Niedobry basen
Autobus gwałtownie zahamował, wstrząsając pasażerami. Paweł zachwiał się i przypadkiem dotknął nagiego, ciepłego przedramienia Lisy. Odskoczył natychmiast, jakby dotknął rozgrzanej płyty.
– Przepraszam! – wyjąkał, czując, jak gorąca fala wstydu oblewa jego twarz.
– Nic nie szkodzi – odparła, a jej uśmiech rozjaśnił przestrzeń między nimi.
Ten prosty gest napełnił go jednocześnie euforią i niepokojem.
Gdy zajmowali miejsca na twardym siedzeniu, Paweł z przerażeniem odkrył, że jego ciało reaguje na tę przypadkową bliskość w sposób, którego nie mógł kontrolować. Szybko położył torbę na kolanach, tworząc niewystarczającą zaporę. Przez cały tydzień wyobrażał sobie to spotkanie, ale nie przewidział tej fizjologicznej zdrady.
Pojazd ruszył, kołysząc się rytmicznie. Z każdym ruchem jego ramię stykało się z jej ramieniem, wywołując lawinę zmysłowych doznań. Próbował skupić się na zwykłych tematach – szkole, nadchodzących sprawdzianach.
– Widziałeś, jak Zieliński spocony chodził po klasie? – szepnęła Liza, a jej włosy musnęły jego policzek.
Unosił się od nich delikatny zapach wanilii.
– Kiedy nazwałeś jego dowód "nieeleganckim", myślałam, że eksploduje – dodała.
Chłopak wbił paznokcie w dłonie, szukając w bólu ukojenia dla rozdygotanych nerwów.
– A ty śmiałaś się najgłośniej – przypomniał.
– To był przecież twój wielki triumf! – Jej spojrzenie promieniało szczerym uznaniem.
W tej chwili istniała tylko dla niego. Czul się jak zdobywca, choć jednocześnie jak oszust, ukrywający pod torbą wstydliwe pobudzenie. Liza była rozluźniona, lekko rozbawiona. Cieszyła się z przerwy w szkolnej rutynie. Paweł wydawał się miły, bystry i zabawny – czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie. Nie zagłębiała się w analizy, po prostu cieszyła się swobodną atmosferą.
Kompleks basenów "Neptun" ogarnęła kakofonia dźwięków – echa, okrzyki, pluski – wszystko przesycone ostrym zapachem chloru. W przebieralni Paweł długo stał twarzą do szafki, czekając, aż burza hormonów ucichnie. Wreszcie odważył się wyjść.
Ujrzał ją stojącą na brzegu, niepewnie przestępującą z nogi na nogę. Granatowy kostium podkreślał smukłość jej sylwetki, a krople wody na skórze tworzyły diamentową posypkę. Na widok tej krystalicznej wizji jego umysł na moment odłączył się od rzeczywistości.
– No i? – zawołała ponad szumem wody. – Pokażesz swoje umiejętności?
Ruszyli prawie równocześnie. Chłodna tafla stała się zarówno szokiem, jak i wybawieniem. Przez dobrą chwilę wszystko było doskonałe. Rywalizowali – on zwyciężał, ona udawała irytację i ochlapywała go wodą. Jej radosny śmiech napełniał go niewypowiedzianą satysfakcją. Zanurzali się, otwierali oczy, obserwując swoje zamazane kontury w turkusowej głębi. Gdy jego dłoń otarła się o jej biodro przez cienki materiał, doznał niemal fizycznego wstrząsu. Zarumieniła się, lecz nie odsunęła. Jej niepewny uśmiech zdradzał zarówno zakłopotanie, jak i ciekawość. To był nowy etap w ich relacji – dotyk, ukryta nagość, gra, która nagle stała się zmysłowa.
Gdy odpoczywali przy krawędzi, ich ramiona znów się zetknęły. Choć rozmawiali o szkole, wymiana zdań miała teraz inny, głębszy wydźwięk. Oboje byli świadomi swoich ciał i tej nieuchwytnej bliskości. Paweł wyczuwał między nimi narastające napięcie, gotowe eksplodować. Liza również je odczuwała – to mrowienie, tę elektryczność. Była podekscytowana i lekko zdezorientowana. Jego obecność przestała być jedynie komfortowa – stała się intrygująca.
Wtedy pojawił się Marek.
– Liza? To ty?
Jego głos zabrzmiał jak grom – niski, stanowczy, niosący piętno władzy. Stanął nad nimi, a kropla spadająca z jego umięśnionej klatki na plecy chłopaka wydała się symbolicznym gestem. Był potężny, a jego muskulatura przyciągała wzrok. Obcisłe kąpielówki nie pozostawiały wątpliwości co do jego podniecenia – nie próbował tego maskować. Jego mroczne, głodne oczy wpiły się w Lizę, całkowicie ignorując Pawła.
– Marek! – Jej twarz na moment skamieniała, by zaraz rozjaśnić się nienaturalnie szerokim uśmiechem. – Hej! Co... co tu robisz?
– Utrzymuję formę – odparł z wyrachowaną pewnością siebie. – Ale widzę, że trafiłem na lepszy widok niż na siłowni.
Jego wzrok wędrował po jej stroju, nogach, ustach. Liza poczuła, jak krew napływa jej do głowy. To już nie była przyjemna ciekawość – to był niepokój zmieszany z mroczną fascynacją. Jego arogancka pewność siebie miała fizyczną, przytłaczającą jakość.
Paweł zesztywniał. Widział wszystko – spojrzenie Marka, jego demonstracyjne podniecenie. I widział, jak Liza... nie odchodzi. Zastygła jak ofiara przed drapieżcą. Jego chłopięce uniesienie zgasło momentalnie, zastąpione przez palące upokorzenie i gniew.
Marek położył dłoń na krawędzi, niemal dotykając jej palców.
– Ten odcień... pasuje do twoich oczu, Liza – szepnął, a jego głos stał się nienaturalnie łagodny.
Spojrzała w dół. Głęboki rumieniec oblał jej dekolt.
– Dziękuję... – wyszeptała.
Paweł poczuł wewnętrzne pęknięcie.
– Liza... – wydusił, lecz jego słowa przepadły w basenowym zgiełku.
Marek mówił dalej – o motocyklu, klubie nocnym, sugerując wspólne wyjście. Jego słowa były sidłami, a ona? Kiwała głową. Milczała. Tylko ten rumieniec i unikające spojrzenie mówiły wszystko.
Wtedy to ujrzał. Pod wodą Marek przesunął dłonią. Dotknął jej uda. Krótko, stanowczo, z władczym gestem. A Liza... drgnęła. Lecz nie odsunęła się. Jej oczy rozwarły się szeroko na ułamek sekundy. Nie było w nich przerażenia, lecz osłupienie. Szok. I coś, co przypominało... podniecenie. To było najgorsze.
Paweł nie wytrzymał. Gwałtownie się odsunął, rozbryzgując wodę.
– Wychodzę – warknął ochryple.
Wydostał się z basenu i odszedł bez oglądania się za siebie. Czuł na plecach ich spojrzenia – jej pełne winy i pomieszania, jego – zwycięskie.
Stał pod lodowatym prysznicem, drżąc nie z zimna. Ubierał się automatycznie, niemal nie czując własnych kończyn. Gdy już miał opuścić szatnię, usłyszał śmiech. Jej śmiech – stłumiony. I jego głos – niski, kuszący. Szept.
Podszedł do kabiny, skąd dobiegały odgłosy. Drzwi były przymknięte, lecz nie zamknięte. Zajrzał.
Stali w ciasnej przestrzeni. Marek przygwoździł ją do szafek. Jego dłonie spoczywały na jej pośladkach, przyciągając ją gwałtownie do siebie. Jej ręce leżały na jego piersiach – nie odpychały, lecz przytulały. Głowę miała odrzuconą, oczy zamknięte. On pochylony nad jej szyją, szepczący niezrozumiałe słowa. Wydała z siebie cichy jęk. Nie był to dźwięk sprzeciwu – był to okrzyk poddania.
Paweł odskoczył od drzwi jak oparzony. Obraz wypalił się w jego świadomości jak rozżarzony metal. Jej uległe ciało. Jego władcze dłonie. I to, co widział przez materiał kąpielówek – teraz jeszcze wyraźniejsze, bardziej zwierzęce. Triumf.
Wypadł z budynku, nie oglądając się. Zatrzymał się za rogiem, łapiąc powietrze. Zwymiotował, czując w ustach gorzki smak żółci i upodlenia. Potem szedł przed siebie bez celu, czując tylko pustkę, chłód i świadomość, że wszystko, co było – autobus, śmiech, zmysłowe dotknięcia – przepadło na zawsze. Pozostał tylko ten obraz – wizja z kabiny. I gorzka prawda, że był zaledwie chłopcem. A ona wybrała drapieżcę.
Opowiadanie stworzone w całości przez AI.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz