I
Justyna
i Michał byli zgraną parą. Już na początku gimnazjum uzgodnili, że będą ze sobą
chodzić i wytrwali w tym postanowieniu aż do końca liceum. Dla nastolatków sześć
lat to bardzo dużo. Na etapie matur to połowa świadomego życia, okres
burzliwych zmian, kształtowania osobowości, dojrzewania przekonań, nabywania
wiedzy. Siłą rzeczy związkiem targały nieporozumienia, czasem kłótnie. Mimo to
„chodzenie” trwało nieprzerwanie.
W
oczach kolegów związek Justyny i Michała był czymś naturalnym. Nikt chyba nie byłby w stanie
wyobrazić sobie jej ani jego poza związkiem. Stale widziano ich razem w drodze
do szkoły, w kinie, na łyżwach i na rowerach. Na szkolnych dyskotekach i
podczas zielonej szkoły przebywali zawsze we dwoje. Czasami trzymali się za
ręce. W chwilach szaleństwa Michał nosił ją na barana. Bywało, że na prywatkach
Justyna siadała mu na kolana i głaskała po głowie. Nikt nie miał wątpliwości,
że stanowili wierną, kochającą się parę. Tak też było w istocie. Byli sobie wierni.
Co dotyczy sfery intymnej, znajomi nie mieli racji. Chyba nikomu nie
przyszło by do głowy, żeby młodzi pod nieobecność rodziców nie zajmowali się
seksem. Tymczasem, wystraszeni siłą doznań, wywołanych śmiałymi pocałunkami, już
na początku „chodzenia” zakochani wyznaczyli sobie jasne granice okazywania
czułości. Nigdy potem przebiegu tych granic nie renegocjowali. W rezultacie,
nawet kiedy byli sami, ograniczali się do buziaków w policzek oraz objęć. Pocałunki
w usta miały formę cmoknięcia. O celowym dotykaniu miejsc intymnych nie było
nawet mowy. O współżyciu kobiety i mężczyzny rozmawiali tak, jakby ten temat ich
osobiście nie dotyczył. Własna seksualność była tematem tabu. Przyzwyczaili się
do takiego stanu rzeczy. Status quo obojgu odpowiadało. Było bezpieczne, dawało
poczucie stabilności.
Dopiero
matura zatrzęsła im ziemią pod nogami. Szkolny okres życia definitywnie
dobiegł końca. Tym samym lwia część tematów rozmów odchodziła do historii.
Znikał główny powód wzajemnych odwiedzin – nie było już się do czego razem
przygotowywać. Nagle nad ich związkiem zawisła groźba kryzysu.
Obydwoje czuli nadchodzące zmiany.
Dostrzegali niektóre zagrożenia. Bali się, że ich życia mogły podryfować w
różnych kierunkach. Unikali jednak tych tematów jak ognia.
Jak
przystało parze świeżo upieczonych dorosłych, Justyna i Michał postanowili
spędzić kilka dni z dala od domu. Po długim okresie wyczerpującej pracy,
wypoczynek był w pełni zasłużony. Ich wybór padł na Wilno. Michał optował
wprawdzie za innym celem wakacyjnej wyprawy. W ich pierwszą podróż tylko we
dwoje, wolałby zabrać Justynę nad jakieś jezioro, lub nad morze. Ponieważ
jednak, na początku lata woda w Bałtyku jest jeszcze chłodna, a pomysł wyjazdu
nad Adriatyk nie znalazłby zrozumienia u sponsorów, czyli rodziców, zwyciężyła
zaproponowana przez Justynę opcja miejska.
II
Na
dworzec autobusowy dotarli ze znacznym wyprzedzeniem. Bez pośpiechu odszukali
stanowisko, z którego miał odjechać ich autobus, postawili bagaże na chodniku i
cierpliwie stanęli obok nich. Ponieważ, zapewne z powodu rannego niewyspania, żadne
z nich nie miało w tym momencie wielkiej ochoty na konwersację, stanęli w
milczeniu, pogrążeni w myślach. Być może też, zaczęło dawać o sobie znać, pewne
wzajemne znużenie sobą. Od końca matur zdążyło już minąć kilka tygodni. Przez
cały ten czas, Michał i Justyna widzieli się codziennie przez co najmniej kilka
godzin. Siłą rzeczy więc, tematów do rozmów, których wcześniej dostarczały
bieżące problemy związane z wypracowaniami, testami i pracami domowymi,
zrobiło się mniej, a różnice zainteresowań, zamiast, jak dotychczas, wzajemnie
intrygować, zaczęły momentami wywoływać rozdrażnienie.
W
pewnej chwili, na przystanku pojawił się młody mężczyzna. Nie bardzo wysoki,
ani chudy, ani barczysty, o posturze najzupełniej przeciętnej. Ubrany w koszulę, letnie spodnie, w beżowej czapeczce z
daszkiem. Kwintesencja przeciętności. Dla Michała, przezroczysty jak powietrze.
Przykuł jednak uwagę Justyny. Nie wyglądem, oczywiście, a tym jak chodził z
jednego końca chodnika na drugi, z prędkością rozpędzonej dorożki. Raz po raz
zatrzymywał się, by po chwili znów dokądś pospieszyć. Za każdym spojrzeniem
dziewczyny był w innym miejscu. Zdawał się interesować się wszystkim. Ledwie
zdążył przestudiować witrynę pizzerii, a już wychodził z poczekalni,
oddalonej o pięćdziesiąt metrów, to znów stał przy przejściu dla pieszych i z
daleka przypatrywał się taksówkom. Nawet zrobił im zdjęcia – zwyczajnym
taksówkom, jakich dziesiątki jeżdżą. Co go musiało w nich urzekło? A może on dyskretnie
fotografował coś zupełnie innego? Intrygujące zachowanie.
-
Patrz, jaki niespokojny człowiek. – Justyna odezwała się w pewnej chwili,
wyrywając swojego chłopaka z otchłani rozmyślań.
-
Kto? – spytał Michał, myślami wciąż obecny gdzieś indziej.
-
No, ten w czapce. Biega wszędzie, jakby czegoś szukał. Patrz, jeszcze taksówkom
zdjęcia robi. Ciekawe po co.
- E
tam. – Michał machnął ręką, niezainteresowany.
-
Nerwus jakiś. Mało to świrów na świecie? – retorycznym pytaniem skończył temat.
Wolał wrócić do swych rozmyślań, przerwanych przez dziewczynę.
Dwie
minuty potem, tenże "wariat" podszedł do stojącej w milczeniu młodej
pary i spytał, czy przypadkiem nie zmierzają w tym samym co on kierunku, czy
nie wiedzą, z którego miejsca dokładnie, odjeżdżał autobus do Wilna, i czy
kursował punktualnie. Usłyszawszy "Tak.", "Nie wiemy." oraz
"Chyba tak.", podziękował za cenne informacje i odszedł na bok, przyjrzeć
się jakiemuś minibusowi, który właśnie podjechał na sąsiednie stanowisko. Potem
przeniósł uwagę na stojący w oddali pociąg. Znów zrobił kilka zdjęć i zapisał
coś w notatniku, wyciągniętym z kieszeni kurtki.
Wkrótce
zjawiło się jeszcze kilkoro pasażerów i podjechał autokar. Podczas sprawdzania
biletów, nieznajomy przywitał się z parą młodych dorosłych szerokim uśmiechem,
przeznaczonym, na ogół, dla sąsiadów, czy innych osób znanych z widzenia.
Szarmancko przepuścił ich w kolejce do kierowcy. Wewnątrz autobusu, zajął fotel
rząd przed Justyną i Michałem, z przeciwnej strony przejścia. Mógł usiąść
bliżej, dalej, gdziekolwiek. Przypadkiem wybrał akurat to miejsce. Fakt
absolutnie bez znaczenia, zwłaszcza dla dziewczyny zakochanej w kimś innym.
Niemniej, uwagę Justyny znowu przykuło zachowanie nieznajomego.
Podczas
gdy większość pasażerów spędzała czas na drzemce, zabawie komórką, lub
oglądaniu filmów na tablecie, on wytaszczył z plecaka nieporęcznie duży laptop
i zaczął pisać. Całą drogę, bite sześć godzin jazdy, bez opamiętania tworzył
coś niesłychanie ważnego.
Michał,
najpierw zajęty grą na telefonie, a potem, na przemian, drzemką i obserwowaniem
widoków za oknem, nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Dla Justyny,
nieznajomy był najciekawszym zjawiskiem podczas podróży. Oczywiście, zerkała na
niego ukradkiem, niby od niechcenia. Wolała nie prowokować niepotrzebnych pytań
ze strony swojego chłopaka. Nie chciała też, by ktoś z pasażerów zauważył jej zainteresowanie
i pomyślał o niej coś niestosownego.
Dziewczyna
często unosiła wzrok znad książki - czytała, a raczej miała włączonego e-booka w
komórce – kierując spojrzenie na skos w przód. Dyskretnie przyglądała się
długim momentom zadumy oraz energicznym uderzeniom w klawisze, gdy mężczyzna
znajdował wreszcie odpowiednie słowa. Co jakiś czas, z rzadka, prawa ręka
mężczyzny wykonywała szczególnie silne, podwójne uderzenie, po którym następowała
chwila ciszy. Po tym, jak ten szczególny motyw jego swoistej gry na
klawiaturze, powtórzył się kilkanaście razy, Justyna domyśliła się, że takie
dwa silne stuknięcia, najprawdopodobniej w klawisz "Enter", oznaczają
nowy akapit. Pozostałe detale tekstu, pozostały nierozszyfrowane.
Gdyby
nie obecność Michała, z pewnością stuknęłaby nieznajomego w ramię i nieskromnie
spytała o temat powstającego tekstu. Być może nawet przesiadłaby się obok niego.
Chętnie by się dowiedziała kim był tajemniczy twórca i czym się zajmował w
życiu. Jadąc z chłopakiem, musiała się jednak pogodzić z tym, że jej ciekawość
nie zostanie zaspokojona. Mogła jedynie oddać się fantazyjnym domysłom.
III
Dosłownie
minutę przed przyjazdem na miejsce, mężczyzna energicznym ruchem zamknął, a
raczej zatrzasnął laptop i wepchnął go z powrotem do plecaka. Wychodząc z
autobusu uśmiechnął się do Justyny, i po trosze do Michała, jak do znajomych. Życzył
im miłego popołudnia i udanej zabawy, po czym szybkim krokiem oddalił się i
wnet zniknął w niskim budynku dworca.
Justyna
z Michałem, z mapą w ręku, z wolna ruszyli w jego ślady. Potrzebowali trochę
czasu, by rozpoznać nazwy ulic i dopasować kierunki geograficzne do kierunków
na mapie. Wreszcie, nabrawszy wstępnej orientacji w terenie, skierowali kroki w
stronę hostelu. Nie było daleko. Wystarczyło iść kawałek prosto, skręcić w
odpowiednią uliczkę i dojść do właściwego budynku. I wtem, gdy byli już na rogu
docelowej ulicy, nagle znów pojawił się, znany im już, młody mężczyzna w czapce
z daszkiem na głowie i plecakiem na ramieniu. Szedł szybkim krokiem z
przeciwnego kierunku, lecz skręcał w tę samą uliczkę.
-
Labas rytas Szanownemu Państwu! Nie zgubiliście się przypadkiem w tym wielkim
mieście? Mogę wam w czymś pomóc?
-
Ach, nie. Dziękujemy." - odpowiedziała Justyna, mile zaskoczona
niespodziewanym spotkaniem.
-
Chyba już doszliśmy na miejsce. - dodał Michał, wyglądający na znużonego
podróżą.
-
Tu gdzieś powinien być nasz hostel. - doprecyzowała Justyna.
-
Czyli jesteśmy sąsiadami! Ja też mam nocleg na tej ulicy. – poinformował,
wiecznie wesoły mężczyzna w czapce, kierując słowa do Michała. Na Justynę
starał się nie patrzeć.
Po
paru krokach wspólngo spaceru, okazało się, że mieli być sąsiadami w
najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa. Nie dość, że zarezerwowali nocleg w
tym samym hostelu, to jeszcze mieli zając sąsiednie pokoje.
-
To musi być jakieś przeznaczenie! Macie już konkretne plany? – spytał
nieznajomy, znowu obracając twarz w stronę Michała.
- W
tej chwili to tylko się rozpakować i chcieliśmy trochę rzucić okiem na miasto.
- odpowiedziała Justyna z szerokim uśmiechem na twarzy.
-
Trzeba by coś zjeść. Znajdzie się jakiegoś maka albo kebaba. - dodał jej
chłopak.
-
A, to się świetnie składa! Może razem się gdzieś wybierzemy? Tylko może na coś
bardziej tutejszego, co? Trochę dalej, w naszej ulicy jest całkiem miła
knajpka. To jak? Możemy ruszyć za, powiedzmy, piętnaście minut? – nieznajomy
złożył propozycję, trudną do odrzucenia.
Justyna
i Michał wymienili spojrzenia. Jej nastawienie było bardzo optymistyczne, na
jego twarzy rysował się sceptycyzm. Ona kiwnęła głową, on wzruszył ramionami.
-
To gdzie się spotkamy - spytała Justyna, przyjmując propozycję w imieniu ich
dwojga.
-
Najlepiej przed wejściem do hostelu. Za piętnaście minut?
-
Myślę, że zdążymy, prawda Michale?
-
Jasne. – padła odpowiedź zmęczonym głosem.
IV
-
To ty jesteś Justyna, a ty Michał, prawda? Wybaczcie wścibskość. Zupełnie
niechcący usłyszałem wasze imiona, jak robiliście check-in. – zagaił rozmowny
nieznajomy z autobusu.
-
Nie szkodzi –wesoło odpowiedziała Justyna.
- A
my jak się mamy do pana zwracać? – spytała, specjalnie akcentując słowo „pana”.
-
Arek, proszę pani. – zawadiacko odpowiedział nieznajomy i wyciągnął dłoń –
najpierw do Michała.
-
Miło mi.
–
Mi również.
-
Cała przyjemność po naszej stronie. - Spełniwszy rytuał zawarcia znajomości,
ruszyli w kierunku wskazanym przez Arka.
Spacer
dziurawym chodnikiem zajął nie więcej niż kilka minut. Gdy tylko weszli do
małego lokalu, Arek podszedł do baru i spytał łamanym litewskim, które piwo
było szczególnie godne polecenia. Pytać o nic nie musiał. Był stałym, choć nie
częstym, bywalcem tego pubu, w którym zawsze przyjeżdżając do Wilna raczył się
ciemnym 666 i tym razem nie miał powodu, by postąpić wbrew przyzwyczajeniu.
Zrobił to z powodu Justyny, domyślając się, że znajomość rzadkiego języka była
czymś, czym mógł jej zaimponować.
-
Co pijecie? – Arek spytał Michała, prawie wcale nie patrząc na jego dziewczynę.
- A
co tu dają? On nie mówi po polsku? – odpowiedział Michał dwoma pytaniami.
-
Piwo, herbatę, kawę. To co wszędzie. Jak lubicie ciemne, to polecam 666, ale
inne też powinny być nie najgorsze.
-
Ja to chyba tylko herbatę. – wtrąciła się Justyna.
Z
jej twarzy zniknął uśmiech. W jego miejsce pojawił się wyraz zakłopotania, jakie
odczuwa osoba lekceważona. Michał tymczasem podjął próbę samodzielnego
wyjaśnienia, jakie piwa miał do zaoferowania lokal. Niestety, na próbę
porozumienia się po polsku, barman odpowiedział wzruszeniem ramionami i „I
don't speak Polish”, wypowiedzianym z serdecznym uśmiechem. Okazało się, że ze zrozumieniem
angielskiego w wykonaniu Michała także miał spore problemy i konieczna była
wspólna pomoc Justyny i Arka. W końcu, po drobnych perypetiach językowych,
udało się zamówić napoje oraz zasmażane chlebki z czosnkiem jako „zakąskę” do
piwa.
-
To co was sprowadza do miasta nad Neris? – zapytał Arek, upiwszy pierwszy łyk
piwa, nie spiesząc się z otwarciem karty dań, którą, zresztą, znał niemal na
pamięć.
-
Gdzie? – zdziwił się Michał.
-
Neris to Wilia? – spytała nieśmiało Justyna.
-
Aha. – mruknięciem potwierdził Arek. Wymownym spojrzeniem, wyrażającym uznanie,
dodatkowo wynagrodził jej spostrzegawczość.
- Aha.
Dlaczego do Wilna? Tak jakoś wyszło... Justyna chciała. Wiesz, stare polskie
miasto, stolica Kresów i te rzeczy. – wyjaśnił Michał.
Arek
przytaknął i zaraz spytał, czy mieli w planach zobaczyć coś konkretnego i na jak
długo przyjechali. Czy na trzy noce, jak podsłuchał w recepcji.
-
Justyna chciała iść na Cmentarz Łyczakowski, prawda? – powiedział Michał,
czując się zmuszonym do udzielenia odpowiedzi, skoro był bezpośrednim adresatem
pytania.
-
Gdzie jeszcze pójdziemy? – przekazał głos swojej dziewczynie.
Usłyszawszy
nazwę lwowskiego cmentarza, Justyna zacisnęła zęby. Poczuła się, jakby nagle
ziemia rozstąpiła się pod jej nogami i diabelską łapą próbowała wciągnąć ją za
nogę w otchłań. Nie dała jednak poznać Michałowi, że swoją niewiedzą sprawił
jej przykrość. Nie chciała dokładać cegiełki do jego, do ich wspólnej
kompromitacji w oczach nieznajomego. Zawsze można się łudzić, że ktoś czegoś
nie zauważy. Arek również łaskawie przemilczał gafę. Przejęzyczenie każdemu się
może zdarzyć.
-
Na Rossę, do Ostrej Bramy, nad Wilię, do muzeum Mickiewicza. Możesz coś jeszcze
polecić? – odpowiedziała dziewczyna, próbując jednocześnie z wyrazu twarzy
odgadnąć myśli nieznajomego.
-
Mogę was gdzieś zaprowadzić. – zaproponował Arek.
Starał
się, by jego głos brzmiał jak najbardziej obojętnie. Większość czasu patrzył na
Michała, jaby to on był głównym partnerem do rozmowy. Na Justynę spojrzał
jedynie przelotnie. Któtko, ale za to z uśmiechem.
-
Co powiecie na spacer przez Starówkę na zamek? – spytał, ponownie przybierając
wesoły wyraz twarzy.
-
Michał, twoje zdrowie! – dodał natychmiast, unosząc kufel do toastu:
-
Na zdrówko! – odpowiedział Michał i wypił dwa duże łyki gorzkiego trunku.
-
Naprawdę? Możesz? – Justyna zupełnie nie miała nic przeciwko takim spacerom.
-
Jasne! Oczywiście pod warunkiem, że zaakceptujecie moje towarzystwo. –
powiedział Arek do Michała
-
Nie chciałbym się narzucać. – dodał, zwracając się wyraźnie do Justyny.
Powiedziawszy
to, złowił spojrzeniem wzrok dziewczyny i przytrzymał go na czas trwania
podwójnego oddechu. Michał nie mógł nie zauważyć tego gestu, ani tego, że jego
dziewczyna na moment zastygła w hipnotycznym bezruchu, ale nie odważył się
sprzeciwić.
-
No, coś ty?! Narzucać? – odpowiedziała Justyna, z trudem przełknąwszy ślinę.
-
Bardzo chętnie się przejdziemy. – zapewniła i spytała o odległość do zamku.
-
Blisko. To bardzo małe miasto. – odpowiedział z uśmiechem Arek, nie odrywająć
wzroku od twarzy dziewczyny.
Michał,
przysłuchując się temu dialogowi, wypił kolejne dwa hałsty piwa.
Przez
kolejnych kilka minut, Arek pomagał nowym znajomym w studiowaniu menu,
diametralnie zmieniając proporcje uwagi poświęcanej Michałowi i Justynie.
Zatrzymywał się przy każdej pozycji, powoli, dbając o prawidłową i wyraźną
artykulację, odczytywał litewską nazwę potrawy i niekiedy dodawał kilka słów o
pochodzeniu danego słowa. Zapożyczenia w sferze kulinarów są tak częste, że
można kwadransami bawić nimi ciekawą świata kobietę. Cepeliny, kugle, placki żmudzkie
czyli žemaičių blynas, czebureki rodem z Krymu, wreszcie chłodnik –
šaltibarščiai. Justyna z zapartym tchem wsłuchiwała się w te wszystkie nowe
słowa. Tym bardziej, że część z nich miała znajome brzmienie. Podobne do
znanych jej wyrazów niemieckich, rosyjskich i polskich. Była za fascynowana złożonością
etymologii oraz wielością kontaktów kulturalnych, odbijającą się jak w
zwierciadle w tych na pozór banalnych nazwach potraw.
Michał
też słuchał wykładów starszego kolegi, lecz ze znacznie mniejszym entuzjazmem
niż Justyna. Nie mając wiele do powiedzenia, zajął rękę trzymaniem ucha kufla i
pomału siorbał swoje piwo.
-
Nie mają tutaj burgera? – Michał zdobył się na dowcip.
Justynie
nie było do śmiechu. Spojrzała na niego krzywo, po raz drugi czując zażenowanie
słowami swojego chłopaka. Poczuła złość. To miała być piękna, romantyczna
wycieczka, o jakiej marzyła od miesięcy – spacery, herbatki, lody i noce,
pierwszy raz w życiu spędzane razem, a Michał zdawał się w ogóle tego nie
rozumieć. Od samego rana ją ignorował, a gdy znalazła interesującego kompana do
rozmów, złośliwie psuł jej zabawę. Jej oczy zaszkliły się, i być może, po jej
policzkach spłynęłyby łzy, gdyby Arek nie uratował sytuacji.
- Z
burgerem będzie ciężko. Chętnie poszedłbym z wami do McDonalda albo Burger
Kinga, ale szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie tu może być jakiś fastfood. Może
zamówimy ci duże frytki? Tym się dobrze zapycha żołądek.
Michał
zażartował jeszcze raz, wyrażając się niepochlebnie na temat poziomu
cywilizacji „za Bugiem” i zamilkł nagle, rażony piorunującym wzrokiem Justyny.
Arek,
puszczając mimo uszu dowcipy kolegi, zaprosił do stolika barmana i spytał
grzecznie o bulvytės fri. Jednocześnie poprosił po litewsku o przyniesienie
drugiego jasnego piwa. W kuflu Michała wyraźnie widać już było twarde dno.
-
Spróbuj chłodnik, naprawdę warto. – Arek poradził Justynie.
Przy
okazji, nachylił się do niej i wskazał jej, w jej karcie dań, odpowiednią
pozycję. Niby niechcący, otarł się o nią bokiem i małym palcem zahaczył o jej
nadgarstek. Tembr głosu przestroił w stronę wysokich tonów, by brzmieć jak
najbardziej łagodnie i spokojnie.
- Šaltibarščiai? Dziękuję. –
wdzięcznie odpowiedziała Justyna.
-
Barszcz? A mówiłaś, że nie lubisz buraków. – zdziwił się Michał.
-
Ale tym razem spróbuję. – odpowiedziała mu dziewczyna, głosem cichszym niż
zwykle, ale wyraźnie stanowczym.
Arek
wymownie spojrzał na chłopaka znajdującego się teraz, po tym jak Arek przysunął
się do Justyny, dokładnie po przeciwnej stronie okrągłego stolika, i wzruszył
ramionami, sygnalizując solidarny brak zrozumienia dla zmienności nastroju
kobiety. Wyraziwszy w ten sposób poparcie dla męskiej strony, powrócił do
doradzania Justynie.
- A
co byś chciała zamówić do chłodnika? Coś lekkiego przydałoby się jeszcze zamówić.
– powiedział, tym samym co poprzednio, delikatnym tonem.
Tym
razem, nie udając już przypadkowości, lewą ręką sięgnął do menu żeby
przewertować kilka kartek, a prawą dłoń umiejscowił na nodze Justyny, wysoko
nad kolanem. Rządek mrówek przebiegł jej po plecach, ale nie zaprotestowała.
Szybko oswoiwszy się z bliskością Arka, pochyliła się nad kartą i z udawanym
zainteresowaniem śledziła palec wskazujący nowego kolegi, zatrzymujący się to
przy tym, to przy owym. Staksowała wzrokiem milczącego Michała, tęsknie
patrzącego w prawie pusty kufel, przykryła na moment, pod stołem, swoją lewą
dłonią, prawicę Arka grzejącą jej udo i odpowiedziała skromnie:
-
Zamówię herbatę. Może potem jeszcze coś zjemy.
-
Jeszcze tej nie wypiłaś. – odpowiedział Michał, jeszcze bardziej niż dotychczas
zdziwiony i poirytowany.
Arek
na sekundę ścisnął nogę dziewczyny, po czym pospiesznie odsunął się od niej,
wracając z krzesłem na swoje pierwotne miejsce, w równej odległości od obojga
nastolatków.
Zmienili
temat rozmowy z kulinarnego na edukacyjno-zawodowy. Arek był ciekaw
zainteresowań Justyny i Michała oraz tego, jakie mieli plan na życie.
-
Maturzyści?! – Arek zawołał teatralnie.
-
Wybaczcie, kochani! - poufale zaczął wyjaśniać powód rzekomego zdziwienia.
–
Nie powinienem chyba tego mówić, ale jak was zobaczyłem na przystanku, myślałem
że jesteście rodzeństwem. Dorosły brat, student, a może już po studiach i
młodsza siostra w ostatniej klasie gimnazjum; no, maksymalnie w pierwszej
liceum. A wy jesteście rówieśnikami! Justyno, nie zrozum mnie źle. Z bliska
wyglądasz dojrzalej i znacznie lepiej niż dziewczynka z gimbazy. To co
będziecie robić teraz, w dorosłym życiu?
-
Licencjat z turystyki, a potem się zobaczy. Jakoś trzeba będzie kaskę zarobić.
Tylko, kurna, jak, przy takim bezrobociu? Może do Anglii się skoczy. Tam
przynajmniej, nawet na zmywaku normalnie płacą, tylko do żarcia nie ma nic
normalnego i ciapatych pełno. Ale w końcu to jest jakaś opcja, co nie? –
odpowiedział Michał w połowie drugiego piwa.
- A
ty, Justynko? – Arek skierował pytanie do drugiej połowy tej jakże różnej pary.
-
Ja idę na biologię. – odpowiedziała ściszonym głosem, jakby się wstydząc.
-
Co?! Czy ty wiesz, na co się piszesz? Dziewczyno! – zawołał Arek.
Zawiesiwszy
głos, zerknął na Michała i odczekał chwilę, aż chłopak odwzajemni spojrzenie.
Gdy ich oczy się spotkały, Arek mrugnął porozumiewawczo i znowu zwracając się
do Justyny, kontynuował:
-
Kobieto, czy ty wiesz jaki to kanał?! Zakuwanie do nocy, laborki od ósmej do
dwudziestej, wejściówki, kolokwia, nawiedzeni asystenci...
Obrócił
się za siebie, by się upewnić, że nikt nie słyszał ich rozmowy, i zwrócił się
konfidencjonalnie do Michała:
-
Molestowanie, czasami szantaż ocenami. Wszystko się zdarza.
-
Mówię ci, Justyś! Przemyśl to, póki jeszcze pora. Nie, żebym cię straszył. Broń
Boże! Zresztą, masz chłopaka, więc żaden doktorek cię nie ruszy. To tchórze są.
Po prostu, takie studia to harówa, nie dla młodej dziewczyny. Nie wolisz iść na
jakąś filologię?
Odczekał
chwilę, z lubością obserwując nieme twarze rozmówców: zmieszaną minę Justyny i
triumfalną Michała.
-
To skurwysyny! – syknął Michał, jeszcze bardziej deprymując wybór studiów
swojej dziewczyny.
-
To jaki dział biologii cię najbardziej kręci? – spytał Arek, na nowo
przybierając właściwy mu roześmiany wyraz twarzy.
-
Chyba genetyka. – odpowiedziała zmieszana Justyna.
Szóstym
zmysłem czuła, że starszy kolega dopiero co odegrał komedię, a w rzeczywistości
miał znacznie bardziej pozytywny stosunek do nauk przyrodniczych. Skądś musiał
też wiedzieć o wielogodzinnych laborkach i złowróżebnie brzmiących
„wejściówkach”. Nie była tego jednak całkiem pewna. W dodatku, postawa Michała,
nadspodziewanie ostro nieprzyjazna biologom, zupełnie ją rozczarowała.
- T T A G G G? Coś mi się obiło o uszy. – odpowiedziała Justyna, recytując z pamięci sekwencję nukleotydów telomerowego DNA.
Kamień
spadł jej z serca. Czuła się uratowana. W tym samym momencie, humor Michała
również obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, docierając na antypody
szczęścia. Justyna, nawet na mgnienie nie spojrzawszy w jego stronę,
zaintrygowana słowami Arka, spytała:
-
Dlaczego blisko twoich tematów?
-
Robię magisterkę z procesów starzenia. Właściwie, już prawie skończyłem
pisanie. Została mi jeszcze korekta i uzupełnienie literatury. Teraz jestem
właśnie w drodze do Rygi, na konferencję biochemiczną, połączoną ze szkołą
letnią. – wyjaśnił Arek.
Przez
następnych dwadzieścia minut Michał siedział za stołem jak na tureckim kazaniu.
Poszczególne słowa rozumiał, ale sens i znaczenie całości zdań, były poza jego
zasięgiem. Justyna, zaś, słuchała, dziwiła się, zadawała pytania, wyrażała
wątpliwość, gdy nowa informacja w jakiś sposób nie pasowała do jej
dotychczasowej wiedzy.
-
Skąd ty tyle wiesz? – spytał w pewnej chwili Arek, szczerze zdumiony erudycją
maturzystki.
-
Byłam na olimpiadzie. – odparła dumnie i wszystko stało się jasne.
Genetyka
nie była zwykłym działem biologii, jednym z wielu, źródłem panicznego lęku u
studentów drugiego roku – była pasją Justyny.
-
Jesteś nie tylko piękna ale i niesamowicie mądra. – Arek, w pewnym momencie,
wyznał jej swój zachwyt.
Dopiero
słysząc z jego ust ten komplement, lękliwie spojrzała przez ramię i dostrzegła,
ze zdumieniem, że krzesło Michała było puste. Zajęta dyskusją nawet nie
zauważyła, kiedy wyszedł do toalety.
-
Nie powinieneś tak mówić. – podziękowała skromnie za miłą uwagę.
-
Ja mogę mówić, co uważam za prawdę. To tobie nie wypada wszystkiego słuchać. –
powiedział pół żartem, pół serio, patrząc Justynie głęboko w oczy.
-
Zacznijmy jeść. – dodał.
Nie
odrywając wzroku od oczu znajomej, delikatnie pogłaskał wierzch jej dłoni, po
czym, półszeptem dokończył ostatnią myśl:
– O
naszych sprawach porozmawiamy potem, a teraz musimy się pospieszyć. Inaczej,
nas Michał prześwięci.
Słowo
„potem” było kluczowe. Dawało nadzieję na zawarcie dłuższej znajomości.
Zaraz
potem, Michał wrócił na swoje miejsce. Krocząc między stolikami, zahaczył nogą
o krzesło, stojące zbyt blisko trajektorii chodu. Na twarzy chłopaka zawitał
błogi uśmieszek, a czarne źrenice wydawały się większe, niż by to pasowało do słabo
oświetlonego pomieszczenia pubu. Widać było jak na dłoni, że spożyty alkohol trochę
wpływał na błędnik oraz inne organy. Michał potrzebował chwili odpoczynku.
Następnych
kilka minut, cała trójka spędziła milcząc. Arek i Justyna kończyli konsumpcję,
raz po raz ukradkiem zerkając na siebie nawzajem. Michał zatopił wzrok w
komórce. Uregulowawszy rachunek, magistrant biologii molekularnej podał
barmanowi aparat z prośbą o uwiecznienie spotkania. Pieniędzy od Michała,
chcącego zwrócić mu koszt posiłku, nie przyjął, mówiąc, z przebiegłym uśmiechem
na ustach:
-
Ja zaprosiłem, ja płacę. Jak chcecie, możecie odwdzięczyć się lodami.
Zdjęcia
zrobione w knajpce dołączyły do fotografii wykonanych na przystanku w Polsce.
Prawie
całą powierzchnię ostatniego zdjęcia sprzed odjazdu autobusu zajmowała twarz
Justyny. Widocznie już wtedy uroda dziewczyny urzekła gościa w czapce do tego
stopnia, że nie zważając na śmieszność i bezsensowność takiego zachowania,
postanowił na zdjęciach uchronić ją od zapomnienia. Chciał móc zawsze powrócić
do tego widoku, przyprawiającego go o mrowienie w dolnej partii brzucha, a na
który składały się jej okrągłe policzki, wąski nos, pulchne usta, mały
podbródek, lekko wklęśnięty na środku, oraz wysoko osadzone brwi u podstawy
szerokiego czoła. Dżinsowe spodnie i kurtka, ściśle opinająca ciało, nie
pozwalając poznać innych szczegółów, budziły w nim odrazę, jeszcze większą niż
burki studentek z Bliskiego Wschodu, a twarz i włosy, związane z tyłu, razem z
grzywką, odbierały mu rozum.
Arek
doskonale pamiętał o tym zdjęciu, pokazując Michałowi i Justynie nowo wykonane
zdjęcia. Zaczął od Michała, a gdy ten uznał, że barman dobrze trzymał aparat,
Arek zademonstrował fotki dziewczynie kolegi. Postarał się, by ona ujrzała o
jeden kadr więcej.
-
Co to?! – spytała, mile zaskoczona, rozpoznawszy swą twarz.
-
A, to już co innego. – odpowiedział Arek, pospiesznie wyłączając aparat.
-
Pewnie jego dziewczyna. – zażartował Michał, nieświadomy jak niebezpiecznie
blisko znalazł się prawdy, niewygodnej dla samego siebie.
-
Dobrze by było. – podsumował ten żart Arek, wymieniając spojrzenia z
rumieniejącą się Justyną.
V
Spacerując
w stronę Rynku i Zamku, Arek z Justyną, co i rusz, na różne sposoby starali się
włączyć Michała do rozmowy. Skutek tych prób okazywał się jednak mizerny.
Właściwie, nie mógł być inny, skoro wątek genetyczny nie ucichł zupełnie, a w
jego miejsce, w miarę mijania poszczególnych kamienic, pojawiały się uwagi i
anegdoty historyczne. O czym jak o czym, ale o dziejach telomerazy i o sporach
politycznych Drugiej Rzeczpospolitej, wykraczających poza dualizm:
Piłsudski-Dmowski, Michał nie miał wiele do powiedzenia. W końcu, gdy oczom
turystów ukazał się park przy Katerze, przez który wiedzie ścieżka na górę
zamkową, Arek podjął ostatnią próbę rozweselenia marudnego kolegi. Wskazał na
pierwszy lepszy budynek i zawołał:
-
Kochani! Zagadka historyczna bez nagrody: w tym oto domu, w latach tysiąc
osiemset piętnaście do tysiąc osiemset siedemnaście mieszkał na stancji wybitny
student Wydziału Matematyczno-Fizycznego Cesarskiego Uniwersytetu Wileńskiego,
współzałożyciel Towarzystwa Filomatów i największy grafoman w historii tego
miasta, autor poematu o heroicznej śmierci tabakiery oraz wielu wierszy
miłosnych, Casanova północy i łamacz serc kobiecych na Uralu i w stepach
Kirgistanu. O kim mowa?
Na
to pytanie, ani Michał ani Justyna nie potrafili podać odpowiedzi.
-
Dam wam maleńką podpowiedź. – uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując dwa
szeregi zębów i zaczął cytować wiersze:
„Kukułeczka
kuka
Pod
zieloną gruszką,
A
moje serduszko
Tobie
tylko puka:
Puk,
puk!”
„Powiedzcie,
czy to kochanie,
Że
się mieszam i rumienię,
Kiedy
piękna przy mnie stanie
Powiedzcie,
czy to kochanie?”
„Gdy
mą kochankę obaczę,
Wszystko
się przyjemnem staje
I
gram, i śpiewam, i skaczę,
Gdy
mą kochankę obaczę.”
Po
każdym wierszyku, których były dziesiątki, Arek kłaniał się w pas Justynie, a
do Michała zwracał się teatralnie:
- Z
pozwoleniem Wielmożnego Pana!
Przechodnie
oglądali się za zjawiskowym trio. Niektórzy klaskali. Zdawało się, że
deklamacjom miało nie być końca.
Dopiero,
gdy przed wędrowcami wyrosła góra ze stromym kamiennym podejściem, Arek powstrzymał
monolog, zapowiedziany jako ledwie malutka podpowiedź.
-
Tomasz Zan się kłania Miłośćpaństwu! Czy teraz, starodawnym zwyczajem, sługa
wasz uniżony może liczyć na nagrodę za swe trudy w postaci całusa nadobnej
niewiasty? – wykonując ostatni ukłon, zwrócił się do Justyny, wprawiając
Michała w pewne zakłopotanie.
-
Casanova! Łamacz serc! – skomentowała jego prośbę Justyna i, śmiejąc się,
odbiegła kilka kroków do góry.
Domyślała
się, że wszystkie te wierszyki o kochankach, kochaniu, sercu, dziewczynie,
ogniu i usteczkach skierowane były do niej. Jej zdjęcie, zrobione ukradkiem na
dworcu, nie mogło się przecież znaleźć w aparacie Arka przypadkowo. Student
nieprzypadkowo flirtował właśnie z nią, i to jaki student! Wesoły, rezolutny,
elokwentny. W porównaniu z Michałem, wygrywał w każdej konkurencji, z wyjątkiem
jednej – to Michał od sześciu lat był jej chłopakiem, nie Arek. Żartobliwa
prośba o pocałunek uświadomiła jej jeszcze jedno – gdyby byli tylko we dwoje,
na jednym buziaku by się nie skończyło. Ona rzuciałaby się mu na szyję, a on z
pewnością nie prędko wypuściłby jej usta ze swoich. W wyobraźni Justyny, mimo
woli, odgrywała się scena, w której dwoje zakochanych ściskało się w alejce
parkowej, nie zwracając uwagi na innych przechodniów. Zakochaną parą był Arek i
ona.
Justyna,
pierwszy raz od niepamiętnych czasów (pamięć bywa dziurawa), zdradziła Michała
myślami. Świadomość tego, że w obecności swojego chłopaka pomyślała o Arku, jak
o potencjalnym kochanku, musiała wywołać wyrzuty sumienia i wywołała. Tego się
przecież nie robi swojemu chłopakowi, nawet gdy sobie zasłużył. Uznała za
konieczne mu to jakoś wynagrodzić. Chwyciła więc Michała za rękę i pociągnęła
za sobą, zachęcając do biegu pod górę. Chciała go rozweselić, pokazać mu, że z
nim chciała się bawić, że on był dla niej ważny. Jemu jednak, z pełnym
pęcherzem, było nie do wyścigów. W obliczu silnego oporu, Justyna poczuła się
zmuszona do rezygnacji z podejmowania kolejnych prób. Znów odezwała się w niej
złość i cierpliwość wobec Michała zawisła na włosku.
Drogę
na szczyt góry pokonali oddzielnie. Justyna poszła samotnie przodem, a Arek i
Michał poczłapali dwa kroki za nią. Arka aż korciło, by szturchnąć Michała
łokciem i na migi skomentować kształty dziewczyny, kręcącej pupą tuż przed ich
nosami. Powstrzymał się jednak uznając że w wypadku sporu, jaki niechybnie
wybuchłby między mężczyznami, Justyna wybrałaby stronę dotychczasowego
chłopaka. Arek zdawał sobie sprawę, że nawet pomyślna próba rozbicia pary wcale
nie musiała mu służyć. I w ogóle uważał pożądanie narzeczonej bliźniego za coś
ohydnego, zasługującego co najmniej na kastrację. Tym niemniej, nie potrafił
już uwolnić się od natrętnych myśli o całowaniu pięknej buzi tej dziewczyny.
Już nie tylko usta Justyny pobudzały jego fantazję. Arek pragnął jej całej.
Poza
widokiem na miasto, zamek Giedymina miał niewiele do zaoferowania. W każdym
razie, takiego przeświadczenia nabrał Michał. Trochę starych zbroi, mieczy i
kul armatnich, kilka reprodukcji starych map na ścianach, wystawa czarno-białych
zdjęć pokazujących ludzi i samochody z drugiej połowy dwudziestego wieku – nic
ciekawego. Dla Arka, zupełnie odwrotnie. Zamek był wielce atrakcyjnym obiektem,
przynajmniej dopóty, dopóki przebywała w nim Justyna.
Przez
większość czasu, Arek, Michał i Justyna trzymali się razem, wspólnie
przechodząc z piętra na piętro. Rozdzielili się dopiero na szczytowym poziomie
wieży. Zobaczywszy, że w sali były jedynie zdjęcia, absolutnie nieciekawe, i
będąc pewnym, że nastąpił koniec zwiedzania, Michał postanowił w końcu uwolnić
się od nadmiaru płynu, zalegającego w pęcherzu. Ta okoliczność pozwoliła Arkowi
pozbyć się „bliźniego” na dłużej i podczas jego nieobecności zająć się
„urabianiem” Justyny, bez konieczności ciągłego oglądania się za siebie i
sprawdzania, czy Michał widzi, czy nie. Podstęp był banalny. Wystarczyło
powiedzieć, że toaleta dla gości znajdowała się w drugim budynku. Chłopak
uwierzył i ile sił w nogach zbiegł po schodach. Powiedział, że zaczeka na Arka
i Justynę na dworzu. Jakąś toaletę znalazł w końcu, po bieganinie tam i z
powrotem. Załatwiwszy potrzebę, wybiegł na dziedziniec. Był pewien, że pozostali
dwoje już tam będą. Musiał jednak uzbroić się w cierpliwość. Czekał na nich
jeszcze pół godziny, bo pasjonaci czarno-białych fotografii zagadali się, zupełnie
tracąc rachubę czasu.
Wystawa
dotyczyła wydarzeń z sierpnia 1989 roku. Kilkanaście zdjęć „żywego łańcucha”,
utworzonego przez dwa miliony ludzi dla przypomnienia o rocznicy paktu
Ribbentrop-Mołotow, łączącego trzy stolice nadbałtyckich republik istniejącego
wówczas jeszcze ZSRR. Idealne miejsce na miłosne gruchania z nastolatką AD
2016! Koń by zarżał z radości! A jednak, Arek wspomina to miejce i ten dzień
bardzo miło. Justyna, w ostatecznym rachunku, także.
-
Osiemdziesiąty dziewiąty rok? Moja mama miała wtedy pierwszego chłopaka.
Niedawno mi o nim opowiedziała. – zwierzyła się Justyna, zaraz po tym, jak
Michał wybiegł za potrzebą.
-
Ile miała lat? – spytał Arek, zalotnie ocierając ręką jej plecy na wysokości
talii.
-
Piętnaście. – odpowiedziała Justyna, rozejrzawszy się kontrolnie po sali.
-
Wiesz, że wtedy podstawówka trwała osiem lat? Mama była właśnie w ósmej klasie.
- W
sam raz żeby się zakochać.
-
No, nie wiem. –Justyna zdała się mieć odmienne zdanie.
Arka
korciło, by zapytać o pierwsze zakochanie Justyny, ale uznał, że odpowiedź
mogłaby sprowadzić rozmowę na zbyt boczne tory, prowadzące na zewnątrz, zapytał
więc o rodziców Justyny. Wydało mu się, że skoro jej ojciec nie był pierwszą
sympatią jej mamy, to może i Justyna byłaby skłonna pewnego razu wymienić tego
jej Michała na kogoś lepszego.
- A
ty miałeś dziewczynę? – padło wreszcie pytanie zwrotne.
-
Kilka. – odpowiedział Arek beztrosko.
Mógł
wprawdzie ukryć to i owo ze swojej przeszłości, mógł nawet twierdzić, że nie
miał żadnej nigdy, przenigdy, ale uznał, że nie brzmiałoby to w jego ustach
wiarygodnie. Wybrał odmienną strategię – najpierw postraszyć setką „byłych”, a
następnie pokazać, że dziewięćdziesiąt osiem z nich istniało wyłącznie w jego
fantazji, a dwie stanowiły pomyłki burzliwych lat nastu.
-
Jak miałeś piętnaście lat? – Justyna kolejnym pytaniem spróbowała zachęcić go
do wspomnień.
Chciała
wiedzieć wszystko, tylko nie wiedziała, jak zapytać, by nie okazać nietaktu.
Przede wszystkim interesował ją ostatni związek Arka – kiedy się zakończył, jak
długo trwał, czy sypiali ze sobą. Miała skrycie nadzieję, że nie, ale znana jej
statystyka nie pozostawiała złudzeń.
-
Trzynaście. – zaśmiał się Arek i bez ostrzeżenia pocałował Justynę w policzek.
-
Jeden zero dla mnie! – szepnął, chwytając ją za nadgarstek.
-
Casanova! – odpowiedziała Justyna, znowu sprawdzając, czy oprócz nich ktoś
jeszcze był w sali.
Ze
schodów dochodził właśnie coraz intensywniejszy dźwięk rozmów i chwilę potem
salę wypełniła grupka niemieckich turystów.
Justyna
minęła kilka fotografii i stanęła przed kolejnym krótkim tekstem, opisującym
drogę Litwy ku niepodległości.
-
Patrz! Siedemset rannych! Wyobrażasz to sobie? – Justyna była porażona
liczbami.
Niby
powinna o wszystkim tym wiedzieć ze szkoły – upadek komunizmu jest przecież w
programie - ale co innego miliony w podręczniku historii, a co innego setki w
pobliżu samego miejsca wydarzeń. Informacja inaczej zapada w pamięć.
-
Wiem, Justyś. Już tutaj byłem. – powiedział Arek, stanąwszy za plecami
koleżanki i objąwszy ją dłońmi nad biodrami.
W
odpowiedzi na ten przejaw śmiałości, Justyna spróbowała wykręcić się z objęcia,
lecz student mocnym uściskiem zahamował jej obrót. Przy drugiej próbie, nie
użyłby siły, ale nastolatka ustąpiła od razu. Chwilę potem, dłonie Arka spotkały
się w okolicy brzucha, a jego broda oparła się na ramieniu dziewczyny.
-
Poczekajmy, aż oni wyjdą. – poprosił Arek.
-
Dobrze, ale niedługo musimy iść. Michał może zacząć coś podejrzewać. –
odpowiedziała szeptem Justyna, przybliżywszy usta do ucha „Casanovy”,
działającego coraz bardziej otwarcie.
-
Przecież tylko oglądamy wystawę. – Arek zauważył cynicznie i po raz drugi
pocałował Justynę w ten sam co poprzednio policzek:
-
Dwa zero dla mnie.
-
Aruś! Tak nie można. – absolwentka liceum wyraziła protest i mocniej oparła się
plecami o tors swojego podrywacza.
-
Trzy zero, Justyś. – skontrował Arek, zostawiając wilgotny ślad na szyi
Justyny.
-
Aruś, nie przy ludziach! – brzmiał protest, po którym oboje zachichotali
jednocześnie.
Gdy
obok nich przystanęła na chwilę jedna z niemieckich nastolatek, Arek zapytał
szeptem:
-
Ile ta mała może mieć lat?
-
Tyle co ty, jak się zakochałeś. – odpowiedziała dziewczyna; dziewczyna Michała,
czekającego na nich na zewnątrz.
-
No właśnie. Ciekawe czy ona już coś... no wiesz.... - pociągnął temat Arek.
Jednocześnie,
przeciskając dwa palce pomiędzy guzikami koszuli, dotknął brzucha Justyny. Po
raz enty spotkał się z werbalnym protestem, połączonym z chwyceniem w obie
dłonie palców drugiej ręki, niezaangażowanej w forsowanie koszuli:
-
Aruś! Tak nie wypada.
-
Czemu? Te jej usteczka muszą być bardzo smakowite. – Arek skomentował postać
dziewczynki.
-
Aruś, nie żartuj! Nie o nią chodziło.
- A
o co?
- O
twoje palce. Aruś!
- Pocałuj
mnie.
-
Co?! – Justyna szepnęła głośno, nie dowierzając uszom i w jeszcze mniejszym
stopniu poznając samą siebie.
-
Pocałuj mnie.
-
Chyba nie teraz, nie tutaj i nie przy tych ludziach – teraz już i ona
flirtowała na całego.
-
Dlaczego nie? Mam poprosić tę małą? – bezczelność Arka sięgnęła zenitu.
-
No, spróbuj. – zaśmiała się Justyna i bezdźwięcznie przyłożyła usta do jego
policzka, przypadkiem trafiając w kącik ust.
- Cztery
do jednego. – brzmiał uaktualniony wynik meczu.
Jak
tylko Niemcy wyszli, Arek obrócił Justynę przodem do siebie i złożył wilgotny
pocałunek na jej usta.
-
Ty jesteś słodsza niż ta szwabiara. – tak Arek wytłumaczył swój śmiały
postępek.
Będąc
pewną, że był to ich pierwszy i zarazem pożegnalny pocałunek, nie spieszyła się
z wychodzeniem na zewnątrz. Chcąc maksymalnie skorzystać z uroku chwili,
zarzuciła Arkowi ramiona za szyję i patrząc mu głęboko w oczy, szepnęła:
-
Tylko nikomu ani słowa!
Całowali
się, aż ciszę zmącił tupot nóg następnych zwiedzających.
-
Aruś, zostawisz mi chociaż adres maila? – spytała Justyna wychodząc na schody.
-
Jasne, Justyś. Potem. W hostelu. – odpowiedział, wbrew sobie.
Arek
wolałby wymienić się kontaktami od razu, a najlepiej w ogóle nie rozstawać się
z dziewczyną, której usta smakowały obietnicą niebiańskich rozkoszy, ale chciał
coś zostawić „na potem”. Chciał mieć pretekst do choćby krótkiego spotkania
wieczorem. A w wymianie maili nie ma przecież niczego zdrożnego. Chłopak jej
tego nie zabroni.
- A
jak nie będzie już tego potem? – w sercu Justyny zawitał niepokój.
- Wtedy
lepiej żeby go nie było. Jak ma się okazać, że mu na mnie nie zależy, a tylko
się mną bawi, to lepiej będzie, jak to się skończy już dzisiaj. – odpowiedział
rozum.
VI
Dalszą
część dnia wypełnił spacer uliczkami Wilna, kilka razy przerywany dla
zaczerpnięcia sił w staromiejskich kafejkach. Były lody, nawet dwa razy, piwo z
miejscowego browaru – Arek, podstępnie zadbał o to, by Michał dostał
najmocniejszego koźlaka, a sam, dla niepoznaki, pił bezalkoholowe – oraz kolacja
w dość wykwintnej restauracji.
Kiedy
we troje wracali do hostelu, Michał już z całego serca nienawidził Arka za to,
że zupełnie skupiał uwagę Justyny na sobie oraz za to, że koszt lodów i
kolacji, w ciągu zaledwie jednego popołudnia przekroczył tygodniowy budżet, skrojony
pod stołowanie się w McDonaldach. Uczucie nudy oraz beznadziejne próby
znalezienia sensu w trzebiotaniu dziewczyny i jej – nie ich – nowego znajomego
powodowały silny ból głowy. Jedyne wyjaśnienie sytuacji, jakie przychodziło mu na
myśl, było takie, że Justyna zabujała się w tym świrowatym studencie. Już nie
tylko bolała go głowa. Narastała w nim złość – na Justynę, oraz poczucie
własnej krzywdy.
- Szybciej,
no! Czego się tak wleczesz, pacanie?! A żeby ci fiut odleciał! – Michał
złorzeczył w myślach rywalowi.
Tymczasem
Justyna, jak tylko mogła, opóźniała powrót do hostelu. Myśl o spędzeniu nocy z
Michałem, o czym śniła miesiącami, jawiła jej się horrorem.
-
Jaka ja głupia byłam! – ganiła sama siebie, wspominając, jak w wyobraźni,
obnażała się na oczach Michała, wpatrzonego w nią jak w świętą ikonę, i kładła
się przed nim na plecy, cała golusieńka, a on przykrywał ją sobą i spinając
pośladki sprawiał, że stawała się kobietą.
- Co
mnie podkusiło, brać tak kusą piżamę? W czym ja mam spać teraz, żeby mi nigdzie
nie zaglądał? – biła się z myślami.
Gdy
weszli w ulicę, na której znajdował się hostel, Justyna kurczowo chwyciła za
dłoń Arka - człowieka, o czyim istnieniu jeszcze dzień wcześniej nie wiedziała,
a z którym tego wieczora nie chciała się rozstawać.
- Najwyżej
ucieknę do Arka. – Justyna w końcu znalazła rozwiązanie swojego dylematu.
- Poza
tym, on śpi przez ścianę. Jak zacznę krzyczeć o pomoc, to przybiegnie i mnie
uratuje. – wyobraźnia podsuwała jej kolejne scenariusze.
Żegnając
się, Justyna, z wyrazem troski i nadziei w głosie, spytała Arka:
-
Zobaczymy się rano? O której jesz śniadanie?
-
Najpóźniej o ósmej. Autobus odjeżdża po dziewiątej.
Arek,
udzieliwszy odpowiedzi, odprowadził wzrokiem posiadaczkę najsłodszych ust pod
słońcem wzdłuż korytarza, aż zniknęła, w ślad za Michałem, za progiem drzwi
swojego pokoju. Wyciągnął z kieszeni notes, wyrwał kartkę i zapisał na niej
swoje dane kontaktowe. Zgiął kartkę wpół, zaadresował do recepcji hostelu z
prośbą o przekazanie do rąk własnych pani Justynie z pokoju nr tyle a tyle i
wrzucił do skrzynki na listy. Na wszelki wypadek.
VII
Drzwi
hostelowego pokoju same zatrzasnęły się z hukiem, bez najmniejszego świadomego
udziału Arka, wywołując trzęsienie ścian w połowie budynku.
- Tia,
i znowu przegrałem. – biochemik skonstatował smutno.
Jak
długi, rzucił się na łóżko. Zza ściany odpowiedziała mu złowróżbna cisza.
- Co
robią? Siedzą, odwróceni do siebie plecami? Składają argumenty do kłótni, czy
już proszą się nawzajem o wybaczenie? Przytulili się na zgodę? Całują się?
Stojąc, czy na leżący? – posępna ciekawość dopiero zaczynała go męczyć.
Poszedł
do łazienki. Gorąca woda z bojlera skończyła się, zanim zdążył się na dobre
namydlić. Mimo to nie rezygnował z kąpieli. Mijały kolejne minuty, letnia woda,
stopniowo przechodząca w chłodną, lała się strumieniem przed jego oczami. Arek
kontemplował grom wodospadu, drobną rosą chłodzącego jego rozgrzane czoło i
nogi. Bał się powrotu do swej jednoosobowej celi.
- Pomilczą
trochę, poboczą się na siebie, a potem się zacznie... przemeblowanie. – dumał,
tępo wpatrzony w spienioną kałużę wypełniającą brodzik po kostki.
- Jęki-stęki
za ścianą, przenikające do mózgu przez zaciśnięte powieki, przygniecione
poduszką i przykryte kołdrą, naciągniętą po uszy! I ja mam tego słuchać? Ile
razy jeszcze? Ohydne déjà vu! – jego głowa kipiała tym mocniej im chłodniej
robiło się w stopy.
- C´est
la vie, Arek! – odpowiedziała mu inna
część duszy, szyderczym głosem zdradzonej miłości, stawiając akcent na drugą
sylabę jego imienia. Takie życie, Areczku! Pora się pogodzić z losem.
-
Nigdy! – zdecydował pierwszy głos w głowie.
Arek
wyskoczył z kabiny jak naelektryzowany. Zajął miejsce przy umywalce, kapciem, wstawionym
w próg, zabezpieczył szeroku uchylone drzwi na korytarz przed zatrzaśnięciem,
pokrył twarz pianką i zanuciwszy Marsyliankę, przystąpił do golenia.
„Aux armes, citoyens,
Formez vos bataillons!
Marchons!
Marchons!
Qu'un
sang impur
Abreuve
nos sillons.”
Zgrywając
szczęśliwego, czekał na gościa, biorącego prysznic w drugiej kabinie. Tamten
też zwlekał, lecz wobec lodowatej wody, lejącej się po karku, jego wytrzymałość
nie była nieskończona.
-
O, Michał! – zawołał Arek, ujrzawszy przeciwnika.
-
Cześć. – mruknął chłopak, orzeźwiony.
-
Zimna woda zdrowia doda! – zaśmiał się biolog, słusznie oskarżany w myślach o
perfidię.
-
Ta, kurna! Nawet ciepłej wody nie ma! – zapsioczył Michał i pospiesznie wsunął
w usta szczoteczkę do zębów, kończąc dyskusję.
Arek
nie dał za wygraną i wygłosił przygotowaną zawczasu kwestię:
-
Michale! Nawet nie wiesz, jak ja ci zazdroszczę! Powiedz, stary, gdzie takie
dziewczyny dają! Większość lasek jest albo ładna albo mądra, a Justyna? Łeb jak
sklep, IQ dwieście, a do tego taaaka duuu-pa, za przeproszeniem, oczywiście.
No, za-je-bista jest. Jak tyś to zrobił, że ona jest z tobą? Co? Jak ci się
udało?
Chłopak,
z pianą w ustach, zupełnie nie wiedział, co odpowiedzieć na te pochwały. Tym
bardziej, że nie zrozumiał, czy student był aż tak głupi, że w swej naiwności
nie zauważył, jak bardzo niemile był widziany, czy też w peanach na cześć
Justyny krył się jakiś podstęp. Niby co miał zrobić, by dziewczyna z nim była?
Poprosił o chodzenie i już. Czego chcieć więcej?
Nie
zważając na brak reakcji, Arek dokończył przedstawienie. Jeszcze głośniej niż
przed momentem, dbając o to, by głos dotarł do właściwego adresata w pokoju po
przeciwległej stronie wąskiego korytarza, zaprosił sąsiadów na herbatę:
-
Stary! Idę zaraz do kuchni! Wpadniecie? Zaparzyć wam herbatę? Zauważyłem, że
Justyna zawsze wybiera jaśminową, a ty jaką lubisz?
Wybałuszone
oczy, pięści kurczowo zaciśnięte na umywalce i wzruszenie ramionami wyraziły
jednoznacznie i precyzyjniej niż jakiekolwiek słowa osłupienie, złość i
absolutną obojętność odnośnie koloru herbaty. Dla pełnej jasności, Michał
zmuszony był jednak się odezwać. Wypłukał zęby i resztką sił, grzecznie
odpowiedział:
-
Nie, dzięki. Jakiś zmęczony jestem dzisiaj. Muszę się położyć.
-
Szkoda. Smacznych snów! – Arek zakończył konwersację cynicznym życzeniem.
Gdyby
tylko posiadał magiczną moc, uśpiłby Michała na całe trzy dni. Pozwoliłby mu
się obudzić dopiero w autobusie, w drodze do Polski.
VIII
Z
laptopem pod pachą, student czym prędzej udał się do kuchni. Gdyby zaczekał
chwilę dłużej, byłby świadkiem sprintu Justyny. Zobaczyłby ją ubraną w te same
dżinsy i czerwoną koszulę w kratę, w jakich chodziła pół dnia po mieście i w
narzuconej na plecy kurtce, którą miała na sobie z samego rana. Kilka minut potem,
mógłby ją ujrzeć ponownie, odzianą w sukienkę nocną, ledwie-ledwie zakrywającą
górną połowę ud, oraz letnią dżinsową kurtkę, z suwakiem zamkniętym po samą
szyję. Gdyby jeszcze, zamiast kąpać się pół godziny, przyłożył ucho do ściany, usłyszałby,
jak dziewczyna pożaliła się na przenikliwy chłód, panujący jakoby w hostelu,
czym tłumaczyła swojemu chłopakowi i sobie konieczność odziania dodatkowej
warstwy ubrań i natychmiastowego owinięcia się szczelnie kocem. Może nawet
domyśliłby się przyczyny tego dziwnego zachowania. Ponieważ jednak Arek niczego
nie widział, ani nie słyszał, musiał wytrzymać natłok złych myśli jeszcze kilka
minut dłużej.
W
kuchni, leniwie nastawił wodę w czajniku, uruchomił komputer i wbił wzrok w
tekst, który zaczął pisać rano w autobusie. Litery zlewały mu się w czarne
pasemka falujące w poprzek ekranu. Jedyny pomysł na ciąg dalszy, jaki
przychodził mu do głowy, sprowadzał się do zaznaczenia opcji „zaznacz wszystko”
i naciśnięcia klawisza „Enter”. Zapisałby wtedy plik pod zmienioną nazwą.
Zamiast „Nieznajoma” byłoby „Justyna”.
Wtem,
gdy palec serdeczny lewej dłoni wciskał już klawisz „Control” a środkowy palec
prawej dłoni wisiał nad literką „a”, w progu kuchni stanęła młoda kobieta w
różowej piżamie i dżinsowej kurtce, szeroko rozpiętej z przodu. Na widok jej
nagich łydek, kształt którym nadawały napięte mięśnie, fachowo zwane
brzuchatymi, ud stopniowo zwiększających obwód w miarę oddalania się od kolan
oraz odkrytego dekoltu, niewidzialna pętla zacisnęła się na jego gardle. Górna
krawędź haleczki była osadzona stosunkowo nisko. Trzymała się na samych
piersiach i wąskich ramiączkach. Arek, z trudem przełknąwszy ślinę, spojrzał na
twarz zjawiskowej osoby i jeszcze bardziej pozazdrościł Michałowi.
-
Puk, puk! Czy pan bardzo zajęty? – Justyna spytała się u proga, żartobliwie i
trochę nieśmiało.
Arek
poderwał się z krzesła.
-
Myślałem, że nie przyjdziesz. – powiedział, nie dowierzając zmysłom.
-
Ktoś mi obiecał email. – przypomniała, pytając spojrzeniem, czy student jeszcze
pamiętał o danym jej słowie.
On,
z wyciągniętą do niej ręką, zrobił krok wprzód, ona przekroczyła próg, podeszła
do niego. Spotkali się w samym środku kuchni. Spletli palce obu par rąk i
pocałowali się, stykając ze sobą usta.
- W
recepcji już czeka na ciebie kartka ode mnie. – zapewnił.
Arek
starał się brzmieć spokojnie i stonowanym, zrównoważonym tonem w miarę
możliwości ukryć stan ekscytacji, ale mu to zupełnie nie wyszło. Głos mu się
łamał w pół słowa. Wreszcie, nie mogąc nic więcej powiedzieć, mocno przycisnął Justynę
do siebie i jeszcze raz pocałował. Tym razem, ich usta splotły się tak, że jej
górna warga wsunęła się głęboko pomiędzy jego wargi. Zaczęli się wzajemnie
pieścić, delikatnie ocierając o siebie mokrymi ustami.
Przerwali
na chwilę. Arek oplótł dziewczynę w talii, ona, pogładziwszy jego policzki
wczepiła mu palce we włosy. Zamknęła oczy i przekręciwszy głowę w bok
nadstawiła rozwarte usta do kolejnego pocałunku.
-
Co z Michałem? – szepnął Arek, musnąwszy jej dolną wargę.
-
Zmęczony – odpowiedziała cicho Justyna i przyciągnęła buzię kochanka do swojej.
-
Szłaś na dwór? – spytał Arek, nie odrywając ust od dziewczyny.
-
Do ciebie przyszłam. – padła odpowiedź, stłumiona kolejnym pocałunkiem.
Gdy
po krótkim czasie, wargi Justyny rozstąpiły się na maksymalną szerokość, a jej
język wysunął się na spotkanie z językiem Arka, student utracił kontrolę nad
rosnącym podnieceniem. Jedną dłoń zacisnął na piersi dziewczyny, a drugą
chwycił za pośladek i pociągnął do siebie, od przodu napierając biodrami.
-
Ach! – zawołała, zaatakowana nagle z wielu stron jednocześnie.
Arek
najchętniej natychmiast zdarłby z niej halkę, zacząłby się z nią kochać choćby
na stole. Powstrzymał się jednak. Kilka razy wtarł się w łono dziewczyny tym,
co już dawno zdążyło urosnąć mu w spodniach i tą demonstracją swych sił
witalnych, zakończył kuchenne czułości.
-
Po co ci ta kurtka? – spytał.
-
Już nie potrzebna. – odpowiedziała Justyna.
Zdjęła
ją, patrząc Arkowi w oczy, i powiesiła na oparciu krzesła.
-
Tobie by się przydała. – zażartowała, wskazując wzrokiem w dół, na krocze
studenta.
- W
razie czego, ty mnie zasłonisz. Prawda?
Żartowali
jeszcze kilka chwil, stojąc. Następnie usiedli za stołem, by porozmawiać, już
bez silnych uniesień. Justyna była ciekawa studiów Arka i przedmiotu jego badań
magisterskich. Pragnęła się też dowiedzieć, nad czym pracował w trakcie
kilkugodzinnej podróży autobusem. Tematów było więc pod dostatkiem.
Najważniejsze jednak było to, że jeczcze przez jakiś czas mogli się cieszyć
swoją obecnością.
Całkiem
bez pieszczot nie umieli się obejść. Arek na przemian głaskał kolano Justyny i
obejmował ją ramieniem, przy okazji odchylając ramiączko halki i zaglądając pod
luźny materiał. Dziewczyna chętnie prezentowała swe wdzięki, umiejętnie się
nachylając dla powiększenia szczeliny między krawędzią halki a swym ciałem. Raz
po raz zerkała pod stół, zaintrygowana wybrzuszeniem dresu. Głaskała nogi Arka.
Ich pocałunki były częste i soczyste, jak dojrzała brzoskwinia.
W
pewnej chwili, Arkowi wydało się, że w korytarzu mignęła postać jakiegoś
człowieka, przypominająca mu Michała. Ktoś chyba wyszedł z hostelu. Student,
skupiony na siedzącej obok pięknej dziewczynie, nie przywiązał zrazu do tego
znaczenia. Dopiero po jakimś czasie, dojrzała w nim myśl, by jednak, mimo obiekcji
etycznych, pójść z Justyną na całość i już tamtej nocy, definitywnie
przypieczętować zerwanie jej związku ze szkolnym kolegą.
- Jeśli
to był rzeczywiście on, to się o niczym nie dowie; w każdym razie nie bezpośrednio.
A jak nie on, to też nie najgorzej. Nie będzie ani pierwszym ani ostatnim
puszczonym w trąbę. – wytłumaczył Arkowi głos umysłu.
-
Justyś, pójdziemy do mnie na chwilkę? – odezwał się Arek, gładząc palcami dłoń
wybranki.
-
Ale wrócimy tutaj? – Justyna zaniepokoiła się, że czas ich spotkania mógł
wkrótce dobiec końca.
-
Tak, skarbie. Chodź! – Wstając z krzesła, Arek przytknął wargi do ust Justyny.
-
Dobrze, tylko po cichu. – Dziewczyna zgodziła się, w nadziei na kolejny
pocałunek.
Dotarłszy
zaraz potem do pokoju, cicho zamknęli za sobą drzwi i zaczęli się całować na
stojąco. Z początku, Arek wręcz spowalniał pieszczoty. Obiema rękami złapał
dziewczynę za pośladki, lecz nie przyciskał jej bioder do swoich, zadowalając
się lekkim masowaniem pupy przez podwójny materiał majtek i halki. Jego
pocałunki także miały stonowany charakter. To Justyna, a nie on, zwiększała
intensywność oblizywania się wargami i to ona pierwsza zaczęła atakować go
językiem. Arek starał się sprawić wrażenie, że wcale mu się nigdzie nie
spieszyło. Zdawał się mówić: „Mamy czas, kochanie.” A czasu było niewiele.
Dopiero
po chwili, jakby przekonany zabiegami dziewczyny, Arek zwiększył dynamikę
pieszczot. Najpierw, jeszcze bez pośpiechu, usiadł na łóżku, prawie przy samej
ścianie, i przyciągnął za sobą Justynę, sadzając ją sobie na kolanach, bokiem
do siebie. Znowu, odpowiednio przekręcając głowę, dziewczyna ufnie nadstawiła
usta do mokrego pocałunku, chętna złowić i possać język Arka. Student
przystąpił do tego lizania, ale jednocześnie zaczął gładzić jej uda, zataczając
dłonią szerokie koła niemal od kolan aż po krocze. Następnie, zwinnym ruchem
przysunął poduszkę, oparł na niej Justynę plecami i wznowiwszy pocałunki,
sięgnął dłonią do majtek. Zaczął pocierać palcami jej najcieplejsze, całkiem
już wilgotne, miejsce.
-
Aruś, nie! – westchnęła Justyna, pierwszy raz w życiu dotykana intymnie dłonią
inną niż jej własna.
-
Ciii, skarbie! – uspokoił ją Arek.
Dziewczyna
była cała spięta, a jej rozchylone wargi domagały więcej i więcej lizania.
Tylko ono podnosiło jej pewność siebie i odwracało uwagę od wstydliwych operacji
na kroczu. Arek opóźnił nieco spełnienie tej niewypowiedzianej prośby. Najpierw
odchylił górną krawędź majtek i zagłębił się w nich całą dłonią
-
Trzeba to zdjąć. – szepnął, wniknąwszy palcami między płatki sromu.
-
Och! – westchnęła Justyna, jednocześnie przerażona, szczęśliwa, podniecona,
zawstydzona, niepewna i zakochana.
Michał,
zdrada, wyjazd Arka, kolejne dwa dni tylko z Michałem, przyszłość bliższa i
dalsza – wszystko to odpłynęło z jej świadomości daleko na kraj świata. Zaczęła
się liczyć wyłącznie dłoń Arka.
-
Och! Nie! – jęknęła, gdy środkowy palec zagłębił się w niej po raz pierwszy.
Dopiero
w tej chwili, Arek zakrył jej usta namiętnym pocałunkiem.
-
Mmm... mmm... mmm... – W pokoju rozległy się gardłowe pomruki, barwy sopran
spinto.
To
Justyna, pod wpływem masażu, zaczęła wydawać takie dźwięki. Palec Arka
zadomowił się w niej na dobre, od środka pocierał przód pochwy, podczas gdy
reszta pieszczącej ją dłoni ugniatała to samo miejsce od zewnątrz, w stałym
rytmie zmieniając siłę ucisku. Jednocześnie, język masażysty lubieżnie
penetrował usta pacjentki, docierając za zęby, aż do policzków.
-
Pokaż mi się. – poprosił Arek, wylizawszy z ust dziewczyny wszystko, co było do
wylizania, lecz nie kończąc, a jedynie zmniejszając intensywność wewnętrznego
masażu.
Justyna
posłusznie odsunęła na bok najpierw lewe ramiączko halki, następnie prawe.
-
Mam zdjąć? – spytała.
-
Najpierw majteczki.
-
No, nie wiem. – wyraziła wątpliwość, co do słuszności tego pomysłu.
-
Wygodniej będzie. No i się mniej zamoczą, skarbie. – zażartował Arek, robiąc
aluzję do sporej ilości śluzu, w którym chlupocząc, nurkował tymczasem jego
pracowity palec.
Justyna
posłuchała namowy.
-
Okropna jestem. – Szepnęła Justyna, przypomniawszy sobie, że za ścianą spał, o
czym była przekonana, jej wieloletni chłopak.
-
Jesteś cudowna, Justyś. – zaprzeczył Arek.
-
Zdejmiesz resztę? – poprosił o zdjęcie halki.
Dziewczyna
chwilę się zawahała. Spuściła oczy w bok, odetchnęła głęboko, spojrzała na
Arka, oczekującego na pokaz, znów odwróciła wzrok i nabrawszy głęboko
powietrza, chwyciła obiema dłońmi górną krawędź halki. I tak, już dawno miała
postanowione, by pokazać Arkowi piersi. Tylko zdejmowania majtek, od razu za
pierwszym razem, nie planowała.
Nie
zdążyła jednak zsunąć halki poniżej piersi. Przeszkodził jej w tym Arek, kładąc
się nagle na niej i całując ją po całej buzi, po policzkach, podbródku, ustach,
nosie, w pobliżu uszu.
-
Aruś! – zawołała szeptem intensywnie całowana dziewczyna.
Były
masażysta torsem spłaszczył jej biust, a z pocałunkami powędrował na szyję.
-
Aruś! Ach, Aruś! – wzdychała.
Skupiwszy
się zupełnie na doznaniach wywołanych pieszczotą ustami, zupełnie zignorowała
ręce kochanka, a one tymczasem przygotowały grunt do ostatecznego roztrzygnięcia
wszelkich miłosnych szarad i zagadek. Zupełnie niepostrzeżenie, Arek zsunął
spodnie z bioder, a wraz z nimi bieliznę.
Po
tym ruchu, wystarczyło już tylko przełożyć obie nogi przez kolano Justyny i
wygodnie ułożyć się między jej udami.
-
Ale jesteś ciężki, Aruś. – szepnęła Justyna, do ostatniej sekundy nieświadoma
nagości Arka.
-
Zaraz będzie lżej – odpowiedział, dziwnie zamyślony.
Oparł
się na lewym przedramieniu, przestając dusić dziewczynę swoim ciężarem, a prawą
ręką skierował w dół, na pomoc gotowemu do grzechu członkowi w szybkim
trafieniu do celu.
-
Aruś, czym ty mnie dotykasz?! – spytała zlękniona Justyna, dosłownie w
ostatniej chwili.
Skoro
lewy łokieć Arka dotykał jej prawego boku, a prawa dłoń obściskiwała jej lewe
udo, kierując je na bok, to który twardy palec mógł uwierać jej pochwę?
-
Ciii. – padła, nic nie mówiąca, a mimo to w pełni zrozumiała odpowiedź.
Stosunek
Justyny do mężczyzny, w którym od południa pokładała coraz większe nadzieje i
którego pokochała w błyskawicznym tempie, w ułamku sekundy zmienił się w swoje
przeciwieństwo. Seks po kilku godzinach spaceru? Nie! Na to się Justyna nie
umawiała! Gdyby z jego ust padło pytanie, prośba – tylko jak by miało ono
brzmieć? „Hej, Justyś, dasz dupci? Bzykniemy się?” – na pewno by odmówiła. Ten
sprytny student, podstępem, wykorzystując chwilową niedyspozycję jej chłopaka,
perfidnie uwiódł ją, zwabił do łóżka, perfidnie osłabił jej czujność tymi
swoimi bezecnymi paluszkami i cynicznie kusił ją do zbliżenia. Justyna,
uwiedziona i wykorzystana, poczuła się podle. Na domiar złego, zdała sobie
sprawę z własnej winy. Stało się dla niej jasne, że już przekraczając próg
pokoju tego pokoju, przyjęła reguły gry studenta. Dała mu carte blanche. Już
wtedy, nie poproszona, wyraziła zgodę na bzykanie. Bo co mogła zrobić na swoją
obronę, gdyby student zaczął się do niej dobierać? Krzyczeć? Wzywać pomoc?
Jasne, taka opcja jest zawsze możliwa, tylko bywa cholernie trudna do
zastosowania, zwłaszcza wtedy, gdy ma się coś do ukrycia. Nawet w tej ostatniej
sekundzie, mogłaby protestować, wrzeszczeć: „Michał, pomóż!” Tylko w jakim
celu? Po to, by przyznać się do zdrady? O, nie! Zanim chłopak by się zbudził i
ją uratował, członek studenta już dawno by się pluskał w jej pochwie. Krzycząc,
straciłaby wszystko: i wianek i chłopaka. Lepiej więc już było nie krzyczeć i
poświęcić samą cnotę.
Dokładnie
tego samego zdania była jej mokra wagina.
-
Arek! Przestań! Nie możemy! – Justyna podjęła ostatnią próbę przemówienia
Arkowi do sumienia i rozsądku.
-
Właśnie dlatego musimy. – odpowiedział cynicznie podrywacz.
Pierwsze
pchnięcie biodrami było w miarę lekkie. Członek rozgonił tylko na boki fałdki
skóry, broniące dostępu do dziewiczego skarbu. Za drugim razem, członek też
zatrzymał się w pół drogi, dając ostatnią iskierkę nadziei na ocalenie cnoty. W
trakcie trzeciego, bardziej energicznego, wręcz brutalnego, Justyna poczuła
pieczenie głęboko w sobie. Wiedziała, że może zaboleć. Była przygotowana.
Pilnowała się, by za wszelką cenę powstrzymać krzyk. Nie pomyślała tylko, że
ten ból, albo coś innego, co mu towarzyszy, mógł sprawić jej przyjemność.
Twardy, gruby, długi członek wrzynając się bezlitośnie w jej młode ciało,
rozpychając się w jej pochwie, dał jej tę namiastkę niedalekiej rozkoszy, która
rozproszyła zupełnie trzeźwe myśli dziewczyny i na chwilę pozbawiła ją kontroli
nad głosem.
-
A! – Justyna wrzasnęła, mniej z bólu, a bardziej z radości.
Od
tej chwili, świat przestał istnieć. Arek był w niej raz głębiej, raz płycej. Poruszał
się to szybciej, to wolniej. Całował ją, sapał, szeptał o miłości. Tarł członkiem
to prawą krawędź, to zbaczał w lewą stronę. Wyskoczył z niej kilka razy i
wszedł ponownie. Drażnił twardy guziczek łechtaczki, przyprawiając Justynę o
palpitacje serca. Uwiedziona dziewczyna leżała pod nim w maksymalnym rozkroku i
czuła całą sobą każdy ruch podstępnego kochanka. Obserwowała, jak jej ciało na
każde jego pchnięcie odpowiadało kontra-pchnięciem. Jak na każdy zadany gwałt
odpowiadało kontra-gwałtem. Jak ochoczo bzykało i dupczyło (raczej „kutasiło”)
szczwanego studenta. Wkrótce przestało być dla niej jasne, kto kogo bardziej
wykorzystywał.
Kiedy
spostrzegła oznaki zmęczenia po męskiej stronie ich duetu, jasność wróciła.
Chciała jeszcze, chciała więcej i chciała mocniej. Gdy Arek opadł na nią,
zmordowany, spocony, a jego członek wykonał ostatnie podrygi w jej rozgrzanym
ciele, dokonując erupcji, nagromadzonego w nim gęstego płynu, blokowanej siłą
woli do ostatniego tchnienia, ponownie był jej kochanym Arusiem.
-
Aruś! Co to było? – Justyna spytała po wielu minutach nieruchomego leżenia.
-
Miłość, skarbie. – mruknął Arek, jakby mówił przez sen.
-
Boziu, jaka ja jestem mokra! – pisnęła, szczęśliwa, odrywając od ciała spoconą
piżamę.
-
Mówiłem, żebyś zdjęła.
-
Aruś, powiedz szczerze, co o mnie myślisz. – szepnęła błogo, spokojna i absolutnie
ufna. Stanu tak silnego uspokojenia i pogodzenia z losem nigdy wcześniej nie
zaznała.
Arek
w odpowiedzi pocałował ją w szyję.
-
Aruś! Puściłam się, prawda? Łatwa dupa jestem. Powiedz to. Nie obrażę się. –
ponowiła pytanie.
-
Jutro ci powiem, skarbie. Teraz poleżymy chwilkę i pójdziemy pod prysznic.
Razem.
-
Razem?! Czyś ty nie oszalał?! Aruś!
Justyna
zaczęła szarpać i szturchać swojego kochanka. Biła go tak skutecznie, że
zmęczenie prysło i odeszła mu chęć na spanie. przewrócił dziewczynę na plecy i
zaczął łaskotać, wsunąwszy najpierw ręce pod jej mokrą halkę.
-
Ściagaj to wreszcie! – zawołał.
-
Ściągaj dres! – odpowiedziała mu Justyna, wybuchając śmiechem.
Tamta
noc okazała się nieco dłuższa niż pierwotnie planowali Arek i Justyna. Po
wspólnym prysznicu, długo jeszcze kręcili się w pościeli całując się i
opowiadając o tym, i o owym. Zwlekli się dopiero koło południa.
Wróciwszy
z nocnych spacerów, zamiast swojej dziewczyny i jej podstępnego podrywacza,
Michał zastał tylko jej kurtkę w towarzystwie śpiącego laptopa. W całym budynku
było cicho, z wyjątkiem jednego miejsca – damskiego prysznica. Chłopak
zrozumiał wszystko. Odniósł na recepcję komórkę i dokumenty Justyny. Resztę jej
rzeczy, kosmetyki, ubrania, przewodnik po Wilnie, szczotkę do zębów wyrzucił do
ulicznego śmietnika. Żel plemnikobójczy zostawił sobie.
Nawet
nie wiedział, że takie preparaty istnieją. Znalazłszy nieotwarte pudełko w
kosmetyczce Justyny, do końca pobytu w Wilnie miał o czym myśleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz