Po kolędzie II i 4/5

Poprzednie odcinki:  Po kolędzie IPo kolędzie IIPo kolędzie II i półPo kolędzie II i 3/4

***    

    Więc przyszedł czas na panią Jadzię. Na każdego przyjdzie. Taka smutna prawda, panie Jezu! A Ty jeszcze wzywasz nas do siebie zawsze w złej porze. No, ale Ty wiesz, co dla nas najlepsze. My nie musimy wiedzieć.

Pogrzeb. Nie lubię pogrzebów. No, ale zajrzyjmy do kajetu, żeby niczego nie pomylić. Pomyłka w takiej okoliczności, to nie przelewki. Zresztą zawsze jest tak, że jak się ksiądz proboszcz pomyli, to zaraz olaboga. Cała wieś trzeszczy. A jak się pomyli na pogrzebie? To by dopiero był skandal. Ze skargą do księdza biskupa, albo i wyżej, nawet do jego Świętobliwości ktoś zły mógłby napisać. Albo do Sekielskich. Nie, lepiej dwa razy sprawdzić, niż się raz pomylić. Hm.

Dobrze, że sprawdziłem. Dziękuję, panie Jezu, że mnie natchnąłeś. Nie pogrzeb dzisiaj, pani Jadzia jeszcze żyje, tylko sakrament chorych.

A tego to ja nie lubię jeszcze bardziej niż pogrzebów! Bo zaraz trzeba będzie wrócić i znowu pocieszać rodzinę w żałobie, i słuchać tych samych narzekań, że ZUS, że bank, że zasiłek... I odwlekać nas będą od naprawdę ważnego dzieła.

A przecież dzieło świętego Cyryla musimy zrealizować. Brakuje już tak niewiele. Ksiądz biskup mówi, że sponsor-minister mówi, że jak utrzymamy tempo zbierania środków to może nawet już przy przyszłej Wielkanocy dzieło będzie na ukończeniu. Że w lutym lub marcu naczelnik sponsora będzie chciał zacząć ostateczną fazę. I spełni się dzieło świętego Cyryla, spełni się wola Twoja i nastanie Twoje królestwo. Jezu, panie mój Jezu, jakżem szczęśliwy! Obronimy chrześcijańskie wartości! Och, ekscytacja boża ze mnie wypływa. Czuję się, jakbym świecił, Twą chwałą promieniował, tak jak Ty na obrazach, w aureoli, jak w objawieniu świętej Faustyny, ze strumieniami błogosławienia! Jezu, jesteś naprawdę wielki.

Kajet! Sprawdźmy jeszcze raz w kajecie, z kim my się dzisiaj spotkamy. Nawet jak sprawdzać nie trzeba, bo panią Jadzię i jej rodzinę bardzo dobrze znamy, to sprawdźmy dla porządku. Kontroli nigdy za wiele.

Pani Jadzia — wiadomo.

Krzysztof i Aleksandra — też wszystko wiemy: pobożna para, oddana Kościołowi.

Magda — znamy się znakomicie: obecnie w ósmej klasie, same piątki i szóstki, z religii celujący, wzorowa uczennica. Ładna. Bardzo ładna dziewuszka. Ma ze mną katechezę w tym roku, to wiem coś o tym. Koledzy z klasy śnią o niej po nocach. Potem się spowiadają. Jeszcze się taki nie trafił, co by się nie przyznał do samogwałtu i grzesznych myśli na jej temat. Niech no by spróbował się trafić taki. Do bierzmowania bym nie dopuścił. Niech się u wikarego spowiada pedałek. Karol Kozioł też do niej wzdycha.

Sandra i Klaudia — młodsza przystępowała właśnie do pierwszej komunii, starsza, z 2005 roku, też jeszcze dziecko.

Trzy dziewuchy, żadnego chłopaka. Jak to się mówi, same dziury. Powiem Krzysztofowi, żeby się lepiej starał. Jak się chłop postara, to pan Bóg na pewno dopomoże. Żona młoda, może jeszcze dać syna, i to nie jednego.

— Szczęść Boże temu domowi! — witam strapione małżeństwo i trójkę nie mniej smutnych dzieci.

— Szczęść Boże, księże proboszczu. Taka bieda — odpowiada szeptem niewiasta. Dobra kobieta, przykładna żona i też nie bez zasług dla naszego świętego dzieła. Choć oczywiście z panią Koziołową i jej Lucynką nie może się równać. Ale Kozłów, z pokorą matki i córki, smykałką syna do komputerów, słabością ojca do nastolatek i z odwiedzającymi ich zabawowymi bliźniaczkami, nikt nie doścignie.

— Prowadźcie do środka, pomodlimy się wspólnie, moje dzieci. — To mówię już natchnionym głosem, tak jak trzeba mówić, gdy się jest świętym. — W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

— Amen — odpowiada szeptem pięć głosów.

— Proszę, księże proboszczu. — Aleksandra pierwsza wskazuje drogę. Spotykają się nasze spojrzenia. Uśmiecham się do niej przez pół mgnienia okiem. — Proszę dalej.

— Do salonu. — Pomaga małżonek. — Na stole stoi woda święcona i kropidło.

— Bóg zapłać — odpowiadam. Zerkam na najstarszą latorośl. Uśmiecham się, puszczam oko. Madzia jeszcze nie wie, że będziemy dzisiaj rozmawiać na osobności. — Najpierw do babci. Najpierwsza zawsze spowiedź. Prawda, dziewczynki?

— Aha. — Kiwa głową średnia.

— Tak, księże proboszczu — potwierdza Magda.

Najmłodsza nie ma pojęcia, patrzy na mamę.

Pani Jadzia mówi powoli. Nie ma zębów, więc sepleni niemiłosiernie. Ma czas. A ja, panie Jezu? Widzisz, co ja: przytakuję, połowy słów nie rozumiem, powtarzam, że miłosiernie wybaczysz i będzie dobrze. Nudzę się. Godzina minęła, a końca spowiedzi nie widać. Nienawidzę tego. Ale to nic. Przyjmij tę moją mękę, panie Jezu, w ofierze. Niech ten sakrament odkupi grzechy Twego najwierniejszego sługi.

W końcu usnęła. Dziękuję!

— Herbaty, księże proboszczu? — pyta Aleksandra.

— Coś mocniejszego? — pyta małżonek.

— Poproszę tylko wody. — Łowię wzrok najstarszej z córek. — Może być z kranu. Nawet ze studni. Najlepiej chłodna.

Madzia przynosi butelkę mineralnej. Zgrabnie się porusza — miss szkoły. Nalewa do szklanki. Z gracją podaje mi do ręki.

— Proszę, księże proboszczu.

— Bóg zapłać. — Biorę szklankę w obydwie dłonie, razem z palcami dzierlatki. — Dziękuję.

— Co z mamą? — pyta Aleksandra.

Z troską w oczach zerka na córkę. Chyba się czegoś domyśla. Czegoś, co dla Madzi będzie niespodzianką. Miejmy nadzieję, że nie nazbyt przykrą. Młoda jest dziewczyna. Może jeszcze za wcześnie na niespodzianki, ale dzieło świętego Cyryla jest święte, dla niego można wymagać pewnych poświęceń.

— Śpi.

— Już trzy miesiące tak leży — szepcze Krzysztof.

Co ja mam mu powiedzieć? Że pan Bóg miłosierny, teściowa niedługo zniknie?

— Rozumiem wasz ból, moje dzieci. Ale, może to nie jest odpowiednia okazja, ale może wybaczycie księdzu — nie przestaję mówić natchnionym tonem. — Może nieprędko będzie nowa okazja, żeby to powiedzieć. Więc, Krzysztofie… — Biorę go pod ramię i pytam szeptem: — kiedy postarasz się o syna? Żona powabna, jeszcze całkiem młoda.

— Och, księże proboszczu! — szczebiocze Aleksandra. — Ksiądz żartuje. Gdzie mi tam jeszcze te sprawy?

— No co, nieprawdę mówię? Nie chce mieć Krzysztof chłopaka? Dziewczynki, nie chcecie brata? — Zawstydzam dobrą kobietę. Ale nie złośliwie przecież, zresztą ty wiesz, panie Jezu, z najgłębszej sympatii!

— Ależ, proszę księdza.

— Tylko patrzeć, jak pojawią się wnuki. — Kiwam głową, patrząc znacząco na Madzię.

Ależ ona pięknie pąsowieje. Wie, że jest gotowa i że nie da się tego ukryć. W zimę przy wizycie po kolędzie wpisałem w kajecie kod biustu „b”. Teraz, jak tak patrzę i mierzę wzrokiem, wydaje mi się przez tych parę miesięcy dziewczyna jeszcze bardziej wydoroślała.

— Najpierw liceum — sprzeciwia się matka.

— Studia. — W sukurs idzie ojciec. — Niech teraz nie myśli o chłopakach.

— Wiesz już, co będziesz studiować, Magdaleno?

 Dajmy głos młodej kobiecie. Teraz to modne. Niech się wypowie w swojej sprawie i ucieszy, że ktoś słucha. Zresztą, jak zechce iść na studia, to nikt jej nie będzie bronił. Żaden ksiądz i nawet żaden proboszcz. Tylko spełnić trzeba ofiarę dla Kościoła, dla świętego Cyryla, i droga wolna.

— Nie wiem jeszcze.

— Ale mniej więcej pewnie już czujesz w jakim kierunku pójdziesz, w humanistykę czy kierunki ścisłe? — pytam z powagą w głosie, ale cały czas po świętemu. — W liceum na jaki profil kandydujesz?

— Przyrodniczy z rozszerzonymi językami.

— O, to bardzo ambitnie! — chwalę. — Będę się modlić i prosić Jezusa, żeby ci się wszystko udawało. Tylko i ty nie zapominaj o wierze, pamiętaj, że Bóg i Kościół to początek wszystkiego, osnowa, opoka i isto passu enucleatur.

Myślę, że wywieram należyte wrażenie. Dziewojka słucha z otwartymi ustami. Chyba się nie powstrzymam i jeszcze dziś ich skosztuję. Wybaczysz mi słabość, panie Jezu. Jak zawsze. A jak słuchają jej mama i tata! Zaraz odmówię „Ojcze nasz” po łacinie. Mówienie w niezrozumiałym języku — to też wzbudza respekt.

— Bóg zapłać, księże proboszczu. — Aleksandra wpatruje się we mnie jak w obraz Świętej Trójcy w głównym ołtarzu.

Krzysztof podnosi z obrusa kopertę.

— Na remont kościoła.

— Kochani, nie mogę tego przyjąć. — Co nam po stu złotych, panie Jezu, czy po dwustu, czy ile tam włożyli, kiedy dzieło pochłania miliony? — Nie dzisiaj, kochani.

— Ależ, proszę księdza, proszę wziąć. To przecież na kościół.

— Dobrze, zatrzymam ten datek, ale pod warunkiem — Staram się brzmieć jeszcze święciej i jeszcze bardziej natchnienie niż do tej pory. Zaraz oddadzą nam dziesięć milionów. — Zanim wyjdę, chciałbym porozmawiać z naszą przyszłą studentką. Kochani moi, pozwolicie Magdalenie zaprosić mnie do jej pokoju? To nie potrwa długo. Zabiorę jej najwyżej pół godziny.

Skromność, uniżona prośba, pokora: tak trzeba rozmawiać z ludźmi, żeby przed sobą widzieli świętego. Tak jak ty rozmawiałeś z gośćmi weselnymi w Galilei i kiedy uczyłeś faryzeuszy, żeby w jesziwie edukowali chłopców, jak było napisane w żydowskich tekstach, ale reszcie młodzieży żeby nie zabraniali przychodzić do Ciebie.

Nareszcie, po dwóch godzinach rozgrzeszania sepleniącej babki i pół godzinie urabiania rodziców, w pełni zasłużona nagroda: piękna Madzia zamyka drzwi na klamkę. Dziękuję, panie Jezu!

Pamiętam ten pokój. Duże, widne okno, lekkie drzwi, szczelina przy podłodze. Po naszej rozmowie w trakcie wizyty duszpasterskiej rodzice zganili Magdę, że odpowiadając na moje pytanie, zapomniała o wycieczce do Wilna. A tak byli dumni, że przed pierwszą komunią i bierzmowaniem umożliwili córkom odbycie pielgrzymki nie tylko do Lichenia i Częstochowy, ale też przed Ostrą Bramę. Strasznie niedźwiękoszczelny ten dom, nie to co dom Koziołów, gdzie można się pukać i bzykać, wywijać kozły, i w drugim pokoju nikt nie usłyszy skrzypienia łóżka. Poprzednio przy biurku stały dwa krzesła. Dziś tylko jedno.

— Z Sandrą i Klaudią też ksiądz będzie rozmawiać? — odzywa się Magda.

— Nie, skarbie — odpowiadam półgłosem — nie dzisiaj. Twoim siostrom udzielę tylko błogosławieństwa, a porozmawiam przy innej okazji.

— Aha. — Skromnie dyga. — Pójdę po jeszcze jedno krzesło.

— A nie trzeba, skarbie. Zostań. Jedno wystarczy.

— Na pewno? — Ścisza głos, nie będzie mówić głośniej ode mnie.

— Na pewno, skarbie. Nie pękło pode mną ostatnim razem, to i nie pęknie, jak siądziesz mi na kolanach. Ile ważysz, Madziu? — Mówię już półszeptem. Jeszcze bardziej uduchowionym.

— Czterdzieści cztery kilogramy.

— No widzisz, piórko. — Posyłam serdeczny uśmiech. Podaję rękę. — Więc imię twoje czterdzieści i cztery?

— Yhy. — Wzrusza ramionami.

— W liceum się dowiesz, z czego to cytat. — W sytuacji takiej jak teraz dobrze jest przypomnieć kto jest alfą i omegą, a kto dzieckiem, co mało wie i dlatego posłusznym musi być wobec dorosłego. — A teraz porozmawiajmy, Madziu.

Sadzam ją bokiem do mnie. Oj, czy dyktafon włączony? Sponsor nie bierze niepełnych nagrań. Sprawdzam w kieszeni.

— Niewygodnie księdzu?

— Wygodnie, moje dziecko. Coś tylko muszę wyjąć z sutany. Obróć się w drugą stronę. — To nic, że przodem do okna. Z dworu i tak nikt nie zajrzy. Wszyscy domownicy są wewnątrz.

Uf, kamień z serca, panie Jezu. Zielona lampa świeci. To ty włączyłeś? Dziękuję.

Chowam ustrojstwo z powrotem do kieszeni.

Kropidło. Ach, ten niewychowany organ. Ledwie poczuł udo dziewczyny, już chce działać. Poczekaj, kropidle! Nie wszystko od razu! Ta niunia nie jest dla ciebie. Nie dzisiaj.

Ale podelektować się pięknym ciałem można, a nawet trzeba. Grzechem by było nie docenić doskonałości tego stworzenia. Czarne włosy związane w kucyk, pachnące wiosną. Czuć, że dobra dziewczyna przygotowała się na wizytę, wzięła kąpiel, jest czysta, szanuje pana Boga i księdza. Skóra podbródka i na obojczyku idealnie gładka, równiutkie zęby, nos lekko zadarty. Oddycha dziewczę głęboko, biustem.

— Dobrze tak, proszę księdza?

— Idealnie, moje dziecko. Tak sobie myślę, Madziu, właśnie mi zaświtało w głowie, że Matka Boska też była młodą nastolatką, kiedy zwiastował jej anioł Gabriel. Czternaście lat miała.

— Tylko czternaście?

— Tak, mniej więcej. Nikt tego dokładnie nie wie, bo w Biblii nie jest to napisane. Wiesz, ewangeliści zapisywali tylko najważniejsze rzeczy, istotne dla wiary i naszego zbawienia, a nie to, co by może chcieli przeczytać jacyś historycy nierozumiejący niczego. Więc o wieku Maryi nie ma wzmianki w ewangeliach. Ale, że miała czternaście lat są zgodni Ojcowie Kościoła. Euzebiusz ze Smyrny uważał nawet, że mogła być jeszcze młodsza. Że zwiastowanie miało miejsce w noc pierwszego krwawienia. A święty Hieronim w czwartym wieku głosił, że anioł Gabriel nawiedził Maryję dokładnie w dzień poprzedzający pierwszą miesiączkę. Wiązał to z niepokalanym poczęciem. Jak zechcesz, porozmawiamy o tym kiedyś jeszcze. Będziemy mieli teraz wiele okazji. — Wygłaszam długi monolog. Tak trzeba, żeby przyzwyczaić dziewojkę do bliskiego kontaktu. I żeby wzmocnić ufność w zbożne zamierzenia kapłana. — Ale wiesz, Madziu, co jest najważniejsze w zwiastowaniu? Wszyscy czterej ewangeliści nie ominęli tego szczegółu, więc to naprawdę ważne. A pamiętajmy, że pisali według Bożego natchnienia.

— Nie, proszę księdza.

— A co odpowiedziała Maryja Panna aniołowi Gabrielowi, gdy usłyszała, że urodzi syna? Wczujmy się w jej sytuację, Madziu: dziewica, jeszcze prawie dziecko i się dowiaduje, że zajdzie w ciążę, być może już zaszła. A nie poznała jeszcze żadnego mężczyzny, nawet swojego męża. Wiesz, co w języku Biblii oznacza, że kobieta poznała albo nie poznała mężczyzny?

— Że go pomyliła z kimś innym?

— Nie, Madziu. Że z nim nie spała. Nie miała seksu. Wiesz już, co to seks, prawda?

— Tak. — Na policzek występuje lekki rumieniec. Jakiż to słodki widok.

— Więc jak zareagowała Maryja na tę straszną wiadomość? Protestowała? Wezwała policję? Oskarżyła anioła o molestowanie?

— Nie. —Teraz na buzi gości uśmiech.

— Pamiętasz jej słowa? Powtarzaliśmy to na katechezie wiele razy. I przed egzaminem do bierzmowania.

Grzebie w myślach, próbuje sobie przypomnieć.

— Nie wiem, ale na pewno się zgodziła, bo to był anioł.

— Tak. Anioł, przedstawiciel Boga. Podpowiem ci, Madziu: Oto ja...

— Oto ja, służebnica Pańska?

— Tak, moje dziecko. Oto ja, służebnica Pańska. Niech mi się stanie. — Podkreślam głosem ostatnie słowa: — Niech mi się stanie! Madziu, czy rozumiesz, co znaczą te słowa?

— No, tak, mniej więcej.

Nie jest pewna, więc powiem:

— Niech mi się stanie co? Madziu, co miało się stać? W jaki sposób dziewczyna, kobieta zachodzi w ciążę? — Znowu rumieniec. Niepewne spojrzenie. Uśmieszek. — No, chyba przez seks, prawda Madziu?

— Prawda.

— Rozumiesz więc teraz? Maryja zgodziła się wtedy odbyć stosunek. Nie zadawała pytań: z kim, jak, kiedy, w jakiej pozycji, z antykoncepcją czy bez antykoncepcji. Po prostu się zgodziła. Nawet więcej niż zgodziła: z pokorą przyjęła wolę Boga, bez zastanowienia. Tak mocno wierzyła, że oddała swoje ciało bez zastanowienia, bez żadnych wątpliwości. Oddała Bogu. Bogu, w którego imieniu przemawiał anioł.

— Rozumiem. Dziękuję... Proszę księdza?

— Słucham? — Dobrze, że lekcja wzbudziła zainteresowanie. To znak, że z Madzi inteligentna osoba. Śmiało obejmuję ją ramieniem. W twoim imieniu, panie Jezu. Dłoń przykładam do uda, wysoko nad kolanem. — O co chcesz spytać, moje dziecko? — Łagodnym, księżym głosem łagodzę naturalną niepewność młodej dziewczyny, chwilową dezorientację.

— Po seksie z Gabrielem — zaczyna pytanie. Robi pauzę. Przygryza wargę. — Po tym seksie Maryja już nie była dziewicą?

— Kościół uważa inaczej. Zresztą nie wiemy, kto fizycznie wykonał stosunek, czy Gabriel, czy mąż Maryi, czyli stary Józef, czy ktoś młodszy w jego zastępstwie. To dla nas nieważne. Za to Kościół uważa, że Maryja była dziewicą aż do śmierci, w sposób cudowny. Jak dobrze wiesz, pan Bóg czasami robi cuda. Jak kogoś lubi, na przykład Maryję, to te cuda mogą być naprawdę wyjątkowe. Zresztą to nie tylko wieczne dziewictwo, pan Bóg przecież zabrał Maryję do nieba, sprawił, że nie musiała umierać.

— Wniebowzięcie?

— Tak, Madziu. — Chwalę dziewczę. Miło się rozmawia o teologii, ale czasu już niewiele. Pora działać. Działać na rzecz konkretnego dzieła. — A ty poznałaś już jakiegoś mężczyznę? Chłopca? Kolegę ze szkoły?

Spina mięśnie. Momentalnie, jakby dostała skurczu na całym ciele. Widać, zaskoczyło dziewczynkę niedyskretne pytanie. Choć nie powinno, po bierzmowaniu, po tych wszystkich spowiedziach świętych przez ostanie lata.

— Nie, proszę księdza.

— To dobrze, Madziu. Dziewictwo to skarb niewieści, który trzeba chronić. Prawda?

— Tak, proszę księdza. — Już się rozluźnia. Zaraz znów się napnie.

— Chronić do ślubu albo dla odpowiedniego mężczyzny. — Madzia kiwa głową. Myśli. A ja mam dla niej ostatnie pytanie na rozgrzewkę. Po nim przejdziemy do konkretów: — A Karola Kozioła kojarzysz? Chodzi do twojej szkoły ale do innej klasy.

— Tego z siódmej B? Kojarzę. Dlaczego ksiądz pyta?

— On też dobrze o tobie myśli. Ale ci więcej nie powiem, bo obowiązek duszpasterski nie pozwala. Ksiądz jak anioł Gabriel jest tylko niewolnikiem pana Jezusa.

— Aha. Karol wygrał w tym roku konkurs informatyczny. Proszę księdza, mogę coś księdzu powiedzieć?

Pierwsze razy są pełne niespodzianek. Każda dziewczyna reaguje inaczej. Jedne się bronią, jak mogą, inne same lgną w ręce księdza. Jedne są podejrzliwe, w każdym geście węszą pułapkę, a inne ufne jak nowonarodzone owieczki.

— Oczywiście, skarbie. — Zaciągam się wonią wiosennych kwiatów. Upojny zapach! Gładzę nogi w czarnych leginsach, przez czarną spódnicę z luźnego materiału. — Powiedz.

— Miałam wrażenie, że Karol chce ze mną porozmawiać. Tak się na mnie patrzył. Ale nie podszedł. I ja też nie miałam odwagi. Tyle dziewczyn jest ciągle koło niego, że trzeba by się przepychać łokciami.

— Ładny jest. Nie mnie to oceniać, ale to prawda. Może mieć powodzenie u dziewcząt.

— Aha.

— Ale jest bardzo nieśmiały. Boi się zrobić pierwszy krok. Tyle jeszcze mogę ci powiedzieć.

— Ale dziewczyny potrafią być śmiałe.

— Potrafią. — Uśmiecham się szeroko. — Madziu, będę miał teraz prośbę i od ciebie zależy, czy ją spełnisz. Wolałbym, żebyś spełniła.

— Jaką?

— Żebyś do tej prośby podeszła tak jak Maryja. Dobrze? — Mówię teraz szeptem prosto do ucha, żeby żaden dźwięk nie wydostał się z pokoju. — Pamiętaj, że ksiądz na ziemi to tylko służący pana Boga. Więc ta prośba nie jest moją, nie będzie cię prosił stary, brzydki mężczyzna. Poprosi, wiesz kto.

— Aha.

— Rozepnij koszulę.

— Słucham? — A nie mówiłem? Zdrętwiała.

Ale głosu nie podnosi. O pomoc nie woła.

— Chcę żebyś rozpięła wszystkie guziczki twojej koszuli. Koszula jest ładna, bardzo mi się podoba, biała, wyprasowana, ale muszę obejrzeć cię bez niej. Proszę, Madziu. To nie potrwa długo.

— Ale, ja nie wiem...

Ale ja wiem, my wiemy, panie Jezu, że zrobi, co należy.

— Zmówmy „Zdrowaś Maryjo” teraz, jak się będziesz rozbierać.

— Na pewno?

— Na pewno, skarbie. Chyba wierzysz w Boga?

— Wierzę.

— No, więc? Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...

— ...pełna, Pan z Tobą... — mówimy we dwoje.

— Amen — kończy modlitwę Magdalena. Patrzy pytająco.

Nie mogę się nie oblizać na ten widok. Ty też , panie Jezu?

— Teraz biustonosz. Ojcze nasz, który jesteś w niebie...

Posłusznie rozpina. Zdejmuje stanik, przeciągając ramiączka przez rękawy koszuli. Nie komentuję tych zbędnych ceregieli. Wreszcie odkłada stanik na biurko.

Proszę, żeby się odwróciła bardziej przodem do mnie. Muskam lewy sutek, wierzchem dłoni, dotykając tylko ledwie-ledwie, tyle ile niezbędne, żeby poczuła łaskotkę.

— Może być? — odzywa się cicho po dłuższej chwili. Specjalnie czekałem, aż ona przerwie ciszę.

— Masz piękne piersi, Madziu. Karolowi też się będą podobać.

— Słucham?

— Dotykał ich już ktoś?

— Nie, tak, niezupełnie.

— Kto?

— Koledzy na koloniach. — Nie przypominam sobie, żeby ta sprawa wypłynęła na spowiedzi. Ale może to wina mojej dziurawej pamięci.

Teraz macam pierś mocniej, już bez pozorowania jakiejś ostrożności, ugniatam, zaznaczam, że wziąłem ją w posiadanie.

— Siądź na mnie okrakiem.

Madzia grzecznie zmienia pozycję. Przysuwam ją do siebie za biodra. Patrzę, jak się unoszą jej piersi, kiedy bierze oddech. Czuje mnie. Czuje kropidło. Cicho wzdycha. I czeka. Posłuszna, pokorna, ufna. Jak Maryja.

Łapię za obie piersi. Ugniatam. Podkładam pod nie swoje dłonie złożone w kształt szali wagi. Lekko unoszę.

— Kogoś mi przypominasz — szepczę Madziulce do ucha. Przy okazji muskam wargami sprężystą chrząstkę ucha.

— Kogo?

— Innym razem ci powiem.

Wracam pamięcią hen hen daleko. Który to mógł być rok? Osiemdziesiąty? Ania też miała takie pulchne pączuchy. Blade jak prześcieradło. Z różowymi plamkami wielkości ówczesnej dziesięciozłotówki. Obóz z MKS-u, w Ustce. Ja — początkujący opiekun. Ania — młoda podopieczna. Sekcja tenisa stołowego.

Potem przyszedł kapitalizm i wszystko upadło. Postkomuniści zlikwidowali MKS-y. Co im przeszkadzały?

Ania była piękna, miękka i pachnąca. Wierzyła w czakramy, radiestezję, fluidy i dobrą i złą energię. Zbadałem ją rozwidlonym patykiem i wahadełkiem. Nawymyślałem, że w splocie słonecznym czuję silne wibracje. Zapytała, czy musi zdjąć bluzkę, żeby nie ekranowała. Ale to nie bluzka przeszkadzała w badaniu. Musieliśmy zdjąć jeszcze stanik, bo zniekształcał pole metalowym drutem. Potem majtki. Broniła się. Mówiła, że nie jest gotowa. Ja też nie byłem, ale chciałem. I to bardzo. Stukałem na oślep. Długo nie mogłem trafić. A jak już mi się udało, jak już poczułem dziurkę, zawirowało mi w głowie. Pchnąłem, ale za lekko. Spróbowałem jeszcze dwa razy i pokonała mnie fizjologia. Ania potem pytała, czy było mi dobrze i czy coś czułem, kiedy pękała błona. W młodzieńczej głupocie — inaczej niż głupotą tego nie nazwać — nie odważyłem się przyznać, że do żadnej defloracji nie doszło. Dziwiłem się tylko, że Ania myślała inaczej. Po tym pierwszym niepowodzeniu — głupi byłem i nawet ty temu nie zaprzeczysz, panie Jezu — nie chciało mi się z nią ruchać. A jej było przykro.

No a po Ani, na tym samym wyjeździe, zdarzyły się jeszcze Asia i Justyna. Płaska i cycatka. Ach, co to były za czasy! Tylko człowiek młody i głupi, nie wiedział, po co i dla kogo żyje.

Macam Madzię. W Twoim imieniu. Ważę bimbałki, kropidłem cisnę w krocze. Krzesło trochę skrzypi.

— Ważą tyle co dwie pełne szklanki wody. — Chucham pod ucho. — Całował już ktoś twoje usta?

Madzia kręci głową, ale zaraz zmienia zdanie:

— W sumie tak. Na koloniach.

— Ten sam co dotykał piersi? — pytam, przesuwając dłonie z biustu Madzi na plecy, pod koszulą.

— No tak. W sumie trzech chłopaków.

— Trzech?

— Graliśmy w butelkę. — Cedzi słowa tak, jak by się było czego wstydzić.

Muskam jej usta. Mm, panie Jezu, sama słodycz! Karolek koniecznie musi tego skosztować.

Madzia, o dziwo, oddaje pocałunek! Och, panie Jezu. Pierwsze razy naprawdę są pełne niespodzianek. Miss szkoły, pupilka nauczycieli, wzorowa uczennica — naprawdę umie całować. Pomęczę ją kropidłem.

Ale jak to z nimi właściwie jest, panie Jezu? Z takimi panienkami jak ona. Nie żałują potem, że się dały wypukać? Kiedy zaczynają żałować? Jak będzie Madzia wspominać ten dzień za lat pięć czy dziesięć? Co będzie myśleć, kiedy za ścianą inny ksiądz proboszcz — inny, bo ja tego nie dożyję — rozmawiać będzie z jej młodą Madzią, Kasią, Pauliną? Czy powie mężowi, że ksiądz puka ich córkę? Dlaczego nie mówią?

Wierzą tak mocno? Na pewno. Głos kapłana też jest nie do przeceniania. Panie Jezu, niezachwiana jest moc twojego Kościoła. Nawet zachodni liberalizm nas nie pokona. Dopóki nasze kobiety wierzą i służą, cywilizacja dobra nie zaginie. Amen!

A może naprawdę im się podoba pukanie przez księdza i nie żałują? Jak to z nimi jest, panie Jezu?

A zresztą nieważne. Liczy się tu i teraz.

— Chcę, Madziu, żebyś dała buzi Karolowi.

— Słucham?

— Buzi i więcej.

— Ale że ja?

— Ty, Madziu. I nie zadawaj więcej pytań. Ja też nie wiem wszystkiego.

— Ale jak?

— Zaraz się zaczną wakacje. Przejdź się do niego. Zdejmij trochę ubrań. Pokaż biuścik. Przecież go lubisz.

— Nawet go nie znam.

Jak mam ją jeszcze przekonać? Przecież na kilometr widać, że mają się ku sobie.

— Karol cię potrzebuje. — Karol musi zaruchać. Wypukać dziewuchę, żeby się ustrzec od gorszych grzechów. Z bliźniaczkami się nie udało, może teraz się uda.

— Nie wiem, gdzie mieszka. Księże proboszczu, ja bym chętnie, tylko nie wiem, jak zacząć. Co zrobić, żeby z nim porozmawiać.

— Och, dziecko, to wiesz akurat lepiej niż ja. Masz chyba Facebooka, YouTube'a, czy co tam jeszcze jest w tym waszym Internecie. Napisz do niego: Cześć, co robisz, jak się masz... I zaraz się umówicie.

— Napisać na Facebooka? Tak po prostu?

— Proste metody są najlepsze. Spróbuj. Jak się uda, to dobrze. Jak się nie uda, przyjdź do mnie. Znowu porozmawiamy. A teraz się pomódlmy, żeby twoi rodzice nie zaczęli się niepokoić. Zdrowaś Mario...

— łaskiś pełna...

— Odmów trzy „Zdrowaś Mario” i po jednym „Ojcze nasz” i „Wierzę w Boga” — Zaczynam całować po szyi. Zaraz się wezmę za ssanie piersi. Mogę, panie Jezu? Chociaż pięć minut.

— Księże proboszczu?

— Co, skarbie? — Poruszam biodrami Madzi.

— Z Karolem mam się całować tak samo jak z księdzem?

— Mocniej. — Napieram kropidłem. — Wy to zrobicie bez ubrań.

— Ale?

— Martwisz się o cnotę? Boisz się stracić dziewictwo?

— To grzech. Trzeba się z niego spowiadać.

— Tak, Madziu, dziewictwo to wielka wartość. Z seksu trzeba się spowiadać. Ale tak w życiu jest, że są różne wartości i czasami trzeba poświęcić wielką wartość, żeby uratować jeszcze większą. Wspomnij świętą Teklę. Nie straszne jej były dzikie zwierzęta, lwy i lamparty, żeby dochować wierności świętemu Pawłowi. Wspomnij innych męczenników, świętą Kingę, królowę Jadwigę.

I tak kiedyś da komuś. Da niejednemu. Więc co w tym złego, że da Karolowi? Chłopak zasłużył jak nikt inny. Więc będzie sprawiedliwie, prawda, panie Jezu? A jak jeszcze sponsor-minister da za film 3D z pukaniem młodej cnotki z dziesięć milionów dla dzieła świętego Cyryla, to grzechem by przecież było przepuścić okazję. Z pukaniem cnotki przez prawiczka.

— Ale do spowiedzi będę chodzić tylko do księdza proboszcza, dobrze? Bo u innego księdza to bym się chyba zapadła pod ziemię z takimi grzechami.

— Zapraszam, moje dziecko. Zawsze służę pomocą, i w konfesjonale i na zakrystii.

— Proszę księdza, wtedy na koloniach to była tylko jedna gra. I do niczego nie doszło.

Wierzyć jej, panie Jezu?

Jeszcze będzie czas ją dokładnie przepytać. Teraz już trzeba jednak kończyć. I tak za długo się przeciągnęło to całowanie. A twemu staremu wiernemu słudze wciąż mało i mało. Zbyt apetyczne ma cycki ta młoda Madzia.

Ale jeszcze jeden pomysł mi świta. Mam nadzieję, że i tę swawolę mi raczysz wybaczyć.

— Madziu, osoby w twoim wieku robią różne rzeczy w Internecie. Wysyłałaś komuś swoje zdjęcia, takie bez ubrania, pisałaś albo czytałaś podniecające listy?

— Chodzi księdzu o seksting? — Skubana mała, wie, o co chodzi.

— Nie wiem, jak to się nazywa. Tylko słyszałem, że dziewczynki nawet młodsze od ciebie tak robią. Na katechezie nie poruszałem tego tematu, bo sam nic o tym nie wiem. Chyba za stary jestem.

— Miałam takie kontakty, proszę księdza. Ale na seks się z nikim nie umawiam, jak niektórzy. To tylko pisanie przez Internet.

— I zdjęcia?

— Tylko parę razy. Już zmądrzałam i tak nie robię.

— Ja też chcę twoje zdjęcie. Zrobimy teraz i mi wyślesz.

— A jest ksiądz proboszcz na Snapie?

Nie jestem. Może to nie był dobry pomysł.

— A na WhatsAppie?

— Co łapie?

Magdusia parska śmiechem. Chyba jeszcze nie całkiem zdaje sobie sprawę, jakie demony wywołuje w mężczyźnie.

— To musimy księdzu najpierw założyć konto. Ma ksiądz telefon? — Jest w kieszeni, obok dyktafonu. Wyciągam różowe etui. — O, rany, musiał kosztować ze cztery tysiące! — woła Madzia półszeptem. Na szczęście nie zapomniała o rodzicach nasłuchujących zapewne z sąsiedniego pokoju.

Ile kosztował, tyle kosztował. Ja tam się nie znam. Wzruszam ramionami.

— Pegasus? — czyta nazwę producenta. — Co to za marka?

— Nie wiem, moje dziecko. Znam się na panie Jezusie, nie na firmach.

Dopiero po chwili dociera do mnie, że Magda czyta cyrylicę. To nienormalne w jej wieku.

— Gdzie ksiądz ją kupił?

Znowu muszę wzruszyć ramionami. To prezent od ministra. Nie wiem, gdzie on to kupił.

— A ty, Madziu, skąd znasz alfabet rosyjski?

— A z Internetu. Znalazłam kiedyś lekcje na YouTube’ie. Jak się fascynowałam Maszą i Misiem; no, najbardziej fascynowała się Klaudia; i wymyśliłam, że będziemy oglądać w oryginale. To się poduczyłam. — Fascynująca ta dzisiejsza młodzież. Nie do wiary!

Tańczy palcami po ekranie. Zwinnie jak jaszczurka. Dwa razy musi zejść ze mnie. Przepisuje jakieś zaklęcia ze swojego telefonu. Porusza się jak nimfa. Piersi dygocą w ślad za podrygami reszty ciała. Buzia uśmiechnięta. Jezu, dlaczego nie możemy jej puknąć? Jest taka gorąca i mokra, wystarczy rozkraczyć nogi... mój Boże, dlaczego?

Milczysz? Nie chcesz nic powiedzieć? Może tak trzeba.

O, chyba już gotowe. Biorę do ręki telefon Madzi.

— Mogę? Stań prosto, ale tak, żeby cię było widać spod koszuli.

— Ale jesteśmy trąbki, proszę księdza. Przecież mogliśmy użyć telefonu księdza. Nie trzeba by wtedy nic wysyłać. — Śmieje się dziewuszka, niewinnie i prowokująco. Robi mi zdjęcie moim telefonem.

— Chcę, żebyś ty mi przysłała.

Jestem dalekowidzem. Kiedyś widziałem dobrze, ale na stare lata wzrok się niestety psuje. Z rękami wyciągniętymi do przodu wyglądam jak pokraka. Ale nic to. Trzymam kurczowo telefon nastolatki. Celuję, ustawiam kadr, naciskam kciukiem w podświetlone kółko. Jest! Mam pierwsze zdjęcie.

Dziewuszka przygryza wargę.

— Chce ksiądz jeszcze jedno?

— Oczywiście, Madziu.

Zakłada ręce za głowę. Pochyla tułów.

— Tak może być?

— Doskonale.

— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego — zaczyna się modlić. — Ojcze nasz... — Pozuje. Odchyla poły koszuli. Wygina się w łuk. O Boże, co za ciało! — Zdrowaś Maryjo...

— Madziu, na dziś wystarczy. — Kręci mi się w głowie. Jezu, uszczypnij mnie, bo zemdleję. — Pora się ubrać.

— Pokaże ksiądz Karolowi?

— Dziecko! Żeby mu serce pękło? Nigdy. Te zdjęcia są tylko dla mnie.

— To dobrze. — Zapina stanik. Zakłada koszulę. — Jestem czerwona na twarzy?

— Jesteś. Ale rodzicom nic nie powiemy. Wiąże nas tajemnica spowiedzi.

— Dziękuję.

— Ty też nie mów nikomu. Spowiedź jest święta. Za złamanie tajemnicy żaden ksiądz nie da rozgrzeszenia. Nawet biskup. Tylko papież może.

— Nie powiem.

— Aleśmy się zasiedzieli! — mówię już głośno. — Jednak zamienię parę słów z twoimi siostrami. Chodźmy.

Te zdjęcia to, jak mówi młodzież, mega sprawa. Siostra Leokadia umie drukować gdzieś na mieście. Jak by się zgodziła dyskretnie pomóc, byłoby świetnie wklejać takie zdjęcia do kajetu z wizyty duszpasterskiej. To lepszy protokół niż kody. Bardziej naoczny. Prawda, panie Jezu?

Jeszcze pięć minut z młodszymi dziewczynkami. Modlimy się. Mówię, że babci będzie dobrze w niebie. Daję po świętym obrazku.

— Krzysztofie, postaraj się. Wierzę w ciebie. — Kropię wodą święconą.

— Ależ, księże proboszczu — chichocze Aleksandra.

— A ty bądź posłuszna mężowi — odpowiadam natchnienie. — Członkowie domostwa winni są posłuszeństwo głowie rodu. Tak jest napisane i taka jest wola Pana.

— Bóg zapłać, księże proboszczu. Bardzo nam ksiądz pomógł. — Aleksandra przykuca, żeby mnie pocałować w rękę. — Dziewczynki! — Daje do zrozumienia, że córki mają zrobić to samo.

Nie będę się sprzeciwiać. W końcu całują po ręku nie mnie, tylko ciebie, panie Jezu. Ciebie w mojej osobie.

— Magdaleno, Sandro, Klaudusiu, bądźcie zawsze posłuszne swoim rodzicom. Zwłaszcza teraz. Przestrzegajcie czwartego przykazania. Pomagajcie rodzicom i sobie nawzajem. Kochajcie się, moi mili. Pan z wami!

— I z duchem twoim — odpowiada Aleksandra.

— Ofiara spełniona, moje dzieci. — Oddaję kropidło w ręce pana domu. Posyłam uśmiech Magdusi.

— Bóg zapłać, księże proboszczu. — Aleksandra obejmuje czule wszystkie trzy córki. Przykładna matka. Aż miło popatrzeć.

— Na wieki wieków.

— Bóg zapłać — powtarzają półgłosem Madzia i Sandra, średnia wiekiem. Dają dobry przykład najmłodszej z rodzeństwa.

Tak więc, panie Jezu, ofiara spełniona. Możemy wyłączyć dyktafon.

***

Następny odcinek: Po kolędzie II i 5/6 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz