży
wisiały dwa zdjęcia dzieci w strojach komunijnych. Dziewczynki w białej
sukience przywodzącej na myśl dziewczynkę-łabędzia z baletu Czajkowskiego, z tą
różnicą, że nogi i tułów miała zakryte, i
chłopca w garniturze pracownika działu sprzedaży, do którego ktoś dołączył staromodną
muchę.
„Domyśliłem
się, pani Agato. Trochę mnie zdziwił zestaw papieży. Nie lubi pani Benedykta?”
„Ach, papież!
Przyznam, że jest mi absolutnie obojętny”, odpowiedziało dorosłe łabądko. „To
mieszkanie moich rodziców. Przepisali je na mnie parę lat temu, a dla siebie
kupili drugie niedaleko stąd. Odwiedzają mnie prawie codziennie, więc
zostawiłam wszystko w tym pokoju tak, jak zostawili, żeby nie robić przykrości.
A sama bym tego kiczu nie wieszała na ścianę”.
Zapanowała
nieprzyjemna cisza.
„Pan jest
wierzący, panie Bożku?”
„Tak,
oczywiście”, odpowiedział dziennikarz boleśnie zdziwiony. Nie spodziewał się
pytania o rzecz tak oczywistą jak wiara. Każdy przecież w coś wierzy. W Boga i
księży. Powiedzieć, że ktoś nie wierzy, to obelga. Nie odwdzięczył się
królewnie tym samym pytaniem. Nie dlatego, że nie chciał być niegrzeczny. Ono w
ogóle nie nasunęło się na język. „Byłem ministrantem”, dodał.
„Naprawdę?
Ha, ha! Też służyłam do mszy. Aż do gimnazjum. Potem mi przeszło. Jest trochę
wspomnień. Ha, ha!”, dziewczyna coraz bardziej zadziwiała Piskorka śmiechem, w
jego odczuciu nieadekwatnym do sytuacji. Ale na wskroś sympatycznym.
„Ja służyłem
aż do licencjatu, potem rzadziej. Ale do tej pory pomagam w kościele, jak
potrzeba. Dlaczego się pani śmieje, pani Agato?”
„Och,
opowiem panu później, jak pan zechce. Ale prywatnie. Nie dla gazety”.
„Czy pani
Iwona też była ministrantką?”
„Tak. To ja
ją zmamiłam. Najpierw do ministrantów. Potem się razem zapisałyśmy do oazy.
Mnie to z czasem przeszło, a ona ugrzęzła. Wie pan, panie Bożku, chyba naprawdę
uwierzyła w te wszystkie diabły, opętania i pokuszenia. I że ją Opatrzność
prowadzi za rękę. Straszne. Tragiczne. To przez to się rozstałyśmy”.
„Przez
wiarę?”
„Przez jej
nadmiar z jednej i brak z drugiej strony”.
„A
Hetmański? Jakie było jego stanowisko?”
„Takie jak
moje. Że religia to choroba dziecięca, z której się wyrasta. Długo się nad tym
zastanawiałam, a Daniel to tak ładnie sformułował. Zresztą przy Iwonie. Wtedy
jeszcze nie była tak radykalna. Chodziła na msze i do spowiedzi, ale poza tym
była normalna. Otwarta. W pewnych sprawach nawet za bardzo otwarta”.
„W jakich?”
„Jak to w
jakich? Odnośnie seksu!” Agata Lach podniosła głos, zrzucając maskę wesołej
dziewczynki. Jej rozmówca wyprostował się, uderzając plecami o oparcie fotela,
jak by się wystraszył słowa na s w ustach kobiety. „Dużo rzeczy robiliśmy
razem, panie Bożku”, dodała młoda gospodyni, już znacznie spokojniejszym,
przyjaznym tonem, wciągnąwszy nogi na fotel i usiadłszy na piętach. W pozie o
wiele mniej oficjalnej niż do tej pory. Przyznawszy się do współżycia w
trójkącie, nie czuła już potrzeby skrupulatnego dbania o formę. „Nie napisze
pan tego w gazecie, dobrze?”
„Dobrze,
pani Agato”.
Piskorek nie
wierzył własnym uszom. Nie chciał wierzyć. Dziewczyna, z którą rozmawiał,
wyglądała zbyt dziewczęco, by mieć jakiekolwiek doświadczenia z mężczyznami.
Chciał, żeby rozmowa okazała się snem. Żeby Iwona Ostrowska była jednoznacznie
winna śmierci Hetmańskiego, diabła wcielonego, ateisty, zwyrodnialca. Nie
Ostrowska jako osoba, lecz szatan, który ją opętał. Przyjaciółka z dzieciństwa,
drobna studentka Agata miała być za to czysta. Niewinna. Dobro i zło, czerń i
biel nie mogły się mieszać. A jednak, fakty nie zamierzały słuchać wyobrażeń o
doskonałości.
„Ile ma pan
lat, panie Bożku?”, niedoskonała dziewczęcość wyrwała mężczyznę z mimowolnej
zadumy.
„Trzydzieści
jeden”, odpowiedział, nie będąc pewnym, czy słusznie robi, mówiąc prawdę.
Wstydził się, że jak na tak poważny wiek zbyt mało osiągnął w życiu. Jego
ojciec przekroczywszy trzydziestkę niósł odpowiedzialność za troje dzieci, a on
sam nie znalazł jeszcze żony. Nie miał stałej pracy, tylko wciąż umowę na czas
określony, i trząsł się ze strachu przed szefem przy okazji każdego artykułu.
„Ma pan
narzeczoną? Obrączki nie widzę.”
„Nie, nie
mam. Ostatnia odeszła... dawno, sześć lat temu”.
„Rodzice
muszą ciosać kołki na głowie o potomstwo. Moi ciągle marudzą, że prędzej umrą,
niż zobaczą wnuka”.
„Pani jest
jeszcze bardzo młoda, pani Agato. A co z bratem?”
„Mieszka z
rodzicami. To jeszcze dziecko. Ale z niego to już na pewno żadnego pożytku nie
będzie. Związał się z typkami od wielkiej Polski katolickiej. Wytatuował sobie
kotwicę nad łopatką i zgrywa patriotę. Banda bachorów! Zero myślenia, zero
zainteresowań poza mitami o wyklętych i ciosach w plecy. Stracone pokolenie”.
„Może nie
trzeba być aż tak surowym?”
„Trzeba. Ale
tego panu nie wydrukują”, podsumowała kobieta młodziutka wyglądem, dojrzała
intelektem. Z życzliwym przekąsem. „Zabił go ateizm”, wróciła nagle do głównego
tematu. „To zdanie może pan nawet dać na tytuł”, poradziła pół żartem,
uśmiechając się do rozmówcy, którego mina wyrażała właśnie stan niemożliwy do
określenia. Ani wesołość, ani smutek, ani przyjaźń, ani wrogość. „Iwona nie
mogła mu wybaczyć, że był wobec niej szczery, jeśli chodzi o stosunek do
religii i rytuałów. Nazywał rzeczy po imieniu: zwidy i omamy, kłamstwo,
myślenie magiczne, zmyślone historie. Fanatyk wiele zniesie, bez trudu
przyjmie, że sąsiad wierzy w coś innego, że niedzielę obchodzi w piątek, że w szkole obchodzi się święta buddystów i mormonów. Ale tego,
że najbliższy człowiek, ktoś, kogo kocha, traktuje jak część siebie,
że ktoś taki nie wierzy, nie zniesie. Słyszał pan o mordach w obronie
honoru? Kiedy ojciec albo brat morduje dziewczynę, bo wybrała sobie męża spoza
kasty, czy grupy etnicznej? Albo straciła cnotę przed ślubem, albo
ostentacyjnie odeszła od religii wyznawanej w domu? W wypadku Daniela i Iwony
mamy do czynienia z takim właśnie morderstwem, panie Bożku”.
„Naprawdę
pani tak myśli? Trudno mi uwierzyć”.
„Nie musi
pan. Wcale nie nalegam. O co jeszcze chciał mnie pan spytać?”
Bożywoj
Piskorek wiedział już praktycznie wszystko. Mógłby pojechać do domu, a następnego
dnia przysłać gotowy tekst do autoryzacji. Dziewczyna obiecała przecież, że
podpisze wszystko, w granicach rozsądku. Z jakiegoś powodu, którego nie
rozumiał, ani nie odczuwał potrzeby zrozumienia, nie chciał wstawać z fotela.
Wolał zebrać jeszcze jedną porcję oryginalnych słów pani Lach, żeby mniej
wymyślać później w jej imieniu. Zadał pytanie, wbrew sobie, przeczuwając, że
odpowiedź nie będzie przyjemna dla jego uszu:
„Pani Agato,
dużo się spekuluje o tym co łączyło Hetmańskiego z pani przyjaciółką. Może pani
potwierdzić, że ich związek miał charakter intymny?”
„Mogę, panie
Bożku. Oczywiście, że mogę. Z niewielką poprawką. Nie ich związek, a nasz.
Opowiem panu, tylko proszę o tym nie pisać”. Nie czekając na odpowiedź, Agata
Lach, dziewczynka-łabądź siedząca na fotelu pod swym zdjęciem z dzieciństwa w
długim monologu powierzyła wysłannikowi prasy informacje o przyjaźni z
rodzeństwem ciotecznym, nieprzeznaczone do publikacji.
Zaczęła od
studniówki. Agata w klasie A, Iwona w C. Niedługo po polonezie rozpoczynającym
bal dawne przyjaciółki zamieniły ze sobą kilka słów, przedstawiły partnerów.
Agata oczywiście znała Daniela bardziej niż dobrze, ucieszyła się na jego
widok, a jeszcze bardziej wystraszyła,
że chłopiec, z którym przyszła pozna, że partner koleżanki wzbudzał w niej co
najmniej ciepłe uczucia.
Kawaler
Agaty chodził do technikum. Poznała go w kościele, jeszcze będąc ministrantką i
uczestniczka oazy. Pocałowali się wtedy dwa razy, trochę pochodzili za rękę, aż
z jakiegoś powodu, a właściwie bez powodu ich związek umarł. Odżył, kiedy była
w klasie maturalnej. Znowu chodzili za rękę. Całowali się u niej w pokoju. Na tle
ministrantów chłopiec zachowywał się skromnie, nie dobierał się nachalnie. Dlatego
pozwolił mu się do siebie zbliżyć. Studniówka okazała się punktem zwrotnym ich związku.
Daniel podczas każdego tańca mówił tak interesująco i kusząco, że dziewczyna chciała
spędzać z nim jak najwięcej minut. Umówiła się z kuzynem koleżanki, że jak przyjedzie
następnym razem, obowiązkowo ją też odwiedzi. Zaczęła z nim pisać na Facebooku.
Wyczekiwała spotkania.
Wreszcie na
kilka dni przed pierwszym egzaminem pojechała na pielgrzymkę do Częstochowy. Opiekun
grupy oazowej był zapalonym turystą, kajakarzem i miłośnikiem wędrówek górskich.
Spali więc pod namiotami mimo jeszcze nieletnich temperatur.
Agata zakradła
się do namiotu Iwony i Daniela, którzy jako rodzeństwo jedyni z grupy spali we dwoje,
nie podlegając podziałowi na panów i panie. Chłopak Agaty nie został wtajemniczony
w tę nocną wizytę.
Przyjaciółka
zamierzała położyć się w środku, oddzielając przyjaciółkę od brata ciotecznego.
Daniel jednak zaprotestował. Powiedział, że jak w namiocie są dwie dziewczyny,
to on musi spać między nimi. Dla symetrii. I że znają się od tak dawna, że Agata
nie odbierze tego jako niestosowne. Zająwszy wywalczone miejsce, objął obie dziewczyny,
pocałował w czoło i zachęcił do przytulenia na czas cichej rozmowy przy zgaszonym
świetle.
„Potem, panie
Bożku, jak już mieliśmy zasnąć, ręka Daniela powędrowała po moim boku na brzuch
i jeszcze niżej”, powiedziała studentka, teatralnie ściszając głos, jakby recytowała fragment powieści traktujący o sekretnej miłości. Podrapawszy
bezwiednie zębami górną wargę, z jeszcze większą uwagą przyjrzała się mężczyźnie.
Piskorek ściskał w dłoniach kajet i długopis, jakby zamierzał przerobić je na
miazgę. Wyraźnie ciekawiły go pikantne szczegóły, tylko wyuczona skromność nie
pozwalała się do tego przyznać. „Starałam się nie poruszyć, żeby go nie spłoszyć,
bo to był miły dotyk. W dodatku tuż obok zasypiała Iwona. Nie chciałam, żeby
się zbudziła. No i, jak się pan nie może nie domyślać, Daniel dotarł między nogi.
Wpuściłam go pod majtki. Z duszą na ramieniu, że nieostrożny szelest zwróci uwagę
Iwony i niemoralna pieszczota się wyda. Chciałam, żeby mnie Daniel dotykał. Najzwyczajniej
w świecie chciałam czuć jego palce. Tak jak w wypadku końskich zalotów i łapania
za piersi, także w to miejsce Daniel dobiegł jako pierwszy. Z dawna żądany, z dawna
wyglądany, cytując kolędę.
Oczywiście o
tajemnicy nie mogło być mowy. Iwona słuchała ciszy jak nietoperz. Śledziła nasze
oddechy i wszystkie ruchy. W końcu nie wytrzymała. Spytała bezwstydnie, co robimy.
Ja spaliłam się ze wstydu. Daniel, zamerdawszy palcem, poszedł w zaparte:
„Śpimy".
Iwona tylko
pokiwała głową.
Pół godziny później
doszło do pocałunków. Iwona ściągnęła bluzkę, nie pozostawiając mi wyboru. Musiałam
się rozebrać do naga. No i, jak to się mówi, mleko się rozlało. Przyroda pokonała
moralność.
Panie Bożku,
oszczędzę panu szczegółów. Powiem tylko, że byłam jak w transie i wcale nie
czułam, że dzieje się coś nadzwyczajnego. Wpuściłam Daniela, jakby ten krok
rozumiał się sam przez się. Tak działają hormony. Nie powtórzy pan tego nikomu,
prawda?”
„Ostrowska do
tego doprowadziła. Szkoda, że pani
nie chce. To byłby dowód na opętanie”.
„Panie Bożku,
zostawmy już te bajki. Proszę powiedzieć coś o sobie. Wspomniał pan o narzeczonej
kilka lat temu”.
„Ach, naprawdę
chce pani tego słuchać? Znaliśmy się, jak z poprzednimi dziewczynami, z oazy”.
„No tak.
Jak mogłam nie pomyśleć!” Agatę Lach rozśmieszyła
wspólnota losu z coraz mniej nieznajomym człowiekiem. „Co się stało? Dlaczego się
pan nie ożenił?”
Piskorek zachęcony
przyjaznym uśmiechem i błyskiem w oczach wyrażającym żywą ciekawość opowiedział
swoje przygody z miłością. Zapytał, dlaczego po fazie fascynacji i przyjaźni poszerzonej
o pocałunki, nieuchronnie nadchodziło znudzenie i dziewczyny zostawiały go na
lodzie. Wyznał też, co go najbardziej gryzło. Że mając ponad trzydzieści lat, wciąż
pozostawał prawiczkiem. „Wszyscy mi mówią, żeby się wreszcie ożenić. Ksiądz radzi, żeby nie słuchać
szóstego przykazania. Że w moim wieku można zaciągnąć pannę do łóżka, byle skutecznie.
Że sakrament zmaże grzechy. A ja nie potrafię. Chyba za bardzo szanuję kobiety”.
„Niech się
pan ich nie boi”, padła rezolutna odpowiedź. „Boże jedyny! Ministrant, a nie wie
jak postępować z dziewczynami!”, zaśmiała się była uczestniczka Ruchu Światło-Życie,
ateistka nie traktująca poważnie ani religii ani Boga.
„Co pani ma
na myśli?”
„Ach, panie Bożku.
Może w pana kościele wyglądało to inaczej, ale u nas...” Także tej części rozmowy
próżno szukać w wydrukowanym wywiadzie z przyjaciółką platformerki, która za
podszeptem złego uwiodła, a następnie podstępnie zamordowała członka rodziny. A Piskorek
usłyszał tyle, że gdyby uwierzył choćby w połowę faktów, musiałby diametralnie zmienić
postrzeganie świata. Niestety, zwierzenia studentki za bardzo różniły się od jego
własnych doświadczeń, by dopuścić do świadomości ich prawdziwość. W jego parafii
opiekunem ministrantów nie był dwudziestoletni Pająk, zawdzięczający przezwisko
nieproporcjonalnie długim rękom i nogom. Dziesięć lat wcześniej tę funkcję pełnił
on sam, też chudy dryblas, Bożywoj Piskorek. Potem dwóch innych chłopców, których
znał dobrze i cenił za przykładne zachowanie. Nikt nie postępował jak rzekomy Pająk.
Nie zapraszał razem z trochę młodszym kolegą dziewcząt do zakrystii i nie demonstrował zwinnośći górnych kończyn. „To było coś w rodzaju chrztu. Każdą nową musieli obmacać”.
W coś takiego Piskorek nie mógł uwierzyć.
Tym bardziej
musiał puścić mimo uszu informację o zachowaniu kleryka na wycieczkach. Według Agaty,
na noclegach obowiązywał strój nocny, składający się jednakowo dla dziewcząt i chłopców
z dwuczęściowego dresu, podkoszulka i majtek. Ksiądz uważał zakładanie stanika do
snu za niehigieniczne i niekiedy własnoręcznie sprawdzał, czy ta albo inna dziewczynka
nie naruszyła regulaminu. „Wielkiej krzywdy nikomu nie zrobił, ale umiał pokazać,
kto rządzi”.
„Niemożliwe!”
Piskorek był wstrząśnięty wagą oszczerstw. Uznawszy, że dziewczyna zaślepiona
nienawiścią do kościoła powtarzała kłamliwe plotki, które w miarę czasu
zastąpiły prawdziwe wspomnienia, musiał zaprotestować.
„A jednak,
panie Bożku. To był terror moralny. Któremu można się poddać i jeszcze bardziej
uwierzyć w świętość księdza, bezkrytycznie przyjmować wszystko, co on mówi i robi,
i panicznie zwalczać tych, co zasiewają wątpliwości, albo odejść z sekty i omijać ją szerokim
łukiem. Iwona wybrała jedną drogę, a ja drugą. Tak to było. Nie musi pan w nic
wierzyć”.
„Nie mogę,
nie potrafię”, dziennikarz powtórzył jak mantrę kilkanaście razy. Między skroniami
czuł pulsujący ból, jakby pielęgniarz-sadysta nanizawszy głowę na teflonową rurkę,
przekładając kateter przez uszy, ciągnął na przemian w prawo i lewo. Krawat z
każdą sekundą ciążył coraz bardziej jak stryczek. Bez zmiłowania wciskał grdykę
do gardła. Trzydziestoletni chłopiec czuł
się jak Miętus zgwałcony przez Syfona. Musiał jak najszybciej odpocząć.
„Nie szkodzi,
panie Bożku. Starczy na dziś?”
„Chyba ta,
pani Agato.”
„Zaprosi
mnie pan na kawę?”
„Słucham?”, powieki
ofiary pielęgniarza-sadysty uniosły się tak wysoko, jakby znienacka w inny otwór
wtargnął kolejny wziernik. Jeszcze nigdy kobieta, a już na pewno nie taka, która
by mu się podobała, nie wystąpiła pierwsza z propozycją spotkania. Takie szczęście
nie mieściło mu się w obolałej głowie jeszcze bardziej niż udział duchownych w molestowaniu
nieletnich.
„Jest pan
wolny i ja nie mam nikogo. Nawet jak z tego nic nie wyjdzie, możemy się po prostu spotkać. Jeśli pan zechce”.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz