15 Tamuz 4874 (AD 1114, 22 czerwca), cela mnicha Galla
https://www.studentville.it/studiare/ il-nome-della-rosa-commento-del-libro-e-recensione-del-film/ |
- Co każesz uczynić, czcigodny Panie?
- Udasz się z samego jutra do benedyktynek; święty
Benedykcie módl się za nami; do matki Scholastyki i uprzedzisz najgrzeczniej,
jak umiesz, z tysiącem pokłonów i półtuzinem hebrejskich brakteatów w dłoni, że
pilnej pomocy nam trzeba. Scholastyka pewnikiem przychylna nam będzie. Ważne
byś rozmówił się z nią przed prymą. Wtedy do kaplicy na modły cię zaprosi, byś
uznał okiem swym roztropnym, która z siostrzyczek najbardziej przydatną nam być
może. Wskażesz palcem na jedną z tych nowych, co przed miesiącem z Ziemi
Sandomierskiej je byli przywieźli. Najlepiej tę wysoką, co ma nogi długie jak
sarnie racice, a gębę gładką i krągłą jak owoc jabłoni. Powiesz, że chcę ją
widzieć u siebie w celi do modłów popołudniowych. Razem z nami będzie śpiewać święte
psalmy nony. Być może zostanie u nas także na nieszpory. Do komplety jednak
dawno już na powrót w klasztorze będzie.
16 Tamuz 4874 (wigilia św. Jana)
Nazajutrz
Sobierad wypełnił powierzoną misję. Przed godziną dziewiątą (według rachuby
żydowskiej) przyprowadził nowicjuszkę do celi magistra, pisarza i tajnego
doradcy księcia Kazimierza.
http://procproto.cz/zajimavosti-a-novinky/ vyresi-problemy-jeptisek-antikoncepce/ |
- Wiesz zapewne, jak wielki to zaszczyt służyć panu
tak mądremu jakim jest nasz magister? – zwrócił się do dziewki półgłosem, jakim
rozmawiają wtajemniczeni w magiczne dzieła. Tudzież gadałki, wróżbitki i
wędrowni kaznodzieje.
- Nigdym o niem nie słychała. Matka przełożona jen
rzekła, że pan to znaczny i księcia miłościwie panującego sobiesiednik. Jeszcze
mi rzekła, że tajemnicy największej mam dzierżyć to spotkanie, by wrogowie
księcia i szpiegi niczego nie baczyli. Cóż to za tajemna persona ać ważna, ten imć
pan magister?
- Roztropnie ci rzekła matka Scholastyka. To Gall,
mąż pobożny a wielce uczony. Zna obydwa Pisma, jerografiję, mowę a obyczaje
dalekich ludów i historyję jak nikt inny w świecie. Może tylko w dalekiej
Latecyi, sławnej prastarych Paryzów stolicy, lub w Al-Kahirze - mieście żadnem chreścijaninem z Europy niewidanym,
znalazłby się ktoś równie mądry jak nasz pan magiser. Więcej ci o Gallu rzec
nie mogę. Jen tyle, że słuchać się go należy, nie bacząc na nic, i najlepiej milczeć.
Przysięgnij teraz na Jezusa rozpiętego na krzyżu i wszystkich świętych, że nikomu
ni słowa nie rzekniesz o dzisiejszym widzeniu.
- Klnę się na Krzyż Pański i zastępy Świętych w
niebie. Wierzę matce Scholastyce pobożnej i tobie, szlachetny panie. Nie powiem
nikomu.
- Szlachetnym nie jest. Jam jako i ty nie z rycerzy lecz
z prostego ludu chrześcijańskiego. A i pan magister też z kmieciego domu
wyszedł. Tylko z woli Opatrzności i dzięki Łasce Wszechmogącego zgłębił wiedzę
mędrców i aniołów. Ale o tem ostatniem cichosza! O niczem nie wiesz.
- Jak każesz, panie.
W celi kronikarza
- Pochwalony niech będzie na wieki Pan Jezus ukrzyżowany
i trzeciego dnia cudownie zmartwychwstały! – Gall przywitał sługę radośnie z
bigoteryjną pobożnością, jakiej nie powstydziłby się nawet biskup Wojciech,
legendarny misjonarz Polan i Prusów.
- Na wieki wieków, czcigodny Panie – ukłonił się w
pas Sobierad.
- Jakężm rad cię widzieć, dziewico pobożna – Gall
przywitał też nowicjuszkę, mimo że nie nie musiał udzielać jej uwagi - Sobieradzie, nagroda w niebiesiech cię czeka, a i ta doczesna
cię nie ominie. Sprawiłeś się przednio. Zasiądź teraz za ławą. Będziesz pisać.
A ciebie jak zwą? – odezwał się znowu do długonogiej dziewki w habicie.
- Malina, czcigodny panie.
- Słodziuchne masz imię, Malino – odpowiedział Gall,
rozszerzając na moment usta we wcale niepobożnym uśmiechu. - Przystąpmy już do rytuału.
- Co mnie czynić trzeba? – spytała Malina.
- Stać nieruchomo – polecił Gall, ująwszy dziewoję za
ramiona, poprowadziwszy na środek i skierowawszy bokiem do niewielkiego okna i
pulpitu skryby. – Wpierwej unieś ręce do nieba – polecił i zaintonował psalm
mnisim tenorem: Domine, labia mea aperies.
Et os meum annuntiabit laudem tuam. [Panie, otwórz moje wargi, a usta me
będą głosić Twoją chwałę] Śpiewaj ze mną – polecił Malinie – a ja zbadam twą
duszę poprzez suknię twoję: Venite,
exultemus Domino, venite adoremus... [Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu,
przyjdźcie, uwielbiajmy...]
Gall,
przymknąwszy powieki, z wyrazem skupienia i podniesionego przejęcia na twarzy
przystąpił do badania duszy. Położył dłonie na biodrach Maliny. Zaczął wodzić rękami,
lewą przesuwając na brzuch, prawą na plecy nowicjuszki. Okrążał talię najpierw
zgodnie z ruchem cienia na zegarze słonecznym. Doszedłszy do pępka i podłużnego
wklęśnięcia na plecach odwrócił kierunek badania. Dziewczę prawie nie drgnęło.
- Memento mori –
mruknął Gall łacińską sentencję, niezwiązaną ani z badaniem duszy, ani z
zaplanowanym rytuałem. Tylko kształt ciała młodej służebnicy pańskiej przywiódł
mu na myśl upływanie czasu. A może sam Pan Bóg mimowolnym skojarzeniem
postanowił ostrzec wiernego sługę? – Klepsydra. Malino, wiesz co to jest
klepsydra?
- Wiem, panie – szepnęła nowicjuszka posłusznie,
pełna wiary w wyjątkowość tajemniczego mnicha.
Sobierad,
skrobiąc piórem po pergaminie, notował każde słowo.
- Szeroka w biodrach, wąska nad biodrami, wyżej znów
szeroka, jesteś jak klepsydra, Malino. Swym idealnym ciałem chwalisz Pana. W
pełni nadajesz się do rytuału. Ora et labora, in secula saeculorum. Benedictus qui
venit in nomine Domini.
[Módl się i pracuj, na wieki wieków. Błogosławiony, który
idzie w imię Pańskie.]
- Amen –
odpowiedziała Malina egzaltowanym szeptem. Szczęśliwa, że dane jej było obcować
z tak mądrym i pobożnym człowiekiem, jakim się okazywał książęcy pisarz.
Tymczasem Gall
zadowolony reakcją nowicjuszki kontynuował badanie. Lewą rękę trzymając za
biodro, prawą dłoń stopniowo przesuwał do góry. Wodził palcami wzdłuż każdego
napotkanego żebra. Gdy dotarł do miejsca, gdzie żeber już nie czuć pod skórą,
bo przykrywa je pulchna tkanka właściwa dziewczętom i kobietom, Malina drgnęła.
Zacisnęła usta i powieki. Łokcie przycisnęła do boków. Starała się z całych sił
stać nieruchomo, lecz w końcu uległa sygnałom czuciowym. Zatrzęsła się, z
trudem powstrzymując odruch śmiechu.
- Twe serce, Malino, jest czyste, lecz łaskotanie
zdradza, że jakieś myśli niedobre gnieżdżą się w wątrobie. Nie martw się. Wnet wypędzimy
szatana. Zaśpiewajmy psalm razem, od nowa. Domine,
labia mea aperies...
To
powiedziawszy, Gall wrócił do rytualnego badania i czyszczenia duszy posłusznej
nowicjuszki, swojej nowej muzy. Przy drugim psalmie poczuł mrowienie w
trzewiach. Wyraźny znak, że rytuał działa. Mrowienie to wystąpiło nawet
szybciej i było mocniejsze niż zazwyczaj. Zwykle jednak nowicjuszki i mniszki na
skórze miały skazy, pryszcze, piegi, krosty. Zwłaszcza Madżiarki, z czeska
zwane Uhrami albo Wągrami, wyglądały szpetnie. Przy nich prawie w ogóle nie
trzeba się było modlić dla obrony przez ziemskimi myślami. Ze strony Madżiarek
nie groziła szatańska pokusa. Lecz gładkolica Malina była zgoła inna.
Przy trzecim
podejściu, kiedy dziewoja powtórnie się zatrzęsła, zdradzając obecność grzesznych
myśli w wątrobie, mrowienie przybało tak bardzo na sile, że Gall się zląkł nie
na żarty. Dziesięć lat nie czuł ziemskiej chuci. Dziesięć lat zachowywał
czystość, by być godnym łask Opatrzności i móc tworzyć. Pisać kroniki na chwałę
Wiekuistego i księcia Bolsława, dobrego chlebodawcy. Aż tu nagle, wymacawszy
palcami pierś pod białym habitem, zechciało mu się tę pierś ścisnąć, pougniatać
w dłoni, jakby Malina była zwykłą dziewką a nie oddaną przez rodzica do
klasztoru żywą ofiarą złożoną Bogu. Mimowolnie przygniótł dłonią miękkie
ciało. Ledwie się powstrzymał od sięgnięcia drugą ręką po gorące łono.
Przerażony musiał natychmiast zmówić modlitwę:
- Pater noster,
qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum... [Ojcze nasz, któryś jest na niebiesiech,
niechaj się święci imię twoje...]
- Pater noster...
– powtórzyła Malina. Modląc się, pogładziła ręką to miejsce, skąd mnich w
popłochu zabrał swoją dłoń. Wypowiedziawszy amen
kończące modlitwę, spytała Galla nieśmiałym szeptem: – Panie, wybacz. Nikt mnie
jeszcze w ten sposób nie dotykał. Stąd zapewne to łaskotanie. – Skłamała. W
domu nie raz obściskiwali ją pachołkowie ojca, ale to były tylko niegrzeczne
zabawy. Chłopcy próbowali rozebrać dziewczęta, trzy córki rycerza, z których
Malina była średnia wiekiem oraz służące. Jak tylko któremuś się udawało poderwać
sukienkę, Malina, piszcząc, biła go po rękach i ratowała się ucieczką. Tym
razem nie mogła uciekać, a dotyk mnicha sprawiał przyjemność. Nie ziemską,
grzeszną. Metafizyczną. – Panie, będziesz mnie dalej badał?
– Tak,
moje dziecko. Pan Jezus uczył, że wyruszywszy w podróż, należy dojść do celu.
Nie godzi się uczniowi Chrystusa zatrzymywać w połowie drogi. – Gall powołał
się na sobie tylko znany fragment Ewangelii, wzbudzając jeszcze większy podziw
nowicjuszki.
– Jestem
gotowa, panie. – Malina odważnie wyprostowała plecy, opuszczając swobodnie ręce
wzdłuż tułowia.
– Śpiewaj
psalm, Malino, nie zgibaj się, nie wierć. Gdy dotrzemy do szyi, będzie po
wszystkim. Domine, labia mea aperies... - Gall jeszcze raz zaintonował pieśń z psałterza króla
Dawida.
– Domine, labia mea aperies... – cicho
zanuciła Malina. Na „et holocausta tunc
inponent” przerwała, prychając krótkim śmiechem. Do tej pory nie zdawała
sobie sprawy, że na sutkach też ma łaskotki. – Wybacz, panie. To się już nie
powtórzy.
– Nie
przejmuj się, moje dziecko. To grzech opuszcza wątrobę. Niedługo już będziesz
całkiem czysta – pocieszył Gall Malinę oraz samego siebie, kontrolnie spojrzał
na skrybę, by się upewnić, że chłystek nadal prowadzi protokół i nie oddaje się
nieroztropnemu myśleniu. – Domine,
labia mea aperies...
– Domine, labia mea aperies... – zanuciła Malina tym razem pełną piersią, z bogobojnym
przejęciem, dobywając głos z najdalszych głębi płuc, jakby śpiewała nie w
skromnej celi mnicha lecz w kościele, z chórem mniszek, sławiąc biskupa.
Wreszcie udało
jej się wystać do końca. I ani drgnąć nawet, kiedy mnich Gall palcami wodził po
czułych szczytach piersi. Malina nie dała też poznać, że to głaskanie wprawiało
ją w podniosły nastrój, ani że tarcie stwardniałych sutków o luźny materiał lnianego
habitu mocno wzmagało to mistyczne uniesienie.
– Wspaniale
się sprawiłaś, Malino – pochwalił Gall zadowolony, ale też zatroskany swoim
podnieceniem, ściskaniem w trzewiach, stanem rycerza sztywnego jak halabarda
oraz wrażeniem krążenia głowy. W tym stanie ducha powinien przerwać rytuały.
Modlitwą i dyscypliną z rzemiennych paciorków uspokoić organizm. Przystąpić do
pisania dopiero, gdy umysł oczyści się z myśli o ciele kobiecym i osiągnie stan
doskonale łaskawy, właściwy aniołom. Gall nie chciał jednak czekać. Pierwszy
raz od dziesięciu lat, odkąd doznał olśnienia, zgrzeszył niecierpliwością. - Jesteś czysta. Jesteś gotowa. Czy Sobierad, mój wierny
sługa, powiedział ci, na czym polega twoja rola?
– Nie,
panie. Wiem tylko, że się nazywasz Gall, żeś jest mężem wielce pobożnym i
mądrym, i że nikomu nie mogę zdradzić, żeś jest na zamku.
– Legnij
tutaj – polecił Gall, wskazując na pryczę pod ścianą. – Zdejmij chustę z głowy.
Nie wstydź się. Muszę widzieć twe włosy. Twym przeznaczeniem, Malino, jest być
mą muzą. A wszystko to na chwałę księcia Bolesława, Chrystusa i kościoła.
– Jak
rozkażesz, panie – Malina skłoniła głowę, ściągnęła welon, odsłaniając długi
śnieżnobiały warkocz spiralnie leżący na głowie jak wąż Eskulapa na górskiej
skale.
– Jesteś
doprawdy anielsko piękna – szepnął Gall, przycupnąwszy na pryczy obok Maliny.
Zaczął gładzić dziewczę po łydce. – Rzeknę ci parę słów o sobie i o mej misji,
żebyś wiedziała jak ważką jest twoja pomoc. Pomoc, o którą nie proszę cię ja;
jam jest jen nędzny pyłek na wietrze; lecz sam pan nasz, który jest na
niebiesiech.
Każdej muzie
mówił to zdanie, najszczerzej wierząc w jego prawdziwość. Sługa Sobierad znał
je na pamięć wraz z dalszą opowieścią. Czasami pisał protokół, wyprzedzając
słowa wypowiedziane przez Galla i nigdy się nie pomylił.
– Jam
jest jak ziarno piachu. Nic nie znaczę. Lecz Pan wybrał mnie spośród wielu
ziaren oddanych i posłusznych mu w pełni. W swej bezkresnej miłości do
wszelkiego stworzenia i do nas ludzi, stworzonych przecież na obraz i
podobieństwo Jego, pozwolił mi skosztować ze stołu nieskończonej mądrości. Wszechmogący
pokierował me kroki daleko, hen w odległe kraje. Pobywałem tedy na wyspie
zamieszkanej ludem dzikim, którego mężowie odziewają się w kiece z wełny owczej
zrobione. Najwyższą władzę u nich sprawują tak zwani druidowie. Pogańscy
magowie, którzy jak księża i mnisi w chrześcijańskich krajach, jak rabinowie i
jak uczeni imamowie poddani kalifowi, spełniają wolę jedynego Boga. Owi druidowie chronią
tajemnicę widzenia tego, co nastąpi. Tajemnicę, którą Pan w swej nieskończonej
mądrości nie zamierza wyjawić chrześcijanom. Tam właśnie, w dalekiej krainie
druidów dane mi było poznać magiczne rytuały i przez chwilę ujrzeć przyszłość.
Tam też rzekł do mnie anioł Gabryjel, bym udał się z powrotem do Europy, bym
przebył lasy, góry i bagna. Tak też żem uczynił, aż dotarłem na dwór księcia
Bolesława. Tutaj w Krakowie, i tylko tutaj ze wszystkich ziem podległych
papieżowi, działają czary druidów. Dzięki rytuałom, do jakich wnet przystąpimy,
zaglądam w przeszłość i przyszłość, w odległe czasy, i mówię, co widzę.
Sobierad mój wierny sługa wszystko skrupulatnie zapisuje. Tak powstaje księga.
Kronika i testament księcia Bolesława. Teraz już wiesz, Malino, jak ważka to
sprawa. Zapytam tedy, czy zrobisz wszystko, o co poproszę i czy przyrzekniesz
dochować tajemnicy?
– Tak,
panie. Przysięgam na mą cześć i duszę. Zrobię wszystko i nikomu nie zdradzę
tajemnicy. Niech tak mi święty Benedykt dopomoże. Amen.
– Pisz
tedy, Sobieradzie – zwrócił się Gall
do sługi uroczystym tonem. Wsunął rękę głębiej pod habit, złapał za kolano
jasnowłosej nowicjuszki, zamknął oczy i zaczął mówić. Głosem nieswoim, na
przemian wysokim i niskim, jakby to nie Gall mówił, lecz głos sam się dobywał z
jego wnętrza. Jeśli nie sam pan Jezus, to na pewno jakiś anioł bądź któryś z
licznych świętych dyktował, grał słowną melodię na strunach głosowych adepta
druidycznej magii. - Na chrzcie dano mi imię Sławko. Dopiero za murem
klasztora przezwali mnie Gallus, jako że głos mój wysoki piskliwemu pieniu
koguta wydawał się podobnym. Na wyspie odległej z Gallusa stał się Gall, przez zwyczaj
skracania wszelkich imion powszechny wśród tamtejszych Celtów. Jest to naród
bardzo skąpy w słowach, dlatego w przyszłości przez cywilizowane ludy Celtowie
zostaną przezwani Skątami, Skotami i Szkotami. Mój drugi przydomek tak samo jak
Gallus wyniesiony z klasztoru brzmiał Kurzygdęk. Ten jednak przydomek w
dalekich krajach okazał się nie do wymówienia. Przeto w klasztorach
niemieckich, poczynając od Bambergu, gdziem przeżył trzy lata, bracia często
wołali mnie Anonim. Tak też zostanie na wieki: Gall Anonim sum.
Gall zamilkł.
Sobierad na dole stronicy postawił grubą kropkę. Malina zwarła nogi, kolanami ściskając
dłoń Anonima. Nie miała już wątpliwości, do czego miał doprowadzić magiczny
rytuał.
Myślami na
chwilę wróciła do czasów, nie tak znów odległych, kiedy mieszkała w rycerskim
grodzie, do dwóch pachołków, którym wspólnymi siłami udało się ją obmacać
między nogami. Jeden wykręcał ręce, a drugi łapał za krocze. Jak zwykłą
dziewkę. Spowiednik poradził jej wtedy nie skarżyć się ojcu. Polecił modlitwę i
medytację o zwiastowaniu Przenajświętszej Panience. Jakoby archanioł Gabriel
nawiedził Maryję we śnie, przybierając postać urodziwego chłopca. Malina
przypomniała sobie tę spowiedź. Pod wpływem wspomnienia Gall zaczął jawić się
jej jako wysłannik niebios. Jurni pachołkowie, mądry ksiądz, decyzja ojca o
wysłaniu średniej córki do krakowskich benedyktynek, wreszcie to, że wybór
Sobierada padł akurat na nią: wszystkie fakty układały się w logiczną całość:
wolą Opatrzności było, by Malina spotkała Galla, sam Pan Bóg kierował losem
swej wiernej służki, przygotowując ją do magicznego rytuału. Podczas którego młoda
niewiasta miała ofiarować cnotę w dowód swej bezkresnej wiary. A archanioł
Gabiel pod postacią mnicha miał wystąpić w roli namiestnika Boga.
Uspokoiwszy w
ten sposób sumienie, Malina radośnie rozluźniła nogi, wypuszczając dłoń Galla z
potrzasku.
– Misterium
działa, moje dzieci. Sobieradzie, bierz nowy pergamin. – Mędrzec Anonim znów
poczuł wenę. Raptownie wsunął rękę głęboko pod habit Maliny, chwytając mocno za
krocze. Kciukiem naparł na najmiększe miejsce. Zachęcająco ciepłe i wilgotne.
Malina tylko
głośno westchnęła. Biodra samoistnie uniosły się, wychodząc na przeciw męskiej
ręce wcielonego anioła. Ciało pragnęło kontaktu z grubym kciukiem.
– Tak!
Widzę! Pisz, Sobieradzie! – zakrzyczał Gall głosem rozemocjonowanego koguta - Szare, gęste chmury, wichura, gradobicie. Nadejdą
ciężkie czasy. Hordy wilków opanują lasy, zbóje zadawać będą gwałt bogobojnym
kmieciom, palić domostwa, bezcześcić białogłowy. Dość! Dość! Nie pisz,
Sobieradzie! Muszę odetchnąć.
To
powiedziawszy, Gall, sapiąc jak po wyczerpującym biegu, wypuścił dziewczęce
krocze z garści. Zaczął głaskać łono. Delikatnie, bez pośpiechu. Stopniowo się
uspokajał, rozczesując włosy. Malina, również oddychając ciężko, z rozdziawioną
buzią pilnie śledziła ruchy mnicha. Również Sobierad nie spuszczał z oka
swojego mentora i jego nowej muzy. Wdychał słodki zapach kobiety,
anielsko-szatański, i podziwiał nieludzkie wręcz opanowanie starego Galla. Ktoś
inny już dawno by legł na dziewce i nie dostąpił łaski jasnowidzenia.
– Miłe
masz futerko, Malino – odezwał się Gall ponownie, tym razem zwyczajnym, ludzkim
głosem. – Jak myszka.
Przyszła mniszka
podziękowała mu niewinnym uśmiechem za tę niecodzienną pochwałę. Rozkraczyła
nogi, przesuwając pięty bliżej tułowia.
– Nie
uwierzysz, Sobieradzie. Za lat kilkaset ród ludzki zupełnie straci rozum.
Faryzeusze wymyślą nowy przyodziewek. Bielizną go nazwą. I przykażą białogłowom
dokładnie zakrywać srom i piersi. Zaprawdę powiadam wam, moje dzieci, w
szczęśliwych czasach żyjecie. Kiedy piczki i cyce są na wyciągnięcie ręki. A
dziewki chętnie dają upust chuci w ramionach mężów. Tak, tak, Sobieradzie,
piczki są nam dane od Boga – zabluźnił Gall w przypływie egzaltacji - A twoja cnotliwa picza, nadobna Malino, jest
magnificjentna. Zdejmij habit.
– Jak
każesz, panie – Malina błyskawicznie spełniła prośbę Galla, ufając mu bez
reszty. Naga legła na pryczy, czekając, aż anioł w ludzkiej skórze skorzysta z
gościny jej grzesznego ciała.
– Pisz,
Sobieradzie! – Ledwie spojrzawszy na Malinę, Gall miał nową wizję. – Król
czeski śmie się mienić panem Wiślan i Polan. Rycerstwo złoży mu pokłon. Wszudy
będzie się Czech panoszyć. I w dolinach – Gall pogładził Malinę po brzuchu. – i
na wyżynach – Jasnowidz przysiadł bliżej i nakrył dłońmi dziewczęce piersi.
Zaczął je ugniatać. Urabiał jak kucharka ciasto, z coraz większą pasją,
łapczywie.
– Panie!
– westchnął Sobierad zdumiony postępkiem mnicha. Zazdrościł.
– Czech
zawładnie Krakowem – kontynuował Gall niewzruszenie, zmuszając skrybę do notowania
przepowiedni zamiast przyglądać się magicznym rytuałom.
Gall oblizał
językiem spierzchnięte wargi, niechcący w sposób tak wymowny, że Malina musiała
szeroko rozkraczyć nogi. Odruchowo, nie rozumiejąc, co się dzieje, wyciągnęła
ramiona do mnicha. Bezwiednie wystawiła język, bezwstydnie i jawnie kusząc
mnicha cielesną rozkoszą.
– Waleczny
rycerz, piastowicz, da odpór Czechowi. – Gall dał odpór pokusie. Powstrzymał
chęć polizania dziewczęcego języka. – Ten niski książę, Łokietkiem zwany,
odbije ziemie piastowskie z rąk Przemyślida. Łokietek mały jak palec – Gall nie
mógł długo się bronić. Lubieżnie złapał za łono, środkowy palec zanurzając w
rozkosznej wnęce.
Ciało Maliny
napięło się jak cięciwa łuku.
– Tenże
Łokietek goniony przez Czecha schroni się w jaskini – Gall zaczął trzeć palcem
o ściany dziewczęcej jaskini. Mocno i głośno, jakby cała drużyna rycerska zajęła
górską grotę na nocne hulanki z nierządnicami. – Potem zaś wyjdzie z jaskini i
gradem strzał zaskoczy Czecha, zabije co do jednego wojów przeciwnika i odzyska
koronę.
– Panie!
– krzyknęła Malina wniebogłosy. Złapała Galla za nadgarstek. Z całej siły
przycisnęła rękę dającą rozkosz do łona. Jej biodra wykonały taniec, jakby ktoś
mocnym pchnięciem puścił w ruch wahadło. Wreszcie legła na plecach zmęczona
rytuałem, szczęśliwa, z błogim uśmiechem na ustach. Wdzięczna za rozkosz i za
zachowanie cnoty. – Bogu niech będą dzięki! – szeptem dała świadectwo wiary.
– Na
dziś koniec, moje dzieci – oświadczył Gall oszołomiony zachowaniem Maliny.
Przez dziesięć lat praktyk jasnowidzczych żadna muza nie złapała go za rękę.
Młode mniszki były zawsze posłuszne, doznawały uniesień, ale nigdy nie pomagały
pieścić sromu. Do końca rytuału pozostawały bierne.
– In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti - przeżegnał się Sobierad. Wystraszony, że w nocy sam nie
da sobie rady.
– Amen – odpowiedziała szeptem Malina.
– Ach,
dzieci! – zawołał pobłażliwie Anonim. Po czym zaśmiał się krótko, podciągnął
habit i legł na gołej dziewoi.
– Panie!
O, Boże! – zawołała Malina, samej nie wiedząc, czy bronić cnoty, czy w dalszym
ciągu okazywać posłuszeństwo staremu mnichowi. Płakać, czy się cieszyć.
Gall natomiast
zapomniał o Bogu. Wtargnął w dziewicę. Bezpardonowo wbił włócznię w miękkie
ciało. Jak sławny Bolesław ostrym mieczem oszczerbił złotą bramę. Na krótką
chwilę dostał się do raju. Skończył, zatapiając jaskinię życiodajnym płynem.
– Sobieradzie,
odprowadź Malinę – rzekł w końcu do sługi – podziękuj Scholastyce. – następnie
zwrócił się do nowicjuszki: - Malinko, jutro znów wyślę po ciebie Sobierada. I
pojutrze. I, jak Bóg da, jeszcze wiele razy. Tylko nie waż się zdradzić
tajemnicy misterium. Nikomu. Nawet przewielebnej matce przełożonej. Ani księdzu
podczas spowiedzi. Rytuał musi pozostać tajnym.
– Nikomu
nie powiem. Ufam ci, panie.
17 Tamuz 4874
Nazajutrz
Sobierad wziął przykład ze swego mistrza. Poradził sobie z pokusą w ten sposób,
że podwinął habit i przycisnął Malinę do kamiennej ściany klasztornego korytarza.
Bez najmniejszego trudu przemógł opór dziewoi, ledwie symboliczny.
Gall, nie
wiedząc o nikczemnym postępku swego sługi, odprawił rytuał ze bezczeszczoną
muzą. Bez skutku. Nie doznał widzenia. Na domiar złego Malina, oddając się Gallowi,
zaczęła szlochać. Zwątpiwszy w magię, rozumiała już, że obcując tego samego
dnia z dwoma mężczyznami, popełniła śmiertelny grzech cudzołóstwa. Że zgubiła
swą duszę na wieki.
Myliła się.
Bóg, widząc skruchę, wybaczył jej drobne przewinienia, wynikające przecież nie
ze złej woli lecz z wielkiej wiary i pokory wobec zrządzeń Opatrzności. Dał jej
zdrowego syna, którego Sobierad wychował na dobrego mnicha. Wraz ze święceniami
zakonnymi Malina przybrała imię Magdalena. Z czasem została nową matką
przełożoną.
Tylko Gallowi wymierzył
Bóg sprawiedliwość. Za profanację rytuału, za zerwanie pieczęci z dziewczęcego
kwiatu i za doznanie przy tym rozkoszy odebrał mnichowi dar widzenia. Wyrok
ogłosił, ukazując się we śnie grzesznikowi. Wyjaśnił, cytując samego siebie: „Ja
Jahwe, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym.“ Wiekuisty niczym zwykły śmiertelnik
chciał mieć Malinę tylko dla siebie.
Gall nie mogąc
pisać, wygonił skrybę, ostatnie karty pergaminu wrzucił do ognia. Umarł, nie
dokończywszy Kroniki. Książę Bolesław ze złości dostał szczękościsku, a wszystkich
uczonych posłał do czorta. Wraz z teologami i jurystami również medycy opuścili
zamek. Nie było więc komu wyleczyć szczęki księcia. Usta pozostały krzywe aż do
śmierci. W ten sposób dopełniła się jeszcze jedna z przepowiedni Anonima: Bolesława
przeszedł do historii jako Krzywousty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz