Zabawy z AI. Hypatia z drugiej B

Hypatia z II B

Widzę ją znowu. Stoi przy regale z fantasy, przechyla głowę, czyta tytuły. Włosy ma dzisiaj upięte – kilka jasnych kosmyków wymyka się z koka. Ma na sobie te same dżinsy co wczoraj, chyba. I kurtkę z naszywkami. Jedna z symbolem nieskończoności.

Udaję, że przeglądam komiksy, ale tak naprawdę obserwuję ją kątem oka. Robię to od dwóch miesięcy – ona pewnie mnie też ogląda, choć nigdy się na tym nie przyłapaliśmy. Mieszkamy na tym samym osiedlu. Widujemy się rano, kiedy idziemy do szkoły – ona do drugiej klasy, ja do czwartej. Czasem w bibliotece. Zawsze w tej księgarni.

Nigdy nie zamieniliśmy ani słowa.

Nie wiem nawet, jak ma na imię.

Ale wiem, że gdy na mnie patrzy, a czasem to czuję, serce wali mi jak oszalałe. Wiem, że jest piękna na swój dziwny, niestandardowy sposób – za wysoka, za chuda, zbyt blade usta. I te oczy, zielone, niepokojące. Wiem, że nosi książki w płóciennej torbie i słucha muzyki na starych słuchawkach z kablem.

Wychodzi. Kiwa głową sprzedawczyni. Ja zostanę jeszcze chwilę, żeby nie wyglądało, że za nią podążam.

Choć chciałbym.

Piątek po południu nadchodzi bez zapowiedzi. Nie planowałem wychodzić, ale matka wyrzuciła mnie z domu – „przestań siedzieć w tym pokoju, wyjdź, przeżyj młodość". Więc idę. Ręce w kieszeniach, słuchawki w uszach, bez celu.

Dochodzę do kina. Nowe, wybudowane niedawno w miejscu starego, z lat osiemdziesiątych, co miało jeszcze neony na fasadzie. Zamierzam przejść obok.

I wtedy ją dostrzegam.

Stoi przed wielkim czerwonym afiszem, studiuje napis. „Szkoła magicznych zwierząt" – film dla dzieci, chyba. Ale wygląda, jakby naprawdę się nad czymś zastanawiała.

Serce podskakuje mi do gardła. To moja szansa. Jedyna. Teraz albo nigdy.

Zaczynam iść dalej. Przechodzę metr. Dwa. Nogi mam jak z waty.

„No dalej, idioto. Zagadaj. Co ci szkodzi?"

„Wszystko mi szkodzi. Wyśmieje mnie. Albo się przestraszy. Albo w ogóle nie będzie wiedziała, kim jestem".

Zatrzymuję się. Odwracam. Wracam.

Staję obok. Patrzy na afisz. Ja też patrzę. Milczę. Oddycham.

– Dobry film? – pytam w końcu. Głos mam jakiś obcy, za wysoki.

Odwraca głowę. Patrzy na mnie. Sekundę. Dwie. Rumieniec rozlewa się po policzkach.

– Nie wiem – odpowiada cicho. – Nie widziałam. Zastanawiam się.

– Ja też nie widziałem.

Milkniemy. To najgłupsza rozmowa w historii ludzkości.

– Chodzisz do drugiej B, prawda? – rzucam szybko, żeby przerwać ciszę.

– Tak. Do drugiej klasy. Ty… jesteś z czwartej?

– Tak.

Kiwa głową. Patrzy znowu na afisz. Uśmiecha się lekko.

– Mieszkamy na tym samym osiedlu – dodaję. – Widzę cię czasem. Rano.

– Ja też cię widuję.

Serce wali mi teraz jak młot pneumatyczny.

– To może… – zaczynam i urywam. Boję się dokończyć. Ale patrzy na mnie wyczekująco. – Może poszlibyśmy razem? Na ten film?

Mruga. Czerwieni się jeszcze bardziej.

– Teraz?

– Nie, nie teraz. Kiedyś. Jak będziesz chciała.

– Chciałabym – wyrzuca szybko. Potem się śmieje, zakrywa usta dłonią. – Przepraszam. Brzmi, jakbym była desperatką.

– Nie, nie. Ja też chcę. Znaczy… fajnie. To świetnie.

Znowu milczymy. Ale to już inna cisza. Lepsza.

– Jestem Kuba – przedstawiam się.

– Ola.

Ola. Proste. Ładne.

– To może w przyszłą sobotę? – proponuję.

– Może być.

Wymieniamy numery telefonów. Ręce mi się trzęsą, jak wpisuję jej kontakt. Drży też – widzę to, kiedy trzyma komórkę.

– To… pa – mówi w końcu.

– Pa.

Odchodzi. Ja zostanę jeszcze chwilę, patrzę za nią. Uśmiecham się jak idiota.

Piszemy przez WhatsApp codziennie. Rano wysyłam „dzień dobry". Odpowiada emotką – kawę, słońce, czasem książkę. Wieczorem rozmawiamy dłużej.

Dowiaduję się, że czyta głównie non-fiction. „Fikcja mnie nudzi" – pisze. „Wolę prawdziwych ludzi, prawdziwe historie". Wysyła mi zdjęcie książki o Hypatii z Aleksandrii. „Znasz ją?" – pyta.

„Nie" – przyznaję.

„Była filozofką. Matematyczką. I astronomką. W piątym wieku. Zabiła ją grupa fanatyków religijnych, bo była zbyt mądra, zbyt wpływowa, zbyt wolna".

„Brzmi strasznie".

„Była niesamowita. Wymyśliła astrolabium. I hydrometry. Rozwiązywała zagadki matematyczne, których nikt przed nią nie potrafił rozwiązać. Mogłabym o niej mówić godzinami".

„To opowiedz mi. W sobotę".

Wysyła mi uśmiech.

Ja opowiadam o mitologii greckiej. O Zeusie, który zmieniał się w łabędzia, złoty deszcz, byka – żeby uwieść kobiety. „To trochę dziwne" – pisze. „Ale fascynujące. Że ludzie wtedy tak sobie wyobrażali bogów. Jako coś tak… ludzkiego".

„Ludzkiego i niebezpiecznego" – dodaję.

„Niebezpiecznego?"

„Zeus nie pytał o zgodę. Brał, co chciał".

„To prawda. Ale to mit. Fikcja".

„Fikcja, która mówi prawdę o ludziach".

Pisze coś długo. Widzę, że pisze, potem przestaje, znowu pisze. W końcu wysyła: „Podoba mi się, jak myślisz".

Serce mi rośnie.

Znajduję na Dailymotion film o Hypatii. Oglądam. Potem oglądam jeszcze raz. I jeszcze. Pięć razy w sumie. Nie mogę się oderwać. Widzę ją – Olę – w tej postaci. W tej pasji do wiedzy, w tym uporze, w tym spojrzeniu pełnym inteligencji.

Piszę do niej: „Znalazłem film o Hypatii. Obejrzałem już pięć razy".

„Agora?" – odpowiada niemal natychmiast.

„Tak. Skąd wiesz?"

„To mój ulubiony film. Mogłabym go oglądać w nieskończoność".

„Widziałaś go już?"

„Ze dziesięć razy. Może więcej. Rachel Weisz jest w nim idealna. Scena w bibliotece, kiedy ratuje zwoje… płaczę za każdym razem".

„Ja też się popłakałem. Przy końcu" – kłamię, choć tylko trochę. Wzruszyłem się, ale płakać to przesada. Chcę, żeby wiedziała, że rozumiem.

„Naprawdę? Nie powiem nikomu" – dodaje.

Widzę, że pisze. Długo. W końcu: „Może obejrzelibyśmy go kiedyś razem? U mnie? Mam dvd".

„Tęsknię" – pisze któregoś wieczoru.

„Ja też".

„Możemy się spotkać? U mnie? Rodzice wyjechali na weekend".

Serce przyspiesza.

„Pewnie".

Sobota nadchodzi wolno, jakby specjalnie się ociągała. Ubieram się trzy razy, zanim zdecyduję na czarne dżinsy i szarą bluzę. Nic specjalnego. Nie chcę wyglądać, jakbym się starał za bardzo.

Spotykamy się przed kinem. Czeka już, w tej samej kurtce z naszywkami. Włosy ma rozpuszczone. Uśmiecha się, kiedy mnie widzi.

– Cześć – mówię.

– Cześć.

Kupujemy bilety, popcorn dla niej – ja nie lubię – i colę dla mnie. Siadamy w przedostatnim rzędzie. Sala jest prawie pusta, dzieci z rodzicami siedzą z przodu, pary nastolatków w rogach.

Film zaczyna się. Oglądam. Ale nie oglądam. Czuję ją obok – ciepło ramienia, zapach szamponu, coś kwiatowego, rytm oddechu.

W pewnym momencie nasze dłonie spotykają się na oparciu między fotelami.

Dotykamy się – najpierw tylko palcami, potem całymi rękoma. Nie wiem, kto zaczął. Ale trzymamy się teraz, w ciemności, a moje serce bije tak głośno, że boję się, iż ona to słyszy.

Czuję, jak krew płynie mi do krocza. Cholera. Nie teraz. Nie tutaj. Ale to silniejsze ode mnie – ciało reaguje samo, wzwód rośnie, uciska przez spodnie. Przesuwam się nieznacznie, krzyżuję nogi, modlę się, żeby nie zauważyła.

Film kończy się. Światła włączają się. Szybko wstaję, trzymam kurtkę przed sobą. Patrzy na mnie.

– Podobało ci się? – pyta.

– Tak. Ty?

– Było słodkie.

Wychodzimy. Ulica jest chłodna, wietrzna. Idziemy powoli.

– Opowiesz mi o Hypatii? – pytam.

Rozjaśnia się.

– Naprawdę chcesz słuchać?

– Naprawdę.

Zaczyna mówić. O tym, jak Hypatia uczyła w Aleksandrii, jak studenci zjeżdżali się z całego świata, żeby słuchać jej wykładów. Jak rozwiązywała zagadki – na przykład, jak obliczyć pole elipsy – i ja nie rozumiem połowy, ale nie przerywam, bo głos ma piękny, pełen pasji. Opowiada o tym, jak Hypatia została zamordowana, ciało rozszarpane ostrzami ceramiki, i głos jej się łamie.

– Przepraszam – mówi. – Zawsze się wzruszam.

– Nie przepraszaj. To straszne. I piękne zarazem. Że pamiętamy.

Uśmiecha się do mnie.

Dochodzimy do jej bloku. Zatrzymujemy się.

– Dziękuję za dzisiejszy wieczór – mówi.

– Ja też dziękuję.

Stoimy. Patrzymy na siebie. I wtedy pochyla się, całuje mnie w policzek. Szybko, nieśmiało. Pachnie jak lato.

Ja robię to samo – całuję w policzek. Czuję miękką skórę, ciepło. Odsuwam się nieznacznie, ale nasze twarze pozostają blisko. Bardzo blisko. Widzę jej oczy z tej odległości – zielone, z drobnymi złotymi plamkami. Źrenice rozszerzone. Oddycha płytko, szybko. Patrzymy na siebie przez moment, który trwa wieczność.

I wtedy znów się zbliżamy. Wolno. Nieśmiało. Nasze usta się spotykają. Miękko, delikatnie. Wargi ma ciepłe, lekko wilgotne. Smakują truskawkowym błyszczykiem. Całujemy się powoli, jakbyśmy się uczyli nowego języka. Przymykam oczy. Świat znika. Jest tylko ona – zapach, ciepło, miękkość.

Trwa to może sekundę. Może dwie. Może całą wieczność.

Czuję, jak znowu mi się twardnieje. Natychmiast. Gwałtownie. Krew pulsuje, napięcie rośnie w spodniach. Boże, znowu. Tak od jednego pocałunku. Ale nie mogę nic poradzić – jej bliskość, dotyk warg, zapach skóry – wszystko we mnie się rozpala.

Odsuwamy się. Oboje czerwoni. Opuszcza wzrok, uśmiecha się lekko. Przygryza dolną wargę – widzę ślad zębów na bladym różu.

Przesuwam kurtkę przed siebie, zakrywam krępującą wypukłość. Modlę się, żeby nie zauważyła. Albo żeby przynajmniej udała, że nie zauważa.

Ale kiedy podnosi wzrok, w oczach widzę coś nowego. Nie śmiech. Nie zakłopotanie. Coś innego – jakby zrozumienie. Jakby akceptację. Jakby... ciekawość?

– Dobranoc – szepcze. Głos ma lekko ochrypły.

– Dobranoc.

Wchodzi do klatki. Odwraca się jeszcze raz, macha. Uśmiecha się – szeroko, szczerze. Nie wstydliwie. Szczęśliwie.

I wtedy wiem. Wiem, że też tego chciała. Że ten pocałunek był dla niej równie ważny. Że nie żałuje.

Stoję jeszcze długo, dotykam warg, czuję resztkę smaku truskawek. Myślę o niej. O tym, jak pięknie się uśmiechała. Jak miękkie miała usta. Jak szybko biło jej serce – czułem to przez materiał bluzki, kiedy staliśmy tak blisko.

Myślę też o tym twardnieniu. O tym, jak zawstydzające to było. I jednocześnie... w jakiś sposób dobre. Bo znaczyło, że pożądam. Że pragnę. Że to nie jest tylko platoniczne zakochanie – to coś głębszego, bardziej cielesnego. Coś, czego się boję. I czego desperacko chcę.

Idę do domu z uśmiechem. I ze wzwodem, który nie chce opaść.

Piszemy teraz codziennie. O wszystkim. O niczym. Wysyła mi memy, cytaty z książek, zdjęcia obłoków. Ja wysyłam linki do podcastów o mitologii, zdjęcia z biblioteki, głupie żarty.

„Tęsknię" – pisze któregoś wieczoru.

„Ja też".

„Możemy się spotkać? U mnie? Rodzice wyjechali na weekend".

Serce przyspiesza.

„Pewnie".

Pukam do drzwi mieszkania. Otwiera – włosy ma związane luźno, na sobie szarą bluzę i leginsy. Boso.

– Cześć – mówi i wpuszcza mnie.

Mieszkanie jest małe, przytulne. Książki wszędzie – na regałach, na podłodze, na stole. Widzę zdjęcia na ścianie – z rodzicami, z psem, z przyjaciółmi.

– Herbata? – pyta.

– Tak.

Siedzimy w jej pokoju. Pokazuje mi swoją biblioteczkę – „to moja duma" – a ja przeglądam tytuły. Dużo filozofii, historii, matematyki. Jeden regał to same książki o Hypatii.

– Mówiłam, że mam obsesję – śmieje się.

– Dobrą obsesję.

Wyciąga książkę, jedną z tych o Hypatii. Siada na podłodze po turecku, klepie miejsce obok. Siadam.

– Pokażę ci coś – mówi i otwiera księgę. – Zagadki Hypatii. Niektórych nikt nigdy nie rozwiązał.

Pokazuje mi rysunek – złożona konstrukcja geometryczna, linie przecinające koła, liczby w dziwnych konfiguracjach.

– To jedna z jej zagadek – wyjaśnia. – Jeśli dziewięć par gołębi siada na ośmiu gałęziach, ile gołębi pozostanie bez miejsca, gdy każda gałąź może pomieścić dwa ptaki? Brzmi prosto, ale ukryty jest w tym głębszy problem podziału.

– I jaka jest odpowiedź?

– Dziesięć gołębi pozostanie. Ale Hypatia tak naprawdę pytała o coś innego – o to, jak dzielimy zasoby, kiedy zapotrzebowanie przewyższa możliwości. To była metafora społeczna.

Słucham, jak dalej opowiada. O innej zagadce – tej o podróżniku, który idzie połowę drogi w podwójnym tempie, a drugą połowę w normalnym. Czy dotrze szybciej niż ten, który całą drogę przejdzie w tempie pośrednim? Hypatia używała takich pytań, żeby uczyć dialektyki.

Fascynuje mnie to. Nie tyle same zagadki, ile sposób, w jaki o nich mówi. Z pasją. Z ogniem w oczach. Gestykuluje, rysuje palcem w powietrzu, śmieje się, kiedy wspomina, jak sama długo nad czymś myślała.

– A ty? – pyta nagle. – Opowiedz mi o tych mitach. O Zeusie.

Uśmiecham się. Myślę przez chwilę, która historia będzie najbezpieczniejsza. Decyduję się na Danae.

– Zeus zakochał się w Danae – zaczynam. – Była zamknięta w wieży przez ojca, który bał się przepowiedni, że zginie z ręki wnuka. Ale Zeus zamienił się w złoty deszcz, spłynął przez dach, do jej komnaty. I tak narodził się Perseusz.

– Złoty deszcz – powtarza. – To poetyckie. I jednocześnie... dziwne. Bo to nie jest zgoda, prawda? Nie pytał.

– Nie pytał. Żaden z bogów nie pytał. Brali, co chcieli.

– To przemoc.

– W jakimś sensie tak. Ale starożytni Grecy nie widzieli tego w ten sposób. Dla nich bogowie byli ponad moralnością śmiertelników. Mogli wszystko.

– A ty jak to widzisz?

Zastanawiam się. Długo.

– Myślę, że te mity są fascynujące nie dlatego, że pokazują bogów jako wzór do naśladowania. Ale dlatego, że pokazują ludzkie pragnienia. Lęki. Fantasje. Zeus to symbol władzy, która nie zna granic. I symbol pożądania, które nie zna hamulców.

Tak wypada powiedzieć. Choć tak naprawdę nie jestem pewien, czy w to wierzę. Może po prostu fascynują mnie te historie, bo są ekscytujące. Niebezpieczne. Zakazane.

Patrzy na mnie intensywnie.

– Mówisz jak filozof.

– Ty też. Opowiadając o Hypatii.

Uśmiecha się. Bierze kolejną książkę. To zbiór reprodukcji starożytnych rzeźb.

– To z biblioteki rodziców – wyjaśnia. – Mama kończyła kiedyś historię sztuki, tata kopał gdzieś pod Atenami. Poznali się na jakimś wykopaliskowym obozie. Teraz pracują w biurach, oganiają faktury, kupują proszek do prania. Ale książki zostały. I ja jakoś wsiąkłam w to wszystko.

Przegląda strony. Znajduje to, czego szukała.

– Widziałeś kiedyś te wszystkie przedstawienia Zeusa i jego kochanek? – pyta, przewracając kartki. – Europa na byku. Leda z łabędziem. Io zamieniona w krowę. One wszystkie są piękne. Ale w ich oczach jest też strach.

Patrzę na obrazy. Ma rację. Europa, porywana przez byka, trzyma się jego rogów z wyrazem twarzy na pograniczu ekstazy i przerażenia. Leda, obejmowana przez łabędzia, wygląda, jakby nie wiedziała, czy się opierać, czy poddać.

– Może to właśnie jest w tych mitach najciekawsze – mówię. – Że pokazują miłość, pożądanie i przemoc jako coś splątanego. Nierozdzielnego.

– Straszne – szepce.

– Ale prawdziwe. Chyba. Nie wiem.

Milkniemy. Patrzymy na siebie.

– Byłeś kiedyś zakochany? – pyta nagle. – Znaczy... na poważnie?

– Raz – przyznaję. – W pierwszej liceum. Dziewczyna z równoległej klasy. Miała ciemne włosy, nosiła okulary, czytała Kafkę. Myślałem o niej non stop. Przez cały rok.

– Co się stało?

– Nic. Nigdy się nie odważyłem zagadać. Potem się dowiedziałem, że wyjechała do innego miasta. Przepadła.

– Przykro mi.

– Nie, w porządku. To było dziecinne. Nie znałem jej naprawdę. Tylko wyobrażałem sobie, jaka jest.

– Rozumiem. Ja też tak miałam.

– Opowiedz.

Wzdycha. Patrzy w okno.

– Był chłopak z mojej klasy. Wysoki, blond, grał w koszykówkę. Klasyczny typ. Nie był nawet szczególnie inteligentny, ale uśmiechał się pięknie. Byłam w nim zakochana przez pół roku. Pisałam o nim w pamiętniku, śniłam o nim. Raz próbowałam zagadać. Nawet mnie nie zauważył. Patrzył przez mnie. Jakbym była niewidzialna.

– Idiota.

Śmieje się.

– Może. A może po prostu byłam dla niego nikim. To nie jego wina, że ja sobie wyobrażałam... coś więcej.

– A potem?

– Potem zaczął chodzić z moją koleżanką z ławki. I wtedy zrozumiałam, że to wszystko było głupie. Że zakochałam się w wyobrażeniu, nie w człowieku.

Patrzymy na siebie. I nagle uświadamiam sobie, że to jest inne. Że my oboje czujemy to samo. Że to nie jest jednostronne. Nie jest wyobrażeniem.

Widzi to też. Bo czerwieni się, opuszcza wzrok.

– Możemy... – zaczyna. – Możemy usiąść na łóżku? Tutaj, na podłodze, jest niewygodnie.

– Jasne.

Siadamy. Obok siebie, plecy oparte o ścianę. Nasze uda się dotykają. Czuję ciepło ciała.

Odwraca się do mnie. Ja do niej.

I całujemy się. Tym razem dłużej. Głębiej. Usta ma miękkie, smakują herbatą. Przesuwam dłoń po policzku, włosach. Kładzie rękę na moim ramieniu, potem na piersi.

Całujemy się coraz namiętniej. Oddychamy ciężko. Moje ciało znowu reaguje – wzwód rośnie, boli przez spodnie. Nie mogę tego ukryć. Nie próbuję.

Czuje. Widzi. Dłoń przesuwa się niżej, zawisa nad moim brzuchem. Patrzy na mnie, pytająco.

– Przepraszam – mówię.

– Nie przepraszaj – szepcze. – To… normalne.

– Wiem, ale…

– Kuba.

– Tak?

– Ja też… – urywa. Bierze moją dłoń, kładzie na swojej piersi. Czuję, jak serce wali. Jak szybko oddycha. – Ja też się podniecam.

Całujemy się znowu. Ciało przylega do mojego. Czuję piersi, brzuch, biodra. Wszystko we mnie krzyczy, żeby iść dalej, dotykać, rozbierać. Chcę tego. Boże, jak bardzo chcę. Być z nią tak blisko, że bliżej się nie da. Ale boję się. Nie wiem, jak to zrobić. Nie jestem pewien siebie. Nie wiem, czy ona też chce.

Odsuwamy się. Patrzymy na siebie.

– Kuba – mówi cicho. – Ja… kocham cię.

Świat się zatrzymuje.

– Ja też cię kocham – wyrzucam z siebie. I to prawda. Najczystsza prawda, jaką kiedykolwiek wypowiedziałem.

Uśmiecha się. Łzy błyszczą w oczach.

– To szalone, prawda? Znamy się dwa tygodnie.

– Tak. Ale czuję to. Naprawdę.

– Ja też.

Całujemy się znowu. Delikatnie. Powoli. To już nie jest tylko pożądanie – to coś więcej. Głębszego. Piękniejszego.

Leżymy potem obok siebie, trzymając się za ręce. Patrzymy w sufit. Milczymy. Ale to dobra cisza. Pełna.

– Co teraz? – pyta w końcu.

– Nie wiem. Ale chcę być z tobą.

– Ja też chcę być z tobą.

– To będziemy.

Uśmiecha się. Ja też. I leżymy tak długo, słuchając naszych oddechów, czując ciepło ciała, wierząc, że to – cokolwiek to jest – jest prawdziwe.

Wracam do domu późno. Matka pyta, gdzie byłem.

– U przyjaciółki – rzucam.

– Przyjaciółki? – unosi brew.

– Tak.

– No, no. Syn się usamodzielnił.

Uśmiecham się tylko. Idę do pokoju. Kładę się na łóżku. Czuję jeszcze zapach włosów, smak ust.

Piszę do niej: „Dziękuję za dzisiaj".

Odpowiada od razu: „Ja tobie dziękuję".

„Kiedy znowu się zobaczymy?"

„Jutro?"

„Jutro".

Zasypiam z uśmiechem. I śni mi się ona. I Hypatia. I Zeus. I my – dwoje niedoświadczonych młodych ludzi, odkrywających, że życie czasem bywa piękne.

 

Opowiadanie stworzone w całości przez AI. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz