1. Piątek, 13. lutego.
„Co za idiota wymyślił szkołę w piątek, tuż przed feriami!”, pomyślała Agnieszka, przekręcając klucz w zamku.
„Do tego jeszcze na dziesiątą trzydzieści. Bo co? Bo się robić nie chce i dlatego
połowę lekcji odwołali? Jak na złość, pierwsze, a nie ostatnie. Polonistka przecież
musi się wyspać, a po feriach i tak nas skatuje lekturami. Jakby nie można
można było, zgodnie z planem zacząć o ósmej. Mama by mnie podwiozła i nie
musiałabym się sama włóczyć prawie pół godziny po śliskiej drodze”,
kontynuowała wewnętrzny monolog.
„Sama, bo oczywiście cwana Karolina mogła zostać w domu.
Ojciec zawsze pisze jej usprawiedliwienie, kiedy tylko nie chce jej się iść do
szkoły, a jej matka jest jeszcze gorsza. Panikuje, że się córcia przeziębi,
złamie nogę, czy Bóg wie co jeszcze złego ją spotka. Ach, żeby moi rodzice choć
raz na jakiś czas normalnieli, a nie byli zawsze takimi służbistami. Też bym
dziś mogła mieć wolne. Chociaż z drugiej strony lepiej iść do szkoły. Ciekawe, co dzisiaj Adam zrobi i czy Marek się na coś odważy”.
„Ale nie. Nie w piątek trzynastego. W dzień pecha Marek nic nie zrobi. Za bardzo wierzy w przesądy”.
Małogród to nieduże miasteczko. Wraz z okolicznymi wioskami
liczy niecałe dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Każdy zna każdego. No, prawie
każdy. Agnieszka mieszkała tam dopiero półtora roku. Na osiedlu domów
jednorodzinnych oddalonym od właściwego miasta o dwa kilometry w linii prostej
i o trzy kilometry, jeśli iść wyłącznie po chodniku czy jechać asfaltową drogą.
W chwili przeprowadzki chodziła do szóstej klasy. W
środku roku szkolnego musiała wejść w nowe środowisko, dołączyć do zgranej
klasy. Nie było łatwo. Natomiast we wrześniu poszła do gimnazjum. Oznaczało to jeszcze
jedną zmianę szkoły w krótkim czasie, ale przynajmniej nie była sama w takiej
sytuacji. W końcu udało jej się zaklimatyzować, poczuć, że Małogród jest też
jej miastem. A i w szkole zaczęły się dziać ciekawie rzeczy.
Zaraz po świętach, na przykład, okazało się, że Agnieszka
i jej najbliższa koleżanka, sąsiadka z osiedla i ze szkolnej ławki, Karolina
wpadły w oko dwóm chłopcom z ich klasy.
Adam — pewny siebie przystojniak, obiekt westchnień wielu
rówieśniczek, i Marek — nieśmiały poeta, tworzyli zgraną parę niemalże od
żłobka. Razem stawiali pierwsze kroki i razem uczyli się jeździć na rowerze.
Nic dziwnego że razem zaczęli też poznawać dziewczęta. Podrywali w mało
wyrafinowany sposób. Klepiąc po pupie i na głos komentując wygląd wybranki
serca. Zaatakowane dziewczyny oczywiście musiały się bronić, wyrażać oburzenie.
Ale na ogół w głębi serca przyjmowały takie zaloty z zadowoleniem. W każdym
razie Agnieszka z Karoliną nie miały nic przeciwko temu.
Zwłaszcza Karolina, udając złość, wdawała się w zacięte
przepychanki z Adamem, by potem z nieudolnie maskowaną dumą skarżyć się, że
bolą ją żebra. Agnieszka była mniej wylewna w zwierzeniach. Wolała nie chwalić się,
gdzie w trakcie bójki zawędrowały zwinne dłonie ich wspólnego kolegi.
Zresztą większą sympatią darzyła Marka. Złotoustego
Marka potrafiącego nazwać cipkę na co najmniej sto różnych sposobów. On jednak w
przeciwieństwie do Adama, zawsze trzymał ręce przy sobie. Agnieszka marzyła o nim.
Czekała na jakiś śmielszy ruch z jego strony. Gdyby poprosił ją o chodzenie,
zgodziłaby się bez namysłu.
„Może dziś?”, pomyślała i przyspieszyła kroku.
Droga do szkoły prowadziła wydeptaną ścieżką przez pole i
zagajnik złożony z kilkunastu topól, popularnie nazywany laskiem. Idąc tędy
zamiast chodnikiem wzdłuż ulic, można było zaoszczędzić nawet dziesięć minut. Rodzice
nie pozwalali korzystać z tego skrótu. Obawiali się, że w lasku można spotkać
tak zwany element, pijaków i ćpunów mieszkających w bloku komunalnym niedaleko
lasku. Słyszeli plotki o morderstwie i że ktoś trafił za kratki za gwałt i narkotyki.
Ale dzieci jak to dzieci. Ostrzeżeń i zakazów słuchają, ale wybiórczo.
Zbliżając się do zagajnika, pogrążona w myślach Agnieszka
nie zwróciła uwagi na grupkę mężczyzn stojących za drzewami. Zdała sobie
sprawę, że nie jest sama, dopiero gdy jeden z nich, w ataku śmiechu wychylił się
zza krzaka na ścieżkę. Zobaczywszy nieznajomego, zatrzymała się natychmiast.
Zrobiła dwa kroki w bok, żeby się schować za topolę i stamtąd ocenić sytuację.
Jakby się rodzice dowiedzieli, że mimo wyraźnego zakazu poszła na skróty przez
lasek, nie byliby zadowoleni. I trudno o jednoznaczną ocenę, co bardziej
napawało dziewczynę lękiem, menel na drodze czy gniew rodziców.
Gdy na ścieżce pojawił się jeszcze jeden mężczyzna i
niedwuznacznie wskazał ręką w kierunku Agnieszki, mówiąc coś do kompana, lęk
osiągnął poziom zmuszający do podjęcia decyzji. Agnieszka zawróciła, by dojść
do ulicy inną ścieżką. Prowadzącą nie w poprzek lasku, lecz wzdłuż niego.
Mężczyźni także ruszyli w kierunku szosy. Bez pośpiechu,
wolnym krokiem swobodnych ludzi, których nie gonią dzwonki na lekcje ani żadne
inne terminy. Było ich w sumie czterech. Jeden niski dość korpulentny, jeden
szczupły średniego wzrostu — to ci, których Agnieszka widziała w lasku — i
dwóch o posturze koszykarza.
Zobaczywszy ich na chodniku, Agnieszka przeszła na drugą
stronę ulicy. Mężczyźni stali w miejscu, jakby na kogoś czekali. Spokojnie rozmawiali.
Liczyła więc, że ich zwyczajnie ominie i nieniepokojona pójdzie dalej do szkoły.
Że jej lęk wynikał z paranoi wpojonej przez rodziców.
Gdy się zbliżyła na jakieś dziesięć kroków, mężczyźni
nagle uznali, że też przejdą przez ulicę. W polu widzenia nie było żadnych
innych przechodniów. Nie jechał żaden samochód, żaden traktor. Nikt i nic. Agnieszka
poczuła się wyraźnie nieswojo. Zdecydowanie zwolniła kroku. Uważnie przyjrzała
się nieznajomym.
Koszykarze mogli mieć po dwadzieścia lat. Może trochę
mniej, może trochę więcej. Na pewno byli starsi od Agnieszki, na pewno nie
podlegali już obowiązkowi edukacji. Pozostali dwaj byli nastolatkami tylko
trochę starszymi od Agnieszki, z gimnazjum, liceum albo zawodówki. Lustrowali dziewczynę
przenikliwym, natrętnym wzrokiem. Najgorsze wrażenie wywarł na niej jeden z
koszykarzy. Rozciągnąwszy usta w krzywym, szyderczym uśmiechu, wprawiał ją w
przerażenie nie na żarty. Agnieszka uznała, że najlepiej będzie jak ich ominie,
przechodząc z powrotem na poprzednią stronę ulicy.
W odpowiedzi na tę próbę, czteroosobowa grupa się rozdzieliła.
Jeden z koszykarzy, ten co się krzywo uśmiechał, i najniższy chłopak, ten z
nadwagą, szybkim krokiem przeszli przez jezdnię. W tym momencie stało się
jasne, że nie uda się uniknąć niechcianego spotkania. Agnieszce pozostał tylko
wybór, nie czy, tylko z kim zacznie konwersację. Stanęła na środku drogi, nie
wiedząc co robić. Spróbować mimo wszystko ominąć natrętów? Uciekać? Czuła, że
powinna uciec, ale nie miała dokąd.
W końcu gruby chłopak, za namową starszego kolegi,
zaśmiał się teatralnie, zrobił krok w przód i zaczął wykrzykiwać do Agnieszki.
— O, cześć! Co za spotkanie!
Agnieszka zeszła z jezdni. Zmieszana i zaskoczona zachowaniem
nieznajomego chłopaka stanęła na chodniku. On tymczasem podbiegł w radosnych
podskokach.
— Nie poznajesz mnie? Chodziliśmy razem do
podstawówki! — zawołał głośno. Tak głośno, żeby wszyscy kompani, do których
zwrócony był plecami, także ci dwaj, którzy zostali na drugiej stronie ulicy,
słyszeli wyraźnie każde słowo. — Co, nie pamiętasz? Ja byłem w szóstej A a ty w
piątej! Daj pomogę ci! — krzyknął i znienacka chwycił za ucho plecaka
Agnieszki.
Wyrwała się.
— To chyba jakaś pomyłka. Pomyliłeś mnie z kimś
innym — odpowiedziała rwącym głosem.
— No coś ty? Jak mógłbym cię z kimś pomylić? Pomylić
najładniejszą dziewczynę z całej szkoły? Jak masz na imię? Bo mi właśnie
wyleciało z pamięci.
— Agnieszka. Ale mylisz mnie z kimś innym.
— O właśnie, Agnieszka! A ja jestem Mati. A gdzie
jest twoja koleżanka? Myślałem, że wy we dwie zawsze chodzicie?
„Skąd on wie o Karolinie?”, przemknęło jej przez myśl.
„Może to jest jakiś jej kolega”. Na chwilę zelżał niepokój. Ale tylko na
chwilę, bo zaraz podeszli koledzy Matiego.
— I jak? zgodziła się? — zapytał dwumetrowy
dwudziestolatek wykrzywiając usta.
W tej samej chwili drugi z koszykarzy zdejmował z niej
plecak. Nie protestowała sparaliżowana strachem.
— Na co? — spytała drżącym głosem.
— No jasne! — zapewnił Mati. Przejął plecak i bez
słowa odwrócił się i ruszył ścieżką w kierunku zagajnika.
— Ej! Ale na co się niby zgodziłam? Oddaj mi mój
plecak! — Agnieszka pobiegła za Matim. A reszta chłopaków za nią.
Mati przyspieszył. Agnieszka także.
— Nie dogonisz mnie! — Zaśmiał się.
— Oddaj, no! Przez ciebie spóźnię się do szkoły!
— Nie dogonisz — usłyszała za plecami. — Silna
jesteś — usłyszała z boku. I potknęła się, upadając w zaspę śniegu.
Dopiero wtedy, próbując wstać, zobaczyła białego vana
zaparkowanego między drzewami. Mati właśnie otwierał bagażnik. Zanim zdążyła
pomyśleć, co to może znaczyć, została schwytana pod ramiona. Koszykarze
błyskawicznie postawili ją na nogi. Udając troskę, strzepali śnieg z jej spodni
i kurtki.
— Na którą masz? — zapytał jeden z nich, zaskakująco
uprzejmym głosem.
— Na dziesiątą czterdzieści. Ale muszę być parę
minut wcześniej.
— No to mamy jeszcze dwadzieścia minut. Na pewno
zdążymy. Chodź! — Silnym szarpnięciem pociągnął Agnieszkę za sobą. —Wskakuj! —
polecił, gdy po chwili dobiegli do vana.
— Ale — zająknęła się Agnieszka. I zamilkła w pół
zdania, widząc wnętrze furgonetki.
Podłoga, sufit i ściany wyłożone były korkową wykładziną.
Na środku leżał sportowy materac, taki jak w sali gimnastycznej. W głębi, przy
kabinie kierowcy na podłodze leżał jej plecak a obok w rogu stał Mati. W drugim
rogu, na niedużym fotelu siedział ktoś jeszcze, ale Agnieszka nie zdążyła
przyjrzeć się tej postaci.
— Bierz ją za nogi — usłyszała nad sobą.
Cztery silne ręce złapały ją pod pachy i za kolana. Nim
się spostrzegła, została wsadzona do furgonetki. Koszykarze posadzili ją na dywanie
przed materacem. Zaraz za nimi do środka wskoczył jeszcze rówieśnik Matiego i
zatrzasnął drzwi, odcinając łączność z resztą świata. Rzeczywistość pojmanej
dziewczyny skurczyła się do mikrokosmosu furgonetki.
— Byku, mamy maks piętnaście minut. Potem musimy
podwieźć małą do szkółki —powiedział uprzejmy koszykarz. — Do dwójki
chodzisz, prawda? Do gimnazjum na Kilińskiego? — zwrócił się do Agnieszki.
— Yhy — kiwnęła głową.
— Mówiłem wam tyle razy, że wchodzimy bez butów i nie
wnosimy śniegu — odezwał się mężczyzna w fotelu, głosem emanującym siłą i
pewnością siebie. Tak, jakby nie usłyszał, albo nie uznał za istotną informacji
o ograniczeniach czasowych.
— Jasne, Byku — odpowiedział rówieśnik Matiego, do
tej pory milczący. Natychmiast przysiadł się do Agnieszki i zaczął rozwiązywać
jej buty.
— Ciebie też to dotyczy, dziewczynko — powiedział
szef bandy do Agnieszki.
— Ale o co chodzi! — zaprotestowała zaskoczona.
Sytuacja, w jakiej się znalazła, była tak dziwna, tak nierealistyczna,
że by się wydać mogło że wręcz niemożliwa. Agnieszkę ogarnęła nagle
niezrozumiała wesołość. Zachciało jej się śmiać.
— To jakiś kawał, prawda? — spytała na głos, nie
mogąc powstrzymać łez i z trudem broniąc się przed atakiem śmiechu.
— Chcesz dostać plecak z powrotem? Chcesz dojechać
do szkółki? — odpowiedział krzywo uśmiechnięty koszykarz grobowym basem. Tak,
że dreszcz strachu zmroził plecy Agnieszki, momentalnie odsuwając na bok
jakąkolwiek wesołość.
— No, tak. — odpowiedziała niepewnie.
— No to zdejmuj buty! Ale już! Widzisz, gdzie jest
twój plecak. Zgodziłaś się, przyszłaś do nas, no to się słuchaj! A wszystko
będzie dobrze i sobie weźmiesz ten twój plecak i zdążysz do szkoły. Jasne?
Rozumiemy się?
— Yhy — potwierdziła Agnieszka, mimo że niczego nic
nie było dla niej jasne. Nic, poza tym, że nie posłuchawszy rodziców, wpadła w
kłopoty.
— I kurtkę też — dodał koszykarz grający rolę
uprzejmego.
— Słucham?
— Daj mi ją. Powieszę na wieszaku.
On sam zdążył już się rozebrać. Został w T-shircie.
Czarnym, z obrazkiem przypominającym penisa i z napisem po angielsku „Let’s
fuck”.
Elektryczny piecyk grzał tak mocno, że na czole Agnieszki
pojawiły się krople potu. Otarła je wierzchem dłoni razem z łzami i oddała
kurtkę.
— Spodnie też — powiedział straszny koszykarz jakby
od niechcenia.
— Co?! — zawołała Agnieszka z resztką nadziei, że
się przesłyszała.
— Nico. Ściągaj spodnie. Są ubabrane śniegiem... Zdejmiesz
sama, czy Kacper ma pomóc? — odpowiedział straszny koszykarz, wskazując głową
na miłego.
Wzrok Agnieszki mimowolnie powędrował we wskazanym
kierunku. Na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech tak szeroki, że kąciki ust
zdały się dotykać uszu.
— Ale puścicie mnie? — zapytała Agnieszka, szukając
potwierdzenia, że mimo wszystko jest bezpieczna. Gdzieś z tyłu głowy ciągle
grały jej słowa Kacpra, jak obietnica zbawienia, że wizyta w furgonetce ma
potrwać tylko piętnaście minut.
— No jasne, mała. Puścimy. — Nagle do rozmowy
włączył się Byku. Niewątpliwie szef bandy. — Dopóki ja tu jestem, nic ci nie
grozi. Po urodzinach odwieziemy cię gdzie zechcesz. Nawet do szkoły.
— Po urodzinach? — zdziwiła się Agnieszka. —
Urodziny mam dopiero za dwa tygodnie.
— Dobrze wiedzieć — odpowiedział półgłosem Kacper
tuż nad jej uchem.
Zimny dreszcz znowu przebiegł jej po plecach. Dopiero co
rozmawiała z przyjaciółką o tym, kogo zaprosić na imprezę i jak się ubrać. A tu
się zapowiada z wizytą jakiś dwudziestolatek w t-shircie z penisem! Do tego
jeszcze pewnie nie sam, tylko z całą bandą. Przymknęła oczy. Nie chciała
myśleć, co by to była za kompromitacja w oczach przyjaciół, gdyby naprawdę
Kacper z kumplami zjawili się na jej urodzinach.
— Nie jesteś sama na świecie, mała. Niektórzy mają
urodziny dzisiaj — wyjaśnił Byku.
— To ściągasz, czy ci pomóc? — ponaglił straszny
koszykarz.
— Dobrze — jęknęła Agnieszka. Wolała uniknąć
wątpliwej pomocy.
Odwróciła się do zatrzaśniętych drzwi i trzęsącymi rękami
rozpięła guzik i suwak dżinsów. Następnie, nabrawszy powietrza w płuca, szybkim
ruchem ściągnęła spodnie.
Wiedziała, że pięć par oczu patrzy na jej białe majtki.
Co do Byka mogłaby mieć wątpliwości, bo był znacznie starszy i od niej, i od
Matiego, Kacpra i pozostałych dwóch chłopaków, których imion jeszcze nie znała.
Czterdziesto- czy pięćdziesięciolatka raczej trudno posądzać o nadmierną
ciekawość pupą nastolatki. W tamtej chwili nie miało to jednak większego
znaczenia, poza tym że obecność dorosłego mężczyzny dawała mglisty ślad
poczucia bezpieczeństwa. Że przynajmniej on zachowa rozsądek i sytuacja nie
wymknie się spod kontroli.
— Daj, powieszę — odezwał się Kacper, kończąc chwilę
napiętego milczenia.
Agnieszka oddała mu spodnie. Obracając się przodem do
mężczyzn, przezornie skuliła ramiona i zasłoniła majtki rękoma. Nieśmiało
przyjrzała się twarzom po kolei Matiego, Byka, złego koszykarza, Kacpra i
chłopaka, który jeszcze ani razu się nie odezwał. Wszyscy patrzyli na nią
dziwnie, każdy po swojemu. Jak głodny na kanapkę i jak fan fantasy na elfa. Byku, co do którego mogła jeszcze mieć jakieś
złudzenia, wlepił wzrok w miejsce, które starała się zakryć rękami. Agnieszka
poczuła, jak ją palą policzki ze złego przeczucia i wstydu.
— Nareszcie. Teraz możesz wejść na materac — odezwał
się Byku, jak się już napatrzył na zaciśnięte uda.
Agnieszka, spojrzała jeszcze raz na obu koszykarzy i
Byka. Na ich nieruchome podniecone twarze. Wstydliwie skierowała wzrok na
podłogę i zasłaniając majtki, zrobiła parę kroków do przodu. Przeszła przez
cały materac i już miała się schylić po plecak, aż nagle jej drogę zastąpił
Mati.
— Stój! Najpierw musisz to zrobić — powiedział
głośno.
— Co zrobić?
— To, co obiecałaś.
— Co obiecałam? — Znowu łzy cisnęły się na powieki.
— No nie mów, że nie pamiętasz! Przecież wszyscy
słyszeli — odpowiedział jej koszykarz stalowym basem.
— Ale co?! — Agnieszka, prawie szlochając,
powtórzyła pytanie. Nie miała już nadziei, że sie nie spóźni do szkoły.
Wzrokiem błagającym o litość spojrzała w oczy Bykowi.
Herszt wstał z fotela. Pogładził Agnieszkę po policzku.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak niepozornie wyglądał ten mężczyzna.
Niski, praktycznie jej wzrostku, siwy, ostrzyżony maszynką na pół centymetra, z
dużymi zakolami i pomarszczonym czołem. Starannie ogolony, czysty i pachnący
wodą kolońską. Nie sprawiał wrażenia typowego menela.
— Jak masz na imię, dziewczynko? — zapytał łaskawym
tonem.
— Agnieszka.
— Ładne imię. A więc, Agnieszko, dzisiaj są urodziny
Gucia. Obróć się i spójrz na niego. — Milczący chłopak uśmiechnął się szeroko,
ale nie zdołał spojrzeć Agnieszce w oczy. Powiódł wzrokiem gdzieś za nią, po
ścianie furgonetki. — Guciu, podoba ci się Agnieszka?
— Yhy — mruknął chłopak niewyraźnie.
— Mnie też — powiedział Byku. Po czym skierował się
do Agnieszki. — Ładna z ciebie dziewczynka. To jak? Pokażesz Guciowi piersi?
W pierwszej chwili poczuła się słabo, jakby krew nagle
odpłynęła z mózgu albo płuca przestały pracować.
— Słucham? — jęknęła, nie czując już ani naporu łez,
ani piekących policzków, ani nawet strachu.
— Tak jak się umówiłaś. Musisz mu tylko pokazać
piersi. To prezent na urodziny — wyjaśnił Byku, kładąc ręce na jej ramiona.
Zaczął masować obydwoma kciukami. Agnieszka jeszcze mocniej przycisnęła dłonie
do łona. Z niedowierzaniem spojrzała w oczy starszemu mężczyźnie. Głośno
przełknęła ślinę
— Nie mogę — odpowiedziała. Albo raczej chciała
odpowiedzieć, bo gdy otworzyła buzię nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
Struny głosowe odmówiły posłuszeństwa.
Byku pokiwał głową ze zrozumieniem. Zatoczył kciukami
jeszcze po dwa kółka i odezwał się krótko:
— Możesz. Oczywiście, że możesz. Gucio czeka.
Powiedz jej — zwrócił się do Matiego.
— No wiesz, Gucio, to znaczy Arek, jeszcze nigdy nie
widział prawdziwych bimbałek na żywo — zaczął wyjaśniać gruby nastolatek z
przesadnym przejęciem. — W szesnaście lat to chyba przegięcie mieć takie braki.
Wstyd dla chłopaka. Nie sądzisz? Tak więc nie ma wyjścia, musisz zrobić dla
niego ten dobry uczynek. No, pokaż, Agniesiu, co ci szkodzi?
— Chyba śnisz! — parsknęła Agnieszka.
Wezbrała w niej taka złość, że mogłaby go pobić. Rzucić
się z pięściami i zabić za bezczelność. Udusić gołymi rękami. Mogłaby, gdyby
Byku nie złapał jej kurczowo za ramiona. Jeden z dwudziestolatków ścisnął ją
też od tyłu za biodra. I tak to złość okazała się bezsilną.
— Mati, właściwie jak to się stało, że mamy dziś tylko
panienkę? Obiecywałeś nam przecież dwie cycatki. — Koszykarz trzymający
Agnieszkę za biodra nieoczekiwanie wyraził pretensję swoim posępnym basem.
W głowie dziewczyny zawrzało: „Oni to wszystko
zaplanowali? Wiedzieli, że z Karoliną chodzimy we dwie do szkoły? Wiedzieli, że
dziś są odwołane początkowe lekcje?”
— Nie wiem, Cysiu. Niech Agnieszka powie —
odpowiedział Mati, przestępując wesoło z nogi na nogę.
— A co się miało stać? Adams ją bzyka, to i nie
przyszła — powiedział Kacper. Złączył palec wskazujący i kciuk lewej dłoni i
przez tak powstałe kółko przełożył palec prawej dłoni, wyzwalając złowróżbny
chichot wszystkich członków bandy.
„Adams? Czy Adams to Adam?” Na myśl, że jej kolega może
mieć coś wspólnego z bandą Byka Agnieszce aż poczerniało przed oczami. Tym
bardziej, że tą znajomością łatwo dałoby się wyjaśnić niespotykaną śmiałość, a
wręcz obcesowość, z jaką Adam traktował dziewczęta. I którą skutecznie jak
nikt inny zdobywał ich sympatię.
— To co? Pokazujesz Guciowi? — zapytał Mati. —
Pamiętasz, że za pięć minut musisz być w szkole? Jak się pospieszysz, to
zdążymy. Prawda, chłopaki? Agnieszka pokaże cycki i jedziemy.
— No tak — zapewnił Kacper.
— Jasne — powiedział Cysiu.
— Nie inaczej — potwierdził Byku. — Umowa rzecz święta.
— A jak nie pokażę? — zapytała Agnieszka, podejmując
ostatnią, desperacką próbę protestu.
W zasadzie nie miała już siły się bronić. Ani pomysłu,
jakich argumentów użyć, żeby oprawcy przestali ją molestować. Wiedziała, że
dopóki stoi przed nimi bez spodni, cokolwiek powie, będzie brzmiało mało
przekonująco. Wręcz śmiesznie. Była gotowa się poddać i spełnić ich życzenie.
Byle szybciej i żeby nikt się nie dowiedział. Przede wszystkim ukochany Marek.
— To się spóźnisz na lekcje — odpowiedział Mati.
— To ci Kacper pomoże — powiedział Byku z przekąsem
i naciskając na barki Agnieszki, zmusił ją do spojrzenia na mężczyznę w rogu
furgonetki.
Kacper stał w lekkim rozkroku, nieco pochylony. Z prawą
ręką zanurzoną głęboko w dresowych spodniach. Poruszał dłonią, wyraźnie
napinając materiał w kroku. Ta twarzy mężczyzny malował się szeroki uśmiech odsłaniający
rząd białych zębów. Wzrok Kacpra jak się zatrzymał na miejscu, gdzie spotykają
się uda dziewczyny, tak się tam zakotwiczył.
— O Boże — jęknęła Agnieszka. „On się masturbuje!”,
dopowiedziała w myśli.
W jej głowie nagle zapanowała pustka. Gruby boa dusiciel
oplótł gardło. Poczuła też mrowienie w brzuchu.
„Ciało! Moje ciało, uspokój się! To wcale nie jest
fajne!”, skarciła swój organizm. „Ciało, nie waż się podniecać! To nie zabawa w
macanki. Nie zdradzaj mnie, nie ułatwiaj gwałtu”.
— Nie wstydź się, dziewczynko — odezwał się Byku,
wyrywając Agnieszkę z chwilowej zadumy. — Kacper ma sprawną fujarkę. Może ci zrobić
dobrze. Ale czy nie mówiłaś, że nie masz dziś czasu na długie zabawy? Lepiej
zrób, o co cię chłopcy proszą. Patrz, Gucio czeka.
— Co ci szkodzi? — powiedział Mati, wyciągając ręce
w kierunku majtek Agnieszki.
Jednocześnie Kacper zaszurał nogami i jedną stopą wszedł
na materac.
— Dobrze, ale tylko jemu! — zawołała Agnieszka w
panice.
To nic, że to absurd. To nic, że striptiz będzie dla
wszystkich po równo. Ważne, że postawiła warunek, że wyznaczyła jakąś granicę.
— Dobrze. Stań sobie w rogu — polecił Byku. — A ty,
Mati, odejdź stąd, zrób miejsce dziewczynce. Szybko, bo się jeszcze rozmyśli.
Nie zamierzała zmieniać zdania. Poczuła nawet pewną ulgę,
trudną do określenia. Już nie musiała walczyć. Jej plecak i koniec wymuszonego
spotkania w vanie były w zasięgu ręki. Koniec Stanęła posłusznie twarzą do
naróżnika, tyłem do męskiego grona. Zdjęła sweter i podkoszulek. Położyła je na
plecaku. Stanęła, prostując plecy, tyłem do widowni w samych skarpetkach i
bieliźnie.
— Został jeszcze biustonosz — powiedział szef bandy.
— Pozwól, że dzisiaj rozepnie go dojrzały mężczyzna.
— Słucham? — zareagowała wyrazem zdziwienia.
Bardziej udawanym niż szczerym. Chyba tylko po to, żeby we własnych oczach
znaleźć odrobinę usprawiedliwienia.
Nie doczekała się odpowiedzi. Byku po prostu rozpiął obie
haftki, nie czekając na zgodę. Zostało jej tylko skromnie skrzyżować ręce na
biuście i czekać, aż jubilat zgłosi się po obiecany prezent.
— Grzeczna dziewczynka — powiedział Byku, dumnie prezentując
kompanom białe trofeum. Po chwili wrzucił stanik do torby podróżnej obok
fotela, podszedł do Agnieszki i dotknąwszy jeszcze raz jej pleców, odezwał się
ponownie, półgłosem. — Mówi ci tatuś, że masz śliczne plecki? — Przeciągnął
palcem wzdłuż kręgosłupa, w dół aż pod gumkę majtek i z powrotem do góry, zatrzymując
się na karku. — Mówi ci tatuś, że masz piękne włosy? Jasne, gęste. Takie jak
lubię.
— Dziękuję — odpowiedziała cicho Agnieszka i od razu
ugryzła się w język. „Nic głupszego nie mogłaś powiedzieć?”, skarciła się w
myśli.
— Guciu, czas odebrać prezent. Chodź no tutaj! —
Herszt przywołał podwładnego.
Agnieszka wzięła głęboki oddech. Pod żebrami poczuła
silne bicie serca. „Zaraz będzie po wszystkim”, mogłaby pomyśleć, gdyby miała
wystarczająco dużo czasu.
Nie zdążyła jednak. Byku chwycił ją za ramiona i nim się
spostrzegła, zakręcił nią jak kierownicą, obracając o sto osiemdziesiąt stopni.
Nastoletni jubilat, rozdziawiwszy buzię, zawiesił wzrok na jej rękach jeszcze
broniących dostępu do biustu.
— Odsuniemy rączki — polecił Byku, delikatnie, ale zdecydowanie
odciągając palce dziewczyny od jej klatki piersiowej. — Opuść luźno ręce,
dziewczynko. Pokaż cycki. Chłopiec nie może się doczekać.
Tym razem Agnieszka wykonała polecenie bez mrugnięcia
okiem. Z wypiekami na dekolcie i twarzy przyjrzała się Guciowi. Przypomniała
sobie jego imię. Arek. Gapił się na jej goły biust jak cielę na malowane wrota.
Jeszcze bardziej czerwony na policzkach niż ona.
W końcu niepewnie rozejrzał się po furgonetce, badając
reakcję pozostałych członków gangu. Każdy z nich wyraził przyzwolenie. Byku dobrodusznie
pokiwał głową, Cysiu zamrugał lewym okiem, Mati gestem rąk podsunął myśl, żeby
pomacać po biuście, a Kacper napiął dres w kroku tak, żeby maksymalnie
wyeksponować stojący członek. Zachęcony przez kompanów, wrócił do oglądania
piersi.
— Jezu! — jęknął z zachwytu. — Kiedy ci takie
urosły?
Agnieszka wzruszyła ramionami. „Takie to raczej
niedawno”, odpowiedziała w myślach. Zaśmiała się. Szczerze ją rozbawiło to
nieporadne pytanie. I niekłamany, mocno przesadzony podziw nastolatka dla jej
wdzięków.
— Już jakiś czas rosną — odpowiedziała w końcu. Półgłosem. Że niby mówi tylko do Arka.
— W której jesteś?
— W pierwszej gimnazjum.
— Super!
— A ty do której szkoły chodzisz?
— Do jedynki na Piłsudskiego.
— Do której klasy?
— Do trzeciej.
— I naprawdę nie chodziłeś jeszcze nigdy z żadną
dziewczyną?
Krótka wymiana zdań z, jak się okazało, zwyczajnym,
nieśmiałym chłopakiem, była tak bardzo inna od nagabywania przez Matiego i
Byka, tak spokojna i nienapawająca lękiem, że Agnieszka aż poczuła wdzięczność
wobec jubilata. Na chwilę zapomniała i o porwaniu, i o bandzie, i o wstydzie
swojej nagości. Wręcz się ucieszyła, że chłopak cały czas podziwia jej piersi.
Zaczęło ją ogarniać poczucie, że jest z nim w jakiś sposób związana.
— Jakoś żadna mnie nie chce — odpowiedział Arek ze
smutkiem w głosie. — A ty miałaś już chłopaka?
— Nie. — Agnieszka pokręciła głową. Ale nie było jej
przykro jak Arkowi-Guciowi.
— No, dzieciaki, starczy tego gruchania! — Byku bez
ostrzeżenia przerwał miłą konwersację. Napierając barkiem, odepchnął chłopaka
na bok. Przypomniał, kto rządzi i jaką rolę przewidziano dla kobiet w męskim
gangu.
— Jejku, ja już muszę... — wydukała Agnieszka pół
zdania. Bez sensu, bo i tak była już spóźniona.
— Wiem. Dlatego was ponaglam — odpowiedział Byku i
obcesowo chwycił ją za obydwa łokcie. — Patrz! — powiedział do Gucia. — Tak się
rozmawia z dziewczynkami.
Zanim w głowie Agnieszki zdążyła zaświtać myśl, że trzeba
już zasłonić piersi i w ten sposób ogłosić koniec urodzinowego striptizu, Byku
już ją macał. Przyparł ją plecami ściany i obiema rękami zachłannie ugniatał
piersi. Formował je jak plastelinę.
— Sutek ci stwardniał — powiedział na głos. — Patrz,
Guciu. To różowe służy do ssania. — Na parę sekund uwolnił pierś z uścisku.
Agnieszka mimowolnie przymknęła powieki. „Ale ciepłe
dłonie”, pomyślała. Byku, widząc przyzwolenie, pomacał jeszcze chwilę, dając
Guciowi praktyczną lekcję pieszczenia kobiet. Pościskał sutki, biorąc je między
opuszki palców. Na koniec lubieżnie polizał dziewczynę pod uchem.
— Starczy tych emocji — szepnął. — Masz już mokro. —
Po czym zwrócił sie do Gucia, na głos. — Możesz pocałować koleżankę. W obydwa
cycuszki.
Pozwolenie szefa to rozkaz. Arek skorzystał więc z
okazji. Cmoknął w prawy i lewy sutek. A w odczuciu Agnieszki czar macania
prysnął. Powrócił wstyd i wyrzuty sumienia.
— Muszę sie ubrać — zakwiliła.
— Ubieraj! — pozwolił Byku. — Ino bystro. A ty,
Kacper, chowaj fujarkę. Przyda ci sie innym razem — zaśmiał się z jurnego
dwudziestolatka.
— Niech mi chociaż podotyka — oburzył się
koszykarz.
— Innym razem poruchasz. Dzisiaj dziewczynka idzie
do szkoły — zadecydował Byku. A stanik zostaje u mnie — zwrócił się do
Agnieszki, ubranej już w podkoszulek i sweter. — Cysiu da ci pięć dyszek na nowy.
Przejazd pod bramę szkoły faktycznie zajął tylko pięć
minut. Prowadził Byku. Pozostali czterej członkowie bandy towarzyszyli Agnieszce
z tyłu.
Pierwszy odezwał się Cysiu grobowym basem, wyciągając
banknot z portfela.
— Nie gniewasz się? Nie gniewaj — poprosił, krzywiąc
usta w charakterystycznym dla siebie grymasie. Dał Agnieszce sto złotych,
wsuwając pieniądze do tylnej kieszeni dżinsów.
— Nie gniewam — odpowiedziała dziewczyna, jak by to
dziwnie nie brzmiało, szczerze.
W tamtej akurat chwili nie czuła żalu ani złości. Jeśli by
miała nazwać swoje emocje, musiałaby wspomnieć o uldze czy może wręcz euforii, niepoddającej
się rozumieniu przez zdroworozsądkowy umysł. Tak jednak było.
— Wystarczy stówka, czy twój stanik kosztował
więcej? — zapytał Cysiu, bez dalszych wyjaśnień sadzając sobie dziewczynę na
kolana.
— Jak trzeba, to się zrzucimy na droższy — dodał
Kacper życzliwym tonem głosu.
Agnieszka pokręciła głową. Mimowolnie skierowała wzrok,
nie pierwszy raz zresztą, na krocze młodego mężczyzny. Na sterczący wciąż
namiot. Po prostu nie mogła się przemóc, żeby tam nie patrzeć.
— Wystarczy. Na trzy takie starczy i jeszcze
zostanie trochę reszty — odpowiedziała, starając się nie okazywać żadnych
emocji.
— Super z ciebie dziewczyna — pochwalił ją Kacper.
Gucio i Mati milczeli, przypatrując się tylko uważnie
młodszej uczennicy. Starając się zapamiętać jej rysy twarzy. Agnieszka, mrużąc
oczy, w pełni odwzajemniała te spojrzenia. W głowie kłębiły się pytania o jej
przyjaciółkę i kolegów. Czy Mati naprawdę znał Karolinę? Czy Adams, lekkomyślnie
wspomniany przez Kacpra, to ich klasowy podrywacz Adam? Czy też tamte gadki na
początku porwania to tylko blef mający na celu osłabić wolę pojmanej
dziewczyny. Agnieszka chciałaby to wiedzieć, ale nie wiedziała jak zapytać. Pośladkiem
czuła twardy kamień w spodniach Cycia. On też zajmował jej uwagę.
— Po co mój stanik? — zapytała po chwili o szefa
bandy.
— Bo zbiera — zaśmiał się Kacper. — Takie ma hobby.
— Nie rozumiem.
— My też nie — zaśmiał się Cysiu. — Taki już jest.
Lubi pomacać i lubi mieć pamiątkę.
Usłyszawszy wprost, że nie jest jedyną kobietą zmolestowaną
przez tego faceta, Agnieszka straciła głos. Nie odezwała się już do końca
przejażdżki.
— Wszyscy lubimy cycki — odezwał się Kacper. — A
dzisiaj są urodziny Gucia. Powinnaś na nim siedzieć, a nie na Cysiu.
Posłuchała. W milczeniu usiadła chłopakowi na kolana.
Przodem. W rozkroku. Gucio od razu złapał ją za pośladki. Przyciągnął do
siebie. Nie omieszkał pochwalić się swoim kamieniem.
— A ja? — pisnął Mati, prosząc o swoją dolę w
podziale łupu.
To on naprowadził kumpli ne bezbronna dziewczynę. To on
zwabił ją do vana. I ani razu nie pomacał. Ewidentnie spotkała go
niesprawiedliwość. Miał prawo wyrazić pretensję.
Agnieszka najpierw zbyła go milczeniem, podskakując na
kolanach Gucia-Arka, w miarę jak samochód przejeżdżał przez kolejne garby spowalniające
prędkość i studzienki kanalizacyjne. Odezwała się dopiero, jak Byku zaparkował
samochód.
— A ciebie nie lubię — odpowiedziała nawet nie
racząc spojrzeć na Matiego.
— Zobaczymy się jeszcze? — zapytał Arek.
— Raczej nie — odpowiedziała Agnieszka, pośpiesznie
chwytając za plecak. Wracała do świata bez Byka i jego bandy. Do normalności.
Drzwi vana były już otwarte. Na zewnątrz czekał Byku.
— Tylko nikomu ani słowa. Dobrze, dziewczynko? — powiedział.
— Nikomu, bo może być niemiło! — pogroził.
A Agnieszka poczuła ulgę. Jakby stukilowy głaz
przywiązany do szyi nagle przestał ciążyć. Też miała powody, by zachować tę
sprawę w tajemnicy. Zresztą z kim miałaby o tym rozmawiać? Z Markiem? Z rodzicami?
— Nie powiem.
2. Szkoła.
Agnieszka wbiegła do szkoły z jedną tylko myślą w głowie:
żeby się nie wydało. Zostawiwszy w szatni kurtkę i buty, najpierw poszła do
łazienki, uczesać się i ogólnie ochłonąć, przeczekać do końca przerwy.
Akurat zdążyła na fizykę, przedmiot prowadzony przez
wychowawcę klasy. Usprawiedliwienie nieobecności na wcześniejszych lekcjach
okazało się czystą formalnością. Agnieszka podeszła do nauczyciela, gdy wszyscy
zajmowali miejsca w ławkach, powiedziała, że się pomyliła i dlatego przyszła za
późno, że jest je przykro z tego powodu. Fizyk zbadał tylko jej oczy krótkim
wnikliwym spojrzeniem, zrozumiał, że nikomu nie potrzeba rozgłosu i
odpowiedział z życzliwym uśmiechem:
— Nie ma sprawy.
— Dziękuję — ucieszyła się Agnieszka, półszeptem.
— Proszę. Możesz usiąść. Zaczynamy lekcję.
Niebezpieczeństwo, że wychowawca zacznie dociekać prawdy,
zażąda pisemnego usprawiedliwienia od rodziców, albo ich zapyta na wywiadówce,
zostało szczęśliwie zażegnane.
Karoliny nie było w szkole. Reszta klasy ani nie
interesowała Agnieszki, ani nie zwracała zbytniej uwagi na Agnieszkę.
Pozostawali więc jeszcze tylko obydwaj bliscy koledzy.
Przez całą fizykę Agnieszka unikała ich spojrzeń.
Wydawało jej się, że ją bez przerwy obserwują. Wręcz czuła fizycznie na lewym
ramieniu ich piekące spojrzenia. Słyszała szepty. Co i rusz nerwowo, ukradkiem
poprawiała sweter. Tak bardzo uwierał ją brak stanika. Bez niego czuła się
nago. Męczyło ją wrażenie, że każdy, ale dosłownie każdy, to widzi.
Dopiero na przerwie obawy te okazały się stuprocentowo
płonne. Żaden z chłopców do niej nie podszedł. Nie zapytał, ani o samopoczucie,
ani o przyczynę spóźnienia. Adam uganiał się za inną dziewczyną. Nie poświęcił
Agnieszce nawet jednego spojrzenia. Tylko od razu, ledwie dzwonek zadzwonił,
rzucił się w pogoń za tamtą, żeby uszczypać w żebro. Marek, posępny jak mało
kiedy, wbił wzrok w podłogę i powłóczył samotnie noga za nogą.
Pierwszych kilka słów tego dnia zamieniła z nim dopiero
na wuefie. I to nie na osobności.
Najpierw jednak musiała wyprosić u nauczyciela zgodę na niećwiczenie.
Oczywiście nie przyznała, że wstydzi się biegać. Wykręciła się migreną. „Patrzył
się tak dziwnie”, pomyślała, siadając na ławeczce. Wybrała najdalsze miejsce,
patrząc od strony ćwiczącej grupy, przy samej kotarze przepoławiającej salę na
część chłopięcą i dziewczęcą. „Zauważył, że nie mam stanika. Masakra!”
Pół lekcji spędziła na rozmyślaniu. Ciepłe dłonie Byka,
szpiczasty namiot Kacpra, kamulec w spodniach Cysia, zaczarowane oczy Gucia,
„ciebie nie lubię” skierowane do bezczelnego Matiego... „Niemożliwe. To się nie
zdarzyło naprawdę”, słyszała raz po raz swój głos, zamknąwszy oczy.
Z kontemplacji wyrwała ją dopiero koleżanka, Ryba, przezywana
tak od nazwiska, przez życzliwe osoby, lub w wersji złośliwej, wyszydzającej
urodę, Płastuga — młodzież nie zna miary, potrafi być okrutna — lub po prostu
Kasia. Bardzo szczupła blondynka usiadła na chwilę obok blondynki odrobinę
mniej szczupłej.
— Agnieszko, wszystko w porządku? — zaczęła
ostrożnie.
— Tak. A u ciebie?
— Tak sobie.
— Adam chce chyba dzisiaj coś od ciebie — zgadła
Agnieszka, trochę od niechcenia. Nie chciało jej się wysilać i tracić czasu na
uprzejme owijanie słów w bawełnę.
— No właśnie. O niego chciałam się ciebie zapytać —
powiedziała Kasia z wyraźnym wahaniem.
— Pytaj! — Agnieszka prawie podskoczyła na ławce, z
nagle przebudzonej ciekawości. Założyła nogę na nogę i obróciła się do
koleżanki, wyrażając zainteresowanie.
— Mam nadzieję, że nie będziesz się gniewać.
— Na ciebie? Co ty! Mów szybciej, bo Kangur — nauczyciel
wuefu — patrzy w naszą stronę. Zaraz podejdzie.
— Dobrze. Co mam zrobić, żeby Adam przestał mnie
dotykać?
Większość dziewczyn dałaby się pokroić za wyraz atencji
ze strony Adama, a Kasi Płastudze, wyśmiewanej i uważanej za nieatrakcyjną,
podrywanie przez popularnego chłopaka sprawiało przykrość. Agnieszka otworzyła
szeroko oczy ze zdziwienia. I z podziwu dla Kasi potrafiącej zachować zdrowy
rozsądek.
— Nie podoba ci się Adam? — zapytała z lekkim
przekąsem.
— Nie o to chodzi. Do wczoraj myślałam, że kręci z
Karoliną. Albo z nią i z tobą jednocześnie. Przepraszam, jeśli coś. Nie chcę
cię obrazić — ożywiła się Kasia.
— Nie obrażasz. Mnie też się nie podoba, że ledwie
Karola raz nie przyszła do szkoły, a on startuje do innej. To niepoważne.
— No właśnie — przytaknęła Kasia i zamilkła.
— Co jest niepoważne, dziewczyny? — zapytał
wuefista.
— A nic — odpowiedziały zgodnie nastolatki.
— Ja jestem niepoważny? Chodzi o dzisiejszą lekcję?
— Kangur kucnął i oparł ręce na ławce, spoufale ocierając o nogi obydwu
uczennic.
— Nie! — zaprzeczyła Kasia zelektryzowana
niespodziewanym dotykiem.
— Chodziło o naszego wspólnego znajomego — wyznała
Agnieszka odważnie.
— O kogo, jeśli to nie sekret? — Nauczyciel
przesunął rękę otwarcie na jej kolano. W geście jeszcze przyjacielskim, ale już
przekraczającym granicę, może nawet nie jedną, tego, co w miejscu pracy wolno
mężczyźnie wobec kobiety.
— Raczej go pan nie zna — odpowiedziała, kłamiąc.
Znowu poczuła, jak języczki ognia smagają jej sutki.
„Wie, wszystko wie”, natrętna myśl zawładnęła sercem.
— Mam nadzieję, że lepiej się czujesz. Głowa mniej
boli? — Nauczyciel zmienił temat. Potrzymał Agnieszkę za nogi, niby w wyrazie
troski.
— Jest trochę lepiej. Dziękuję. Kasia mi pomogła.
— To dobrze. Ale pora kończyć ploteczki — zwrócił
się do Kasi, przekładając ręce na jej nogi. — Wracaj do ćwiczeń.
— Dobrze. Ale mogę jeszcze chwilę odpocząć? Pół
minuty.
— Ale tylko pół minuty — zgodził się nauczyciel,
lekko ściskając za kolana.
— Dobrze.
Samo uspokojenie oddechu zajęło jej minutę. Ostatni dzień
przed feriami nie tylko dla Agnieszki był dniem pełnym odkryć.
— Posiedź jeszcze! — Agnieszka zatrzymała koleżankę.
— Chyba nie tylko Adam ma na ciebie ochotę.
— Co masz na myśli? — speszyła się Kasia.
— Że masz ładne nogi! — Agnieszka zaśmiała się na
głos. Widząc, jak ktoś inny miota się w emocjach, zapomniała o własnych
problemach. — Jeszcze w tych szortach. Też bym cię złapała za kolana, jak bym
była Kangurem.
— Oj weź.
— Spoko. Nikt się nie dowie.
— Dzięki, Agnieszko.
— Faceci to świnie. A najgorszy z nich jest —
Agnieszka zawiesiła głos retorycznie.
— Nie wiem. Chyba jednak Adam — odpowiedziała Kasia.
— O, o wilku mowa! — dodała wskazując głową za kotarę, częściowo odsuniętą, w
kierunku chłopięcej połowy sali. — To ja chyba pójdę ćwiczyć.
— Nie zostawiaj mnie samej.
— Ale Kangur.
— Nic ci nie zrobi. A przez ferie zapomni, że sobie przedłużyłaś
te jego pół minuty.
— Wystraszył mnie — wyznała cicho Kasia.
— Wierzę — odpowiedziała Agnieszka. Tylko w myślach
dopowiedziała, że obściskiwanie kolan to nie najgorsza forma molestowania,
jakiej można doznać w ich mieście.
— Kto cię wystraszył, Rybko? — Adam przysiadł się na
ławkę obok Kasi. Od razu obejmując dziewczynę ramieniem.
Marek zajął wolne miejsce obok Agnieszki.
— Nikt.
— Jak to nikt? — Adam drugą ręką chwycił Kasię za
kolano.
— No, nikt. Kolega brata — odpowiedziała szorstko.
Złapała chłopaka za nadgarstek, próbując oderwać nieproszoną rękę od jej ciała.
— A co ci chciał zrobić?
— Gówno — syknęła Kasia. Wyraźnie traciła panowanie
nad nerwami.
— Rybko, nie mów tak brzydko. — Adam zabrał rękę z
kolana. Nie przestał jednak przytłaczać Kasi ramieniem.
Gdyby byli sami, już by ją karał ostrymi łaskotkami. Na lekcji
musiał się jednak powstrzymywać, żeby nie wywołać nazbyt głośnego skandalu.
Tym razem obok Kasi siedziała też Agnieszka. Widząc, że
miarka się przebrała, ruszyła na pomoc. Błyskawicznie zamieniła się z koleżanką
miejscami, sadzając ją między siebie a Marka.
— Już mnie nie kochasz? — zapytał Adam szyderczo.
— Nie.
— Nie wierzę. — Adam spróbował uszczypać Kasię w
pośladek, przekładając ramię za plecami Agnieszki, ale i ten manewr udał się z
marnym skutkiem. Agnieszka błyskawicznie złapała go za krocze, sycząc, poważnie
zaskoczona własną śmiałością:
— Przestań!
Poskutkowało.
— Dobra. Pożartować nie można?
— Nie, Adams! — odpowiedziała Agnieszka z poważną
miną. — To nie było śmieszne.
— Dobra, przepraszam.
— Twój brat jak ma na imię? — Agnieszka zapytała
Kasię. Nie żeby chcieć się dowiedzieć, tylko dlatego, że nic mniej banalnego
nie przyszło jej na myśl. Starała się ukryć zaskoczenie, że Adam bez mrugnienia
okiem zareagował na ksywę Adams.
Błyskawicznie zebrała w głowie fakty: „To on. Naprawdę
mnie wystawił. Ale jeszcze nie wie, że mnie zmolestowali. Może mu nie
powiedzą?”
— Bartek.
— A jego kolega, ten co cię wystraszył? —
zainteresował się Adam-Adams.
— Nie musisz wiedzieć, Adam — wymijająco
odpowiedziała Kasia.
— Szkoda. A ile ma lat?
— Nie twoja sprawa. — Po sekundzie złość opadła
jednak na tyle, by udzielić informacji: — Osiemnaście.
— Twój brat czy kolega brata? — Agnieszka
porozumiewawczo stuknęła Kasię łokciem.
— Obaj.
— Nie mów tylko, że ten kolega to twój nowy chłopak
— zażartował Adam.
Nieoczekiwanie dla wszystkich czworga, nie wyłączając
Kasi, jej policzki pokrył gorączkowy rumieniec. Zdradzając, że w przypuszczeniu
Adama coś musiało być na rzeczy.
— Nie — odpowiedziała, wzrokiem szukając pomocy u
Agnieszki.
— A ty masz brata? — Agnieszka znów pospieszyła z
pomocą, przy okazji prowadząc własne śledztwo.
— Mam — odpowiedział Adam.
— Ile ma lat?
— Siedemnaście.
— A jak ma na imię?
— Mateusz.
„Małe miasto. Każdy zna każdego”, skwitowała w myśli Agnieszka.
— Mati? — Tym razem, zadając niewinnie brzmiące
pytanie, kurczowo chwyciła za dłoń koleżanki. Ze strachu, że lada chwila ławka
pęknie i rostąpi się podłoga. Że tajemnica się wyda.
— Tak. A co?
— A nic. Ładne imię. Ma dziewczynę?
— Miał parę, ale już nie ma. A co?
— Nic.
— A ty, Marku? Masz kogoś? — nagle odezwała się
Kasia. — Kto ci się najbardziej podoba?
— Nie mam — odpowiedział zaskoczony chłopak. Smutnym
głosem, ale z wyraźną nutą wdzięczności za zainteresowanie.
— A rozmawiałeś z nim o Karolinie? — Agnieszka
zwróciła się do Adama, kierując cios wprost w nurtującą ją tajemnicę.
— Hm.
To był nokaut.
— O Boże! — jęknęła Kasia, nie dając zaskoczonemu
Adamowi wymyślić odpowiedzi.
— Naprawdę opowiadasz bratu o swoich dziewczynach? —
Agnieszka zadała ostatnie pytanie. Na więcej nie miała już ani ochoty, ani
odwagi.
— No, nie wszystko przecież — spróbował się
tłumaczyć, ale tym razem Kasia weszła mu w słowo:
— Widzisz? A nie mówiłam, że faceci to świnie?
— Co ty? To nie tak.
— Pani was woła. Musicie wracać — ucięła mu w pół
słowa Agnieszka.
Obaj chłopcy jak na komendę wstali z ławki. Na wuef
wrócił jednak tylko Adam. Marka zatrzymała Kasia, w ostatniej chwili łapiąc go
za rękę.
— Co o tym myślisz? — spytała, jak tylko usiadł z
powrotem. Tym razem w środku, między dziewczynami.
— Dobra, powiem wam. Ale on mnie zabije — odpowiedział
Marek. Po czym w paru zdaniach wyjawił prawdziwe zamiary swojego przyjaciela. —
Ubzdurał sobie, że będzie pierwszym, który przeleci jakąś dziewczynę z klasy.
Na rozpoczęciu roku wybrał ciebie — Marek zwrócił się do Agnieszki. — Potem
zmienił zdanie. Powiedział, że Karolina ma gorącą cipkę i tylko czeka, żeby
rozłożyć nogi. Ale coś nie wyszło. I dzisiaj przerzucił się na ciebie — Marek
zakończył, zwracając się do Kasi.
— Podły! — odpowiedziała oburzona dziewczyna.
— To ja już pójdę się powiesić.
— Nie spiesz się, Marku. Dziękuję, że nam
powiedziałeś. Jesteś prawdziwym przyjacielem — podsumowała Agnieszka.
Tajemnica białej furgonetki, wbrew obawom Agnieszki, nie
przestała być tajemnicą. Przynajmniej w tym zakresie piątek trzynastego nie
przyniósł pecha. Ale czy Mati dotrzyma słowa i nikomu, nawet bratu, nie powie o
swoich przedpołudniowych wyczynach, pozostawało otwartą kwestią. Doskonałą do
zaprzątania myśli przez dwa tygodnie ferii.
3. Po feriach
Agnieszka i Kasia wolnym krokiem zmierzały pod szatnię
obok sali gimnastycznej. Nie zważając na ogólny rozgardiasz, jak to na przerwie,
wymieniały się wrażeniami z ferii. Agnieszka spędziła tydzień na obozie, na
który pojechała razem z Karoliną, Kasia całe dwa tygodnie przesiedziała w
mieście. Jej brat i kolega brata także.
— Naprawdę myślisz, że mogę mu się podobać? Są
cztery lata różnicy — zapytała Kasia.
— To co? Sama mówiłaś, że przychodził do twojego
pokoju i zagadawał. Jakbyś mu się nie podobała, to by się nie interesował.
— Sama nie wiem.
— Dowiesz się, jak cię pocałuje. — Agnieszka
szturchnęła łokciem zakochaną koleżankę.
W tym samym czasie w innej części szkoły Adam zajęty był
adorowaniem Karoliny. Dziewczyna, ignorując ostrzeżenia Agnieszki, nie dość, że
pozwalała mu na łaskotki, to jeszcze go prowokowała. Pierwsze, co zrobiła po
dwóch tygodniach niewidzenia, to zaszła chłopaka od tyłu i znienacka chuchnęła
mu w ucho.
Agnieszka, nie mogąc patrzeć na to beztroskie zachowanie,
obróciła się na pięcie i przestała odzywać do przyjaciółki. Zaraz potem, na
pierwszej lekcji przesiadła się do Kasi. W ten sposób miejsce w ławce obok
niepopularnej Płastugi przestało straszyć pustką.
Marek przez większość czasu na przerwach, jako wierny
przyjaciel, wlókł się parę kroków w ślad za Adamem. Z niesmakiem i zazdrością
przyglądał się sukcesom kolegi. Żeby samemu zaczepić jakąś dziewczynę,
chociażby Agnieszkę w skrytości serca oczekującej na sygnał z jego strony,
brakowało mu odwagi.
— A ty się już całowałaś z jakimś chłopakiem? —
spytała Kasia, zachęcona poufałym szturchnięciem.
— Yy, jak by to powiedzieć. — Agnieszka stanęła w
miejscu. Trudno jej było znaleźć odpowiednie słowa. Żeby nie skłamać, ale też
nie powiedzieć całej prawdy. — Właściwie nie.
— Jak samopuczucie, Agnieszko? — Obie koleżanki
podskoczyły w jednej chwili na dźwięk znajomego męskiego głosu za plecami. —
Cześć, blondynki!
Nie zdążyły odwrócić się do wuefisty. Kangur okazał się
szybszy.
— Dzień dobry — bąknęła Kasia, akurat w momencie,
gdy ręka nauczyciela spoczęła na jej barku.
— Dzień dobry. Miło was znów widzieć — odpowiedział Kangur
wesoło, spoufale obejmując obie uczennice w talii. — Nie boli cię dziś głowa? —
zapytał Agnieszkę, dając do zrozumienia, że pamięta ostatnią lekcję przed
feriami. — Co słychać?
— U mnie dobrze. A u pana? — odpowiedziała
Agnieszka.
— Jak zawsze wspaniale. A co u ciebie, Kasiu?
Dotyk nauczyciela uwierał w talii. Potrzeba było kilku
sekund, żeby się przyzwyczaić. W końcu
Kasia wzięła głęboki oddech i odpowiedziała Kangurowi:
— Tak naprawdę to nie chciało mi się dzisiaj
przychodzić do szkoły.
— A to dlaczego, Kasiu?
— Mieliśmy zadane Quo vadis na polski. Nie dałam
rady przeczytać. — Kasia powiedziała, co ze spraw szkolnych najbardziej jej
ciążyło na sercu. Szczerość nic jej nie kosztowała.
Zresztą kolega brata przez ferie zdążył jej mniej więcej
streścić tę powieść. Więc całkiem nieprzygotowana nie była. W każdym razie nie
bała się ani polonistki, ani tym bardziej nauczyciela wuefu.
Dotyk przestał uwierać. Poza tym Agnieszka także
obejmowana przez nauczyciela też nie wyrażała sprzeciwu. Uśmiechała się tylko
tajemniczo do koleżanki, dodając odwagi. Kasia odwzajemniła uśmiech.
— Quo vadis? — zadziwił się Kangur teatralnie. — To
nie jest książka na ferie. W ogóle to staroć dla starych rupieci, a nie dla
młodzieży. Nie dla pięknych młodych kobiet. — Na jednym wydechu skrytykował ministra
edukacji i skomplementował uczennice.
W odpowiedzi Agnieszka i Kasia zgodnie zachichotały.
— Wprosimy się do kantorka nauczycieli? — spytała
Agnieszka, kierując słowa do koleżanki. Nie czuła już absolutnie żadnego
dystansu wobec Kangura.
„Jak nas podrywa, to i my możemy pokokietować”,
powiedziała do siebie w myśli. Odważnie jak na uczennicę gimnazjum. Kierowało
nią nieodparte przeczucie, że kiedyś, być może całkiem niedługo, będzie
potrzebować dorosłego sojusznika. Kogoś, kto ją lubi.
Tymczasem nauczyciel zabrał ręce z talii gimnazjalistek.
W myśl prawidła, że co by trwało za długo, to by było niezdrowe.
— Do dzwonka jeszcze osiem minut — odpowiedział. —
Chodźmy. Czas mamy.
W kantorku złapał obie dziewczyny za pupę. Lekko i tylko
na chwilę. Ale nie przez przypadek. Najpierw Agnieszkę, a zaraz potem, jak
tylko się pojawiła taka możliwość, nieco mocniej, Kasię.
— Lubi pan uczyć? — zapytała Agnieszka.
— Lubię. To ciekawa praca.
— Bardziej dziewczyny czy chłopców?
— Czy to nie oczywiste?
— Dlaczego?
— Jesteście ładniejsze — uśmiechnął się Kangur. Żeby
podkreślić treść odpowiedzi, zlustrował figury dziewczyn. Zatrzymując wzrok na
dekolcie dłużej niż na szyi. — Napijecie się kawy?
— Ja dziękuję. — Kasia pokręciła głową.
— Ja też. Ale jak pan ma trochę wody, to chętnie —
odpowiedziała Agnieszka skromnie.
Wewnątrz cała się śmiała z zaistniałej sytuacji. Czuła
się bezpiecznie. Bawiło ją, że bez wysiłku owija sobie wokół palca dojrzałego
mężczyznę. Że zwykły biust daje władzę.
— O, ja też poproszę — odezwała się Kasia.
— Czy ma pan żonę albo dziewczynę? — zapytała
Agnieszka, siorpiąc wodę ze szklanki.
Kasia otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. „Po co pytać
o takie rzeczy akurat teraz?”
— Mam — odpowiedział Kangur, ani trochę nie okazując
dyskomfortu. — A wy macie chłopaków? — zręcznym zagraniem odbił piłeczkę.
— Ja jeszcze nie mam — odpowiedziała błyskawicznie
Agnieszka. — A... — Nie dokończyła zdania. Wolała wymownie zerknąć na koleżankę.
Kasia z niewinnym uśmiechem spuściła wzrok na podłogę.
Nie mogła dać jednoznacznej odpowiedzi.
— Niech cię uściskam! — ucieszył się nauczyciel,
niespodziewanie. I rozłożył szeroko ramiona.
Nie wypadało odmówić. Kasia, w pierwszym odruchu z
wahaniem, przytuliła się do nauczyciela. Ale już po chwili z ufnością złożyła
głowę na jego barku. Oparła się o mężczyznę całym ciężarem ciała. Przyjemnie
jej było poczuć się oplecioną ramionami, jak w objęciu ośmiornicy. Na koniec
Kangur złożył, prawie przyjacielski, mokry pocałunek na policzku.
Dziewczyna nie dała po sobie poznać, czy pocałunek wywarł
na niej jakieś wrażenie. Nawet nie drgnęła. Wewnątrz jednak poczuła skurcz
przepony. Postanowiła, że dokładnie tak samo jak Kangur ją, ona pocałuje
Patryka, jak tylko nadarzy się okazja. Bo to niezobowiązujący gest, ale bardzo
przyjemny. Przyjaciel brata powinien docenić.
Niebawem dzwonek oznajmił koniec przerwy.
Później Kasia wyraziła podziw dla koleżanki, kiedy
znalazły się same na korytarzu:
— Jesteś niesamowita! Ty go podrywałaś normalnie. Z
tym zaproszeniem do kantorka, myślałam, że całkiem już przesadziłaś. Skąd
wiedziałaś, że na to pójdzie?
— A, wie się co nieco o facetach. Żałujesz?
— Nie.
4. Drugi raz w białej
furgonetce
W połowie kwietnia zrobiło się ciepło jak w środku lata. Był
piątek. Agnieszka, cała w skowronkach, wracała do domu. Ładna pogoda, dobre
oceny, flirciki z wuefistą dające odskocznię od niezdecydowania Marka: miała
powody do zadowolenia. Z drugiej strony obawy, że Mati powie Adamowi o jej
striptizie w furgonetce, a Adam Markowi, Karolinie i czort wie komu jeszcze,
nie znalazły potwierdzenia w praktyce. Minęły dwa miesiące, a lawina
niedyskrecji jeszcze nie uderzyła. Prawdopodobieństwo, że kiedyś uderzy
znienacka, kompromitując Agnieszkę w oczach przyjaciół, i najbardziej w jej
własnych oczach, było więc małe. Z każdym tygodniem coraz mniejsze. Można więc
było zapomnieć o sprawie i korzystać z życia.
Był piątek. Agnieszka wracała ze szkoły. Sama, bo Karolina
po skończonych lekcjach poszła gdzieś z Adamem. „Że też jeszcze nie przejrzała
na oczy”, Agnieszka skarciła w myślach przyjaciółkę. Idąc, rozmawiała sama ze
samą: „Kasia ma rację. Z kimś takim jak Adam może być fajnie, ale nie jak się pcha
z łapami publicznie. Albo jak się przystawia do dwóch dziewczyn jednocześnie. Gdyby
kochał, to by uważał, żeby nie narobić wstydu. Taki Kangur na przykład, podrywa
dużo bardziej dyskretnie”.
Na tę myśl Agnieszka odniosła wrażenie, że uwiera ją
ramiączko stanika. Poprawiła je, ale swędzenie nie dało za wygraną. Poprawiła
jeszcze raz. Uśmiechnęła się do siebie i poszybowała wspomnieniem do kantorka
wuefistów:
— A co to za mucha ci tu usiadła? — zwrócił się
Kangur do Kasi, wyciągając rękę do jej podbródka.
— Gdzie?
— A tutaj. — Złapał za suwak bluzy. Odczekał, jakby
licząc w myślach do trzech, i pociągnął w dół o kilka centymetrów.
— Nie zauważyłam — zachichotała uczennica.
— Znowu usiadła. — Nauczyciel wskazał palcem na
suwak. — Widzisz? — zwrócił się do Agnieszki z prośbą o potwierdzenie.
— Aha — uśmiechnęła się druga blondynka.
Tym razem Kangur otworzył zamek prawie do samego dołu.
Bez pytania rozsunął poły bluzy, odkrywając dekolt. Złapał palcem za krawędź
bluzki, jak haczykiem, i pociągnął do przodu. Zajrzał w tak powstałą szczelinę
i nieśpiesznie, odsłaniając kolejne partie skóry, przejechał palcem aż do
ramienia.
— Co pan widzi? — zażartowała Agnieszka, wymieniając
spojrzenia z rozbieraną koleżanką.
— Kwiaty — odpowiedział nauczyciel z poważną miną.
Kasia zachichotała. Agnieszka nie zrozumiała dowcipu.
— Ryba ma kwiaty? — zapytała.
— Płastuga — natychmiast poprawiła koleżankę
przezywana płastugą Kasia.
— Dziewczyny, oj, dziewczyny — westchnął nauczyciel.
— Ładne kwiaty.
— Na staniku — powiedziała Kasia, żeby wyjaśnić
wszelkie wątpliwości.
— Gustowny — pochwalił nauczyciel. — A ty też lubisz
kwiaty? — zwrócił się do Agnieszki, przyspieszając bicie serca.
— Niezbyt — odpowiedziała.
— Dlaczego? — Kangur jednym susem znalazł się ćwierć
kroku przed nią. — Kwiat w dobrym miejscu to piękna ozdoba.
— W jakim miejscu?
— O, tutaj — Kangur odchylił krawędź bluzki. Głośno
przełknął ślinę. — Na tym białym polu pasowałby czerwony tulipan. Albo jeszcze
lepiej goździk.
— Gdzie?
— Zdejmij bluzkę, to ci pokażę.
Agnieszka pokręciła głową. I instynktownie spięła
łopatki, wyprężając piersi.
Kangur, zmrużywszy oczy, wsunął palec pod ramiączka
stanika i bluzki, i wolnym ruchem, bez przerwy patrząc Agnieszce w oczy, zsunął
je na łokieć.
— Tak nie można — zaprotestowała w końcu dziewczyna.
Z uwodzicielskim uśmiechem na twarzy cofnęła się o krok i nasunęła ramiączka z
powrotem na ramię. — Zaraz będzie dzwonek na lekcję. A bez bluzki nie wyjdę na
korytarz.
— Masz rację, Agnieszko. A może zrobisz sobie
zdjęcie w szatni i mi wyślesz?
— Zdjęcie?
— Lepiej dwa.
Agnieszka poczuła skurcz przepony.
— Nie wiem. A mogę to jeszcze przemyśleć? —
odpowiedziała, kierując wzrok na Kasię w poszukiwaniu pomocy.
— Najpierw narysuj goździki w odpowiednim miejscu —
zaśmiała się Kasia zazdrośnie.
— No tak — wesoło odpowiedziała Agnieszka.
— Masz rację. Trzymam cię za słowo. Ale wiecie co,
dziewczyny? Przyślijcie mi zdjęcia bez staników. Goździki dorysujemy w Photoshopie.
Dziewczyny zaniosły się śmiechem. Śmiechem z gatunku
„powtórz prośbę jeszcze pięć razy, a nie pożałujesz”.
Po wyjściu z kantorka nie zamieniły na ten temat ani
słowa. Nie były pewne, czy obie myślą dokładnie to samo.
Potem, już samotnie przemierzając odludzie po chodniku, Agnieszka
mogła odpowiedzieć jedynie w swoim imieniu, i tylko w myślach, że wcale nie
była kategorycznie przeciw pokazaniu się nago temu nauczycielowi. Spodziewała
się wesołej reakcji z jego strony.
***
Wtem do jej uszu dotarło miarowe burczenie silnika.
Zbliżał się jakiś samochód, ale podejrzanie wolno. Obróciła się mimo woli i
zdrętwiała, zobaczywszy przez szybę kierowcę. Jej nogi zadygotały jak galareta.
— O, Boże! — zaklęła pod nosem.
Biały van zatrzymał się przy chodniku. Byku, uśmiechnięty
sztucznie od ucha do ucha, krzyknął przez uchylone okno:
— Co za spotkanie! Wsiadaj, dziewczynko! Podrzucę
cię.
Co robić? Udać, że go nie zna? Zrobić półobrót i iść
dalej? Wtedy na pewno Byku ruszy za nią w tempie pieszego i będzie nalegał,
przyciągając uwagę postronnych ludzi. Czy nie ryzykować skandalu, wsiąść do
kabiny i przejechać kilometr? To niedaleko przecież. Minuta jazdy. Agnieszka
przez chwilę nie mogła się zdecydować. Ale po drugim powtórzeniu zaproszenia,
ugięła się.
— Blisko mam. Nie trzeba — powiedziała w sumie trzy
razy, ale wsiadła do kabiny i zapięła pasy. Bała się spojrzeć wprost na Byka.
Zamiast tego odruchowo wlepiła wzrok w lusterko.
— Świetnie dziś wyglądasz, dziewczynko. Dużo o tobie
myśleliśmy z chłopakami. Ale ty jesteś piękna!
— Naprawdę? — Agnieszka zmusiła się do uśmiechu. I
zacisnęła ramiona skrzyżowane na piersi.
— Lubię twoje nogi. I buzię. Buzię masz naprawdę
słodką. Cała jesteś super.
— No, nie wiem. To ja wysiądę za zakrętem. Dalej mam
już tylko kawałek.
— Jasne, dziewczynko. Zaraz dojedziemy — powiedział
kierowca, od razu zwalniając. Włączył kierunkowskaz.
— Zakręt jest tam. — Agnieszka wyciągnęła rękę,
pokazując palcem miejsce odległe o trzysta metrów.
— Wiem — odpowiedział Byku. I skręcił w polną drogę.
W tę samą drogę, po której w lutym przyszło Agnieszce gonić chłopaka, który
zabrał jej plecak.
— Muszę iść do domu. Rodzice na mnie czekają —
powiedziała słabym głosem, wiedząc, że dom jest pusty. I domyślając się, że ten
argument na szefie gangu nie zrobi większego wrażenia.
— Jasne. Nie będę cię zatrzymywać, dziewczynko.
Tylko porozmawiamy — Byku uśmiechnął się krzywo i dodał, parkując między
drzewami: — Twoja koleżanka znalazła już sobie bzykacza, co?
— Słucham?
— Twoja koleżanka, sąsiadka, ma się już z kim
bzykać, prawda?
Krew uderzyła Agnieszce do oczu. Serce podskoczyło do
gardła. Mózg odmówił posłuszeństwa. Nie był w stanie wymyślić żadnej
odpowiedzi.
— Ech.
— Ja tam nic nie wiem, ale tak słyszałem, że brat
Matiego ją sobie obraca. Dlatego pytam.
— Aha.
— Nic ci nie mówiła? Dziwne. Mati tez lubi bzykać,
więc może oni we troje, co? Jak ci się wydaje?
— Nie wiem. — Agnieszka wzruszyła ramionami. — Jaka?
To normalne, jak jest rodzeństwo. Ty masz siostrę albo brata?
— Nie mam.
— A jak z bzykankiem? Już chyba nie jesteś dziewicą?
— Jestem.
— O, a taka fajna panna! Możemy to zmienić.
— Słucham?
— Pierwszy raz najlepiej jest się bzyknąć z kimś
doświadczonym. To wiesz na pewno. Ja się chętnie poświęcę i ci wsadzę fachowo, tak
jak trzeba. Co ty na to?
Agnieszka poczuła falę gorącej lawy rozlewającą się z
brzucha do kolan i na płuca. Zamknęła oczy. „Co powiedzieć? Co powiedzieć!”, na
gwałt szukała słów w głowie. Lecz żadne nie przychodziły. Ani mądre, ani
głupie. W mózgu zapanowała głucha pustka.
— E-e — niepewnie pokręciła głową.
— To tylko propozycja. Nie musisz się od razu
zgadzać. Możesz trochę pomyśleć. — Byku wziął głęboki oddech. Złapał Agnieszkę
za udo i powiedział jeszcze: — A wiesz co? Kacper niedługo ma urodziny. Trzeba
będzie mu złożyć życzenia.
— Kiedy?
— A jakoś za tydzień. Mogę cię z nim umówić?
— No nie wiem. Chyba nie trzeba. — Agnieszka nie chciała
wierzyć, że to co słyszy, słyszy naprawdę.
— Masz rację. Nie trzeba. — Byku zuchwale podniósł
kciukiem podbródek nastolatki. — To co, jedziemy chyba? Rodzice na ciebie
czekają.
— Mogę tu wysiąść. Przejdę przez lasek.
— Jak chcesz. Ale dla samej kobiety, w dodatku
takiej pięknej jak ty, to może być niebezpieczne. Może jednak cię podwiozę
kawałek.
— Dobrze. — Agnieszka puściła klamkę, którą w końcu
udało jej się wymacać ręką.
— Świetnie. — Byku ucieszył się. Włączył silnik
kluczykiem i odpiął pas bezpieczeństwa. — Tylko poproszę cie jeszcze o małego
całusa. — Powiedział i złapał dziewczynę jeszcze raz za udo.
— Ale — jęknęła Agnieszka i nic poza tym jękiem nie
zdążyła wyartykułować.
Lewa dłoń mężczyzny błyskawicznie znalazła się na jej
prawym policzku, kierując buzię w stronę mężczyzny. Jednocześnie prawą dłoń
Byku wcisnął głęboko między jej uda, ocierając o krocze. I przywarł silnymi
wargami do jej półotwartych ust.
Chwilę potem złapał za pierś i nie przerywając
intensywnego pocałunku, zaczął ją mocno masować. Jednocześnie drugą ręką naparł
na krocze, jakby się chciał przetrzeć palcami przez materiał spodni. Nie
przerwał ataku, aż nie poczuł ciepła promieniującego z łona nastolatki.
— Jeszcze tylko cię musnę języczkiem — powiedział —
i jedziemy.
Agnieszka ledwie łapała powietrze, oszołomiona, jakby
dostała zastrzyk morfiny. Przymknęła oczy.
Byku polizał ją lekko wzdłuż dolnej wargi.
— Ty też wysuń jęzorek — powiedział i polizał po
górnej wardze. — Grzeczna dziewczynka — szepnął, pomuskawszy wystawiony
koniuszek języka nastolatki. — Przypomnij mi, jak masz na imię.
— Agnieszka.
— A, właśnie. Zupełnie nie mam pamięci do imion. —
Ścisnął za kolano, po czym wyprostował się na swoim fotelu, zapiął pas i włączył
wsteczny bieg.
W milczeniu dojechali do zakrętu. Dopiero tam,
zatrzymawszy samochód, Byku odezwał się do Agnieszki wychodzącej z kabiny:
— Słodka jesteś. Pomyśl o bzykanku.
Kolana znowu zmieniły sie w watę. Zrobiło jej się ciemno
przed oczami.
— Nie mogę — odpowiedziała cicho. — Jeszcze nie
jestem gotowa — dodała odważniej.
— Jesteś.
— Nie mogę. Jestem zakochana w kimś innym.
Przepraszam! — krzyknęła i pobiegła w boczną ulicę prowadzącą na jej osiedle.
Z części bagażowej rozległy się gromkie brawa i owacje na stojąco. Agnieszka ich jednak już nie mogła usłyszeć. Słusznie, bo przecież nie były przeznaczone dla niej.
5.
Urodziny Kacpra
Miesiąc później miała miejsce bardzo podobna sytuacja.
Agnieszka wracała sama do domu.
— Wskakuj, podrzucimy cię! — zawołał Byku. W liczbie
mnogiej, mimo że poza nim w szoferce nie było nikogo innego.
I tym razem Agnieszka, dygocząc jak galareta, nie
odmówiła.
Usiadła z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej w
pozycji obronnej, ściśle złączywszy kolana. W głowie miała tylko jedną myśl. Że
od końca ostatniego krwawienia minął tydzień. Że była bezpośrednio przed owulacją.
I że mężczyźni mają na radar na płodność. Tak jej powiedział wuefista podczas
ostatniej rozmowy. Równo sześćdziesiąt pięć minut wcześniej.
„Żeby tylko Byku nie poczuł moich feromonów”, powtórzyła
kilka razy w myśli, zanim się odważyła ponownie otworzyć oczy.
— Coś taka dzisiaj nietutejsza, dziewczynko? —
zapytał kierowca, trzeci albo czwarty raz. — Zakochałaś się znowu, czy tylko z
niewyspania zamykasz oczy?
— A, nie wiem.
— To ktoś z twojej klasy? Zazdroszczę szczeniakowi.
— Nie. No, w pewnym sensie.
— Bzyknął cię już?
— Nie!
— To dobrze. Pamiętasz o mojej propozycji. Jest
aktualna.
Agnieszka zacisnęła powieki.
Zatrzymali się jak poprzednio w lasku.
— Chłopaki są z tyłu. Chodźmy — powiedział Byku,
odpiąwszy pas.
— Kto? — Całe ciało Agnieszki momentalnie pokryła
gęsia skórka.
— Chłopaki. Chodź! Mamy mało czasu.
Cysiu nie zaczekał. Podczas gdy dziewczyna wzbraniała się
przed otwarciem drzwi, koszykarz podszedł od strony pasażera. Krzywiąc twarz w
drapieżnym uśmiechu, zapukał w szybę. Pociągnął za klamkę.
— Cześć — przywitał się groźnym basem.
— Cześć — odpowiedziała Agnieszka.
— Powiedziałeś jej, Byku?
— Tak.
— No to chodźmy. Czy mam cię zanieść, śliczna? —
Młody mężczyzna od razu wyciągnął ramiona, chwytając lewą rękę za talię i prawą
ręką za lewe kolano nastolatki.
— Nie trzeba — błyskawicznie odpowiedziała
Agnieszka.
Wzdrygnąwszy, uwolniła się od dotyku. Ale tylko na krótką
chwilę, bo Cysiu nie powstrzymał się od posłużenia ramieniem. Żeby nie upadła.
W części bagażowej rozparty na fotelu czekał Kacper. Młodszych
członków bandy tym razem nie było.
Cysiu i Byku nie zostawili Agnieszce ani sekundy do zastanowienia.
Złapali pod ramiona i pędem błyskawicy pomogli wejść do furgonetki. Zanim się
obejrzała, Cysiu zatrzasnął drzwi. Byku przypomniał o regulaminie nakazującym
zdjąć buty, zanim się wejdzie na dywan i materac.
— Teraz możemy podejść do jubilata — powiedział
Byku, patrząc na plecy Agnieszki rozpinającej drugi sandał.
— Nareszcie! — ucieszył się Kacper. — No to teraz
pokazik.
— Ale? — Agnieszka podjęła próbę obrony, wiedząc
jednak doskonale, że już niczego nie zmieni.
Cysiu uszczypał ją w pośladek, przy okazji podwijając
sukienkę. Byku, udając zdziwionego, powiedział:
— Przecież mieliśmy uzgodnione. Nie możesz się teraz
wycofać.
— Nie w urodziny — dodał Cysiu. — Kacprowi należy
się prezent.
Tyle namów w zupełności wystarczyło. Agnieszka, dygocząc,
sięgnęła rękami za plecy. Bez słowa rozpięła sukienkę i zapinkę stanika.
— Grzeczna dziewczynka — pochwalił Byku, stojąc tuż
za nią, z lewego boku. — Cysiu, nie podchodź bliżej, bo wystraszysz — skarcił
młodszego kolegę, jednocześnie strasząc i dodając otuchy nastoletniej
striptizerce.
— Wow! — Jubilat wyraził zachwyt, od razu jak tylko
dziewczyna stanęła prosto, w dumnej pozie, wypinając do przodu piersi. I zaraz
dodał: — Majteczki też poproszę.
— Słucham?
— Kacper chce, żebyś pokazała wszystko — obojętnym tonem
wytłumaczył Byku. — Cysiu, pomo...
— Nie trzeba! Ja sama — błyskawicznie odpowiedziała
Agnieszka, chwytając obiema rękami za majtki. — Ale... Czy to naprawdę
konieczne? — spytała, w półobrocie do Byka.
— Naprawdę. Rozkoszne masz te cycuszki — odpowiedział
szef bandy i cmoknął głośno wargami.
— Ale czy naprawdę mam zdjąć jeszcze
— Naprawdę. Cysiu może ci pomóc.
— Nie trzeba. Ja sama. Ale tylko zdjąć, prawda?
— Zdjąć i mi oddać na przechowanie.
— Ale dostanę je z powrotem.
— Dostaniesz — obiecał Byku.
Uzyskawszy zapewnienie, Agnieszka spełniła i to żądanie.
— I jak? — spytał Cysiu.
— Spoko — odpowiedział Kacper.
— To czas na zabawę! — zaśmiał się Cysiu i złapał za
dwa gołe pośladki.
— Ała! — wrzasnęła Agnieszka ze strachu.
Podskoczyła. Zrobiła pół obrotu i unik w bok. Wysoki
Cysiu, mniej zwinny, ale za to silniejszy, dopadł ją przy ścianie furgonetki.
Złapał za ramiona, obrócił, podstawił nogę i pchnął na materac. Klęknąwszy nad
leżącą, krzepko złapał za jej łono.
— Aa! — wrzasnęła Agnieszka w panice, czując jak
palce napastnika odnajdują wejście do jej wnętrza.
— Cysiu, puść dziewczynkę. — Byku spokojnym, wręcz
kaznodziejskim, głosem zaapelował o umiar. — Do niczego nikogo nie zmuszamy.
Nic na siłę, Cysiu. — Nachylił się nad Agnieszką, skuloną w kłębek, dyszącą jak
po biegu na sto metrów. — Nic cię nie boli? Nie zrobił ci krzywdy ten nicpoń?
— Nie. — Jak tylko Agnieszka spojrzała Bykowi w
oczy, jej wzrok pędem błyskawicy uciekł na podłogę.
— To dobrze. Możesz wstać, dziewczynko.
— Mogę?
— Oczywiście. Dopóki ja go pilnuję — Byku wskazał
głową na nieokrzesanego Cysia — nic ci grozi.
— Mogę sie już ubrać?
— Za chwilę. Kacper jeszcze nie dostał całego
prezentu. Wstań. Pokaż mu się. Ubierzesz się, jak się napatrzy.
— Ale... — jęknęła Agnieszka.
— Ale takie są zasady. Dasz obiecany prezent i
będziesz wolna.
— Ale ja nie...
— Cysiu — Byku wszedł jej w słowo — co o tym
myślisz?
— Kłamie.
— Kto kłamie?
— Tylko udaje cnotkę.
— Już. — Agnieszka zerwała się na nogi, przerywając
dyskusję na jej temat. Stan—ęła przed Kacprem, z dłońmi opartymi na biodrach.
Wyprostowana, żeby maksymalnie wyeksponować piersi. — O to chodziło?
— O, jaka grzeczna dziewczynka — z nutą sarkazmu
pochwalił Byku.
— Wow! Podejdź bliżej — poprosił jubilat.
— Okey.
— Wow! Puszyste jak z waty — powiedział, położywszy
dłonie na obu piersiach jednocześnie. — A jaki fajny guziczek. Chodź na kolana.
— Musisz usiąść — ponaglił Byku, zanim jeszcze
Agnieszka zdążyła się zawahać.
— Dasz mi buzi na urodziny? — zapytał Kacper, jak
tylko zajęła wygodną pozycję.
— Słucham?
— Tylko jednego urodzinowego buziaka.
— Yhy. — Agnieszka nie miała już siły protestować.
Rozchyliła wargi i nadstawiła usta do pocałunku.
Wnętrze vana wypełniło głośne mlaskanie. Zaraz potem
dołączyły tłumione jęki. Plecy dziewczyny szybko zmieniły pozycję z mniej
więcej pionowej na horyzontalną, palce Kacpra dotarły do łechtaczki.
W końcu koszykarz odessał się od ust dziewczyny. Ręki
spomiędzy ud jednak nie zabrał. Agnieszka, głośno dysząc, czym prędzej
skierowała wzrok na swoje łono, żeby skontrolować sytuację.
— Lubi to — szepnął Cysiu.
— Nie! Proszę, nie — Złapała Kacpra za nadgarstek,
ale za słabo i za późno, żeby skutecznie odwieść go od zuchwałego zamiaru. —
Ach! — Jej oczy zaszły mgłą. — Kacper, niech oni nie patrzą — powiedziała, niewyraźnie
sepleniąc, w miarę jak on miarowo penetrował jej wnętrze, głębiej niż
kiedykolwiek zdołała ona sama podczas masturbacji.
— Lubisz lody? — zapytał jubilat, głośnym szeptem do
ucha.
— Lubię — odpowiedziała Agnieszka, dopiero po chwili
zdając sobie sprawę z własnej naiwności.
Niedługo potem kucała przed fotelem, obejmując wargami
żylasty członek mężczyzny. Zrobiła pierwszego w życiu loda, bez żadnego
przygotowania, ani teoretycznego ani ćwiczeń praktycznych, improwizując.
— Grzeczna dziewczynka — powiedział Byku, głaszcząc
ją po głowie, gdy już było po wszystkim. — Dzielnie się spisałaś. To co,
chłopaki? Chyba możemy oddać majteczki.
Odwieźli Agnieszkę prosto pod furtkę.
— Żeby nie zapomnieć — odezwał się Cysiu po dłuższej
chwili absolutnego milczenia. — Masz tutaj stówę na nowy biustonosz. I drugie
sto na kosmetyki. Na pewno ci się przyda.
— I lepiej się nie chwalić naszą znajomością — dodał
Kacper, znienacka robiąc zdjęcie na komórkę. — To na pamiątkę naszego
spotkania. Wyślę ci potem.
— Chłopaki — odpowiedziała Agnieszka zmęczonym
głosem — ale wy też nikomu nie mówcie, dobrze?
— Spoko, mała — w imieniu wszystkich obiecał Cysiu.
— A jak cię najdzie ochota poruchać...
— Cysiu! — Kacper przerwał kumplowi. — Jak zechce
powtórzyć, to nas znajdzie. Niech cię głowa nie boli.
Agnieszka wolała w tej sprawie pomilczeć, zamiast jeszcze
raz powiedzieć coś, czego by potem miała żałować. Dopiero jak się zatrzymali,
przypomniała:
— Nie powiecie nikomu, prawda?
— Prawda.
Na koniec, wychyliwszy się z szoferki pożegnał ją Byku:
— Tylko nikomu ani słowa, dziewczynko!
6. Upadek
Chronić tajemnicę jest niewdzięcznym zadaniem. Ciągle
myślisz o tym, czego nie możesz nikomu powiedzieć. Nie możesz zapomnieć.
Chronisz tę tajemnicę w głowie. To trudne ale wcale nie niewykonalne. W każdym
razie Agnieszce się udawało.
Wprawdzie szkolne oceny poszybowały w dół, bo notorycznie
nie mogła się skupić nad książką czy zadaniem. Zamiast piątek i szóstek zaczęła
zbierać czwórki, a nawet niższe noty. Czujne oko pewnie by zwróciło uwagę na tę
różnicę i zapytało, co się stało, co się zmieniło. Ale aż tak czujnego oka
nigdzie w pobliżu nie było.
W pewnym momencie bliskim wpadnięcia na trop był
wychowawca, nauczyciel fizyki. Kilka razy rzuciło mu się w oczy, że Agnieszka
błądzi gdzieś myślami zamiast z uwagą uczestniczyć w lekcji. Przy tym sprawiała
wrażenie zmęczonej. Reagował. Zadał proste pytanie, na które jednak nijak nie
potrafiła odpowiedzieć, bo nie usłyszała, przepuszczając słowa nauczyciela mimo
uszu. Dwa razy poprosił, by po dzwonku na przerwę została w sali lekcyjnej. Ale
i wtedy nie udało mu się skłonić jej do zwierzeń. Jedyne, z czym mógł powiązać
apatię uczennicy, to to, że się zakochała. A że dziewczyna nie zaprzeczyła, w
pełni zadowolił się tym wytłumaczeniem.
Dopiero w czerwcu ciężar tajemnicy przygniótł nastolatkę
do ziemi, i to dosłownie, stawiając pod znakiem zapytania możliwość dalszego
milczenia. W trakcie ćwiczenia przewrotów Agnieszka zemdlała.
Kangur dopiero po chwili zauważył leżącą na brzuchu
nieruchomo. Podszedł wolnym krokiem, nie przypuszczając, że naprawdę straciła
przytomność. Myślał, że to żart.
— Boże, dziewczyno, co ci jest! — zawołał,
przekręciwszy ją na plecy. Potrząsł kilka razy za ramiona.
Wnet podbiegła Kasia, a za nią Karolina. Kucnęły obie, z
całego serca chcąc pomóc i nie wiedząc co robić.
— Aga! Aga, obudź się! — Karolina potrzęsła za
nadgarstek.
— Oddycha? Może ją wynieść na powietrze? —
zaproponowała Kasia.
— Umie pan robić sztuczne oddychanie? — zapytała
Karolina.
Gdyby dziewczyna była przytomna, Kangur już by się
zabierał za usta-usta i symulował masaż serca. Tylko że to nie był odpowiedni
moment dla zabawy w pogotowie ratunkowe. Musiał udzielić prawdziwej pierwszej
pomocy. Przypomniał sobie tylko, że przed przystąpieniem do masażu trzeba zdjąć
biustonosz, zwłaszcza jak są w nim metalowe fiszbiny. Ale wolał uniknąć
rozbierania uczennicy na oczach całej klasy. Jeszcze by ktoś go posądził o
molestowanie. Nikomu nie potrzeba takich oskarżeń.
— Oddycha — odpowiedział, sprawdziwszy dech
wierzchem dłoni i uchem.
Kucnął w dogodnej pozycji. Zamachnął się. I chlast w lewy
policzek. Chlast w prawy. Jeszcze raz w prawy. Aż Agnieszka poruszyła głową.
— Ał! To boli. — jęknęła nieprzytomnie. — Co się
dzieje? Dlaczego mnie bijesz?
— Och! — westchnęło kilka gardeł jednocześnie, z wielką
ulgą.
— Zemdlałaś — wyjaśniła Kasia.
— Nareszcie. Udało się — ucieszyła się Karolina.
— Musiał pan bić tak mocno? — zapytała Agnieszka pół
żartem, zorientowawszy się w sytuacji.
Nauczyciel poprosił dziewczęta, żeby się zorganizowały w
dwie drużyny i do końca lekcji zajęły się grą w siatkówkę. Kasię zaś poprosił o
pomoc w opiece nad Agnieszką. Wziął chorą pod ramię i wyprowadził z sali.
Poszli do pokoju wuefistów.
— Będziesz musiała iść do lekarza — powiedział
Kangur z troską. — Dasz mi numer do twoich rodziców? Musimy ich powiadomić.
Agnieszka mocno pokręciła nosem. Nie chciała niczyjej
uwagi, zwłaszcza rodziców. Ale nie miała wyboru.
— Pan Darek ma rację — przekonywała przyjaciółka. —
Nie możesz iść sama do domu.
— Może z Karoliną pójdę.
— Nie ma mowy — powiedział wuefista stanowczo. Wbrew
sobie, bo i on wolał uniknąć rozgłosu. Wiedział jednak, że żeby obniżyć ryzyko,
że wyjdzie na jaw jego specyficzna znajomość z uczennicami, tym razem musiał przestrzegać
reguł. — Rodziców trzeba powiadomić, i to natychmiast. Dopiero jak oni nie będą
mogli cię odebrać, będzie można szukać innego rozwiązania. Najchętniej sam bym
cię odwiózł. Z Kasią, żeby potem nikt się nie czepiał, że cię zaciągnąłem samą
do mojego samochodu.
Najchętniej to by ją zabrał do siebie do domu. I
zastosował leczenie relaksem w wannie i łóżku. Ale odgonił tę myśl, jako
nieadekwatną do bieżącej sytuacji. Podał Agnieszce szklankę z wodą.
— Nie pamiętam numeru do taty. Jest zapisany w
telefonie — powiedziała, przetrawiwszy wszystkie argumenty.
— To może ja pójdę po nasze rzeczy — zaproponowała
Kasia, szukając wzrokiem klucza od przebieralni.
W trakcie jej krótkiej nieobecności pan Darek i Agnieszka
zdążyli zamienić tylko dwa zdania:
— Traciłaś już kiedyś przytomność? — zapytał
wuefista, kucnąwszy przed krzesłem Agnieszki i objąwszy obiema rękami za
biodra.
— Nie, ale parę razy mi się robiło słabo. Zazwyczaj na
jakiejś lekcji. Ale przechodziło.
— Czy jest coś jeszcze, Agnieszko, co może
powinienem wiedzieć? Zawsze możemy porozmawiać bez żartów — zapytał, kątem ucha
rejestrując powrót Kasi.
— Nie — odpowiedziała cicho Agnieszka.
A jej koleżanka, odkładając przyniesione plecaki i
ubrania, dodała wesoło:
— Zakochała się.
— W kim?
— No, w panu, panie Darku. — Zaśmiała się zalotnie i
zazdrośnie.
Kangur poderwał się na równe nogi. Przez kilka miesięcy
prowadził podwójny flirt tak, żeby nie faworyzować żadnej z nastolatek i nie
przekraczać wątłej linii, za którą kończy się zabawa, a zaczynają poważne uczucia.
Cały czas mu się udawało zachować równowagę i dystans. Tak mu się przynajmniej
zdawało. Aż tu nagle zawiało zazdrością. W najgorszym momencie, kiedy i bez
tego grunt parzył w stopy.
Na Agnieszce jednak słowa przyjaciółki nie wywarły złego
wrażenia. Wręcz przeciwnie. Odpowiedziała pobłażliwym uśmiechem. Przeskakując
spojrzeniem między wuefistą a Kasią, spontanicznie oblizała usta. Przybrała
taki wyraz twarzy, jak kiedy iskierka pomysłu rysuje nagle misterny, cwany plan
nowego przedsięwzięcia.
W przyniesionych rzeczach szybko znalazł się smartfon
Agnieszki. Nauczyciel zadzwonił ze szkolnego aparatu do ojca uczennicy.
Wyjaśnił pokrótce sytuację. Uspokoił, że córka czuje się dobrze i ma zapewnioną
opiekę tak długo, jak będzie trzeba.
— Chodź, Aga, przebierzemy się — odezwała się Kasia,
jak tylko nauczyciel odwiesił słuchawkę. — Nie będziemy przecież witać twojego
taty w strojach gimnastycznych.
To powiedziawszy, przełożyła T-shirt przez głowę. Stojąc
przodem do koleżanki i nauczyciela. Następnie sięgnęła rękami za łopatki i
rozpięła stanik.
W nauczycielskim mózgu zagotowało się jak w czajniku z
gwizdkiem. Błyskawiczna analiza położenia: na zegarku jeszcze kwadrans do
dzwonka, drzwi zamknięte ale tylko na klamkę, klucze od przebieralni: jeden na
biurku, drugi zostawiony na sali gimnastycznej, na wszelki wypadek — dziewczyny
dadzą sobie radę bez nauczyciela, Aldona — wuefistka, prowadząca równolegle
zajęcia z drugą grupą, korzysta z pokoju obok — też nie powinna się dobijać.
Kangur podskoczył do drzwi przekręcić klucz w zamku. Dwa
kroki w tył i znów stał na pierwotnym miejscu. Uwinął się tak szybko, że Kasia
w tym czasie zdążyła tylko odłożyć stanik na krzesło. Zobaczył ją w samych
szortach, z dłońmi na biodrach, pozującą nieruchomo w oczekiwaniu na męskie spojrzenie.
Dłużej niż by wynikało z potrzeby przebrania się, służącej za pretekst do tego
spontanicznego striptizu.
„Płastuga? Bynajmniej!”, ucieszył się nauczyciel,
zagryzając wargi.
— Ale apetyczna rybka — skomentował na głos,
puszczając oko do Kasi i do siedzącej wciąż na krześle Agnieszki.
— Też tak mówię, ale mi nie wierzy — potwierdziła
Agnieszka, fiksując wzrok na nauczycielu. Jak słynna pantera z Rudraprayag szykująca
się do ataku na beztroskiego przechodnia.
Kasia, przyjąwszy komplement z nieśmiałym uśmiechem,
schyliła się w końcu, kontynuując przerwane zdejmowanie stroju na wuef. Zaczęła
zsuwać szorty. Pomału, żeby przypadkiem nie wzbudzić wrażenia, że się wstydzi swojego
ciała.
Wtem, w chwili gdy Kasia zajęta była przekładaniem
nogawki przez lewą stopę, pantera zeskoczyła z krzesła. Kucnęła przed kangurem
i celnie wbiła pazury za gumkę spodni. Pociągnęła w dół. Jeszcze dwa ruchy
zwinnych kończyn i zsunęła nauczycielski dres do kolan, razem z bokserkami.
Zerknęła w przerażone oczy wuefisty, po omacku złapała w
dłoń członek i objęła go wargami. Zassała głośno.
Na ten widok z gardła Kasi wydobył się głośny pomruk:
— O! — wyraz szoku.
Pan Darek nie zdobył się na wyrażenie protestu. Jak tylko
trochę ochłonął z nagłego zaskoczenia, położył obie dłonie na skroniach
nastolatki.
— Agniesiu, dziękuję — wyszeptał. Spojrzał na zegar
wiszący na ścianie.
Miarowe mlaskanie potrwało dobre dwie minuty, zanim
pracowita pantera poczuwszy narastające zmęczenie ust, uwolniła członek z
rozkosznego więzienia.
Kasia patrzyła na przyjaciółkę jak zaczarowana. Kangur, zgodnie
ze swoją strategią niewyróżniania, wyciągnął do niej rękę. Do kucającej przed
nim Agnieszki powiedział zaś:
— A ty nie chcesz się jeszcze przebrać?
— Przepraszam. Zapomniałam — odpowiedziała zalotnie
zwinna blondynka. Nie wstając z kucek, uniosła dół bluzki, odsłaniając pępek i
stanik.
Kangur pomógł przełożyć bluzkę przez głowę i ramiona. Następnie,
poprosiwszy, by dziewczyna stanęła na wyprostowanych nogach, rozpiął stanik.
— Mogę was pocałować? — zapytał i nie czekając na
odpowiedź, objął w talii Kasię. Lewym ramieniem.
Pocałował w usta, prawą ręką masując pierś drobnej
nastolatki.
Po minucie nastąpiła zmiana. Lecz Agnieszka zamiast
wymieniać długie pocałunki, kucnęła znowu z zamiarem popieszczenia ustami jego
męskości.
— Też mogę spróbować? — trochę nieśmiało
zaproponowała Kasia.
— No, jasne! — odpowiedziała natychmiast Agnieszka,
jakby tylko czekała na taką właśnie inicjatywę przyjaciółki. Pociągnąwszy za
łokieć, zaprosiła Kasię do kucnięcia obok siebie.
Wuefista wprost nie mógł uwierzyć oczom, jak druga
nastolatka ostrożnie nasunęła otwarte usta na jego członek i zacisnęła wargi. I
pociągnęła delikatnie. I jeszcze raz wzięła go głębiej w usta. I jeszcze raz
pociągnęła. Pomógł jej, lekko kierując jej głową.
— Fajne to jest — stwierdziła z entuzjazmem, kiedy
Agnieszka zarządziła zmianę.
— Pan Darek jest fajny — powiedziała Agnieszka,
zalotnie patrząc w twarz wuefiście.
— Aha.
— Wy dwie jesteście fajne.
— Pan Darek to nasz najlepszy nauczyciel — odpowiedziała
Agnieszka, po czym z młodzieńczym zapałem zabrała się za pieszczenie.
Pan Darek odniósł wrażenie, skądinąd słuszne, a także spodziewane,
biorąc pod uwagę bardzo młody wiek obu uczennic, że Kasia z seksem oralnym nie
miała wcześniej żadnej styczności. Za to w ruchach Agnieszki nie dało się
wyczuć żadnego wahania. Dziewczyna doskonale wiedziała, co robi i po co. To nie
mógł być debiut. Wuefista powziął postanowienie że poruszy ten temat kiedyś w
trakcie jakiejś rozmowy. Na razie jednak postanowił nacieszyć się rozkoszą
profesjonalnego zabiegu.
Po dwóch minutach znowu znalazł się w ustach Kasi.
— Jak ja wam się odwdzięczę, dziewczyny? — zapytał,
lekko dociskając głowę młodej blondynki do swojego krocza. Uznał, że swoje
zadowolenie wyrazi właśnie w jej ustach. Żeby podkreślić, że nowicjuszka
spisała się na najwyższą ocenę.
— Nie wiem — odpowiedziała Agnieszka. — Chyba
wystarczy, że będzie pan nas kochał.
— Mam was kochać?
— I zawsze stać po naszej stronie. Jak by któraś z
nas potrzebowała pomocy.
— Jakiej pomocy potrzebujesz?
— Jeszcze nie wiem. Każdej.
W umyśle Marka zaświtało podejrzenie, że uczennica może
zechcieć pieniędzy. Że właśnie zdobyła idealny materiał do szantażu. Jak by
jeszcze zamiast pojechać do domu, kazała ojcu zawieźć się na policję... wynik
obdukcji byłby bezlitosny.
— Ja poproszę o szóstkę na koniec roku i żebym mogła
nie grać w siatkówkę — odezwała się Kasia, na chwilę oderwawszy się od
mlaskającego zajęcia.
— A ja nie wiem — powiedziała Agnieszka,
wyprostowując nogi w kolanach. — Niech pan coś wymyśli, jak przyjedzie mój
tata. Żeby nie panikował. Nie chcę do psychiatry. Kaśku, możesz dzisiaj
pojechać do mnie? — zwróciła się do przyjaciółki. — Boziu, jak mi się nie chce
wracać do domu!
Na koniec stanęła prosto, z rękami założonymi za szyję.
Tak, że Kangur nie wiedział na co patrzeć: na piersi Agnieszki, czy na głowę
Kasi wykonującą miarowe ruchy jak wahadło.
Nie bał się już szantażu. Poczuł się winnym. Ostatnie
zdanie wypowiedziane przez Agnieszkę zadziałało jak włącznik prądu. W głowie
nauczyciela żaświeciła żarówka. Zrozumiał, że nie robi nic innego, tylko
wykorzystuje kłopoty swoich uczennic. Że Kasia i Agnieszka są z nim, bo mają
problemy z kimś innym: z rówieśnikami, z rodzicami. Że oddają mu siebie — i ciało,
i uczucia — w zamian za akceptację, której nie dostają od innych. Tak sobie
pomyślał wuefista. To były jego najmłodsze ofiary.
Zawahał się. Popatrzył ze współczuciem. Po czym wyciągnął
prawą rękę do Agnieszki. Przyłożył dłoń do lewej piersi. Zaczął masować. Lewą
dłoń przesunął na kark Kasi. Przycisnął.
— Jesteście niesamowite — szepnął głośno z
zachwytem. W spodniach opuszczonych do kolan, przytulając dwie prawie nagie
nastolatki. — Dobrze, że nas nikt nie widzi, bo mielibyśmy kłopoty. Nie wy. Ja
bym miał kłopoty.
— My też. Co nie, Kaśku? — odpowiedziała Agnieszka.
— No. Zagryźli by nas plotkami.
— Nie powie pan nikomu, prawda, panie Darku?
— Prawda, skarbie.
— Nawet pani Aldonie? — Nietrudno się domyśleć, że
kiedy w jednej szkole pracuje jednocześnie młody wuefista i młoda wuefistka,
zbiorowa wyobraźnia nie może nie dopatrzyć się oznak tajnego romansu. — Ani
pana żonie.
— Oczywiście, Agniesiu. A wy nie powiecie nawet swoim
chłopakom, dobrze?
— Dobrze — obiecała Kasia, cicho chichocząc.
Ktoś pociągnął za klamkę. Zapukał.
— To tata? Już? — zlękła się Agnieszka.
— Ubieramy się, szybko! — szeptem ponagliła Kasia.
Kangur nic nie powiedział. Nasłuchiwał. Na szczęście
osoba za drzwiami dała sobie spokój. Odeszła.
Niedługo potem okazało się, że to była pani Aldona, druga
wuefistka. Chciała sprawdzić, czy potrzebna jest jeszcze jakaś pomoc.
— Wszystko pod kontrolą. Odbyliśmy ciekawą dyskusję.
Teraz poczekamy na tatę naszej koleżanki — odpowiedział pan Darek.
— Zamknąłeś drzwi na klucz? — zapytała nauczycielka
podejrzliwym tonem.
— Wymagała tego skomplikowana sytuacja — usprawiedliwił
się kolega z pracy, pół żartem, pół serio.
— Wszystko w porządku? Na prawdę nic wam nie
potrzeba? — na koniec nauczycielka zwróciła się jeszcze raz, bezpośrednio do
uczennic.
— Tak. Musiałam tylko posiedzieć przy otwartym oknie
— odpowiedziała Agnieszka emanując zaraźliwym spokojem.
— To dobrze. Do widzenia!
— Do widzenia.
— Panie Darku, czy to prawda? — zapytała Agnieszka
półgłosem, jak tylko nauczycielka oddaliła się wystarczająco daleko, żeby za
plecami nie usłyszeć rozmowy.
— Nie — odpowiedział wuefista.
Na ojca Agnieszki zaczekali przy bramie, stojąc na
terenie szkoły. Porozmawiali o tym i owym. O starszym bracie Kasi, ponoć
przystojnym i mądrym, ale prawie nieobecnym w życiu nastolatki. I o jego
koledze, w którym co jakiś czas zakochiwała się Kasia i nawet próbowała
poderwać.
— Oby skutecznie — zażartował nauczyciel.
— Tego to ona nie powie — zaśmiała się Agnieszka. —
Nawet przede mną ukrywa prawdę.
— Tak samo jak ty — wesoło odpowiedziała Kasia,
szturchając koleżankę.
Agnieszka nagle zamyśliła się. Jej twarz spochmurniała.
— Żebyś wiedziała, że tak samo — powiedziała z
namysłem.
Nieadekwatna reakcja nastolatki zmroziła plecy wuefisty. „Podejrzana
sprawa”, pomyślał.
— Każdy ma jakąś tajemnicę i trzeba to zawsze uszanować
— powiedział na zgodę. I żeby przywrócić wesoły nastrój, dodał: — A wiecie co,
dziewczyny? Jak będą wakacje, musimy zrobić razem coś zwariowanego.
— Co? — zapytały obie blondynki zgodnym chórem.
— Spakujemy koc, jakieś owoce i pojedziemy daleko,
daleko, zrobić piknik.
— Dobry pomysł — zgodziła się Agnieszka. — Tylko
trzeba to będzie zrobić w tajemnicy. Żeby rodzice nas puścili.
— I co będziemy robić na tym pikniku? — zapytała
Kasia wesoło, jak by już niosły ją tam jakieś zwariowane myśli.
— Będę was kochać — odpowiedział nauczyciel.
— Okey. Jedziemy! — zaśmiały się blondynki w zgodnym
duecie.
***
W tym samym czasie ośmioro męskich oczu w skupieniu
patrzyło na szkolną bramę. Cztery mózgi próbowały usilnie zrozumieć, co to za
gra się za nią toczy. Początkowe zdumienie przeradzało się w strach.
— Co to za facet? — zapytał kierowca czarnego
passata.
— Druga dupeczka w sam raz dla twojego braciaka. Co
nie, Mati? — powiedział krótko ostrzyżony, siwy mężczyzna siedzący na fotelu
pasażera obok kierowcy.
— Za daleko. Nic nie widać, żeby coś powiedzieć —
odpowiedział chłopak z tylnego siedzenia, wychyliwszy się mocno do przodu. — A
ten facio to jakiś nauczyciel. Adamsa by trzeba się było zapytać.
— A gdzie on jest? Komórkę masz? Zapytaj.
— Ale mam mu powiedzieć, że tu stoimy i czekamy na
Agniechę?
— Nie. Nie dzwoń. Im mniej wie, tym lepiej. Na co
czekają?
— Na nas — westchnął drugi pasażer z tylnego
siedzenia.
— Myślisz, Cysiu, że mała się oskarżyła? —
zareagował kierowca.
— E tam, Kacper. Dziewczynka ssie jak odkurzacz.
Lubi to. Nikomu się nie skarżyła. Coś innego się musiało stać. — odpowiedział
siwy mężczyzna
— Ale co, Byku?
— Nie wiem. Zobaczymy. Biedny Gucio, siedzi sam w
lesie. Zadzwoń no który do niego!
— Co mu powiedzieć? — zapytał Mati.
— Że go ominie kolejka — odpowiedział Byku z
cynicznym śmiechem. — Dziś raczej nie zarucha.
Wreszcie na parkingu przed szkołą zatrzymał się niebieski
samochód, jeszcze mniejszy niż stary golf Kacpra. Wysiadł z niego mężczyzna w
dżinsach i szarej marynarce. Podszedł do bramy, przywitał się z nauczycielem.
Porozmawiał z nim i z córką, co chwilę kiwając głową. Na koniec cała czwórka
podeszła do samochodu. Mężczyzna włożył do bagażnika torby dziewcząt, pożegnał
się z nauczycielem. Na koniec otworzył tylne drzwi z obu stron samochodu i
kurtuazyjnym gestem zaprosił koleżankę córki do środka. Agnieszka nie
potrzebowała szczególnego zaproszenia. Odjechali. Nauczyciel zaś, wyjął z
kieszeni telefon. Postał kilka minut, wpatrując się w ekran. Potem wsiadł do
swojego auta i odjechał, nie zwróciwszy uwagi na pasażerów czarnego golfa.
Przez całą drogę do domu nie zauważył, że był śledzony.
— To nie glina. — Byku podsumował wyniki obserwacji.
— Wracamy do lasku.
— A co z Agniechą? — zapytał Kacper, wciskając pedał
gazu.
— Damy jej trochę odpocząć. Tak na wszelki wypadek. Niech
zatęskni.
— Jesteś pewien, że nikomu nie powie?
— Jak Mati nie zgwałci jej przyjaciółki. Mati,
słyszałeś? — Byku odwrócił się do tyłu. — Ani się waż dobierać do tej Karoliny.
Zostaw dziewuszkę bratu.
— Już za późno — mruknął chłopak z tylnego siedzenia.
— Co?!
— Nic. Tylko coś im się nie jarzy ostatnio.
7. Wieczorne rozmowy
Obecność koleżanki faktycznie uchroniła Agnieszkę od
zalewu niewygodnych pytań. Temat omdlenia właściwie nie zaistniał podczas obiadu.
Z jednym wyjątkiem, kiedy wyszła do toalety. Wtedy ojciec Agnieszki, ściszając
głos, zadał pytanie Kasi, żeby jeszcze raz usłyszeć o przebiegu akcji
reanimacyjnej w sali gimnastycznej i zarazem wtajemniczyć żonę. Kasia
powtórzyła swoją opowieść o tym, jak zobaczyła Agnieszkę na materacu i
asystowała wuefiście, gdy ten cucił nieboraczkę. I że odzyskawszy świadomość,
Agnieszka czuła się doskonale. Że w pokoju nauczycielskim żartowała nawet i w
żaden sposób nie zdradzała objawów osłabienia.
— Pan Torbacki bardzo nam pomógł — powiedziała o
wuefiście. — Dał nam wody i cały czas rozmawiał. I w ogóle.
— Pan nauczyciel? — spytała mama Agnieszki.
— Tak. Mówiłam, że odprowadzę Agę do domu, ale się
uparł, żeby zawołać rodziców. Bo szkoła odpowiada za uczniów i taki jest
regulamin.
— Torbacki... Czy to ten, co ma przezwisko Kangur?
— No, tak. Panie wie?
— Wiem. Ludzie różne rzeczy mówią... A się okazuje,
że to całkiem odpowiedzialny człowiek. Prawda, kochanie? — Mama Agnieszki
zwróciła się do męża.
— Nie wiem, co tam plotkują mamuśki po zebraniach. Jak
dla mnie, to całkiem rzeczowy facet. Młodzieży się trzeba zapytać, bo co my tam
możemy wiedzieć.
— Właśnie mamy okazję, żeby zapytać. Przypomnisz
mi, jak masz na imię? — mama Agnieszki zwróciła się do Kasi. — Przepraszam, ale
w tym całym stresie...
— Kasia — odpowiedział jej mąż, wyprzedzając
koleżankę córki.
— Ach, prawda. Kasia. Powiesz nam, jaki jest pan...
— Torbacki — pomogła Kasia.
— Tak, jaki jest pan Torbacki na lekcjach? Czy
dobrze traktuje uczniów? Zachowuje się odpowiednio?
— No, tak. Tylko wymaga dużo. I każe zaliczać wszystkie
ćwiczenia. Straszy jedynkami. Udaje surowego. Ale potem stopnie daje dobre. Nie
no, jest okey. Najważniejsze, że nie krzyczy i się na nikim nie wyżywa.
— I nie wolałabyś, żeby wuef miała z wami kobieta? —
zapytała ostrożnie mama Agnieszki, zerkając przy tym na męża. Jakby się pytała,
czy sformułowała myśl odpowiednio.
— Nie — odpowiedziała Kasia zdecydowanie, też
patrząc na tatę Agnieszki. I przykrywając zakłopotanie maską wieloznacznego
uśmiechu. — Nauczycielki u nas tylko krzyczą i wyzywają. A pan Torbacki jest
spoko. Przynajmniej dla dziewczyn.
— A dla chłopców?
— To potrafi ostro reagować — zaśmiała się Kasia. —
Jak któryś za mocno podskoczy.
Kiedy Agnieszka wróciła do stołu, temat jej zasłabnięcia
był już nieaktualny.
— Kto podskoczy? — zapytała, wchodząc do kuchni.
— Chłopaki. Pamiętasz, jak pan Torbacki warknął na
Adama? — odpowiedziała Kasia.
— No, pamiętam — potwierdziła Agnieszka, nie do
końca przekonana, że wie, co właściwie powinna w tej chwili pamiętać i czy to w
ogóle jest odpowiedni temat do rozmów z jej rodzicami. Z innymi być może tak,
ale co do swoich rodziców miała wątpliwości.
— A co się stało? — zapytała mama Agnieszki.
— Adam, taki, jak by to powiedzieć, łobuzek, co lubi
zaczepiać dziewczyny, przeszedł na naszą połowę sali i próbował z nami biegać —
odpowiedziała Kasia, informując o prawdziwym zdarzeniu, ale niekoniecznie
takim, które warto by było zapamiętać.
Zresztą wuefista wcale nie był konsekwentny. Na ciche
flirty podczas lekcji przymykał oko. Także wtedy, kiedy Adam pozwolił sobie na
nieprzyzwoite zaczepki względem Kasi, nauczyciel nie zareagował. A powinien.
— Pan Torbacki kazał mu wrócić do swojej grupy? — do
wymiany zdań włączył się tata Agnieszki, z wyraźną aprobatą dla reakcji
nauczyciela.
— Tak. Ale tak mu to powiedział, że Adam nie
wiedział, gdzie ma się schować ze wstydu — odpowiedziała Kasia.
— I bardzo dobrze — pochwalił na głos tata
uczennicy.
Prawdziwe myśli wolał zachować dla siebie. Że samiec alfa
zwyczajnie przegonił młodą konkurencję, wykorzystując korzystną dla siebie
pozycję w hierarchii. Mądrość życiowa polega między innymi na tym, żeby nie zawsze
mówić dokładnie to, co się myśli.
Nie odezwał się więc też ani słowem, gdy koleżanka córki
zdjęła sweter, zostając w skąpej bluzce na ramiączkach. Zamiast komentować
cokolwiek, wolał ukradkiem pozerkać w dekolt nastolatki. Jak tylko żona wstała
od stołu, przepraszając, że ma jeszcze coś do zrobienia w ogródku, wstał i on.
Wyjął z szafki nowy karton soku i proponując go dziewczętom, stanął obok Kasi
dokładnie tak, by patrząc z góry, móc obejrzeć stanik. Biały, z cienkiego
materiału, z małą kokardką między miseczkami.
— Tato! — stęknęła Agnieszka, zorientowawszy się,
gdzie kieruje wzrok jej ojciec. I że robi to z premedytacją.
— Tak, Agniesiu? — zareagował zaskoczony, jak suseł
wybudzony z letargu.
— A, nic. Coś mi się przywidziało — odpowiedziała
córka bez zastanowienia. Szybko uspokajając nerwy. — Nie zapytałeś, czy Kasia
lubi sok porzeczkowy. Nie każdy lubi.
„Taki sam drań jak wszyscy”, oceniła postępek ojca. I błyskawicznie
się oswoiła z tą myślą, odzyskując spokój.
— Lubię — potwierdziła Kasia, dziękując podstępnemu
mężczyźnie szerokim uśmiechem.
— Bardzo proszę. Tobie też nalać, Agniesiu?
— Nalać. Jasne, tato.
— To mówicie, że pan Torbacki jest dobrym
nauczycielem? — Z braku lepszego pomysłu ojciec Agnieszki wrócił do omówionego
już tematu.
— Jest super! — potwierdziła Kasia.
A córka, śmiejąc się w duszy, poprosiła:
— Usiądź, tato.
— Od dawna się przyjaźnicie? — zapytał, zająwszy
posłusznie miejsce przy stole.
— No, już jakiś czas, prawda Kasiu? — odpowiedziała
Agnieszka.
— Aha. Jakoś tak od ferii.
— A ja o niczym nie wiem — westchnął rodzic. — To
może od teraz będziesz częściej zapraszać Kasię do nas? — zaproponował córce.
— Jeśli się zgodzi.
— Chętnie. Ale Agnieszka też będzie mogła
przychodzić do mnie?
— Nie widzę przeszkód.
— Super. Moi rodzice jeszcze nie wiedzą, że dzisiaj
później wrócę do domu.
— Powinnaś do nich zadzwonić — powiedział ojciec
Agnieszki. — Jeśli wolisz, mogę ja zadzwonić, jak mi dasz numer.
— Naprawdę? Dziękuję.
— Tato, a odwieziesz Kasię do domu? Żeby nie musiała
iść taki kawał sama wieczorem. — zapytała Agnieszka. Po tym, co zobaczyła,
mogła być pewną, że ojciec nie odmówi. A nie chciała wystawiać przyjaciółki na
ryzyko spotkania z gangiem Byka.
— Oczywiście, odwiozę.
Niedługo potem dziewczyny udały się do pokoju Agnieszki.
Jak to przyjaciółki, miały sporo spraw do omówienia. W cztery oczy. Leżąc
wygodnie na tapczanie.
— Aga, nie przesadziłyśmy dzisiaj?
— Nie. A w czym?
— Z Kangurem.
— Nie wiem. — Agnieszka pogrążyła się w myślach. —
Żałujesz?
— Nie. A ty?
— Też nie — odpowiedziała prawie nieobecna.
Gdyby jakimś cudem czas cofnął się o kilka godzin, nie
kucnęłaby przed nauczycielem i nie zrobiła mu loda. Przynajmniej nie bez
wyraźnego nalegania z jego strony. Ale nie była gotowa przyznać się do błędu.
Zresztą czy to był błąd, też by nie umiała jednoznacznie ocenić. W końcu,
wspólnie z Kasią, sprawiła radość lubianemu mężczyźnie, nie doznając przy tym
żadnego dyskomfortu. A wręcz przeciwnie.
— Ale był podniecony! — Kasia w końcu musiała dać
ujście emocjom. I zacząć je sobie powoli uświadamiać.
— To się nazywa erekcja — odpowiedziała spokojnie
Agnieszka.
— Tak, wiem. Ale jaka!
— Podobasz mu się. Od dawna.
— Nie tak bardzo jak ty! Aga, właściwie jak to się
stało? Dlaczego zaczęłaś?
— Ja? To ty pierwsza zdjęłaś stanik. — Agnieszka
wolała umniejszyć swoją rolę.
— Ja?
— Ty.
— Jesteś pewna?
— Jestem pewna.
— Mnie się wydawało, że to ty się zaczęłaś rozbierać
pierwsza.
— To byłaś ty, Kasiu! Ja się dołączyłam, dopiero jak
pokazałaś cycki.
— Sama nie wiem. To się działo tak szybko.
— Poniosło nas — podsumowała Agnieszka z namysłem.
— Tak. Ale nie żałuję. Jejku, ale był twardy! Jak z
kości.
Agnieszka odpowiedziała, twierdząco kiwając głową:
— Męski.
— Nie wiedziałam, że to może tak podniecać. Jak
myślisz, uda nam się to powtórzyć?
— Zobaczymy. — Agnieszka pobłażliwie wzruszyła
ramionami. Nie miała odwagi bardziej zdecydowanie wyrazić wątpliwości.
Entuzjazm Kasi zdawał się być nie do ostudzenia.
— Pyta się, jak się czujesz — powiedziała Kasia,
przeczytawszy nowe wiadomości w telefonie. — Chodź, wyślemy mu focię.
— Okey — zgodziła się Agnieszka. Tylko po to, by za
chwilę żałować pochopnej decyzji.
Kasia bez najmniejszego wahania zdjęła top i stanik.
— No, dawaj! Zrobimy selfika — ponagliła koleżankę.
Nie było już odwrotu. Słowo się rzekło, mężczyzna miał
dostać podwójną niespodziankę.
Dostał w kilku egzemplarzach:
— Które zdjęcie mu wysłać? — zapytała Kasia,
przełączając telefon w tryb przeglądu fotografii.
— Wszystkie — odpowiedziała Agnieszka. — Tylko
skasuj je potem, dobrze? Żeby przypadkiem ktoś na nie nie trafił w twoim
telefonie.
— Kto?
— Nie wiem. Twój brat, czy ktokolwiek. Skasujesz?
— Okey. Ale potem. Ty ich nie chcesz?
— Nie. Ja wiem, jak wyglądam — odpowiedziała
Agnieszka z uśmiechem.
Na odpowiedź nie
musiały długo czekać.
— Jesteście cudowne. Szalone, piękne. Chciałbym was
teraz całować. Pieścić brzuszki i nóżki. Czuć wasze języczki — pisał
nauczyciel. — Jesteście teraz golutkie?
— Prawie — odpisała Kasia. — Aga już założyła
T-shirt.
— A ty?
— Mnie też każe się ubrać. Całujemy! — Kasia, posłuszna
prośbie przyjaciółki, skończyła internetową konwersację.
Szczęśliwa, śmiejąc się na cały głos, założyła bluzkę.
Stanik beztrosko wrzuciła do plecaka.
— Już nie jesteśmy w szkole — skomentowała, wciąż
jeszcze chichocząc.
— A gdzie masz swój sweter? — spytała Agnieszka.
— Chyba w kuchni został. Na krześle.
— Zejdę, ci go przyniosę.
— Poczekaj. Przecież nie zginie.
Sweter nie zginął. Ale, czego Agnieszka się nie
spodziewała, niedługo potem do drzwi zapukał tata. Przyniósł sok i herbatniki w
nagłym porywie rodzicielskiej nadopiekuńczości.
Agnieszka od razu zgadła, co na pewno nie umknie uwadze
jej taty. Roześmiała się panicznie.
— Tato, dziękuję! — zawołała i wybiegła z pokoju. Do
łazienki.
Nie chciała widzieć, jak ojciec zapuszcza żurawia pod
bluzkę jej koleżanki. I jak nabiera podejrzeń.
Co do ostatniej kwestii, Agnieszka nie miała racji.
Ojciec ani myślał o cokolwiek jej podejrzewać. Ucieszył się z drobniej zmiany w
ubiorze Kasi tak bardzo, że o niczym właściwie i nie pomyślał.
— Co jej się stało? — zapytał o zachowanie córki.
— Nie wiem. — Kasia wzruszyła ramionami.
Zobaczyła błysk w oczach mężczyzny i też zrozumiała, że
jej odkryty dekolt może przyciągać uwagę. Poczuła pieczenie policzków.
— Rozmawiałem z twoją mamą — odezwał się ojciec
Agnieszki. — Wie, gdzie jesteś i że ci nic nie grozi. Możemy jechać w dowolnej
chwili.
— Dziękuję — wydukała Kasia. Śledziła coraz bardziej
natrętny wzrok swojego rozmówcy i czuła, że jest już całkiem czerwona na buzi.
Siedziała na tapczanie jak sparaliżowana. Wiedząc, że nic nie może zmienić. —
Proszę pana — odezwała się po paru sekundach nieznośnej ciszy, mimowolnie
pochylając się do przodu.
— Co, Kasiu? — zapytał łagodnie ojciec przyjaciółki,
już bez najmniejszego skrępowania zanurzając wzrok pod bluzkę nastolatki.
Zamiast białej bawełny widział jeszcze bielsze piersi z
niedużymi sutkami. I starał się zapamiętać ten nieoczekiwany, dostępny tylko
przez krótką chwilę, zakazany widok.
— A, już zapomniałam, co chciałam powiedzieć.
— Hm. To ja powiem — ojciec Agnieszki ściszył głos —
że Agnieszka ma piękną koleżankę.
— O, dziękuję — odpowiedziała Kasia bez
zastanowienia.
Spostrzegłszy, że jej ciało pochyla się jeszcze głębiej,
powiększając i tak już szeroką szczelinę między ciałem a bluzką, ostrożnie
wyprostowała plecy. W ten sposób pokaz biustu dobiegł końca.
— Tak więc, Kasiu, w dowolnej chwili możemy jechać.
Jak omówicie z Agniesią wszystkie tajemnice — powtórzył ojciec Agnieszki, jak
gdyby wcale nie stało się nic niezwyczajnego. Na koniec jednak zrobił rzecz, o
jaką sam siebie by nie podejrzewał. Dotknął ramienia nastolatki, wsunął palec pod
ramiączko i powiedział: — Coś ci się zsunęło. — Potem szybkim ruchem
poprowadził palec wzdłuż ramiączka w dół i zahaczywszy za krawędź bluzki, na
chwilę szeroko odsłonił piersi. Z sercem pod gardłem pomyślał z satysfakcją, że
ten szkolny trick nadal działa. — Trzeba poprawić.
— Aha. Przepraszam — odpowiedziała zdezorientowana
nastolatka. — To ja chyba niedługo będę musiała jechać. Tylko poczekam, aż Aga
wróci.
— Nie musicie się spieszyć. Poczekam — zapewnił zadowolony
z siebie ojciec Agnieszki, ukłonił się, posłał szeroki uśmiech i wyszedł,
zostawiając Kasię samą z jej myślami.
Dopiero gdy zniknął za drzwiami, odważyła się przyjrzeć
swojemu ubraniu. Zrobiła eksperyment. Usiadła w takiej samej pozie jak na
początku dopiero co zakończonej rozmowy. Pochyliła tułów do przodu i oceniła
własnymi oczami, co dokładnie widział przed sobą tata Agnieszki. Co wywołało
rozbłysk radości na jego twarzy. I roześmiała się histerycznie. Jakby
specjalnie chciała kogoś uraczyć pozornie przypadkowym widokiem na piersi, na
pewno nie dała by rady zrobić tego tak dobrze, jak wyszło samo i wbrew jej
woli. „Chyba naprawdę jestem ładna, skoro się tak na mnie gapią”, mogłaby
zapisać w pamiętniku, gdyby takowy prowadziła.
— Aga, właściwie to co faceci widzą w naszych
biustach? — zadała retoryczne pytanie, gdy przyjaciółka znowu usiadła obok na
tapczanie.
— Pewnie to samo, co my w ich penisach — padła
rezolutna odpowiedź. — Dlaczego akurat teraz pytasz?
— Tak jakoś — odpowiedziała Kasia wymijająco. — A co
masz na myśli? Wiesz co, tylko jednego dotąd widziałam.
Agnieszkę zmroziło. Momentalnie poczerniało przed oczami.
Chciałaby móc powiedzieć to samo o liczbie poznanych męskich członków, ale
byłoby to kłamstwem.
Musiała natychmiast wziąć się w garść. Udać, że nic się
nie stało.
— Faceci nie mają cycków — powiedziała, walcząc z
powiekami, żeby się nie zamknęły — to zazdroszczą. Poza tym wiedzą, że są
wrażliwe na dotyk.
Roześmiały się obie. Kasia beztrosko, Agnieszka jakby z
filozoficznym namysłem.
— Ale jesteśmy zboczone! Mogłabym teraz, wiesz co? —
zawołała Kasia z przejęciem.
— Co?
— A, lepiej nie powiem... Zrobić komuś, no wiesz...
— Nie wiem.
— Oj wiesz. Nawet... — Kasia zawiesiła głos. W
przebłysku świadomości poczuła, że nie powinna zakończyć zdania dosłownie tak,
jak je pomyślała. Igor Romański, jak się przedstawił tata Agnieszki, podając
rękę Kangurowi, to bądź co bądź tata Agnieszki. — Nawet Adamowi.
— Adamowi?
— No. Karolina na pewno mu to robi. Jak myślisz?
— Nie wiem. Nie rozmawiam z nią o tym.
— Albo daje mu cipki. Jak myślisz, Aga? Często mają
seksik?
— Nie mam pojęcia. Kaśku!
— Przepraszam. Wiem, że dziś jestem wyjątkowo
głupia.
— Pewnie masz powód — zażartowała Agnieszka.
Zmęczenie coraz dobitniej dawało się jej we znaki. Ale jeszcze starczyło jej
sił, wykrzesać trochę życzliwości.
— Yhy. Mogę dotknąć? — spytała Kasia, zbliżając rękę
do T-shirtu koleżanki.
— Słucham? — Agnieszka otworzyła szeroko oczy.
— Chcę sprawdzić, co oni właściwie czują, jak nas
obmacują. Mogę?
— Możesz.
— Ty też możesz — powiedziała Kasia i przystąpiła do
ugniatania piersi koleżanki. — Miękkie. Ciekawe, że ich to podnieca.
— No — zgodziła się właścicielka miękkiego biustu. —
bo wiedzą, że to lubimy.
— Dlaczego właściwie? Samo w sobie dotykanie jest w
sumie obojętne. Może być miłe, tak jak ty teraz robisz — Kasia postanowiła
docenić muskanie sutka opuszkami palców zafundowane przez koleżankę. — ale...
nie wiem jak to powiedzieć...
— Z chłopakiem jest inaczej — pomogła Agnieszka.
— Bardziej tajemniczo — Kasia dobrała odpowiednie
słowa. — Jakoś fajniej.
— Podniecająco?
— Yhy. Dlaczego?
— Bo wiemy, że ich też to podnieca.
— Właśnie — zaśmiała się Kasia. — No i kręcimy się w
kółko.
Z jednej strony Agnieszka czuła się szczęśliwa. Wreszcie
miała prawdziwą przyjaciółkę, gotową dzielić się najbardziej osobistymi
przemyśleniami i wspólnie poznawać życie. Czy też wreszcie miała poczucie, że
ktoś widzi w niej przyjaciółkę. Bo sama nie była jeszcze gotowa zwierzyć się ze
wszystkiego. Z drugiej strony chciała, żeby dzień już się skończył.
Potrzebowała spokoju.
Ale dzień jeszcze nie chciał się kończyć.
Najpierw Kasia wymyśliła jeszcze jeden eksperyment. Uniosła
T-shirt Agnieszki i zaczęła muskać językiem prawy sutek.
— Łaskocze? — spytała.
— Trochę. Przyjemnie łaskocze, ale już przestań.
— Jeszcze z drugiej strony.
Następnie, w przerwie między prawą piersią a lewą, zadała
chyba najbardziej niewygodne pytanie, jakie można było tylko wymyślić. Zaczęła
prawie niewinnie:
— Aga, robiłaś to Markowi, jak z nim chodziłaś?
— Czy co robiłam?
— No, lodzika.
— Nie. Nawet się nie całowaliśmy. To nie było
prawdziwe chodzenie — odpowiedziała Agnieszka zgodnie z prawdą.
I wreszcie padło kardynalne pytanie:
— To komu robiłaś? — po którym Agnieszka najchętniej
schowałaby się głęboko pod ziemię.
— E... — nie wiedziała jak skłamać.
— Znam go? Jak ma na imię? Mnie chyba możesz
powiedzieć.
— Kacper — Agnieszka, nie widząc lepszego wyjścia,
zdradziła jedno imię.
— O! — ucieszyła się Kasia, naiwnie jak małe
dziecko. — Ile ma lat?
— Dwadzieścia jeden — zmyśliła Agnieszka. Pamiętała,
że Kacper z bandy Byka obchodził urodziny w maju, ale które to były urodziny,
nie mogła sobie przypomnieć. Być może nikt jej tego wtedy nie powiedział. Może
w ogóle wszystkie gadki o urodzinach, zaczynając od Arka-Gucia, pierwszego
chłopaka, któremu została zmuszona pokazać piersi, była zwykłą ściemą.
— O, to jak mój brat cioteczny! — Kasia wyjawiła
przyczynę zadowolenia.
A Agnieszka struchlała.
— Twój brat cioteczny ma na imię Kacper? — spytała
drżącym głosem.
— Aha!
— Mieszka w Małogrodzie?
— Już nie. Wyjechał na studia do Wrocławia. A co,
chcesz go poznać?
Agnieszka nie wiedziała jak odpowiedzieć. Małogród to
mała mieścina, a Kacper dość rzadkie imię. Bała się, że jej stręczyciel i brat
cioteczny Kasi okaże się tą samą osobą.
— Niekoniecznie — mruknęła.
— Chodź, zobaczysz. —Kasia, nie czekając na reakcję
Agnieszki, zanurkowała w swojej torebce. Wyciągnęła telefon i po minucie
szukania w katalogu, pokazała zdjęcie. — To on.
Na zdjęciu były dwie osoby. Szczupły, raczej niewysoki
blondyn w koszuli w niebiesko-białą kratę i jeszcze chudsza dziewczyna z
jeszcze jaśniejszymi włosami — Kasia. W czarnym T-shircie z rysunkiem kociej
głowy. Siedziała na kolanach blondyna, obejmując go jedną ręką za szyję. Miała
roześmianą minę. Kacper był skupiony. Najwyraźniej to on trzymał aparat.
Najważniejsze dla Agnieszki było jednak to, że
dwudziestolatek ze zdjęcia nie przypominał koszykarza z bandy Byka. Kamień
spadł jej z serca.
— Fajne selfie — pochwaliła.
— To mój najfajniejszy brat cioteczny. Bardzo go
lubię — powiedziała Kasia w taki sposób, jakby zdradzała najgłębiej skrywany
sekret.
— Przystojny — uśmiechnęła się Agnieszka.
— Aha. Głaskał mnie tutaj — powiedziała Kasia szeptem,
pokazując palcem na klatkę piersiową. — Ale nie mów nikomu.
— Brat cioteczny? — Agnieszka otworzyła szeroko oczy
ze zdumienia. — Kiedy?
— Pierwszy raz w wakacje. A to zdjęcie jest z Lanego
Poniedziałku.
— A nie mówiłaś przypadkiem, że jesteś zakochana w
koledze brata? W Bartku?
— To co innego... Pokażesz mi swojego Kacpra? —
Kasia zadała ostatnie z niewygodnych pytań.
— Nie mogę.
— Dlaczego? Nie wstydź się.
— Naprawdę nie mogę. Nie mam jego zdjęcia.
— A Facebook, Insta? Muszą gdzieś być jego zdjęcia.
— Kasiu, proszę. Nie chcę o tym mówić —
odpowiedziała Agnieszka. Spokojnie i szczerze.
— Dobrze. Nie chciałam nic złego.
— Wiem. Po prostu nie mogę. I wiesz co? Fajnie, że
jesteś. Bez ciebie nie dałabym dzisiaj rady.
— Jejku, dziękuję! — Wzruszona Kasia nagle rzuciła
się Agnieszce na szyję. Objęła z całej siły. — Naprawdę tak myślisz? Jeszcze
nikt mi czegoś takiego nie powiedział. A w ogóle, to ty mi tyle pomogłaś, że i
tak ci się nie odwdzięczę. Ciągle było: Płastuga to, Płastuga tamto”, a odkąd
się przyjaźnimy już tego nie słyszę.
— Mnie też denerwowało, jak tak o tobie mówili —
przyznała Agnieszka i również z całej siły uściskała koleżankę. — W podstawówce
traktowali mnie jak powietrze, więc wiem coś o tym.
— Ojej, powiedziałam twojemu tacie, że zaraz będę
musiała jechać, a już to siedzimy z pół godziny — Kasia przerwała uściski tak
samo nagle, jak je zaczęła.
— Haha, tobie wybaczy — odpowiedziała Agnieszka,
wymownie poprawiając Kasi nieco zsunięte ramiączko bluzki. — Polubił cię. —
Poczuła ulgę, że zaraz zostanie sama. Że w końcu odpocznie.
— Tak myślisz? — Kasia zrobiła niewinną minę. —
Fajnego masz tatę.
— Naprawdę tak myślisz? — Agnieszka powtórzyła słowa
przyjaciółki.
— Tak.
I w tym momencie z klatki schodowej doszedł odgłos
czyichś kroków. Ktoś zapukał.
— Proszę — odpowiedziała Agnieszka.
— Cześć. Twój tata powiedział, że tu jesteście. Mogę
wejść? — przywitała się dawno nie widziana w tym domu Karolina.
Dzień naprawdę nie chciał się jeszcze skończyć.
— Zerwałam z Adamem — powiedziała dawna przyjaciółka
ku zaskoczeniu Agnieszki i Kasi.
— Dlaczego? — Obie dziewczyny udały zaskoczenie.
Wcale nieprzekonująco.
— Jego brat się do mnie dobierał. A Adam się nawet
nie zdziwił — wyjaśniła Karolina.
Powiedziała, jak pewnym razem całowała się z Adamem w
jego pokoju. Mati, brat chłopaka, zaszedł ją od tyłu i najpierw zaczął macać po
pupie, a potem złapał ją za piersi. Niby na żarty.
Innym razem, przycisnął ją do ściany i wsunął rękę pod
bluzkę. Obmacał przez stanik, komentując na głos swoje wrażenia. Adam,
zobaczywszy co się dzieje, zamiast przeszkodzić bratu, zaczął się przyglądać z
głupkowatym uśmiechem.
Za trzecim razem, kiedy we dwóch, śmiejąc się, na siłę
rozebrali ją do pasa i porobili zdjęcia, postanowiła z tym skończyć.
— I co zrobiłaś? — spytała Agnieszka coraz bardziej
zaniepokojona.
— Ukradłam mu telefon — odpowiedziała, jak gdyby to
była rzecz całkiem oczywista. — Dlatego do ciebie przyszłam.
— Ale jak?
— Nie wiem, czy to istotne — zawahała się Karolina.
Ale powiedziała: — Byłam dziś u Adama. Po szkole. No i poczekałam, aż przyjdzie
Mati. Długo nie przychodził, ale w końcu się zjawił. Powiedziałam do Adama, żeby
nie wychodził z pokoju, i poszłam do Matiego.
— I co? Jak ci się udało ukraść telefon?
— Oj, normalnie. Pokazałam cycki i powiedziałam, żeby
zrobił zdjęcia. Tylko pod warunkiem, żeby Adam nie wiedział. No to zrobił.
Pokazał mi, jak wyszły. — opowiedziała Karolina na jednym wydechu. — Stanęłam
jeszcze raz w innej pozie. A potem powiedziałam, żeby poszedł do pokoju Adama,
a ja za chwilę do nich przyjdę porozmawiać. — Popatrzyła na zdziwione buzie
koleżanek i dokończyła opowieść: — Udałam, że idę do łazienki, a tak naprawdę
wróciłam na palcach do pokoju Matiego. Na szczęście nic nie podejrzewał.
Zabrałam telefon z biurka i już.
— I uciekłaś? Nie gonili cię? — zdziwiła się
Agnieszka.
— Nie. Taka głupia nie byłam. Wiadomo, że by mnie
zaraz złapali.
— To co zrobiłaś? — zapytała Kasia.
— Weszłam do pokoju Adama i powiedziałam mu, że z
nami koniec. Że nigdy więcej do niego nie przyjdę. Dopiero wtedy wyszłam na
korytarz. I zeszłam ze schodów całkiem spokojnie. Żeby niczego nie
podejrzewali. A telefon Matiego sobie siedział w spodniach — pochwaliła się. —
Dopiero jak odeszłam od bloku, tak że nie mogli mnie widzieć, zaczęłam uciekać.
Biegiem. No i jestem.
— I co teraz zrobisz z tym telefonem? — zapytała
Kasia.
— No, właśnie po to przyszłam — odpowiedziała
podstępna złodziejka. Zwracając się do Agnieszki, wyciągnęła telefon z kieszeni
i poprosiła: — Przechowasz? Nie chcę go mieć przy sobie. Żeby mnie nie korciło
poprzeglądać fotek.
— No, mogę — z wahaniem zgodziła sie Agnieszka.
— Dzięki, Aga. Jak chcesz, możesz potem przejrzeć,
albo wykasować. — powiedziała Karolina. O tym, że wśród zdjęć zgromadzonych
przez Matiego znalazły się też fotografie jej koleżanki, wolała nie mówić w
obecności osoby trzeciej. Aż tak bardzo nie ufała Kasi.
Powiedziała za to, że już wie, że Kasia zostanie
odwieziona do domu. Spytała, czy też może się zabrać.
— To nic, że to tylko dwa domy. Muszę powiedzieć
rodzicom, że cały czas byłam z tobą. Mogę? Aga? Jak wysiądę z waszego
samochodu, to mi bardziej uwierzą.
— Ale jesteś przebiegła — Agnieszka z uznaniem
pokręciła głową. Okazywało się, że od tej strony jeszcze nie znała swojej
dawnej przyjaciółki.
Także Kasia przysłuchiwała się rozmowie z coraz większym
podziwem.
— Adam to dupek. Dobrze, że go kopnęłaś w dupkę —
powiedziała.
Pozostało jeszcze wyjaśnić tacie Agnieszki, że plany się
trochę zmieniły.
— A opłaca ci się w ogóle wsiadać do samochodu, żeby
przejechać tych trzydzieści metrów? — zapytał, ale bez podejrzliwości. Tylko z
chęci rozmowy.
— Opłaca. Wtedy rodzice mi bardziej uwierzą, że nie
łaziłam nigdzie sama po szkole, tylko że byłam z Agą.
— A byłaś?
— Nie.
— No, dobrze. Skoro nie oszukujesz, możemy cię
podwieźć. — Tata Agnieszki, mrugając okiem, wyraził zgodę.
Potem dowiedział się od Kasi niektórych szczegółów. Że
Karolina miała chłopaka i że z nim zerwała. O własnej córce, że kilka miesięcy
wcześniej była zakochana w koledze z klasy. Być może myśli o nim nadal, a może
już jej przeszło. Kasia udała, że nic więcej nie wie. Na pytanie, czy sama ma
chłopaka, odpowiedziała przekornie:
— Nie. I nigdy nie miałam. Ale całować się umiem.
— Ach, ta dzisiejsza młodzież! — westchnął głośno,
żartobliwie kwitując tę odpowiedź nastolatki.
Na koniec obiecał, że jak Kasia następnym razem zechce
odwiedzić jego córkę, o ile tylko będzie mógł, przyjedzie po nią do miasta
samochodem.
Agnieszka tymczasem już spała. Swoje zdjęcia zrobione w
furgonetce Byka miała odnaleźć dopiero nazajutrz. Nawet nie z samego rana, lecz
dopiero po powrocie ze szkoły. Mogła więc spokojnie śnić nocne sny o
niespokojnych facetach.
8. Była komórka i nie ma komórki
Dwa dni przeszły bez znaczących wydarzeń.
Agnieszka, pewna, że Karolina widziała jej rozbierane i
jeszcze bardziej kompromitujące zdjęcia, była wdzięczna, że koleżanka
dyskretnie o nic nie pyta.
Karolina, która uciekając przed możliwą pogonią Adama i
Matiego, zdążyła kątem oka zobaczyć de facto tylko dwa zdjęcia z Agnieszką, i
wcale nie najbardziej rozebrane, była przekonana, że oddawszy koleżance komórkę,
zrobiła wszystko, co do niej należało. A że nie pałała też przesadnie wielką
chęcią opowiadać powtórnie o swoich własnych przejściach z szubrawymi braćmi,
nie poruszała w ogóle tematu bohatersko skradzionego telefonu.
Także Kasia wolała nie przypominać ostatnich wydarzeń.
Potrzebowała spokoju, żeby zdarzenia i emocje jako tako poukładały się w
głowie. Do wuefisty udała się tylko raz, na przerwie, ale bez Agnieszki. Po
całusa, umówionego w trakcie internetowej korespondencji.
— Powiesz Adze, że do mnie przyszłaś? — zapytał,
przypierając dziewczynę do ściany.
— Pewnie powiem, ale nie dzisiaj.
O tym, że Karolina zerwała z Adamem, oczywiście też
wiedział. Wszyscy wiedzieli. Nieczęsto się bowiem zdarza usłyszeć, jak
dziewczyna krzyczy do kolegi, nazywając go zboczeńcem i grożąc skargą u
dyrektora szkoły, gdyby chłopak próbował się do niej zbliżyć.
— Co o tym sądzisz? — zapytał wuefista.
— Za późno go pogoniła — odpowiedziała Kasia. — Adam
mnie też próbował molestować, ale nie chciałam się z nim zadawać.
— Nie jest w twoim typie?
— Nie.
— A kto jest? — zapytał nauczyciel, kładąc dłoń na
piersi nastolatki
— Nie zna go pan — odpowiedziała i przyjęła
pocałunek.
— A ja jestem chociaż trochę? — Wuefista przygryzł
płatek ucha Kasi.
— Trochę tak.
— Ja też cię lubię.
— A Agę?
— Też. Obie jesteście fajne.
— A kto bardziej?
— Obie — roześmiał się nauczyciel. — Mam nadzieję,
że się spotkamy w wakacje parę razy. Możemy we troje.
— Jak się Aga zgodzi — zachichotała nastolatka.
Prześliznęła się pod ramieniem mężczyzny i stanąwszy przy drzwiach, wciąż z
figlarnym uśmiechem na twarzy, poprawiła pomiętą koszulkę i szorty. — Zaraz
będzie dzwonek. Sprawdzi pan, czy nikogo nie ma na korytarzu?
Z rumianą buzią podreptała na kolejną lekcję.
Kilka godzin później, wychodząc ze szkoły, już miała się
przyznać Agnieszce do sekretnego spotkania z panem Darkiem. Szukała tylko
odpowiednich słów, żeby zacząć mniej banalnie niż: „Byłam dziś u Kangura” abo
„przelizałam się z Kangurem”. Nie zdążyła jednak.
W pewnej chwili, zaraz po wyjściu z budynku, ale jeszcze
zanim doszły do bramy, Agnieszka złapała Kasię za nadgarstek. Obróciła się
tyłem do bramy i powiedziała konspiracyjnie:
— Tam jest brat Adama.
— Co? — Kasia nie zrozumiała od razu powagi
sytuacji.
— Brat Adama. Ten, co mu Karolina zwinęła telefon.
Nie pamiętasz?
— Aha. Znasz go?
— Trochę z widzenia — skłamała Agnieszka. — Chodź
przez boisko. — Pociągnąwszy przyjaciółkę za rękę, poprowadziła na chodnik
okalający szkołę.
Zadzwoniła do Karoliny. Ostrzegła przed
niebezpieczeństwem czyhającym przy głównej bramie. Przez internet wysłała
adres Kasi, kończąc wiadomość: „Spotkamy się przed klatką schodową”. Już będąc
na miejscu, zadzwoniła do taty z pytaniem, czy może zostać u koleżanki.
— Fajnego masz tatę — powiedziała Kasia. — Od mojego
bym tylko usłyszała, że zawracam głowę. A nie, mnie przyjedzie po pracy.
— Lubi cię. To dlatego — odpowiedziała Agnieszka z
przekąsem.
— Ostatnio coś wszyscy mnie lubią — zaśmiała się
Kasia, myśląc i o ojcu Agnieszki, i o wuefiście.
— Co masz na myśli?
— A, nic takiego. Że trudno się przyzwyczaić do
niebycia Płastugą.
Niemal równocześnie z Karoliną przed blokiem zjawił się
brat Kasi ze swoim kolegą. Nie pozostało nic innego, tylko przedstawić sobie
nawzajem wszystkich, którzy się jeszcze nie znali:
— To jest Bartek, mój brat, Janek, Karolina i
Agnieszka — wyliczyła Kasia.
Po czym wszyscy razem weszli na górę.
Obowiązki gospodarza domu wziął na siebie brat Kasi. Starszeństwo
zobowiązuje. Poza tym koleżanki siostry nie były ani brzydkie, ani nie patrzyło
im źle z oczu, więc nie miał powodu do narzekań z powodu niezapowiedzianej wizyty.
Przez pierwszych parę minut rozmowa nie kleiła się za
dobrze, brakowało śmiałości i wspólnych tematów. Ale kiedy spaghetti stanęło
gotowe na stole, momentalnie rozwiązały się języki.
— Powiedziałaś mu? — zapytała Kasia Karolinę,
wzbudzając ciekawość obu chłopców.
— Komu?
— Adamowi.
— Tak, powiedziałam. Że nie znalazłam żadnego
telefonu i żeby się w końcu odczepił — odpowiedziała Karolina, wzrokiem
posyłając w kierunku Kasi błyskawice niezadowolenia.
— Karolina zerwała z chłopakiem — wyjaśniła Kasia.
— Hm. To dobrze. Więc jesteś wolna — skomentował
natychmiast brat Kasi, zwracając się do nowej koleżanki. — Janek też jest
wolny. Przynieść krzesło dla ciebie, czy siądziesz mu na kolana? — zapytał,
można rzec, bezczelnie. Zaskakując i Janka, i Karolinę, i własną siostrę.
— Właściwie... Małą macie tę kuchnię — zastanowiła
się na głos nagabnięta. — Jak Janek nie powie, że jestem za ciężka, to... to
mogę.
Zachęcona przykładem koleżanki Agnieszka usiadła na
kolanach Bartka. Tylko Kasia została bez pary. Obserwując miny i spojrzenia
mogła sobie jedynie z zazdrością wyobrazić, co się działo w głowach
współbiesiadników i pod blatem stołu.
A działo się niemało. Panowie od razu, jak by się
zmówili, położyli dłonie na nogach koleżanek. Janek, skromniej, złapał Karolinę
za kolana. Bartek zaś swoją nastolatkę śmiało pogładził po pupie, wolno
przesuwając dłonie od bioder na uda.
— To mówicie, że Karolina rozstała się z chłopakiem.
A ty masz kogoś? — zapytał Bartek Agnieszkę.
— Nie — pokręciła głową.
— A ty? — zainteresował się Janek.
— Też nie — odpowiedziała Kasia. — A ty?
— Nie. Niestety.
— A ty? — zapytała Agnieszka, odwracając głowę.
— Ja też zerwałem z byłą. Już dawno — odpowiedział
Bartek i wsunął rękę głębiej pod spódniczkę Agnieszki. — Pokarmić cię? —
przypomniał o posiłku, odwracając uwagę swojej młodszej siostry siedzącej
naprzeciwko.
— Nie trzeba. Nie jestem małą dzidzią — zaśmiała się
Agnieszka i posłusznie chwyciła za sztućce i pochyliła się nad stołem.
Bartek przesunął dłoń jeszcze wyżej, testując odporność
koleżanki. Z zadowoleniem stwierdził, że zadrgała pod wpływem niespodziewanego
dotyku, ale nie zwarła kolan.
— To mówicie, że chodzicie do jednej klasy? — zagaił
Bartek ponownie. — Kaśka, dlaczego wcześniej nie zapraszałaś koleżanek? Masz
takie fajne koleżanki.
— I ładne — nieśmiało dodał Janek.
— A ja nie jestem ładna? Dobrze wiedzieć —
odpowiedziała Kasia, udając obrażoną.
— Wszystkie trzy jesteście ładne. Co nie, Bartek?
— No, powiedzmy.
— Jego nie słuchaj. Trudno żeby się zachwycał własną
siostrą.
— A ty się zachwycasz jego siostrą? — zaśmiała się
Karolina, czując palce chłopaka na swoich udach.
— Yhy — mruknął Janek. I dodał niewyraźnie, jak uczeń
nieprzygotowany do lekcji: — Zachwycam.
— A co ci się w niej podoba?
Janek popatrzył płochliwie na brata nastolatki. Nigdy nie
mówił kumplowi, że przychodzi między innymi po to, żeby przy okazji zamienić
spojrzenie i słowo z jego młodszą siostrą. Zobaczywszy, że Bartek, co prawda
słucha w napięciu, ale jeszcze bardziej niż opinią o Kasi interesuje się uchem
Agnieszki, trącając je nosem, Janek nabrał odwagi.
— Lubię, jak ma rozpuszczone włosy i jak narzeka na
lektury — odpowiedział. Bezwiednie pomasował udo Karoliny i dodał: — Jeszcze
lubię, jak się kłóci z Bartkiem i śpiewa pod prysznicem.
— Co?! — zawołała zdekonspirowana śpiewaczka.
— No tak. Słyszałem kiedyś. Masz ładny głos.
Naprawdę — odpowiedział Janek, bojąc się, że niechcący powiedział coś
niewłaściwego.
— Przeprowadź się do nas, to będziesz częściej
słuchać tego wycia — skomentował Bartek z braterskim sarkazmem. — A ty lubisz
śpiewać? — zwrócił się półgłosem do Agnieszki.
— Trochę. Ale tak jak Kasia, tylko jak jestem sama.
— Aha — odmruknął Bartek, chuchając do jej ucha.
Zastanawiał się, czy będzie wielką niestosownością, jeśli
podotyka koleżankę przez majtki.
Wtem Karolina zsunęła się z kolan Janka.
— Zamienimy się miejscami? — zaproponowała
Agnieszce, w zasadzie nie dając wyboru.
— Okey — odpowiedziała Agnieszka po sekundzie
namysły. A schodząc z kolan starszego kolegi, na moment położyła dłoń na jego
dłoni, przyciskając ją do uda.
— Fajnie się z tobą siedziało — powiedział Bartek z
zawadiackim uśmiechem.
— Aha, wygodnie — odpowiedziała Agnieszka, czując ze
wstydem, jak policzki zmieniają kolor na różowy. Zdradzając jej emocje, które
wolałaby jednak przeżywać w tajemnicy.
— Jesteś jeszcze dziewicą? — półszeptem zapytał
Bartek drugą koleżankę siostry, z której udami dane mu było się tego dnia
zapoznać.
— Yhy — Przytaknęła zaskoczona Karolina. — Jestem.
— Bartek, w ich wieku nie ma niedziewic — skarcił
kolegę Janek, ostrożnie macając nogi Agnieszki.
— Oj, byś się zdziwił — odpowiedział Bartek,
ukradkiem zerkając na siostrę w obawie przed jej reakcją.
Kasia też spojrzała na brata. Ze zdziwieniem w szeroko
otwartych oczach i buzi.
— Ja też jestem dziewicą — powiedziała, nie
czekając, aż ktoś skieruje pytanie konkretnie do niej.
— Ja też — powiedziała Agnieszka, rozglądając się
nerwowo, jakby nie była pewna, że to prawda.
— Dobrze wiedzieć — skomentował Bartek, oblizując
usta.
— A wy? — śmiejąc się, zapytała jego siostra.
Chłopcy popatrzyli po sobie. Wymienili porozumiewawcze
miny i wzruszenia raminami. Pierwszy odpowiedział Janek:
— Ja też. Jeszcze nie miałem dziewczyny — przyznał
takim tonem, jakby się czuł winnym.
— A ty? — zapytała Karolina, opierając głowę na
barku Bartka.
— Hm — mruknął, wzmagając stan niepewności.
Już miał powiedzieć, lecz nagle weszła mu w słowo
Agnieszka.
— To trochę niesprawiedliwe, że tylko my dwie
siedzimy na wygodnych kolanach, a ty cały czas sama na twardym krześle — zwróciła
się do Kasi. Nie zapomniała przecież opowiadań o tym, jaki ten Janek mądry,
przystojny i czego to ona nie zrobi, żeby powodził za nią oczami. Nie chciała
więc obsiadać kolan należących się najlepszej koleżance.
Dziewczyny zamieniły się miejscami. Kasia, siadając na
Janku, znacząco pisnęła, po czym posłała szeroki uśmiech do przyjaciółki —
podziękowanie.
— Ja też się już nasiedziałam na Bartku —
powiedziała Karolina, domyśliwszy się sensu ostatniej roszady. Zwolniła miejsce
Agnieszce.
Dopiero po tym przetasowaniu uwaga zebranych przy stole
skupiła się z powrotem na Bartku.
— No i? — Karolina powtórzyła pytanie. — Miałeś
powiedzieć, czy jesteś dziewicą.
— Nie jestem prawiczkiem — odpowiedział Bartek
spokojnie, ugniatając obydwie nogi Agnieszki tuż nad kolanami. — Miałem już
seks z dziewczyną.
— Jejku! Z kim?! — zawołała natychmiast jego
siostra. Wiedziała nawet o kilku sympatiach starszego brata. Ale że by się miał
z którąś z nich przespać, tego nie brała pod uwagę.
— Z Alicją. Dwa lata temu — odpowiedział Bartek
zupełnie niezażenowany. Ale też bez cienia podejrzenia, że się chwali.
— Z jaką Alicją?
— To ta studentka, co mi dawała korki z historii.
— Aha! — Kasia zamknęła sobie buzię ręką. Czegoś
takiego po bracie zupełnie się nie spodziewała.
— Było, minęło. Życie to niekończące się pasmo
porażek — skwitował temat już nie prawiczek, po czym dyskretnie wsunął dłoń pod
spódniczkę Agnieszki. — Prawda? — szepnął jej do ucha.
— Chyba tak — znów zaskoczona i onieśmielona
dziewczyna bez zastanowienia, a raczej chwilowo niebędąca w stanie się
zastanowić, przyznała mu rację.
Dosłownie dwie minuty później poczuła jego palce. Gdyby
nie bielizna, mogłaby powiedzieć, że czuje je w sobie.
Odruchowo złapała śmiałka za przedramię.
— Miałeś korki z jeszcze jakichś przedmiotów? —
spytała, próbując udać, że nic się nie dzieje pod stołem. Nawet skutecznie.
— Nie. Tylko raz z historii. A ty? — odwrócił
pytanie, nie przestając smyrać Agnieszki.
— Jeszcze nigdy nie miałam.
— Więc jesteś korkową dziewicą. Kasia też. A ty? — Bartek
zwrócił się do drugiej z koleżanek siostry.
— Miałam. Z matematyki.
— Z facetem czy babką?
— Z facetem.
— O! I nic więcej z nim nie było?
— Nie — roześmiała się Karolina. — Za stary był.
Miał chyba ze dwadzieścia lat.
— A, to rozumiem — pokiwał głową Bartek. Puścił oko
do Janka i siedzącej mu na kolanach Kasi, jednocześnie, i dodał: — Najlepsza
różnica wieku to cztery lata. Mówię wam.
— Gdzieś to już słyszałam — skomentowała to
Karolina, mając na myśli swoje niedawne przejścia z nicponiowatym starszym
bratem swojego chłopaka.
— Twój chłopak był starszy od ciebie o cztery lata?
— zapytał Bartek z ciekawości.
— Nie. Adam chodzi z nami do jednej klasy.
— No i właśnie dlatego ci się z nim nie udało.
Trzeba było poderwać starszego.
Tymczasem Agnieszka z coraz większym trudem zachowywała
spokój.
— Kasiu. Pokażesz mi, gdzie macie łazienkę? —
Wymyśliła, że w ten sposób zapewni sobie przerwę od intymnego obmacywania, żeby
choć trochę ostudzić kipiące emocje.
— Ja ci pokażę — odpowiedział Bartek. A Kasia ochoczo
pokiwała głową.
Wstając, Agnieszka kątem oka dojrzała, że spódniczka
przyjaciółki też była podwinięta. Janek wsunął pod nią co najmniej jedną rękę,
ale inaczej niż Bartek. Trzymał dziewczynę za biodro albo za pupę.
— Niedługo pewnie przyjedzie mój tata — powiedziała
Agnieszka nachyliwszy się nad przyjaciółką. A do Janka dodała: — Ona cię lubi.
W przedpokoju Bartek obrócił Agnieszkę przodem do siebie.
Dotknął podbródka i spytał:
— Dostanę całuska?
Dziewczyna pomyślała chwilę, wpatrując się w buzię nowego kolegi, jakby były tam wypisane wszystkie za
i przeciw, i odpowiedziała zdecydowanym tonem:
— Tak.
Będąc już doświadczoną w dziedzinie całowania, w chwili,
gdy jej wargi zetknęły się z wargami Bartka, wysunęła język, żeby
zintensyfikować doznania. Gdy pierwszy pocałunek dobiegł końca, zawisła Bartkowi
na szyi i mocno przylgnąwszy do niego całym ciałem, z zamkniętymi oczami
pozwoliła mu całować się po szyi.
— Naprawdę nie masz chłopaka? — szepnął Bartek.
— Naprawdę.
— To możesz być moją. A przyjdziesz jeszcze do
Kaśki?
— Chyba tak.
— I do mnie?
— Jak zechcesz. A ty też nie masz dziewczyny?
— Od teraz mam tylko ciebie. — Przyciągnął
Agnieszkę, chwytając obiema rękami w talii i opierając ją plecami o ścianę,
docisnął ją biodrami.
— Cały czas cię było czuć — szepnęła Agnieszka,
cicho chichocząc.
— Co czułaś.
— To co teraz. Że ci coś stanęło.
— To przecież normalne.
— Tak. Ale puść mnie.
— Dlaczego?
— Bo się zakocham — zaśmiała się Agnieszka i
kucnąwszy, wysunęła się z potrzasku.
Spojrzała na wybrzuszenie spodni i nagle ogarnął ją
smutek.
— Co się stało? Zrobiłem coś złego? — zmartwił się
chłopak.
Wystraszył się. Cały czas miał obiekcje, czy nie posuwa
się za daleko wobec małoletniej. Gdyby się komuś poskarżyła na molestowanie,
nie uszłoby mu to płazem.
— Nie. Nic się nie stało — odpowiedziała Agnieszka
niepewnie. A po chwili niezręcznego niezdecydowania, wyciągnęła ramiona,
sygnalizując, że chce się jeszcze raz przytulić do Bartka. — Nie pomyślałeś o
mnie, że jestem głupia?
— Nie. No, co ty?
— Ani, no wiesz, puszczalska?
— Nie jesteś. Tylko mi się potwornie podobasz — powiedział
Bartek z duszą na ramieniu.
— To dobrze. Ty mi też się podobasz.
— Cieszę się. Aga — Bartek zawiesił głos na sekundę
— a Kasia robi już coś, no wiesz, z chłopakami? Wiesz coś o tym? — korzystając
z okazji, zapytał o siostrę.
— Janek jej się podoba. Od dawna. Tyle ci mogę
powiedzieć — odpowiedziała Agnieszka szeptem.
— Aha.
— I mówiła mi coś o waszym kuzynie. Że jest fajny i
go lubi. Ale nie mów jej, że ci powiedziałam, dobrze?
— Dobrze, Aga. — Bartek złożył jeszcze jeden długi
pocałunek na jej szyi.
— Puść mnie — zachichotała Agnieszka. — Bo się
zaczną czegoś domyślać — ruchem głowy wskazała w kierunku kuchni. — I dlaczego
pytasz o Kasię?
— Bo się ostatnio dziwnie zachowuje. Siedzi w
internecie do późna w nocy.
— Może z kimś pisze? — Agnieszka figlarnie
przymknęła oko.
Następnie wyrwała się z objęć i zamknęła w łazience.
Odetchnęła głęboko. Oparła się o umywalkę. I szepnęła do swojego odbicia w
lustrze:
— No to się zakochałam. W takim łobuzie?
Jeszcze jedno było dla niej oczywiste i jasne: że w
sprawie uczuć do Bartka, w rozmowach z Kasią i z kimkolwiek innym, nie
zdobędzie się na szczerość. A dlaczego? Nie wiadomo. Tak po prostu.
9. Letnia impreza i koniec
białej furgonetki
Rok szkolny dobiegł do upragnionego finiszu. Agnieszka,
Karolina i Kasia jednogłośnie uznały, że tym razem trzeba uczcić rozpoczęcie
wakacji. Uzgodniły, że za pretekst posłużą zaległe urodziny — wyśmienity powód
do zrobienia grilla w ogrodzie.
— Kogoś zaprosimy, czy się same we trzy opalamy
toples? — Karolina przeszła do omawiania konkretów.
— Jak ma to być u mnie, to sorry, dziewczyny, ale
latać z gołymi cyckami się nie da. Nie przy moich rodzicach. — Pół żartem, pół
serio Agnieszka wyznaczyła granice dopuszczalnego.
— Szkoda — ze śmiechem zareagowała Kasia. — Twój
tata nie miałby chyba nic przeciwko temu.
— On nie, ale mama na pewno. Nie chcę mieć potem
rozwodu w rodzinie.
— Jasne. Cycki zostawmy na inną okazję. Na grilla u
twojego brata — zaśmiała się Karolina, szturchając Kasię w ramię.
— Dziewczyny, proszę — jęknęła Agnieszka.
— No co? Nie mów tylko, że jeszcze go kochasz! —
odparła Karolina z wyrozumiałym uśmiechem. Znała i rozumiała ból przyjaciółki,
po tym jak chłopak, najpierw narobiwszy nadziei, w końcu wzgardził uczuciem
małolatki.
— Lubię.
— Głupia jesteś. A on świnia. Co nie, Kasiu?
— Dokładnie.
— Dobra, też go lubię, ale cycków mu nie pokażę.
Temu twojemu Jankowi też nie. — Karolina podroczyła się z przyjaciółkami
jeszcze chwilę. Ale nie za długo, żeby nie przesadzić. — To kogo zaprosimy? —
przeszła w końcu do rzeczy.
Agnieszka wzięła z biurka blok i długopis, żeby zapisać
wstępną listę gości. Przez kilka minut uzbierało się prawie dwudziestu kandydatów
i kandydatek.
— Jesteś pewna, że chcesz zaprosić Adama? — zapytała
Karolina.
— Nie. Ale jak chcemy zaprosić Marka, to nie wypada
pominąć Adama. Jednak są przyjaciółmi — wyjaśniła Agnieszka bez szczególnego
przekonania.
— A Bartek i Janek? — Karolina zwróciła się do Kasi
i Agnieszki jednocześnie. — jesteście pewne?
— Nie — odpowiedziała Agnieszka. — Ale bez Bartka
głupio będzie zaprosić rodzeństwo cioteczne Kasi.
— Bardzo ich chcesz?
— Tak sobie — Kasia wzruszyła ramionami. — Jak nie
będą mogli, to trudno. Ale może przyjadą.
— A ty nie chcesz poznać jej kuzyna? — Agnieszka
stanęła w obronie koleżanki.
— Już poznałam jej brata — odpowiedziała Karolina ze
śmiechem. — Spoko. Z kuzynem też mogę posiedzieć na jednym krześle.
Agnieszka i Kasia potraktowały tę kąśliwość
dyplomatycznym przemilczeniem.
W przeciągu godziny lista to skracała się, to wydłużała o
dodatkowe imiona, by na koniec zostać przyjętą w jawnym głosowaniu w swym
pierwotnym kształcie.
— Pięciu chłopaków i czternaście dziewuch. Razem z
nami siedemnaście — podsumowała Karolina. — Może kogoś jeszcze brakuje?
— Paru nauczycieli — mruknęła Kasia, chichocząc pod
nosem.
— Tak, tak. Zaprośmy Elipskiego, żeby nam dał lekcję
o ruchu przyspieszonym — zaśmiała się Karolina, nieświadoma prawdziwych źródeł
żartu koleżanki.
— Torbackiego? — niepewnym głosem zapytała
Agnieszka, decydując się przy niewtajemniczonej Karolinie użyć nazwiska
nauczyciela wuefu zamiast zdrobnienia Dareczek.
— O, Kangur by się nadał! — ucieszyła się Karolina.
— To jeszcze weźmy Aldonicę. Wiecie, że oni mają coś ten tego razem?
— Słyszałyśmy — odpowiedziała Agnieszka. — Ktoś
rozpowiada takie plotki.
— No, krążą o nim jeszcze gorsze plotki. Że się
dobiera do uczennic. Słyszałyście?
— Nie. Do jakich nastolatek?
— Nie wiem. Po zebraniu rodziców podobno tak gadali.
— I myślisz, że to prawda? — zapytała Kasia.
— Nie. Ale po tym jak się na nas gapi na wuefie, na
ciebie też zresztą, to nie wiem, nie wiem.
— Zazdrościsz — zripostowała Agnieszka, wywołując
potrójną salwę śmiechu.
— No.
***
Ostatecznie na grilla przyszło mniej osób, niż zaproszono.
Chłopcy jednak stawili się w komplecie.
Bartek postawił sobie za cel poznać wszystkie przybyłe
dziewczęta. Krążąc po ogrodzie, zagadywał więc po kolei każdą chwilowo
niezaangażowaną w rozmowę z kimś innym. I porównywał z Agnieszką wygląd,
intelekt, gotowość do flirtu i szansę, że w razie udanego podrywu, zwieńczonego
seksem, uda mu się wywinąć od odpowiedzialności przewidzianej w Kodeksie
Karnym. Powoli przekonywał się, że Agnieszka wcale nie była najgorszą opcją i
rozważał coraz bardziej poważnie, czy by jej jednak nie poprosić o przebaczenie
i spróbować z nią chodzić na poważnie. Nawet bez szybkiego pójścia do łóżka.
Janek marzył o Kasi. Okazało się jednak, że będzie musiał
się obejść bez jej towarzystwa. Kasia była bowiem zajęta oprowadzaniem swojego
kuzyna. Dosłownie nie odstępowała Kacpra ani na krok, jakby pilnując
zazdrośnie, żeby nie zdołał zwrócić uwagi na inną dziewczynę. Jankowi zostało
więc towarzystwo siostry Kacpra, czyli kuzynki Kasi. Dziewczyna okazała się
zamkniętą w sobie. Janek nie dowiedział się od niej niczego nowego o Kasi, mimo
że próbował podpytać o byłych chłopaków swojej sympatii. Był przekonany, że
siostra cioteczna powinna wszystko wiedzieć. Być może nie pytał zbyt
umiejętnie. W rezultacie przez większość czasu sam musiał opowiadać. I się
pilnować, żeby zbyt nachalnie nie patrzeć we frywolnie odsłonięty dekolt
nastolatki, jak się okazało i co było dla Janka niemałym zaskoczeniem, swojej
rówieśniczki.
Marek i Adam przybyli ostatni. Marek ledwie się przywitał
z Agnieszką, poszturchiwany przez kolegę ruszył niechętnie w poszukiwaniu
pozostałych jubilatek. Adam tymczasem skorzystał z okazji i niepostrzeżenie dla
innych uczestników imprezy wręczył Agnieszce kopertę.
— Mati powiedział, że mam ci to przekazać —
powiedział, patrząc na dziewczynę pytającym wzrokiem. Nie miał najmniejszego
pojęcia, co jest w środku. — Masz nikomu nie pokazywać.
— Jaki Mati? Co to jest?
— Mój brat. Nie wiem, co napisał. Ale powiedział
dokładnie, że mam oddać tej blondyneczce, co tu mieszka. No, dokładnie opisał
ciebie. I powiedział, że ani Kaśka, ani pod żadnym pozorem Karolina, nie mogą
się dowiedzieć. Więc ci przekazuję. Przeczytaj sobie gdzieś na osobności. Jak
by co, mogę mu zanieść odpowiedź, jak mu odpiszesz.
— Dziwne — odpowiedziała Agnieszka i z lekko
rozpoznawalnym lękiem przyjęła kopertę.
— Do twarzy ci w tej sukience. — Adam spróbował
zmienić temat.
— Tak? To fajnie, że ci się podoba — Agnieszka
zdobyła się na uśmiech, mimo że list od Matiego skutecznie zepsuł jej humor.
— W paski. Ładna. Nowa? Fajnie podkreśla twoje
walory — skomentował Adam zawadiacko, oczami wskazując na biodra i piersi.
— Haha! — Agnieszka zaśmiała się sztucznie i
obróciwszy się na pięcie, bez słowa zostawiła kolegę samego.
Jak tylko się upewniła, że nikogo więcej nie ma na piętrze,
zamknęła się w pokoju i otworzyła kopertę.
„Cześć Aga! Dlaczego nie powiedziałaś, że masz dziś
urodziny? O 17 wyjdź na ulicę. Mamy dla ciebie prezent. Jak zawsze w naszym
domu na kółkach. Możesz wpaść sama albo z koleżanką. Dla niej też się znajdzie
miła niespodzianka. Całujemy! Byk, Czesław, Mateo i Gustaw. PS. A może nas
zaprosisz do siebie? Jak by co wpadniemy z prezentem o 17.15. Więc do
zobaczenia niedługo”.
Do siedemnastej jeszcze dwie godziny. Co robić? Kogo
prosić o pomoc? Najpóźniej o siedemnastej piętnaście ruchnie obraz niewinnej
Agniesi. Cały świat się dowie, że jest puszczalska. Że puszcza się z
najgorszymi opryszkami Małogrodu. Agnieszka otworzyła okno. Popatrzyła z góry
na ogród, na Kasię wpatrzoną w starszego kuzyna, na Bartka smalącego cholewy
Beacie i na tatę pilnującego grilla. A co jeśli przyjdą i zgwałcą którąś z
dziewczyn? Bo przecież zgwałcą, jeśli ich nie ostrzeże. I zanim się ktoś
zorientuje, będzie za późno. A jak się zorientuje, to co? Wybuchnie bijatyka.
Ktoś zginie, nie daj Boże. Co robić? Agnieszka załamała ręce.
Zobaczyła, że Bartek rozgląda się na boki. Kręci głową,
jakby szukał wymówki, by przerwać nieciekawą rozmowę. Gdyby nie list Byka,
zbiegłaby na dół. Pomogłaby zdrajcy Bartkowi.
Kasia spojrzała do góry.
— O, jesteś! — zawołała wesoło.
Agnieszka pomachała, wymuszając na sobie gorzki uśmiech
od ucha do ucha. I czym prędzej odeszła od okna, czując falę łez wzbierającą
pod powiekami. Ujrzała ciemność. Głowa zdała się ważyć sto kilogramów. Świat
zawirował.
Uciekła do pokoju gościnnego. Przysiadła na podłodze obok
łóżka. Schować się! Uciec! Zniknąć! Tylko gdzie? Tylko dokąd? Łokciem otarła
łzy. Natychmiast napłynęły nowe. „Żeby tylko nikt nie wszedł”, pomyślała, „żeby
mnie nie zobaczył w tym stanie!”
Jak na złość, z klatki schodowej dobiegł odgłos czyichś
kroków.
— Aga, jesteś? — zawołała Kasia, pukając do drzwi
naprzeciwko. — Uwaga, otwieram!
— Nie ma jej tutaj — zauważył po chwili mężczyzna o
nieznanym Agnieszce głosie.
— To gdzie gdzie się podziała? Sprawdzę tutaj — powiedziała
Kasia i bez pukania nacisnęła na klamkę.
Następne sekundy w oczach Agnieszki rozciągnęły się w
wieczność. Jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie klatka po klatce
widziała parapet otwartego okna i kostkę brukową przed garażem. Słyszała krótki
krzyk przyjaciółki. Widziała jej ramiona uniesione wysoko w geście paniki.
Wreszcie widziała też młodego mężczyznę, jak wbiega do pokoju, popychając Kasię
tak mocno, że dziewczyna przelatuje w bok i z trzaskiem uderza łokciem o szafę.
Jak mężczyzna, biegnąc, wystawia do przodu prawe ramię i łapiąc pod kolana,
zgarnia ją z krzesła i wynosi z pokoju.
— Co chciałaś zrobić! Aga, dlaczego? — Kasia
powtórzyła pytanie, trzymając się za bolący łokieć.
— Wyjdź. Ja z nią porozmawiam w cztery oczy —
polecił Kacper, widząc, że Agnieszka nie ma zamiaru odpowiedzieć.
— Zawołam jej tatę — zgodziła się Kasia.
— Nie — ledwie słyszalnie zaprotestowała niedoszła
samobójczyni, odruchowo pokręcając głową.
— Nie wołaj go jeszcze — zgodził się Kacper. — Może
Agnieszka nie może mu czegoś powiedzieć. — Poczekał, aż siostra cioteczna
opuści pokój i oddali się na tyle daleko, by na pewno nie usłyszała nawet
strzępów rozmowy. — Ale mnie musisz wszystko powiedzieć — zwrócił się do
uratowanej nastolatki. — W przeciwnym razie zadzwonię na policję. Daję ci
dziesięć minut. Rozumiemy się, Agnieszko?
— Tak.
— Tak więc? — Kacper ponaglił, odczekawszy pięć
minut.
— Nie wiem od czego zacząć.
— Czy ktos cię skrzywdził?
— Yhy. — Dziewczyna pokiwała głową.
— Kto?
— Nie mogę powiedzieć.
— Możesz. — Kacper odczekał jeszcze jakiś czas, po
czym obiecał: — Wszystko, co powiesz, zostanie między nami. Niczego nie
zapisuję i nie nagrywam. Ale musisz powiedzieć.
Agnieszka zastanowiła się, rozejrzała po pokoju i
znalazłszy list, podała go swojemu wybawcy.
Tuż przed siedemnastą, zgodnie z zapowiedzią, biały van
przejechał obok domu Agnieszki. Zatrzymał się trzy posesje dalej. Kacper,
obserwując ulicę z okna pokoju gościnnego, przez kilka minut nie zauważył, by
ktoś wysiadł z tego samochodu. Nie otworzyły się drzwi ani kierowcy, ani
pasażera.
— Nie ruszajcie się stąd — polecił Kacper dwojgu
dziewcząt. — Dopiero jak by coś mi się stało, idźcie biegiem do taty Agnieszki
i niech od razu dzwoni na policję.
Zszedł do garażu. Zabrał przygotowaną w międzyczasie niepozorną
reklamówkę. Spacerowym krokiem wyszedł na ulicę.
Schowana w reklamówce pięciolitrowa butelka po wodzie
mineralnej z nasyconą benzyną szmatą zamiast nakrętki stanęła przy tylnym kole
furgonetki. Zawartość zabawkowego wiaderka jednym chlustem spłynęła po tylnych
drzwiach. Zanim ktokolwiek z siedzących w szoferce i w zaparkowanym w pobliżu
czarnym golfie zdążył się zorientować, biały van stanął w płomieniach.
Zamachowiec spokojnym krokiem, nie oglądając się za
siebie, ruszył w jedną stronę. Kierowca i pasażer płonącej furgonetki
salwowali się ucieczką w przeciwnym kierunku. Kiedy przybyła straż pożarna,
ogień zdążył zgasnąć samoistnie, nie powodując eksplozji baku ani nie trawiąc
całego samochodu. Po czarnym golfie też nie było śladu.
Straciwszy dom na kółkach, Byku i jego banda dali Agnieszce
spokój. O problemach, które przywiodły ją do próby odebrania sobie życia,
oprócz kuzyna Kasi nikt się nie dowiedział. Nawet przyjaciółka musiała się
zadowolić zdawkowymi informacjami. Zresztą nie nalegała na zwierzenia, szanując
prawo do prywatności.
***
Życie toczyło się utartymi koleinami. Szkoła, dom,
internet, od czasu do czasu kino, spotkanie z koleżankami lub wizyta rodzinna.
Krótki romans z Bartkiem, koniec randek z wuefistą, przyglądanie się
szaleństwom Kasi z kolejnymi chłopakami. Rozpamiętywanie przeżytego molestowania
w furgonetce Byka, scena po scenie, dotyk po dotyku, słowo po słowie, lód po
lodzie. Pamięć, nie sługa. Nie zawsze zgadza się zapomnieć.
Dopiero po dwóch latach nastąpiła zmiana. Małogrodem
wstrząsnęła wiadomość: uczennica liceum rzuciła się pod pociąg. Agnieszka
zrozumiała natychmiast przed jakim stoi wyborem: wskazać winnego, szargając
własną reputację, lub milczeć nadal, pozwalając Bykowi na krzywdzenie kolejnych
osób.
Odszukała kontakt do Byka. Napisała:
— Pamięta mnie pan jeszcze? Proponował mi pan
spotkanie. Co by pan chciał dostać ode mnie za dwieście złotych?
— Cipulkę — odpisał Byku dwadzieścia godzin później.
— Mam lepszy pomysł — odpowiedziała Agnieszka.
W ten sposób zaczęła spieniężać swoje milczenie. Nie była
chciwa. Wyceniła je na dwieście złotych co tydzień przelewem na jej młodzieżowe
konto w mBanku.
Do aresztu śledczego trafił Dariusz Torbacki.
---
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz