Szpitalna Szecherezada 1/2 - Wiktor i Antyteza

http://beautyicon.pl/szpitalne-rewolucje-warszawie-jak-mysli-lekarz
1. 
Życie Wiktora dopiero co zaczęło się układać i nabierać barw: Na studniówce poprosił do tańca koleżankę z równoległej klasy, z którą wcześniej nie rozmawiał wiele, ograniczając się do zdawkowego "cześć", kiedy mijali się na ulicy. Przypadli sobie do gustu i już po kilku wspólnie przetańczonych melodiach, umówili się na spacer po szkole. Pierwsza randka udała się na tyle, że z przyjemnośćią umówili się na wspólne wyjście do kina. Kiedy Wiktor odprowadził ją pod dom po seansie, dziewczyna nie pozwoliła mu się jeszcze pocałować, zasłaniając się swym niedoświadczeniem i zbyt krótkim trwaniem ich znajomości. Ze spuszczoną głową i zły na cały świat poczłapał wtedy do domu. Jego smutek nie trwał jednak długo. Mimo poczucia porażki, następnego dnia rano, Wiktor zdecydował się pójść pod dom swej sympatii i zaproponować jej wspólne pójście do szkoły. Chciał ją przeprosić za "nachalność" poprzedniego wieczora, czyli nieśmiale zadane pytanie: "Beatko, czy mogę cię pocałować?" Reakcja koleżanki przerosła wtedy jego najśmielsze oczekiwania. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję, kilka razy, energicznie pocałowała w oba policzki, by na koniec z pasją zaatakować jego usta. Definitywnie stali się parą. Po trzech latach przerwy, Wiktor znów miał dziewczynę.

W dzień po tym szczęśliwym powitaniu o poranku, miało miejsce inne, jeszcze bardziej nieoczekiwane wyznanie miłości. Tym razem, młodsza siostra jednej z koleżanek z klasy zapytała Wiktora na Facebooku, czy był jeszcze wolny. Poinformowała go, że doszły do jej uszu jakieś plotki, jakoby na studniówkę przyszedł z osobą towarzyszącą i przetańczył z nią cały bal. Chciała, jakoby, zweryfikować prawdziwość tych opowieści. Wiktor flirtował z tą dziewczyną już kilka lat z rzędu, odkąd się poznali i wymienili kontaktami na Facebooku, ale nie traktował tego poważnie, ani też nie spodziewał się, by potajemne, acz nie przesadnie częste, wzajemne wysyłanie sobie komplementów miało dla niej jakieś większe znaczenie. Mylił się. Jak tylko oświadczył, wstydliwie nie przyznając się do spotkań z Beatą, że nie miał dziewczyny, dostał odpowiedź mniej więcej takiej treści: "Super! Bo ja cię kocham!" Oczywiście odebrał ją jako kolejny żart, ale gdy w następnej wiadomości dziewczyna poprosiła o spotkanie, nie było mu już do śmiechu. Nie chcąc ryzykować gniewu osoby, z którą na w pół potajemnie utrzymywał kontakt przez co najmniej dwa lata, umówił się na randkę. Spotkanie w parku, na ławeczce w najbardziej odludnym jego miejscu, zaczęło się i skończyło czułymi pocałunkami, które trwały tak długo, że nie starczyło czasu na poważną rozmowę. W rezultacie, druga dziewczyna nabrała przekonania, że serce Wiktora należało tylko do niej, a Wiktor uwikłał się w równoległy romans - z Martą.

Będąc w klasie maturalnej, Wiktor zaczął udzielać korepetycji, czym mógł zarobić pierwsze w życiu pieniądze, wystarczające mu na drobne wydatki. Dzięki "korkom" poznał kilka atrakcyjnych dziewcząt, z których prawie żadna nie miała chłopaka. Jednej z gimnazjalistek, korepetytor przypadł szczególnie mocno do gustu. Wprawdzie dziewczyna, nie ośmieliła się wyjawnić swych uczuć w pełni i ponad wszelką wątpliwość, ale też nie miała nic przeciwko temu, by, gdy tylko rodziców nie było w domu, witać się i żegnać z Wiktorem pocałunkami w policzek, jakby był bliską koleżanką albo członkiem rodziny, a nie obcym i do tego znacznie starszym chłopakiem, przychodzącym tylko po to, by ją uczyć. Zaczęło się, nie wiadomo jak i kiedy, od niewinnych cmoknięć i krótkich objęć ramieniem. Po kilku tygodniach, na rytuał powitalno-pożegnalny składało się już długie wtulenie w ramiona połączone z co najmniej kilkoma czułymi pocałunkami, wciąż jednak tylko w policzki. Wiktor nie miał jednak najmniejszych wątpliwości, że gdyby tylko podczas wyrażania czułości zbłądził z kursu i zamiast policzka  zwilżył wargami usta młodszej koleżanki, nie stawiłaby oporu. Wręcz przeciwnie, dziewczyna zdawała się pragnąć znacznie więcej niż tylko pocałunku. Jedynie lęk przed wybuchem awantury, gdyby nie udało zachować się dyskrecji oraz poczucie odpowiedzialności powstrzymywały go przed wykorzystaniem zakochania nastolatki.

Wiktorowi powodziło się dosłownie we wszystkim. Cieszył się powodzeniem u dziewczyn, wiodło mu się w szkole. Był niekwestionowanym prymusem. Wysokie oceny na maturze dawały przepustkę na studia w jednej z najlepszych uczelni. Świat stał przed nim otworem. Nic nie zapowiadało nieszczęścia.

Zaczęło się od brązowej krostki pod pachą, która zamiast po paru dniach zniknąć, postanowiła złośliwie rosnąć i grubieć. Aż po paru miesiącach przeobraziła się w twardy guzek. Od głupiego pieprzyka jeszcze nikt nie umarł - uznał Wiktor i z początku nie przywiązał większej wagi do pypcia. Z czasem jednak, głównie po to by ukrócić gderanie bliskich, wybrał się do lekarza.

- Jeśli będzie Pan bardzo nalegać, dam Panu skierowanie do dermatologa. - usłyszał.

- Nie wygląda to groźnie, ale można też usunąć, jak Panu bardzo doskwiera. Na wszelki wypadek dam Panu skierowanie do chirurga. - usłyszał Wiktor miesiąc później, a po upływie jeszcze kilku tygodni,  odziany w biały chałat i rzeźniczy fartuch rosły chirurg o półprzytomnym spojrzeniu, stukając o blat stołu rękojeścią trzymanego w dłoni skalpela spytał obojętnym głosem:

- No to tniemy? - spytał, sepleniąc i cedząc słowa przez zęby jak przez sito.

- Tniemy. - zdecydowanym głosem odpowiedział Wiktor.

Kwadrans potem było już po zabiegu i pacjent mógł wolnym krokiem opuścić budynek powiatowego szpitala. Dopiero dwa tygodnie potem miał odebrać w recepcji wynik jakiegoś badania i udać się z nim do szpitalnego dermatologa na końcową konsultację.

Konsultacja z lekarzem miała być czystą formalnością, wynikającą z wymogów NFZ-tu, wymysłem rządu, posłów, czy biurokracji szpitala - czort wie czego. Czystą formalnością jednak nie była. Wynik testów cytologicznych okazał się pozytywny, diagnoza - rak. Świat Wiktora w mgnieniu oka legł w gruzach.

Jeszcze tego samego dnia, załamany chłopak chwycił za telefon i zakończył wszystkie romanse. I żadne prośby o wyjaśnienie, żadne płacze, szlochy i przeklęcia, żadne "Nienawidzę cię i nie chcę cię więcej widzieć" nie zmieniło jego decyzji. Skasował konta w mediach społecznościowych, zamknął się w pokoju i zabronił siostrze i rodzicom wpuszczać jakichkolwiek jego znajomych. Potrzebował samotności. Chciał zostać sam na sam ze swoją chorobą. Przez kilkanaście dni konsekwentnie nie opuszczał ścian mieszkania, aż do wyjazdu do tego samego miasta, w którym chciał podjąć studia, lecz nie na uczelnię, a w celu terapii.

***

2.
Co za ironia losu. Lato w pełni, upał, nad morzami i jeziorami tłumy ludzi, wieczorne życie w pubach i nabrzeżnych knajpkach idzie pełną parą, dziewczyny - byłe i niedoszłe sympatie Wiktora poznają pewnie nowych kolegów i z nimi oddają się wakacyjnym uciechom, a tu trzeba wstać rano, usiąść w szpitalnej poczekalni wśród smutnych towarzyszy niedoli i zacząć przyzwyczajać się do widoku schorowanych, wymęczonych, głównie starych ludzi. Tak wygląda miejsce rejestracji pacjentów na wydział onkologiczny. Przez szklane drzwi widać jeszcze korytarz prowadzący do pokojów chorych. "Jeśli tu jest psychiczny czyściec" - mówi w myślach Wiktor - "to tam za drzwiami musi być piekło." Siedząca na sąsiednim krześle starsza siostra Paulina, towarzysząca mu tego dnia w drodze na zsyłkę, zapewne myśli to samo, gdyż oboje spuszczają wzrok jeszcze niże niż do tej pory i z kamiennym  wyrazem twarzy, w milczeniu czekają aż nad gabinetem podpisanym "Rejestracja pacjentów" wyświetli się odpowiedni numer oznaczający kolej Wiktora.

Wtem drzwi Rejestracji otwierają się, a z pomieszczenia energicznym krokiem wychodzi z młoda kobieta w białym fartuchu. Dzięki temu, że fartuch nie jest zapięty, Wiktor dostrzega jeszcze krótką szarą spódnicę w kwiatki i koszulę w jakiś wzorek, mocno rozpiętą od góry. Kobieta nosi duże okrągłe okulary, ma puszyste utapirowane włosy i się uśmiecha. Wprost tryska energią. Kroczy wyprostowana, dumna, zadowolona z życia, a idąc korytarzem  mocno stuka butami o podłogę, kręci biodrami i faluje biustem bezbłędnie skupiając na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych w tym miejscu mężczyzn, niezależnie od wieku, stanu zdrowia i statusu zawodowego - młodych i starych, chorych i lekarzy. Przystaje, otwiera szklane drzwi, lecz zanim wejdzie na oddział zamienia jeszcze kilka słów z pewnym pacjentem. Wita się z nim głośno i radośnie, jakby łączyła ich wieloletnia przyjaźń, nazywa go jednak po nazwisku. Nie zniżając siły głosu, bardzo wyraźnie mówi mu, że o wszystkim pamięta i że zaraz ona i ktoś jeszcze (nieokreślone "my") zajmie się jego wynikami i że wszystko jest w najlepszym porządku, i że ten starszy, przygarbiony, suchy jak patyk pan nie ma żadnych powodów do zmartwień, a przecież nikt nie mający żadnych powodów do zmartwień nie zjawiłby się na tym ponurym korytarzu. I ani na sekundę szeroki uśmiech, wręcz radość, nie znika z jej twarzy. "Co jej tak wesoło? Czy to jest przypadek braku współczucia i rutynowego, mechanistycznego podejścia lekarzy do chorych?" - przez moment zastanawia się Wiktor, lecz widząc, że na twarzy tego starszego człowieka, miejsce wyrazu niepokoju zajmuje promienisty uśmiech, Wiktor porzuca mroczne myśli oraz krytyczne opinie wyczytane w internecie i szepcze do siostry:

- Antyteza.

Co? - pyta zaskoczona Paulina, którą nagła uwaga brata wyrwała z własnych przemyśleń.

- Antyteza tego całego smutku i śmierci. - wyjaśnia Wiktor poważnie.

Po chwili zastanowienia, Paulina komentuje uwagę brata:

- Oj, braciszku, będziesz miał tu nie byle jaką opiekę! - po czym oboje zaczynają chichotać.

Nie tylko oni zresztą. W odpowiedzi na głośny szept Pauliny, usta jeszcze dziesięciu osób mimowolnie rozszerzają się w dyskretnym uśmiechu.

***

3.
Zapadła noc. Po dniu naznaczonym wczesną pobudką, poranną rejestracją w "czyśćcu", wywiadem medycznym, pobraniem krwi, ogólnym badaniem, prześwietleniem tomograficznym i konsultacjami z kolejnymi lekarzami, wieczór i noc jawiły się Wiktorowi czasem zasłużonego odpoczynku. Od kilku godzin leżał samotnie w dwuosobowym pokoju i czekał na sen, który jednak z każdą godziną opóźniał swoje nadejście. Nazajutrz na drugie łóżko na pewno dokwaterowany będzie jakiś inny pacjent i Wiktor nie będzie już sam, ale to nie powinno być przesadnie straszne - o ile tylko ten człowiek nie będzie chrapać i nie będzie nazbyt skory do rozmów. Tym co miał przynieść następny dzień Wiktor nie zaprzątał sobie  jednak głowy. Za dużo miał świeżych wspomnień i wrażeń do przemyślenia.

Wtem od strony drzwi do uszu Wiktora dotarł pewien szum, dźwięk przypominający szuranie nogami o podłogę. Dźwięk ucichł na chwilę i ktoś - ponad wszelką wątpliwość ktoś rzeczywiście musiał wejść do pokoju - po cichu, bardzo wolnym ruchem zamknął drzwi, po czym intruz wznowił wędrówkę, obszedł łóżko Wiktora i zatrzymał się na wysokości jego głowy. Dopiero w tym momencie Wiktor odważył się podnieść powieki by sprawdzić, kim jest niespodziewany gość. W półmroku rozjaśnionym przez światło latarń dostające się przez nie całkiem zasłonięte okno dostrzegł kobiecą postać w białym lekarskim fartuchu i z puszystą fryzurą na głowie.

- Nie śpisz jeszcze? - spytała szeptem lekarka.

 - Jakoś mi się nie udaje zasnąć.

- Tak myślałam. W tych warunkach trudno o mocny sen. - powiedziała i przysiadła na brzegu łóżka.

- Mogę? - spytała i, nie próbując nawet doczekać się odpowiedzi, dodała:

- Mam na imię Sandra, a ty Wiktor, z tego co pamiętam.

- No tak. - odpowiedział młodociany pacjent, zaskoczony przyjściem lekarki i nie mogąc zrozumieć powodu tej nocnej wizyty.

- Pomyślałam, że może ci się nudzić, a sama też nie mam się do kogo odezwać na nocnym dyżurze. Ale jak chcesz być sam to powiedz, zostawię cię w spokoju.

- Nie, nie o to chodzi. Ja tylko nie wiem co powiedzieć. Niech pani zostanie. - wycedził w końcu, siląc się na chociaż jako taki uśmiech i czując przy tym przyspieszoną akcję sersa oraz przykrą suchość w gardle, paraliżującą jego słowa.

- Jestem tu najmłodszy, prawda? - spytał, wiedząc, że pytanie to nie wymagało odpowiedzi, ale żaden lepszy pomysł na podtrzymanie konwersacji nie przyszedł mu do głowy.

- Teraz tak. - odparła Sandra łagodnym głosem i po chwili milczenia skierowała dłoń na czoło Wiktora.

- Ona cię musi bardzo kochać. - szybko zmieniła temat. - Dziewczyny na ogół boją się wiązać z kimś chorym, a ona przesiedziała z tobą całe rano. Była bardzo przejęta.

- Kto? Tam przy rejestracji? To była moja siostra.

- A ja myślałam, że to twoja dziewczyna. Szkoda. - odpowiedziała lekarka i po raz drugi pogłaskała Wiktora po głowie. Przekonawszy się, że takie głaskanie sprawiło mu przyjemność, postanowiła przez jakiś czas nie przerywać.

- Dlaczego szkoda? - spytał Wiktor po chwili, nie wiedząc jeszcze jak zareagować na przyjemny dotyk lekarki, tak by z jednej strony nie zaprzestała głaskania, z drugiej zaś by nie okazać się niedostatecznie męskim.

- Bo jest ładna. Trochę podobna do ciebie. W miarę wysoka, dość szczupła i mądrze jej z oczu patrzy. Do takiego przystojniaka pasuje taka właśnie dziewczyna.

- Dziękuję.

- Za co? Przecież to tylko prawda.

Powiedziawszy to Sandra przerwała głaskanie i zrobiła coś, czego Wiktor, ani chyba nikt, kto by się znalazł na jego miejscu, nie mógł się spodziewać. Nagle uniosła kolana, siedząc obróciła się jeszcze bardziej w stronę Wiktora i położyła się obok niego na boku, ponownie kładąc dłoń na jego głowie.

- Będzie wygodniej, jak mnie obejmiesz ramieniem, o ile tylko nie masz nic przeciwko temu. - zaproponowała wesołym głosem i cicho się zaśmiała, tak jakby śmiała się nad własną bezpośredniością i spodziewaną nieporadną, nieśmiałą reakcją chłopaka.

Wiktor skwapliwie skorzystał z zaproszenia i po chwili, na szpitalnym łóżku leżeli przytuleni do siebie: on - dziewiętnastoletni pacjent w przededniu swej pierwszej w życiu serii cytostatyków i ona - prowadząca jego terapię dwudziestoośmioletnia początkująca lekarka. Spędzili tak bez ruchu wiele długich minut, jakby przywykając do siebie nawzajem i przyzwyczajając się do bliskości i dotyku, po czym Sandra powoli zbliżyła twarz do buzi chłopaka i na jego usta złożyła długi delikatny pocałunek.

Czy to z wrażenia, czy ze strachu, chłopak ani drgnął. Dopiero gdy wilgotne usta Sandry zniknęły z jego zamkniętych warg otworzył oczy i ujrzał nad sobą wciąż uśmiechniętą, ale inaczej niż w dzień, nieco zamyśloną twarz wpatrzonej w niego lekarki. Zdało mu się, że badała go wzrokiem, jednocześnie pytając o wrażenie i prosząc o rewanż. W końcu Wiktor przemógł tremę i odważył się poruszyć. Nie przerywając milczenia wyciągnął ręce do góry, objął lekarkę za szyję, wplótł palce w jej włosy i ledwie wyczuwalnym pociągnięciem dał jej znać, by ponownie się do niego zbliżyła. Ich usta znów spotkały się w delikatnym, tym razem krótkim pocałunku, po którym Sandra kilkakrotnie całując Wiktora w policzek przesunęła usta w pobliże jego ucha i szepnęła:

- Szkoda, że to nie twoja dziewczyna, Wiktorku. Nauczyłaby cię, że do całowania kobiety można użyć języka. - po czym złożyła kolejny zmysłowy pocałunek na jego policzek.

Na taką zachętę Wiktor nie mógł pozostać obojętny. Przypomniał sobie pocałunki z Beatą w przedsionku jej domu oraz z Martą w parku. Przed oczami mignęła mu też postać półnagiej Klaudii, dawnej koleżanki z klasy i pierwszej dziewczyny, z którą "chodził" w gimnazjum. Wspomniał swój pierwszy pocałunek z Klaudią, podczas którego omal nie pogryźli sobie warg nawzajem - z nieporadności. Uśmiechnął się wreszcie, bardziej sam do siebie niż do lekarki, zrozumiawszy, w jak szczęśliwym położeniu się znalazł. Był sam na sam z Sandrą - takie szczęście w nieszczęściu - dzięki czemu mógł znów poczuć się mężczyzną. Postanowił, choćby w jakimś stopniu, przejąć inicjatywę. Całym ciałem przysunął się do lekarki, skierował jej głowę na poduszkę i, teraz będąc samemu u góry, przystąpił do całowania.

Włączenie do miłosnej gry języka przyniosło jeszcze jeden, wbrew pozorom, zaskakujący  skutek: Wiktor poczuł, że dokuczliwe napięcie mięśni, trapiące go odkąd Sandra zamknęła drzwi jego pokoju i nieznośnie ograniczające jego ruchy i wolę, zupełnie ustąpiło, a jego dotąd zupełnie bierne drugie ja, leniwie spoczywające w spodenkach piżamy, zaczęło przejawiać pewną aktywność. "Rany boskie!" - pomyślał radośnie Wiktor - "pierwszy raz od wyroku próbuje stanąć." - Wyrokiem nazywał diagnozę, po uzyskaniu wyników badań cytologicznych. W tym nagłym przypływie entuzjazmu, Wiktor skierował dłoń w okolice serca partnerki, lecz Sandra, upewniwszy się, że ręka Wiktora nie znalazła się na jej piersi przypadkiem, nieoczekiwanie dla niego, ostudziła nagły zapał chłopaka.

- Nie dzisiaj, Wiktorku. Zaczekaj. Mamy czas. - powiedziała i zamknęła mu usta silnym pocałunkiem, nie pozwalając mu niczego odpowiedzieć.

Po chwili, na wąskim szpitalnym łóżku, przykryci jedną szpitalną kołdrą i połączeni wspólnym szpitalnym losem, stykając się ramionami leżeli na wznak oboje: on - pacjent i ona - lekarka, dzięki której on na chwilę zdołał zapomnieć o chorobie. Przez kilka chwil leżeli w milczeniu, aż Sandra przerwała ciszę:

- Wiktorku! - szepnęła. - Wiktorku, opowiedz mi...

Nie kończąc zdania, bezceremonialnie wsunęła dłoń pod materiał jego piżamy i natychmiast sięgnęła palcami za jego przyrodzenie - miękkie, niewinnie spokojne, uśpione.

- Spokojnie Wiktorku. - szepnęła, choć wcale nie musiała go uspokajać.

Zaskoczony Wiktor tylko na chwilę zastygł w drętwym bezruchu. W mgnieniu oka przywykł jednak do nowego dotyku i bez wstydu poddał się delikatnym pieszczotom. Czuł, że mógł Sandrze ufać.

- Wiktorku, miałeś już kogoś? Opowiedz mi o swojej dziewczynie. Albo o dziewczynach. Chcę wiedzieć o tobie wszystko.

Noc nie była długa. W przeciwieństwie do planowanego leczenia. Sześć, a w dalszej perspektywie nawet dwanaście tygodniowych kursów stacjonarnej chemoterapii. Wiktor i Sandra mieli spędzić razem jeszcze nie jedną noc na szczerej, intymnej rozmowie. Następnym razem, kolej na zwierzenia przypadała Sandrze.

***




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz