pexels.com |
Siedział w kantorku
z tyłu sklepu. Przeglądał ostatnie nagrania. On w Niemczech, dziewczyny w Polsce, na
wakacjach u babci i dziadka, nieświadome niczego; kilka kamerek ulokowanych
dyskretnie w łazience i sypialni, dwa mikrofony i komórka z nielimitowanym internetem ulokowana na strychu. Jakby się wydało, wybuchłaby nie lada afera.
Ale jak miało się cokolwiek wydać? Darek już drugi rok z rzędu bezkarnie
podglądał i podsłuchiwał kuzynki, żałując tylko że nie ma wglądu w smartfony dziewczyn.
Wtedy wiedziałby już o nich zupełnie wszystko. Może nawet by którąś zbałamucił
przez jakiś portal randkowy, czy co one tam jeszcze odwiedzały w internecie? W
każdym razie czuł się bezkarny. Tajne hobby nie przyprawiało go o wyrzuty sumienia.
Pracował na
swoim. Prowadził mały sklep z rowerami i sprzętem sportowym. W chwilach wolnych
od klientów mógł sobie pozwolić na siedzenie przy biurku z laptopem. Przed
popołudniem, poza weekendem, często miewał tylko takie chwile. Ciszę, spokój,
swobodę.
Dochodziła dwunasta,
gdy do sklepu weszła młoda kobieta w beżowej koszuli. Kobieta, dziewczyna, Darek
nie umiał na oko odgadnąć jej wieku. Równie dobrze mogła mieć szesnaście co
dwadzieścia sześć lat. Na jej twarzy rysował się lęk lub zdenerwowanie. Nie do
przeoczenia, mimo że starała się nie sprawiać takiego wrażenia. Darek chętnie
wyszedł do niej ze swego ukrycia.
— Dzień
dobry — przywitał nieznajomą z uśmiechem sprzedawcy przyklejonym do twarzy.
— Dzień
dobry — odpowiedziała dziewczyna.
Rozejrzawszy
się zagubionym wzrokiem, zapytała bez większego cienia nadziei w głosie, czy
jest ładowarka. Wyjaśniła od razu, że chodzi o ładowarkę do telefonu.
USB-ładowarkę.
Darek zaprosił
ją do półki.
— Chodzi
o coś takiego? — Pokazał trzymak do mocowania na kierownicy; model ze zintegrowaną
ładowarką zasilaną przez dynamo.
— Ech,
nie. — Nieznajoma potrząsnęła ramionami i głową jednocześnie. Jej akcent
zdradzał, że nie była rodowitą Niemką.
Wyjęła telefon
z torebki. Pokazała, że nie chce się włączyć, bo moc akumulatora nie wiedzieć
kiedy spadła do zera procent.
— Aha!
Chce pani podładować?
Darek z natury
lubił być pomocny. A kiedy w potrzebie była ładna panna, jego altruizm włączał
się ze zdwojoną siłą. Dobrych, dżentelmeńskich nawyków zaczerpnął w rodzinnym
domu, biorąc przykład z ojca, dziadka i co poniektórych wujów. Polak do szpiku
mózgu i kości.
Dziewczyna
pokiwała głową. Z błyskiem nadziei w oczach. Zapytała:
— Mówi
pan po rosyjsku?
Oboje, jak przystało na cudzoziemców, zykali per pan i pani. Biologiczni Niemcy na ich miejscu bez zastanowienia od razu by dukali — tykali na ty, nawet nie będąc po imieniu. Ale ani Darek, ani Lola nie byli rodowitymi Niemcami.
— Tak,
troszkę — odpowiedział Darek i powtórzył po rosyjsku. Z twardym akcentem, ale
zrozumiale.
Rosyjski… w
jego wypadku to pamiątka po wielkiej, acz niespełnionej, miłości. Takiej, jakie
się najdłużej odchorowuje.
Dziewczyna nie
pytała. Było dla niej mniej więcej oczywiste, że Słowianin po rosyjsku
przynajmniej rozumie. A że Darek Słowianin, to słychać. Może nawet widać. Albo
czuć jakimś dziesiątym zmysłem.
Dla Darka najważniejsze było, że dziewczyna ładna, a nie że pyta o
znajomość zagranicznego języka. Według ostatnich badań grupy naukowców z Sydney
idealne dla oka mężczyzny wymiary to 91, 73 i 97 cm oraz wzrost 163 cm. Figura
dziewczyny prawie doskonale pasowała do takiej nieco zwężonej u góry klepsydry.
Tylko obwód w talii wydawał się jeszcze odrobinę mniejszy. Darkowi przeszło
przez myśl, że nieznajoma chyba w ogóle nie je. Inaczej nie udałoby jej się
utrzymać takiej figury. Ukradkiem zerkał na fragment ciała niezasłonięty przez
poły rozpiętej u góry koszuli. Jak dżentelmen, nie żeby gapić się wprost na klepsydrowe
91 cm. Intrygował go jasnooliwkowy odcień skóry.
— Pani
nie jest z Rosji? — zapytał, będąc prawie pewnym odpowiedzi.
— Z
Tadżykistanu — odpowiedziała oliwkowa piękność. Kruczoczarnowłosa. — Wie pan,
gdzie to?
Darek dla
odmiany, podobnie zresztą jak jego dawniejsza sympatia, dla której i przy
której nauczył się rosyjskiego, był czystej wody blondynem. Jeszcze bardziej
niż skandynawskim.
— Oczywiście.
W międzyczasie
podłączył telefon do swojej ładowarki.
— Niemiec
by nie pomógł — powiedziała dziewczyna, dziękując za przysługę. Ciszej, jakby
się bała, że ktoś niepowołany usłyszy tajemnicę.
Wyjaśniła, że
już się znalazła w takiej sytuacji. W supermarkecie. I nikt z pracowników nie
wyciągnął pomocnej dłoni. W końcu zlitował się jakiś klient. Też cudzoziemiec.
— No tak
— pokiwał głową Darek. — Pracownikom sklepu za co innego płacą. Nie za
pożyczanie ładowarki.
Zgodziła się. I
powtórzyła, że bardzo dziękuje. Bardzo, ale to bardzo. Bez pomocy byłaby zgubiona.
W telefonie jest przecież i bilet, ten za 49 euro, Deutschlandticket, i zdjęcie karty pobytu, bez której bilet jest
nieważny, i karta płatnicza.
— Bez
działającego smartfonu jest się nikim — powiedziała. — Uratował mnie pan.
W międzyczasie
z przystanku odjechał jej autobus. Musiała pilnie zadzwonić do koleżanki, powiedzieć,
że się spóźni. I żeby ta koleżanka sama poszła do banku.
— Ma pani
Termin? — zapytał Darek.
— Tak.
Nie dosłownie, ale…
— Ale
lepiej być na czas?
— Tak. Musimy
w banku wyjaśnić, o co chodzi z kaucją za mieszkanie.
— Najmuje
pani mieszkanie?
— Z
koleżanką.
Słowo do słowa
i powiedzieli o sobie w dużym skrócie wszystko, co najistotniejsze, a co nie
było tajemnicą. Że Lola była w Niemczech przez rok jako au pair, a potem wróciła i od pół roku się uczy na asystentkę
medyczną. W szkole zawodowej. Uczy się i w ramach nauki pracuje. Jest
praktykantką w domu opieki. Oraz że Darek skończył studia w Polsce, znalazł
pracę w Niemczech, a po tym jak praca się skończyła, próbuje sił we własnym
małym biznesie.
— Jest
pan tu codziennie?
— Teraz
tak. Nie stać mnie jeszcze na pracownika.
Usłyszawszy
odpowiedź, uśmiechnęła się krótko.
— Dziękuję
panu bardzo. — Chowając do torebki telefon, pochyliła się tak, że Darek mógł w końcu
zapuścić wzrok głębiej w dekolt. Nie zwykł rezygnować z takich okazji. — Na
pewno zajrzę jeszcze do pana.
— Będzie
mi miło — odpowiedział. Szczerze zadowolony. — A jak pani ma na imię?
— Lola.
— Dolores?
— Uśmiechnął się.
— Słucham?
— Hiszpańskie
imię? Lola to zdrobnienie od Dolores? — Wiedział, bo swego czasu z wypiekami na
twarzy przeczytał „Lolitę”.
— Nie. To
chyba perskie słowo.
— Coś
znaczy?
— Tulipan
— odpowiedziała Lola z uśmiechem. — A pana imię coś znaczy?
— Nie
wiem. Darek to nie polskie imię.
— A
jakie?
— Perskie.
Wiesz, Persja, Iran?
— Naprawdę?!
— Lola była szczerze zaskoczona. — A Polska to przecież chrześcijański kraj. —
Chętnie by porozmawiała dłużej. — Muszę iść, bo mi jeszcze następny autobus
odjedzie. Ale przyjdę.
— Będzie
mi miło.
— Tschü-üß!
***
Wróciła
tydzień później. Bijąc się z myślami, czy dobrze robi, i z tremą. Bała się, że
zabraknie tematów do rozmowy. Także niepewna, czy Darek ją jeszcze pamięta. Przez
sklep przewija się przecież więcej klientów. I zbłąkanych dusz kobiecych i z
dalekich krajów, pięknych, elokwentnych i śmiałych.
Pamiętał
doskonale. Ucieszył się na jej widok, zaproponował kawę czy herbatę, wodę z
gazem czy bez, sok jabłkowy. Dostawił krzesło.
— Sprawdziłem,
co znaczyło Dariusz w dawnym perskim — powiedział. — Zupełnie to do mnie nie
pasuje.
— Nie? A
co znaczy?
— Bogaty.
— Darek zaśmiał się krótko. — To imię króli, a króle byli bogaci.
— Moje do
mnie chyba tez nie pasuje.
— Dlaczego?
— A przypominam
tulipan?
— Kwiat
ładny i ty ładna — odpowiedział Darek.
— Ja
ładna? — zaśmiała się Lola.
— Jak
najładniejszy tulipan.
Skwitowała
komplement uśmiechem i skromnym:
— Dziękuję.
Ciekawa była
najważniejszego. Kilka razy zerknęła na dłonie króla perskiego. Na żadnym palcu
nie było obrączki. Ani sygnetu, pierścionka, ani nawet śladu po tego rodzaju
ozdobie. Uspokoił ją ten widok, a raczej brak widoku. Trochę. Trochę, bo
przecież nie każdy żonaty nosi obrączkę, nawet wśród ponoć fundamentalnie
chrześcijańskich Polaków. Istnieją też nieformalne związki.
Jej palce też
były gołe. Wszystkie pierścionki przywiezione z ojczyzny, trzy: od mamy, od
babci i od kuzyna, przechowywała starannie razem z paszportem i resztą skarbów.
Od przyjazdu do Niemiec nie założyła żadnego z nich ani razu. Zabrakło okazji.
Darek też
obejrzał sobie jej dłonie. Podobały mu się jej filigranowe acz długie palce.
Tylko paznokcie wolałby widzieć krócej przycięte i bez farby. Cóż, nikt nie
jest idealny i nie malowane paznokcie zdobią dziewczynę.
— Udało
ci się wszystko w banku? Załatwiłyście kaucję?
— Tak. W
przyszłym miesiącu się wprowadzamy.
— Z
koleżanką?
— Tak. Też przyjechała z Tadżykistanu. Ale rozmawia ze mną po
rosyjsku, bo tak jest łatwiej.
— Nie zna tadżyckiego?
— Zna ze szkoły, ale etnicznie jest Uzbeczką. Wiesz, że uzbecki jest
podobny do tureckiego?
— Aha, ciekawe.
— Ciekawi cię to? Może kiedyś ją przyprowadzę, to będzie ci mogła więcej
powiedzieć.
Darek pokiwał głową. Zapowiedź nowych spotkań przykrości mu zdecydowanie nie
sprawiła.
— Bardzo chętnie, Lolu. Języki ciekawiły mnie praktycznie zawsze,
odkąd pamiętam To taki mój jakby koniczek, Steckenpferdchen
— odpowiedział żartobliwie, spontanicznie łącząc w nowym słowie konika w sensie
hobby i konika morskiego: egzotyczną rybę.
Znowu udało mu się uniknąć tłumaczenia, w jakich okolicznościach i
dlaczego, a raczej z czyjego powodu, opanował rosyjski w stopniu, jakiego
mógłby pozazdrościć niejeden rusycysta. Tanja… Mittenwald, Paryż, Zugspitze —
co tydzień urządzali jakąś wycieczkę, najczęściej w szerszym gronie znajomych. Z
atestatem, instytutem i certyfikatem z niemieckiego bez najmniejszego problemu
zostałaby przyjęta na studia. Mogła zostać, razem daliby sobie radę. Ale nie, Tanja
wolała stabilność, pewność jutra: mieszkanie służbowe i pensję świeżomianowanego
porucznika. Wybrała Andreja. Z gwardyjskiej desantowoszturmowej. Głupia! Darek
długo nie mógł przeboleć tej porażki. Dura!
Mówiła, że polityką się nie interesuje. Tak samo zapewne jak ten jej wojak.
Żyje jeszcze? — zastanawiał się czasami Darek, czysto retorycznie, bez
najmniejszych emocji, bez współczucia. Zwłaszcza po Irpieniu i Buczy. Czym
został: mordercą, trupem, samowarem,
kaleką?
— A tadżycki nie należy do rodziny tureckiej? — zapytał.
— Nie. Do tureckiego i uzbeckiego jest zupełnie niepodobny. Z uzbeckim
mamy tylko wspólny alfabet i nic poza tym.
— Spadek po sojuzie?
— Tak, historia.
— A do jakiego języka jest mu najbliżej?
Lola zrobiła rezolutną minę. Upiła łyk kawy, spojrzała Darkowi w oczy.
— Do dari — odpowiedziała
półgłosem. — Mamy perskie imiona, a rozmawiamy po rosyjsku. Czy to nie dziwne?
Niedługo potem Darek musnął palcem mały palec Loli, prawie niby przypadkiem
i niechcący.
— Ładne masz dłonie — szepnął po chwili wystarczająco długiej dla
podjęcia decyzji, czy cofnąć rękę, czy pozwolić trwać dotykowi.
Lola dłoni nie zabrała, Darek także. Obojgu zaszumiało między skroniami.
Kuzyn Loli też
swego czasu chwalił jej dłonie. Zamknęła na chwilę oczy. Jak niewiele
brakowało! — pomyślała. Jakby w porę nie posłuchała rozumu, o co wcale nie było
łatwo, jakby do niej w końcu nie dotarło, że on poważnie traktuje prawo
szariatu zezwalające mężczyźnie na cztery żony, gdyby nie inna dziewczyna
trochę bardziej niecierpliwa, to by się nie skończyło na przyjęciu pierścionka,
Lola nigdy nie wyjechałaby do Niemiec, nie odwiedziła Darka w jego sklepie…
— Dziękuję
— odpowiedziała na komplement. — Jesteś bardzo miły.
— Ja tylko
mówię prawdę.
— Wierzysz
w Boga? — zapytała po chwili namysłu.
— W
którego? — odpowiedział z ironią.
— Dowolnego.
Darek uwielbiał
to pytanie i nienawidził. Pytanie o religię ma w sobie coś z hazardu. Stanowi
wyzwanie. Dobrą reakcją, wychodzącą na przeciw oczekiwaniom pytającego, można
coś ugrać, zdobyć dodatkowy punkt sympatii. Często jednak jedno niewłaściwe
słowo, a nawet pozasłowny gest, grymas, zrywa nić porozumienia, zabija
nienarodzoną przyjaźń. Próba odpowiedzi na pytanie o Boga ma coś wspólnego z rozbrajaniem
miny. Saper myli się tylko raz — ostatni.
— Dopóki
mogę — zaczął — dopóki wolno, dopóki nikt mi nie trzyma karabinu przy głowie,
wolę to pytanie odwrócić. Pytam, Lolu, czy Bóg wierzy we mnie, obojętnie który.
Jak wierzy, to możemy się kolegować, jak nie, to i ja w niego nie wierzę.
Lola
westchnęła głośno.
— Otwierasz
mi oczy.
— Dlaczego?
— Powoli
zaczynam rozumieć, dlaczego wszyscy lubią Polaków.
— A
lubią? Kto lubi? — Darek miał na ten temat stanowczo mniej jednoznaczne zdanie.
— Każdy,
z kim rozmawiałam — odpowiedziała Lola z życzliwym śmiechem.
— Za co?
— Tam,
gdzie byłam jako au pair, jedna
sąsiadka miała córkę z Polakiem. Mówiła o nim „wesoła dusza” i że wszyscy
jesteście tacy. Widzę, że to prawda. Ale to nie wszystko, Darku.
— A co
jeszcze? — zapytała coraz bardziej rozbawiony.
— Czy
każdy Polak jest takim dyplomatą? — zaśmiała się Lola. — Nie prościej było
powiedzieć, że nie wierzysz?
— Prościej,
ale to by nie była cała prawda.
— A co
myślisz o muzułmanach?
— Że są
obłąkani tak samo jak katolicy z polskim papieżem na czele — odpowiedział Darek
dyplomatycznie i szczerze. — A ty co o nich sądzisz?
— Nie
wiem.
— Zechcesz
się jeszcze ze mną spotkać?
Popatrzyli po
sobie, zagłębili nawzajem w źrenice.
— Yhy —
Lola kiwnęła głową po chwili milczenia, mającej świadczyć o wyjątkowej wadze
przemyśleń toczących się w jej głowie.
Myślała. Ale
nie nad treścią, tylko nad formą, żeby odpowiedź nie wybrzmiała banalnie. W
końcu stanęło na krótkim yhy i przymrużeniu powiek.
— Dziękuję
— szepnął Darek i przykrył lewą dłoń Loli swoją prawą dłonią. — Opowiedz mi o
Duszanbe. Jakie miejsca najbardziej lubisz?
…
— W pracy
musisz dużo rozmawiać z pacjentami?
— O tak.
Starsi ludzie mają dużo do powiedzenia, ale nie mają komu.
— Możesz
się dużo dowiedzieć.
— Zebyś
wiedział. — Lola westchnęła.
— Tak? — zapytał Darek.
— Hm.
Czasami są to rzeczy, o których lepiej byłoby nigdy się nie dowiedzieć.
Loli stał
przed oczami pamięci pewien dziadek z demencją. Za każdym razem opowiadał to
samo, biorąc młodą praktykantkę za koleżankę z sąsiedztwa sprzed połowy
stulecia. Za dziesiątym razem z potoku dialektalnych dźwięków udało jej się
wyłuskać ogólny zarys wspomnień tego mężczyzny: letni wypas krów na górskiej
hali, końskie zaloty i zgwałcenie dziewczyny. Zbrodnia bez kary, jakich wiele.
— Na
przykład?
— Lepiej
nie powiem.
***
Na jarmark z
okazji końca lata udali się we troje: Darek, Lola oraz jej
koleżanka-współlokatorka.
Ach, co to był
za jarmark! Przybyli topowi politycy: Söder, Aiwanger i Kretschmann, nawet
Merz i Kubicki. Przemówili. Był rok wyborczy, więc wystąpienia polityków
szczególnie mocno przykuwały uwagę zgromadzonego ludu. Były najwyższej wagi,
wręcz przełomowe. Premier wypowiedział się o swoim wice z koalicyjnej partii —
wrogu numer jeden. Lider Zielonych zapewnił, że rząd federalny jak żaden z
poprzednich dba o klimat, i obiecał kontynuowanie jedynie słusznego kursu. Wicepremier,
rozpaczliwie szukając sposobu ucieczki od własnej przeszłości będącej źródłem
świeżo wybuchłego skandalu mogącego wykoleić jego do niedawna błyskotliwą
karierę, uderzył w Zielonych; powiedział, że jego land nie jest skazany na
dyktat złej władzy. W podobnym tonie, lecz z jeszcze większym dramatyzmem w
głosie, wypowiedzieli się wolnościowcy. Mądre głowy w radiu przez trzy dni analizowały
potem bon moty wyrzucone wtedy w
eter.
Tej części
jarmarku, przed- i okołopołudniowej, Darek i dziewczyny jednak nie dali rady
zobaczyć osobiście. Obowiązki nie pozwoliły.
Co innego
wieczorem. Wielkie koło, labirynt strachów, karuzele wytrząsające mózgi; piwo, Leberkas, muzyka; jednym słowem Gaudi.
Zdążyło zrobić
się ciemno. W pewnej chwili Gulnara, wróciwszy z toalety, zawołała z wesołym przejęciem:
— Tam się
całują!
Darek i Lola
popatrzyli po sobie, wzięli się za ręce i poszli sprawdzić. Niedaleko, po
prostu za linię drzew, za którą biegła droga. Przy samym wyjściu z terenu
jarmarcznego kilka grup ludzi oddawało się rozkoszy palenia. Mijał ich ochroniarz
i policja.
Darek i Lola przeszli
kilka kroków dalej. I rzeczywiście, w cieniu, w nieoświetlonym miejscu przytulała
się pierwsza para, na stojąco. W oka mgnieniu podeszła druga para nastolatków i
nie zważając na nikogo, chichocząc, zajęła miejsce przy następnym krzewie.
Dziewczyna przechyliła głowę i nasunęła ręce na ramiona kolegi, ten przyciągnął
ją do siebie, objąwszy w talii. Złączyli usta w namiętnym pocałunku.
— Aha, to
tak to się odbywa — szepnął na głos Darek.
— Tak — zaśmiała
się Lola.
Nie ruszając
się z miejsca, nie szukając dodatkowego cienia, poszli w ślady nastoletniej
pary. Aż miło było popatrzeć, jak dobry przykład zaraża do czynienia dobra.
Kulminacją
jarmarku był pokaz fajerwerków. Troje znajomych zajęło zawczasu dogodne miejsce
na pobliskim wzniesieniu. Usiedli na bruku. Lola oparta plecami o Darka, Gulnara
osobno. Najbliższa lampa rzucające skromne światło znajdowała się dwadzieścia
metrów od nich. Panowała więc niemal doskonała ciemność.
W oczekiwaniu
na start pokazu rozmawiali o tym i owym, o niczym, co by miało znaczenie. Gulnara
wpatrzona w dal. Lola wzrokiem śledząc dłonie Darka. Darek zaś…
Zaczął od guzików.
Rozpinał je od dołu: piąty, czwarty, trzeci, po kolei. Aż połówki koszuli Loli
mogły się całkiem rozstąpić jak morze w starodawnych legendach. Następnie
pogłaskał dziewczynę po brzuchu. Aż tuż przed pierwszym salutem powiódł palcem
nad miejscem styku miseczek stanika. Ustami musnął ucho.
Lola w
milczeniu złapała go za obie dłonie. Ale nie w geście sprzeciwu. Wręcz przeciwnie.
By wskazać drogę, zachęcić do poznawania jej ciała. Objął pierś. Lekko
pościskał. A gdy fajerwerki rozgorzały na dobre, wsunął dłoń pod miseczkę i
zaczął masować biust bezpośrednio. Takiego pulchnego jeszcze nie dotykał. Nie przypominał
też sobie, by kiedykolwiek wcześniej miał przyjemność zabawy tak twardym i dużym
sutkiem. Do końca pokazu jeszcze z dziesięć razy pocałował Lolę za uchem.
— Pójdę
przodem — powiedziała Gulnara, gdy zamilkły brawa. — Nie musicie się spieszyć.
Gdy odeszła,
Lola zażartowała szeptem:
— Darku, dlaczego
ja jestem rozebrana?
— Masz przecież
dużo ubrań na sobie. Właściwie wszystkie —odpowiedział Darek.
— Naprawdę?
— Obróciła się i oparła głowę o bark swojego mężczyzny. — A czuję się, jakbym
była naga.
Darek
rozejrzał sie na boki.
— Wszyscy
już poszli — szepnął Loli do ucha.
— Nie chcę
wiedzieć, co sobie Gulia o nas pomyśli.
— Co może
pomyśleć? — Darek wrócił do masowania piersi.
— Coś
niedobrego — odpowiedziała Lola i pocałowała go w usta.
— Darku,
nie tutaj! — zaśmiała się, kiedy sięgnął do zapinki stanika.
Po chwili
jednak sama rozpięła haftki. Darek zaczął całować piersi. Rzucił się na nie
zachłannie, bez pamięci, jakby całe życie czekał na ten moment. Zassał sutek. Z
głośnym mlaśnięciem.
— Darek!
— Lola odruchowo złapała go za głowę. Wpięła palce we włosy. — Nie tutaj!
Nie usłyszał. Zajął
się drugą piersią.
Kwadrans później
Lola siedziała na nim okrakiem i całowała jego sutki. Coraz bardziej dopasowywali
się do siebie biodrami. Darek objął ją w talii i zaczął kołysać. Nie ukrywał
swojego podniecenia.
Cieszyli się
sobą w milczeniu.
Także bez
słowa Lola odsunęła się trochę i rozpięła Darkowi spodnie. Zanurzyła się ręką w
jego bieliźnie. Objęła trzon dłonią. Zaczęła poruszać. Zauważywszy, że chłopak
chce się odezwać, natychmiast zamknęła mu buzię ciepłym pocałunkiem.
— Inaczej
nie mogę cię zadowolić — szepnęła mu chwilę później do ucha.
— Nie
musisz.
— Chcę.
— Ja też
chcę ciebie.
— Jeszcze
nie dzisiaj.
Długo się
bronił, lecz w końcu musiał uznać przewagę kobiety.
— Jesteś
niesamowita — powiedział z przejęciem.
— Zasłużyłeś
na dużo więcej.
Cały mokry
odprowadził Lolę do domu. Także ani trochę nie suchą.
***
Gulnara już
spała, lub tylko sprawiała takie wrażenie. Lola w półmroku pokazała Darkowi swoje
łóżko. Wąskie, zdecydowanie jednoosobowe. Pociągnęła za rękę do łazienki.
— Tylko
nikomu nie mów — szepnęła.
— Yhy.
— Obiecaj.
— Obiecuję.
Szybko pozbyła
się ubrań, stając przed Darkiem w samych majtkach.
— Pomożesz
mi się umyć?
— Aha.
Kiedy stanęli
we dwoje pod prysznicem, objęła go obiema rękami za szyję.
— Jedną
rzecz musisz wiedzieć — szepnęła tajemniczo. — Jeszcze nie byłam z nikim tak
blisko. Wiesz, z mężczyzną.
Zdawała sobie
sprawę, że obiektywny, wszystko wiedzący obserwator mógłby to stwierdzenie określić
co najmniej dyskusyjnym, ale dawno przestała wierzyć w jego istnienie.
— Nie
musisz mi tego mówić.
— Muszę.
Nim wybiła
północ, poznała Darka jako mężczyznę dwa razy. Na stojąco w kabinie
prysznicowej i leżąc na wznak na łóżku. Trzeci raz, kiedy się myli po miłości, już
po północy.
***
Klientka miała
poważny dylemat, który model będzie bardziej odpowiedni dla jej sześcioletniej
córki. Ten za 229 € czy ten o pięć euro droższy. Darek omawiał z nią wszystkie
za i przeciw. Pięć, dziesięć, dwadzieścia minut… A Lola siedziała w tym czasie
na zapleczu. Miała pół dnia wolne, nigdzie się nie spieszyła.
W pewnej
chwili, kiedy wybór roweru wydawał się już prawie na pewno i ostatecznie
podjętym, spokojnym krokiem, spokojnym z pozoru, wyszła z pomieszczenia.
Przeszła obok Darka, zataczając szerokie koła biodrami. Nie powiedziała nic. Po
prostu wyszła.
— Coś się
stało? — zapytała klientka.
— Nie. Dlaczego?
Chwilę później
znalazł na biurku kartkę. Ty jesteś nienormalny — było napisane kobiecą ręką
rosyjskimi bukwami.
Momentalnie pociemniało
mu przed oczami. Grube krople potu spłynęły ze skroni. Zerknął na laptop, choć
nie musiał. I bez patrzenia wszystko było jasne. Popełnił kardynalny błąd: nie ukrył
śladów. Przez nieuwagę dopuścił, by dziewczyna dowiedziała się czegoś, czego nigdy nie
chciałaby się dowiedzieć.
Przeceniasz czytelników, MrHydzie, albo ja przeceniam siebie. Nie zrozumiałem. [Tomp]
OdpowiedzUsuń