1. Prolog
W ciemny grudniowy poranek Kazimierz Woliński jak co
dzień całuje żonę, dzieciom życzy sukcesów w szkole i z teczką w ręce opuszcza
mieszkanie. Zjeżdża windą z siódmego piętra. Staje w kolejce do kiosku Ruchu, gdzie
kupuje „Słowo Powszechne”. Prosi też o cztery tubki miętowej pasty do zębów, z
fluorem. Kioskarka wydaje tylko dwie, twierdząc, że więcej past z wczorajszej
dostawy już nie zostało. Kłamie oczywiście. Większą część schowała dla
znajomych oraz żeby mieć co wymienić na deficytowe towary z innych
sklepów. Woliński bez słowa pakuje zakupy. W myśli formułuje ironiczne zdanie,
którym wieczorem rozpocznie nową kartę pamiętnika: „10. grudnia 1981 roku
podstawowa komórka społeczna zamieszkała przy ul. Cybernetyki odnotowała
znaczącą poprawę zaopatrzenia w środki czystości osobistej. Jest to kolejny w
tym tygodniu sukces gospodarki socjalistycznej po zakupie znaczącego zapasu
papieru toaletowego w poniedziałek. Rodzina Wolińskich wypracowała tym samym
200 % normy, dając przykład zaradności godny pokazania w Polskiej Kronice
Filmowej”.
Wtem jakiś mężczyzna, który przed chwilą też kupował
gazetę, a teraz zmierza w kierunku przystanku, odwraca się niespodziewanie i
pyta o nazwisko:
- Towarzysz Woliński? – Ubrany w ciemnoszary płaszcz,
w czapce zakrywającej czoło i uszy kolorystycznie nie różni się bardzo od spojonej
mrozem gleby trawnika. Twarz owalna, wąsy à la Lech Wałęsa. W mroku przed
wschodem słońca trudno krótkim spojrzeniem zarejestrować więcej szczegółów
twarzy. Gdyby ktoś potem miał zapytać, jak wyglądał ten nieznajomy, Woliński
odpowiedziałby tylko, że jak typowy pracownik umysłowy. Tajniak.
- Słucham? – zapytany odruchowo udaje, że nie
dosłyszał. Zdobywa cenne sekundy do namysłu, jak wybrnąć z niewygodnej
sytuacji.
- Towarzysz Woliński, prawda? Pan mnie nie zna, za to
ja pana znam doskonale – tajniak mówi szybko i wyraźnie, rzeczowo.
- Nie rozumiem. Przepraszam, spieszę się. – Woliński
próbuje wyminąć nieznajomego.
Wąsacz stoi niewzruszony. Nie przeszkadza.
- Jak pan chce, panie doktorze. Dziś jest pan wolny.
- Słucham? – Woliński, słysząc jednoznaczną groźbę,
odwraca się jednak.
- Wiemy wszystko: powielacz w piwnicy na Marchlewskiego,
skład na Solcu, Orwell, Pasternak, Sołżenicyn. Wolna oficyna wydawnicza –
tajniak sylabizuje nazwę nielegalnego wydawnictwa, tak jakby parodiował słynne
„mamy wreszcie niezależne samorządne związki zawodowe” przewodniczącego
Solidarności, słowa pełne patosu, które rok wcześniej obiegły cały kraj. Esbek
był wtedy w Gdańsku, słyszał przemówienie. – Panie Woliński, niech pan zniknie
na parę tygodni.
- Słucham?! Co pan wygaduje?
- Nie mam czasu na długą rozmowę. Albo pan spieprzasz,
najlpiej jeszcze dzisiaj, i chowasz się pod ziemię, albo przybędzie nam jeszcze
jedna wdowa i dwoje sierot.
- Pan mi grozi?! – Woliński udaje zdziwionego.
- Ostrzegam, panie doktorze, choć nie powinienem.
Doceniam, co pan robi. Do widzenia. – Tajniak odwraca się na pięcie, kończąc
rozmowę. – Jeszcze jedno – Zatrzymuje się, żeby wyrazić ostatnią myśl – nie
wiem, kiedy dokładnie będzie akcja, może dziś, może za tydzień, ale jest pan na
liście aresztowań. I na wszelki wypadek, proszę się nie wygłupiać. Drukarni i
książek pan nie uratuje. Najwyżej może pan ostrzec Makulskich i Lifczyk. Inni
nas nie interesują. Żegnam.
***
2. Przyjazd
Pierwsza noc na nowym miejscu nierzadko upływa bezsennie.
Zwłaszcza kiedy ma się już swoje lata i nawyki. A to materac za miękki, a to
łóżko za szerokie, a kołdra za krótka. Woliński, mimo że położył się
wcześnie, nie zdołał usnąć. Nie pomogło nawet zmęczenie podróżą. Leżał tylko z
zamkniętymi oczami, nie mogąc przestać myśleć. Wspominał.
Po pracy zatrzymał się na chwilę w konspiracyjnej
drukarni, powiedział pani Lifczyk o rozmowie z esbekiem, po czym udał się na
dworzec. Nocnym pociągiem dojechał do Wrocławia. Potem trzy godziny PKS-em i
pieszo pod podany przez żonę adres. Targany niepewnością, czy kogokolwiek
zastanie, jak zostanie przyjęty i czy w ogóle powinien był opuszczać Warszawę.
„Co jeśli ostrzeżenie tajniaka było prowokacją? Co, jeśli blefował? Czyż
uciekając, nie potwierdzam tylko ich podejrzeń? Może wcale nie znali adresów i
nie mieli dowodów na udział Makulskich i Lifczyk. A teraz przeze mnie mają haki
i na kierownictwo redakcji i na dzieciaków kolportujących bibułę”.
Drzwi otworzyła ciemnowłosa nastolatka. Spodziewając się
kogoś innego, nawet nie sprawdziła przez wizjer, kto przyszedł.
- Dzień dobry – wydukała zaskoczona, prześwietlając
przybysza pytającym spojrzeniem.
Woliński również z ciekawością przyjrzał się młodej
osobie. Domyślił się, że dziewczyna chodziła jeszcze do szkoły średniej. Najbliższym
miastem uniwersyteckim był Wrocław oddalony o dobre trzy godziny jazdy
autobusem, więc gdyby studiowała, najprawdopodobniej zostałaby w ten
weekend, w środku semestru, w akademiku, a do domu przyjechała dopiero na
przerwę świąteczno-noworoczną. Uwagę przybysza przykuła jednak przede wszystkim
halka nastolatki. Różowa, nad dekoltem obrobiona gustowną koronką, z jedwabiu
bardzo dobrej jakości, zagraniczna z Pewexu. Przylegająca do ciała. Zauważył też,
że pod halką brakowało stanika. Okrągła buzia i dwie półkule obleczone cienkim
materiałem przywodziły skojarzenie ze świeżymi bułkami prosto z pieca, z
chrupiącą skórką i wnętrzem miękkim jak gąbka. „Głodnemu chleb na myśli”, pomyślał
uciekinier z dużą dozą autoironii.
Nie było mu jednak wcale do śmiechu. Nie wiedział, jak
się przedstawić. Ze wszystkich wersji mów powitalnych, jakie miał przygotowane na
wypadek, gdyby drzwi otworzyła dawna przyjaciółka żony, której nigdy nie poznał
osobiście, albo jej mąż, lub też ktoś zupełnie obcy, żadne nie pasowało do
sytuacji.
- Dzień dobry. Ja do pani Ewy Kapucewicz. Zdaje się,
że to twoja mama – odezwał się w końcu warszawski wydawca samizdatu, czując się
jak prawdziwy przestępca, oszust i gwałciciel, nie wierząc, by dziewczyna wpuściła
go do domu.
- Mamy nie ma w domu – odpowiedziała młoda brunetka,
cofając się o pół kroku w głąb mieszkania – ale niedługo przyjdzie.
- Mogę wejść i na nią zaczekać?
- Tak. Proszę – dygnęła dziewczyna.
Mimo że patrzyła gościowi śmiało prosto w oczy, sprawiała
wrażenie nieco zagubionej. Najwyraźniej nie wiedziała, jak się zachować.
Zamknęła drzwi na zasuwkę, poczekała, aż nieznany mężczyzna zdejmie płaszcz i
buty, uśmiechnęła się szeroko, maskując zakłopotanie.
Woliński pomyślał o własnej córce. Że po powrocie będzie
musiał ją wyczulić na pewne sprawy, przede wszystkim ostrzec przed
obcymi mężczyznami i oduczyć dziecięcego zaufania do dorosłych.
- Jak masz na imię? – zapytał ładną nastolatkę, z
którą spodziewał się spędzić najbliższe tygodnie pod jednym dachem.
- Magda.
- Pięknie. Kazimierz – pochwalił kurtuazyjnie i
przedstawił się sam, wyciągając prawą dłoń do Magdy. Ze zwyczajowego całowania po rękach zrezygnował, nie chcąc wyglądać staroświecko.
Pomyślał przy tym skrycie, że dziewczyna ma szczęście, że
trafiła właśnie na niego. Ktoś inny mógłby położyć krzyżyk na azylu, podwinąć halkę
i zgwałcić bezbronne dziewczę bez świadków i bez kary.
Dodał, że chciałby skorzystać z łazienki. Skoro nie brał
siłą małolaty, musiał się odświeżyć, by wyglądać i pachnieć przynajmniej
znośnie.
Magda weszła do pokoju. Zaczekała na Kazimierza na fotelu,
zostawiwszy drzwi otwarte na oścież na znak, że zaprasza gościa.
We dwoje spędzili dwadzieścia minut, może pół godziny, do
przybycia mamy dziewczyny. Woliński skrzętnie wykorzystał ten czas na ucieszenie
oczu urodą nastolatki, pilnując się jednak, by natrętnym spojrzeniem nie zdradzić
pożądliwych myśli. Starał się bawić Magdę kulturalną rozmową.
- Powinienem wyjaśnić swój przyjazd. To jest list
mojej żony do twojej mamy. Możesz przeczytać. – Woliński wyjął kartkę z koperty
i podał dziewczynie.
Lektura dwóch stron zapisanych niebieskim atramentem nie
wymagała dużo czasu.
- Aha – przytaknęła Magda, oddając list. Od tej
chwili patrzyła na przybysza już nie tylko z ciekawością ale też z podziwem. Woliński
zauważył, że chciała o coś spytać. Słowa wyraźnie cisnęły jej się na język, lecz coś ją
blokowało. Odgadł, że dziewczyna nie była pewną, w jakiej formie ma się do
niego zwrócić. Zwyczajnie brakowało jej śmiałości, by do starszego mężczyzny mówić po imieniu.
- Postaram się nie być uciążliwym, jeśli oczywiście
ty i twoi rodzice zechcecie udzielić mi gościny – Woliński uwolnił
onieśmieloną Magdę od troski, skromnie prosząc o pomoc.
- Mama się chyba zgodzi – odpowiedziała nastolatka, w
szerokim uśmiechu ukazując rząd równych zębów. Znów otworzyła usta, chcąc coś
powiedzieć i zamilkła, nieśmiało spuszczając głowę.
Woliński skierował spojrzenie na nogi nastolatki:
złączone kolana, stopy rozstawione szeroko, zgrabne uda tylko przy biodrach
zasłonięte przez rąbek halki. Momentalnie poczuł falę gorąca oblewającą oczy i
krople potu na czole. „Żeby tylko jej matka nie domyśliła się, co mnie chodzi
po głowie na widok jej córki”, przywołał swą wyobraźnię do porządku. Z
nadzieją, że pani Ewa nie skarci małolaty za nieskromny ubiór i nie każe zakładać
bardziej eleganckich ubrań w obecności gościa. Że będzie mógł jeszcze nie raz
popatrzeć na Madzię w domowym stroju.
- To twoje książki? – Woliński poruszył nowy temat,
zwracając uwagę na rząd powieści na półce regału.
- Mamy. A niektóre moje.
- Masz jakąś ulubioną?
- Jak byłam mała, uwielbiałam „Zanim pojawił się
człowiek”.
- Znam. Piękny album.
- Z dużymi obrazkami – zażartowała Magda. – Mogę
wyjąć – zaproponowała wesoło i nie czekając na odpowiedź zerwała się z fotela
jak pocisk wystrzelony z procy.
Woliński nie zdążył dosłyszeć zdania do końca, a już
skrawek majtek mignął mu przed oczami. Magda podskoczyła do regału i
wytaszczyła tomisko. Trzymając książkę w obu rękach, przekazała ją ostrożnie
gościowi. Nachylając się, nieświadomie pozwoliła mężczyźnie zerknąć w dekolt.
Przez długą sekundę mógł zapamiętywać kolor sutka, by później przed snem
analizować odcień i zastanawiać się, czy jest idealnie różowy, czy też z
domieszką poziomkowego. „Ach, gdybym był o dwadzieścia lat młodszy, inaczej
byśmy rozmawiali”, westchnął, ukrywając wzruszenie pod płaszczykiem życzliwego
uśmiechu.
Wspólnie otworzyli książkę. Przełożyli kilka stronic, w
poszukiwaniu grafiki godnej uwagi.
- Wiesz, że ten dinozaur wcale się tak nie poruszał,
jak jest tu przedstawione? – Woliński zatrzymał się na reprodukcji
przedstawiającej ogromnego brachiozaura.
- Nie, a jak?
- Długi ogon racze nie służył mu do zamiatania ziemi
– wyjaśnił tonem dobrotliwego nauczyciela, patrząc w oczy dziewczynie wciąż
nachylonej nad książką. – Ten ogon stanowił przeciwwagę dla szyi. Pozwalał
zbalansować ciężar ciała podczas biegu.
- Aha – westchnęła Magda ze zrozumieniem. Zaciekawiona
nową informacją.
- Oczywiście nie musisz mi wierzyć. Nie jestem
specjalistą. Tylko gdzieś kiedyś się natknąłem na artykuł o takich dinozaurach
– dodał Woliński z akademicką skromnością. Chyba żaden licealny biolog nie
odważyłby się na uwagę tego rodzaju.
Zerknął jeszcze raz na piersi wyglądające spod halki i
zamknąwszy książkę, oddał ją właścicielce.
Podczas tej rozmowy dowiedział się jeszcze, że nastolatka
była właśnie w połowie lektury „Lalki” Prusa. Czytała dla własnej przyjemności,
niezależnie od tego, że ta powieść jest w programie szkolnym.
- Chciałabym kiedyś zobaczyć te miejsca, gdzie dzieje
się akcja „Lalki”. Na żywo – przyznała w pewnej chwili miłośniczka twórczości Prusa.
- Nie byłaś jeszcze w Warszawie?
- Nie.
- Najwyższa pora pojechać – mrugnął Woliński. –
Pokażę ci Krakowskie Przedmieście. I, jak zechcesz, pójdziemy na Uniwersytet.
Zobaczysz, gdzie studiował Głowacki, zanim został Prusem.
- Naprawdę? Chciałabym – odpowiedziała Magda głosem
pełnym nadziei i niewiary, że marzenie się spełni.
„Czyżby mnie polubiła?”, zapytał się w duszy Woliński.
„Coś podejrzanie szybko”. Też mocno wątpił. Zwłaszcza w to, że da radę
zrealizować obietnicę.
„Ech, trzeba było ją od razu zgwałcić”, żartował w
myślach kilka godzin później, leżąc bezsennie na łóżku dziewczyny. „Teraz,
kiedy mnie polubiła i ja ją lubię, jest już za późno. Nie dam rady jej
skrzywdzić”.
Rozmowa z mamą Magdy była krótka. Woliński przedstawił
się jako mąż jej szkolnej przyjaciółki, podając nazwisko panieńskie żony.
Wręczył kopertę z listem.
- Wychodzi na to, że będziesz mieć nowego wujka – Ewa
Kapucewicz zakomunikowała córce, nie doczytawszy nawet pierwszej strony listu.
Wolińskiemu kobieta wydała się nieadekwatnie rozbawioną,
a jej decyzja pochopną. Oczywiście jednak nie oponował. Cieszył się z
przyjaznego przyjęcia. Poczuł ulgę. Wreszcie był bezpieczny. Mógł spokojnie
odpocząć. W mgnieniu oka ogarnęło go zmęczenie i senność spowodowane długą
podróżą i ciągłym napięciem, niepewnością nie tyle jutra co godziny czy wręcz
minuty.
- Położymy wujka w twoim pokoju – Ewa zwróciła się
znów do córki – skoro ty i tak śpisz u Tomka.
- Dobrze – Magda przyjęła decyzję mamy z nieskrywanym
zadowoleniem.
Za to Woliński doznał niemiłego zaskoczenia. Mimowolnie
zaczął zachodzić w głowę, u jakiego Tomka nocuje jego nowa młoda znajoma, dla
której dopiero co stał się wujkiem. Nie spodobało mu się to chodzenie do
chłopaka ani zgoda rodziców na takie zachowanie, nieodpowiednie dla
niepełnoletniej uczennicy. W dodatku tak pięknej jak Magda.
- A ty, Kaziu – Ewa zwróciła się wesoło do
oszołomionego gościa – będziesz naszym więźniem. Żadnego opuszczania
mieszkania, żadnych telefonów, pełna izolacja. No, nie martw się. Będziemy cię
karmić, co nie Madziu? – puściła oko do córki.
- Yhy.
- No, i jak byś się nudził, pomożesz małej w
lekcjach.
- Z przyjemnością, jeśli tylko będę umiał. Chętnie
też przejmę obowiązki w kuchni. Nie chcę być dla was ciężarem. – Woliński bez
namysłu przejął od Ewy manierę bezpośredniego zwracania się do rozmówcy na ty.
– Nie chcę na was pasożytować.
- Gotować ci nie pozwolę. Jak chcesz, możesz od czasu
do czasu pomagać w zmywaniu. Wyręczysz w tym Madzię. Jesteś naszym gościem. Co
nie? – wesoła kobieta poprosiła córkę o potwierdzenie.
- Tak, mamo!
- Zaparzę kawę. Pijesz z mlekiem? – zaproponowała
Wolińskiemu, sprawiając wrażenie niestrudzonej, jakby była energią w
najczystszej postaci. Energią kinetyczną. Do Magdy zaś dodała: – Napijemy się,
zjemy po pączku i pozwolimy Kaziowi wypocząć. Na pewno jest zmęczony.
Dopiero przy kolacji Woliński dowiedział się, że Magda
wcale nie chodzi na noc do narzeczonego. Okazało się, że Tomek to imię jej
ojca. Odkąd dwa lata wcześniej wyjechał do Ameryki, planując, że kiedy Magda
ukończy liceum, ściągnie rodzinę za ocean, córka chętnie sypiała w jego pokoju.
Swoją własną sypialnię traktując jako czytelnię i gabinet do odrabiania prac
domowych. Przyszywanemu wujowi momentalnie kamień spadł z serca. Przy tym
niepokój o cnotę zastąpiło uczucie zazdrości. Sądząc po bogatym wystroju
mieszkania, Tomek potrafił zapewnić rodzinie dobrobyt. Nie to co warszawski
naukowiec pracujący w kraju za marne złotówki zamiast uciec na Zachód i tam od
nowa zacząć karierę, w zawodzie nieodpowiadającym wykształceniu. Porównując się
z obrotnym Tomkiem, poczuł się tchórzem.
- O, prawdziwa kawa? – pochwalił zapach naparu. W
Warszawie od dawna już dominowała zbożowa Inka.
- Cieszę się, że ci smakuje. – Ewa podziękowała za
pochwałę, nieco wyniośle, doskonale wiedząc o kłopotach w zaopatrzeniu. Dumna z
siebie.
Podobnie Magda nie miała powodu do zmartwienia. Bieda nie
skazywała jej na przykry i ograniczający psychicznie kompleks niższości.
Cieszyła się, że jej mama potrafiła zaimponować wujkowi.
- Gdzie pracujesz? – spytał niedługo potem Woliński z
głupia frant.
- W Radzie Narodowej – odpowiedziała Ewa bez
zastanowienia, po czym z rozbawieniem i pobłażliwą ironią przez chwilę
przyglądała się zmianom wyrazu twarzy męża dawnej przyjaciółki.
Woliński momentalnie sposępniał. Nerwowo podrapał się po
głowie, nie wiedząc jak zareagować. On, ścigany opozycjonista, ofiara reżimu,
znalazł schronienie u komunistki! Poczuł też żal do żony, że go nie ostrzegła.
Że zataiła tę okoliczność, nie pozwalając mu unieść się dumą i odmówić
ucieczki. Ba, poprosił o pomoc nie tylko funkcjonariuszkę władzy, lecz jeszcze
gorzej, osobę bez zasad, niewierzącą w socjalizm, o czym świadczył zamiar
emigracji, wysługującą się paskudnemu reżimowi i czerpiącą profity z tej
służby, typową przedstawicielkę nomenklatury. Na domiar złego ładną.
Leżąc bezsennie w pokoju nastolatki, Woliński wracał
myślami do swojego domu. Uszami wyobraźni słyszał brzęk naczyń w kuchni i kroki
dzieci w przedpokoju, wybuch kłótni między rodzeństwem i prośbę żony, żeby Marek
ustąpił młodszej siostrze. Mężczyzna siłą rzeczy nie mógł jednak zostawić urody
dwóch kobiet śpiących w sąsiednich pokojach bez analizy.
Matka i córka z pokroju i rysów twarzy były bardzo
podobne do siebie. Obie buzie przypominały okrągłe bułeczki. Zadarte nosy i
wąskie wargi nadawały im wyraz pewnej wyniosłości, którą łagodził sympatyczny
uśmiech zdobiący usta niemal bez przerwy. Różnica wieku sprawiała tylko, że
skóra nastolatki wyglądała na gładką jak pergamin lub jedwab, z którego
wykonana była jej domowa halka, podczas gdy u Ewy w kącikach oczu rysowały się
mikroskopijne zmarszczki, powstałe wskutek nieprzerwanego uśmiechu. Ponadto
policzki kobiety pokryte były cienką warstwą pudru lub jakiegoś innego
damskiego kosmetyku. Na czole Magdy natomiast rysowało się kilka trądzikowych
przebarwień, będących zmorą nastolatek, dodatkowo wzmacniając dziecięcy wygląd.
Mama i córka były obie szczupłe i dość wysokie, prawie tego samego wzrostu co
ich więzień. Miały wspaniałe nogi, długie, cienkie, o wyraźnie zarysowanych
mięśniach łydek i udach okraszonych optymalną ilością podskórnego tłuszczu.
Tylko piersi Magda musiała odziedziczyć w linii ojcowskiej, bo biust jej mamy
zdecydowanie nie porażał rozmiarem. W południe Woliński w ogóle nie zwrócił
uwagi na ten szczegół anatomii. Dopiero wieczorem, zobaczywszy Ewę krzątającą
się po mieszkaniu w luźnej bluzce, mógł dokonać odpowiednich porównań. Piersi
Magdy stanowiły solidną podporę dla halki, podczas gdy dzwoneczki Ewy ledwie
dawały znać o sobie, raz po raz lekko odkształcając materiał. Woliński
mimowolnie zaczął marzyć o obydwu kobietach. Rozbierał je myślami, oglądał i
pieścił na przemian.
https://poramoralarte-exposito.blogspot.com/ 2015/08/tina-spratt_14.html?m=1 |
***
3. Niedziela,
13 grudnia
W tym samym czasie, kiedy Kazimierz Woliński zapominał o
żonie, oddając się marzeniom o niepełnoletniej licealistce i jej
nomenklaturowej matce, słomianej wdówce, w jego mieszkaniu działy się sceny
może nie dantejskie ale zaskakująco tragiczne. Niedziela rozpoczęła się
wyjątkowo wcześnie, długo przed wschodem słońca, uporczywym waleniem w drzwi i
wrzaskiem niosącym się na całą klatkę:
- Milicja obywatelska. Otwierać!
Jak tylko Anna Wolińska przekręciła zasuwkę, do
przedpokoju wtargnęło trzech umundurowanych milicjantów i ich dowódca w
cywilnej kurtce.
- Nazwisko? – dowódca bezceremonialnie krzyknął
pytanie, prawie nie patrząc na kobietę.
- Wolińska. Anna – odpowiedziała wystraszona i
oburzona właścicielka mieszkania.
- Towarzysz Woliński Kazimierz gdzie jest?!
- Wyjechał.
- Co! – ryknął milicjant ubrany po cywilnemu, głosem
przypierając kobietę do ściany.
- Wyjechał. Nie ma go w domu.
- Co wy mi tu pierdolicie, obywatelko! – syknął ten
sam milicjant, po czym natychmiast wydał rozkazy umundurowanym podwładnym. - Pierwszy: pokój na lewo, drugi: łazienka i kuchnia,
trzeci: przedpokój i klatka! Powiedz tamtym, żeby zabezpieczyli piwnicę. Wy,
towarzyszko, macie tu stać, aż zdecyduję inaczej. Ani kroku i ani mru mru!
Kapral was przypilnuje.
Na brutalnie wyrwanej ze snu kobiecie dowodzący milicjant
tylko na początku wywarł mrożące krew w żyłach wrażenie. Szybko zrozumiała, że
nie ma przed sobą szaleńca lecz aktora. Wrzaski, syki, tryb rozkazujący i
ogólne prostactwo były elementami przedstawienia. W mig zrozumiała, że
milicjant działa profesjonalnie lub ewentualnie wyrachowanie, ale nie pod
wpływem nieokiełznanych emocji, jak udawał. Najbardziej uspokajała ją
świadomość, że mąż jest bezpieczny. Mogła być więc pewna, że poza doraźną
przykrością związaną z przeszukaniem mieszkania i prawdopodobnie złośliwym
przesłuchaniem nikomu nie stanie się żadna większa krzywda. Anna Wolińska
skinęła głową na znak, że przyjmuje postawione warunki.
Dowódca tylko się krzywo uśmiechnął i już go nie było w
przedpokoju. Z impetem wtargnął do sypialni starszego z dzieci.
- Gdzie ojciec?! – wrzasnął na nastolatka.
- Nie wiem.
- To się okaże. Marsz do matki.
Wybiegł. Z przedpokoju krzyknął do podwładnego:
- Pierwszy, przeszukać pokój!
Z hukiem wpadł do drugiej sypialni.
- Gdzie ojciec? – powtórzył pytanie.
- Nie wiem – warknęła półgłosem wystraszona
nastolatka.
- Wstań, jak do ciebie mówię! – milicjant nakazał jej
wyjść z pościeli. – Za firanką?
- Nie.
- Pod biurkiem? Towarzyszu Woliński, nie tchórz pan!
A może tutaj? – energicznym ruchem zrzucił kołdrę na podłogę.
- Nie – jęknęła jeszcze raz córka poszukiwanego
ledwie słyszalnym głosem. Stała przygarbiona od strachu, ze spuszczoną głową,
zerkając w stronę przedpokoju.
- Zaraz mi wszystko wyśpiewasz. Idziemy! – milicjant
złapał dziewczynę na przedramię i zdecydowanym krokiem wyprowadził z pokoju.
- Niech pan zostawi dziecko w spokoju – zaoponowała
pani Wolińska. Chciała iść za dowódcą i córką, lecz ledwie się poruszyła,
mundurowy zagrodził jej drogę.
- Nie bój się. To nie potrwa długo – odkrzyknął do
niej dowódca, zatrzaskując za sobą drzwi największego pokoju, pełniącego rolę
pokoju dziennego oraz sypialni państwa Wolińskich.
Dziewczynkę przeprowadził do okna, ustawił twarzą do
siebie i ponowił pytanie, tym razem łagodnym tonem.
- To gdzie jest twój tata?
- Nie wiem – odpowiedziała nastolatka hardo, ale łzy,
które pociekły po policzku zdradziły, że jest bliska załamania.
- Nie chcesz mi powiedzieć, kwiatuszku. To niedobrze.
– Milicjant zmienił ton głosu na taki, który nie pozostawia złudzeń, że jakimś cwanym
argumentem można coś ugrać. To on niepodzielnie panował nad sytuacją. Rozmowa
miała się toczyć według jego scenariusza. Jak masz na imię?
- Paulina.
- Paulinka czy Paulisia? Jak tatuś cię nazywa?
- Paulinka.
- Nie kłam. Wiem, że mówi na ciebie Patison. – Zrobił
krok bliżej i dodał szeptem, wąsami drapiąc dziewczynę w ucho: - Dużo wiem, kwiatuszku.
Uśmiechnął się połową ust z jawnym sarkazmem, fiksując
wzrok na oczach nastolatki. Jakby ją poddawał hipnozie. Jednocześnie pogładził
ją po brzuchu.
- Powiesz mi gdzie się ukrywa twój tatuś?
- Nie wiem. – Patisonka lękliwie spuściła głowę.
- Powiedz – powtórzył mężczyzna łaskawym, proszącym
tonem. Przy tym przesunął dłoń znad pępka wyżej, docierając do piersi.
Pogłaskał lekko przez cienki materiał.
Córka Wolińskiego odruchowo podniosła głowę, wbijając
wzrok w twarz lubieżnika, wyprostowała plecy, momentalnie napięła wszystkie
mięśnie. Na moment wstrzymała oddech.
- Nie powiesz? – milicjant ponownie podrażnił sutek
opuszkiem palca.
- Nie – dziewczyna niemo pokręciła głową. Ręce cały
czas trzymając opuszczone wzdłuż ciała, nie odważyła się bronić przed
niechcianym dotykiem.
- Więc podnieś – rozkazał szeptem wąsaty mężczyzna.
- Słucham?
- Podnieś piżamę. Chyba że wolisz rozmawiać o tacie. Ja
mam czas, kwiatuszku. Będę cię pytać tak długo, aż mi wszystko powiesz.
- Ale... – jęknęła dziewczyna niepewnie, nie
dowierzając, że obcy człowiek naprawdę żąda, żeby się rozebrała.
- No już, kwiatuszku, bo brat czeka – mężczyzna
ponaglił natychmiast, nie pozostawiając już miejsca na wątpliwości.
Doświadczony oficer wiedział na poziomie instynktu kiedy, co i jak
powiedzieć, żeby szybko uzyskać określone zachowanie.
Dziewczyna sięgnęła za rąbek nocnej koszuli. Lękliwie patrząc
nikczemnikowi w oczy, ostrożnie pociągnęła do góry. Przekonało ją przypomnienie
o bracie. Wystraszyła się, że Marek będzie się później pytać o przesłuchanie. O
szczegóły. Zdarzyło się już tak wiele, że dziewczyna umarłaby ze wstydu, gdyby
miała połowę tych rzeczy wyjawić bratu. A przecież im dłuższa rozmowa, tym
więcej pytań. Pytań, których wolała uniknąć.
- Wyżej, kwiatuszku – milicjant, chwyciwszy
dziewczynę za nadgarstki, ośmielił ją do szybszego działania. Puścił, gdy
dłonie znalazły się na wysokości biustu. – Teraz ty sama – polecił szeptem.
- Muszę?
- Tak.
Po chwili namysłu, „kwiatuszek” pociągnęła piżamę ciut
wyżej, obnażając piersi. Esbek dopiął celu. I to w niecałe pięć minut. Jeszcze raz pobił własny rekord.
- Ładna jesteś – pochwalił córkę wroga ludu, lekko
gładząc ją po brzuchu. Wesoło się uśmiechnął szczerze zadowolony, odczuwając rosnące
podniecenie. Ekscytację władzą. – Dalej, kwiatuszku, przełóż przez głowę.
Zakreślił kilka kółek wokół pępka, delektując się wyrazem
zakłopotania na twarzy nastolatki. Takie momenty cenił sobie najbardziej w
służbie na rzecz Ojczyzny. Kochał sprawiać, że człowiek robił coś, do czego ze
wstydu nikomu nigdy się nie przyzna. Łamać moralnie. Panować. Wymuszać
posłuszeństwo. Tylko w takich chwilach czuł się naprawdę szczęśliwym. Molestując
siódmoklasistkę, świadomie przekraczał swój Rubikon perwersji. I było mu z tym
dobrze, tak jak by brał łyk najlepszej wódki rozgrzewającej przełyk i umysł. Wiedział,
że esbek na służbie jest jak proboszcz na parafii. Cokolwiek zrobi, nie spotka
go żadna kara. Bo wszystkie panny należą do niego jak owce do pasterza. Jeszcze
raz mógł się czuć Bogiem.
- Czekam – powiedział stanowczo, wymownie kierując
wzrok na majtki dziewczęcia.
W ślad za spojrzeniem podążył palec wskazujący. Gdy
dotknął gumki, czas na zastanowienie dobiegł końca. Patisonka żwawo przełożyła piżamę
przez głowę, po czym założywszy ramię na ramię, zasłoniła piersi.
- Nie przeciągaj, kwiatuszku! – Esbek, lekko muskając
łokieć, dał do zrozumienia, że za nic ma taki sposób okazywaniu wstydu.
Młoda Wolińska posłusznie, wręcz z niezrozumiałym
poczuciem ulgi, opuściła ręce i wyprostowała plecy, wypinając klatkę piersiową.
- No, nareszcie. – Profesjonalny deprawator doczekał
się etapu brawury. Momentu, w którym pod wpływem stresu nagle przybywa odwagi.
Doświadcza go żołnierz pod wrogim ostrzałem oraz dziewica pogodzona z
daremnością wszelkich prób samoobrony. – Dawno nie widziały słońca –
skomentował mączną biel szpiczastych wypukłości.
- Aha – przytaknęła dziewczyna szybkim kiwnięciem głowy. Nerwowo spojrzała na zamknięte drzwi, czując dziwne połączenie dumy z
atrybutów kobiecości i lęku, że ktoś wejdzie i zobaczy ją w kompromitującej
sytuacji.
- Zaraz skończymy, kwiatuszku. Nie bój się. Nikt nie
wejdzie bez mojej zgody – uszczęśliwiony mężczyzna uspokoił dziewczynę,
wierzchem dłoni głaszcząc po brzuchu. Po chwili drugą ręką pogładził po piersi.
Również zewnętrzną stroną, muskając sutek palcami. – Wspaniałe cycuszki. Twój
chłopiec pewnie lubi się nimi bawić.
- Nie – nastolatka pokręciła głową, jeszcze raz
lękliwie spoglądając na matową szybę w drzwiach odgradzających pokój od
przedpokoju. Wstydziła się nagości. Wstydziła się niedoskonałości swojego ciała. Wstydziła się bezradnej bezczynności, że nię próbowała się bronić. Paliły ją sutki, jakby je ktoś potarł papierem ściernym.
- Nie lubi? – Esbek udał zdziwienie, żartobliwie się
przekomarzając.
- Nie mam chłopaka.
- Nie kłam. Wiem, że ma na imię Tomek. Ostatnio odwiedził
cię w zeszły piątek czwartego grudnia, po szkole. Przez prawie godzinę
wygłupialiście się w twoim pokoju pod nieobecność reszty domowników. – Esbek
pochwalił się znajomością materiałów operacyjnych.
- Nie wygłupialiśmy – zaoponowała dziewczyna
zdziwiona i wystraszona wiedzą milicjanta.
- A kto się zaśmiewał z kawałów o Polaku, Rusku i
Niemcu? Kto zmyślał niestworzone historie o staropanieństwie nauczycielki od
geografii? Kto obgadywał koleżanki z klasy? – odpowiedział wąsacz ze śmiechem,
skubiąc piersi nastolatki. Przy każdym pytaniu zmieniając stronę. – Czyżby nie
Patisonka?
- Skąd pan wie?
- Kwiatuszku, ja wiem wszystko. Tylko nie mogę
zrozumieć, dlaczego nie dałaś chłopcu się nimi pobawić.
- Nie chodzę z Tomkiem. To tylko kolega.
- No, dobrze, kwiatuszku. Jak byłem w twoim wieku – Obmacywacz
tajemniczo zawiesił głos, żeby wzbudzić domysły. – dziewczynki też mi nie
dawały. Nawet nie wiedziałem, co tracę. Ty też nie pozwalaj nikomu się
obmacywać – powiedział cynicznie, lubieżnie oblizawszy wargi. – Wszystko co
dobre zostaw dla męża.
Na ten żart wąsatego esbeka, w istocie prześmiewczy, cyniczny, okropny jak i sam esbek, Paulina odpowiedziała mimowolnym uśmiechem. Z grzeczności. Automatycznie, tak jak się uśmiecha, gdy jakaś koleżanka powie nieśmieszny dowcip, albo kiedy się go nie rozumie, z potrzeby przynalenia do grupy.
- No, dobra. Pora kończyć, kwiatuszku. – Niespodziewanie,
zdobywszy uległość nieletniej, mężczyzna cofnął dłonie. – Zakładaj piżamę –
polecił. - Wiesz w ogóle, co złego zrobił twój tata? – zapytał nieoczekiwanie,
kiedy dziewczyna przekładała koszulę przez głowę.
- Nie wiem.
- Nic. Jest dobrym człowiekiem. Zapytaj go, jak
wróci, dlaczego uciekał.
- Dobrze – zgodziła się nastolatka, czując podwójną ulgę.
Podwójną, bo poniżająca tortura dobiegła końca i tata okazał się niewinnym.
Podwójną, bo poniżająca tortura dobiegła końca i tata okazał się niewinnym.
Po nagłej ucieczce ojca dręczyły ją
różne domysły. Zaczęłą wątpić
w jego szlachetność. Nieskazitelny obraz doskonałego rodzica oszpeciły głębokie szramy rozczarowania. Nieoczekiwane zapewnienie
milicjanta sprawiło, że młyński kamień spadł z gołębiego serca. Stary wąsacz przez krótki moment zdał się nawet godnym zaufania rycerzem-wybawcą.
Tylko czy można ufać oprawcy, który przed chwilą brutalnie odarł cię z godności? Paulina biła się z myślami. Czując na policzkach złośliwe harce języków ognia, starała się zignorować tarcie piżamy o miejsca podrażnione złym dotykiem zboczeńca. "Dobrze, że Tomek nie wie. Nikt nie może się dowiedzieć!"
Tylko czy można ufać oprawcy, który przed chwilą brutalnie odarł cię z godności? Paulina biła się z myślami. Czując na policzkach złośliwe harce języków ognia, starała się zignorować tarcie piżamy o miejsca podrażnione złym dotykiem zboczeńca. "Dobrze, że Tomek nie wie. Nikt nie może się dowiedzieć!"
- Pomyśl dziś o mnie przed snem, kwiatuszku. – Wąsaty
rycerz zakończył przesłuchanie lekkim szczypnięciem w pośladek.
Nie musiał tłumaczyć, o jakie myślenie mu chodziło.
Dziewczyna wyszła z pokoju cała w purpurze, ze spuszczoną głową. Świadoma, że
milicjant znał wszystkie jej sekrety, nawet intymne.
- Następna! – wrzasnął esbek, przywołując mamę
dziewczynki na przesłuchanie. Jeszcze zanim kobieta przestąpiła przez próg,
wydał kolejny rozkaz mundurowym podwładnym: - Pierwszy: przeszukać sypialnie!
Kilka sekund potem rodzeństwo ze zgrozą patrzyło, jak
zawartość szaf ląduje z impetem na podłodze.
- Nic ci nie jest? – zapytał troskliwie Marek,
przytulając drżącą siostrę.
- Nie – odpowiedziała Paulina i zaniosła się rzęsistym
płaczem.
- Nie płacz. Wszystko będzie dobrze – pocieszał ją
brat bez przekonania w głosie, samemu trzęsąc się ze strachu.
Paulina, rzuciwszy mu się w ramiona, kurczowo złapawszy
za szyję, głowę wcisnąwszy pod pachę brata, zaniosła się histerycznym rykiem. Musiała
się wybeczeć.
Tymczasem w dużym pokoju dowodzący akcją poddał żonę
poszukiwanego swoistemu przesłuchaniu. Rozsiadłszy się na tapczanie,
bezceremonialnie spytał:
- No, więc jak, towarzyszko? Bawimy się w kotka i
myszkę, czy załatwiamy sprawę jak dorośli ludzie?
- Co pan ma na myśli?
- Pani profesor – zwracając się jak do nauczycielki
liceum, tajniak zasygnalizował, że wie, gdzie pracuje magister Wolińska – nie
bądźmy jak dzieci!
- Jeszcze się pan nie przedstawił – nauczycielka
zdobyła się na oschłą pretensję, w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak.
- Bo jestem tu in cognito – odpowiedział esbek
szyderczo szczerząc zęby.
Zmierzyli się spojrzeniami jak zapaśnicy czekający na
gong sygnalizujący rozpoczęcie walki.
- Masz fajną córcię – przerwał ciszę zawodnik klasy
ciężkiej.
- Co?!
- Dziewczynki w takim wieku bywają nierozsądne. Powinnaś
poświęcać jej więcej uwagi.
- Co pan sobie wyobraża?!
- Nic. Ja tylko grzecznie radzę, żebyś sprawdzała,
kogo Paulińcia przyprowadza do domu. Wiesz z kim się ostatnio prowadza?
- Jakim prawem... – Anna Wolińska przerwała w pół
zdania, z nerwów zapomniawszy, co chciała powiedzieć. – Jak pan śmie?
- Nie wiesz, a ja wiem – cyniczny wąsacz wszedł jej w
słowo.
- Coś jej zrobiłeś, bydlaku? – Wolińska ostatkiem sił
przeszła na ty, nie umiejąc jednak zapanować nad nagłym drganiem rąk i strun
głosowych. Zamknęła oczy, żeby powstrzymać wypływ łez. Czuła, że przegrywa
walkę, zanim się na dobre zaczęła.
- Nic. Pogadaliśmy sobie miło – odpowiedział esbek i
zerwał się na równe nogi.
Stanąwszy tuż przed roztrzęsioną kobietą, chwycił ją
jednocześnie za pierś i za biodro.
- Ała!
- Cicho bądź. Kładziesz się, czy porozmawiamy na
stojąco?
Wolińska zaczęła się szarpać, lecz bez wiary w
zwycięstwo. Wymierzyła kilka ciosów w klatkę piersiową i widząc stoicki spokój
w postawie wąsacza, zrezygnowana i przedwcześnie zmęczona oparła się o niego
ramionami.
- Powtórzę pytanie, chcesz rozmawiać stojąc czy na
leżąco?
- Stojąc – odpowiedziała kobieta.
- Dobrze. – Milicjant przycisnął ją do siebie.
Stwierdził z zadowoleniem, że jak na czterdziestolatkę wyglądała dość młodo.
„Nauczycielki w ogóle się dobrze trzymają, nie tyją. A tej chudzince kryzys
dodatkowo wyjątkowo sprzyja”, uśmiechnął się do swoich myśli. Znając się na
ludziach jak mało kto, wiedział, że ta biologiczka nie będzie mu się mocno
opierać. – Mam wzwód – szepnął do ucha, drapiąc wąsami okolice skroni,
przesadnie wyraźnie sylabizując.
- Słucham?!
- I co z tym zrobimy? – spytał półgłosem, lekko
drapiąc kobietę po plecach.
- Nie wiem.
- Jak się ma wasze pożycie, towarzyszko? – zadał
kolejne bezczelne pytanie, celnie trafiając w bolące miejsce. – Proszę mówić
szczerze jak na spowiedzi.
Anna Wolińska nigdy nie zdradziła męża. Właściwie była mu
wierna, nawet zanim się poznali. Kazimierz był jej pierwszym chłopakiem,
jedynym kochankiem i mężem aż śmierć rozłączy. Nie tolerowała romansów na boku
i nie wierzyła, by kiedykolwiek miała się uwikłać w taki związek. Tym niemniej
przylgnęła brzuchem do milicjanta, żeby sprawdzić, czy to, co powiedział o
wzwodzie, to prawda. I się nie zawiodła.
Tajniak docisnął ją do siebie i półszeptem powtórzył
pytanie:
- Kiedy się ostatnio pieprzyłaś?
- Nie musisz wiedzieć – najwierniejsza z żon
odpowiedziała nerwowym parsknięciem. Przyciśnięta do krocza mężczyzny zaczęła
falować biodrami, odpowiadając na wolne ruchy uwodziciela.
- Ale wiem – wyznał esbek, rozbawiony na poły
sakralną rolą wszystko wiedzącego. – ...że nie w tym roku – dodał, zrobiwszy sekundową pauzę. Blefował, bo
podsłuch w mieszkaniu Wolińskich prowadzono dopiero od kilku miesięcy. Nie
mniej jego domysły nie mijały się z prawdą.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem – zaśmiał się sarkastycznie.
Przygryzł ucho przesłuchiwanej i dodał ledwie słyszalnym szeptem starając się,
żeby mikrofon zamontowany w tapczanie nie zarejestrował dźwięku: - Co to za Ewa, do której wysłałaś mężusia?
- Kto? – odpowiedziała Wolińska równie cicho, udając,
że to imię słyszy po raz pierwszy.
- Nie bądź dziecinną – skarcił ją dręczyciel, szeptem. Na głos zaś dodał: - Umówmy się tak. Macie dwa dni. Albo mężuś wróci do
wtorku do godziny czternastej, albo zrobisz obiad dla mnie.
- Co? – kobieta udała zdziwienie, wciąż ocierając się
o podnieconego esbeka i zgadzając się bez oporu na ściskanie pupy. Podsłuch już
od czwartku nie był tajemnicą. Rozumiała, że milicja wie bardzo dużo. Nie
spodziewała się jednak, że aż tak wiele. Nie przypominała sobie, by
wypowiedziała na głos imię licealnej przyjaciółki, nie mogła tego jednak
wykluczyć. Nie doceniła też przygotowania tajniaka, który przyszedł aresztować
jej męża. Zaskoczyło ją, że znał jej grafik zajęć i doskonale wiedział, że biologiczka
akurat we wtorki wcześnie wraca do domu.
- Już nie wydziwiaj, towarzyszko. Ja z tobą gram w
otwarte karty. Doceń, że daję ci wybór. Albo kładziesz się teraz i robimy sobie
przyjemność, albo we wtorek, jak dzieci będą w szkole, albo dzwonisz do męża i
każesz mu wrócić. Innej opcji nie ma. – Na koniec tego krótkiego monologu
tajniak ścisnął Wolińską za biust, znacznie mocniej niż parę chwil wcześniej
obmacywał jej córkę. – Wyrucham cię, stokrotko – syknął lubieżnie, miętosząc
wargami ucho kobiety. – Kazika też dostaniemy. To tylko kwestia czasu.
Na tym stwierdzeniu zakończył rozmowę. Odepchnął kobietę
i energicznym krokiem wyszedł z pokoju. Na korytarzu zaklaskał dwa razy, dając
sygnał do zbiórki.
Na dzisiaj starczy! – wydał rozkaz opuszczenia
mieszkania. Do Marka zaś dodał pogardliwym tonem: - Niedługo do wojska? Dbaj o siostrzyczkę, młody, póki
możesz.
W radiowozie całą drogę analizował przebieg akcji.
Przyrzekł sobie, że jeśli dane mu będzie spotkać Wolińskiego, wygarnie mu, co o
nim myśli. Powie mu: „Pożal się Boże elita! Głupiej drukarni nie umieją
zakonspirować. Stary ucieka, młody robi w gacie przy pierwszej rewizji, a kobietki
miękną na byle skinienie. I wyście chcieli obalić ustrój, wykształciuchy!?”
***
4. Teleranek
W niedzielę rano Kazimierz wstał pierwszy. Umył się,
ubrał, nastawił wodę na herbatę. Dość szybko do kuchni przyszła też
właścicielka mieszkania, ciekawa gościa i chętna rozmowy w cztery oczy.
- Kaziu, musisz mi opowiedzieć o Ani i jak żyjecie.
Boziu, tyle lat się nie widziałyśmy. Myślałam, że już dawno o mnie zapomniała. –
powiedziała zamiast porannego dzień dobry.
Woliński też miał do niej tysiąc pytań.
- Opowiem, oczywiście. Ania uczy biologii w liceum,
ja pracuję na uczelni. Właściwie nie wiem, czy pracuję, czy pracowałem. Mamy
dwoje dzieci, syna w wieku twojej Magdy i młodszą córkę.
- Ile ma lat?
- W połowie roku skończyła trzynaście. Poszła teraz
do siódmej klasy.
- Fajnie. A ja, jak widzisz, sama się męczę z Magdulą
– uśmiechnęła się Ewa od ucha do ucha. Ręką zaczesała włosy za uszy. Woliński
odczytał w tym geście kokieterię.
- Myślę, że masz fantastyczną córkę – odpowiedział
pochlebstwem, nie precyzując, że podoba mu się przede wszystkim ciało
nastolatki.
- Naprawdę? Boję się, że jak ją poznasz lepiej, to
zmienisz zdanie.
- Na pewno nie. Możesz być spokojna – zapewnił. W
myślach dodał, że zachowania spokoju stanowczo by nie polecał.
- Świetnie się złożyło, że przyjechałeś. Ona jest w
takim wieku, że potrzebuje ojca. Zwróciłeś uwagę, jak szybko cię polubiła?
- Ojca? – Woliński przybrał wystraszoną minę. Kątem
oka zerkał jednak na bluzkę kobiety, śledząc duże wcięcie pod pachą. Miał
nadzieję, że zerkając pod odpowiednim kątem, dojrzy przez nie pierś kobiety.
- Kogoś w zastępstwie. Przez parę lat Tomek świetnie
się odnajdywał w tej roli, ale z czasem chyba mu się znudziło niańczenie.
- Wydawało mi się, że Madzia bardzo za nim tęskni.
Musiało być jej ciężko, jak wyjechał. Ile miała wtedy lat? Piętnaście?
Czternaście? – Woliński celowo pociągnął ten temat, chcąc się jak najwięcej dowiedzieć
o nowej bohaterce jego tajnych marzeń, dla której miał być wujkiem.
- Niecałe piętnaście. Ale Tomek wyjeżdżał już
wcześniej. Tylko że teraz definitywnie na stałe.
- Aha – przytaknął Woliński, zachęcając do dalszych
zwierzeń.
- Ale Tomasz nie jest jej biologicznym ojcem.
- Nie?!
- Nie. Magda nie słyszy, to mogę ci powiedzieć, jak
było. Zaszłam w ciążę niedługo przed maturą. Wiesz jak to jest. Pierwsza wódka,
pierwszy seks. W najmniej odpowiednim momencie. Myślisz, że się uda, a tu bach,
gratulujemy wygranej – Ewa zaśmiała się serdecznie. – Dwóch chłopców z
równoległej klasy długo miało na nas oko, na mnie i twoją Anię. Nawet nie
pamiętam, jak się to zaczęło. Całą studniówkę przetańczyli z nami. Podchodzili
we dwóch do stolika i wyciągali nas na parkiet. Tylko się zamieniali miejscami,
więc tańczyłyśmy na przemian raz z jednym, raz z drugim. Śmieszni byli. Koszykarz,
metr dziewięćdziesiąt trzy i karzeł niższy nawet od Ani. Koszykarz zabujał się
na śmierć w Ani, nieszczęśliwy romantyk, a ona widziała w nim tylko kolegę. Jak
się spytał, czy może ją pocałować w usta, to się wystraszyła, powiedziała, że w
żadnym wypadku, a on się obraził. Za to jego kolega okazał się dużo
sprytniejszy. Miał, że tak powiem, aktywne ręce. Od studniówki byliśmy parą,
codziennie po lekcjach chodziliśmy do niego i się całowaliśmy na wszystkie
sposoby.
- Rozumiem, że to on jest ojcem Magdy. A co Tomasz?
- Nie. Nie on. Z nim się tylko pieściliśmy. Całkiem
śmiało, ale mimo wszystko w pewnych granicach przyzwoitości. Ojcem jest Bartek,
ten koszykarz, niedoszły narzeczony twojej żony. Miał urodziny. Zaprosił parę
osób. Ania nie przyszła. Porozmawiałam z nim na osobności. Wyglądał tak
żałośnie, tak nieszczęśliwie, że po prostu nie mogłam go nie pocieszyć.
Przytuliłam. Pogłaskałam po głowie. A następnego dnia odwiedziłam go sama i tak
dodawałam otuchy, że znalazłam się pod nim. Jak wspominasz swój pierwszy
stosunek? – spytała nagle Ewa, chichocząc jak dzierlatka usłyszawszy
nieprzyzwoity kawał. – Ja nienajlepiej. Byłam rozczarowana. A jak na dodatek
Bartek zaczął snuć plany na przyszłość i zaklinać, że kocha, nie tak jak Anię,
którą był tylko zauroczony, ale prawdziwie, do końca życia, zrobiło mi się
niedobrze. Przez parę dni nalegał, żebyśmy byli parą, a im bardziej prosił, tym
bardziej się go bałam i nienawidziłam.
- Wie, że ma dziecko?
- Nie. Skłamałam, że to nie jego.
- Uwierzył?
- Nie wiem. Chyba tak, nawet jak nie od razu. Mieliśmy
po osiemnaście lat. Wygodnie mu było uwierzyć. Ale trzeba przyznać, że
zachowywał się z klasą. Pomagał. Nie materialnie ale psychicznie. Zawsze mogłam
na niego liczyć. Miałam się przy kim wypłakać, zwłaszcza kiedy Ania wyjechała
na studia. Powiedziałeś, że twój syn jest w wieku Magdy. Masz go z Anią?
- Tak.
- To znaczy, że też żeście nie próżnowali. Wpadłeś! –
zachichotała Ewa.
- Tak. Z dziewczynką z pierwszego semestru –
odpowiedział Woliński, uśmiechając się na wspomnienie zapoznawczej prywatki w
akademiku.
- Teraz rozumiem, dlaczego kontakt się urwał.
Myślałam, że się mnie wyrzekła za niemoralne prowadzenie, a ona po prostu nie miała
czasu.
- Można tak powiedzieć – przyznał Woliński, nie chcąc
się wdawać w szczegóły trudności życia w akademiku bez ślubu z niemowlęciem w
wózku i konfliktów rodzinnych. – A Tomasz? Od dawna z nim jesteś?
- Od zawsze – odpowiedziała Ewa, zerkając na sufit w
filozoficznej zadumie. W tej pozie wydała się Wolińskiemu uosobieniem piękna. –
To brat cioteczny Bartka. Miłość od pierwszego wejrzenia. Starszy o dziesięć
lat. Prawdziwy opiekun. Załatwił mi pracę w urzędzie. Jak tylko przyjechałam,
oświadczył się, dał Magdzie swoje nazwisko, po ślubie zdobył dla nas większe
mieszkanie. Tylko, Kaziu, Magdzie ani mru mru. Ona nic nie wie.
- Oczywiście – obiecał Woliński, nie całkiem
szczerze. Zwierzenia Ewy przypomniały mu oś intrygi z jakiejś powieści
nienajwyższych lotów, w której ktoś szantażował główną bohaterkę groźbą
wyjawieniu dziecku tożsamości biologicznych rodziców. W fikcyjnym kryminale
szantażystę spotkała zasłużona kara, ale w prawdziwym życiu rządzą inne prawa.
Woliński, gdyby chciał, z pewnością otrzymałby wysoką zapłatę za milczenie, w
uniwersalnej walucie.
Wspólnie zabrali się za przygotowanie śniadania. Gość
pokroił chleb na kanapki, gospodyni zagotowała wodę na kawę. Patrząc na zgrabną
kobietę krzątającą się po kuchni, Woliński nabierał apetytu. Na język cisnęły się
komplementy dotyczące szmaragdowej zieleni tęczówek i figlarnego dołeczka w
podbródku jak też bardziej rubaszne komentarze odnośnie cycków. Odważył się
jednak tylko na niewinną pochwałę:
- Kawa pięknie pachnie. Choćby dla tego aromatu warto
było wstawać.
Wkrótce klamka w drzwiach kuchennych poruszyła się
jeszcze raz i przez próg weszła trzecia domowniczka.
- To czego niby nie wiem?! – spytała żartobliwie,
przyprawiając matkę o palpitacje serca. Po czym się przywitała znacznie
łagodniejszym tonem, wręcz przesłodzonym: - Dzień dobry, wujku.
- Dzień dobry, Magdaleno.
- Cześć. Nie za długo spałaś?
- Oj, mamo. Jest dopiero ósma! To czego nie wiem? –
nastolatka powtórzyła pytanie, w najmniejszej mierze nie podejrzewając, jak
ważkim ono było.
Woliński spojrzał na zakłopotaną minę Ewy, na
uśmiechniętą Magdę w tej samej koszuli do kolan z nadrukami przedstawiającymi
muchomory, którą miała na sobie o północy. Uśmiechnął się na myśl o motywie
szantażu w literaturze pięknej i udzielił odpowiedzi, wybawiając Ewę z
ambarasu: - Pięknie wyglądasz, Magdaleno. Chodziło o prezent. Twoja
mama chce ci zrobić niespodziankę, więc nie mogę nic więcej powiedzieć.
- Aha – nastolatka przyjęła to wyjaśnienie z
nieudolnie stłumionym zażenowaniem.
Irytowało ją traktowanie jak dziecko. A tradycji dawania
prezentów z okazji świąt czy imienin nie lubiła szczególnie mocno. Denerwował
ją rytualny charakter tego obyczaju, dyktatura dat ustalonych odgórnie raz na
zawsze, oraz same podarki, często nieracjonalnie kosztowne, przypominające, że
nie jest osobą finansowo niezależną. Nie umiała się z nich szczerze cieszyć. Natomiast
uwagę odnośnie urody nie kosztującą ani złotówki zauważyła i doceniła.
Podziękowała krótkim uśmiechem skierowanym wyłącznie do wujka Kazika.
- Tak w ogóle, to nieładnie podsłuchiwać – skarciła
córkę Ewa nieprzemyślanym żartem.
- Ależ, Ewo, nikt nie podsłuchiwał. Głos sam się
rozchodzi po mieszkaniu. Poza tym nie rozmawialiśmy o żadnych sekretach.
Siadajcie przy stole. Naleję wam kawy po warszawsku. – Woliński rezolutnie
zakończył dyskusję, w słusznej obawie, że po jeszcze jednej uszczypliwości może
się przerodzić w otwartą kłótnię.
Przy jedzeniu lepiej rozmawiać o pogodzie niż wyjaśniać,
kto przewinił i się dokopywać do prawdy, która nikomu szczęścia nie da. Liczyć
muchomory warto i grzecznie służyć pomocą podając tacę z kanapkami.
- Właściwie, Magdaleno, kiedy masz urodziny – spytał
wujek Kazik, przypomniawszy sobie, że dziewczyna została spłodzona między
studniówką a egzaminami maturalnymi. Skojarzył, że w wypadku regularnej ciąży
powinna się urodzić na przełomie roku, na przykład w grudniu.
- Za tydzień, wujku – padła uprzejma odpowiedź.
- Przyjechałeś, Kaziu, w samą porę. Będziesz głównym
gościem. Poznasz kolegów Magdusi – dodała wesoło mama solenizantki.
- O ile będę wyprawiać te urodziny. Mamo, możesz się
nie wtrącać? – Magda zareagowała ze złością nieadekwatną do sytuacji. –
Przepraszam. – dodała ze wstydem, zorientowawszy się natychmiast, że uniosła
się niepotrzebnie. – Ale wujka zapraszam na pewno. – zapewniła solennie z
zalotnym uśmiechem.
Zastanawiając się nieco później nad swoim zachowaniem
przy śniadaniu, doszła do wniosku, że zazdrościła mamie porannej rozmowy za
zamkniętymi drzwiami. Pierwszego dnia dobrze jej się rozmawiało z wtedy jeszcze
tajemniczym nieznajomym. Chciałaby kontynuować tę dyskusję. Przeszkadzała w tym
tylko obecność mamy.
Kiedy kanapki zniknęły ze stołu, Ewa przypomniała sobie,
że obudziwszy się, włączyła telewizor. Nie żeby chciała obejrzeć program dla
rolników. Po prostu taki miała zwyczaj. Tym razem jednak stało się coś
dziwnego. Nie odbierał żaden z obu polskich kanałów. Działała tylko
czechosłowacka jedynka ale niemiłosiernie słabo.
- Mógłbyś sprawdzić, co się stało z anteną?
- Jasne, mogę, ale nie obiecuję, że coś naprawię. Nie
zapominaj, że jestem tylko skromnym fizykiem, a nie elektromonterem. – Woliński
spojrzał na zegarek, po czym porozumiewawczo mrugnął do Magdy. – Za pięć
dziewiąta. Zaraz się zacznie Teleranek.
- Twoje dzieciaki pewnie już siedzą przed telewizorem
– odpowiedziała Ewa, prowokacyjnie zerkając na oboje współbiesiadników.
- Możliwe, ale tylko Mareczek. Paulina już wyrosła z
Teleranków. – Woliński trafnie odczytał intencje Ewy i spodziewaną reakcję jej
córki. Mrugnął jeszcze raz do nastolatki, dodał bez żadnego związku z
dotychczasową rozmową: - Siedem – prowokując pytające spojrzenia, i wstał od
stołu. – Gdzie jest ten telewizor?
We troje przeszli do pokoju dziennego. Ewa poruszyła
pokrętłem. Pojawił się obraz. Kolorowy, co nie uszło uwadze Wolińskiego.
- Działa! – zawołał wesoło.
Nie wszystko jednak wyglądało normalnie. Zamiast
Teleranku na ekranie gościł generał. Premier rządu i minister obrony w jednej
osobie. W ciemnych okularach będących jego nieodzownym atrybutem, trzymając w
dłoniach kartkę z tekstem, wygłaszał orędzie do narodu: „Obywatelki i
obywatele. Wielki jest ciężar odpowiedzialności, jaka spada na mnie w tym
dramatycznym momencie polskiej historii...”
- A niech ich gęsi! – pierwsza odezwała się Ewa. – To
już nie zobaczysz Ameryki – powiedziała do córki tak, jakby wprowadzenie stanu
wojennego w ogóle jej nie zaskoczyło.
- Mamo, dlaczego?
- Bo te skurwysyny cię nie wypuszczą. Nie po to
zamykają granice, żebyś mogła swobodnie odlecieć.
Magda pobladła z przerażenia. Jej matka, może i złośliwa czasami,
nigdy nie używała przekleństw. Błagalnym spojrzeniem poszukała pocieszenia u
wujka Kazika, lecz on mógł tylko z niedowierzaniem pokręcić głową.
- To koniec – szeptem potwierdził sens słów Ewy.
- I co teraz będzie? – spytała Magda, coraz bardziej
czując grozę sytuacji.
- Nic nie będzie. Nie będzie dolarów ani paczek od
Tomka. Takich jak wujek Kazik pozamykają w więzieniach. Poza tym dla ciebie nic
się nie zmieni.
- Za co do więzień?
- Zapytaj wujka Kazika. Ja idę do kościoła.
- Ty do kościoła? – żachnęła się jej córka. –
Przecież należysz do partii.
- Skądś trzeba się dowiedzieć, co się w kraju dzieje.
- O której zaczyna się msza?
- Chyba o dziesiątej, ale skąd mam wiedzieć?
- A nie chodzą do kościoła twoje koleżanki?
- Chodzą.
- Może i ty powinnaś zacząć. – Ewa nawet w minucie
śmierci będzie żartować.
- Mamo! – jej córka miała jednak serdecznie dość
nieprzemyślanych żartów na wiele lat przed śmiercią.
- Chodź ze mną. Po obiedzie porozmawiasz z wujkiem.
Może zechce ci pomóc w fizyce?
Magda zrobiła minę, jakby jeszcze raz miała jęknąć „oj,
mamo!”, ale powstrzymała się od reakcji. Podchwyciła pomysł użycia domowych
korepetycji jako pretekst do rozmowy w cztery oczy.
- Z przyjemnością, jeśli tylko mogę się do czegoś
przydać – obiecał skromnie wujek Kazimierz.
***
5. Pamiętnik
nastolatki
Wizyta w kościele nie dała więcej informacji ponad to, co
w telewizji wygłosił generał. Jedyną nowością godną wspomnienia stanowił wóz
opancerzony, przez Ewę i Magdę nazwany czołgiem, na centralnym rynku. Jacyś
mieszkańcy pobliskiej kamienicy poili młodych żołnierzy przemarzniętych do
szpiku kości gorącą herbatą. Na kłodzkiej prowincji pierwszy dzień wojny
pachniał farsą. Czy w Warszawie i Gdańsku sytuacja wyglądała podobnie, stanowiło
jednak wielką niewiadomą.
Woliński wykorzystał za to chwile osamotnienia, jak mógł
najlepiej. Napisał kilka zdań, w których zawarł pierwsze wrażenia z rzekomej
awarii anteny. Prowadzenie pamiętnika pomagało mu w codziennych przemyśleniach.
Dzięki temu nawykowi zapisywania spostrzeżeń potrafił z natłoku zdarzeń sprawnie
wychwycić to, co najważniejsze, lepiej rozumieć siebie i innych. Tym razem jednak
przelanie złości na papier pozwoliło przede wszystkim szybko ukoić nerwy.
Uspokoiwszy się, naszkicował żeńską postać w luźnej
bluzce siedzącą przy stole z łokciami opartymi o blat i podbródkiem
spoczywającym na złączonych pięściach. Tak pochyloną, że przez prześwit pod
pachą przezierała pierś, na tyle mała, że obserwator z boku widział ją w
całości. Woliński starannie odwzorował stożkowaty kształt dwiema zakrzywionymi kreskami.
Szczyt piramidki zwieńczył pogrubionym punktem obrazującym sutek. Obok kobiety
narysował owal przedstawiający łączkę a w nim siedem muchomorów. W ten sposób
graficznie zapisał najważniejsze wspomnienia ze śniadania.
Korzystając z nieobecności domowniczek, zajrzał też do
pojemnika pod łóżkiem. Wysunął go bez wielkiej szarpaniny. W świetle dnia
znacznie łatwiej zidentyfikować i usunąć przeszkodę niż to było w nocy, kiedy
Magda próbowała po kryjomu dostać się do skrytki. W rogu na dnie skrzynki znalazł
gruby brulion w zielonoszarej okładce ukryty pod stosem papierowych teczek
wypełnionych rysunkami. W prostokątnym polu mniej więcej na środku okładki
widniał napis: „Wł. Magda Kapucewicz, klasa VI b”. Niżej różowym flamastrem, w
dwóch liniach, drukowanymi dużymi literami: „TAJNE! NIE ZAGLĄDAĆ!”
„Ciekawe, młoda prowadzi pamiętnik”, ucieszył się
Woliński. „Czyli bratnia dusza. Łatwo nam będzie znaleźć wspólny język.” Na
myśl o języku uśmiechnął się lubieżnie. W młodości, na długo zanim poznał
miłość swego życia, bardzo lubił smakować jęzorki koleżanek. „Muchomory są
trujące, ale od jednego grzybka się raczej nie umiera. Nie od liźnięcia”.
Amator grzybów przekartkował zeszyt. Na kilku pierwszych
stronach natknął się na luźne kartki przyklejone taśmą klejącą. Nad każdą
widniała data i imię. Dziewczynka w ten sposób archiwizowała listy miłosne.
Chłopcy pisali koślawymi literami, każdy to samo, że jest piękna i prosili o
randkę. Z pobieżnego przejrzenia krótkich wpisów pod listami wynikało, że Magda
czasami zgadzała się na spotkanie. Jeden chłopiec zaczynał też od podziękowania
za miły spacer, co znaczy, że randka się odbyła i chyba nie była ostatnią.
Woliński trafił też na rozważania o tym, czym jest miłość
i jak ją odróżnić od chwilowego zakochania. Dziecięca grafomania, ale jedna
myśl przypadła mu do gustu: „miłość zaczyna się, kiedy robisz z chłopcem coś,
czego nie robisz z innymi”. Jeśliby przyjąć tę definicję za prawdziwą,
należałoby w każdym nowym związku robić coś, czego się jeszcze nie robiło z
żadną inną partnerką. Odkrywać coraz to nowsze obszary współżycia, we dwoje
podążać w nieznane. „Ma to sens”, zgodził się doktor fizyki, filozof przyrody.
Innym razem Magda pisała o powrocie ojca. Cieszyła się,
że go niedługo zobaczy. Że będzie się mogła pochwalić świadectwem z czerwonym
paskiem i posłucha opowiadań z dalekiej podróży. Tęskniła. Podkreśliła też, że
nie zależy jej na prezentach. „Zresztą, jak znam życie, bluzka będzie za mała,
albo będzie wyglądać jak rozciągnięta”, pisała ironicznie to, czego nie mogła
powiedzieć na głos.
Ostatni wpis datowany był na drugiego listopada:
„Wróciliśmy z Nysy. Rosół, groby, rosół, groby. Szkoda, że Zbyszek nie dostał
przepustki z wojska. Święta bez niego są takie nudne. Czy ja go naprawdę
kocham?”
Woliński znów miał zagwozdkę. Kim jest ten Zbyszek? Czy
uczucie do, jak można się było domyśleć, kuzyna było tylko platoniczne, czy też
młodych łączyła jakaś głębsza tajemnica? Lektura pamiętnika co do jednego nie
pozostawiała jednak wątpliwości: Muchomorka nie była już całkiem niewinnym
dziecięciem.
Woliński usatysfakcjonowany nową porcją wiedzy umieścił
zeszyt z powrotem w kryjówce, nie wykluczając, że jeszcze do niego zajrzy. Zamierzał
w miarę możliwości tak kierować rozmową, żeby dziewczyna sama mu go pokazała.
***
6. Kuchenne
rozmówki
Krótko przed obiadem Ewa złapała Kazimierza pod ramię,
kiedy przez chwilę w pobliżu nie było córki.
- Muszę ci się do czegoś przyznać – szepnęła. – Jak
mi wczoraj dałeś list od Ani, byłam pewna, że wysłała cię na koniec Polski, bo chciała
się ciebie pozbyć z domu. Taki numer to dla niej nic. Nie uwierzyłbyś, jaki
miała talent do spławiania chłopaków.
- Nic mi o tym nie mówiła – odpowiedział zdziwiony Woliński,
przyciskając na moment kobietę do siebie. Podobała mu się jej poufałość.
- Jak będzie okazja, to ci opowiem, bohaterze. –
Uśmiechnęła się figlarnie i zwinnym ruchem uwolniła rękę spod jego ramienia. Dźwięk
lekkiego uderzenia drzwi o futrynę świadczył, że Magda wyszła ze swojego
pokoju.
Jakiś czas później Woliński oświadczył, że musi wracać do
Warszawy dowiedzieć się, czy z żoną i dziećmi jest wszystko w porządku. W
normalnych warunkach wystarczyłoby zadzwonić, ale podsłuch w mieszkaniu,
wścibski kolektyw w pracy i właśnie wprowadzony stan wojenny czyniły to
niemożliwym. Kochający mąż i ojciec jakoby miał złe przeczucia. Męczyły go
wyrzuty sumienia, że zostawił rodzinę w krytycznym momencie, kiedy mogą go
najbardziej potrzebować. Właściwie mówił to szczerze, dziwiąc się trochę samemu
sobie, po tym, jakie plany powziął w marzeniach wobec Magdy i Ewy. Przynajmniej
chciał wierzyć w to, co mówił.
- Nie wygłupiaj się, Kaziu. Zgarną cię, zanim
wejdziesz do bloku. Nigdzie cię nie puszczę. Dasz mi adres szkoły, gdzie Ania
pracuje. Ja pojadę. Mnie nic nie grozi.
- I niby jak im pomożesz? Nie. Ja muszę to załatwić.
- Nic im nie jest. To na ciebie poluje bezpieka, nie
na nich. Jeśli to prawda, co ci powiedział tamten esbek, powinieneś zachować
zimną krew i zniknąć, jak ci kazał, a nie pchać się teraz w paszczę lwa.
Zobaczysz, nic im nie jest.
- Skąd mam mieć pewność?
- Pojadę, pogadam z Anią, wrócę i ci opowiem. Dobrze?
- Ale to bardzo daleko. Cały dzień jazdy w jedną
stronę.
- Wezmę urlop. A jak pojadę w piątek...
- Do piątku to ja już wrócę.
- Dobrze, jutro po pracy kupię bilet. Pojutrze
pojadę.
- Jeśli mieszkanie nadal jest pod obserwacją,
bezpieka szybko ustali, kim jesteś. I wszystkich nas zamkną. Nie powinniśmy
ryzykować. – Magda przysłuchiwała się tej dyskusji, przecierając oczy z coraz
większego zdumienia. Z wnioskiem Wolińskiego, żeby nie ryzykować, mogłaby sie podpisać
obiema rękami. Ale nie z jego nastęnym zdaniem. – Lepiej żebym ja jechał.
- Przecież nie będę szła do was do domu. Nawet na
kilometr nie zbliżę się do bloku.
- A gdzie przenocujesz?
- W pociągu. Wrócę nocnym.
- Nie mogę się na to zgodzić – Woliński pokręcił
głową. Pytająco spojrzał na Magdę, szukając wsparcia. Stanowisko Ewy było
przecież na wskroś nierozsądne. Nie tylko dlatego, że wyprawa narażała na
wielorakie niebezpieczeństwo, zarówno ze strony milicji jak i pospolitych
złodziei. Woliński nigdy w życiu nie zostawiłby córki samej pod jednym dachem z
obcym facetem. W tym zakresie nie ufał nawet członkom rodziny.
Dziewczyna tylko bezradnie wzruszyła ramionami. Wujek
miał rację, ale dwa dni bez mamy przedstawiały się na tyle kusząco, by na chwilę
zapomnieć o rozsądku. Całe dwa dni z interesującym człowiekiem, ileż godzin
można spędzić na miłej rozmowie, ileż ciekawych rzeczy się dowiedzieć. Gdyby
jeszcze mniej myślał o żonie, a więcej uwagi poświęcał przyszywanej
siostrzenicy, byłby zupełnie idealnym partnerem. „Nie bądź zazdrosna!” –
skarciła się Magda, tęsknym, smutnym wzrokiem zanurzając się w przepastnych
renicach mężczyzny.
Na ten widok Wolińskiemu momentalnie odeszła ochota na
wyjazd do Warszawy. Obstawał jednak przy swoim z poczucia obowiązku i rozsądku.
Wiedział, że flirt to tylko flirt, nawet jeśli by miał się okazać
hiperskutecznym w sensie pójścia do łóżka zarówno z Ewą jak i z jej córką. Flirtować
można wiele razy, a żonę i rodzinę ma się tylko jędną. Wybierając priorytety,
to ich trzeba mieć na uwadze.
Dyskusja za stołem przeciągnęła się jeszcze ze trzy
kwadranse. Woliński w pewnej chwili niezręcznie powiedział, że Ewa i Magda
mogłyby jechać we dwie do Warszawy. Dziewczynie na te słowa zupełnie zrzedła
mina. „Co? Dlaczego mnie nie chce?” – pomyślała rozczarowana. Cakiem trafnie
zresztą, bo rzeczywiście widział w dziewczynie pokusę, którą rozsądek nakazywał
dawkować bardzo ostrożnie.
- Nie teraz oczywiście. Następnym razem. Marek, mój
syn, by oprowadził Magdę po Warszawie – Woliński starał się sprostować
nieporozumienie. – Bo teraz już, jak się to wszystko skończy, musicie nas
odwiedzić. I to nie raz! Jestem twoim wujkiem, czy nie jestem? – zwrócił się
bezpośrednio do nastolatkiem.
- Jesteś, wujku.
- Więc widzicie. Jak nie Marek, to ja cię oprowadzę
po Warszawie. – Mrugnął po kolei prawym okiem do Magdy, lewym do Ewy. Humorem
jako tako uratował sytuację.
Zapasy słowne zakończyły się remisem. To znaczy, decyzja
o tym, kto, kiedy i czy w ogóle pojedzie do Warszawy, nie została definitywnie
podjęta. Ewa miała się tylko zorientować po pracy, czy w stanie wojennym
pociągi i PKS-y będą kursować, według jakiego rozkładu i czy podróżni podlegają
jakiejs szczególnej kontroli. W zależności od tego, jakie będą możliwości, wizytę
Ani złoży mąż lub przyjaciółka. Atmosfera jednak pozostała napięta.
O tym jak bardzo, Woliński mógł się przekonać naocznie
podczas kolacji. Ewa miała na sobie stanik. Prawie wcale nie żartowała.
Pierwsza wstała od stołu, mówiąc, że jest zmęczona i prosząc córkę o pozmywanie
naczyń.
- Pomogę ci, Magdo. – Woliński wstał z krzesła.
- Dziękuję. Nie trzeba.
- Madziu, pomogę. – Wujek Kazik półszeptem ponowił
propozycję, gdy tylko mama Magdy na dobre wyszła z kuchni. – Mogę się tak do
ciebie zwracać, Madziu, tylko kiedy jesteśmy sami?
- Tak. Ale nie przy mamie, dobrze? – Nastolatka
musiała się jeszcze upewnić, przyznając że ma problem ze zdrobnioną formą
swojego imienia.
- No, nareszcie się uśmiechnęłaś, Madziu – zauważył
Woliński z satysfakcją, mimochodem ocierając się o rękę dziewczyny.
- Ty też, wujku – odpowiedziała mu Magda, płoniąc się
na policzkach.
Woliński uważnie przyjrzał się rumieńcom, powodując
jeszcze większe onieśmielenie. Nie wiedzieć czemu, poważna siedemnastolatka
poczuła się przy nim jak mała dziewczynka i wcale jej to nie przeszkadzało.
- Jesteś piękna, Madziu, ale chyba już to ode mnie
słyszałaś – powiedział Woliński poważnym tonem, przelotnie pogładziwszy Magdę
po odkrytym ramieniu. Pod językiem zbierała mu się ślina, sygnalizując rosnący
apetyt. Powstrzymał się jednak od objęcia i pocałowania dziewczyny. - Jutro masz na ósmą. O której musisz wyjść z domu? –
zapytał rzeczowo, kierując rozmowę na neutalne tory.
- O wpół do, pietnaście minut po mamie. Bliżej lata
wychodzę za dwadzieścia, a nawet za piętnaście ósma. Mam niedaleko.
- Jeśli mogę ci w czymś pomóc, Madziu...
- Dobrze, ale na jutro mam już prawie wszystko
gotowe.
- Prawie?
- Jeszcze muszę powtórzyć historię do klasówki. Ale
dam radę.
- Lubiłem historię. Za to Marek nienawidzi.
- W której jest klasie?
- W trzeciej.
- Tak jak ja.
- Wysłaliśmy go o rok wcześniej do szkoły.
- Aha. A jaki profil?
- Niestety humanistyczny.
- A ja na biol-chemie.
- To widać – odpowiedział Woliński tajemniczo.
- Po czym?
- A, później ci powiem. – Uśmiechnął się, mrużąc
oczy.
- Wujku, a dlaczego rano powiedziałeś „siedem”? Jak
rozmawialiśmy o teleranku. Pamiętasz? Powiedziałeś, że Paulinka z tego wyrosła
i zaraz potem „siedem”.
- Na prawdę tak powiedziałem?
- Na prawdę. Przysięgam.
- Pewnie o czymś wtedy pomyślałem i mi się tak
wymknęło.
- O czym?
- Jeszcze ci tego nie mogę zdradzić.
- A kiedy?
- Potem.
- Oj, wujku! – Magda pogroziła palcem. – Ale jesteś.
- Zły?
- Tak.
- Ale cię lubię.
- No, mam nadzieję. – Roześmiali się oboje, uważając
zgodnie, by mama Magdy nie usłyszała śmiechu.
***
7. Wujku,
nie śpij
Woliński, udawszy się na spoczynek, także tego wieczora
oddał się intensywnemu rozmyślaniu. Analizując, co mu rano powiedziała Ewa o
romansach z chłopcami, których imion nie zapamiętał, kiedy chodziła do liceum,
zastanawiał się jak te same zdarzenia zapamiętała jego żona. Z opowieści Ewy
wynikało, że dziewczyny rzeczywiście łączyła silna przyjaźń. Nagłe zerwanie
znajomości bez ważnej przyczyny wyglądało więc mało prawdopodobnie.
Woliński nie mógł tez pojąć, dlaczego Ania przez
siedemnaście lat ani razu nie wspomniała mu o Ewie. Jakby ani przyjaciółka ani
ich kolega z równoległej klasy w ogóle nie istnieli. „Może Ania wcale nie była tak
obojętna wobec niego, jak się wydawało Ewie. Gdyby nie była zakochana, nie
podobałoby jej się, że się o nią starał” – Woliński próbował postawić się w
sytuacji swej przyszłej żony. „Możliwe, że potrzebowała trochę więcej czasu,
żeby zaufać chłopakowi. Możliwe też, że chciała mu się oddać, ale odmówiła
pocałunku dla żartu, będąc pewną, że on nie poprzestanie na jednej prośbie. Niektóre
dziewczyny lubią się przekomarzać, a niektórym chłopcom brakuje wyobraźni, żeby
to zrozumieć. Tak, potem jakiegoś pięknego dnia Ania się dowiedziała, że
przyjaciółka bliższa sercu niż rodzona siostra perfidnie uwiodła jej kawalera.
To logiczne, że nie chciała mieć z nią więcej do czynienia”.
Idąc tym tropem, Woliński wnet postawił tezę, że
zawdzięcza Anię Ewie. Ania, otrząsnąwszy się po zdradzie, nauczona własnym
doświadczeniem w ogóle nie stawiała oporu, kiedy wpadł jej w oko następny
facet. Poznawszy na jakiejś prywatce Wolińskiego, spędziła resztę nocy w jego
ramionach. A na pierwszej randce, kilka dni potem, oddała mu się cała.
„I co właściwie łączyło Anię i Ewę?” – dalej zachodził w
głowę Woliński. W wyobraźni jawił mu się romans lesbijski. Zasnął z wizją Ani
lubieżnie oblizującej piersi koleżanki.
Obudził go szept i potrząsanie ramienia.
- Wujku! Wujku, nie śpij jeszcze – Magda przywoływała
go do świadomości.
Musiała po cichu wejść do pokoju tak samo jak poprzedniej
nocy, domyślił się Woliński. Bezwiednie głaskał dziewczęcą dłoń leżącą na jego
obojczyku. Budzenie trwału już więc zapewne dłuższą chwilę.
- Cześć, Madziu – ucieszył się Woliński, rozpoznawszy
nocnego gościa pochylonego nad jego głową.
Momentalnie wytężył wzrok, odruchowo kierując spojrzenie
na najbardziej uwypuklony obrazek muchomora. W słabym świetle księżyca
wpadającym przez okno nie dostrzegł wiele szczegółów poza ogólnym wrażeniem, że
pierś jest wystarczająco dojrzała, by nakarmić nawet najbardziej zgłodniałego faceta.
Bliskość kobiecego ciała oraz podejrzenie, jeszcze niewyraźne, należące
bardziej do fantastyki niż socrealizmu, wywołały natychmiast ożywcze podniecenie
całego organizmu.
- Wujku, przepraszam, nie chciałam cię budzić. Mogę
mieć do ciebie prośbę? – zapytała Magda, zabierając dłoń z męskiego ramienia i
kucając przy łóżku.
Głowę zbliżyła tak bardzo, że Woliński mógł pomyśleć
tylko o namiętnym pocałunku.
- Jaką?
- Mogę coś wyjąć spod twojego łóżka?
- Jasne. A co to jest? – wujek udał, że nic nie wie.
- Zeszyt.
- Chowasz zeszyt pod łóżkiem?
- No, tak. Wiem, że to głupie.
- Nie, wcale nie głupie. Pomogę ci. Gdzie on leży? –
nie dając czasu na odpowiedź, wysunął nogi spod kołdry i przysiadł na krawędzi
łóżka. Z góry popatrzył na krągłą buzię i piżamę w muchomory.
- W lewej skrzyni na pościel. Tutaj – odpowiedziała,
siadając na piętach trochę dalej od łóżka. Tak, żeby przed nią zmieściła się
wysunięta skrzynia.
Sięgnęła za uchwyt, pochylając tak mocno, że wuj mógł
wreszcie na chwilę zapuścić wzrok głęboko w dekolt. „Arbuzy!” –
pomyślał, mlasnąwszy głośno, przełykając nadmiar śliny.
- Daj, wysuniemy razem. – Kucnął obok nastolatki.
- To ten zeszyt – oznajmiła Magda wydobywszy brulion
z różową inskrypcją „Tajne! Nie zaglądać!”
- Tajny pamiętnik? – spytał Woliński, dyskretnie
kładąc dłoń na kolano Magdy. – Mogę obejrzeć okładkę?
- Proszę – bez namysłu podała mu zeszyt. – Tylko,
wujku, nikomu nie powiesz, prawda?
- Prawda, Madziu. Klasa szósta B – przeczytał napis
na okładce. – Bardzo długo go prowadzisz. – Obejrzawszy z wierzchu, oddał
zeszyt właścicielce.
- No. Mogę się teraz pośmiać, jaka byłam głupia i
dziecinna.
„Od szóstej klasy chyba niewiele się zmieniło” –
Wolińskiemu przyszła na myśl kąśliwa uwaga, ale zachował ją dla siebie.
- Podziwiam twoją wytrwałość – odpowiedział z
uśmiechem. – Chodź, wsuniemy pojemnik z powrotem. Potem porozmawiamy.
Woliński dżentelmeńsko pomógł wstać dziewczynie,
przytrzymując ją za nadgarstki. Jednak zamiast puścić je, kiedy tylko stanęła na nogach, pokierował nią tak, by usiadła mu na kolanach. Dziewczyna
nie zgłosiła sprzeciwu. Czuć było tylko, że jest trochę spięta.
- Wujku, opowiesz mi o opozycji? Co zrobiłeś, że cię
ścigają?
- Opowiem, Madziu, ale może jutro, jak wrócisz ze
szkoły. Będziemy mieć więcej czasu. Zresztą, nie mam nic wielkiego do
opowiadania. Wydrukowaliśmy parę książek.
- Jakich?
- Jutro – szepnął Woliński, zbliżywszy usta do ucha
Magdy. – Chcesz to zapisać w pamiętniku?
- O tm nie pomyślałam, ale tak. Na pewno.
- To trochę niebezpieczne w dzisiejszych czasach –
ostrzegł znowu szeptem na ucho. Jego dłonie zdążyły już zająć pozycje na
plecach i biodrze nastolatki. Jak za dawnych lat zamierzał niepozornym
głaskaniem sprawdzić, gdzie leżą granice dopuszczalnego dotyku. – Mam dla
ciebie propozycję.
- Jaką? – uwadze dziewczyny oczywiście nie uszło, że
prawa dłoń Wolińskiego, sunąc po pubie, małymi krokami zmierzała znad biodra ku
nodze. Tak nie zachowuje się żaden przyzwoity wujek. Magda zostawiła jednak ten
postępek bez reakcji. Sama nie była bez winy. Siostrzenice wszak nie nachodzą
wujków w nocy w tajemnicy przed mamą.
- Żebyś pisała o mnie w oddzielnym zeszycie. Pod
nieprawdziwą datą. Żeby, jak twój pamiętnik wpadnie, nie daj Boże, w ręce
milicji, nikt się nie domyślił prawdy.
- O, dobry pomysł.
- I możesz mi nadać pseudonim. Zamiast wujek Kazik
daj mi jakieś imię z literatury. Czytasz teraz „Lalkę”, prawda?
- Tak. Jestem po pierwszym tomie.
- To zrób mnie którymś z bohaterów „Lalki”.
- Wokulskim? Wujek Stanisław? – spytała Magda z
wahaniem. Czuła na plecach ruch drugiej dłoni Wolińskiego, zmierzającej dla
odmiany do góry. Nie nad imieniem się zastanawiała, tylko nad tym, jak
zareagować na dotyk.
Obróciła się bokiem do mężczyzny, powodując, że musiał
zabrać ręce. Popatrzyła na niego z zaciekawieniem, wreszcie, nabrawszy odwagi,
śmiałym ruchem objęła go ramieniem, opierając się o tors bokiem ciała.
Wolińskiemu nie pozostało nic, tylko ją przytulić.
- Wokulski jest starym dziadem. Wybierz kogoś innego.
- Ochocki? Ten by pasował, bo to naukowiec jak ty. A
tak w ogóle, czy naprawdę jest jakiś metal lżejszy od powietrza?
- Raczej nie ma. Ja nie znam. – Woliński znów
skierował rękę pod biodro dziewczyny, drugą dłoń niby przypadkiem kładąc na jej
kolano. – Ale Ochocki też mi się nie podoba. Jest głupi, bo się boi miłości.
- To nie wiem. Może Mraczewski? On podrywał wszystkie
panie – zaśmiała się Magda.
- Jak miał na imię?
- A, nie pamiętam.
- Co powiesz na Starskiego?
- Nie nadaje się, bo ma na imię Kazimierz, a szukamy
kogoś, kto się nazywa inaczej niż ty.
- Rzeczywiście. Może dlatego najbardziej go lubię.
Woliński bez pytania zaczesał Magdzie kosmyk włosów za
ucho. Tych kilka niesfornych włosów znad skroni, które nie dały się razem z
innymi spiąć w kucyk i opadając na ramiona, częściowo zasłaniały krawędź
koszuli nocnej.
Rola Starskiego pewnie bardziej by pasowała do brata
ciotecznego, Zbyszka z wojska, któremu Magda w jednym z wpisów wyznała miłość.
Tą uwagą jednak Woliński nie mógł się podzielić, jeżeli nie chciał się
przyznawać, że już przeglądał sekretny pamiętnik.
- Mnie się nie spodobał.
- Bo masz lepszy gust niż Izabela. – Woliński,
zaczesawszy grzywkę, pogłaskał dziewczynę po policzku. Dziwił się i cieszył, że
Magda przyjmuje pieszczoty bez oporu, mimo że drży przy każdym nowym dotyku.
Świadomie pozwalała jak dotąd na wszystko.
- Jak to?
- Nie doszłaś jeszcze do sceny w pociągu. Jak
doczytasz, to porozmawiamy. Kiedy będziesz pisać?
- Myślałam, że teraz coś napiszę w swoim pokoju. Ale
skoro mówisz, żebym wzięła nowy zeszyt, to muszę jutro kupić nowy.
- A ten pamiętnik chcesz zabrać, czy schowamy go z
powrotem na miejsce? – Woliński uznał, że pora kończyć nocne rozmowy. Jakby
mama Magdy nakryła ich na takich pogaduchach, z pewnością by nie skakała z
radości.
- Lepiej schować – zgodziła się Magda.
„No, to jeszcze finałowy numer” – pomyślał Woliński.
- Zanim pójdziesz, Madziu, mamy jeszcze coś do
załatwienia – powiedział na głos, tajemniczo się uśmiechając. – Musimy się
pocałować.
- Co?! – Właścicielka zeszytu aż podskoczyła zaskoczona
bezczelnym rządaniem. Miewała do czynienia z rówieśnikami domagającymi się
pocałunków pod byle pretekstem, ale żeby dorosły, stateczny mężczyzna wprost
składał taką propozycję, to była nowość godna pamiętnika. Przez chwilę patrzyła
na Wolińskiego z rozdziawioną buzią, radosnymi oczami. Nie wierzyła, że
powiedział to na poważnie.
- Pocałuj wujka na dobranoc, Madziu. W policzek. To
przecież nie jest grzech.
Jak tylko Magda zbliżyła buzię, poruszył głową tak, by
zamiast w policzek trafiła w usta. Złączyli wargi.
- Tak nie wolno – wyraziła sprzeciw, nie schodząc
Wolińskiemu z kolan.
- Jak nie wolno?
- Tak, jak zrobiłeś – zaśmiała się. Objąwszy mocno za
szyję, pocałowała jeszcze raz. W policzek.
Razem włożyli zeszyt do skrzyni.
- O której jutro kończysz lekcje?
- O wpół do trzeciej. Tylko nie czytaj beze mnie!
- Nie będę – skłamał wujek. Domyślił się jednak, że
nie znajdzie w tym pamiętniku nader kompromitujących wyznań. Gdyby dziewczyna
miała coś do ukrycia, nie obnosiłaby się z zeszytem tak beztrosko.
Wstali z kucek, objęli się i pocałowali raz jeszcze. Tym
razem Magda, przechyliwszy głowę, szeroko otworzyła usta. Przywarła do ust
mężczyzny i przez kilka chwil aktywnie kąsała wargami, demonstrując z
satysfakcją, że na całowaniu zna się już co nieco.
Obojgu im trudno było zasnąć po takim pożegnaniu.
Woliński snuł domysły, co jeszcze potrafi ta dziewczyna. Magda analizowała swój
kalendarz biologiczny. Wyznawała słuszną zasadę, że błędy rodziców są po to,
żeby je powtarzać, ale w odpowiednim czasie.
***
8. 14
grudnia rano
Rano, a sądząc po kolorze nieba w środku nocy, do
sypialni Wolińskiego przyszła Ewa. Zapukała cicho. Nie doczekawszy się zaproszenia,
zapukała jeszcze raz i od razu po cichu weszła.
- Śpisz? Kaziu, chciałam ci tylko przypomnieć, że
wszystko, co znajdziesz w lodówce, jest twoje. Mąka, ziemniaki, kasza: wiesz
gdzie są, więc nie powinieneś głodować. Nie krępuj się. Korzystaj ze
wszystkiego.
- Dziękuję, Ewo. – Woliński szeroko otworzył oczy.
Uśmiechnął się do dobrodziejki, złapał za rękę. – Do twarzy ci w służbowym
ubraniu – pozwolił sobie na komplement. Zresztą najzupełniej szczery.
- Odpoczywaj, bohaterze. – Urzędniczka Rady Narodowej
pożegnała się, przez chwilę jeszcze trzymając gościa za rękę.
- Co mama chciała od ciebie? – Jak tylko Ewa wyszła z
mieszkania, do pokoju Wolińskiego wparowała jej córka. Bez pukania. Ubrana w
spodnie i jasną koszulę, gotowa do szkoły.
- Prosiła, żebym cię nie zgwałcił – zażartował
Woliński.
Pomyślał przy tym, że jak tak matka i córka będą go
odwiedzać, któregoś razu mogą się spotkać w jego pokoju. Nie byłaby to
komfortowa sytuacja dla nikogo.
- Pfi, nie dasz rady. Już niejeden próbował i pożałował
– odpowiedziała dziewczyna buńczucznie.
- A założymy się? – Woliński nagle wyskoczył z łóżka,
wyciągniętymi rękami spróbował złapać Magdę za biodra.
Zrobiła dwa kroki w tył, wyrywając się w ostatnim
momencie. Śmiejąc się na całe gardło, rzuciła się do ucieczki.
Pogoń skończyła się w przedpokoju. Woliński, przyparłszy
Magdę do ściany, uwięził ją między swoimi ramionami jak w klatce.
- Więc jak? O co się założymy?
- O nic – odpowiedziała z radosnym uśmiechem na
twarzy. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że mężczyzna ma na sobie tylko
bieliznę. Odruchowo zerknęła na slipki. – Lubisz mnie, wujku? – spytała,
poważniejąc. Słowo „wujku” wypowiadając ze szczególnym sarkazmem.
- Lubię. – Pogładził ją po policzku. – A ty lubisz
wujka, Madziu?
- Aha – przytaknęła.
- Udowodnij. – Lekko uniósł jej podbródek, ustawiając
usta do pocałunku.
Magda w ostatniej chwili złośliwie odchyliła głowę.
- Tak nie wolno – pouczyła starszego amanta w wieku
jej mamy.
- A jak wolno?
- Nie wiem. – Poddała się, zobaczywszy na zegarze
ściennym, że do wpół do ósmej zostało tylko kilka minut. Nie było czasu na
długie przekomarzanie. Oparła dłonie o tors Wolińskiego i zamknąwszy oczy,
rozchyliła usta, prosząc o pocałunek.
- Wczoraj byłaś lepiej ubrana niż dzisiaj – odezwał
się Woliński zlizawszy całą słodycz z warg nastolatki.
- Dlaczego?
- Podobasz mi się w koszuli nocnej.
- Wujku! – zaprotestowała Magda, zupełnie innym tonem
niż kiedy obrażona woła „oj, mamo!”
- No, leć do szkoły. I wracaj szybko.
Pocałowali się jeszcze raz, kiedy uczennica ubrana w
zimową kurtkę i grubą czapkę opuszczała mieszkanie.
Musiała przyznać rację wujkowi. Pseudonim Starski pasował
jak ulał.
***
9. Odwołane lekcje
Woliński rozsiadł się wygodnie w fotelu. Otworzył zeszyt
na ostatniej zapisanej stronie. „Czy ja go naprawdę kocham?” – przeczytał wpis
poświęcony niejakiemu Zbyszkowi z Nysy.
- No to sprawdzimy, Madziu, za co ty go możesz kochać
– półgłosem wyraził cel śledztwa.
Zaczął uważnie przeglądać pamiętnik od końca,
koncentrując poszukiwania na imieniu żołnierza. Wpis z lata: „Fajnie było
pochodzić po twierdzy z bratem i siostrą cioteczną. Ach, te ciemne korytarze!
Zbyszek puścił nas przodem i jak nie szczypnie mnie w tyłek. Aż podskoczyłam. I
tak jeszcze parę razy. Przypomniał sobie o mnie łobuz, a wcześniej przez pół
roku nawet jednego listu nie wysłał. Wygarnęłam mu to oczywiście. Zobaczymy,
czy się naprawi. Ale się cieszę, że dostał przepustkę. Naprawdę. Tylko biedna Julcia
nie wiedziała, z czego się śmiejemy w tej twierdzy. Zdenerwowała się, że mamy
przed nią tajemnice. W ogóle jest zła na brata i mówi, że wybrał sobie najgłupszą
narzeczoną pod słońcem. Boziu, chyba nie jestem zazdrosna!”
Kilka miesięcy dalej jeszcze jeden wpis z imieniem
Zbyszek. Także opis rodzinnej wizyty. Tym razem w Nysie. Bite dwie strony o
siostrze ciotecznej i jej problemach z nauką. Potem Zbyszek. Poufale objął
Magdę przy całej rodzinie i ostentacyjnie zawołał, że ma najlepszą siostrzyczkę
na świecie. Za co dostał głośne brawa od podchmielonych dziadków, cioć i
wujków. „Okropne, co wódka robi z człowiekiem!” – napisała Magda z żalem.
Zawstydzona i oburzona traktowaniem z góry wyrwała się z uścisku i uciekła do
Julii i reszty młodszego rodzeństwa ciotecznego. Dziewczynki wzniosły toast za
trzeźwość, oranżadą, i złożyły przysięgę, że nigdy nie wezmą do ust alkoholu.
„Śluby panieńskie” – podsumowała Magda ironicznie to przyrzeczenie. Zbyszek
natomiast dość szybko się zreflektował, że obraził kuzynkę. Przyszedł prosić o
wybaczenie. Padł przed Magdą na kolana, wygłupiwszy się jeszcze bardziej - „dwudziestoletni pajac”. Magda jednak nie potrafiła się
na niego gniewać. Wyszła z nim do sąsiedniego pokoju, gdzie pijany Zbyszek bez
świadków wpił się nienasyconymi wargami w jej usta. „Aż się musiałam bronić. Strach
pomyśleć, czym by się to skończyło, jakby ktoś jeszcze wszedł do pokoju. Ach,
ten Zbyszek kochany. Wygniótł mi spódnicę i bluzkę. Gdyby nie posmak alkoholu
może byłoby super, a tak jednak nie podobał mi się ten pocałunek. I nie
wiadomo, czy on go zapamięta i czy w ogóle wiedział, co robi, skoro był pijany.
Jak ja nienawidzę wódki!”
- Ciekawa rodzinka – skomentował Woliński, mrucząc do
siebie.
Jeszcze dalej napotkał na dwa wpisy z piętnastych urodzin
Magdy: krótki, pisany na gorąco zaraz po zakończeniu prywatki składający się z
listy gości i opisu kulminacyjnego momentu oraz znacznie dłuższy fragment, nieco
późniejszy, dogłębnie analizujący emocje, odczucia i przeczucia odnośnie
przyszłości. W pokoju oprócz solenizantki siedzieli Zbyszek i Julia oraz dwie
koleżanki i dwóch kolegów. W dużym pokoju bawili się rodzice i ciocia z wujkiem
z Nysy. „Zbyszek wymyślił nową grę. Mieliśmy kręcić butelką i na kogo wypadnie,
ten odpowiada na pytanie albo robi coś śmiesznego”.
- Aha! Więc przyjechał młodzian i wycałował małolaty.
Można nie czytać dalej. – zaśmiał się szpieg Woliński.
Dalsza lektura nie byłaby zresztą godną polecenia. Z
korytarza dobiegł właśnie stłumiony brzęk kluczy. Następnie ktoś przekręcił
zamek. Woliński ledwie zdążył wsunąć zeszyt pod łóżko.
- Odwołali lekcje. Kazali nam stać na apelu, półtorej
godziny słuchać bzdur o stanie kraju i żeby się nie dać sprowokować
imperialistom, rewizjonistom i Bóg wie komu. – licealistka, podekscytowana, już
od progu zaczęła opowiadać. – Mamy teraz zawsze nosić legitymację szkolną albo
dowód osobisty, jak ktoś ma. No i szkoła zamknięta do odwołania! Niepotrzebnie
kułam do klasówki.
- Możesz zdjąć mundurek – odpowiedział Woliński,
uśmiechając się serdecznie. Gdyby ktoś zajrzał do pokoju, ujrzałby w miarę
przystojnego czterdziestolatka w slipach i podkoszulku i dorodną dziewczynę w
granatowym fartuszku stojących na przeciw siebie. Jego wypukłego poniżej linii
pasa, ją wypukłą podwójnie na wysokości biustu.
- Zaraz się przebiorę. – Mogłaby zażartować, że nie
tylko ona powinna coś zmienić w ubiorze, ale się powstrzymała. Wolała nie
ryzykować, że Woliński usłucha tego przywołania do zachowania pozorów
przyzwoitości. Za bardzo ją fascynował stan męskiej bielizny.
Ledwie wyszła, a już była z powrotem. Tyle że w samej
koszuli bez fartuszka.
- Czymś ci się pochwalę. Chcesz?
- Chcę.
- To zamknij oczy.
- Zamknąłem.
- I nie otwieraj, aż powiem.
Woliński policzył do dziesięciu i podejrzał przez pół
otwartą powiekę. Dziewczyna rozpinała koszulę.
- Miałeś nie patrzeć! – zaśmiała się, łącząc
poluzowane poły koszuli.
- Mam zamknięte oczy.
- Już możesz otworzyć – pozwoliła, zanim Woliński
doliczył do dwudziestu.
Ujrzał przed sobą dziewczynę w rozpiętej białej koszuli,
przytrzymującą jej krawędzie przy ramionach tak, aby odsłonić jak najwięcej
ciała. Miała na sobie błękitny biustonosz ze sztywnymi półotwartymi miseczkami
zapewniającymi solidną podporę dla biustu, który od góry pozostawał odkryty.
- Jak ci się podoba? – spytała, łącząc w głosie wyraz
dumy i prześmiewczą ironię.
- Ładny – przyznał Woliński bez wyraźnego
przekonania.
- Z Peweksu.
- Za dolary?
- Za bony. Mama je dostaje w pracy – wyznała Magda
obojętnie, nie biorąc pod uwagę wrażliwości pokonanego solidarnościowca.
„Ożeż ty, nomenklaturowa córeczko!” – w umyśle Wolińskego
eksplodowała supernowa. Z taką siłą, że zapomniał na chwilę o całej sympatii do
młodej dziewczyny. „Jednak cię wydymam, zobaczysz. Zapłacisz za Peweksy, bony,
paszport ojca na wszystkie kraje świata. Za przywileje sługusów czerwonej dyktatury”.
- Gustowny. Wygodny? – Woliński ukrył wybuch złości,
udając zainteresowanie.
- Niezbyt. Trochę za duży na mnie. Ale dziewczyny
zadroszczą! – zaśmiała się Magda. – Nawet nie wiesz, jaka rewia mody odchodzi
przed wuefem.
- Zdejmij – poradził beznamiętnie, bezczelnie
bezpośrednio. W myślach zaś dodał, że wygodnie jest grzeszyć w imię wyższej
idei. „Gwałćcie dalej ojczyznę, towarzysze, mówiąc, że ją chcecie ocalić. A my
ocalimy wasze córki. Będzie sprawiliwie: od każdej według jej możliwości, każdemu
według jego potrzeb, jak słusznie uczył Lenin!”
- Zaraz wrócę – uśmiechnęła się licealistka i obróciwszy
się na piętach, pobiegła do swojego pokoju.
***
10. Będziemy
się kochać
- To co będziemy robić? – spytała, przebrawszy się w
domową sukienkę. Woliński też zdążył założyć koszulę i spodnie.
- Jak to co? Będziemy się kochać.
- Co!?
- Dam ci wybór: kochamy się u mnie, kochamy się u
ciebie, albo siadasz mi na kolana i przerabiamy zadania z matematyki.
- Wybieram zadania, wujku. – Magda złośliwie pokazała
język.
- Odmawiasz mi miłości?
- Tak, odmawiam – potwierdziwszy, roześmiała się na
głos. Rozpierała ją radość.
Woliński uczciwie przepytał uczennicę z trygonometrii.
Przez całą godzinę ani razu nie zrobił niczego, co by miało skierować uwagę na
inny temat. Poza tym oczywiście, że służył jej za krzesło. Niekiedy musiał
podpowiedzieć, jak wyprowadzić potrzebny wzór, co czynił nadzwyczaj
profesjonalnie.
- Szkoda, że w liceum nie mam takiego nauczyciela.
Jak ty to wszystko pamiętasz? – w pewnym momencie uczennica wyraziła podziw dla
wiedzy i kunsztu pedagogicznego.
Na początku myślała, że uczenie matematyki to żart, zaraz
potem, że pretekst do wzięcia jej na kolana, element gry miłosnej, króciutki
wstęp do macania piersi i namiętnych pocałunków. Najpierw zdziwiła się, że
Woliński nalegał na przyniesienie podręcznika. Potem z każdą minutą zaskoczenie
rosło. Czuła się pożądaną, lubianą i bezpieczną. Dostała dowód, że
wujek-podrywacz nie dybie na jej ciało uparcie jak osioł, lecz że mu na niej
naprawdę zależy, skoro dba o jej wykształcenie. Że jest przyjacielem. Być może
jedynym prawdziwym.
- Z matematyką jest tak, że jak raz coś załapiesz, to
będziesz rozumieć do końca życia. Potem to już tylko kwestia rutyny i tego, jak
często odświeżasz pamięć.
- Nasza matematyczka też tak mówi, ale jak widzę, jak
prowadzi lekcje, to jej nie wierzę. Tobie bym uwierzyła, wujku, jak byś był
nauczycielem.
- W co byś mi jeszcze uwierzyła, Madziu? – zapytał
zalotnie, przykładając dłoń do policzka domowej uczennicy.
„Czas na pocałunek. Nareszcie” – przebiegło jej przez
myśl.
- Że mi nie zrobisz krzywdy?
- Jakiej?
- Że mnie nie zgwałcisz – zaśmiała się krótko.
Przypomniawszy rozmowę sprzed wyjścia do szkoły, objęła wujka za szyję i
otworzyła usta, udostępniając je do całowania.
- Zgwałcę, Madziu – szepnął Woliński, po czym
skorzystał z zaproszenia.
Pocałunek okazał się długim. Delikatnie zawirowały
języki, ocierając się koniuszkami. Woliński zacisnąwszy dłoń na piersi, nie
przerywając całowania, ułożył dziewczynę na plecy. Podwinął sukienkę. Wreszcie
wymownie spojrzał ma majtki. Przez biały materiał przebijała czerń wzgórka
Wenery.
- Chcesz? – spytała Magda drżącym głosem. By
przezwyciężyć lęk, wymownie rozsunęła nogi.
- Nie jest na to za wcześnie?
- Nie wiem. Pewnie jest. Trochę.
- No właśnie. – Woliński dostarczył jeszcze jeden
dowód przyjaźni. Podawszy rękę, pomógł jej z powrotem zająć miejsce na jego
kolanach.
Po chwili znów trzymał w ręce pierś Magdy, pod sukienką.
Delikatnie głaskał dookoła sutka. Pomyślał, pierwszy raz tego dnia, o córce.
Gdyby ktoś się ośmielił naruszyć święty majestat biustu Pauliny, udusiłby
drania gołymi rękami.
- Ale podobam ci się?
- Podobasz, Madziu. – Woliński kłuł ją w udo. Nie
mogła mieć wątpliwości. – Skoro robimy przerwę od matematyki, powiedz mi, czy
byłaś gdzieś za granicą? – szukał tematu do rozmowy, innego niż stosunki
damsko-męskie.
- Tak, na koloniach. W Jugosławi i Czechosłowacji.
Boziu, ale to się robi zboczone! – roześmiała się Magda, nie pozwalając odejść
od najważniejszego tematu. – Co ci się we mnie podoba?
- Wiele rzeczy, Madziu. – Wiadomo: zdrowe ciało,
kobiece kształty, płodność, młodzieńcza energia, feromony. Ale to zła odpowiedź
na tak postawione pytanie. – Mam słabość do biologiczek. Przypominasz mi moją
drugą dziewczynę.
Drugą czy piątą, czasami warto nagiąć prawdę do
okoliczności. Coś wybielić, zapomnieć pewne fakty. Z korepetycji u studenta
fizyki zrobić koleżeńską pomoc w drugiej klasie liceum, z perfidnego oszustwa
niewinny romansik.
- Opowiesz mi o niej?
- Opowiem, chociaż wcale nie ma dużo do opowiadania.
– Woliński, stopniowo poszerzając pole masażu, przedstawił historię licealnej
miłości. – Była pierwszą dziewczyną, króra pokazała mi biuścik – przerwał
bajanie, robiąc wymownie proszącą minę.
- Biuścik czy biust? – Magda bez dwóch zdań
zrozumiała aluzję. Już wcześniej świerzbiły ją ręce, żeby się na dobre
pochwalić piersiami.
- Biuścik. Z twoim nie może się równać. Wstydziła się
małego rozmiaru.
- Jeszcze nie widziałes mojego – odpowiedziała Magda
z uśmiechem, po czym przełożyła sukienkę przez głowę, żeby naprawić
niedopatrzenie.
Zaczęli się całować. Najpierw siedząc. Po iluś
mlaśnięciach Woliński dla symetrii zdjął koszulę. Zmienili pozycję na leżącą. Głaszcząc
się wzajemnie, dalej się całowali. W usta i po szyi, po piersiach i po mostku,
jak przystało na początkujących kochanków.
- Zostały nam tylko majteczki – szepnął Woliński z
satysfakcją.
Oczami wyobraźni zobaczył Ewę, jak przyłapuje córkę na
kopulacji z solidaruchem, na którego sama miała ochotę. Jak łapie się za głowę.
wznosi do nieba bolszewickie przekleństwa, ze łzami w oczach poprzysięga
zemstę, jak kipi z nienawiści do dupodajki.
- Chcesz, żebym zdjęła?
- Chcę.
- Dobrze, tylko się nie patrz. – Magda schowała się
pod kołdrę.
Idyllę przerwał dzwonek. Dziewczyna w oka mgnieniu
wyskoczyła z łóżka. Błyskawicznie założyła sukienkę i pobiegła do drzwi,
sprawdzić, kto przyszedł. Woliński, chcąc, nie chcąc, wziął z niej przykład.
- Zaraz otworzę – wyjrzawszy przez wizjer, krzyknęła
Magda do gości za drzwiami. Jak błyskawica przebiegła przez przedpokój.
Wróciła, trzymając w garści stanik. – Proszę, nie wychodź. To koledzy –
wyjaśniła szeptem, zapinając haftki. – Kocham cię, wujku. – pocałowała w usta i
dysząc jak po biegu na sto metrów, przekręciła zamek.
- Co robiłaś tak długo? – Woliński usłyszał śmiech
jakiejś nastolatki.
- Była goła! – zachichotał drugi głos należący do
młodej kobiety. – Trzeba było otworzyć. Jesteśmy sami swoi.
Następnie niski bas spytał, czy Magdzie nie jest zimno
bez skarpetek.
- Nie. Wchodźcie śmiało.
Ktoś jeszcze wyraził zdziwienie, że przyjaciółka zaprasza
do innego pokoju niż zwykle.
- Mam bałagan. – Magda podała pierwsze lepsze
wyjaśnienie.
Po czym w przedpokoju zaległa cisza. Woliński znów miał
czas tylko dla siebie. Mógł na przykład prawidłowo umieścić w skrytce tajny
zeszyt, który wcześniej zdołał tylko wsunąć chaotycznie do skrzynki na pościel.
Młodzi tymczasem oddali się debacie o stanie wojennym.
Każdy miał swoje zdanie. Jeden chciał zdemolować dom partii, inny zgadzał się z
opinią, że należy zachować spokój.
Wujka Kazika natomiast miała tylko Magda. Co i rusz
wracała myślami do niego pod kołdrę. „Twardy był” – przeżywała ucisk gołego
przyrodzenia na również gołe biodro. „Ciekawe, czy oni też bywają tak twardzi”
– bezwiednie oblizywała usta, zerkając na kolegów. „Na pewno nie. To jeszcze
dzieci”. Wiedziała, o czym porozmawia z Wolińskim kolejnym razem.
Mama Magdy wróciła z pracy później niż zwykle. Nastolatka
odprawiła kolegów do domu. Woliński, uwolniwszy się z ukrycia, usmażył
naleśniki.
- Nie mogłaś czegoś przygotować? To nieładnie tak
wykorzystywać wujka! – Ewa nie omieszkała zarzucić córce lenistwa.
- No, mogłam. Jutro ugotuję – dziewczyna przyznała
rację, ze skwaszoną miną. Niespodziewana krytyka momentalnie popsuła jej humor.
Pokazawszy, kto rządzi w domu, Ewa nawiązała do
niedzielnej rozmowy.
- Na razie nikt nigdzie nie jedzie – zwróciła się do
Wolińskiego. - Na każdą dalszą podróż trzeba mieć zezwolenie, a w twoim
wypadku to nie wchodzi w rachubę. No, ale nie martw się. Dowiem się, co u Ani.
- Jak?
- Są sposoby – odpowiedziała dumnie. – Czego się nie
robi dla przyjaciół!
- Jak się dowiesz? – do rozmowy wtrąciła się Magda,
demonstrując troskę o rodzinę wujka Kazia.
- Wzięłam delegację do Warszawy. Sekretarz patrzył na
mnie jak na wariatkę, ale podpisał. W końcu on też ma kogoś w stolicy. Więc
jest mu na rękę, że ktoś chce jechać.
- Kiedy jedziesz?
- W przyszłym tygodniu. Mam hotel od poniedziałku do
środy, więc nie masz się co bać, Kaziu, że mnie ktoś zobaczy w waszym
mieszkaniu. Żaden esbek o niczym się nie dowie.
„Za tydzień. Akurat, kiedy się zacznie okres. Niedobrze.”
Magda znowu przybrała posępną minę.
- Wiem, że są twoje urodziny, córciu. Ale jakoś
wytrzymasz beze mnie. Zaprosisz gości. Wujek Kazik dotrzyma ci towarzystwa.
- Tak, mamo – dziewczyna podejrzanie zgodnie
przyznała rację.
- A jutro porozmawiam z Anią przez telefon.
- Przecież telefony są zablokowane – zauważyła Magda,
węsząc konfabulację.
- Zablokowali tylko cywilne linie, moje dziecko –
odpowiedziała Ewa z satysfakcją. Puściwszy oko do Wolińskiego, wytłumaczyła, że
są jeszcze inne sieci. Kolejowa, ministerstwa energetyki, milicji... – Znajoma znajomej zna znajomą Ani, wiesz,
jak to jest, Kaziu. Jeden chłopiec z naszej klasy pracuje teraz w Ministerstwie
Komunikacji. Ma się umówić z Anią, a ja się przejdę do zawiadowcy stacji. I
sobie gadamy. Z podsłuchem czy bez podsłuchu, to już szczegół bez znaczenia.
Woliński wysłuchał wyjaśnień, zaciskając zęby. „Znów ta
nomenklatura, równi i równiejsi!”
- Dziękuję, Ewo, za wszystko, co dla nas robisz.
Jesteś niesamowita – na głos wyraził głęboką wdzięczność, zadając sobie
pytanie, dlaczego ona tak bardzo się stara. „Czyżby chciała zasłużyć na nagrodę
w łóżku?”
Położywszy się spać, rozważał, by udać się na palcach do
pokoju Ewy i jeszcze raz podziękować za pomoc. „Nie wygoni mnie przecież.
Odpowie, że to, co robi, to dla niej drobiazg, i życzy dobrej nocy. Albo
wciągnie do łóżka” – myślał. „Słomiana wdówka. Na pewno chce się bzykać. Musi
chcieć”.
Rozważania te przerwało jednak przyjście Magdy.
Dziewczyna tradycyjnie już weszła do pokoju, bezszelestnie otwierając i
zamykając drzwi na klamkę. Spytała retorycznie, czy może wejść pod kołdrę i
położyła się na chwilę na swoim tajnym mężczyźnie.
- Stoi ci – wyszeptała z przejęciem, czując przez
majtki napór na łono.
- Stoi.
- Ale mam zboczonego wujka. – Zaczęła lekko ruszać
biodrami.
- Wolałabyś, żeby nie stał?
- To mnie podnieca – wyznała Magda po długim namyśle.
Dobrze im się leżało, ale i w dobrym trzeba niekiedy
zachować umiar. Pożegnali się pocałunkiem i obietnicą, że rano Magda wróci.
***
11. Rzeźbienie
w Madzi
Tak też się stało. Najpierw krótko po siódmej po cichu
weszła Ewa. Życzyła miłego dnia i radziła, żeby nie zwracał uwagi na humorzastą
złośnicę; miała na myśli córkę. Według niej nastolatka miewała zły nastrój z
powodu trudnego wieku i złych hormonów.
Jak tylko wyszła z mieszkania, w pokoju Wolińskiego
zjawiła się Magda.
- Mogę? – spytała, siadając na łóżku.
- Wskakuj – odpowiedział Woliński, zapraszając pod
kołdrę.
Chwilę potem dziewczyna leżała na nim okrakiem. Pieścił
ją po plecach rękami i po brzuchu całym sobą. Słychać było tylko głębokie
oddechy.
- Czy twój syn ma dziewczynę? – spytała Magda,
przerywając długie milczenie. Znalazłszy optymalną pozycję, zakołysała się na
mężczyźnie, opierając czułym miejscem o jego najtwardszy element.
- Nie ma. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo –
odpowiedział Woliński, biorąc w ręce pupę śmiałej dziewczyny. Przyciągnął do
siebie. – Powiedz mi coś o twoich kolegach, którzy wczoraj byli u ciebie.
Słuchając nieskładnej opowieści o dwóch chłopcach i dwóch
dziewczętach mieszkających w sąsiednich blokach, Woliński, ciągnąc za gumkę,
namówił Magdę, by zdjęła majtki. Majtki, a jakże, made in USA. Zsunął slipy.
Chodziłaś z którymś z nich? – zapytał, kontynuując
masaże.
- Nie. Zawsze byliśmy tylko kolegami.
- A te dwie dziewczyny? Chodziły z nimi?
- Tak. Dość dawno. Krótko. Dlaczego pytasz?
- Myślę, że im się podobacie. Chcą z wami robić to,
co my teraz. – Woliński, pomagając sobie ręką, naparł na rozognioną kobiecość,
mierząc dokładnie w otwór miłości.
Magda pisnęła, mimowolnie cofając biodra. Jakby poczuła
kąśnięcie węża. „Co teraz? Tylko się nie cofać!” – przemknęło przez umysł
Wolińskiego. Kiedyś robił dłutem jak wprawny rzemieślnik. Przez osiemnaście lat
monogamii pasja minęła, wdarła się rutyna, nuda wytrąciła fach z ręki.Teraz,
zdobywszy nowe tworzywo, musiał rzeźbić jak artysta. Wbić dłuto, sprawdzić
rezultat, poprawić. Próbować do skutku.
- Wiesz, Madziu, jakie jest najczęstsze motto
kobiecych powieści? – zapytał, strategicznie zaciskając dłonie na biodrach
kochanki.
- Nie wiem. Jakie?
- Jak się długo patrzy na piękną kobietę, można
zobaczyć, jak wychodzi za mąż.
Magda zamyśliła się chwilę i zaśmiała, rozluźniając
ciało. Woliński zdecydowanym szrpnięciem przyciągnął ją do siebie. Wbił dłuto w
miękką materię. Tym razem dostatecznie głęboko. Głowa odchyliła się do tyłu, płuca
głośno zassały powietrze.
- Już czwarty dzień na ciebie patrzę.
- Długo – odpowiedziała Magda szeptem. – Co teraz?
- Będziemy się kochać. Dzisiaj nam nikt nie przeszkodzi.
***
12. Winnetou
i wiadomości z Warszawy
Kartka z konspiracyjnego pamiętnika.
Format A5. Kartka w kratkę. W górnym prawym rogu:
„Wieczór 15. Grudnia 1981”. Strona zawiera trzy szkice ołówkiem z komentarzami
i kilka linijek zwartego tekstu na dole. Autor wyraźnie oszczędzał papier.
Rysunek pierwszy: Pod grzybem z charakterystycznymi
okrągłymi plamami na kapeluszu w jamie powstałej przez usunięcie części trzona
muchomora wraz z przylegającą porcją ziemi leży uśmiechnięty krasnal,
założywszy nogę na nagę. W komiksowym dymku: „Muchomorki przytulne mają norki”.
Rysunek drugi przedstawia dwie ludzkie postacie:
mężczyznę – widać profil głowy z okiem, orlim nosem i otwartymi ustami, w
wielkim kapeluszu, zarys torsu i wielki penis wygięty w łuk, z cynglem zamiast
jądra i zakończeniem strzelby dubeltowej w miejsce żołędzi; oraz błogo
uśmiechniętą młodą kobietę z długimi warkoczami i przedziałkiem, stylizowaną na
indiankę. Duża pierś w kształcie cytryny. Kobieta obejmuje mężczyznę kolanami.
Ich tułowia tworzą kąt około sześćdziesięciu stopni (Widać ślady linii
pomocniczych stanowiących przedłużenie ramion trójkąta równobocznego startych
gumką). Penis sięga od krocza do podstawy biustu. Chmurka przed otworem lufy
sybmolizuje wystrzał. Podpis: „Old Shatterhand dwururką pogłębia ciasną
dziurkę".
Na trzecim szkicu widać tę samą indiankę na koniu.
Dziewczyna, trzymając się za biodra, siedzi wyprostowana, dumnie prezentuje
piersi. Zdanie obok głosi: „Nszo-czi dosiadła mustanga. Ma dziewczyna talent!
Jak się puści cwałem, to przez pół dnia z konia nie zejdzie. Jakby jazdę
wierzchem wyssała z mlekiem matki.
„Dziwna jest zima tego roku i nasz stan wojenny” – pisze
Woliński pod rysunkami. „Czy to górskie powietrze, czy wpływ aniołów sprawia,
że w starym chłopcu budzi się młody. Wracają fascynacje, pasje i fantazje
uśpione, zdawałoby się, na wieki”.
Od nowego akapitu, na samym dole kartki: „Okazuje się, że
Ania ma cudowną przyjaciółkę. Czegoż ta kobieta dla nas nie robi! Dziś
rozmawiała z Anią przez telefon. W obecnych warunkach! Muszę ją jakoś
wynagrodzić za poświęcenie i dobro, które czyni. Tylko jak? I kiedy? Życia nie
starczy na spłacenie długu.
W domu Bogu dzięki wszystko w porządku. Wprawdzie przyszli
po mnie już w niedzielę rano. A raczej w środku nocy. Zrobili rewizję. Szukali.
Ale bez bolszewickiej determinacji. Widać, że to jednak nasza milicja,
przaśno-kartoflana, krajowa. Przyjdą jeszcze ze dwa razy, wyrzucą ciuchy z
szafy i sprawa rozejdzie się po kościach. Esbek najwyraźniej nie kłamał. Facet
definitywnie zasługuje na nagrodę.
Tylko Paulina nie wytrzymała stresu. Dostała histerii. Biedny
Patison! Kochane dziecko! Gdyby miała innego ojca, nie musiałaby przez to przechodzić.
Poproszę Ewę, żeby, jak będzie w Warszawie, zabrała Paulinę do Kłodzka. Może w
ten sposób uda się choć trochę oszczędzić dziecku przykrości, których nie
zawiniło. Tak, to dobry pomysł, ze wszech stron bardzo dobry”.
***
13. Urzędnik
bezpieczeństwa
Tymczasem 400 kilometrów dalej ktoś, nie czekając na
wdzięczność Wolińskiego, sam odebrał należne honorarium. Zapukał później niż w
niedzielę. Krótko po ósmej, kiedy wszyscy domownicy już nie spali. Przyszedł
sam. W białej koszuli pod kurtką, świeżo od fryzjera, pachnąc wodą kolońską.
- Podejdź! – najpierw kiwnął palcem na najmłodszą
domowniczkę.
Lubieżnie polizał kącik ust pod równo ostrzyżonym wąsem,
rozpoznając tę samą koszulę nocną, którą dziewczynka miała na sobie podczas
niedzielnej rewizji. Ugiąwszy kolana, zrównał się z nią wysokością, udając
uprzejmość.
- Podejdź bliżej, kwiatuszku – powiedział ciszej,
palącym wzrokiem rozgrzewając dziewczęce policzki do czerwoności. – Myślałaś? –
szepnął jej do ucha.
Paulinka nie dobyła się na odpowiedź. Spojrzała mu tylko
w oczy. Uśmiechnąwszy się wstydliwie mimo woli, nerwowo obejrzała się na mamę i
brata, jakby pytając, czy na pewno nie wiedzą, czego dotyczyło pytanie.
- Słuchaj uważnie – powiedział esbek na głos. Po czym
znów nachylił się do ucha nastolatki. – Chcesz teraz porozmawiać ze mną na
osobności, czy wolisz iść do Tomka?
Przyklęknął na jedno kolano. Skręcił głowę, wystawiając
ucho w oczekiwaniu na dyskretną odpowiedź.
- Do Tomka – szepnęła Paulina po namyśle, dokładnie
tak, jak miał zaplanowane esbek z zarostem à la Wałęsa.
- Dobrze, sama wybrałaś. Pójdziesz z bratem. Daję wam
trzy minuty do wyjścia – zadecydował, poderwawszy się na równe nogi. – Marsz do
pokoju! Siostra ci wytłumaczy. – rozkazał siedemnastoletniemu chłopcu. – Już,
już, ruchy! Po wojskowemu!
Przebranie się z piżam w coś nadającego się do pójścia w
gości zajęło rodzeństwu nie trzy, tylko niespełna dwie minuty. Tak ekspresowym
tempem zaskoczyło nie tylko siebie ale i matkę, i tak wystarczająco zszokowaną
bezceremonialnym postępkiem esbeka.
- Wrócimy za godzinę – niepewnym głosem zadeklarował
Marek czas powrotu. Jak zawsze, kiedy wychodził z domu.
- Za dwie godziny – poprawił go esbek.
- Gdzie idziecie? – odezwała się też mama rodzeństwa,
powodując jeszcze większe zmieszanie córki.
- Yyy – mruknęła Paulina, rozglądając się po twarzach
brata, wąsacza i matki. – Do koleżanki – skłamała jak zawsze, odwiedzając
Tomka. Z jakiegoś powodu wstydziła się przyznać rodzicom do spotkań z tym
kolegą. Mimo że, obiektywnie patrząc, w zasadzie nie miała nic do ukrycia.
- Do której?
- Później ci powiedzą – wtrącił się esbek, odsuwając w
czasie umoralniającą rozmowę matki z córką, mniej lub bardziej szczerą.
Rodzeństwo nie doszło tego dnia do kolegi Pauliny.
Dziewczyna nie uważała tego za stosowne. Nie czuła z nim aż tak silnej więzi,
by powierzyć mu choćby część swoich problemów. Dobrze jej się z nim śmiało, ale
prośba o gościnę, bo w domu jest milicyjny nalot, nie wchodziła w rachubę. Udali
się do koleżanki brata.
- Jak mogłeś?! – Anna Wolińska, jak tylko zapadła
klamka drzwi na klatkę schodową, w końcu na głos wyraziła oburzenie.
- Co takiego, stokrotko?
- Jak mogłeś kazać im przebierać się w jednym
pokoju?! Nie wiesz, co dla dorastającej dziewczynki znaczy poczucie intymności?
Nie masz za grosz szacunku! Jesteś potworem!
- Tak, jestem, stokrotko. A teraz przejdźmy do naszej
umowy – odpowiedział mężczyzna spokojnie, z całej siły ściskając Wolińską za
nadgarstek.
- Jakiej umowy?
- Że jak mężulek nie wróci, zapraszasz mnie na obiad.
- Jest ósma! Nie za wcześnie na obiad?
- Daj spokój, stokrotko. Dzięki mnie masz dwie
godziny bez świadków. Chyba że wolisz poczekać na dzieciaki. Ciekawe, jakie będą
mieć miny, kiedy usłyszą twoje jęki. Co wtedy powiesz o szacunku dla intymności
dorastających nastolatek.
- Co mam zrobić? – Anna Wolińska nieoczekiwanie
szybko zmieniła ton, poddając się szantażowi.
Za dwie godziny powinna dojeżdżać na Chałubińskiego. Nie
chciała się spóźnić.
- Dobrze wiesz co. Które wybierasz łóżko na początek?
- Na początek?
- Z czasem pokażesz mi wszystkie, stokrotko.
- Ty chyba żartujesz.
- Żartuję – przyznał esbek z sarkazmem. – Więc który
pokój?
- Salon. Nawet nie wiem, jak masz na imię, bydlaku?
- Właśnie mi je nadałaś. Mów do mnie bydlę. – Esbek,
wziąwszy kobietę za rękę, zaprowadził ją do wskazanego pokoju.
- Co mam zrobić?
- Postaw mi go.
- Co! – zawołała Wolińska, prychając śmiechem. –
Czego jak czego, ale problemów ze wzwodem się nie spodziewała. Nie u
gwałciciela. Nie u tego perwersyjnego esbeka. – W niedzielę ci stał jak żołnierz
na warcie.
- A dzisiaj musisz się postarać.
Bydlak rzucił kurtkę na podłogę. Rozpiął zamek spodni.
- Jak mam to zrobić? – Wolińska posłusznie wsunęła
dłoń w spodnie.
- Zrób tak, żeby na niego zasłużyć.
Na te słowa przez ciało kobiety przebiegła fala gorąca. Żar
zmusił do zaciśnięcia powiek. Lawa ciężka jak ołów wypełniła głowę. Wolińska
poczuła niemoc. Uklękła, ratując się przed zupełnie niekontrolowanym upadkiem
na podłogę.
Po chwili trwającej w jej odczuciu długie kwadranse
otworzyła prawie niewidzące oczy. Ściągnęła spodnie esbeka do kostek. Zaczęła
masować członek. Jedną ręką. Dwiema. Wreszcie ustami.
- Pokaż, co lubi twój mężulek – odezwał się Bydlak
zadowolony z napływu krwi do prącia.
- Nigdy z nim tego nie robiłam.
- Nie pobudzasz go po francusku?
- Nie.
- A innych kochanków?
Nie odpowiedziała. Zamiast przyznawać się do bycia oralną
dziewicą objęła żołądź wargami, trzymając w ręce podstawę członka, i zaczęła
ssać jak włoskiego loda. Z rosnącą pasją. Głośno mlaskając. Nie poznając
siebie.
- Zwolnij, diablico! – Esbek odciągnął ją za włosy po paru
minutach intensywnego ssania. – Za szybko by było.
- Więc jak chcesz teraz, bydlaku? – Wolińska
skierowała rozogniony wzrok do góry.
- Miało być na łóżku. Zdejmuj ciuchy!
Więcej tego dnia nie rozmawiali. Rozumieli się bez słowa.
Kobieta rozłożyła nogi. Facet wszedł w nią głębokim pchnięciem. Przycisnęła go
do siebie kleszczami z kolan. Do wpół do dziesiątej jęczeli w zgodnym duecie,
nie zmieniając pozycji. Na koniec, bydlak obrócił kobyłkę na bok. Podniósł jej
nogę i serią szybkich pchnięć wzmógł swoje podniecenie do stanu niepodlegającemu żadnej kontroli. Przekręciwszy kobyłkę na grzbiet, przygniótł ją
całym sobą i doznał wyśnionego zaspokojenia.
Wyszedł bez słowa. Zarówno z Wolińskiej jak i z jej
mieszkania. Łaskawie zostawiając jej kilka minut na posprzątanie pokoju przed
powrotem dzieci. Na umówione spotkanie dojechała bez znacznego spóźnienia.
***
14. Magiczne
słowo dziękuję
Piątego dnia Bóg stworzył wielkie potwory morskie i
wszelkiego rodzaju pływające istoty żywe, a widząc, że były dobre,
pobłogosławił je tymi słowami: Bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście zapełniały
wody morskie. Kazimierz Woliński piątego dnia wciągnął do łóżka Ewę Kapucewicz.
Zaledwie dzień po tym, jak na tym samym łóżku baraszkował z jej córką. Widząc,
że kobieta jest dobra, postanowił, że się z nią pokocha po bożemu.
Domyślając się, że Ewa przyjdzie rano powiedzieć dzień
dobry, przygotował kwiaty. Nie żywe, nie cięte, lecz w formie rysunku. Bukiet z
wykaligrafowanym słowem „dziękuję”. Założył koszulę i dolną część dresu. W
takim półelganckim-półdomowym stroju zaczekał na ciche pukanie do drzwi.
Tym razem sam otworzył. Zaprosił do środka. Wręczył
rysunek.
- Kaziku, tego się nie spodziewałam. Jesteś
niesamowity! – Kobieta w urzędniczej bluzce i długiej wełnianej spódnicy
potrzymała za rękę artystę-szkicownika. – Dziękuję, Kaziu – powiedziała półgłosem.
Nie przeszkadzało jej, że Kazimierz patrzył na jej dekolt.
Wręcz przeciwnie. Gdyby nie wyglądało to podejrzanie niechlujnie, rozpięłaby dwa
guziki więcej. Zachęcona zainteresowaniem mężczyzny i nie chcąc zbyt szybko
wychodzić z pokoju, wyciągnęła ramię na znak, że chce go objąć. Po
przyjacielsku.
Woliński, prawidłowo odczytawszy ten oczywisty sygnał, zbliżył
się o pół kroku. Następnie jednak otoczył rękami talię kobiety. Przyciągnął do
siebie już niezupełnie jak tylko przyjaciel. Poczuła go brzuchem i piersiami.
Także udami i kroczem, gdyż jedno kolano wystawił daleko do przodu, wciskając
między jej kolana, jak by tańczyli tango.
- Kaziku! – szepnęła Ewa zaskoczona tym naruszeniem
granicy intymności.
- Ewo! – odpowiedział Woliński wesołym szeptem i
musnął ją ustami obok ucha.
Wykonał półobrót i przysiad, kierując partnerkę wprost na
łóżko. Upadł obok, cały czas trzymając ją za biodra.
Zaskoczona kobieta zachichotała jak nastolatka.
Odepchnęła Wolińskiego, niezbyt mocno, i położyła się na plecach, rozkładając
ramiona na boki.
- Kaziku, co robisz? Już nie jesteśmy dziećmi –
spytała, śmiejąc się cicho, podniósłszy głowę.
- No właśnie – odpowiedział Woliński, położywszy rękę
na jej brzuchu.
- Nie powinniśmy się tak zachowywać przy
niezamkniętych drzwiach, kiedy Magda jest w domu – wyjaśniła Ewa, oparłszy się
na łokciu.
Usłyszawszy swoje własne słowa, natychmiast pomyślała, że
powinna dłużej się bronić. Że przyzwoiciej by było odegrać rolę święcie
oburzonej wiernej żony, a nie zasłaniać się córką. Ale, jak to się mówi, słowo
się rzekło, kobyłka u płota. Woliński przysunął się bliżej, obejmując talię
ramieniem, chwycił kobietę za pupę. Drugą rękę przyłożył do mostka pomiędzy
miseczki stanika odznaczające się pod białym materiałem bluzki.
- Nie będziemy. Mogę cię teraz pocałować?
- Teraz? Tylko raz?
- Tak, teraz, Ewo. – przybliżywszy usta, złożył mokry
pocałunek na policzku kobiety. Pocałował jeszcze raz w kącik między wargami. I
jeszcze raz, mocno ścisnąwszy pośladek, w usta. Aż kobieta, szeroko rozchyliwszy
wargi, odwzajemniła pocałunek.
- Tak nie wolno, Kaziu. Pognieciesz mi bluzkę.
- Podniecacie mnie obie, ty i twoja córka.
- Magda?!
- Jest piękną kobietą.
- Magda cię podnieca? – Ewa przesylabizowała ostatnie
słowo.
- Tak, to chyba najodpowiedniejsze słowo. Ale się nie
martw. Nawet się nie obejrzysz, jak przyprowadzi do domu chłopca w swoim wieku
– zaśmiał się Woliński, nieszczerze. – Pocałuj mnie jeszcze raz na dzień dobry,
Ewuś!
- Ostatni raz, Kaziku, i uciekam do pracy. – Jeszcze
raz złączyli się w namiętnym pocałunku. – I nie mów niczego Magdzie! Nie chcę,
żeby brała ze mnie zły przykład.
Woliński odprowadził kobietę do klatki schodowej.
- Niech ci się dobrze pracuje. Miłego dnia, Ewuś!
- Nie zbałamuć mi córki! A nawet jeśli... – Kobieta
nie dopowiedziała zdania. Roześmiała się tylko, jak gdyby chodziło o pikantny
żart niemający bezpośredniego związku z rzeczywistością. Nie wyobrażała sobie
córki w miłosnych objęciach z kimkolwiek, a już na pewno nie z
czterdziestoletnim trepem.
***
15. Jesteś
boski, wujku
- Wszystko słyszałam. Czy ty i mama... – Magda
zawiesiła głos, szukając odpowiednich słów dla wyrażenia myśli.
- W pewnym sensie – odpowiedział Woliński, popychając
dziewczynę z powrotem na jej łóżko.
- Jak to?
- Zdejmij piżamę, to ci powiem.
Woliński, posadziwszy dziewczynę, nie czekając na zgodę,
zmiął rąbek koszuli nocnej w grzyby z czerwonym kapeluszem. Magda, kręcąc głową
w geście wyrażającym powątpiewanie, posłusznie uniosła ramiona. Po chwili
została w samych majtkach.
Na widok piersi idealnych kształtem i rozmiarem z gardła
mężczyzny dobył się mimowolny pomruk uwielbienia.
- Jesteś cudowna, Madziu – powiedział egzaltowanym
półgłosem, po czym, dotykając jej ramion i boku, poprosił, by położyła się na
brzuchu. Odgarnął włosy i zaczął masować po karku. – Muszę podrywać Ewę. Twoja
mama jest piękną kobietą. Należy to zauważyć, docenić, dać do zrozumienia, że
się podoba. Byłoby dziwne i nieuprzejme, gdybym nie powiedział jej żadnego
komplementu. Jak uważasz?
- No, nie wiem. Chyba nie musisz z nią tego robić.
- Nikt nikogo nie zmusza. Jasne, Madziu.
- Powiedziałeś jej o nas?
- Gdybyś wszystko słyszała, wiedziałabyś, że nic nie
zdradziłem. Poza tym, co oczywiste, czyli, że jesteś seksowną młodą kobietą.
- Tak jej powiedziałeś, wujku?! – Magda obróciła się
na plecy, jeszcze raz eksponując piersi.
- Tak. Twoja mama jeszcze nie zauważyła, że dorosłaś.
Albo raczej nie chce zauważyć. Dla niej ciągle jesteś małą dziewczynką.
- A dla ciebie?
- Kobietą idealną do łóżka. Później ci pokażę, co napisałem
o tobie na pamięć. – Woliński uklęknął, jednym kolanem między nogami dziewczyny,
drugim podpierając jej udo z boku. Koniuszkiem palca pogładził ciemny trójkąt
przebijający przez białą koronkę.
- Też prowadzisz pamiętnik?
- Tak, Madziu. A ty napisałaś już coś o mnie?
- Zaczęłam. Co robisz, wujku? – Magda, nie mogąc
oderwać wzroku od palców przymierzających się do intymnego masażu, kilka razy
poruszyła biodrami.
- Co napisałaś? – Woliński wymacał kobiecy rowek. Przycisnął
czubkiem środkowego palca. Zaczął gładzić wzdłuż wargi sromu.
- Że oszalałam na twoim punkcie. Że mi nie
przeszkadza, że masz żonę. Że chcę cię czuć w sobie. I że jak bym wcześniej
wiedziała, jakie to fajne, już dawno bym się z kimś puściła.
- Z kim?
- Było paru chętnych.
- Robisz sobie tak sama? – spytał Woliński, masując
wargi miękkie jak masło rozgrzane do trzydziestu siedmiu stopni.
- Tak.
- Muszę podrywać twoją mamę, żeby nie nabrała
podejrzeń wobec nas. – Masażysta, wsunąwszy dłoń pod majtki, podał ostatni,
koronny argument za równoczesnym romansem z Ewą, będący kwintesencją miłosnej
niedorzeczności.
Drażniąc łechtaczkę, patrząc, jak dziewczyna się wije,
doszedł do wniosku, że w innym życiu powinien założyć sektę, skoro tak łatwo mu
idzie przekonywanie kobiet. Kupiłby farmę gdzieś na Dzikim Zachodzie i
zapraszał najwierniejsze wyznawczynie, oczywiście tylko piękne i młode, do
odbycia religijnych rytuałów przekazywania znaku miłości. Zapładniałby i
odsyłał do domów głosić dobrą nowinę i werbować nowe wierne albo zatrzymywał w
haremie jako kapłanki.
- Dłużej nie mogę. Zwolnij, wujku! – Magda, zwinąwszy
się w kłębek, kurczowo złapała za nadgarstek pieszczącej ją ręki.
Kiedy kobieta prosi, nie wolno odmówić. Wujek zabrał
dłoń, nieprzyzwoicie mokrą. Błyskawicznie się rozebrał. Zdjął majtki Magdy i
wszedł w nią głęboko. Jak Old Shatterhand w piękną Indiankę z młodzieńczych
fantazji po lekturze powieści Karola Maya.
„Wcale nie jestem zazdrosna. Wcale nie jestem zazdrosna o
żonę wujka Kazia. Wcale nie jestem zazdrosna o mamę. Ani o byłe kochanki.” – z
każdym pchnięciem cowboya Magda powtarzała w myślach mantrę zaklinającą
rzeczywistość. Wmawiając sobie, że się nie puszcza jak pierwsza lepsza siksa
dla zaspokojenia zwierzęcej, hormonalnej żądzy. Że jest wyjątkowa. Że liczy się
tylko tu i teraz. Wypierając lęk przed konkurencją. „W ogóle nie jestem
zazdrosna. Jestem dobra. Kocham prawdziwą miłością”.
- Jesteś boski, wujciu – wyznała mokra jak po wyjściu
z jeziora, leżąc na zmiętej, nasyconej potem pościeli, wyczerpanemu galopem
Wolińskiemu.
- Jak tak dalej pójdzie, szybko się doigramy
potomstwa – odpowiedział wujcio, wyczerpawszy zapasy ładunków do flinty.
- Dzisiaj jesteśmy bezpieczni. Uważałam na biologii.
***
16. Kazimierz
i Ewa
Mama Magdy na swój strzał z dwururki musiała zaczekać do
soboty. Na poprzedzające dni przypadła tylko przerywana gra wstępna. Rano
pocałunki, po kolacji ukradkowe uściski, kiedy córka znikała w łazience na
wieczorną kąpiel.
Pierwszy akt nastąpił w łóżku Ewy. Magda jeszcze twardo
spała, kiedy Woliński punktualnie o szóstej zakradł się powiedzieć dzień dobry.
Cicho zamknął drzwi i nagi wsunął się pod kołdrę.
- Co ty tu robisz, Kaziu? – spytała Ewa, przez półsen
obejmując go ramieniem.
- Przyszedłem ci zrobić masaż przed śniadaniem.
- Jaki masaż?
- Zaczniemy od pleców.
Z czasem jedna z dłoni przeszła na brzuch i piersi.
- Kaziu, ja mam męża.
- A ja mam żonę.
- Madzia nie może się dowiedzieć.
- I się nie dowie.
- Która godzina?
- Piętnaście po szóstej. Madzia śpi smacznie –
odpowiedział Woliński, kierując rękę kobiety na swój członek.
- Za to ty nie śpisz.
Zaczęli się całować. Ewa nie sprzeciwiła się, kiedy
kochanek zdejmował jej majtki. Koszule nocną wolała jednak zostawić na sobie.
Na wypadek, gdyby przyszło pokazać się na oczy córce.
- Chodź. Nie każ się prosić – nalegał Woliński,
ciągnąc Ewę za biodra.
Po kilku próbach, kobieta uległa. Położyła się na nim
okrakiem. Nadziała się na strzelbę.
- Tylko bądźmy cicho – poprosiła szeptem i pokochała
się z mężem przyjaciółki, przejąwszy kontrolę nad tempem. – Jak chcesz, możesz
skończyć we mnie.
- Bierzesz pigułki?
- Nie. W moim wieku o dziecko się stara, a nie
zabezpiecza.
- Co powiesz córce?
- Że jestem wiatropylna – odpowiedziała Ewa żartem. –
Zawsze można mieć romans w pracy z żonatym szefem albo sekretarzem partii. Coś
wymyślę.
Do drugiego zbliżenia doszło po obiedzie, kiedy Magda
pierwszy raz od przyjazdu Wolińskiego poszła do koleżanki.
- Podziwiam, że masz tak dobry kontakt z moją córką.
Magda nikogo z rodziny nie lubi tak bardzo jak ciebie. Jak ty to robisz? –
spytała Ewa, zalewając herbatę wrzątkiem.
- Zazdrościsz? – Woliński, stanąwszy obok, zaczął
masować po pupie.
- Nie powinnam. Więc o czym z nią rozmawiasz, kiedy
mnie nie ma? Ze mną już w ogóle nie rozmawia. Widzisz sam, jaka jest
opryskliwa.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Nie jestem matką? Powinnam chyba wiedzieć, co robi
moja jedyna córka, póki co niepełnoletnia.
- Nie mogę zdradzić czyjegoś zaufania. Przykro mi,
Ewuś – odpowiedział Woliński, łagodnym tonem, jak babcia tłumacząca wnukom
konieczność mycia rąk przed jedzeniem. Drugą rękę skierował na biust kobiety.
- Miałeś rację, jak powiedziałeś, że jest atrakcyjną
dziewczyną. Moja siostra mówi to samo. – Ewa objęła Wolińskiego jedną ręką za
szyję, przytulając się bokiem, pozwalając na dalsze macanie piersi i bioder. –
Wcześniej nie zawracałam tym sobie głowy, ale syn siostry, dla Magdy starszy
brat cioteczny, parę razy zapeszył Magdusię, jeśli wiesz, o czym mówię. No, w
każdym razie, Magda rzeczywiście może się podobać facetom.
Woliński o Zbyszku wiedział już wszystko, co tylko dało się
wyczytać z tajnego pamiętnika nastolatki. Na bezpośrednie zwierzenia jeszcze
czekał. Musiał więc udać, że o dwuznacznej relacji z kuzynem słyszał po raz
pierwszy.
- Jak zapeszył? – spytał, wsunąwszy rękę pod dekolt
sukienki. Wziąwszy między palce twardniejący sutek, też stwardniał.
- Robiąc mniej więcej to samo, co ty teraz. No,
oczywiście nie tak dosadnie.
- Jak?
- Z umiarem – zaśmiała się Ewa. – Ale chyba powinnam
ją przed czymś takim chronić. Z drugiej strony Magda go lubi, więc może lepiej
nie wtrącać się w nieswoje sprawy.
- Możliwe – potwierdził Woliński i zaraz podwinął
sukienkę. Ścisnąwszy oba pośladki przyciągnął kobietę do siebie. Palcami
zahaczył o gumkę majtek.
- Co robisz, wariacie?
- Mam na ciebie ochotę. – Z zaskoczenia ugryzł Ewę w
szyję.
Chwilę potem, przeprowadziwszy kobietę przez przedpokój i
pchnąwszy ją na łóżko, dał nura w głębinę namiętności.
- Skąd w tobie tyle energii, Kaziu? – westchnęła Ewa
mile zaskoczona poziomem libido.
- Ćwiczenie czyni mistrzem.
W trzecim tygodniu grudnia na brak ćwiczeń pan doktor nie
mógł narzekać, mimo nieobecności na uczelni i stanowojennego zawieszenia zajęć
dydaktycznych.
Trzeci raz kochali się w niedzielę rano, skrzypiąc
tapczanem.
W reakcji na odgłosy dobiegające z pokoju mamy, Magda
napisała w pamiętniku: „Starski przesadził! Jak już musi rozmawiać po angielsku
z matką Izabeli, powinien to robić tak, żeby Izabela nie musiała słuchać”.
Posprzeczawszy się z mamą podczas śniadania, zamknęła się w pokoju. Wolińskiemu
skłamała, że dopadł ją ból głowy. Ani proszek z krzyżykiem, ani walerianka nie
pomogły. Dziewczyna przespała cały dzień, rezygnując z obiadu i kolacji. W nocy
nie przyszła się poprzytulać na dobranoc.
Dobry humor odzyskała dopiero we wtorek, kiedy mama była
w Warszawie, wujek Kazimierz na kolanach błagał o wybaczenie, a po południu
mieli przyjść goście. W dniu urodzin wypada się weselić, nawet jeśli nikt nie
potrafi wyjaśnić dlaczego.
***
17. Epilog.
Wojna z happy endem
Przyjazd córki, na legitymację szkolną starszej o cztery
lata Magdy Kapucewicz, przynosi kres pozamałżeńskim romansom Wolińskiego. Przynajmniej
na tydzień. Magda odnotowuje ten fakt w pamiętniku: „Starski ma córkę.
Naprawdę! Nie zalewał. I widać, że bardzo ją kocha. Kto by się spodziewał! Izabela
tęskni. Stopniowo przestaje wierzyć, że się z nim kochała. Zdaje jej się, że to
był tylko sen. Sen diabelsko miły”.
Dopiero po Bożym Narodzeniu sen na kilka dni znowu staje
się jawą. Ewa Kapucewicz bierze drugą delegację do Warszawy. Trzydziestego
grudnia wyjeżdża z córką Wolińskiego, żeby odwieźć ją do domu i tym samym umożliwić
udział w zajęciach szkolnych wznawianych z dniem czwartego stycznia. Spędza
Nowy Rok u przyjaciółki, przy okazji poznając syna Kazimierza i Anny
Wolińskich. Poznają się blisko. Tak blisko Marek nie poznał nikogo
przez całe swe siedemnastoletnie życie. Ewa uczy młodzieńca, jak rozmawiać z wybranką
serca skutecznie, czyli tak, żeby z przyjaciółki przeistoczyła się w narzeczoną.
Korzystając z nieobecności mamy, Magda przez kilka dni prawie
nie wychodzi z łóżka wujka Kazimierza. Leży pod nim, nad nim i obok niego. Pełnymi
garściami, każdym organem i każdą komórką czerpie radość z bycia razem. Jak by możliwym
było naczerpać się na zapas.
Natomiast w sierpniu 1982 rodziny Wolińskich i Kapucewiczów
powiększyły się niemal jednocześnie. Szkolne przyjaciółki Ania i Ewa powiły synów,
przypieczętowując dawną przyjaźń i wspólnotę losów. Dzieci stanu wojennego. Dzieci
wojny. Albo dzieci pojednania narodowego, mieszańce opozycyjno-reżimowe. Bo nic
tak skutecznie nie jedna jak łóżko.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz