They’re always controlled. They’re always confined.
Controlled by their father until they’re a wife;
A slave to their husband the rest of their life.
[Joan Baez, The wagoner’s lad, 1961]
1. Oikos
Urodziłam się w Iconium, obecnie Claudioconium, w prowincji Lycaonia
w szesnastym roku panowania Cezara Augusta Tyberiusza. W Iconium spędziłam lata dziecięce i młodość, wyjątkową jak
na osobę mojego stanu i płci, o czym wiem teraz, lecz nie zdawałam sobie sprawy
wtedy, i opuściłam je na zawsze, uciekłam, mając lat osiemnaście.
Uciekłam samotnie, co też jest niezwykłym postępkiem dla kobiety.
Można powiedzieć, że całe moje życie to ucieczka. Taki
los sobie wybrałam. Przeżyłam to i owo, nie tak dużo i niekoniecznie to, co opowiadają o mnie w łaźniach i izbach dla służby wszędzie od Tracji i Pontu po Syrię. Spotkałam kilka
sławnych osób, poznałam ich sekrety. I straciłam wiarę w bogów i ludzi.
Umieram samotnie w ciemnej, głuchej jaskini dziesięć mil od miasta Seleucia w Cylicji, z dala od rodzinnego
domu. Umieram i piszę.
Piszę! Ja, kobieta. Nie wolny, bogaty człowiek, nie
filozof, nie urzędnik cesarski, lecz kobieta przeznaczona przez zwyczaj i prawo
nie do pisania lecz do posłuszeństwa i rodzenia dzieci. W mojej historii to
właśnie jest najbardziej niezwykłe. Nie cuda, których wbrew temu, co mówią
naiwni, nie uczyniłam. Nie czary, których się boją zabobonni tchórze. Umieram i
piszę. Piszę, więc jeszcze żyję. Piszę, bo ktoś mnie nauczył sztuki pisania. Moim
nauczycielem, moim mentorem, strażnikiem i obrońcą, prorokiem, mesjaszem i rządcą
mej duszy był Onesiphorus.
Niech Bóg, któremu służył wiernie, nagrodzi go nieprzemijającym zdrowiem,
szczęściem i świecącym tronem na niebie. I czterdziestoma anielskimi
dziewicami, by śpiewały mu rozkoszne pieśni i pieściły jego tors i członki, i w
ten sposób umilały mu nieziemską wieczność. Zasłużył na to bardziej niż dowolny
wędrowny prorok czy cesarski generał.
Należałam do domu ekwity Tytusa, zacnego
obywatela, kupca, którego pieczęć rozpoznawano w najdalszych zakątkach ziemi, w
miastach Syrii, na Krecie, w Egipcie i Judei. Moja matka miała na imię Theoclia. Rodzonego ojca
nie zdążyłam poznać. Umarł, gdy byłam dzieckiem. Wiem jednak, że pochodził z Edessy,
w swoim języku nazywał się Johanan, ale przyjął greckie imię Marcus. Nasz kyrios kupił go, bo potrzebował tłumacza w kontaktach z kupcami ze wschodu. Jak tylko
nabrał do mego ojca zaufania, uczynił go wolnym. Jestem więc córką metojka.
Miałam jeszcze dwie siostry: Zenobię i Zofię. Gdy opuszczałam dom, Zenobia
miała czternaście lat a Zofia niecałe trzynaście. Zaraz po mojej ucieczce
obydwie zostały wydane za mąż. Nie wiem, czy jeszcze żyją.
Korzenie Onesiphorusa sięgają natomiast Decapolisu w Judei. Znał grekę ale też pismo aramejskie. W domostwie Tytusa był
skrybą. Z mym ojcem łączyła go religia. Nie pragnął jednak wyzwolenia, nie
chciał się ożenić. Wyprosił za to dla siebie i dla mojego ojca pozwolenie na
składanie ofiar w synagodze.
Z czasem kyrios dał się przekonać do nawiązania
ściślejszych związków z Izraelitami i został prozelitą. Oczywiście nie
porzucił greckiej religii, czego żądają chrześcijanie. Nie zaniedbując żadnych
obowiązków wynikających z prawa, Tytus w imieniu całego domostwa publicznie składał
ofiary we wszystkich świątyniach i w ramach oikosu czcił pamięć
przodków. Najwięcej nadziei pokładał jednak w mocy boga narodów Izraela.
Onesiphorus był skrybą Tytusa. A ja zostałam jego pomocniczką. Mając dwanaście lat, potrafiłam już przyrządzać wszystkie tynktury niezbędne w warsztacie pisarskim, umiałam nanosić tekst na papirus i pergamin. Onesiphorus nauczył mnie też liczyć i czytać. Doceniwszy mój talent i oddanie, stopniowo wtajemniczał mnie w swoje sekrety. Krok za krokiem, w tajemnicy przed wszystkimi, łącznie z kyriosem i moją mamą, odkrywał przede mną litery obcych języków i z początku zupełnie niezrozumiałe obco brzmiące sentencje. Byłam zafascynowana jego wiedzą. Byłam szczęśliwa.
2. Onesiphorus
Gdy osiągnęłam czternaście lat, w moim życiu nastąpił
przełom. Najpierw usłyszałam od matki, że nie będzie mi wolno samej opuszczać
zabudowań należących do kyriosa. Następnego dnia zakaz objął już wszystkie
budynki i pomieszczenia z wyjątkiem kuchni, sypialni, którą dzieliłam z
siostrami i dwiema córkami pewnej niewolnicy, oraz warsztatu pisarskiego.
— Wiem o tym, kochana Teklo. Usiądź. Postaram się
wyjaśnić, o co chodzi — powiedział Onesiphorus, gdy się pożaliłam na oczywistą
krzywdę, jaka mnie dotknęła.
Ze smutkiem, jakiego nigdy wcześniej i nigdy potem nie
widziałam na jego twarzy, stwierdził, że pięknym kobietom źle się powodzi w
życiu. Im więcej piękna, tym gorzej.
— A najgorszy los spotyka piękne i mądre — powiedział.
— Bo są świadome swojego beznadziejnego położenia.
Nie rozumiałam, co złego jest w urodzie. Każdy przecież,
czy to kobieta, czy to mężczyzna, woli przecież wyglądać ładnie niż brzydko.
— Spójrz na siebie, kochana Teklo. — Onesiphorus
postawił przede mną duże srebrne lustro. — Co widzisz?
— Siebie widzę — odpowiedziałam. — Buzię, włosy,
szyję.
— Buzię i szyję gładką jak jedwab, bez skazy, bez
ani jednej krosty — poprawił Onesiphorus. — Włosy czarne jak heban, brwi
szerokie, usta jak mięsiste owoce figi, piersi jak soczyste brzoskwinie.
W ten oto sposób dowiedziałam się, że jestem piękna. A
dokładnie, że wyrastam na najpiękniejszą młodą kobietę w Iconium, albo wręcz w całej prowincji. Co z tego miało wynikać? W
zasadzie wszystko, co dotyczy mojego dalszego życia.
— Lada dzień staniesz się tak piękna, że żaden
mężczyzna nie będzie w stanie przejść obok ciebie obojętnym. Będziesz wzbudzać
pożądanie nie do odparcia przez zwykłego śmiertelnika — tłumaczył Onesiphorus.
— Poza domem byłabyś wystawiona na bezlik lubieżnych spojrzeń i bezwstydne
słowa. Obowiązkiem kyriosa jest chronić niewiasty znajdujące się pod jego
opieką. Musi dbać, by nie wystawiać ich na niepotrzebne podszepty Erosa.
Dotyczy to zwłaszcza pięknych dziewic. Dlatego nie będziesz opuszczać murów domostwa,
aż do zamążpójścia.
— Pożądliwe spojrzenia, lubieżne słowa? — zdziwiłam
się, nie mogąc czy też nie chcąc uwierzyć, że przyczyną mojego uwięzienia są
reakcje obcych mężczyzn. — Zawsze odwracam wzrok. Nie słucham nieprzyzwoitych
krzyków. Jestem na nie głucha.
— Do czasu, kochana Teklo — odpowiedział Onesiphorus
troskliwie. — Eros działa podstępnie. Zanim się spostrzeżesz, zwycięży. I
ulegniesz namowom jakiegoś pięknego mężczyzny. Dasz się uwieść.
— Skąd wiesz? Skąd kyrios może to wiedzieć?
— Nie wiem. Ale musimy tego uniknąć.
— Dlaczego, Onesiphorusie? Co aż tak złego jest w
podszeptach Erosa, żeby mnie więzić? Czyż kyrios nie czci Erosa i nie składa mu
ofiar na równi z innymi bogami? Czyż nie zamierza wydać mnie za mąż?
Pamiętam jak dzisiaj to pytanie. Na dźwięk własnych słów,
wzdrygnęłam. Doznałam olśnienia. Wtedy to pierwszy raz w życiu pomyślałam, że
wcale nie chcę zostawać cudzą żoną. Że nie chcę zmieniać swego życia, opuszczać
Onesiphorusa i nigdy więcej nie pisać, nie czytać i nie słuchać mądrych
opowieści.
— Oczywiście, że zamierza znaleźć ci męża. Taki ma
obowiązek — odpowiedział Onesiphorus, a jego twarz ozdobił łagodny uśmiech. —
Gdybyś była zwykłą dziewicą, już dawno byłabyś zaręczoną. Tylko że ty jesteś
niezwykle piękna. Tytus nie odda cię byle komu. Nie odda cię za darmo.
Wystraszyły mnie te słowa. Potwornie się przelękłam.
— Chce mnie sprzedać? Mam być niewolnicą? —
zapytałam pełna zwątpienia.
— Nie, kochana Teklo — odpowiedział Onesiphorus
rozbawionym głosem. — Tytus chce tylko, by twój przyszły mąż zapłacił cenę
odpowiednio wysoką do twojej urody. Posłuchaj: Sprzedając cię, mógłby uzyskać
więcej niż za zwykłego niewolnika, może nawet i pięć tysięcy sesterców. Wydając
cię za mąż, to on musi opłacić twój posag. Takie jest prawo. Straci dziesięć
tysięcy. W ostatecznym rachunku może jednak niczego nie tracić, a wręcz
solidnie zarobić na twoim zamążpójściu.
— Jak?
— Pomyśl, kochana Teklo. Wystarczy przecież, by
narzeczony zapłacił za twój posag niebezpośrednio. Powiedzmy, że Tytus sprzeda
mu statek zboża i otrzyma o dwadzieścia tysięcy sesterców więcej niż gdyby
sprzedał komu innemu. Odda dziesięć tysięcy z powrotem jako twój posag, a
resztę zostawi dla siebie. Przecież to proste.
— Dla kupca, to znaczy dla mojego przyszłego męża,
nie widzę pieniężnej różnicy. Za niewolnicę zapłaciłby tyle samo co za żonę —
zauważyłam trzeźwo. Może i byłam rzeczą, ale nie rzeczą bezmyślną i
niepotrafiąca liczyć.
— To prawda. Piękna żona powinna kosztować więcej —
odpowiedział Onesiphorus.
— Któż by się miał na to zgodzić? Nie lepiej kupić
sobie dziesięć niewolnic? — zapytałam, czując kiełkującą nadzieję, że plan
Tytusa może się nie udać.
— Ktoś bardzo bogaty. Ktoś, kto już miał dziesięć
niewolnic, lecz nie ma jeszcze żony. Ktoś, komu bardzo zależy na tym, by syn,
który po nim odziedziczy imię i majątek, był wyjątkowym mężczyzną, z wyjątkowo
pięknej matki. — Na szczęście siedziałam. Gdybym stała, na wieść, to nic że
oczywistą, że zamiast wieść ciekawe życie wśród ksiąg i zwojów mam rodzić,
cierpieć ból i być może umrzeć w męczarniach, niechybnie upadłabym na podłogę.
— Jesteś piękna, kochana Teklo. Twoja uroda dopiero zaczęła rozkwitać. Nie
trzeba się więc spieszyć z wyborem narzeczonego. Tytus na pewno zdąży znaleźć
takiego, co będzie mu odpowiadać. Chodzi tylko o to, żebyś nie straciła na
wartości. Żebyś zachowała czystość ciała czyli dziewictwo i czystość umysłu,
czyli nie dała się uwieść, nie pokochała nikogo niewłaściwego.
Zrozumiałam tego dnia dokładnie, co oznacza w praktyce,
że kobieta z natury swej lekkomyślna pozostawać ma pod ojcowską opieką kyriosa,
męża, lub, czego się miałam dowiedzieć kilka lat później, dorosłego syna, pod
warunkiem że sędzia lub cesarz ustanowi taką kuratelę.
Nie pozostało mi nic innego, tylko pogodzić się z losem i
cierpliwie czekać, aż kyrios wyznaczy mi przyszłego męża. Nie znacie dnia ani
godziny — mówią wyznawcy Christosa. Ja też nie wiedziałam, że na decyzję Tytusa
przyjdzie mi czekać aż cztery lata. Chyba najlepsze lata z całego mojego życia.
Zwolniona z innych prac, poświęciłam się służbie Onesiphorusowi.
Dobrze pamiętam dzień, kiedy zdradził mi sekret pocałunku pokoju, a następnie jeszcze tajny rytuał esseńczyków, essenoi. Tych samych, co źli ludzie coraz częściej przezywają nazaraioi i mandaioi, Że Onesiphorus był jednym z nich, jeszcze się nie domyślałam, mimo że wskazówek miałam pod dostatkiem. Dla przykładu, znałam już połowę z czterdziestu i czterech sentencji przeznaczonych dla nowicjuszy przystępujących do sekty. Nie rozumiałam w pełni, ale umiałam zapisać i wyrecytować po aramejsku, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogaty przez bramę do nieba. Wiedziałam, że członkowie nazywają się braćmi i że szczególną pozycją cieszą się bracia zwani świętymi lub nauczycielami, cadikim, którzy nie jedząc niczego poza ziarnami zbóż i owocami krzewów, pijąc wyłącznie wodę oczyszczoną na ogniu i modląc się z dala od ludzi, nie poznając kobiet, osiągają stan najwyższej mądrości. Wiedziałam też, że essenoi przykładają wielką wagę do czystości. Że codziennie zanurzają się w rzece i przed każdym posiłkiem obowiązkowo obmywają ręce, nogi i głowę. Że nie posiadają niewolników, lecz służą sobie nawzajem i od braci nie pobierają żadnych opłat pieniężnych. Wreszcie, że strzegą swoich tajemnic przed obcymi. Wiedziałam tak dużo i nie odkryłam tego, co leżało jak na otwartej dłoni. Dopiero przybycie Paulusa cztery lata później otworzyło mi oczy.
Tak więc, opowiadając kolejny raz o faryzeuszach, sadyceuszach i o essenoi, Onesiphorus wspomniał o pocałunku.
— Co to znaczy, że cadik przekazał pocałunek pokoju? — spytałam, płonąc z ciekawości.
— Nie powinienem ci tego mówić, kochana Teklo. To
rytuał, który powinien pozostać tajemnicą — odpowiedział Onesiphorus, jeszcze
bardziej rozgrzewając moją ciekawość.
— Proszę, Onesiphorusie. Dobrze wiesz, że nie
zdradzę nikomu żadnej z twoich tajemnic — zapewniłam mojego nauczyciela, za którym
bez wahania skoczyłabym w ogień i głębinę, gdyby było trzeba.
— Dobrze wiesz, kochana Teklo, że ja nigdy nie
wymagam i nie słucham żadnych obietnic — odpowiedział Onesiphorus. — Tym razem
też nie poproszę o żadną magiczną formułkę. Chcę tylko żebyś wiedziała, że ani
Tytus, ani Theoklia, twoja matka, ani twoje siostry i przyjaciółki nie mogą się
niczego dowiedzieć. Ich umysł nie dojrzał do patrzenia w głąb zamiast na
powierzchnię rzeczy i nie będzie w stanie zrozumieć sensu tego rytuału.
— A ja? Czy ja dojrzałam, Onesiphorusie? — spytałam,
nie bojąc się odpowiedzi.
— Zaraz się przekonamy. Wstań, Teklo — poprosił
Onesiphorus łagodnym głosem. — Pocałunek pokoju przekazuje się stojąc.
Polecił, bym opuściła swobodnie ręce i ani na chwilę nie
zamykała oczu. Nachylił się i pocałował mnie w usta, zostawiając mokry ślad na
moich wargach.
— Żartujesz sobie ze mnie, Onesiphorusie? To był
żaden rytuał tylko zwykły pocałunek jak na przywitanie. — Zaśmiałam się cicho.
— Masz rację, kochana Teklo. To nie był rytuał — odpowiedział
Onesiphorus, lecz nie wesoło, a z nadzwyczajną powagą. — Nie przelękłaś się.
— Nie. Ciebie się nie boję.
— Może powinnaś?
— Nigdy w życiu! — zapewniłam z pełnym przekonaniem.
— Więc dobrze, kochana Teklo. Pokażę ci ten rytualny
pocałunek. Ale tylko jeden raz dzisiaj.
Zgodziłam się na ten warunek. Onesiphorus kazał mi znowu
stanąć prosto z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia. Tym razem jednak miałam
zamknąć oczy i szeroko rozchylić wargi.
Onesiphorus przywarł do mych ust jak ośmiornica do kamienia.
Najpierw poczułam się, jakby chciał wyssać całe powietrze z mojego wnętrza.
Potem powoli wdmuchiwał swoje powietrze we mnie, cały czas szczelnie zatykając
mi buzię wargami. Na koniec wsunął we mnie język i wielokrotnie polizał,
zataczając koła wokół mojego języka. Robił to tak długo, aż się domyśliłam, że
ja też powinnam zassać powietrze, wdechnąć je z powrotem w usta Onesiphorusa i
zatańczyć językiem wokół jego języka. Okazało się, że to całkiem niełatwy
rytuał.
— Onesiphorusie, czy oni, ci essenoi, naprawdę się
tak witają? — spytałam, ciężko dysząc i nie dowierzając.
— Nie. Witają się normalnie jak wszystkie inne ludy.
Pocałunek pokoju to rytuał i jak każdy rytuał zarezerwowany jest dla
szczególnych okazji — odpowiedział mój nauczyciel. — Rozumiesz, dlaczego Tytus
nie może się o niczym dowiedzieć? Ani Theoklia ani nikt z naszego domostwa? —
zapytał, z przejęciem w głosie, oddychając równie niespokojnie jak ja.
— Chyba tak — odpowiedziałam. — Nikt inny się tak
nie całuje. I moim zadaniem jest pomagać ci w pracy, a nie całować i spędzać
czas na przyjemnych rozmowach.
— W ten sposób rzeczywiście nie całują się inni
ludzie, ale bardzo podobnie. Patrząc z daleka, nie sposób dostrzec różnicę —
powiedział Onesiphoros.
— Nigdy nic podobnego nie widziałam — stwierdziłam
zgodnie z prawdą i szczerze zdziwiona.
— Bo tak się całują mocno zakochani. Będący w mocy
Erosa Dziewica, która otwiera usta i wpuszcza do buzi język mężczyzny, przyznaje
temu mężczyźnie prawo do jej kielicha i zaraz przestaje być dziewicą — wyjaśnił
Onesiphorus. — Jest jednak zasadnicza różnica między pocałunkiem Erosa i
pocałunkiem pokoju.
— Jaka? — spytałam, coraz bardziej zdziwiona i
zaskoczona przebiegiem rozmowy o religii.
— Różnica tkwi w tym, co robimy z rękami —
odpowiedział cierpliwie mój sekreteny nauczyciel. — Zauważyłaś, że kazałem ci
trzymać ręce przy sobie? Ani razu się nie dotknęliśmy inaczej niż buziami.
— Tak? — odpowiedziałam niepewnie.
— Tak. Zobacz, kochana Teklo. — Onesiphorus położył
dłonie na moich biodrach. — Zniewoleni przez Erosa całują się w ten sposób.
Otwórz buzię.
Bez zastanowienia rozchyliłam usta najszerzej, jak mogłam.
Poczuwszy na sobie oddech Onesiphorusa, zamknęłam oczy, oddając mu moje wargi i
język w pełne posiadanie. Było mi przyjemnie. Serce biło, jakbym nie stała
nieruchomo w warsztacie, lecz biegła dookoła areny, umysł gonił myśli jedną za
drugą szybciej niż byłam w stanie się zorientować, czego dotyczą te myśli, a
jednocześnie czułam się beztrosko i bezpiecznie, nie pamiętałam o żadnych
zmartwieniach. Było mi dobrze.
Inaczej niż za pierwszym razem, Onesiphorus położył dłoń
na mojej piersi. Zaczął ją ugniatać. Po chwili drugą rękę wsunął mi między uda.
Zawinął sukienkę i palcami rozszerzył wejście do mojego kielicha. Poczułam, że
zaraz wniknie do środka. Nogi przestały się mnie słuchać. Nagle zrobiły się
słabe jak witki wierzby.
— Na bogów! — szepnęłam coraz mniej świadoma, co się
dzieje. Obiema rękami złapałam Onesiphorusa za szyję, żeby nie upaść.
Oparł mnie o stół i wciąż jeszcze trzymając mnie za
kielich, powtórzył, że podczas rytualnego pocałunku essenoi ręce należy trzymać
wzdłuż tułowia i uważać, by przez przypadek nie dotknąć brata lub siostry w
wierze.
— Zobacz, kochana Teklo — powiedział Onesiphorus,
jak tylko się co nieco uspokoiłam. — Jesteś taka piękna. Tak reaguje ciało
mężczyzny na pocałunek z tobą. — Podwinął tunikę, obnażając przede mną swój
członek.
— Piękny — powiedziałam szeptem, nie wiedząc jak się
zachować. — Duży. Czy to naprawdę może się we mnie zmieścić?
— Zmieściłby się bez problemu — odpowiedział Onesiphorus
z uśmiechem na ustach. — Twój kielich dojrzał już do miłości. Ale nie wolno nam
tego robić, jeśli mamy zachować czystość.
— Musimy? — spytałam naiwnie. Tak naiwnie, jak tylko
dziewica potrafi.
— Musimy — potwierdził Onesiphorus. Ale nie zakrył
członka. — Przypatrz się jednak — powiedział. — Tak wygląda mężczyzna
obrzezany. Twój przyszły mąż będzie zapewne gojem, nieobrzezanym. Zobaczysz
różnicę.
Nie chciałam o tym myśleć. O obcym mężczyźnie, jego
członku we mnie i o rodzeniu dzieci.
— Mój przyszły mąż? Czy już wiadomo, kto nim będzie?
— spytałam, zdając sobie sprawę z beznadziejności mego położenia.
— Nie. Jakiś czas jeszcze zostaniesz z nami —
odpowiedział Onesiphorus.
Przyjrzałam się jego twarzy. Wyglądała inaczej niż
zwykle. Zmarszczki na czole i policzkach stały się mniej wyraźne, prawie
znikły, szare brwi nabrały blasku, włosy zdawały się świecić, jakby były z
czystego srebra. Członek stał dumnie wyprężony.
— To dobrze — westchnęłam i podciągnęłam sukienkę, bezwstydnie
odsłaniając brzuch i nogi.
Nie wiem, czy coś przy tym pomyślałam. Pewnie nic, raczej
zrobiłam to bez zastanowienia. Ale jakaś logika w tym jednak też była. Skoro o
mojej cenie decydowało dziewictwo, chcąc się zbuntować, powinnam się go pozbyć.
Skoro musiał mnie posiąść jakiś mężczyzna, musiał wejść we mnie członkiem jak
pies w sukę, jak ogier w kobyłę, jak byk w jałówkę, to dlaczego by nie miał być
tym kimś człowiek, któremu ufam i którego kocham?
— Kochana Teklo — westchnął Onesiphorus. — Musisz mi
zaufać.
— Ufam.
— Duch musi pokonać ciało, kochana Teklo. Jeśli
chcesz żyć, musisz zachować czystość.
Na te słowa Onesiphorusa ogarnął mnie smutek. Zachować
czystość dla kogo, po co? Poczułam się odtrącona. Opuściłam sukienkę z powrotem
do kolan.
Onesiphorus postąpił jednak zupełnie odwrotnie. Zdjął
tunikę przez głowę, stając przede mną zupełnie nagim. Zdumienie odebrało mi
mowę.
— Przekażę ci pierwiastek życia — powiedział.
Wyjawił mi jeszcze jedną porcję tajemnej wiedzy esenów. Nie
zamierzał tego robić, ale mój smutek nie pozostawił mu wyboru. Wyjaśnił więc,
że podczas kochania mężczyzna napełnia kielich kobiety nektarem życia,
nasieniem. Nasienie kiełkuje, kobieta rodzi. Tyle wiedziałam sama. Nektaru
życia nie wolno marnować, to znaczy, nie wolno rozlewać, powiedział Onesiphorus.
Zniszczyć nasienie to dla eseńczyka to samo co zabić człowieka, bo w ten sposób
zmniejsza się zasób ludzkiego życia.
— Nie musimy marnować — powiedziałam nieśmiało. —
Nikomu nie powiem, kto napełnił mój kielich.
— Nie zmarnujemy i zachowamy czystość — odpowiedział
mój nauczyciel, wprawiając mnie w stan zupełnego osłupienia. — Zaufaj mi,
kochana Teklo — poprosił.
— Ufam.
— Zdejmij suknię.
Zdjęłam ją bez mrugnienia okiem.
— Przyjmując nektar do kielicha — mówił dalej Onesiphorus
— oddajesz swoje siły życia dziecku, które w tobie urośnie i które urodzisz.
Sprawiasz, że sama będziesz żyć krócej. Przyjmując nektar jako pokarm, przedłużasz swoje życie. Taka jest, moja kochana Teklo, największa tajemnica cadikim.
— Oni jedzą nasienie? — spytałam z niedowierzaniem.
Nigdy wcześnie nie słyszałam o takich praktykach. Z
nikim jednak nie byłam tak blisko jak z Onesiphorusem, a essenoi strzegą swych sekretów a nawet sam fakt istnienia sekty przed obcymi. Nawet wyznawcy Christosa.
— Jest taki rytuał — odpowiedział Onesiphorus.
— Jak długo żyją? — spytałam.
— Nie wiem. Ale też nie znam nikogo, kto by był
świadkiem śmierci świętego.
— A kobiety? Czy kobiety też piją nektar życia? Jak
długo żyją?
— Nie wiem, kochana Teklo. Wiem tylko, że prawa
sióstr nie różnią się od praw braci tak bardzo jak u Rzymian. Wszyscy eseni są
równi. Więc jeśli bracia mogą spożywać nektar życia, to siostry chyba też mogą
— odpowiedział Onesiphorus. — Chcesz spróbować?
— Chcę.
Onesiphorus posadził mnie na krześle. Poinstruował, jaką
mam przyjąć pozycję i co robić ustami i nakarmił pierwiastkiem życia.
— Wilk szczęśliwy i owca cała — powiedział po aramejsku,
gdy przełknęłam nektar.
Od tamtej pory w zamian za pomoc w przygotowaniu tinktur
pisarskich stary Onesiphorus karmił mnie nie tylko swą ogromną mądrością ale
też eliksirem długowieczności. Bardzo łatwo przywykłam do takiego życia.
Człowiek szybko przywyka do dobrobytu.
3. Paulus
Nieuchronny krach nastąpił dopiero cztery lata później. Kyrios
dobił targu z dopiero co owdowiałym ekwitą Tamyrisem, właścicielem odlewni
brązu.
— Dzisiaj ostatni raz pracujemy tylko we dwoje —
powiedział Onesiphorus wyraźnie strapiony. — Udało mi się przekonać Tytusa, byś
mogła przychodzić do mnie jeszcze przez trzy tygodnie. Tyle mamy czasu, by
przyuczyć kogoś, kto ciebie zastąpi. Wybrałem Zofię, twoją młodszą siostrę, bo
zostanie wydana za mąż później niż Zenobia. Gdy trzy tygodnie upłyną, nie
będziemy się już mogli widywać w pracowni.
Wiadomość ta trafiła mnie jak grom z jasnego nieba. Nie
wiedziałam co gorsze, umrzeć powoli w małżeństwie czy rzucić się głową w dół z
dachu. Chyba tylko szacunek do nektaru życia, którego marnować nie wolno, powstrzymał
mnie od samobójstwa. Wyznawcom Christosa, którzy przychodzą do mojej jaskini
szukając rady i pocieszenia, mówię, że uratował mnie szept anioła. W pewnym
sensie to prawda.
Zofia okazała się zdolną uczennicą. Migiem opanowała
niezbędne techniki i zaczęła przyswajać litery. Była szczęśliwa. A ja cieszyłam
się razem z nią, mimo że ludzka natura kazałaby zazdrościć i z zazdrości
nienawidzieć. Onesiphorus przykazał mi jednak, zgodnie z tym, czego uczą eseńskie
przypowieści, żeby czerpać radość z radości bliskich ludzi. Siostra oczywiście
była mi bliska. Więc się cieszyłam, na przemian z rozpaczą nad własnym losem.
Po trzech tygodniach wezwał mnie kyrios. Przed wizytą miałam się gruntownie umyć i założyć zupełnie
nową jedwabną suknię.
— Zbliż się, przepiękna Teklo — polecił, jak tylko
weszłam do jego komnaty.
Musiałam się przed nim rozebrać i wziąć w dłoń jego
członek. Poznałam, że nie był obrzezany, ale nie odezwałam się ani słowem. Kyrios powiedział, że przed
uroczystością zaślubin będę musiała iść z matką do łaźni usunąć zbędne włosy. W
ten sposób wypełnił swój obowiązek przygotowania podległej mu niewiasty do
służenia przyszłemu mężowi.
Tego samego dnia doszła do moich uszu wiadomość, że wśród
Izraelitów miasta Colonia Caesarea,
znanego też pod starożytną nazwą Antiocha w Pizydii, wybuchły krwawe zamieszki.
Tłum zdewastował wnętrze synagogi. Zamordowano kapłana. Straży świątynnej w
końcu udało się opanować świętokradcze rozruchy, ale tylko dzięki wsparciu
rzymskiego legionu. Wielu bluźnierców skazano na chłostę, przywódcę rewolty
przykładnie stracono. Wygnano też kilku cudzoziemskich kaznodziejów
przebywających w Colonii od jakiegoś
czasu. Wśród wygnanych miał być też niejaki Paulus, głoszący przykazania
czystości.
Przez kilka następnych dni pogłoski nasiliły się do tego
stopnia, że można było odnieść wrażenie, że w całym Iconium nie mówi się o
niczym innym tylko o nauczaniu tajemniczego Paulusa z Cylicji. Dyskutowali
wszyscy, obojętnie czy Izraelici stanowiący mniejszość, czy goje. Ale nikt nie
mógł powiedzieć na pewno, czy to tenże Paulus wywołał zamieszki w Colonii i dlatego został przepędzony,
czy też był on celem sekciarskiego ataku i musiał uciekać, by ocalić życie.
Nawet Onesiphorus, zapytany przez Zofię w moim imieniu, nie potrafił udzielić odpowiedzi.
W końcu go usłyszałam na własne uszy, tego sławnego Paulusa
leczącego nieuleczalnie chorych i zdolnego wypędzać demony, karającego swych
wrogów ślepotą, chromaniem i niezdolnością mówienia, i głoszącego przy tym nauki
niezgodne z prawem, religią i moralnością cywilizowanych ludzi.
Usłyszałam, nie widząc jego twarzy, jak przemawiał za
stołem, łamiąc chleb z Onesiphorusem, z kyriosem Tytusem i jeszcze kilkoma
wolnymi członkami naszego domostwa.
Towarzysze Paulusa: niejaki Barnaba, Demas i Hermogenes
mówili o cudach: o zburzeniu wielkiej świątyni i zbudowaniu nowej, jeszcze
okazalszej, w zaledwie trzy dni; o trzęsieniu ziemi, które w mgnieniu oka
zburzyło potężną świątynię Afrodyty za karę, że mieszkańcy miasta odmówili
złożenia pokłonu bogu Izraela, oraz o straszliwej śmierci i zmartwychwstaniu proroka
z Judei, który głosił, że niedługo wybuchnie wielka wojna między siłami dobra i
siłami zła, w której walczyć będą ramię w ramię ludzie i aniołowie, i w której
zwycięży dobro, że śmierć i choroby przestaną istnieć i że stanie się to
wszystko jeszcze za życia naszej generacji. Że musimy stanąć po właściwej
stronie tego konfliktu, stronę Christosa, czyli Mesjasza, czyli Namaszczonego,
Króla odnowionego świata, który nastąpić miał po upadku złego porządku, we
władzy którego żyjemy teraz. Że musimy wybrać drogę sprawiedliwych i nie możemy
odkładać decyzji na później, bo nie znamy dnia ani godziny.
Zenobia, słysząc te opowieści, stwierdziła, że przyjezdnych
musiało zmęczyć zbyt silne słońce w trakcie podróży z Colonii Caesarei, albo im zaszkodziło wino. Nie mogłam się nie
zgodzić. Chociaż, mając tę wiedzę, co mam dzisiaj, musiałabym skarcić siostrę
za zbyt ostrą i niesprawiedliwą krytykę.
Paulus natomiast powiedział coś zupełnie innego. Później
słyszałam go jeszcze wiele razy mówiącego dokładnie te same wersy. Powtarzam je
też ja sama, kiedy przychodzą chrześcijanie. Tak długo powtarzam, że mi się
zdaje, że są ze mną od urodzenia albo jeszcze dłużej, od zawsze. I że są to
moje własne słowa, mimo że nie są. Niemniej, jako że znam je na pamięć, mogę
przytoczyć je w całości i bez obawy, że przez nieopatrzną pomyłkę zmienię
znaczenie na przeciwstawne do tego, co usłyszałam tamtego dnia od Paulusa.
— Szczęśliwi ci, co mają czyste serca, albowiem oni
widzieć będą Boga; szczęśliwi ci, którzy zachowają nieskalane ciało, albowiem w
nich Bóg uczyni swoją świątynię; szczęśliwi wstrzemięźliwi, albowiem im Bóg
objawi mądrość; szczęśliwi będą ci, którzy stronią od przyjemności, albowiem ich
Bóg zaprosi do swego domu; szczęśliwi ci, co mają żony, lecz żyją tak, jak by ich
nie mieli, albowiem oni zostaną aniołami Boga; szczęśliwe ciała i dusze
dziewic, bo w nich znajduje Bóg upodobanie i nie ominie ich nagroda należna
dziewicom, i będą się cieszyć odpoczynkiem po wsze czasy.
To było dokładnie to przesłanie, jakiego potrzebowałam. W
jednej chwili pokochałam Paulusa oraz Boga, któremu ten prorok służył.
Pokochałam za upodobanie w dziewiczym ciele i duszy, i za obietnicę nagrody dla
tych, którzy szanują swoje żony i żyją tak, jak by nie mieli żony, to znaczy
nie napełniają kielicha nasieniem i nie zmuszają do rodzenia. Dokonałam wyboru
natychmiast, dokładnie tak jak radził aramejski tekst z warsztatu Onesiphorusa
i jak powiedział jeden z towarzyszy Paulusa, nie odkładając na potem, aż będzie
za późno.
Powiedziałam matce, że nie wyjdę za mąż za czcigodnego
Tamyrisa. Kyrios kazał mnie zamknąć w
pokoju i nie dawać jedzenia tak długo, aż się ukorzę. Zenobia i Zofia, płacząc
wniebogłosy, błagały, żebym się opamiętała. Onesiphorus dwa razy przychodził do
mnie, blady jak kreda mówił, że nie powinnam podważać woli kyriosa, lecz i on niczego nie wskórał. Towarzysze Paulusa
stwierdzili, że opętał mnie demon. Żaden z nich jednak nie podjął się misji
wygonienia ze mnie tego potwora. Twierdzili zgodnie, że jedynym, kto ma taka
moc jest Paulus. Słudzy Tytusa podziękowali im za tę poradę, solidnie bijąc ich
kijami i wyrzucając na złamanie karku na ulicę.
Tamyris wniósł skargę u Castelliusa, prokuratora
prowincji, a przekupiony lud, zebrawszy się na rynku, wołał, by pomścić
świętokradztwo, czyli zerwanie zaręczyn uświęconych ofiarą w świątyni Afrodyty,
i ukamienować czarownika. Paulus oskarżony o deprawację młodzieży i ateizm
został wtrącony do więzienia w pałacu Castelliusa.
Moją karą naznaczoną przez Tytusa, którego władzy wciąż
podlegałam, miało być publiczne wychłostanie rózgami na środku rynku. Egzekucje
Paulusa i moja miały się odbyć tego samego dnia, jedna po drugiej. Jednak do
tego czasu byłam wolna. Tytus nieoczekiwanie okazał ojcowską wspaniałomyślność
i zezwolił, bym ostatnie dni życia spędziła tak, jak sama zechcę. Uwolnił od
wszelkich prac w domostwie, pozwolił jeść i pić do woli, i wychodzić na
zewnątrz o dowolnej porze dnia, od wschodu do zachodu słońca. Zofia
przepełniona złością wytłumaczyła decyzję kyriosa
zgoła inaczej niz ojcowską miłością.
— Tydzień temu byłaś warta czterdzieści tysięcy
sesterców. Po tym co zrobiłaś, nikt nie da za ciebie nawet ćwierci tysiąca. Tytusowi
więc już obojętne, czy jesteś piękna czy szpetna jak meduza, czy jesteś
dziewicą, czy cię plebs zgwałcił sto razy. Jak cię zabiją na ulicy, będzie o
jedno zmartwienie mniej. Nienawidzę, takiego świata, Teklo, nienawidzę! —
powiedziała moja najmłodsza siostra, tuląc się do mnie po raz ostatni, i
zaniosła płaczem.
Tymczasem ja myślałam już tylko o Pawle. Nie mogąc
odwrócić przeznaczenia, pragnęłam jedynie poznać prawdę. Kim był ten prorok?
Skąd czerpał wiedzę? Czy jego bóg istniał i naprawdę zamierzał przerwać
przeklęty cykl śmierci, bólu i urodzin jeszcze za życia naszej generacji?
Kochałam Paulusa całym sercem i całą duszą, mimo że nigdy go nie widziałam. Uczucie
to wytłumaczyłam sobie najprościej, jak można: trafiła mnie strzała miłości,
lecz wystrzelona nie z łuku Erosa, lecz z łuku Christosa. Z tego wniosek, że Christos
musiał być prawdziwym bogiem. A więc także Paulus musiał być prawdziwym
prorokiem. Uwierzywszy, zgubiłam strach przed śmiercią.
Pod osłoną nocy udałam się do pałacu Castalliusa.
Naczelnik więzienia nie odmówił, gdy zdjęłam złote kolczyki i poprosiłam, żeby
wyświadczył mi niedużą przysługę. Zaprowadził mnie pod celę, w której trzymano Paulusa.
Pokazał klucz, lecz nie wsunął go do zamka od razu. Zrozumiałam, że mnie
oszukał.
— Kolczyki były podarkiem dla mojej żony —
powiedział. — A co masz dla mnie?
Miałam na sobie naszyjnik z amuletem podarowanym przez
Onesiphorusa przedstawiającym rybę, symbol rzeki i zanurzenia.
— Weź to — powiedziałam. — Moje dni są policzone. Niedługo
nie będę go potrzebować.
— Wezmę coś innego — odpowiedział naczelnik i złapał
mnie między nogami.
Poddałam się jego woli. Oparłam się o ścianę tak, jak
sobie życzył. Rozstawiłam nogi. Strażnik był wobec mnie delikatny. Nie sprawił
bólu. Napełnił mój kielich i podziękował za przyjemne doznanie. Zaraz potem
wpuścił mnie do celi, już bez zwlekania.
Przekroczyłam próg, powłócząc nogami rozdygotanymi jak
galareta. Było mi wstyd, że po tylu wysiłkach, by zachować cnotę, po tym jak
ściągnęłam na siebie wyrok męczeńskiej śmierci, żeby nie musieć oddać się legalnemu
mężowi, rozłożyłam nogi przed pierwszym mężczyzną, z jakim przyszło mi mieć do
czynienia. Jak najtańsza flecistka. Najbardziej niepokoiło mnie jednak,
że tracąc dziewictwo, straciłam jedyną rzecz, dzięki której bóg Paulusa mógłby
mieć we mnie upodobanie.
W ciemnej celi zastałam niewysokiego mężczyznę, z
szerokimi barkami, z posiwiałą, nieogoloną brodą, która bardzo dawno nie
zaznała nożyc ani brzytwy, pozbawionego włosów głowie, lecz z gęstymi brwiami
łączącymi się nad zakrzywionym nosem. Na nogach miał miedziane klamry
przymocowane do grubego sznura zakotwiczonego w ścianie. Ludzie w mieście
mówili, że Paulus wyglądał na przemian jak zwykły mężczyzna i jak anioł
kroczący w świetlistej poświacie. Mnie też wydał się potężnym i dobrym.
Siedział na glinianej podłodze
Uklękłam przed nim.
— Panie — powiedziałam, ledwie dysząc z przejęcia. —
Przyjmij mnie do swego orszaku. Chcę służyć tobie i twojemu bogu. Uczyń mnie
swoją uczennicą.
— Kim jesteś? — spytał Paulus spokojnym głosem.
— Tekla, córka Johanana-Marcusa i Theoclii, poddana
Tytusa z Iconium — przedstawiłam się najlepiej jak umiałam.
— Twoja dusza niech będzie szczęśliwą, Teklo —
przywitał mnie Paulus. — Powiedz więc, kto cię tu przysłał i w jakim celu.
Opowiedziałam mu więc o zaręczynach z Tamyrisem i mojej
odmowie wyjścia za mąż za tego człowieka, po tym, jak usłyszałam nauczanie Paulusa
o potrzebie czystości ciała i duszy.
— Szczęśliwi będą ci, co nie widzieli, a uwierzyli,
albowiem ich Bóg kocha najmocniej — zaśpiewał Paulus frazę brzmiącą znajomo,
lecz pod melodię, jakiej jeszcze nie słyszałam.
— Pozwolisz mi kroczyć za tobą? — spytałam.
— Jesteś kobietą — odpowiedział, ani tak, ani nie.
— Nie mam męża — zapewniłam, myśląc, że to istotne,
i tak dobierając słowa, żeby nie skłamać odnośnie dziewictwa.
— Wiem, Teklo. Ale jesteś kobietą.
— Jestem — potwierdziłam, domyślając się, że moja
płeć stanowi problem, lecz nie rozumiejąc dlaczego.
— To zbyt niebezpieczne. Kobieta nie może
towarzyszyć uczniom.
— Dlaczego, panie? Dlaczego, cadikaa? — spytałam ze łzami na policzkach.
— Kobieta stanowi pokusę nie do odparcia —
odpowiedział Paulus. Tym razem z głębokim namysłem. — Powiedz, Teklo, z którego
plemienia Izraela pochodzisz.
— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Przyjmij
mnie, panie! Będę nosiła męskie szaty, buzię oszpecę drzewnymi węglami, nie
będę kusić braci dziewiczym wdziękiem. Błagam, cadikaa, pozwól mi chodzić za tobą. — Położyłam się na podłodze,
kładąc głowę tuż przed nogi Paulusa, ukrywając w ten sposób potoki łez
spływające po policzkach.
— Wstań, Teklo — rozkazał Paulus. — Czy jesteś
całkiem szczera w swej prośbie?
— Przyrzekam — odpowiedziałam — do dziś dnia, do
dzisiejszej nocy nie poznałam mężczyzny. — W tym miejscu musiałam przerwać ze
wstydu i lęku. I z powodu spazmu szlochu. — Posiadł mnie tylko strażnik
więzienia, zanim mnie wpuścił do ciebie. Raz jeden jedyny posiadł me ciało, a
nawet go nie znam.
— Czy posiadł też twą duszę? — zapytał Paulus spokojnym,
kojącym głosem.
— Nie. Napełnił mój kielich swoim nektarem, ale na
pewno nie posiadł mej duszy. Nie znam go i nie kocham — wyjaśniłam, z
największym trudem dobierając słowa i czując, jak moje ręce i nogi trzęsą się z
zimna i lęku.
— W oczach pana jesteś więc czysta — odpowiedział Paulus,
wlewając nadzieję w me serce. — Szczęśliwe ciała i dusze dziewic, bo w nich
znajduje Bóg upodobanie i będą cieszyć się odpoczynkiem po wsze czasy! —
zaśpiewał donośnie.
— Cadikaa,
przekaż mi pocałunek pokoju! — poprosiłam, czując jak w moim ciele rozlewają
się płomienie szczęścia.
— Jeszuaa mesijachaa, amen! — zawołał Paulus i ku
mojemu największemu zdumieniu ukląkł przede mną i zaśpiewał po aramejsku: —
Panie, nie jestem godzien rozmowy z tobą, ale kiedy cię słyszę, raduje się
dusza moja!
Następnie stanęliśmy naprzeciw siebie, z rękami
opuszczonymi wzdłuż tułowia i wymieniliśmy rytualny pocałunek z pasją jeszcze
większą, niż kiedy całował mnie Onesiphorus.
Nie powstrzymałam się jednak i w trakcie pocałunku
dotknęłam ręką członka Paulusa. Był o wiele miększy, niż bym się mogła
spodziewać, sądząc po wcześniejszych doświadczeniach z męskimi członkami.
Uznałam to za kolejny znak świadczący o wyjątkowości Paulusa. Dowód na to, że
poznałam prawdziwie świętego proroka, doskonałością duszy mogącego sie równać
bożym aniołom, który prawdziwie sprawuje kontrolę nad swoją cielesnością, i
któremu niestraszne są wdzięki kobiety.
Wtem, nieoczekiwanie ktoś z zewnątrz zaczął szarpać drzwi
celi. Przez myśl mi przebiegło, że to koniec. Że mnie zaraz wywloką na
egzekucję. I że to najlepszy moment, by umrzeć szczęśliwie, w poczuciu
spełnienia.
Trzydzieści lat już minęło od tamtej chwili, a ja jeszcze
żyję.
Do celi wbiegł naczelnik więzienia, ten sam, który złote
kolczyki jako podarek dla żony i zgwałcił mnie, sprawiając podarek sobie. Z
hukiem upadł przede mną na kolana i zaczął błagać o przebaczenie.
— O pani, o pani, zmiłuj się nade mną! Nie zabijaj!
Daruj życie, a będę twoim najwierniejszym sługą do ostatniego uderzenia serca i
ostatniego oddechu.
Zaraz potem do celi wszedł Hermogenes.
— Stało się, jak powiedziałeś — zwrócił się do Paulusa.
— Dziś wieczór, dokładnie o zachodzie słońca, Christos zstąpił na ziemię, przepełniając
powietrze blaskiem boskiej chwały odbierającym wzrok wszelkim grzesznikom
niegodnym widzieć pana niebios, a w Iconium
było takowych tak wielu jak ongiś w Sodomie, i pomścił krzywdę bezgrzesznej
dziewicy. Thamyris nie żyje. Ciało zgładzonego demona zgnije doszczętnie i
zjedzone przez żuki, glizdy i inne nieczyste stworzenia nigdy się nie zrośnie i
nie ożyje. Jego dusza przeklęta przestała istnieć. Bogu niech będą dzięki,
amen!
Byłam ocalona. Może nie w tak cudowny sposób, jak to
przedstawił towarzysz Paulusa, ale przynajmniej ze strony martwego Thamyrisa
nie groziło już żadne niebezpieczeństwo.
Jeszcze tej samej nocy Paulus, Hermogenes, Demas i Barnaba
opuścili miasto. I ja krok w krok za nimi. Onesiphorus, rozpowiadając plotki,
że Paulus zmierzał w swe rodzinne strony, przez Lystrę do Tarsusu w
Cylicji, postarał się skierować ewentualny pościg na południe. A my, zawierzywszy
planowi Hermogenesa, poszliśmy wzdłuż traktu cesarskiego na północ i dalej na
zachód do Colonii Caesarei. Tam,
gdzie po niedawnym tumulcie kogo jak kogo ale Paulusa nikt się nie spodziewał.
4. Hermogenes
Dzień ucieczki z Iconium był potworny. Paliło słońce, na
nieosłoniętej twarzy nieprzywykłej do upałów i silnego wiatru otwartych
przestrzeni, jeszcze przed południem rozwinął się piekący rumieniec. Na stopach
wyrosły ropniste bąble. W błyskawicznym tempie traciłam urodę. Nie byłam już
najpiękniejszą niewiastą w całym imperium. Ale to chyba dobrze, bo dzięki temu
stanowiłam mniejsze zagrożenie dla czystości świętych mężczyzn, z którymi
dzieliłam trud pieszej wędrówki.
Przykrości, jakich doświadczyło me ciało, nie pozostały
obojętne dla stanu umysłu. Nocną euforię szybko zastąpiła dzienna melancholia.
Powrócił strach przed bólem i śmiercią oraz zwątpienie w sens życia i celowość
podjętego wysiłku. Straciłam dopiero co zdobytą wiarę.
Już na pierwszym postoju powiedziałam, że dalej iść nie
dam rady. Poprosiłam towarzyszy, żeby mnie zostawili. Że się zaprzyjaźnię z
sępami i robakami szukającymi padliny, i nie będę już ciężarem dla nikogo. Widzę
jak przez mgłę, jak Paulus zarządza wymarsz. Zostałam sama. Lecz po jakimś
czasie wrócił Hermogenes.
Co się tyczy godzin między południem, kiedy to całkiem
opadłam z sił, a zmierzchem, mam zupełną lukę w pamięci. Wiem tylko z
opowieści, że Hermogenes wziął mnie na ręce i zaniósł do jaskini odległej o
dwie mile od miejsca, w którym mnie zostawili. W tej jaskini spędziłam z nim
noc i większą część następnego dnia, aż odzyskałam siły na tyle, by wieczorem
wyruszyć w dalszą drogę.
— Czy to prawda, co twój pan, prorok Paulus,
opowiada o Christosie? Ilu jest takich jak wy? Czy kapłani nazywają was nazaraioi, dlatego że nie spożywacie
wina ani mięsa? Dlaczego spośród was czterech jedynie Paulus i Barnaba nie golą
brody? Czy tylko oni dwaj należą do nazarim, a ty i młody Demas jesteście gojami? —
Miałam wiele pytań.
— Zadziwiasz mnie swoją wiedzą. — Hermogenes często
zaczynał odpowiedź tymi słowami. — Gdybym nie był znajomym Onesiphorusa, usłyszawszy
cię, niechybnie padł bym przed tobą na twarz jak ten nieszczęśnik w więzieniu —
powtórzył kilka razy.
— On mnie zgwałcił. Zabrał dziewictwo — przyznałam
ze wstydem za którymś razem.
— Nie zabrał. Tylko mu się tak zdało — odpowiedział
Hermogenes i zaśmiał się szyderczo i tajemniczo. Zrobiło mi się przykro. Nie
rozumiałam, czym moje nieszczęście mogło zasłużyć na tak lekceważącą reakcję. —
Nie da się pozbawić dziewictwa przeświętej dziewicy, tak samo jak nie da się
zabić Christosa — wyjaśnił Hermogenes nie mniej tajemniczo.
— Czyli to nieprawda, że król Judei zabił Christosa?
A co z ożyciem Christosa, które podobno widział Barnaba? — spytałam zupełnie już
zdezorientowana.
— Czy Herod zabił Christosa? — Hermogenes powtórzył
moje pytanie. — Zdało mu się. Zabił Joszuę, cielesną powłokę, ale nie Christosa
— odpowiedział.
— Więc Christos nie mógł zmartwychwstać, skoro nie
został zabity — powiedziałam skonfundowana, rozumiejąc, być może opacznie, że Paulus,
którego pokochałam całym sercem i któremu bezgranicznie wierzyłam, kłamał.
— Jesteś nie tylko niespotykanie piękna, Teklo, ale
też wyjątkowo mądra — odpowiedział Hermogenes, wprawiając mnie w jeszcze
głębszą konsternację.
— Jak mam to rozumieć? — spytałam, coraz bardziej zła
na człowieka, który, jak by nie patrzeć, uratował mi życie.
— Czy musisz wszystko rozumieć? — odpowiedział
enigmatycznie.
— Mam uwierzyć?! — krzyknęłam na całe gardło.
— Nie waż się wątpić, ani przez chwilę —
odpowiedział spokojnie.
— Hermogenesie, a co się stało z Tamyrisem? — Nie
zależało mi na tym ekwicie. Nawet go nie znałam. Ale skoro byłam mu
przyrzeczoną, raczej nie wypadało nie wyrazić zainteresowania przyczyną śmierci
narzeczonego.
— Słyszałaś już wszystko, co było do usłyszenia —
odpowiedział Hermogenes. Było oczywiste, że zna prawdę, ale z jakiegoś powodu
nie chciał lub nie mógł się nią podzielić.
Zaczęłam naciskać, ale nie zdradził ani jednego szczegółu
więcej.
— Dlaczego zmierzamy do Colonii? Jaki los nas tam czeka?
— Zobaczymy. Zdaj się na łaskę Christosa.
Hermogenes, pomimo wielu wad, był wspaniałym człowiekiem.
Jednak tamtego dnia, po długiej i bezowocnej rozmowie w jaskini, nie czułam do
niego nic poza odrazą i nienawiścią.
To negatywne uczucie miało się zmienić na dokładnie
odwrotne bardzo szybko, bo, co pamiętam z papirusu esenów, kobieta zmienną
jest, ale oczywiście nie mogłam tego wiedzieć. Wyruszywszy w dalszą drogę,
spędziliśmy więc całą noc w złowróżbnym milczeniu, aż do brzasku, kiedy to
dotarliśmy do następnej jaskini mającej dać nam schronienie od palącego słońca.
Spaliśmy na jednym kocu rozłożonym na porośniętych mchem
kamieniach. Byłam tak zmęczona, że nawet przytuliwszy się do mężczyzny,
znienawidzonego ale też lubianego i podziwianego jednocześnie, długo nie mogłam
zasnąć. Wtedy właśnie spytałam go, czy ma rodzinę.
— Nie lubię kobiet — odpowiedział szorstko.
— Jak to nie lubisz? Dlaczego? — Byłam oburzona. Nie
tym, że mówiąc, że nie lubi kobiet, przyznał wprost że mnie nie lubi, ale tym,
że kolejny raz zbywał mnie niedorzeczną odpowiedzią. Dlaczego mężczyzna miałby
nie lubić kobiet? Każdy lubi.
— Śpij, bo cię zgwałcę. — Nie jestem pewna,a nawet
bardzo wątpię, by Hermogenes akurat tak do mnie wtedy powiedział, ale tak mi
się utrwaliło w pamięci. Przytaczam więc w tym miejscu słowa, które pamiętam,
zamiast wymyślać coś, co brzmiałoby bardziej prawdopodobnie, ale na pewno byłoby
historycznie fałszywe, bo zmyślone.
Pewne jest tylko, że w końcu zasnęłam.
5. Namaszczenie
Paulusa i jego dwóch towarzyszy dogoniliśmy dopiero
jakieś dziesięć mil przed Colonią.
Właściwie spotkaliśmy się w umówionym miejscu, na brzegu rzeki płynącej w
kamienistym wąwozie, którego brzegi porastał nieskończenie długi lecz wąski gaj
morw, platanów i topoli. Paulus, Barnaba i Demas przybyli tam pięć dni przed
nami. Przez ten czas zdążyli solidnie wypocząć, żywiąc się rybami i rakami i
zażywając rytualnych kąpieli w Jordanie. Tak właśnie nazwali tę rzekę, na
pamiątkę rzeki łączącej Samarię i Judeę, krainy uznawane za kolebkę Izraelitów,
gdzie ponoć żył i nauczał Mesjasz-Christos, i gdzie stoi potężna świątynia, do
której wierni skupieni w synagogach całego świata co roku wysyłają dary za
pośrednictwem swoich kapłanów.
Piszę, że świątynia w Jerozolimie stoi, lecz jeśliby ostatnie
wieści o wojnie w Judei miały się potwierdzić, potężna Jerozolima być może przeżywa
właśnie swój dzień ostateczny. Mam nadzieję, że spełni się przepowiednia
Christosa, jak ją nam przekazał Paulus, i zstąpią z nieba zastępy aniołów, i pokonają
imperium szatana rządzące światem, i nie zaznam śmierci. Wierzyć można przecież
we wszystko. Nawet w przepowiednie wędrownych proroków.
Ostatnią milę przemierzaliśmy wzdłuż wąwozu, korzystając,
o ile się dało, z cienia drzew rosnących u jego boku. W pewnej chwili
zauważyłam dwóch mężczyzn stojących w wodzie albo tuż przy brzegu rzeki,
niezbyt szerokiej zresztą Z daleka nie dało się tego rozstrzygnąć. Zdziwiło
mnie tylko, że widać było tylko dwie osoby. Hermogenes wyższy ode mnie o głowę dostrzegł
więcej szczegółów.
— Teklo, nie możemy iść dalej — powiedział,
chwytając mnie za rękę.
— Dlaczego? — zdziwiłam się. — Czy to nie Paulus i
Barnaba?
— To oni, Teklo. Kucnij, poczejmy! — rozkazał mój
przewodnik, opiekun i towarzysz wielodniowej wędrówki.
Nie posłuchałam. Ostatkiem sił wyrwałam rękę z uścisku i
pognałam między drzewami naprzód. Nie przebiegłam daleko; Hermogenes był
szybszy i silniejszy, dogonił mnie bez trudu; lecz wystarczająco daleko, by z
nowego miejsca być w stanie rozróżnić postacie Paulusa i Barnaby, i dostrzec
Demasa siedzącego w kucki pomiędzy nimi.
— Czy tak wygląda baptismos, rytuał zanurzenia? — spytałam, głośno dysząc.
— Nie, Teklo. Zamknij oczy. Nie wolno ci tego
widzieć. Nikomu nie wolno być świadkiem tego rytuału — odpowiedział Hermogenes
i przyciągnął mnie do ziemi.
Nie krzyczałam, ale i tak zatkał mi buzię ręką. Żebym nie
mogła się wyrwać, położył się na mnie. Przygniótł mnie sobą, wciskając nogę
między moje kolana. Na policzku poczułam jego męski oddech, na udzie twardy
członek. Zamarłam z przerażenia.
Świadoma własnej słabości nie próbowałam się bronić. Było
oczywiste, że muszę ulec woli Hermogenesa, jaka by ona nie była. Rozłożyłam
więc ramiona szeroko na ziemi w geście poddania.
— Dlaczego? — spytałam ostatkiem sił, jak tylko znów
mogłam mówić.
— Kto zobaczy ten rytuał, musi umrzeć, Teklo —
odpowiedział Hermogenes i położył dłoń na mojej piersi.
— Chcę zobaczyć — powiedziałam szeptem, objąwszy go
za szyję.
— Nie możesz.
— Proszę.
— Nie.
— Daj mi popatrzeć. Nie boję się śmierci.
— Mam cię dostarczyć żywą.
Dopiero to zdanie przyprawiło mnie o dreszcz strachu.
Gotowa byłam na wszystko: że nas ograbią przydrożni rozbójnicy, że nas zabiją,
że Hermogenes ulegnie swej męskiej naturze i napełni mój kielich, ale nie na to,
że znów będę towarem, który tym razem trzeba komuś dostarczyć. I że nawet mi
nikt nie powie, komu dostarczyć i po co.
— Więc mogę zobaczyć — odpowiedziałam głośno, z
wściekłością.
— Nie, Teklo.
— Tak, Hermogenesie! — krzyknęłam, a raczej chciałam
krzyknąć, bo Hermogenes w porę zatkał mi buzię. Dopiero w tym momencie doznałam
olśnienia. Wiedziałam już, co to za rytuał. — Czy to rytuał karmienia nektarem
życia? — spytałam, gdy ucisk dłoni na moich ustach dostatecznie zelżał.
Twarz Hermogenesa momentalnie zbladła. Czerwona od słońca
i podniecenia przybrała kolor kłębka bawełny.
— Wiesz też i o tym? — Po raz pierwszy i chyba
ostatni zobaczyłam go prawdziwie zdziwionym.
— Wiem, Hermogenesie.
— To możesz popatrzeć. Tylko, Teklo, to będzie naszą
tajemnicą. Dobrze?
Zgodziłam się. Zresztą, jakiż by był sens sprzeciwiać się
w tak błahej sprawie? I tak byłam w pełni zdana na łaskę i niełaskę
Hermogenesa.
Jeszcze tego samego dnia zostałam przyjęta do grona
uczniów Paulusa i Barnaby. W pierwszej chwili mędrcy przyjęli ten pomysł bez
zbytniego entuzjazmu. Nie powiedzieli nic, ale jak tylko Hermogenes wyraził na
głos moje życzenie wzięcia udziału w rytuale zanurzenia, obydwaj jednocześnie
zaczęli rwać włosy z brody. Demas z niedowierzaniem pokręcił głową.
— Kobieta?! — pisnął jak oparzony.
— Przenajświętsza dziewica — odpowiedział mój
protektor, z sarkazmem, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić.
Pozwolono mi zdjąć suknię i razem ze wszystkimi wejść
nago do rzeki. Trzy razy zanurzyłam głowę, podczas gdy Paulus powtarzał uroczystą
formułę:
— Namaszczam cię w imię Christosa, oczyszczam twe
ciało i duszę, uwalniam od złych mocy. Chroń swoje namaszczenie w czystości,
amen.
A teraz ja odprawiam ten rytuał nad chrześcijańskimi kobietami, przychodzącymi do mojej jaskini niekiedy nawet z bardzo daleka. Doprawdy nie mogę pojąć, dlaczego Demas i podobni mu następcy Paulusa i Barnaby nadal namaszczają wyłącznie mężczyzn. Czy bardziej nie lubią, czy boją się kobiet.
6. Aleksandros
Postój nad Jordanem pozwolił mi odpocząć. Nie tylko ciało
odzyskało siły, ale też i przede wszystkim dusza. Wyspałam się. Przestałam
myśleć o swoim losie.
Tamyros, Tytus, moja matka, rozjuszony tłum, całe zło
rodzinnego Iconiom zostało hen daleko
zarówno w przestrzeni, jak i czasie.
Onesiphorusa, w którego warsztacie spędziłam aż cztery
lata, w pewnym stopniu zastąpił mi w te dni Hermogenes, jak się okazało, człowiek
pisma tak jak mój były mentor, nad Jordanem zajęty sporządzaniem notatek dla Paulusa
i Barnaby, i dla potomności.
Namiastkę sióstr znalazłam w Demasie, pięknym młodzieńcu,
tylko trochę starszym ode mnie, pięknym lecz niezbyt mądrym. Lubiłam go, bo podobnie
jak ja uciekał od świata. Będąc synem patrycjusza, bogatego i poważanego w
swoim mieście, Demas nie chciał się żenić ani na czele legionu wyruszać na
wojnę. Przykazanie czystości i zapowiedź zburzenia złego porządku, były
zbawienne dla niego. Dlatego przystąpił do Paulusa i Barnaby, ofiarując przy
tym pokaźną sumę złotych monet dla misji w imię Christosa. Przez tych kilka dni
nad Jordanem w Pizydii Demas był mi bratem, a jemu siostrą.
Odpoczynek przywrócił też moją ponoć nieziemską urodę.
Nie bez znaczenia był też zapewne zażyty nektar, z czterech źródeł jednocześnie.
Niestety, wraz z pięknem ciała wróciły wywoływane nim udręki. Ledwie weszliśmy
na ulicę Colonii doszły mych uszu
bezwstydne okrzyki. Na motłoch można nie zwracać uwagi, ale kiedy naprzeciw nas
zatrzymał lektykę patrycjusz w złotej koronie zdobiącej skronie, nie dało się
już nie wstąpić w konwersację.
Aleksandros, bo tak miał na imię ów arystokrata, chciał
wiedzieć, do kogo należę: do Paulusa czy Barnaby.
— Nie jestem ani jej mężem ani kyriosem —
odpowiedział Paulus.
— Ani ja. — Barnaba pokręcił głową.
Niestety Hermogenesa nie było z nami. On by potrafił
zażegnać problem.
Tymczasem Aleksandros stwierdził, że w jego mieście
wolnej kobiecie nie wolno przechadzać się bez opieki i że on kyrios wszystkich kyriosów się mną zaopiekuje. Kazał mi wejść do lektyki. Popatrzyłam
na mędrców i na Demasa, i widząc paraliż w ich oczach, z furią uderzyłam kyriosa kyriosów w podbródek. Aż dziwne, że trafiłam. Korona z brzękiem poturlała
się po bruku.
Gdyby nie owacja tłumu, zostałabym od razu zakuta w kajdany
i wtrącona do celi, z zarzutem zamachu na cesarskiego prokuratora. Jednak
dzięki harmidrowi, jaki wybuchł wskutek mojego śmiałego postępku, udało mi się
uciec.
Hermogenes odnalazł mnie przed synagogą. W samą porę, bo
już nie miałam siły odpowiadać na natrętne nagabywania przechodniów, że nie
jestem prostytutką.
— Antonia Tryfena chce z tobą rozmawiać —
powiedział, jak gdyby nic się nie stało.
Kim jest ta Antonia, czego ode mnie chce i czy jest w
stanie udzielić mi schronienia, tego miałam się dowiedzieć od niej osobiście.
Antonia odmieniła moje życie. To dzięki niej żyję i
piszę.
7. Antonia Tryfena
Pałac królowej Pontu, z fasadą z białego marmuru i
rozległym gajem oliwnym z tyłu posiadłości bogactwem i przepychem mógł równać
się tylko z najbogatszymi świątyniami Artemidy, Zeusa czy Afrodyty.
Królowa okazała się niską, szczupłą staruszką o siwych
włosach splecionych w dwa długie warkocze zakręcone dookoła głowy i żywym,
młodzieńczym spojrzeniu. Poruszała się z gracją, mówiła powoli, wyraźnie
artykułując każde słowo, jakby cały czas dyktowała tekst jakiemuś skrybie.
Emanował z niej spokój i dobroć.
— Plotki nie kłamią, Teklo, zaprawde jesteś piękna.
— Przywitała mnie, siedząc na szerokim, miękkim krześle z drogocennego sukna.
Gestem odesłała służbę i Hermogenesa, a mnie zaprosiła na
swoje krzesło. Jakże inne było to przywitanie od moich plebejskich wyobrażeń o
rodzinie królewskiej. Cesarz mienił się dalekim, niedostępnym bogiem, a ja
miałam zwyczajnie usiąść obok jego krewnej. Dotknąć jak rodzoną matkę. W
pierwszej chwili poczułam się przytłoczona tą sytuacją.
— Widząc, jak bardzo jestem spięta, królowa
podniosła tacę z figami. Powiedziała uprzejmie:
— Skosztuj.
Nieśmiało sięgnęłam po owoc. Ugryzłam kawałek.
— Podobasz mi się — powiedziała królowa. — Jesteś
ostrożna. Nie musisz się bać. Patrz, ja też zjem jedną. — Dla potwierdzenia
swych słów włożyła całą figę do buzi i uśmiechnęła się szeroko, nie przerywając
patrzeć na mnie.
— Dziękuję — odpowiedziałam cicho.
— Co mogę dla ciebie zrobić, Teklo? O czym marzysz
najbardziej? — spytała, zaskakując mnie, o ile to możliwe, jeszcze bardziej.
— Nie wiem. — Zaczęłam myśleć. — Chciałabym żyć.
— Żyjesz, Teklo. Żeby żyć nie potrzebujesz mojej
pomocy — powiedziała królowa z przesadną skromnością. Tak naprawdę żyłam
jeszcze tylko dzięki czujności Hermogenesa, jej sługi. Oczywiście o roli
Antonii Tryfeny nie miałam jeszcze nawet śladu podejrzeń.
— Chciałabym żyć mądrze — odpowiedziałam. A jako że
królowa raczyła dalej cierpliwie słuchać, zmuszona byłam nabrać śmiałości i
mówić dalej. — Chcę służyć innym, tak jak i inni mnie pomagają. Zawsze był obok
mnie ktoś, kto mi pomagał. Ale żeby żyć mądrze i służyć innym swoją mądrością;
wybacz mi, królowo, jeśli obrażam cię pychą i zbyt wysokim mniemaniem o sobie;
więc żeby tak żyć nie mogę być tylko cystrerną na nasienie.
Antonia roześmiała się, usłyszawszy to porównanie.
— Do tego jesteśmy przeznaczone, Teklo. My kobiety jesteśmy
cysternami i glebą dla nasienia. Na tym fundamencie opiera się cywilizacja.
— To straszne — powiedziałam smutno.
— Przed tym się nie uchronisz. Wcześniej czy później
ktoś napełni twój kielich w ten czy inny sposób. Ale możesz prosić bogów, by dali
ci radość z obcowania z mężczyzną — poradziła królowa.
— Radości można dostąpić też w inny sposób —
odpowiedziałam śmiało.
— W jaki? — zapytała z ciekawością.
— Przez rozmowę, przyjaźń — odpowiedziałam z
wahaniem.
— Przez władzę — dodała królowa z namysłem, po czym
uśmiechnęła się tajemnoczo i objęła mnie ramieniem. — Chcesz skruszyć
fundament, na którym stoi cała nasza kultura i państwo. Podważasz prawo
wyższości mężczyzny nad kobietą, prawo mówiące, że mężczyzna jest człowiekiem,
a kobieta rzeczą. — powiedziała wyraźnie i głośno. — To zbrodnia, Teklo. Zbrodnia
przeciw człowieczeństwu!
Usłyszawszy to, struchlałam. Pot mnie oblał na myśl o
dzikich bestiach rozszarpujących moje zbrodnicze ciało na oczach plebsu
skupionego w amfiteatrze, oszalałego z radości, że może obejrzeć egzekucję.
— Wiem, królowo. — Spuściłam głowę. — W Iconium, skąd w cudowny sposób udało mi
się uciec... — Zawiesiłam głos. Antonia dała znać palcem, że chce mi przerwać.
— Lubię cię, Teklo — powiedziała. — I widzę, że
chcemy tego samego.
Skamieniałam. Każdy by skamieniał, słysząc takie
bluźnierstwo z ust kogoś, kto zasiada w najwyższym rzędzie rodziny cesarskiej.
Gdybym jeszcze w pełni zdawała sobie sprawę, jak rozległe było jej władztwo, chyba
bym się zamieniła w drobny piasek i zniknęła bez śladu.
Tymczasem Antonia wyjaśniła, że świat rządzony przez
mężczyzn jest zły do szpiku kości. Że tego ładu nie da się szybko zburzyć, ale
można i trzeba go zmieniać.
— Świat będzie lepszy, gdy będą nim rządzić kobiety
— powiedziała Antonia z pełnym przekonaniem w głosie.
— Czy to możliwe? — spytałam, wbrew pozorom z
nadzieją.
— Tak, jeśli pomożesz — odpowiedziała Antonia, nie
pozostawiając mi wyboru.
W ten sposób dostałam się pod opiekę królowej-matki Pontu,
matki króla Tracji, matki króla Armenii oraz kapłanki dwóch cesarskich bogiń:
Druzylli i Augusty.
W trakcie kolejnych rozmów z potężną dobrodziejką, do
której miałam odtąd zwracać się nie inaczej tylko po imieniu, którą miałam
kochać jak rodzoną siostrę i nie mieć przed nią żadnych tajemnic, dowiedziałam się więcej
o jej życiu, zamiarach i metodach działania.
— Moje miejsce na świecie wyznaczają mężczyźni —
powtarzała, mówiąc o sobie. — Najpierw ojciec i jego rywale, potem trzej
kolejni cesarze, wreszcie teraz pod koniec życia synowie i mężowie córek.
To, że pozycja kobiety zależy od mężczyzn, jest tak
oczywiste, jak to, że słońce wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie. Jedynym
zaskoczeniem dla mnie było tylko, że ta banalna prawda dotyczy też królewskich
rodzin.
— Nad światem i nad nami kobietami panują mężczyźni.
My zatem, żeby mieć wpływ na cokolwiek, zaczynając od najprostszych spraw
dotyczących nas samych, musimy panować nad mężczyznami — wyjaśniła Antonia.
— Jak? — spytałam. — Są silni i nie zachodzą w
ciążę. Mają prawo po swojej stronie.
— Wykorzystując słabości — odpowiedziała Antonia.
— Ale czy oni mają jakieś słabości? Są silniejsi od
nas. — zareagowałam zdziwiona.
— Wykorzystując nie ich słabości, lecz nasze —
wyjaśniła Antonia, uśmiechając się pobłażliwie, jakby rozmawiała z dzieckiem.
— Nasze?
— Nasze. Głównie tę słabość — odpowiedziała,
podwijając wysoko rąbek mojej sukni.
Okazało się, że Antonia, wzorem matek i sióstr rzymskich
cesarzy, utrzymywała dworze legion wiernych wojowniczek, złożony z
najpiękniejszych dziewcząt i młodych kobiet, jakie wydały podległe jej kraje i
prowincje. Wojowniczek, których orężem były ich idealne ciała, strategią
podstępne uwodzenie, taktyką dyskrecja, a naczelną zasadą bezwzględność wobec
przeciwnika oraz absolutna wierność królowej. Żeby zachować cnotę i móc żyć bez
męża, miałam złożyć tę cnotę w ofierze i dołączyć do tego legionu dziewic.
Antonia obiecała tylko, że moja służba nie będzie trwała długo.
Wszystko miała dokładnie przemyślane ta przebiegła kobieta. Właściwie na początku miała wobec mnie inne plany, bardziej dalekosiężne i nie wymagające służby w alkowie. Dopiero incydent z Aleksandrosem sprawił, że trzeba było dokonać zmiany. Antonia uznała, że najlepiej będzie, kiedy to ja rozwiążę problem, który sama spowodowałam. Oczywiście miałam dostać wszelkie niezbędne wsparcie.
8. Jak zostałam apostołką
— Ludzie tworzą bogów — powiedziała Antonia,
przyglądając się, jak dwie gładkolice służące o idealnych, prawdziwie boskich
proporcjach ciała, nacierały mnie uwodzicielsko pachnącym olejem.
W aż tak świętokradczą tezę nie uwierzyłabym nawet gdyby
Onesiphorus i Hermogenes, i Paulus z Barnabą ogłosili ją jednocześnie. Ale
kiedy mówi królewska kapłanka dwóch cesarskich bogiń, to musi być coś na
rzeczy.
— Hermogenes sporządził list, który uczyni cię
świętą, równą boginiom — powiedziała Antonia, gdy stanęłam przed nią odziana w
przezroczystą suknię z cienkiego jedwabiu barwionego tyrską purpurą.
Byłam gotowa do wypełnienia misji. Treść listu i jego
przeznaczenie miałam poznać dopiero po wykonaniu zadania, kiedy Antonia uzna,
że wygrałyśmy batalię. W wypadku porażki ta wiedza nie byłaby mi potrzebna. Umarłabym,
nie doczekawszy wieczora.
— Od tej chwili jesteś zdana tylko na własną
mądrość, siłę i intuicję. Niech cię boginie prowadzą do zwycięstwa —
powiedziała Antonia uroczyście i z pasją pocałowała mnie w usta, długo
głaszcząc moje wargi i język swoim językiem.
Następnie pożegnały mnie służki, równie namiętnie co
królowa.
Położyłam się na jedwabnym posłaniu. Zamknęłam oczy.
Oddałam się nic nie myśleniu.
Aleksandros miał wtedy dwadzieścia pięć lat i był
doświadczonym wodzem i wojownikiem. Według legendy, zdobywszy wrogie miasto
miał osobiście przeciąć swoim cielesnym sztyletem węzeł stu czterdziestu
barbarzyńskich dziewic, sprzedanych potem w niewolę.
Żeby zażegnać konflikt bez kierowania sprawy do sądu,
Antonia zaproponowała polubowne rozwiązanie. Przez zaufanego posłańca przedstawiła
mnie, dziewicę nieziemskiej urody, czyim wdziękom nie oprą się nawet olimpijscy
bogowie, jako służącą poświęconą kultowi boskiej Augusty. Miałam przeprosić
Aleksandra za publiczny afront, którego nieopatrznie się dopuściłam, spełniając
jego życzenie, czyli oddając mu się w alkowie. W zamian Aleksandros miał wyświadczyć
przysługę Antonii.
Jakiś czas po tym, jak zostałam sama, drzwi do komnaty
otworzyły się ponownie. Weszły dziewczęta w zwiewnych sukniach a za nimi
Antonia, Hermogenes i Aleksandros. Obie harfistki stanęły obok uprzednio
przygotowanych dla nich instrumentów, flecistki i śpiewaczki ustawiły się
rzędem w półkole między nimi. Antonia i Aleksandros przysiedli się do mnie, a
Hermogenes wygłosił uroczystą mowę, w której przypomniał reguły spotkania.
Formalnie nie był to akt prostytucji tylko akt rytualny składany w ofierze
boskiej Auguście, patronce cesarskich kolonii.
Gdy tylko Aleksandros uniósł prawe ramię w geście
wyrażającym przyjęcie przedstawionych warunków, Antonia kiwnęła głową. Na ten
znak dziewczęta rozpoczęły przedstawienie. Komnatę wypełnił śpiew i muzyka.
Taniec dziesięciu dziewcząt, na przemian spokojny i szalony, rozprowadził w
powietrzu kompozycję zapachów szczególnie miłą męskiemu powonieniu. Pełny skład
ziół i perfum użytych do tego misterium stanowił pilnie skrywany sekret Antonii
Tryfeny.
Jako pierwszy komnatę opuścił Hermogenes, dyskretnie, jak
tylko się zaczęły pląsy dziewcząt. Potem długo czekaliśmy, aż Aleksandros nasyci
się przedstawieniem. Dopóki tańczyły dziewczęta, nie wolno mu było mnie
dotykać. Słyszałam tylko jego głośny oddech chwilami przechodzący w sapanie. W
końcu podniósł ramię. Antonia klasnęła w dłonie dwa razy i dziewczęta zwinnie
wybiegły z komnaty.
— Czekam zatem na znak, kiedy napełnisz kielich —
powiedziała Antonia i zostawiła nas samych.
Owiany legendą pogromca barbarzyńskich dziewic rzucił się
na mnie jak głodny lew na owcę. Wczepił się pazurami i wbił we mnie swój
sztylet. Zawył ze szczęścia i opadł bezwładnie, przygniatając mnie całym
ciężarem ciała.
Patrząc na Antonię, można było ulec złudzeniu, że jej
głowę otacza świetlna poświata. Tab bardzo cieszyła się z mojego triumfu.
— Aleksandrosie, jutro o świcie wyruszysz do Kyzikos nad brzegiem Propontis. Weźmiesz ze sobą ten list —
Antonia wręczyła mu zapieczętowany rulon pergaminu. — W Kyzikos przekażesz go Paulusowi
z Cylicji, po czym bez najmniejszej zwłoki wrócisz do nas z odpowiedzią. Takiej
przysługi od ciebie oczekuję. Paulusa wskaże ci mój zaufany sługa, który cię
spotka dwie mile przed Kyzikos. — Tym sługą był nie kto inny jak Hermogenes.
— Antonio, co jest w liście do Paulusa? — spytałam,
gdy zostałyśmy same.
— Dowiesz się po powrocie Aleksandra.
I rzeczywiście, wracając z Kyzikos pierwsze kroki skierował do pałacu Antonii.
— Najpierw się posil, czcigodny Aleksandrosie —
powiedziała Antonia, podsuwając mu tacę z figami.
Z drugiej tacy poczęstowała mnie, wywołując wyraz odrazy
na twarzy patrycjusza. osłupienie swojego gościa, i sięgnęła po figę dla
siebie.
— Zrobiłeś, o co cię prosiłam? — spytała,
odczekawszy, aż się naje. — Przywiozłeś odpowiedź?
— Tak, czcigodna Antonio Tryfeno. Ale to dziwny
człowiek, żeby nie powiedzieć, szalony. Wątpię, byś była zadowolona. —
odpowiedział Aleksandros.
— Dlaczego? Zechcesz mi wreszcie dać list od niego?
— Ten nieogolony dureń z brodą do pasa nie dał
żadnego listu, Antonio Tryfeno. Powiedział tylko, aż wstyd pomyśleć, co dopiero
powtarzać... ale skoro nalegasz, czcigodna Antonio Tryfeno...
— Powtórz, szlachetny Aleksandrosie, proszę, słowo w słowo.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, czcigodna
Antonio Tryfeno. Powiedział: „Kobieta ma siedzieć cicho i pokornie służyć. Nie
pozwalam jej ani nauczać ani dyktować mężczyźnie, co ma robić. Ma być cicho”.
Antonia uśmiechnęła się gorzko, popatrzyła na przemian to
na mnie, to na Aleksandra, zastanowiła się chwilę i zwróciła się do mnie:
— Słyszałaś, Teklo. Podziękuj teraz Aleksandrowi za
trud i wierność. Zasłużył na największą nagrodę. — Odwróciła klepsydrę z
piaskiem. — Wrócę, jak czas się dopełni. — Zostawiła mnie sam na sam z
mężczyzną. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.
Chcąc nie chcąc musiałam pokornie posłużyć. Aleksandros jeszcze
raz napełnił kielich. Ostatni raz w życiu.
Po tym, jak padł na posłanie, oddawszy swój cały zapas
męskiej siły razem z nasieniem, pogłaskałam go po głowie, rozczesując palcami
jego mokre kędzierzawe włosy. Zasnął.
Tymczasem Antonia, wróciwszy do komnaty zgodnie z
zapowiedzią, kiedy się piasek w klepsydrze przesypie do końca, zdążyła obejrzeć
dziki taniec Aleksandra między moimi udami i przesypać figi do specjalnie
oznaczonego worka.
Skinęła do mnie palcem, dając znać, bym po cichu
podeszła.
— Krokodyl się ucieszy — szepnęła, wskazując oczami
na Aleksandra. — Teraz już możesz poznać treść listu — powiedziała cicho i
zaprowadziła mnie za rękę na krzesło.
Hermogenes wymyślił fantastyczną historię. Napisał, że
zostałam skazana na rozszarpanie przez dzikie bestie. Że wystawiono mnie rozebraną
do naga na środku amfiteatru, ku uciesze milionowego tłumu. Pożreć mnie miała
lwica, specjalnie w tym celu głodzona przez tydzień. Ona jednak zamiast rzucić
się do ataku, przysiadła na łapach i z pokorą polizała moje stopy. Widząc to, Aleksandros,
pełniący nadzór nad egzekucją, rozkazał wypuścić samca. Lew ruszył w moim
kierunku, lecz lwica zasłoniła mnie swoim ciałem. Zagryzła samca, jednocześnie
ginąc sama od jego zębów. W ten sposób miałam ocaleć po raz drugi. Przy trzecim
podejściu Aleksandros jakoby kazał wypuścić z klatek wszystkie dzikie
zwierzęta, jakie posiadał. Lamparty, pantery, hipopotama i nosorożca. Ale ja
się nie przelękłam. Na cały głos wezwałam imię Christosa. Z brzega areny miał
jeszcze stać basen z ludożerczymi fokami. Hermogenes napisał, że podbiegłam,
wskoczyłam do tego Jordanu i zanurzyłam głowę trzy razy, namaszczając się
samodzielnie. Tłum wrzeszczał ze szczęścia, foki wyskakiwały, Aleksandros zacierał
ręce... Aż otworzyło się niebo, Christos huknął piorunami. Najpierw w ludożercze
foki, potem w dzikie lamparty i pantery, zabijając je po kolei, a na koniec
uśmiercił mściwego Aleksandra.
— Lud Colonii
się dowie, że kto zadarł z dziewicą Teklą, tego zniknie bez śladu, tak jak
potężny Aleksandros, mieniący się kyriosem
wszystkich kyriosów — powiedziała
Antonia Tryfena podniosłym tonem.
W tej samej chwili z drugiego końca komnaty dało się
słyszeć przerywane charczenie, jakby na posłaniu leżała kwicząca świnia a nie
człowiek. To Aleksandros bezwiednie łapał w płuca ostatnie porcje powietrza. Konał.
— A po co był ten list do Paulusa, Antonio? —
zapytałam, nie mogąc jeszcze pojąć sensu całego przedsięwzięcia.
— Paulus rozniesie nowinę o twoich cudach po
wszystkich miastach, do jakich tylko dotrze. Opowie, że jest taka Tekla, którą
Christos obronił przed męczeńską śmiercią, rzucając z nieba piorunami, i która
namaszcza wodą z Jordanu. Tekla, nie Paulus, nie Barnaba, nie Demas i nie
Hermogenes, ale Tekla, kobieta!
Słysząc te słowa, zaniemówiłam. Zrozumiałam.
Prorok-kobieta to koniec męskiego świata. Gdyby plan Antonii się powiódł, ze
mną w roli pierwszej prorokini, skończyłby się czas gwałtów i rządów brutalnej
siły, czas męskości. Nastałaby era dziewic.
— Antonio, a co jeśli Paulus po prostu zniszczy ten
list i nic nikomu o nim nie powie? — zapytałam. Myślę, że rozsądnie.
— Liczę na to — odpowiedziała Antonia, z właściwym
jej wszystko wiedzącym uśmiechem.
— Jak mam to rozumieć?
— Myślę, Teklo, że on już zniszczył ten list. Wiem
nawet kiedy. Dokładnie jedenaście dni temu, jak tylko Aleksandros zniknął z
pola widzenia. Mam jednak nadzieję, że zrobi dla nas znacznie więcej niż by
tylko miał od czasu do czasu opowiedzieć komuś historię o tobie — wyjaśniła
Antonia, trzymając wysoko prawą dłoń z wyprostowanym palcem, w pouczającym
geście. — Będzie usilnie zaprzeczać.
Tak więc zamieszkałam samotnie w jaskini, w rozsądnej
odległości od osiedli ludzkich, i zaczęłam nauczać. O bezpieczeństwo nie
musiałam się martwić. Antonia zapewniała mi dyskretną opiekę. Niestety kilka
lat później podupadła na zdrowiu i umarła. Od tej pory środki do życia i
ochronę musiała mi zapewnić reputacja. Jak dotąd nie mam powodów do narzekań.
Żałuję tylko że jestem jedna jedyna. Oszczercy, których z czasem niestety pojawia się coraz więcej, nie muszą się wysilać. Nie zabiją mnie, żeby nie wzmacniać mitu męczennicy. Mogą spokojnie zaczekać, aż umrę, i wszyscy o mnie zapomną. To już niedługo.
9. Post scriptum
„Ale bezczelność kobiety ośmielającej się nauczać nie doda jej oczywiście
prawa by jeszcze na domiar tego udzielać chrzestu, o ile się nie pojawi jeszcze jakaś nowa bestia
podobna do poprzedniej, co to ledwie przyjmie chrzest, a zacznie ta bestia udzielać
go samowolnie. A jeśli przywoływać będą dzieje fałszywie nazywane od imienia Pawła — na myśli mam przykład Tekli — dla poparcia pomysłu, że kobieta ma prawo nauczać i udzielać chrzestu, to niech wiedzą, że prezbiter z Azji [prowincja rzymska, współcześnie zachodnia Turcja], który
sporządził tę księgę, zestawiając historię ze zmyślonych fragmentów i dodając od siebie do reputacji Pawła, za co został skazany i mimo że twierdził, że uczynił to z uwielbienia
Pawła, pozbawiony urzędu”.
[Tertullian, De baptismo 17, 4-5, ok. 200 r.]
Według tradycji chrześcijańskiej Tekla z Iconium zmarła, dożywszy sędziwego wieku, około roku 120 niedaleko Seleukii w Izaurii, obecnie Silifke w południowo-wschodniej Turcji oraz w miejscowości Malula w Syrii, spoczęła na wieczny sen w Katakumbie Świętej Tekli Rzymie, położonej trzy kilometry na południe za starożytnymi murami miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz