Po kolędzie II i 10/11

Wcześniejsze odcinki:  Po kolędzie IPo kolędzie IIPo kolędzie II i półPo kolędzie II i 3/4Po kolędzie II i 4/5Po kolędzie II i 5/6Po kolędzie II i 6/7Po kolędzie II i 7/8Po kolędzie II i 8/9Po kolędzie II i 9/10

***     

Raz i dwa, i trzy; raz i dwa, i trzy; płytko, płytko, mocno; kropienie na trzy takty. Lubię to. Nie tryska się po trzech minutach. Można kropić i kropić, ale nie z każdą kobietą się to udaje. To jednak jazda dla wytrzymałych i zdeterminowanych bardziej niż przeciętnie. Z siostrą Ludwiką idzie jak po maśle. Raz i dwa, i trzy.

Ludwika cicho pojękuje. Przypomina sobie młode lata? Prycza skrzypi, na szczęście też nie za głośno. Ludwika oddycha w takt moich ruchów, mam nad nią pełną kontrolę. Nie ma to jak posiadać władzę, nie tylko nad zachowaniem, lecz nad myślami i tym co nieświadome, pulsem, oddechem.

W chwilach takich jak ta, dzięki twoim łaskawym zrządzeniom, panie Jezu, czuję się prawdziwym namiestnikiem bożym. Te chwile właśnie ładują moje akumulatory, dają energię dla pracy duszpasterskiej, dla tej niewdzięcznej orki na ugorze człowieczej grzesznej moralności. Na chwałę Kościoła i Twojego imienia. Za okazywane mi łaski dziękuję Ci, Panie.

Trzy takty… Omne trinum perfectum: wszystko, co z trzech złożone, jest doskonałe: trzy siostry, trzy Rzymy, trzej muszkieterowie, no i trzy osoby boskie: Bóg Ojciec, i Syn, i Duch święty. Och, siostro Ludwiko, ruchanie cię naprowadza na myśli teologiczne! Powinniśmy się częściej ruchać. A trzy do potęgi trzeciej, dwadzieścia siedem: pełnia doskonałości. Po dwudziestu siedmiu cyklach trójtaktowych należy koniecznie skończyć kropienie wtryskiem albo przerwać: zmienić taktowanie na dwusów przód-tył czy skocznego rock and rolla na cztery czwarte, albo przyjąć nową pozycję. Och, ulubione pytanie katechety — kto wie, ile jest ksiąg w Nowym Testamencie? Pytanie i grobowa cisza, nikt z klasy nie podnosi ręki. Ciekawe, czy siostra Ludwika odpowie.

Biorę ją na bok. Lewą nogę prowadzę na siebie. Zaraz znowu włożę kropidło, ale najpierw minuta rozmowy.

— Siostro Ludwiko, z ilu ksiąg składa się Nowy Testament?

— Och, księże Józefie, w takiej chwili?!

— Każda chwila jest dobra by porozważać o Biblii.

— Nigdy nie liczyłam. Cztery ewangelie, Dzieje, Listy Apostolskie: do Rzymian, do Koryntian, do Galatan, do Efezjan. Księże proboszczu, nie dam rady.

Cóż, muszę sam odpowiedzieć:

— Nikt nie jest doskonały, siostro Ludwiko, tylko sam pan Bóg w jego trzech osobach. Dwadzieścia siedem. — Wchodzę. — Lubię cię, siostro. — Och, jaka dobroczynna cipka! — Jesteś w naszej parafii najlepszą katechetką. Listy Pawła, Piotra i Jakuba policzymy razem później.

Ludwika jest prawie doskonała. Biorę ją na siebie, na drugi bok, i znowu pode mnie. Kropidło rżnie ciasne wnętrze, wchodzi jak nóż w masło. Na trzy. Płytko, płytko mocno. Dwadzieścia siedem razy.

— A! Księże Józefie, aa! — Oto dusza siostry Ludwiki doznaje uniesienia. Niech ten niespodziewany jęk uległości będzie dla mnie dodatkową nagrodą i potwierdzeniem słuszności obranej przeze mnie drogi.

Dwadzieścia jeden, płytko, płytko, mocno, dwadzieścia dwa… dwadzieścia siedem! Och!

— Siostro Ludwiko, twoja ofiara została przyjęta. — Osuwam się na piękną siostrę zakonną, spływającą potem swoim i moim, gorącą, natchnioną dobrem, w błogim stanie ducha.

— Ach, oj! — Wysuwa się spode mnie. Łapczywie nabiera powietrza. — Bogu niech będą dzięki — odpowiada jak na mszy świętej.

Odpoczywamy.

— Siostro Ludwiko — zadaję pytanie intymne — jaką miałaś wcześniej styczność z penisem?

— Ależ, księże Józefie! Dlaczego ksiądz pyta?

— Zaciekawiła mnie twoja reakcja na widok mojego penisa, kiedy przyszłyście po mnie z siostrą Łucją. Nie wywarł na tobie większego wrażenia w przeciwieństwie do siostry Łucji.

— Może to tylko tak wyglądało, że mnie to nie wzrusza. Zaskoczył nas ksiądz brakiem bielizny. I tym, że księdzu stało, zanim cokolwiek zrobiłyśmy w kierunku wywołania u księdza jakiegoś podniecenia.

Nie przekonuje mnie ta odpowiedź.

— Zrobiłyście wystarczająco dużo, wchodząc przez okno do mojego prywatnego pomieszczenia. To co, kiedy ostatni miałaś w sobie mężczyznę.

— Nie miałam, księże proboszczu. Tylko kiedyś, jeszcze w liceum, próbowałam pieszczot z jednym kolegą, wydawało mi się, że z wielkiej miłości. — A jednak, coś było.

— jakich pieszczot?

— Ręką i buzią. Robiłam mu loda. Ale to dawno, wyspowiadałam się z tego, żałowałam i wykonałam pokutę.

W to ostatnie nie wątpię. Szkoda, że nie ja byłem jej spowiednikiem.

— A podobało ci się to robienie loda?

— Tak. Czułam się tak, jak bym miała władzę nad tym kolegą. Bezpośrednio przed i w chwili wytrysku Kacper był mój, to znaczy bezbronny i bez własnej woli. Tak jak dzisiaj ty, księże proboszczu.

Uśmiecha się. Zalotnie. Ech, kobiety, pomiot szatana, wszystkie one są grzeszne, nawet najbardziej wierne zakonnice. Ale Ludwikę i tak bardzo lubię. A od dzisiejszej nocy nawet jeszcze bardziej.

— Więc kochałaś tego Kacpra. A on ciebie? Byłaś z niego zadowolona?

— Kochał. Może nawet za bardzo. Ale koniec końców ta nasza wielka miłość okazała się totalną porażką.

— Dlaczego?

— Nie wiem. Długo by opowiadać. Ale, księże proboszczu, tobie to mogę powiedzieć, to przez niego zgłosiłam się do klasztoru. Przez zawiedzioną miłość.

— Pan Bóg tak tobą pokierował. Powinnaś być wdzięczną.

— Chyba jestem.

— Chyba?

— A ksiądz nigdy nie miewa wątpliwości?

Wątpliwość? Chorobę rozumu niszczącą jak rak wolę ducha? O nie, moja panno, ksiądz proboszcz nigdy nie wątpi!

— Siostro Ludwiko, wybacz, teraz zaboli. — Szybkim ruchem wciągam grzesznicę na siebie. W takich sytuacjach liczy się zdecydowanie atakującego i zaskoczenie dziewuchy podlegającej karze. Nie zdążyła nawet pisnąć, a już leży na mnie, cycki rozpłaszczone na moim torsie, nogi w szerokim rozkroku. Wymierzam klapsa na goły tyłek.

— Ała! — syczy grzeszna panna.

O, jak taki syk działa! Kropidło natychmiast staje w gotowości do kropienia.

— Ludwiko, ślubowałaś być wierną, nie masz prawa wątpić. — Wbijam się w jej babski środek. — Ale dobrze, że wyznałaś swą słabość. Wymierzymy ci należną pokutę i pan Bóg ci wybaczy, i uzdrowi.

Ściskam pośladki jak cytrynę. Ćwiczę Ludwikę w pokorze, przeganiam szkodliwe myśli, zwątpienia zwodzące na manowce niewiary. Przeganiam chimerę wolności. To dla twojego dobra, Ludwiko.

— Ach, księże proboszczu, ach! — Jęczeć teraz za późno. Ale niech jęczy, jeśli w ten sposób mi dziękuje.

— Nie, siostro Ludwiko. Nigdy się nie waham. I ty powinnaś zawsze ufać głosowi sumienia. Bądź zawsze fanatycznej wiary. Nie wątp! I podziękuj mi za ten wyraz kapłańskiej troski.

— Dziękuję, księże proboszczu.

No, panie Jezu, chyba zdążyliśmy zbawić zagubioną duszę, nie było za późno.

Znowu leżymy, milcząc. Czekamy na sen regenerujący siły.

— Księże proboszczu, czy to prawda, co mówią o księdzu? — pyta Ludwika, kiedy już w końcu mi się zbierało na pierwsze chrapy.

— Co mówią?

— No, o księdzu i uczennicach.

— To znaczy?

— Zgwałcił ją ksiądz naprawdę, tę dziesięć czy piętnaście lat temu? Przed tym jak zaczęłam uczyć.

— A czy ja wyglądam na takiego co by mógł zgwałcić? Siostro Ludwiko!

— Nie wygląda ksiądz.

— No właśnie.

Co za czasy nastały, panie Jezu! Wszyscy patrzą tylko na okładkę, na zewnętrzne aspekty. I im się wydaje, że coś wiedzą i rozumieją. A są ślepi na prawdę.

Ale ty to też znasz. Kto, jeśli nie ty? Wszystkim twoim uczniom i kobietom wydawało się, że niesiesz krzyż, cierpisz i na koniec przybity gwoździami umierasz. A ty dawno już będąc w innym ciele czekałeś na nich przy drodze do Emaus, co znaczy po grecku, jak mi kiedyś powiedziałeś, udając turystę z Ameryki, gorące źródło. I tam przy drodze cię nie poznali, ślepcy, bo patrzyli nie na to, co ważne, tylko na materialną otoczkę. Tak, panie Jezu, ciebie też otaczali zewsząd nic niewiedzący agnostycy. Aż zdecydowałeś machnąć na nich ręką i wybrać sobie świętego Pawła jako nowego apostoła. Tak jak i mnie wybrałeś, no i oczywiście naszego księdza biskupa.

— Co sądzisz o siostrze Łucji? — Nie chce Ludwika mi dać zasnąć, to niech się przynajmniej na coś przyda.

— Ja? Nie wiem. — Tyle to każdy może powiedzieć. Czekam na konkret. — Zawzięta jest. Widać, że jej zależy. — Nadal nic nie mówię. — Podobno coś studiowała przed wstąpieniem do zakonu. — To już wiem. Na takich niezdecydowanych, co to się nie garną do stanu duchownego od razu w szkole, tylko idą na świeckie studia, lepiej uważać. — Na ogół jest cicha jak mysz kościelna, ale na osobności potrafi zażartować. Tylko się pilnuje, żeby nikt poza nami tego nie słyszał.

— Co ukrywa? Czy to nieprzyzwoite żarty, damsko-męskie?

— Nie. Z żartami o mężczyznach się nie kryje. Przynajmniej u nas. Wszystkie tak żartujemy i żadna nie podkabluje siostrze przełożonej. Ale takie żarty siostry Łucji nie śmieszą. To nie jej poziom.

— Wywyższa się?

— Nie, wręcz na odwrót. Uśmiecha się, ale widać czasami, że tylko z uprzejmości. Ale przyznała mi się, że zna Pismo Święte lepiej niż jakakolwiek inna siostra. Dosłownie cztery dni temu, jak byłyśmy same we dwie, pozwoliła sobie na żart z religii. W zasadzie nie powinnam księdzu o tym mówić.

— Bo siostra Łucja zabroniła? Ludwiko, przed księdzem proboszczem zastępującym Jezusa na ziemi nie wolno mieć tajemnic.

— Nie zabraniała, ale po prostu okazała mi zaufanie. Nie chcę być nie w porządku.

— Jaki to żart? — Że ziółko z tej Łucji, to już wiem, ale żeby sobie kpić z religii? Panie Jezu, zaraz się wszystkiego dowiemy. Czy Łucja jest po naszej, czy po wrogiej stronie.

— Z Marii Magdaleny. Że się dobrze urządziła, bo najpierw nagrzeszyła do woli, wyszalała się, a pan Jezus i tak wolał ją od innych i wybrał ją na najważniejszą świętą. Po śmierci najpierw ukazał się jej, a dopiero potem apostołom. — To niemożliwe, panie Jezu. Nasz papież mówił, że ukazałeś się najpierw swojej matce, Najświętszej Maryi Dziewicy, królowej Polski. — Wie ksiądz co? Nie uwierzyłam, powiedziałam jej, żeby nie bluźniła. Ale sprawdziłam w Ewangelii i się okazało, że to siostra Łucja miała rację.

Pozwól, panie Jezu, że udam, że tego nie usłyszałem.

— Co jeszcze mówiła siostra Łucja?

— Że w Ewangelii są błędy.

— Jakie?

— Pamiętam tylko jeden. Że w jednym miejscu jest napisane, że święty Piotr wyrzeknie się pana Jezusa zanim kogut zapieje, a w innym miejscu, że zanim kogut zapieje dwa razy. I faktycznie, siostra Łucja pokazała mi te miejsca, w jednym przed pierwszym pieniem święty Piotr wyrzeka się pana Jezusa trzy razy, a w drugim miejscu tylko raz. Czy te dwa opisy mogą być prawdziwe jednocześnie? — Oj, nie wiem, panie Jezu. O tej porze ludzie śpią, a nie myślą. Że też się na filozofie siostrze Ludwice teraz zebrało! Niech sama odpowie. — Powiedziałam, że nie, ale siostra Łucja znalazła rozwiązanie. Nawet śmieszne. Chce ksiądz proboszcz wiedzieć? — Nie chcę. Nie teraz. Nie, kiedy ziewam.

— Tak? — odpowiadam. — Jakie?

— Mogło być tak, że pan Jezus przepowiedział zdradę świętemu Piotrowi nie raz, a dwa razy. I sąd nad panem Jezusem też musiałby się odbyć dwa razy. Raz się święty Piotr wyrzekł pana Jezusa trzy razy już przed pierwszym pieniem koguta, a w czasie drugiego sądu tylko raz i kolejne dwa razy między pierwszym a drugim pianiem koguta. Ale to by oznaczało, że cała historia z Ewangelii by się musiała zdarzyć dwa razy, czyli że panów Jezusów musiałoby być nie jeden a dwóch, a to przecież niemożliwe.

— W Biblii nie ma błędów. — Niech już siostra Ludwika nie kombinuje. A z Łucją sobie jeszcze porozmawiamy, jak wróci. — Śpij już, siostro Ludwiko.

— Dobrze, księże proboszczu.

— Zanim zaśniemy, powiesz mi jeszcze, co to za pilna sprawa, że siostra Łucja musiała wyjechać akurat teraz?

— Wizyta u lekarza.

— Dwudniowa?! Z noclegiem poza domem? — Panie Jezu, te siostry mnie chyba zabiją zagadkami!

— Nie możemy się badać w bliskiej okolicy. Zaraz by się niosły plotki. Wie ksiądz przecież, jacy są ludzie. Jeździmy do zaufanego lekarza, do Krakowa. Siostra Marta opłaca nam podróż i hotel. A że siostra Łucja musiała akurat dzisiaj jechać, to już ksiądz proboszcz chyba wie dlaczego. — Ludwika chichocze. Nie wiem, z czego. Ale już nie będę pytać, bo naprawdę znowu do rana nie zasnę.

Panie Jezu, dobranoc. Wyśpijmy się dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz