images.pexels.com |
Jak się
zaczęło? Niepozornie. Wracałem z Żabki z piwem i energetykiem w plecaku, jak
zawsze, kiedy mam wolne od laborek na uczelni. Wtedy po drugiej stronie ulicy
pojawiła się ona. Nie sama, z koleżankami, ale po przejściu po pasach pomachała
im i poszła dalej prosto na mnie. W ręce trzymała komórkę. Zerknęła na ekran i tupnęła
nogą jak przedszkolak, któremu wyłączono bajkę. Wkurzona była.
— Cześć —
powiedziałem, gdy mieliśmy się minąć.
Znaliśmy się z
widzenia. Mieszkała w tym samym bloku co ja, tylko o dwie klatki dalej. Kiedy
chodziłem do liceum, była jeszcze dzieciakiem. Jak poszedłem na studia, na jej
widok, a także jeszcze jednej młodej sąsiadki, zaczęły nachodzić mnie smętne
refleksje. Zaczynałem zazdrościć rówieśnikom tej małolaty: oni mieli szansę
poznać ją bliżej w szkole, bliżej i, szczególnie w mojej wybujałej wyobraźni,
bardzo, bardzo-bardzo blisko; ja staruch nie mogłem liczyć nawet na ulotne
spojrzenie. Tak mi się wydawało.
— Cześć —
odpowiedziała, patrząc mi w oczy. Nie wiem, jak opisać jej wyraz twarzy w
tamtym momencie. Zadziorny, zaciekawiony, bezczelny? Przyglądała mi się przez
okulary tymi swoimi piwnymi oczami i pytała wzrokiem, czy czegoś chcę od niej.
Odpowiedziałem
uśmiechem, takim nieprzygotowanym, zaskoczonym, i zawahałem się przez chwilę,
czy, a raczej jak nie kończyć jeszcze tej tak niespodziewanie zaczętej
konwersacji.
— To co,
już po szkole? Wolność?
— Aha.
Wakacje. — Wzruszyła ramionami, wyrażając treść mniej więcej: wszystko mi
jedno.
Spod
półrozpiętej białej koszuli błysnęła jeszcze bielszą bielą pierś i ramiączko
stanika. W tej sytuacji nie dało się nie spojrzeć na dekolt. Zobaczyłem
jeszcze, że przez szparę między dwoma guzikami wygląda mała kokardka koloru
bladoróżowego. Różowe były też wzory na miseczkach stanika, przebijające
niewyraźnie przez materiał koszuli. Takie jakby pędy róży, jak się później
okazało.
Młodej sąsiadce
oczywiście nie umknęło, na co się gapię. Poprawiła ramiączko i zerknęła na
ekran komórki trzymanej cały czas w dłoni. Na szczęście mój mózg nie spał.
Błyskawicznie przemielił docierające do niego informacje i podjął jedynie
słuszną decyzję.
— Masz
czas? — zapytał mój aparat mowy.
Sprawdziła na
komórce jeszcze raz i potwierdziła, kiwając głową:
— Jasne,
a co?
Musiałem
szybko myśleć. Gdzie ją zaprosić żeby nie wyjść na nerda? Dokąd zabrać, żebyśmy
się czuli swobodnie?
— Chodź
się przejdziemy. Najpierw do Żabki po coś dobrego do picia. Dlaczego ja jeszcze
nie wiem, jak ma na imię piękna sąsiadka?
Pięć minut
później, albo piętnaście, nie ważne ile, po kupnie coli i soku mojito, i
okrążeniu bloku spacerowym krokiem wiedziałem już, że przyczyną złości był
niejaki Arek z równoległej klasy i spodziewana reakcja mamy na świadectwo.
Średnia 2,4 nie mogła zachwycać.
— Po co mi
głowę truje przez trzy dni, żeby gdzieś iść po rozdaniu świadectw, jak na
korytarzu nawet nie podejdzie, tylko jak by mnie w ogóle nie znał? — Zuzia
jeszcze raz ze złością, tym razem bardziej udawaną niż rzeczywistą,
skomentowała zachowanie swojego jeszcze prawie chłopaka. Frajera.
Wyraziła też fachową
opinię, że do McDonalda poszły tego dnia paniusie i tapeciary, podobnie jak do
centrum handlowego. Sama chętnie by się wybrała dokądś, gdzie nikt nie chodzi.
Bo lubi robić coś ekskluzywnego. Ale w naszej okolicy nic takiego nie ma. Tak
sądziła.
Niedaleko
Łowicza jest skansen.
— Trochę
daleko — powiedziałem — ale mam samochód. Więc jak byś nie miała nic przeciwko,
to?
— Skansen?
O dziwo nigdy
tam nie była. Nawet nie znała tego słowa. No cóż, przez pandemię nie odbyło się
wiele wycieczek szkolnych. Gdyby nie Covid na pewno zdążyłaby zaliczyć to
muzeum i znielubieć przy okazji. A tak miałem szczęście.
— Dasz mi
trzy godziny swojego życia? — zażartowałem.
— Jak
chcesz.
— Chcę.
Nawet bardzo.
— Okey.
Z samochodu
powiadomiła przez Messanger jakąś przyjaciółkę, że jest zajęta i na lody nie
będzie miała czasu. Odebrała też wiadomość od Arkadiusza.
— O, obudził
się — skomentowała z sarkazmem. W połowie drogi. — Teraz to za późno. — Zgasiła
telefon, nie odpisawszy.
Patrzyłem co
sekundę to na jej kolana, buzię, to na dekolt. Zuzia ciągle robiła coś rękami.
Poprawiała guziki i okulary. Majstrowała przy ramiączkach i miseczkach stanika.
I, rozmawiając, z uśmiechem patrzyła na mnie. A nie wierzyłem, że
piętnastolatka może się zainteresować kimś w moim wieku. No, że kimś to bym
uwierzył, ale nie że mną konkretnie.
— Chyba
mu współczuję… — mrugnąłem okiem — bo nie dostanie buzi. — Po czym zobaczywszy
błysk pod szkłem okularów, dodałem pół żartem: — Nie to co ja.
Zuzia zaśmiała
się krótko.
— Buzi?
— Namiętny
pocałunek — tym razem szczerze wyznałem swoje zamiary, po czym zaraz znowu
mrugnąłem okiem i zmieniłem wersję na mniej kategoryczną: — No, myślę, że
zasłużę dzić na buziaczka, cmoczysko w policzek na pożegnanie, kiedy cię będę
odprowadzać do domu.
— Hihi —
Przygryzła paznokieć małego palca prawej dłoni. — Na pewno.
— Hura,
będziemy się całować! — Obróciłem sprawę w żart, ale z obiecanego buziania nie
miałem zamiaru rezygnować. Zuzię, jak się wkrótce miało okazać, też świerzbił
język.
Zmieniliśmy
temat. Okazało się, że Cypis już nie w modzie. Na topie był Szpaku i Paluch.
Przynajmniej jeśli chodzi o aktualną top-listę Zuzi. Muzyczne gusta innych
dziewczyn akurat niewiele mnie interesowały. Mniej więcej tyle co burze
piaskowe na Marsie.
Niektóre
teksty Zuzia znała na pamięć. W każdym razie na tyle, żeby się podzielić
urywkiem.
— Człowiek
motyl, się trzepoczę przez kłopoty, człowiek motyl, byłem larwą, miałem dosyć —
zarapowała pierwszy kawałek, wywyjając przy tym tanecznie nadgarstkami. —
Znasz?
— Niezłe.
Teraz już znam — odpowiedziałem. A w duszy nazwałem Zuzię Lerewką.
Pasuje do niej
to przezwisko. Nie jest gruba, tylko trochę przy kości. Jak mama. O niej można
powiedzieć, że jest pulchna. Ale Zuzia nie zdążyła jeszcze nabrać zbyt wiele tłuszczu.
Może dzięki zajęciom wuefu po pięć razy w tygodniu. Jest niska, metr
sześćdziesiąt wzrostu, względnie krótka. Jak larwa.
— Chcę
iść na ich koncert, ale z moją mamą to chyba marzenie zabitego kota.
Curiosity killed the cat? Mnie też mordowała ciekawość… Ciekawość tego, jak smakuje pasażerka
mojego auta.
Jako że nie
wiedziałem co odpowiedzieć, zapytałem po prostu:
— Dlaczego?
— Nie
ceni twóców.
— Aha —
wyraziłem pełnię zrozumienia. Też bym nie cenił. — Kiedyś się uda.
— Taa, kiedy.
Chciałoby się
powiedzieć: kiedy twórca wystąpi na dniach miasta. W lato każda większa wioska
organizuje imprezy pod gołym niebem i zamawia występy rap-, pop- i rockmenów.
Szansa, że tenże Paluch czy Szpaku wystąpi u nas lub gdzieś w pobliżu wcale nie
jest równa zeru. Ale co ja się tam będę wymądrzał. Ciekawił mnie wzorek na
staniku.
Raz kozie
śmierć — uznałem w pierwszym zwiedzanym z Zuzią starodawnym domku. To była nota
bene jakaś wiejska szkoła z salką lekcyjną, sienią i izbą mieszkalną dla
nauczyciela lub raczej nauczycielki. Bezczelnie ścisnąłem Zuzię za pupę.
— Wyobrażasz
sobie takie życie, w zabitej deskami wiosce w głuchym środku lasu, bez
internetu? — odezwałem się na zupełnie inny niż pupa, inteligentny temat.
Tak chyba
trzeba zawsze robić z kobietami: robić jedno, mówić drugie. Przynajmniej na
pierwszej randce.
— Nie. Ja
bym tak nie umiała — odpowiedziała niespokojnym głosem.
Ale ręki z
pupy nie przegoniła. Dokładnie na odwrót: lekko oparła się o mnie bokiem. W
najśmielszych snach nie podejrzewałem, że z dziewczynami może iść tak łatwo. Po
prostu objąłem Larwulkę i zacząłem całować po policzku. Bez pytania o zgodę.
Westchnęła
głośno. Po dłuższej chwili — mierzonej nie zmianami cyferek wyświetlanych na
telefonie lecz wdechami i wydychami powietrza — przyłożyła swoją dłoń do mojej
lekko ugniatającej pośladek i obróciła głowę tak, że jej kącik ust znalazł się
dokładnie pod moimi wargami.
Zaraz potem
otworzyła szeroko usta i zakryła nimi moje. Pocałowała łapczywie, jak gdyby ze
wszystkich sił chciała mi udowodnić, że potrafi całować lepiej ode mnie. Dołożyła
języczek.
Och, serce mi
kołatało jak u kolibra. Tysiąc uderzeń na sekundę. Krew tryskała do mózgu. Zobaczyłem
ciemność i usłyszałem ciszę. Ściskałem w rękach oba pośladki i oblizywałem
oblizujące mnie usta. Mój umysł, świadomość i nieświadomość, przepałniała
euforia. Nagłe olśnienie, że jak nic nie spieprzę, to Zuzia wpuści mnie do
siebie, i to szybciej niż bym się spodziewał. Targał mną freudowski popęd
życia. Krótko, jak to popęd, ale intensywnie.
Zuzia uwiesiła
mi się na szyi. Całowała cudownie.
— A nie
mówiłem, że dostanę buzi?
— Jesteś
jasnowidzem? — Szturchnęła mnie lekko w ramię.
— Nie, ja
tylko mówiłem, o czym marzę. A marzenia się spełniają.
— O czym
jeszcze marzysz?
Szczera
odpowiedź w tym momencie była by jeszcze przedwczesna i zbyt banalna.
Uśmiechnąłem się, dając sobie dodatkowe sekundy do namysłu. Objąłem Zuzię.
— Powiem
ci, jak będziemy u ciebie. A teraz myślę o jeszcze jednym buziaczku.
Życzeniu zaraz
stało się zadość. A po pocałunku szepnąłem, że ciekawi mnie kokardka na staniku
i że będę chciał rozpiąć ze dwa guziki, żeby zajrzeć pod koszulę Zuzi. Nie od
razu, oczywiście; potem. Odpowiedziała zalotnym śmiechem.
Podczas zwiedzania
mieliśmy jeszcze kilka okazji do pocałunków. Zresztą do czego innego nadaje się
muzeum pod gołym niebem, w którym oprócz strażnika i jakiejś zabłąkanej rodziny
nie wchodzącej nam w drogę nie ma zywej duszy?
— Dlaczego
wcześniej ze mną nie rozmawiałeś, tylko dopiero dzisiaj? — Zuzia w pewnej
chwili zadała porażająco oczywiste pytanie.
— Hm,
bałem się, że mnie za szybko przejrzysz.
— I co?
— I się
wystraszysz, że jakis starszy chłopak chce się z tobą całować.
— Ha, ha!
Dzisiaj się jakoś nie boję.
— Ja też.
Dzisiaj.
W międzyczasie
zaburczał telefon Zuzi. Kilka razy. To jej niedoszły narzeczony pisał coraz
bardziej bolesne wiadomości. Denerwował się, że dziewczyna nie odpowiada.
— Współczuję
mu — skomentowałem porażkę konkurenta, muskając wargami policzek Zuzi. — Nie
będzie dziś ruchać.
— Ha, ha!
Jeszcze tego brakowało.
— W
przeciwieństwie do mnie. — Przesunąłem do góry okulary Zuzi i pocałowałem ją za
uchem.
— Co? —
parsknęła śmiechem.
— Ja
jeszcze mam szansę. Prawda?
W odpowiedzi
Zuzia znów zarzuciła mi ręce na szyję i przycisnęła usta do mojego policzka.
— Nie
wiem — powiedziała szeptem.
— Z tobą.
Wpuścisz mnie, prawda? — Zdumiewające, skąd wzięła się moja śmiałość. —
Powiedz, że się będziemy kochać.
— Hm…
Patryk? — To chyba był pierwszy raz, kiedy zaskoczona odpowiedziała po prostu
mówiąc moje imię z pytającą intonacją. — Ale że dzisiaj?
— No.
Wpuścisz mnie dziś do domu?
— Jak
zechcesz.
— I do
środka — dodałem, szczypiąc lekko w pośladek.
— Ja do
środka?
— Do
cipki — powiedziałem szeptem do ucha.
— Och,
Patryk? — Sprawdziła wzrokiem, że jesteśmy sami i zamknęła mi buzię ognistym
pocałunkiem.
Potem, z pół
godziny później, kiedy wsiadaliśmy do auta, wróciła do tematu. Zapytała, czy
mówiłem poważnie o seksie. Czy naprawdę bym chciał.
— Wiesz,
że tak — odpowiedziałem. I dodałem, w miarę wiarygodnym tonem: — Ale oczywiście
nic bez twojej zgody.
— Aha —
naiwnie przyjęła do wiadomości.
A mnie chyba
właśnie wtedy przeszło przez myśl, że związek z Zuzią wcale nie musi być
przelotny. We mnie też zabuzowały hormony. W takim stanie różne rzeczy się
myśli, nie zawsze rozsądne i nie zawsze prawdziwe.
Po skansenie
zatrzymaliśmy się w małym barze przy szosie. Nakarmiłem moją młoda sąsiadkę
pizzą. Pizzą po hawajsku, według Zuzi najlepszą. Na szczęście lokal oferował
takie rarytasy.
Arek w dalszym
ciągu nie mógł się doczekać odpowiedzi. Pisał z rozpaczą, że był już wszędzie,
i w parku, i przy lodziarni na Rynku, i w McDonaldzie i nigdzie nie zastał
ukochanej koleżanki.
— Dlaczego
on mnie tak męczy?! — Jego zguba tupnęła nogą pod stołem, opierając się plecami
o mnie. — Nie jestem niczyją własnością. Nie będę mu się tłumaczyć.
Zaraz potem
zadzwoniła mama Zuzi, za co mogę jej być tylko wdzięcznym, bo to pomogło
zmienić temat. Dość już miałem nękania przez młodocianego konkurenta. Mama jak
to mama, chciała się dowiedzieć, jak było w szkole i co robi córka.
— Mamo,
przyjdzie dziś do mnie kolega, dobrze? — wypaliła Zuzia prosto z mostu.
Biedna kobieta
myślała chyba, że chodzi o tego niedojdę. Pokręciła nosem, że nie jest
przygotowana na gości, że Zuzia ma nieporządek w pokoju, jak to mama, pogroziła
palcem, albo nawet dwoma — przy połączeniu głosowym nie widać wszystkiego — ale
w gruncie rzeczy nie miała nic przeciwko odwiedzinom. A nawet przeciwnie, dało
się wyczuć pewien powiew optymizmu po jej stronie połączenia.
Podjeżdżałem
pod blok z duszą na ramieniu. Czułem się jak w zugzwangu, że co nie zrobię, to
niedobrze: wejdę z Zuzią do mieszkania, to spotkam sąsiadkę i ona już przejrzy
moje niecne zamiary i wybije córce z głowy romanse ze studentami; nie wejdę, to
się okażę niekonsekwentnym tchórzem, takim samym jak Arek. Narobić dziewczynie
smaku na obmacanie i w ostatniej chwili powiedzieć, że jednak się nie chce? Nie,
tak się nie robi.
Tymczasem mama
Zuzi przysłała SMS, że pojechała na zakupy. Pomogła mi znowu. Ludzie naprawdę bywają
dziwni.
Mieliśmy lokal
tylko dla siebie. Miałem pobudzoną i, nie bójmy się tego słowa, zakochaną
nastolatkę. Nieostrożną, naiwną, chętną. Łatwą i ładną. Taka okazja się nie
powtarza.
Złapałem Zuzię
za biodra i pokierowałem do pokoju.
— Tu jest
twoje łóżko? — zapytałem.
Mieszkanie
dwupokojwe, nietrudno zgadnąć.
— Aha.
Wsunąłem obie
ręce pod koszulę Zuzi. Zacząłem gładzić po ciepłym brzuchu. Oboje mieliśmy
świadomość wyjątkowości chwili. Czasu nie mieliśmy nieskończenie wiele. Musieliśmy
tak nim gospodarować, żeby się nie dać zaskoczyć. Zuzia oparła się o mnie.
Oddychała głośno, głęboko. Jej piersi unosiły się z każdym wdechem. Była
piękna. Głaszcząc brzuch, podpierałem ją biodrami. Chciałem, żeby mnie czuła
przez spódnicę. Żeby wiedziała, jak bardzo chcę juz postawić kropkę nad i.
— Teraz
spełnimy nasze marzenia? — powiedziałem.
— Które?
— Te
najważniejsze.
— Które?
Rozpiąłem
pierwsze dwa guziki od góry, na wysokości mostku.
— Zaczniemy
od buziaczka.
Zaśmiała się.
Popatrzyła, jak rozpinam resztę guzików i rozchylam poły jej koszuli.
Korzystając z niemego pozwolenia, wsunąłem palce pod jedną z miseczek stanika.
Dotarłem do sutka. Dopiero wtedy raczyła się odezwać, przerywanym głosem:
— Dlaczego
mnie rozbierasz?
— Bo chcę
cię pooglądać. — Wydobyłem pierś na wierz. Była za duża, żeby ją całą zamknąć w
dłoni.
— Haftka
jest z tyłu — powiedziała z dumą Zuzia. Odwróciła się przodem do mnie i
pocałowała w usta. Rozpięła sama. Nie była jednak wolna od wątpliwości. — Ale
chyba nie możemy dzisiaj…
— Dlaczego
— Mama.
— Zostawiła
nas samych.
— Ale
wróci.
Musiałem
chwilę poprzekonywać, że kobieta wyszła specjalnie, żeby córka miała swobodę w
kochaniu się z kolegą.
— Chyba
nie myślisz, że zapomniała, jak sama była młoda i zakochana?
— No, nie
wiem.
Nie wiedziała,
ale ten argument trafił skutecznie. Zostałem wpuszczony na tapczan i między
nogi. Rozebrałem się błyskawicznie, bez pytania o zgodę. A zdjęcie majtek z
Zuzi było już tylko kwestią jednego pocałunku przypieczętowującego sprawę. Luźna
spódniczka w niczym nie przeszkadzała. Została na biodrach.
Niczego nie
opóźniałem i nie spowalniałem. Zresztą nawet gdybym bardzo chciał się
powtrzymać, to bym nie dał rady. Ciśnienie było za duże. Zresztą czasu na
rozkosz nie mieliśmy nieskończenie wiele. Bardziej się musieliśmy spieszyć,
żeby zdążyć przed powrotem mamy, niż stopniować i intensyfikować doznania w
nadziei na wyjątkowy orgazm. Uznałem więc, że najpierw zaspokoję siebie, a
potem zobaczymy co dalej.
Dla Zuzi
wszystko było nowe. Nie poznała się, że już po minucie mieszały się w niej jej
i moje soki. Nie chciałem jej explicite mówić, że już miałem wytrysk. Zresztą
po co. Dobrze mi było w środku. Ciasno, ciepło. Zuzia na każde pchnięcie
reagowała skurczem coraz to innej partii mięśni. Oddychała głośno. Na jej
ustach malował się uśmiech szczęścia. Rozprowadzałem więc swój życiodajny płyn
po ściankach pochwy, tłoczyłem raz szybciej, raz spokojniej. Ruchałem sobie, normalnie,
po Bożemu.
Ktoś by
powiedział, że zachowałem się samolubnie i nieodpowiedzialnie. Że najpierw
zadbać trzeba o bezpieczeństwo, poprosić dziewczynę o zgodę i upewnić się, że
zgoda nie była udzielona pochopnie. Miałby stuprocentowa rację. Też bym tak
powiedział, gdyby nie chodziło o mnie i Zuzię, albo jeszcze bardziej gdyby
Zuzię miał bzykać ktoś inny, choćby ten małolat Arek. O, jakby to on trysnął w
Zuzi, wyrwałbym mu uszy i fiutka, z korzeniami.
Jakbym się tak
przejmował za wczesną ciążą i związanymi z nią kłopotami, to bym nie zaruchał.
To by Zuzia nie dostała swojego pierwszego razu, nie ode mnie, i dalej by nie
wiedziała, że jest tak atrakcyjna i piękna, że można dla niej stracić rozum, że
nawet tak rozsądny człowiek jak ja wyrzuci rozśadek do kosza byle by tylko móc
wyznać jej miłość. Nie na słowach, tanich jak lizak, tylko cieleśnie, na
poważnie, konsekwentnie. Naprawdę.
Mama Zuzi jednak wróciła za wcześnie. Nie poznała mnie, nie zobaczywszy
twarzy. Po gołym tyłku raczej trudno jest zidentyfikować faceta, nawet kogoś,
kogo się zna z sąsiedztwa. Na szczęście dyskretnie i w porę zrobiła krok w tył.
Udało jej się nie wystraszyć córki. Zuzia pojękiwała spokojnie nieświadoma
nakrycia. Kiedy z niej zszedłem, i wyszedłem, i położyłem się przy niej na
boku, sąsiadki nie było już w przedpokoju. Wyszła dokończyć zakupy. Mogliśmy
się jeszcze poprzytulać i pocałować.
— Nie
wiedziałam, że to tak bardzo męczy — szepnęła w końcu Zuzia, kiedy oblizywałem
z potu jej piersi. — Dobrze, że mama nas nie widziała.
— Udało
nam się — potwierdziłem. — Czy teraz jesteśmy parą? Mogę się uważać za twojego
chłopaka?
— Tak! Myślałam,
że to najgorszy dzień w moim życiu, a wyszło, że najlepszy! — Przygniotła mnie
swoim nagim ciałem i pocałowała namiętnie.
Musiałem ją
niemal na siłę ściągnąć z łóżka i zaprowadzić do łazienki, żeby się choć trochę
obmyła przed powtórnym powrotem mamy. Pomogłem jej się ubrać.
— Chcesz,
żebym został dziś dłużej? Chcesz mnie przedstawić mamie, czy wolisz następnym
razem? — zapytałem na wszelki wypadek.
— A jak
wolisz?
— Nie
wiem. — Naprawdę nie wiedziałem, co lepsze.
Sąsiadka i tak
już wiedziała, że jakiś gach posuwa jej młodą córeczkę. I najwyraźniej podobał
jej się taki stan rzeczy. Dlaczego? Trudno mi powiedzieć. Kobiety w tych
sprawach wiedzą więcej i patrzą dalej niż mężczyźni. Nie mnie zgadywać ani
oceniać.
— To może
następnym razem — zdecydowała Zuzia. — Dzisiaj będzie się pieklić za świadectwo
— powiedziała o mamie — wiesz, za te dwójce. Lepiej niech się dowie o tobie,
jak będzie miała lepszy humor.
— Masz
rację.
Wycałowaliśmy
się na do widzenia i poszedłem do domu. Zadowolony, zaspokojony i zakochany w
małolacie.
Jednak nie
powiem, że całkiem beztroski. O nie, martwiłem się, co będzie dalej. Nie
chciałem, żeby ten romans się zaraz skończył. Tak jak poprzednie. Ale
wiedziałem, że szczęście jest jak jajko z niespodzianką. Kolorowe na zewnątrz,
puste w środku. Jak się je wyjmie ze sreberka, to starczy na pół gryza, i już
go nie ma.
W tym miejscu
postawię trójkropek. Sami zgadnijcie, czy obawy były słuszne. Powiem tylko, że
na drugą wycieczkę wybraliśmy się na wystawę motyli. Żywych motyli, no i
gąsienic, poczwarek …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz