1. Iks.
- Wiktorku, nie śpisz jeszcze?
- No, nie... Jak tu spać z tymi
kroplówkami.
- Wiem, wiem... Dobrze chociaż, że nie
masz dziś sąsiada. Posuń się, zrób trochę miejsca dla mnie, opowiem ci bajkę...
Chcesz wiedzieć dlaczego poszłam na
medycynę? Jeszcze nikomu się z tego nie zwierzyłam, ale tobie powiem. Winien
jest pewien facet... Nie ma się z czego śmiać, Wiktorku, kochany. To wy faceci
jesteście zawsze wszystkiemu winni. Najpierw pocałuj mnie jednak... Och jak
miło. Całujesz tak delikatnie i tak zmysłowo zarazem. Zazdroszczę twojej
przyszłej dziewczynie. Oj, skarbie, nie wyobrażasz sobie nawet jak bardzo. Ale
teraz już leżymy spokojnie. Nadstaw uszko i słuchaj.
Byliśmy pierwszym rocznikiem, który
chodził do gimnazjum. Zaprzyjaźniłam się wtedy z pewną rówieśniczką z osiedla, Martą.
W szkole siedziałyśmy w jednej ławce, razem chodziłyśmy na kurs tańca, razem
jeździłyśmy do aquaparku i razem przez jakiś czas grałyśmy w siatkówkę w naszym
lokalnym klubie sportowym i razem biegałyśmy na scholę do kościoła. Nie ma to
jak dorastanie w religijnej rodzinie. Właściwie byłyśmy wtedy jak papużki
nierozłączki i wszystko robiłyśmy wtedy razem. Nawet zakochiwałyśmy się
jednocześnie i w tym samym czasie chodziłyśmy na randki - bardzo często o tej
samej porze i w to samo miejsce, co chłopaków chyba trochę krępowało. My jednak
- dotyczy to chyba bardziej mnie niż Marty, bo ona zawsze była ode mnie trochę
bardziej śmiała - czułyśmy się komfortowo i bardziej bezpiecznie, niż gdybyśmy
spotykały się z nimi zupełnie sam na sam.
Pod koniec drugiej klasy Marta zaczęła
poważniej kręcić z naszym klasowym Casanovą. Na pewno spotkałeś nie raz ten typ
człowieka - wesoły, dowcipny i trochę bardziej śmiały wobec kobiet niż reszta
klasy, w większości zakompleksionych gimnazjalistów. Taki, co nie omieszka
klepnąć znienacka w tyłek i na głos, w tłumie, dowcipkować o rozmiarze piersi i
przechwalać się, że je widział. W taki dość chamski sposób zwracał na siebie
uwagę i trzeba przyznać, że często mu się udawało wyrwać tę albo inną
dziewczynę na spacer, albo wprosić się do domu i tam skraść całusa - od
pierwszej klasy krążyła za nim opinia, że jako jedyny z naszego rocznika umiał
całować się z języczkiem, ale nie z Martą te numery. Ona poznała go już w
pierwszych miesiącach szkoły, jako zupełnego pierdołę, a nie Casanovę i choć
śledziła kolejne przelotne miłostki Maćka, nie dostrzegała w nim atrakcyjnego
chłopaka. Na zaloty z jego strony reagowała nadzwyczaj chłodno. Na dodatek, jej
język bywał cięty jak brzytwa i nie raz celną ripostą dała mu po piętach. Jak
to się mówi, trafiła kosa na kamień. Biedak nie miał wyjścia. Był skazany na
to, żeby się w niej zakochać.
W końcu, po zakończeniu roku
szkolnego, zgodziłyśmy się wziąć go ze sobą do lasu. Zrobiliśmy sobie dość
daleką wycieczkę rowerową, ja, Marta, Maciek - ten jej Casanova i jeszcze jeden
chłopak z klasy, Janek, który chciał ze mną chodzić, ale nigdy mu się nie udało
mnie do tego przekonać. Reszta klasy przez dłuższy czas uważała nas nawet za
coś w rodzaju pary, czemu oboje wprawdzie zaprzeczaliśmy, ale nie na tyle
stanowczo, by nam wierzono. W praktyce, to całe nasze chodzenie sprowadzało się
do tego, że spędzaliśmy ze sobą trochę czasu na przerwach i Janek
miał wolny wstęp do mojego domu. A przychodził dość często, bo uczył
się nie najlepiej i zadania z matematyki udawały mu się tylko wtedy, gdy
rozwiązywał je ktoś zamiast niego. Po każdym spotkaniu, janek rozpowiadał
niestworzone plotki, o tym, co my niby wyprawiamy we dwoje w moim pokoju, ale
nie miałam i nie mam mu tego za złe. Dzięki tym plotkom dziewczyny czuły
respekt przede mną i miałam święty spokój od reszty chłopaków, a z Jankiem,
oprócz symbolicznego cmokania w policzek na dzień doby i do widzenia, przez
całe gimnazjum nawet się nie pocałowałam ani razu. Dopiero na studniówce nas
trochę poniosło, ale o tym, jak zechcesz, opowiem ci innym razem. We czworo
wybraliśmy się więc rowerami do lasu.
Ledwie skręciliśmy z asfaltu na drogę
gruntową i wjechaliśmy między drzewa, Casanova zaczął się wygłupiać i
najechawszy na jakiś korzeń czy duży kamień wystający z drogi spadł z roweru.
Myśmy pojechali dalej, pożegnawszy go tylko szyderczym śmiechem, lecz po paru
minutach musieliśmy się wrócić. Widok syczącego z bólu Maćka, który kurczowo
trzymając się za kierownicę roweru próbował zrobić krok naprzód, lecz nie mógł,
gdyż jedna z nóg odmówiła mu posłuszeństwa, był żałosny. Wypadek Casanovy
oznaczał też natychmiastowy koniec naszej wycieczki i przekreślał plany
chłopaków związane ze mną i Martą. Wiesz, myśmy też coś tam sobie planowały.
Nie po to przecież brałyśmy chłopaków na wycieczkę żeby się tylko przejechać.
Przez parę dni do wyjazdu jedynym ważnym tematem naszych babskich wieczornych
pogaduszek było to, na co pozwolimy chłopakom w czasie tego wypadu i miałyśmy
doskonale uknute, że jak tylko dojedziemy na polankę nad brzegiem leśnej
rzeczki, czyli na miejsce, gdzie mieliśmy zrobić sobie piknik i trochę się
poopalać, przystąpimy do kuszenia chłopaków i nie odjedziemy, dopóki nas porządnie
nie wycałują. Tymczasem wszystkie te marzenia, i nasze i Janka z Maćkiem,
wzięły w łeb.
Janek wziął pod rękę słaniającego się
kolegę, ja z Martą zajęłyśmy się rowerami i takim obrazem - czwórka niedobitków
z partyzanckiego oddziału - wolnym krokiem skierowaliśmy się w stronę
niedalekich zabudowań. Pierwsza chata - pusto, głucho. Drugi dom także
wyludniony. Jedynie przeraźliwe ujadanie psa przywiązanego do budy świadczył o
tym, że przynajmniej pod wieczór powinni się tam zjawić jacyś ludzie. Dopiero w
piątym domu, ktoś raczył otworzyć drzwi i zaprosił do środka, zmęczoną i
zlękniętą grupkę młodzieży. Pewnie się domyślasz Wiktorku, że to był właśnie
ten człowiek, któremu zawdzięczam swój wybór kierunku studiów i zawodu.
- Teraz to mnie pani całkiem zaskoczyła.
Kto to był?
- Nieznajomy człowiek. Z wyglądu
zwykły facet. Raczej nieciekawy. Koło trzydziestki. Wyglądał i nadal wygląda na
mniej niż by wynikało z daty w dowodzie. Taki sobie gość w wytartych i
rozepchanych na kolanach spodniach dresowych i w wypłowiałym T-shircie.
Wieśniak na jakiego nikt nigdy w życiu by się nie oglądnął, a co dopiero młoda
dziewczyna. Ale ten właśnie zupełnie niepozorny człowiek, jak tylko zobaczył,
że Maciek zwichnął nogę, w mgnieniu oka przemienił się w energicznego i działającego
chłodno i zdecydowanie chirurga. Jak generał na polu walki, błyskawicznie
zarządził co i jak, kazał się Maćkowi położyć na łóżku w jednym z pokoi, pomógł
zdjąć spodnie i skarpetki i na naszych oczach nastawił mu stopę. Mieliśmy
szczęście - to rzeczywiście był chirurg. Do dziś pracuje w szpitalu, teraz jest
ordynatorem, a wtedy był akurat na urlopie.
- Aha. Rozumiem. Tak ci zaimponował,
że postanowiłaś iść na medycynę.
- Mniej więcej tak. Nie powiedziałam
ci jeszcze, że on się okazał jeszcze większym Casanową niż nasz Maciek.
Prawdziwy z niego pies na baby. I - nie uwierzysz - poderwał nas obie. Poderwał
i Martę i mnie praktycznie na oczach naszych chłopaków. No, niezupełnie naszych
chłopaków, a w tym podrywaniu, na szczęście okazał się niezbyt konsekwentny.
Nie bój się Wiktorku, nie wykorzystał nas doszczętnie. W każdym razie, to co
powinno dostać się dopiero mężowi, zostawił nietknięte. Śpisz? Chcesz żebym
skończyła w tym miejscu, czy mam mówić dalej?
- Mów dalej. Jak mógł poderwać
jednocześnie was obie? No i... nie kochałaś się z nim chyba. Jeszcze tak przy
wszystkich? I co z tą Martą?
- Och Wiktorku, czy ty aby nie chcesz
wiedzieć za dużo?
- Być może, ale przecież lubisz
opowiadać... Jak wygląda ta Marta? Jest tak ładna jak ty?
- Teraz się trochę roztyła i ogólnie
obecny styl życia jej nie służy. Papierosy, alkohol, częste niedosypianie - nie
sądzę, by ci wpadła w oko. A wtedy? Ja byłam dość wysoka i chuda jak szczapa,
czego teraz już o mnie nie powiesz. Marta zaś była niższa i bardziej zaokrąglona
tu i ówdzie. Nie gruba, ale i nie chudzielec. W sumie, jej wygląd niczym
szczególnym się nie wyróżniał - ot zwykła nastolatka. Na co facet patrzy? Na
nogi, tyłek, biust i buzię. U niej wszystko to było średnie, ani super chruper,
ani szkaradne. Z nas dwóch to ja uchodziłam za piękność klasową, mimo że pokaźnym
biustem raczej nie grzeszyłam, co zresztą do dziś się mocno nie zmieniło.
Marta chłopaków pociągała nie wyglądem, chociaż potrafiła eksponować swe
walory i eksponowała - odkąd ją znam nigdy nie ograniczało jej poczucie wstydu
- a bardziej zadziornością, tupetem i absolutną pewnością siebie.
To powiem ci jeszcze, czym się
skończył tamten dzień. We troje staliśmy w drzwiach i z rozdziawionymi gębami
patrzyliśmy się, jak ten chirurg się przymierzał do nastawienia stopy Maćka.
Imienia chirurga ci nie zdradzę, nazwijmy go panem Iks. Tak więc pan Iks, który
wtedy był dla nas po prostu kimś ze wsi - na myśl by nam nie przyszło, że może
być lekarzem - macał jego kostkę z każdej strony, sprawdzał gdzie boli, a gdzie
nie, dokładnie badał każdy centymetr. Aż nagle obiema rękami chwycił jakoś jego
nogę, coś chrupnęło, Maciek wrzasnął wniebogłosy i było prawie po wszystkim.
Tak właśnie powiedział pan Iks:
"Już prawie po wszystkim. Jeszcze tylko obwiążemy bandażem."
Następnie, zupełnie niewzruszony krzykiem pecjenta, z kamienną twarzą, podszedł do kredensu wyjąć ten bandaż. W tym momencie jednak Marta zbladła i zakręciło jej się w głowie. Miała już za dużo wrażeń. Uszło to mojej uwadze, ale Janek w porę zauważył i wyprowadził ją na dwór. Swoją drogą, wydało się wtedy na którą z nas naprawdę łypał okiem. Miał być moją parą, a gapił się na Martę. Taki dżentelmen z niego.
"Już prawie po wszystkim. Jeszcze tylko obwiążemy bandażem."
Następnie, zupełnie niewzruszony krzykiem pecjenta, z kamienną twarzą, podszedł do kredensu wyjąć ten bandaż. W tym momencie jednak Marta zbladła i zakręciło jej się w głowie. Miała już za dużo wrażeń. Uszło to mojej uwadze, ale Janek w porę zauważył i wyprowadził ją na dwór. Swoją drogą, wydało się wtedy na którą z nas naprawdę łypał okiem. Miał być moją parą, a gapił się na Martę. Taki dżentelmen z niego.
Dalej było już jak w wenezuelskim
serialu. Iks wyszedł do Janka i Marty zostawiając mnie samą z Maćkiem. Nie
odezwaliśmy się do siebie ani słowem, tylko tępo patrzyliśmy sobie nawzajem w
oczy. Wiesz, wtedy właśnie pierwszy raz w życiu zobaczyłam prawdziwy strach na
czyjejś twarzy. Teraz to jest dla mnie dzień powszedni, ale wtedy zalękniony
wzrok Maćka zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Zresztą, z korzyścią dla Iksa,
bo poczułam wobec niego jeszcze większy respekt i obdarzyłam dodatkowym
zaufaniem. Kiedy, raptem kilkanaście minut później, zaczął mnie dotykać nawet
nie drgnęłam. Wręcz dumna byłam i czułam dziwaczną satysfakcję z tego, że on właśnie
na mnie zwrócił uwagę. Wiktorku, jeśli ktoś ci powie, że kobiety są dziwne,
wiedz, że tak właśnie jest.
Dość szybko do pokoju wrócił Janek.
Powiedział, że Iks spacerował właśnie z Martą po obejściu, rozmawiał z nią i
próbował ją uspokoić. Że to miało potrwać jeszcze chwilę, ale że wszystko było
na dobrej drodze i że wszyscy troje mieliśmy na nich poczekać w pokoju. Jak
trzeba poczekać, to trzeba. Nic lepszego i tak nie mieliśmy do roboty. Janek
zaczął wypytywać Maćka o samopoczucie i czy go bardzo boli, a ja milcząc
przysłuchiwałam się temu ich głupiemu dialogowi, aż nie wytrzymałam i wybiegłam
na dwór sprawdzić jednak, jak co się działo z moją przyjaciółką.
Nie musiałam jej daleko szukać. Marta
stała z Iksem przy zamkniętej furtce do ogrodu. Stała odwrócona do niego
plecami, a on nieco pochylony mówił coś do niej. Z odległości kilkunastu metrów
nie mogłam dokładnie rozpoznać, czy Iks przytula Martę, czy trzyma ją za
ramiona, widać było jednak, że byli bardzo blisko siebie i że proces
uspokajania przebiega pomyślnie i wnet dobiegnie końca. Skierowałam kroki w ich
stronę, lecz nie zauważyli mnie od razu. Pierwszy spostrzegł mnie Iks - chyba
uśmiechnął się do mnie przelotnie, ale nie przerwał rozmowy z Martą. Ona
natomiast, do ostatniej chwili nie była świadoma mojej obecności. Dopiero gdy
nazwałam jej imię, mocno zaskoczona krzyknęła głośno i aż podskoczyła. Nie
wiedzieć czemu wyglądała na zmieszaną, a na jej policzki natychmiast wyskoczył
silny rumieniec. Tylko Iks zachował zimną krew i zaproponował żebym poczekała
na niego na dworze, a on odprowadzi Martę do chłopców. Według niego
należało jej się jeszcze trochę odpoczynku zanim Iks odwiezie nas samochodem do
naszego miasteczka. Dopiero po miesiącu Marta zwierzyła mi się, że wtedy przy
furtce Iks pogłaskał ją po ramionach i szyi, następnie mostek, po czym bez
mrugnięcia okiem wsunął dłoń pod miseczkę stanika. Wyobrażasz to sobie? Przez
cały czas on ją bezwstydnie macał szepcząc sprośności do ucha, a ona ani przez
moment się nie sprzeciwiła! Dziwka mała. To dlatego była taka niespokojna,
kiedy mnie zobaczyła.
Wtedy, rzecz jasna, nie miałam o tym
pojęcia. Gdybym wiedziała, byłabym ostrożniejsza – ale nic nie wiedziałam. Kiedy
Iks wyszedł do mnie, odprowadziwszy Martę do pokoju, zabawił się ze mną w mniej
więcej ten sam sposób. Tyle że trochę mniej podstępnie. Po prostu odeszliśmy w
stronę ogrodu, po czym skręciliśmy pod jakieś drzewo - chyba orzech, i kiedy
znaleźliśmy się w miejscu niewidocznym z żadnego okna ani od drzwi, Iks
zatrzymał mnie i chwyciwszy mnie za obie dłonie powiedział, że chciał, abym mu na
coś pozwoliła, ale nie miał wystarczającej śmiałości, powiedzieć na co. Spytał, czy nie
zechciałabym mu zaufać przez krótką chwilę. Wiedział, że się zgodzę...
"Zamknij oczy" - powiedział.
Zamknęłam.
"Bez otwierania oczu policz do pięćdziesięciu pięciu."
Dziwne żądanie, ale czego się nie robi dla wybawcy połamanego kolegi i zszokowanej przyjaciółki? Zaczęłam odliczanie. Gdy doszłam do ośmiu, pięć guzików mojej koszuli było rozpiętych. Tylko ostatnich dwóch dolnych Iks nie ruszył. Gdy byłam przy trzynastu, Iks przesuwał obie miseczki mojego stanika. Przy piętnastu, powiedział, że mam piękne ciało. Gdy doszłam do dwudziestu, Iks trzymał w dłoni moją pierś i się nią zaczynał bawić. Ugniatał ją, jeździł po niej palcami, podnosił do góry, gładził sutek, by wreszcie znów schwytać ją mocno pełną dłonią. Przy czterdziestu czterech poprosił bym przerwała liczenie na moment. Uwolnił zapięcie i uniósł poluzowany stanik do góry, pomacał obie piersi jednocześnie i polecił bym kontynuowała odliczanie. Nie wyobrażasz sobie nawet jak mi wtedy serce mocno biło. Mieszały się w nim chyba wszystkie możliwe uczucia: ciekawość i lęk, duma i przerażenie, chęć podobania się i wstyd, miłość i niechęć, przyjemność płynąca z dotyku i pączkujące podniecenie myślą, że zabawa moim biustem podniecała Iksa. Przy pięćdziesiątce znów musiałam przerwać liczenie. Złapał mnie w pół, dość mocno ale zarazem delikatnie, nachylił się i zaczął całować mnie po piersiach. Ssał je zachłannie, lizał, ściskał sutki wargami i prosił bym nie otwierała jeszcze oczu. W końcu polecił, bym doliczyła do końca i na pięćdziesiąt sześć otworzyła oczy.
"Zamknij oczy" - powiedział.
Zamknęłam.
"Bez otwierania oczu policz do pięćdziesięciu pięciu."
Dziwne żądanie, ale czego się nie robi dla wybawcy połamanego kolegi i zszokowanej przyjaciółki? Zaczęłam odliczanie. Gdy doszłam do ośmiu, pięć guzików mojej koszuli było rozpiętych. Tylko ostatnich dwóch dolnych Iks nie ruszył. Gdy byłam przy trzynastu, Iks przesuwał obie miseczki mojego stanika. Przy piętnastu, powiedział, że mam piękne ciało. Gdy doszłam do dwudziestu, Iks trzymał w dłoni moją pierś i się nią zaczynał bawić. Ugniatał ją, jeździł po niej palcami, podnosił do góry, gładził sutek, by wreszcie znów schwytać ją mocno pełną dłonią. Przy czterdziestu czterech poprosił bym przerwała liczenie na moment. Uwolnił zapięcie i uniósł poluzowany stanik do góry, pomacał obie piersi jednocześnie i polecił bym kontynuowała odliczanie. Nie wyobrażasz sobie nawet jak mi wtedy serce mocno biło. Mieszały się w nim chyba wszystkie możliwe uczucia: ciekawość i lęk, duma i przerażenie, chęć podobania się i wstyd, miłość i niechęć, przyjemność płynąca z dotyku i pączkujące podniecenie myślą, że zabawa moim biustem podniecała Iksa. Przy pięćdziesiątce znów musiałam przerwać liczenie. Złapał mnie w pół, dość mocno ale zarazem delikatnie, nachylił się i zaczął całować mnie po piersiach. Ssał je zachłannie, lizał, ściskał sutki wargami i prosił bym nie otwierała jeszcze oczu. W końcu polecił, bym doliczyła do końca i na pięćdziesiąt sześć otworzyła oczy.
Nie pozwolił mi dokończyć. Gdy powiedziałam
"pięćdziesiąt cztery", Iks pocałował mnie w usta. Ach, co to był za
pocałunek! Z mojej strony zupełnie nieporadny, zdołałam tylko nieznacznie
rozchylić usta i wysunąć szczękę troszkę do przodu. Dopiero po chwili,
podekscytowana jak nigdy wcześniej, lecz bardzo niepewna swoich ruchów, założyłam
mu ręce na szyję i zaczęłam poruszać wargami. Wtedy on, mówiąc trochę
wulgarnie, porządnie mnie przelizał. Pewnie się zdziwisz - kiedy wreszcie
oderwał ode mnie usta, wcale nie chciałam, żeby kończył. Powinnam się brzydzić
jego obślinionego jezyka, grasującego w mojej buzi, a poczułam spore
podniecenie. On to oczywiście wyczuł i wiedział, że mógł ze mną zrobić jeszcze więcej,
ale się powstrzymał..
Wiktorku, na tym skończymy dzisiejszą
opowieść. Spróbuj trochę zasnąć. Spokojnej nocy.
- Pani Sandro! Dziękuję.
- Nie dziękuj. Na następnym dyżurze
znów ci coś opowiem... Aha, Wiktorku! Jeszcze jedno. Żeby nie zostawiać
historii nie dokończonej, powiem ci, że Iks został moim najlepszym
przyjacielem. Nie uwierzysz, ale znajomość z nim trwa do dziś.
2.
Gimbusiarnia
- Dobry wieczór,
Wiktorku!
- Dobry wieczór.
Świetnie, że pani znów przyszła.
- Świetnie, że
leżysz dziś sam w pokoju. Kto dziś opowiada? Zrobisz mi miejsce?
- Teraz pani kolej.
- O, jak wygodnie w
tym twoim łożu! Obejmij mnie, Wiktorku, i słuchaj:
Kiedy ci
opowiadałam o doktorze Iksie, wspomniałam ci, że Marta okiełznała naszego
klasowego Casanovę – Maćka i że ja kumplowałam się w gimnazjum z Jankiem, który
z jednej strony był we mnie ciągle zakochany, a z drugiej strony, być może
kierowany zranionym uczuciem, rozpowiadał o mnie – o nas – niestworzone
historie. Otóż, ten Maciek, stylizujący się na podrywacza, miał brata,
starszego o cztery lata, o którym żeśmy wspólnie fantazjowały z Martą przez
całe gimnazjum, oraz kuzyna, w tym samym wieku co brat, który pojawiał się co
roku na urodzinach i imieninach Maćka – również ciacho. Kacper i Dawid, to byli
prawdziwi Casanovi, z krwi i kości. Taktowni, dyskretni i, w przeciwieństwie do
Maćka, skuteczni. Nie mielili jęzorami niepotrzebnie, nie gadali, co ślina na
język przyniesie i nie przechwalali się żadnymi „osiągnięciami”. Obaj
zachowywali się tak, by wzbudzić jak największe zaufanie. Zdobywszy je,
podstępnie dobierali się do dziewczyny i robili, co im się żywnie podobało.
Powiem ci, jak nas obmacali.
To było na samym
początku szkoły. Pierwsza klasa, większość uczniów nieznana, każdy stara się
odnaleźć w nowym środowisku, znaleźć dla siebie miejsce w społeczności
klasowej, czymś zaimponować, jakoś zaistnieć i nie spaść na sam dół hierarchii
koleżeńskiej. Są na to różne sposoby. Jeden uczy się za dziesięciu, dbając o
dobre stopnie, ktoś inny dowcipkuje bez ustanku, jeszcze ktoś inny pedantycznie
dba o wygląd – dziewczyna, jak ma, epatuje biustem, chłopak co tydzień biega do
fryzjera i kosmetyczki. Chodziłeś do szkoły, więc wiesz doskonale, jak to jest
w pierwszej klasie.
Maciek, aby zaistnieć, przybrał pozę specjalisty od seksu – co biorąc pod uwagę to, że
przechodził właśnie mutację głosu i, będąc prawiczkiem, płeć kobiecą znał, bez cienia wątpliwości, jedynie z internetu, było
komiczne ale i urocze jednocześnie. Zorganizował też imprezkę urodzinową, na
którą zaprosił kilka osób z klasy. Wśród gości było dwóch chłopaków – wtedy
jeszcze nie kolegowaliśmy się z Jankiem. Swoim zachowaniem i strategią
przetrwania w szkole, przypominali Maćka. Byli tylko trochę mniej wygadani. Z wyglądu
– dwa chudzielce, nic ciekawego. Dla barczystego, nieco korpulentnego Maćka nie
stanowili dużej konkurencji. Oprócz nich, przyszłam ja, Marta i pewna Patrycja.
Nie wiem, według jakiego klucza nas dobrał, ale w jakiś sposób musiałyśmy
odpowiadać jego gustom estetycznym. Patrycja była z nas najwyższa, już wtedy
miała metr siedemdziesiąt wzrostu. Ja i Marta byłyśmy niższe od niej o głowę,
jeśli nie bardziej. Wszystkie trzy byłyśmy raczej szczupłe, ale tylko Patrycja
była chuda jak patyk. Piersi nie były atutem żadnej z nas. Coś tam sterczało,
ale o miceczce B każda z nas, zwłaszcza Patrycja, mogła tylko pomarzyć. Niemniej,
coś w nas musiało mu się spodobać. Inaczej by nas przecież nie zaprosił.
Przyjechała też siostra cioteczna Maćka, młodsza od nas o rok, Ania, niska,
pulchna, z włosami do pasa, lukrowany pączuszek – zrobiła furorę u obu
chłopaków z naszej klasy. Wraz z nią przyjechał też Dawid, wspomniany starszy
kuzyn Maćka. Ani on, ani brat Maćka, teoretycznie nie byli uczestnikami
prywatki, ale dołączyli do nas po jakimś czasie.
Wymieniłam te
wszystkie osoby nie po to, żeby cię katować imionami, a tylko po to, żebyś
mniej więcej wiedział, z jakimi osobami miałam do czynienia. Z chłopaków
najważniejsi są oczywiście Dawid i Kacper, a Maciek i pozostali dwaj koledzy z
klasy stanowią tylko tło. Byli wtedy zbyt dziecinni, żeby czymś zaimponować
dziewczynom z gimnazjum, uważającym się za prawie dorosłe. Nawet Ania nie
zawiesiła na nich oka, mimo że obaj się do niej przymilali.
Początek spotkania
też nie jest ważny. Nawet nie pamiętam, co wtedy robiliśmy. Piliśmy pewnie
colę, zagryzaliśmy paluszkami i próbowaliśmy znaleźć jakiś temat do rozmowy.
Zapewne z mizernym skutkiem, ku rozterce chłopaków. Dopiero po jakiś dwóch
godzinach, w drzwiach pokoju Maćka pojawił się jego brat z pytaniem, czy może
się poczęstować czymś ze stołu. Wtedy to pytanie wydało się mi autentyczne, a
teraz wiem, że to był tylko pretekst, by sprawdzić przebieg spotkania i
ewentualnie się do nas przyłączyć. Dla żeńskiej połowy prywatki, jego
pojawienie się było jak wybawienie od nudy.
„Co robicie,
dzieciaki? Myślałem, że zastanę was przy kartach albo jakiejś innej gierce.” –
zapytał w progu.
„A, nic nie
robimy.” – odpowiedział Maciek, kryjąc wstyd i niezadowolenie, że impreza nie
kręciła się, jak należy.
„Karty? Kacper, a
pokażesz jakąś sztuczkę?!” – podchwyciła temat Ania i w ten sposób, wprowadziła
brata Maćka na parkiet, to jest na dywan.
Od razu zrobiło mi
się weselej, a i Marcie i Patrycji zapewne też. Każda z nas odruchowo poprawiła
bluzkę i spódniczkę, żeby przed przystojnym chłopakiem wyglądać jak
najlepiej. Kacper pokazał jakieś
sztuczki, a następnie rozsiadł się na dywanie i zaproponował krótką grę, w
makao czy coś w tym stylu – zupełnie niewinną grę, żaden rozbierany poker czy
oczko na fanty. Pełna kulturka.
Razem z Kacprem
było nas osiem osób, trochę za dużo do jednej gry w makao. Szybko się o tym
przekonaliśmy, gdy odpadły pierwsze osoby i nie miały co robić przez dobrych
kilka minut. Przerwaliśmy więc tę grę i przeszliśmy do tysiąca. Kacper wystąpił
z genialnym pomysłem, by grały same dziewczyny, a wybrani przez nie męscy
doradcy mieli im służyć pomocą. Podczas gdy dobieraliśmy się w pary, co nie
szło sprawnie, gdyż żadna z nas nie chciała szczurkowatego doradcy, a Kacper był
niepodzielny i tylko jeden, w pokoju zjawił się Dawid i arbitralnie podzielił
nas na cztery drużyny. Kacpra przydzielił Patrycji. Zauważyłam wtedy, że kuzyni
wymienili się pospiesznie ukradkowymi spojrzeniami i w ten sposób ustalili,
komu przypadnie Kacper. Nie był to więc dobór przypadkowy. Marcie dostał się
Maciek, Ania, jako najmłodsza, rzekomo dla wyrównania szans, otrzymała dwóch
doradców – chudzielców z mojej klasy, a mnie Dawid przeznaczył samego siebie.
Takim
roztrzygnięciem wszystkie dziewczyny były zadowolone, najbardziej, rzecz jasna,
ja i Patrycja, którym dostały się oba ciacha, ale też Marta nie trafiła do
najgorszego teamu, a Ania była chyba jeszcze zbyt niewinna, by w wyobraźni
łączyć tę niewinną grę z czymś nacechowanym erotycznie. Przegrani byli tylko ci
dwaj chłopcy, bo nie dość że dostali jedną dziewczynę na dwóch, to jeszcze
musieli sobie uświadomić, że dla rówieśniczek z klasy nie byli „towarem” specjalnie
atrakcyjnym.
Graliśmy najpierw
na podłodze. Pierwszy usiadł Dawid, w rozkroku, i szarmanckim gestem zaprosił
mnie, bym usiadła przed nim, pomiędzy jego kolanami. Tułów chłopaka miał
stanowić dla mnie oparcie. Byłam dość zdziwiona tym zaproszeniem. Nigdy
wcześniej, żaden chłopak nie okazał mi tak otwarcie swojej akceptacji, rówieśnicy
raczej ukrywali pozytywne uczucia, a znacznie mniej wstydzili się wysyłać
sygnały negatywne. Dawid zaskoczył mnie na tyle, że nie zrozumiałam od razu, co
on właściwie chciał ode mnie, ale gdy spokojnym, stanowczym głosem, zapytał
wprost:
„Usiądziesz ze
mną?” – nie miałam powodu, by mu odmówić.
Rozsiadłam się
wygodnie, opierając się plecami o tors Dawida. Właściwie, to nie ja się oparłam
o niego, lecz on lekko ciągnąc mnie za ramiona, sprawił, że wtuliłam się w
niego. Znów byłam zaskoczona, ale nie protestowałam. Bliskość w gruncie rzeczy
nieznajomego chłopaka mnie onieśmielała, ale ogólnie sprawiała mi przyjemność.
Niemal natychmiast, Kacper i Patrycja poszli w nasze ślady, siadając
naprzeciwko nas. Następnie do gry zasiedli Marta z Maćkiem, i Ania ze swoimi
doradcami, ale w mniej „kontaktowych” pozach, siadając po turecku, lub kucając
blisko siebie.
Ledwie rozdaliśmy
karty, a dłoń Dawida spoczęła na moim kolanie. Jedną ręką pomagał mi ułożyć
karty na ręce, a drugą muskał mnie to tu, to ówdzie na udzie. Po minucie
zmienił ręce – dotknął mojej drugiej nogi. To było dziwne, ale nie sprzeciwiłam
mu się. Najpierw postępował delikatnie, jakby testując moją wytrzymałość, ale
po kilku lewach, kładł mi już na uda pełne dłonie, nie bojąc sie zupełnie mojej
negatywnej reakcji. Szybko się przyzwyczaiłam do tego dotyku.
Naprzeciw mnie
odbywała się podobna gra. Patrycja równie szybko jak ja, poczuła na swych
nogach ręce Kacpra i tak jak ja, w pełni zaakceptowała ten rodzaj dotyku. Obie
od czasu do czasu opierałyśmy się o swoich doradców i słuchałyśmy ich szeptów:
„Króla!”, „Asem!”, „Niestety, nie mamy dobrej karty.”, „Poczekaj z dziesiątką, ona
ma jeszcze damę.” i tym podobnych podpowiedzi. Były to przyjemne szepty,
omywające ciepłym, wilgotnym powietrzem nasze uszy. Kiedy poczułam dłoń Dawida
na swoim biodrze, po początkowej tremie i niepewności nie było już śladu. Bez
protestu obeszło się też, gdy palce chłopaka wniknęły pod koszulkę i zawinęły
nieco jej rąbek do góry, niepostrzeżenie dla pozostałych uczestników partii.
Spoglądając na parę
siedzącą naprzeciwko, nie mogłam nie dostrzec, jak Kacper raz po raz zaglądał
Patrycji w dekolt. Na przemian dotykał jaj nóg, brzucha, boków, opierał ją o
siebie i zerkał od góry pod bluzkę, siląc się na jako taką dyskrecję. Dawid i
ja musieliśmy wyglądać podobnie. Panowie rozglądali się kontrolnie dookoła i
upewniwszy się, że ich zachowanie nie wzbudzało niczyjego zainteresowania,
wymieniali się porozumiewawczymi uśmieszkami.
Widząc to wszystko,
powinnam była wtedy wstać i pełna oburzenia przerwać te podchody, ale nie
zdobyłam się ani na odwagę, ani na przejaw przyzwoitości. Właściwie,
zaimponowało mi, że starszy chłopak, do tego miły i przystojny, najwyraźniej
zainteresował się moim ciałem, a w dużym towarzystwie i zabezpieczona stanikiem
przed przenikliwością męskiego wzroku, czułam się bezpiecznie i na tyle
komfortowo, by pozwolić sobie na wciągnięcie się w tę zabawę. Patrycja chyba
czuła podobnie, a w spojrzeniu Marty dostrzegłam nawet nutkę zazdrości, co
przekonało mnie jeszcze bardziej do tego, by nie przeszkadzać Dawidowi.
Gra toczyła się
dalej, mijały kolejki, ktoś wszedł „na minus”, a kto inny przekroczył magiczną
liczbę dziewięciuset punktów, aż chłopakom zdrętwiały nogi. By zapewnić sobie,
i nam wszystkim, wygodniejsze siedzenie, Kacper zarządził przemeblowanie. Na
środku postawił jakieś kartonowe pudełko, a wokół tego prowizorycznego stołu
ustawił cztery fotele, skompletowane ze wszystkich pokoi na piętrze zajmowanym
przez braci. Od tego momentu, siedziałyśmy chłopakom na kolanach, a na naszych
kolanach i udach spoczywały, a raczej przesuwały się ich dłonie.
Nim skończyliśmy
pierwszego tysiąca, dłoń Dawida wniknęła pod moją bluzkę. Bezczelnie, na oczach
moich kolegów i koleżanek z klasy, wolnym ruchem, wsunął ją głęboko aż pod
żebra i powoli zataczał nią kółka na mym brzuchu. Co ciekawe, nikt z obecnych
nie zwrócił na to żadnej uwagi, poza Kacprem oczywiście, który sam przymierzał
się do podobnej operacji na ciele Patrycji. Siedziałam więc cicho dalej, udając
brak zainteresowania ruchami rąk Dawida. Na grze nie mogłam się już zupełnie
skupić. Gdyby nie ciągłe podpowiedzi, nie zawsze słuszne, nie wiedziałabym
zupełnie, ani jaki kolor był aktualnie kolorem atutowym, ani jaką kartę
wyłożyć. Całą sobą śledziłam już poczynania chłopaka i czułam, że ogarniało
mnie uczucie pełnego niepokoju podniecenia, o natężeniu, jakiego wcześniej
jeszcze nie doświadczyłam. To sprzeczne uczucie narastającego podniecenia i
lęku przed nieznanym i przed odkryciem mego stanu przez obecnych w pokoju, w
pewnym stopniu izolowało mnie od rzeczywistości i paraliżowało umiejętność
chłodnego, rzeczowego myślenia. Krótko mówiąc, podobało mi się to obmacywanie.
Niestety, pierwsza
rozgrywka dobiegła końca. Marta zaproponowała nowe losowanie par, a ponieważ
wygrała właśnie ona, Dawid stwierdził, że sprawiedliwie byłoby, gdyby to
właśnie ona zdecydowała, kto gra z kim w kolejnej rundzie. Nie padło słowo
sprzeciwu. W rezultacie, straciłam Dawida na rzecz Marty, sama dostając Kacpra
jako pomocnika, Patrycją mieli się podzilić koledzy z klasy, doradzający
dotychczas Ani, a Ani przydzielony został Maciek. Nawet nie najgorsze rozdanie.
Oparłam się o
Kacpra tak jak wcześniej opierałam się o Dawida i czekałam, aż jego dłonie
zaczną błądzić po moich udach. Wiesz, że się nie doczekałam? Myślałam, że u
kuzynów panowały takie właśnie reguły zachowania, a się okazało, że byłam w
błędzie. Kacper ani razu mnie nie dotknął, co zinterpretować mogłam tylko w
jeden sposób: Podobała mu się tylko Patrycja, a Dawid macał mnie, bo właśnie ja
przypadłam mu do gustu. Naiwne to i proste, ale naprawdę tak wtedy pomyślałam. Zwłaszcza
że zerkał często w moją stronę i uśmiechał się do mnie, nawet kiedy jego dłonie
beztrosko spoczywały na nogach mojej koleżanki, wyraźnie powyżej kolan.
Po jakimś czasie,
dwaj koledzy z klasy, znudzeni przedłużającą się grą, a i zapewne zmęczonych
tym, że nikt im nie okazywał zainteresowania, pożegnali się i poszli do domu. W
powstałej wskutek ich wyjścia przerwie w grze, Dawid zaprosił Martę do pokoju
obok na krótkie „konsultacje”. Nie miałam pojęcia, jaki temat poruszyli, ale
rozmowa wywarła na dziewczynie silne wrażenie, widoczne gołym okiem na jej
rozpromienionej twarzy, kiedy wrócili z odosobnienia.
Dograliśmy tysiąca
do końca, jeszcze raz zmieniwszy składy par grająca-podpowiadacz. Ja wróciłam
na kolana Dawida, Marta powędrowała na fotel Kacpra, a Ania i Patrycja zostały
tam, gdzie grały. Znów poczułam pod bluzką dłoń chłopaka, a Kacper, także w
przypadku Marty, powstrzymał się od dotykania nieosłoniętych sukienką części
nóg, potwierdzając moje podejrzenie, że zakochał się w Patrycji. Wcale się nie
zakochał, Wiktorku. Powód był taki, że mnie z Martą znał już przynajmniej z
widzenia, bo mieszkałyśmy niedaleko, a Patrycja była mu zupełnie nieznajoma.
Wobec niej czuł się bardziej bezkarnie. Jego kuzyn Dawid, mieszkając w innym
mieście, zupełnie nie musiał liczyć się z naszymi uczuciami, ani z tym, że jego
frywolne zachowanie mogło wyjść na jaw. Na urodzinach Maćka spotkaliśmy się po
raz pierwszy w życiu i była duża szansa, że mogło to być również spotkanie
ostatnie. Wychodząc z takiego założenia, nie musiał się ograniczać w zabawie z
nami. Jedyny ważny hamulec stanowiła dla niego obecność młodszej siostry, Ani.
Gdy w penym
momencie miałam na koncie ponad dziewięćset punktów, Dawid poprosił o krótka
przerwę, by omówić ze mną strategię końcowej rozgrywki. Poszłam z nim do
drugiego pokoju z największą ochotą i w nadziei na jeszcze jakiś gest z jego
strony. Odprowadzały nas znaczący uśmieszek Marty, skierowany w moją stronę,
oraz życzenie „powodzenia”, wyrażone przez Kacpra dyskretnym uniesieniem
prawego kciuka. Ich zachowanie potwierdzało, że zanosiło się na jakąś miłą
niespodziankę, ale ja nie miałam pojęcia, co to mogłoby być. Znów ogarnęła mnie
trema, nogi zdały się przybrać konsystencję waty, ale i tak śmiało poszłam za
Dawidem.
Chłopak pospiesznie
zamknął za mną drzwi i, nie zapalając światła, chwycił mnie za ręce i
powiedział z przejęciem w głosie:
„Sandra, ja już nie
mogę wytrzymać. Tak mocno na mnie działasz.”
Nim domyślałam do
końca, co to zdanie mogło oznaczać, położył ręce na moje biodra i z obu stron
wsunął mi je zdecydowanie pod koszulkę. Po chwili, dotarłszy prawie pod pachy,
obie dłonie zmieniły kurs na plecy i bardzo szybko dotarły do zapięcia stanika.
Byłam w szoku.
Nie wiem dokładnie,
co się wtedy ze mną stało, jakie myśli przebiegły mi przez głowę, czy w ogóle o
czymkolwiek pomyślałam. Stałam chyba bezradnie przed starszym chłopakiem i
czekałam bezwiednie na jego kolejny ruch. Być może oparłam się na nim, nie
mogąc utrzymać w pionie swojego ciała. Nie wiem. Pewne jest tylko to, że haftki
błyskawicznie przestały pełnić swoje zadanie, a miseczki poluzowanego stanika
przestały ściśle przylegać do ciała.
„Bez przerwy ci
zaglądam w dekolt, Sandra!” – szepnął mi Dawid do ucha.
„Masz taką piękną
szyję, a obojczyki doprowadzają mnie do obłędu. Tylko piersi masz stale
zasłoniętę. Pokaż mi je, Sandra!”
Nie skończywszy
nawet tego monologu, Dawid przesunął jednął dłoń na przód i bez ceregieli
chwycił najpierw za jedną pierś, potem za drugą. Przygniatał je i ugniatał jak
ciasto przez dobrą chwilę. Potem podwinął mi koszulkę aż pod szyję, łącznie ze
stanikiem, i obiema rękami zachłannie, dokładnie, jeszcze raz obmacał moje
piersi. Nigdy wcześniej nikt mnie tam nie dotykał, nie tylko na gołe ciało, ale
i przez dziesięć warstw ubrań, a ten Dawid tak sobie ze mną poczynał.
„Idealne masz
cycuszki, Sandra! Musimy się jeszcze umówić.” – szeptał i nie wypuszczał mnie z
rąk.
A mi się to
podobało! Stałam przed nim nieruchomo, jak słup soli, nie mogąc wydusić z
siebie ani słowa, porażona nowym, intensywnym doznaniem i pozwalałam mu na
wszystko.
Kiedy, lekko
kucając, zbliżył buzię do mojej klatki piersiowej i pocałował, a raczej wessał,
jedną pierś pełnymi wargami, też nic nie powiedziałam ani nawet nie drgnęłam. Tylko
czułam jak serce mi bije mocno pod żebrami, nogi odmawiają posłuszeństwa i moja
najbardziej intymna część robi się wilgotna, domagając się jeszcze bardziej
intensywnych impulsów.
„Musimy wracać,
Sandra. Na razie.” – przerwał w końcu zabawę moimi piersiami.
„Tego nie musisz
zakładać. I tak nikt nie zauważy, że nie masz stanika.” – powiedział, i schował
sobie mój stanik do kieszeni. Poprawił mi bluzkę i zaprowadził do reszty
towarzystwa.
Domyślasz się chyba,
Wiktorku, że byłam równie skołowana jak Marta pół godziny wcześniej, a może
nawet bardziej. Stanika już nie odzyskałam, podobnie jak Marta i Patrycja,
którą w swoim pokoju „obrobił” potem Kacper. Co ciekawe, ani Ania ani Maciek
niczego się nie domyślili. Ich bracia bez trudu dobrali się do cycków trzem
dziewczynom, a oni byli święcie przekonani, że poza rozmową, do niczego więcej
nie doszło.
No, Wiktorku, nie
usnąłeś jeszcze? Jak się masz?
- Dziękuję, że mi
pani o tym opowiedziała.
- To jednak słuchałeś?
- Tak. Zazdroszczę
im.
- Domyśłam się,
Wiktorku. Ale ty też miałeś przygody z dziewczynkami. Wcale nie jesteś takim
niewiniątkiem, na jakie wyglądasz! A jak się ma nasz bohater?
Zadawszy to
pytanie, lekarka wsunęła rękę w dolną część piżamy Wiktora.
- Oj, obudził się
nasz koleżka! Wiktorku, jaki on się twardy zrobił!
- To przez panią.
Wiktor spróbował
się obrócić na bok, w stronę lekarki, lecz ona w mig go powstrzymała.
- Poczekaj chwilkę.
Zdjęła majtki, kucnęła nad chłopakiem, opierając się na łokciu jednej
ręki i na szeroko rozstawionych kolanach i swobodną ręką wysunęła jego członka
z piżamy.
- Wiktorku, pora
żebyś wreszcie usnął. – szepnęła i pomogła chłopakowi wejść w siebie. - Ach, Wiktorku! Dla
tej chwili warto dziś było przyjść do ciebie...
- Ale szybki jesteś! – zaśmiała się po chwili.
- Przepraszam, nie
uważałem. – odpowiedział speszony.
- Nie szkodzi,
Wiktorku. Po tej chemii możesz kończyć w kobiecie ile tylko chcesz.
Niepożądanych skutków nie będzie. – uśmiechnęła się i delikatnie pocałowała go
w usta, na dłuższą chwilę przywierając do nich wilgotnymi wargami.
Pocałunek przywołał
kolejne wspomnienie. Wiktorowi zdało się przez moment, że całujące go wargi
należały do Magdy, jego pierwszej dziewczyny – pierwszej pod każdym względem:
pierwszej, która go pocałowała, pierwszej, która pokazała mu swe ciało w pełnej
okazałości, pierwszej, jaka chciała się z nim kochać fizycznie, pierwszej,
którą sex z Wiktorem nie zaspokoił i pierwszą, z którą zerwał „chodzenie”.
- Pani Sandro, pani
jest wspaniała. Dziękuję. – powiedział szeptem, przepełnionym gorącym uczuciem.
- Wiktorku. Ja cię
tylko wykorzystuję. – odpowiedziała uśmiechnięta. – Słuchaj dalej!
Jeśli myślisz, że
były kolejne imprezy u Maćka, podczas których dobierałby się do mnie jego
kuzyn, to jesteś w błędzie. Imprezy były, owszem, ale Dawid nie zwracał już na
mnie wrażenia. Możesz to sobie wyobrazić? Dziewczyna, wybierając się na imieny,
późną jesienią, zabiera z domu krótką spódniczkę i koszulkę z porządnym
wcięciem do przebrania się w nie zaraz po przybyciu na miejsce, specjalnie po
to, żeby odsłonić jak najwięcej ciała, przez kilka dni wspomina dotyk męskich
dłoni, błądzących po jej ciele i wyobraża sobie moment, w którym chłopak
pozbawi ją stanika, a gdy wreszcie dochodzi do spotkania, on traktuje ją jak
zwykłą koleżankę młodszego kuzyna. Wita się zwykłym „Cześć, jak się masz?” i
nawet nie zerka w dekolt, lecz wiedzie wzrokiem za zupełnie inną dziewczyną.
Tak, tak, Wiktorku. Na kolejnej prywatce u Maćka, Dawid skosztował Patrycji,
nie mnie.
Dla niej musiało
być równie dużym zaskoczeniem, gdy Kacper zamiast nią, zaprosił na kolana inną
koleżankę Maćka, a Dawid, żeby odciągnąć ją od Kacpra, znienacka chwycił ją za
biodra i przyciągnął na swój fotel. Mnie, zaś, i Marcie pozostało oparcie się o
barki kolegów z klasy. Ania, na początek, wybrała bezpieczne dla niej kolana
Maćka.
Drętwo siedziałyśmy
z Martą na kolanach kolegów, wystrojone, na moje wyczucie, wyzywająco, ze
stanikami prawie na wierzchu, i ze smutkiem przyglądałyśmy się jak tuż obok nas
Dawid i Kacper przystępowali do obmacywania naszych koleżanek. Również Patrycja
była sztywna, jakby połknęła kijek. Nie minęło nawet pół godziny, kiedy
zauważyłam niewyraźny, prawie niedostrzegalny, ruch pod materiałem jej luźnej
bluzki. Ponad wszelką wątpliwość, Dawid głaskał ją już od dobrych kilku minut i
właśnie przesunął dłoń wyżej, aż do podstawy biustu.
Kilka minut potem,
Marta, dała mi znać ukradkowym spojrzeniem, bym zwróciła uwagę na Kacpra i
Mariolę. Byli równie zaawansowani w pieszczotach, co Dawid i Patrycja. Nie
bacząc na obecność pozostałych uczestników prywatki i nie przerywając żartów,
chłopak jedną ręką dyskretnie trzymał rąbek cienkeigo swetra dziewczyny,
pilnując by się nie podsunął do góry, a drugą ręką, aż po łokieć zanurzoną pod
sweter, studiował kształt dziewczyny. Mogłabym się założyć, że jego dłoń
powędrowała prosto do jej stanika.
Postanowiłam się
zemścić. Zeskoczyłam z goszczących mnie kolan i poprosiłam Martę, by wyszła ze
mną na chwilę.
„Widzisz, to co
ja?” – spytałam, roztrzęsiona.
„On maca Mariolkę!”
– potwierdziła Marta.
„A Dawid robi to
samo z Patrycją.” – dodałam. – „Co robimy?”
„Nie mam pojęcia.
Głupio by było już teraz iść do domu. Za wcześnie. A z tymi sztywniakami nie
mam ochoty się zadawać.”
„Musimy się jakoś
zemścić.” – powiedziałam pół żartem, pół serio.
„Tak! Już wiem.
Uświadomimy tę ich Anię. Ci idioci liczą chyba na to, że ich mała siostrzyczka
jest głupia i nigdy niczego się nie dowie.”
- Ojej! Co wyście
zrobiły? – przerwał niespodziewanie Wiktor.
- Powiedziałyśmy
jej, że jej brat zamierzał zbałamucić Patrycję jeszcze tamtego wieczora.
Poprosiłyśmy ją na korytarz i powiedziałyśmy, żeby się dokładnie śledziła ruchy
Dawida i Kacpra. Nic więcej. A wróciwszy do pokoju, pozamieniałyśmy się
chłopakami. Marta usiadła z Maćkiem, ja z Jankiem, który od tamtej pory aż do
końca liceum, z przerwami, bujał się we mnie i co jakiś czas prosił, bym
została jego dziewczyną, a Anię podsunęłyśmy jeszcze innemu koledze, Bartkowi.
Nawet sympatyczny był ten chłopak, cichy, spokojny, ułożony. Słabo pasował do
reszty chłopaków, ale dla Ani był w sam raz.
Kacper i Dawid
zaczęli coś podejrzewać, bo na jakiś czas wyciągnęli ręce spod bluzek dziewczyn
i z pewnym zakłopotaniem zerkali na nas, próbując zgadnąć, co nam nagle
przyszło do głowy. Atmosfera zgęstniała, ulotniły się resztki spontaniczności.
Na szczęście, Marta – zawsze bardziej śmiała ode mnie, wręcz lekkomyślna, w
porę rezolutnie rozładowała to napięcie, ze śmiechem pytając:
„Zagramy dziś w
butelkę?”
Pierwszym, kto się
odezwał, był Dawid. Zaczął kręcić, że może niekoniecznie, bo było za dużo osób
i nie byliśmy do tej gry przygotowani. Widać było, że chętnie by się w to
pobawił, ale nie wtedy, kiedy w pokoju była obecna jego młodsza siostra. Jego
rolą było chcronić Anię przed takimi grami, a nie wciągać ją do nich. Marta
osiągnęła jednak zamierzony cel: Ania usłyszała o zabawie, podczas której ludzie
na przemian się całują, albo wykonują inne zadania nacechowane erotycznie, i
dowiedziała się, że jej brat i kuzyn uczestniczyli w tego typu rozrywkach.
Zresztą, aspekt edukacyjny był ważny nie tylko dla Ani. Usłyszawszy o całowaniu
podczas gry, również chłopcy z naszej klasy mieli niepewne miny – gadać o
dziewczynach i zgrywać macho mogli do woli, ale praktyki nie mieli przecież
absolutnie żadnej. Nawet kiedy mieli możliwość złapać dziewczynę tu i ówdzie,
jak podczas prywatek u Maćka, w większości wypadków blokowała ich trema.
Stanęło na tym, że z grą w butelkę mieliśmy jeszcze poczekać i że ta gra, jeśli
byśmy ewentualnie zagrali, mogłaby obejmować wyłącznie pytania.
„Chyba jednak
Kacper i ja zostawimy was wtedy samych. I tak mamy jeszcze coś zaplanowane na
potem. Co, Kacprze?”
Tymi słowami, Dawid
zakończył dyskusję na temat „butelki”, obłudnie zapowiadając, że starsi chłopcy
wycofają się z ewentualnej rozgrywki. W zamian zaproponował rundkę „tysiąca”,
jak podczas poprzedniego spotkania.
Dwuosobowe drużyny
były już sformowane. Przy czym, ja z Jankiem wycofaliśmy się z gry, przyjmując
rolę neutralnych kibiców. Dzięki temu, mogłam swobodnie chodzić po pokoju i
zaglądać wszystkim w karty. Patrzyłam nie tylko na ręce. Raz po raz zachodziłam
od tyłu Kacpra i Dawida i śledziłam ich poczynania wobec dziewczyn, siedzących
im na kolanach. Obaj szybko wznowili macanki i bez większych oporów złapali
Patrycję i Mariolę za piersi. Oczywiście starali się robić to bezszelestnie i
bez niepotrzebnych ruchów, ale nie zawsze udawało im się zachować pełnię
dyskrecji. Zwłaszcza w przypadku Patrycji było to trudne. Ilekroć się
pochyliła, jej luźna, wydekoltowana bluzka odchylała się mocno do przodu,
odkrywając przed obserwatorem patrzącym z góry widok na cały biust. Kilka razy,
Dawid nie zdążył cofnąć ręki na czas i widziałam dokładnie, jak jego dłoń
spoczywała zaciśnięta na miseczce stanika. Jeśli spytasz o to, co wtedy czułam,
był to pewien smutek. Nie byłam zła na nikogo. Nawet cieszyłam się za Patrycję,
domyślając się, jak bardzo musiało jej być przyjemnie i jak silne emocje nią
wtedy targały. Mnie też, zresztą, udzielało się jej podniecenie. Zazdrościłam
jej i Marioli, chętnie zajęłabym miejsce jednej z nich, ale nie czułam złości na
Dawida, że mnie nie wybrał. Byłam już pogodzona z tym, że tamto macanko było
czymś jednorazowym. Myślę, że i dla Patrycji, sytuacja była zupełnie jasna i że
wcale nie tęskniła za dotykiem Kacpra.
Niemniej, wcale nie
byłam spokojna. Wręcz przeciwnie, czułam rosnącą potrzebę zrobienia czegoś
nieprzyzwoitego. Zrobiłam to, co najprostsze. W łazience ściągnęłam stanik i
wróciłam do pokoju w samej bluzeczce, licząc na to, że któryś z chłopców
zerknie mi w dekolt.
Najbardziej
spostrzegawcza okazała się Marta.
„Że też sama o tym
nie pomyślałam!” – zawołała znienacka i poprosiła mnie, bym zastąpiła ją w grze
na kilka minut.
Wróciwszy do
pokoju, zgoniła mnie z kolan Maćka i zajęła swoje miejsce, porozumiewawczo się
do mnie uśmiechając. Także ona schowała stanik do torby z resztą ubrań. Nie
wiem, kiedy Maciek i Janek, zorientowali się w sytuacji, ale po jakimś czasie
zaczęłam ich przyłapyawać na okradkowych spojrzeniach w stronę naszych
dekoltów. Można więc przyjąć, że skorzystali z okazji i wyłowili wzrokiem nasze
skromne piersi. Widok ten musiał wywrzeć na nich pozytywne wrażenie, bo od
tamtej pory zaczęli się do nas przystawiać i krążyć wokół nas na przerwach i po
lekcjach.
Po grze w karty
dopełniłyśmy zemsty na Kacprze i Dawidzie. Zaprosiłyśmy Anię najpierw na
korytarz, następnie do łazienki i tam, bez ogródek wypaliłam:
„I co? Zobaczyłaś
jak twój brat molestuje Patrycję?”
„No, nie...” –
odpowiedziała szczerze zaprzeczyła. – „Podrywa ją.”
„Oj, podrywa,
podrywa.” – włączyła się Marta. – „Maca ją bez przerwy, tak samo jak Kacper
Mariolę.”
„Jak? Kto?” –
spytała Ania zupełnie zaskoczona i poruszona tą informacją.
„Normalnie, Aniu.
Wkładają im ręce pod bluzki i macają. Tutaj.”
To powiedziawszy,
Marta otarła wierzchem dłoni w koszulę Ani w jej najbardziej wypukłym miejscu.
„Nie!” – Ania nie
mogła uwierzyć.
„Tak! Poprzednim
razem, Dawid zrobił tak samo z Sandrą. Wiesz?”
„Ojej!” – Ania
spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, a ja, z pewną dozą wstydu, potwierdziłam
skinieniem głowy.
„Oni nie chcą,
żebyś się dowiedziała, a myśmy postanowiły się zemścić.” – powiedziała Marta.
„Jak?”
„A tak.” –
odpowiedziała i podciągnęła koszulkę.
Zrobiłam tak samo i
powiedziałam:
„I chcemy cię
namówić, żebyś zrobiła tak samo.”
„Zdejmniesz ten cyckonosz?” – spytała Marta.
„Po co?”
„A tak dla jaj.
Żeby się Bartek w tobie zakochał. Fajny jest, co nie?” – ciągnęła dalej Marta.
„Maciek już się w
tobie zabujał.” – powiedziałam do Marty, wesoło, potwierdzając skuteczność
naszej metody.
„A w tobie Janek.”
– odpowiedziała Marta, wybuchając śmiechem. – „Ania, ściągaj już ten cyckonosz!
Nie bądź gorsza od Patrycji i Mariolki!” – powtórzyła do Ani i rozpięła jej
górny guzik koszuli.
„To one też
pozdejmowały?” – spytała niepewnie Ania, ale uśmiech, jaki zagościł na jej
ustach, mówił, że dała się przekonać.
„No jasne. Zdejmuj!
Pokażesz chłopakom, jaka z ciebie super laska.” – ponagliła Marta.
Dwie minuty potem
byłyśmy już z powrotem w pokoju Maćka i Dawid zobaczył swoją młodszą siostrę po
przebraniu w łazience. Koszula, niedopięta od góry na trzy guziki, ledwie
zakrywała jej biust, a gdy padło na nią silne światło z lapki stojącej na
biurku, oczom brata, obu kuzynów i kolegom ukazały się sutki, wyraźnie
prześwitujące przez cienki, jasnokremowy materiał koszuli.
„Wyglądasz
zabójczo.” – szepnęła Marta i siadając czym prędzej na kolanach Maćka, dała
przykład Ani, co miała zrobić.
Gdy dziewczyna
zajęła miejsce na kolanach Bartka, jej brat nie miał już nic do powiedzenia.
Musiał przełknąć ślinę i pogodzić się z tym, że pokpił sprawę i nie uchronił
siostry przed pożądliwym wzrokiem chłopaków.
Nie zrezygnował
jednak z cielesnych przyjemności. Niedługo po naszym powrocie, zaprosił
Patrycję na krótki spacer do pokoju, w którym miał nocować. Niemal
jednocześnie, z podobną inicjatywą wystąpił Kacper, zaprowadzając Mariolę do
swojego pokoju. Spojrzałam na zegarek. Odczekałam pięć minut i zostawiłam Anię
i Martę z rozanielonymi chłopakami i wyszłam na korytarz.
Zamknąwszy za sobą
drzwi, zgasiłam światło na korytarzu i na palcach, najciszej jak umiałam,
podkradłam się pod pokój Dawida. Ze środka nie wydobywał się żaden dźwięk i
było ciemno, tak jakby pokój był pusty. Nie był jednak. Nacisnęłam na klamkę i
zrobiłam krok do środka. Nigdy nie zapomnę widoku, jaki zastałam. Na łóżku
leżały, niemal nieruchomo, dwa półnagie ciała: Patrycja, leżąca na wznak, oraz
Dawid, na boku, skierowany plecami w kierunku drzwi. Nie widział mnie. Zajęcy
lizaniem piersi swojej „ofiary” nawet nie raczył się obrócić i sprawdzić, kto
wszedł do pokoju. Mruknął tylko:
„Wyjdź!” – i
przyłożył usta do piersi Patrycji, wydając przy tym głośne mlaśnięcie.
Dźwięk ten
powtórzył się jeszcze kilka razy, zanim Dawid jeszcze raz spytał Patrycję:
„Kto to jest?”
W moją stronę, Dawid ponownie rzucił obojętnym głosem, zupełnie od niechcenia:
W moją stronę, Dawid ponownie rzucił obojętnym głosem, zupełnie od niechcenia:
„Idź już!”
„To Sandra.” –
usłyszałam cichy szept Patrycji.
„Aha.” – Dawid
przyjął do wiadomości i bezwstydnie zassał drugą pierś dziewczyny.
Wiedziałam, że
Patrycja przyglądała mi się z przerażeniem. Sama bym zdrętwiała ze strachu,
gdyby ktoś przyłapał mnie na takich igraszkach, zwłaszcza z całkiem obcym
chłopakiem. Ja, natomiast, stałam w drzwiach zupełnie spokojna. Nie zamierzałam
nikomu skarżyć, ani rozsiewać plotek. Byłam po prostu ciekawa. Chciałam skorzystać
z nadarzjącej się okazji i zobaczyć, co robi chłopak z dziewczyną, gdy ją
zaciągnie do łóżka. No i, co tu kryć, ten widok, a jeszcze bardziej dźwięki,
wywoływały we mnie wyraźne podniecenie.
Miałam już zrobić
krok w tył i nie niepokoić więcej Patrycji, gdy nagle, Dawid oderwał buzię od
jej biustu i skierował pocałunki wyżej, na szyję. Jednocześnie, pogładził Patrycję
kilka razy po nodze, przeciągając dłonią wzdłuż uda, od kolana aż po pośladek.
Zdało mi się, że Patrycja zaczęła coś mówić, ale Dawid szybko zamknął jej usta
pocałunkiem. Znów do mych uszu dotarły ciche mlaśnięcia, powodujące, że i mi
ślinka pociekła i w podbrzuszu zrobiło się cieplej.
„Wyjdź!” –
powtórzył Dawid jeszcze raz, przesuwając twarz z powrotem na biust Patrycji.
Ona uniosła głowę
i skierowała wzrok w moją stronę.
Zdawała się błagać, bym przynajmniej zamknęła drzwi i zachowała to zdarzenie w
tajemnicy. Kolejny ruch ręki Dawida sprawił jednak, że oderwałam wzrok od jej
proszących oczu i spojrzałam niżej, tam, skąd dobywał się szelest pościeli. Nie
widziałam szczegółów, gdyż Dawid zasłaniał mi widok swoim bokiem, ale wiem, że
szybkim ruchem przesunął dłoń po jej udzie, tym razem od wewnętrznej strony,
docierając aż do miejsca, w którym obie nogi stykają się z tułowiem.
Patrycja jęknęła,
zaskoczona. Spróbowała złapać Dawida za rękę, buszującą po jej łonie, ale nie
była na tyle stanowcza, by mu skutecznie przeszkodzić. On, nie zwracając uwagi
ani na mnie, ani na jej słaby protest,
przywarł ustami do jej piersi i zaczął rytmicznie uciskać dłonią jej intymne
miejsce. Patrycja szybko przestała na mnie patrzyć. Skupiła wzrok na swoich
piersiach i podbrzuszu, a gdy Dawid jeszcze bardziej przyspieszył ruchy dłoni,
opadła głową na poduszkę, oddając się całkowicie tej intymnej pieszczocie.
Dopiero wtedy wyszłam z pokoju, przepełniona zazdrością i lękiem. Wiesz,
Wiktorku, w ogóle nie brałam pod uwagę tego, że on mógł wtedy bez trudu
zgwałcić moją koleżankę. Byłam absolutnie pewna, że Dawid nie zamierzał zrobić
jej krzywdy. Nie pomyliłam się, skończyło się na palcówce, Patrycja nie
straciła dziewictwa, ale, i tak, w głowie mi się teraz nie mieści, że mogłam
być taka naiwna.
W pokoju obok
odgrywały się podobne sceny. Gdy uchyliłam drzwi, Mariola siedziała po turecku,
w samej spódniczce i skarpetkach, a Kacper, pół klęcząc, pół leżąc przed nią,
całował ją po obnażonym brzuchu i biuście. Zobaczywszy mnie, Mariola wrzasnęła,
przerażona. Przeprosiłam więc, zamknęłam za sobą drzwi i w milczeniu wróciłam
do Marty, Ani i chłopców, przemyśleć, co zobaczyłam w sąsiednich pokojach.
Rozmowa w pokoju
Maćka zeszła na jakiś zupełnie nieistotny temat. Maciek i Janek opowiadali
sobie, z przejęciem, przebieg kolejnego etapu jakiejś gry, a Bartek –
wiedziałam, że to porządny chłopak – wyłączywszy się z dyskusji, ze stoickim
spokojem, studiował kształty koleżanek. Zobaczywszy, jak się zagapił w rozpiętą
koszulę Ani, wyobraziłam go sobie, przez moment, całującego te jej świeże,
dziewczęce piersi, podobnie jak Kacper i Dawid całowali biusty Marioli i
Patrycji w sypialniach obok, tylko trochę mniej zachłannie, bardziej
delikatnie, z wyczuciem. Jednocześnie, sama zapragnęłam pocałować tego Bartka.
Rzuciłabym mu się na szyję i wpiłabym się ustami w jego wargi, tak jak na
pierwszej imprezce przyssał się do mnie Dawid. Bartek złapałby mnie za piersi i
zachłannie oddałby pocałunek. Natychmiast przegoniłam jednak te myśli,
niemożliwe do spełnienia, i położyłam się, skulona, na swobodnym fotelu,
przerywając kolegom konwersację.
Po dłuższej chwili
milczenia, spytałam:
„Chłopaki,
całowaliście się już kiedyś?”
Byli jak oniemieli.
Zupełnie nie wiedzieli jak się do tego przyznać, że ich cała wiedza o całowaniu
pochodziła z filmów i internetu. Zarumienieni na twarzach, po kolei, sciszonym
głosem odpowiedzieli:
„Nie.”, „Jeszcze nie.”, „Niestety, tylko
bez języczka.”
„Naprawdę chcecie
zagrać w butelkę?” – spytała Ania, rozpraszając kolejną przydługą chwilę
milczenia.
„Ja bardzo
chętnie!” – ożywił się Maciek, chwytając wiatr w żagiel Casanovy.
„No jasne!” – dodał
Janek, spoglądając na mnie pytającym wzrokiem.
„Ja to właściwie
nie wiem, a ty co o tym myślisz, Sandra?” – odpowiedziała Marta, udając nieśmiałość.
„Ja też nie jestem
pewna.” – odpowiedziałam skromnie i nieszczerze.
Gdybyśmy były same, odpowiedziałabym zdecydowanym „Tak.” Nie na nasze odpowiedzi czekała jednak Ania, tylko na Bartka, a on długo milczał, dobierając odpowiednie słowa. W końcu, ponaglany przeze mnie i Martę, szepnął coś Ani na ucho a na głos dodał:
Gdybyśmy były same, odpowiedziałabym zdecydowanym „Tak.” Nie na nasze odpowiedzi czekała jednak Ania, tylko na Bartka, a on długo milczał, dobierając odpowiednie słowa. W końcu, ponaglany przeze mnie i Martę, szepnął coś Ani na ucho a na głos dodał:
„Właściwie, czemu
nie? Tylko żeby można było się nie całować, jak ktoś nie chce.”
Wszyscy się z nim
zgodziliśmy, nieważne, szczerze czy nie, i przystąpiliśmy do ustalania reguł
naszej gry.
Dość szybko wrócili
też Kacper z Mariolą i Dawid z Patrycją, oddzielnie, to znaczy najpierw chłopcy
i minutę po nich obie dziewczyny, starając się zachować wszelkie pozory
niewinności. Nawet usiedli osobno, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń co
do tego, czym się zajmowali podczas swej nieobecności w pokoju Maćka. Na
przykład, Dawid zamiast usiąść z Patrycją, przysiadł się do mnie. Nie muszę ci
chyba mówić, Wiktorku, że ledwie się wygodnie usadowiłam – Dawid poradził, bym
usiadła mu na kolanach skierowana bokiem do niego – moje piersi znalazły się w
jego władaniu. Chłopak był tak pewny siebie, że od razu przystąpił do głaskania
mnie po sutkach. Miał rację. Ledwie mnie dotknął, odpłynęłam myślami do chwili,
kiedy jego pace zagłębiały się w cipce Patrycji. Na chwilę nawet bezwiednie
zamknęłam oczy, by lepiej skupić uwagę na pieszczocie i towarzyszącym jej
przyjemnym mrowieniu w brzuchu.
Na koniec
spotkania, rozsiedliśmy się pojedynczo na podłodze i puściliśmy w ruch pustą
butelkę. Reguły gry były proste. Osoba, na którą wskazała butelka, gdy
przestała się kręcić, wybierała drugą osobę i albo zadawała jej kłopotliwe
pytanie, albo naznaczała zadanie. Kacper i Dawid spełnili swą wcześniejszą
zapowiedź i wycofali się z gry, ale zrobili to tak sprytnie, że mimo to skradli
każdej z nas po kilka całusów. Po prostu, po kilku początkowych rundach poszli
do pokoku Kacpra, lecz wrócili po pół godzinie, kiedy, rzekomo, zrobili, co
mieli zaplanowane, a myśmy zdążyli rozsmakować się w grze i zaczęliśmy sobie pozwalać
na coraz śmielsze zadania.
Oczywiście, nie
każde zadanie było wykonane. Gdy Maciek stawiał prymitywne rządanie: „Pokaż
cycki!”, był po prostu ignorowany i albo jego kolejka przepadała, albo musiał
naprędce wymyślić inne zadanie. Tak samo działo się, kiedy chciał, by któraś z
nas pocałowała właśnie jego. Do momentu, kiedy Kacper i Dawid wrócili do gry,
fazę docierania mieliśmy już za sobą i praktycznie nie padały już żądania
niemożliwe do realizacji. Starsi chłopcy, oprócz tego że swoim pojawieniem się podnieśli
gotowość dziewczyn do pocałunków, wnieśli też trochę fantazji. Zamiast prosić
wprost o pokazanie ciała, prosili na przykład o stanięcie na rękach, albo
zrobienie kilku głębokich skłonów. Żadna z nas nie odmówiła, mimo że luźne
bluzki i sukienki obowiązkowo opadały,wystawiając na pokaz dolną bieliznę i
piersi. Stanika nie miała już na sobie żadna z nas i tylko Mariola ubrana była tak,
że nic nie mogło jej się odwinąć. Chłopcy, wszyscy, bez wyjątku, bawili się
więc wspaniale, oglądając sobie nasze ciała. Zadania dla chłopców były inne:
mieli albo kogoś pocałować, co na początku wiązało się często z dużą tremą,
albo przenieść jedną z nas na rękach lub na barana, ewentualnie przewieźć na
plecach, samemu będąc na czworakach.
Całowanie się wcale
nie było więc częstym zadaniem. Mimo to, każda z dziewczyn, nie licząc Ani, w
ciągu półtorej godziny gry, oddała usta Kacprowi i Dawidowi co najmniej kilka
razy. Ja naliczyłam dokładnie po cztery intensywne pocałunki z każdym z nich,
do tego jeszcze trzy całkiem symboliczne z Jankiem, i po dwa z Maćkiem i
Bartkiem. Jak to możliwe? To proste. Chłopak wynosił dziewczynę do innego
pokoju, tam, w ukryciu, przciskał ją do ściany, obłapiał i całował, a
następnie, oszołomioną i zadowoloną, zanosił z powrotem. Maćkowi i reszcie
kolegów z klasy, taki pomysł nie przyszedł do głowy, a Kacper i Dawid lizali
nas i macali bez ustanku. Marta pochwaliła mi się nawet, że raz ręka chłopaka
wtargnęła do jej majteczek. Spytała się, czy mnie też dotykali na dole.
Takimi właśnie imprezami
zaczęło się moje gimnazjum. W kolejnych latach już nie bawiliśmy się u Maćka w
ten sposób. Ja i Marta zaczęłyśmy dbać o reputację i przestałyśmy sobie
pozwalać na zachowania godne latawicy. Koledzy klasowi szybko spoważnieli i
zaczęli się zakochiwać bardziej dojrzale. Pozostało więc tylko wspomnienie o
pierwszej i ostatniej w życiu grze w butelkę i o wszędobylskich dłoniach
starszego brata i kuzyna Maćka, do których chyba każda z nas tęskni skrycie,
ale nikomu się do tego nie przyzna. Takie są nasze babskie tajemnice, Wiktorku.
Następnym razem
opowiem ci jeszcze jedną szkolną przygodę. A teraz, Wiktorku, pora spać. Tylko
pocałuj mnie jeszcze raz na dobranoc.
***
- Pani Sandro, mogę
coś pani powiedzieć?
- Oczywiście, mów!
... Widzę, że znów ci się twardo zrobiło...
- Podoba mi się
pani... ale nie o tym chciałem powiedzieć. Ja też kiedyś grałem w butelkę, też
w pierwszej klasie gimnazjum.
- O, Wiktorku! Tego
mi jeszcze o sobie nie powiedziałeś. Dlaczego?
- Bo nie ma się
czym chwalić. Nie byłem żadnym Casanovą. Jakoś pod koniec pierwszej klasy
poszedłem na urodziny do kolegi. Parę osób się wykręciło, więc było nas mało,
trzech chłopaków i cztery dziewczyny, wszyscy z tej samej klasy. Byłem takim
trochę outsiderem, bo mieszkałem tam niedługo i w odróżnieniu od większości
dzieciaków, nikogo nie znałem z podstawówki. Nie uczestniczyłem aktywnie w
życiu społecznym, ale tym razem akurat przyszedłem na imprezkę.
Po jakimś czasie,
jeden z chłopaków, Adam, wspomniał o grze w butelkę. Ja nie miałem pojęcia, że
coś takiego istnieje, ale drugi kolega i dwie dziewczyny wiedziały, na czym to
polega. Jedna z nich bardzo entuzjastycznie przyjęła propozycję, a druga,
Magda, miała wątpliwości. Zgodziła się jednak po krótkich namowach i po tym,
jak pozostałe dwie dziewczyny zadeklarowały, że chciały spróbować. Pamiętam, że
Adam kilkakrotnie zapowiedział, zupełnie uczciwie, że nie zamierzał odpuścić
dziewczynom całowania, ale nikt, poza Magdą, nie potraktował jego słów
poważnie.
Zaczęliśmy grę. Po
każdym zakręceniu butelką, ktoś kogoś cmokał w policzek, w nos, w czoło, w
szyję – z początku zupełnie niewinnie. Po krótkim czasie, ktoś, zapewne Adam,
wymyślił żeby zostawiać wybór całującemu, w które miejsce ma złożyć pocałunek i
szybko żeśmy ten pomysł podchwycili. Wtedy, pani Sandro, stało się to, czego
obawiała się Magda. Adam zaczął celować w usta. Nim się spostrzegliśmy, trzy
dziewczyny siedziały z wypiekami na policzkach, po tym, jak Adam wykonał na
nich swoje zadanie. Dopiero Magda, widząc, co się działo, kiedy butelka
wskazała najpierw na Adama a następnie na nią, zaprotestowała stanowczo:
„Tylko bez lizania!
Bez żadnego języczka! Adam, krótki cmok i nic poza tym. Rozumiemy się?”
Chłopak niechętnie
przystał na ten warunek i z pewnością by go nie dotrzymał, ale Magda okazałą
się sprytniejsza od niego. Gdy zbliżał buzię do jej twarzy, niespodziewanie
odchyliła głowę w bok, przystawiając mu do pocałowania policzek, zamiast ust. Dziewczyna
uchroniła się przed „przelizaniem”, a ja oraz drugi chłopak, równie mało
doświadczony co ja, usłyszeliśmy wprost, na czym polegało całowanie w usta w
wykonaniu Adama.
Muszę chyba dodać,
że z tych czterech dziewczyn, Magda była zdecydowanie najładniejsza. Pozostałe
trzy były szczupłe, miały ładne buzie i zgrabne figury, ale Magda była najlepiej
rozwinięta. Miała spory biust, mocno zaokrąglone biodra i zmysłowe usta. Do
tego była wiecznie wesoła i uśmiechnięta. No i lubiła mnie i często mi to
okazywała. Podkochiwałem się w niej skrycie, nie wiedząć wcale, co zrobić z tym
uczuciem. Miesiącami była bohaterką moich marzeń. Fantazjowałem o jej wargach i
próbowałem sobie wyobrazić wygląd jej biustu, aż tu nagle okazało się, że ktoś
inny próbował ją zwyczajnie „przelizać”, bez pytania o pozwolenie, a nawet
wbrew zakazowi. Nie ulegało bowiem żadnej wątpliwości, że to właśnie Magda, a
nie te pozostałe trzy dziewczyny, „płaskie” i znacznie mniej kobiece, była
głównym celem Adama.
Dalej gra potoczyła
się według prostego schematu. Dozwolone były tylko krótke cmoknięcia. Ja i
Czarek, ten drugi kolega, kiedy była nasz kolejka, staraliśmy się trafić w usta
koleżanek i wytrwać w pocałunku choćby sekundę. Adam natomiast, pewnie atakował
ich wargi, szczelnie przywierał do nich swoimi ustami i próbował rozchylić je
swoim językiem. Dziewczyny protestowały, próbowały cofać głowę, zapierały się o
jego tors łokciami, lecz bez skutku. Prawie za każdym razem, gdy do akcji
wkraczał Adam, rozlegało się głośne mlaśnięcie. Tylko z Magdą nie dawał sobie
rady.
Najgorsze dla mnie
było widzieć, że protesty dziewczyn wcale nie były stanowcze. Im się to adamowe
całowanie podobało! Ja, natomiast, w tym czasie gdy on skutecznie przełamał opór
trzech koleżanek, nie zdobyłem się na ani jeden długi pocałunek. Pani Sandro, czułem
się jak ostatni frajer!
Magda jednak naprawdę
mnie lubiła i dała mi tego dowód! Kiedy padła kolej na nas, przycisnęła usta do
moich i nie odrywała buzi przez dobrych kilka sekund. Zobaczywszy to,
dziewczyny zaczęły bić brawo, wołać: „Ooo!” i „Łał!”, a Adam wystąpił z kąśliwą
pretensją:
„Z nami nie mogłaś
się tak pocałować?”
Wokół nas
rozgorzała krótka dyskusja na temat zalet i wad chłopaków, pełna złośliwych
docinek i gęsto przeplatana śmiechem, a ja z Magdą, rozmarzeni, milcząc, popatrzyliśmy sobie w oczy.
Pani Sandro, ten
buziak zadziałał oszałamiająco. Usta Magdy, w odróżnieniu od tych trzech innych
koleżanek, które niezdarnie cmokałem wcześniej, były bardzo wilgotne. Musiała
się chyba oblizać bezpośrednio przed pocałunkiem, zostawiając na wargach cienką
warstwę śliny. Dzięki tej mokrej powłoczce, w chwili, gdy nasze usta się
zetknęły, poczułem bardzo przyjemny chłód na obu wargach. Było mi nie tylko
przyjemnie w sensie fizycznym. Przede wszystkim, byłem dumny, że to właśnie
mnie Magda podarowała ten pocałunek, ostentacyjnie, na oczach, obserwujących
nas kolegów i koleżanek. Niestety, zaskoczenie nagłym szczęściem okazało się
zbyt wielkie, bym mógł w porę podjąć jakieś sensowne działanie. Nim się
domyśliłem, że mógłbym jakoś odwzajemnić ten wyraz czułości, objąć Magdę,
samemu przycisnąć usta do jej buzi, albo delikatnie objąć jej wargę, dolną albo
górną – obojętnie, swoimi wargami i w ten sposób przedłużyć tę miłą chwilę,
było już po wszystkim. Pozostało mi tylko kontemplowanie wilgotnego śladu, jaki
dziewczyna zostawiła na moich gapowatych ustach. Mimo to, przez momment byłem
szczęśliwy i pełen nadziei.
Euforia nie trwała
długo. Dwie albo trzy kolejki potem, butelka wskazała na Magdę i Adama. Chłopak
sprawiał wrażenie w pełni pogodzonego z tym, że jego pocałunek z Magdą mógł być
wyłącznie symboliczny.
„Oczywiście,
Madziu, będzie tylko w powietrzu. Nawet się nie dotkniemy.”, „Nie bój się. Nie
będę się przystawiał.”, „Nie będę wchodził w drogę koledze. Kto by mi potem
robił zadania?” – zapewnił kilka razy i przekonał nas wszystkich.
Magda ufnie
nadstawiła się do błyskawicznego buziaka, a Adam, niby dla żartu, z należytą
przesadą, kilka razy lubieżnie oblizał usta, mocno eksponując język, i bardzo
powoli zaczął się przysuwać do buzi dziewczyny. Aż Czarek i reszta dziewczyn
zaczęli go dopingować:
„No, już!”, „Adam, nie
spowalniaj!”, „Całuj już!”, „Adam, straciłeś
kolejkę!”, „Niech ktoś zakręci
butelkę!” „Adam, na co
czekasz?”
Chyba na to właśnie
czekał. Gdy głosy z boków rozproszyły Magdę, Adam przystąpił do zdradzieckiego
ataku. Znienacka złapał ją za biust, a gdy, zupełnie zaskoczona, momentalnie
wyprostowała plecy i krzyknęła krótkie: „A!”, chwycił ją za ramiona i wpił się
wargami w jej rozwarte usta. Odwróciła głowę w bok, uwalniając się na moment od
pocałunku, lecz Adam podążył za jej buzią. Obiema rękami chycił ją za policzki,
siłą blokując jej ruchy, i znów pocałował. Usłyszeliśmy tylko niewyraźny jęk
Magdy, kilka głośnych mlaśnięć i triumfalny pomrók Adama.
„Ale słodycz!” –
powiedział Adam bezczelnie, gdy oderwał się od ust Magdy.
„Świnia!” – odpowiedziała
mu dziewczyna, ocierając usta dłonią.
Spuściła wzrok, po
czym nerwowo rozejrzała się po pokoju, badając wyraz twarzy koleżanek.
Wszystkie trzy uśmiechały się beztrosko, jeszcze bardziej niż przed minutą
chętne do dalszej zabawy. Spojrzała też na mnie, lecz ledwie nasze spojrzenia
się spotkały, natychmiast wstydliwie odwróciliśmy wzrok w inną stronę.
„Żeby mi się to
więcej nie powtórzyło!” – zarządała od Adama, ale nie było w jej głosie czuć
ani stanowczości ani wielkiej złości.
„Drugi raz się nie
da. Za sprytna jesteś.” – odpowiedział Adam, jednocześnie uśmiechając się
pyszałkowato.
Pograliśmy jeszcze
z pół godziny, a mnie do końca dnia nie opuściło już przeświadczenie, że byłem
do niczego. Frajer, fajtłapa, niedorajda, looser.
Na domiar złego,
mieszkałem na innym osiedlu niż wszyscy pozostali. Do domu wróciłem więc sam i
nie uczestniczyłem w odprowadzaniu dziewczyn do domów. Odprowadził je Adam,
każdą z nich osobiście podprowadzając pod same drzwi klatki lub pod furtkę
ogrodzenia. Najbliżej mieszkała Magda i ją odprowadził jako pierwszą. Uszczypnął
ją przy tym tylko w pośladek, nie dostając pozwolenia na pożegnalnego buziaka.
Wynagrodziły mu to pozostałe koleżanki. Chwalił się następnego dnia w szkole,
że całą drogę ściskał im tyłki i każdej z nich wsunął w usta jezyczek podczas rytualnego
objęcia i pocałunku tuż przed rozstaniem. Ostatniej z nich miał nawet dotykać
piersi, w co trudno mi było uwierzyć, ale ilość szczegółów jakimi nas uraczył
podczas opowieści, sprawiała przekonujące wrażenie. Śmiał się z jej „melonów”,
mających dużo luzu w sztywnych miseczkach stanika. Na jej przykładzie, wyjaśnił
mi znaczenie słowa „push-up” i zauważył, że Magdzie nie były potrzebne takie
wynalazki. Nie mówił tego ze złośliwości, zupełnie niechcący wdeptał moje ego w
ziemię.
Takie jest, pani
Sandro, moje wspomnienie butelki.
- Och, Wiktorku. Wcale nie takie złe. A co z tą
Magdą? Z tego co mówisz, ona musiała być w tobie zakochana po uszy.
- Wszystko wróciło
do normy. Nadal spędzaliśmy razem dużo czasu na przerwach i często
przebywaliśmy wspólny kawałek drogi ze szkoły do domu we dwoje, ale byliśmy
tylko kumplami. Kochałem ją platonicznie i za żadne skarby nie mogłem się
przemóc, by jej o tym powiedzieć i zamienić to kumplowanie w poważniejszy
związek.
- Czego się bałeś?
- Nie wiem. Może
tego, że nie czułem się pewnie na polu erotycznym? Raz dałem przecież popis
niezdarności. Może też przeszkadzało mi to, że Magda miała o niebo większe doświadczenie ode mnie. Może też
bałem się swych własnych myśli, bo fantazjowałem o niej jak rasowy erotoman –
może mi pani uwierzyć – a to było przecież nieszczere wobec bardzo miłej i
lubiącej mnie koleżanki.
- Och, Wiktorku.
Jakież to ona mogła mieć doświadczenie?
- Całowała się, nie
wiem ile razy, a ja nie. To ogromna różnica.
- Ale z ciebie był
dzieciuch! Pomyśleć tylko, że z takiego tchórzliwego chłopaczka wyrosło takie
ciacho!
Do tej uwagi Sandra
dołożyła gorący pocałunek i zadała ostatnie tamtej nocy pytanie:
- Jednym słowem,
Wiktorku, dałeś plamę. Odpuściłeś sobie taką fajną dziewczynę. To ile lat
minęło zanim zmądrzałeś?
- Dwa, pani Sandro.
– odpowiedział, z ponownie promieniejącym wyrazem twarzy. – W końcu się do
siebie zbliżyliśmy, ale tylko na krótko. W trzeciej klasie, na samym końcu roku
szkolnego, jakoś na przełomie maja i czerwca.
- Wiosenna miłość?
- Tak. Pojechaliśmy
całą klasą na ostatnią szkolną wycieczkę, na kilka dni, w góry, w okolice
Kłodzka. Mieszkaliśmy w jakimś pensjonacie, rozlokowani w kilku wieloosobowych
pokojach. Tylko nauczycielki miały „dwójkę”, gdzie zamykały się na noc,
zostawiając młodzież samą sobie. Mieliśmy z nimi naprawdę dużu swobody, nawet za
dużo.
Drugiej nocy, Adam
wprosił się do jednego z pokoi dziewcząt, a za nim podążyło jeszcze kilku
chłopaków, wśród nich ja. Takie późno wieczorne wędrówki nie były niczym nowym,
zdażały się już na wcześniejszych wycieczkach, tym razem, jednak, nie wszyscy zamierzali
wrócić do swych łóżek przed porankiem. Adam rozgościł się w łóżku jednej dziewczyny,
którą zainteresował się na dobre dopiero w przeddzień wyjazdu, Czarka
przygarnęła pod kołdrę jej najbliższa koleżanka, a mnie jeszcze inna dziewczyna
zaprosiła na swoje posłanie, z tym że nie pod kołdrę, na wierzch. Może by nie
protestowała, gdybym nieco nadużył jej gościnności i wsunął się jednak pod
kołdrę, ale nie zdobyłem się na odwagę, by spróbować. O Magdzie wtedy nie
myślałem. Właściwie, nie liczyłym już na to, byśmy kiedykolwiek mogli zostać
parą i do tego czasu wybiłem ją sobie z głowy. Mniejsza o to. Ważne jest tylko
to, że byłem świadkiem tego, jak Adam nocował z koleżanką z klasy. Nie dał spać
ani jej, ani nikomu innemu w pokoju, aż kilka dziewczyn się zbuntowało i został
wyproszony z pokoju. Jakiś czas po nim, również ja skromnie poczłapałem do
siebie. Tylko Czarek żadnym zbędnym szelestem nie dając znać o sobie, pozostał
tam, gdzie się położył. Udało mu się być tak cicho, że chyba poza dziewczyną,
która go gościła, żadna inna nie zdawała sobie sprawy z jego obecności.
Spryciaż był z niego.
Dwa albo trzy dni
potem rozmawiałem z Magdą. Była przejęta krążącymi wśród dziewcząt plotkami na
temat Adama. Powiedziała mi też, że koleżanka, do której się niezbyt dyskretnie
dobierał tamtej nocy, zwierzyła się, że chłopak namawiał ją do współżycia.
Magda była ciekawa, jakie było moje zdanie w tej sprawie. Nic szczególnie
mądrego nie miałem do powiedzenia, poza radą, by się dziewczyna sto razy
zastanowiła zanim się zwiąże akurat z Adamem, ale najważniejszym efektem
rozmowy było to, że problem seksu zaistniał dla nas realnie. Przestał być czymś
abstrakcyjnym, odległym, dotyczącym innych ludzi, przedmiotem głupkowatych
żartów. Na dobre przestał być dla nas dwojga tematem tabu.
Adam chyba nie
osiągnął wtedy tego, co zamierzał. Miał taki charakter, że gdyby „zaliczył”
dziewczynę, nie omieszkałby pochwalić się kolegom. Co innego Czarek. Na
natrętne pytania Adama o szczegóły anatomiczne dziewczyny, która go
przygarnęła, miał tylko jedną odpowiedź – niemy uśmieszek, którego nie był w
stanie całkiem stłumić, bardziej znaczący niż dziesiątki linijek tekstu.
Podczas tamtej
wycieczki i po niej, w dużej mierze dzięki zamieszaniu z Adamem, moja znajomość
z Magdą nabrała rozpędu. Znów byliśmy nierozłącznymi kumplami, przyjaciółmi i
wiernymi partnerami do rozmów. Cała klasa widziała w nas zakochaną parę, tylko
my jeszcze się nie spieszyliśmy z przyznaniem się do tego uczucia. Do czasu,
jednak.
Po powrocie z gór,
drastycznie zmienił się zakres tematów, na jakie Magda chciała rozmawiać ze
mną. Coraz częściej pytała mnie, czy podobała mi się ta albo inna wspólna znajoma
i dlaczego. Próbowała się dowiedzieć, jakie nogi, jaki biust, jakie włosy, itd.
najbarziej mi odpowiadały. Pytała, czy się całowałem z kimś, kogo nie znała,
czy podrywałem jakieś dziewczyny, czy podglądałem kogoś, na co zwracałem uwagę
obserwując dziewczyny na w-fie, czy oglądałem porno. Poprosiła bym jej jakieś
pokazał. Chciała żebym się jej przyznał,
jakie nieprzyzwoite książki i opowiadania czytywałem. Jednym słowem, temat
seksu i ogólnie spraw damsko-męskich nie dawał jej spokoju.
Wreszcie, podczas
spaceru, w jaki spontanicznie przerodził się nasz wspólny powrót ze szkoły do
domów, odważyła się zadać mi sakramentalne pytanie:
„A ja? Czy jestem
choć trochę ładna?”
Nie pamiętam,
jakich dokładnie słów użyłem, ale odpowiedź była chyba zadowalająca. Mocno
kluczyłem i kręciłem, nie chcąc się przyznać wprost do sprośnych fantazji, ale
opisywanie jej wyglądu zewnętrznego zajęło mi na pewno ze dwadzieścia minut.
Sama długość odpowiedzi stanowiła więc silne potwierdzenie tego, że widziałem w
niej seksbombę i uważałem za zdecydowanie najatrakcyjniejszą dziewczynę w
szkole i wśród wszystkich znajomych.
„Dziwię się, że nie
masz dziewczyny.” – powiedziała, gdy skończyłem wyszczególniać jej atuty.
Powiedziała mi
jeszcze, że wpadłem w oko tej koleżance, która na wycieczce podzieliła się ze
mną miejscem do spania. Okazało się, że Magda była o wszystkim świetnie
poinformowana. Pytała się, dlaczego wtedy nie wskoczyłem pod kołdrę.
„Mogłeś ją mieć.” –
powiedziała.
„Wiesz? Co druga
dziewczyna w klasie się w tobie kocha.” – dodała.
Owszem, byłem
lubiany, ale że aż tak, nie miałem pojęcia. Odpowiedziałem symetrycznym
komplementem. Nie co drugi, a dosłownie każdy chłopak w szkole, wodził oczami
za Magdą i ślinił się na jej widok. Mówienie o zakochaniu byłoby oczywiście przesadą,
ale grono reagujących na jej widok swędzeniem w rozporku, nie mogło być wąskie.
„A ty?” – spytałem.
„Co ja?”
„W kim ty się
kochasz?”
„Nie powiem, ale
dowiesz się w swoim czasie.” – odpowiedziała i chwyciwszy mnie za rękę, śmiejąc się, ruszyła biegiem do
przodu, ciągnąc mnie za sobą.
- A widzisz,
Wiktorku! Nie mówiłam? Dziewczyna była w tobie zakochana po uszy.
- Wiem.
- Powiedziała ci w
końcu, czy sam się domyśliłeś?
- Zrobiła coś
takiego, że nie musiała nic mówić:
W dzień przed
rozdaniem świadectw, całe popołudnie mieliśmy wolne od zajęć i, szczęśliwym
zrządzeniem losu, Magda miała być sama w domu. Rodzice w pracy, młodsza siostra
w szkole – powiedziała żebym przyszedł do niej przed dziewiątą. Zadzwoniłem
domofonem już o ósmej, jak tylko jej siostra odeszła na bezpieczną
odległość.
„O, Wiktor! Nie
wiedziałam, że tak wcześnie przyjdziesz.” – przywitała mnie boso, w piżamie.
Udawała zaspaną,
ale intensywny brzoskwiniowy zapach szamponu i rozczesane starannie, ale
jeszcze nie do końca wysuszone, włosy zdradzały, że zdążyła już wziąć poranną
kąpiel. Pocałowała mnie w policzek, choć nigdy się tak nie witaliśmy, i
pociągnęła za rękę w stronę swojego pokoju. Cała falowała: nieskrępowany biust
pod częściowo rozpiętą koszulką, szerokie biodra, ubrane w luźne szorty, puszyste
włosy, swobodnie opadające na łopatki. Z każdym krokiem, wszystko w niej
poruszało się autonomicznie w najróżniejsze strony. Jak zahipnotyzowany nie
mogłem oderwać od niej wzroku. Gdy zatrzymaliśmy się przy progu jej pokoju,
jęknąłem cicho:
„Ależ ty jesteś
ładna.”
Roześmiała się i
poprosiła, bym policzył do stu, a następnie wszedł bez pukania. Pomyślałem, że
chciała się przebrać, ale dawała mi szansę zastać ją w trakcie tej czynności, w
niedopiętej bluzce czy przed założeniem spódnicy albo spodni. Rzeczywistość
przerosła jednak moje najśmielsze oczekiwania.
Magda siedziała w
łóżku, z kolanami podciągniętymi pod brodę, cała, z wyjątkiem głowy i szyi,
skryta pod kołdrą. Uśmiechała się zalotnie, ale jednocześnie była bardzo spięta.
Stanąłem przed nią nieruchomo, zupełnie nie wiedząc w pierwszej chwili, jak
zareagować. Zobaczywszy moje zmieszne i pytające spojrzenie, opuściła nieco
kołdrę, ukazując mi wierzch swoich ramion. Wtedy dopiero zrozumiałem, że nie
miała na sobie pełnego kompletu ubrań. Podszedłem bliżej, bardzo blisko, i
spytałem cicho, z trudem artykułując słowa:
„Mogę ci
towarzyszyć?”
„Aha.” – mruknęła i
z powrotem nasunęłą kołdrę pod same uszy.
„Ale może nie w
spodniach.” – dodała dowcipnie.
Po chwili byłem w
samych bokserkach. Przysiadłem na skraju łóżka, wstydliwie skulony, by nie
ujawnić przed nią rozpoczynającego się wzwodu.
„To chodź!” –
zachęciła mnie, odchylając kołdrę z boku.
Objąłem ją
ramieniem i spytałem głupio, nie dowierzając szczęśiu:
„Madziu, mogę cię pocałować?”
„Możesz, ale nie
patrz w dół.” – odpowiedziała.
Zgodziłem się,
oczywiście, i zetknęliśmy ze sobą nasze usta. Znów, jak dwa lata wcześniej,
poczułem znajomy chłód jej wilgotnych warg. Tym razem, nie siedziałem już
jednak sztywny jak kołek, tylko zacząłem delikatnie muskać jej usta. Z początku
nieudolnie, ale Magda też nie pozostała bierna. Zarzuciła mi łokcie na ramiona
i obejmując mnie silnie, przylgnęła do mnie szeroko otwartymi ustami. Zrobiłem
podobnie i zaczęliśmy się lizać. Zupełnie chaotycznie, bez ładu i składu,
zderzając się zębami, zachłannie napadaliśmy na siebie nawzajem, jakbyśmy
chcieli się zjeść.
Przerwaliśmy na
sekundę, by złapać oddech i znowu oddaliśmy się namiętnym pocałunkom. Ja
pierwszy do całowania zaangażowałem języczek – na coś jednak przydała się gra w
butelkę i znajomość z Adamem – co spotkało się z miłym przyjęciem ze strony
Magdy. Bardzo długo ocieraliśmy się języczkami, głośno dysząc, mrucząc i siłując
się, kto komu wepchnie język głębiej. Wcześniej wydawało mi się, że tak
intensywne całowanie się jest czymś wielce intymnym i poważnym, a nam wyszła z
tego wesoła zabawa.
Poważnie zrobiło
się, gdy kołdra zsunęła się Magdzie do bioder, obnażając zupełnie jej piersi.
Och, ona żeczywiście nie musiała wkładać poduszek do stanika, żeby sukienka
leżała jako tako. Wcześniej, zdarzyło mi się parę razy zobaczyć dziewczęcy
biuścik, ale to w porównaniu do tego, co posiadała Magda, były to tylko nędzne
naparstki. Zagapiłem się. Wprost zamarłem z wrażenia.
„Miałeś się nie
patrzyć na dół!” – zawołała Magda i jeszcze raz rzuciła mi się na szyję,
roześmiana i szczęśliwa.
Znów zaczęliśmy się
dziko całować, ale tym razem, doznaniom płynącym z warg, zaczęło towarzyszyć
ocieranie piersi o tors, a to już zupełnie inna jakość. W bokserkach, w
mgnieniu oka, zrobiło się naprawdę ciasno. Mocno podniecony, objąłem ją w
pasie, uniosłem nieco i zacząłem całować te jej cudowne piersi.
„Ach! Wiktor! Co
robisz?” – zakrzyczała Magda, lecz jej głos szybko przycichł.
„Położę się, jak
chcesz. Możesz mnie całować na leżący.” – zaproponowała po chwili.
Posłuchałem.
Całowałem ją bez ustanku, z pół godziny, każdy skraweczek jej tułowia, od
ramion do bioder, brzuch i plecy, oba boki, a przede wszystkim piersi.
„Co teraz?” –
spytała, gdy przerwałem, by chwilę odpocząć.
„Nie wiem. Może się pocałujemy?” – zaproponowałem, nie wiedząc, jak przejść do
meritum.
Nie miałem ze sobą
żadnego zabezpieczenia, zresztą nawet gdybym miał prezerwatywę, nie potrafiłbym
jej użyć. Nie podejrzewałem też, by Magda była zaopatrzona w antykoncepcję.
Gdzieś z tyłu głowy męczyła mnie jeszcze myśl, że ona miała już kogoś przede
mną i ogarniał mnie lęk, że mógłbym okazać się gorszym kochankiem od byłego.
Nigdy się chyba nie uwolnię od tego braku wiary w siebie, pani Sandro.
- Ależ głuptas z
ciebie, Wiktorku. Chcesz powiedzieć, że po tym wszystkim, co pozwoliła ci ze
sobą zrobić, nawet nie spróbowałeś jej rozdziewiczyć? Dlaczego?
- Spróbowałem. Położyliśmy się na
boku, zwróceni do siebie i zaczęliśmy się całować. Jednocześnie głaskaliśmy się
nawzajem po plecach, ramionach oraz z przodu, po torsie i biuście. Wreszcie
przechyliłem ją na plecy i wdrapałem się na nią, lokując biodra pomiędzy jej
udami. Natychmiast otarliśmy się podbrzuszami. Dodatkowo złapałem ją za
pośladek o zacząłem jednocześnie przyciągać ją za pupę do siebie od tyłu i kłuć
ją członkiem od przodu, starając się trafić w jej intymne miejsce. Magda momentalnie
struchlała, napięła wszystkie mięśnie, ale nie dała się opanować lękowi. Objęła
mnie ramionami i nogami i zaczęła przyciskać do siebie, jeszcze bardziej
zwiększając siłę i celność z jaką atakowałem jej kobiecość.
„Będziesz ostrożny,
prawda?” – szepnęła.
Nie bardzo
zrozumiałem, co konkretnie miała oznaczać jej prośba, ale domyśłiłem się, że
była to, między innymi, zgoda na zdjęcie bielizny.
- No, nareszcie! –
skomentowała Sandra.
- Trochę się
zaplątałem, ściągając z niej majteczki – nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale
w końcu się udało i byliśmy całkiem nadzy. Znów położyłem się na Magdzie i
spróbowałem wcelować w jej cipkę, ale jak tylko dotknąłem jej ciało gołym
penisem, stało się coś strasznego. Podniecenie okazało się zbyt silne. Kilka
razy otarłem się o jej podbrzusze, w poszukiwaniu wejścia do wnętrza, a kiedy
wreszcie mi się udało – tak mi się zdaje – kiedy poczułem tę wilgoć i ciepło,
do penisa uderzyła taka fala nasienia, że nie zdołałem jej powstrzymać.
Pospiesznie poruszyłem biodrami, by jednak wtargnąć do środka, ale Magda
odruchowo cofnęła się, a impet mego pchnięcia nie wystarczył, by ją dogonić i
mimo wszystko wbić się w nią choć trochę. Na drugą próbę już nie starczyło
czasu. Jak ostatni frajer oblałem ją spermą z zewnątrz, nie wszedłszy w nią
nawet na centymetr! Jak to się nazywa? Eiaculatio praecox?
- Och, Wiktorku! To
się zdarza, ale żadna normalna dziewczyna nie będzie ci robić wyrzutów z tego
powodu. Raz nie wyszło, to się próbuje innego dnia i idzie jak po maśle.
- Nie było już
następnego razu, pani Sandro.
- Dlaczego?
- Bo za głupi
byłem. Wstydziłem się. Zaczęły się wakacje, a ja się bałem do niej odezwać.
Magda zresztą też była w szoku i potrzebowała trochę czasu żeby wszystko
przemyśleć. Nie spotkaliśmy się przez pierszy tydzień wakacji i przez drugi.
Potem przeleciał cały lipiec, ona gdzieś wyjechała, potem ja, a we wrześniu
zaczęło się już liceum. Ona poszła do jednej klasy, ja do innej. Na korytarzu
widzieliśmy się czasami, ale z rozmów nici. Tylko „Cześć!” – „Cześć!”, „Jak
leci?”, „Dobrze. A co u ciebie?”, za każdym razem z gorzkim posmakiem
melancholii i smutku. Wreszcie zaczęła się spotykać z innymi chłopakami i
straciłem ją z pola widzenia.
- Teraz rozumiem,
Wiktorku. Jeszcze tylko buziak na dobranoc i pora spać!
- A pani kiedy
straciła cnotę?
- Dawno temu i raczej
zbyt wcześnie. Jak miałam piętnaście lat. Opowiem ci następnym razem.
3. Ślepiec
- Wiktorku,
obiecałam ci jeszcze jedną przygodę ze szkoły. Kładź się wygodnie i słuchaj:
To było w trzeciej
klasie gimnazjum. Do naszej klasy dopisano nową osobę, ale nie był to zwykły
uczeń, lecz chłopak niewidomy od urodzenia. Miał indywidualny tok nauki.
Nauczyciele odwiedzali go w domu, a w szkole pojawiał się zupełnie
sporadycznie. Żeby jednak nie skazywać go na zupełną izolację od młodzieży,
zostaliśmy zachęceni (my czyli jego nowa klasa) przez dyrekcję i pedagogów do
tego, by w miarę możliwości odwiedzać go po lekcjach, pojedynczo lub w grupach
po dwie-trzy osoby, i rozmawiać z nim, dzielić się szczegółami z życia
szkolnego, pomagać mu czytać jakieś teksty nie związane z nauką, nie dostępne w
transkrypcji Braila, by ogólnie się z nim kolegować.
Gospodarzem klasy
był Bartek, ten sam cichy, spokojny, skromny i taktowny chłopak, któremu dwa
lata wcześniej, na imieninach Maćka, podsuwałyśmy pod nos młodszą od nas Anię. Z
pierwszą wizytą do Rafała – tak miał na imię ten niewidomy nowy w naszej
klasie, miał więc pójść on i jeszcze jedna lub dwie chętne osoby. Zgłosiłam się
ja i Marta – również znana ci już z moich opowieści.
Poszliśmy do niego
we trójkę, w którąś sobotę. Drzwi mieszkania otworzył nam jakiś mężczyzna, na
oko trzydziestoparo-czterdziestoletni, ani przesadnie szpetny ani wyjątkowo przystojny,
przeciętny, ubrany w nieuprasowaną koszulę bez jednego guzika, co zauważyła
Marta swym wyjątkowo czujnym na takie detale okiem, o miłej aparycji, spokojny,
uśmiechnięty, wzbudzający zaufanie. Przywitał się z nami jak z równymi sobie
wiekiem, z szacunkiem podając dłoń i wypowiadając swe imię – Aleksander.
Zwracając się do nas per „Pan, Pani, Państwo”, błyskawicznie zaprosił nas do
pokoju syna. Przyniósł nam jeszcze napoje, orzechy i ciasteczka, po czym
oznajmił, że nie zamierzał nam przeszkadzać i zostawił nas samych.
Okazało się, że
Rafał był od nas znacznie starszy. Jego rówieśnicy zaczynali właśnie studia. Z
powodu kalectwa i ciągłego leczenia trudno mu było się uczyć, zwłaszcza w
dzieciństwie, przez co miał spore luki w szkolnym materiale, mimo że wcale nie
był głupi.
Na początku
potrzeba było trochę czasu i wysiłku, żeby rozmowa się rozkręciła. Praktycznie
cały ciężar przełamania barier i wzajemnego poznania się spoczął na Rafale, z
czego wywiązał się znakomicie. Zadawał nam przeróżne pytania o sprawy tak
przyziemne, że nigdy nie zwrócilibyśmy na nie uwagi, na przykład o liczbę
schodów w budynku szkoły, szerokość poszczególnych korytarzy, czy wysokość, na której
zmieniał się kolor ściany. Dzięki tym pytaniom bardzo szybko zrozumieliśmy, że
świat niewidomego diametralnie różni się od świata osoby widzącej. Po godzinie,
byliśmy już rozgadani i roześmiani, nie jak obcy sobie ludzie, przypadkowo
zebrani w jednym pomieszczeniu, a zupełnie tak, jakbyśmy byli ze sobą zżyci już
od wielu lat. Zupełne zanikł ostrożny dystans, z jakim traktowaliśmy się
nawzajem, a raczej nasz trójka traktowała Rafała.
To pierwsze
spotkanie, zapoznawcze, nie miało trwać długo. Kiedy Bartek zauważył, że minęła
już ponad godzina, powiedzieliśmy Rafałowi, że niedługo zbierzemy się do
wyjścia i spytaliśmy go, kiedy miałby ochotę przyjąć nas z kolejną wizytą i co
konkretnie chciałby robić. Po usłyszeniu tych słów, na jego ustach pojawił się szeroki
uśmiech, świadczący o jakiejś wyjątkowo miłej myśli świtającej w jego umyśle.
Nie miałam najmniejszego pojęcia, co to za myśl, ale ten znaczący skurcz kącików
warg był nie do niezauważenia. Rafał zaproponował jakieś terminy, delikatnie
dając do zrozumienia, że moglibyśmy go odwiedzać osobno. Na przykład ja i Marta
przyszłybyśmy jednego dnia, a Bartek lub ktos inny dzień później. Najbardziej
chciał, żeby mu czytać wiadomości z internetu. Bez mrugnięcia okiem zgodziliśmy
się na taki scenariusz.
Na koniec, Rafał
wyraził jeszcze jedną prośbę. Powiedział, że najlepszym momentem dla niego,
byłby sam początek spotkania, ale obawiał się, że takim życzeniem mógłby nas
wystraszyć. Mianowicie, chciał palcami dotknąć naszych twarzy.
„Znam już wasz
głos, ale nie wiem zupełnie jak wyglądacie.” – wytłumaczył.
„Nie mam oczu, więc
patrzę opuszkami palców. Nie nalegam, ale jeśli nie miałybyście nic przeciwko
temu...” - namawiał nas dalej.
Zauważ, że użył formy niemęskoosobowej, mimo że w spotkaniu uczestniczył też Bartek. Niby zwykłe przejęzyczenie, a jak wiele znaczące. Wygląd chłopaka w ogóle go nie interesował. Rafał chciał dotykać dziewczyny.
Zauważ, że użył formy niemęskoosobowej, mimo że w spotkaniu uczestniczył też Bartek. Niby zwykłe przejęzyczenie, a jak wiele znaczące. Wygląd chłopaka w ogóle go nie interesował. Rafał chciał dotykać dziewczyny.
„A w czym
problem?!” – Marta weszła Rafałowi w słowo.
Kucnęła przed nim i
naprowadziła jego dłoń na swój policzek.
Rafał dobrych kilka
minut badał rysy twarzy Marty, metodycznie dotykając każdy milimetr kwadratowy.
W końcu wydał wyrok:
„Piękna! Na czole
masz trzy krostki, ale one znikną. Za to twoje rzęsy są silne jak skrzydła
ważki. Kiedy przymknęłaś powiekę, wywołały podmuch wiatru, który poczułem chyba
nawet z trzycentymetrowej odległości. Niesamowite! A te usta – takie idealnie
wilgotne! Dolna warga jest trochę wysunięta do przodu i ma bardziej ostrą i
twardszą krawędź niż górna, prawda?”
„Czego to ja się o
sobie nie dowiem!” – zawołała podekscytowana i zwróciła się do mnie: „Sandra,
teraz twoja kolej!”
Rafał opuszkami
palców zbadał moją twarz równie dokładnie co twarz Marty, a w tym dotykaniu
ukryty był komponent wyraźnie erotyczny. Sposób w jaki gładził usta, kilkoma
palcami na raz najlżej jak to możliwe muskając je na całej powierzchni i
delikatnie wsuwając palce pomiędzy wargi, jego cicha prośba, bym je zwilżyła
językiem i wyraz twarzy chłopaka, zdradzający nieposkromnioną ciekawość i
podniecenie, nie mogły pozostawić mnie obojętnej. Marta musiała odczuwać to
samo, kiedy Rafał dotykał jej twarzy. Mogłam to poznać po niespokojnych ruchach
rąk, wykonywanym bezwiednie, kiedy się odezwała, oraz po tym, że mówiła
głośniej i szybciej, niż kiedy była spokojna. Patrzyła na mnie i na Rafała nerwowo
mrugając oczami i nieświadomie drapiąc się z boku pod biodrem. Znałam ją już na
tyle dobrze, by domyśleć się, że jakiś szczwany plan kiełkował w jej niekiedy
bardzo szalonym umyśle.
„Odwróć się!” –
powiedziała wreszcie do Bartka, zupełnie niespodziewanie, a gdy, ociągając się,
kolega spełnił rządanie, dodała:
„I nie waż się
spoglądać w naszą stronę!”
Następnie,
puściwszy do mnie oczko, uniosła bluzkę, wysunęła ramiona z rękawów i szybkimi
ruchami zdęła staniczek. Wręczyła go mnie, a sama stanęła na wprost Rafała,
cały czas nieruchomo siedzącego na krawędzi łóżka, i poprowadziła jego dłoń
prosto na jedną z piersi.
„No co? Dobry
uczynek!” – odpowiedziała żartem na me pytające spojrzenia.
Z gardła Rafała
wydobył się natomiast pomruk zachwytu:
„Och! Co to?” –
spytał.
Tylko udawał
naiwnego. Doskonale wiedział, co trzymał w dłoni. Zresztą, niemal natychmiast
złapał Martę za drugą pierś i zaczął je obie czule macać.
„To ja.” – z dumą
odpowiedziała Marta, spoglądając jednocześnie na mnie, w poszukiwaniu dodatkowej
aprobaty dla swego postępowania.
Mówiłam ci już,
Wiktorku, że moja przyjaciółka miała śmiały charakter, i w swej spontaniczności
potrafiła być wręcz szalona. To był jeden z momentów, w których ta część jej
natury ujawniła się w pełnej okazałości.
„Mówiłam, żebyś nie
podglądał!” – Marta zwróciła się do Bartka, który nie mógł już powstrzymać
ciekawości i bez skrępowania śledził ruchy rąk Rafała.
„Odwróć się!” –
powtórzyła Marta i nie czekając na reakcję chłopaka, lub brak reakcji,
odwróciła wzrok na Rafała.
Przysunęła się do
niego jeszcze o pół stopy bliżej i zaczęła gładzić go po głowie. Gdyby jego
oczy działały, ujrzałyby przed sobą dwie idealnie białe, niezbyt duże piersi z
małymi bladoróżowymi sutkami, wycelowanymi prosto w źrenice Rafała – tym razem,
skryte za czarnymi szkłami okularów – w odległości dosłownie kilkunastu
centymetrów. Nie było to już żadne poznawanie wyglądu. Na oczach moich i Bartka
rozgrywała się zupełnie inna scena: Marta pozwalała się macać. Ba, sama to
zainicjowała i czerpała z tego niemałą przyjemność.
Widok ten tak
bardzo rozochocił naszego klasowego gospodarza, że stanął bezpośrednio za moimi
plecami i objął mnie w pasie, przyciskając mocno do siebie. Następnie, bez
pytania, wsunął mi rękę pod bluzkę i błyskawicznie powędrował dłonią do biustu.
Cienki materiał stanika nie stanowił istotnej bariery. I tak, od tej chwili
byłyśmy macane obie, jednocześnie – Marta przez niewidomego Rafała i ja przez
Bartka. Taki z niego był „cicha woda”.
Pieszczoty trwały
dłuższą chwilę, lecz w końcu musiało przyjść opamiętanie. Kiedy Bartek całkiem
pokonał mój staniczek, bez uwalniania zapięcia, tylko przesuwając miseczki do
góry, i przystąpił do ugniatania obu piersi jednocześnie, na szyi poczułam jego
pogłębiony oddech, a na dole zaczął dawać o sobie znać silny wzwód jego „instrumentu”,
powiedziałam:
„Słuchajcie, musimy
kończyć.”
Jednocześnie,
silnym szarpnięciem uwolniłam się z uścisku Bartka, obróciłam się przodem do
niego, powiedziałam zdawkowe: „Dość!” i pocałowałam w policzek. Myslał, że
rzucę mu się na szyję i będziemy się jeszcze całować. Też miałam ochotę, ale
„dość” znaczy „dość”. Odstąpiłam na bok i szybko poprawiłam ubranie.
„Marta, idziemy!” –
ponagliłam przyjaciółkę.
Ona też zakończyła
pieszczoty, niewinnie cmokając Rafała w policzek. Nasunęła koszulkę i wnet była
gotowa do opuszczenia pokoju. O stanie jej emocji świadczyły jedynie twarde
brodawki sutków, wyraźnie odznaczające się charakterystycznymi wypukłościami na
cienkim materiale, ściśle przylegającym do jej ciała. Nie uszło to uwadze ani
Bartkowi, ani ojcu Rafała, uprzejmnie żegnającemu nas w przedpokoju. Niemniej,
wszelkie pozory przyzwoitości były zachowane. Reakcją mężczyzny, dyskretnie
lecz nie niezauważalnie mierzącego nas obydwie wzrokiem, nie zawracałyśmy sobie
głowy.
Później Bartek
przeprosił mnie za swoje zachowanie. Powiedział, że go „coś poniosło” i poprosił,
bym nikomu o tym nie mówiła. Tego jeszcze brakowało! Oczywiście, że nikomu –
prawie nikomu – nigdy nie powiedziałam, chroniąc reputację i Bartka i swoją oraz
Magdy. Oprócz ciebie, wie o tym tylko Iks, ten lekarz, którego poznałam podczas
wakacyjnej wycieczki do lasu, kiedy to Maciek niefortunnie upadając z roweru,
skręcił nogę. Iks się jednak nie liczy. Wie o mnie wszystko, nawet to, czego ja
sama nie wiem. W obliczu tego niespodziewanego obrotu spraw, Bartek nalegał
jednak, byśmy zabrały go ze sobą na kolejne odwiedziny Rafała, wbrew
wcześniejszym ustaleniom. Musiałyśmy się zgodzić.
We troje
odwiedziliśmy Rafała znów w sobotę. Tym razem zachowywałyśmy się nawet
przesadnie przyzwoicie. Ubrane skromnie w długie spodnie i koszule zapięte pod
samą szyję, starałyśmy się w jak najmniejszym stopniu kusić wyglądem. Podczas
całej wizyty, Rafał nie dotknął nas ani razu. W ten sposób, przekonałyśmy
Bartka, że to co się stało za pierwszym razem, było jednorazowym wybrykiem i że
nigdy więcej się nie powtórzy.
Ale, Wiktorku, od
czego są telefony? Wróciwszy do domu, już w tą pierwszą sobotę, zadzwoniłyśmy z
komórki do Rafała i umówiłyśmy się u niego na następny dzień. Pan Aleksander
ostrzegł nas, że w niedzielę miało go nie być w domu. Ani jego samego ani jego
żony, która, nawiasem mówiąc, pracując jako tłumacz konwersacyjny, często
wyjeżdżała w dalekie, kilkudniowe delegacje i przez kilka miesięcy chodzenia do
Rafała, spotkałam ją tylko dwa razy. Nasz niewidomy „podopieczny” miał być więc
sam w domu – tym chętniej zapowiedziałyśmy się z wizytą. Już bez żadnych
ogródek, wybierałyśmy się na masaż piersi.
Ledwie
przekroczywszy próg pokoju Rafała, pozbyłyśmy się bluzek i stanęłyśmy półnagie
przed chłopakiem. Był szczupły ale barczysty, dobrze zbudowany, nie bardzo
wysoki, ale przewyższał nas o głowę. Poprosiłyśmy, by tak jak dzień wcześniej,
usiadł na krawędzi łóżka, a on, domyślając się, co go czekało, spytał skromnie,
pro forma:
„Dziewczyny, będę
mógł dotknąć waszych twarzy?”
„Oczywiście” –
potwierdziłyśmy obie jednocześnie.
Pierwsze dotknięcie
sutka było jak porażenie słabym prądem i każde kolejne stanowiło osobne,
niepowtarzalne doznanie. Z czasem, Rafał poszerzył pole masażu poza piersi,
opuszkami palców wędrując po kolei wzduż każdego żebra. Jego zwinne ręce
czyniły cuda, nie zawiodły pokładanych w nich przeze mnie oczekiwań. Rafał był
niekwestionowanym mistrzem pieszczot.
Co kilka minut
zmieniałyśmy się z Martą. Najpierw podstawiałyśmy się pod dłonie Rafała, stojąc
przed nim. Po drugiej albo trzeciej zmianie, siadałyśmy mu już na kolana,
różnie – raz bokiem, a raz okrakiem. Poznałyśmy wtedy nie tylko magiczny dotyk
jego rąk, ale też elekrtyzujące kłucie jego „trzeciej nogi”. W luźnym dresie,
erekcja członka była bowiem bardziej niż widoczna. Umiejętnie siadając przodem
do chłopaka, miałyśmy tę jego twardość na wprost naszych cipek. Czułyśmy jej
ucisk. Pozwalałyśmy, by drażniła nasze miękkie łona. Chyba wiesz o czym mówię.
W pewnej chwili,
Rafał, dziękując nam za przyjście, wyzał, że nigdy wcześniej nie pieścił się w
ten sposób z dwiema dziewczynami na raz. Na moment zamarłyśmy w bezruchu,
rozumiejąc doskonale, że było to przyznanie tego, iż zdecydowanie nie byłyśmy
pierwszymi laskami w jego życiu. Ile dziewczyn lub kobiet miał przed nami, nie
powiedział, ale musiało być ich co najmniej kilka. Popatrzyłyśmy po sobie i
wzruszyłyśmy ramionami.
„Sandra też już
miała chłopaka.” – odpowiedziała Marta, trochę mijając się z prawdą.
„Bartka?” – spytał
Rafał.
„Nie, kogoś innego.
A ty ile lasek już zaliczyłeś? – spytała.
„Chyba nie chcesz
wiedzieć.”
Później się
dowiedziałam, że przygody z kobietami, Rafał zaczął od nauczycielek,
odkrywających przed nim zawartość swoich swetrów i bluzek. Później przyszła
kolej na koleżanki, odwiedzające go w ramach integracji. To na nich nauczył się
sztuczki z badaniem rysów twarzy. Najpierw gładził nos, buzię, podbródek, a
następnie, niby niechcący, ocierał dłonią okolice biustu. Nigdy się nie zdarzyło,
by jakakolwiek dziewczyna miała o to pretensje – chłopak przecież nie widzi i nie
można podejrzewać go o chęć zrobienia czegoś złego. Jak się poszczęściło, stanik
nie był pancerny i dało się wymacać coś miękkiego, a niekiedy stanika w ogóle
nie było. Później Rafał odkrył, że nie kryjąc się z zamiarami, osiągnąć mógł
jeszcze więcej. Szczególnie lubił koszule zapinane na guziki. Mógł wtedy
stopniowo przyzwyczajać swoją „zdobycz” do pomysłu uwolnienia biustu oraz
powoli podnosić temperaturę erotycznych myśłi i oczekiwań. Niekiedy dziewczyna
odskakiwała od niego zniesmaczona albo zawstydzona, ale znacznie częściej Rafał
dostawał to, co chciał.
Problemy zdarzały
się tylko sporadycznie, kiedy dziewczyna idotka wygadała się przed koleżankami,
siostrą albo mamą, lub gdy do pokoju Rafała wszedł nagle rodzic danej
dziewczyny, by zameldować swoje przyjście w celu odebrania jej i odwiezienia
czy odprowadzenia do domu, i zastał ją z obnażonym biustem obściskiwanym
właśnie przez chłopaka. Parę razy, z takiego powodu, wybuchł skandal. Rodzice
grozili ojcu Rafała prokuratorem, za doprowadzenie do molestowania małoletniej,
a dyrekcji szkoły doniesieniem do kuratora oświaty, za beztroskie wysyłanie
dzieci do zboczeńca. Właśnie z tego powodu, Rafał zmuszony był kilka razy
zmienić szkołę, czego wcale nie żałował. Wszystkimi tymi sekretami podzielił
się ze mną ojciec Rafała. O tym, w jaki sposób zaczęliśmy ze sobą rozmawiać,
powiem ci za chwilę.
Rafał miał rację.
Marcie było obojętne, ile dziewczyn przed nią obmacał ten chłopak. W tamtym
momencie, liczyło się tylko to, że masaż był znakomity. Obydwie byłyśmy już
mokre – wiesz dobrze w którym miejscu.
„To nie mów.” –
odpowiedziała Marta, ponownie siadając Rafałowi na kolana.
„Umiesz też
całować? – spytała, obejmując go nogami, zgiętymi w kolanach.
Rafał nie
odpowiedział wprost. Zamiast tego, skierował buzię poniżej szyi Marty i zaczął
wodzić rozkosznie rozchylonymi wargami po jej ciele.
„O, Boziu!” –
jęknęła moja przyjaciółka.
„Sandra, ratuj!” –
dodała, mocno łąpiąc Rafała za tył głowy i wciskając jego twarz pomiędzy swe
piersi.
Powiedziałam, że
wrócę za parę minut i wyszłam do łazienki. Poszłam ochlapać twarz, odświerzyć
się między nogami i ogólnie trochę ochłonąć.
Jakież było moje
zdziwienie, kiedy po może dziesięciu minutach wyszłam do przedpokoju i
spotkałam tam nie kogo innego jak ojca Rafała, którego miało przecież nie być w
mieszkaniu. Wyobraź sobie: wychodzi sobie uśmiechnięta Sandra, beztrosko
dyndając gołymi cyckami, a tu nagle facet, właściciel mieszkania, gapi się jak
sroka w gnat i palcem przyłożonym do ust prosi o ciszę. Do tego, z pokoju jego
syna dochodzą głośne pomruki, męskie i kobiece, przeplatane chichotem. Czyż to
nie szczyt perwersji? Oczywiście, że tak. Pomyśleć tylko, że tą Sandrą byłam
właśnie ja! Ach ta dzisiejsza rozpustna młodzież!
Posłusznie wsunęłam
nadgarstek w wyciągniętą do mnie dłoń i Aleksander powiódł mnie, bez słowa, do
swojej sypialni, na łóżko, przykryte miękkim kocem. Posadził mnie sobie na
kolana i szepnął:
„Nie powinniśmy chyba im
teraz przeszkadzać.”
W tej sprawie
trudno by było się z nim nie zgodzić. Co innego, jednak, odnośnie dotykania
piersi piętnastolatki. Ta czynność, zwałaszcza w wykonaniu czterdziestoletniego
faceta, jest co najmniej kontrowersyjna. Niemniej, ojciec Rafała tym właśnie
zamierzał się zająć.
Dotyk Aleksandra zdecydowanie nie był tak subtelny, jak wysublimowany masaż opuszkami
palców w wykonaniu jego syna, ale działanie było podobnie. Po raz kolejny
tamtego dnia poczułam swędzenie, rozchodzące się z prędkością dźwięku od
dotkniętego przez mężczyznę miejsca w najróżniejsze strony mojego ciała.
Normalna dziewczyna, wybiegłaby oczywiście z krzykiem oburzenia, ale ja
zaufałam temu człowiekowi. Nauczona swym nie tak już małym doświadczeniem,
wiedziałam, że mężczyźni mają dla nas tyle niespodzianek, że warto czasem
zaryzykować i poeksperymentować.
Zapoznawszy się z
moim biustem – dość pobieżnie, jeśli porównać z pietyzmem, z jakim wypieścił
mnie Rafał – Alesander zaczął mnie całować po brzuchu. To było miłe! Całując,
wprowadził dłonie pod spódniczkę i zaczął mi miętosić pośladki i uda. Wreszcie,
dla wygodny, położył mnie na plecy, znowu złapał za pupę i ściągnął mi majtki.
Myślałam, że zejdzie z pocałunkami jeszcze niżej – wiedziałam już o seksie
oralnym i nie miałabym wtedy nic przeciw minetce – ale on wolał possać piersi.
Cipkę wymasował. Och! Jak tylko wniknął palcem między płatki sromu, wspomniałam
rozanieloną minę Patrycji, pieszczonej w kroczu przez Dawida. Zamknęłam oczy i
popłynęłam do nieba.
Tymczasem głosy,
dochodzące z drugiego pokoju, zmieniły się całkowicie. Nie było już słychać
chichotań Marty, a zamiast głośnych pomruków, dało się słyszeć cichsze
postękiwanie. Chyba i ja zaczęłam pojękiwać, bo w pewnej chwili Aleksander
uciszył mnie silnym pocałunkiem. Otworzyłam wtedy szeroko usta i zaatakowałam
go języczkiem. Ta śmiałość musiała go trochę zaskoczyć i chyba tym pocałunkiem
sprowokowałam go do wyłączenia ostatnich hamulców.
Aleksander położył
się na mnie, nie wiadomo kiedy opuściwszy spodnie, i nim się spostrzegłam,
wszedł we mnie. Wydarłam się przeciągłym „Aaa!” i zamilkłam. W mgnieniu oka,
wszechświat skurczył się do rozmiarów penisa. Cały, wszystkie gwiazdy i
galaktyki, zmieścił się do mojej małej pochwy. Czyż to nie jest niesamowite? Od
tej chwili, było mi już zupełnie wszystko jedno, co ojciec Rafała ze mną robił.
Mój umysł się wyłączył, a pełną władzę przejęła dyktatorka cipka. Straciłam też
rachubę czasu. Opadłam bezwiednie na łóżko i skupiłam się na rozgrzanym do
bieli kroczu: Byłam posuwana, pieprzona, grzmocona przez mężczyznę i było mi
dobrze.
Mój pierwszy facet
okazał się na tyle odpowiedzialny, że poświęcił się i wyszedł ze mnie, nie
zostawiając we mnie nasienia. Prawdziwy dżenteman! Pod tym względem, Marta
miała mniej szczęścia. Miesiączka, owulacja – takie pierdoły nie obchodziły
Rafała. Wolał w pełni skupić się pieprzeniu, czego dziewczyna wcale nie miała
mu za złe.
Pytałeś, kiedy
straciłam cnotę. Właśnie wtedy. Równocześnie z najbliższą przyjaciółką. A teraz,
Wiktorku, pogadamy z twoim przyjacielem. Już od dawna czuję, że jest zwarty i
gotowy.
***
- Ach, pani Sandro! Jak ja się pani odwdzięczę?
- Już się
odwdzięczyłeś. Wiedz, głuptasie, że ja z twojego przyjaciela we mnie mam
dziesięć razy więcej radochy on z tego, że się we mnie porusza. Poza tym, bez
ciebie noc byłaby nudna, więc nie zadawaj już głupich pytań.
- No, dobrze... Nie
żałowała pani seksu z ojcem tego Rafała?
- Ach, Wiktorku!
Pożałowałam, ale nie od razu. Przez kilka miesięcy, aż do grudnia, wraz z Martą
często odwiedzałam Rafała i Aleksandra. Nie zawsze był seks, a jak był to
niekoniecznie z udziałem nas obu jednocześnie, ale bez macania nigdy się nie
obeszło. Po to przecież tam chodziłyśmy.
Dopiero po kilku
tygodniach przyznałam się Iksowi, że nie byłam już dziewicą. Pamiętam, że aż
się zatrząsł z nerwów, tak bardzo poruszyła go ta nowość. Obmacał mnie
gruntownie, ale tym razem, wyjątkowo, bez żadnej finezji, brutalnie, sprawiając
mi ból, i zabronił mi tam chodzić. Uspokoił się trochę dopiero, gdy ze łzami w
oczach obiecałam, że się go posłucham. Wtedy zaczął mnie przepraszać za
porywczość, klęknął przede mną, wycałował mnie po brzuchu i między udami.
Zupełnie nie zważąjąc na moją reakcję, rozebrał mnie do końca i zrobił mi
minetkę. Na siłę. Gwałtem.
Nie od razu
posłuchałam się Iksa. Przestałam chodzić do Aleksandra i Rafała, a wraz ze mną
Marta, dopiero wtedy, gdy zrozumiałyśmy, że inne dziewczyny z naszej klasy
odwiedzały Rafała także niekoniecznie po to, by mu czytać książki. Po mnie i
Marcie, Bartek przyprowadził jeszcze Patrycję, którą już poznałeś, gdy ci
mówiłam o prywatkach na początku gimnazjum, i jeszcze co najmniej dwie inne
koleżanki. Zupełnie przypadkiem się o tym dowiedziałam, a kiedy spytałam
Patrycję o termin jej kolejnej wizyty i otrzymałam wymijającą odpowiedź, której
towarzyszył purpurowy rumieniec na policzkach, wszystko stało się jasne.
Wystarczyło pośledzić ją dwa dni, by ostatecznie potwierdzić wszelkie domysły.
Stojąc pod drzwiami mieszkania Rafała zadzwoniłam z komórki do jego ojca i poprosiłam
żeby mi po cichu otworzył, bo chciałam z nim jakoby porozmawiać na osobności.
Brzmiało to co najmniej tak dramatycznie, jakbym zaszła z nim w ciążę.
Otworzył, weszłyśmy z Martą obie i błyskawicznie skierowałyśmy się do pokoju
Rafała. Okazało się, że częściowo byłyśmy w błędzie. Patrycja rzeczywiście
czytała na głos coś z internetu – na leżąco. Była przy tym kompletnie goła, a
Rafał siedział na niej okrakiem i masował jej plecy. Całe szczęście, że się na
bzykanko nie załapałyśmy, bo chyba by doszło do poważnych rękoczynów. Patrycja,
zapłakana, wybiegła za nami, prosząc byśmy odprowadziły ją do domu. Rafał miał
być jej chłopakiem, a okazał się zwykłym chultajem. Więcej już żadna z nas do
niego nie poszła.
A ty Wiktorku,
kiedy skutecznie zaliczyłeś pierwszą dziewczynę? Bez eiaculatio praecox?
- Nie dawno.
- Kiedy? Z kim?
- Z panią.
4. Matura.
- Pani Sandro! Najpierw
Dawid, potem Kacper, następnie Rafał, już nie wspominam o Iksie i Aleksandrze –
czy pani zawsze zadawała się tylko ze starszymi od siebie? – spytał Wiktor
podczas kolejnego nocnego spotkania z lekarką.
- Ty jesteś
młodszy, Wiktorku. – odpowiedziała Sandra, śmiejąc się zerdecznie.
- Był jeszcze jeden
wyjątek – dodała i rozpoczęła kolejną opowieść:
- To był Janek. Też
już go poznałeś. Kochał się we mnie ślepo od pierwszej klasy gimnazjum aż do
końca liceum. Oboje nie mieliśmy z kim przyjść na studniówkę. Marta miała już
stałego chłopaka, Maciek przyszedł z siostrą cioteczną – znaną ci już Anią,
Patrycja i Mariola, które też chodziły do mojego liceum, zaprosiły swoich
kuzynów, a Bartek – były gimnazjalny gospodzarz klasy – zabrał ze sobą
koleżankę z sąsiedztwa. Z całej paczki, tylko mnie i Jankowi nie chciało się na
siłę szukać partnera do poloneza. Nie masz chłopaka-dziewczyny, to nie masz i
nikomu nic do tego!
Przez tych kilka
lat, Janek dorósł i zmężniał. Z dziecinnego chuderlaka wyrósł mniej więcej na
takie ciacho jak ty, Wiktorku. Poza tym, jako jeden z nielicznych miał głowę do
zadań z matematyki, co jeszcze bardziej dodaje sexappealu. Uwierz mi, połowa
dziewczyn w klasie przebierała do niego nóżkami, gotowa oddać mu się na byle
skinienie ręki. Ale on był na to całkiem ślepy. Był wierny mnie, a raczej
wydomanemu obrazowi mojej osoby, żyjącemu wyłącznie w jego głowie. Nie ważne.
Chodził Janek, chodził, aż wychodził. Postanowiłam dać mu szansę.
Przez całą
studniówkę trzymaliśmy się razem. Tańczyliśmy, jedliśmy, spacerowaliśmy po
korytarzach hotelu, wszystko bez przerwy we dwoje. Z oddali patrzyliśmy, jak
Marta migaliła się ze swoim chłopakiem, śledziliśmy spotkanie po latach Bartka
i Ani, którzy przetańczywszy razem kilka piosenek pod rząd, zostawili swoich
partnerów samych, oraz próby Maćka poderwania dziewczyny, przyprowadzonej przez
kolegę.
Jakoś po północy
spotkaliśmy się wszyscy na parkiecie, podczas wolnego tańca. Marta wisiała na
szyi swojego chłopaka, Maciek obściskiwał nowo poznaną koleżankę, a Bartek i
Ania pląsali rozmarzeni, ocierając się nosami i policzkami, lecz nie śmiąc się
jeszcze pocałować. Wtedy postnowiłam dać przykład przyjaciołom i dodać im
odwagi. Pierwszy raz, ostentacyjnie, pocałowałam Janka w usta. To był długi
mokry buziak. Po nim nastąpił kolejny, jak tylko chłopak ochłonął z wrażenia.
Pomogło: trzy pary poszły w nasze ślady.
Godzinę później natknęliśmy
się na Bartka i Anię we wnęce przy schodach na jednym z półpiętrzy, czyli we w
miarę ustronnym miejscu. Lizali się w najlepsze. Zatrzymałam Janka, wskazałam
na parę zakochanych i objęłam Janka ramionami, cierpliwie czekając, aż i on
wsunie mi języczek między wargi. W ciągu paru minut rozochocił się do tego
stopnia, że zaczął obściskiwać wszystkie moje wypukłości. Raz po raz, Ania i ja
zerkałyśmy na siebie nawzajem i porównywałayśmy, który z chłopaków był bardziej
napalony. Obydwaj stanęli na wysokości zadania i obydwaj otrzymali należną
nagrodę. Janek prędzej.
Już nastęnego dnia
rano zadzwonił i powiedział, że chciał mnie odwiedzić. Nie miałam nic przeciwko
temu, zwłaszcza że byłam sama w domu. Przyjęłam go w sposób podobny do tego,
jak ciebie przywitała twoja dziewczyna, kiedy chciała iść z tobą do łóżka. Jak
miała na imię? Magda? Dobrze pamiętam?
- Tak, pani Sandro.
Magda. Pani też założyła piżamę?
– Nie, nie piżamę.
Byłam goła. – odpowiedziała lekarka, rozbawiona.
Upanowawszy śmiech,
wróciła do opowieści:
- Nie całkiem goła,
Wiktorku. Owinąłam się ręcznikiem.
Zaprowadziłam
gościa do swojego pokoju, poprosiłam, by się odwrócił i założyłam swoją
najbardziej wyuzdaną sukienkę do chodzenia po domu. Jest tak skrojona, zaraza,
że jak nie ma się pod nią odpowiedniej bluzki, tylko założy się ją na gołe
ciało, to wszystko spod niej wyłazi. Spróbowałam poderwać Janka na cycki. Małe
są, co prawda, ale na rozmiar nikt się jeszcze nie pożalił.
Na efekt długo nie
musiałam czekać. Usiedliśmy na fotelu i i już przy pierwszym buziaku Janek
zaczął mnie masować. Nie oponowałam. Wręcz przeciwnie. Zaczęliśmy się namiętnie
całować, wzajemnie kąsając się wargami. Gdy rozłączyliśmy usta, odsunęłam na
bok ramiączka, pozwalając górnej części sukienki opaść swobodnie.. Na ten widok
całkiem odsłaniętych piersi, chłopak zgłupiał zupełnie. Nie wiedział, jak się
zachować. Gapił się to na biust, to na twarz, niemo pytając o moje chęci, a ja
zamknęłam oczy i czekałam. Dopiero po dłuższym zastanowieniu – być może wcale
nie trwało to długo, a jedynie mnie się tak wydało – położył mi dłoń na piersi.
Wyraziłam aprobatę wpychając mu język w usta.
„Chodź!” –
powiedziałam chwilę później i trzymając go za rękę, przeprowadziłam nas na
łóżko.
Zdjęłam mu koszulę,
pomogłam rozpiąć spodnie, położyłam się na wznak i gestem wyciągniętej ku niemu
ręki zaprosiłam go do siebie. Jeszcze chwilę się całowaliśmy, ale przerwałam te
pieszczoty, proponując zdjęcie bielizny.
„Jeśli naprawdę
chcesz.” – odpowiedział, trochę wątpiąc.
Chciałam. Janek –
stuprocentowy prawiczek – miał duży problem z trafieniem w odpowiedni otwór, a
moja fantazja nie była jeszcze wystarczająco pobudzona pieszczotami, śluzu było
jak na lekarstwo. Biedak musiał się namęczył. Czułam jak się denerwował oraz
strach, że w najważniejszym momencie, nie podoła trudnościom. Pomogłam mu
jednak trochę i w końcu się udało. Zamerdał we mnie ogonkiem.
Był tylko jeden
problem, nie do pokonania, Wiktorku! Nie kochałam Janka. Wytrzymałam z nim dwa
miesiące i zdradziłam.
- Co?! Z kim?! –
zawołał Wiktor, poderwawszy plecy znad poduszki.
- Z Dawidem,
Wiktorku. Akurat wtedy rozstawał się z narzeczoną. W pierszym miesiącu wakacji,
zorganizował krótki wyjazd pod namiot dla siebie, siostry i Kacpra z
dziewczyną. Niejako automatycznie zaproszeni zostali też Bartek – jako kolega
Ani, ale nie chłopak, Janek – przyjaciel Maćka, oraz ja koleżanka ich
wszystkich. Dawid zmienił się do tego czasu – nie akceptował już orgietek w
wykonaniu nastolatków. Tym bardziej, nie wyobrażał sobie, by jego młodsza
siostra mogła na dobre wkroczyć w życie płciowe. Ania wciąż była dla niego
niewinną dziewczynką. Zresztą, nawiasem mówiąc, faktycznie była jeszcze
dziewicą.
Drugiego dnia
wieczorem, korzystając z nieobecności Dawida, wśliznęłam się do dwójeczki, którą
dzielił z siostrą. Mrugnąwszy porozumiewaczo do Ani, skryłam się w jego
śpiworze i tak, w milczeniu, zaczekałyśmy na jego przyjście. Byłam schowana tak
dobrze, że nie zorientował się w mojej obecności dopóki nie wsunął nóg w
pościel. Było zbyt ciemno, bym mogła dostrzec w szczegółach jego zdziwioną
minę, ale po głosie poznałam, że był wystraszony.
„Co tu robisz?” –
spytał szeptem, nerwowo oglądając się w stronę Ani, by się upewnić, że nie
obudził siostry.
Ania doskonale
potrafiła zagrać śpiącą królewnę.
„Ja tylko na
chwilę.” – skłamałam.
„Ona nic nie wie?”
– Dawid wskazał na siostrę, nieruchomo leżącą w swoim śpiworze.
„Sandra, nie możesz
tu być.” – dodał, pakując się jednak do środka i pozwalając, by nasze ciała
otarły się o siebie i zastygły, ściśnięte w bardzo ograniczonej objętości
śpiwora.
„Wiem.” –
odpowiedziałam szeptem i zbliżyłam buzię do jego twarzy.
Dawid nie potrafił
odmówić sobie pocałunku, a jego dłonie natychmiast znalazły się na mojej piersi
i pupie. Wtuliliśmy się w siebie jeszcze bardziej i poczułam jego twardą część
ciała, dokładnie w tym miejscu, gdzie taki ucisk działa na kobietę najbardziej.
Dawid zaczął pomału poruszać biodrami, stymulując mnie jeszcze bardziej, aż
nagle, usłyszał za plecami głośny dziewczęcy chichot i szelest pościeli.
„Pójdę sprawdzić,
co słychać u chłopaków.” – pospiesznie oświadczyła Ania i zerwała się na równe
nogi.
Przyłożyła palce do
ust i głośno mlaskając, posłała w naszą stronę serię serdecznych „buziek”,
śmiejąc się, życzyła, byśmy się dobrze bawili i czym prędzej wybiegła z
namiotu, zostawiając nas samych. To była upojna noc. Kochaliśmy się aż do świtu.
Podczas gdy ja
wiłam się w spazmach rozkoszy, Janek, podobno, zalewał się rzewnymi łzami
wielkości ziaren grochu. Przez kilka godzin, bez przerwy, klął i biadolił,
jakim był skończonym idiotą, nie nadającym się do niczego. Troje przyjaciół
starało się uspokoić go i pocieszyć na wszelakie sposoby, lecz bez skutku.
Tylko Ani udała się ta sztuka, po tym jak chłopcy ostatecznie bezradnie
opuścili ręce. Wyprosiła Maćka i Bartka z namiotu i używając najsilniejszych
argumentów, jakie miała do dyspozycji, czyli miłych słów i dziewczęcego
wdzięku, ułożyła go do snu i, gładząc go po głowie, wtulonej w miękką, puchową
poduszkę w postaci jej niemałego biustu, poczekała, aż zraniony chłopak zaśnie.
Z Dawidem byłam dwa
lata i był to jedyny okres w moim życiu, kiedy nie chodziłam do Iksa. Z czasem,
jednak, idylla burzliwej miłości prysła. Coraz częstsze niesnaski, spory oraz
ogólny brak zrozumienia i wyrozumiałości dla siebie nawzajem, całkiem zasnuły
nasz związek, tak jak czarna ulewna chmura zasłania lipcowe słońce. W końcu,
dała o sobie znać tęsknota i skończywszy drugi rok studiów, a jakże –
medycznych, złożyłam wizytę znajomemu chirurgowi.
Wybrałam najbardziej
odpowiednią datę dla tego spotkania – siódmą rocznicę naszego poznania się. Weszłam
do jego gabinetu i poprosiłam o zbadanie kręgosłupa. Wachał się, wietrząc jakiś
podstęp. Musiałam zalotnie rozpiąć koszulę, by go przekonać, że nie miałam
wobec niego złych zamiarów. Dotknął mnie i zaczął delikatnie głaskać, ale była
to inna pieszczota niż podstępne molestowanie, jakim uraczył mnie, i Martę,
kilka lat wcześniej. Tym razem, miał przed sobą dwudziestoletnią kobietę, w
pełni świadomą swojej oraz jego seksualności, niedwuznacznie oferującą mu swoje
ciało.
„Gdzie byłaś?” –
spytał cicho.
Ton jego głosu nie
był władczy, jak wcześniej. Wyrażał wdzięczność i ulgę.
„Podobam ci się
jeszcze?” – odpowiedziałam pytaniem, równie jak on, niepewna jego uczuć.
„Zawsze będziesz mi się podobać.” – zapewnił i spytał:
„Na długo wróciłaś?”
„Na długo wróciłaś?”
„Nie wiem.”
„Muszę coś
wiedzieć?”
„Tylko tyle, że
właśnie rzuciłam chłopaka.”
„Kiedy?”
„Dokładnie w tej
chwili.”
To powiedziawszy,
oparłam ręce na jego ramionach i pocałowałam najczulej jak umiałam.
„Masz jeszcze ten
domek w lesie?”
„Mam, skarbie.”
Odpowiedział Iks, całując mnie już bez śladu skrępowania.
„Mogę przyjechać na
noc?” – zapytałam, odwzajemniając pocałunek.
Były to moje
ostatnie wyraźnie artykułowane słowa, podczas tego spotkania. Potem były już
tylko jęki i westchnienia. Zrobiliśmy to na kozetce, spontanicznie, szybko,
energicznie. Jak uśpiony wulkan wyrzuciliśmy z siebie drzemiące w nas pokłady
lawy porządania.
Potem, leżąc z
Iksem pod pierzyną, w jego leśnym domku, zdałam mu pełną relację o swoich
związkach z Jankiem i Dawidem. Opowiedziałam mu wszystko, co zalegało w mojej
pamięci, przyznając, że żadnego z nich ani przez chwilę nie kochałam naprawdę.
„Pora skończyć z
tym puszczalstwem, skarbie!” – podsumował Iks moją spowiedź.
„Zasługujesz na to,
by związać się z kimś, z kim będziesz naprawdę szczęśliwa.” – dodał.
Nie miał bynajmniej na myśli samego siebie:
„Powinnaś dać sobie czas, poczekać na prawdziwą miłość!”
Nie miał bynajmniej na myśli samego siebie:
„Powinnaś dać sobie czas, poczekać na prawdziwą miłość!”
To powiedziawszy, wypuścił
mnie z objęcia i wyprostował plecy. Jeszcze sekunda – dwie i zostawiłby mnie
samą pod kołdrą, wyciągając konsekwencje z tego, co powiedział. Nie chciałam mu
na to pozwolić. Rzuciałam się na niego, przewróciłam na plecy i przyparłam go
do prześcieradła, kładąc się na nim. Próbował się bronić, lecz wobec mojej
nagości i determinacji, nie miał szans. Musiał skapitulować i wejść we mnie.
Wiktorku, od tamtej
pory, sypiam tylko z Iksem. Tylko ty jesteś wyjątkiem. Tylko z tobą się
puściłam.
- Pani Sandro! –
zawołał Wiktor, oszołomiony wyznaniem lekarki.
- Weź mnie,
Wiktorku! Po raz ostatni, weź mnie!
5. Pożeganie z Sandrą
- Pani Sandro,
dlaczego powiedziała pani, że to ostatni raz? Naprawdę już niedługo umrę? Ile
mi jeszcze zostało? – spytał Wiktor, cały mokry od potu, lecz nie ze strachu.
- Dlatego Wiktorku,
że kończy się ta faza leczenia. Nie umżesz, o nie! Będziesz do nas przyjeżdżać
jeszcze przez rok, może dłużej. Zobaczymy się nie raz, ale tylko w dzień, w
ambulatorium. Stacjonarna chemia nie będzie puki co konieczna.
- Ale, pani Sandro,
jak to?! Przecież byłem ciężkim przypadkiem. Szansa jak jeden na tysiąc, przy dużej dozie optymizmu.
- Kto ci to
powiedział, Wiktorku?
- Internet.
- Wierzysz we wszystko, co
piszą w internecie? Wiktorku! Jak napiszą o szpitalu, w którym lekarka sypia z młodymi pacjentami i raczy ich nimfomańskimi historiyjkami, to też uwierzysz? Wiktorku, daj spokój, proszę cię!
- Nie tylko internet. Przecież sama
pani powiedziała mojej siostrze, i inni lekarze też.
- No dobrze,
Wiktorku. Mogłam coś jej powiedzieć. Nie pamiętam dokładnie. Przyjmijmy więc,
że czasem zdarzają się cuda i ty jesteś tego przykładem. Kiedy przyjechałeś rok
temu, bez leczenia przeżyłbyś pół roku, a może i krócej. Młody jesteś, a z
rakiem młodzi mają przechlapane. W młodym ciele jest za duży potencjał wzrostu,
rozwoju – i rak z tego korzysta. To całe twoje leczenie było czysto paliatywne.
Potem, gdy nastąpiła poprawa, myśleliśmy żeby cię wysłać na radioterapię jako leczenie uzupełniające –
poznałbyś wtedy Anię. No, teraz to już panią doktor.
Dziś, jednak, nie miałoby to najmniejszego sensu. Nie byłoby wiadomo, gdzie
naświetlać. Wiktorku, wynik wczorajszej tomografii jest znakomity! Będziesz jeszcze brać cytostatyki. Może trafisz na przeciwciała. Ale, Wiktorku! Jesteś
czysty!
- To tylko pani
zasługa, pani Sandro!
- Wszystkich, tylko
nie moja, Wiktorku! Ja nic nie zrobiłam.
- Przywróciła mi
pani chęć życia. Czy to się nie liczy? Kocham panią!
- I ja cię kocham,
głuptasie! A teraz słuchaj: Pojutrze cię wypisujemy, idziesz na studia, wracasz
do normalnego życia. Rozumiesz?! Od jutra jestem dla ciebie zwykłą lekarką,
taką samą jak pani Jadzia i pan Artur, Robert i wszyscy inni. Masz zapomnieć o
naszych nocach, nie wolno ci dzwonić do mnie ani pisać maili, nie waż się śnić
o moim ciele! Nie chcę cię znać, Wiktorku! Możesz mnie odwiedzić dopiero wtedy,
gdy usidlisz jakąś piersiastą studentkę. I żeby było jasne: nie masz iść na
łatwiznę – laseczki dające dupci na pierwszej randce się nie liczą – masz
wyrwać najbardziej oporną pannę na uczelni, skromną, szanującą siebie i innych,
taką, dla której ty będziesz gotów poświęcić, może nie życie, ale przynajmniej
czas, którego nikt z nas nie ma dużo. Rozumiesz, Wiktorku?
- Rozumiem, pani
Sandro, ale i tak panią kocham.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz