Francesco Hayez "Il bacio" |
Kim jestem?
Na imię mam Ala. Studia na ukończeniu. Czyli już nie siksa i jeszcze nie stara
baba. W wieku dwudziestu lat byłam nadal dziewicą. Wtedy ostatni raz przyjęłam
zaproszenie na kawę. Chłopakowi się nie spodobało, co myślę o efekcie
cieplarnianym, dał do zrozumienia; chyba niechcący, wręcz nieświadomie; że
jestem głupia, więc pocałunek, po którym obiecywałam sobie zbyt wiele, nie
zasmakował. Pierdoła nie zaliczył pierwszej w życiu dziewczyny. A byłam już
prawie zdecydowana po paru randkach dać się przelecieć. Od tamtej pory w
sprawie dziewictwa nic się nie zmieniło.
Żeby
uprzedzić niektóre pytania: Nie, nie wolę kobiet i nie jestem oziębła. Po
prostu przegapiłam kilka okazji na etapie liceum. Nie spieszyło mi się. Nie rzucałam
się byle komu na szyję. Nie łażę po klubach, nie przenoszę internetowych
znajomości w tak zwany real, nie mam kogo wyrwać na studiach, bo w grupie mam
całych półtora faceta. Jeden zajęty, drugi homo. Czyli nie do wzięcia.
Jechałam do
Krakowa na rozmowę kwalifikacyjną. Nie po to żeby dostać tę pracę. Firma
oferowała za mało i wymagała za dużo. Chodziło mi bardziej o to, żeby się
przejechać i pomieszkać trzy dni u Roberta. Ciocię i kuzynki też lubię, ale co
wujek, to wujek. Już wiecie, że jego szczególnie mocno lubię. Pewnie dlatego,
że to miłość wzajemna. Tak przynajmniej sobie tłumaczę.
Odebrał mnie
z dworca. Czekał na peronie. Z daleka pomachał kapeluszem. Jak go zobaczyłam
wesołego jak ratlerek, podskoczyłam z radości, ale powstrzymałam się od biegu.
Damie nie przystoi szaleć i rzucać się wujowi na szyję.
Przywitaliśmy
się bez zwyczajowych trzech cmoków w policzek. Robert od kilku spotkań stosował
wariant bardziej młodzieżowy. Zderzenie prawych pięści zwane żółwikiem. Później
nadrabiał zaległości. Zawsze się znalazł jakiś pretekst, żeby przytulić
bratanicę żony. Odkąd się znamy, czyli od ślubu z ciocią, okazywał mi sympatię,
słuchał uważnie, co mam do powiedzenia, co w rodzinie nie zawsze jest
oczywiste, służył radą i pomocą. Zawsze mogę na niego liczyć.
Tym razem
żółwik był weselszy niż zwykle. Robert, zamiast stuknąć pięścią w pięść, złapał
mnie za rękę, potrzymał parę sekund i przyciągnął do siebie. Żeby
przytulić. Przyzwoicie. Bez żadnych podtekstów. Jak zwykły kochający wujek. No,
może trochę niezwykły, bo mimo czterech dych na karku trzymają się go żarty
godne młodzieniaszka. Może dzięki temu, że wychowuje nastoletnie córki, może z
zupełnie innego powodu.
No tak,
kuzynki. Starsza z pierwszego związku cioci i jej przyrodnia siostra spłodzona
przez Roberta. Szesnaście i dwanaście lata. Tylko patrzeć jak zaczną się
prowadzać z chłoptasiami, zamykać się z nimi w pokoju i lizać przy zgaszonym
świetle. Jak któregoś dnia wujek, nie wiedząc, że są goście, wejdzie po coś i
zastanie córcię toples na kolanach koleżki z osiedla. A co ze mną? Mam z
siedmioma całusami opisanymi w pamiętniku zostać w tyle?
- Robert, mogę cię o coś poprosić? – Stanęłam w
pewnej chwili, gdy przechodziliśmy pod ulicą Westerplatte. Prowadził mnie za
rękę jak tata małe dziecko tudzież chłopiec miłą sercu dziewczynę, toteż musiał też się zatrzymać, obracając się twarzą do mnie. – Tylko nie chcę, żeby się
ktoś dowiedział.
- Hm. – Wujek mruknął, udając, że się zastanawia,
mimo że miał już gotową odpowiedź na tę i na wiele innych okazji. - Możesz poprosić, ale musisz się dobrze zastanowić, bo
wiedz, że spełnię każde twoje życzenie z wyjątkiem morderstwa.
To było jak
powiedzenie „sprawdzam” w pokerze. Robert sprowadził mnie z poziomu obłoków na
ziemię. Znam go. Jak coś obieca, to to zrobi. Nagle mgliste marzenie mogło stać
się twardą rzeczywistością. Musiałam się błyskawicznie zastanowić, czy naprawdę
byłam gotowa na krok, który od kilku dni chodził mi po głowie.
- Każde?
- Każde. Ale tylko jedno życzenie, nie więcej.
- I nikt się nie dowie?
- Skoro ma być tajemnica, to nawet tobie nie powiem.
- Chcę... – Tym razem ja zrobiłam sztuczną pauzę,
żeby przetrzymać go w niepewności. – żebyś mnie pocałował. Tak normalnie. W
usta.
- Dobrze – odpowiedział, jakby prośba nie wywarła na
nim najmniejszego wrażenia. – Ale nie w tej chwili.
Zamiast do
samochodu zaprowadził mnie do galerii handlowej. Bez wyjaśnienia, dlaczego
zmieniliśmy kierunek spaceru. W ogóle bez słowa. Myślałam, że zapomniał czegoś
kupić, a dzięki temu, że się zatrzymaliśmy, sobie przypomniał. Przeszło mi
przez myśl, że dostanę prezent. Że kupi mi dżinsy, przypominając scenę z filmu
o nieletnich prostytutkach. Bo oczywiście nie może mnie po prostu pocałować.
Tak zwyczajnie, z języczkiem, jak całował chyba niejedną panią, zanim się
ożenił. Przynajmniej dwie, ciocię i pierwszą żonę. Podobno miał jakąś niemotę,
z którą się rozwiódł po roku. Nie byłby sobą, gdyby nie podszedł do zadania
kreatywnie.
Minęliśmy
jednak wszystkie butiki. Zatrzymaliśmy się w bezludnym narożniku między windą a
szklaną ścianą. W galerii tłumy, a my w tym kącie zupełnie sami. „Nareszcie.
Teraz mnie pocałuje”, odgadłam zamiar Roberta. Ucieszyłam się i posmutniałam
jednocześnie. Wyobrażałam sobie bardziej romantyczne warunki. Kanapę, fotel,
czy choćby tylne siedzenie w samochodzie. Na korytarzu w galerii można się
cmoknąć, można się mechanicznie przelizać, ale nie podniecić. A przecież więcej
pocałunków z wujem nie będzie. Tylko ten. Na stojący, byle jaki, w niczym nie
lepszy od poprzednich. W ogóle śniłam o Bóg wie jakiej powodzi uczuć,
huraganowych porywów serca do trzystu kilometrów na godzinę z wyładowaniami
atmosferycznymi i gradobiciem, a jak przyszło co do czego, przyszliśmy do
sklepu jak kumple pośmiać się, pogadać, załatwić biznes. Nie czułam się ani
trochę szczególnie. „Dzięki, wujaszku. Pokazałeś, gdzie moje miejsce. Wielkie
wyznanie miłości sprowadziłeś do przyjacielskiego wygłupu. Dzięki, że nie
wyśmiałeś wprost i że się nie gniewasz”, mogłabym powiedzieć. Powiedziałam
milczącym uśmiechem.
- Hm. Pocałować, powiadasz – odpowiedział na moje
myśli, przyłożywszy palec do mego czoła, żeby odgarnąć kosmyk włosów za ucho.
Stanął blisko. Przekroczył granicę intymną bez kontroli dokumentów. Jemu wolno
w dowolnym miejscu i dowolnej porze. Należy do mojej grupy Schengen. – Tu się
często całują nastolatki. Czyli miejsce w sam raz do tego celu.
- Nikt nas nie zobaczy? – Gdyby ktokolwiek inny
postawił stopę między moimi stopami jak Robert, wewnętrzny niepokój zmusiłby
mnie do odruchowego cofnięcia się, do obrony przed intruzem. Tymczasem z nim
nie czułam żadnego zagrożenia. Podniecenia też nie. Tylko błogie nic. Bezgraniczną
ufność. Kiedyś się w nim rozpuszczę jak kryształ cukru w kropli wody, albo on
we mnie i nie odnotuję zmiany. Bo stan naturalny jest tak oczywisty, że nie ma
czego odnotowywać.
- Może nie, jak się pospieszymy.
Można
wszystko powiedzieć o zachowaniu Roberta w tamtej chwili, tylko nie że się
spieszył. Pogładził mnie po policzkach. Ślamazarnie przybliżył nos do mojej
buzi, czubkiem dotknął skóry dwa czy trzy razy, prawie nieodczuwalnie, okrążył
mój nos, wciągnął powietrze, obwąchał górną wargę, ale nawet nie myślał
pocałować.
- Może zdejmiesz plecak? – zażartowałam, obejmując go
w pasie. Plecak mój na jego grzbiecie. Nie pasował do zielonego kapelusza z
ptasim piórkiem, ale Robert musiał mi pomóc taszczyć te trzy kilogramy. Na nic
przywoływanie ducha feminizmu i równouprawnienia do noszenia ciężarów. Bagaż
należy do mężczyzny, i basta.
- Tak. Masz rację. – Postawił plecak przy nodze.
Powtórzył
obwąchiwanie. Objął nim policzki, uszy, a nawet czoło. A mnie ślina zaczęła się
zbierać pod językiem, jak w oczekiwaniu na wyjątkowo smaczne danie. Kiedy
kelner przynosi kremową zupę pomidorową z liściem mięty. Przytknęłam wargi do
policzka Roberta, przypominając o celu, w jakim mnie przyprowadził w zaciszne
miejsce. A on jakby niczego nie poczuł. Z prędkością żółwia zapadającego w sen
zimowy zaczął wodzić ustami wokół mojej buzi, chuchając anemiczną ciepłomokrą
bryzą prosto z płuca.
- Robert – szepnęłam jego imię. – Na co czekasz?
Domyśliłam
się. Chciał, żebym to ja pocałowała jego. Ale nie tak się umawialiśmy. Niemniej
przyciągnęłam go do siebie. Wsunęłam dłoń we włosy. Mruknął, dając znać, że
czesanie przypadło mu do gustu. Przybliżył usta do moich. Poczułam jego oddech.
Mało tego. Gdyby ktoś spróbował wcisnąć zapałkę między nasze buzie, z trudem by
mu się udało. Robert rozchylił wargi. Powoli zwiększał szparę, aż górną wargą
oparł się o mój nos, a dolną dotknął podbródka. „Myszka w paszczy lwa”,
pomyślałam o sobie, „Śledź w buzi wieloryba”. Czekałam, aż zamknie usta,
pożerając mnie. Nie wiem, na co on czekał. Aż spróbuję zjeść jego usta? Aż
wystawię język, żeby wessać ślimaka? Gdybym miała wiele prób jak w grze
komputerowej, wypróbowałabym każdy wariant. Reguły były jednak jasne: tylko
jeden pocałunek. Wybrałam więc wyczekującą bierność.
- Wybieram geometrię pocałunku. Nie chcę, żebyś potem
powiedziała, że nie umiem się całować.
- Ha, ha, ha! – Nagle zrobiło mi się wesoło. Wujek
przez kilka minut ochuchuje mnie w miejscu publicznym. Pomijając już, że to
rodzina. Jakby nas ktoś zobaczył, co by pomyślał? Jak nic, że się liżą
zboczeńcy i w ogóle zaraz zrzucą ubrania. A ja nawet nie czułam podniecenia.
Robert chyba też nie. Tylko beztroskie szczęście. Jak przedszkolaki na hamaku.
- To nasz pierwszy i możliwe że jedyny pocałunek w
życiu, Alu. Nie myślałaś chyba, że zaryzykuję nadmierny pośpiech.
Po tym
zdaniu pocałowałam go z całej siły w policzek, zahaczając o kącik, gdzie łączą
się wargi.
- To się nie liczy. To ty mnie pocałowałaś.
- Wiem. Ja mogę, ile chcę. – Powtórzyłam buziaka
kilka razy.
W odpowiedzi
Robert przyciągnął mnie za biodra. Nosem ubódł w dołeczek obok mego nosa.
Powstrzymał się od pocałunku. Na dole też ubódł. Chciałam spytać, co czuje. Ale
to by było głupie. Wiadomo, kiedy facetowi staje.
Musnął mnie
wreszcie w górną wargę. Formalnie to był
pocałunek, ale nie wierzyłam, żeby w ten sposób chciał zakończyć zabawę.
Należało nam się więcej.
- To też się nie liczy – odpowiedział na nieme
wątpliwości. – Kiedyś mi się zwierzyłaś, że nie masz czucia w górnej wardze.
Pamiętał! To
prawda. Mając pięć lat upadłam na twarz na lodowisku. Miałam zszywaną wargę. I
rzeczywiście gorzej nią czuję. Dotyczy to oczywiście pocałunków. Każdy kto
spróbował, odszedł z kwitkiem.
- Teraz ja mam do ciebie prośbę.
- Spełnię każdą poza morderstwem – odpowiedziałam
słowami Roberta. Dokładnie tak, jak czułam. A czułam nie tylko, że mu ufam i
się świetnie bawię, ale też trzepot motylich skrzydeł w brzuchu. To już nie był
wstęp do pocałunku. To co robił ze mną wujek, to była gra wstępna.
Niepostrzeżenie coraz bardziej skuteczna.
- Pocałujesz mnie jutro?
- Tak! – zaatakowałam jego wargi, najlepiej jak
umiałam.
- Poczekaj. Twoja kolej dopiero jutro. A teraz... Hm.
Mogę zrobić pierwszy krok, ale chyba nie dokończę pocałunku. – Robert odsunął
się o kilka centymetrów. Dotknął dołeczka, gdzie gardło graniczy z mostkiem, po
czym przeciągnął dłonią wzdłuż górnego rąbka mojej bluzki. Pogłaskał dekolt.
Serce podskoczyło mi do gardła. Byłam wilgotna na
dole. Na górze mężczyzna zaznaczał stan posiadania. Potwierdzał, że należę do
niego.
- Dlaczego nie skończysz?
- Bo pocałunek musi obowiązkowo objąć niektóre
miejsca. O, tutaj – Robert dotknął szyi – i tutaj – dotknął skrawka piersi
nieokrytego bluzką – i tutaj – wsunął palce w miejscu najgłębszego wcięcia
bluzki, pod pasek stanika łączący miseczki. Bezczelnie. Niedwuznacznie. – Tutaj
nie mamy odpowiednich warunków. Możemy zacząć, ale dokończyć trzeba będzie w
domu.
- Kiedy? – spytałam szeptem, żeby nikt z nieobecnych nie
podsłuchał.
- Dziś, jutro, kiedyś. Jak będzie można. – To mówiąc,
obejrzał się za siebie, sprawdzając, czy nadal jesteśmy sami, po czym zacisnął dłoń
na mojej piersi. Niewiele poczułam przez stanik, ale fizyczne doznania nie były
akurat najważniejsze. Liczyło się, że dostrzegł we mnie kobietę.
Objęłam go za
szyję obiema rękami i złożyłam kilka długich czułych pocałunków na policzek.
- Robert, wolałabym, żebyś tak dotknął na gołą skórę –
szepnęłam mu do ucha w trakcie pocałunków
- Ja też. – odpowiedział i uszczypnął mnie wargami pod
uchem. Na koniec, wciąż obejmując mnie w talii i drugą ręką nie przerywając
prasować stanika, odchylił plecy i powiedział: - A teraz wyjmij komórkę. Wyślij
mi sms.
- Jaki?
- Robercie, pociąg mi uciekł. Przyjadę następnym. Przepraszam
– podyktował, po czym wyjaśnił, po co ten trick: - To w razie by się ktoś pytał, co nas tak długo zatrzymało.
A teraz idziemy na lody
Gdy chowałam
telefon do etui, chwycił mnie za podbródek, przytrzymał nieruchomo buzię i objął
ustami moją dolną wargę. Delikatnie zassał. W ten sposób rozpoczął spełnianie życzenia.
Jak i kiedy dokończył, i czy w ogóle próbował kończyć, niech lepiej pozostanie tajemnicą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz