Rok później.
1. Pierwsze
spotkanie
To był czwartek. Pociąg zatrzymał się dokładnie
dziewiętnaście minut przed trzynastą. Na peronie czekała już na mnie Kasia. Żeby
odebrać mnie z dworca, dziewczyna musiała urwać się z lekcji. Tak się złożyło,
że były to jej pierwsze wagary w życiu.
Przywitaliśmy się tak, jakbyśmy dopiero co wrócili z
wakacji. Widząc się ponownie, od razu zapomnieliśmy o wszystkim, co zdarzyło
się w ciągu roku – nie istniała dla nas ani matura, ani Sylwester, ani studniówka, ani
urodziny, na które nie zaprosiłem Kasi, ani walentynki, które świętowaliśmy
oddzielnie, ani Justyna, ani chłopak Kasi, z którym, jak się wyjaśniło trochę
później, spotykała się już od stycznia. Byliśmy tylko my dwoje, nasze uściski i
pocałunki. Pierwsze dwa w policzki, trzeci i dziesięć następnych w usta.
Spiesznym krokiem ruszyliśmy w kierunku szkoły. Kasia
musiała wrócić na dwie ostatnie lekcje – religię i matematykę, jeśli mnie
pamięć nie myli, nie mieliśmy więc dużo czasu dla siebie. Właściwie, na całe
spotkanie tego dnia mogliśmy poświęcić nie więcej niż trzydzieści minut. Przez
te pół godziny musieliśmy zdążyć opowiedzieć sobie najważniejsze wydarzenia
minionego roku i ustalić zasady, na których miała się oprzeć nasza dalsza
znajomość. Na dobrą sprawę, Kasia miała już stałego chłopaka i wcale nie było
jasne, że się kiedykolwiek jeszcze spotkamy. Logicznie patrząc, w tych
okolicznościach, wcale nie byłem dla niej wygodnym znajomym. Nie wiedziałem
tego na pewno, ale podejrzewałem, że Kasia zataiła przed nim najbardziej gorące
szczegóły naszych wakacyjnych zbliżeń i nie było jej na rękę wzbudzanie
niepotrzebnych pytań. Z drugiej strony, jeśli chłopak o wszystkim wiedział,
moje ponowne pojawienie się w jej życiu, nie mogło nie wzbudzić w nim dzikiej
zazdrości. Kasia musiała więc wybierać między mną, a stabilnością jej związku.
Stało więc przede mną trudne zadanie, by tak pokierować rozmową, by to nasze
ponowne spotkanie nie było spotkaniem pożegnalnym na zawsze.
Na szczęście, moje obawy okazały się płonne. Kasia,
pomimo deklarowanego uczucia do chłopaka, z którym chodziła, nie zamierzała
rezygnować z przyjaźni ze mną. Poprosiła tylko, bym nie mówił nikomu o naszej
randce. Nikt, a zwłaszcza jej chłopak – Karol, uczeń równoległej klasy w jej liceum, miał
się o niczym nie dowiedzieć. Jak tylko zapewniłem, że wszystko, co było między
nami, na zawsze pozostanie tajemnicą, rzuciła mi się na szyję, wycałowała moje
usta i policzki i, mocno tuląc się do mnie przez dłużej niż minutę – czyli
prawie wieczność, wyznała, że bardzo tęskniła i marzyła o takiej chwili.
- W ogóle się nie zmieniłaś, Kasiu. – powiedziałem, po
tym jak ponownie złączyliśmy usta w długim pocałunku.
- Jesteś tak samo piękna jak rok temu, a nawet jeszcze
ładniejsza. – dodałem i, trzymając Kasię za dłonie, przyjrzałem się jej
dokładniej, uważnie lustrując jej figurę od stóp do głowy.
Rzeczywiście, niewiele się zmieniło w jej wyglądzie. Była
tak samo szczupła jak rok wcześniej, miała te same długie blond włosy, te same
błękitne oczy, te same ząbki i ten sam ognisty błysk w oku. Była tylko mniej
opalona niż wtedy i miała na sobie codzienny, szkolny ubiór, w jakim jej
jeszcze nie widziałem – sportowe buty z zielonymi, odblaskowymi bokami, wąskie
dżinsy i granatowy sweterek, z do połowy rozpiętym suwakiem z przodu, narzucony
na zielony t-shirt. Widząc ją tak ubraną od razu zapragnąłem włożyć ręce pod
ten sweter i zająć się jej piersiami. Na ulicy się jednak na to nie odważyłem.
- Marcinku, ty też jesteś przystojny, jak nikt inny na
świecie. – zabrzmiało to dziwnie w ustach dziewczyny, podobno zakochanej w kim
innym, ale tym bardziej miło dla mych uszu.
- Jesteś w staniczku, Kasiu? Jak się mają twoje „małe
A”? – zapytałem odważnie, właściwie bezczelnie, celowo przywodząc na myśl nasze
intymne rozmowy sprzed roku.
- Och, Marcinku! Pamiętasz! – zawołała i ponownie
zarzuciła mi łokcie na ramiona.
- Do szkoły zawsze zakładam. – powiedziała szeptem, po
czym dodała: A maleństwa dużo nie urosły. Widzisz przecież.
- Nie widzę, Kasiu. Są przecież schowane. Kiedy mi je
pokażesz znowu? – spytałem, jeszcze bardziej bezczelnie, niż poprzednio.
- No, nie wiem... Marcinku, teraz nie mogę. Wiesz
dlaczego. – odpowiedziała smutnym głosem.
- Chodźmy już, Marcinku. Jak się spóźnię matmę, to się
wszystko wyda. – ponagliła w końcu, by wrócić na czas do szkoły.
Gdy dotarliśmy przed budynek szkoły, chciałem ją
pocałować na pożegnanie. Właściwie, w tym miejscu, namiętny pocałunek miałby
dodatkowy sens. Gdyby przypadkiem zobaczył nas Karol, albo jakiś jego znajomy,
gotowy życzliwie mu donieść o zdradzie dziewczyny, jej związek musiałby się
natychmiast rozsypać, a jeśli nawet przetrwałby jeszcze jakiś czas, to i tak
uległby znacznemu osłabieniu – z korzyścią dla mnie. Niestety, Kasia tym razem
nie pozwoliła na pocałunek.
- Marcinku, innym razem. – powiedziała tylko na
pożegnanie.
- Kiedy?
- A kiedy przyjedziesz?
- Choćby jutro. – odpowiedziałem.
- Jutro nie mogę. Marcinku, może w przyszłym tygodniu?
Dasz radę? – spytała pospiesznie, czując nieubłagany upływ czasu.
- Jasne, Kasiu. – zapewniłem.
– A którego dnia najlepiej? – spytałem, przeciągając
spotkanie o jeszcze kilka sekund.
- Nie wiem. Spiszemy się. Dobrze? Pa, pa! –
odpowiedziała Kasia i obróciwszy się na pięcie, pospiesznie ruszyła w kierunku
furtki.
Zatrzymała się jednak po kilku krokach. Raptownie
odwróciła się i podbiegła do mnie. Chwyciła mnie za dłonie i powiedziała
zalotnie:
- Będę bez stanika.
Mrugnęła okiem, zalotnie się uśmiechnęła i pobiegła na
lekcję.
- Jak wtedy na plaży!? – zawołałem za nią, na
pożegnanie.
2. Między
pierwszą a drugą randką
Następnego dnia, w piątek, znów pojechałem do miasteczka,
gdzie mieszkała Kasia. Nie byliśmy umówieni – ona już wcześniej miała coś
zaplanowane na ten dzień. Mimo to, nie mając żadnego lepszego zajęcia,
pojechałem w nadziei, że zobaczę ją i dowiem się o niej czegoś więcej.
Skądinąd wiedziałem, o której godzinie miała skończyć
lekcje, więc o odpowiedniej porze zaczaiłem się w pobliżu szkolnej furtki, po
przeciwnej stronie ulicy. Trochę głupio się czułem, przestępując z nogi na nogę
i starając się być niezauważonym przez wychodzących z terenu szkoły
licealistów, a jednocześnie widząc podejrzliwe spojrzenia mijających mnie
przechodniów, ale czego się nie robi z miłości? Wreszcie ujrzałem Kasię.
Nietrudno było ją poznać z daleka. Miała na sobie ten sam granatowy sweter, co
dzień wcześniej, lecz, dla odmiany, zamiast w dżinsach, była w niebieskiej sukience,
zakrywającej jej kolana. Pod sukienką miała jeszcze ciemne leginsy. Ubrana była
więc skromni, nie wyzywająco, zupełnie tak jak przystało porządnej nastolatce
odziewać się do szkoły.
Byłby to dla mnie powód do radości (że moja luba nie
ubiera się jak lafirynda), gdyby nie to, że nie szła sama. Towarzyszył jej
szczupły blondyn, wyraźnie niższy ode mnie, był mniej więcej wzrostu Kasi.
Przesadnie zadbana fryzurka, wyżelowany, tak jakby dopiero co wyszedł od
fryzjera, odsztyftowany na jakiś bal gimnazjalistów. Od razu mi się nie
spodobał konkurent. Rozmawiali o czymś najwyraźniej wesołym, bo śmiali się
oboje wniebogłosy, przekrzykując się wzajemnie. Wbrew pozorom, uznałem to za
dobry znak dla mnie, gdyż wydało mi się, że chłopak, nastawiony na
uzewnętrznienie swych „genialnych” myśli, nie zwracał uwagi na to, co mówiła do
niego Kasia. „Nie umie słuchać, gówniarz.” – pomyślałem. „Wyśmienicie.”
Potem ucichli i tylko z rzadka przerywali milczenie
krótkimi komunikatami. Śledziłem ich grubo ponad kwadrans i przez ten czas nie
zauważyłem, by się zatrzymali na pocałunek, ani by się choć na moment złapali
za ręce, a pokłóceni przecież nie byli. Znów kamień spadł mi z serca – nie
zupełnie, oczywiście, ale gdzieś tak do połowy przedsionka, na pewno. Szybko
jednak ten kamień sercowy wrócił swoje miejsce, kiedy śledzeni zatrzymali się
przed wejściem do klatki jakiegoś bloku, chłopak kluczem otworzył drzwi i
szarmanckim gestem zaprosił Kasię do środka, a ona nie odmówiła. Od razu
poczułem gorycz zazdrości, spowodowanej tym, że idąc za nią po schodach,
chłopak mógł pogapić się z bliska na łydki i tyłeczek dziewczyny, a następnie
mógł cieszyć się jej towarzystwem u siebie w pokoju. Co oni tam robili we
dwoje, nie wiedziałem i wolałem nie wiedzieć. Miałem tylko resztki nadziei, że
Kasia nie robiła temu Karolowi takich obietnic, jak mnie dzień wcześniej, i że,
tym bardziej, nie pozwalała mu zapuszczać rąk pod sweterek, lecz, oczywiście,
zdawałem sobie sprawę, boleśnie, że nadzieja jest niczym innym niż przejawem
naiwności.
Poczekałem przed klatką pół godziny i gdy miałem już
odejść, zrezygnowany, drzwi się otworzyły i wyszła z nich Kasia. Znalazłszy się
na zewnątrz, zapięła suwak sweterka, zerknęła do góry, pomachała chłopakowi,
wyglądającemu przez okno z trzeciego piętra, i szybkim krokiem ruszyła w moją
stronę. Wystraszony, że mogłaby mnie rozpoznać i przyłapać na szpiegowaniu,
natychmiast odwróciłem się do niej plecami i ruszyłem naprzód. Przebiegłem
przez jakąś ulicę i skręciłem za kolejnym blokiem. Wnet się zatrzymałem i
kryjąc się za kępą wysokich krzewów, rosnących przy chodniku, ostrożnie
rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Kasi jednak nie było
już nigdzie w zasięgu wzroku. Niepocieszony, obarczony świeżo zdobytą,
bezużyteczną wiedzą, ze spuszczoną głową poszedłem na dworzec.
***
Wróciłem do domu późnym wieczorem - mogło być już po
dwudziestej – na skraju naszego osiedla mijając się z inną Kasią, nową
przyjaciółką Natalki, która właśnie wracała od nas do siebie po wizycie u mojej
siostry.
Z wyglądu, poza niewysokim wzrostem, dziewczyna – na
potrzeby opowiadania nazwijmy ją Kasią nr 2 – była zupełnym przeciwieństwem
mojej sympatii, tymczasowo (miałem taką nadzieję), jak na złość, związaną z tym
przylizanym Karolem. Kasia nr 2 była kościstą brunetką, dość pulchną, mającą
mięsiste wargi i w miarę krótko przystrzyżone włosy. W żadnym przypadku nie
można było też powiedzieć, że była płaska. Wręcz przeciwnie, czternastolatka
miała z pewnością największe piersi w klasie, jeśli nie była wręcz pod tym względem
rekordzistką wśród wszystkich pierwszoklasistek ze wszystkich pięciu gimnazjów,
rozlokowanych w naszym mieście.
Nie wiedzieć czemu, zobaczywszy ją, idącą z naprzeciwka,
poczułem radość, jakbym spotykał kogoś szczególnie lubianego. Wcześniej nie zwracałem
na nią praktycznie żadnej uwagi, zajęty swoimi „dorosłymi” sprawami oraz
romansem z Justyną. Właściwie, podczas przygotowań do matury, czyli dokładnie
wtedy kiedy Natalka zaprzyjaźniła się z Kasią nr w i jeszcze jednym kolegą z
klasy, Mateuszem, rzadko bywałem w domu w porze polekcyjnej i nie miałem zbyt wielu okazji, by
zamienić choć słowo z przyjaciółmi Natalki. Tym razem, jednak, radość ze
spotkania była na tyle duża, że zechciałem wziąć tę dziewczynę w ramiona i
pocałować, prosto w jej grube wargi, wręcz stworzone do namiętnego całowania.
„Och, Marcin! O czym ty myślisz?” – zganiłem się w głębi duszy, ale ponieważ i
ona, widząc mnie, szeroko się uśmiechnęła, zatrzymaliśmy się, by uciąć sobie
krótką kurtuazyjną pogawędkę, naszą pierwszą rozmowę bez świadków.
Okazało się, że dziewczyna wiedziała o mnie wszystko. Od
razu spytała się, czy wracam od dziewczyny, konfidencjonalnie się przy tym
uśmiechając. Kiedy usłyszała przeczącą odpowiedź, kąciki jej ust w mgnieniu oka
rozeszły się w przeciwne strony, w krótkim, spontanicznym uśmiechu. Z trudem
udając zatroskanie, spytała, czy się pokłóciliśmy, czemu również zaprzeczyłem,
dodając po chwili, że Justyna nie była już moją dziewczyną. Kasia powiedziała,
oczywiście, że było jej przykro z tego powodu, w tonie jej głosu można było
jednak usłyszeć coś zupełnie przeciwstawnego. Nim się rozeszliśmy, każde w
swoją stronę, zapytałem ją, czy u niej wszystko było w porządku. Odpowiedziała,
że niezupełnie i zaczęła opowiadać o jakimś problemie szkolnym. Przerwałem jej
jednak czym prędzej i doprecyzowałem, że pytanie dotyczyło spraw związanych z
miłością.
- Ja nie mam chłopaka. – odpowiedziała, patrząc mi
głęboko w oczy.
- Niemożliwe. Taka laska i sama? – zalotnie
skomplementowałem jej urodę, jednocześnie chwytając ją za nadgarstek, a po
chwili za obie dłonie.
- Nooo... – zatrzymała się, nie mogąc znaleźć w porę
odpowiedniej myśli.
– Chyba się nikomu się nie podobam. – powiedziała
wreszcie, kokieteryjnie.
- Kasiu, kogo ty chcesz oszukać? – spytałem.
Rozejrzałem się dookoła i nie widząc nikogo w pobliżu,
wzmocniłem uścisk dłoni i znienacka pocałowałem ją w policzek, przylepiając
usta do jej twarzy na co najmniej pięć sekund.
- Marcin! – zawołała Kasia nr 2. – A ja myślałam, że
ty mnie mnie nie lubisz.
- Może byłem głupi i ślepy, i zajęty sobą... Nie, Kasiu.
Jesteś super laska. Jak zaczniesz chodzić z jakimś chłopakiem, to będę
pierwszym zazdrosnym.
- Dzięki, Marcin. Powiem Natalce, że ma super brata. –
O dziwo, Kasia nr 2 z uśmiechem na twarzy przyjęła wszystkie komplementy.
- Brat Natalki chce cię jeszcze pocałować. Pozwolisz? –
spytałem, chcąc jak najwięcej skorzystać z niespodziewanie miłego spotkania.
- Tak. – Kasia nr 2 odpowiedziała krótko i
zdecydowanie.
Drugi policzek całowałem dwa razy dłużej niż poprzedni.
Zrobiwszy kilkanaście kroków, usłyszałem stukot, jaki
powstaje, gdy ktoś w adidasach biegnie po chodniku, oraz wołanie:
- Marcin! Marcin!
Zatrzymałem się i odwróciłem do zmierzającej w mą stronę
dziewczyny.
- Marcin! – powtórzyła Kasia nr 2, zziajana.
- Nie powiesz Natalce, prawda? – poprosiła.
- O czym mam jej nie mówić? – spytałem, zadowolony z
siebie, jednocześnie kładąc palce na jej czoło w celu poprawienia grzywki oraz
by, niejako przy okazji, pogłaskać ją po twarzy.
Wiedziałem, że nie powinienem podrywać małolaty i że
okazując jej sympatię, powinienem jednocześnie trzymać ją na odpowiedni dystans
i zadbać o to, by się przypadkiem nie zakochała. Z drugiej strony, jej zainteresowanie
moja osobą i nagle uwidoczniona gotowość na flirt ze mną, głaskały moje
skołatane ego w stopniu, nie pozwalającym na całkiem logiczne myślenie.
- Że się całowaliśmy. – parsknęła, ni to śmiechem, ni
to spoufałym żartem, ewidentnie zniekształcając fakty.
- Ale my się jeszcze nie całowaliśmy, Kasiu. –
odpowiedziałem nieco skonfundowany.
- Dopiero będziemy. – dodałem pół żartem, po chwili. –
Oczywiście, o ile mi kiedyś na to pozwolisz.
Wypowiadając ostatnie słowa, gładziłem ją już po policzku
i z trudem powstrzymywałem się przed złapaniem jej w pasie, przyciągnięciem do
siebie i zaciśnięciem dłoni na którejś z jej piersi.
- Dobrze, ale nie mów. – Kasia nr 2 powtórzyła swą
prośbę szeptem.
- Nie powiem... A kiedy całowanie? – spytałem z głupia
frant i natychmiast, cytując przysłowie, ugryzłem się w język.
- Nie wiem, Marcin! Może jutro? – odpowiedziała
najpierw nieśmiało, potem zalotnie.
Znów kontrolnie rozejrzałem się dookoła i tym razem, na
pożegnanie, cmoknąłem Kasię nr 2 w usta.
Później, po wspólnej kolacji i wieczornym obejrzeniu całą
rodziną filmu na dvd, które stanowiło piątkowy i sobotni zwyczaj w naszym domu,
złożyłem wizytę w pokoju Natalki. Siostra nie była jeszcze ani trochę śpiąca.
Nie miałem więc żadnych obiekcji, by zagospodarować jej czas po północy, który,
w innym przypadku, zmarnowałaby na przeglądanie fotek na Instagramie, tudzież
na jeszcze mniej produktywne zwiedzanie Internetu. O spotkaniu z Kasią nr 2,
rzecz jasna, nie pisnąłem ani słowa, ale zwierzyłem jej się z odświeżenia
kontaktu z „włoską” Kasią.
- O ty, Staruchu! Jak mogłeś? Dlaczego mi nic nie
powiedziałeś?! – było jej pierwszą reakcją.
- Dlaczego pojechałeś beze mnie?! – spytała z
przesadnym nawet oburzeniem w głosie.
- Musiałaś iść do szkoły. – odpowiedziałem trzeźwo.
- Eee tam. Moglibyśmy pojechać w sobotę. – zauważyła
całkiem logicznie.
- Jutro masz gości. Zapomniałaś?
- Oj tam. Urodziny można by odwołać. I tak, nikomu się
nie chce przychodzić.
- Tak, tak, Glizdo! Możesz nie dramatyzować. Mateusz na
pewno przyjdzie. – odpowiedziałem z przekąsem.
Teraz wiedziałem już, że chłopak nie chodził z
przyjaciółką Natalki, więc logicznym było przyjąć, że interesował się właśnie
moją siostrą. Zresztą, niechby tylko śmiał się nie interesować! Sam, będąc na
jego miejscu, nie spuszczałbym z niej oka i zrobiłbym wszystko, by tak ładna i
mądra dziewczyna była moja. Czegóż jednak można oczekiwać od młodego gimbusa?
Podejrzewam, że młody sam nie wiedział, na którą pannę się zdecydować i w
rezultacie musiał się obejść smakiem, tracąc obie.
- Wiem... – przyznała rację, wstydliwie ściszonym
głosem.
Siostra, jednak, błyskawicznie odzyskała rezon i dodała:
- Nie ważne. I tak mogłeś mnie zabrać... Ale ja wiem,
Staruchu, nie chciałeś mieć świadków.
Tej uwadze nie mogłem zaprzeczyć. Nie przystoi przecież
negować słów siostry, gdy ma pełną rację.
- Całowaliście się? – spytała po chwili milczenia,
bezpośrednio i spoufale, poruszając jednocześnie najbardziej bolący mnie aspekt
całej sprawy.
- Tak, Glizdo! – zawołałem, łapiąc ją pod pachy.
Z radości podniosłem Natalkę wysoko, niemal podrzucając
ją pod sam sufit, i, nie wypuszczając jej z ramion, zrobiłem kilka półobrotów,
to w prawo, to w lewo, potrząsając nią na wszystkie strony.
- Aaaaaa! Staruchu! Aaaaaaa! Hahaha! – zakrzyczała,
zaskoczona nagłym przejawem mojej radości, i zakończyła krzyki śmiechem.
- Wiedziałam. – powiedziała, szczerze zadowolona moim
szczęściem, gdy mogła wreszcie złapać oddech, stanąwszy pewnie na podłodze.
- Tak, Glizdko, ale ona ma chłopaka. Rozumiesz? –
powiedziałem, usiadłszy z powrotem na łóżku Natalki.
- Jak to? – spytała zdziwiona i zaraz dodała,
poszerzając temat rozmowy:
- A Damian?
- Co Damian? Widziałem tylko Kasię. – odpowiedziałem
pytaniem.
- On ma dziewczynę? – zapytała Natalka, chyba z czystej
ciekawości, bo nie sądzę, by była nim zainteresowana, jako potencjalnym
kandydatem na chłopaka.
- Nie wiem, Glizdko, ale się dowiem, jeśli cię to ciekawi.
- No jasne, że ciekawi. – odpowiedziała, znowu się
śmiejąc.
- Tylko nie myśl, że ja bym z nim... no wiesz... tak jak
ty z Kasią... – zaczęła się tłumaczyć, przerywając zdanie co kilka głosek i
chwilowo nie potrafiąc się sensownie wysłowić.
- Wiem, wiem... Masz przecież Mateusza. – przerwałem
jej, z przekorą.
By się zemścić za niepokorny żarcik, Natalka szturchnęła
mnie łokciem kilka razy, za co ukarałem ją porcją łaskotek. Szybko się jednak uspokoiliśmy
i ustaliliśmy, że jakoś wprosimy się do Kasi i Damiana, albo zaprosimy ich do
nas na któryś weekend, jeszcze przed końcem roku szkolnego, a jeśli by się nie
udało, to najpóźniej w wakacje. Natalka, przy mnie, napisała na Facebooku
„Cześć, Damian! Pamiętasz mnie jeszcze? Jak się masz?” i obiecała, że wyciągnie
od niego tyle informacji o Kasi i jej nowym chłopaku, ile żadna inna
inteligentna dziewczyna wydobyć by nie potrafiła.
***
Następnego dnia Natalka świętowała swoje czternaste
urodziny. Tak naprawdę, jej dzień urodzin przypada w lipcu, lecz ponieważ
praktyka uczy, że termin wakacyjny nie jest wygodny, siostra zgodziła się
przenieść imprezę na koniec wiosny. Namówiła ją do tego jej nowa przyjaciółka,
Kasia nr 2, urodzona pod koniec kwietnia. Kasia sama nie wyprawiała hucznej
prywatki, z powodów lokalowych, ale też dlatego, że będąc osobą mało
towarzyską, nie miała grona znajomych, godnych zaproszenia. Spytała jednak
Natalkę, czy by nie mogły, zorganizować czegoś razem, w terminie wypadającym
pomiędzy kwietniem a lipcem. Propozycja ta została natychmiast przyjęta.
Podejrzewam, że dziewczynom, przynajmniej z początku, chodziło o to, by
poszaleć z Mateuszem, który kręcił się wokół nich już od samego początku nowej
szkoły, lecz w ostatniej chwili stało się dla mnie jasne, że Kasia mogła mieć
też nieco inne priorytety.
Przed południem wybrałem się w tournée po sklepach, żeby
na gwałt zaopatrzyć się w prezent dla Kasi. Przebieg naszego przypadkowego
spotkania na ulicy, dnia poprzedzającego imprezkę, nie pozwalał mi już życzyć
jej stu lat z pustymi rękami. Ponadto, spodziewałem się, dostać od niej
wieczorem jeszcze jednego słodkiego buziaka, a może nawet dwa, chciałem więc na
niego zasłużyć. Nie liczyłem, oczywiście, na namiętny romans z małolatą – pięć
lat różnicy wieku, to przecież nie bagatela – ale z w miarę niewinnego flirtu
nie chciałem rezygnować, skoro już dziewczyna okazała się chętna. Kupiłem jej
notatnik, w którym by mogła zapisywać swoje codzienne obserwacje i
przemyślenia. Nie wiedziałem, czy już przypadkiem nie prowadziła pamiętnika,
ale uznałem, że takim prezentem nie pogardzi. W końcu można mieć dwa zeszyty,
na przykład jeden „oficjalny”, do pokazywania koleżankom, i jeden sekretny,
wyłącznie dla siebie. Dodatkowo, kupiłem jej jeszcze miniaturowe pudełko z
kilkoma czekoladowymi serduszkami, zawiniętymi w czerwone złotka oraz
opakowanie cekinów, przedstawiających motyle. Dziewczyny uwielbiają przecież
świecidełka.
Wczesnym popołudniem zjawiła się Kasia, przyjechały też
nasze dwie kuzynki, dwunastoletnia Karolina i jej szesnastoletnia siostra Agata. Nawiasem mówiąc, obydwie dość przeciętnej urody. I tak,
cztery dziewczyny zabrały się za przygotowania, a ja, jak przystało na
opiekuńczego i pomocnego w potrzebie starszego brata, pomogłem im w zadaniach
wymagających krzepy, to jest w ustawieniu stołu, przesunięciu łóżka, wniesieniu
do pokoju Natalki dodatkowych foteli, itp. Podczas tych prac nie nadarzyła się
żadna stosowna okazja, by niepostrzeżenie wręczyć Kasi przeznaczone dla niej
upominki. Ponieważ, jednak, plan był taki, by Kasia została u nas na noc, byłem
pewien, że dogodnych sytuacji późniejszym wieczorem, a od biedy nawet
następnego dnia rano, nie zabraknie. Zdołałem tylko szepnąć jej, że miałem coś
dla niej u siebie w pokoju, a co to takiego – to tajemnica.
Później przybyli goście. Niezliczony poczet dziewczyn i
raptem dwóch chłopaków – Mateusz i jeszcze jeden kolega z klasy. „Biedne
dziewczyny” – pomyślałem z właściwą sobie złośliwą satysfakcją. – „wszystkie
samotne” i, schowawszy się do swojego pokoju medytowałem nad tym, jak by je
wszystkie po kolei uwolnić od tej ich samotności. „Dwóch gimnazjalistów
przecież im wszystkim nie dadzą rady.” – skonkludowałem, z jeszcze większą
satysfakcją, domyślając się, jak bardzo silnego napięcia musieli doświadczać w
tłumie rówieśniczek oraz frustracji, na jaką byli skazani, nie mogąc skosztować
ani kawałka tej otaczającej ich kobiecości. Afrykański lew wśród stu zebr też
by umarł z głodu, gdyby mu odjąć szansę na odciągnięcie którejś z nich od pasiastego
stada.
Impreza młodzieży rozkręciła się na dobre. Całe piętro aż
dudniło od wybuchów śmiechu, krzyków, pisków i podskoków. Kiedy harmider nieco
przycichł, a zegar pokazywał, że zabawa była już dawno po półmetku, wynurzyłem
nos ze swojej kryjówki. Przechodząc powoli obok pokoju Natalki, usłyszałem, że
grano w butelkę. „A jednak, chłopakom trafi się coś słodkiego i to w
niebezpiecznie dużym stężeniu.” – pomyślałem, już bez satysfakcji. Nie wiem ile
kolejek było potrzeba, by posmakować każdej pary ust przynajmniej jeden razik,
ale chłopcy mieli czasu aż nadto. Zwłaszcza, że było ich tylko dwóch, a nie na
przykład dziesięciu, więc dla każdego z nich, średnio tylko co druga kolejka była
stracona. Próżne domysły! Następnego dnia Natalka wszystko mi opowiedziała: Nie
było ani jednego buziaka. Po dwóch czy trzech zadaniach, dziewczęcy sejm
ustalił, że w dalszej grze dozwolone były tylko pytania i że karą za
nieudzielenie odpowiedzi, było tylko wykluczenie z zadawania pytań na trzy
kolejki. Więc nawet kawałka bielizny biedni gimbusi nie uświadczyli. I dobrze
im tak, smarkaczom. Na dziewczynkę trzeba sobie zasłużyć. (Ta złota zasada nie
dotyczy, rzecz jasna, jej autora, pokornie odkrywającego przed Wami meandry
swego losu.)
Zaczęło się ściemniać. Goście rozeszli się do domów, a
cztery dziewczyny i ja zaczęliśmy gotować się do nocy. Ponieważ łazienkę na
piętrze mamy tylko jedną, uzgodniliśmy porządek mycia się według wieku.
Najpierw najmłodsza Karolina, następnie jubilatki Natalka i Kasia, po nich Agata i na końcu ja. Dla zabicia czasu zaproponowałem grę w Monopoly. Graczami
miały być dziewczyny, akurat cztery, a ja miałem zastępować po kolei każdą z
nich, podczas pobytu w wannie. Cztery laski po piętnaście do dwudziestu minut
dały całkiem długi czas gry, przy czym z każdą zmianą robiło się coraz
przyjemniej. Dlaczego? To proste. Dziewczyny wracały do pokoju z niedosuszonymi
włosami, wypachnione szamponem i odżywkami, przebrane w pidżamy i zasiadając do
gry – na podłodze, nie odziewały już nic więcej dla zasłonięcia pleców i
ramion.
Płaska jak stół, chuda Karolina nie przedstawiała sobą
szczególnie ciekawego widoku. Jej dwuczęściowa pidżama, zielona z obrazkiem
jakiegoś misia z przodu, też była zdecydowanie najmniej seksownym okazem nocnej
mody.
Następna z kolei, Natalka, jak już wiecie, jest jedną z
najładniejszych dziewczyn na świecie. Nie ma się co dziwić – w końcu to moja
siostra. Na ten wieczór wyciągnęła z szafy chyba najbardziej frywolną pidżamę,
jaką mogła sobie wykombinować. Nie jedną z tych, które zakłada na co dzień –
całkiem przyzwoitych zresztą, wręcz skromnych, lecz t-shirt rozmiaru XXXXL, z
pięciopaku, jaki niegdyś kupiłem dla siebie przez pomyłkę, w przecenie, nie
znając się na oznaczeniach rozmiarów. Część tego zestawu wylądowała potem w
szafie Natalki, jako jej zapasowe sukienki do spania. Do dziś nie wiem, jaką
szczwaną myślą kierowała się tamtego wieczora, decydując się na akurat ten
wariant stroju – czy dla żartu, czy było to podyktowane dziewczęcą rywalizacją,
która jest najbardziej rozwinięta, czy też chciała onieśmielić nasze kuzynki, a
więc dla psikusa – efekt był jednak piorunujący. Jej piersi, nie takie już
znowu małe, prezentowały się doskonale. Oba sutki idealnie odciskały się w
materiale, mającym je, w teorii, zakrywać, a przy każdym nachyleniu się, czyli
średnio co minutę, koszulka oddzielała się od ciała na pięćdziesiąt centymetrów
(czy jakoś tyle), zupełnie wystawiając luźno dyndające piersi na widok obserwatora
siedzącego lub stojącego na wprost niej. Całe szczęście, że byłem jedynym
męskim świadkiem tego pokazu, bo w obecności innego samca, na przykład Damiana,
Mateusza, czy – nie daj Bóg – Karola lalusia, spaliłbym się ze wstydu za
goliznę siostry.
Następnie, w pidżamie, dołączyła do nas Kasia nr 2. To
nic, że trochę przy kości. Właśnie pewien nadmiar tłuszczu stanowił jej główny
urok, obok zmysłowych ust, oczywiście. Również w jej przypadku, luźna koszulka
zapewniała, że zarys jej piersi był doskonale widoczny. Ponadto, jej sukienka
nocna, zawieszona nisko na cienkich ramiączkach pozwoliła mi podziwiać jej
szyję, prawie całe plecy oraz obojczykową część tułowia z przodu. Jej sukienka
była też bardzo krótka, dzięki czemu mogłem do woli oglądać jej nogi i wyobrażać
sobie me wąskie biodra wciśnięte pomiędzy jej zmysłowe uda.
Wreszcie nadeszła pora na najstarszą z dziewczyn, naszą
kuzyneczkę Agatę. Ona wystroiła się niemal jak zakonnica, w czarne spodenki i
czarną koszulkę, z zakrytymi ramionami. Nie wiem, czy przypadkiem nie założyła
nawet stanika, choć w porównaniu do Natalki i Kasi nr 2. nie miała zupełnie
czego ukrywać. Taka jest wstydliwa ta nasza Agata. Na dodatek, miała wtedy
jeszcze problem z pryszczami, więc jej uroda, tamtego wieczoru, nie stanowiła
wielkiej wartości dodanej do walorów wniesionych przez obie organizatorki
tamtego spotkania. Nie pomyślcie jednak, pochopnie, że nie doceniam kuzynki.
Wręcz przeciwnie, uważam, że to bardzo miła osoba, pełna ciepła i poczucia
humoru, za co ją niezmiernie lubię. Co więcej, facet, który odkryje w niej
wartościową kobietę i zasłuży na jej uczucie, będzie z pewnością szczęśliwym
człowiekiem. Mnie to jednak mało obchodzi. Ważne, żeby ona była zadowolona.
Pierwsza zbankrutowała Kasia. Ja, po powrocie do gry Agaty,
rozsiadłem się w fotelu i z tego podwyższenia obserwowałem sytuację na planszy
oraz komentowałem rozwój imperiów hotelowych obu kuzynek kosztem Kasi i
Natalki, zmuszonych do stopniowego wyprzedawania nieruchomości. Tego dnia,
sukces w Monopoly okazał się być odwrotnie proporcjonalny do objętości biustu -
interesująca zależność. W Scrabble byłaby odwrotna. Fotel, oczywiście, stanowił
idealną platformę widokową nie tylko na planszę, lecz przede wszystkim na
kucające na podłodze dziewczyny. W marzeniach analizowałem więc pokrój
wszystkich czterech ciałek i wyobrażałem sobie pocałunki z Kasią. Wiedziałem,
że na nic więcej z nią nie miałem szans. W odróżnieniu od „mojej” Kasi –
licealistki pełną gębą, Kasia nr 2 była przecież jedynie trochę bardziej
wyrośniętym dzieciakiem.
Patrząc z nieco innej strony, kiedy byłem w jej,
cierpiałem wprawdzie na kompleks niższości, lecz nie wiązałem go z
niedorosłością. Wręcz przeciwnie, przeczytawszy kilka książek i multum
śmieciowych (z dzisiejszej perspektywy) stron w internecie, byłem święcie
przekonany o swojej mądrości, dojrzałości i słuszności mych radykalnych
poglądów. Tylko dziewczyny – rówieśniczki zdawały się być odmiennego zdania.
Nie traktowały mnie poważnie. Dopiero teraz, po studiach, i to nie po jakimś
prawie, czy innym dziennikarstwie, lecz po prawdziwych studiach –
przyrodniczych, z dyplomem i nagrodą rektora za najlepszą magisterkę na roku,
wiem, że prawie nic nie wiem. I na tę wiedzę-niewiedzę, przedziwnym sposobem,
lecą najfajniejsze laski jak osy do miodu. Kasia nr 1 i Kasia nr 2 są tego
najlepszym przykładem. Ba, gdyby nie zbyt duża różnica wieku i ewidentna
nieletniość Kasi nr 2, dziewczyna ta w mig zajęłaby w mym życiu miejsce
pierwszej Kasi.
Po ogłoszeniu bankructwa, Kasia usiadła na poręczy
fotela, na którym siedziałem. Chwilę potem, miałem ją już na kolanach, tak
jakbyśmy byli od dawna zżytymi ze sobą kolegami, w wieku, nie podejrzewanym o
myśli erotyczne. Byliśmy jednak co najmniej odrobinę starsi niż niewinne
szkolaki, więc, niechybnie, dziewczyna musiała poczuć wiadomy twardy obiekt, od
dołu cisnący się na jej pośladek. Specjalnie, wiercąc się na fotelu, ustawiłem
nas tak, by mój kumpel bódł ją jak najwyraźniej. Dodatkowo, położyłem dłoń nad
jej kolanem i, niezauważalnie dla pozostałych dziewczyn, co chwilę,
przekładałem ją z miejsca na sąsiednie miejsce, dyskretnie obmacując udo.
Wreszcie, otwartym tekstem poprosiłem Kasię, by wstała i
wyszła ze mną do mojego pokoju:
- Chodź, póki one grają, coś ci pokażę. – powiedziałem,
wzbudzając niemą ciekawość i Natalki, i Agaty.
W swoim pokoju, zamknąłem za nami drzwi i wyciągnąłem z
szuflady prezenty urodzinowe.
- Nie wiem, czy dać ci to teraz, czy dopiero jutro. Jak
wolisz?
- Och, Marcin! To dla mnie? Co to jest!? – spytała
zaskoczona.
- Spóźniony prezent urodzinowy. – wyjaśniłem niewinnym
głosem.
- Dzięki! – zawołała.
Otarła się o mnie bokiem, jak kotka, i zaczęła na biurku
przeglądać zeszyt, pudełko słodyczy i paczkę cekinów. Na początku, nie
wiedziała jak zareagować – prezent był niespodziewany, ale przedmioty leżące na
stole były tak zwyczajne, że chyba trudno jej było wykrzesać z siebie,
odpowiedni do wymogów chwili, komentarz. Dopiero, gdy oparłem ją o siebie
plecami i masując obiema dłońmi jej biodro i jedną z łopatek, zacząłem
tłumaczyć, że czekoladki są na osłodzenie trudności życia, a w notatniku
powinna spisywać swe najskrytsze myśli, które, ponad wszelką wątpliwość,
wielkimi rojami przefruwały przez jej głowę, doceniła podarek. Obróciła się do
mnie przodem i wypowiedziała sakramentalne:
- Dziękuję.
Temu podziękowaniu, towarzyszył też nieśmiały pocałunek,
który Kasia nr 2 złożyła na moim policzku, Chwyciwszy dziewczynę za pierś,
przekształciłem go w pocałunek w usta.
Kasia najpierw wtuliła się w moje ramiona, by po chwili,
wstydliwie odwrócić się z powrotem w stronę stołu.
- A to co jest? – spytała, biorąc w rękę opakowanie
cekinów.
- Zobacz. – szepnąłem.
Wyjąłem torebkę z jej dłoni, otworzyłem i wyciągnąłem
jednego motylka.
- Odwróć się, Kasiu. Zobaczymy, czy będzie ci z nim do
twarzy. – poprosiłem, a gdy znów stała przodem do mnie, nałożyłem świecącego
cekina na odkrytą skórę pod prawym obojczykiem.
- Właściwie, zobacz, tutaj będzie lepiej pasował. –
powiedziałem po chwili i przełożyłem motylka w dekolt, pomiędzy jej piersi,
nieznacznie wsuwając przy tym rękę pod jej koszulę nocną.
Czułem, że flirt z Kasią nr 2 zaszedł za daleko, ale
potencjalny zysk w postaci kolejnego buziaka, usprawiedliwiał ryzyko.
Na buziaki musiałem jednak jeszcze trochę poczekać. By
nie wzbudzać nadmiernych podejrzeń, szybko wróciliśmy do pokoju Natalki. W samą
porę, gdyż siostra ogłaszała właśnie swoje bankructwo. Tym samym, gra dobiegła
końca i wkrótce rozeszliśmy się na noc po pokojach – ja do siebie, kuzynki do
gościnnego, a Kasia została u Natalki, przygarnięta przez mą siostrę do spania
w jej szerokim dwuosobowym łóżku.
Popełniliśmy z Kasią tylko jeden błąd. Wychodząc z mojego
pokoju, nie zdjęliśmy cekina, lekceważąc to, że koszula nocna nie stanowiła
idealnej zasłony. Pech zechciał, że to świecidełko nie uszło uwadze Agaty,
przez co, kuzynka obdarzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem, pełnym dezaprobaty.
Na szczęście, do dziś zachowała swe odkrycie dla siebie. Zrobiła mi wprawdzie
umoralniającą pogadankę, kiedy się widzieliśmy innym razem, i powypytywała się
o szczegóły i stopień mej zażyłości z Kasią nr 2, nikomu więcej nie pisnęła
jednak ani słowa. Zresztą, nie ma tego złego, co by nie niosło ze sobą także
pozytywnych konsekwencji. Agata, dowiedziawszy się o mnie rzeczy, nie
przeznaczonych dla postronnych osób, od tamtej pory nabrała do mnie większego
zaufania i zaczęła zwierzać mi się ze swoich tajemnic, a także pytać o radę w
sprawach sercowych. W rezultacie, jesteśmy nie tylko krewnymi, ale też wiernymi
przyjaciółmi. O tej przyjaźni nie wie żadna Kasia i żaden adorator Agaty.
Kuzynka ma tylko jedną wadę – potwornie lubi słuchać.
Niekiedy i po dziesięć razy muszę jej opowiadać tę samą historię. Jednocześnie
jest to też jej zaleta – nigdy nie brakuje nam tematów do rozmów. Ja z kolei
uwielbiam patrzeć. Kocham wręcz jej uśmieszki i głodne spojrzenia oraz
niekłamana ciekawość spraw cielesnych. Bezbłędne są też jej fantazyjne
komentarze i następujące po nich obłudne oznaki żalu: „O Jezu! Za to, to mnie już
na pewno ksiądz przegoni od konfesjonału!”. (Jezusie, Jezu, tylko ty jeden
wiesz, czym twój kościół karmi biedne dzieci na oazie!) Nie mam więc
najmniejszych powodów, żeby narzekać.
Gdy wyszedłem z łazienki, czysty i pachnący prawie jak
dziewczyny kąpiące się przede mną, na korytarzu spotkała mnie pierwsza tamtej
nocy niespodzianka. Na imię jej było - a jakże! – Kasia. Pod pozorem potrzeby
siusiania, czekała na mnie pod drzwiami. Przywitaliśmy się uśmiechem, w
milczeniu, zupełnie kulturalnie, zachowując wszelkie zasady konspiracji.
- Idziesz spać? – spytała najciszej jak umiała.
- Chyba tak. Ty nie idziesz? – zadałem równie głupie
pytanie.
- Idę, ale nie usnę chyba. – zwierzyła się, niemal
niesłyszalnie, tak cicho, że musiałem przybliżyć ucho do jej ust, aby cokolwiek
usłyszeć.
- To przyjdź do mnie. – szepnąłem jej do ucha.
To był żart, oczywiście, ale w każdym żarcie jest
przecież jakaś część prawdy. Kasia nr 2 tej prawdy nie puściła mimo uszu.
Pociągnęła mnie za rękę do łazienki, a gdy przymknęliśmy drzwi za nami,
spytała, patrząc mi głęboko w oczy:
- Marcin, podobam ci się? - Tym razem oczekiwała
poważnej i szczerej odpowiedzi.
Nie odrywając wzroku od jej szeroko otwartych, pałających
ciekawością, oczu, chwyciłem ją za pierś, opuszkami palców odnalazłem sutek,
lekko go zgniotłem, narysowałem palcem kilka kółek wokół niego, po czym
złapałem tę pierś pełną dłonią. Była to niewerbalna część odpowiedzi, którą
wnet uzupełniłem zdecydowanym:
- To chyba oczywiste, Kasiu. Bardzo mi się podobasz.
Był to jeden z tych momentów, kiedy trzeba wprost powiedzieć
oczywistą oczywistość, by nie było jakichkolwiek niedomówień. Dopiero
odpowiedziawszy najjaśniej, jak się tylko da, na pytanie dziewczyny, mogłem
sobie pozwolić na drobny żarcik.
- A wiesz co najbardziej mi się podoba w tobie? –
spytałem, jeszcze raz gniotąc jej cycka, wymacanego już przeze mnie, bardziej
niż kiedykolwiek i przez kogokolwiek przedtem, i oblizując lubieżnie usta.
Kasia spojrzała w dół na swój biust, ciekawie
przyglądając się mej dłoni, biorącej bez pytania całą pulchną pierś w posiadanie.
Wreszcie, oparła dłonie na mych ramionach i znowu patrząc mi w oczy,
powiedziała odważnie, wybuchając tłumionym śmiechem:
- Cycki!
- Nie zgadłaś, Kasiu. – odpowiedziałem.
Podniecony przebiegiem śmiałej konwersacji, chwyciłem ją
za biodra obiema rękami i z całej siły przyciągnąłem do siebie.
- A co? – spytała Kasia po chwili przerwy, zaskoczona
taką odpowiedzią, zgodnie z moim zamierzeniem.
- Twoje usta. – odpowiedziałem i wolnym ruchem głowy,
zmniejszyłem dystans dzielący nasze buzie do zera.
Przez kilka sekund smakowałem wargi Kasi, aż dziewczyna
zrobiła najbardziej sensowną rzecz a takiej sytuacji. Rozchyliła szerzej usta i
dosłownie wessała się w całującą ją – szczęśliwym zrządzeniem losu, akurat moją
– buzię.
- Marcin, ja jeszcze nigdy się tak nie całowałam. –
wyszeptała Kasia, głosem zdradzającym ekscytację, gdy w końcu oderwaliśmy się
od siebie.
Nie pytałem, kiedy, jak i z kim się całowała przede mną.
Domyślam się tylko, że miała do tego wystarczająco dużo okazji i że chętnych do
przelizania się z nią nie brakowało. Smakowała mi i pozwalała na wszystko. Nic
więcej się nie liczyło, nawet ptaszek, ze wszystkich sił starający się wyfrunąć
z bokserek oraz to, że Kasia, przez cały czas, dyplomatycznie starała się nie
zwracać na niego uwagi. Pocałowaliśmy się jeszcze raz i ponownie rozeszliśmy
się do swych pokoi.
Długo nie mogłem zasnąć, a gdy już mi się to udało, sen
okazał się bardzo płytki. Przekonałem się o tym gdzież po drugiej w nocy, kiedy
usłyszałem nad uchem głośne szeptanie:
- Marcin, nie śpisz?
Najpierw zignorowałem ten szept – chyba jednak spałem,
lecz gdy powtórzył się kilka razy i zaczęły mu towarzyszyć lekkie szarpnięcia
za ramię, machnąłem ręką na bok, uderzając szarpiącą mnie osobę i
zaprotestowałem marudnym głosem:
- Czego chcesz? Zostaw mnie!
Myślałem, że to był początek koszmaru sennego, z Natalką
w głównej roli, który nawiedzał mnie co jakiś czas odkąd poznałem swą pierwszą
Kasię rok wcześniej we Włoszech. Siostra, jednak, szarpałyby mnie znacznie
mniej delikatnie i nie wołałaby mnie po imieniu, tylko per Staruch. Zdawszy
sobie sprawę z tych niezgodności, otworzyłem w końcu oczy i oniemiałem z miłego
zaskoczenia. Na skraju łóżka siedziała Kasia, oczywiście Kasia nr 2,
przyjaciółka Natalki, z której biustem i ustami zapoznałem przed zaśnięciem.
- Mam sobie iść? – spytała, niedowierzając.
- Coś ty, Kasiu? Zostań. – odpowiedziałem, nie będąc
jeszcze pewnym, jak się zachować.
Przypomniałem sobie, że pochopnie i trochę na żarty na ją
zaprosiłem do siebie, gdyby nie mogła zasnąć. Zaprosiłem, więc przyszła. Lecz
czy zdawała sobie sprawę z tego, że wchodząc chłopakowi w nocy do łóżka,
niedwuznacznie zachęcała go fizycznej miłości i rezygnowała z prawa na protest,
nie byłem już taki całkiem pewien. Poza tym, odpowiedzialność spoczywa
zazwyczaj na starszym, niezależnie od tego, o czym akurat myśli sobie, albo nie
myśli, młoda dziewoja. Przynajmniej w teorii. Tak oto, znów, już przy drugiej
dziewiczej Kasi, zabłysła mi pod czaszką czerwona lampka moralności.
- Powiedziałeś, żebym ci dała spokój.
- To nie było do ciebie, Kasiu... Miałem zły sen. Śniły
mi się wampiry. – wymyśliłem takie głupkowate wyjaśnienie, na poczekaniu.
- Jakie wampiry? – spytała Kasia, zaciekawiona i
spokojna już o swoje prawo pobytu w cudzym pokoju.
- Nie wiem dokładnie. Jeszcze nie zdążyły się całkiem
przyśnić. Uratowałaś mnie.
To powiedziawszy, wyciągnąłem ręce spod kołdry, powodując
jednocześnie, że prawie cały tułów – nagi, bo nie spodziewając się gości,
poszedłem spać w samych bokserkach – wydostał się spod przykrycia. Złapałem
Kasię za nadgarstek i spytałem, robiąc groźną minę:
- Wampiry... Uch! Straszne... Wiesz, co one robią? –
kontynuowałem flircik.
- Co?
Odsunąłem się o centymetr w bok i poprosiłem, by zajęła,
w ten sposób oswobodzone miejsce:
- Połóż się, to ci powiem.
Położyła się, na wznak, a ja przykryłem nasze brzuchy
kołdrą. W ten sposób, znaleźliśmy się razem w pościeli, stykając się nogami i
tułowiami na prawie całej długości ciała.
Ugryzłem Kasię w szyję – lekko, delikatnie, nie tak jak
wampir w filmie grozy, lecz by sprawić przyjemność pogryzanej skórze.
- O, właśnie to robią wampiry. – powiedziałem szeptem i
powtórzyłem gryzienie z drugiej strony szyi.
Kasia milczała. Gdy przesunąłem buzię w nowe miejsce,
odchyliła tylko głowę tak, by mi było wygodniej podrażnić ją zębami.
- Widzisz już, jaki straszny jest wampir? – spytałem w
przerwie między gryzami.
- Tak. – Kasia odpowiedziała krótko i się odgryzła na
mojej szyi.
Wyszła z tego całkiem przyjemna zabawa, którą zakończyłem
całując usta Kasi. Kilka razy pod rząd, zetknęliśmy i rozłączyliśmy nasze wargi,
wywołując przy tym głośne mlaśnięcia.
Kto inny na moim miejscu, pewnie wykorzystałby bez
najmniejszych skrupułów naiwność dziewczyny i szybko doprowadził sprawę do
końca, to jest do współżycia. Ja nie umiałem się na to zdobyć, więc operację
deflorowania Kasi nr 2 świadomie odsunąłem w czasie, gdzieś w głębi duszy, na
pewno, łudząc się, że to ja będę jej chirurgiem. Zamiast nasilić pocałunki, czy też przejść do jeszcze bardziej śmiałych działań, ułożyłem się
spokojnie na plecach, obejmując Kasię i goszcząc jej głowę na swoim torsie.
Zastygliśmy w bezruchu, przytuleni, jak zmożeni snem kochankowie.
- Kasiu, chyba nie możesz zostać tutaj na noc. –
odezwałem się po kilku, a może kilkunastu, minutach.
- Chyba że się nie boisz, że Natalka rano zobaczy, że
się przespałaś z jej bratem. – dodałem.
Jednocześnie, przecząc własnym słowom, wsunąłem rękę pod
jej koszulę nocną i zacząłem gładzić plecy Kasi nr 2.
- No. – potwierdziła moje słowa i przytuliła się do
mnie jeszcze bardziej.
Trwaliśmy tak, nieruchomo, jeszcze jakiś czas. Tylko moja
dłoń krążyła pomału pod pidżamą Kasi od pupy do łopatek i z powrotem, sunąc
wzdłuż kręgosłupa, lub skręcając pod boki.
- Kasiu, zanim pójdziesz do Natalki, chciałbym cię
zobaczyć. – odezwałem się ponownie.
W odpowiedzi usłyszałem mruknięcie:
- Yhy. - po którym Kasia uniosła się na łokciach, w pełnej gotowości do nowych wyzwań.
- Yhy. - po którym Kasia uniosła się na łokciach, w pełnej gotowości do nowych wyzwań.
- Mogę cię zobaczyć bez koszulki? – spytałem.
- Mam ją zdjąć? – odpowiedziała szeptem Kasia, a w jej
głosie obecne były i lękliwe zaskoczenie, i coś w rodzaju nadziei.
Tym razem to ja wydałem z siebie mrukliwe
- Yhy - i kciukami obu dłoni zahaczyłem o dolny rąbek koszuli nocnej, już i tak podwiniętej do ćwierci pleców w wyniku dotychczasowego masażu.
- Yhy - i kciukami obu dłoni zahaczyłem o dolny rąbek koszuli nocnej, już i tak podwiniętej do ćwierci pleców w wyniku dotychczasowego masażu.
- Okej! – szepnęła głośno dziewczyna, usiadła po
turecku i entuzjastycznie uniosła luźną pidżamę do góry.
Na widok jej nagich piersi, prężących się majestatycznie
przede mną w nocnym mroku, rozświetlonym jedynie nikłym światłem księżyca za
oknem, powietrze zastygło nieruchomo w mych płucach. Po chwili patrzenia, na
przemian, na goły biust i w czerń szerokich źrenic dziewczyny, również się
podniosłem, usiadłem przed Kasią w rozkroku, i chwyciłem obiema dłońmi za jej
piersi. W świetle dnia, dziewczyna musiałaby zwrócić uwagę na namiot poniżej
linii pasa, w ciemności, wypiętrzenie bokserek na szczęście nie rzucało się
bardzo w oczy.
- Piękne... – wyszeptałem pełen zachwytu.
- ... I wspaniale pachniesz, Kasiu. – dodałem, nie
precyzując jednak, że przedmiotem komplementu nie był brzoskwiniowy aromat
odżywki do włosów, lecz jej naturalny, kobiecy zapach, coraz śmielej
docierający do mych nozdrzy.
Mówiąc te słowa, własnoręcznie opuściłem koszulkę Kasi na
przeznaczone jej miejsce. Była już najwyższa pora, by buziakiem dokończyć
sekretne flirtowanie i definitywnie przyłożyć głowę do poduszki.
***
Nazajutrz, wszystko wróciło do normy. Po późnym
śniadaniu, Kasia nr 2 ukradkiem odebrała ode mnie swoje prezenty urodzinowe, a
ojciec odwiózł ją i nasze obie kuzynki do domów. Niedzielne popołudnie, ja i
Natalka, przeznaczyliśmy na knucie, to jest na planowanie wyjazdu do Kasi nr 1
i Damiana. Wszystko wskazywało na to, że już w następny weekend, wycieczka
mogła dojść do skutku: Kasia nr 1 donosiła, że jej stosunki z ojcem, były tak
samo dobre, jak rok wcześniej, i że z pewnością chętnie nas ugości w nocy z
soboty na niedzielę. Pozostawało tylko uświadomić naszych rodziców.
Damian, natomiast, nie miał dla mnie dobrych wieści
odnośnie chłopaka Kasi, lecz nie rozsiewał też żadnych przykrych dla mnie
plotek, co wydało mi się dziwne, biorąc pod uwagę zamiłowanie Damiana do
erotycznego konfabulowania. Czyżby gimbusek wydoroślał? Dowiedzieliśmy się za
to, że Karol zapraszał Kasię do kina – aż dwa razy – i zaciągał ją na
mecze miejscowej drużyny piłkarskiej. Poszła z nim i jego kolegami na stadion
dwa lub trzy razy, lecz na widownię dotarła o jeden raz mniej. W paczce Karola
były osoby, których prostactwo przyprawiało dziewczynę o ból głowy. Podczas
swojej ostatniej próby kibicowania, Kasia, zdawszy sobie sprawę, że nie uda jej
się uniknąć spotkania z jednym z nich, oświadczyła nagle, że się źle poczuła i
wróciła sama do domu. Od tamtej pory, za każdym razem kiedy był mecz, ją bolała
głowa i, w tajemniczy sposób, przestawała boleć mniej więcej z momentem
pierwszego gwizdka sędziego. Obraz związku z Karolem, jaki się wyłaniał z tych
zdawkowych relacji Damiana, był dla mnie niejednoznaczny: albo ich chodzenie ze
sobą dogorywało i w gruncie rzeczy było fikcją, utrzymującą się siłami inercji,
albo, wręcz przeciwnie, łączyło ich tak silne uczucie i/albo tak dobry seks, że
Kasia była gotowa przymknąć oko na najgorsze wady chłopaka. W takim przypadku,
nie miałbym u niej żadnych szans, a już na pewno, nie miałbym szans na jej
rozdziewiczenie, należne mi, w mym nieskromnym przekonaniu, jak kość Azorkowi, gdyż
na jej nienaruszoną cnotę, trzeba by już od dawna traktować wyłącznie w
kategoriach historycznych. Nie mogąc zdać się na metody szpiegowsko-śledcze,
musiałem zakasać rękawy i rozwikłać zagadkę w sposób naukowy, czyli odwołać się
do odpowiedniego eksperymentu.
3. Druga
randka z Kasią nr 1
Do Kasi pojechałem w środę. Tak jak poprzednio, wsiadłem
w poranny pociąg i koło pierwszej po południu znalazłem się przed bramą liceum
Kasi, po przeciwnej stronie ulicy, czyli dokładnie w tym miejscu, w którym
stałem kilka dni wcześniej, uważnie obserwując szkołę, zanim ostrożnie ruszyłem
w ślad za Kasią i jej chłopakiem.
Tym razem, przed przypadkowym spojrzeniem kolegów, kryła
się Kasia. Zauważywszy mnie, przebiegła ulicę i nie tracąc czasu na powitania,
pospiesznie poprowadziła mnie za rękę kilkadziesiąt metrów. Dopiero gdy
skręciliśmy za rogiem i znaleźliśmy się poza obszarem widzianym z okien szkoły,
mogliśmy się zatrzymać i na krótko wpaść sobie w objęcia.
- Za dwie lekcje muszę wrócić, Marcinku. Chcesz zobaczyć gdzie mieszkam? – spytała Kasia, nie dając mi wyboru.
Przypomniałem sobie obietnicę, że na kolejne spotkanie ze
mną nie założy stanika, spojrzałem na jej koszulę w odpowiednim miejscu i
ochoczo się zgodziłem. Ruszyliśmy dalej.
- Szkoda tylko, że mamy tak mało czasu! – powiedziałem.
Szliśmy tak szybko, prawie biegiem, że musiałem mocno
podnieść głos, by dźwięk nie rozproszył się w rozcinanym przez nas powietrzu.
- Szkoda! – potwierdziła Kasia i jeszcze bardziej, na
ile w ogóle było to możliwe, przyspieszyła kroku.
Dodatkowe tłumaczenia były i tak zbędne. Wiedziałem, że
by spotkać się ze mną tego dnia, Kasia musiała po raz uciec z lekcji, co w
szkole stanowczo nie było miło widziane i wiązało się ze sporym ryzykiem. By
móc się potem tłumaczyć, że zaznaczona nieobecność była efektem jakiejś
pomyłki, musiała koniecznie wrócić na ostatnie lekcje. Ponadto, ostatnią lekcją
Kasi tamtego dnia był w-f, łączony z klasą Karola. Dziewczyny ćwiczyły na
jednaj połowie Sali gimnastycznej, a chłopcy na drugiej i gdyby Kasi zabrakło
na lekcji, jej chłopak z pewnością by jej absencję zauważył. Byłoby mi to na
rękę, ale Kasia nie chciała z nim zrywać. Co gorsze, w planach na tamten dzień
miała jeszcze wspólne z Karolem wracanie do domu. Denerwowało mnie to kręcenie
i oszukiwanie naiwnego chłopaczka, ale, cóż, otwarcie nie mogłem protestować. W
końcu, to ja sam poddałem Kasi pomysł potajemnego spotkania.
Doszliśmy pod klatkę bloku i dopiero wtedy Kasia się
odezwała:
- I tak byśmy długo nie byli sami. Damian kończy dziś
przed trzecią.
- A on nie ma żadnej dziewczyny? – spytałem, trochę
drwiąco.
- A myślisz, że jakaś go zechce? – odpowiedziała Kasia
retorycznym pytaniem.
Roześmiała się i poprowadziła mnie na górę. Po schodach
szedłem obok niej, ramię w ramię. Jednocześnie trzymając dłoń na pośladku Kasi.
Gdy zatrzymaliśmy się pod drzwiami mieszkania, ścisnąłem jej tyłeczek obiema
rękami, deklarując roszczenie prawa własności do tej części ciała. Gdy tylko
Kasia przekręciła klucz w zamku i nacisnęła na klamkę, drzwi rozwarły się z
hukiem, pod naporem naszych ciał i dosłownie wpadliśmy do środka, z trudem
zachowując równowagę. Dopiero w tym momencie, tęsknota i, narastające z każdą
chwilą spaceru, pragnienie bliskości dały o sobie znać w pełnym wymiarze. Nie
zważając już na nic, rzuciliśmy się sobie w ramiona, całując się nawzajem po
policzkach i ustach. W pośpiechu, zapomnieliśmy nawet o zamknięciu drzwi.
Po kilku minutach uścisków i dzikiego obcałowywania
naszych twarzy, przeniosłem ręce z pupy Kasi, którą trzymałem kurczowo niemal
cały czas, przyciskając dziewczynę do siebie, na piersi. Szczęśliwie, pod
materiałem koszulki nie wyczułem żadnych twardych miseczek, ani drutów.
- Pamiętałaś, Kasiu? – spytałem, zadowolony.
- O czym? – zareagowała zdziwiona.
- Poprzednio powiedziałaś, że następnym razem nie
założysz stanika. – wyjaśniłem, ściskając jej biust obiema rękami.
- Ach, o tym! – zawołała, wybuchając śmiechem.
- Zupełnie zapomniałam. – dodała i zarzuciła mi ręce na
szyję.
Pocałowała mnie w usta, namiętnie, wsysając się we mnie
wargami, a ja, przez moment zdezorientowany jej odpowiedzią, przeanalizowawszy
w umyśle jej słowa, przyparłem Kasię plecami do ściany, odwzajemniłem pocałunek
i ze zdwojoną intensywnością obmacałem jej piersi. Wreszcie wciągnąłem Kasię do
jednego z pokoi i pchnąłem ją na stojące w nim łóżko. Już się miałem rzucić na
nie, obok Kasi, lecz szybko zostałem powstrzymany:
- Marcinku, nie tutaj. To jest łóżko mamy. Jak się
zorientuje, że jej wygniotłam pościel, to mnie zabije... Chodź do mojego
pokoju.
W ten sposób dobiegła końca najbardziej spontaniczna faza
naszej potajemnej schadzki.
Zanim weszliśmy do jej pokoju, Kasia oprowadziła mnie po
mieszkaniu. Po rozwodzie rodziców, przeprowadziła się z Damianem i mamą, czy
raczej decyzją sądu została przeprowadzona, do nowo kupionego mieszkania, a jaj
ojciec został sam w ich rodzinnym gniazdku. Zaletą nowego lokum było to, że
zlokalizowane w centrum miasta, było położone blisko obydwu miejscowych liceów,
konkurujących ze sobą bez ustanku, przez kilka dziesięcioleci swojego
istnienia, wadą zaś była władza mamy. Z biegiem lat, nić porozumienia między
matką a córką stawała się coraz węższa i nawet jeśli tylko sporadycznie
dochodziło do otwartych kłótni, stosunki Kasi z mamą najlepiej określał stan zimnej
wojny.
Paradoksalnie, dopiero z pojawieniem się Karola, klimat w
domu zaczął się ocieplać. W odczuciu Kasi, matka przestała się odnosić do niej
wrogo. Wręcz przeciwnie, coraz częściej wyrażała nawet uznanie wobec szkolnych
dokonań córki i jej życiowych wyborów. Chłopak Kasi najwyraźniej przypadł jej
do gustu. Bezspornie, matka stała się jego adwokatem i zrobiłaby chyba wszystko,
by ci dwoje na zawsze byli razem. Z opowieści Kasi wynikało, że nawet,
półsłówkami i dwuznacznymi uwagami sygnalizowała, że Kasia powinna z nim pójść
do łóżka i zdawała się sugerować pomoc. Na przykład, niejednokrotnie pytała
się, czy w któreś popołudnie, Kasi potrzebne jest całe mieszkanie, w domyśle
zostawiając, że w razie takiej potrzeby, gotowa była wrócić późno do domu i
także zorganizować zajęcie dla Damiana. Z czego wynikało takie zachowanie Kasi
mamy, nie wiem. Możliwe, że Karol jej się podobał, jako chłopak i jako
mężczyzna i cieszyła się, że córka miała podobny gust do niej. Możliwe też, że
podświadomie liczyła na osłabienie więzi z ojcem. W tym przypadku, narzeczony
byłby dla niego męską przeciwwagą. Jak było naprawdę, nigdy się już nie dowiemy.
Wtedy, ważne było natomiast to, że entuzjastyczne nastawienie mamy Kasi do
Karola, oznaczało problemy dla mnie – z jednej strony, spokój w domu był dla
Kasi silnym argumentem za „chodzeniem” z Karolem, zniechęcającym ją do zerwania
tego, nietrafionego zupełnie, związku; z drugiej strony, zapowiadało opór wobec
mojej osoby. Zresztą, pozytywnego przyjęcia nie powinienem był i tak oczekiwać
– przyjaźń z Kasią zrodziła się przecież pod okiem jej byłego i znienawidzonego
męża, konkurenta o względy dzieci, na wczasach, na które ona – matka Kasi,
nigdy by nie pozwoliła, gdyby nie była do tego zmuszona orzeczeniem sądu.
Jak widać, mieliśmy o czym rozmawiać. Pierwsze zdania
zwierzeń padły, gdy obchodziliśmy pokój Damiana – pomięta pościel na łóżku,
pidżama i skarpetki porozrzucane na krześle i podłodze, monitor komputera i
dwie paletki do ping-ponga na biurku wyraźnie oznajmiały, że był to pokój
nastolatka. Gdy poruszyła temat stosunków w rodzinie, objąłem ją w biodrach,
przytuliłem, pocałowałem w policzek i poprosiłem, byśmy usiedli.
Usiedliśmy na łóżku Kasi. Właściwie, ja przycupnąłem na
krawędzi łóżka, a Kasia zajęła miejsce na moich Kolanach, siadając przodem do
mnie, okrakiem. I tak, przyglądając się jej z bliska, pożerając wzrokiem,
słuchałem zwierzeń i przemyśleń. Nie tak wyobrażałem sobie to spotkanie: jadąc
pociągiem wyobrażałem sobie, że zrobimy wreszcie „to” i marzyłem, że w trakcie
robienia tego „tego”, potwierdzi się – eksperymentalnie, naukowo – że Kasia
zachowała cnotę i dzięki zrobieniu ze mną „tego” nikt inny poza mną, już nigdy
więcej jej nie rozdziewiczy. Niemniej, słuchałem z ciekawością. Byłem zresztą
jedyną osobą, z którą mogła ona swobodnie, szczerze i w pełni otwarcie
porozmawiać – na każdy temat. Bałem się tylko, że zamiast namiętnej miłości,
budowaliśmy „zaledwie” przyjaźń, ale i tak miałem wystarczająco dużo powodów do
satysfakcji, że to właśnie przede mną Kasia odkrywała duszę, a nie przed swoim
oficjalnym chłopakiem.
Wreszcie, na zakończenie rozmowy, rozpiąłem Kasi
koszulkę. Miała pod spodem cienki podkoszulek, który podwinąłem wysoko, pod
szyję, uwalniając piersi.
- Marcinku! – zawołała Kasia, chichocząc.
Po chwili dodała:
- Pamiętam jak mi się na nie gapiłeś, kiedy się
zobaczyliśmy pierwszy raz. Dzisiaj też się cały czas patrzysz w jedno miejsce.
- Przepraszam, Kasiu. – odpowiedziałem, szukając
usprawiedliwienia w jej roześmianych oczach, które tam było cały czas. I nie
tylko usprawiedliwienie błyszczało w jej źrenicach, ale też zachęta do dalszego
działania.
- Może nie powinienem? – spytałem obłudnie,
przykrywając obie piersi otwartymi dłońmi.
Zacząłem je ugniatać, lekko ściskać i głaskać,
jednocześnie, bez przerwy, patrząc Kasi w oczy.
- Powinieneś. – szepnęła Kasia po chwili.
Wolnym ruchem, przysunęła się do mnie i, po raz kolejny
tego dnia, czule pocałowała.
Siedząc na mnie okrakiem, nie mogła nie poczuć twardego
zgrubienia poniżej mego pasa. Właściwie, czuła je doskonale, coraz śmielej
ocierając się o to miejsce łonem.
- Marcinku! – powiedziała wreszcie jeszcze raz moje
imię, tonem, wyrażającym podziw i podniecenie.
- Kasiu! – odpowiedziałem, wywierając dodatkowy nacisk
na jej krocze.
- Och! Pamiętasz, jak mnie podrywałeś na plaży? –
spytała, mrużąc oczy.
- Kasiu, wszystko pamiętam. – zapewniłem.
Po chwili takich pieszczot, czując, że napięcie w
spodniach niebezpiecznie wzrosło, odważyłem się w końcu słowami wyrazić swoje
pragnienia:
- Wpuścisz mnie do środka?
Kasia chwilę się zastanowiła, zastygnąwszy w bezruchu,
podciągnęła do góry podkoszulek, który tymczasem zdążył się opuścić i przykryć
częściowo moje dłonie, przystawiła usta do moich, w trakcie pocałunku,
zaangażowała języczek do oblizania mojego języka i warg, a gdy przerwaliśmy sie
całować, odpowiedziała:
- Nie teraz, Marcinku.
To powiedziawszy, pozwoliła, bym ja ją wycałował. To
ktrótkie „nie teraz” zabrzmiało jak obietnica, na której można polegać. Nie
miałem już więcej pytań. Szczęśliwy, zasypałem usta Kasi serią łapczywych
pocałunków. Na koniec, przekręciłem nas na bok, położyłem Kasię na plecy i ponownie
zadarłszy jej podkoszulek do góry, wycałowałem jej nagie piersi. Wreszcie,
zacząłem całować jej brzuch, schodząc ustami aż do linii bioder, lecz Kasia
powstrzymała mnie, dokładnie w chwili, gdzy sięgnąłem ręką do suwaka jej
dżinsów.
- Marcinku, nie teraz. – wyszeptała, trzymając w
dłoniach moją głowę, z palcami wplecionymi we włosy.
- Chyba musimy już wracać. – dodała niechętnie, acz z
przekonaniem w głosie.
Rozdzieliliśmy się w połowie drogi do szkoły. Kasia
pobiegła na ostatnie lekcje, a mi przykazała, bym poszedł na dworzec.
- Ach, Kasiu! Znów mi się nie udało cię zaliczyć. –
zażartowałem na pożegnanie.
Usłyszawszy to, dziewczyna zamyśliła się. Uśmiechnąła się
pod nosem, chwyciła mnie za rękę i dała znać, bym się ku niej nachylił. Na ucho
powiedziała mi:
- I tak, znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
- Tylko ty wiesz o mnie wszystko, Marcinku. –
powiedziała mi na drugie ucho.
- I jeszcze zaliczysz. – dopowiedziała szeptem,
przyłożywszy usta do pierwszego ucha, kiedy, objąwszy ją za biodra,zagroziłem,
że prędko jej nie wypuszczę.
- Boże, co ja wygaduję! – zawołała na koniec Kasia,
zanosząc się niekontrolowanym, panicznym śmiechem.
***
Zająwszy miejsce w pociągu, zamknąłem oczy i całą drogę
myślałem. Zazdrościłem temu obcemu Karolowi, że mógł spotkać Kasię w szkole, że
miał w-f w tym samym czasie, co ona, i że z pewnością mógł śledzić kątem oka,
co się działo w żeńskiej części Sali gimnastycznej. Wreszcie, nie mogłem
przeboleć, że po lekcjach, to on odprowadzał Kasię do domu, albo ona jego i
niewykluczone, że spędzał z nią miło czas, sam na sam, w swoim pokoju, albo u
niej. Śmiałem się z niego, że dziewczyna przyprawiała mu rogi, a on, głupi, o
niczym nie wiedział, ale ta chora satysfakcja z cudzego nieszczęścia, tylko w
minimalnym stopniu mogła skompensować moją zazdrość i złe samopoczucie.
Zastanawiało mnie, czy oni się całowali, czy on też macał jej piersi, czy
rozsuwał suwak jej spodni, i nie mogłem uwierzyć, by Kasia mogła się całować i
pieścić z nami obydwoma w odstępie zaledwie dwóch godzin.
4. *** Spotkanie
w większym gronie ***
Minęło jeszcze kilka dni i znów zawitałem w miasteczku
Kasi. Tym razem, w towarzystwie siostry. Rodzice puścili nas na cały weekend, a
nocować mieliśmy w mieszkaniu, osamotnionego po rozstaniu z żoną, ojca Kasi.
Z dworca odebrali nas, we troje, Kasia, jej chłopak Karol
oraz, znany nam doskonale z wakacji, młodszy brat Damian. Uścisnęliśmy sobie
ręce na powitanie, obaj chłopcy ciekawie zeskanowali figurę Natalki,
jednocześnie próbując zataić, przede wszystkim przed Kasią, swoje
zainteresowanie nowo poznaną, względnie dawno nie widzianą, młodą dziewczyną,
po czym natychmiast udaliśmy się do pobliskiego baru McDonald’s.
Po drodze nie rozmawialiśmy dużo. Zapytałem Damiana, co
słychać – w jego oczach dostrzegłem chęć szczerej rozmowy, jakby się chciał mi
z czegoś zwierzyć, albo zapytać o coś ważnego, lecz w obecności sióstr i Karola
nie ośmielił się podjąć tematu. Trochę bardziej rozmowny był chłopak Kasi –
nawet z chęcią ponarzekał na nauczycieli i szkołę. Ja sam nastawiłem się raczej
na słuchanie niż mówienie o sobie. Dziewczyny natomiast, złapały się za ręce i,
szczebiocząc, wyrwały się do przodu. Po niemal roku od ostatniego spotkania,
miały sobie wiele do powiedzenia. Nie było to jednak przeznaczone dla naszych
męskich uszu. Nam pozostało tylko patrzeć się na ich rozkołysane biodra,
zgrabne tyłeczki i prawie całkiem odkryte nogi, wystające spod kusych
spódniczek. Może to niezgodne z zasadami matematyki, ale na każdą parę nóg
przypadały dokładnie dwie pary, wpatrzonych w nie, męsko-chłopięcych oczu. Jak
tylko zauważyłem ten dziwny stan rzeczy, odżyło we mnie poczucie wrogości wobec
Karola. Wprawdzie znienawidziłem tego ulizanego lalusia już wcześniej, od
pierwszego ujrzenia go w towarzystwie Kasi, lecz w ciągu paru dni uczucie to
zdążyło wyparować. Teraz jednak, kiedy gapił się nie tylko na, póki co, swoją
dziewczynę, ale też, równocześnie odważył się zerkać na moją kochaną siostrę, nie
zasługiwał z mojej strony na nic innego niż wrogą niechęć.
Usiedliśmy za stołem: Damian i Karol zajęli miejsca z
jednej strony, Kasia i Natalka naprzeciwko nich, ja dosiadłem się jako ostatni,
wybierając miejsce z brzegu, obok Kasi. Powoli zabraliśmy się za skubanie
frytek, siorpanie coli i zagryzanie fastfoodowych bułek. Przez następnych
kilkadziesiąt minut stanowiliśmy typowe zgromadzenie nastolatków. W dalszym
ciągu, głównym tematem rozmowy była szkoła i sprawy okołoszkolne. Od czasu do
czasu, wspominaliśmy to i owo ze wspólnych wakacji, co dawało mi tę szczególną
radość, że Karol, nie będąc wtajemniczonym w nasze przygody, nie nadążał za
tokiem rozmowy, gubił się, nie rozumiał aluzji i nie wiedział, z czego się
śmialiśmy. Po jego minie było widać, że czuł się wyalienowany. Ogarniał go
niepokój, był coraz bardziej zdenerwowany. Wiercił się, drapał za uchem i
kombinował, jak odwrócić bieg rozmowy. Jednocześnie, coraz intensywniej
przyglądał się moje siostrze, co nastrajało mnie jeszcze bardziej negatywnie
wobec niego. Już pal sześć Kasię, ale żeby się gapić w dekolt Natalce – tego
było już stanowczo za wiele! Nawet Damian nie interesował się nią tak wyraźnie.
Karol poczynił jeszcze jeden błąd. Kilka razy, próbując
zwrócić na siebie uwagę i wykazać jaki z niego fajny gość, pochwalił się swoimi
wyczynami na stadionie oraz powtórzył opowieści swoich kolegów, tych, za
którymi Kasia nie szczególnie przepadała. Wspomniał więc o wnoszeniu piwa na
trybunę, mimo oficjalnego zakazu, o wulgarnych przyśpiewkach i krzykałkach
skierowanych przeciw przyjezdnej drużynie – było coś o pedałach, Żydach i o
kopulowaniu – i o tym jak jego koledzy przywitali premiera: „Tusku, matole,
obalą cię kibole!” oraz „Raz sierpem, raz młotem...”. To miało być śmieszne, a
w oczach Natalki i Kasi było głupie. Biedny Karolek – chciał dobrze, a wyszło
tak, że jego dziewczyna najadła się przez niego wstydu, a Natalka, na którą
ostrzył już sobie zęby, została skutecznie zaimpregnowana na wszelkie zaloty z
jego strony. Mnie zaś ośmielił do natychmiastowego działania, w myśl zasady, że
głupotę należy niezwłocznie karać.
Nie zwracając więc uwagi na jego obecność, bezczelnie
położyłem rękę na Kasi udo, wysoko nad kolanem. Dziewczyna aż drgnęła z
wrażenia, ale mnie nie przegoniła. Jakiś czas potem strąciłem pod stół
plastikowy widelec i, rzecz jasna, zanurkowałem pod blat, by go podnieść, przy
okazji głaszcząc Kasię po łydkach. Później powtórzyłem ten manewr jeszcze dwa
razy, lecz nie ze sztućcem, ale z pisakiem. Na domiar złego, by zakpić sobie z
Karola jeszcze bardziej i skłonić go do zerwania z Kasią, gdyby ona nie
porzuciła go wcześniej, namalowałem na kolanie Kasi najpierw kółko, a
następnie, przy kolejnym podejściu, krzyżyk wpisany w ten okrąg. W miejscu
przecięcia wertykalnych linii zostawiłem wolną przestrzeń, tak by finalny
rysunek schematycznie przedstawiał celownik karabinu. Było to moje przesłanie
dla konkurenta. Zobaczywszy na kolanie swojej dziewczyny rysunek, którego przed
wejściem do baru jeszcze nie było, miał się domyślić, w co celuję i zareagować
albo natychmiastowym zerwaniem związku, albo wybuchem zazdrości, który także
musiałby doprowadzić do szybkiego końca „chodzenia”.
On też zerknął pod stół. Raz nawet skrzyżowaliśmy
spojrzenia. Niestety, chłopak do najbardziej spostrzegawczych nie należał. A
może wcale nie patrzył na kolana Kasi, lecz na coś zupełnie innego? Tego się
już chyba nigdy nie dowiemy.
Karol obraził się i tak. Po opuszczeniu budynku
McDonald’s, poszliśmy na spacer. Gospodarze mieli nas oprowadzić po mieście i
pokazać najważniejsze obiekty, takie jak szkoły, do których uczęszczali,
miejscowe kino, park i alejkę spacerową wzdłuż rzeki. Tym razem, Natalka
wyciągnęła Damiana do przodu, a ja i Karol zostaliśmy z Kasią o kilka kroków za
nimi. Nasza rozmowa zupełnie się nie kleiła. Kasia szła za rękę z Karolem i
próbowała, raz po raz zachęcić go do wydania z siebie innego dźwięku niż smutne
i nieobecne „Aha.”, lecz jej starania nie przyniosły skutku. Po obiedzie w
fast foodzie, chłopak popadł w emocjonalny stupor, z którego łagodne słowa
dziewczyny nie mogły go wyzwolić. Rozmawiać ze mną, bez udziału Karola, było
dla niej niezręcznie. Szukała jednak pomocy z mojej strony. Kilka razy chwyciła
mnie za rękę, niemo prosząc o interwencję. Atakowałem wtedy chłopaka pytaniem o
mecze, o zadania z matematyki (z tego przedmiotu był wyjątkowo słaby), o plany
na wakacje (Przeczuwałem, że będąc złym na Kasię, nie był w stanie powiedzieć
nic miłego dla niej. Akurat w tamtym momencie, było mało prawdopodobne, by
wyraził chęć zabrania jej na jakikolwiek wyjazd.), oraz o ostatnio przeczytanie
książki (Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, by on cokolwiek czytał, poza gazetą
kibolską w internecie i, ewentualnie, jakimiś sprośnymi opowiadaniami, do
czytania których lepiej dla niego byłoby się nie przyznawać w obecności
skromnej dziewczyny.). Jednocześnie, odpowiadałem na dotyk Kasi, głaszcząc ją
po nadgarstku, drapiąc nad biodrem, a nawet i zaczepiając palcami o pośladek. W
końcu złapałem ją za rękę i długo nie puszczałem. Przyszło więc Kasi spacerować
jakiś czas za rękę z dwoma chłopakami, aż Karol nagle się zatrzymał,
powiedział, że się źle poczuł – był, jakoby, zmęczony i bolała go głowa –
przeprosił i, nie pożegnawszy się nawet z Natalką i Damianem, odwrócił się i,
zmusiwszy przygarbione dotąd plecy do dumnego wyprostowania się, poszedł do
domu, zostawiając nas samych.
***
Tamtego popołudnia, mieliśmy w planach jeszcze basen,
właściwie nieduży aquapark, złożony z kilku zbiorników – krytych i pod gołym
niebem, ze zjeżdżalniami i jacuzzi, wybudowany za jakieś unijne pieniądze i
dopiero co oddany do użytku. Zaprosił nas pan Waldek, ojciec Kasi i Damiana, a
głupi Karol, poddawszy się swym własnym negatywnym emocjom, lekkomyślnie pozbawił
się przyjemnej zabawy w towarzystwie wesołych dziewczyn, w skąpych strojach
kąpielowych. Jego strata.
Dziewczyny wyglądały, jak zawsze, przebojowo. Jedna w
różowym kostiumie, powiązanym na sznureczki, druga w jasnoniebieskim, z
elastycznego materiału, przylegającym ściśle do ciała, z włosami zawiązanymi w
coś w rodzaju koka, zupełnie blade na całym ciele, przez niemal rok nie pozbawionym
słońca, jak magnes opiłki przyciągały spojrzenia męskich gości basenu, na
szczęście jeszcze niezbyt licznych, przed wakacjami.
Przez pierwsze pół godziny, chodziliśmy wszędzie razem.
Razem pływaliśmy, razem zjeżdżaliśmy ze ślizgawek w części krytej oraz na
zewnątrz i razem poszliśmy skakać przez sztuczne fale (a przy okazji,
poprzyglądać się podskakującym dziewczynom). Z czasem jednak zaczęliśmy się
rozdzielać. Natalka odpływała na bok w towarzystwie samego Damiana, albo we
troje, z Damianem i panem Waldkiem, ja odpływałem, ciągnąc za sobą Kasię, albo
i Kasię i siostrę. Raz znalazłem się sam na sam z Damianem i chłopak od razu
powiedział, że Natalka zawróciła mu w głowie, przez co miał kłopot, czy wybrać
moją siostrę, czy pewną piękność ze swojej klasy. Poradziłem mu, dla żartu, by
spróbował poderwać obie, wiedząc, że u Natalki jego szanse były raczej marne.
Wreszcie, korzystając z chwilowej nieobecności pozostałej
trójki, zgromadzonej akurat na zabudowanych schodach prowadzących do
zjeżdżalni, zabrałem Kasię do przebieralni. Weszliśmy do jednej kabinki i
zamknęliśmy z obu stron drzwiczki.
- Marcinku, ty oszalałeś! – szepnęła Kasia, gdy stojąc
za jej plecami, objąłem ją ramionami i pocałowałem w policzek.
- Pewnie tak, ale muszę cię pocałować. – to mówiąc
sięgnąłem dłońmi do jej piersi.
- Marcinku, a co, jak zobaczą, że nas nie ma? – spytała
szeptem Kasia, jednocześnie dociskając moje dłonie do swego biustu.
- „To daj mi szybko buzi, a nie zobaczą.”
Dalsze słowa były zbędne. Złączyliśmy usta i języki, a w
kabince rozległy się głośne mlaśnięcia. Całując się, obróciliśmy się przodem do
siebie, i, nie wiedząc kiedy, rozpletliśmy wszystkie sznureczki kostiumu Kasi.
Dopóki nasze ciała przylegały do siebie, staniczek i majtki trzymały się na miejscu,
lecz gdy na chwilę przerwaliśmy całowanie i odsunęliśmy się na centymetr od
siebie, całe bikini opadło na podłogę. Oboje spojrzeliśmy w dół i widząc
obnażone ciało Kasi, wróciliśmy do namiętnego całowania. Tym razem, moje ręce
zamiast masować plecy dziewczyny, zaczęły wciskać się pomiędzy nasze ciała.
Chciały wejść wszędzie, a czasu mieliśmy mało. Głaskanie przerodziło sie więc w
dzikie obmacywanie. W ciągu minuty, zdołałem dotknąć Kasię wszędzie: od ud po
szyję, od ciepłego łona z namacalnie wilgotnym wnętrzem po małe, miękkie piersi
z nabrzmiałymi sutkami, od prawej pachy do lewej i od lewego biodra do prawego.
Moje dłonie zbadały dosłownie każdy zakątek jej ciała.
Wreszcie, podniecony ukląkłem przed Kasią i zacząłem
całować ją po brzuchu, stopniowo kierując kierując się spod żeber w dół, w
okolice pępka i jeszcze niżej. Zostałem jednak szybko powstrzymany. Gdy tylko
musnąłem miejsce po pierwszym włosku łonowym – jakoś nigdy nie znalazłem czasu,
by zapytać Kasię, kiedy dokładnie ogoliła się po raz pierwszy i z jakiej okazji
– dziewczyna kucnęła także i poprosiła, bym się podniósł.
- Musimy zaraz wracać. – wyszeptała i przyłożywszy
głowę do podłogi, wyjrzała przez szparę pod drzwiczkami i ścianami kabinki, by
sprawdzić, czy nikt nas nie podsłuchiwał.
W dalszych częściach przebieralni kręcili się jacyś
ludzie, głównie jakieś szczebiotliwe nastolatki, ale w najbliższym sąsiedztwie
nie było nikogo.Podnieśliśmy z podłogi obie części kostiumu, odłożyliśmy go na
małą półeczkę i przytuliliśmy się jeszcze raz.
- Dobrze, że przyjechałeś dzisiaj. – zwierzyła mi się
Kasia, niespodziewanie. – Jutro może się zacząć mój okres i byśmy nie mogli
przyjść na basen.
- Dobrze, że Karol sobie poszedł. - wskazałem na inną
szczęśliwą okoliczność.
Kasia zastanowiła się – był to przecież jej oficjalny
chłopak, którego wprawdzie właśnie w najlepsze zdradzała, w pełni świadomie. Ale czy jest ktokolwiek na świecie, komu łatwo jest przyznać się do zdrady?
Po chwili odpowiedziała:
Po chwili odpowiedziała:
- Tak. Dobrze.
Nadstawiła usta do pocałunku, a gdy dotknąłem ich
wargami, przyciągnęła mnie do siebie ramieniem, obejmując mnie mocno za szyję,
a drugą rękę skierowała zdecydowanie w okolice mojego krocza. Śmiało zanurzyła
dłoń w slipkach i zaczęła się bawić tym, co w nich znalazła. Ułatwiłem jej
dostęp do mego kumpla zsuwając slipki z bioder, a gdy minęła dostatecznie długa
chwila, by dziewczyna zdołała się z nim godnie przywitać, złapałem Kasię za
pośladki i ustawiłem nasze łona naprzeciw siebie, dokładnie tak, by mój kumpel
główką oparł się o kobiecy rowek. Docisnąłem ciut mocniej. Kasia wydała z
siebie podniecone westchnienie, oparła dłonie o moje barki i szepnęła, jak
zwykle w tego rodzaju sytuacji:
- Marcinku, nie teraz... nie tutaj.
Docisnąłem jeszcze raz, by sprowokować kolejne westchnienie,
lecz, oczywiście, nie na tyle mocno, by wedrzeć się do środka, i zapytałem:
- Zerwiesz z Karolem?
Bałem się zdenerwować Kasię takim bezpośrednim
naleganiem, ale był już właściwie najwyższy czas, by to powiedzieć. Nawet
gdybym nie pretendował o jej względy, dziewczyna zasługiwała na lepszego
partnera niż ten obłudny, głupkowaty Karol. Na takiego, kto by ją bardziej
doceniał.
- Och, Marcinku! Myślałam już o tym i nie wiem, czy
potrafię. Nie chcę mu robić przykrości. – odpowiedziała, prawie po każdym
słowie robiąc przerwę na głębszy oddech.
Wyszła dość kuriozalna sytuacja, bo cały czas, bez
przerwy, dotykaliśmy się genitaliami. Ona mówiła, że nie zerwie z Karolem,
czując napór mojego członka bezpośrednio u wejścia do pochwy i się nim
delektując, ja słuchałem tych słów z anielską cierpliwością, jednocześnie drażniąc
jej narząd kopulacyjny.
- Kasiu, chcę wejść w ciebie. Wpuść mnie. – poprosiłem,
łagodnie gryząc Kasię w ucho.
- Ja też chcę, Marcinku! Ale jeszcze nie teraz... –
odpowiedziała, w dalszym ciągu przerywając zdanie po każdym słowie.
Kasia nie dokończyła wypowiedzi. Popatrzyła mi głęboko w
oczy i wpół zdania runęła na ziemię, to znaczy kucnęła, ale tak szybko, że
nawet nie zauważyłem kiedy. Nagle jej głowa znalazła się na wysokości prącia i,
znów błyskawicznie, nim się spostrzegłem, przednia część mojego wiernego kumpla
znalazła się w ustach Kasi. A jakże! Czy w obliczu naszych wspólnych
doświadczeń, zdobytych rok wcześniej we Włoszech, mogłem się po niej spodziewać
czegoś innego w takiej sytuacji? Dziewczyna zacisnęła wargi nad żołędzią,
zamknęła oczy i oparłszy się ręką o moje biodro, zaczęła poruszać głową ciut w
przód i ciut w tył, pochłaniając część penisa i ciągnąc go, aż nadmiarowa jego
część wyśliźnie się i w ustach zostanie tylko żołądź. Za pierwszym razem minęło
dobrych kilka minut, nim udało nam się wypracować tę metodę. Po roku, mogłem
sie przekonać, że ówczesna nauka nie poszła w las. Kasia zaprezentowała wręcz
profesjonalizm, do tego stopnia, iż zrodziło się we mnie podejrzenie, że w
międzyczasie trenowała tę pieszczotę jeszcze na kimś innym i w oka mgnieniu
wezbrała we mnie fala nienawiści do jej chłopaka. Czyżby moja Kasia, temu
durnemu wymoczkowi? Aż do wytrysku? Nie! Tego być nie mogło i być nigdy nie
może! Złapałem Kasię za włosy i pociągnąłem jej głowę do przodu, wpychając jej
w usta swoje narzędzie aż po nasadę. Zakrztusiła się, a ja zreflektowałem, że
nie należy wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Wyrwałem z ust Kasi obślinionego
członka, jeszcze w pełnym wzwodzie, i pomogłem jej wstać.
- Kasiu, nie musimy tutaj tego robić. – powiedziałem
czule.
- Moim celem jest twoja cipunia, nie buzia. – dodałem i
pocałowałem ją jeszcze raz w usta.
Na koniec, pomogłem Kasi zawiązać kostium i, jak gdyby
nigdy nic, wróciliśmy do Natalki oraz brata i taty Kasi. Rozglądali się za nami
już od jakiegoś czasu.
***
Noc spędziliśmy u pana Waldka. Konkretnie, tylko ja i
Natalka byliśmy jego gośćmi. Kasia z Damianem nocowali u siebie, czyli w
mieszkaniu ich mamy, której nie dane mi było wtedy jeszcze poznać.
Wieczór zakończył się niezbyt obfitą, ale bardzo smaczną
kolacją, którą pan Waldek przygotował, kiedy my zajęci byliśmy przednocną
toaletą. Kanapki czterech różnych rodzajów i kilka soków w kartonach czekały na
nas na małym stoliku, z trzech stron którego stały fotele. Widząc to
umeblowanie od razu przyszła mi na myśl gra w Monopoly po imprezie urodzinowej
Natalki i Kasi nr 2 w naszym domu. Tak jak wtedy, siedząc na fotelu miałem
dogodny wgląd w dekolty dziewczyn siedzących na podłodze, tak tym razem,
kombinacja stosunkowo wysokiego fotela i niskiego stolika z jedzeniem,
wymuszała na Natalce, by schylała się wpół, przy każdym sięgnięciu po kanapkę.
A kanapki w wykonaniu pana Waldka, zrobione z ćwiartek kromek chleba, były
naprawdę małe i by się najeść, trzeba się było sięgać po nie wiele razy.
Natalka, oczywiście, nie przywiozła ze sobą tego samego
t-shirtu w rozmiarze XXXXL, w którym spała po swoich urodzinach, ale jej
koszula nocna była i tak wystarczająco luźna, by w odpowiedniej pozycji ciała
zapewnić rozkoszny widok, zwłaszcza że, swoim zwyczajem, siostra po wyjściu
spod prysznica, na noc nie założyła stanika. Owszem, sięgając po chlebki, na
ogół, przysłaniała ręką dekolt, by nie wyglądać zupełnie nieprzyzwoicie, lecz i
tak pan Waldek miał wystarczająco dużo okazji by, zupełnie niechcący, obejrzeć
sobie biust nastolatki. Przynajmniej przy mnie, starał się patrzyć w inną
stronę i udawał, że go dziewczęce wdzięki niezbyt interesują, ale mnie nie
przechytrzy żaden samiec. Było jasne, że to tylko gra pozorów. A Natalka z roku
na rok rosła coraz bardziej i stanowczo miała już czym kusić.
Z drugiej strony, znałem Natalkę, jak mało kto inny –
może tylko Kasia i, ewentualnie, Kasia nr 2 wiedziały o niej coś, co przede mną
skryte było za kotarą taktownego milczenia i wiedziałem, że siostra – ideał
cnót wszelakich, dziewczyna skromna i niewinna, przy wszystkich swych zaletach,
lubiła czasami poprowokować cyckami. Znała ich moc, wiedziała, a przynajmniej
domyślała się, że dzięki nim mogła mieć władzę nad każdym mężczyzną i sprawiało
jej przyjemność, patrzeć na rosnące pragnienie swojej ofiary. Lubiła się
drażnić z chłopakami – przyznała mi się do tego już jakiś czas wcześniej – jak
trener cyrkowy, pokazujący psu kiełbasę, by ten skoczył przez obręcz, i
złośliwie chowający ją za plecami, przy próbie chwycenia jej zębami. Kiedy
rozmawialiśmy na ten temat i z jej ust
padło stwierdzenie, że „nie dla psa kiełbasa”, pozwoliłem sobie na uwagę, że
ktoś kiedyś w końcu posmakuje tych jej smakołyków i że raczej wcześniej niż
później Natalka jakiemuś koleżce na to pozwoli, zastrzegła się, że z pewnością
nie będzie to ani Damian, ani Mateusz, ani nikt inny z jej ówczesnych kolegów. Ojciec
naszych przyjaciół, choćby z racji wieku, był raczej niegroźny, nie wypadało mu
przecież dybać na ciało małolatki, Natalka mogła więc na nim zupełnie bezkarnie
trenować sztukę kuszenia. Wreszcie, gdyby nie postawa pana Waldka rok
wcześniej, zapewne w ogóle bym nie poznał Kasi i byłbym uboższy o wiele miłych
wspomnień z wakacji i bez jego uprzejmej gościny, nie zamykałbym się z jego
córką w szatni basenu. Kasia w tym czasie całowałaby się z Karolem, nie ze mną.
Miałem więc wobec tego mężczyzny dług wdzięczności i musiałem mu ufać. Byłoby z
mojej strony małostkowe, gdybym żałował mu drobnych wzrokowych przyjemności.
Musiałem mu trochę ufać.
5. *** Nocne
rozmowy z tatusiem***
Jakież było moje zdziwienie, gdy wyszedłszy z pokoju „ na
siusiu”, usłyszałem szepty i ciche chichotanie dochodzące z pokoju, w którym
spała Natalka. (Niegdyś był to pokój Kasi. Ja spałem w pokoju dziecinnym, czyli
u Damiana.) Otóż, najwyraźniej, pan Waldek wykąpawszy się przed snem, pomylił
drogę i zamiast do siebie, starym, ojcowskim zwyczajem, wszedł do pokoju córki,
życzyć jej spokojnej nocy. Może zapomniał, że w łóżku Kasi, tym razem spała
zupełnie inna nastolatka? Też miła i kochana, też bardzo lubiąca jego
towarzystwo, co było widać jak na dłoni, na plaży i na polu kempingowym, ale
jednak nie córcia. Buziak na dobranoc, do tego przeciągający się o wiele minut,
to była już lekka przesada.
Załatwiwszy potrzebę, jeszcze bardziej zaniepokojony,
wszedłem do pokoju pana Waldka, tego samego, w którym jedliśmy kolację i
stanąłem przy oknie, w oczekiwaniu na przybycie gospodarza. Jeszcze kilka chwil
i byłem gotowy wparować z hukiem do sąsiedniego pokoju i najpierw zatłuc pana
Waldka kułakami, a dopiero potem zacząć wyjaśniać charakter jego wizyty... Już
go widziałem oczami wyobraźni, klęczącego przed Natalką i z głową pomiędzy jej udami,
w jednej ręce dzierżącego jej majteczki, a drugą podpierając jej udo i
odciągając jej kolano wysoko do góry.
Na szczęście, pan Waldek nie kazał mi na siebie długo
czekać i głośna interwencja w atmosferze skandalu była zbyteczna.
- Marcin?! – szeptem krzyknął wchodzący do pokoju, ni
to zaskoczony, ni to przerażony.
Nerwowym ruchem, ale najciszej jak potrafił, zamknął
drzwi na klamkę i niepewnym krokiem podszedł bliżej okna.
- Marcin, co tu robisz? – zapytał.
- A co pan robił u mojej siostry? – również zapytałem,
także niepewnie, i może nawet jeszcze ciszej niż ojciec Kasi.
- Hm. – mruknął – Chyba nie to, co ci się wydaje.
Usiądź. Spróbuję to jakoś wyjaśnić.
Z ociąganiem, zająłem wskazane miejsce na skraju kanapy.
Podejrzany usiadł koło mnie, ale nie był jeszcze pewien, co powiedzieć:
- Nie wiem od czego zacząć. Może od tego, że stanowicie
świetnie zgrane rodzeństwo, chciałbym, żeby Kasia i Damian też tak dobrze ze
sobą żyli jak ty i Nacia. Ale do rzeczy, Marcin: Wszedłem po książkę...
Zapukałem najpierw, nie usłyszałem odpowiedzi, więc wszedłem po cichu, na
palcach, ostrożnie, żeby jej nie zbudzić... No i okazało się, że Nacia nie śpi,
ale nie słyszała pukania.
- Tylko tyle? – spytałem, nie dając wiary takiemu
tłumaczeniu.
- Poza tym, skąd pan wie, co ja myślę? – dodałem,
prowokując do bardziej szczerej odpowiedzi.
- Jak to skąd? Marcin! Przecież jestem mężczyzną, tak
samo jak ty.
To powiedziawszy, pierwszy raz klepnął mnie spoufale w
kolano.
- No i? – mruknąłem, zdezorientowany.
- Marcin, przyszedłeś chyba, żeby szczerze porozmawiać,
a nie grać w kotka i myszkę...
- No, tak. – przyznałem, choć wcale nie byłem już tego
pewien.
W tym momencie poczułem, że tak naprawdę nie byłem gotowy
na dowiedzenie się prawdy i chyba wcale nie chciałem jej usłyszeć. Ogarnął mnie
lęk, że moje podejrzenia się potwierdzą, że wnet wyjdzie na jaw jeszcze więcej
niewygodnych „prawd” i cały mój obraz świata, konkretnie moje postrzeganie
młodszej siostry, mogło ledz w gruzach.
- Jesteś gotów? –zapytał pan Waldek, z naciskiem na słowo
„gotów”.
- Chyba tak. – wymamrotałem.
- Chyba? – powtórzył, ponownie kładąc mi rękę na kolano
i przyciskając je z całej mocy.
Tą bezczelną poufałością zmusił mnie w końcu do jasnego opowiedzenia
się za prawdą:
- Tak! Jestem. – odpowiedziałem zdecydowanym głosem.
- Dobra, Marcin. To najpierw sprawdzimy ciebie...
Macałeś moją córkę?
To był pytanie o sile nokautu. Zaskoczony, rozdziawiłem
buzię, nie wiedząc, w pierwszej chwili, jak zareagować. Tymczasem pan Waldek,
do przed chwili podejrzany, jeszcze bardziej zdecydowanie obsadzał siebie w
roli śledczego:
- Tak czy nie? – spytał i zamilkł, w oczekiwaniu na
konkretną odpowiedź.
- Tak. – przyznałem niepewnie i, gdzieś między głoskami
t a k, usłyszałem kolejne pytanie:
- Kiedy macałeś ją po raz pierwszy?
Nie wiedziałem, do czego zmierzały te pytania, ale było
jasne, że czekała nas szczera rozmowa. Szczera, aż do bólu. Spojrzałem mu w
oczy, bezczelnie, i przypomniałem mu pierwszy dzień naszej znajomości. Dopiero
potem, przyszło mi na myśl, że nie należało zdradzać mu tajemnic, bez
konsultacji z Kasią, ale wtedy było już za późno.
- Gdy poszliśmy na spacer po plaży, pierwszego dnia, we
Włoszech. Pamięta pan? Jak Kasia spytała się, czy pozwoli pan jej i Damianowi
iść z nami, puścił pan do mnie oczko, tak jakoś dziwnie. Najpierw wskazał pan
oczami na jej pupę, a potem puścił pan do mnie oczko.
- Marcin! Mamy różne wspomnienia, ale niech ci będzie. – odpowiedział, uśmiechnąwszy się zawadiacko.
- Ale załóżmy, że tak było rzeczywiście – kontynuował.
- Czy to wystarczający powód, żeby łapać dziewczynę za cycki?
Mój adwersarz triumfował. Podparł się łokciami za plecami
i z luzacki uśmiechem na twarzy czekał na moją odpowiedź.
- Jasne, że nie! – odpowiedziałem. Teraz i mnie
zaczynało być do śmiechu. Nie co dzień przecież można bezkarnie powiedzieć ojcu
jakiejś dziewczyny, że się ściskało jej biuścik, tuż pod jego okiem. Rozmowa
zaczynała się robić komiczna.
- Dobra, Marcin. Pierwsze pytanie zaliczyłeś. Odpowiesz
jeszcze na jedno i dam ci spokój. Zgoda? – pan Waldek wyciągnął do mnie prawą
dłoń.
- Zgoda! – nie mając lepszego pomysłu, przystałem na jego
warunki.
Nie wypuszczając mojej dłoni z uścisku, ojciec Kasi zadał
drugie pytanie, nie różniące się wiele od poprzedniego:
- A kiedy jej zdjąłeś stanik?
Nie wiem, czego oczekiwał, ale usłyszał następującą
odpowiedź:
- Nie pamiętam. Chyba nigdy, bo albo nie miała go wcale,
albo tylko trochę jej pomagałem, ale stanik zdejmowała sama. – tym razem to ja
triumfowałem.
- Chodziło mi o to, kiedy pierwszy raz złapałeś Kasię za
gołe piersi. – poprawił się pan Waldek, z wyrazem twarzy takim, jakby nie wierzył
moim słowom.
- Właśnie wtedy na plaży. Pierwszego dnia. Nie wierzy
pan? –w bezczelności przeszedłem samego siebie.
- Teraz już naprawdę nie wiem, czy mówisz prawdę, czy
zmyślasz. – powiedział zdezorientowany i dodał:
- Nie wiem, czy mogę być z tobą szczery.
Takiego obrotu rozmowy nie oczekiwałem. Celem tych pytań
było przecież zbudowanie atmosfery wzajemnego zaufania, a nie licytacja, kto kogo
przechytrzył. Poza tym, to ja od niego oczekiwałem zwierzeń, a nie odwrotnie.
By dodać mym słowom wiarygodności, podałem więc więcej szczegółów. Wyjaśniłem, że
wbrew wcześniejszym zapewnieniom i obietnicom, kąpaliśmy się w morzu, w odludnym
miejscu, z dala od kempingów, i że Kasia, idąc za przykładem mojej siostry,
zdjęła koszulkę i w samych majtkach weszła do wody. I że nie próżnowałem, że
udało mi się odpłynąć z nią na bok i, kiedy Natalka i Damian byli wystarczająco
daleko, przystąpiłem do ataku, w wyniku którego piersi Kasi zostały zdobyte.
- Jeśli to prawda, to przyznam, że cię nie doceniłem. Tego
nie brałem pod uwagę. – powiedział, zdumiewająco spokojnym tonem.
- Zaczynam rozumieć, skąd u Naci takie pomysły. – dodał
po chwili zadumy. Nadeszła pora zwierzeń głównego podejrzanego.
- Jakie pomysły? – spytałem, a po lęku przed prawdą,
nie było już śladu. Pozostała tylko ciekawość.
- Na przykład, kąpiele toples. – padła odpowiedź,
stanowczo wymagająca dalszych wyjaśnień.
- Twoja siostrzyczka powtórzyła ten numer, kiedy
zostawiliście ją na kempingu, a sami pojechaliście zwiedzać miasto. – dodał
ojciec Kasi, wesoło. Teraz była jego kolej na zdradzenie swoich tajemnic.
- Poszliśmy na spacer, ulicą, wzdłuż plaży i po
godzinie, kiedy już wszyscy byliśmy spoceni jak myszy w labiryncie, doszliśmy
do jakiejś dróżki prowadzącej do morza. Do plaży było dość daleko, z pół
kilometra, ale przebyliśmy ten dystans. Wiedziałem, że Nacia nie miała wtedy na
sobie kostiumu, w ogóle nic nie miała pod bluzką, więc się wahałem, czy iść tak
daleko, ale ona parła do przodu, jeszcze bardziej zdecydowanie niż Damian. Z
początku, brodziliśmy tylko przy brzegu i nie traktowałem poważnie marudzeń
Damiana, żeby wejść głębiej w morze. Aż nagle, twoja siostrzyczka ściągnęła
koszulkę, stanęła przodem do nas, bezwstydnie (To słowo zostało wypowiedziane z
wyraźną nutą sarkazmu połączonego z radosną satysfakcją.), i oświadczyła, że
była gotowa...
To było całkiem prawdopodobne. Natalka w swoich
opowieściach skrzętnie ominęła ten epizod, ale pamiętam dokładnie, jak, z
przejęciem powiedziała (pochwaliła się?), że Damian gapił się na jej piersi,
mało mu gałki oczne nie wyskoczyły z oczodołów. To mogło być właśnie wtedy. Na
jego miejscu też bym się patrzył, bo nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle
poszczęści mu się patrzeć na coś równie pięknego.
Poczułem w gardle kroplę śliny, twardą jak kamień. Nie za
pierwszym razem udało mi się ją przełknąć, a kiedy, z trudem, dokonałem tego,
spytałem:
- A pan ją dotykał?
Przypomniałem sobie, że kiedyś, wtedy na wczasach, po
powrocie z Wenecji, spytałem Natalkę, czy Damian dotykał jej piersi, a ona
odpowiedziała, że nie. „Damian mnie nie dotykał. No, chyba że przez przypadek,
parę razy." – odpowiedziała wtedy, z uśmiechem zadowolenia na ustach. Skoro
podkreśliła, że nie Damian ją dotykał, to kto, jeśli nie on?
- Wtedy nie. – padła odpowiedź. Mężczyzna zmienił przy
tym radykalnie ton, z wesołkowatego na bardzo poważny.
- Marcin, złapałem ją za cycuszka wcześniej, wtedy kiedy
ty zaciągnąłeś Kasię pod wydmę i o czymś z nią zawzięcie dyskutowałeś. Nie
całowaliście się też wtedy, przypadkiem?
Innym razem, rozgniótłbym mu nos na miazgę, za takie
opowieści, ale wtedy przyjąłem tę wiadomość ze stoickim spokojem. Tymczasem
gospodarz kontynuował:
- Jakbyś lepiej pilnował siostry, to by nikt nie pociągnął
ukradkiem za sznureczki kostiumu, ale ty byłeś zajęty bałamuceniem Kasi!
Cóż miałem odpowiedzieć? Słuchałem dalej:
- Spryciarz z ciebie, Marcin! Tak sprawnie odciągnąć
zwierzynę od stada i po cichu ją konsumować, mało kto by potrafił.
To była pochwała, z celem połaskotania mojego ego, ja
jednak odebrałem te słowa jak gorzki zarzut. Słuszny zresztą. Jakimż ja byłem
głupcem, że po wakacjach nie starałem się więcej o Kasię, że zostawiłem ją na
pastwę jakiś dziwnych koleżków. Strasznie posmutniałem, co chyba zostało
błędnie zrozumiane, gdyż ojciec Kasi szybko dodał:
- No dobra, Marcin! Żebyś sobie teraz nie pomyślał za
dużo. Nie dobierałem się do Naci i nie mam zamiaru się do niej dobierać.
Jasne? – To zapewnienie, delikatnie mówiąc, słabo pasowało do wcześniejszej
części spowiedzi pana Waldka, ale mu uwierzyłem.
- Jasne. – potwierdziłem, niepewnie.
Wtedy dałem wiarę na słowo, teraz wiem już prawie wszystko.
Rzeczywiście, ojciec Kasi, złapał tego dnia Natalkę za biust, niby przypadkiem,
niechcący, podczas wodnych zabaw. Zachował się jak jakiś gimbus, albo i gorzej,
bo jego własny syn się na taki krok nie odważył, choć nikt nie miałby mu tego
za złe. Sama Natalka w mig się zorientowała, że obłapywanie było celowe, ale nie
zrobiła nic, żeby mu zaradzić. Może nawet była niezadowolona, że mężczyzna po
paru razach zaprzestał tego procederu i przy kolejnych wejściach do wody, już
więcej nie powtórzył. O siostrze i jej kontaktach z mężczyznami, być może wam
jeszcze napomknę przy odpowiedniej okazji, - być może i ona sama co nieco napisze
o sobie – teraz jednak, zostawmy Natalkę w spokoju. Na potrzeby tej opowieści,
wystarczy nam wiedzieć, że Waldek należy do niewielu osób, które w ten czy inny
sposób zdobyły jej zaufanie. I żeby nie było niedomówień i zbędnych domysłów na
jej temat: Natalka okazała się szalenie kochliwa, ale ale po dziś dzień nikomu jeszcze
nie oddała cnoty, co wcale nie musi nas bardzo dziwić, w jej młodym wieku.
Była to moja pierwsza rozmowa z Waldkiem na tematy,
zazwyczaj skrywane pod grubym przykryciem milczenia. Przy okazji późniejszych
spotkań, Waldek dał mi poczytać fragmenty fragmenty swojego dziennika,
zachęcając jednocześnie do założenia własnego „zeszytu wspomnień” – szczegółowego
pamiętnika, w którym opisane są, często z najdrobniejszymi szczegółami, małżeństwo,
miłostki, zabawy, udane i nieudane flirty, skoki w bok i zdrady ojca Kasi. Mam
ten tekst ze sobą, dwa grube rulony kartek A4, zapisanych z obu stron drobnym
pismem, schowany w oficerkach pradziadka. (Tak oto, relikwia stała się
relikwiarzem.) Gdy się żegnaliśmy, tym razem na długo, bezpośrednio przed
naszym odjazdem, Waldek wyraził prośbę, bym zabrał jego pamiętnik ze sobą i
chronił dla przyszłych pokoleń. Jest przeznaczony dla wnuków, ale nie dla Kasi.
Córka – Waldek jest o tym głęboko przekonany – a tym bardziej syn, nie powinna
wiedzieć wszystkiego o ojcu. Dopiero do dziadka i pradziadów ma się odpowiedni
dystans, by bez obciążenia zbędnymi emocjami, oceniać ich postępowanie i
życiowe wybory.
Owocem tej pierwszej nocnej spowiedzi Waldka, było więc
przyznanie się do kilku nazbyt śmiałych posunięć wobec mojej siostry. To jednak
„pikuś” w porównaniu do kolejnej „rewelacji”. Mężczyzna, zasugerował
mianowicie, w kilku niepozornych słowach, romans z moją własną mamą. Nie
powiedział niczego konkretnego i nie chciał niczego wyjaśniać, zasłaniając się
późną porą i obiecując konkrety „innym razem”, ale i tak wystarczająco silnie dał
do zrozumienia, że niekoniecznie Natalka była głównym obiektem jego
zainteresowań na wczasach we Włoszech. Teraz, oczywiście, wiem trochę więcej o
tym, w jaki sposób moja rodzona mama i on spędzali czas, kryjąc się przed
piekącymi promieniami słońca w jednym domku, podczas gdy Natalka i Damian grali
w karty w drugim, a mój tata, Kasia i ja szwędaliśmy się po mieście na wodzie.
Pasjonująca lektura! Nie powiem wam jednak nic więcej, gdyż dałem słowo
Waldkowi, że dopóki żyje choć jedna osoba wspomniana w pamiętniku, jego zapiski
pozostaną tajemnicą.
Poza tym, przeszliśmy z Waldkiem „na ty”, z tym że w
obecności innych osób, dla niepoznaki, przez jakiś czas miałem nadal zwracać
się do niego per „panie Waldku” i, co najważniejsze, otrzymałem solenne przyrzeczenie
poparcia i pomocy w zdobyciu serca Kasi:
- Marcin, jeśli chodzi o Kasię, masz moje pełne
błogosławieństwo. Stanowczo bardziej mi się podobasz, niż jej obecny chłopak.
Ten Karol to jakieś nieporozumienie. Odbij mu ją jak najszybciej, a to, jak to
zrobisz, nie gra roli. Chcesz ją przekonać do siebie na basenie - przekonuj,
chcesz ją molestować w domu - molestuj, chcesz ją prowadzać za rączkę po parku
- prowadzaj, zechcesz z nią gdzieś wyjechać - wyjedź. Moja rada, Marcin, na nic
się nie oglądaj i idź na całość. I wiedz, że nawet jak jej zrobisz brzucha, to ja
się tylko ucieszę. Kiedyś, w końcu, trzeba się stać dziadkiem i lepiej
wcześniej niż za późno.
Na moje moje pytanie, co jej sie podoba w Karolu, ojciec
Kasi dodał prostodusznie:
- Ładny jest chłopak! Laski się robią mokre na jego
widok. Poza tym jest w typie mojej byłej żony... Do mnie jest podobny, sprzed
iluś tam lat.
- Ale jest głupi. – wyraziłem zdziwienie.
- To jego największa zaleta. Ja też nie jestem wielce
mądry. Zrozum, Marcin, nie każda panna musi mieć Einsteina! Dla większości, chłop
ma być ładny i mocno bzykać... Im to wystarcza... Dlatego stawiam na ciebie.
Były to ostatnie słowa, wyartykułowane tamtego wieczora.
Po nich nastąpił przytłumiony – by nie zbudzić Natalki, długi rechot Waldka. Gdy
mężczyzna przestał się śmiać, zapanowała idealna cisza, zmącona tylko moimi
ostrożnymi krokami. Udałem się do przydzielonego mi pokoju, rozmyślać nad
znaczeniem ostatniego zdania, wypowiedzianego przez mężczyznę.
6. *** Niedzielny
powrót ***
Spaliśmy do dziesiątej. To znaczy, ja spałem tak długo. Obudziła
mnie siostra, jeszcze w pidżamie, ale już z wyczyszczonymi zębami i bez żółtej
„ropy” w kącikach oczu. Zamknąwszy za sobą drzwi, bezszelestnie wśliznęła mi
się pod kołdrę i zaczęła mnie budzić:
- Staruchu, śpisz? Marcin! Obudź się. Marcin! Już po dziesiątej.
Zaraz śniadanie będzie. Marcin! Pan Waldek już dawno wstał i zaprasza na kawę.
Staruchu, nie śpij już, wstawaj! – trudno było mnie dobudzić, zwłaszcza, że
usnąłem dopiero, gdy na dworze zrobiło się jasno.
Wreszcie, siostra użyła odpowiedniego argumentu:
- Staruchu, Kasia czeka. – szepnęła mi prosto do ucha,
a gdy się okazało, że i tym razem, reakcją było tylko niewyraźne mruknięcie,
powiedziała coś strasznego:
- Jak nie wstaniesz, to Karol zaciągnie Kasię do łóżka.
- Glizdo! Już ja ci dam tego karakana! – odwróciłem się
na bok i, jeszcze nie otworzywszy na dobre oczu, zacząłem na oślep łaskotać
Natalkę.
- Aj! Staruchu! Nie! Przestań! Hi, hi! Ha, ha! Aaa! –
odpowiedziała, wierzgając nogami, próbując odepchnąć moje natarczywe dłonie i,
przede wszystkim, z całej siły przeciwstawiając się odruchowi piszczenia.
Nie trwało to długo. Natrafiwszy pod kołdrą na biust
Natalki, który akurat zdążył się wyswobodzić spod koszuli nocnej, na skutek
zsunięcia się obu ramiączek, zaprzestałem łaskotek.
- Glizdko, co robisz? Ty jesteś goła? – spytałem wystraszony.
Zareagowała cichym śmiechem.
- W pidżamie. – odpowiedziała, poprawiając ramiączka.
- A ty mnie obmacałeś. – dodała z udawaną pretensją i znów
się zaśmiała, tym razem serdecznie i z pewną nutą satysfakcji.
- Nie przesadzaj, Glizdko! Niechcący, przecież. –
odpowiedziałem, będąc już w lepszym nastroju, niż bezpośrednio w chwili
wyrwania z drzemki.
- Kiedy się ubierzesz? – dodałem kąśliwie.
- Jestem ubrana, nie to co ty. – faktycznie, spałem w
samych bokserkach i nie był to strój wizytowy, a spotkanie z Kasią i Damianaem
było zaplanowane na między jedenastą a dwunastą, więc całkiem niedługo.
- Powiedz, Glizdko, kogo ty chcesz dzisiaj poderwać?
Damiana? – przekomarzałem się dalej, lecz zobaczywszy na twarzy siostry grymas
zmieszania i rumieniec, zaprzestałem złośliwości.
- Piękna jesteś. – pochwaliłem i dodałem, zmieniając
temat: - Opowiadaj, Glizdko, co nowego na świecie!
Zakończywszy, tym samym, rytuał porannego powitania,
dowiedziałem się, że z sms-a Damiana wynikało, iż Kasia zdążyła już pobiec na
mszę, do której Karol służył jako ministrant i lada moment miała wrócić z
kościoła. Kiedy dokładnie, było trudne do przewidzenia i krew mnie zalewała, na
myśl o przyczynie ewentualnego opóźnienia. Nie było też jasne, czy rodzeństwo
przyjdzie samo, czy w towarzystwie Karola.
- Glizdko, powiedz mi, czy ten Karol jest ładny? Podoba
ci się? – spytałem z głupia frant.
- No. – przyznała, po chwili wahania.
- Bardziej niż Damian? – spytałem po raz wtóry.
- O! No, jasne! A dlaczego pytasz, Staruchu?
- Gapił się wczoraj na ciebie. Aż mu chciałem przyłożyć
pięść do nosa. – odpowiedziałem.
- Ale on przecież chodzi z Kasią. Poza tym, on nie jest
w moim typie.
- Trochę sobie sama przeczysz, Glizdko. – zauważyłem,
ale chyba zrozumiałem, co miała na myśli.
- Jak się na mnie patrzył? Ja nic nie zauważyłam. –
spytała Natalka, wyraźnie zaintrygowana moim spostrzeżeniem.
- A jak myślisz, głuptasie? W cycki ci próbował zajrzeć!
Głupi karakan!
Jednocześnie wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem,
jednoznacznie informując dom o naszym przebudzeniu.
Niestety, zjawili się we troje, z kwaśnymi minami i w
nastroju, zdradzającym duże napięcie między Kasią i jej chłopakiem. Przysiedli
się do śniadania i w milczeniu zjedli wystawione na stół kanapki. Wybraliśmy
się na spacer po mieście, podczas którego obowiązki przewodnika był zmuszony
wziąć na siebie pan Waldek. W odróżnieniu od dnia poprzedniego, Karol nie zechciał
ucieszyć nas nagłym wystąpieniem bólu głowy i do samego końca wlókł się z nami,
zajmując miejsce obok Kasi. Cały czas kurczowo trzymał ją za rękę, jakby
pilnował branki czy innej aresztantki, gotowej uciec przy byle okazji. Bez
wątpienia, to był najsmutniejszy spacer, jaki można sobie wyobrazić. Na domiar
złego, około czternastej odjeżdżał nasz pociąg powrotny. Ja wracałem do domu, a
Kasia zostawała z rozdrażnionym, zazdrosnym Karolem. W jego obecności, nie
mogliśmy się nawet pocałować na peronie.
- Co ona w nim widzi?: w tej samej chwili odezwałem się
ja i Natalka, po ponad godzinnym milczeniu, siedząc obok siebie w pociągu.
Pytanie to było czysto retoryczne.
7. *** Depresja ***
Wróciwszy do domu, od razu siadłem do komputera i z
pomocą Facebooka próbowałem skontaktować się z Kasią. Bezskutecznie.
Najwyraźniej, była zajęta czymś, lub kimś, innym. Natalka zrobiła to samo –
Damian był online, tak jakby tylko czekał na moją siostrę. Od niego się
dowiedzieliśmy, że Kasia wróciła do domu w towarzystwie Karola i że chłopak
został u nich po obiedzie. Kiedy Damian wychodził z mamą na popołudniową mszę
do kościoła, Karol siedział jeszcze w pokoju Kasi. Półtorej godziny później,
mieszkanie było puste. Damian nie mógł powiedzieć, czy jego siostra była
jeszcze z chłopakiem, czy błąkała się sama po mieście. Obiecał tylko, przekazać
jej nasze pozdrowienia.
Niezależnie od tego, o czym pisał z Natalką, Damian
zwierzył mi się, że mu się spodobała jakaś dziewczyna z równoległej klasy i
prosił mnie o radę, jak ją poderwać. Trochę opisał charakter dziewczyny, pokazał
mi jej zdjęcia i opowiedział chyba wszystko, co o niej wiedział, ale pomóc mu,
oczywiście, i tak nie mogłem. Nawet gdybym chciał bardzo chciał, nie byłbym w
stanie dać mu żadnej cennej rady, nie znając osobiście obiektu pożądania.
Mogłem mu tylko życzyć powodzenia i ostrzec przed niebezpieczeństwem nadmiaru oczekiwań.
Zdziwiłem się tylko, że Damian wzdychał do innej dziewczyny niż Natalka, ale
chłopak miał przecież do tego pełne prawo.
Przed snem wysłałem do Kasi sms-a ze zwykłym „Dobranoc
Kasiu. Całuję.”, na który nie doczekałem się odpowiedzi aż do następnego
wieczora. „Spisaliśmy się” wtedy na Facebooku, ale wymieniwszy kilka zdawkowych
uwag, rozeszliśmy się, każdy do swoich zajęć. Tę krótką konwersację zakończyło
moje pytanie:
- Zerwiesz z Karolem? - i niespieszna odpowiedź Kasi:
- Chyba tak. Muszę pomyśleć.
Od tego momentu Kasia milczała ponad dwa tygodnie. Biła
się z myślami, a mnie było smutno.
Podobnie Natalka, jak usiadła posępna w pociągu, tak nie
rozchmurzyła się już przez wiele dni, a nawet tygodni. Z początku nie rzuciło
mi się to w oczy, ale przestała też zapraszać do siebie przyjaciół z klasy. O
ile wcześniej, bywało że Kasia nr 2 i Mateusz odwiedzali ją niemal codziennie,
o tyle teraz, Natalka przychodziła ze szkoły sama i zamykała się w pokoju na
długie, samotne medytacje. Coś ją trapiło. Wyglądało tak, jakby się
nieszczęśliwie zakochała i nie umiała się tym bólem duszy z nikim podzielić.
Tylko w kim mogła się zakochać? Damian raczej nie wchodził w grę i chodziły mi
po głowie najgłupsze myśli, włącznie z tym, że poznała kogoś w sieci, albo
zabujała się w ojcu Kasi. Zaniepokojony, skontaktowałem się z Kasią nr 2 –
nawet się spotkaliśmy, w tajemnicy, na mieście – lecz i ona nikogo konkretnego
nie podejrzewała. W końcu się dowiedziałem, od Waldka, który okazał się jedynym
dobrze poinformowanym, że chodziło o jakiegoś chłopaka ze starszej klasy, który
raz okazał grzeczność Natalce, spontanicznie pomagając w jakiejś nic nie
znaczącej sprawie, a potem się okazało, że był już zajęty. Na tę wiedzę
musiałem jednak jeszcze trochę poczekać.
Właśnie, Kasia nr 2. Ponieważ przestała przychodzić do
Natalki, nie miałem jej jak podrywać. Spotkaliśmy się wprawdzie raz, po jej
lekcjach, na krótkim spacerze z dala od szkoły i jej domu, ale jej pocałunki
nie były w stanie osłodzić mojego smutku, spowodowanego milczeniem pierwszej
Kasi. Czułem, że próba odbicia dziewczyny Karolowi się nie powiodła. Byłem
przegrany. Oczywiście, przed Kasią nr 2 starałem się ukryć przygnębienie i
rozterki, próbowałem żartować, byłem wesoły i chciałem sprawić wrażenie, że
martwiłem się tylko o Natalkę, o nic więcej. Efekt tych starań odbiegał jednak
od oczekiwanego. Nawet jeśli udało mi się coś ukryć przed nastolatką, nie
mogłem oszukać samego siebie. Tego dnia, pierwszy raz w życiu, obejmowałem
dziewczynę bez wewnętrznego entuzjazmu, machinalnie i całowałem się z nią mechanicznie,
technicznie bez zarzutu, ale w dużej mierze tylko udając pożądanie. Owszem,
rozstawaliśmy się niechętnie, a Kasia nr 2 wręcz kleiła się do mnie pod koniec
spaceru, opierając mi się o ramię i wpatrując się we mnie maślanymi oczyma,
lecz przy pożegnaniu zabrakło, z mojej strony, prośby o kolejne spotkanie. Nie
umówiliśmy się na następną randkę, czego potem trochę żałowałem.
8. *** Kasia nr 3. Początek. ***
Zła passa nie może jednak trwać wiecznie i nie ma na
świecie takiego pecha, po którym kiedyś nie nastąpiłyby bardziej szczęśliwe
momenty. Tym razem, nie musiałem długo czekać na pozytywne zmiany, a zaczęło
się od... polityki.
Tuż przed końcem roku szkolnego, katechetka ucząca w
gimnazjum mojej siostry zorganizowała wycieczkę do jednego z miejsc kultu
maryjnego. Wyjazd jednodniowy – dwie godziny jazdy w jedną stronę, msza,
adoracja obrazu, obiad, czas wolny, powrót pociągiem do domu – dla chętnych uczniów.
Ze wszystkich klas zebrało się kilkanaście osób, po części religijnych, po
części ciekawych świata, tudzież nauczycielki. Zgłosiła się też Natalka i jej
przyjaciółka, z którą tymczasem łączyło mnie trochę więcej niż tylko
koleżeństwo, Kasia nr 2.
O katechetce słyszałem już to i owo. Wiedziałem, że była
jeszcze studentką. „Zrobiwszy” licencjat z czegoś pokrewnego teologii,
otrzymała od biskupa uprawnienia do prowadzenia lekcji religii w szkole. We
wrześniu, pełna entuzjazmu, podjęła swoją pierwszą pracę, na część etatu, w
„naszym” gimnazjum. Rocznik mojej siostry, był więc jej pierwszym rocznikiem. To
całkiem sprytne posunięcie ze strony kościoła, by stare, zdewociałe katechetki
zastąpić młodymi, jeszcze bardziej radykalne w poglądach i bardziej wiarygodne,
dzięki temu że młode. Nie klnij, nie ćpaj, nie ciupciaj, ufaj klerowi i
regularnie przychodź do kościoła – tych kilka zasad trzeba wpoić młodemu
pokoleniu, zanim zacznie (oby jak najpóźniej) samodzielnie myśleć, by zrobić z
niego przykładnych katolików. I kto wykona to zadanie lepiej niż młoda, ładna,
budząca sympatię dziewczyna? Jak stara ramola zawoła, by chować cnotkę i nie
ciupciać pod żadnym pozorem, w najlepszym przypadku wywoła uśmiech politowania.
Co innego, gdy słowa te padną z ust młodej kobiety, gotowej poświadczyć wiarę
swoim własnym życiem. Z nią i nastolatki czują pewną więź pokoleniową i
chłopcom robi się ciepło na jej widok – dla uczniów jest „jedną z nas”, nie
obcą istotą. Takiej nauczycielce można nawet uwierzyć. Wpajanie, że jeszcze większym
grzechem niż ciupcianie jest antykoncepcja, to już zadanie księży.
Z siostrzanych opowieści wiedziałem już, że katechetka
była dziewicą – zapewniała o tym na lekcjach wiele razy, jakby stan jej błony rzeczywiście
stanowił główny przedmiot zainteresowania gimnazjalnej dziatwy. Miała
narzeczonego, tego samego od lat, z którym jednak nigdy nie uprawiała seksu,
zostawiając ten uroczysty akt oddania się mężczyźnie na czas po ślubie. Podobno
oboje zdecydowali, że taka ścieżka posłuszeństwa Bogu i kościołowi, będzie dla
niech najlepsza i, mimo przejściowych trudności, swojej decyzji nigdy nie
żałowali.
Ponieważ wycieczka do sanktuarium odbywała się z
prywatnej inicjatywy nauczycielki i nie była oficjalnie firmowana przez szkołę,
katechetka zaprosiła kogoś z rodziców lub opiekunów do współudziału, jako
dodatkowy opiekun. Starsze rodzeństwo też wchodziło w grę. Zgłosiłem się więc, aby
tym razem nie zostawiać Natalki bez wsparcia i w razie potrzeby bronić ją przed
niebezpieczeństwami wynikającymi z religii.
Uroda katechetki zdecydowanie przerosła wszelkie moje
wyobrażenia o niej. Kruczoczarne włosy, piwne oczy, gładka skóra, lekko
pociągła twarz, biust, talia, biodra, nogi – w idealnych proporcjach, wszystko
jak należy, średniego wzrostu, spódnica dość długa, skromny sweter, biała
bluzka, dominujące kolory: czerń, granat i biel. Jej postać dopełniały okulary
z dużymi okrągłymi szkłami, upodadniające ją jakiejś starodawnej pisarki. Poruszała
się z gracją, a jednocześnie bardzo energicznie. Porażała sympatycznym
uśmiechem. Chodziła po peronie od grupki swych podopiecznych do jednego z dwóch
wejść na peron, do kas biletowych i z powrotem. Zobaczywszy mnie z Natalką,
zatrzymała się, radośnie uśmiechając się do Natalki i z zaciekawieniem
(odwzajemnionym) przyglądając się mojej osobie. Podaliśmy sobie ręce na
powitanie i przedstawiliśmy się sobie:
- Miło mi. Katarzyna jestem.
Jest jakaś magia w tym imieniu. Przynajmniej, barwa głosu
katechetki w momencie, gdy wypowiadałą swe imię, nabrała takiego odcienia, że
już przy powitaniu zacząłem wątpić w to, by ta wycieczka miała być naszym
ostatnim spotkaniem. Pół celowo, pół bezwiednie, zatrzymałem jej dłoń w swojej
przez kilka ułamków sekundy dłużej, niżby wynikało z powitalnego rytuału i
wlepiwszy wzrok w jej piwne oczy, wymamrotałem:
- Pani Kasia.
Mój wewnętrzny głos podpowiadał jednak, już wtedy, „Kasia
nr 3”.
- Kasia. Mówmy sobie po imieniu. – odpowiedziała.
W pociągu usiadłem obok pani Katarzyny vel Kasi nr 3. Na
tym polega zadanie opiekunów, by się trzymali razem. Dwa miejsca naprzeciw nas
zajęły jakieś uczennice. Moja siostra wraz z przyjaciółką usiadły gdzieś dalej.
Trochę później się zorientowałem, że towarzyło im dwóch chłopaków
– Mateusz i ktoś, kogo jeszcze nie znałem. Cherlawy blondynek i barczysty
brunet. Cały dzień trzymali się razem, wszędzie chodzili we czworo, jak dwie
nierozłączne pary: refleksyjna, głównie milcząca – Mateusz z Kasią – oraz rozgadana
i roześmia – Natalka z tym nowym. Trzeba przyznać, że estetycznie doskonale się
dobrali. Było też dla mnie jasne, że chłopcy wybrali się w tę pielgrzymkę z
tego samego powodu, z którego ja chodziłem na rekolekcje (wtedy, kiedy
chodziłem). Tym powodem były dziewczyny. Było z nami jeszcze dwóch chłopców, na
około dziesięć dziewcząt, ale jeden z nich, jak mi się wydało, zainteresowany
był głównie panią Kasią, a drugi Maryją, nie stanowili więc konkurencji dla
Mateusza i jego kolegi. Ci mogli więc bez przeszkód przylepić się do dwóch
najlepszych lasek i cały dzień je urabiać. Sprytne chłopaki! Trochę żal mi było
Mateusza, bo Kasia momentami zwracała więcej uwagi na mnie niż na niego, ale
sam sobie był winny, zaczepiając tę, a nie inną koleżankę.
Wróćmy do głównego wątku. Katechetka wyłożyła na stolik
gazetę, więc, szukając tematu do rozmów, zainteresowałem się jej zawartością. Była
to jedna z gazet „niezależnych” (wówczas modne słowo), której tytuł już
zapomniałem. Wiedziałem więc, mniej więcej, czego się spodziewać. Ideologia
gender, laicyzacja Europy (islamizacja dopiero czaiła się za rogiem), zbrodnicze
in vitro oraz prawa człowieka jako zagrożenie dla rodziny. Jakiś czas nam
zajęło przerobienie tych wszystkich tematów. Z laicyzacją mogłem się nawet
zgodzić i powstrzymałem się nawet od polemiki, czy groźba to, czy nadzieja na
lepszą przyszłość. Na pozostałe opinie pani Kasi reagowałem pobłażliwym
uśmiechem, przechodzącym w żart przeplatany ironicznym komentarzem. Unikałem
otwartej konfrontacji, ale poważnie tych gazetowych rewelacji traktować nie
mogłem. Dziewczyny, siedzące naprzeciw nas, z początku patrzyły na nas jak na
dziwolągów, trochę z pogardą w oczach, potem ich spojrzenia i miny się
zmieniły. Udawały, że nasza rozmowa ich nie dotyczy, a ukradkowe spojrzenia i
momentami trudne do pohamowania uśmieszki świadczyły niezbicie, że z uwagą
wsłuchiwały się w odgrywający się przed nimi kabaret. Mam nadzieję, że
przedstawienie wyszło im na zdrowie.
W gruncie rzeczy, nie przykładałem wielkiej wagi do słów,
docierających do mych uszu. Jawną naiwność i nawet, pozwolę sobie na to
określenie, głupotę Katarzyny, łagodził delikatny ton jej głosu oraz piękne
kształty twarzy. W miarę patrzenia, miałem coraz większą ochotę uciszyć ją
długim pocałunkiem, przelizać jej usta i posmakować jej rozterkotanego języka.
Ciekaw jestem ilu uczniów na jej lekcjach miewało podobne myśli. Powiem więcej
– wpływ katechetki na moje libido był tak silny, że nie pogardziłbym też tymi
dwiema dzierlatkami i mogłoby się nie skończyć na samym całowaniu. Płaska przekąska,
cycate danie główne i druga płaszczka na deser – to by była iście królewska
uczta.
Niestety, z marzeń o słodkich pyszczkach, puchowym
biuście i filigranowych biuścikach brutalnie wyrwał mnie poseł Macierewicz. Z
uwagą pani Kasi, że nigdy pewnie nie poznamy prawdy o katastofie pod
Smoleńskiem, nawet mogłem się zgodzić – nie dlatego, bym wątpił w pracę
odpowiednich komisji, a z tej prostej przyczyny, co w przypadku dowolnego
wypadku, czyli przez zawodność pamięci, prób ukrycia różnych niedopatrzeń,
naturalnego zatarcia wielu śladów, itd.. Wszystkie inne tezy, związane z tym
tematem, doprowadzały mnie do białej gorączki. Jakaś sztuczna mgła, wybuchy na
pokładzie, rozpylenie helu i szereg innych wersji zamachu, wzajemnie się
wykluczających i w większości przypadków w tak wielkim stopniu niedorzecznych, że
aż niezdolnych przebić się przez barierę percepcji zdrowego umysłu i niemożliwe
do zapamiętania – czegoż to ja się wtedy nie nasłuchałem! A co wersja, to
silniejszy protest z mojej strony. Po jakimś czasie, piękna katechetka
doprowadziła mnie do takiego stanu, że chciałem ją zagryźć z bezsilnej złości.
Byłby to, niewątpliwie, piękny mord w afekcie z elementami pasjonarnego gwałtu,
którego nie mógłby pominąć żaden szanujący się podręcznik kryminologii. Bez
wątpienia, również w Katarzynie, kłótnia ta rodziła skrajne emocje. Nie wiem
tylko, co ona mnie gotowa była zrobić. Gdyby jednak nasze złe pragnienia się
zrealizowały, dziewczynki z przeciwległego siedzenia potrzebowałyby dużo czasu
i wysiłku, by odzyskać psychiczną równowagę po szoku, wywołanym traumatyzującym
przeżyciem.
Tymczasem pociąg dojeżdżał do docelowej stacji i trzeba
było przerwać dyskusję. Katechetka, zupełnie niezadowolona z przebiegu rozmowy,
spojrzała na mnie zaszklonym wzrokiem i z wymuszonym, sztucznym uśmiechem na
ustach, rzekła konsyliacyjnie, że nie musimy się kłócić, bo „prawda i tak
przecież zawsze leży na środku”. Przez jej ogromne soczewki okularów, było
widać, że miała wilgotne oczy, a jej policzki były mocno spięte. Zbierało jej
się na płacz.
- Prawda? Na środku? – spytałem, z dużą dozą sarkazmu w
głosie.
Ludzkość, odkąd pojawiła się na ziemi, nazbierała wiele
niemądrych powiedzeń. To o prawdzie leżącej po środku jest szczególnie głupie,
i mimo silnej chęci pogodzenia się z katechetką i pocieszenia jej – jak byśmy
byli sami, byłoby łatwiej, mógłbym ją przytulić i pocałunkami zebrać
skraplające się łzy z oczu – nie mogłem pozostawić tej pseudo-mądrości ludowej
bez komentarza.
- Na środku to jest narząd kopulacyjny, a co do prawdy,
nie byłbym taki pewien.
Pani Katarzyna nie zdołała już nic odpowiedzieć.
Podskoczyła jak oparzona i przebiegła po przedziale wagonu, oznajmiając
podopiecznym, że zostały ostatnie minuty jazdy i prosząc, by przez nieuwagę
nikt nie zostawił swoich rzeczy w pociągu.
Niedługo potem, w drodze ze stacji do sanktuarium, idąc,
przez moment, ramię w ramię z panią Kasią uzupełniłem swoją wypowiedź:
- Nie miałem racji, Kasiu: Środek jest nie tam, gdzie
powiedziałem, a raczej między organem płciowym a odbytem.
Dziewczyna idąca tuż obok, jedna z tych, które
przysłuchiwały się nam w pociągu, parsknęła śmiechem, w wyniku czego musiała
się zatrzymać w celu wyjęcia chusteczki i wytarcia śliny z podbródka, a
katechetka pobladła i poraziła mnie wściekłym spojrzeniem, przypominającym burzową
błyskawicę. Obraziła się na całego. Zawołała:
- Chłopcy, co słychać? - i podbiegła do dwóch chłopaków idących z przodu.
Tym nauczycielskim sposobem, zmieniła towarzystwo na bardziej spolegliwe i do końca dnia unikała mnie jak ognia.
Tym nauczycielskim sposobem, zmieniła towarzystwo na bardziej spolegliwe i do końca dnia unikała mnie jak ognia.
9. *** Kasia nr
4. Początek. ***
Ponieważ Natalka i jej (nasza) przyjaciółka była cały
czas zajęta koleżeńskim flirtowaniem, do czego towarzystwo starszego brata jest
w najlepszym wypadku zbędne, większość czasu spędziłem sam. Sporadycznie tylko,
pozwalałem sobie na wymianę krótkich uwag i żartobliwych spostrzeżeń z przypadkowymi
uczennicami, kiedy jakaś znalazła się dostatecznie blisko i było akurat, co
skomentować. Wbrew pozorom, wcale się jednak nie nudziłem. Dzięki samotności
mogłem w spokoju pogrążyć się w myślach i pofantazjować. To całkiem miłe
zajęcie.
Kiedy tak sobie medytowałem, przechadzając się po
kościele i zatrzymując się na przed każdym obrazem, czyjaś ręka wcisnęł mi w
dłoń skrawek papieru. Ręka ta należała do osoby płci żeńskiej ubranej w bluzkę
tego samego koloru, co bluzka jednej z dziewczyn, będących mimowolnym świadkiem
rozmowy z katechetką w pociągu. Twarzy nie zdołałem dojrzeć, bo właścicielka
ręki, odwrócona do mnie plecami, natychmiast się oddaliła, na swych szczulych, długich
nogach, odzianych w obcisłe czarne jeansy, ale to nie było konieczne. To była
ta sama blondyneczka, którą obsadziłem wcześniej w roli deseru. Wcześniej, w
pociągu, zerkając ciekawsko przed siebie, napotkałem kilka razy jej spojrzenie,
odnosząc wrażenie, że dziewczyna ukradkiem mi się przyglądała, szepcząc
jednocześnie, z ucha do ucha, z siedzącą obok koleżanką. Na myśl o tym, że
mógłbym wzbudzić zainteresowanie w dzierlatce, zrobiło mi się przyjemnie, ale
nie nadawałem temu znaczenia, pochłonięty rozmową z ponętną katechetką.
Odszedłem na bok i, nie widziany przez nikogo, odczytałem
kartkę:
MASZ RACJĘ – dwa słowa, drukowanymi literami, napisane
koślawo, zapewne na kolanie.
Z jakiegoś powodu, dziewczynie było wygodniej napisać to
niż powiedzieć na głos. Albo bała się nauczycielki, albo swoich koleżanek,
gotowych zapewne wziąć ją na języki, gdyby zobaczyły, że zaczepia starszego
chłopaka i wdaje się z nim w jakieś podejrzane rozmowy. Mogło też nie chodzić
wcale o rację, czy brak racji, tylko o to, by zwrócić na siebie moją uwagę,
lecz na odezwanie się do mnie nie pozwalała jej trema. (Stanowczo, nie tylko
mężczyźni bywają nieśmiali.) Nie wiedziałem, która z tych opcji była prawdziwa
i było to całkiem bez znaczenia. Nie tracąć więc czasu na jałowe domysły,
odpisałem:
W CZYM MAM RACJĘ?
JAK MASZ NA IMIĘ?
Niespełna kwadrans później, przeciskając się przez
drzwiczki jakiejś kaplicy, ustawiłem się dokładnie za plecami nieznajomej
blondynki w obcisłych jeansach. Dotknąłem jej ręki, ale cofnąłem, nim wzięła
ode mnie przesyłkę. Zamiast do ręki, dyskretnie wsunąłem karteczkę w tylną kieszeń
spodni. Po obiedzie dostałem odpowiedź:
WE WSZYSTKIM.
KASIA.
Zdumiony, że raz jeszcze na mej drodze stanęło to imię,
kolejny liścik, tym razem z prośbą o numer telefonu, dostarczyłem do skrzynki
odbiorczej, umieszczonej na drugim pośladku. Na odpowiedź przyszło mi długo
zaczekać, bo prawie do samego końca wycieczki, a czekając, zdążyłem zwątpić,
czy kiedykolwiej ją dostanę oraz, w ogóle, w sensowność samej prośby, ale się
doczekałem.
Punktualnie o północy wysłałem sms-a o treści:
TY TEZ MASZ RACJE. SLODKICH SNOW. MARCIN
uprzednio zapisawszy w pamięci telefonu numer adresatki
pod nazwą „Kasia nr 4”.
***
Pomimo usilnych starań, by wymiana listów z długonogą
blondynką odbywała się maksymalnie dyskretnie, nie dało jej się ukryć przed
czujnym spojrzeniem Kasi nr 2. Swoją obserwacją natychmiast podzieliła się z
Natalką, która jeszcze przed przyjściem do domu, jak tylko zostaliśmy sami,
spytała się, czy to prawda, że złapałem za tyłek jakąś laskę z drugiej klasy, i
na moich oczach pożegnała się z Mateuszem pocałunkiem – nie w policzek, a w
usta, wprawiając biedaka w konsternację. Dla wzmocnienia efektu i żeby mi
zrobić jeszcze bardziej na złość, ostentacyjnie pocałowała go jeszcze raz,
przez kilka sekund przyciskając wargi do jego zaciśniętych warg. Zdezorientowany
chłopak nie tylko nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, ale wręcz odniósł
wrażenie, że przyjaciółka sobie z niego zdradliwie zakpiła, celowo ośmieszając
go przed Natalką, przede mną i ich barczystym kolegą. Od tamtej pory, przez
wiele miesięcy nie widziałemani Kasi nr 2 ani jego. Dla odmiany, ten drugi
chłopak, zaczął częściej odwiedzać Natalkę. Dopiero po wakacjach siostra
przejrzała na oczy i pogoniła głupiego trutnia na cztery wiatry.
10. *** Kasia.
(Nie)pierwszy seks. ***
Pielgrzymka spełniła swoje zadanie. Wprawdzie się nie
nawróciłem, a wręcz przeciwnie, rozmowa z katechetką utwierdziła mnie w
przeświadczeniu o tym, że metafizyka jest groźna dla umysłu, niebezpiecznie
daleko oddalając go od rzeczywistości, ale odpocząłem od smutku i przygnębienia.
Pewne powodzenie u kolejnej małolaty – Kasi nr 4, a przynajmniej wstępne oznaki
powodzenia, dodało mi wiary w siebie, uroda pani Katarzyny, czyli Kasi nr 3, na
nowo rozbudziła mój apetyt na kobiety, a zdemaskowanie moich gierek przez Kasię
nr 2 i jej, całkiem oczywista, złość na mnie, skłoniła mnie do refleksji, że od
żadnej Kasi o numerze 2, 3, 4, czy większym, nie dostanę tego, co może dać mi
pierwsza Kasia. W każdym razie, nie prędko. Postanowiłem jeszcze raz zawalczyć
o szczęście i przed wysłaniem sms-a do świeżo poznanej Kasi nr 4, powiadomiłem
Kasię nr 1, że dłużej nie mogłem już czekać na jej decyzję. Zapowiedziałem, że
już następnego dnia złożę jej wizytę.
Odpowiedź od Kasi nr 1 nadeszła dopiero kiedy pociąg
dojeżdżał do jej miejscowości. Kasia nr 4 była szybsza. Odpisała z samego rana
i wymieniła ze mną jeszcze kilka sms-ów, ze szkoły, w których dziękowała za
otrzymywane ode mnie komplementy. Nim wysiadłem z pociągu, byliśmy już wstępnie
umówieni na niezobowiązującą randkę, w następnym tygodniu. Kasia nr 1, „moja”
Kasia, natomiast napisała, że bardzo ją mój przyjazd ucieszył. Zapowiedziała,
że ucieknie z ostatnich lekcji i – tego się nie spodziewałem – poprosiła, bym
bezpośrednio z dworca przyszedł do niej do domu, to znaczy, do mieszkania jej
mamy.
Pod blok przybyliśmy jednocześnie. Bez słowa, a jedynie
spojrzawszy sobie w wytęsknione oczy, złapaliśmy się za ręce i czym prędzej
weszliśmy do klatki i po schodach na górę. Jak tylko zatrzasnęliśmy drzwi,
złapałem Kasię na ręce i, przy akompaniamencie pisków, zaniosłem ją na łóżko.
Położyłem ją, a ona podniosła się błyskawicznie.
- Marcinku, wyjdź do przedpokoju i zdejmij buty. –
powiedziała do mnie, zalotnie się uśmiechając. - No, idź. Proszę! – nalegała.
Wróciłem dosłownie pięć sekund później, a to co
zobaczyłem, zaparło mi dech w płucach. Kasia zdążyła już pozbyć się koszulki i
stanika, które leżały bezładnie na podłodze, stała na łóżku, wyprostowana,
podparłszy się obiema rękami pod boki.
- Damian wróci dopiero za godzinę! – zawołała.
W mig rozebrałem się do bielizny i stanąłem przed nią,
coraz bardziej podniecony myślą, że „teraz to się wreszcie stanie.” Kasia
spojrzała w dół, na namiot, i rzuciła mi się na szyję. Całowaliśmy się
zachłannie przez dłuższą chwilę na stojący. Następnie klęknąłem przed nią i
przyssałem się do jej piersi. Lizałem je, kąsałem je całe wargami i końcówką
języka drażniłem twardniejące sutki. Od ostatniego spotkania z nimi, na
basenie, minęły już prawie trzy tygodnie, więc się rzuciłem na nie tak, jakbym
nigdy w życiu nie ssał cycka.
- Marcinku, zostaw trochę na potem. – szepnęła po
pewnym czasie Kasia, oszołomiona moim atakiem.
Jeszcze nie było za wcześnie, żeby je zostawić – Kasia
ściskała w dłoniach moją głowę, nie pozwalając mym ustom się oddalić od jej
mięciutkich skarbów. Wciąż pieszcząc ustami brodawki, raz jedną, raz drugą,
wsunąłem ręce pod spódniczkę i zacząłem zsuwać Kasi majtki.
- Marcinku, zaczekaj. – powiedziała, oddychając głęboko
i głośno.
- Tylko nie mów, że nie dziś i nie teraz. – zażartowałem.
Kasia nie odpowiedziała. Rozpięła tylko guziki spódnicy i
poluzowawszy ją w pasie, ściągnęła ją razem z bielizną. Nie pozwoliła mi jednak
na siebie popatrzyć, natychmiast chowając się pod kołdrą. Cóż... Nie pozostało
mi nic innego, niż pójść w jej ślady.
Objęliśmy się, złączyliśmy usta w ognistym pocałunku i
nim się spostrzegłem, zupełnie spontanicznie, znalazłem się na Kasi. Objęła
mnie rękami i nogami i z trudem łapiąc powietrze, powiedziała półgłosem:
- Marcinku, ale jesteś ciężki.
Oparłem się na łokciu i pocałowałem ją z nowu. Przyszła
kolej na szaleńswa języczków. Przez następnych kilka minut lizaliśmy się jak
szaleni, bez opamiętania, aż wreszcie uznalem, że pora już przejść do głównego
punktu programu. Uniosłem nieco biodra i przybliżyłem swojego kumpla do krocza
dziewczyny. Dłonią odnalazłem wilgotne wejście do jej ciepłego wnętrza,
rozchyliłem je palcami i poprosiłem Kasię:
- Daj rękę.
Na chwilę złączyliśmy usta i podczas tego pocałunku,
poprowadziłem ufną dłoń Kasi na swojego penisa.
- Och, Marcinku! – szepnęła, sapiąc, podniecona i
spięta w oczekiwaniu na mającą nastąpić lada moment penetrację jej
najcenniejszego skarbu.
Wspólnie wskazaliśmy drogę mojemu kumplowi i razem wprowadziliśmy
go do przedniej części cipki. Dalej miał już sobie poradzić sam, ewentualnie z pomocą
bioder. Kasia, jakby chcąc się upewnić, że członek się nie wysunie w ostatniej
chwili i nigdzie nie zbłądzi, nie zabierała jeszcze ręki. Cały czas go dotykała
palcami.
- Ale twardy. – szepnęła z uznaniem.
- Przez ciebie. – odpowiedziałem szybko i poruszyłem
biodrami, wchodząc odrobinę głębiej.
- Ach! – westchnęła. Jednocześnie poczułem wokół szyi
kleszczowy uścisk Kasi ramion.
W ten sposób zrozumiełam, że dziewczyna puściła już
mojego penisa i była gotowa na zdecydowane pchnięcie. Oddychała szybko i
głęboko, z otwartymi ustami, a w rytm wdechu i wydechu energicznie poruszała
się jej klatka piersiowa – góra, dół, góra, dół.
- Marcinku, muszę ci coś powiedzieć. – szepnęła,
dokładnie w chwili gdy spiąłem pośladki i wszystkie mięśnie nóg i brzucha,
gotowy wtargnąć w jej wnętrze.
- Co takiego, Kasiu? – spytałem czule.
W poprzednie lato, podczas pieszczot na plaży zwierzyła
mi się, że była dziewicą. Do ostatniego spotkania nic sie pod tym względem nie
zmieniło. Czyżby chciała mi o tym przypomnieć i w tej znamiennej chwili?
- Będziesz ostrożny. Prawda, Marcinku? – wyszeptała z
wyczuwalną trwogą w głosie.
Czyżbym miał rację? Bała się pierwszego razu?
- Oczywiście, Kasiu... W kieszeni spodni mam kondomy.
Mam zejść z ciebie i założyć?
- Nie. Tak. Nie. Nie wiem... – nie mogła się
zdecydować, tak samo jak ja.
Rozsądek kazał się zabezpieczyć, popęd pchał do działania, bez oglądania się na niechciane konsekwencje.
Rozsądek kazał się zabezpieczyć, popęd pchał do działania, bez oglądania się na niechciane konsekwencje.
Do ściskania szyi dołączył uścisk nóg Kasi, zaplecionych
wokół moich bioder. Nie było już odwrotu. Ostrożnie, powoli lecz zdecydowanie
wsunąłem się kumplem w kanał prowadzący wgłąb brzucha Kasi. Spodziewałem się
jakiegoś oporu, dziewiczej barykady broniącej ostatnich rubieży dziewczęcej
cnoty, a tu nic! Wszedłem w nią jak nóż w masło. Z każdym centymetrem, pochwa
posłusznie się rozszerzała, dopasowując się do obwodu penisa i dopiero
znalazłszy się bardzo głęboko w ciele Kasi, poczułem jakieś tarcie o żołądź.
Cofnąłem się odrobinkę i zatrzymałem się w bezruchu. Mój kumpel miał teraz
ciepło, okryty z każdej strony, zasłonięty od wiatru i wszelkiego dyskomfortu
na zewnątrz, czuł się jak w raju. Już dawno tak dobrze nie miał. Być może nawet
nigdy, bo w trakcie sexu z Justyną wszystko odbywało się kilka razy szybciej
niż tym razem, z Kasią, i nie dawaliśmy mu ani na chwilę odetchnąć i delektować
się tą chwilą tuż po rozpoczęciu penetracji. Poza tym, w Justynie nigdy nie był
nago.
- Marcinku! Ach! Marcinku, jesteś we mnie! – zawołała
Kasia, nie mogąc powstrzymać wzruszenia.
Jej mina, w tej konkretnej chwili, wyrażała uczucie
absolutnego szczęścia.
Zacząłem się w niej poruszać. Wysunąłem się prawie cały i
wszedłem natychmiast z powrotem, na maksymalną głębokość.
- Aaach! Och! – usłyszałem.
Powtórzyłem zabieg i znowu:
- Aaach! Och!
Po trzecim razie, Kasia otworzyła oczy i powiedziała
wreszcie to, co czuła, że musi powiedzieć:
- Marcinku... – zaczęła i przerwała.
- Tak, kochanie? Mam już iść po prezerwatywę? Jeszcze
nie chcę, Kasiu, Jeszcze trochę wytrzymam.
- Marcinku, muszę ci to powiedzieć, ale nie wychodź! –
odpowiedziała z jednej strony zdecydowanie, a z drugiej, błagając i jakby
prosząc o przebaczenie. Swoje słowa poparła jeszcze silniej oplatając rękami mą
szyję i zgiętymi w kolanach nogami naciskając na moje plecy.
Zacząłem się niepokoić, że to może być jakaś nieprzyjemna
tajemnica. By oddalić od siebie tę myśl, poruszyłem się w Kasi na nowo:
wysunięcie prawie do końca – wejście głęboko, wysunięcie – wejście... Za
trzecim razem powtórzyło się też gardłowe:
- Aaach! Och!” - co przywróciło mi poczucie bezpieczeństwa.
Zrobiliśmy jeszcze kilka aaachów-ochów i znów się zatrzymałem.
- Aaach! Och!” - co przywróciło mi poczucie bezpieczeństwa.
Zrobiliśmy jeszcze kilka aaachów-ochów i znów się zatrzymałem.
- Kasiu, powiesz mi teraz?
- Boję się, Marcinku. – wyznała cicho.
- Nie bój się. Powiedz, Mnie przecież możesz zaufać. – mówiłem
czule, ale wiedziałem już, że zapowiadało się coś nieprzyjemnego.
- Zrobiłam to z Karolem. – powiedziała z szybkością
karabinu maszynowego.
- Co?! – wrzasnąłem.
Możliwe, że z takim właśnie okrzykiem zdziwienia, nie
dowierzając losowi, umiera żołnierz na wojnie trafiony kulą snajpera.
- Marcinku, musiałam mu dać. Wtedy, w niedzielę Karol
był taki smutny, taki nieszczęśliwy. Z zazdrości o ciebie. Widział, że się
kochamy i się domyślił, że go z tobą zdradzam. Marcinku! Przepraszam. Marcinku,
nie chciałam... Marcinku, już wiem, że tylko ciebie kocham, a z nim nie było
nawet w jednej setnej tak dobrze jak teraz z tobą... Marcinku, on tylko raz mi
włożył i było po wszystkim... Marcinku, pokochaj mnie jeszcze. Błagam!
Wystrzeliwszy z siebie ten monolog, Kasia zaczęła mnie
caować po policzkach, obłędnie, na oślep. Do tego dołączyły się ruchy jej
bioder, wywołujące tarcie pochwy o mego kumpla.
- Marcinku! Zostawię go. Nie chcę już chodzić z
Karolem. – dodała Kasia, tym razem zanosząc się płaczem.
To się nazywa ironia losu. Minutę wcześniej myślałem, że
złapałem wreszcie Pana Boga za rogi. Spełniłem przecież największe swoje
marzenie – zdobyłem Kasię. Kochałem się z nią, deflorowałem, przeistaczałem ją
w kobietę – moją, wyłącznie moją! I nagle się okazuje, że byłem w błędzie.
Wcale nie byłem pierwszy. Ktoś inny zdążył już wsunąć w nią swojego kutasa i ją
splugawić. Na dodatek, sam temu byłem winny! Jakbym nie prowokował Karola, nie
starał się z premedytacją wzbudzić w nim zazdrości, nie udałoby mu się nakłonić
Kasi do pójścia z nim do łóżka. Nie dowiedziałby się na który słaby punkcik jej
psychiki trzeba nacisnąć, by zrobiła się uległa. Gdybym tylko pomyślał, gdybym
przypomniał sobie wakacje i zdarzenia, które skłoniły Kasię wtedy do zrobienia
mi tak zwanego lodzika, gdybym tylko wyciągnął odpowiednie wnioski, wygrałbym z
lalusiem. Gdyby nie moje samolubstwo, Karol nigdy w życiu nie dostałby cnoty
Kasi. Ogarnęła mnie wściekłość, na nas oboje, na Kasię, która mnie zdradziła (starając
się przekonać swojego oficjalnego chłopaka, że jest mu wierna i że go ze mną
nie zdradza), i na samego siebie, że przegrałem z kretesem mając na ręce
wszystkie trąfy i asy. Ale jak tu się wściekać, kiedy leżąca pod tobą kochana
dziewczyna ma w sobie najbardziej cenny kawałek twojego ciała? Całe twoje
męskie jestestwo?
- Kasiu, dlaczego? – to wszystko, co zdołałem
powiedzieć.
Dalszy przebieg furii odbył się bez udziału aparatu mowy.
Zamiast strun głosowych, pozwoliłem przemówić narządowi rozkoszy. Z całej siły
się wbiłem w krocze dziewczyny. Opadłem tułowiem na jej piersi, twarz
umieściłem między jej uchem i barkiem i ruszając energicznie biodrami w górę i
w dół zacząłem brutalnie posuwać jej cipkę. Bez zastanowienia, bez litości, nie
zwracając na nią najmniejszej uwagi, po prostu ruszałem się w niej jak tłok w
cylindrze, byle szybciej, byle silniej, byle głębiej. Biedna Kasia. Nie tylko
była rżnięta przez furiata, ale jeszcze słuchać musiała wszystkich jego
głośnych stęków i jęków, prosto do ucha. Na domiar złego, złość (chyba złość,
bo jeśli nie ona, to co innego?), w jakiś nie jasny sposób, zablokowała wyrzut
nasienia. Nie miałem wytrysku i mimo dzikiego seksu, nie zanosiło się, by miał
kiedykolwiek nastąpić. Mogłem więc szaleć w Kasi bez końca i nie chciałem
kończyć. Przestawszy ja gwałcić, nie wiedziałbym, o czym byśmy mogli jeszcze
porozmawiać, więc męczyłem ją tego dnia do wyczerpania.
W pewnym momencie, usłyszałem przeciągły krzyk. Na chwilę
przerwałem pieprzenie (kochaniem się, tego co robiliśmy nie można nazwać.), by
sprawdzić, co się dzieje. Zauważyłem, że całe ciało Kasi drgało, wszystkie jej
mięśnie były maksymalnie napięte, a mokra od potu skóra zdawała się świecić w
promieniach słońca, wnikających przez szczeliny w żaluzji. Z gardła Kasi
dochodziły dzwięki podobne do westchnień i gardłowego charczenia, a w środku, w
niej, coś zacisnęło się wokół mojego kumpla. Scena ta trwała dosłownie
pojedyncze sekundy, ale ponieważ w wyjątkowych chwilach takich jak ta, czas
odczuwany przez ludzkie zmysły, płynie zazwyczaj znacznie wolniej, niż w
standardowych sytuacjach dnia codziennego, mogłem uchwycić wiele szczegółów.
Wreszcie, Kasia bezwiednie odchyliła do tyłu głowę i oparłszy na niej część
ciężaru ciała, na chwilę uniosła mostek, tym samym wypinając do góry swe małe piersi
zwieńczone wyraźnie nabrzmiałymi, różowymi brodawkami. Szczytowała.
Następnie, wszystkie jej mięśnie jednocześnie zwiotczały,
a ciało, w mgnieniu oka uspokojone, opadło bez czucia na łóżko. Tylko klatka
piersiowa dziewczyny pracowała pełną parą, tłocząc powietrze do płuc i
wyciskając je przez rozchylone usta na zerwnątrz: wdech, dydech, wdech...
Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie. Było już po drugiej, dobiegała końca
ostatnia lekcja Damiana, więc brat Kasi mógł zjawić się całkime niedługo, a ja byłem
wciąż niezaspokojony. Nie będąc pewnym, czy kiedykolwiek jeszcze przyjadę do
Kasi, zdecydowałem nie kończyć. Przeszłości, co prawda, nic nie wróci, ale, i
tak, choć trochę chciałem „odrobić” wszystkie nie wykorzystane wcześniejsze
okazje. Zmieniłem pozycję, kładąc się trochę na boku i ustawiając Kasię
naprzeciw siebie, tak, by jedną nogę miała wyprostowaną, a drugą, zgiętą w
kolanie, unosiła w rozkroku do góry i okrywała mnie nią na wysokości łokcia.
Złapawszy ją za pupę przycisnąłem jej łono do swojego kumpla. Znów w nią
wszedłem, znów usłyszałem stęknięcie rozkoszy – „Aaaach!”, znowu ją pieprzyłem.
Wolniej, szybciej, wolniej – posuwałem Kasię bez przerwy, co kilka minut
zmieniając tempo.
- Marcinku! Już nie mam siły! – próbowała krzyknąć,
lecz zamiast tego, ledwie wyszeptała te słowa.
Wbiła mi paznokcie w plecy i jeszcze raz doszła. A ja
chyba zacząłem jej wybaczać popełnioną zdradę. Gdy jej spracowane mięśnie
zwiotczały i bezsilny tułów opadł na mnie, zalałem jej wnętrze porcją swego
płynu.
- Kasiu, przepraszam. – powiedziałem cicho, lecz z
nieskrywaną satysfakcją w głosie.
- Za co? Marcinku? – spytała, mając mnie jeszcze w
sobie.
- Miałem być ostrożny, a chyba nie byłem. –
odpowiedziałem i wyszedłem z niej powoli, z prędkością mniej więcej taką, z
jaką wchodziłem w nią za pierwszym razem.
- Powiedz, Kasiu, co by było, gdybym ci wsadził wtedy na
plaży? – spytałem, przekładając Kasię na plecy i próbując zetrzeć pot z jej
piersi.
- Wtedy pod kocem? Myślałam, że to zrobisz... A jak się
wycofałeś, żałowałam, ale... Wiesz co, Marcinku? Dopiero wtedy się w tobie
naprawdę zakochałam.
- A jak bym to zrobił, nie zakochałabyś się?
- Nie wiem. Nie byłam jeszcze gotowa.
- Oj, byłaś, Kasiu. Byłaś tak mokra jak dzisiaj.
To usłyszawszy, zaśmiała się i odpowiedziała:
- Możliwe. Podobałeś mi się od pierwszego spojrzenia.
Wtedy też chciałam się z tobą kochać, tylko się bałam i nie byłam tego pewna.
Za to teraz mnie zaliczyłeś. Nie żałujesz? Oj, oj! Która godzina?! – dopiero
teraz Kasia przypomniała sobie o ograniczeniach czasowych, a spojrzwszy na
wskazówki zegara uświadomiła sobie, że z tego, co się z nią działo przez
ostatnie dwie godziny, bardzo niewiele pamięta.
Zerwaliśmy się na równe nogi, zgarnęliśmy ciuchy z
podłogi i razem, kaczym chodem kowboja, udaliśmy się do łazienki. Wskoczyliśmy
do wanny i już podczas napuszczania wody zaczęliśmy się mydlić wzajemnie. Wtem,
z przedpokoju doszedł nas głos męsko-chłopięcy:
- Kaśka!
Zamarliśmy w bezruchu. Intuicyjnie zakręciłem kurek, żeby
lepiej słyszeć, co się dzieje w mieszkaniu.
- Kaśka! Jesteś? – usłyszeliśmy powtórne wołanie.
W przestrzeni między naszymi oczami zawisło pytanie: „Co
robić?” Nim jednak zdołaliśmy przemyśleć zaistniałą sytuację, drzwi łazienkowe
odtwarły się z impetem i do środka wtargnęła głowa Damiana. Na szczęście,
zajętą przeze mnie część wanny zakrywała półprzezroczysta, plastikowa kotara,
dzięki czemu chłopak nie zorientowała się o mojej obecności. Kasia, natomiast,
w ostatnim porywie nadziei, że uda się ukryć przed bratem prawdę, stanęła na
równe nogi, krzyknęła:
- Damian! Co tu robisz?!
Nie czekając na nic, wyskoczyła z wanny, goła i mokra, i
wypchnęła oniemiałego brata za próg.
- Idź do siebie, Damian! Daj mi się umyć! – wrzasnęła,
trzasnąwszy mu drzwiami przed nosem.
- Myślałem, że coś się stało. Masz taki bałagan... i
twoja torba w przedpokoju. Kaśka, przepraszam!
- Dobra już. Damian! Proszę cię, daj mi dziś spokój.
Po cichu dokończyliśmy mycie. Z mieszkania wyśliznąłem
się ukradkiem, zaraz po opuszczeniu łazienki, kiedy Kasia, owinąwszy się
ręcznikiem, poszła do Damiana, robić mu karczemną awanturę za wtargnięcie do
łazienki bez pukania. Wyglądała tak seksownie, że miałem ochotę ją jeszcze raz
„bzyknąć”.
Ledwie wyszedłem z bloku, moje myśli od nowa zaczęła toczyć
trucizna zazdrości i zranionej dumy. To ja jestem facetem, nie Kasia, i to do
mnie należy przebieranie w panienkach jak w ulęgałkach. Tymczasem to ona w
ciągu jednego miesiąca miała w sobie dwóch chłopaków, i to ona wybierała, z kim
spotykać się dalej. Mój egocentryczny obraz świata legł właśnie w gruzach, a ja
nie potrafiłem się z tym pogodzić. Nadal pragnąłem „czystości”. Tylko skąd
wziąć dziewicę? Kasia nr 3 była na mnie śmiertelnie obrażona. Nawet gdyby nie
była, związana była ze swoim chłopakiem (podobno), panem Bogiem i z pewnym
„ojcem dyrektorem” z Torunia. Poza tym, ona – katechetka, prawie zakonnica –
nie z tych, które idą do łóżka przed ślubem, a ja takiej dewotki na pewno nie
wezmę za żonę. Za żadne skarby świata! Nie mogłem więc na nią liczyć, a Kasie 2
i 4 były zbyt młode. Okazało się, że nie miałem wyboru. Byłem skazany na
„swoją” Kasię. Stanowczo nie byłem gotów, od nowa szukać (z niepewnym
rezultatem) odpowiedniej dziewczyny, ani przerwy w ciupcianiu, akurat wtedy,
gdy zaczęło mi się jako tako powodzić. Postanowiłem więc, absolutnie
niemoralnie, regularnie odbierać od Kasi, w ratach, samoodnawiający się dług za
moje starania i czas jej poświęcony i jednocześnie rozglądać się za prawdziwą
dziewicą do zaliczenia. Wyjaśni mi ktoś, skąd się wzięła ta mania „czystości”?
11. *** Kuzynka
***
U Kasi byłem w czwartek, a w piątek po południu
pojechaliśmy całą rodziną do krewnych na weekend. Nie było daleko, raptem
pięćdziesiąt kilometrów. Nie byliśmy więc zmuszeni, by tam nocować. Ponieważ
jednak, na posesji stały dwa domy, z tego jeden - po dziadkach – praktycznie
pusty, gościliśmy się tam chętnie i często, na Boże Narodzenie, Wielkanoc oraz latem,
zostawaliśmy tam na kilka dni, „na wsi”. Nudno nigdy nie było: Natalka szalała
z Karolinką, a ja chodziłem na długie spacery z Agatą, albo całą czwórką się
gdzieś szwędaliśmy, różnie bywało.
Już pierwszego wieczora zaczęło się plotkowanie. Natalka
dość szybko przyznała się, że miała „nowego” chłopaka – tego barczystego z
wycieczki, czym wzbudziła zazdrość obu sióstr ciotecznych. Jaki był charakter
„chodzenia” z Karolem – jak tylko usłyszałem imię barczystego, zrobiło mi się
słabo – Natalka nam nie powiedziała wprost, ale na pytanie, czy się już
całowali, odpowiedziała Karolince w sekrecie, na ucho – „Tak”. Łatwo to było
odczytać z ruchu brody. Przy otwartym „tak” podbródek kieruje się na dół, a
przy zamkniętym „nie” – pozostaje prawie nieruchomy. Dwunastoletnia Karolinka
też miała jakiegoś amanta, z którym się jednak – tego by jeszcze brakowało! –
nie całowała i nawet nie chodziła za rączkę. Tylko Agata ani nie miała się czym
pochwalić, ani nie krążyły o niej żadne nieprawdziwe plotki.
Z zaskoczeniem i niezadowoleniem Agata przyjęła
informację o rzekomym „chodzeniu” Kasi – przyjaciółki mojej siostry, w biuście
której po wyjściu z mojego pokoju pojawił się cekinowy motylek – z Mateuszem.
Jak tylko młodsze dziewczyny wyszły na jakiś do pokoju Karolinki, kuzynka
przystawiła swoje krzesło do mojego i usiadłszy tuż obok mnie, spytała cicho:
- Marcin, to prawda? Widziałeś jak się całowali?
Nachyliłem się w jej stronę i równie cicho spytałem, o
kogo konkretnie pyta.
- No, Natalka i Karol.
Przełknąłem głośno ślinę, oświadczyłem, że imię chłopaka
działało mi na nerwy i zasłoniłem się niewiedzą. Skoro, jednak, Natalka sama
się przyznała, nie miałem powodów, by jej nie wierzyć.
- A Kasia i Mateusz? – zainteresowała się Agata drugą
parą. – Mnie się wydawało, że on startował do Natalki, a nie do Kasi.
W tym momencie wiedziałem już, dokąd zmierzały jej
pytania. Zapowiadał się weekend opowiadań. Nachyliłem się jeszcze bliżej, tak
że prawie dotknąłem nosem do jej policzka i odpowiedziałem tajemniczo:
- Prawda. Ale to Kasia go podrywała i ona go pierwsza
pocałowała.
- Marcin! Nie! To niemożliwe. – kuzynka podskoczyła na
krześle jak oparzona.
- Możliwe. Przecież sam widziałem. – zapewniłem Agatę.
- A ja myślałam, że ona... – zaczęła zdanie, ale widząc
uśmieszek na moje twarzy, nie dokończyła go, lecz wyraziła inną myśl i zadała
inne pytanie:
- Myślałam, że mi coś o niej opowiesz innego... Co
robiliście we dwoje w twoim pokoju?
- Myślałaś, że ci opowiem, jak się z nią... –
przerwałem, prowokując Agatę do wstawienie brakującego słowa.
- No, na przykład... Marcin, nie drażnij się ze mną!
No... Wiesz... Jak ją macasz! – w końcu wydusiła to z siebie.
- Hmm. – Teatralnie podrapałem się po głowie.
- Dobrze dla dziewczyny, że jej nie wykorzystasz, a źle,
bo nie będziesz miał mi o czym opowiadać. – zażartowała i popatrzyła na mnie
proszącym wzrokiem. Po chwili, na jej ustach pojawił się przekorny uśmieszek,
wyprostowała się i zadała kolejne pytanie:
- Marcin! Co to za dziewczyna, którą klepnąłeś w tyłek
na wycieczce?
- To ty i o tym już wiesz? – spytałem udając
zdziwionego.
- Natalko! Chodź no tutaj! – powiedziałem lekko
podniesionym głosem, ale nie na tyle głośno, by ktokolwiek znajdujący sie poza
pokojem mógł usłyszeć.
- Wiem. – potwierdziła Agata i się jeszcze szerzej
uśmiechnęła. – Kto to?
Złapałem ją rękami za oba kolana i poprosiłem by się
ustawiła tak, bym mógł jej zdradzić tę tajemnicę na ucho, pod warunkiem,
jednak, że Agata przyżecze, że nikt oprócz niej się o niczym nie dowie. Gdy
wszystkie warunki zostały spełnione, jedną dłonią przejechałem po jej jeansach
po całej długości uda, prawie do pachwiny i z powrotem do kolana, musnąłęm jej
ucho wargami i szepnąłem:
- Pokażę ci jej zdjęcie, ale tylko, jeśli nikomu o tym
nie powiesz. Nawet Natalce.
- Dobra. – zgodziła się.
- I jeszcze jedno – dodałem. – Ja jej nie klepałem w
tyłek, ani nie obmacywałem.
- Jak to? Przecież Natalka mówiła...
- Tylko jej się zdawało. – przerwałem Agacie i
szepnąłem jeszcze bardziej tajemniczo:
– Nie klepałem, a
robiłem coś zupełnie innego.
- Co zrobiłeś?! – spytała zaintrygowana, obróciwszy
twarz w moją stronę, tak że się niechcący zderzyliśmy nosami i oboje poczuliśmy
na skórze prąd wydychanego przed drugą osobę powietrza.
Na chwilę zastygliśmy w bezruchu, siedząc naprzeciw
siebie, pochyleni do przodu, tak blisko, że niemal ocieraliśmy się o siebie
twarzami i oddychaliśmy tym samym ciepłym, wilgotnym powietrzem, chuchając na
siebie nawzajem i wymieniając się przenikliwymi spojrzeniami. Gdyby zatańczyła
dla mnie taniec brzucha i zaraz po nim stanęła przede mną zupełnie naga, nie
byłoby w tym tyle erotyzmu, ile miała w sobie ta spontaniczna, nie zaplanowana,
pauza w rozmowie. Robiliśmy wcześniej różne śmiałe rzeczy, o których poza mną i
Agatą nikt nie wie, ale do tego momentu tylko się bawiliśmy, niewinnie jak małe
dzieci, nie dostrzegając w sobie nawzajem obiektu pożądania. Tym razem, czując
na wargach jej oddech, chciałem rozsmakować się w ustach kuzynki i całym sobą
poczuć jej bliskość. Uaktywnił się też mój kumpel, oferując swoje usługi w
zakresie rozkoszowania dziewczyny. Agata mogła mieć podobne myśli. Czułem, że
nawet najbardziej niepozorny ruch kuzynki we właściwą stronę, mógłby spowodować
we mnie reakcję, której potem oboje moglibyśmy gorzko żałować. Z tego powodu,
musiałem spuścić z tonu i, przynajmniej na jakiś czas, przestać „wodzić się na
pokuszenie”.
Zwiększyłem dystans, odczekałem chwilkę i odpowiedziałem
na pytanie Agaty:
- Włożyłem jej liścik do kieszeni.
Kuzynka, ochłonąwszy po niedoszłym do skutku pocałunku,
zaczęła mnie szturchać pięścią w kolano i pokrzykiwać, jaki to ze mnie
podrywacz, i oszust, i że wszystko zmyślam. Dopiero kiedy jej pokazałem zdjęcie
szczupłej blondynki, w pełnym skupieniu przeglądającej się w lustrze w
łazience, czyli mirror-selfie Kasi nr 4, spoważniała, zamyśliła się i spytała,
czy ta dziewczyna mi się bardzo podoba.
Taki był wstęp do opowieści. Zaraz potem przybiegły nasze
młodsze siostry i musieliśmy zmienić temat. O pielgrzymkowej wycieczce i o
dwóch nowych Kasiach opowiedziałem Agacie później, przed snem oraz nad ranem. Gdybyśmy
nocowali w jednym budynku – tak jak to bywało, gdy jednynymi gośćmi byłem ja z
Natalką, bez rodziców, i albo nie było potrzeby „uruchamiać” mniejszego domu
zimą, albo obie kuzynki na czas odwiedzin przenosiły się spać do domku
gościnnego latem – zamknęlibyśmy się w jednym pokoju i rozmawiali całą noc o
wszystkim. Tym razem musieliśmy się ograniczyć i najpierw ona posiedziała u
mnie wieczorem, godzinkę, a potem ja, nad ranem odwiedziłem ją w jej sypialni i
„budziłem” ją, opowiadając jej dalszą część historii, też przez godzinkę, aż do
pokoju wparowała Karolina, a za nią Natalka, obie przebrane już do śniadania i
wygoniła Agatę i z łóżka, i z pokoju.
W sobotę miała miejsce impreza – imieniny czy urodziny,
to w tej chwili bez znaczenia – na którą zjechały się jeszcze inne odnogi
rodziny, i nie mieliśmy już tego dnia więcej okazji do rozmowy w cztery oczy. W
niedzielę, natomiast, pojechaliśmy dużą grupą do aquaparku – zarówno młodzież,
jak i starsze pokolenie. Tam, udało nam się z Agatą odizolować i przeprowadzić niedługą,
ale ciekawą dyskusję na tematy intymne.
Usiedliśmy na krawędzi basenu, zanurzając stopy w wodzie.
Przyglądaliśmy się pływającym, biegającym, zjeżdżającym i skaczącym do wody,
sami będąc stale przedmiotem obserwacji, o ile, oczywiście, ktoś mógłby się
zainteresować parą siedzących spokojnie nastolatków, ani nie obejmujących się,
ani całujących, ani w żaden inny sposób nie okazujący sobie fizycznej czułości.
Ot, siedzą sobie, chłopak i dziewczyna, i rozmawiają – nic nadzwyczajnego. A
rozmowa tych dwojga, wcale już nie taka niewinna! Opowiedziałem Agacie o tym,
jak niecały miesiąc wcześniej udaliśmy się z naszymi przyjaciółmi z wczasów, o
których Agata już co nieco wiedziała, ale nie wszystko, na basen. Zdałem raport
z tego, jak panowie, w tym nasz znajomy Damian oraz jego tatuś, wodzili oczami
za Natalką i ślinili się na widok jej kształtnych nóżek i biustu, z trudem
mieszczącego się w obcisłym bikini. Powiedziałem wreszcie to, co Agatę
najbardziej zainteresowało, czyli jak zaprowadziłem Kasię do kabinki w
przebieralni. Najbardziej intymnych szczegółów kuzynce nie zdradziłem – byłoby
grubą przesadą mówić jej o „lodach” – zakończywszy opowieść na pocałunkach i
dotykaniu piersi... języczkiem. (Nie mam wątpliwości, że już w połowie
bajeczki, Agata miała „tam” całkiem wilgotno.)
- Marcin! Powiesz mi, co trzeba zrobić żeby mieć
chłopaka? – odezwała się Agata po dłuższej chwili milczenia w poszukiwaniu
nowego tematu do rozmowy.
- Zdejmij kostium i wskocz do basenu, a zaraz będziesz
miała. Nawet nie jednego... To tyle żartów, Agato! Myślę, że najpierw
musiałabyś chcieć. – odpowiedziałem, nie odwracając oczu od nóg kuzynki, na
które patrzyłem się, prawie bez przerwy, praktycznie przez cały czas rozmowy.
- No, przecież chcę. Marcin! Czy ja jestem aż tak bardzo
brzydka?
- Mnie się podobasz i wielu innym też. Nie o to chodzi,
czy masz krostę na nosie, czy nie masz, tylko czy naprawdę chcesz z kimś być. – odpowiedziałem, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć.
Z jednej strony, odnoszę wrażenie, że słowa w tego typu
rozmowach nie mają absolutnie żadnego znaczenia i że dziewczyna nie oczekuje
wcale odpowiedzi na zadane pytanie, a z drugiej strony, coś przecież trzeba
powiedzieć, co by nie było beznadziejnie głupie. I tak, najlepszą odpowiedzią
na pytanie typu: „Dlaczego ja nie mam chłopaka?” albo „Dlaczego żaden mnie nie
chce?”, byłoby chyba powalić laskę na plecy i zrobić z nią to, co przed
weekendem zrobiłem ze „swoją” Kasią, ale gwałcić siostrę cioteczną, przy
rodzinie, w miejscu publicznym, chyba nie wypada.
- Myślisz, że nie chcę?
- Tak. Myślę, że nie chcesz się ciągle umawiać: na
spacer, do kina, na pizzę, na rower, na basen, i to nie tylko kiedy ty masz
ochotę wyjść, ale też wtedy, kiedy on chce. Pewnie byś długo nie wytrzymała,
gdyby ci chłopak ciągle coś proponował, a ty byś musiała mu odpowiadać i albo z
nim iść, albo odmawiać... I naprawdę byś chciała, żeby cię wszyscy znajomi
kojarzyli wyłącznie z tym jednym chłopakiem, żeby on ciągle z tobą był – na
przerwie w szkole, na prywatkach, w kinie, albo żeby cię zamęczał sms-ami dziesięć
razy na dzień, i żeby dzwonił i sie pytał, co akurat robisz? Jest ktoś taki?
Kogo masz na oku, Agato? Podziel się informacją.
- Marcin, konkretnie, nie mam, ale to nie o to chodzi...
Są dziewczyny, które ciągle ktoś podrywa, a ja...
- Daj spokój! Chłopcy zarywają do nich, bo one tego
chcą. Jakby nie chciały, to by nie miały takiego powodzenia.
- Macin, nie musisz mnie pocieszać. – to mówiąc, Agata
się trochę ofuknęła.
- Wcale nie pocieszam. Myślę tylko, że wcale nie chcesz
się z nikim wiązać, że chcesz być wolna. Powiem więcej, Agatko! Myślę, że nawet
seksu nie chcesz.
- Marcin! Co ty?! – syknęła i zamilkła.
Po tej wymianie myśli, Agata zgięła mocno plecy, i,
zgarbiwszy się, wbiła wzrok w dno basenu. Milcząc, a raczej wydając z siebie
nieokreślone mruczenie, kiwała głową w przód i w tył, i kręciła w prawo i w
lewo, a ja czekałem na konkretniejszy komentarz. Wreszcie, poczuwszy na dłoni
dotyk jej palców, dałem za wygraną i odezwałem się pierwszy:
- A chcesz?
- Chcę. – odpowiedziała cicho i odsunęła dloń od mojej
dłoni.
- A ja myślę, Agatko, że nie chcesz, że fantazjujesz
tylko o jakimś facecie, albo o różnych gostkach, ale jakby przyszło co do
czego, wcale byś nie chciała się z nim kochać.
- Skąd wiesz?
- Nie wiem. Tylko tak myślę. Jak nie mam racji, to
powiedz.
- Sama nie wiem.
- Myślę, Agatko, że wystarcza ci rączka i że wcale nie
chcesz wpuścić w siebie chłopaka.
Na tę uwagę, kuzynka podskoczyła, wstała na obie nogi i
dopiero spojrzawszy na mnie z góry, uspokoiła się i z powrotem przysiadła się
do mnie, tyle że od drugiego boku.
- Przepraszam, Agatko. – powiedziałem, bez
najmniejszego śladu poczucia winy w głosie.
- Nie ma za co. – odburknęła, ale zaraz uśmiechnęła
się, chyba zadowolona nawet, że zakazany temat, przestał być absolutnym tabu.
- Za bezpośredniość.
- Marcin, daj spokój! Ty mi takie rzeczy opowiadasz...
że możesz być bezpośredni.
- Więc mam rację?
- Przecież wiesz, że tak. – wymamrotała i znów, jak
tylko skończyła, widać było, że zrobiło jej się lżej na sercu.
- Agatko, myślisz, że inni się nie masturbują? Nawet
Natalka to robi.
Na te słowa, kuzynka wyraźnie się ożywiła.
- Co?! Marcin! Skąd wiesz? – spytała.
- Widziałem. Niechcący ją przyłapałem. Ona nawet niczego
nie zauważyła.
- Raz? – chciała wiedzieć Agata. Jej wstyd coraz dalej
umykał.
- Trzy razy. – odpowiedziałem.
- O.K. Marcin! Nawet Karolina się sama bawi.
Przyznawszy się ostatecznie i, za jednym zamachem, zdradziwszy
tajemnicę swojej młodszej siostry, Agata zaczęła głośno chichotać.
W tym czasie, za naszymi plecami, znienacka zjawiły się
Natalka i Karolinka i zepchnęły nas do wody. Za nimi stali dwaj inni bracia
cioteczni naszych kuzynek, nie spokrewnieni ze mną i Natalką oraz pewna
dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widziałem. Agata, jednak, zobaczywszy ją
wyszła z wody, krzyknęłą, że niedługo wróci i odpłynęła do schodków, do których
„lądem” podeszła też nieznajoma. Rozmawiały we dwie dobrych dziesięć minut,
śmiejąc się i żywo gestykulując, po czym rozeszły się, Agata do nas, tamta
dołączyła do grupki swoich znajomych i razem z nimi skierowała się w stronę
szatni i, zapewne, do wyjścia z aquaparku.
Kiedy ja się gapiłem, z oddali, na Agatę i jej tajemniczą
koleżankę, obaj panowie – licealista i student, byli zajęci przekomarzaniem się
z Natalką i Karoliną. Słów nie słyszałem, ale z języka ciała wynikało, że ich
żarty były tylko po części niewinne i przyzwoite. Dziewczyny niemal bez przerwy
śmiały się, oglądając się na siebie nawzajem nerwowo i zerkając to w moją
stronę, to wokół siebie, by się upewnić, że nikt postronny nie poznał detali
rozmowy. Raz po raz szturchały chłopaków, by „pomścić” insynuacje i
prowokacyjne pytania. Wreszcie, zobaczyłem w pewnej chwili, jak chłopcy
schwytali je i ponieśli na rękach, częściowo zanurzeni pod wodą. Młodsza
Karolinka w pierwszej chwili zapiszczała i próbowała się wyszarpać, lecz
szybko, biorąc przykład z Natalki, uspokoiła się, zaplotła ramiona na barkach
starszego kuzyna i dała się wynieść z wody. Wspomniawszy rozmowę z Agatą,
przyznałem, nie bez satysfakcji, że moja siostrzyczka nie musiała narzekać na
powodzenie u chłopaków.
Kiedy Agata wróciła do basenu, tamtych już nie było.
Pobiegli poszaleć gdzie indziej.
- Ładną masz koleżankę. – zagaiłem nową rozmowę.
- Ty też jej wpadłeś w oko, ale ona jest zajęta. –
odpowiedziała Agata, puszczając do mnie oczko.
- Szkoda. To, co, Agato, chciała byś jeszcze wiedzieć? – spytałem, stając na wprost niej, prowokacyjnie blisko.
Agata przechyliła głowę w bok, spuściła wzrok, symulując
zawstydzenie, i spytała się mnie o epizod z Kasią na basenie, o którym jej
wcześniej opowiedziałem. Chwilę potem staliśmy w narożniku basenu, twarzami
skierowani do barierek, ocierając się co chwila a to kolanami, a to biodrami, a
to wierzchem dłoni i udając, że te dotyki były przypadkowe i zupełnie bez
znaczenia. Odpowiadałem stale na to samo pytanie, a mianowicie, jak nam się
udało wejść do kabinki, przez nikogo nie zauważonymi i czy prowadząc Kasię do
szatni, trzymałem ją za rękę, czy też szliśmy objęci. Z jakiegoś powodu, kuzynce
bardziej przypadła do gustu ta druga wersja.
Powtarzając, po raz enty i „en plus pierwszy”, wciąż tę
samą historię, coraz uważniej zerkałem na mostek kuzynki, szczególnie skupiając
wzrok na tasiemce łączącej obie miseczki kąpielowego stanika. W końcu, pomyślałem:
„Teraz albo nigdy!”, zdecydowanym ruchem chwyciłem dłoń Agaty i powiedziałem:
- Chodź! Sprawdziwy, czy to jest możliwe też na tym
basenie.
- Hi, hi, hi! Jesteś pewien? – odpowiedziała,
rozbawiona, a na jej policzkach pojawił się rumieniec.
Już nie pamiętam, kiedy wcześniej widziałem, by się
zaczerwieniła.
- Tak. Idziemy się całować!
Poszliśmy, biegiem.
12. Na moście. Rok 2018.
Przepraszam was. Telefon.
- Dzień dobry, panie doktorze! Tak. W rzeczy samej.
Oczywiście. Słucham?! Stres? Depresja? Urojenia? Jest pan pewien? Ale dwa
tysiące piętnasty był trzy lata temu! Niemożliwe... A co z likwidacją Trybunału,
w imię suwerenności? A nieudany zamach? A pożar na Wiejskiej, spisek ateistów,
wojna z Twitterem, delaicyzacja, referendum, wyjście z Unii? Czy wszystko to
się nie zdażyło? Może wymyśliłem sobie? To niby dlaczego tutaj teraz jestem?
Ależ, panie doktorze! Ja jestem spokojny... Kasia? Jest obok. Chce pan z nią
zamienić słowo? Nie? Może jednak... Nie? No, dobrze, jak pan sobie życzy. Tak.
Zrobię. Napiszę. Zadzwonię. Dziękuję. Oczywiście. Do zobaczenia!”
...
...
Na czym skończyliśmy? To była jakaś pomyłka.
13. *** W
przebieralni z Agatą. ***
Całkiem łatwo nie było. Jacyś ludzie z dzieckiem, grupka
gimbusów przed i po przemianie głosu, rozterkotane dzieweczki, jakiś zagubiony
chłopak, para staruszków, dwie skromne sktudentki, sprzątaczka –ciągle ktoś się
przewijał obok przebieralni. Gdyby ktoś nas śledził, wydalibyśmy mu się bardzo
podejrzani, krążąc wokół schowków. Na szczęście, nikt z obcych się nie
zainteresował parą nastolatków, a nikogo z rodziny ani żadnych znajomych w
szatniach nie było. Wreszcie, przez moment, na całej długości pomieszczenia nie
było widprzysunać żywej duszy, i niezauważeni przez nikogo daliśmy susa do jednej
z kabinek, natychmiast ryglując drzwiczki. Udało się. Pół metra kwadratowego
podłogi, osłonięte od reszty świata cienkimi ścianami, wystarczająco wysokimi,
by skutecznie zasłonić moją głowę, należało do nas. Eksperyment się powiódł.
- Co teraz? – spytała Agata.
Bym usłyszał jej cichy głos, musiała szepnąć mi
bezpośrednio do ucha. W tym celu stanęła na palcach, tak blisko, że otarliśmy
się o siebie nogami i brzuchami.
- Chcesz od razu wracać? – odpowiedziałem, ustawiwszy
buzię na wysokości jej ucha, i jednocześnie objąwszy ją w talii.
- Chyba nie. – padła cicha odpowiedź.
- Marcin, długo się z nią całowałeś? – spytała Agata,
po bardzo krótkim namyśle.
Nie odpowiedziałem od razu. Trudno mi było wydobyć z
siebie jakikolwiek dźwięk, czując na torsie łaskotanie, wywołane przelotnym
kontaktem skóry z materiałem stanika i mając świadomość, że nasze strefy intymne
czuły się wzajemnie. Kuzynka kuzynką, niby powinienem być odporny na jej
wdzięki, a jednak. Mój kumpel miał zgoła inne zdanie na ten temat... Obróciłem
ją tyłem do siebie i objąłem, położywszy dłonie tuż nad jej biodrami. Oparłem
podbródek o jej obojczyk, by głos miał do przebycia jak najkrótszą drogę,
spojrzałem w dół na ciemno-błękitne miseczki kostiumu, zakrywające filigranowy
biust Agaty, i dopiero wtedy, perfekcyjnie przygotowany do konspiracyjnego
szeptania, odezwałem się ponownie:
- To mówisz, że ta dziewczyna jest zajęta? Skąd się
znacie? Chodzisz z nią do klasy?
Niewinne słowa to jedno, a lekki ucisk brody na bark i
policzka na szyję i ucho oraz ledwie odczuwalne podmuchy, wydychanego przeze
mnie powietrza omywające jej twarz, to drugie. Jeśli nawet nie erotyczne, to
najwyraźniej sprawiające dziewczynie fizyczną przyjemność. Agata poddawała się
tym doznaniom, ufnie opierając się o mnie plecami i tak ustawiając głowę
względem mojej, by maksymalnie zwiększyć powierzchnię dotyku.
- Nie ze szkoły. Z klubu. Ona gra na klarnecie w naszej
orkietrze. Marcin, a ty coś taki zainteresowany?
Kuzynka zaczęła opowiadać o koleżance, z którą rozmawiała
kilkanaście minut wcześniej, a ja, niejako w odpowiedzi na pytanie o przyczynę
mego zainteresowania nieznajomą, przesunąłem jedną rękę wyżej, najpierw kładąc
dłoń tuż pod biustem, a następnie wiodąc środkowy palec tej dłoni wokół jednej
z miseczek, najpierw z dołu.
- Ładna jest, ale zajęta? – odpowiedziałem, przenosząc
palec nad górną krawędź stanika.
- Nie. Nie ma nikogo. Właściwie, nie wiem. Wszyscy
mówili, że chodziła z takim jednym, ale potem się okazało, że ona go wcale nie
chciała... Marcin, co robisz?
- Wypytuję o twoją koleżankę. Mam przestać? – w tym
momencie już nie okrążałem piersi opuszkiem palca, lecz całą dłonią przykryłem
jedną miseczkę stanika.
- Nie... Marcin, ale ty miałeś mi opowiadać o sobie, a
nie pytać o Kaśkę.
- O kogo?! – spytałem, nie wierząc własnym uszom, a
usłyszawszy imię Kasia automatycznie ścisnąłem pierś Agaty.
- Ał! Marcin! Co ty? – zareagowała, wydając z siebie
nagły, lecz stłumiony okrzyk zaskoczenia, a zaraz po nim, już znacznie
spokojniej, wypowiadając moje imię i zadając pytanie, nie wymagające głębszego
zastanowienia.
- Kasia? Bardzo lubię to imię. Zapoznasz mnie z nią? –
spytałem, uwolniwszy pierś od mocnego uścisku, ale nie zabierając dłoni.
- Może... Jak poprosisz... Ale, Marcin, co ty ze mną
robisz? – ostatnie słowa brzmiały tak, jakby Agacie zbierało się na nagłe
omdlenie.
Mnie z kole serce waliło co najmniej dwa razy mocniej niż
w chwili, kiedy pierwszy raz łapałem za piersi Kasię.
- Zakazany owoc. – uzewnętrzniłem natychmiast swoje
myśli, gładząc pierś kuzynki.
Przez elestyczny materiał stanika czułem doskonale
położenie sutka i na nim koncentrowałem swoją uwagę.
- Mały owoc. – odpowiedziała Agata, dysząc mi w
policzek.
- W sam raz. – szepnąłem i ostrożnie odsunąłem palce od
stanika, w obawie, że nasza zabawa może zaprowadzić nas za daleko.
Odepchnąć od siebie pleców kuzynki, a zwłaszcza bioder,
jednak, nie zdołałem. Mój kumpel, zajęty kłuciem Agaty w okolicy posladków, się
na to nie zgodził. Wiedział, że z tą cipulką sobie nie poszaleje, lecz nie był
to dla niego powód, by przestać ją kusić.
- Agatko, przepraszam. – powiedziałem i musnąłem ją
wargami w policzek, by, na wszelki wypadek, zmiejszyć wydźwięk przeprosin.
- Za co?
- Za to. – jeszcze raz, przelotnie, pogładziłem naprężonego
sutka.
- Dlaczego?
- Nie powinienem.
- Eee tam.
- Naprawdę.
- Nikt nie widzi.
- Ty czujesz.
- To miłe.
- Bardzo.
- Wiesz, że nikt...
- Nikt nigdy?
- Nigdy. Bo brzydka jestem.
- Pokaż mi się.
- Jak? Przecież mnie widzisz. Marcin?!
- Pokaż piersi.
- Poważnie? Marcin! Tylko nikomu ani słowa...
- Nikomu! Pokaż.
- Dobra.
W dwie sekundy, zapięcie stanika przestało pełnić swoją
funkcję i mogłem swobodnie wsunąć rękę pod miseczkę. Owoc wyskoczył ze
skorupki. W drugą dłoń wziąłem biustonosz, zabezpieczając go przed upadkiem na
podłogę i wyręczając kuzynkę od troski o niego. Trzeba przecież zapewnić
komfort dziewczynie, gdy się ją uwodzi.
Pomacawszy chwilę cycuszka, wypuściłem go na swobodę i
nie dotykałem go już więcej. Postanowiłem zadowolić się samym patrzeniem.
Umieściwszy głowę nad ramieniem kuzynki, z pobródkiem wciśniętym w kącik między
jej szyją i obojczykiem, miałem doskonały punkt widokowy. Cycki od góry
prezentowały się niezwykle apetycznie. Doznania wzrokowe uzupełniała bliskość
ust i nosa Agaty, podniecających oddechem, oraz ucha – furtki umysłu, otwartej
dla każdego słowa. Kobiece ucho jest nie do przecenienia!
- Piękne cytrynki. – powiedziałem.
- Kwaśne?
- Wyglądają na słodkie... Och, Agatko. Polać je kropelką
soku, posypać cukrem i schrupać... Masz piękne sutki. Patrz tylko, jakie są
różowe, nawet brązowawe, a całe piersi takie blade! Powinnaś je wypuszczać
czasami na słońce... Albo nie. Bielutkie są lepsze. Na ten widok, od razu
staje... Oj, nie powinienem tak... Ale to prawda.Chyba nie powinnaś mi ich
pokazywać.Nie będę mógł przez nie zasnąć. Jak tylko o nich pomyślę... I o tych
sutkach... Twarde te twoje orzeszki. Zawsze są takie twarde? A wiesz, co się
robi z takimi nypelkami? Stuka się w nie koniszkiem języka, od góry – niup, i
od dołu – siup. Niup-siup! Albo się toczy wokół nich kółeczka językiem, w lewo,
powoli, trąc bokiem jęzorka o tą różową brodawkę, a potem w lewo, trochę
szybciej, a potem niup-siup. Albo się łapie takiego cycuszka między wargi, o
tak między górną, a dolną, i się zaciska na nim usta, a potem można zassać
całego cycusia – twój jest do tego idalny, cały się zmieści w gębie – i
jeszcze, w środku, można pomerdać suteczka językiem. Albo wziąć orzeszek w zęby
i nadgryźć go, tak żeby jeszcze nie bolało, a już było ostro. Cak, cak! Dasz mi
je popodgryzać?
Mógłbym tak jeszcze dłużej monologować o cyckach, gdyby
Agata mi nie przerwała... A przerwała mi w ten sposób, że uniosła wysoko ręce i
wsunęła palce w moje włosy, głęboko, jak dwa grzebienie, a następnie pocałowała
mnie w policzek. Właściwie przylepiła się do mnie ustami i długo nie mogła się
odlepić. Wreszcie, gdy mięśnie warg musiały odpocząć, po niecodziennym wysiłku,
obróciła się o sto osiemdzieciąt stopni i znów byliśmy zwróceni do siebie
przodem. Spojrzałem wtedy na jej biust i lubieżnie wystawiłem koniec języka,
dla przypomnienia o potencjalnych pieszczotach, lecz powstrzymałem się od
całowania piersi kuzynki. Wkońcu, to owoc zakazany... Zamiast tego, lekko
zgiąwszy kolana, dostosowałem wysokość bioder do pozycji jej bioder i
pociągnąłem Agatę za pośladki.
- Hoach! – Tego dźwięku, jaki wydobył się z gardła
Agaty, w odpowiedzi na „lądowanie” mojego kumpla na jej czułym miejscu, nie
potrafię powtórzyć. Przy powtórnym zbliżeniu naszych podbrzuszy, zamiast tego
dźwięku usłyszałem tylko ciche „Ach”, trzeciemu towarzyszył tylko bezdźwięczny,
błogi uśmiech na szczęśliwej dziewczęcej twarzy.
- A powiedziałeś, że idziemy się całować. – zażartowała
Agata, po kilku kolejnych potarciach naszych skarbów.
- Chyba nie powinniśmy.
- Dlaczego?
- A chcesz żebym cię tu zgwałcił?
- Nie zrobisz tego. – uśmiechnęła się przekornie.
- Jesteś pewna? – to powiedziawszy, przycisnąłem ją do
siebie jeszcze mocniej niż poprzednimi razy.
- Jestem.
- To nie możemy się całować. – powiedziałem dotykając
ustami jej ucha. – Nie umiałbym przestać.
- Marcin!
Wyszeptawszy moje imię, kuzynka drugi raz przyssała się
do mojego policzka. Przywarła też do mnie całym ciałem, wcierając w mój tors
piersi i pieszcząc swe krocze o sztywnego, za przeproszeniem, penisa.
Wreszcie, jej wargi znowu musiały odpocząć, ale ręce
nadal jeszcze były silne. Jej dłonie powędrowały na moje pośladki, jej oczy
nawiązały chwilowy kontakt z moimi oczami, by zaraz, razem z moimi, spojrzeć w
dół i obserwować miejsce styku moich naprężonych slipek i jej dolnej części
kostiumu. Od teraz, przez może minutę, może pół, a może dwie, czy trzy minuty, w
zgodnym rytmie, napieraliśmy na siebie nawzajem, imitując regularny stosunek. Pomieszczenie
wypełnił zapach Agaty, o niepowtarzalnym bukiecie i intensywności, a ja
zacząłem się poważnie obawiać o wizualny stan naszych majtek po zakończeniu tej
„zabawy”.
- Agatko, albo robimy to teraz, natychmiast, albo musimy
przerwać. – oświadczyłem poważnie.
- Już?
- Tak.
- Dlaczego?
- Chyba wiesz.
- Może.
- Kasiu, nie wytrzymam dłużej. Kończymy albo tracisz
cnotę.
- Powiedziałeś >>Kasiu<<?
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. Może uda się was jakoś spiknąć... Ale
mnie pocałujesz, dobrze?
- Potem.
Z przebieralni wyszliśmy oddzielnie – najpierw kuzynka,
po dwóch minutach ja. Musiałem jakoś ochłonąć, uspokoić organizm, a w jej
obecności było to praktycznie niemożliwe. Do sfery basenów udaliśmy się,
korzystając po drodze z prysznica, by przywrócić jednolite zwilżenie odzieży
kąpielowej, bez mokrych plam od strony frontowej.
Potem, bezpośrednio przed pożegnaniem, udało nam się
zamienić dwa zdania na osobności.
- Miałem rację? – spytałem.
- Tak, na pewno, a w czym?
- Że sex bez sexu ci zupełnie wystarcza. Że bez
penetracji najbardziej ci odpowiada.
- Wiesz, że to możliwe? – odpowiedziała, ściszonym
głosem.
Po chwili, ostrożnie spytała mnie:
- A tobie nie wystracza?
- Nie.
Błysk w oczach Agaty nie pozostawiał złudzeń. Wiedziała,
że przy następnym spotkaniu mogła liczyć na nową opowieść.
14. *** Kasia nr
3. ***
Weekend minął, a następujący po nim tydzień stanowił ostatni
tydzień roku szkolnego. Do poniedziałku, Kasia nie zdążyła się jeszcze
„rozmówić” ze swoim chłopakiem. Zapomniała to zrobić także we wtorek. W środę,
czwartek i piątek, zresztą, też mu o niczym nie powiedziała, a potem chłopak
dokądś wyjechał i formalne zerwanie przesunęło się na bardziej odległy termin.
Ja, w tym tygodniu, miałem do załatwienia kilka ważnych spraw, więc nie paliłem
się do kilkugodzinnych podróży pociągiem. Nie chciałem też działać nachalnie,
ani wywierać na Kasię zbytniego nacisku, będąc w przekonaniu, że ona sama powinna
zrobić, co uzna za słuszne.
Nie doczekawszy się zaproszenia od pierwszej Kasi, we
wtorek, udałem się do szkoły Natalki. Po drodze zaopatrzyłem się w różę, by z
kwiatem w ręce zjawić się na jednej z przerw pod drzwiami sali, w której klasa
Natalki odbywała ostatnią przed wakacjami lekcję religii. Przyszedłem
przeprosić Kasię–katechetkę. Kobieta, ubrana w swoim bogobojnym stylu, na
czarno-biało-granatowo, mimo wiecznego uśmiechu na twarzy, sprawiała wrażenie
mocno zmęczonej. Nie tylko tak wyglądała, istotnie była wyczerpana lekcją –
pierwszy raz w swej krótkiej karierze, doświadczyła oporu masy uczniowskiej.
Dla kilkorga uczniów, jej napominania o czystości przedmałżeńskiej,
bezpośrednio przed porą wyjazdów na obozy, tudzież inne kolonie, a już po
wystawieniu ocen, stały się okazją do przedstawienia alternatywnych poglądów.
Po kilku prześmiewczych uwagach dwóch chłopców, znanych z ciętego języka,
żeńska część klasy podzieliła się na dwa obozy – za wspóżyciem i przeciw
współżyciu – i między nastolatkami rozgorzała zajadła dyskusja, w trakcie
której wyszło na jaw, że niewinne gimnazjalistki znają się na rzeczy, nie
gorzej niż mająca je nauczać dwudziestokilkulatka. Na domiar złego, chłopcy nie
poprzestali na uwagach natury ogólnej. Na odwrót, widząc, jaki skutek
przyniosły pierwsze żarty, zaczęli podburzać rozentuzjazmowane koleżanki,
komentując głośno wygląd samej katechetki. Gówniarze ośmielili się wspomnieć o
pulchnym biuście kobiety i o jej włosach, mogących być, jakoby, motywem snów
erotycznych. Przeżywszy to piekło, pani Katarzyna poczuła ulgę w sercu, kiedy,
niespodziewając się żadnych odwiedzin, ujrzała w drzwiach moją znajomą,
nieśmiało uśmiechniętą twarz oraz kwiat, przeznaczony dla niej.
- Przepraszam, pani Katarzyno. Głupio się zachowałem na
wycieczce.
- Marcin. Nie wiem nawet, za co. Nawet nie wiesz, jak
się cieszę, że przyszedłeś.
- Do usług, pani profesor.
To powiedziawszy, zrobiłem krok do tyłu, tak jakbym już
chciał opuścić klasę.
- Marcin! Mam pomysł.
- Jaki, pani profesor? – tym razem podszedłem do biurka
i oparłszy się o jego blat, nachyliłem się ku nauczycielce.
- Tylko nie wiem, czy się zgodzisz... Marcin, dasz się
zaprosić na ciastko i kawę?
- Pani profesor, zawsze i wszędzie!
Nie wiem, czy ona pomyślała wtedy dokładnie o tym samym,
co ja, ale wyciągnąwszy z torebki kartkę, napisała na niej nazwę ulicy z
numerami budynku oraz mieszkania i powiedziała szeptem, w nadziei, że nikt poza
mną jej nie usłyszy:
- To mój adres. Masz czas w piątek rano?
Spojrzałem na jej oczy, wyglądające mnie przez duże
soczewki okularów oraz na dolną wargę, wysuniętą do przodu względem górnej
wargi, i stało się dla mnie jasne, że będę całować jej usta. Pod znakiem
zapytania stało tylko, gdzie, kiedy i jak długo.
- Oczywiście, pani profesor. Przyjdę o ósmej.
- Marcin. O ósmej trzydzieści, proszę.
***
Pani Katarzyna mieszkała z rodzicami, których o ósmej
trzydzieści w piątek rano nie było w domu. Otworzyła mi drzwi ubrana skromnie,
po domowemu, w dres i sportową bluzę do połowy zapiętą na suwak. Podjęła mnie
kawą i szarlotką, w swoim pokoju, przy małym stoliku. Mnie zaproponowała fotel,
a sama usiadła na łóżku, pościelonym do spania, tyle że przykrytym narzutą.
Tęsknym okiem przyjrzałem się temu meblowi, chętny sprawdzić od razu jakość
sprężyn, poddając je testom wytrzymałościowym z udziałem dwóch ciał płci
przeciwnej, energicznie kopulujących. Uznałem jednak z pokorą, że byłoby
niegrzecznie, odchodzić od stołu, przed zjedzeniem ciasta.
Rozmawialiśmy prawie godzinę, już nie o polityce i
komisjach szalonych szarlatanów, a o sobie. Ja zmyśliłem (nie w pełni kłamiąc),
że byłem nieszczęśliwie zakochany w dziewczynie, która mieszka daleko, kocha
mnie szalenie, ale nie umie odmówić miłości komuś innemu, z kim może się
spotykać codziennie. Pani Katarzyna, natomiast, zwierzyła mi się ze swego
związku. Okazało się prawdą, że przez kilka lat „chodziła” z chłopakiem,
którego poznała na kółku oazowym w kościele, kiedy byli jeszcze w wieku
szczenięcym. Od końca liceum byli razem, co w ich przypadku oznaczało,
trzymanie się za ręce i pocałunki w różne części ciała, oczywiście z wyjątkiem tych
najbardziej intymnych. Chłopak nie nalegał na sex, a Katarzynie było to na
rękę, bo miała pewien uraz do mężczyzn, który powodował, że myśl o zbliżeniu
napawała ją grozą. Ta część opowieści odbiegała już więc od tego, do czego
przekonywała dzieci na lekcjach katechezy. Ostatnia część opowieści dotyczyła
zerwania tego związku. Zwykła historia: chłopak zakręcił się koło innej,
zmajstrował dzieciaka, a Katarzynę zaprosił na ślub, w charakterze wiernego
przyjaciela z dzieciństwa.
Opowiedziawszy swoją historię, kobieta rozpłakała się, a
mnie przypadła rola pocieszyciela. Pocałowałem i zapłakane oczy, i policzki, i
usta. Po ustach przyszła kolej na szyję, uszy i wszystko to, co znalazłem,
rozpiąwszy bluzę i podciągnąwszy do góry bawełnianą koszulkę, w którą była
ubrana. Wreszcie i tego nie starczyło i pocieszanie ustami dotarło w okolice
krocza.
Dopiero kiedy zdjąłem spodnie, by przenieść pocieszanie w
inny wymiar, Katarzyna – Kasia nr 3! – poprosiła, bym przestał. Odezwał się jej
uśpiony uraz do mężczyzn:
- Marcin, przepraszam. Nie mogę tego zrobić!
- Rozumiem, Kasiu. Mogą cię za to wyrzucić z pracy.
- To nie tak, Marcin! Chodź do mnie, połóż się na mnie,
tak jak chciałeś. Proszę cię, zrób to!
- Ale... – nie dokończyłem pytania.
Widziałem, że się miotała w myślach. Chciała, ale się
bała... Ja ten lęk wziąłem za dobrą monetę, jako przejaw dziewictwa. Chciałem
przecież „zaliczyć” jakąś cnotkę. Należała mi się, w ramach rekompensaty od
losu za brak dziewictwa mojej pierwszej Kasi. Nie pytając już więcej o nic,
ułożyłem się na nagiej katechetce, wpadłem w jej rozpoztarte ramiona i
wcisnąłem się między jej nogi. Zrobiłem z nią „to” najlepiej jak umiałem i
zostawiłem w niej płynny kawałek siebie. Moje zabiegi nie wywarły jednak na
niej takiego wrażenia, jak tydzień wcześniej na Kasi. Nie było orgazmu,
radosnych westchnień ani pełnych oddania pocałunków. Tylko łza w oku.
- Marcinku, przepraszam cię. Ja naprawdę nie mogę. –
powiedziała, gdy zasuwałem suwak jej bluzy.
- „To chyba nie był twój pierwszy raz.” – spytałem
ostrożnie.
- Nie. Kiedyś, bardzo dawno temu, zostałam zgwałcona...
Właściwie, to nie był gwałt. Sama im na to pozwoliłam. Taka byłam młoda i
głupia.
Wcale nie chciałem poznawać szczegółów, ale komuś w końcu
musiała powiedzieć prawdę, zrzucić z siebie to brzemię przeszłości. Padło
akurat na mnie. Wysłuchałem więc krótką historię o ministrantach, lubiących zaczepiać
dziewczęta, i o nastoletniej Kasi, którą proboszcz dopuścił do czytania fragmentów
Biblii podczas nabożeństw. Opowieść była krótka: Dziewczynki miały piersi, a
chłopcy mieli dłonie. Chłopcy w zakrystii dominowali liczebnie i pomagali sobie
nawzajem, a dziewczynki, mimo że się wyrywały i broniły dostępu do siebie, nie
były w tej samoobronie wystarczająco stanowcze. Wyrażane macaniem,
zainteresowanie kolegów bardziej je cieszyło niż było powodem zmartwienia. Im
starszy ministrant, tym dłuższe i sprawniejsze miał ręce, im młodsza
dziewczyna, tym łatwiej ją było osaczyć.
Pewnego razu, opiekun grupy, zwany „szefem”, będący
najstarszym ministrantem, pod jakimś pozorem zaprosił Kasię i jeszcze jedną
dziewczynę do siebie do domu. Kiedy przyszły, razem, czakał na nie on i jeszcze
dwóch jego najbliższych kompanów. Wspólne przygotowania jakiegoś tekstu, szybko
przerodziły się w polowanie. Najpierw, ten najstarszy przyglądał się tylko, jak
trochę młodsi od niego koledzy łaskotali i podszczypywali dziewczęta. Śmiał się
i frywolnymi uwagami dodawał im animuszu. Następnie sam włączył się do zabawy.
Blokował ręce to jednej dziewczyny, to drugiej i pomagał, tym samym,
przełamywać ich opór. Łaskotki przeszły płynnie w obściskiwanie. Wreszcie,
„szef” zaszedł tę drugą dziewczynę od tyłu i „na bezczela” pociągnął jej bluzkę
do góry. Nie wiadomo kiedy, ktoś poluzował jej stanik. Trzech nastolatków, jak
stado wilków rzuciło się na obnażone piersi, prześcigając się w tym, kto dłużej
i częściej potrzyma je w dłoni. Kasia czuła, że działo się coś niedobrego, ale
była jak w transie. Stała nieruchomo, zahipnotyzowana sceną, rozgrywającą się bezpośrednio
przed jej oczami, i czekała na swoją kolej.
Wystarczyło, że „szef” krzyknął: „Teraz Kaśkę!”, a nogi
się pod nią ugięły – były jak z waty, i wysunęła bezwiednie ramiona przed
siebie, jakby miał ja ktoś podtrzymać i zabezpieczyć przed upadkiem. W mgnieniu
oka, straciła bluzkę, biustonosz i rozpięto zamek jej spodni. Po krótkim
macaniu, w którym prym wiódł ten najstarszy ministrant, znalazła się na łóżku,
w samych skarpetkach. Jeden z chłopaków trzymał jej ramiona, wyciągnięte za
głowę, drugi macał jej biust, a „szef” walczył z jej kolanami. Druga z
dziewczyn, półnaga, podeszła do łóżka i z góry patrzyła. W jej oczach dostrzec
można było zazdrość. Kasia próbowała się wiercić. Gdy „szef” zdołał pokonać
opór jej nóg i klęcząc między jej udami, spuszczał spodnie, zaczęła krzyczeć:
„Przestań! Puść mnie! Co robisz? Marta zrób coś! Powiedz im żeby przestali.”
Było już jednak za późno. Poczuła ból w podbrzuszu, tak silny, że sparaliżowało
jej mowę. Bolał ją każdy ruch, gwałcącego ją chłopaka. Całą sobą czuła jego
męski aparat, jak przesuwał się w niej, trąc o ścianki pochwy, nie gotowej
jeszcze na tę formę kontaktu, i miała wrażenie, że lada moment zostanie
rozerwana od środka. Starała się zaprotestować, powiedzieć: „Nie!”, ale nikt z
obecnych jej chyba nie słyszał. „Szef” ją posuwał coraz szybciej, nie zważając
na nikogo i na nic, sapał. Pozostali wlepili w nią oczy i, najwyraźniej
podnieceni, ślinili się na widok jej osobistego nieszczęścia. Koleżanka Marta w
amoku masowała sobie piersi. Po „szefie” wzięli ją, po kolei, pozostali dwaj
chłopcy. Drugi w milczeniu, a pierszy z nich, głośno komentując, jak mu było przyjemnie,
jaka ciasna była jej szparka i że nigdy wcześniej tak dobrze mu się nie
bzykało. Jak na ironię, te wulgarne uwagi sprawiły, że Kasia zapomniała o bólu
oraz, jeszcze gorszym od niego, poczuciu wstydu i upokorzenia. Pogodzona z
losem, przestała stawiać opór. Nie starała się już utrudniać penetracji, przez
zaciskanie mięśni brzucha i trzymanie bioder nieruchowo wciśniętych w materac,
lecz zaczęła poruszać biodrami i tułowiem w rytm nadawany przez jej dręczyciela.
Pozwoliła ciału współpracować z oprawcą. Jednocześnie przyglądała się stojącej
przy łóżku koleżance, obejmowanej od tyłu przez „szefa” i molestowana przez
niego ręką zagłębioną w jej majtki.
O tym, co wydarzyło się w mieszkaniu „szefa”, Kasia i
Marta rozmawiały tylko jeden raz, jeśli ten
dialog w ogóle nazwać można rozmową. Chłopak zaprowadził je obie do
łazienki i powiedział, że mogą się umyć. Kiedy zostawił je same, Marta spytała drżącym
głosem:
- Powiesz o tym komuś?
- Komu? Nie wiem. A ty? – odpowiedziała Kasia.
- Rodzicom nie powiesz?
- Chyba nie. A ty jak byś zrobiła?
- Moi mnie zabiją, jak się dowiedzą. A ty nie powiesz
swoim?
- Nie. Chyba nie dam rady.
- Mogę iść z tobą do lekarza, jak chcesz.
- Po co?
- Nie wiem. Sprawdzić wszystko. Mogli cię zapłodnić.
- Oby nie. A ciebie nic nie boli?
- Nie. Tylko trochę kręci mi się w głowie.
- Mogę dziś posiedzieć trochę u ciebie?
- Jasne! Jak zechcesz, odprowadzę cię potem do domu.
O dalszych losach Marty, Kasia wie bardzo mało. Przez
pewien czas trzymały się razem. Spotykały się na większości przerw między
lekcjami. Spacerowały wtedy po korytarzu, milcząc, albo zabijając czas głupimi
żartami i dyskusjami na nieistotne tematy. W ten sposób mogły zachować
bezpieczny dystans do reszty osób z ich klas. Później ich drogi się rozeszły –
Marta zaczęła jeździć na wycieczki organizowane dla ministrantów i młodzieżowej
grupy modlitewnej, Kasia zaś unikała takich wyjazdów, szczególnie kiedy miały
trwać kilka dni i wymagały nocowania poza domem. Pod koniec gimnazjum, rodzice
Kasi kupili nowe mieszkanie, z czym wiązała się przeprowadzka do sąsiedniego
miasta. Od tamtej pory, niegdysiejsze przyjaciółki nie spotkały się ani razu.
Co na to księża? Spowiednik udzielił rozgrzeszenia,
zwracając przy tym uwagę Kasi na problem współwiny i przypominając słowa Jezusa
o miłosierdziu i przebaczaniu winy. Poskarżenie się proboszczowi, było
bezcelowe. Stary dobroduszny ksiądz kochał swoich ministrantów, mimo że ciągle
na nich krzyczał, i gotów był rozszarpać na strzępy każdego, kto by się
ośmielił, o którymś z nich wyrazić się krytycznie. Nigdy by nie uwierzył w
wersję dziewczyny.
Także swemu chłopakowi, o przeżytym gwałcie, Kasia nie
wspomniała ni słowem. On sam także był ministrantem, tylko że w innej parafii.
Osiągnąwszy pełnoletniość i zakończywszy naukę w technikum, nie odszedł ze
„służby” i awansował nawet na pomocnika kościelnego, co dawało mu pewien
dodatkowy zarobek. „Szefa” oraz kilku ministrantów z parafii Kasi znał
osobiście i nie raz mógł od nich usłyszeć o zwyczajach panujących w zakrystii.
Raz, nawet, zadał Kasi pytanie, czy w czasie kiedy czytała biblię na niedzielnych
mszach, obiło jej się o uszy, by jacyś ministranci dotykali którąś z dziewczyn wbrew
jej woli. Kasia zaprzeczyła, w nadziei, że narzeczony nie skojarzy, że tą
dziewczyną mogła być właśnie ona. Niemniej, chłopak nie był całkiem naiwny i z
pewnością coś podejrzewał.
Tekst od proboszcza, który tamtego feralnego dnia, „szef”
przekazał Kasi, zanim ją zgwałcił, traktował o tym, że Bóg wystawia na ciężką
próbę tych, których kocha szczególnie mocno. Kiedy, następnego dnia rano,
zdruzgotana i wstydząca się samej siebie, Kasia sięgnęła po ten tekst i
przeczytała o „doświadczaniu” kogo Bóg „ma w swym upodobaniu”, uznała, że tekst
z takim przesłaniem, nieprzypadkowo trafił w jej ręce akurat wtedy. Wręcz
przeciwnie, w swoim cierpieniu dostrzegła działanie Opatrzności. Ból i
upokorzenie miały być tylko próbą charakteru i testem siły wiary – a także
zasłużoną, choć niewspółmierną, karą za niemoralne zachowanie – a chłopcy,
którzy dzień wcześniej się nią „zabawili” urośli do rangi nieświadomych
narzędzi w rękach Najwyższego.
- Marcin, Przepraszam cię bardzo. Sam widzisz, że nie
mogę być z tobą. Chodzące nieszczęście. Może kiedyś, kiedy się z tym uporam.
Dziękuję, że chciałeś, że spróbowałeś! Zasługujesz jednak na dziewczynę lepszą
ode mnie. Proszę cię tylko o jedno: żebyś nikomu nie mówił o naszym spotkaniu,
ani o tym, co ode mnie usłyszałeś.
Zaprzeczyłem żarliwie i obiecałem milczeć jak grób, ale
nie zamierzałem się jej sprzeciwiać.
15. *** Kasia nr
4. ***
Z Kasią nr 4 umówiłem się na dzień rozdania świadectw.
Zaprosiłem ją na pączki, do niedużej cukierenki, położonej daleko od szkoły.
Miejsce to trudno nazwać bardzo romantycznym, ale nie była to przecież typowa
randka, lecz spotkanie dwóch swobodnych osób, chcących porozmawiać. Może to nie
zupełnie prawda, bo od samego początku w naszej relacji był obecny element
flirtu, ale ani ja, ani gimnazjalistka, w ogóle nie braliśmy pod uwagę, by coś
więcej miało między nami zaiskrzyć.
Po kilku sms-ach odniosłem wrażenie, że dziewczyna była
łasa na pochwały. Poprosiłem ją o fotografię. Wieczorem tego samego dnia
przysłała mi pierwsze zdjęcie oraz linki do swoich profili na portalach
społecznościowych. (Właśnie tym zdjęciem pochwaliłem się kuzynce Agacie, kiedy spytała
o tajemniczą dziewczynę, którą jakoby zaczepiałem na pielgrzymce-wycieczce.) Przez
cały tydzień, aż do spotkania na żywo, mieliśmy o czym pisać. A schemat naszych
rozmów, które z sms-ów szybko przeniosły się na poziom internetowego messengera
(nie ważne którego konkretnie), był prosty: opisywałem, co widać na zdjęciu –
nos, oko, policzek, szyja, itd., i pisałem dlaczego każda z tych rzeczy mi się
podoba, a Kasia dziękowała za komplementy, wyrażała wątpliwość, czy naprawdę
była tak piękna, jak ja to malowałem i próbowała mnie przekonać, że innym
chłopakom się wcale nie podoba. Na koniec słaliśmy sobie „buźki”. Trudno sobie
wyobrazić cos bardzij głupiego, ale nas takie pisanie akurat bawiło.
„Na pączkach” rozmawialiśmy długo na wszystkie możliwe
tematy z wyjątkiem tych, które były przedmiotem naszego pisania. Przerobiliśmy
szkołę, zwierzęta domowe, rodzeństwo, rodziców, książki, filmy, sport, muzykę,
potrawy, koleżanki, kolegów oraz byłe i obecne sympatie. O swoich chłopakach, Kasia
nie miała wiele do powiedzenia, a ja, nie chcąc ani kłamać, ani przyznawać się
do żadnego „sukcesu” z płcią przeciwną, wiele rzeczy musiałem przemilczeć i
niedopowiedzieć. To skromna dziewczyna, więc po co ją straszyć?
Wieczorem podziękowałem jej za spotkanie i długo
wyjaśniałem zalety stroju galowego. Rezultat był taki, że Kasia zrobiła sobie
kilka zdjęć na których miała na sobie tę samą koszulkę i spódniczkę, w które
była ubrana na apel i, tym samym, „na pączki”. W ten sposób pojawił się
materiał do do rozmów na kolejne tygodnie.
Od tamtej pory, spotykaliśmy się regularnie, mniej więcej
raz w miesiącu, a między spotkaniami flirtowaliśmy w internecie. Znamienne
jest, przy tym, że nasze rozmowy na żywo i online nie miały ze sobą absolutnie
nic wspólnego. Momentami wyglądało to tak, jakbym przyjaźnił się nie z jedną, a
z dwiema Kasiami nr 4, nieświadomymi istnienia swego alter ego. W czasie
spotkań skromna i wyważona, w kontakcie pisemnym, na odległość, stawała się
śmiała i wyuzdana, czego przykładem niech będzie to, że na rozbierane zdjęcia
wcele nie musiałem długo czekać. Pierwszą fotkę toples dostałem już po drugim
spotkaniu. Kasia jednak zrobiła ją tak, by mimo nagości, piersi były zasłonięte
łokciem i włosami. Jednak po kolejnej randce, dane mi już było obejrzeć jej
biust w całości. Potem przeszliśmy przez etap poz frywolnych i zdjęć miejsc
intymnych, robionych z bliska, aż, gdzieś po roku znajomości, pasja
fotograficzna się skończyła. I mimo że do tego czasu poznałem już każdy
zakamarek ciała dziewczyny, a ona po tysiąckroć przeczytała, że każde z tych
miejsc jest piękne i że obraz jej ciała mnie podnieca, kiedy się widzieliśmy na
mieście, na tematy intymne milczeliśmy zupełnie. Nie było też przytuleń,
pocałunków, trzymania za rękę, głaskania kolan, policzków, włosów. Łączyło nas
tylko spojrzenie i tajemniczy uśmiech, zdradzający lubieżne myśli.
Kasia nr 4 przestała być dziewczynką w sposób całkowicie
zgodny z jej usposobieniem, to znaczy spokojnie i po ciuchu. Od pierwszej
randki w cukierni dzieliło nas wtedy dwa i pół roku. W dalszym ciągu spotykaliśmy
się, w odstępach miesięcznych, w cukierniach, pizzeriach, McDonald’s-ach,
Subway-ach, i w wegańskim barze sałatkowym – tak, w międzyczasie Kasia przeszła
na kuchnię wegetariańską. To znaczy, ja ją zapraszałem. Wreszcie, dziewczyna
uznała, że pora się odwzajemnić. Poszliśmy do niej do domu. Wspólnymi siłami
usmażyliśmy naleśniki i skonsumowaliśmy je z dżemem w jej pokoju. Im dłużej
siedzieliśmy i im mniej dżemu pozostawało w słoiku, tym mniej mówiliśmy i tym
bardziej byliśmy wpatrzeni w siebie. W pewnym momencie, z widelca ześliznął się
jej kawałek naleśnika, lekko brudząc bluzkę. Pomyślałem, że mógłbym skorzystać
z okazji i zasłaniając się potrzebą sczyszczenia świeżej plamki, zdjąć z niej
tę bluzkę, lecz powstrzymałem się od stosowania podstępów.
Okazało się, że żaden pretekst nie był konieczny. Po
dłuższej chwili wymownego milczenia nad resztką posiłku, podszedłem do niej i
stale patrząc jej w oczy, po prostu, jakbyśmy to mieli w zwyczaju, przesadziłem
jej bluzkę przez głowę i ręce wyciągnięte zawczasu do góry. Czarny stanik Kasia
zdjęła sama, a spodni i majtek pozbawiliśmy ją wspólnym trudem – bez słowa. Po
chwili, leżała na plecach, całkiem naga, w oczekiwaniu na mnie. Drżała.
Powiedziała, że to z powodu zimna, nie chcąc się przyznać przede mną ani przed
samą sobą, że się bała. Pocałowałem ją w usta, pogłaskałem jej boki i piersi, powiedziałem,
że od bardzo dawna czekałem na tę chwilę i że za moment spełni się nasze
wspólne marzenie, lecz lęku to nie zmniejszyło. Wszedłem w nią, nie bez
wysiłku, i kochaliśmy się w skupieniu, poważni i nie bardzo długo. Obeszło się
bez niekontrolowanych krzyków, wyginania ciała w pałąk i wszelkich innych oznak
orgazmu. Zrobiliśmy „to” bardziej jak zabieg lekarski niż spontaniczna erupcja
namiętności.
„To” nie mogło jednak być dla niej skrajnie przykrym
doświadczeniem, bo z pełnym przyzwoleniem z jej strony, powtórzyliśmy to
miesiąc później i jeszcze parę razy. Wielką fantazją w łóżku, Kasia nr 4 póki
co się nie popisała, ale nie każdy grajek musi być wirtuozem, a hip-hop to też
muzyka, tyle że bez barwnej melodii.
16. *** Wakacje
***
Okres wakacyjny to dla wielu czas łatania dziury
budżetowej. Ja tamtego lata zrezygnowałem z szukania dorywczej pracy. Nie żebym
był leniwy, choć to też, ale ważniejsze było dla mnie zrobienie prawa jazdy,
przeprowadzka – do brata ciotecznego, którego kawalerka w Warszawie stała
prawie cały czas pusta, podczas gdy on mieszkał w Berlinie – przygotowanie się
do studiów oraz odpoczynek.
Jeździć do Kasi, nie potrafiącej, albo nie chcącej
ostatecznie zerwać z lalusiowatym kibolem, którego nie kochała i zdradzała,
zresztą ze mną, nie chciałem. Namówiła mnie jednak Natalka. Dziwna sprawa:
miała chłopaka, całkiem przystojnego, przesiadywała z nim godzinami w swoim
pokoju, a mimo to, coś ciągnęło ją do naszych znajomych. Razem odwiedziliśmy
Kasię i Damiana trzy razy. Zawsze wyjeżdżaliśmy pociągiem w piątek, nocowaliśmy
u Waldka, czyli taty rodzeństwa, i wracaliśmy w poniedziałek. W dzień dużo
spacerowaliśmy, chodziliśmy na basen i jeździliśmy na organizowane przez Waldka
wycieczki samochodem po bliskiej okolicy – do lasu, na zamek, nad rzekę itd. Wieczorem,
jedliśmy kolację we troje i oglądaliśmy razem jakiś film. Później, dość często,
Natalka rozmawiała z Waldkiem do późna w nocy. Nie wiem o czym dokładnie.
Właściwie, te nocne dyskusje odbywały się w tajemnicy przede mną, ale Waldek
zdawał mi potem krótkie relacje i nawet jeśli nie mówił wszystkiego (Dowiem się
z jego pamiętnika.), to nie miałem już nic przeciwko ich niejawnej przyjaźni.
Waldek i Damian zgodnym chórem twierdzili, że związek
Kasi, mimo że formalnie trwał nadal i chłopak przychodził do Kasi w odwiedziny,
wyglądał na prawie martwy. To był miód na moją duszę. Ojciec Kasi, powtarzał mi
swoje poprzednie rady, by niczego się nie bać i w razie potrzeby brać
dziewczynę nawet siłą, nie wiedział jednak wszystkiego. Podczas tych weekendów,
ani razu nie kochałem się z Kasią. Do łóżka poszliśmy dopiero, kiedy
przyjechałem do niej sam, samochodem, hucznie świętować odbiór prawa jazdy.
Chłopaka Kasi nie było wtedy w mieście – pojechał na jakiś obóz
kibolsko-patriotyczny, finansowany przez jakąś nie znaną mi fundację, a brat aktywnie
uganiał się za pewną koleżanką z równoległej klasy, inną niż ta, do której
wzdychał przed wakacjami. Większość tego dnia przebywał poza domem. Mieliśmy
więc wolną chatę i mogliśmy bez obaw o to, że czyjaś obecność nagle zmąci
intymną atmosferę, zaspokoić głód siebie nawzajem.
Damianowi coś tego dnia nie wyszło i wrócił do domu
wcześniej, niż mogliśmy się spodziewać. Na szczęście, najbardziej żywiołową
fazę pieszczot mieliśmy już za sobą. Kiedy wszedł, leżeliśmy akurat na łóżku
Kasi, przytuleni, odpoczywaliśmy. Był zresztą tak wściekły na życie, że z
przedpokoju wpadł bezpośrednio do swojego pokoju, nie próbując nawet przywitać
się z siostrą. Ubraliśmy się i po cichu opuściliśmy mieszkanie, po raz wtóry
maskując przed bratem Kasi nasz romans. Podczas spaceru, znów poruszyłem temat
Karola i po raz kolejny Kasia obiecała zerwać z nim przy najbliższej okazji.
Niczego innego nie mogłem się spodziewać. Przy okazji, jednak, dowiedziałem się
o zdumiewającym zbiegu okoliczności: Nie tylko imiona chłopaków Kasi i mojej
siostry były jednakowe; Aktualna sympatia Damiana miała na imię Kasia. Jak
tylko to usłyszałem, zarzekłem się, że nigdy-przenigdy nie chcę jej widzieć na
oczy, że Kasia to nieszczęście i że Damian powinien czym prędzej z nią
skończyć. Po tych słowach, Kasia nie chciała mnie puścić w drogę powrotną.
Wsiadła ze mną do samochodu, pokazała drogę w pewne ustronne miejsce, a gdy się
zatrzymaliśmy na skraju lasu, przez godzinę starała się mnie przekonać, że
oprócz nieszczęść, Kasia może być źródłem radości.
Złość Kasi nr 2 za moje zachowanie podczas wycieczki
szybko przygasła. Od wycieczki „chodziła” z Mateuszem (To określenie pasuje t u
jak ulał, bo rzeczywiście to ona chodziła z nim, a on nie za bardzo potrafił
odnaleźć się w tej sytuacji i nie wyglądał, by był całkowicie przekonany do
tego chodzenia.), co nie przeszkodziło jej przypomnieć mi o cekinach. Zrobiła
to już w pierwszym tygodniu lipca. Siedzieli wtedy we czworo Natalka, Kasia,
Mateusz i Karol w pokoju mojej siosty, z którego czasami wydobywały się gromkie
okrzyki i wybuchy zbiorowego śmiechu, przerywając długie okresy ciszy. Nieważne,
czym się zajmowali podczas takich posiedzeń. Ważne, że tym razem, Kasia w
pewnej chwili przyszła do mojego pokoju, zapytać w imieniu grupy, czy miałbym
chęć wypić z nimi szklankę soku i pochrupać ciasteczka. Zaproszenie nie było
jednak jedynym celem tej wizyty. Pospiesznie przymknęła za sobą drzwi i
uniósłszy wysoko rąbek t-shirta, wskazała na odblaskowego motylka przyklejonego
do skóry centymetr pod miseczką stanika. Opuściwszy bluzkę, zalotnie dodała, że
miała na sobie jeszcze jednego cekina, ale w którym miejscu to tajemnica.
Tak się zaczęły zabawy w chowanego. Od tamtej pory,
podczas nasiadówek u mojej siostry, Kasia nr 2 przychodziła do mnie regularnie
z tą samą zagadką – gdzie jest motylek? – a ja starałem się szybko odgadnąć.
Jak miałem szczęście, całowałem motylka i, niekiedy, usta, jak miałem pecha i
we wskazanym przeze mnie miejscu nie było cekina, nie mogłem złożyć pocałunku.
Cekiny najbardziej lubiły chować się koło pępka i na piersiach. Tam też ich
najczęściej szukałem. Potem się dziwili, co nas śmieszyło, kiedy piliśmy razem
sok i gryźliśmy paluszki, ale nikt nigdy się nie domyślił. Jak dotąd, jedynie kuzynce
Agacie powiedziałem o tych zabawach.
Pod koniec sierpnia zabrałem siostrę i kuzynki pod namiot
nad jezioro. Rodzice bez trudu zgodzili się, by pojechała z nami Kasia nr 2,
przyjaciółka Natalki, przełknęli też udział chłopaków, Karola i Mateusza, pod
warunkiem wszakże, że miałem otoczyć siostrę szczególną opieką, także w nocy.
Nie było więc mowy, by Natalka i Karol spali w jednym namiocie. Z
przyjemnością, za to, zgodziłem się do naszego namiotu dokoptować Kasię. Młoda
dziewczyna nie powinna przecież zostawać na noc sama – to zbyt niebezpieczne i
jej rodzicom, by się to nie spodobało. W połowie naszego pobytu, na to samo
pole namiotowe, nie zupełnie przez przypadek, przyjachali też Kasia nr 1,
Damian i ich tata, w ramach zasądzonego przez sąd rodzinny prawa mężczyzny do
spędzania czasu z dziećmi. Och, to był „pracowity” tydzień!
Obawiałem się tylko spotkania obu Kaś i ryzyka, że któraś
z nich, albo obie, dowiedziawszy się, że drugą z nich łączy mnie coś mniej nieinnego
niż czysta przyjaźń, mogła doznać napadu zazdrości. Z troską patrzyłem też
kuzynki. Nie chciałem, by któraś z nich padła ofiarą urody Karola. Od
pierwszego spojrzenia, nie podobał mi się ten chłopak i ani trochę mu nie
ufałem. Owszem, chciałem, by zniknął z życia Natalki (swoją rolę „edukatora”
już zdążył wypełnić i nie był więcej potrzebny.), ale nie kosztem uczuć – i
ciała – Agaty, albo Karolinki. Starszej Agacie, krótki romans, prowadzony na
jej zasadach, może by nie zaszkodził, ale byłem o nią zwyczajnie zazdrosny, o
tyle dla jej młodszej siostry, ktoś taki jak Karol mógł stanowić poważne
niebezpieczeństo. Młode serce głupie i skłonne pochopnie ulokować uczucie, a
jak się zakocha, to mocno. Karol za to, fajny chłopak, wesoły – w sam raz dla dziewczynki,
żeby się zabujać. A potem buziaczki, rosnące nadzieje i wreszcie zawód, bo
typek znalazł sobie nową naiwną dziewczynę do zabawy. Znam ja takich! Na szczęście,
nie wszystkie obawy się spełniły i wyjazd udał się znakomicie.
Kasie przypadły sobie do serca. Od razu znalazły tematy
do rozmów i w wielu sprawach rozumiały się w pół słowa. Kilka razy wybrały się
na krótki spacer, tylko we dwie, i chętnie chodziły się razem kąpać. Być może
były dobrze przygotowane do spotkania – wiedziały o sobie nawzajem dokładnie
tyle, ile miały wiedzieć, a podczas wyjazdu nie przyszło im najwyraźniej do
głowy, by opowiadać o intymnych momentach ze mną. Nasze zachowanie w miejscach
publicznych w żaden sposób nie zdradzało tego, co robimy będąc sami, czy z
jedną Kasią, czy z drugą, tajemnice pozostły więc do końca tajemnicami. O moich
romansach wiedziały tylko Natalka i Agata, ale one potrafią trzymać język za
zębami. Zwłaszcza że, też mają swoje tajemnice. Być może też, obie Kasie
zbliżały podobne problemy sercowe, z jakimi się borykały. Obie miały,
formalnie, chłopaka, z którym chciały się rozstać, lecz coś im w tym
przeszkadzało – poczucie winy, niechęć do sprawiania przykrości drugiej osobie,
lęk przed byciem samą, reakcja otoczenia, komentarze znajomych, obawa zemsty
porzuconego chłopaka. Nie wiedziały tylko o jednym elemencie wspólnym – o mnie.
Co do Karola się nie pomyliłem. Tak jak przypuszczałem,
przystawiał się do wszystkich dziewczyn, ośmielił się nawet obłapić Karolinę.
Przesadził. O ile Kasia nr 2 znała go już długo i była przywykła do jego
zachowania, o tyle Kasia nr 1 była zaskoczona jego awansami, a Agata, na
jeszcze większe nieszczęście dla niego, uznała go za skończonego dupka. W
końcu, do tego poglądu dołączyła się Natalka i poprosiła go o usunięcie się z
jej pola widzenia. (Powiedzmy, że to była prośba. Konkretnych słów, jakie
wówczas padły, pozwólcie, że nie będę przytaczać.) Przed zerwaniem, jeszcze z
niego zadrwiła, w sobie właściwy sposób – w obecności Damiana i Waldka i Na
zdemaskowaniu swojego charakteru, chłopak nie wyszedł zresztą bardzo źle – skutecznie
wykorzystał podarowany mu czas do poderwania innej „laski”. Natalka, zaś, pozbywszy
się chłopaka, natychmiast zbliżyła się do Damiana, który po kilku nieudanych
zakochaniach, bardzo się zmienił, spokorniał, spoważniał i wydoroślał,
znajdując większe uznanie w oczach mojej siostry.
Z Kasią nr 1 kochałem się w sumie cztery razy, trzy razy
w jej namiocie, pod chwilową nieobecność brata i taty, i raz w jeziorze, na
stojący, podczas kajakowania, kiedy zostaliśmy sami na dzikim brzegu,
przedłużywszy pauzę odrobinę bardziej niż reszta towarzystwa.
Kilka miłych chwil przeżyłem też z Kasią nr 2, przeważnie
w nocy. Ktoś może pomyśleć, że skoro mieszkaliśmy we troje w jednym namiocie,
to zająłem środkowe miejsce do spania, pomiędzy dziewczynami i zaraz po zgaszeniu
światła, wsunąłem się pod kołdrę koleżanki i udolnymi pieszczotami skłoniłem ją
do seksu. Kiedy Kasia z rozkoszy odchodziła od zmysłów, moja siostra albo spała
nieprzytomnie, albo udawała, że nic nie słyszy, albo dopingowała nam, byśmy
szybciej doszli, albo szarpała nas za ramiona, aby nas uciszyć. Wiele wariantów
można sobie wyobrazić i któreś z nich będą bliżej prawdy, a inne całkiem
daleko.
W naszym przypadku, było o tyle inaczej, że pierwszej
nocy położyłem się nie na środku, lecz z brzega, by się nie narzucać, nie
prowokować i nie zachowywać się jak stereotypowy samiec. Środek zajęła Natalka,
a Kasia poszła spać po przeciwległej stronie namiotu. Rano dziewczyny pobiegły
budzić Karola i Mateusza, a ja zajrzałem do kuzynek. Tej formy pobudki można chłopakom
tylko pozazdrościć. Dziewczyny wskoczyły im do śpiworów i przeleżały z nimi
dobrą godzinę. O ile Mateusz, zanim objął dziewczynę, najpierw odsunął się po
dżentelmeńsku, by oswobodzić dla gościa jak najwięcej miejsca, o tyle Karol z
pewnością na obejmowaniu i głaskaniu po głowie nie poprzestał. Po dwóch
miesiącach „chodzenia”, jego ręce doskonale znały drogę w najciekawsze miejsca.
Tego dnia, nic jeszcze nie zapowiadało bliskiego krachu i pewny siebie chłopak
nawet się nie domyślał, że obmacywał Natalkę po raz ostatni w życiu.
Drugiego wieczora, Kasia nie chciała już spać z brzega.
Wymyśliła, czy też podchwyciła moją sugestię (Już nie pamiętam dokładnie), że
środkowe miejsce jest lepsze, bo daje więcej powietrza i nie nie działa
klaustrofobicznie i że byłoby sprawiedliwie, gdyby spanie na środku odbywało
się rotacyjnie. Chytra dziewczynka! Od tego momentu, historia toczy się według
zarysowanego powyższego scenariusza. Odczekałem, aż Natalka uśnie i wysłałem
„na zwiady” rękę pod kołdrę Kasi. Nogę również. Nietrudno się domyśleć, że
Kasia albo nie spała jeszcze, albo obudził ją dotyk. Faktem jest, że chwilę
potem, obróciła się na bok, kierując twarz w kierunku Natalki, a pupę w moją
stronę i jednocześnie przybliżyła się do mnie. Minutę później jeszcze bardziej
wysunęła biodra do tyłu, a za biodrami tułów, i tak parę razy. W międzyczasie i
ja się przesuwałem, po cichu, małymi kroczkami, ku środkowi namiotu, aż po
jakimś czasie, spotkaliśmy się w silnym objęciu. Dopasowywaniu naszych ciał do
siebie towarzyszył szelest kołder, który mógł zbudzić Natalkę. Przyjąwszy
wygodną pozycję, zastygliśmy więc w bezruchu i trwaliśmy tak nieruchomo przez
wiele minut. W końcu, starając się szeleścić jak najmniej, odnalazłem piersi i
zacząłem je pieścić. Ugniatałem je długo, naciskając jednocześnie na plecy i
pupę dziewczyny całym swoim ciałem. Z czasem, i tego było mi mało, więc
wsunąłem rękę pod bluzkę i powtórzyłem tę długą pieszczotę, tym razem na gołe
ciało. Kolejnej nocy posunęliśmy się trochę dalej – obie dłonie masowały Kasię
jednocześnie. Jeszcze następnej nocy, złączyliśmy usta i nie mogąc się
poruszać, by się nie zdradzić przed Natalką, długo trwaliśmy w tym pocałunku,
może nawet pół godziny, i pieściliśmy się języczkami. Jeszcze innej nocy,
posunęliśmy się do dyskretnego łechtania Kasi między nogami. Nocne zabawy bez
„zakończenia”, czyli de facto nie kończąca się gra wstępna, miały ten
niezamierzony skutek, że całe dnie chodziłem wpółpodniecony, myśląc wyłącznie o
seksie. Agata świadkiem. Na szczęście, czwartego dnia dojechała Kasia nr 1 i
miałem w kim rozładować, narosłe w ciągu kilku nocy, nabuzowanie. Takim obrazem
spędziłem resztę urlopu – powolne nakręcanie zegara w nocy, a w dzień energiczne
zluzowanie sprężyny. To męczący tryb życia, ale jakże pasjonujący. Może i
miałem rację, że Kasia oznacza nieszczęście. W przypadku dwóch Kaś, obowiązuje
jednak działanie (-x)*(-x) = x2. Przeczenia się anihilują, dając
szczęście w kwadracie.
Przemyśleniem tym podzieliłem się z Agatą, kiedy
siedzieliśmy na molo, przyglądając się dzieciakom skaczącym do wody. Kuzynka
pomyślała chwilę i odpowiedziała:
- Marcin, ty to masz piękny umysł!
Jaki dziwny zbieg okoliczności: mój lekarz mówi dokładnie
to samo. Czasem dodaje jeszcze: „Panie Marcinie, swoim umysłem przerasta Pan
nawet samego Johna Nasha. Chapeau bas, panie Marcinie.” No, ale wtedy nie znałem
jeszcze doktora i nie miałem pojęcia o nobliście. Odpowiedziałem więc
zwyczajnie, po męsku, jednocześnie palcem wskazującym pocierając dolną część
kostiumu Agaty, przy pachwinie:
- Piękny umysł widzi piękne ciało.
- Marcin, tego ci nie pokażę. – powiedziała pół żartem,
pół serio, uśmiechając się zalotnie.
- Dlaczego?
- Musiałbyś obiecać, że mi "to" zrobisz, a
ty tego nie chcesz.
17. *** Trzy
lata ***
Niedługo potem wyprowadziłem się do Warszawy, rozpocząłem
studia i zarazem całkiem nowe życie. Na kilka lat pochłonęła mnie nauka, nie
zostawiając mi wiele czasu na romanse. Oczywiście, regularnie odwiedzam Kasię
nr 1, która w końcu podjęła spóźnioną decyzję i porzuciła Karola, i jeżdżę do
rodziców. Będąc w domu, zajmuję mój dawny pokój na piętrze, zajętym teraz w
całości przez Natalkę. Siostra nadal przyjaźni się z Kasią nr 2 i Mateuszem,
który, nawiasem mówiąc, jest chyba skrytym adoratorem Natalki. Kiedy
przyjeżdżam, Kasia nr 2 zawsze wpada do mnie, potajemnie, na buziaka. Ja też do
niej chadzam – na masaż. Kasia nr 3 przez jakiś czas uczyła w gimnazjum
Natalki, a po roku gdzieś znikła. Jedni twierdzą, że przyjęła pracę w jakiejś
redakcji, inni że została asystentką posła i że współorganizowała Dni Młodzieży,
jeszcze ktoś jest pewny, że lokalny biskup, w uznaniu dla jej talentu
oratorskiego, wysłał ją na studia prawnicze. O Kasi nr 4, w zasadzie, wszysto
już wiecie.
Przez te trzy lata, jakie dzielą nas od tego pięknego i
pełnego wspomnień lata 2015, poznałem jeszcze kilka Kaś – koleżankę Agaty,
klarnecistkę, tę którą zobaczyłem na basenie, pewną trzydziestopięciolatkę,
która latem przychodzi z córkami na łączkę przed Centrum Nauki na nocne
obserwacje nieba, maturzystkę, biorącą ode mnie korepetycje z matematyki, wreszcie
niedoszłą narzeczoną Damiana, tę, co się zarzekałem, że nigdy nie powinienem
jej spotkać. Z każdą z nich wiąże się jakaś mniej lub bardziej anegdotyczna
historyjka oraz miłe wspomnienia.
Jest też, niestety, jedna tragiczna opowieść, związana z Kasią,
koleżanką ze studiów. Kojarzyliśmy się wzrokowo od pierwszego semestru, a
poznaliśmy się na drugim roku, na pracowni z genetyki. Miło nam się krzyżowało
mutanty muszki owocówki i zarażało bakterie plazmidami. Tak miło, że
połączyliśmy siły w „zrobieniu” immunologii i zaczęliśmy się spotykać. Bardzo
powoli zbliżaliśmy się do siebie. Nie chodziliśmy po klubach, nie
imprezowaliśmy, nie gościliśmy się w restauracjach i nie sypialiśmy razem.
Stanowiliśmy, stereotypową wręcz, parę kujonów – podstarzałych gimnazjalistów z
opóźnionym zapłonem. Wszystko wskazywało na to, że mogliśmy sobie pozwolić na
opieszałość w poznawaniu siebie. Mieliśmy przed sobą dużo czasu.
Aż, pewnego razu, stało się coś, co się nigdy stać nie powinno.
Współlokatorka Kasi, niejaka Klaudia – aktywistka jakiejś partii, określającej
się jako antysystemowa oraz członkini czegoś, mającego w nazwie słowo „konopie”
– będąca podobno zazdrosna o mnie, skrzyknęła na stancję parę osób na spontaniczną
prywatkę. Jakoby akurat obchodziła imieniny. Kasia, wróciwszy z uczelni, była
zupełnie zaskoczona rozkręcającą się imprezą, ale nie zrobiła awantury.
Przyjęła kieliszek wina i wypiła toast za zdrowie solenizantki, na własną
zgubę. Zaproszeni przez Klaudię goście – trzech typów spod ciemnej gwiazdy,
przynieśli ze sobą wino (alkohol dla kobiet) doprawione jakimiś narkotykami i
nim właśnie poczęstowali Klaudię, Kasię i pozostałe uczestniczki imprezy. Sami
wznosili toasty czymś bardziej „męskim”. Rezultat był taki, że zabawa szybko
ucichła – sąsiedzi w ogóle nie zauważyli, by w mieszkaniu cichych studentek
działo się coś głośniejszego niż zazwyczaj – bo panie, jedna po drugiej, usnęły
na siedząco. Bandyci zgwałcili je wszystkie, najpierw w nocy, nieprzytomne, a
potem, nad ranem, pół przytomne i obolałe, ponownie.
Jeden kieliszek wina zniszczył życie wrażliwej studentki.
Załamana, porzuciła uczelnię i nie powiedziawszy ani słowa nikomu z
warszawskich znajomych, wyjechała do rodziców na wieś. Ze mną zgodziła się
spotkać dopiero w rok po tamtym traumatycznym wydarzeniu, z okazji chrzcin jej
nieślubnego dziecka.
Człowiek uczy się, pracuje, bawi się, kocha, snuje plany
na przyszłość; zabieganemu, pogrążonemu w codzienności, nie starcza już sił ani
czasu, by uważnie śledzić zachodzące wokół zmiany i samemu coś robić dla
społeczności. A potem się budzi wielce zaskoczony, że świat dzisiaj i świat,
jaki znał wczoraj, to dwa zupełnie różne światy. Tak było też ze mną. Studia
skończyłem w trzy lata – pełne studia, magisterskie, nie licencjat – odebrałem
dyplom, otworzyłem oczy i zrozumiałem, że zmiany zaszłe w kraju w ciągu tych
trzech lat, „dobre zmiany” o których stale słyszałem, ale traktowałem jak nierealne
abstrakcje, jak koszmarki senne, jak narkotyczne urojenia, są rzeczywiste i
trwałe. Niemożliwe stało się realne. Rządzi nacjonalizm, klerykalizm, irracjonalne
wstecznictwo oraz przemoc wymierzona w najbardziej niepokornych. Mój kraj zginął.
Symblolicznie, nawet hymn zmienili, przy okazji „naprawy” Konstytucji, z
Mazurka na Rotę. A ja? Czy ja coś zrobiłem, żeby temu zapobiec ? Nie! Zajęty
byłem sobą i uganiałem się za Kasiami. Ale samobiczowanie, teraz, nie ma już
sensu, a i moja wina nie jest wielka. To nie ja trułem organizm. Jady, trawiące
duszę społeczeństwa, działały już od dawna, a naród łaknął coraz większych
dawek i ani myślał się leczyć. Jady głupoty i nienawiści. A tyle się mówi, żeby
nie mieszać dopalaczy!
Co teraz? Ratować skórę i rozum. Uciekać! ... albo
wstąpić do PiSu, jak Waldek (Konrad Wallenrod?), i stać się trybikiem system.
18. *** Ucieczka. ***
Do niedawna, bardzo dobrze mi było z Kasiami, a system
randek konspiracyjnych, jaki udało mi/nam się wypracować przez te trzy lata,
doskonale zdawał egzamin. Można się było pokochać, to z jedną, to z drugą, to z
czwartą, piątą i siódmą, nie za rzadko i nie za często, tak w sam raz, i żadna
z nich nie wiedziała o pozostałych. Niestety, nic nie trwa wiecznie, a dobre
kończy się zawsze zbyt wcześnie.
Zbliżały się Święta – te ostatnie, kilka dni temu – pora
spotkań rodzinnych, tradycyjny czas dobroci, wzajemnego przebaczania win oraz
wyznawania bliskim tajemnic i dobrych nowin – idealny moment, by przedstawić
rodzicom swojego wybranka. Nie należy się więc dziwić, że Kasie nr 2, 4 i 5
jednocześnie wpadły na genialny pomysł, by zaprosić mnie na domowy obiad i z
dumą oświadczyć: „Mamo, tato, bracie, siostro, to ten!” i w myśli dodać: „ten,
któremu oddałam cnotę.” Oczywiste, że po kilku latach wypada się ujawnić,
zwłaszcza gdy i wiek pozwala mieć chłopaka i koleżanki chwalą się narzeczonymi.
Dla mnie, jednak, to duży problem. Nie da się przecież być w trzech miejscach
jednocześnie, ani tym bardziej, nie kłamiąc (Staram się nigdy nie mówić
nieprawdy. Najwyżej coś przemilczam.) trzem dziewczynom pod rząd powiedzieć
publicznie i na głos: „Ty – moja jedyna!” Czterem, bo jest jeszcze Kasia nr 1.
I co robić w tych okolicznościach? Którą wybrać, kochając każdą z nich?
Jest jeszcze Kasia nr 3. Twierdzi, że przejrzała na oczy,
że jest jej wstyd, że tak późno, ale teraz już rozumie, że nic dobrego nie mogą
przynieść rządy cynicznych kłamców i notorycznych siewców teorii spiskowych, że
w swojej nowej „służbie” spotkała jednego z gwałcicieli, którzy skrzywdzili ją,
gdy była nastolatką, i że była przerażona, widząc, jak wysoko ten człowiek
zaszedł. Teraz nosi do więzień paczki skazanym za protesty przeciw delegalizacji KOD-u. Pomagając więźniom politycznym, stara się, choć w małym stopniu, odkupić winy budowniczej systemu. Kasia nr 8 zabrała swe córki do Wiednia, by tam przeczekać najgorsze czasy. Kasia nr 8 zabrała swe córki do Wiednia, by tam przeczekać najgorsze
czasy. Radzi zrobić to samo i oferuje niezbędną pomoc. Nie potrzeba. Sami damy
sobie radę.
Do tego dochodzą obydwaj Karole. Mają teraz za sobą dwie
drużyny „Ligi” – oprychów, gotowych bez zdania racji podrżnąć gardło dowolnemu ateiście,
liberałowi i pederaście. Czekają, żeby im tylko takiego wskazać. A Karol, jeden
z drugim, ma powód do zemsty, jest pamiętliwy i niechętny wybaczać.
A więc, ucieczka! Emigracja, w ostatniej chwili, nim
szlaban opadnie. Całe szczęście, że mamy dokąd! Wspaniale jest mieć rodzinę po
drugiej stronie granicy. Oho, Agata dzwoni. Chce pewnie spytać, na którą
dojedziemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz