Ślepy kogut i larwa (2023)

images.pexels.com

Trafiła mi się jak ślepemu kogutowi larwa. Takie trafienie bywa raz na sto lat. Jak się je przegapi, los drugiej szansy na pewno nie da. Niejeden by odpuścił dziewczynie. Ja też miałem wątpliwości, ale wiedziałem, że wóz albo przewóz, tarcza albo na tarczy, PiS albo PO i że żadnej trzeciej opcji nie ma, że nie będzie wilk syty, gdy owca pozostanie cała… A że owca odeszła od stada, naiwnie podała gardło do gryzienia, to ugryzłem i zjadłem. I wiecie co? Niczego nie żałuję. Smaczna była, soczysta larwa. Gąsienica.

Jak się zaczęło? Niepozornie. Wracałem z Żabki z piwem i energetykiem w plecaku, jak zawsze, kiedy mam wolne od laborek na uczelni. Wtedy po drugiej stronie ulicy pojawiła się ona. Nie sama, z koleżankami, ale po przejściu po pasach pomachała im i poszła dalej prosto na mnie. W ręce trzymała komórkę. Zerknęła na ekran i tupnęła nogą jak przedszkolak, któremu wyłączono bajkę. Wkurzona była.

— Cześć — powiedziałem, gdy mieliśmy się minąć.

Znaliśmy się z widzenia. Mieszkała w tym samym bloku co ja, tylko o dwie klatki dalej. Kiedy chodziłem do liceum, była jeszcze dzieciakiem. Jak poszedłem na studia, na jej widok, a także jeszcze jednej młodej sąsiadki, zaczęły nachodzić mnie smętne refleksje. Zaczynałem zazdrościć rówieśnikom tej małolaty: oni mieli szansę poznać ją bliżej w szkole, bliżej i, szczególnie w mojej wybujałej wyobraźni, bardzo, bardzo-bardzo blisko; ja staruch nie mogłem liczyć nawet na ulotne spojrzenie. Tak mi się wydawało.

— Cześć — odpowiedziała, patrząc mi w oczy. Nie wiem, jak opisać jej wyraz twarzy w tamtym momencie. Zadziorny, zaciekawiony, bezczelny? Przyglądała mi się przez okulary tymi swoimi piwnymi oczami i pytała wzrokiem, czy czegoś chcę od niej.

Odpowiedziałem uśmiechem, takim nieprzygotowanym, zaskoczonym, i zawahałem się przez chwilę, czy, a raczej jak nie kończyć jeszcze tej tak niespodziewanie zaczętej konwersacji.

— To co, już po szkole? Wolność?

— Aha. Wakacje. — Wzruszyła ramionami, wyrażając treść mniej więcej: wszystko mi jedno.

Spod półrozpiętej białej koszuli błysnęła jeszcze bielszą bielą pierś i ramiączko stanika. W tej sytuacji nie dało się nie spojrzeć na dekolt. Zobaczyłem jeszcze, że przez szparę między dwoma guzikami wygląda mała kokardka koloru bladoróżowego. Różowe były też wzory na miseczkach stanika, przebijające niewyraźnie przez materiał koszuli. Takie jakby pędy róży, jak się później okazało.

Młodej sąsiadce oczywiście nie umknęło, na co się gapię. Poprawiła ramiączko i zerknęła na ekran komórki trzymanej cały czas w dłoni. Na szczęście mój mózg nie spał. Błyskawicznie przemielił docierające do niego informacje i podjął jedynie słuszną decyzję.

— Masz czas? — zapytał mój aparat mowy.

Sprawdziła na komórce jeszcze raz i potwierdziła, kiwając głową:

— Jasne, a co?

Musiałem szybko myśleć. Gdzie ją zaprosić żeby nie wyjść na nerda? Dokąd zabrać, żebyśmy się czuli swobodnie?

— Chodź się przejdziemy. Najpierw do Żabki po coś dobrego do picia. Dlaczego ja jeszcze nie wiem, jak ma na imię piękna sąsiadka?

Pięć minut później, albo piętnaście, nie ważne ile, po kupnie coli i soku mojito, i okrążeniu bloku spacerowym krokiem wiedziałem już, że przyczyną złości był niejaki Arek z równoległej klasy i spodziewana reakcja mamy na świadectwo. Średnia 2,4 nie mogła zachwycać.

— Po co mi głowę truje przez trzy dni, żeby gdzieś iść po rozdaniu świadectw, jak na korytarzu nawet nie podejdzie, tylko jak by mnie w ogóle nie znał? — Zuzia jeszcze raz ze złością, tym razem bardziej udawaną niż rzeczywistą, skomentowała zachowanie swojego jeszcze prawie chłopaka. Frajera.

Wyraziła też fachową opinię, że do McDonalda poszły tego dnia paniusie i tapeciary, podobnie jak do centrum handlowego. Sama chętnie by się wybrała dokądś, gdzie nikt nie chodzi. Bo lubi robić coś ekskluzywnego. Ale w naszej okolicy nic takiego nie ma. Tak sądziła.

Niedaleko Łowicza jest skansen.

— Trochę daleko — powiedziałem — ale mam samochód. Więc jak byś nie miała nic przeciwko, to?

— Skansen?

O dziwo nigdy tam nie była. Nawet nie znała tego słowa. No cóż, przez pandemię nie odbyło się wiele wycieczek szkolnych. Gdyby nie Covid na pewno zdążyłaby zaliczyć to muzeum i znielubieć przy okazji. A tak miałem szczęście.

— Dasz mi trzy godziny swojego życia? — zażartowałem.

— Jak chcesz.

— Chcę. Nawet bardzo.

— Okey.

Z samochodu powiadomiła przez Messanger jakąś przyjaciółkę, że jest zajęta i na lody nie będzie miała czasu. Odebrała też wiadomość od Arkadiusza.

— O, obudził się — skomentowała z sarkazmem. W połowie drogi. — Teraz to za późno. — Zgasiła telefon, nie odpisawszy.

Patrzyłem co sekundę to na jej kolana, buzię, to na dekolt. Zuzia ciągle robiła coś rękami. Poprawiała guziki i okulary. Majstrowała przy ramiączkach i miseczkach stanika. I, rozmawiając, z uśmiechem patrzyła na mnie. A nie wierzyłem, że piętnastolatka może się zainteresować kimś w moim wieku. No, że kimś to bym uwierzył, ale nie że mną konkretnie.

— Chyba mu współczuję… — mrugnąłem okiem — bo nie dostanie buzi. — Po czym zobaczywszy błysk pod szkłem okularów, dodałem pół żartem: — Nie to co ja.

Zuzia zaśmiała się krótko.

— Buzi?

— Namiętny pocałunek — tym razem szczerze wyznałem swoje zamiary, po czym zaraz znowu mrugnąłem okiem i zmieniłem wersję na mniej kategoryczną: — No, myślę, że zasłużę dzić na buziaczka, cmoczysko w policzek na pożegnanie, kiedy cię będę odprowadzać do domu.

— Hihi — Przygryzła paznokieć małego palca prawej dłoni. — Na pewno.

— Hura, będziemy się całować! — Obróciłem sprawę w żart, ale z obiecanego buziania nie miałem zamiaru rezygnować. Zuzię, jak się wkrótce miało okazać, też świerzbił język.

Zmieniliśmy temat. Okazało się, że Cypis już nie w modzie. Na topie był Szpaku i Paluch. Przynajmniej jeśli chodzi o aktualną top-listę Zuzi. Muzyczne gusta innych dziewczyn akurat niewiele mnie interesowały. Mniej więcej tyle co burze piaskowe na Marsie.

Niektóre teksty Zuzia znała na pamięć. W każdym razie na tyle, żeby się podzielić urywkiem.

— Człowiek motyl, się trzepoczę przez kłopoty, człowiek motyl, byłem larwą, miałem dosyć — zarapowała pierwszy kawałek, wywyjając przy tym tanecznie nadgarstkami. — Znasz?

— Niezłe. Teraz już znam — odpowiedziałem. A w duszy nazwałem Zuzię Lerewką.

Pasuje do niej to przezwisko. Nie jest gruba, tylko trochę przy kości. Jak mama. O niej można powiedzieć, że jest pulchna. Ale Zuzia nie zdążyła jeszcze nabrać zbyt wiele tłuszczu. Może dzięki zajęciom wuefu po pięć razy w tygodniu. Jest niska, metr sześćdziesiąt wzrostu, względnie krótka. Jak larwa.

— Chcę iść na ich koncert, ale z moją mamą to chyba marzenie zabitego kota.

Curiosity killed the cat? Mnie też mordowała ciekawość… Ciekawość tego, jak smakuje pasażerka mojego auta.

Jako że nie wiedziałem co odpowiedzieć, zapytałem po prostu:

— Dlaczego?

— Nie ceni twóców.

— Aha — wyraziłem pełnię zrozumienia. Też bym nie cenił. — Kiedyś się uda.

— Taa, kiedy.

Chciałoby się powiedzieć: kiedy twórca wystąpi na dniach miasta. W lato każda większa wioska organizuje imprezy pod gołym niebem i zamawia występy rap-, pop- i rockmenów. Szansa, że tenże Paluch czy Szpaku wystąpi u nas lub gdzieś w pobliżu wcale nie jest równa zeru. Ale co ja się tam będę wymądrzał. Ciekawił mnie wzorek na staniku.

Raz kozie śmierć — uznałem w pierwszym zwiedzanym z Zuzią starodawnym domku. To była nota bene jakaś wiejska szkoła z salką lekcyjną, sienią i izbą mieszkalną dla nauczyciela lub raczej nauczycielki. Bezczelnie ścisnąłem Zuzię za pupę.

— Wyobrażasz sobie takie życie, w zabitej deskami wiosce w głuchym środku lasu, bez internetu? — odezwałem się na zupełnie inny niż pupa, inteligentny temat.

Tak chyba trzeba zawsze robić z kobietami: robić jedno, mówić drugie. Przynajmniej na pierwszej randce.

— Nie. Ja bym tak nie umiała — odpowiedziała niespokojnym głosem.

Ale ręki z pupy nie przegoniła. Dokładnie na odwrót: lekko oparła się o mnie bokiem. W najśmielszych snach nie podejrzewałem, że z dziewczynami może iść tak łatwo. Po prostu objąłem Larwulkę i zacząłem całować po policzku. Bez pytania o zgodę.

Westchnęła głośno. Po dłuższej chwili — mierzonej nie zmianami cyferek wyświetlanych na telefonie lecz wdechami i wydychami powietrza — przyłożyła swoją dłoń do mojej lekko ugniatającej pośladek i obróciła głowę tak, że jej kącik ust znalazł się dokładnie pod moimi wargami.

Zaraz potem otworzyła szeroko usta i zakryła nimi moje. Pocałowała łapczywie, jak gdyby ze wszystkich sił chciała mi udowodnić, że potrafi całować lepiej ode mnie. Dołożyła języczek.

Och, serce mi kołatało jak u kolibra. Tysiąc uderzeń na sekundę. Krew tryskała do mózgu. Zobaczyłem ciemność i usłyszałem ciszę. Ściskałem w rękach oba pośladki i oblizywałem oblizujące mnie usta. Mój umysł, świadomość i nieświadomość, przepałniała euforia. Nagłe olśnienie, że jak nic nie spieprzę, to Zuzia wpuści mnie do siebie, i to szybciej niż bym się spodziewał. Targał mną freudowski popęd życia. Krótko, jak to popęd, ale intensywnie.

Zuzia uwiesiła mi się na szyi. Całowała cudownie.

— A nie mówiłem, że dostanę buzi?

— Jesteś jasnowidzem? — Szturchnęła mnie lekko w ramię.

— Nie, ja tylko mówiłem, o czym marzę. A marzenia się spełniają.

— O czym jeszcze marzysz?

Szczera odpowiedź w tym momencie była by jeszcze przedwczesna i zbyt banalna. Uśmiechnąłem się, dając sobie dodatkowe sekundy do namysłu. Objąłem Zuzię.

— Powiem ci, jak będziemy u ciebie. A teraz myślę o jeszcze jednym buziaczku.

Życzeniu zaraz stało się zadość. A po pocałunku szepnąłem, że ciekawi mnie kokardka na staniku i że będę chciał rozpiąć ze dwa guziki, żeby zajrzeć pod koszulę Zuzi. Nie od razu, oczywiście; potem. Odpowiedziała zalotnym śmiechem.

Podczas zwiedzania mieliśmy jeszcze kilka okazji do pocałunków. Zresztą do czego innego nadaje się muzeum pod gołym niebem, w którym oprócz strażnika i jakiejś zabłąkanej rodziny nie wchodzącej nam w drogę nie ma zywej duszy?

— Dlaczego wcześniej ze mną nie rozmawiałeś, tylko dopiero dzisiaj? — Zuzia w pewnej chwili zadała porażająco oczywiste pytanie.

— Hm, bałem się, że mnie za szybko przejrzysz.

— I co?

— I się wystraszysz, że jakis starszy chłopak chce się z tobą całować.

— Ha, ha! Dzisiaj się jakoś nie boję.

— Ja też. Dzisiaj.

W międzyczasie zaburczał telefon Zuzi. Kilka razy. To jej niedoszły narzeczony pisał coraz bardziej bolesne wiadomości. Denerwował się, że dziewczyna nie odpowiada.

— Współczuję mu — skomentowałem porażkę konkurenta, muskając wargami policzek Zuzi. — Nie będzie dziś ruchać.

— Ha, ha! Jeszcze tego brakowało.

— W przeciwieństwie do mnie. — Przesunąłem do góry okulary Zuzi i pocałowałem ją za uchem.

— Co? — parsknęła śmiechem.

— Ja jeszcze mam szansę. Prawda?

W odpowiedzi Zuzia znów zarzuciła mi ręce na szyję i przycisnęła usta do mojego policzka.

— Nie wiem — powiedziała szeptem.

— Z tobą. Wpuścisz mnie, prawda? — Zdumiewające, skąd wzięła się moja śmiałość. — Powiedz, że się będziemy kochać.

— Hm… Patryk? — To chyba był pierwszy raz, kiedy zaskoczona odpowiedziała po prostu mówiąc moje imię z pytającą intonacją. — Ale że dzisiaj?

— No. Wpuścisz mnie dziś do domu?

— Jak zechcesz.

— I do środka — dodałem, szczypiąc lekko w pośladek.

— Ja do środka?

— Do cipki — powiedziałem szeptem do ucha.

— Och, Patryk? — Sprawdziła wzrokiem, że jesteśmy sami i zamknęła mi buzię ognistym pocałunkiem.

Potem, z pół godziny później, kiedy wsiadaliśmy do auta, wróciła do tematu. Zapytała, czy mówiłem poważnie o seksie. Czy naprawdę bym chciał.

— Wiesz, że tak — odpowiedziałem. I dodałem, w miarę wiarygodnym tonem: — Ale oczywiście nic bez twojej zgody.

— Aha — naiwnie przyjęła do wiadomości.

A mnie chyba właśnie wtedy przeszło przez myśl, że związek z Zuzią wcale nie musi być przelotny. We mnie też zabuzowały hormony. W takim stanie różne rzeczy się myśli, nie zawsze rozsądne i nie zawsze prawdziwe.

Po skansenie zatrzymaliśmy się w małym barze przy szosie. Nakarmiłem moją młoda sąsiadkę pizzą. Pizzą po hawajsku, według Zuzi najlepszą. Na szczęście lokal oferował takie rarytasy.

Arek w dalszym ciągu nie mógł się doczekać odpowiedzi. Pisał z rozpaczą, że był już wszędzie, i w parku, i przy lodziarni na Rynku, i w McDonaldzie i nigdzie nie zastał ukochanej koleżanki.

— Dlaczego on mnie tak męczy?! — Jego zguba tupnęła nogą pod stołem, opierając się plecami o mnie. — Nie jestem niczyją własnością. Nie będę mu się tłumaczyć.

Zaraz potem zadzwoniła mama Zuzi, za co mogę jej być tylko wdzięcznym, bo to pomogło zmienić temat. Dość już miałem nękania przez młodocianego konkurenta. Mama jak to mama, chciała się dowiedzieć, jak było w szkole i co robi córka.

— Mamo, przyjdzie dziś do mnie kolega, dobrze? — wypaliła Zuzia prosto z mostu.

Biedna kobieta myślała chyba, że chodzi o tego niedojdę. Pokręciła nosem, że nie jest przygotowana na gości, że Zuzia ma nieporządek w pokoju, jak to mama, pogroziła palcem, albo nawet dwoma — przy połączeniu głosowym nie widać wszystkiego — ale w gruncie rzeczy nie miała nic przeciwko odwiedzinom. A nawet przeciwnie, dało się wyczuć pewien powiew optymizmu po jej stronie połączenia.

Podjeżdżałem pod blok z duszą na ramieniu. Czułem się jak w zugzwangu, że co nie zrobię, to niedobrze: wejdę z Zuzią do mieszkania, to spotkam sąsiadkę i ona już przejrzy moje niecne zamiary i wybije córce z głowy romanse ze studentami; nie wejdę, to się okażę niekonsekwentnym tchórzem, takim samym jak Arek. Narobić dziewczynie smaku na obmacanie i w ostatniej chwili powiedzieć, że jednak się nie chce? Nie, tak się nie robi.

Tymczasem mama Zuzi przysłała SMS, że pojechała na zakupy. Pomogła mi znowu. Ludzie naprawdę bywają dziwni.

Mieliśmy lokal tylko dla siebie. Miałem pobudzoną i, nie bójmy się tego słowa, zakochaną nastolatkę. Nieostrożną, naiwną, chętną. Łatwą i ładną. Taka okazja się nie powtarza.

Złapałem Zuzię za biodra i pokierowałem do pokoju.

— Tu jest twoje łóżko? — zapytałem.

Mieszkanie dwupokojwe, nietrudno zgadnąć.

— Aha.

Wsunąłem obie ręce pod koszulę Zuzi. Zacząłem gładzić po ciepłym brzuchu. Oboje mieliśmy świadomość wyjątkowości chwili. Czasu nie mieliśmy nieskończenie wiele. Musieliśmy tak nim gospodarować, żeby się nie dać zaskoczyć. Zuzia oparła się o mnie. Oddychała głośno, głęboko. Jej piersi unosiły się z każdym wdechem. Była piękna. Głaszcząc brzuch, podpierałem ją biodrami. Chciałem, żeby mnie czuła przez spódnicę. Żeby wiedziała, jak bardzo chcę juz postawić kropkę nad i.

— Teraz spełnimy nasze marzenia? — powiedziałem.

— Które?

— Te najważniejsze.

— Które?

Rozpiąłem pierwsze dwa guziki od góry, na wysokości mostku.

— Zaczniemy od buziaczka.

Zaśmiała się. Popatrzyła, jak rozpinam resztę guzików i rozchylam poły jej koszuli. Korzystając z niemego pozwolenia, wsunąłem palce pod jedną z miseczek stanika. Dotarłem do sutka. Dopiero wtedy raczyła się odezwać, przerywanym głosem:

— Dlaczego mnie rozbierasz?

— Bo chcę cię pooglądać. — Wydobyłem pierś na wierz. Była za duża, żeby ją całą zamknąć w dłoni.

— Haftka jest z tyłu — powiedziała z dumą Zuzia. Odwróciła się przodem do mnie i pocałowała w usta. Rozpięła sama. Nie była jednak wolna od wątpliwości. — Ale chyba nie możemy dzisiaj…

— Dlaczego

— Mama.

— Zostawiła nas samych.

— Ale wróci.

Musiałem chwilę poprzekonywać, że kobieta wyszła specjalnie, żeby córka miała swobodę w kochaniu się z kolegą.

— Chyba nie myślisz, że zapomniała, jak sama była młoda i zakochana?

— No, nie wiem.

Nie wiedziała, ale ten argument trafił skutecznie. Zostałem wpuszczony na tapczan i między nogi. Rozebrałem się błyskawicznie, bez pytania o zgodę. A zdjęcie majtek z Zuzi było już tylko kwestią jednego pocałunku przypieczętowującego sprawę. Luźna spódniczka w niczym nie przeszkadzała. Została na biodrach.

Niczego nie opóźniałem i nie spowalniałem. Zresztą nawet gdybym bardzo chciał się powtrzymać, to bym nie dał rady. Ciśnienie było za duże. Zresztą czasu na rozkosz nie mieliśmy nieskończenie wiele. Bardziej się musieliśmy spieszyć, żeby zdążyć przed powrotem mamy, niż stopniować i intensyfikować doznania w nadziei na wyjątkowy orgazm. Uznałem więc, że najpierw zaspokoję siebie, a potem zobaczymy co dalej.

Dla Zuzi wszystko było nowe. Nie poznała się, że już po minucie mieszały się w niej jej i moje soki. Nie chciałem jej explicite mówić, że już miałem wytrysk. Zresztą po co. Dobrze mi było w środku. Ciasno, ciepło. Zuzia na każde pchnięcie reagowała skurczem coraz to innej partii mięśni. Oddychała głośno. Na jej ustach malował się uśmiech szczęścia. Rozprowadzałem więc swój życiodajny płyn po ściankach pochwy, tłoczyłem raz szybciej, raz spokojniej. Ruchałem sobie, normalnie, po Bożemu.

Ktoś by powiedział, że zachowałem się samolubnie i nieodpowiedzialnie. Że najpierw zadbać trzeba o bezpieczeństwo, poprosić dziewczynę o zgodę i upewnić się, że zgoda nie była udzielona pochopnie. Miałby stuprocentowa rację. Też bym tak powiedział, gdyby nie chodziło o mnie i Zuzię, albo jeszcze bardziej gdyby Zuzię miał bzykać ktoś inny, choćby ten małolat Arek. O, jakby to on trysnął w Zuzi, wyrwałbym mu uszy i fiutka, z korzeniami.

Jakbym się tak przejmował za wczesną ciążą i związanymi z nią kłopotami, to bym nie zaruchał. To by Zuzia nie dostała swojego pierwszego razu, nie ode mnie, i dalej by nie wiedziała, że jest tak atrakcyjna i piękna, że można dla niej stracić rozum, że nawet tak rozsądny człowiek jak ja wyrzuci rozśadek do kosza byle by tylko móc wyznać jej miłość. Nie na słowach, tanich jak lizak, tylko cieleśnie, na poważnie, konsekwentnie. Naprawdę.

Mama Zuzi jednak wróciła za wcześnie. Nie poznała mnie, nie zobaczywszy twarzy. Po gołym tyłku raczej trudno jest zidentyfikować faceta, nawet kogoś, kogo się zna z sąsiedztwa. Na szczęście dyskretnie i w porę zrobiła krok w tył. Udało jej się nie wystraszyć córki. Zuzia pojękiwała spokojnie nieświadoma nakrycia. Kiedy z niej zszedłem, i wyszedłem, i położyłem się przy niej na boku, sąsiadki nie było już w przedpokoju. Wyszła dokończyć zakupy. Mogliśmy się jeszcze poprzytulać i pocałować.

— Nie wiedziałam, że to tak bardzo męczy — szepnęła w końcu Zuzia, kiedy oblizywałem z potu jej piersi. — Dobrze, że mama nas nie widziała.

— Udało nam się — potwierdziłem. — Czy teraz jesteśmy parą? Mogę się uważać za twojego chłopaka?

— Tak! Myślałam, że to najgorszy dzień w moim życiu, a wyszło, że najlepszy! — Przygniotła mnie swoim nagim ciałem i pocałowała namiętnie.

Musiałem ją niemal na siłę ściągnąć z łóżka i zaprowadzić do łazienki, żeby się choć trochę obmyła przed powtórnym powrotem mamy. Pomogłem jej się ubrać.

— Chcesz, żebym został dziś dłużej? Chcesz mnie przedstawić mamie, czy wolisz następnym razem? — zapytałem na wszelki wypadek.

— A jak wolisz?

— Nie wiem. — Naprawdę nie wiedziałem, co lepsze.

Sąsiadka i tak już wiedziała, że jakiś gach posuwa jej młodą córeczkę. I najwyraźniej podobał jej się taki stan rzeczy. Dlaczego? Trudno mi powiedzieć. Kobiety w tych sprawach wiedzą więcej i patrzą dalej niż mężczyźni. Nie mnie zgadywać ani oceniać.

— To może następnym razem — zdecydowała Zuzia. — Dzisiaj będzie się pieklić za świadectwo — powiedziała o mamie — wiesz, za te dwójce. Lepiej niech się dowie o tobie, jak będzie miała lepszy humor.

— Masz rację.

Wycałowaliśmy się na do widzenia i poszedłem do domu. Zadowolony, zaspokojony i zakochany w małolacie.

Jednak nie powiem, że całkiem beztroski. O nie, martwiłem się, co będzie dalej. Nie chciałem, żeby ten romans się zaraz skończył. Tak jak poprzednie. Ale wiedziałem, że szczęście jest jak jajko z niespodzianką. Kolorowe na zewnątrz, puste w środku. Jak się je wyjmie ze sreberka, to starczy na pół gryza, i już go nie ma.

W tym miejscu postawię trójkropek. Sami zgadnijcie, czy obawy były słuszne. Powiem tylko, że na drugą wycieczkę wybraliśmy się na wystawę motyli. Żywych motyli, no i gąsienic, poczwarek …


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz