Kasia (Eroświrotyk 2.1)


Zacznijmy od początku: Kasię poznałem  cztery lata temu nad morzem, w północnych Włoszech. Miał to być zwykły wakacyjny wyjazd, na który wybraliśmy się samochodem całą rodziną. Byłem więc ja, wówczas prawie osiemnastoletni młody mężczyzna, a raczej niczym się nie wyróżniający nastoletni chłopak, moja mama, tata oraz trzynastoletnia siostra Natalia. Miałem pewne wątpliwości co do tego wyjazdu. Czułem się już dorosły i nie chciałem spędzać zbyt wiele czasu w towarzystwie rodziców. Umówiliśmy się więc, że kiedy będziemy na miejscu rodzice zajmą się sobą, a ja z siostrą będziemy mogli dołączać do nich lub organizować sobie własne rozrywki, wedle naszego uznania. Oczywistym było, że z tą wolnością w praktyce będzie różnie bywało, że Natalka będzie się nią cieszyć w mniejszym zakresie niż ja, że ja będę musiał się godzić na częste towarzystwo siostry. W zasadzie, rozumiało się samo przez się, że będę ją zabierać ze sobą w swoje eskapady i będę jej towarzyszyć, jako opiekun, jeśli zechce wybrać się dokądś bez rodziców. Wbrew wszelkim stereotypom, nie byliśmy skłóconym rodzeństwem. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze się z Glizdą - nazwałem tak siostrę, gdy jeszcze raczkowała - rozumieliśmy i ani jej obecność dla mnie, ani moja dla niej, prawie nigdy nie była uciążliwa. Zawarty z rodzicami układ, był wręcz idealny.


1. *** Dzień 1. i 2. rano ***


http://cdn2.acsi.eu/5/6/6/0/566018b87662a.jpeg


Po przybyciu na miejsce, dość szybko zorientowaliśmy się, że oprócz nas, na "naszym" kempingu byli jeszcze inni turyści z Polski. Najpierw, w trakcie krótkiej przechadzki, usłyszeliśmy znajomo brzmiące dźwięki, dochodzące z domku, takiego jak zajmowany przez nas, znajdującego się zaledwie kilka kroków od naszego miejsca.


Następnego dnia dnia rano, w jednej z restauracji mieszczących się na terenie kempingu, spotkaliśmy trójkę Polaków  mężczyznę w wieku około czterdziestu lat i jego nastoletnie dzieci, młodszego syna i starszą córkę. Wywiązała się krótka rozmowa  obowiązkowy rytuał, gdy na dalekiej obczyźnie przypadkiem spotykają się zupełnie sobie nie znani krajanie  o pogodzie, komarach, a raczej ich braku, unoszącym się w powietrzu zapachu oliwek, czy czymś innym, równie nieważnym. Po zjedzeniu posiłków życzyliśmy sobie nawzajem miłego dnia i rozeszliśmy się, każda rodzina w swoją stronę.


W trakcie tej krótkiej konwersacji naszych rodziców z nieznajomym — dzieci i młodzież w takiej sytuacji, jak wiadomo, głosu nie mają — nie omieszkałem, oczywiście, przyjrzeć się uważnie nieznajomej dziewczynie, córce rozmownego pana. Miała w sobie coś elektryzującego, coś, co natychmiast przyciągało wzrok i nie pozwalało mu się od niej odkleić. Nie był to wygląd, lecz raczej jakaś tajemnicza energii. Nie potrafię tego wyjaśnić. To była z pozoru zupełnie zwykła nastolatka - szczupła, jeśli wręcz nie chuda, niewysoka, niższa ode mnie o głowę, blondynka, niebieskooka, o miłej, okrągłej twarzy, na której rysowały się małe dołeczki na obu policzkach tuż powyżej linii ust i podbródek lekko wysunięty do przodu, sprawiającej wrażenie dziewczęcej, z długimi, prostymi włosami rozpuszczonymi na ramiona i plecy. Całkiem ładna, zgrabna, ale dla większości ludzi bardzo przeciętna. Właśnie, dla większości. Mnie wydała się piękna, od pierwszego spojrzenia. Właściwie, słowo "piękna" nie jest najbardziej adekwatne, słowa "seksowna", "pociągająca", "atrakcyjna" znacznie wierniej opisują moje wrażenia. Dziewczyna miała na sobie luźną błękitną sukienkę z kilkoma granatowymi poziomymi paskami u dołu, na jednakowo granatowych cienkich ramiączkach. Do końca życia nie zapomnę tej sukienki. Była bardzo krótka i zwiewna. Ramiona, obojczyki, łopatki, oraz prawie całe uda pozostawiała odkryte. Na dodatek, kształt i zachowanie uwypukleń materiału w okolicy klatki piersiowej sprawiały wrażenie, że sukienka założona była na całkiem gołe ciało, bez stanika. Potem nabrałem co do tego pewności. Miałem nadzieję, że w pewnym momencie dziewczyna się pochyli, materiał sukienki zagnie się w dół, odstępując od ciała i przez tak powstałą szparę będę mógł podejrzeć jej piersi, zapewne niewielkie. Od początku do końca, i kiedy na stojący toczyła się kurtuazyjna rozmowa, i kiedy siedzieliśmy na przeciw siebie, przy sąsiednich stołach i potem, gdy czekała z bratem przed ladą z lodami na przybycie kogoś z obsługi, bez przerwy lustrowałem jej dekolt. Nawet przeszedłem kilka razy obok niej, specjalnie zerkając w to miejsce. Wszystko nadaremno. Cienki sznurek wszyty w górny rąbek sukienki, starannie zawiązany na plecach w małą kokardę, zniweczył moje niecne zamierzenia. On sprawiał, że, niezależnie od przyjętej pozy, biust pozostawał zakryty, uniemożliwiając mi poznanie interesującej mnie prawdy. Wielka tajemnica cycków nieznajomej — średnie, małe, czy bardzo małe? — pozostała nieodkryta.


Biust Kasi (w pewnej chwili, jej ojciec zwrócił się do niej po imieniu), jak już wspomniałem, nie był pokaźnych rozmiarów. Mimo to wyraźnie rysował się pod materiałem sukienki. Jej piersi zmysłowo podskakiwały i zdawały się przemieszczać, każda w wybranym przez siebie kierunku, wraz z każdym, stawianym przez nią krokiem, gdy szła i każdym ruchem tułowia, gdy siedziała za stołem. Z największym trudem udawało mi się odrywać wzrok od tego widowiska, by nie zostać przyłapanym, przez nią samą, lub przez któreś z rodziców, na nieprzyzwoitym gapieniu się na jej dekolt. Kiedy wzrok sam wędruje, tam dokąd chce, ukrycie zainteresowania piękną nieznajomą dłużej niż przez kilka minut nie jest jednak możliwe. Ze wstydem musiałem to przyznać, widząc jak wzrok najpierw jednego ojca, potem drugiego, podąża za moim i bezbłędnie trafia w miejsce pomiędzy obiema wypukłościami. Pocieszyłem się tylko, może trochę naiwnie, że nie posiadali mocy czytania w myślach. W przeciwnym razie, dowiedzieliby się o mym marzeniu, by złapać w dłonie obydwie piersi i trzymając je w garści, niczym żywy biustonosz, blokować ich swobodne podrygi.


Zastanawiałem się, ile lat może mieć ta dziewczyna. Domyślałem się, że była młodsza ode mnie, lecz nie umiałem określić jak bardzo. Niestety, określenie czyjegoś wieku na oko obarczone może być dużym błędem. Szerokie biodra i silne uda, będące jedyną częścią jej szczupłego ciała, wykazującą obecność pokaźnej warstwy podskórnego tłuszczu, dodawały jej dojrzałości. Z drugiej strony, kilka różowych krostek na, poza tym gładkiej, twarzy oraz, jak mi się wydało, dziecięce zachowanie — mówiła wysokim, wręcz piskliwym głosem, do ojca zwracała się per tatusiu i artykułowała swoje życzenia nie prostym stwierdzeniem, albo działaniem, lecz w formie pytania o pozwolenie: "Tatusiu, możemy dwie kulki? Mogę pizzę z ananasem?" — przesuwały moje szacunki jej wieku o kilka lat w dół. Kasia być więc zarówno w liceum, jak ja, jak też w gimnazjum, nawet niekoniecznie w ostatniej klasie.


Obserwując Kasię w trakcie posiłku, zauważyłem też, nie bez satysfakcji, że dziewczyna (dziewczynka) często zerkała w moją stronę. Dzięki temu mogłem być prawie pewien, że moje zainteresowanie nią, było w jakimś stopniu odwzajemnione. Z początku, gdy nasze spojrzenia się spotykały, wstydliwie odwracaliśmy wzrok. Z czasem jednak przemogliśmy lęk i zaczęliśmy przyglądać się sobie nieco bardziej otwarcie, oczywiście uważając, by ta wymiana spojrzeń nie została przez nikogo odkryta. Uśmiechaliśmy się przy tym do siebie ukradkiem. Nawet puściłem oczko do Kasi, nie przerywając myślenia o jej piersiach. Niestety, nim wstaliśmy od stołu, nasze sekretne uśmieszki i spojrzenia dla nikogo nie były już tajemnicą. Bezpośrednio przed opuszczeniem lokalu, tata klepnął mnie poufale po ramieniu i szeptem poradził, bym podszedł do jej stolika i zamienił parę słów z Kasią, spróbował umówić się z nią na lody, czy spacer.


Rada ojca była zapewne znakomita i podyktowana z czystego serca. Ja jednak nie odważyłem się z niej skorzystać. Może, gdybym nie skupiał się obsesyjnie na biuście dziewczyny i miał wobec niej czyste zamiary, przemógłbym tremę i zapytał chociaż, czy jej pobyt nad morzem się kończy, czy też dopiero zaczyna i wyraził nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Nie zrobiłem tego jednak. Spanikowałem. Uznałem, że jawne podrywanie tej dziewczyny na oczach swojej i jej rodziny, byłoby nazbyt nieszczere i bezczelne. To absurd, ale wystraszyłem się swoich własnych myśli!


Potem, pół dnia chodziłem jak struty, nie mogąc sobie wybaczyć tego tchórzostwa. Plułbym sobie w brodę zapewne jeszcze dłużej, aż do zmroku, a może nawet do końca pobytu. Niechybnie jednak, zapomniałbym w końcu o swym smutku i o dziewczynie i nie byłoby żadnej romantycznej historyjki do opowiedzenia. No, chyba że bym ją sobie przyśnił, otumaniony włoskim słońcem, podczas poobiedniej drzemki, co jest jednak zupełnie niemożliwe.


Na szczęście, tamtego dnia los był dla mnie wyjątkowo szczęśliwy. Po południu uśmiechnął się do mnie po raz wtóry.


2. *** Dzień 2. po południu ***


Większość dnia, rodzice, siostra i ja, spędziliśmy razem. Było plażowanie, pływanie, gry w badminton i ping ponga. Rodzinne spędzanie czasu jest dobre, ale po kilku godzinach wspólnych zabaw ma się ochotę na trochę samotności. Po południu ogłosiłem więc chęć samotnego spaceru po plaży. Rodzice, chcąc wywiązać się z umowy zawartej przed wyjazdem, nie oponowali. Sami, zresztą, także chcieli mieć chyba trochę czasu dla siebie. Musiałem tylko zabrać ze sobą Natalkę, której nie chciało się zostawać samej z rodzicami. Wycieczka z siostrą to nie to niezupełnie to samo, co w pojedynkę, ale sam się na takie reguły zgodziłem, a pacta sunt servanda. Doskonale wiedziałem, że do tego dojdzie.



http://multimedia.campeggievillaggi.it/foto_campeggi/
big_20130625053411_p17ttvgo3f17m0148vr3q164f16aic.jpg
Plan spaceru był prosty: przejść wzdłuż brzegu tak daleko, ile nogi wytrzymają i sprawdzić, czy plaża wszędzie jest taka sama. Z troski o nasze bezpieczeństwo, rodzice poprosili jeszcze, byśmy, w miarę możliwości, nie wchodzili za daleko w morze. Ponieważ tego dnia zdążyłem się już napływać i, w ogóle, pamiętając swe poranne tchórzostwo, nie byłem w najlepszym nastroju, bez trudu przystałem i na ten warunek. Ustaliliśmy z siostrą, że ograniczymy się do zamoczenia kostek tuż przy brzegu, a pływanie zostawimy na następny dzień, kiedy całą czwórką wybierzemy się na plażę.

Ledwie zrobiliśmy kilka kroków, a przed domkiem, z którego wcześniej dochodziła polska mowa, ujrzeliśmy tę samą trzyosobową rodzinkę, która rano spotkaliśmy w restauracji. Momentalnie poczułem, jak nogi się pode mną ugięły i krew z przejęcia uderzyła mi do głowy. Tym razem już nie mogłem uciec! Podszedłem bliżej, przywitałem się, przyklejając na twarz radosny uśmiech i przedstawiłem z imienia siebie i swoja siostrę. Wymieniwszy z ojcem Kasi i Damiana, młodszego brata dziewczyny, kilka kurtuazyjnych zdań, zapytałem, czy rodzeństwo nie zechciałoby dołączyć się do spaceru. To zaproszenie, niby tylko z grzeczności i prawie od niechcenia, okazało się strzałem w dziesiątkę.

Damian, na oko rówieśnik Natalki, nie czekając na odpowiedź ojca, wparował do domku, by się przebrać, a Kasia niemal podskoczyła z radości, tak jakby już od dawna czekała na tę propozycję. Podekscytowana zawołała, że to "fajna sprawa" i, swoim zwyczajem, spytała "tatusia", czy pozwoli im iść. Widząc taką reakcję swych dzieci, ojciec rodzeństwa prawie się roześmiał. Nie miał żadnych obiekcji. Siląc się na powagę postawił tylko jeden warunek - żeby Kasia nie pozwalała bratu wchodzić za daleko w morze. Jeśli chcieli się pochlapać, to tylko w płytkiej wodzie, poprosił mężczyzna. Czegoż jeszcze można spodziewać się po rodzicu? Natychmiast zapewniłem go, że dokładnie ten sam zakaz dotyczył mojej siostry i że w ogóle nie mieliśmy w planach jakiegokolwiek pływania. Damian, który będąc w domku doskonale słyszał całą rozmowę, krzyknął wprawdzie, że miał inne zdanie i wybiegł za dwór ubrany w slipki do kąpieli, jego słowa zostały skwitowane litościwym uśmiechem. Kasia, tym razem ubrana w koszulkę na ramiączkach i dolną część bikini (górna suszyła się na krześle), zrobiła dwa kroki w kierunku drzwi, lecz nagle zatrzymała się w połowie drogi, rezygnując z wejścia do środka. Zapewne pomyślała o założeniu kompletnego kostiumu, lecz, mając w planach jedynie spacer po brzegu, uznała, że nie będzie on jej niezbędny. Być może chciała dodatkowo podkreślić, że zgodziła się na warunek ojca i że szczerze nie zamierzała wchodzić do wody.

Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że cały czas gapiłem się na Kasię, jak fakir na kobrę. Podobała mi się niezmiernie, a gdy stało się jasne, że na spacer ze mną pójdzie bez stanika, ogarnęła mnie podwójna fala podniecenia. Wiedziałem, że tego wieczora widok ponętnie falujących piersi i zmysłowego kołysania bioder nie da mi spokoju.

Oczywiście, moje zainteresowanie Kasią nie umknęło uwadze jej ojca. Jak każdy chłopak fantazjujący o czyjejś córce i marzący o tym, by ją podstępnie uwieść i wykorzystać, bałem się jego reakcji. Okazało się jednak, że nie miał on najwyraźniej nic przeciw temu, by córka poznała nowego chłopaka i nawet przeżyła jakiś wakacyjny romans. Wręcz przeciwnie. Gdy Kasia wahała się, wejść, czy nie wejść do domku, moje i jej ojca spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Wtedy, będąc w kontakcie wzrokowym ze mną, mężczyzna powiódł oczami po córce, lustrując jej ciało od głowy do stóp, znacząco zawiesił wzrok na jej talii, po czym porozumiewawczo uśmiechnął się do mnie. Byłem co najmniej zdziwiony takim zachowaniem, a on, widząc zapewne moją konsternację, puścił do mnie oczko, obrócił się do Damiana i Kasi, pogładził ją po ramieniu i życzył nam wszystkim udanej zabawy. Niesamowite! Na ile zrozumiałem jego gest, otwarcie dawał mi zielone światło do podrywania jego własnej córki, a nawet mnie nie znał. Być może zwiedziony dziecinnym zachowaniem Kasi, nie traktował jej seksualności poważnie. Może w granicach jego wyobraźnie nie mieściło się, by taki szczurkowaty prawiczek jak ja, mógł skutecznie zbałamucić kogokolwiek, a co dopiero jego latorośl. Nic z tego nie rozumiałem i nie miałem zamiaru dłużej filozofować. Na roztrząsanie tych dylematów mam przecież całe życie. Jawiła mi się szansa, by przeżyć wakacyjną miłość i nie chciałem jej już zmarnować. Aby osiągnąć sukces musiałem nie myśleć, a działać.

Niedługo potem znaleźliśmy się ścieżce prowadzącej na plażę. Dziewczyny szły przodem, a ja z Damianem kilka kroków za nimi. Jak tylko domek rodzeństwa zniknął za skrętem alejki, chłopak szturchnął mnie łokciem w bok i uśmiechnął się szelmowato. Wyciągnął wprzód rękę i palcem wskazał na pupy Kasi Natalki, a zwróciwszy w ten sposób moją uwagę na te części ciała, obiema dłońmi wykonał gest, sugerujący ściągnięcie w dół bielizny i podwinięcie koszulek do góry. Kompletnie mnie tym zaskoczył, ale co miałem zrobić? Skrzywiłem usta naśladując jego uśmiech i porozumiewawczo oddałem szturchnięcie.

Około piątej-szóstej po południu, na ścieżkach łączących plażę i pola kempingowe panuje zazwyczaj wzmożony ruch. O tej porze, wiele osób kończy całodniowe plażowanie i wraca na nocleg, nieliczni, jak my, zmierzają w przeciwnym kierunku.Tak też było tamtego popołudnia. Co chwilę mijaliśmy jakiś turystów, i raz po raz jakiś starszy lub młodszy mężczyzna łypał okiem na nasze dziewczęta, szczególnie w stronę Kasi. Kilku pozwoliło sobie nawet, by, idąc z naprzeciwka, przez kilka sekund ostentacyjnie się na nią zagapić. Rozumiałem ich wszystkich doskonale i zazdrościłem jednocześnie. Już wtedy zrodziła się bowiem we mnie myśl, że Kasia powinna należeć wyłącznie do mnie. "Czy ona nie zdaje sobie sprawy z tego, jaką furorę robi swoim wyglądem i ubiorem?" — zastanawiałem się, patrząc na te powtarzające się sceny. "Czy ona nie zauważa tego pożądliwego wzroku obcych mężczyzn? Ani trochę się nie krępuje? A w domu, nie wstydzi się ojca i brata? Nawet Natalka od dawna chodzi już w staniku, a tej Kasi, jak się tylko dobrze przyjrzeć, wszystko widać. No, może nie wszystko, ale całkiem sporo."


Z tej zadumy wyrwał mnie Damian. Zatrzymał się, by zwiększyć dystans dzielący nas od dziewczyn, i z głupia frant spytał:

— Chcesz się z nią ruchać?

Tym bezpośrednim pytaniem zaskoczył mnie jeszcze bardziej niż nieprzyzwoitym gestem sprzed kilku minut. "Co ten gówniarz sobie wyobraża? Nie ma co, ciekawa rodzinka!" - pomyślałem. Dałem mu dyplomatyczną odpowiedź, czyli ani tak ani nie:

— Masz ładną siostrę. Gratuluję.

Mówiąc to, spojrzałem na niego badawczym wzrokiem, próbując odgadnąć jego intencje; "Zgrywa się tylko, czy za tą bezczelnością kryje się coś więcej?"

— Twoja też fajna dupcia — zawadiacko pochwalił urodę Natalki i od razu spytał: - Wolna jest?

"Eureka! A więc to o to chodzi..." — ucieszyłem się w myślach. Jeśli dobrze zrozumiałem, moja siostrzyczka spodobała się temu nagrzanemu gimbusowi i ten, w miarę swych szpiegowskich umiejętności, starał się wybadać, jakie miał u niej szanse. "Naiwny" — pomyślałem — "ale ma, w sumie, dobry gust ten dzieciuch." Zaczynałem go lubić. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem mu, że Natalka nie miała jeszcze chłopaka, ale kręciło się wokół niej wielu kandydatów, i że niektórzy adoratorzy mogli nawet liczyć na jakąś przychylność z jej strony. W tym miejscu, nieco nagiąłem fakty. Wyolbrzymiając atrakcyjność nierzeczywistych konkurentów, chciałem osiągnąć, by chłopak nie pomyślał przypadkiem, że poderwanie Natalki nie przyjdzie mu łatwo.

Tymczasem, dziewczyny zdjęły sandały i dochodziły już do samego brzegu, podczas gdy my zaledwie wzrokiem dotarliśmy na plażę. Nim przyspieszyliśmy kroku, spytałem:

— Ile wy właściwie macie lat i... czy twoja siostra ma kogoś?

Czym prędzej chciałem ugasić palący głód wiedzy.

Po chwili wiedziałem już, że Kasia miała jesienią świętować szesnaste urodziny. Po wakacjach miała rozpocząć naukę w liceum. Damian, zaś, był młodszy od niej o dwa lata z hakiem. Między nim, a moją siostrą było zaledwie kilka miesięcy różnicy. Mimo to gimbus zdał właśnie — z problemami, jak się dumnie przyznał do drugiej klasy, podczas gdy moja siostra — mózg nad mózgi — we wrześniu miała dopiero przejść pasowanie na gimbuskę.

Jakby nie patrzeć, obojętnie ile miesięcy, czy lat wynosiłaby różnica wieku między nim a Natalką, Damian był jeszcze smarkaczem. Sympatycznym, wygadanym, z charakterem, ale jednak smarkaczem. Jego naiwna fiksacja na punkcie seksu, odwrotnie do jego własnego o sobie wyobrażenia, jeszcze bardziej podkreślała tę jego dziecinność. Do tego stopnia, że wcale nie chciałbym go mieć za brata, a tym bardziej za szwagra. To typ chłopaka do zabaw. Mnie bawiła rozmowa z nim i widziałem w nim potencjalne narzędzie, mogące potencjalnie być pomocne w kontaktach z Kasią. Byłby też dobrą zabawką w rękach Natalki. Dziewczyna jest mądra i może zrobić z kimś takim jak on, co zechce, bez przykrych konsekwencji dla samej siebie.

Z dalszych słów Damiana wynikło, że wulgarność i obsesyjne zakotwiczenie myśli i słów na "ruchaniu" i kobiecym ciele mogły być nabyte podczas wyjazdów na kolonie (choć niekoniecznie)

— Kaśka jest teraz wolna, ale na koloniach dała jednemu — odpowiedział Damian na moje drugie pytanie.

Nie wyczułem w tych słowach ani krzty żartu. To była czysta informacja, nie skażona nawet ciekawością mojej reakcji. "Dała" jakiemuś, tak jakby "dawanie" było najzwyklejszą rzeczą pod słońcem.

— Co dała?

— No... Chyba wiesz. Wsadził jej — odpowiedział Damian, zdziwiony pytaniem.

Myślałem, że zwymiotuję. Jakiś typ zdążył już przelecieć moją Kasię? Tę niewinną, naiwną dziewczynkę, która zdawała się być jeszcze nie całkiem świadomą swej cielesnej atrakcyjności? Nie chciałem w to uwierzyć, ale też nie mogłem zignorować tej informacji. Może takie właśnie są ładne dziewczyny? W domu: "Tatusiu, mogę zjeść loda miętowego?", a na koloniach z rówieśnikami - spuszczona ze smyczy suczka, rozkładająca ochoczo nogi przed byle jakim napalonym kolesiem.

— Widziałeś to?

— Nie, ale tak mówili. Ja tylko widziałem, jak chodziła z nim po ośrodku i jak raz siedziała mu na kolanach.

— Całowali się wtedy?

Już niemal doszliśmy do czekających na nas na brzegu sióstr, ale chciałem jak najszybciej wyjaśnić ten temat. Drążyłem go w oczekiwaniu na fakty mogące wzmocnić moje wątpliwości. Może jednak cnota Kasi nie była jeszcze stracona? Nadzieja, jak mówią, umiera ostatnia. Nadzieja na uniewinnienie Kasi, umarła wtedy i zmartwychwstała, w ułamkach sekundy, wielokrotnie.

Niestety, Damian zdążył odpowiedzieć tylko:

— Nie. Tylko gadaliśmy. Na mnie wtedy też siadła jedna laska.

Byliśmy już tak blisko, że siostry mogły nas usłyszeć, a Kasia, jeśli nie jest ociężała umysłowo - a o to ani przez mgnienie oka jej nie podejrzewałem - w pół słowa mogłaby się domyśleć treści naszej rozmowy. Musieliśmy natychmiast zmienić temat.

— Opowiesz mi później, dobrze? — rzuciłem do niego głośno i, zostawiając Damiana o pół kroku za plecami, podskoczyłem do dziewcząt, stając obok jego siostry. Koniecznie musiałem z nią porozmawiać. Poznać ją, w końcu, bezpośrednio, a nie ze słów jej małoletniego i niezbyt zrównoważonego brata.

Przez chwilę szliśmy wzdłuż brzegu we czworo, lecz z powodu mijanych ludzi, którzy co chwilę zaburzali nasz szyk, dość szybko rozdzieliliśmy się ponownie na dwie pary. Tym razem wybrałem towarzystwo Kasi, a Damian z Natalką szli, w zmiennej odległości, za nami. Znałem już z grubsza obszar zainteresowań Damiana i nie trudno jest mi sobie wyobrazić, zakres tematów, jakie mógł chcieć poruszyć, o czym dokładnie rozmawiał wtedy z moją siostrą, nie wiem. Znając go, mogę być oczywiście pewien, że Kasia, a może też i ja, była jednym z przedmiotów rozmowy, ale podejrzewam, że nie jedynym. Niestety, byli za daleko, bym mógł cokolwiek usłyszeć... i na szczęście byli daleko, bo dzięki temu oni nie słyszeli nas i mogłem z Kasią rozmawiać zupełnie swobodnie.

O byłych chłopaków i rewelacje związane z koloniami oczywiście się nie pytałem, by nie zachować się po grubiańsku i nie usłyszeć czegoś przykrego. Dowiedziałem się za to wiele o pozaszkolnych zainteresowaniach Kasi - okazało się, że dużo czyta i gra na pianinie, jak też o losach jej rodziny. Okazało się, że wrażenie sielankowej atmosfery, jakie odniosłem przysłuchując i przyglądając się jej interakcjom z ojcem, było bardzo zwodnicze. Za powierzchownym obrazkiem troskliwego tatusia i słodkiej córeczki krył się rodzinny dramat. Rodzice Kasi rozstali się kilka lat wcześniej, jak to bywa zazwyczaj, w atmosferze skandalu. Wybuchy nienawiści, kłótnie, wzajemne oskarżenia, próby emocjonalnego rozgrywania dzieci i nastawiania ich prze jednego rodzica przeciwko drugiemu - te i inne grzechy rozwodzącej się pary, odcisnęły się bolesnym piętnem w pamięci nastolatki. Damian był wówczas całkiem małym dzieckiem, niewiele rozumiał, a Kasia przez wiele miesięcy codziennie płakała. Straciła wszystkie koleżanki, zaniedbała szkołę, przestała interesować się czymkolwiek, czuła się samotnie, marzyła o ucieczce z domu - nie miała tylko dokąd. Życie rodzinne to był bolesny temat.

W pewnej chwili, uświadomiwszy sobie, że nasza rozmowa zeszła na tak przykry temat, Kasia zaczęła mnie przepraszać za obarczanie mnie swoimi problemami i za to, że opowiadała o nich długo i nazbyt szczegółowo.

— Marcinie, nie wiem, dlaczego ja ci to wszystko mówię. Ja już się z tym wszystkim uporałam. Przyzwyczaiłam się.

Ja byłem gotów słuchać wszystkiego. Dotknąłem zewnętrzną stroną dłoni jej przedramienia, ale nie odważyłem się jeszcze na nic więcej. Współczułem jej szczerze, a jeszcze bardziej pociągała mnie fizycznie. Bałem się, że jeśli bardziej wyraźnie okażę czułość, mój gest mógłby zostać zrozumiany opacznie. W psychologii to się chyba nazywa projekcja. Gdybym ją objął, byłby to gest przyjaźni, współczucie, pocieszenia. Dla mnie jednak miałby przede wszystkim wymiar erotyczny. Moja wewnętrzne poczucie moralności obróciłoby się przeciw mnie i oskarżyło o nikczemne wykorzystanie słabości dziewczyny do tego, by się do niej zbliżyć. Automatycznie przeniosłem te obawy na Kasię — ona również, gdybym ją przytulił, z pewnością uznałaby, że się do niej dobieram. A na to, w ciągu nastu minut znajomości, nie dała mi pozwolenia. Musiałaby się więc co najmniej obrazić.

— Wiesz co, Marcinie? Do tej pory jeszcze z nikim o tym wszystkim nie rozmawiałam. Jesteś pierwszym, komu to mówię. Nawet księdzu przy spowiedzi tyle nie powiedziałam, co tobie teraz.

To zdanie było dla mnie jak objawienie, jak obietnica zbawienia dla chrześcijanina czy żyda, jak diabelskie przyrzeczenie nieograniczonej wiedzy dla Fausta, jak prośba prezesa dla pani premier, a jednocześnie było jak przekleństwo. Otóż Kasia chodziła do spowiedzi! Ergo, była wierząca. Ergo, uznawała nakazy i zakazy Dekalogu w interpretacji Kościoła, najprawdopodobniej rzymsko-katolickiego, lecz konfesja jest tu bez znaczenia. Ergo, prowadzi się moralnie, w tym nie dopuszcza do seksu przed ślubem. Ergo, nie mogła pójść do łóżka z jakimś chłopaczkiem poznanym na koloniach! Z drugiej strony, wychodziło na to, że Kasia to cnotka niejebka. I co z szansą na wakacyjny romans? Chciałem zawołać: "O losie wredny i złośliwy!"  Cisnęło się na język: "Boże, mój Bożę, którego nie ma, czym żem Ci zawinił?!" Jednak, jak mówią bracia Czesi, naděje umírá poslední. (Kto zna ciąg dalszy tego porzekadła, niech się ze mnie łaskawie nie śmieje. Przysłowie okazało się bowiem prorocze, acz niezupełnie.)

Nie czekając, aż młodsze rodzeństwo, człapiące podejrzanie powoli, nas dogoni pomaszerowaliśmy dalej. Kasia, na mą wyraźną prośbę, kontynuowała opowieść o sobie i swej rodzinie. Sąd przyznał opiekę nad dziećmi matce, ale zagwarantował ojcu prawo spędzania z nimi wakacji. Zabierał więc Kasię i Damiana co roku w inne, bliższe lub dalsze, miejsce. Wyjazdy te stanowiły dla Kasi podwójną radość. Sam w sobie fakt, że mogła zobaczyć kawałek świata i wykąpać się w ciepłym morzu był przyjemny, dla niej jednak liczyła się przede wszystkim bliskość z ojcem. Z biegiem lat, jej kontakt z matką stawał się coraz bardziej oschły. Kasia mieszkała u niej, ale nie potrafiła i nie chciała dzielić z nią życia. Kobiety, starsza i młodsza, nie rozumiały się nawzajem. Na dodatek, matka Kasi nosiła się z zamiarem powtórnego wyjścia za mąż, za faceta, którego Kasia szczerze znienawidziła - był młodszy od jej matki, jeździł na mecze piłkarskie, pił piwo z puszki i był ogólnie głupi.

Zupełnie odwrotnie wyglądał kontakt Kasi z ojcem. Jego rola w życiu dorastającej dziewczynki, a potem młodej nastolatki, stale rosła. To on był jej najlepszym przyjacielem, doradcą w wielu sprawach, powiernikiem trosk i wiernym obrońcą. Nietrudno się domyśleć, że matka reagowała na ten stan rzeczy niemą zazdrością, która jeszcze bardziej oddalała matkę i córkę od siebie. Była jednak bezradna. Ojciec Kasi również utrzymywał bliskie kontakty z pewną panią i nie można było wykluczyć, że za jakiś czas zamieszkają razem. W takim przypadku, Kasia wzbogaciłaby się o jeszcze dwoje rodzeństwa, miałaby dwie przyszywane siostry, jedną w wieku Damiana i jedną o wiele młodszą. Zdążyła się już z nimi zapoznać i polubić - starszej z nich pomagała czasem odrabiać lekcje, ale wizja dzielenia się z nimi swoim "tatusiem" napawała ją jeszcze wielkim przerażeniem.

Stopniowo zmieniliśmy temat. Kasia opowiedziała mi jeszcze trochę o przyjaciółce ojca i jej córkach oraz o swojej byłej szkole, którą w miarę lubiła, ale, z uwagi na zbyt wielu uciążliwych rówieśników, nie zanosiło się, by miała za nią tęsknić. Ode mnie chciała się dowiedzieć jak jest w liceum i jak się układały moje stosunki z siostrą. Postarałem się odpowiedzieć na jej pytania najciekawiej, jak tylko umiałem. Najpierw jednak, nie pytając o zgodę, złapałem ją za rękę. Widok jej koszulki, pod którą w takt stawianych kroków, falowały jej nieduże piersi, któremu poświęciłem mimochodem wiele uwagi, najwyraźniej zrobił swoje. Zmusił mnie do pokonania lęku. Gdy tylko się zdobyłem na odwagę i chwyciłem jej dłoń, przekonałem się jak bardzo płonne były wszelkie obawy. Jedyną reakcją z jej strony był szeroki uśmiech na twarzy, powodujący pogłębienie się dołeczków na obu policzkach i ukazanie się rzędu białych zębów, zupełnie nieidealnych, z wyraźnym rozstępem między siekaczami i wystającymi do przodu kłami — zupełnie niepowtarzalnych. Odruchowo, oboje jednocześnie, zerknęliśmy za siebie, by sprawdzić, jak daleko zostali za nami Damian i Natalka - byli na tyle daleko, że mogli nie zauważyć w pierwszej chwili, że zaczęliśmy iść za rękę, po czym ruszyliśmy jeszcze dalej. Od tego momentu szliśmy razem już jak para zakochanych.

Myliłem się. Młodzi szybko się zorientowali, że ich starsze rodzeństwo złapało się za rączki i zrobili to samo. Podejrzewam, że z inicjatywy nie Damiana, a mojej kochanej siostrzyczki. Ale to tylko domysły oparte na o wiele późniejszych zwierzeniach Natalki, zupełnie nieistotne dla tej opowieści.

Nie wiedzieć kiedy, tłumy plażowiczów przerzedziły się, a my odeszliśmy tak daleko od wszelkich hoteli i placów namiotowych, że byliśmy praktycznie sami w środku wielkiej, dzikiej plaży. Przynajmniej w promieniu jakichś pięćdziesięciu metrów, oprócz nas nie było nikogo. Poczekaliśmy na Natalkę i Damiana, a w powietrzu zawisło pytanie, co dalej robić. Słońce nie paliło już tak mocno, jak w południe, ale też nie chyliło się jeszcze ku zachodowi. Mieliśmy więc jeszcze dostateczny zapas czasu, by zająć się czymś, na przykład posiedzieć na piasku i poplotkować, przejść się jeszcze dalej, czy jednak zacząć powoli wracać na nasz kemping. Na ostatni wariant nikt z nas nie miał ochoty,

— Co robimy? — spytała cicho Kasia, patrząc na mnie tak, jakby prosiła o wymyślenie czegoś, co by pozwoliło nam w ogóle nie wracać.

Puściłem jej dłoń i ruszyłem w morze. Zatrzymałem się w miejscu, gdzie woda sięgała mi do kolan. Za mną podążył Damian, wiedziony chyba instynktem stadnym, minął mnie i wszedł jeszcze parę kroków dalej.

— Płytko tu jest — krzyknął Damian w stronę brzegu.

Dno przy samym brzegu opadało wyjątkowo łagodnie i staliśmy w znacznej odległości od brzegu. Damian musiał więc dołożyć starań, by jego głos dotarł do uszu dziewcząt i był wystarczająco zrozumiały. Mrugnąłem do niego porozumiewawczo. Odwróciłem się w stronę plaży, donośnym głosem dodałem od siebie, że woda była bardzo ciepła i, dodatkowo gestykulując intensywnie, zachęciłem dziewczyny, by do nas dołączyły. Samce, kiedy idzie o wabienie panien, potrafią czasem sprawnie współpracować. Taka już jest nasza męska natura.

Nie wiem, jakie były oczekiwania brata Kasi. Mnie natomiast zamarzyło się, by w trakcie zabawy, niby niechcący, przez czyjąś nieuwagę, koszulka Kasi zwilżyła się mocno — najlepiej od razu cała, tak by jej materiał przylepił się do ciała. Wtedy to, ponętne kształty dziewczyny stałyby się niechybnie doskonale widoczne, w najdrobniejszych szczegółach.

http://www.veneziatoday.it/
cronaca/spiaggia-naturista-mort-jesolo.html
Natalki nie trzeba było dwa razy zachęcać. Z impetem wbiegła w morze, rozbryzgując wodę na boki. Gdy stanęła pomiędzy nami, jej koszulka była już do połowy mokra. Na dodatek, Damian zemścił się za to, że kiedy wbiegała, dosięgło go kilka kropel wody. Silnym uderzeniem dłonią o taflę morza skierował salwę kropel w jej kierunku. Natalka, śmiejąc się do rozpuku, odpowiedziała ogniem, tj. słoną wodą. Po krótkiej bitwie, jej koszulka była całkiem mokra. "Zuch siostra!" — pomyślałem. "Sam bym nie zorganizował lepszego podstępu." Ogłosiłem zawieszenie broni.

Podszedłem do siostry i ściszonym głosem, ale wciąż wystarczająco głośno, by Damian mógł wszystko usłyszeć, zaproponowałem, by na czas zabawy w wodzie, zdjęła zamoczoną już koszulkę.

— Lepiej to zdejmij, jak nie chcesz wracać w całkiem przemoczonej bluzce. Wiesz chyba jak to będzie głupio wyglądać, kiedy cała mokra wejdziesz między ludzi. Poza tym, mama by mnie chyba zabiła, jakbyś się tu przeziębiła. Dobrze ci radzę, Glizdo! Zdejmij to lepiej.

Natalka zawahała się. Kilka razy zerknęła to na Damiana, to na mnie. Chłopak, (mile) zaskoczony, stał z rozdziawioną buzią w nerwowym oczekiwaniu na jej decyzję. Jego podekscytowanie jest całkiem zrozumiałe. W najśmielszych snach nie mógł się przecież spodziewać striptizu. W końcu, zapewne pobudzona w jakimś stopniu żywym zainteresowaniem chłopaka, mając jawne przyzwolenie brata, zapewniające jej niezbędne usprawiedliwienie i poczucie bezpieczeństwa, zdobyła się na śmiałość. Chwyciła rękami rąbek koszulki i przeciągnęła ją przez głowę.

— Potrzymasz? — spytała, wręczając mi wilgotną płachtę materiału.

— Jasne, zaniosę zaraz na brzeg — zaproponowałem.

Kasia była jeszcze przy brzegu. Zanurzyła stopy i nie zanosiło się na to, by miała zdobyć się na wejście do wody głębiej niż do kostek.

Mogłem wykorzystać koszulkę siostry jako pretekst, by podejść do niej i porozmawiać, ale nie miałem niezawodnych narzędzi, by zachęcić Kasię do mokrej zabawy. By szczwany plan zadziałał potrzebowałem ze strony siostry jeszcze jednego aktu odwagi i śmiałości.

— A stanik? — spytałem, ułożywszy sobie jej koszulkę na przedramieniu.

Jeszcze bardziej zależało mi, by Damian wyraźnie mnie usłyszał i żeby Natalka nie miała żadnych wątpliwość, że dotarły do niego me słowa. Nie był to żaden przejaw perwersji, o nie! Chciałem jedynie zwiększyć prawdopodobieństwo powodzenia. Ostentacyjnie zadając to pytanie, niecierpliwym tonem polecenia, narzucałem poczucie, że nie ma w tym niczego wstydliwego. Ani Damian nie powinien mieć w związku z obnażeniem biustu mojej młodszej siostry żadnych śmiałych myśli, bo widok ten nie przedstawiał sobą niczego nadzwyczajnego, ani Natalka nie miałaby się, w gruncie rzeczy, czego wstydzić. Wbrew pozorom, pełna jawność mogła (wszystkim nam) tylko pomóc.

— Wolałbym nie musieć tłumaczyć mamie, gdzie i w jaki sposób go zamoczyłaś — wyjaśniłem.

— Przecież on ci nie wyschnie tak szybko jak koszulka — dodałem, już po cichu.

Nie było potrzeby, by Damian wszystko słyszał. Jeszcze bardziej ściszyłem głos i szybkim szeptem przekonywałem siostrę dalej:

— Poza tym, jak wyjdzie na jaw, że pływaliśmy, to cię więcej ze mną nigdzie nie puszczą, a chyba nie chcesz siedzieć cały czas na kempingu z rodzicami. Ja, w każdym razie, chciałbym móc jeszcze wyjść z Damianem i Kasią na taki spacer, jak teraz... Więc jak?

Damian opuścił odwrócił wzrok w zupełnie inną stronę. Patrząc w dal, udawał że nasza rozmowa go zupełnie nie dotyczy, ale kogo on chciał oszukać? Był jeszcze bardziej spięty niż przed chwilą. Sprawiał wrażenie — i było tak chyba w istocie — jeszcze bardziej przejętego sytuacją niż sama Natalka, niż dziewczynka, którą w mało zawoalowany sposób proszono o nie mniej, nie więcej niż pokazanie biustu dopiero co poznanemu chłopakowi. Wyglądał nad wyraz komicznie i chyba właśnie ta śmieszność młodziana uratowała sytuację. Spojrzeliśmy po sobie z Natalką i omal nie parsknęliśmy ze śmiechu.

— No już, Glizdo, ściągaj to — powiedziałem szybko, tonem lekceważącym, mającym podkreślić, że wstyd, jeśli Natalka w ogóle takowy odczuwa, był najzupełniej bezpodstawny.

Wydawszy to polecenie, dodałem jeszcze konfidencjonalnie:

— Nie przeciągaj już, Glizdko! Proszę. Kasia czeka. Ją jeszcze przecież musimy tutaj zamanić.

Poskutkowało.

— Ale powiedz mu, żeby nie patrzył.

— Jasne, Glizdko. Nie ma sprawy.

Natychmiast kazałem Damianowi oddalić się na sto kroków. Oczywiście posłuchał prośby, bez pytania o powód i tłumaczenie, co nastąpi potem. Ledwie obrócił się do nas plecami, sportowy stanik Natalki był już w mojej dłoni.

Już od niepamiętnych czasów, filozofowie spierają się, czy zdolność zachowania pozorów kobieta nabywa przez obserwację zachowania bardziej doświadczonych kobiet i na drodze własnych prób i błędów, czy jest to jej cecha wrodzona, odziedziczona na poziomie genów. Nad pytaniem tym głowili się niezliczeni naukowcy i teolodzy, moraliści i psycholodzy, lekarze i artyści, prawie każdy mężczyzna o tym myśli co najmniej raz w życiu i nikt, sam bóg nawet, nie wie, jak jest naprawdę. Ja, skromny chłopczyk z małego kraju nad Wisłą, nie jestem wyjątkiem. Też nie rozgryzłem tej tajemnicy kobiet. Jedno tylko wiem: że mam genialną siostrę, która, jak mało kto, potrafi wyciągnąć dla siebie maksymalne korzyści z dowolnego położenia. Ot, na tym przykładzie, pokazać cycki, wystawić je przed nos Damiankowi, a jednocześnie niczego nie pokazywać - jak chłopak zechce coś zobaczyć, to musi podejrzeć. Jakie to wszystko dziecinnie proste!


*** Dygresja

Mijał właśnie rok od momentu, kiedy ostatni raz widziałem siostrę bez stanika. Poprzednio, też w połowie wakacji, jej biust wchodził właśnie w fazę szybkiego wzrostu. Cycuszki były już wyraźnie podniesione, ale wyglądały strasznie karykaturalnie, jak dwie blade śliwki z małymi różowymi plamkami. Natalka bardzo się ich wstydziła. Bez przerwy poprawiała nerwowo koszulkę lub kostium, by się upewnić, że przez żadną szparkę nie wystaje nic wstydliwego. Przemogła się dopiero po kilku dniach wakacji nad jednym z jezior mazurskich, kiedy we czworo dopłynęliśmy kajakami na małą dziką plażę ukrytą wśród szuwarów. Korzystając z okazji, tata i ja zaczęliśmy pływać i żeby do nas dołączyć, Natalka, której kostium kąpielowy został w hotelu, musiała zdjąć koszulkę. Oddała mamie także stanik i zasłaniając wstydliwie biust obiema dłońmi, weszła do wody. Od tamtej pory, do końca wyjazdu, każdego dnia paradowała bez stanika, nie odczuwając już żadnego dyskomfortu związanego ze swoją nagością w obecności najbliższej rodziny.

Nie trudno sie domyśleć, że przez rok wiele się zmieniło. Widząc ją ponownie w samych majteczkach, musiałem przyznać, że siostra mocno przez ten czas zdążyła wyrosnąć i wyładnieć. Jej piersi powiększyły objętość i przybrały miły dla oka stożkowaty kształt, a na ich szczytach rozwinęły się sutki, kobiece już, nie dziecięce. Oczywiście, rozmiarem biust mojej domowej nastolatki nie mógł jeszcze konkurować z biustami topmodelek. Mimo to, jednak, wyglądał nadspodziewanie apetycznie. 

***

— No, a teraz Kasia — powiedziałem sam do siebie, ale nie w myśli, a na głos.

Natalka odpowiedziała pytającym uśmiechem i przykucnęła, chowając się po szyję w wodzie. Poprosiłem, by się nie ruszała z miejsca, a sam poszedłem odnieść na brzeg jej ubrania.

Odłożywszy koszulkę i stanik Natalki na suchy piasek, obok naszych butów i reszty ubrań, podszedłem do Kasi i ponownie, tym razem indywidualnie, zaprosiłem ją do wody:

— Kasiu, dołączysz do nas? Dzieciaki się trochę popluskają i wyjdziemy. Zamoczyć kolan chyba nikt nam nie zabronił. Chodź... Chodź, żebym się sam z nimi nie musiał nudzić.

Nie da się chyba wymyślić bardziej głupiego tekstu. Nie słowa były jednak ważne, a ton, jakim się odezwałem - proszący, prawie błagalny. A może nie słowa i nie ton wypowiedzi wpłynęły na Kasię, a język ciała? Musiałem przecież gapić się na nią jak czterolatek na jajko-niespodziankę. Większość kobiet takie patrzenie porządnie odstrasza, lecz kiedy dziewczyna jest tobie przychylna, to takie mimowolne, a więc do bólu szczere, okazanie zainteresowania, przyciąga, a może nawet pociągać. Ekspertem jednak nie jestem - lepiej spytać o to jakąś kobietę. Być może, wreszcie, nic oprócz jej własnych chęci nie miało znaczenia, a Kasia tylko się ze mną droczyła. Bawiła się, jak to kobieta, w zachowanie pozorów.

— No... Nie wiem, Marcinku! Pomyślę jeszcze chwilkę.

Taka była Kasi pierwsza odpowiedź.

Znów zapewniłem, że sprawiłaby mi wielką radość, gdyby dołączyła do mnie. Znowu nie mogłem oderwać oczu od jej nóżek, spódniczki, bluzeczki i buzi. Zapewne też, policzki oblewał mi dziewiczy rumieniec, którego na szczęście sam nie mogłem zobaczyć - stopiłbym się ze wstydu jak ołów przy wróżbie andrzejkowej, ale czułem wypieki na twarzy. I nie był to efekt długiego przebywania na słońcu. Raczej, zdradliwy objaw mych myśli, które ze wszystkich sił starałem się ukryć przed Kasią, a im bardziej się starałem, tym bardziej wylewały się na powierzchnię twarzy. "Gęba nigdy nie kłamie", powiedziałby znany maturzystom powieściokleta. Po raz pierwszy, bowiem,naszła mnie myśl śmiała, że Kasia mogłaby nie tylko wejść do wody i nieopatrznie zamoczyć sobie bluzkę, lecz pójść całkiem przykładem swej młodszej koleżanki, a mojej siostry Natalii, i wejść do wody toples. Jej luźny topik, przecież, i tak, bardziej służył zachowaniu pozorów przyzwoitości, niż skutecznie zakrywał cokolwiek.

— Dobrze, Marcinku. Idź do nich, a ja może za chwilę też wejdę.

To była jej druga odpowiedź.

— Dama prosi, sługa wykonuje — odparłem zadowolony.

Ukłoniłem się jak paź przed królową i potruchtałem do siostry. Damian, który zrobiwszy swoje sto kroków, obrócił się i zobaczył, że zostawiłem siostrę samą, ruszył tymczasem z powrotem w jej stronę. Był już całkiem blisko. Natalka gotowała się do ucieczki.

Wtem, siostra podniosła się z kucek i ruszyła biegiem w moją stronę. Och, co za widok! Ech, żeby to była Kasia...

Natalka podbiegła bystro i rzuciła mi się na plecy. Rękami złapała się moich barków i podniosła wysoko kolano, bym pomógł jej się zaczepić za moje biodro i podtrzymał ją, tak byśmy nie stracili równowagi. Noszenie na plecach i na barana trenowaliśmy od wczesnego dzieciństwa i mieliśmy przećwiczone jak mało kto. Pomogłem jej się wdrapać i nie wiedzieć kiedy miałem te jej czterdzieści parę kilogramów na plecach. Na szczęście, Glizda, jak każda porządna glizda, nigdy była gruba i nawet dla średnio silnego tragarza nie stanowiła poważnego obciążenia.

— Zasłoń mnie — powiedziała półgłosem, śmiejąc się i dysząc.

— Kokietka! — krzyknąłem pół żartem pół serio.

Z Natalką, jak garb przylepioną do moich pleców, wszedłem w morze, staczając po drodze krótką potyczkę z Damianem na pryśnięcia wodą.

Zatrzymałem się dopiero, mając lustro wody powyżej linii pasa. Wbiegnięcie wgłąb morza było koniecznie nie tylko po to, by zapewnić Natalce jako takie schronienie przed ciekawskim wzrokiem chłopaka. Musiałem też czym prędzej schować swoje slipki pod wodą, jeśli nie chciałem, by moje rosnące podniecenie wyszło na jaw. Natalka, mianowicie, wskoczywszy na mnie, tak szczelnie przywarła do mych pleców, że wyraźnie czułem, w którym miejscu dotykała mnie łonem i gdzie znajdowały się jej piersi. Nie patrząc na to, że to moja siostra, mój kumpel wyczuł w niej kobietę i zareagował adekwatnie, podnosząc się i gotując się do zawarcia z nią bliższej znajomości. Ciśnienie w slipkach podskoczyło jeszcze bardziej, gdy w sukurs prymitywnej fizjologii przyszły niepokorne myśli. Oczami wyobraźni ujrzałem najpierw Natalkę, uczepioną, dla odmiany, nie na moich plecach, lecz z przodu, w tej samej pozie, oplatającą mnie łokciami i kolanami. Następnie, jej miejsce zajęła całkiem goła Kasia. Myśli te ledwie-ledwie przebiegły mi między neuronami, a ich efekt był i tak piorunujący. Na szczęście nikt, ani Damian, ani Natalka, ani tym bardziej, stojąca na brzegu Kasia, nie dostrzegł ich skutków.

Zsadziłem Natalkę z pleców i zaproponowałem, by trochę popływać. Doganiający nas Damian nie mógł przez krótki moment nie zauważyć biustu Natalki, uwolnionego od ucisku o me plecy, dotychczas skutecznie chroniącego go przed wzrokiem chłopaka. Nie miał jednak wystarczająco dużo czasu, by się napatrzyć. Na bardziej swobodne podziwianie tych arcydzieł natury, chłopak póki co nie zasłużył i pewnie przyjdzie mu zapewne jeszcze długo czekać, nim jakaś kobieta udostępni mu swe piersi. Natalka, widząc chłopaka, kulturalnie zgięła kolana i przygarbiwszy plecy, natychmiast schowała się po szyję w wodzie. Zaproponowałem obojgu młodych, by chwilę popływać.

W tym czasie, Kasia weszła w morze, ale zatrzymała się w pół drogi do nas. Z odległości, jaka nas dzieliła, dało się zobaczyć, że wciąż miała na sobie koszulkę. Podwinęła ją tylko tak, by powstała z niej opaska zakrywająca piersi. Dziewczyna, stojąc w miejscu, przyglądała się nam z daleka, zapewne bijąc się z myślami, wejść, czy nie wejść głębiej. Z jednej strony, doceniałem oczywiście ten przejaw skromności. Nie chciałem przecież, by się kolonijne plotki Damiana znalazły potwierdzenie. Z drugiej strony, jednak, wcale nie chciałem, by lęk i wstyd, motywowany regułami purytańskiego społeczeństwa, wziął górę. Czując, że wewnętrzne kuszenie, jakie musiało się odgrywać w jej mózgu, w każdej chwili może przechylić szalę decyzji, w korzystną dla mnie stronę i mając pod bokiem przykład odwagi swej młodszej siostry, czułem coraz większe zniecierpliwienie.

Kasia podobała mi się coraz bardziej. Pociągała mnie fizycznie od pierwszego spojrzenia.W trakcie spaceru mogłem się przekonać, jaka to miła, inteligentna i mądrze myśląca osoba, Kasią mnie zauroczyła. Nie w pełni to sobie jeszcze uświadamiałem, ale zaczynałem ją naprawdę lubić, a piękno jej duszy po wielokroć wzmocniło wrażenia czysto cielesne. Coraz bardziej chciałem ją mieć. Już nie tylko cycki i nogi, ale też usta, serce i umysł. Ten stan nazywa się chyba zakochaniem, ale nie chciałbym tego słowa nadużywać. Zapewne będziemy bliżej prawdy, ze stwierdzeniem, że chciałem być kochany przez nią. Można by też pomyśleć, że to pozytywne uczucie, obojętnie jak je nazwiemy, jakie się we mnie zrodziło wobec Kasi, powinno studzić moje zapędy, chronić ją przed moimi chuciami. Kto kocha, nie chce przecież zrobić krzywdy kochanej osobie, nie chce jej zranić. Kierując się odczuwaną sympatią, powinienem więc bronić ją przed każdym niebezpieczeństwem, nawet przed samym sobą. Efekt mojego zauroczenia Kasią był jednak zupełnie odwrotny. Moje niecne pragnienia zyskały moralne usprawiedliwienie. Wszak wszystko co służy miłości, jest dobre, więc cel uświęca każde środki. Stan zakochania stał się mym alibi.

— Płyniemy do Kasi! — zdecydowałem.

Damian rzucił się jak szalony. Przepłynął kraulem kilka metrów i, przez brak treningu i z nieprzyzwyczajenia do intensywnego wysiłku, szybko się zmęczył. Zachłysnąwszy się słoną wodą, zatrzymał się i, odchrząkując i przecierając oczy, musiał na nas zaczekać. Natalka, widząc, że Damian stanął nam na drodze prawie się nie ruszyła z miejsca. Popatrzyła tylko na mnie pytająco. Zrozumiałem, że czuła by się głupio, wynurzywszy się obok Damiana i idąc obok niego kilkadziesiąt kroków, wystawiona na jego ciekawskie spojrzenia. Nie tylko Kasi trzeba było dodać odwagi, a najlepiej by było, gdyby dziewczyny ośmieliły się wzajemnie.

— Glizdo, teraz nie masz wyjścia. Musisz mi pomóc — powiedziałem tonem pełnym powagi i zdecydowania.

— Jak?

— Namów Kasię, żeby się z nami popluskała... Powiedz jej żeby weszła do wody bez bluzki, tak jak ty. Nikt jej tu przecież nie podejrzy.

— O rany! Stary brat się zakochał! Ha, ha! Zakochany brachol!

Tak oto zostałem zdemaskowany.

— Wskakuj na barana!

— Co?!

— Chcesz ominąć Damiana?

— No, tak... Skąd wiesz? — spytała zdziwiona.

— Po prostu wiem, a ty możesz mi zaufać.

Nim Damian zdążył się w czymkolwiek zorientować, Natalka siedziała już wysoko na mych ramionach. Zakotwiczona łydkami pod moimi pachami, trzymając się mnie mocno za czoło i skuliwszy tułów i wtuliwszy się we mnie tak, że jej miękkie części odcisnęły mi się na tylnej części głowy, gotowa była do szarży przez morze.

— A teraz masz, za to że się ze mnie śmiałaś. — Uszczypnąłem ją dla żartu w pośladek.

Natalka podskoczyła, wrzasnęła gromkim "Ała!" i tym okrzykiem dała swemu rumakowi, czyli mnie, sygnał do szarży. Z początku szedłem powoli, mając przeciw sobie silny opór stawiany przez wodę. Damian patrzył na nas jak zahipnotyzowany. Chciał się zapewne dołączyć, ale podchodząc do niego, poleciłem, by się nie ruszał z miejsca. Obszedłem go szerokim łukiem, a gdy lustro wody się obniżyło i zelżał stawiany przez nią opór, zacząłem biec. Jednocześnie, silnymi ruchami tułowia do góry i w dół, potrząsałem siostrą tak, jakby nie jechała na łagodnym baranku, a pędziła na szalonym wierzchowcu. Przebiegliśmy się tak kawałek w jedną stronę, potem z powrotem, następnie jeszcze jedną szybką rundkę, aż zatrzymaliśmy się w mniej więcej równej odległości kilkunastu metrów, zarówno od Kasi jak i Damiana.

Momentami, zwłaszcza kiedy biegliśmy zwróceni przodem lub bokiem do Damiana, chłopak musiał mieć zapierające dech w piersiach widoki. Widziałem, że patrzył się na nas jak zaczarowany. Nie był zainteresowany mną, oczywiście, lecz roześmianą Natalką, podrygującą na mym karku i zajętą walką o utrzymanie się w siodle. W tych warunkach, dziewczyna nie miała możliwości zadbać o wygląd i dopilnować, by w każdej chwili odpowiednim ustawieniem ciała skutecznie zasłonić piersi. Nawet jeśli Damian nie mógł przyjrzeć się jej z bliska, ten dziewczęcy biuścik na pewno nie uszedł jego uwadze. Sam, będąc na jego miejscu, chłonąłbym oczami rozgrywającą się przed nim scenę i starał się zapamiętać każdy detal ciała rówieśniczki, zwłaszcza te dwie ponętne wypukłości z przodu.

Przyznam, kręciła mnie myśl, że chłopak do końca życia będzie pamiętał te, trzeba przyznać, całkiem miłe dla oka, cycuszki i że będzie o nich śnił po nocach. Nie był to jednak główny motyw mojego zachowania. Nagość siostry, do której się tego dnia walnie przyczyniłem, traktowałem przecież instrumentalnie, jako formę zachęty, ośmielenia i nacisku na Kasię. To siostra Damiana była moim celem. W tym miejscu naszła mnie jedna całkiem inna refleksja. Moje zachowanie wobec siostry i Damiana, było strasznie podobne do postawy ojca rodzeństwa wobec mnie i Kasi. Ja prowokowałem, względnie pomagałem siostrze prowokować chłopaka, on, widząc moje zainteresowanie jego córeczką, dał mi niedwuznacznie do zrozumienia, że nie miał nic przeciwko niemu. Ja wpychałem siostrę w ręce obcego chłopaka, będąc jednocześnie pewnym, że gimbus nie poderwie Natalki. Nie mogłem wykluczyć, że w końcu zbliży się do niej i ją sobie zmaca (sam, będąc w jego wieku, podejmowałem takie próby, nawet nie bez powodzenia, o czym nikt nie wie.), było to jednak absolutne maksimum jego możliwości. Co myślał ojciec Natalki? Czyżby mnie zupełnie nie doceniał? I, co najważniejsze, czy i jakie miał ukryte cele? Co motywowało go naprawdę?

Nie był to jednak odpowiedni moment na roztrząsanie tak skomplikowanych pytań. Nie czas na medytacje. Żeby dopiąć swego, musiałem nie myśleć, a działać. W tym konkretnym przypadku, musiałem pozwolić zadziałać Natalce.


— To leć do niej, Glizdo! Spytaj się, czy się czegoś boi.

— A jak Kasia powie, że nie będzie pływać, to co wtedy? 

— Wtedy wrócimy na kemping.

— O nie! — wyraziła niezadowolenie. — Nie możesz jej wnieść jak Danuśkę?

Rzeczywiście, nie całe dwa tygodnie wcześniej byliśmy na odkrytym basenie z naszą siostrą cioteczną. Danusia — jej przyjaciółka z sąsiedztwa — poszła z nami i kiedy się opierała przed kąpielą, złapałem ją na ręce i wrzuciłem wierzgającą się dziewczynę do zimnej wody. Tak jej się spodobało, że musiałem powtórzyć zabieg kilka razy. Nie ma co zaprzeczać, mi też było całkiem miło, móc ukradkiem podotykać dzierlatkę, ale to były tylko niewinne zabawy, przynajmniej dla mnie, bez znaczenia. W ogóle, Danusia to taki typ dziewczyny, która ciągle szuka chłopaka i często znajduje, ale nie na stałe. Chyba, że wpadną. Wtedy miłostka kończy się ślubem. Ja nie jestem czymś takim zainteresowany.

— Glizdo! Ani słowa Kasi! Dobrze? — syknąłem wystraszony.

Czego, jak czego, ale wzniecania w Kasi zazdrości nie planowałem.

— Dobrze, dobrze, Staruszku... Wszystko jej powiem. Ha, ha, ha!

Na szczęście, było to tylko zwykłe przekomarzanie. Jak trzeba, Natalka potrafi milczeć jak grób.

— Wiesz co, Glizdo? Fajne masz cycuszki. — Zemściłem się bezczelną uwagą.

Był to też trafiony komplement, na który siostra mogła odpowiedzieć tylko w jeden sposób: chlapnięciem wodą z całej siły, syczącym "Zamknij się, wariacie!" i przepełnionym dumą i satysfakcją śmiechem. Życzyłem jej powodzenia i ruszyliśmy w przeciwne strony - ona do Kasi, ja do Damiana, wciąż stojącego nieruchomo, tam gdzie mu poleciłem czekać.

Pomyślałem, ze smutkiem, że jak Natalce nie uda się przekonać Kasi do niczego, to rzeczywiście trzeba będzie przyznać porażkę i wrócić na kemping. Zupełnie tego nie chciałem. Chyba jeszcze nigdy w życiu, żadna dziewczyna nie podobała mi się tak bardzo jak Kasia. Nie tylko fizycznie — ładnych lasek jest przecież na pęczki, ot, dla przykładu, tamta głupowata Danka, ale całościowo, jednocześnie jako człowiek i dziewczyna. Napaliłem się na nią tak bardzo, że porażka bolałaby wyjątkowo mocno. W każdym razie bardziej, niż bolało poranne tchórzostwo.

Dla zabicia czasu, podpytałem Damiana o kilka faktów z życia towarzyskiego jego siostry. W mig poznałem imiona jej rzekomych byłych sympatii. Chłopak z kolonii miał na imię Kamil. Wcześniej mieli być jeszcze Darek i Mariusz — koledzy z klasy, Robert — partner z kursu tańca, Piotrek — jakiś kolega ciotecznego rodzeństwa i jeszcze jeden Piotrek poznany na prywatce. Podejrzanie sporo się nazbierało tych romansów, jak na jej szesnaście lat. Nie wierzyłem już gimbusowi ani na jotę. O sobie samym, Damian miał znacznie mniej do powiedzenia. Jego doświadczenia z dziewczynami ograniczały się tylko prób podglądania koleżanek w szatni przed wf-em i ba basenie, zresztą nieudanych. Tak rozmawiając, zerkaliśmy obaj nerwowo w kierunku plaży, tam gdzie stały nasze siostry. Wejdą, czy nie wejdą? — było naszym pytaniem.

Na moje zwierzenia Damian się nie doczekał. Dziewczyny porozmawiały trochę, pośmiały się i dość szybko przerwały wesołą konwersację. Kasia wyszła na brzeg, co wywołało we mnie palpitacje serca, spowodowane obawą, że mogła się obrazić i całkiem zrezygnować ze wspólnego spędzania czasu. Na szczęście, obawy te okazały się płonne. Kasia zrobiła skłon wprzód i zsunęła koszulkę przez głowę. Przy tym, nawet nie zwróciła uwagi na grupkę turystów, przechodzących w pobliżu. Potem, nie tracąc ani chwili, wbiegła w morze. Minęła Natalkę i zatrzymała się dopiero mając lustro wody tak wysoko, by móc zacząć pływać. Zatrzymawszy się, radośnie pomachała do nas z daleka, co każdy z nas trojga trafnie zrozumiał jako zaproszenie.

— Zuch siostra! Masz u mnie duże lody! — zawołałem, dopływając do obu dziewczyn.

Wydawało mi się, że skoro wreszcie wszyscy czworo byliśmy w wodzie, powinniśmy jakiś czas popływać razem. Choćby dla niepoznaki, nie wypadało mi zbyt szybko i na zbyt długo rozbijać grupy, by wyciągnąć Kasię na małe tête-à-tête. Zapewne długo byśmy tak sobie pływali, skromnie i spokojnie, aż by się Kasia zmęczyła i nadeszłaby pora powrotu. Dałbym pewnie radę, powiedzieć jej kilka miłych zdań w sekrecie przed rodzeństwem i zdołałbym, podstępem lub szczęśliwym trafem, podejrzeć biuścik Kasi, pod powierzchnią wody albo na chwilę wynurzony, lecz do wielkiej miłości byśmy się w ten sposób nie przybliżyli.

Na szczęście, mam wspaniałą siostrę. Natalka, dla odmiany, nie głowiła się nad etykietą. Jak przystało na żywiołową dziewczynkę, w wyśmienitym nastroju, rozpieraną wewnętrzną energią, spontanicznie przyspieszyła, odpływając na bok. Damian, nie chcąc zostać w tyle, albo wstydząc się, bycia wyprzedzonym przez dziewczynę, a może zwyczajnie, gnany instynktem, popłynął za nią. Zobaczywszy go za plecami, Natalka nie zwolniła. Ostrożnie zmieniła tylko kierunek, tak by nie odpłynąć niebezpiecznie daleko od brzegu. Damian skręcił za nią, starając się utrzymać tempo. Ona, widząc, że chłopak ją goni, zmieniła styl z wolnej żabki, na szybkiego kraula i tyle ją Damian widział. Zmęczony musiał się zatrzymać, ale był już daleko ode mnie i Kasi. Szyk czteroosobowy został zerwany, już bezpowrotnie.

Szybko zbliżyłem się do Natalki i Damiana, poprosiłem, by nie wypływali za daleko - pro forma, bo przecież nie byli na tyle głupi, by chcieć się potopić i uzyskawszy zapewnienie Natalki, że będzie się pilnować, czym prędzej wróciłem do Kasi. Młodzi wznowili ganianie. Właściwie to Natalka wznowiła ucieczki, znajdując upodobanie w drażnieniu i lekkich drwinach z Damiana, nie dającego rady jej dogonić, a ja zaprosiłem Kasię do popływania we dwoje.

Kasia, zadowolona i z zaciekawieniem wypisanym na twarzy, przystała na mą propozycję. Będąc pływakiem nie lepszym od brata, zastrzegła tylko, że nie potrafiła pływać długo bez przystawania i że chciała mieć grunt cały czas w zasięgu nogi. Popłynęliśmy więc wzdłuż linii brzegu, w kierunku, a jakże, przeciwnym do obranego przez młodsze rodzeństwo, przy czym ja miałem często wysuwać się na przód i kontrolować dla Kasi poziom wody. Pożegnał nas, coraz gorzej słyszalny, śmiech Natalki i jakieś radosno-smutne okrzyki Damiana.

Nie chcąc tracić czasu, od razu przeszedłem do flirtowania. Zapewniłem Kasię, że bardzo mnie cieszyła jej obecność i możliwość wspólnego spędzenia czasu, a następnie zacząłem wyjaśniać konkretne przyczyny mego zadowolenia. Było ich bardzo wiele, ale należały do dwóch, z grubsza, grup: cech charakteru, które mogłem wywnioskować z tego jak mówi i ze sposobu bycia, oraz elementów urody zewnętrznej. Na oba tematy mogłem mówić długo, a Kasia słuchała z zainteresowaniem, zaprzeczała każdemu słowu, w przesadnie skromnej manierze, i się cieszyła. Ponad wszelką wątpliwość, słuchanie komplementów sprawiało jej ogromną radość. Temu wyraźnemu zadowoleniu towarzyszył też silny rumieniec na policzkach, dodatkowo świadczący o tym, że nie były to dla niej nic nie znaczące słowa. Doskonale musiała rozumieć, że moje pochwały nie stwierdzały faktów — obiektywna rzeczywistość nie jest dla uczuć szczególnie istotna — lecz wyrażały szczery i głęboki zachwyt.

Gdy, zatrzymawszy się któryś raz z rzędu, powiedziałem, zdobywając się na odwagę, że usta Kasi "musiały być nieziemsko słodkie", odparła:

— Tego nie wiem. Nigdy ich nie całowałam.

W tej odpowiedzi, której towarzyszył zalotny uśmieszek, odczytałem wyraźną zachętę do dalszego flirtowania.

— Ja bym bardzo chętnie spróbował — powiedziałem zawadiacko.

Miał to być żart. Póki co, tylko flirtowaliśmy, bawiliśmy się słowem i do realnych pocałunków było jeszcze daleko (tak mi się przynajmniej zdawało). Kasia jednak usłyszała w tym zdaniu coś więcej, zresztą nie bez powodu, zapewne całkiem realną zapowiedź. Musiała chwilę pomyśleć nad odpowiedzią. W końcu, przekomarzając się, przerwała tę wymianę zdań:

— Tylko tak mówisz... Płyniemy!

Ostatnie słowo powiedziała szybko, nerwowo, jakby się czegoś wstydziła, albo bała.

Niedługo potem, zamiast ust Kasi, za przedmiot pochwał i komplementów wybrałem jej nogi i biodra. Był to jednoznaczny sygnał werbalny, że dostrzegałem w niej atrakcyjną fizycznie kobietę. O piersiach wolałem się nie wypowiadać, z ostrożności, żeby nie przesadzić i przypadkiem nie popsuć dobrego wrażenia. Jako wyraz mego zainteresowania musiały wystarczyć moje dyskretne spojrzenia pod delikatnie falującą taflę spokojnego morza, których Kasia, mimo mych usilnych starań, by nie były ostentacyjnie widoczne, nie mogła nie zauważyć.

Nieubłaganie wyczerpywał mi się repertuar możliwych komplementów. Żeby się nie powtarzać i nie dopuścić, by zbyt flirt stał się monotonny i nudny, musiałem wymyślić coś nowego. Przypomniał mi się pewien psikus, stary jak świat, dzięki któremu mógłbym podstępnie zmusić Kasię do wystawienia większej części tułowia ponad linię wody. Mógłbym wtedy obejrzeć sobie jej biust dokładnie i z bardzo bliska. Owszem, fortel w swej bezczelności niósł pewne ryzyko. Mógł się też nie udać. Uznałem jednak, że gra była warta świeczki, a nawet dwóch świeczek — piersi. Obojętnie nawet, czy dziewczyna przejrzałaby w porę moje zamiary i się obroniła, czy by się powiódł, dawał mi możliwość, w żartobliwy, niezobowiązujący do niczego sposób, okazać Kasi swoje zainteresowanie. Poza tym, jak mawiają starzy górale, do odważnych świat należy. Spróbowałem.

Kiedy po raz kolejny sprawdziłem głębokość wody metr-dwa metry przed Kasią, zgiąłem nogi w kolanach i udałem, że nie mogłem dotknąć dna bez zanurzania głowy. Kasia się zlękła i, zgodnie z mym oczekiwaniem natychmiast skręciła w stronę brzegu. Ja ją wyprzedziłem i znów sprawdziłem głębokość wody. Oparłem się o dno kolanami, sugerując, że nadal jest głęboko. W tym miejscu, po uklęknięciu, woda sięgała mi do szyi, więc dla niższej ode mnie Kasi, w tym miejscu jeszcze nie było dostatecznie płytko. By dać Kasi odetchnąć, wyciągnąłem do niej rękę, by miała się o co oprzeć. Wdzięczna za pomoc, kurczowo złapała mnie za ramię. Chciałem ją wziąć w ramiona i mocno przytulić, lecz się powstrzymałem, by jeszcze nie ujawniać psikusa.

Podpłynęliśmy parę metrów dalej — znów było "za głęboko", więc jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do brzegu. Tu było już "nie tak bardzo głęboko". Stanąłem idealnie na wprost Kasi i zaproponowałem, by oparłszy się rękami o moje ramiona - dla asekuracji - spróbowała stanąć stopami na dnie. Wszystko się udało! Jakież było jej zdziwienie, gdy nagle stanęła przede mną, zanurzona jedynie od pasa w dół, z nagimi piersiami równo z linią moich oczu. Krzyknęła spontanicznie i zaniosła się śmiechem, po czym, niejako przypomniawszy sobie o poczuciu wstydu i obowiązkowej skromności, nerwowym ruchem rąk, zasłoniła piersi.

— Marcinie! Oszukałeś mnie! Jak mogłeś? Dlaczego? — Zaczęła na mnie krzyczeć, lecz krzykiem nie złości, a krzykiem szczęśliwego człowieka.

Krzyczała i śmiała się jednocześnie. Po kilku głoskach puściła w ruch jeszcze pięści.

Wstałem na równe nogi i przeprosiłem, ale oboje wiedzieliśmy, że to rytualne "Przepraszam" nie znaczyło "Żałuję, przebacz." tylko "Bardzo cię lubię, Jeśli pozwolisz, zrobię to jeszcze raz." Nie przerywając boksowania mnie w klatkę piersiową, pytała dalej:

— Marcinie! Dlaczego? Po co to zrobiłeś?

Trzeba było jakoś skończyć tę teatralną scenę. Złapałem ją najpierw za jeden nadgarstek, potem drugi. Siłą pokonując opór Kasi, rozstawiłem jej ręce na boki (Doświadczenie zdobyte w gimnazjum na przerwach między lekcjami w końcu się na coś przydało), dzięki czemu znów mogłem bezczelnie zerknąć tam, gdzie na ogół nie wypada się gapić. Oczywiście, nie chciałem upokarzać Kasi natrętnym oglądaniem jej gołych piersi. Na razie musiało, mi wystarczyć, że udało mi się ujrzeć te dwie małe piramidki, swym śnieżnobiałym kolorem (właściwie, bezbarwnością) silnie kontrastujące z resztą opalonego ciała, kiedy Kasia, żeby móc pookładać mnie pięściami, musiała zdjąć dłonie z piersi. Tego mocowania się nie mogłem więc przeciągać w wieczność. Raptownie przyciągnąłem Kasię do siebie, puściłem jeden nadgarstek i uwolnioną w ten sposób dłonią, błyskawicznie chwyciłem za pierś dziewczyny.

— Ach! — krzyknęła Kasia i zastygła w bezruchu.

Jej wszelki opór ustał, jak ręką odjął. Mięśnie, dotychczas maksymalnie naprężone, zwiotczały. Jej nadgarstek przestał się wyrywać z mojej zaciśniętej dłoni. Przeciwnie, ręka Kasi zdała się szukać kontaktu z moją. W postawie dziewczyny nie było śladów prób obrony. Nie rzuciła się do ucieczki, nie spoliczkowała mnie, nie wyzwała od zboczeńców i wariatów. Zwyczajnie poddała się chwili i, patrząc na mnie badawczo i z jakąś niewypowiedzianą nadzieją w oczach, pozwoliła mi pobawić się jej piersią. Nie było to, ani mocne macanie, ani delikatna pieszczota. Zaskoczony tak wyraźnym przyzwoleniem, tylko przyłożyłem pełną dłoń, z lekko zgiętych palcy formując niby-miseczkę stanika. Przez moment trzymałem ją tak, jak kruchy skarb, wymagający czujnej ochrony. Ach, jakież to było miłe zaskoczenie! Jej cycuszek należał wreszcie do mnie.

Delikatnie ugniotłem go, po czym zacząłem smyrgać go palcami. Uważnie badałem jego miękkość i sprężystość. Była to, bądź co bądź, pierwsza w moim życiu kobieca pierś, jaką mogłem pomacać z pełnym przyzwoleniem jej właścicielki. Wcześniej były to tylko nieudolne obłapywania i nawet kiedy udawało mi się jakiejś dziewczynie wsunąć rękę pod bluzkę, za każdym razem w zdobyciu cycka przeszkadzał stanik. Dopiero tym razem, pierś była w pełni dostępna, goła i cała moja.

Kasia, przejęta naszym nagłym zbliżeniem nie mniej niż ja, stała nieruchomo, jak sparaliżowana. Na dłuższą chwilę zamilkła. Oboje milczeliśmy i w ciszy delektowaliśmy się dotykiem. W końcu jednak, szeptem, Kasia wydusiła z siebie:

— Marcinku... Nie tutaj.

W odpowiedzi, chwyciłem ją za obie ręce i odwrócony się plecami ku otwartemu morzu, a przodem do Kasi, poprowadziłem ją do głębszej wody. Szliśmy tak chwilę, uśmiechnięci, patrząc sobie w rozpromienione z radości oczy i, przy okazji, oglądając się wzajemnie. Damian i Natalka w tym czasie byli daleko. Nadal, albo znowu, po niezauważonej przeze mnie przerwie, się ganiali, ale powoli przemieszczali się w naszą stronę.

Zatrzymaliśmy się, gdy woda sięgnęła Kasi pod szyję, zakrywając jej piersi i zapewniając odpowiedni poziom skromności. Stanęliśmy oboje, twarzami skierowanymi w kierunku, z którego mieli nadejść jej młodszy brat i moja siostra. Mając Kasię przed sobą, chwyciłem ją za ramiona i oparłem o siebie. Jak tylko wtuliła się we mnie, posadowiłem dłonie na jej obu piersiach i przycisnąłem Kasię jeszcze mocniej do siebie.

Dotąd nie męczyłem was uwagami na temat własnej fizjologii. Tym razem zrobię jednak wyjątek, bo to bardzo ważne, akurat w tym miejscu opowieści i zdradzę wam, że jeszcze podczas spaceru robiło mi się ciasno w slipkach. Po udanym psikusie i podczas mocowania się z Kasią, reakcja mego kumpla była co najmniej równie silna, co starałem się ukryć przed Kasią, lekko zgarbioną postawą ciała i kierując biodra do tyłu. W tym momencie, przytulając Kasię i ściskając jej piersi w dłoniach, postanowiłem ujawnić swoje podniecenie. Wysunąwszy biodra wprzód sprawiłem, że Kasia, dolną częścią pleców musiała poczuć ucisk mego twardego przyrodzenia. Świadomość tego, że ona namacalnie dowiedziała się o wzwodzie, dodatkowo wzmocniła efekty wywołane bliskością dziewczyny i jej jawnym przyzwoleniem na podejmowane przeze mnie czynności. Odczuwalna twardość penisa nie mogła też pozostać bez wpływu na jej wyobraźnię.

— Potwornie mi się podobasz — Kasiu szepnąłem. — Tego już się nie da ukryć.

Z ust Kasi nie padła żadna odpowiedź. Nie przerwałem więc uścisku, a po chwili odezwałem się ponownie:

— Mam nadzieję, że nie będziesz się na mnie gniewać, Kasiu. Od pierwszego spojrzenia, marzyłem o tej chwili. Cały dzień myślałem o tobie.

Kasia znów odpowiedziała wymownym milczeniem. Oddychała tylko mocno i głęboko, o czym się mogłem przekonać po ruchach jej klatki piersiowej. Po krótkiej chwili, Kasia nie wytrzymała napięcia. Nie mogąc dłużej pozostawać bierną, uniosła ręce do góry i objęła mnie za szyję, wypinając do przodu biust i, tym samym, jeszcze bardziej eksponując go na działanie moich dłoni.

Zacząłem pieścić jej piersi. Już nie ograniczałem się do prymitywnego ucisku i nieruchomego trzymania ich w dłoni, lecz przeszedłem do aktywnego masażu. Nie było to oczywiście szalone macanie rodem z filmów porno. Po prostu, na przemian lekko unosiłem oba sutki i pozwalałem im powrócić do pierwotnego położenia, delikatnie ugniatałem obie piersi palcami, albo całą dłonią, głaskałem sutki. Kasia, w tym czasie, rewanżowała się, nieśmiało głaszcząc mnie po karku i włosach. W ten sposób delektowaliśmy się wzajemną obecnością i romantyczną chwilą, nie spuszczając z oka, zmierzających w naszą stronę, Natalki i Damiana. Oni na szczęście byli jeszcze wystarczająco daleko, byśmy mogli, w sekrecie przed nimi kontynuować pieszczoty.

— Kasiu, nie przeszkadza ci, że cię tak obmacuję? — przerwałem ciszę głupim pytaniem. Piersi chyba po to własnie są, żeby je pieścić.

Kasia obróciła twarz w moją stronę i odpowiedziała szeptem:

— To jest fajne.

Myślałem, że całkiem się obróci i przytulimy się, zwróceni do siebie przodem. Pasowałoby też się pocałować. Ale nic z tego. Kasia powróciła do poprzedniej pozycji i obrócona do mnie tyłem, być może bojąc się spojrzeć mi w oczy, powiedziała coś, co mnie zmartwiło:

— Musiałeś mieć już dużo dziewczyn.

Zupełnie nie miałem pojęcia, jak się zachować. Na pytanie o przeszłość, o byłe sympatie, nie byłem ani trochę przygotowany. Nie jestem żadnym notorycznym podrywaczem, ale jakieś tam podchody do różnych dziewczynek wcześniej miały miejsce i zdążyłem zdobyć pewne (dość skromne, ale jednak jakieś) doświadczenie. Nie wiedziałem jednak, czy Kasia dowiedziała się czegoś od mojej siostry. Czasem wystarczy usłyszeć raptem jedno słowo, by się wiele domyśleć. W ogóle, wolałbym przemilczeć wszystkie fakty, mogące skłonić Kasię do pomyślenia, jakoby była jedną z wielu, Lepiej żeby czuła się kimś wyjątkowym. Z drugiej strony, nie paliłem się też do pytań o przeszłość Kasi. Wcale nie chciałem wiedzieć, kto, kiedy i jak ją przede mną dotykał. Wygodniej mi było wierzyć, że byłem dla niej pierwszym i jedynym, nawet jeśli miałoby to być jedynie złudnym marzeniem.

— Wcale nie, Kasiu. Nie dużo... Zresztą, czy to takie ważne?

Znów odpowiedziałem, najgłupiej jak umiałem.

— Na pewno miałeś. To widać...

Na te słowa Kasi, przełknąłem głośno ślinę, z wielkim trudem. Otworzyłem usta, chcąc jakoś odpowiedzieć, ale mój umysł zastrajkował. Nic sensownego, ani bez sensu, nie przychodziło mi na myśl. I dobrze się stało, że nie wydałem z siebie ani słowa. Moje milczenie skłoniło Kasię, dokończyć swoją wypowiedź:

— ...a ja niczego nie umiem.

Trudno mi powiedzieć, czy był to żart, czy smutne stwierdzenie faktu, czy kokieteryjna prowokacja. Zareagowałem, mocniej uciskając dłońmi jej piersi — w sposób słuszny, w przypadku każdej z tych trzech opcji.

Pocałowałem ją w policzek i spytałem, z duszą na ramieniu, ale starając się ukryć swój lęk pod płaszczykiem żartobliwego śmiechu:

— Czego nie umiesz, Kasiu?

Teraz Kasia zamilkła na moment. Ścisnąłem ponownie jej piersi i znowu przywarłem uwypukleniem slipek do podstawy jej pleców. Rezultat był zaskakująco dobry. Kasia zrobiła raptowny półobrót i stając przodem do mnie, bardzo blisko, tak blisko, że poczułem na sobie odcisk jej biustu, rzuciła mi się na szyję i, wcisnąwszy mi podbródek pod pachę, prowokująco krzyknęła:

— Całowania z języczkiem.

Odniosłem wrażenie, że z przejęcia i podniecenia, zupełnie nie kontrolowała siły głosu.

— To się musimy nauczyć — odpowiedziałem głośnym szeptem, jeszcze bardziej zaskoczony i zadowolony kolejnym przejawem śmiałości Kasi.

Nasze rodzeństwa były coraz bliżej i pozostawało nam już bardzo niewiele czasu na intymną wymianę czułości. Pospiesznie pochyliłem się i pocałowałem Kasię, ostrożnie, najpierw w policzek, potem drugi raz w to samo miejsce, ale znacznie dłużej, i wreszcie tuż obok, też długo, zahaczając o kącik ust. Kasia zamknęła oczy i pozwoliła, bym przez chwilę muskał wargami jej usta. W końcu, nie wytrzymawszy napięcia, otworzyła szeroko usta i przywarła nimi z całej siły do moich. Jakby mnie chciała zjeść, albo wessać. Złączyliśmy usta, namiętnie, ale bardzo niezręcznie. Później mi powiedziała, że był to jej pierwszy pocałunek, nie licząc zupełnie niewinnych cmoknięć oraz przykrego epizodu z kolonii, kiedy to jakiś chłopak spróbował ją siłą nakłonić do całowania.

Lada chwila musieliśmy przerwać, ale nie chciałem kończyć na tym niezdarnym pocałunku. Ogarnęła mnie chęć wykazania swojej przewagi, udowodnienia, że w dziedzinie miłości nie byłem graczem początkującym, lecz ekspertem godnym pełnego zaufania. Zapragnąłem zaimponować Kasi swoją męskością. Pod wodą chwyciłem ją za biodra i przycisnąłem do siebie. Jednocześnie pocałowałem ją, zaciskając usta na jej górnej wardze. Wreszcie, nie przestając całować jej ust, ustawiłem swe biodra tak, by zewrzeć nasze podbrzusza. Nasze splecione wargi zamarły w bezruchu, a ja, dla zwiększenia efektu, otarłem się o łono Kasi jeszcze mocniej. Przyciskając jej biodra do swoich, ocierając o siebie nasze ciała, poprowadziłem swojego kumpla milimetr w dół, dwa milimetry górę i na boki, aż się zatrzymaliśmy — ja i on — u celu, to jest w najbardziej czułym miejscu dziewczyny.

Z gardła Kasi, nie spodziewającej się chyba tak silnego doznania, wydobyło się głośne westchnienie, a jej ciało spontanicznie wyszło naprzeciw mojemu. Poczułem, jak kobiecość Kasi jeszcze mocniej naparła na mą pobudzoną do szaleństwa męskość, sprawiając, że na chwilę zwątpiłem w siłę własnego rozsądku i możliwość świadomego panowania nad instynktem. Żywiołowa reakcja naszych ciał, musiała przerazić też Kasię, gdyż jednocześnie, jak oparzeni, odskoczyliśmy od siebie.

— Marcinku, co ty ze mną robisz? — spytała Kasia, zawstydzona, a jednocześnie szczęśliwa.

— Podrywam cię — odpowiedziałem cicho.

Wolnym ruchem rąk, chwyciłem ją w talii, sugerując, by się znów do mnie przytuliła.

— I jak ci idzie? — wyszeptała Kasia, wpatrując się rozmarzonymi oczami w moją twarz i lekko ocierając się o mój tors piersiami.

— Jak na razie, chyba całkiem dobrze, Kasiu. Właśnie dostałem pierwszego buziaka.

Kasia westchnęła, najwyraźniej zadowolona z odpowiedzi.

— Podobał ci się taki buziak? 

— Fantastyczny był. Muszę poprosić o jeszcze.

To mówiąc, nerwowo spojrzałem Kasi przez ramię. Natalka i Damian zdążyli już bowiem znacznie się zbliżyć i moja siostra, stale wyprzedzająca chłopaka o jedną-dwie długości ciała co jakiś czas machała do nas z daleka.

Przerwaliśmy pocałunek, ale pod wodą wciąż byliśmy ze sobą zetknięci.

— Kasiu, przytul się jeszcze raz — poprosiłem śmiało.

Dziewczyna od razu posłuchała. Objęła mnie za szyję, opierając łokcie na moich ramionach, i ściśle przywarła do mnie całym swoim ciałem, zupełnie tak, jak to sobie wymarzyłem. Byłem wprost wniebowzięty, a w ramach swoistego rewanżu, sprawiłem, by mogła poczuć mą twardą męskość na swoim łonie. Przylgnąłem napiętymi do granic możliwości slipkami do jej majteczek, dokładnie tam, gdzie mogłem spodziewać się jej sromu. Docisnąłem mocniej i, nim się spostrzegłem, wiedziony instynktem, zacząłem nawet powoli poruszać biodrami w przód i w tył, jeszcze bardziej potęgując doznania własne oraz Kasi.

— Szkoda, że musimy przerwać. Dzieciaki zaraz tu będą — powiedziałem, wprawiając Kasię w krótką panikę.

Dziewczyna momentalnie odwróciła się do mnie plecami, chcąc jak najszybciej sprawdzić, gdzie dokładnie było nasze młodsze towarzystwo.

— Bawisz się mną, Marcinku. Prawda? — spytała przekornie i machaniem ręki odpowiedziała mojej siostrze.

— W jakim sensie, Kasiu? Podobasz mi się. Jesteś fantastyczna... — zacząłem zapewniać ją o swojej sympatii.

— Głupia jestem — przerwała mi.

— Wręcz przeciwnie. Jesteś bardzo mądra... — zaprzeczyłem i zaraz dodałem: — i piękna.

Objąłem ją w pasie i przycisnąłem do siebie, po raz ostatni.

— Chcesz mnie wykorzystać i rzucić? — spytała, prawie się śmiejąc.

Nasze ciała właśnie zetknęły się pod wodą, wysyłając Kasi sygnał dotykowy, przypominający o moim podnieceniu.

— Chcesz wykorzystać głupią dziewczynę.

— Wykorzystać — tak, ale nie rzucić... i nie głupią, a wspaniałą.

— Ale sobie znalazłeś zabaweczkę...Hi, hi, hi.

Na koniec Kasia chwyciła mnie za dłonie. Jedną przesunęła sobie na pierś, zachęcając do szybkiego, ostatniego pomacania. Zaniosła się śmiechem.

Natalka była już bardzo blisko, niemal dosłownie na wyciągnięcie ręki, i przyglądała nam się z ciekawością, wyraźnie zdziwiona naszym zachowaniem. Nie żeby widziała, czy zdawała sobie sprawę z tego, że jeszcze przed krótką chwilą zaciskałem dłoń na cycuszku Kasi. Już samo to, że staliśmy nieruchomo, dość blisko siebie, bez skrępowania, mogło budzić zainteresowanie.

— Spotkamy się jeszcze, Kasiu?

— A zechcesz?

— Bardzo! — zawołałem.

Poparła mnie Natalka:

— Jutro znowu przyjdziemy?! Hura!

— Nie wiem... Mam nadzieję — zapewniła Kasia, nie do końca pewna, czy się uda zorganizować nasze ponowne spotkanie.

Ja też miałem wątpliwości, czy uda nam się kiedykolwiek powtórzyć tamten szczęśliwy wieczór. Nie chciałem jednak martwić, ani siebie, ani Kasi, niepotrzebnymi lękami.

— Musimy się wiele nauczyć. Pamiętasz? — szepnąłem jej do ucha

— Na przykład czego? — odpowiedziała głośno, zaintrygowana moim pytaniem.

W tym momencie znowu wtrąciła się Glizda. Dotknąwszy Kasi ramię, krzyknęła:

— Berek!

Tym sposobem, siostra zazdrośnie przerwała nasze gruchanie. Kasia, uznając mnie za zbyt łatwy cel, rzuciła się w pogoń za bratem, któremu z pewnością sprawiłoby większą radość, gdyby goniła za nim Natalka. Przynajmniej ja, będąc na jego miejscu, wolałbym taki wariant. Co do Damiana, nie mogłem być jednak całkiem pewien. Po kilkunastu minutach spędzonych z Natalką, a może dłużej - przez nadmiar wrażeń zupełnie straciłem wtedy rachubę czasu, więc nie wiem ile dokładnie trwało nasze pływanie, wyglądał jak siedem nieszczęść. Musiała mu Glizdka dać popalić, z jednej strony prowokując wyjątkowo skąpym ubiorem, a z drugiej uciekając bez przerwy i, być może ani razu, nie pozwalając mu się dogonić.

Odpowiedziałem Kasi z opóźnieniem, dopiero wtedy, gdy berkiem byłem ja, a łowioną przez niego łanią - Kasia.

— Całowania z języczkiem, Kasiu! Berek!

Grając w ganianego, szybko wróciliśmy w pobliże miejsca, gdzie zostawiliśmy nasze ubrania. Jak tylko skończyliśmy wygłupy i zmierzając do brzegu, weszliśmy na płyciznę, obydwie dziewczyny jednocześnie, jak na zawołanie, zasłoniły biusty rękami. Ponownie czyniąc zadość wszelkim zasadom przyzwoitości kulturalnego społeczeństwa, dostojnym krokiem wyszły na piasek. Dla męskiej połowy naszej grupy, nastąpił tym samym, nieodzowny koniec pięknego przedstawienia.

Na kemping wróciliśmy bystrym krokiem, spiesząc się, by zdążyć, nim się ściemni. Z początku dziewczyny pobiegły przodem, nie dając nam już popodziwiać, niejako na deser, swych uroczych piersi, a ja z Damianem nieśliśmy za nimi garderobę. Damian, tym razem, nie był już tak rozmowny ani pewny siebie, jak na początku spaceru. Widać było, że intensywnie przetwarzał w myślach wieczorne wrażenia i porządkował w pamięci liczne obserwacje.

Później, kiedy dziewczyny obeschły i ponownie założyły koszulki, pobiegliśmy zwartą grupą wzdłuż brzegu. Tylko raz zatrzymałem Kasię i korzystając z tego, że biegnący przed nami Natalka i Damian, byli odwróceni do nas plecami, objąłem ją i pocałowałem, dziękując za wspaniały wieczór.


3. *** Dzień 3. ***

Rano znów zobaczyliśmy się przy przy śniadaniu. Tym razem zupełnie przelotnie: gdy Kasia z Damianem i ojcem niespiesznie przekroczyła próg restauracji, my zbieraliśmy się już do wyjścia. Niemniej, rodzice zdołali wymienić kurtuazyjne "Dzień dobry!", "Jak dobrze, że dzieci znalazły sobie towarzystwo.", "Miłego dnia!" oraz, póki co niezobowiązujące "Może powinniśmy się jakoś umówić i razem ruszyć na plażę?". Gdy rodzice się witali i żegnali jednoczenia, ja, zerkając na Kasię, ubraną w tę samą co dzień wcześniej błękitną sukienkę, przywołałem w pamięci jej wygląd bez zbędnych fatałaszków. Efekt wspomnień był natychmiastowy. Spodenki zdały się kurczyć w zastraszającym tempie. Ledwie ujrzałem Kasię, chciałem ją mocno przytulić, poczuć na sobie jej ciepło, ugnieść jej cycuszki i stłumić jej westchnienia namiętnym pocałunkiem. Niestety, ani miejsce, ani obecność rodziców nie sprzyjały takim przejawom uczuć. Na bardziej dogodną okazję musiałem poczekać, i to długo.

Samo czekanie na cud to, rzecz jasna, strategia głupców, którą życie karze bezwzględnie i surowo. Żeby więc biernością nie przekpić sprawy, namówiłem Natalkę - to nie było trudne - by pomogła mi zaprosić do nas Kasię i Damiana na grę w karty. Kryjąc się wstydliwie ze swymi uczuciami wobec Kasi oraz zamiarami wobec niej, bądź co bądź, natury erotycznej, wolałem, by inicjatywa spotkania nie wyszła ode mnie, lecz od młodszej siostry. Z perspektywy czasu, można oceniać ten ruch jako dziecinną, naiwną konspirację, wtedy jednak, utrzymanie w sekrecie naszych zbliżeń, wydawało mi się nieodzowne.

Zaproszenie zostało przyjęte z ochotą, a nikt z rodziców nie wyraził sprzeciwu. W południe, kiedy piekące słońce zmusza naród włoski i turystów do szukania schronienia w cieniu i odpoczynku rodzeństwo zawitało w nasze skromne progi. Kasia, jak zwykle, poraziła mnie urodą i ubiorem - w obcisłych szortach i luźnym topie wyglądała cudnie. Na co konkretnie liczyłem w związku z tym spotkaniem - nie wiem. Możliwe, że tliła się we mnie jakaś nadzieja, iż znajdziemy się przez chwilę sami i zdołamy, nie zauważeni przez nikogo, odświeżyć przytulenia i pocałunki. Kasia mogłaby na przykład rzucić mi się na szyję i wpić się w me usta rozwartymi szeroko, wilgotnymi wargami. Mogłaby mi chociaż siąść na kolanach, pozwalając mi pogłaskać jej nogi i pogładzić po brzuchu i biuście, dłonią dyskretnie wsuniętą pod bluzkę. Nic z tego! Chciałem Kasię zobaczyć i zobaczyłem, nawet zajrzałem jej w dekolt, kiedy się pochyliła siedząc przede mną. Ot, cały sukces. Prawda, że mało?!

Natalka i Damian bawili się świetnie i stanowili bardzo miłe towarzystwo, ale ich stała obecność była też, siłą rzeczy, krępująca. Przy nich nie mogłem podrywać Kasi. Na dodatek, co i rusz zaglądali do na rodzice, proponując a to paluszki, a to colę, a to jeszcze coś innego. W końcu, a właściwie już na początku gry, tata zadał Kasi jakieś pytanie, nie zadowolony do końca odpowiedzią, zadał następne, aż wywiązała się między nimi krótka rozmowa. Temat okazał się tak ciekawy dla Kasi, że dziewczyna, zaintrygowana wiedzą mego taty, wyszła za nim z domku, by poprosić o dodatkowe wyjaśnienia. Dyskusja o literaturze pochłonęła ich na co najmniej godzinę, i tyle ją widziałem. Wyszło na to, że ojciec przywłaszczył sobie towarzystwo mojej lubej, a mi pozostały dziecięce zabawy z dzieciakami i bolesne skręty kiszek z frustracji i poczucia zazdrości.

Niezadowolony przebiegiem wizyty południowej, zorganizowałem kolejne spotkanie, wczesnym wieczorem. Tak jak poprzedniego dnia, mieliśmy we czworo pójść na plażę. Tym razem, jednak, jak na złość, zechciał do nas dołączyć ojciec rodzeństwa i swą stałą obecnością całkowicie zniweczył moje śmiałe plany wobec Kasi. O ile wcześniej, mój własny ojciec swoją erudycją porwał Kasię, o tyle teraz, drugi ojciec swą spontanicznością i wciąż nowymi pomysłami na wodne zabawy, ściągał na siebie uwagę dziewcząt i Damiana. To on dominował w zabawie w berka, dzieląc się swą przewagą z synem, nie ze mną. Dla mnie skutek był taki, że Kasię dopadłem tylko dwa razy i o żadnej intymności nie było mowy.

Tego dnia napatrzyłem się na Kasię do woli. Mogłem podziwiać jej drobne, opalone ciało, kształtne biodra, długie włosy związane z tyłu głowy w kucyk, dwa krzywe rzędy białych ząbków, wyzierających z wiecznie roześmianej buzi. Obraz jej postaci zagnieździł się w mej pamięci jeszcze na wiele godzin, nie dając mi zasnąć ani przestać myśleć o niej w nocy.

Lecz co głodnemu po patrzeniu na obiad? Widok Kasi tylko zaostrzył mój apetyt, a dzień, choć spędzony miło i wesoło, był dla mnie stracony. Nie zbliżyłem się do Kasi ani na angstrem bliżej, o ile się od niej wręcz nie oddaliłem, przez dziecięce zabawy i niezdolność skupienia na sobie jej uwagi. szybko zrozumiałem też, że moja radość z przychylnej postawy rodziców, zarówno wobec nowych przyjaźni swych dzieci, jak i wobec siebie nawzajem, była bardzo na wyrost. Sympatia rodziców była wprawdzie niezbędna, bym mógł się często widywać z Kasią, lecz ich stała obecność uniemożliwiała podryw. Chcąc zaciągnąć dziewczynę do przysłowiowego łóżka, musiałem jeszcze coś wymyślić, co by zasłoniło nas od czujnych rodzicielskich oczu, lecz - O zgrozo! - żaden szczwany podstęp nie przychodził mi do głowy.


4. *** Dzień 4. ***

Noc minęła bezsennie. Niczego nie wymyśliłem, a nad ranem okazało się, że nasi ojcowie zdążyli już zaplanować wspólne plażowanie obu naszych rodzin. Dziwnym trafem, obydwaj obudzili się bardzo wcześnie i, zupełnie niezależnie od siebie, urządzili sobie samotny jogging o poranku. Biegając w kółko po bezludnym o tak wczesnej porze kempingu wprost nie mogli nie wpaść na siebie. A skoro się spotkali, to i pogadali sobie o tym i o owym i wymyślili wspólne plażowanie. Proste! A tak na marginesie, bezsenność lubi chyba występować w formie epidemii.

Propozycja ojców przypadła wszystkim do gustu i zaraz po śniadaniu siedem osób niespiesznym krokiem udało się na plażę.

Kąpaliśmy się w różnych konfiguracjach: jedna rodzina, druga rodzina, wszyscy panowie, wszystkie panie, Kasia ze mną i moim tatą, obaj ojcowie z córkami, wreszcie Natalka z Damianem i jego ojcem. Co i rusz, kolejna grupka wchodziła do wody, pozostali odpoczywali na piasku i się opalali. Jednym słowem sielanka, ale nie dla mnie. Wizja kolejnego straconego dnia stawała się coraz bardziej realna. Z minuty na minutę i z kwadransu w kwadrans narastało moje zdenerwowanie, niecierpliwość i frustracja. Czyżby rzeczywiście nic się nie dało zrobić, by w miejsce kostiumu, na piersiach Kasi rozgościły się w końcu moje dłonie?

Nim narastające zwątpienie zdołało całkiem sparaliżować moją wolę, Fortuna raczyła jeszcze raz uśmiechnąć się do mnie. Nastąpiła kolejna zmiana. Tym razem, ojciec Kasi wyprowadził Damiana i Natalkę w morze, a Kasia, niezdecydowana, co zrobić, została na brzegu. Ten moment należało wykorzystać. Niewiele myśląc, i nie czekając aż Kasia zdecyduje się skorzystać z zaproszenia do kąpieli, albo zechce podyskutować o literaturze, albo któreś z moich rodziców zagai inny temat, spytałem Kasię, czy zechce się przejść kawałek po plaży. Kasi anie miała nic przeciwko temu. Zerwała się na równe nogi i bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy, zostawiając moich rodziców samych. Na szczęście udało nam się odejść na tyle szybko, by żadne z nich nie zdążyło pomyśleć, by do nas dołączyć.

Wystarczyło zrobić ledwie kilkadziesiąt kroków, by zupełnie się wtopić w tłum turystów i stać się niewidocznym dla naszych bliskich. Jak tylko mogłem być pewien, że zniknęliśmy rodzicom z pola widzenia, złapałem Kasię za rękę i ostro skręciłem w stronę wydmy. Im dalej od wody, tym mniej ludzi. Na skraju plaży, nie było więc trudno znaleźć miejsce zupełnie swobodne od turystów. Zatrzymaliśmy się przy samej wydmie, gdzie od najbliższego plażowicza dzieliło nas jakieś dziesięć-piętnaście metrów. Wreszcie byliśmy sami.

Przykucnąłem na piasku i zaprosiłem Kasię na kolana. Usiadła bokiem do mnie. Pozwoliła, bym objął ją ramieniem i czule przytulił. Drugą ręką odgarnąłem jej grzywkę i zacząłem gładzić po policzku.

— Kasiu — zacząłem — już nie wytrzymam patrzenia na ciebie z daleka. Muszę cię pocałować.

— Ale... A co ludzie? — szepnęła niepewnie.

— Nikt nie zwróci uwagi. Popatrz, siedzimy skuleni w kłębek. Nawet nikt nie zobaczy.

Nawet tysiąc par oczu obserwujących nas z niezdrowym zainteresowaniem, nie zdołałoby mnie wtedy powstrzymać przed namawianiem Kasi do wzajemnego okazywania czułości. Niemniej, ten argument w dużej mierze odpowiadał prawdzie. Rzeczywiście, obcy dookoła mogli co najwyżej przyjrzeć się naszym plecom. To, co się rozgrywało w ciasnej przestrzeni pomiędzy naszymi ciałami, było w znacznej mierze skryte od wzroku postronnych.

Nie czekając, aż Kasia oznajmi swoją decyzję, przyłożyłem dłonie do jej policzków i zasłaniając w ten sposób jej usta, złożyłem na nich delikatny pocałunek. Kasia, bez chwili wahania, objęła mnie mocno za szyję i nadstawiła buzię do dalszego całowania. Zaczęliśmy wzajemnie muskać się wargami. Kasia całowała mnie tak uważnie i ostrożnie, z tak wielkim przejęciem, jak można całować tylko kiedy robi się to po raz pierwszy. Ze wszystkich sił starała się wypaść jak najlepiej.

— Jesteś trochę spięta — powiedziałem cicho.

Przerwawszy pocałunki, przesunąłem jedną dłoń na plecy Kasi, a drugą na kolano dziewczyny.

— Nigdy się tak nie całowałam — odpowiedziała po chwili zastanowienia.

Oddychała głęboko, do pełna nabierając w płuca powietrze i wydychając je, wilgotne i ciepłe, w kierunku mojej twarzy. Pomału przesunąłem rękę z kolana Kasi na udo i szepcząc jej do ucha spytałem:

— A jak?

— Inaczej — odpowiedziała zalotnie.

— Ale jak, Kasiu? — powtórzyłem pytanie, ocierając wargami o jej ucho.

Kasia odwdzięczyła się, całując mnie w policzek.

— Nie powiem.

— Może tak?

Sunąc wargami po policzku Kasi, dotarłem do jej ust, dolną wargę wcisnąłem głęboko pomiędzy jej wargi i zacząłem zachłannie zasysać i lizać jej usta. Kasia, z początku ograniczyła się do otworzenia ust i delikatnego pokręcania głową, by wyeksponować coraz to inny ich fragment do całowania. Z czasem, również ona zaczęła całować mnie bardziej agresywnie. Naśladując me ruchy, zasysała i oblizywała mnie swoimi wargami. Nasz pocałunek przerodził się w nieopamiętane, zachłanne, przepełnione namiętnością wzajemne lizanie.

Emocje szybko wzrosły, dosięgając zenitu, a mój mózg, ten w slipkach, zaczął domagać się jeszcze silniejszych podniet. Dłoń, która dotąd była bezwiednie zaciśnięta na udzie Kasi, przełożyłem na biust dziewczyny. Złapałem mocno za jedną z piersi i zacząłem ugniatać ją przez materiał bikini. Nie wiedzieć kiedy, zmieniliśmy pozycję - Kasia usiadła na mnie okrakiem, a ja schwytałem w dłonie obie jej piersi jednocześnie. Namiętne całowanie się przerwaliśmy dopiero, gdy wsunąłem palce jednej dłoni pod spód miseczki i obmacałem okolice sutka.

— Marcinku, ludzie!

Kasia szepnęła głośno i spojrzała mi głęboko w oczy. Jej źrenice były mocno poszerzone. Moje zapewne też. Z lektur popularnonaukowych wiedziałem doskonale, że jest to jedna z oznak podniecenia. Jej protest nie był poparty żadną dalszą czynnością. Wręcz przeciwnie, zamiast złapać mnie za nadgarstek i w obronnym odruchu wciągnąć mą rękę spod stanika, Kasia zintensyfikowała objęcie, nabierając na palce moje włosy jak na grzebień i pochylając tułów jeszcze bardziej w moją stronę.

Odnowiliśmy pocałunek, a ja miałem ostateczny i namacalny dowód tego, że moje działania były skuteczne. Wiedziałem już na pewno, że także Kasia pragnęła jeszcze więcej pieszczot. Ta świadomość odnoszonego sukcesu działała na mnie wręcz hipnotycznie. Pociągnąłem za sznureczki zawiązane w kokardkę na szyi i plecach Kasi i wkrótce staniczek posłusznie osunął się na kolana.

— Nikt nie zobaczy, Kasiu — powiedziałem, zakrywając dłońmi jej dopiero co oswobodzone piersi.

— Marcinku. Może nie? Ludzie... — wyszeptała mało przekonująco.

Dziewczyna, kilkoma krótkimi spojrzeniami rzuconymi ukradkowo na boki, sprawdziła, czy rzeczywiście nikt na nas nie patrzył. Owszem, był ktoś taki, kilka razy złowiłem jego ciekawski wzrok, ale, na szczęście, człowiek ten znajdował się za plecami Kasi i dziewczyna nie zdołała go zauważyć. Upewniwszy się, że jej nagość i śmiałe zachowanie nie przyciągnęło zbytniej uwagi, powiedziała, spokojna i roześmiana:

— Marcinku, już więcej mnie nie rozbieraj.

Zaraz potem, zorientowawszy się, że jej słowa mogły zostać zrozumiane niezgodnie z intencją, poprawiła się:

— Zaraz się ubiorę, dobrze, Marcinku?

— Oczywiście, kochanie.

Od tego momentu, przez kilka minut nie wypuszczałem jej piersi z rąk. Całowaliśmy się, raz spokojniej, a raz bardziej intensywnie, a ja je bez przerwy ugniatałem i obmacywałem. Zupełnie się zapomnieliśmy i o zakładaniu stanika, póki co, nie było mowy.

Pocałunki przerywaliśmy tylko po to, by złapać powietrze i, podnieconym głosem, wyszeptać imię partnera:

— Ach, Kasiu!

— Ach, Marcinku!

— Kasiu, wspaniała jesteś!

— Ach...

— Kasiu, dziękuję!

— Ach, za co?

— Za miłość.

— Ach, Marcinku... To ja dziękuję.

Wreszcie głód ust został nasycony, emocje przestały rosnąć i nadeszło pewne opamiętanie.

— Marcinku, musimy już wracać, prawda?

— Zaraz, Kasiu.

— Zawiążesz mi z tyłu? — spytała ponownie, biorąc do ręki górę bikini.

— Zawiążę, Kasiu, ale za chwilę... A teraz usiądź wygodniej, na kilka sekund.

Mówiąc to, przełożyłem ręce pod biodra Kasi i wymownie ścisnąłem jej pośladki.

— Ale zawiążesz? Obiecujesz?

Kasia zażądała potwierdzenia, ale ton jej głosu zdradzał, że odpowiedź na zadane przez nią pytanie była jej zupełnie obojętna. Bezbłędnie rozpoznawszy moje intencje, myślami była już w zupełnie innym miejscu. Logika podpowiada, że musiała skupić uwagę na swoim kroczu. W każdym razie, posłuchała mojej sugestii i, nadal siedząc na mnie okrakiem, przysunęła się jeszcze bliżej, najbardziej jak się tylko dało.

Przez moment miałem wszystko, czego domagał się mój rozerotyzowany umysł: usta chętne do całowania, piersi, zmysłowo ocierające się o mój tors, oraz gorącą cipkę dziewczyny w bezpośredniej bliskości mojego rozbudzonego kumpla. Mocno się wzajemnie obejmując - Kasia mnie za szyję, ja ją za biodra, bez słowa jeszcze bardziej dopasowaliśmy do siebie nasze ciała. Jej intymne miejsce znalazło się dokładnie na wprost zesztywnienia moich slipek. Mocno, na poły instynktownie, otarliśmy się o siebie. Ja pociągnąłem Kasię za biodra, ona przycisnęła swe łono do mego napinając mięśnie nóg i w ten sposób, jednocześnie naparliśmy na siebie. Moja twardość znowu, jak wtedy pod wodą, spotkała jej miękkość. Tak jak poprzednio, z gardła Kasi wydobyło się niekontrolowane jęknięcie. Tym razem jednak, trochę bardziej oswojeni ze sobą i z reakcjami naszych ciał, posunęliśmy się w pieszczotach o mały kroczek dalej.

Po pierwszym ataku mojej męskości na jej żeńskość, błyskawicznie przerwanym wraz z pierwszym jęknięciem, przypuściliśmy kolejny atak, a po nim jeszcze następny. Za każdym razem dociskaliśmy się odrobinę mocniej i dłużej, coraz silniejsze było wrażenie, że pod naporem ciał pęknie w końcu materiał kąpielówek i mój pielgrzym wstąpi do raju. Wrota do tego miejsca błogiej rozkoszy były szeroko otwarte, specjalnie dla niego, o czym świadczył najlepiej żar bijący od łona dziewczyny. Mój kumpel dwoił się więc i troił,z gorliwością neofity starał się przerwać ostatnie barykady, lecz bezskutecznie. Majtki okazały się silniejsze od niego.

Szybko stało się jasne, przynajmniej dla mnie, że ta zabawa nie może trwać długo. Po prostu, penis postawił ultimatum: albo usuniemy mu z drogi elastyczne szmatki, albo nas opluje ze złości, jak rozdrażniony wielbłąd w ogrodzie zoologicznym. Musieliśmy więc przerwać. I tak byliśmy już porządnie oszołomieni przez doznane emocje i była już pora, by wracać do naszych rodzin, a głupio by było paradować po plaży w poplamionych gatkach.

Po przerwie na obiad i leniwą sjestę, ponownie, wszyscy razem, przyszliśmy nad wodę. Tym razem, to Kasia wyciągnęła mnie na spacer po plaży. Jeszcze zanim wszyscy zdążyli rozłożyć koce na piasku, chwyciła mnie za rękę i spytała głośno, czy chcę zobaczyć, co jest trochę dalej w kierunku przeciwnym do tego, który obraliśmy rano. Oczywiście, że chciałem. Natychmiast pobiegliśmy i tyle nas widziano.

Wczesnym popołudniem, kiedy stężenie turystów jest największe w ciągu doby, nie było co liczyć na znalezienie tak swobodnego kawałka plaży, jaki mieliśmy do dyspozycji przed obiadem. Wielkiego macania nie mogłem więc uskutecznić. Jak tylko zniknęliśmy z oczu naszych rodzinek i przeszliśmy jeszcze, dla pewności, kilkadziesiąt kroków, przycupnęliśmy grzecznie, znów przy wydmie, by się choć trochę nacieszyć swoją obecnością.

Jak tylko usiedliśmy — ja na gołym piasku, Kasia, boczkiem, na moich kolanach, nie wiadomo skąd zjawił się murzyn. Spytacie, co za murzyn i skąd się urwałem, że wspominam o kolorze skóry? Odpowiadam: zwykły murzyn, jakich bez mała miliard chodzi po świecie i na tej plaży bez wątpienia nie jedyny, korpulentny, dość wysoki, czarny jak noc, z krótkimi, kudłatymi włosami na głowie, taki pod trzydziestkę, lekko łysiejący nad czołem. Konkretnie, jeden z tych przybyszy z Afryki, którzy latem próbują wiązać koniec z końcem, obnośnie handlując ręcznikami, torebkami damskimi, parasolami, zegarkami i innymi gadżetami niezbędnymi turyście — każdy wyspecjalizowany w asortymencie jednego rodzaju. Ten akurat sprzedawał ręczniki.

Podszedł — nie, on przybiegł — tylko do nas, mijając wszystkich innych plażowiczów, zaopatrzonych już w koce i ręczniki. My, z gołymi rękami i na gołym piasku, musieliśmy wyglądać na idealnych kupców. Stanął nad nami, rozciągnął ręcznik — rozłożysty, czarny jak murzyn, choć z jakimś białym obrazkiem i prezentuje, i zachwala, i nie słucha, że nie mamy pieniędzy i nie potrzebujemy ręcznika. On wie lepiej, on wciąż swoje. Wie, że przeszkadza, bo nie wiedzieć nie może, ale nie odejdzie, nie zostawi nas w spokoju. Najgorsze, że przygląda się Kasi tymi swoimi wielkimi ślepiami, i się uśmiecha, i jeszcze, jak na złość, ma sympatyczny wyraz twarzy. Typ ewidentnie gapił się na moją Kasieńkę jak wilk babciojad na dzieweczkę w czerwonej chuście na głowie, jak lekarz reproduktolog, chcący zaszczepić w niej małe murzyniątko. Jak lotniskowy skaner, dla którego żadna odzież nie stanowi przeszkody, prześwietlił i biuścik i podbrzusze Kasi, na wskroś, milimetr po milimetrze. Myślałem, że się zagotuję w środku, że wykipię z zazdrości.

Wtem, jak na złość, zamiast, napatrzywszy się, odejść tam, skąd się zjawił, murzyn przyłożył ręcznik do pleców Kasi. Ułożył go na jej ramionach i wręczył mi jego swobodny koniec, bym trzymając go wysoko, częściowo okrył też samego siebie. Nagle, opatuleni ręcznikiem, byliśmy osłonięci i od silnego słońca i od wzroku ludzi.

— Bella ragazza! — odezwał się murzyn do mnie, głosem pełnym zachwytu.

Gestem wyrażającym bezinteresowną hojność, podarował nam ten ręcznik, po czym, unosząc do góry kciuk zaciśniętej pięści, pożyczył mi szczęścia. Aż mnie tknęło, wreszcie (dopiero wtedy; dlaczego tak późno?), jak wykorzystać w praktyce ręcznik — niekoniecznie konkretnie ten — oraz, świadomą lub nie zamierzoną, sugestię zawartą w geście nieznajomego faceta.

"Nie ufaj obcym! Nigdy nie wiadomo, jakie mają zamiary" — powtarzała babcia, gdy byłem mały. Bać się obcych i zawsze być ostrożnym - było jej życiowym przesłaniem dla małego wnuka. I co? Bzdura! Kochana, troskliwa babcia nie miała racji. Znacznie lepiej jest być otwartym, iść na kontakt, rozmawiać. To właśnie w spotkaniu, w przyjaznej konfrontacji z nowym, nieznanym, cała siła! Pomysły nie biorą się przecież z próżnej medytacji samotnego umysłu, są owocem dyskusji i im dziwniejszy, im bardziej niecodzienny dyskutant, tym śmielsze, tym mniej tuzinkowe, pomysły. To tak oczywista oczywistość.

— Proste! Genialne! — powiedziałem po polsku jednocześnie do niego i do Kasi i dodałem: — Grazie! 

O ile murzyn mógł wiedzieć, co miałem na myśli — w końcu to starszy mężczyzna, wiele w życiu widział, wiele przeżył i nie jedną laskę wychędożył (Fuj! Znów zazdrość bierze.), nie sądzę by Kasia zdołała odczytać wtedy moje myśli. On rzucił na nas chytre spojrzenie i wyszczerzył biało-żółte zęby w szerokim uśmiechu, Kasia zrobiła skonfundowaną minę.

— Bella, bellissima! — powtórzył murzyn głosem dudniącym jak tam-tam i się roześmiał.

Zaniósł się śmiechem jednocześnie maksymalnie serdecznym i do bólu lubieżnym, śmiechem rodem spod równika, z samego środka Wielkiego Ryftu, tego mitycznego raju, kolebki ludzkości.

Gdybym wierzył w bajki, powiedziałbym, że to jakiś anioł zstąpił z nieba, specjalnie po to, by podzielić się ze mną genialnym pomysłem, wartym tonę namibijskiego złota, dla mnie bezcennym. Albo, że to diabeł Lucyfer we swej własnej osobie (Wiecie, że włoscy katolicy czczą świętego o tym samym imieniu, do tego stopnia, że w jego cześć nazywają ulice?) wypełzł z piekieł, by oświecić mnie szatańsko sprytną ideą. Ale nie bądźmy dziecinni, zostawmy na boku cuda i nadprzyrodzone stwory. Murzyn zrobił nam prezent nie z wielkiego altruizmu, ani nie po to, by łowić nasze dusze dla jakiegoś kosmicznego celu, tylko dlatego, że mu się tak spodobało. Wolny człowiek robi co chce, co mu akurat kaprys podpowie. Zrobił nam prezent, bo miał z tego radość, bo przyjemnie mu było poczuć się komuś potrzebnym i przez chwilę pobyć człowiekiem, a nie natrętnym intruzem. Nie było w tym żadnej nadludzkiej idei, lecz tylko zwykła, codzienna banalność dobra. (Słuszna uwaga, panie Biełkowki!)

Murzyn, przykucnąwszy, spytał się nas jeszcze, skąd przybyliśmy.

— Ach! Pologna! — zawołał zachwycony.

Skąd ta radość? Skąd zachwyt? W pierwszym odczuciu, uznałem, że musiał się przesłyszeć. Pologna — Bologna: fonetyczne podobieństwo łatwo może zmylić. Myliłem się jednak. Próba odtworzenia refrenu polskiej piosenki: "La, la, la, la, la, la.", potwierdziła, że człowiek poprawnie usłyszał nazwę naszego kraju. Po tej próbie wokalnej nastąpiła jeszcze krótka seria znajomych słów, wypowiedzianych z nieśpiewnym, bębnistym akcentem:

— Kurwa! Laska! Rób loda! Tak, tak! Dobre!

Zdumiewające jest, ile polskich słów kursuje po świecie.

Po tym nieoczekiwanym popisie erudycji, czarny poliglota roześmiał się znowu, podniósł się z kucek i ruszył w swoją drogę. Dosłownie w pięć sekund rozpłynął się w tłumie.

Zostaliśmy z Kasią sami. Rozłożyliśmy ręcznik na piasku i położyliśmy się na nim, wtuleni w siebie nawzajem. Rozmawialiśmy głównie o nas, o tym, co nas do siebie przyciągnęło, jakie cechy wydały się nam atrakcyjne i dlaczego tak nagle i niespodziewanie zaczęliśmy być razem. Mówiliśmy rzeczy, jakie mówią chyba wszyscy zakochani, o pięknie, mądrości, zakochaniu i bliskości, nie zapominając o fizycznym podnieceniu. Nawet gdybym chciał, ostatniego tematu nie dałbym rady pominąć, gdyż towarzyszył nam od pierwszej do ostatniej chwili wspólnego leżenia, w jak najbardziej widoczny i namacalny sposób.

Spośród wielu zdań typowych i nie mających, same w sobie, specjalnie ważnego znaczenia, w pamięć zapadły mi tylko dwa krótkie fragmenty rozmowy.

— Marcinku, nie przeszkadza ci, że są takie małe?

— Doskonale do ciebie pasują. Wiesz doskonale, jak na mnie działają. Takie są apetyczne, że mógłbym zjeść. Tutaj. Zaraz. — Mowa była oczywiście o piersiach Kasi.

— Nawet twoja siostra ma większe — powiedziała z pewną troska w głosie, choć na prawdę, wielkość biustu nie była dla niej istotnym problemem.

— To jaki masz rozmiar? — spytałem z głupia frant, z ciekawości i dla żartu.

— Małe A, skoro już musisz wiedzieć.

Zapewniłem, że Kasia podobała mi się z takimi piersiami, jakie miała, i że z żadnymi innymi nie podobałaby mi się bardziej, a do przekonania jej, że tak było w istocie, sięgnąłem po argumenty pozawerbalne. Nastąpiła długa chwila namiętnego całowania się z jednoczesnym ugniataniem piersi wszędobylskimi rękoma, niestety tylko przez materiał bikini.

Kiedy wreszcie przestaliśmy się całować i pieścić, Kasia, mocno podniecona, zwierzyła mi się ze swej największej tajemnicy:

— Marcinku, muszę ci coś powiedzieć... I am virgin.

— Słucham? — Byłem szczerze zaskoczony nie treścią, lecz faktem, że zostałem o tym poinformowany. W najśmielszym śnie bym nie przypuszczał, że jakaś dziewczyna może się do tego przyznać, niezapytana. Tym bardziej, że nie ma w tym ani nic dziwnego, ani złego, ani nieoczekiwanego.

— Jestem dziewicą — powtórzyła tajemniczo.

Musiałem chwilę się zastanowić nad reakcją. Miałem udać zaskoczenie i podziękować za szczerość, czy, odwrotnie, powiedzieć, że było to dla mnie oczywiste i że zdziwiłbym się tylko, gdyby dziewicą już nie była? Jakie były możliwe interpretacje? Czy, w pierwszym wariancie, zaskoczenie znaczyłoby, że Kasia jest tak atrakcyjna, że nie pozostawia obojętnymi tabunów samców, czy że w moich oczach była puszczalska? Czy, w drugim przypadku, doceniłbym jej skromność i swoją własną wyjątkową pozycję, czy nieopatrznie dał bym jej do zrozumienia, że nikt wcześniej jej nie chciał? Postanowiłem odpowiedzieć żartem, ale jak? Czy w stylu "Słuchaj, bejbi, jutro wyrucham tę twoją cipunię.", albo "właśnie takiej cnotki szukałem", czy też bardziej po katolicku, na przykład "To piękne. Chcesz zachować czystość przedmałżeńską?" W końcu, odpowiedziałem skromnie, mniej więcej tak:

— Więc teraz, Kasiu, znam już twoją tajemnicę, ale wielkiego sekretu mi nie wyjawiłaś.

Po krótkim pocałunku, dodałem, że, podobnie jak ona, byłem jeszcze prawiczkiem i że na bogate doświadczenie w sprawach seksu nie powinna u mnie liczyć.

Dzień zakończył się wspólną kolacją obu rodzin. Dorośli popili wina, poopowiadali swoje co ciekawsze przygody oraz anegdoty zasłyszane od znajomych, pośmiali się, a nawet, pół żartem, pół serio, wymienili się dziećmi, konkretnie córkami. Ustalono mianowicie, że w wycieczce do Wenecji, która według naszych planów miała stanowić ukoronowanie urlopu, w miejsce Natalki pojedzie Kasia. Moją siostrę niespecjalnie interesowały "stare mury", przynajmniej nie tak jak plaża, w przeciwieństwie do Kasi, fanatycznie zafascynowanej historią i cudami architektury.

Od wycieczki do miasta na wodzie dzielił nas jednak jeszcze jeden cały dzień i dzień ten nie minął bez wrażeń.

Swoista wymiana córkami nastąpiła już w trakcie kolacji. Natalka z zapartym tchem słuchała wszystkich żartów i anegdot ojca Kasi i Damiana, w większości na granicy dobrego smaku i przyzwoitości, którymi sypał cały wieczór jak z rękawa. Kasia natomiast nie spuszczała z oka mojego ojca i cieszyła się z każdej jego riposty, mniej rubasznej, ale na ogół inteligentnie całkiem trafnej. Oczywiście, Damian zerkał na Natalkę, a ja nie mogłem napatrzeć się na Kasię. Rozmowa za stołem zupełnie mnie nie interesowała. Jak tylko omówione zostały szczegóły wycieczki, wyłączyłem się i, wpatrzony w Kasię, myślami wróciłem do chwil spędzonych wraz z nią na plaży.

Szczególnie wspomnienie rozmowy o dziewictwie nie dawało mi spokoju, a konkretnie końcówka naszego dialogu. Zaraz po tym, jak przyznałem się Kasi, że, tak jak ona, nigdy wcześniej nie kochałem się sensu stricto z żadną kobietą, wyraziłem chęć zrobienia tego z Kasią:

— Chciałbym być twoim pierwszym, Kasiu — powiedziałem wprost, lecz nieśmiało, z wahaniem.

— Ja też... Też bym chciała, ale się boję — odpowiedziała głosem jeszcze mniej pewnym niż mój.

Po tych słowach, obróciłem się na bok, przechylając się nieco na brzuch i układając nogi tak, by maksymalnie zasłonić okolice intymne. Kasia również zmieniła pozycję, kładąc się na boku, naprzeciw mnie. Leżeliśmy bardzo blisko siebie, stykając się, więc obracając się w moją stronę, Kasia praktycznie nadstawiła buzię do całowania. Przez moment popatrzeliśmy sobie w oczy, a gdy chwyciłem ją za dłoń ręki, ułożonej równo na boku wystawionym do góry, Kasia przymknęła powieki i rozchyliła usta. Wyglądała słodko, wzbudzała pożądanie. Ja jednak tylko musnąłem jej wargę. Zamiast oddać się namiętnym pocałunkom, przeniosłem jej dłoń na swoje krocze, wsunąłem ją pod materiał slipek i ścisnąwszy za nadgarstek pilnowałem, by nie wycofała ręki, nie zapoznawszy się z moim kumplem.

Ponownie otworzyła szeroko oczy i zaskoczona, raczej pozytywnie, spytała:

— Marcinku! Naprawdę to się ma we mnie zmieścić?

Złapała go w garść i napawała się jego dotykiem.

— Chyba tak, Kasiu. Wiem dokładnie tyle co ty.

— Och, Marcinku! Ale ja nie jestem jeszcze na to gotowa.

Drugie zdanie Kasia wypowiedziała cichutkim szeptem, z wyraźnym wyrazem wstydu w głosie. Prawdę mówiąc, niczego innego się nie spodziewałem. Mimo to, nie wiedziałem, odpowiedzieć. Przynajmniej nie od razu. Kasia, natomiast, widząc moje wahanie, spytała przepraszającym tonem:

— Marcinku, nie gniewasz się?

Przy tym, ani na mrugnięcie okiem nie wypuszczała penisa z uścisku.

— Nie, Kasiu. Oczywiście, że się nie gniewam. Na wszystko przyjdzie czas.

— Dziękuję... Obiecasz mi, że mi tego nie zrobisz? — spytała.

Jednocześnie poruszyła zaciśniętą dłonią trochę w górę i w dół, jak gdyby chcąc przekonać mnie do złożenia tej obietnicy niewysłowioną zapowiedzią pewnej rekompensaty.

— Jasne, Kasiu. Przecież wiesz, że nie zrobimy nic, czego byś nie chciała.

— To dobrze, Marcinku. Chyba muszę ci zaufać.

— Mam nadzieję, że możesz.

— Tobie wierzę.

Siedząc za stołem, rozpamiętywałem sobie nasze słowa, co do literki. Potem, w nocy, czułem już tylko wspomnienie jej dłoni, zaciśniętej na moim członku. Ciekawe o czym tamtej nocy rozmyślała Kasia.


5. *** Dzień 5. ***

Następnego dnia rano, zaraz po śniadaniu przyszedł do nas Damian i oświadczył, że wraz z siostrą i ojcem szedł pograć w kometkę. Spytał, czy się do nich dołączymy. Natalka błyskawicznie zapaliła się do tego pomysłu. Ja też się zgodziłem, ale bez przesadnego entuzjazmu, motywowany wyłącznie obecnością Kasi. Zabrawszy rakietki, poszliśmy w stronę placu do gry, lecz nim doszliśmy, nieśmiało napomknąłem, że pójście na plażę — prawie pustą o tej wczesnej porze dnia — mogłoby być nie mniej ciekawą opcją. Ten pomysł w mig podchwyciła Kasia. W efekcie, rozdzieliliśmy się. Natalka została z Damianem i jego ojcem na kempingu, a ja z Kasią, sami we dwoje, wybraliśmy się na plażę.

Po drodze, kryjąc się na wszelki wypadek przed moimi rodzicami, wstąpiliśmy do domku Kasi zabrać niezbędne rzeczy. Dziewczyna, z chytrym uśmieszkiem na twarzy, włożyła do torby kostium i dwa duże ręczniki. Ja, w przypływie inteligencji, złapałem jeszcze dwa koce. Nie były wygodne do niesienia, lecz pomysł, jaki zaświtał mi w głowie jeszcze poprzedniego dnia pod wpływem krótkiej rozmowy z nieznajomym murzynem, usprawiedliwiał dowolne wyrzeczenia.

— Mogą się przydać — powiedziałem enigmatycznie do Kasi, gdy ta obdarzyła mnie najbardziej zdziwionym spojrzeniem, jakie u niej kiedykolwiek widziałem.

Zgodnie z oczekiwaniem, plaża było jeszcze niemal zupełnie pusta. Nie odchodząc daleko od ścieżki prowadzącej na nasz kemping, rozłożyliśmy koc w najmniej atrakcyjnym z punktu widzenia przeciętnego plażowicza miejscu, przy samej wydmie. Tym razem, uwodzicielską grę zaczęła Kasia.

— Zasłonisz mnie? — spytała zalotnie, jedną ręką podając mi ręcznik, a w drugiej trzymając obie części, znanego mi już skądinąd, kostiumu.

Któż by odmówił takiej prośbie! Złapałem ręcznik za dwa rogi i, wystawiwszy jedną rękę do przodu, ustawiłem się tak, by powstał z niego wysoki parawan. W ten sposób, z ręcznika i mojego tułowia powstały dwa ramiona trójkąta prostokątnego. Kasia stanęła bokiem do mnie, szczelnie domykając sobą tę konstrukcję geometryczną. Osłonięta ze wszech stron od oczu postronnych ludzi, mogła zacząć się przebierać.

Najpierw, nie wypuszczając z ręki kostiumu, rozpięła koszulkę. Z niecierpliwością czekałem, aż mym oczom ukażą się jej piersi, lecz Kasia postanowiła podrażnić się ze mną. Przewiesiła mi na ramieniu swój kostium i poprosiła, bym zamknął oczy. Cóż, dama prosi, sługa słucha. Niechętnie zmrużyłem powieki, za co dostałem w nagrodę buziaka.

— Mogę już otworzyć? — spytałem, oblizawszy usta.

— Jeszcze nie.

Szelest wywołany ruchami Kasi spowodował jednak, że nie mogłem dłużej powstrzymać ciekawości. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, jak Kasia przekłada przez stopy szorty i dolną bieliznę.

— Ju-uż? — spytałem.

Kasia wyprostowała się, cmoknęła mnie w policzek i zaprzeczyła. Jednak, który chłop się zawsze słucha baby? Pocałowałem ją najpierw w kącik między wargami, a następnie bardziej centralnie, w usta.

— Kolej na koszulkę — zakomendowałem, gdy przerwaliśmy pocałunek.

Byłem coraz bardziej podniecony. Ręce, zmuszone do trzymania ręcznika, prosiły i o żywe ciałko do dotykania, kumpel w slipkach domagał się wolności i pozwolenia na przywitanie jego kumpelki, chwilowo akurat gołej, więc wystawionej na odpowiednie przywitanie, a receptory czuciowe rozsiane po całym ciele zazdrościły kontaktu z Kasią swym pobratymcom usadowionym w ustach.

— Ale zamknij oczy — powiedziała dziewczyna i zamknęła mi usta kolejnym gorącym pocałunkiem.

Ona także musiała już czuć lekkie mrowienie w brzuszku. Całując mnie, objęła mnie w pasie i całą sobą przylgnęła do mnie. Na brzuchu wyraźnie poczuła ucisk spowodowany moim wzwodem.

— Marcinku...

Zamiast dokończyć myśl, Kasia zsunęła rękawki z ramion i pozwoliła upaść koszuli na piasek. Nareszcie mogłem nacieszyć oczy tym najpiękniejszym widokiem na świecie. Jej "małe A" - jak się wyraziła poprzedniego dnia - prężyły się dumnie, a na szczytach ich stożkowatych pagórków różowiły się okrągłe sutki, w środku okraszone grubszymi brodawkami. Niżej, łono Kasi zdobiła trójkątna kępka ciemnego owłosienia. (Okazuje się, że nie wszystkie laski się zawsze golą.) Widząc Kasię całkiem nago, chciałem ją wycałować w całości... i wbić w nią swojego niecierpliwca. Nie byłem tylko pewien, do do kolejności.

Niestety, mieliśmy się przebierać, a nie kochać się na stojąco. Toteż, pokazawszy mi się, Kasia, niezwłocznie, kilkoma zwinnymi ruchami, założyła kostium, kończąc to swoiste prywatne przedstawienie. Przebrana, ułożyła się na kocu. Teoretycznie, w celu opalania się.

Teraz właśnie nadeszła pora, by użyć drugiego koca, który z takim poświęceniem przytargałem na plażę. Położyłem się obok Kasi i przykryłem nim nas całych, łącznie z głowami.

— Pamiętasz, Kasiu? Chcieliśmy się uczyć całowania z języczkiem — powiedziałem i zacząłem smyrać ją po brzuchu.

— Teraz?

— Tak, Kasiu.

Przybliżyłem buzię do jej głowy i szepnąłem:

— Otwórz buźkę i wystaw języczek.

Przysunąłem się jeszcze bliżej i polizałem jego czubek. Następnie liznąłem dalej i zaczęliśmy się bawić. Na przemian, ja przesuwałem językiem po wardze, języku, brodzie, czy policzku Kasi, następnie ona dotykała językiem wybraną przez siebie część mojej twarzy. Aż złączyliśmy nasze szeroko otwarte usta i szaleństwa naszych języków przeniosły się głębiej, pomiędzy zęby, aż do podniebienia. Przerywaliśmy co jakiś czas, by zaczerpnąć powietrza, a w każdej z tych krótkich przerw, pospiesznie, podnieconym głosem, wypowiadaliśmy swe imiona i pojedyncze słowa zachwytu.

— Marcinku, kocham cię! — zawołała Kasia w pewnej chwili.

Jedna z mych dłoni, od samego początku wędrując po boku i brzuch Kasi, dość szybko znalazła się w okolicy biustu i odruchowo, zaczęła drażnić sutki dziewczyny, wciąż przez materiał stanika. Usłyszawszy po raz kolejny swoje imię, uznałem, że nadeszła pora, by przekroczyć kolejne bariery. Całując się, a właściwie buszując językiem w buzi Kasi, przesunąłem ręce na jej plecy, dając znać, że chciałem poluzować kostium. Kasia nie protestowała ani trochę. Posłusznie oparła się na łokciach, unosząc lekko plecy i przesuwając ciężar ciała na bok. Po chwili, sznureczki były rozwiązane i piersi znów były swobodne. Zachłannie przesunąłem po nich pełną dłonią, wyczuwając wyraźnie obie stwardniałe brodawki.

— Uwielbiam cię, Kasiu! — zawołałem.

Następnie lubieżnie polizałem podbródek Kasieńki i dotarłem językiem przez szyję i mostek aż do podstawy piersi.

Dokładnie w tamtej chwili, zrozumiałem, co w praktyce oznacza, że dziewczyna jest płaska. Piersi Kasi, leżącej na plecach, były niemal niezauważalne. Pod wpływem tej samej siły grawitacji, której działanie na biust formowało z niego charakterystyczne stożki, gdy jego właścicielka siedziała lub stała, u leżącej na wznak dziewczyny, tkanka piersi niejako rozlewała się dość równomiernie na dużej powierzchni, zmniejszając wysokość uwypuklenia niemal do zera. Muszę przyznać, że wolałbym mieć wtedy solidniejszy biust do dyspozycji, ale dalsze refleksje na temat "małych A", szczególnie w tak miłym momencie, były bezcelowe.

Rzuciłem się na jej twarde sutki. Przez pewien czas ssałem je i lizałem bez opamiętania. Na chwilę wracałem do całowania ust, po czym znów schodziłem z pocałunkami niżej i znów pieściłem wargami to jedną pierś, to drugą.

W trakcie tych szaleństw, po raz pierwszy dotknąłem krocza Kasi. Moja ręka powędrowała tam zupełnie sama, bez mojej świadomości. Dopiero gdy znalazła się u celu, oboje, zaskoczeni, na chwilę zamarliśmy w bezruchu. Ja byłem w szoku od ciepła bijącego z tego miejsca, a Kasia - nie wiem, co konkretnie wywarło na niej największe wrażenie. Mogę się tylko domyślać, że nagłe pojawienie się w tym miejscu czegokolwiek, stawia na nogi cały kobiecy aparat bezpieczeństwa. To odruch wypracowany przez miliony lat ewolucji, konieczny, biorąc pod uwagę brzemienność w skutki, jaką może przynieść wtargnięcie niepożądanego gościa do tej żyznej jamki.

Za pierwszym razem zabrałem stamtąd rękę. Powiedziałem tylko:

— Przepraszam. Wiesz, Kasiu, jak bardzo chcę być twoim pierwszym.

Kasia pomyślała chwilę i wtuliła się we mnie.

— Ja też bym chciała, ale nie tutaj. Nie teraz.

— Wiem, Kasiu. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy po wakacjach.

— Nie chcę nigdzie wracać bez ciebie.

Po tych słowach znów zaczęliśmy się całować. Nie tak szalenie, jak chwilę wcześniej, bez udziału języczków. Tym razem były to pocałunki Teraz były to pocałunki czułe i trochę melancholijne.

Nie przerywając tej spokojnej pieszczoty, zmieniliśmy pozycję, poprawiając przy okazji koc, zapewniający nam całkowitą kryjówkę. Ja położyłem się na wznak, a Kasia, przekręciwszy się przodem do mnie, oparła ciężar swojego ciała na moim torsie. Byłem szczęśliwy, znów czując na żebrach ucisk jej biuściku. Pocałunki przeszły harmonijnie w głaskanie pleców i rozczesywanie palcami długich włosów Kasi. Nasze mózgi zdawały się odpoczywać po nawale wrażeń. Nasze ciała, jednak, nie chciały spokoju. Oddychaliśmy miarowo, ale nasze serca biły coraz mocniej. Mój twardy kumpel i mokra kumpela Kasi knuli bez ustanku i z coraz większą siłą marudzili, byśmy wreszcie pozwolili im zetknąć się ze sobą.

W końcu dałem mu się przekonać. Niepostrzeżenie zsunąłem slipki o kilka centymetrów, wypuszczając wyprężonego penisa na swobodę. Zrobiłem to dyskretnie, by, przynajmniej z początku, nie epatować nagością. Kasia, tymczasem, wtuliła się we mnie, całkowicie przenosząc środek ciężkości na mój tułów. Kiedy przełożyliśmy jej kolano przez moje uda, półświadomie, gnani instynktem, przyjęliśmy pozycję jednoznacznie przeznaczoną dla intymnych kontaktów. Kasia leżała na mnie okrakiem i z każdym głębszym oddechem, z każdym drgnieniem, nasze ciała były coraz bliżej siebie. W końcu, nie czekając długo, złapałem ją za pośladki i pokierowałem tak, by mój penis uderzył o jej łono.

— Ach! — westchnęła Kasia.

Chyba nie wiedziała jeszcze, że, inaczej niż było to poprzedniego dnia, slipki były zsunięte i dobijał się do niej penis całkiem odbezpieczony. Po następnym takim stuknięciu, Kasia rozkraczyła nogi i sama przesunęła cipką po tym twardym obiekcie.

— Kasiu, zaczekaj — powiedziałem, starając się stłumić w głosie wyrazy podniecenia.

Chwyciłem za rąbek jej majtek i zacząłem je zsuwać.

— Ale... Marcinku... — jęknęła niepewnie.

— Nie bój się, Kasiu. Nie zrobimy tego, jeśli nie zechcesz — zapewniłem i dodałem stanowczo: — Obiecuję.

— Naprawdę? Marcinku, a obiecasz, że tego nie zrobisz tego, nawet jak powiem, że chcę?

Z trudem przełknąłem ślinę i potwierdziłem:

— Tak. Możesz mi zaufać.

Zrozumiałem jednak, że żarty się skończyły. Mógłbym oczywiście ją oszukać, zapomnieć się na chwilę i odwiecznym prawem natury, wejść w nią raptownie głęboko korzystając z dogodnej sytuacji. To nawet nie byłby gwałt. Dziewczyna mogła wprawdzie mówić do woli, że chce z tym poczekać, ale jej ciało było zgoła odmiennego zdania i jej zachowanie jawnie przeczyło słowom. Z drugiej strony, jednak, Kasia gotowa była złożyć w moje ręce pełną odpowiedzialność za siebie, za nas oboje. Nawet jeśli nie zawsze byłem z nią całkiem szczery, bardzo ją polubiłem. Czy mógłbym zatem zawieść jej zaufanie? Poza tym, sam obawiałem się konsekwencji spontanicznego seksu. Tym razem więc szczerze zamierzałem dotrzymać danego słowa.

Wybiegając daleko naprzód, mogę wam zdradzić, że potem, okrągły rok później, gorzko pożałuję tej decyzji i nadmiaru troski o dobro Kasi, kiedy się okażę, że ktoś inny zerwie jej wianek. Ktoś, kto wcale nie będzie kochał Kasi bardziej niż ja. Tego jednak wtedy nie mogłem wiedzieć, a gdybym znał przyszłość, mógłbym tej tragedii z łatwością zapobiec. O tym jednak opowiem wam innym razem, a teraz wróćmy do naszej wakacyjnej przygody.

— Dobrze, Marcinku — wyszeptała Kasia.

Zczołgała się ze mnie i bez dalszych wahań zdjęła majteczki. Korzystając z okazji, ja również pozbyłem się slipek całkowicie. Wyjrzałem spod koca, by sprawdzić stan plaży: W międzyczasie przybyło trochę ręczników i pierwsi śmiałkowie zdążyli, w oddali, wejść do wody, lecz bezpośrednio obok nas, na szczęście, nadal było całkiem pusto.

Poprawiwszy na nowo górny koc, który, w wyniku naszych ruchów, zdążył się mocno zmiętosić, położyliśmy się ponownie na bokach, przodem do siebie nawzajem. Pomału, nieśmiało wzięliśmy się w ramiona.

— Jak mam się położyć? — wydukała Kasia.

Sam nie byłem pewien, więc zamiast odpowiedzieć, przytuliłem ją mocniej i pocałowałem. Kasia rozszerzyła wargi i wsunęła mi odważnie wsunęła mi języczek w usta, stymulując mnie do szybszego działania.

Pozycja na boku, okazała się niezbyt wygodna. Wsunąłem więc kolano pomiędzy jej uda, co przechyliło nas w stronę Kasi. Ułożyłem ją całkiem na plecy i, tak jak na początku, zabrałem się za całowanie jej po ramionach i mostku. Tym razem nie skupiałem się już na sutkach. Liznąłem je tylko dwa czy trzy razy — były wciąż twarde jak kamyki. Pomacałem je za to ręką, po czym powoli przesunąłem dłoń w dół jej ciała, najkrótszą drogą od piersi do łona. Definitywnie przestałem całować Kasię, gdy dłonią sięgnąłem pomiędzy jej uda. Uf, jak tam było gorąco. Wymacałem cipkę i przyłożyłem do niej penisa. W reakcji na ten dotyk, Kasia wzdrygnęła, ale starała się zapanować nad sobą (nie wiem nad czym bardziej, czy nad podnieceniem, czy strachem.). Poza tym leżała zupełnie nieruchomo, oczekując na dalszy rozwój wypadków. Widocznie stres i brak doświadczenia nie pozwalały jej na inne, bardziej aktywne, zachowanie.

W obliczu bierności dziewczyny, bez zachęcającego współdziałania, poczułem się dziwnie. (Na marginesie: żeby móc zgwałcić, faktycznie trzeba być nie lada zwyrodnialcem.) Niemniej, musiałem jakoś działać. I nie chodziło mi już o zanurzenie fiuta w kobiecej szparce. O wiele bardziej chciałem znowu usłyszeć to słodkie "kocham cię" w wykonaniu Kasi. Rozchyliłem palcami płatki sromu i odnalazłem wejście do pochwy. Kasia znów drgnęła, a jej oddech wyraźnie przyspieszył. Intuicja podpowiedziała mi, że to dobre znaki. Zachęcony, popieściłem Kasię trochę bardziej, koncentrując się na górnej części cipki, aż poczułem jeszcze większy przypływ wilgoci i delikatne pulsowanie łona. Dzięki tym wyraźnym oznakom podniecenia, nabrałem zupełnej pewności, co do słuszności mych poczynań.

Postanowiłem zmienić pozycję na bardziej wygodną. Poprosiłem Kasię, by mocniej rozchyliła nogi, a sam klęknąłem nad nią, opierając ciężar tułowia na jednym łokciu. Podbrzuszem oparłem się o łono Kasi. Pomagając sobie ręką, wprowadziłem penisa w rowek wyznaczony przez płatki sromu i zacząłem nim wodzić pomału, na przemian w górę i w dół. Zrobiwszy kilka takich cykli zatrzymałem go w miejscu, koniuszkiem żołędzi zakotwiczając się w zagłębieniu, którego ścianki chwilę wcześniej badały moje palce. W tym momencie, Kasia odruchowo poruszyła biodrami, wypinając łono w moją stronę i powodując, że penis zanurzył się w niej o milimetr głębiej.

— Marcinku, nie! — zawołała dwa razy szybciej niż zwykle.

Błyskawicznie przesunęła dłoń na łono, tak jakby chciała zasłonić je przed jakimś podglądaczem. Palcami sprawdziła, czy mój łobuzerski kumpel nie zanurzył się zbyt głęboko i powiedziała z przejęciem w głosie:

— Marcinku, na wszystko uważasz, prawda?

— Oczywiście, Kasiu — zapewniłem, lecz nie była to sama prawda i tylko prawda.

Uświadomienie sobie, że mój członek naprawdę dotykał prawdziwej cipki i nawet był w niej już odrobinę zanurzony, a cipka ta była bardzo chętna, przyjąć go głębiej i hojnie ugościć, okazało bardzo silny wpływ na moje emocje. Poczułem nagle, że lada moment mogę stracić kontrolę nad sobą, nad umysłem, emocjami i ciałem. Moje usta mimowolnie powędrowały na szyję Kasi, ręka, na której się opierałem, osłabła i tułowiem przygniotłem dziewczynę, a moje biodra zaczęły falować w przód i w tył — z przewagą kierunku do przodu. Z ust, przygniecionej mną Kasi, zaczęły się natomiast wydobywać trudne do powtórzenia jęki:

— O-o-oach, o-o-oach!

Jaki miała wyraz twarzy, na co patrzyła, czy wykonywała jakieś ruchy rękami, nie wiem, bo byłem już skupiony tylko na bodźcach dochodzących z penisa, wciąganego właśnie w wir fizycznej miłości. To był właśnie ten moment, kiedy dosłownie otarliśmy się o pełen seks. Dokładnie wtedy, zaledwie jeden niekontrolowany ruch — obojętnie czy z mojej, cz z Kasi strony — awansowałby ją ze stanu dziewczęcego w stan kobiecy. Teraz wiem, że trzeba było się na ten ruch zdecydować. Ja jednak stchórzyłem. Prawdopodobnie w ostatniej chwili, wypiąłem biodra do tyłu i się wycofałem.

— Och, Kasiu! — jęknąłem, kładąc się obok niej na plecach, żeby nie drażnić, poobcieranego już i brutalnie oszukanego członka.

— To ponad moje siły. Chyba nie powinienem się tym razem posłuchać.

Po chwili milczenia, Kasia odpowiedziała najpierw spokojnie, lecz z każdym słowem coraz bardziej emocjonalnie:

— Wcale nie. Ja już nie wiedziałam, co się dzieje... Marcinku! Jesteś właśnie wspaniały. Kocham cię! Dziękuję!

Chwyciliśmy się za ręce i chwilę poleżeliśmy na plecach w milczeniu.

Pierwsza nie wytrzymała tej ciszy Kasia. Przysunęła się do mnie i zaczęła całować po policzkach i w usta. Kiedy jej pocałunki zeszły niżej, na tors, nie wytrzymałem. Złapałem ją za boki i pokierowałem na siebie. W mgnieniu oka położyła się na mnie, rozkładając nogi w szerokim rozkroku i znów nasze intymne miejsca się spotkały. Tym razem bez zbędnych ceregieli. Po prostu, Kasia najechała cipką na stojącego w pion członka.

— Będziesz uważał? — spytała.

— Jasne, że tak, Kasiu.

W tej pozycji spędziliśmy dobrych kilka minut ocierając się naszymi skarbami. Kilka razy Kasia ostrożnie nadziała się na penisa, pilnując by nie zanurzył się w niej zbyt głęboko. Kiedy dochodziła do przekonania, że znaleźliśmy się dokładnie u nieprzekraczalnej póki co bariery, zastygała nieruchomo i kilka sekund delektowaliśmy się odczuciem, powstającym na styku naszych ciał. Stymulacja, jakiej doświadczał wtedy mój kumpel, była przeogromna, więc zmuszony byłem szybko przerywać te eksperymenty, odpychając biodra Kasi do góry. Wreszcie, kiedy poczułem w penisie charakterystyczne pulsowanie, zwiastujące wytrysk, powiedziałem Kasi, że absolutnie doszedłem do kresu swej wytrzymałości i że nadeszła pora odpocząć. Nie była to miła wiadomość. Trudno przecież spoconej cipce pogodzić się z tym, że jej rozbudzone pożądanie nie zostanie zaspokojone.

Położyliśmy się znów na bokach i milczeliśmy. Widziałem, że Kasia chciała mi coś powiedzieć, ale była zbyt spięta, by to z siebie wydusić. A może szukała odpowiednich słów? Ogarnęło mnie poczucie winy, że nie dałem dziewczynie należnego jej orgazmu. Zacząłem delikatnie głaskać Kasię po ręce i po boku tułowia. Nie śmiałem jej pocałować. Zamiast tego, pogładziłem jej piersi. Kiedy zacząłem zataczać palcem kółka wokół sutka, Kasia złapała mnie za nadgarstek i szepnęła:

— Marcinku, nie tutaj.

Przesunąłem więc dłoń na żebra, lecz Kasia pociągnęła mnie za nadgarstek znacznie niżej, aż do biodra. Wtedy do mnie dotarło, gdzie w tym momencie była największa potrzeba masażu. Poprowadziłem dłoń na łono Kasi, pogłaskałem kępkę porastających je włosków i skierowałem dwa palce niżej. W odpowiedzi na ten ruch, Kasia uniosła jedno kolano wyżej, zwiększając szczelinę między udami. Gdy tylko zagłębiłem palce w jej cieplutkiej norce, zacisnęła uda, unieruchamiając moją rękę. Dodatkowo docisnęła mą dłoń swoimi rękami i zaczęła rytmiczne ruchy biodrami. Niestety, niemal natychmiast się opamiętała i nie doprowadziła tej masturbacji do końca.

Przed powrotem na kemping dwa razy wchodziliśmy do wody, z krótką przerwą na opalanie. W morzu, na przemian, pływaliśmy, całowaliśmy się i rozmawialiśmy o seksie. Nie była to jednak rozmowa intymna, mająca na celu podniecenie partnera. Była to rzeczowa wymiana informacji, niemal dyskusja naukowa. Pytaliśmy się nawzajem o odczucia towarzyszące pieszczotom, o nasze czułe miejsca, co nas podnieca, a co drażni. Mieliśmy sobie wiele do wyjaśnienia. Siłą rzeczy, w trakcie dyskusji dotykaliśmy genitaliów — ja poznawałem wargi sromowe i szukałem łechtaczki, Kasia poznawała penisa w różnych stanach naprężenia. Macaliśmy się pod powierzchnią wody, ale bez wzajemnego podniecenia. Nawet pobranie spermy, do którego zaangażowaliśmy rączkę Kasi, odbyło się w celach poznawczych. Wreszcie, opowiedzieliśmy sobie także o naszych wcześniejszych skromnych doświadczeniach seksualnych. O zakochaniach, chodzeniach, pocałunkach, macankach (W opowiastkach jej młodszego były jednak elementy prawdy.) i o autoerotyzmie.

Wspólnie spędzone przedpołudnie zaowocowało więc nie tylko pierwszą próbą współżycia, lecz także, a może przede wszystkim, zdobyciem nowej wiedzy. Znacznie lepiej się poznaliśmy i szczerą rozmową pogłębiliśmy przyjaźń. W sferze miłosnej jednak, głównie w erotycznym aspekcie, rozstawaliśmy się, mając przykre uczucie gorzkiego niedosytu. To niepełne zbliżenie fizyczne nie dało nam ukojenia, wręcz przeciwnie, rozbudziło nasze oczekiwania, a ich niezaspokojenie wywołało w nas stan frustracji i pewnego rozdrażnienia, który jednak oboje skrzętnie przemilczeliśmy.


6. *** Dzień 6. ***

Zgodnie z planem, Kasia miała zastąpić Natalkę podczas wycieczki autem do Wenecji, a pieczę nad moją siostrą, zainteresowaną bardziej życiem kempingowym niż zwiedzaniem miasta, miał w tym czasie sprawować ojciec Kasi i Damiana. Tak też się stało, z tym że, zamiast jednego wypadu do miasta na wodzie, wycieczki były dwie, o czym za chwilę.

Za pierwszym razem była gondola, spacer, pałac Dożów, kościoły, katedry, kałamarnice, pizza, lody - pełen program jednodniowego turysty. Kasia wyglądała przebojowo - rozpuszczone włosy, zwiewna spódniczka w biało-niebieskie pasy, zakrywająca pupę i tylko znikomą część ud, jedwabna koszula, także w paski, w kolorach brytyjskiej flagi, frywolnie nie zapięta na przed-przedostatni guzik oraz stanik z białej koronki pod spodem.

Podczas przejażdżki gondolą po kanałach, nie odrywałem od niej wzroku, ciesząc się z każdego wahnięcia łódki i każdego podmuchu wiatru. Dzięki nim dziewczyna mimowolnie zginała plecy, niekiedy nachylając się w przód, a podwiewane z boków i z dołu koszulka i spódniczka dodatkowo odsłaniały skrawki dekoltu i nóg. Od samego patrzenia robiło się twardo w spodniach. Byłem jedynym mężczyzną na świecie, który widział już całe ciało Kasi i było mi stanowczo za mało. Nie chciałem już tej wycieczki, pragnąłem Kasi. Chciałem z nią być sam, na kocu, tak jak dzień wcześniej... Mój kumpel-lubieżnik chciał ją zapłodnić, ot co.

Gondolier i ojciec również zerkali na moją Kasieńkę. Dyskretnie, być może nawet nieświadomie, ale doskonale widziałem, na czym skupiały się ich ulotne spojrzenia. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że wcale mnie to nie weseliło. Przeciwnie, gdybym mógł, obcemu facetowi wydłubałbym oczy, a ojcu... Jemu można wybaczyć - patrzenie, to nie grzech i mam z nim, w końcu, te same geny.

O ile przejażdżka miała stanowczo więcej zalet niż wad, o tyle następne etapy wycieczki podobały mi się coraz mniej. Mama, jak to nasza mama, szukała pamiątek. Potrafiła przez pół godziny rozglądać się w kiosku z suwenirami i niczego nie kupić. Na ogół, udawało nam się stosowną perswazją skracać czas takich zakupów do minimum. Tym razem, jednak, tata nie był już skory do pośpiechu. Sam chętnie zatrzymywał się przed każdym możliwym zabytkiem (przy sklepie z pamiątkami zawsze się jakiś znajdzie) i analizował styl architektoniczny i wydarzenia historyczne z nim związane, lub z epoką, w której był wzniesiony dany budynek. Kasia zaś - o zgrozo i główna przyczyno mojego zmartwienia! - słuchała każdego jego słowa jak wyroczni i przedstawiała jeszcze własne hipotezy. Co jakiś czas zadawała pytanie, wymagające odpowiedzi dłuższej niż poprzedzający je wykład mojego taty. Kasia niosła jeszcze książkę, która powinna być pozycją numer jeden w Indeksie Ksiąg Zakazanych - przewodnik turystyczny. Otwierała ją i na głos czytała odpowiedni fragment. Najczęściej trzymała księgę tak, by się podzielić tekstem z kimś jeszcze i tym kimś był z reguły mój tata. We dwoje bawili się doskonale, a we mnie narastało poczucie bycia zbędnym. Pozostało mi cykanie zdjęć i przyglądanie się co ładniejszym turystkom. Tyle jest bab na świecie, a każda z nich inna od wszystkich pozostałych. Miliona żyć nie starczy, by każdej posmakować... Filozofia filozofią - w tamte dni chciałem mieć Kasię i bolało mnie, gdy jej uwaga nie była skierowana wyłącznie na mnie.

Powolne tempo zwiedzania sprawiło, że nie zdążyliśmy zobaczyć całej masy staromiejskich zakamarków. Na domiar złego, ojciec i Kasia w przeklętej księdze przeczytali wzmiankę o niejakiej Peggy Guggenheim i jej kolekcji. Trzeba było więc jeszcze raz przyjechać do tego miasta na błocie.

Mama stwierdziła, że zostanie na kempingu, ale ja, widząc zapał Kasi, nie mogłem przecież popsuć jej rozrywki. Żarliwie poparłem ten pomysł, skrycie licząc na jakąś nagrodę - wdzięczne wyznanie miłości, czy coś w tym stylu. W przeciwnym razie, gdybym sceptycznie wyraził się o zamiarze zwiedzenia muzeum, Kasi na pewno zrobiłoby się przykro. Mogłaby nawet się na mnie pogniewać (jeśliby czytała w mych myślach i była świadoma rodzącej się we mnie zawiści, miałaby nawet za co), a wtedy - buziaczki, adieu! Nie miałem zatem wielkiego pola manewru.


7. *** Dzień 7. ***

Drugi przyjazd do Wenecji, tym razem tylko we troje, okazał się jeszcze gorszy od pierwszego. Wprawdzie, Kasia i tata zagadywali mnie co chwila i próbowali włączyć mnie do ich dyskusji, ale co z tego, gdy Kasia nie odstępowała mego ojca na krok i zagadywała go ciągle tym swoim słodkim głosikiem - Panie Jurku, to; Panie Jurku, tamto? Co najmniej od wejścia do galerii, mizdrzyła się do niego i prezentowała swe wdzięki, a on rumiany na twarzy, odmłodzony o dwadzieścia lat, z przejęciem w głosie mówił: Odpowiadał na pytania, opowiadał, komentował i komplementował mądrość i spostrzegawczość Kasi. Normalnie, w zawoalowany sposób podrywał nastolatkę. Tak mi się przynajmniej zdawało.



W końcu, czarę goryczy przelało ich zachowanie w sali, na środku której stoi "Anioł miasta" Marino Marini. Figura przedstawia jeźdźca na koniu, w pozie z rozpostartymi ramionami i sterczącym penisem, co w zamyśle artysty miało być afirmacją męskiej siły i potencji. Dokładnie w tej sali, przez którą inni turyści przemykali w pośpiechu, ojciec, w opiekuńczym geście objął Kasię, kładąc dłoń na jej odsłonięte ramię i przez dłuższą chwilę szeptał jej coś do ucha, wskazując swobodną ręką to na przód, to na tył, to na szczyt rzeźby. Ogarnęła mnie wściekłość. "Co on sobie wyobraża? Ten stary kozioł! Myśli, że niby może jest jak ten jeździec, odlany z brązu?" - pomyślałem, gotując się ze złości. "A Kasia? Oj, nadziałaby się na takiego kutasa... Oj, nabiłaby się na takiego z największą chęcią." Post factum wiem, że to obrzydliwe, ale są takie chwile w życiu, kiedy, wzburzony, nie zapanujesz nad złośliwą myślą.

http://www.guggenheim-venice.it/
Gdy zobaczyłem ich przed "Świtem" Delvaux, półtorametrowym płótnem przedstawiającym cztery nagie kobiety-drzewa, mój sfrustrowany umysł spłatał mi jeszcze większego figla. Oczami wyobraźni zobaczyłem Kasię, opartą o niski murek, umiejscowiony przy dolnej krawędzi obrazu, służący jako podest dla lustra. (W zwierciadle odbija się obfita kobieca pierś - przedmiot zawiści i marzeń nastolatki.) Kasi ręce, głowa i większa część tułowia zanurzone były w nierzeczywistej przestrzeni dzieła, natomiast biodra i nogi wystawały do sali. Kasia stała w rozkroku, pochylona tak nisko, że jej tułów (goły, jak te kobiety-drzewa) leżał w powietrzu poziomo, równolegle do podłogi. Mówiąc mniej obrazowo, Kasia stała z wypiętą pupą. Ojciec zawinął jej sukienkę na plecy — majtek nie miała — i trzymając za biodra, przystawił jej pupę do swego podbrzusza. Jego sztywny członek, niewidoczny dla obserwatora, penetrował cipkę dziewczyny. Ojciec, wyprostowany, w pozie jeźdźca z rzeźby Marini`ego, wykołowywał niespieszne ruchy, jednocześnie odchylając plecy do tyłu i wyprężając dolną część ciała do przodu. Brał Kasię od tyłu - scenka doprawdy godna japońskiej kreskówki.

Po tych wizjach, żal ścisnął mi gardło, zasklepił żołądek i do końca dnia byłem już smutny, markotny, gburowaty, po prostu wredny. Dla Kasi i taty moje towarzystwo musiało być nie do zniesienia. Naprawdę nie wiem, jak ze mną wtedy wytrzymali. Wiem tylko, że zazdrość jest najpodlejszą z emocji.


8. *** Noc po dniu 7. ***

Pierwsze słowa, wypowiedziane przez Natalkę, gdy się spotkaliśmy wieczorem, brzmiały: "Coś się stało?" Siostra była pełna troski. Zbyłem ją zapewnieniem, że wszystko było w jak najlepszym porządku, ale kobiety tak łatwo nie oszukasz, nawet jeśli jest nią trzynastoletnie dziecko. Z pierwiastkiem żeńskim nigdy nie wygrasz - zresztą, nie ma takiej potrzeby. Kiedy znaleźliśmy się w naszym pokoiku, przegrodzonym od sypialni rodziców ścianą z dykty, sam na sam, przed snem, ponowiła pytanie:

— Nie oszukasz mnie, Staruchu. Co się stało?

— Nic się nie stało. Tylko się trochę zmęczyłem.

— Pokłóciłeś się z Kasią?

Znów zaprzeczyłem. Jednocześnie poprosiłem, by mówiła ciszej, bo "ściany mają uszy."

— O.K. — szepnęła.

Zeskoczyła z łóżka i, kucnąwszy tuż obok mojej głowy, zażądała żebym zrobił jej miejsce u siebie:

— Posuń się, Staruchu?

— Wskakuj, mała Glizdo!

Natalka wśliznęła się pod mój koc i po chwili leżeliśmy na jednej poduszce, z powodu ciasnoty, stykając się bokami. By zapewnić nam trochę więcej wygody, objąłem ją, przeciskając ramię pod jej plecami. Natalka obróciła się na bok, oparła się o mnie brzuchem i zgiętymi w kolanach nogami. Nagle znaleźliśmy się tak blisko, że poczułem na sobie zarówno ciężar jej piersi, jak też ciepło jej łona. Dla opowieści o Kasi, nie ma to żadnego znaczenia, ale przyłapałem się wtedy, na pomyśleniu o siostrze, jak o kobiecie. Ech, gdyby tylko to była Kasia...

— Dlaczego myślisz, że się pokłóciłem z Kasią?

— A z kim?

— Z nikim. Albo z kimś innym. Dlaczego akurat z Kasią?

— Bo się lubicie. Wszyscy to widzą.

— Jacy wszyscy? Co widzą? — spytałem zaniepokojony, że któreś z moich zbliżeń z Kasią mogło zostać zauważone.

— Szliście przecież za rękę, nie raz, i w ogóle ciągle łazicie razem... Wiesz co powiedział tata Damiana?

— No?

— Że się macie ku sobie. A Damian... Hi, hi hi! — Natalka zaniosła się tłumionym śmiechem. — Nie powiem tego.

— Ej, Glizdo, jak zaczęłaś, to musisz dokończyć.

— Ale nie będziesz zły na mnie? I nie powiesz nikomu?

— Komu miałbym powiedzieć? — spytałem, teraz już trochę rozbawiony.

Tylko jego najbliżsi, albo ktoś, kto go zupełnie nie zna, mógłby się nie domyślać, jakimi rewelacjami się z nią podzielił ten gimbus o nieposkromionej fantazji.

— No już, Glizdo, wyduś to z siebie. Ja też ci co nieco opowiem.

— No dobra. Ale nie bij... Powiedział, że wcale nie byliście na plaży.

— A gdzie?

— Nie wiem. Może w ich domku?

— I niby co tam robiliśmy?

— Oj, muszę? No dobra... Hi, hi, hi... Powiedział... Powiedział, że poszliście się bzykać. — Zawiesiła głos w oczekiwaniu na moją reakcję. Nie doczekawszy się, zakryła rękami twarz i dodała teatralnie: — O Boże!

Kochana siostra! Tak niewiele było trzeba, by przywrócić mi dobry humor.

— Oj, oj, oj, Glizdo, ty Glizdo! — odpowiedziałem trochę drwiącym tonem. — A czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy?

— No... Nie wiem... Hi, hi, hi.

Tym razem roześmialiśmy się oboje. Jednocześnie przyciągnąłem Natalkę w ramiona i mocno ścisnąłem. Długi cmok w czoło dopełnił bratersko-siostrzanych czułości.

— Aż strach pomyśleć, co on ci jeszcze naopowiadał.

— Tylko mu nie mów, że się wygadałam, dobrze?

— No, coś ty, Glizduś. Choćby mi paznokcie wyrywali, nie powiem mu ani słowa... Ale jak on się tego domyślił, skubany gimbus? Może nas podglądał?

— Co?!

Natalka znowu się ożywiła. Wyprostowała plecy, a jej oczy niemal nie wyskoczyły z oczodołów, z przejęcia.

— Co, Staruchu? Wy naprawdę to robiliście?

— Nie, Glizdo... Niestety nie.

— Szkoda. 

Uspokoiwszy się, znowu oparła się na moim torsie. Przez parę minut kontynuowaliśmy rozmowę o Kasi, chwaląc jej charakter, inteligencję i wygląd, a moje zmysły na nowo skupiły się na doznaniach wywołanych fizyczną bliskością kobiecego ciała. Ech, gdyby obok mnie leżała Kasia...

— Nic więcej ci Damian nie mówił o Kasi? — spytałem, zamierzając zmienić przedmiot rozmowy z Kasi na jej brata.

— Powiedział, ale chyba nie chcesz tego wiedzieć...

Natalka zastanowiła się chwilę, zrobiła poważną minę i, bez nagabywania z mojej strony, postanowiła podzielić się zasłyszanymi plotkami. Przełknęła głośno ślinę i zaczęła opowiadać:

— Nie no, powiem ci... W końcu, może to nie prawda...

Po tym wstępie, Natalka powtórzyła zasłyszane od Damiana historyjki o byłych chłopakach Kasi. W pokoju było zbyt ciemno, bym mógł zobaczyć wypieki na jej twarzy, ale kiedy doszła do kolonijnych orgietek, jej policzki musiał ozdobić buraczany rumieniec.

— No to to już wiesz — zakończyła, smutno zawiesiwszy głos.

— Mi też to powiedział, już pierwszego dnia, kiedy szliśmy na plażę — odpowiedziałem spokojnie i trochę lekceważąco.

— Nie wierzysz mu? 

— A ty? Myślisz, że przez trzy lata gimnazjum mogła mieć sześciu czy siedmiu chłopaków, nie licząc tych dwóch na koloniach?

— No, nie wiem.

Po krótkim namyśle, dodała konfidencjonalnie:

— Jedna dziewczyna z mojej klasy chodziła już z czterema chłopakami, a przecież jeszcze nie była w gimnazjum.

Trochę mnie ta odpowiedź zbiła z tropu, mimo że te "chodzenia" mogły być maksymalnie jednorazowymi spacerkami za rączkę, absolutnie na pokaz, jeśli nie były wręcz zupełnie wyssanymi z palca przechwałkami dziecinnej nastolatki.

— A ty z iloma chodziłaś?

— Z dwoma — odpowiedziała prowokacyjnie Natalka dumnym głosem.

Wlepiła we mnie swój przenikliwy wzrok i w napięciu zaczekała na reakcję.

— No, no! Czego to ja jeszcze nie wiem o swojej siostrzyczce — odpowiedziałem ironicznie. Następnie, by podnieść jeszcze poziom absurdu, z udawanym zaskoczeniem, spytałem: — I bzykaliście się?

— No coś ty! Ha, ha, ha! — roześmiała się i uderzyła mnie kilka razy pięścią w klatkę piersiową.

Powstrzymałem atak, zaciskając wokół niej ramiona i ściskając ją tak mocno, że jej piersi, rozpłaszczone na moim torsie, przybrały kształt cienkich naleśników.

— Coś ci powiem na ucho — odezwałem się, gdy Natalka przestała się wierzgać i nasze oddechy się trochę uspokoiły. — Kasia jest dziewicą.

— Co?! Skąd wiesz? — spytała, unosząc głowę i spoglądając na mnie z niedowierzaniem.

— Powiedziała mi, ty mała Glizdo! — wyszeptałem głośno z nieskrywaną satysfakcją.

Radosny, chwyciłem siostrę za oba boki i połaskotałem, wciskając palce pod żebra.

— A! Aa! Ha, ha, ha. Ała! — Wydała z siebie stłumioną mieszankę krzyku i śmiechu i syknęła: — Przes-taaań już, Staruchu! Proszę, przees-tań!

Przerwałem łaskotki i sturlałem ją z siebie na bok.

— I co ty na to, Glizdo?

— Więc to nieprawda, co Damian mówił?

— No jasne, że nieprawda. Kasia nigdy nie uprawiała seksu.

Mruknęła niewyraźne "aha". Wzięła pauzę, wciągnęła mocno powietrze, odchrząknęła, po czym, cichym szeptem zadała pytanie, które właściwie narzucało się samo przez się, ale mimo to zaskakiwało śmiałością i bezpośredniością:

— A ty?

Tym razem to ja musiałem przełknąć gęstą ślinę, która wcale nie chciała przecisnąć się przez gardło. Przełamawszy w końcu wstyd, odpowiedziałem zgodnie z prawdą"

— Ja też jeszcze tego nie robiłem.

— A chciałbyś z Kasią?

Kolejny raz zaskoczyła siłą konkretu. Westchnąłem głęboko i odpowiedziałem melancholijnie:

— Tak, Glizdko. Bardzo... Bardzo bym chciał. Tylko niech to zostanie między nami, dobrze?

Natalka przytaknęła i przytuliliśmy się, jak przyjaciele, pocieszający jeden drugiego, po tym jak jeden z nich zwierzył się drugiemu z jakiegoś bolesnego sekretu. Gdy nasze uściski zelżały, siostra spontanicznie zaproponowała pomoc:

— Mogę powiedzieć Kasi? Podobasz jej się.

— Błagam, tylko nie to! Nic jej nie mów, proszę... Ona wie — odpowiedziałem, niebezpiecznie brnąc dalej w intymne zwierzenie.

Natalka, na szczęście, zdążyła już wyczerpać swój zestaw pytań.

Ja, przed ostatecznym pójściem spać, chciałem dowiedzieć się tylko jednego.

— Glizdko! A ty odpowiesz na moje pytanie? Chodzi o Damiana. Tylko jedno pytanie. — Starałem się nie sprawić wrażenia natarczywości.

— Odpowiem.

Gdy padło z mych ust imię chłopaka, Natalka mimowolnie uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawił się nagły błysk zainteresowania. Wydało mi się, że miała ochotę opowiedzieć mi o tej wakacyjnej znajomości, być może o coś spytać, lecz nie wiedziała, jak zacząć.

— Powiedz, Glizdo, czy on cię dotykał w tym miejscu? — spytałem i spoufale położyłem dłoń na jej piersi.

Nie żebym się zabierał za macanie własnej siostry. Nie mogłem jednak pohamować ciekawości. Przez sekundę lub dwie ścisnąłem lekko tę jej miękką krągłość i puściłem. Natalka, najwyraźniej mocno zaskoczona niespodziewanym dotykiem w tym czułym miejscu, zastygła w bezruchu. Przeszedł ją ledwie zauważalny dreszcz, lecz poza tym, w żaden inny sposób nie zareagowała. Taktownie udała, że niczego nie poczuła i nie zauważyła. Tymczasem ja byłem w pełni usatysfakcjonowany przeprowadzonym testem. Potwierdziły się moje domysły, że pierś Natalki powinna być miękka i miła w dotyku. Jej "małe B", parafrazując żartobliwe określenie Kasi, oferowały nawet trochę więcej opcji zabawy, niż "małe A", do których tęskniłem.

— Nie — odpowiedziała wreszcie Natalka, tajemniczo się uśmiechając.

— Damian mnie nie dotykał. No, chyba że przez przypadek, parę razy — dodała poważniejszym tonem. Na koniec, wyrzuciła z siebie wreszcie: — Ale jak on się na mnie gapi!

Krótko mówiąc, gimbus-fajtłapa nie wykorzystał szansy. I bardzo dobrze.

Poplotkowaliśmy jeszcze trochę przed snem o Damianie. Natalka opowiedziała mi pokrótce jak spędziła te dwa dni, które ja straciłem w Wenecji. Dałem jej braterską radę, by nie dowierzała przystojnym i pewnym siebie chłopakom i jak najdłużej chroniła cnotę, po czym grzecznie poszliśmy spać, każdy w swoim łóżku. Kolejny dzień miał być dniem pożegnań. Żeby w pełni wykorzystać ostatnie godziny urlopu i pozostawić po sobie jak najlepsze wrażenie w pamięci przyjaciół, musieliśmy wstać rano rześcy i wypoczęci.


9. *** Dzień 8. ***

Nazajutrz, z samego rana, mama spytała się, czy przygotowałem jakiś pożegnalny prezent dla Kasi, coś, co po powrocie do Polski, przypominałoby jej spędzone wspólnie chwile. Co za mądra kobieta! Że też sam nie wpadłem na ten wspaniały pomysł. Zrezygnowałem ze śniadania i czym prędzej poszedłem do pobliskiego miasteczka, poszukać odpowiedniego prezentu. Musiałem się pospieszyć, żeby zdążyć przed południową przerwą w pracy małych sklepików, a na skorzystanie z pomocy ojca, gotowego mnie zawieść do miasta i przywieść z powrotem, nie pozwolił mi honor.

Ponieważ prezent nie był gotowy i nie miałem gwarancji, że w ogóle znajdę coś stosownego, nie chciałem, by Kasia dowiedziała się o nim zawczasu. Poza tym, to miała być niespodzianka. Przykazałem więc wszystkim, by trzymali buzie zamknięte na kłódkę. W razie spotkania z rodziną Kasi, które było, wcześniej czy później, nieuniknione, mieli wymyślić jakieś wiarygodne wytłumaczenie mojej nieobecności. Jeśliby pytanie padło w restauracji, miałem być z jakiegoś powodu w domku, jeśli po śniadaniu - mieli powiedzieć, że poszedłem po pizzę, albo zamoczyć stopy w morzu. Zawsze przecież znajdzie się odpowiednie kłamstewko. By umieć kłamać, nie trzeba być żadnym pastorem ani ministrem. Tę zbożną umiejętność posiadamy od urodzenia.

Rodzice dotrzymali słowa, lecz nim w ogóle padło jakiekolwiek pytanie, Kasia wiedziała już o wszystkim. Winna była Natalka, która tym razem postąpiła tak, jak uważała za słuszne, nie słuchając próśb starszego brata. I bardzo dobrze zrobiła - kochana Glizda! Dziewczyny musiały mieć niezły ubaw, widząc jak rodzice w pocie czoła produkowali oszustwo. Wiem, że potem, wspominając ten moment, długo nie mogły dojść do siebie po napadzie śmiechu. Przez kilka minut zwijały się w kułak i tylko oznaki kolki zmusiły je do uregulowania oddechu.

Możecie się dziwić, że wspominam o tak nieistotnych szczegółach. Ta zdrada tajemnicy, której dopuściła się Natalka w jak najlepszej wierze, jest jednak tylko z pozoru dziecinną błahostką. Wręcz przeciwnie, to bardzo ważny epizod, dzięki któremu potem południu w ogóle mogło między mną a Kasią dojść do tego, do czego doszło. Otóż, powziąwszy wiedzę o moim zamierzeniu, dziewczyna zdecydowała postać samotnie na kempingu, podczas gdy obie rodziny, póki co oddzielnie, udały się na plażę. Jednym słowem, Kasia postanowiła dać mi jeszcze jedną szansę.

Co kupić? Książka nie wchodziła w grę, bo Kasia już jedną dostała od mojego ojca - ten wstrętny przewodnik po Wenecji. Po dłuższym namyśle i kilku chwilach zwątpienia, mój wybór padł na album na zdjęcia. Szczęśliwie, chodząc uliczkami miasteczka, natknąłem się na drogerię, w której stała maszyna do drukowania fotografii, a ja akurat miałem ze sobą aparat. Nudząc się, przez dwa zapełniłem całą, dość pojemną, bo sześćdiesięcioczterogigową kartę pamięci, więc było z z czego wybierać. W półtorej godziny zapełniłem album starannie dobranymi i skadrowanymi zdjęciami. Na każdym z nich była Kasia - na gondoli, w barze, w restauracji, na moście, w kościele, przed pałacem i w muzeum, za jeźdźcem z brązu (przodem do obiektywu) i na tle obrazu Delvaux (tyłem do fotografa). Tak, tak, potrafię być złośliwy i śmiać się nawet z własnych obsesji. Wydrukowałem też kilka zdjęć, które nie powinny popaść w postronne ręce, w tym trzy wyjątkowo celne ujęcia z góry, wycelowane w dekolt. Portfel schudł w sumie o trzydzieści parę euro, ale nie żal pieniędzy, gdy są wydawane na miłe kobiety.

Wróciłem na kemping zlany potem (południowa spiekota musiała dać się we znaki), lecz zamiast iść prosto pod prysznic, zerknąłem najpierw na domek Kasi. Dziewczyna siedziała przed schodkami, na rozkładanym leżaku, czytając jakąś książkę. Ukrywszy się przed promieniami słońca w cieniu wysokiego krzewu, rosnącego na skrzyżowaniu alejek, poobserwowałem ją, minutę, dwie, trzy... Dziewczyna nie ruszając się z miejsca, otwierała i zamykała tę książkę, a może zeszyt - z oddali trudno było pojąć, co konkretnie miała w dłoni. Nad czymś głęboko rozmyślała. Najważniejsze, jednak, że nigdzie nie mogłem dojrzeć ani jej ojca, ani brata. Mogli być w domku, rzecz jasna, ale wydało mi się to mało prawdopodobne - ojciec Kasi dotychczas unikał tego klaustrofobicznego pomieszczenia i większość czasu spędzał na dworze.

Ochłonąwszy po długim marszu i utwierdziwszy się w nadziei, że Kasia była rzeczywiście sama, podszedłem do niej. Ujrzawszy mnie, dziewczyna energicznym ruchem zamknęła książkę - a jakże, dobrze mi już znany przewodnik, chowając w niej jakąś luźną kartkę i poderwała się z miejsca.

— Marcinek?! Jak dobrze cię widzieć. — Przywitała mnie, nie czekając, aż się odezwę pierwszy.

— Kasiu, przyszedłem cię przeprosić za wczorajsze zachowanie - zacząłem od samobiczowania.

— No, wczoraj to chyba nie był twój najlepszy dzień...

O ile w pierwszej chwili, Kasia sprawiła wrażenie zakłopotanej mym nagłym pojawieniem się, co mogło być jakoś związane z tą tajemniczą karteczką, o tyle, usłyszawszy przeprosiny i przyznawszy, że moje zachowanie wołało o pomstę do nieba, uśmiechnęła się pobłażliwie. Nie był to jednak jej naturalny uśmiech. Czuć było wyraźnie, że poziom napięcia panującego między nami, nie zdążył jeszcze opaść. Oboje byliśmy nerwowi, naładowani jak okładki kondensatora. By wyrównać ładunki i wrócić do stanu harmonii, potrzeba nam było krótkiego spięcia.

Kasia zerknęła nerwowo w obie strony na ścieżkę biegnącą obok jej domku - na ścieżce nie było nikogo, po czym spytała:

— Przynieść ci coli z lodówki?

— Właściwie, przyszedłem tylko na chwilę, ale jeśli możesz — wydukałem, nie wiedząc jeszcze, jak się zachować.

Z jednej strony widziałem, że dzieliła nas emocjonalna przepaść. Z drugiej strony, nie była to świeża rozpadlina. Przez noc, zdążyła zerodować. Bałem się tego spotkania, ale jednocześnie cieszyłem się na nie i czułem, że w sercu Kasi panował podobny chaos. Wreszcie, Kasia siedziała półleżąc dwa metry przede mną, ubrana w tę samą błękitną sukienkę na granatowych ramiączkach, którą miała na sobie, kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy. Chciałem ją wziąć w ramiona, poluzować wiązanie sukienki, zsunąć ramiączka i wycałować jej cały dekolt. Kasia nie mogła nie zauważyć tych moich chęci. Pożerałem ją przecież wzrokiem i świadomość mojego rosnącego pożądania musiała jakoś na nią działać. Tym nie mniej, wstała, obróciła się na pięcie i zniknęła w progu domku.

Nie zaproszony, wszedłem za nią. Gdy otwierała lodówkę, złapałem ją za pośladek. Gdy się raptownie odwróciła w moją stronę, jęknąłem: 

— Kasiu.

— Co robisz?! — warknęła na mnie.

— Kasiu, proszę nie gniewaj się. Wszystko ci wyjaśnię — zaskomlałem.

— No dobrze... Co masz w tej torbie? — spytała wskazując na reklamówkę, którą ściskałem w garści.

— Chciałem ci coś zostawić na pamiątkę. Tu jest prezent.

— Naprawdę?! — udała zaskoczenie.

Być może wcale nie liczyła na prezent i rzeczywiście była mile zaskoczona tym, że zapowiedź Natalki stała się realnością. Wyciągnąłem album i wręczyłem go jej niepewnym ruchem ręki.

— Proszę, Kasiu, i jeszcze raz przepraszam.

— Nie ma za co, Marcinku. A powiesz mi, co się właściwie wczoraj stało?

Zacząłem od samego początku, od pierwszej eskapady do Wenecji. Przyznałem się do tego, jakie miałem wrażenia obserwując Kasię na gondoli. Do tego, że me myśli wtedy dotyczyły wyłącznie jej ciała, że wpatrywałem się w dekolt i na rąbek spódniczki, w oczekiwaniu, że wiatr odchyli kawałek materiału, ukazując mi jej bieliznę. Słuchając tych wyznań, Kasia wyprostowała plecy, odchyliła głowę do tyłu, wypięła pierś do przodu, przybierając pozę pełną dumy. Położyła ręce na biodra i zaczęła bezwiednie obracać tułowiem, na przemian w prawo i w lewo, co jeszcze bardziej podkreśliło wyraz jej samozadowolenia. Wyglądała pięknie i wyzywająco.

Następnie przeszedłem do wyjaśniania przyczyn swojej frustracji. Mówiłem o tym, że Kasia, skupiając się na zabytkach, udzielała mi coraz mniej uwagi, co było bolesne w zestawieniu z moimi pragnieniami. Niemożność fizycznego zbliżenia, w warunkach wycieczki z rodzicami, była argumentem na wskroś absurdalnym, bo przeczącym logice i zdrowemu rozsądkowi, i nie była w stanie niczego wyjaśnić. Ilekroć bym go nie powtórzył, zmieniając tylko słowa, przekaz był ten sam - tłumaczenie było mętne i wprawne kobiece ucho słyszało, że kruczę, kręcę i coś próbuję przemilczeć. O, na co jak na co, ale na męskie ściemnianie, baby mają wyczulone zmysły. Musiałem więc być bardziej konkretny. Zabrzmiały pierwsze oskarżenia. Ja mówiłem, że Kasia w jakimś konkretnym miejscu przestała zauważać moją obecność, a ona broniła się, że "nie, to nie tak". Ja przyznawałem jej rację, wskazując, że winna była moja nienasycona chuć i jej atrakcyjność fizyczna, co na nowo podbudowywało ego dziewczyny. W ten sposób wracaliśmy do punktu wyjścia. Nasza rozmowa zaczęła przypominać karuzelę. Zupełnie jałowo, kręciliśmy się w kółko przez wiele minut, stopniowo tracąc cierpliwość. Przy tym, rosnącym zacietrzewieniu żadne z nas nie umiało ustąpić. Głupie to, bo wcale nie chcieliśmy się kłócić. Ja, przynajmniej, nie chciałem. Chciałem się kochać.

W końcu nie wytrzymałem i wspomniałem o uczuciu zazdrości bardziej konkretnie. Zarzuciłem Kasi, że przymilając sie i robiąc maślane oczy, kokietowała mojego ojca. To był argument z gatunku tych poniżej pasa, jaki nie miałby prawa paść w dyskusji rozsądnych i szanujących się nawzajem ludzi. Reakcja Kasi była natychmiastowa. Nim zdążyłem dokończyć myśl, jej mina zrzedła, prawa ręka zaczęła nerwowo odgarniać włosy z czoła, a w oczach pojawiło się przerażenie. Byłem pewien, że lada moment Kasia wrzaśnie: "Zjeżdżaj, dupku!" i że zostanę wyrzucony na zbity pysk, jak nakazuje w takiej sytuacji tradycja, rozum i sprawiedliwość.

Kasia zrobiła jednak coś zupełnie innego. Zamiast przekląć mnie na wieki wraz z moją chorobliwą zazdrością, zaczęła wołać, emocjonalnie, jakby się czegoś bała, czuła się winna i chciała mi tę winę jakoś wynagrodzić:

— Och, nie! Marcinku, to nie prawda. To nie tak! Och, przepraszam. Kocham cię! Marcinku, nie będziesz się gniewać? Nie gniewaj się, proszę...

Zaczęła zaprzeczać i przepraszać jednocześnie. Zaprzeczać - czemu? Przepraszać - za co? Za niesłuszne oskarżenie? Za niewinność? Zupełnie przestałem rozumieć i ją, i siebie.

Wtem, widząc moje zmieszanie i dezorientację, Kasia sięgnęła rękami za głowę i pomajstrowała palcami w okolicy karku. Z początku, nie zorientowałem się, co zrobiła. Dopiero, gdy chwyciła palcami za dół sukienki stało się dla mnie jasne, że postanowiła odważnym czynem potwierdzić znaczenie swych słów i wzmocnić wiarygodność swych zapewnień o wierności i żywionym do mnie uczuciu. Błyskawicznie uniosła suknię do góry i przesadziła ją przez głowę.

— Wierzysz mi teraz, Marcinku? — spytała stojąc przede mną w samych majtkach, w kuchni, proszącym wzrokiem patrząc mi w twarz i w dłoniach trzymając, zdjętą właśnie sukienkę.

Prawie naga, z nieszczęśliwą miną była jednocześnie przepiękna, podniecająca i wzbudzała litość.

Co miałem zrobić? Powiedzieć, że wierzę i kazać się ubrać? A może zażądać jeszcze bardziej przekonujących dowodów? Jakich? Zdjęcia majtek? W pełni uległego klęknięcia przede mną? O nie. Będąc uprzejmym człowiekiem, wziąłem z jej rąk sukienkę, by uwolnić ją od zbędnego ciężaru i łagodnym głosem poprosiłem:

— Chodźmy do pokoju.

Głupio by było przecież, gdyby ktoś nas wtedy zastał w kuchni, na dodatek w takiej sytuacji.

Po dotarciu na łóżko Kasi, wpadliśmy sobie w ramiona i zaczęliśmy się namiętnie całować.

— Gdzie jest twój tata i Damian? — spytałem, przerywając pocałunki.

— Na plaży — odpowiedziała Kasia, wypuszczając na moment mój język spomiędzy swoich warg.

— Dlaczego nie poszłaś z nimi? — spytałem, wykonując okrężne ruchy językiem wokół jednego z sutków, po każdej sylabie zmieniając kierunek rotacji.

— Mogę chyba być czasem niedysponowana, prawda?

— Masz okres? — spytałem rozczarowany.

— Nie, Marcinku. A chcesz to zrobić?

Niestety, pytanie to nie brzmiało jak propozycja. W jej głosie obecny był wyraźny lęk.

— Chcę, Kasiu. Ale nie musimy nic robić na siłę. Przecież wiesz.

— To dobrze — odpowiedziała, nie do końca jeszcze uspokojona. — Marcinku, jak chcesz, zrobię ci loda!

Kompletnie mnie zatkało i nie wiem z jakiego powodu bardziej. Czy treść propozycji, czy wulgaryzm, dotychczas nie występujący w słowniku Kasi, wywarła na mnie bardziej piorunujące wrażenie. Tak, czy inaczej, nie zdążyłem odpowiedzieć nic, nim Kasia kucnęła obok mnie i rozpięła suwak mych szortów. Nie miałem siły, by zaprotestować. Uczynnie pomogłem Kasi obnażyć mój klejnot, spytałem od jak dawna była sama (by oszacować, ile czasu mogliśmy przeznaczyć na pieszczoty, bez ryzyka, że zostaniemy nakryci) i pozwoliłem jej przystąpić do pierwszego w życiu, obojga z nas, fellatio. Łatwo nie było, ale wspólnymi siłami, osiągnęliśmy sukces.

Pomyślicie pewnie, że wyszedłem od niej szczęśliwy? Bynajmniej! Po raz drugi kończyliśmy z wytryskiem (poprzednio miał miejsce do wody), ale bez obopólnej satysfakcji. Ja miałem niedosyt, zostawiając cipkę Kasi w stanie dziewiczym, a Kasia znów nie dostała ode mnie orgazmu. Taki był koniec naszych wspólnych wakacji.


10. *** Dzień 2. Trochę inaczej. ***

Mam jeszcze jedno wspomnienie, związane z tamtymi wakacjami. Ponieważ nie pasuje ono do reszty opowieści, musiałem zostawić je na koniec.

Zza okna dobiegały niewyraźne strzępy rozmowy, toczonej przez moich rodziców z jakimś, nie znanym mi męskim głosem. Nagle otworzyły sie drzwi i coś zaczęło szarpać mnie za rękę. Wymamrotałem coś i przekręciłem się na bok, odwracając się plecami do osoby, zakłócającej spokój. Ona jednak nie dała za wygraną. Położyła się obok mnie, ściśle przylegając brzuchem do mych pleców i jednocześnie spychając mnie na skraj wąskiego łóżka.

— Staruchu, wstawaj! Słyszysz? Wstawaj! Nie udawaj, że śpisz. — Usłyszałem szept Natalki, lecz jeszcze nie skojarzyłem, że był to głos osoby, panoszącej się na moim łóżku i bezczelnie wpychającej mnie na ścianę. — Staruchu, wstawaj! Pan Waldek przyszedł. Marcin, no! Rodzice cię wołają. - Natalka kontynuowała głośne szeptanie, ponownie szarpiąc mnie za ramię.

Osoba ta, wreszcie, spróbowała przekręcić mnie z powrotem na plecy, a gdy jej się to nie udało, przygniotła mnie sobą i przysunęła usta prosto do mojego ucha. Bokiem zgiętej w łokciu ręki, przez moment poczułem wyraźny ucisk dziewczęcej piersi, a do ucha, wraz z ciepłym, wilgotnym powietrzem, świeżo wydechniętym z płuc, wpadły słowa:

— No, obudź się, Staruchu! Bo cię ugryzę!

Jak powiedziała, tak i zrobiła. Chwyciła w zęby część małżowiny i zacisnęła szczęki, aż mi zachrzęściło w uchu.

Ten zgryz obudził mnie błyskawicznie i przywrócił mą świadomość fizycznej rzeczywistości. Z premedytacją pozostałem w bezruchu przez jeszcze kilka sekund, prowokując siostrę do powtórnego ugryzienia, a kiedy Natalka, dysząc ciepłym powietrzem ponownie objęła zębami część mojego ucha, obróciłem się gwałtownie, łapiąc ją za boki i łaskocząc pod żebrami i gdzie tylko popadnie. Przez chwilę mogłoby się wydać, że jak wystraszona kura, uniosła się nade mną, energicznie machając skrzydłami. Następnie opadła na mnie okrakiem i znów podfrunęła pod wpływem kolejnej fali łaskotek, aż wreszcie, zmęczona niekontrolowanym śmiechem oraz nieskutecznymi próbami obrony przed moimi wszędobylskimi palcami, na przemian i bez ostrzeżenia, boleśnie wpijającymi się pod żebra i lekko ugniatające ją pod pachami, osunęła się na mnie całym ciałem.

— Osz ty, Glizdo! — zawołałem głośnym szeptem. — Mów teraz, co się dzieje. — Po krótkiej przerwie niezbędnej do jako takiego uregulowania oddechu, na kilka sekund wznowiłem łaskotki, po czym, chwyciwszy Natalkę za biodra, zsunąłem ją z siebie i ułożyłem na wznak na łóżku.

Gdy przestała się śmiać, powtórzyła, że przed domkiem rodzice rozmawiali z panem Waldkiem, czyli mężczyzną, którego rano widzieliśmy w restauracji. Celem jego wizyty było zapoznanie się z kempingowymi sąsiadami, którzy, podobnie jako on, przybyli nad morze z nastoletnimi dziećmi oraz przedstawienie nam – mnie i Natalce, latorośli tegoż pana Waldka – Kasi i Damiana. Według słów Natalki, miałem natychmiast wyjść przed domek i dołączyć się do rozmowy.

Klęcząc nad nią, patrząc z góry, mogłem rzucić okiem na pokój. Na szafeczce obok łóżka leżał przewodnik po Wenecji, a pod łóżkiem, na podłodze spoczywała komórka. Nie pamiętałem, czy ją tam położyłem specjalnie, czy też wypadła mi z ręki, kiedy usnąłem. Jeśli miałoby się okazać, że prawdziwy był drugi wariant, musiałem podnieść i schować telefon, zanim zainteresowałaby się nim Natalka. Dla naszego obopólnego dobra byłoby lepiej, by nie dane jej było przypadkiem odkryć, na jakie strony wchodziłem, surfując po Internecie tuż przed zaśnięciem. Spojrzałem jeszcze raz na Natalkę, zwracając szczególną uwagę na jej potargane włosy, na koszulkę, wysoko podwiniętą w wyniku naszej szamotaniny, tak że cały brzuch, aż do pierwszych żeber pozostawał niezasłonięty, na klatkę piersiową z dumnie wyprężonymi piersiami, skrytymi pod białym staniczkiem oraz na gładkie, szczupłe nogi, w szerokim rozkroku. Przez tę krótką chwilę, podziwiałem urodę swej młodszej siostry, ciesząc się za nią, że tak bardzo wyładniała i że, bez wątpienia,wyrastała na bardzo atrakcyjną kobietę, i zazdroszcząc jej przyszłemu chłopakowi, przed którym dziewczyna odkryje kiedyś — nie wiadomo kiedy – uśpionego jeszcze demona seksu. Jednocześnie poczułem smutek i żal, że w tej frywolnej pozie nie leżała przede mną Kasia.

Wreszcie, zszedłem z łóżka, schowałem telefon do kieszeni i skierowałem wzrok w stronę uchylonych drzwi od pokoju. Wystraszony, że cała ta letnia przygoda z Kasią, tak jak ją opisałem powyżej, mogłaby być tylko sennym urojeniem, rzuciłem okiem na łóżko, z którego właśnie leniwie podnosiła się Natalka, i zrobiłem krok przez próg drzwi.

Na tym się kończy to, niemiłe w finale, wspomnienie. Całe szczęście, że był to tylko zły sen, który nawiedził mnie w nocy po naszym pierwszym spacerze, połączonym z niezaplanowaną kąpielą w morzu i potajemnym, podwodnym macaniem jej obnażonego biustu.Od tamtej pory, ten horror nocny męczył mnie wielokrotnie, nawracając w różnych odstępach czasu i podstępnie siejąc zwątpienie w prawdziwość wakacyjnych wspomnień.


11. *** Po wakacjach ***

Po powrocie do kraju, telefonowaliśmy z Kasią kilka razy. Trochę dłużej trwała nasza korespondencja na Facebooku. Tym niemniej, zaraz po wakacjach życie wciągnęło nas w swoje wiry i dość szybko nasze zainteresowanie sobą, nie podsycane częstymi spotkaniami, przygasło.

Na studniówce zostałem pocałowany przez koleżankę z klasy. Powiem więcej, przez nasze klasowe bóstwo – piękną, rezolutną, miłą, choć często pyskatą i zarozumiałą Justynę. Dziewczyna miała w zwyczaju kusić chłopaków zalotnym spojrzeniem, przesłodzoną barwą głosu i dwuznacznymi komentarzami, sugerującymi różne sprośności, by wkrótce potem okazać się zimną i niedostępną. Niemniej, miałem wrażenie, że każdy, kto zamienił z nią choć jedno słowo, zaczynał myśleć o tym, jak pokonać tę jej przewrotność natury i zaciągnąć ją do łóżka.

Pocałunek Justyny okazał się na tyle skuteczny, że zaczęliśmy się razem uczyć do matury. Szybko się zorientowaliśmy, że wiedza najskuteczniej wchodzi do głowy w pozycji horyzontalnej i że łóżko, stojące w pokoju Justyny, idealnie pasowało do naszych potrzeb edukacyjnych. Miało tylko jedną wadę — skrzypiące sprężyny, ale ponieważ uczyliśmy się, kiedy nikogo poza nami nie było w domu, głośna muzyka sprężyn nikomu nie wadziła. Z pisemnego polskiego oboje dostaliśmy piątki, co dobitnie świadczy o właściwym wyborze metod samokształcenia. Egzaminy objawiły jednak pewną oczywistą prawdę, na którą wcześniej zupełnie nie zwracaliśmy uwagi — po maturze nie było już do czego się wspólnie uczyć. Poza tym, w trakcie naszych spotkań, dość szybko wyszło na jaw coś, czego nie miałem szansy dostrzec przed i podczas studniówki — Justyna nie była dziewicą.

W tych okolicznościach, zatęskniłem za świeżością i niedoświadczeniem Kasi. Podziękowałem Justynie za owocną naukę i wspólnie spędzone, przyjemne chwile,życzyłem jej wielu sukcesów w dalszym życiu i wysłałem Kasi krótki facebookowy list, opatrzony serduszkową ikonką. Następnego dnia rano siedziałem już w pociągu zmierzającym do miasta, w którym żyła. Nasze ponowne spotkanie, w bez mała rok po pamiętnych wakacjach we Włoszech, oraz nasz romans, trwający aż do dzisiaj, to jednak materiał na oddzielną opowieść.


12. *** Most. Teraz. ***

Teraz, zaś, stoimy we dwoje, w mroźne grudniowe południe, na cieszyńskim moście i wspominamy z nostalgią świat, w którym się wychowaliśmy, a który w tę sylwestrową noc, przy akompaniamencie fajerwerków i otwieranych z hukiem butelek szampana, dobiegnie końca. Po obu stronach rzeki, ekipy budowlane, pracujące w pocie czoła przez ostatni miesiąc, likwidują ostatnie zabezpieczenia i rusztowania, przygotowując nowo postawione niewysokie budynki do eksploatacji. W środku, przy zapalonych światłach, kręcą się już ludzie w mundurach, a o północy, kolejna zmiana mundurowych, rozpocznie regularną pracę. Strefa Schengen, przynajmniej dla nas — środkowych, do niedawna, Europejczyków, definitywnie wyzionie ducha, a wraz z nią skończy się też epoka transalpejskich podróży, wakacji nad Adriatykiem oraz bezpiecznych powrotów do kraju.

Mam ze sobą, jako relikwię, oficerskie buty pradziadka. On też był w tym miejscu, AD 1938, dokładnie osiemdziesiąt lat temu, w tych właśnie oficerkach na nogach. Zmierzał w tym samym co my kierunku. Tak oto, historia zakreśla dziś koło. On przybywał tu jako bohater, zdobywca, wyzwoliciel uciemiężonych, a ja jako zwykły uprchlík. Nic to, tak już jest z historią, że niczego nie uczy i lubi się powtarzać - jako żałosna farsa albo komedia. Żegnaj więc, kraju Jana Pawła, witaj swobodna (jak długo?) ziemio mistrza Jana. Na ciąg dalszy opowieści o Kasi zapraszam do naszej nowej hospůdki U Katky.

(2016 rok)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz