1. Życie za murem.
Mam 33 lata i pierwszy raz w życiu chcę przestać udawać. Byłem już szczęśliwy, znalazłem swoje miejsce na świecie, a teraz nagle zachciewa mi się wszystko rzucić, całkowicie zmienić swoje życie i być sobą. Dlaczego? To wszystko przez nią! Przez kobietę. Przez tą miłą, niepozorną, chudą blondynkę o długich nogach i miniaturowym biuście z brązowym pieprzykiem nad prawym kącikiem ust i na lewej piersi, która zaczęła u nas pracować kilka miesięcy temu. Jest całkiem inna niż wszystkie kobiety, jakie do tej pory poznałem. Trochę przypomina moją ukochaną kuzynkę, dzięki której żyję, ale i tak jest wyjątkowa. I ta jej wyjątkowość nie pozwala mi o niczym innym myśleć. Tak... Marysia jest moją obsesją. Chcę z nią być. Chcę ją mieć!
Zacznijmy jednak od początku:
Jak wygląda mój typowy dzień? Wstaję przed szóstą i krótko ćwiczę w ciszy. Pompki, przysiady, skłony, chodzenie na rękach i stanie na głowie - dobra kondycja to źródło zdrowia i światłego umysłu. Siadam do komputera i czytam, piszę, zlecam transakcje na giełdzie, intensywnie uczę się i pracuję, korzystając z samotności. Do ósmej mam spokój. Potem pierwszy obchód: Pora włączyć stronę ze zdjęciami sawanny i zamienić dwa zdania z salową: "Co dziś oglądasz Marcinku?" "Niech pani zobaczy jaki słoń ogromny... I baobab. Chciałbym tam jechać pani Mariolo, Agato, Marto (niepotrzebne skreślić)... pani Mario, pani Marysiu." "Piękne, Marcinku. Na pewno kiedyś pojedziesz." "Tak? Ale najchętniej z panią. I bez doktora." "Ha ha, Marcinku, bardzo chętnie. A teraz muszę iść do twoich kolegów." Co za dziecinada! Istny dom wariatów! Ale cóż? Jak mawiał klasyk "Byt kształtuje świadomość", a miejsce kształtuje zachowanie. Chcesz żyć wśród owiec, musisz beczeć jak one.
Potem przykre obowiązki: śniadanie, obiad, podwieczorek, kolacja. Na spacery po ogrodzie razem ze wszystkimi nie chodzę. Ordynator zgodził się na indywidualne traktowanie. Być może nawet coś podejrzewa, ale nic mi nie zrobi. To swój człowiek, który też ma swoje sekrety i jest pełen zrozumienia dla innych. Zresztą, on muchy by nie skrzywdził, chyba że by była szczupłą blondynką, taką jak Marysia, ale jej akurat z jego strony nic już nie grozi. Najpierw, zajęty inną blondynką, przegapił okazję, a potem z czasem udało mi się wyczulić Marysię na to i owo i mogę być pewny, że nigdy nie wpadnie w jego sieci. Wpadła już w moje, ale wyrwała się i muszę znaleźć sposób by znów ją złowić, już na zawsze. Ach... przestać o niej myśleć nie mogę.
W czasie południowego wybiegu i podczas ogólnych zajęć po południu mam prawo zostawać w swoim pokoju i zajmować się swoim hobby - sawanną i wysokogórskimi pejzarzami. Dziesięć lat to samo i żaden z uczonych psychologów nie zauważył nic podejrzanego. Więc włączam strony z górami albo ze słoniem i kiedy wchodzi salowa gapię się w ekran albo frenetycznie wymachując rękami podniecony opowiadam, jakie wspaniałe zdjęcia znalazłem - zresztą zawsze te same. Dla odmiany mogę też malować baobaby i słonie. Machając rękami i robiąc nieadekwatne miny chwalę się wtedy swoimi dziełami. Na szczęście wizyty salowych, z nielicznymi wyjątkami, o których jeszcze opowiem, nie trwają długo i kiedy nikt nie widzi mogę się w spokoju zająć swoimi sprawami. Zwłaszcza w porze wybiegu budynek jest prawie pusty: oprócz mnie jest tylko ordynator w swoim gabinecie, Jeszcze nikt nie przejrzał tej gry. Za wyjątkiem ordynatora, który zaproponował skierowanie mnie na zewnętrzne zajęcia artystyczne i kursy zawodowe.
Jak ja się potem musiałem starać, by wszystko odkręcić. Dla pewności, ryzykując zupełne zdemaskowanie, poprosiłem go, by mnie nie wyganiał z ośrodka, bo za murem na pewno zginę. Na szczęście poskutkowało. W mojej kartotece nadal figuruje "Osobowość maniakalno-depresyjna. Objawy schizofreniczne. Okresowe głębokie stany lękowe o podłożu traumatycznym. Usposobienie łagodne. Przyjazny dla otoczenia. Perspektywa stabilna. Opóźniony rozwój emocjonalny. Ponadprzeciętna inteligencja mierzona testami graficznymi. Blokada procesu uczenia." Na moją wyraźną prośbę ordynator wykreślił zdanie o próbach manipulowania pacjentami i personelem.
Tak więc jestem wariatem! Spytacie, jak to się dzieje, że mam swojego laptopa, tablet, komórkę, mobilny internet niezależny od filtrowanego zakładowego WLAN-u, płótno, farby, prawie nie ograniczony dostęp do literatury? To wszystko dzięki mojej kochanej młodszej kuzynce. Właściwie to ja ją utrzymuję. To na jej konto przychodzi wynagrodzenie za moje (wydawane pod pseudonimem) kryminały, na jej imię prowadzę rachunek maklerski i za jej pośrednictwem regularnie dostarczam prezesom dwóch dużych banków swoje tygodniowe analizy gospodarcze dotyczące Chin. Magda natomiast zna wszystkie moje sekrety i pomaga mi we wszystkim, przynosząc papierowe książki, które skrzętnie ukrywam przed oczami postronnych, lub dostarczając elektronikę, również taką o której nikt nie powinien mieć najmniejszego pojęcia, np. mikrofony zainstalowane w gabinecie ordynatora i kilku innych miejscach ośrodka, kilka kamerek, itp. Tylko Magda wie, jakie mam w danym czasie pasje, tylko jej opowiadam, czego się dowiedziałem oglądając otwarte wykłady profesorów Harwarda czy MIT i co przeczytałem w kupionych online e-bookach. Tylko Magdę w pełni wtajemniczyłem w swoje uczucia do Marysi...
Jak to się stało, że tu jestem? To proste. Po stracie rodziców popadłem w stupor. Przez trzy lata nic mnie nie interesowało. W szkole nie mogłem się na niczym skupić. Materiał lekcyjny był mi bez znaczenia. Koledzy, koleżanki, nauczyciele, ciocia z wujkiem, którzy wzięli mnie na wychowanie - pył i przezroczyste powietrze. Wysłano mnie więc do szkoły specjalnej, a po skończeniu osiemnastu lat do ośrodka pomocy społecznej.
Dlaczego nie chcę stąd wyjść? Przyzwyczaiłem się. Jestem tu bezpieczny i mam wszystko, czego do życia potrzeba. A tam, w świecie zdrowych ludzi, trzeba pracować. Tamten świat jest okrutny: Kto nie pracuje, ten nie je. Jest potwornie niebezpieczny: Są bandyci i policjanci, kieszonkowcy w zatłoczonych autobusach, a z nieba spadają samoloty. I jeszcze, jeśli by tam za murem było dobrze, czy przychodziłyby do nas pielęgniarki, salowe i lekarze?
Załamanie, zwłaszcza w wieku nastu lat, nie może trwać wiecznie. Odreagowałem je burzliwie, gwałtownie interesując się praktycznie wszystkim. Korzystając z internetu szybko nauczyłem się angielskiego i chińskiego i niemal natychmiast poznałem olbrzymią moc wiedzy: Dzięki znajomości języków zagranicznych zdobyłem dostęp do ogromnych pokładów pornografii. Do pobudzających wyobraźnię zdjęć i filmów całkowicie zakazanych pacjentom domu wariatów. Dyskretnie dzieląc się tymi materiałami z niektórymi wspólnikami niedoli, udało mi się szybko zdobyć szacunek, zaufanie i poczucie wdzięczności wielu z nich i w trudnych sytuacjach, zawsze mogę liczyć na czyjąś pomoc.
Biedacy: Dorosłe chłopy, których żadna kobieta nigdy nie zechce, a których myśli są proste jak cep i krążą wokół jednego tylko celu: Gdzie włożyć? Przecież w ich głowach nie ma nic, co by mogło zastąpić bezwiedny pęd do prokreacji, ani ciekawości świata, ani hobby, ani myśli o karierze, żadnej troski o bliskich. Wyłącznie nie zrealizowana zwierzęca chuć.
Wariaci: Ganiają salowe, pielęgniarki, ślinią się do praktykantek, a jedyne, na co mogą liczyć, to siniaki i guzy nabite przez błyskawicznie reagujących sanitariuszy. A jak któremuś się jednak uda przycisnąć jakąś panią do drzewa czy muru, niechybnie spotka go brutalna zemsta personelu, a i tak, poza ściśnięciem biustu czy pośladków, nie osiągnie swego celu. W tych warunkach, ten kto ma pornosy, ten ma władzę. Dla ścisłości dodam, że w drugiej części ośrodka żyją upośledzone kobiety i wszyscy o tym wiemy. Widzimy je czasem w czasie wybiegu przez wiecznie zamkniętą bramę w wysokim ogrodzeniu oddzielającym męską i żeńską część ogrodu. Kontakt z nimi, jeśli się nie ma kluczy do odpowiednich drzwi na piętrze lub w piwnicy, jest jednak zupełnie niemożliwy.
Pożałowania godni debile: Jeszcze żaden nie się domyślił, że do zdobycia kobiety niezbędna jest dyskrecja. Bo niby która zdrowa pielęgniarka pozwoli sobie na zbliżenie na oczach pozostałego personelu? Która z nich zabawi się z pacjentem na oczach wszystkich?
Co innego w ukryciu, w zaciszu małego pokoju, kiedy wokół nie ma żywej duszy. Wtedy kobieta się ośmiela. Przymila się. Przytula. Siada na kolana lub zaprasza na łóżko i kładzie dłoń pacjenta na swoje udo lub pierś i obserwuje jego reakcję. Całuje go w usta, pieści jego narząd, pozwala by pacjent się nią zaspokoił i jeszcze naiwnie myśli, że to ona go wykorzystuje. Przez piętnaście lat życia w domu wariatów niejedno można zobaczyć i niejedno przeżyć.
2. Pokoik. Historia z Agatą.
Jak już wspomniałem, ordynator zapewnia mi indywidualne traktowanie. Robi to oczywiście z porywu serca i dlatego, że jest z natury dobrym człowiekiem. Staram się jednak nie pozostawać mu dłużnym. Ma monopol na moje obrazy i nie chodzi o tandetne słonie i baobaby, które maluję dla picu, ale akty modelek, które tworzę od czasu do czasu na podstawie materiałów z internetu. Ordynator zna się na przyrodzie i sztuce i wielce sobie ceni takie malarstwo, a ja w sposób znany tylko sobie i mojej powierniczce - kochanej kuzynce Magdzie, doskonale poznałem jego upodobania. Mam swój pokój, w którym mogę trzymać prywatny komputer i zostawać w nim, kiedy tylko chcę. W szczególności w czasie, gdy pozostali pacjenci wietrzą się w ogrodzie. Wtedy właśnie, w każde południe, budynek pustoszeje i oprócz mnie i ordynatora nikt się w nim nie znajduje. Jednak i od tej reguły zdarzają się wyjątki. U obydwu z nas pojawiają się gości...
Pamiętam na przykład jedną pielęgniarkę, panią Agatę. Molestowała mnie przez dwa tygodnie najwyraźniej "polując na geny". Pulchna dwudziestopięciolatka, niezamężna, po dość nieprzyjemnym nieudanym związku. Wyczaiła, że regularnie zostaję sam w pokoju i że w odróżnieniu od reszty debili nie napastuję żeńskiego personelu. Od lat skutecznie zgrywam infantylnego niedorozwoja zafascynowanego słoniami i baobabami. Macham rękami, trzęsę się i śmieję bez powodu. Machając mogę oczywiście niechcący zahaczyć "tu i ówdzie", ale staram się nie robić tego zbyt często. W pewnym momencie zaczęła regularnie mnie odwiedzać. Z początku, zaglądała tylko na chwilkę, udając że musi sprawdzić co robię. Szybko jednak zaczęła mówić do mnie ściszonym głosem, a ja wyczuwszy jej grę, również odpowiadałem szeptem. Spodobała mi się i postanowiłem, że nie odstraszę jej złośliwymi sztuczkami, jak to robiłem wielokrotnie w stosunku do mniej urodziwych pań. Na dowód sympatii dałem jej rysunek poprosiłem o dyskrecję.
Poczuła się bezpiecznie. Wtedy pierwszy raz mnie pocałowała w policzek mówiąc zwykłe "dziękuję". Był to nasz pierwszy i ostatni pocałunek, ale nie koniec podziękowań. Następnego dnia powiedziała, że chce mi jeszcze raz podziękować. Kazała mi usiąść na łóżku i stojąc przede mną rozpięła biały fartuch i koszulę, opuściła obie miseczki stanika i pozwoliła położyć dłonie na jej nagie piersi. Z krzywym uśmiechem na twarzy i z wysuniętym językiem spełniłem jej prośbę. Wlepiłem oczy w jej biust i ścisnąłem parę razy, najpierw mocno, jak przystało na debila, a po chwili delikatnie głaszcząc jej twardniejące sutki. Na tym się skończyła wizyta pielęgniarki.
Następnego dnia sam poprosiłem o pokaz, a Agata, ośmielona mym dotychczasowym zachowaniem i pewna swej bezkarności, tego dnia nie tylko rozpięła biustonosz, ale też pozbyła się dolnej części bielizny i dobrała się do mego członka. Zadarłszy spódnicę usiadła mi okrakiem na kolanach doprowadzając to tego, że czubek mojego wyprostowanego narządu dotykał jej otworu. Natychmiast zacząłem napierać, a ona przywarła swoim obfitym biustem do mojej klatki piersiowej. Pod jej naporem natychmiast upadłem na plecy, przy okazji łapiąc ją za biodra i wbijając się w jej gościnne ciało. Czasu było niewiele, więc zacząłem ją szybko posuwać i doszedłem w niej w ciągu kilku minut.
Podczas kolejnych wizyt przedłużaliśmy czas stosunku. Zawsze jednak robiliśmy to w tej samej pozycji i bez zbytnich czułości. Okazało się, że twardy penis, szybki oddech i przyciskanie pośladków w zupełności wystarczało jej do osiągnięcia orgazmu. Agata przychodziła do mnie codziennie przez dwa tygodnie, po czym niespodziewanie wzięła urlop, a potem całkowicie znikła. Myślę, że urodziła synka lub córeczkę, lecz w jej oczach będąc debilem nigdy nie dowiem się, gdzie mieszka ani jak ma na imię.
3. Pokoik cd. Historia z Mariolą.
Innym razem, krótko po przeniesieniu mnie tu ze szkoły specjalnej, kiedy jeszcze nie miałem tak dobrych warunków pobytu, jak teraz, los zetknął mnie z Mariolą - pielęgniarką, około trzydziestki, zgrabną, w miarę szczupłą brunetką z dwojgiem dzieci i problematycznym mężem Casanovą. Pewnego razu usiadła obok mnie i przez pół godziny wylewała swoje żale, aż zapłakana wtuliła się we mnie z retorycznym pytaniem, dlaczego właściwie opowiada mi to wszystko. Powiedziała, że jestem "taki inny" i że na pewno jej nie zrozumiem.
Zrozumiałem jednak dość szybko. Pozwoliłem jej się położyć na moim ramieniu i zacząłem gładzić jej uda. Zaskoczyło ją to, lecz nie protestowała. Szybko położyłem ją na plecy i zacząłem całować jej usta, policzki, szyję. Nigdy wcześniej nie miałem kobiety i musiałem działać dość nieporadnie. Mariola jednak gotowa była wybaczyć mi wszelkie braki. Łapczywie odwzajemniała me pocałunki i tylko co jakiś czas nerwowo spoglądała na drzwi i nasłuchiwała kroków na korytarzu. W końcu coś usłyszała i zmuszeni byliśmy przerwać.
Nie na długo. Dwa dni potem, Mariola nauczyła mnie, co to jest sex. Natychmiast po wejściu do pokoju, zamknęła drzwi na klucz, pchnęła mnie na łóżko, zciągnęła dół piżamy i ustami wypieściła mojego przyjaciela. Potem nabiła się na niego i szczęśliwa ujeżdżała, aż zalałem ją swym płynem życia.
Kochaliśmy się jeszcze kilka razy, aż Mariola uznała, że nie może mnie dłużej wykorzystywać. Byłem przecież dużo młodszy i do tego upośledzony. Nie chciała mieć ze mną kłopotów. Oczywiście udawałem, że tego nie rozumiem i nalegałem na to, by powtórzyć, co poskutkowało tym, że zaczęła mnie unikać. Być może na prawdę myśli, że zrobiła mi krzywdę. Ja natomiast jestem jej bardzo wdzięczny za wszystko, czego mnie nauczyła. Nie pomijając przy tym olbrzymiej przyjemności, jaką sobie nawzajem daliśmy.
4. Wspomnienie o Ani.
Trochę inaczej potoczyła się przygoda z Anią. Miała dopiero siedemnaście lat. Uczyła się w pobliskim liceum i przyszła do nas w wakacje jako wolontariuszka. Miała zamiar studiować psychologię i uznała, że dobrze jej zrobi jeśli najpierw posmakuje pracy wśród upośledzonych. Była niska i trochę przy ciele. Ja w tym czasie zbliżałem się do wieku dwudziestu sześciu lat. Nadal wyglądam młodziej, niżby wynikało z metryki. Niemniej różnica dziewięciu lat jest zbyt duża do ukrycia. Nawet gdy kawaler jest w miarę przystojny.
Dość szybko zaczęła do mnie przychodzić, jak się potem dowiedziałem, zachęcona przez ordynatora. Powiedział jej, że ma w ośrodku taki szczególny przypadek absolutnie bezpiecznego schizofrenika i że jeśli chce poznać pokręcone ścieżki rozumowania człowieka z niespójną osobowością, to powinna się ze mną zaprzyjaźnić. Jeszcze się nie zdążyłem odwzajemnić staremu za podsunięcie mi tej dziewczyny.
Od pierwszego spojrzenia miałem na nią ochotę, a zmuszony byłem cały czas przestrzegać reguł swojej konspiracji i zanudzać ją swoimi idiotyzmami. Słuchała z zaciekawieniem. A ja zapuszczałem żurawia w jej dekolt, niby przypadkiem kładłem ręce na jej kolana, wręczając jej rysunek niezdarnym machnięciem ręki trącałem jej piersi. Traktowała mnie przy tym jak dziecko, które z pewnością niczego nie rozumie. Dokładnie tak samo będzie też z Marysią. Ach ta Marysia... Ciągle o niej myślę.
Z czasem zacząłem dopytywać się Anię o jej życie. Krok po kroku opowiedziała mi wszystko. Usłyszałem opowieść o dziesięciu chłopakach, którzy chcieli z nią chodzić, lub w których Ania zakochiwała się bez wzajemności. W końcu przeszedłem do chwalenia jej urody. Nigdy nie zapomnę jej wyrazu twarzy i sztucznego, nerwowego śmiechu, gdy bezczelnie powiedziałem, że chciałbym zobaczyć jej cycki.
Następnego dnia spełniła moje życzenie. By nie tracić czasu na rozbieranie się, założyła tego dnia jedynie luźny t-shirt bez żadnej bielizny pod spodem i zaraz po wejściu powiesiła biały fartuch na krześle. Dla pewności spytała tylko jeszcze, czy pamiętam swą prośbę, a gdy powtórzyłem, że od dawna marzę o jej biuście, szybko ściągnęła bluzkę przez głowę. Tym samym stanęła przede mną półnaga i nagle znalazła się w niebezpiecznej sytuacji. Chyba zrozumiała w pełni swoje położenie, dopiero gdy sięgnąłem ręką w jej stronę. Gdyby teraz uciekła albo zaczęła wołać o pomoc, musiałoby się wydać, że sama sprowokowała pacjenta.
Odsunęła się nieznacznie do tyłu, ale nie na tyle, bym nie wstając z krzesła nie mógł dotknąć jej piersi. Pogładziłem zewnętrzną stroną dłoni jej sutek, po czym wstałem, przybliżyłem się maksymalnie i pełną dłonią zacząłem pieścić jedną z jej piersi. Biust Ani nie był bardzo okazały, ale i tak był idealny w dotyku. Dostęp do jej gładkiej i wrażliwej skóry, pełne przyzwolenie na to, bym bez skrępowania ugniatał jej miękkie wypukłości nie mogły pozostać bez wpływu na stan mojego umysłu. Nagłe doświadczenie mojego podniecenia nie pozostało z kolei bez wpływu na emocje Ani. Chwyciłem ją w pasie i przylgnąłem wargami do jej ust. Ponownie zaskoczona spróbowała mnie odepchnąć, lecz po chwili zrezygnowała z oporu i oddała się nastrojowi chwili.
Całując się, spleceni uściskiem wnet wylądowaliśmy na łóżku. Szybko uwolniłem się z jej ramion i zasypałem jej brzuch i piersi tysiącem drobnych pocałunków. Gdy wróciłem do jej twarzy, otworzyła szeroko wargi pozwalająć naszym językom spotkać się we wnętrzu jej ust. W tym momencie wiedziałem już, że opanowało ją silne podniecenie i że bez problemu będę mógł posunąć się dalej. Zadarłem do góry jej luźną średniej długości spódnicę i chwyciłem palcami za rąbek majtek. Odpowiednim ruchem nóg, Ania pomogła mi je szybko ściągnąć. A może mi się tylko tak zdało? Faktem jest, że została bez bielizny, a i dla mnie uwolnienie prącia nie stanowiło problemu. Nawet nie zauważyła, kiedy zaległem między jej udami.
Wszystko potoczyło się tak szybko, że Ania nie zdążyła mnie już zahamować. Pragnąłem jej bardzo, ale nie jestem typem gwałciciela. Nawet udając prymitywnego niedorozwoja, nie posunąłbym się do wtargnięcia w nią wbrew jej woli. Jednak w chwili, gdy Ania zrozumiała, jak daleko doszliśmy i zachciała poprosić o przerwę, było już za późno. Właśnie z impetem wepchnąłem się w jej ciało, a ból związany z pierwszym w życiu stosunkiem sparaliżował mięśnie Ani. Po policzkach popłynęły jej łzy. Jasne... Właśnie posuwał ją dużo starszy pacjent psychiatryka i nawet jeśli go lubiła, nawet jeśli był sympatyczny i wyglądał nienajgorzej, nie był to dla niej kandydat na stałą sympatię. Nie mieliśmy w jej oczach szans na dłuższy związek. Na dodatek, jej wieczne marzenie o zawodzie psychologa właśnie legło w gruzach. Przyszła pani psycholog kochała się z pacjentem, co stanowi złamanie najbardziej podstawowej zasady tego zawodu: zachować odpowiedni dystans i nie nadużywać stosunku lekarz-pacjent.
Pomimo łez, Ania najwyraźniej była szczęśliwa. W każdym razie, jej ciało zdradzało objawy narastającego podniecenia i zapowiadało nadejście chwili spełnienia. Pod opuszkami palców czułem jej nabrzmiałe twarde sutki, jej ciało tańczyło w rytm dyktowany ruchami moich bioder i posuwistym tarciem mojego penisa o ścianki jej pochwy, jej łydki oplatające mnie poniżej pasa zaciskały się coraz mocniej, a jej niespokojny głęboki oddech zdawał się wołać: Jeszcze! Mocniej!
W pewnej chwili Ania jęknęła: "Boże, co ja robię?", lecz pod wpływem mych przyspieszonych ruchów natychmiast zamknęła oczy i ponownie pogrążyła się w ogarniającym ją uczuciu błogiej rozkoszy. Wiedziałem jednak, że tym razem powinienem uważać. Ona tego nie doceni, ale do ostatniej chwili powstrzymywałem wytrysk i dopiero, gdy wbiła mi w plecy paznokcie, a na członku poczułem pulsujący ucisk mięśni jej oszalałej pochwy, pchnąłem ostatni raz i wyrwałem członka tryskając już poza nią i plamiąc jej udo i pościel.
"Jesteś najlepsza" szepnąłem jej na koniec do uszka. Objęła mnie ramionami, ale chyba nie tych słów oczekiwała w tamtej chwili. Dosłownie po dwóch sekundach wybuchła płaczem, po czym zaczęła mnie szturchać pięściami i głośnym szeptem pytać: "Coś ty mi zrobił? Po co? Dlaczego ja jestem taka głupia? Nienawidzę cię! Marcin, rozumiesz? Rozumiesz debilu? Nienawidzę cię!" Taka jest właśnie stałość uczuć kobiety. Na taką właśnie wdzięczność można liczyć.
Ania przepracowała u nas jeszcze dwa tygodnie, a za każdym razem, przywdziewała pozę zmoczonej kury, kuliła się i unikała mojego wzroku. Chyba zwierzyła się ordynatorowi, albo swoim zachowaniem zdradziła mu, co się między nami wydarzyło, bo przez jakiś czas podejrzanie nachalnie dopytywał się o Anię uśmiechając się przy tym dziwnie, a gdy nic nie chciałem zdradzić, poklepał mnie porozumiewaczo po ramieniu i powiedział: "A ja tam swoje wiem. Ha ha. Przez miesiąc latała do ciebie cała w skowronkach, a teraz co? Wzrok nieobecny, ruchy trupa. I chcesz powiedzieć, że nie masz z tym nic wspólnego? Oj Marcin, Marcin... Chyba zakręciłeś panience w głowie... I za to cię lubię."
Jak sięgam pamięcią, sanitariuszki pracujące w naszym zakładzie stanowiły raczej łatwą zdobycz. W przypadku Marysi miało być zupełnie inaczej...
5. Wariat w pajęczynie uczuć, czyli koniec świra.
Pewnego przedpołudnia do mojego pokoju zapukała nowa pielęgniarka. Pracowałem akurat nad korektą swojej kolejnej powieści, co nie powinno zostać zauważone przez personel. Błyskawicznie zamkniąłem więc edytor tekstu i włączyłem przeglądarkę internetową, w nadziei, że moja potajemna praca nie zostanie zauważona. W mgnieniu oka zrobiłem głupawą minę i nerwowo skierowałem wzrok w stronę drzwi.
Do pokoju powolnym krokiem weszła pani Maria - "moja" Marysia. Spod rozpiętego od góry białego fartucha wyglądała dość skąpa różowa bluzka. Okrągła uśmiechnięta buzia, nutka skrępowania na twarzy i długie blond włosy związane w kucyk oraz krótka prosta grzywka nad czołem nadawały jej raczej dziewczęcy wygląd. Na pierwszy rzut oka mogłaby mieć 16 lat, może 18, ale nie więcej. Sprawiała wrażenie osoby nieśmiałej i niewinnej. Przedstawiła się, zainteresowała tym, co robię, posłuchała bajek o sawannie i słoniach, odpowiedziała na kilka moich pytań i opuściła pokój.
Od tej pory pojawiała się częściej. Dowiedziałem się, że ma 23 lata, ukończyła szkołę pielęgniarską i zrobiła jakieś specjalistyczne kursy i odbyła wiele krótkich praktyk oraz że praca w naszym ośrodku miała być jej pierwszym stałym zajęciem. Może to głupie, ale moją uwagę przykuł w pierwszej linii niewielki biust Marysi. Ubierała się tak, że nie dało się nie zauważyć, iż ma wyjątkowo małe piersi. Marysia często zostawia górne guziki koszuli niezapięte lub zakłada zakłada luźne nisko osadzone bluzki, często dając szansę uważnemu obserwatorowi zapuścić głębsze spojrzenie w dekolt. Kiedy się pochylała w moją stronę lub gdy siadała, a ja stałem przez chwilę nad nią, od pierwszych tygodni starałem się niepostrzeżenie wykorzystać tę szansę. Bez rezultatu. Mogłem ujrzeć górną część piersi, fragmenty stanika - najczęściej czarnego - ale nigdy nie mogłem nasycić się tym widokiem. Z początku zaglądałem z czystej ciekawości: Wszystkie kobiety, z jakimi miałem do czynienia do tej pory, nosiły stanik o miseczce rozmiaru co najmniej B i Marysia była pod tym względem absolutnym wyjątkiem. Z czasem, jej nieosiągalny oczom biust stał się moją nową obsesją. Zdałem sobie sprawę, że ta niemal płaska Marysia podnieca mnie bardziej niż ktokolwiek inny do tej pory. Może to sprawa wyglądu a może feromonów? Faktem jest, że w pewnym momencie przestałem się interesować czymkolwiek innym. Moimi myślami całkowicie zawładnęła Ona.
W ciągu bardzo krótkiego czasu polubiłem Marysię. Z początkowego zainteresowania jej wyglądem fizycznym i w jego następstwie tego zaciekawienia ogarnąwszej mnie erotycznej fascynacji jej niedostępnym ciałem zrodziło się, jak sądzę, głębsze uczucie. Mogę śmiało stwierdzić, że Marysia jest pierwszą osobą do której czuję szczere przywiązanie. Chcę być blisko niej, co jest całkiem zrozumiałe: Marysia jest piękną i atrakcyjna kobietą. Ale chcę też być jej potrzebny. Nie chodzi już tylko i wyłącznie o zaspokojenie swoich żądzy, ale o coś głębszego. Poczułem potrzebę pomagania jej i opiekowania się nią. Pojawiły się emocje, jakich nigdy dotąd nie doznałem.
Jednym słowem, Marysia jest kobietą wyjątkową. Pod jej wpływem, kilka tygodnie temu zrodziła się we mnie myśl, by zrzucić maskę debila, opuścić wygodny ośrodek i stać się "normalnym" człowiekiem. Dla niej osiągnę ten cel! Cofnijmy się jednak o dwa miesiące.
Podjąłem grę mającą na celu zdobycie serca (i ciała) Marysi. Równocześnie zacząłem stopniowo zdejmować maskę niedorozwoja. W mej świadomości żarzyło się wspomnienie Ani i jeszcze kilku innych kobiet. Doświadczenia przeszłości nauczyły mnie, że najtrudniejszy moment nadchodzi, gdy cel zostaje osiągnięty. Gdy kobieta oddaje się całkiem, by zaraz odzyskać jasność umysłu i znienawidzieć debila, który na chwile przejął kontrolę i, jak jej się zdaje, bezczelnie wykorzystał. Dramat idioty polega właśnie na tym, że każde wspaniałe zwycięstwo w przeciągu minut obraca się w unicestwiającą klęskę. Wiedziałem już, że powtórzenie tego fatalnego scenariusza i utrata Marysi na zawsze stałaby się dla mnie śmiertelną katastrofą, z której się nie podniosę.
Zacząłem gromadzić informacje na temat Marysi we wszystkie możliwe sposoby. Prosiłem kolegów, by ją śledzili. Korzystałem z podsłuchów w różnych miejscach ośrodka. Zakradałem się do pokoju pielęgniarek i grzebałem w jej torebce. Brałem w ręce jej komórkę i przeglądałem rejestr rozmów i sms-y. Obsesyjnie musiałem wiedzieć wszystko o swojej wybrance. Jak nigdy dotąd zacząłem kompulsywnie dążyć do pełnej kontroli. Ze skutkiem doskonałym, lecz dla mnie wciąż niewystarczającym.
Marysia mieszka z mamą i młodszą siostrą. Przez telefon rozmawia jedynie z nimi i, o wiele rzadziej, z kilkoma koleżankami. W jej życiu na szczęście nie ma jeszcze mężczyzny. Po traumatycznych przeżyciach związanych z alkoholizmem jej ojca ma chyba do nas uraz. Często zanim wejdzie do mojego pokoju wiem, w jakim jest danego dnia nastroju, czy jest szczęśliwa i co ją trapi. Dzięki zawartości torebki wiem też wszystko o jej kobiecym cyklu. To ważne, by do zbliżenia fizycznego wybrać najbardziej odpowiedni moment. Dzień, którego by się czuła komfortowo i jej mózg poddany był działaniu pozytywnych hormonów.
Do pierwszego zbliżenia doprowadziłem w wypróbowany na Ani sposób. Pewnego dnia, ścichapęk bezczelnie wyznałem, że chcę zobaczyć jej nagi biust. Nawet nie udawała zaskoczenia. Dała się ledwie zauważyć lekka niepewność i zażenowanie. Oczywiście odmówiła, ale następnego dnia, upewniwszy się, że w budynku jesteśmy prawie sami, spełniła moją prośbę. Myślę, że poczucie własnej atrakcyjności jest dla niej bardzo ważne i z zadowoleniem przywitała niespodziewane zainteresowanie mężczyzny. Pogłaskałem ją dokładnie i wychwaliłem jej piękne ciało, ale do niczego poważniejszego między nami nie doszło.
Jednak od tej chwili, charakter naszej znajomości zmienił się znacząco. Połączyła nas wspólna tajemnica i podbudowana faktami świadomość tego, że wzajemnie przyciągamy się fizycznie. Pomimo stosunku pielęgniarz-pacjent staliśmy się przyjaciółmi. Od tej pory wiedziałem, że mogę przystąpić do ostatecznego zrzucenia maski chorego.
Rozmawiamy kilka razy w tygodniu, zawsze siedząc blisko siebie, dotykając się nawzajem, przytuleni. Odryłem przed nią część swoich ukrywanych przed światem zajęć, a Marysia zaczęła opowiadać mi o swoim dotychczzasowym życiu i zwierzać się z problemów i myśli. Z każdym dniem lubię ją jeszcze bardziej.
By pokazać, że nie jestem takim debilem, jakiego zgrywam, podzieliłem się z nią swoimi obserwacjami z życia ośrodka, szczególnie koncentrując się na związkach międzyludzkich. Jedni pacjenci się lubią bardziej, inni się szczerze nienawidzą, lecz te uczucia bardzo często pozostają niezauważone przez personel. By poznać wewnętrzne życie pacjentów trzeba mieć "nosa" i oko i ucho szeroko otwarte.
Powiedziałem Marysi o dwóch kochających się pacjentach będących w wieloletnim związku homoseksualnym. Wyśmiała mnie, lecz po pewnym czasie, po tym, jak uświadomiłem ją, jak należy patrzeć, przyznała mi rację. Zszokowana wyznała pewnego razu, że nakryła ich na zakazanych czynnościach i, wbrew regulamentowi pracy, nie przeszkodziła im i postanowiła zachować tę wiedzę dla siebie. Brawo Marysiu!
Zdradziłem jej też największą tajemnicy naszego ordynatora. Musiałem to zrobić choćby dlatego, by ją przed nim ostrzec. Fizycznie jest całkowicie w jego typie i z pewnością łypie na nią zgłodniałym wzrokiem. Nie powiedziałem jej wszystkiego co wiem wprost, lecz zasugerowałem jedynie, że ordynator spotyka się niekiedy z młodymi kobietami w swoim gabinecie i że ich kontakty zdają się wykraczać poza stosunki służbowe. W rzeczywistości, ordynator ma szczególne upodobanie do szczupłych praktykantek przewijających się przez nasz zakład. Przychodzą do nas uczennice liceum pielęgniarskiego oraz studentki. Ordynator jest już lekko podstarzałym lekarzem, grubo po czterdziestce, choć w dobrej formie, w każdym razie bez brzuszka i ogromnej łysiny, i doprawdy nie wiem, jak mu się udało zbałamucić te wszystkie piękne dziewczyny. Najwidoczniej jednak pewność siebie połączona z nadal młodzieńczym błyskiem w oku i podbudowana starannie pielęgnowanym nimbem bogatego doświadczenia zawodowego i profesjonalnej perfekcji, jak też specyficzny sposób mówienia - władczy, a jednocześnie pełen opiekuńczego ciepła, wysokie stanowisko oraz pozycja niekwestionowanego szefa sprawiały, że wybrane przez niego dziewczyny chętnie rozkładają nogi i jęczą z rozkoszy leżąc pod nim na solidnym dębowym biurku.
Również ostatnio, od jakiś dwóch-trzech miesiący, uwagę ordynatora przykuwa pewna Karolina, długonoga maturzystka i adeptka zawodu pielęgniarskiego. Być może właśnie ta nowa pasja ordynatora ocaliła cnotę mojej Marysi? W każdym razie, Marysia przyjęła moje sugestie z niedowierzaniem, lecz uwrażliwiona przeze mnie na pewne niuanse, wkrótce sama odkryła ich romans. Wyśledziła o jakiej porze Karolina zachodzi do gabinetu ordynatora i kiedy wychodzi. Przy czym, przed otwarciem drzwi do gabinetu, dziewczyna uważnie rozgląda się dookoła, a ujrzawszy w przechodzącą korytarzem Marysię, nagle zmieniła kierunek i udała, że zmierza zupełnie gdzie indziej. Innego południa, Marysia zastała drzwi gabinetu ordynatora zamknięte na klucz, pomimo iż ze środka dochodziły stłumione odgłosy jakiejś rozmowy. Z mojego podsłuchu wynika, że mogło to być głośne sapanie i jęki.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzisiaj odważyłem się pójść na całość. Dziś w południe przeprowadziłem operację ostatecznego zdobycia ciała i duszy Marysi. Po wielu tygodniach przygotowań, twierdza została z łatwością, choć nie bez oporu, zdobyta, a teraz siedzę sam w pustym pokoju, załamany, trzęsąc się z niepokoju i myślę, co zrobić by przechytrzyć los i nie dopuścić by dzisiejszy triumf przerodził się w spektakularną klęskę.
Wbrew mym marzeniom i planom, przeżyty szok odebrał Marysi mowę. Jedynie szkliste oczy zapowiadały nieuchronny wybuch płaczu. Dwie godziny temu, zrezygnowana bez słowa opuściła mój pokój i śpiesznym krokiem wyszła z ośrodka. Co mam zrobić?
Wydzwaniam do niej - brak odpowiedzi. Piszę sms-y - bez nadziei na odzew. Rozmawiałem już z kuzynką - pojutrze w piątek odbierze mnie na weekend i razem udamy się do Marysi do domu. A teraz siedzę i tępym wzrokiem patrzę w ekran laptopa. Pod najnowszym zdjęciem Marysi w Facebooku widnieje mój wpis:
Słoneczko moje. Oślepiłaś mnie dzisiaj błyskiem supernovej.
Jak bardzo Cię kocham już wkrótce się dowiesz.
Uwierz we mnie, proszę. Tęsknię po Tobie.
Gapię się w ten wierszyk i coraz bardziej wątpię: Czy zrozumie? Jak odczyta? Co ona w ogóle wie o astronomii? I najważniejsze: Jak dalej żyć? Jak się stąd uwolnić? Czy uda mi się przekonać, bagatela, cały system opieki, że przez piętnaście lat genialni psycholodzy z uporem maniaka potwierdzali tę samą błędną diagnozę? Jaki wariat uwierzy, że jakiś świr przez tyle lat wodził za nos tych specjalistów od duszy? Że nikt nie poznał się na gierkach symulanta? A jeśli już mi się kiedyś uda - czy nie będzie za późno? Niestety: Life is brutal, Marcinie!
PS
Rok 2022: Teraz to ja jestem ordynatorem, a siostra Marysi zaczyna jutro wolunterskie praktyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz