Z pamietnika Zuzanny 3/3 - Mazurskie pejzaże (2021)

    

Józef Chełmoński "Kurka wodna"
Kochany Kociu! O Weronisi już ci pisałam parę razy. Nie mogę się nadziwić, że mam przyjaciółkę. Ja, największy nolife pod słońcem! I że padło akurat na Weronikę, najcichszą cichą myszkę. Niesamowite! Osiem lat w tej samej klasie, a poznajemy się dopiero teraz. Dosłownie w ostatnich dniach szkoły. Widzisz, jak dużo może zmienić jedna dyskoteka!

Andrzej — niepozorny prawiczek, a naprawdę dyskotekowy podrywacz, pan Kowalczyk — staromodny sztywniak, a naprawdę zboczony wyrywacz nastolatek, i Weronisia — skromniutka, cichutka kościółkowa dziewica, pierwsza do stracenia cnoty. Pozory mylą — to prawda, Kociu. Zaraz ci wszystko opowiem.

Pamiętasz, jak się poznałyśmy, to znaczy, od czego zaczęłyśmy rozmawiać? Weronika podeszła do mnie, jak wychodziłam z toalety i zapytała, czy może mi zadać pytanie. Rozglądała się przy tym dookoła, jakby się bała, że ktoś ją śledzi. „Jasne, a o co?”. „Widziałam, że tańczyłaś z panem Kowalczykiem”. Kiszki skręciły mi się w supeł i zaplątały wokół szyi, jak to usłyszałam. Pisałam ci już, jak się przelękłam. „Coś było widać?”, spytałam od razu, też tak ostrożnie, jakby dookoła było tysiąc podsłuchów. „Nie. Tylko tyle, że świetnie tańczysz”. „Wcale nie umiem”. „Najlepiej ze wszystkich. Z Andrzejem też super wyglądaliście razem”. „Widziałaś?!” Chodziło mi o to, czy nas widziała w tamtym zakamarku, jak się liżemy na krześle, ale ty już wiesz o tym. A ona na to, że „Tak. Wyglądało tak, jak byście od dawna razem trenowali”. „Aha. A o co właściwie chciałaś teraz spytać?” „Sama nie wiem. Chyba tylko chciałam ci powiedzieć, że masz talent. To ja już pójdę”. „Stój!”, złapałam ją za łokieć. „Dlaczego mi to mówisz?” „Może z zazdrości”, odpowiedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę i uciekła.

Zazdrościła mi tańców-ocierańców z Andrzejem — z Weroniką zatańczył tylko jeden raz — i tego, że rozmawiałam z nauczycielem historii. Widziała, że obaj trzymali mnie za plecy, że mieli ręce wsunięte pod wcięcie mojej sukienki, ale nie czuła tego, co ja. Więc nie domyślała się siły tego dotyku. Mam nadzieję, że nikt się nie domyślił.

Zazdrości mi też luzu, jaki według niej mam w domu. O sobie mówi, że jest jedynaczką ze szklarni, bo rodzice się nią interesują i kochają. Pomyśleć, Kociu, że ja też jestem jedynaczką! Rodziny to akurat ja jej mogę pozazdrościć.

Zazdrości mi powodzenia u chłopaków. Domyśliła się, że nie zawsze odmawiam, jak chcą ze mną pochodzić za rączkę. No i w ogóle, że próbują. Zapytała — kiedy się opalałyśmy u niej w ogrodzie — czy, czysto teoretycznie, poszłabym na randkę z kimś, kogo nie znają moi rodzice i nie mówiąc im o tym. Jak bym powiedziała, że nie, to bym skłamała. A nie wolno kłamać z byle powodu, prawda? Ach, Kociu, jakiego szoku doznała na wiadomość, że Andrzejowi zdarzyło się zobaczyć mnie toples. Nie tylko on zresztą. Z tym „toples” to trochę przesadziłam, bo nie paradowałam przed nim całkiem goła powyżej pasa, ale jest faktem, że biustem mu się pochwaliłam. Tym razem już musiałam troszeczkę skłamać, żeby ratować sytuację. To znaczy, żeby nie siać zgorszenia u niewinnej dziewczyny. Powiedziałam, że to pokazanie się toples” to był przypadek i do niczego nie doszło. Wiesz, Kociu, Weronika do wczoraj jeszcze ani razu nie całowała się z żadnym chłopakiem. Wyznała mi to aż cztery razy, więc to dla niej jest raczej ważne.

Za to wczoraj nadrobiła zaległości. Niedługo to ja jej będę zazdrościć doświadczeń, a nie odwrotnie. Zaraz ci wszystko opowiem, Kociu. Dowiesz się, co ona zrobiła z moim Andrzejem. I w ogóle, co żeśmy we dwie nawyczyniały.

Zaczęło się od tego, że Kowalczyk podszedł do nas przed lekcją. Stałyśmy sobie spokojnie przy oknie i po raz nie wiem który wymieniałyśmy opinie o kolegach z klasy. Że się od lat podkochiwała w Andrzeju, wygadała się pierwszego dnia naszej spóźnionej znajomości. Ale jak się raz powie, że chłopak ma super poczucie humoru i fantastyczne brązowe kręcone włosy, to przecież jeszcze nie powód, żeby następnego dnia nie powiedzieć tego samego. Więc stałyśmy sobie na korytarzu przy oknie i wymyślałyśmy, jak to by można pogłaskać Andrzeja, gdyby nas wziął na kolana. Dla jednej z nas nie była to czysta fantazja, ale nawet najbliższa przyjaciółka nie musi wszystkiego wiedzieć. Gadałyśmy półszeptem jak dziewczyna z dziewczyną, śmiałyśmy się, aż ni z tego ni z owego podszedł Kowalczyk.

„Cześć dziewczętom!”, zaczął nie w swoim codziennym oschłym stylu, „stopnie wystawione, na dworze upał, lato idzie, przygoda, wakacje!” I wyciągnął do nas ręce. Zupełnie nie jak najstraszniejszy nauczyciel. Najpierw wziął nas pod łokieć, a jak tylko zrobiłysmy pół kroku do przodu, objął nas za ramiona. Obie. Okno, przy którym stałyśmy, prawie dostało zawału na widok tej poufałości. A Kowalczyk dalej nas zagadywał: „Planujecie jakiś wyjazd? Gdzie w tym roku spędzicie wakacje?”

Ja już trochę znałam Kowalczyka od tej strony, ale dla Weronisi to była nowość. Zaczęła się jąkać o wczasach z rodzicami na Krecie. Fajnych ma rodziców! A ja nie mam jeszcze żednych ciekawych planów, więc, jak to się mówi, odbiłam piłeczkę. Okazało się, że Kowalczyk ma działkę na Mazurach. Jeździ tam w lato i maluje obrazy. Sprzedaje je potem turystom i w ten sposób zarabia trochę pieniędzy.

„Maluje pan krajobrazy?”, spytała wtedy Weronika. W pewnym sensie połknęła haczyk, bo on przecież nie mówił o tych malunkach bez powodu, tylko chciał nam zaimponować. I trafił w gust dziewczynki z elitarnej rodziny. „Motywy leśne i różne stadia słońca, od wschodu do zachodu nad taflą jeziora. Mam kilka ulubionych lokacji, które maluję”. Trzeba powiedzieć, że nasz historyk potrafi opowiadać. Nie wiem, jak on to robi, ale zawsze jak zacznie jakąś historię, to aż się chce słuchać. Obie rozdziawiłyśmy buzie. A on od drzew i jezior przeszedł do nudesów: „Próbowałem też aktów, ale jak dotąd bez dużego sukcesu. Może nie trafiłem jeszcze na właściwą modelkę”. Weronika aż się zaczerwieniła, jak to usłyszała. Coś mi się zdaje, Kociu, że nie musiałby jej długo namawiać. Tylko czy rodzice by pozwolili? „Wszystkie obrazy pan sprzedaje?” Tym razem to ja zadałam pytanie. „Większość, ale oczywiście kilka sobie zostawiłem. Chcecie zobaczyć?”

Chciałyśmy, więc się umówiłyśmy z Kowalczykiem. A że było już po dzwonku na lekcję, zgodziłyśmy się napisać do niego maila, żeby ustalić dzień i godzinę, i żeby nam przysłał adres swojego mieszkania.

Zabrałam ze sobą Andrzeja. Trudno powiedzieć dlaczego. Z jednej strony pewnie przeczuwałam, że Kowalczyk ma nieprzyzwoite zamiary i chciałam się jakoś zabezpieczyć. Niby przy świadku facet nie powinien się do nas dobierać. Z drugiej strony nie bardzo wiedziałam, jak odwołać randkę. Miałabym wymyślać jakieś kłamstwo, albo jeszcze gorzej, powiedzieć, że nie przyjdę do niego, bo idę do nauczyciela? To byłoby samobójstwo.

Blok Kowalczyka stoi tuż obok mojego. Od dawna wiedziałam, że jesteśmy prawie sąsiadami, ale że z mojego okna widać jego mieszkanie, po przeciwnej stronie ulicy, tego, Kociu nie podejrzewałam. Teraz dopiero będę mieć na niego oko. Ha ha!

Ale mimo że ode mnie jest do niego najbliżej, z Andrzejem i Weroniką umówiliśmy się pod domem Weroniki. Andrzej przywitał się ze mną buziakiem w policzek, który poprawił, całując mnie w usta. A po mnie pocałował Weronikę, też w usta. Że tak powiem, na mokro. Żeby było sprawiedliwie. Dziewczyna aż się spięła z wrażenia. Było mi wesoło, więc nawet nie pomyślałam, żeby jakoś wyrazić zazdrość. Zresztą o nic nie mogłam być zazdrosna, bo oficjalnie przecież nie byliśmy parą.

Droga zajęła nam jakieś dwadzieścia minut. Tyle się idzie od Weroniki do mnie, i do Kowalczyka. Andrzej cały czas starał się traktować nas jednakowo. To znaczy żartował i mówił komplementy po równo do mnie i do niej — śmielszy był niż w szkole — brał nas za rękę jednocześnie obie i objął nas w pasie też sprawiedliwie, bez zapowiedzi, każdą po dwa razy.

Podsumowałam jego zachowanie, jak już weszliśmy do klatki. Powiedziałam, że fajnie jest być przyjaciółka Einsteina. Szkoda tylko, że trzeba się nim dzielić z przyjaciółką. To nie było miłe z mojej strony. Zabrzmiało tak, jakbym miała jakieś pretensje, i to nie tylko do niego, ale i do Weroniki. A to nieprawda. Na szczęście udało mi się szybko wymyślić żart i rozładować napięcie: „Po prostu musisz nas kochać dwa razy mocniej, ha ha!”

To jeszcze był tylko niewinny flirt we troje. Przy Kowalczyku mieliśmy się uspokoić i zachowywać normalnie. Ale, Kociu, to nie jest normalny nauczyciel. Przez niego całkiem puściły nam hamulce.

Oprowadził nas po mieszkaniu. W każdym pokoju miał coś ciekawego do powiedzenia, więc trwało to zwiedzanie dobrych dwadzieścia minut. I od samego początku kleił się do nas rękami. Łapał nas obie to za łokieć, to za ramię, to w talii. Tak niby normalnie po przyjacielsku, tylko że za często. I momentami nie po to, żeby nas podeprzeć albo skierować uwagę na jakąś rzecz, która nam pokazywał, tylko żebyśmy czuły dotyk. Na przykład, Kociu, ukłuł mnie palcem w kręgosłup równo między łopatkami, albo w bok talii. I to wszystko przy moim chłopaku. Zresztą Andrzej chyba tego kłucia nie zauważył, bo nic nie zrobił, żeby nas obronić przed tym molestowaniem. Weronika też wszystko cierpliwie znosiła.

Potem Kowalczyk zaprosił nas do stołu. Poczęstował colą i paluszkami. A ja się poczułam jak powtórzonym filmie. Zażartowałam od razu: „Nie dosypał pan nic do tej coli przypadkiem?” „Dosypałem, a jakże, tabletkę gwałtu. Ale tylko jedną na was obie”. Kowalczyk przyjął przy tym tak poważną pozę, że Andrzej o mało co nie uwierzył. Tak mi się przynajmniej wydawało. „No to nie zadziała!”, odpowiedziała Weronika i parsknęła śmiechem. Jak opętana. Przy mężczyznach. Zupełnie, Kociu, jak nie ona. „To wypijecie drugą i zadziała”. Od tego momentu było dla mnie jasne, że Kowalczyk posunie się jeszcze do czegoś więcej. I nie ma opcji, żeby mu czegoś odmówić.

Weronika jeszcze niczego nie przeczuwała. Ale już po fakcie, jak rozmawiałyśmy wieczorem, przyznała, że była „nakręcona”. Nie wiem, może naprawdę Kowalczyk dodał coś do coli, albo rozpylił jakieś podniecające perfumy.

Już nie musiałyśmy długo czekać, aż się okaże, jakie Kowalczyk ma zamiary. Zaprosił nas przed pierwszy duży obraz i zaczął opowiadać, co to za jezioro, jak się nazywają poszczególne drzewa, w której porze dnia malował i dlaczego akurat wtedy i z takiej a nie innej perspektywy. Ustawił nas w rządku: Weronikę z lewej, mnie w środku i Andrzeja z prawej strony. Sam stanął za nami. Oczywiście nas dwie złapał za ramiona. Tylko że po chwili jego ręka przesunęła się najpierw na talię a zaraz potem na pupę. Kowalczyk bezczelnie ścisnął w dłoni mój pośladek. Mocno ścisnął, palcami sięgnął naprawdę głęboko. A ja nawet nie pisnęłam. Czyli już wiedział na pewno, że ma mnie w garści.

Zaraz potem przyszła kolej na Weronikę. Obserwowałam ją kątem oka. Tak samo jak ona co chwilę sprawdzała moja minę i Andrzeja. Kowalczyk ani się nie zająknął, jak ją ścisnął za tyłek. Potrafi gadać i macać jednocześnie. Oj, potrafi. No i, Kociu, Weronisia też nie zgłosiła protestu.

Ale nie tylko historyk się do nas dobierał. Atmosfera udzieliła się też Andrzejowi. A że obok niego stałam ja, to zaczął dotykać moje biodro i rękę. Dyskretnie podwinął palcami spód mojej bluzki i pogładził po talii. Aż Kowalczyk nas rozdzielił. W ten sposób, że tak pokierował mną i Weroniką, że się zamieniłyśmy miejscami.

Znowu nas złapał za pupy. Tym razem obydwie nas jednocześnie. I trzymając mocno za biodra, stanął między nami. „Mam propozycję, szanowny panie kolego i kochane dziewczęta”, powiedział tym swoim władczym tonem. „Jaką?”, zapytał Andrzej. Tylko on z nas trojga był w stanie się odezwać w tamtej chwili. Kowalczyk przybliżył się buzią do mnie i do Weroniki tak, że podotykał nas nosem w policzki, bezczelnie zupełnie, i wyjaśnił: „Proponuję podzielić się dziewczętami na kilka minut. Zuzia zostanie ze mną, a ty zabierzesz Weronikę do drugiego pokoju, do tego za tą ścianą. Możesz razem z nią skorzystać z tapczanu. Myślę, że na dobry początek pięć minut nam wystarczy. Potem się zamienimy. Co o tym sądzisz?” Możesz sobie wyobrazić nasz miny, Kociu. Nawet Andrzej stracił mowę.  Kowalczyk jednak wiedział doskonale, co robić. Pocałował Weronikę, właściwie tylko musnął ustami jej policzek, i powiedział półgłosem: „Wyjdź z Andrzejkiem na chwilę, bardzo proszę. Pokaż koledze swoje piękne piersi. On już nie może się doczekać”. Jednocześnie tak popychał jej biodra, że poszła prawie z własnej woli.

I Andrzej poszedł. Czy ty to rozumiesz, Kociu? Zostawił mnie samą ze zboczeńcem.

A ja zamiast uciec jak najprędzej, zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje w głowie Weroniki. Ona, Kociu, ma kompleks małych piersi! Nie raz słyszała w szkole śmiechy, że zamiast piersi ma nakrętki od butelki. Dziewczyny, Kociu, bywają okrutne, są gorsze niż dzieci. Znajdą sobie ofiarę i będą dręczyć. Jakby same były idealne. Pocieszam Weronikę, że one takie są z zazdrości. I nie dalej jak przedwczoraj powiedziałam jej, któryś raz z rzędu, jakie jest najlepsze lekarstwo, żeby się pozbyć kompleksów. Kociu, wiesz jakie. No, co ja mogłam takiego wymyślić? Powiedziałam: „Musisz pokazać cycki jakiemuś mężczyźnie”.

No i wykrakałam. Poszła z Andrzejkiem do osobnego pokoju. Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i pokazała.

A Kowalczyk w tym samym czasie, obrócił mnie twarzą do siebie, złapał za pośladki i zaczął całować. Zupełnie mu się poddałam. Rozchyliłam usta, a on mnie lizał i lizał. „Ależ ty jesteś słodziutka”, powiedział tylko, jak czas minął.

Następne pięć minut spędziłam z Andrzejem. Dziwne było to całowanie. Myślami obydwoje byliśmy gdzie indziej. Postykaliśmy się językami ale tylko mechanicznie. Bez uczuć.

Za to Weronisia dostała drugą dawkę lekarstwa na kompleksy. Już jest na sto procent pewna, że z jej biustem jest wszystko w porządku. Jedyny minus jest taki, że wróciła do domu bez stanika. Ale to nieduża strata. Jutro pójdziemy do galerii, to sobie kupi drugi taki sam.

Panowie zamienili się nami jeszcze jeden raz. Już nie na pięć, tylko na piętnaście minut. Znowu Weronika wyszła z Andrzejem do drugiego pokoju, a ja zostałam z Kowalczykiem. Potem miała być następna zmiana, ale wyszło inaczej.

Kowalczyk przyparł mnie plecami do ściany i zaczął całować po szyi. Złapał za piersi i szepnął: „Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę”. Jeśli chodzi o mnie, Kociu, ja i teraz nie mogę uwierzyć. Wreszcie rozebrał mnie do pasa i przykucnął, żeby całować po brzuchu. Podrapał mnie wąsiskami. Na koniec jeszcze mnie złapał za krocze. Myślałam, że zaraz się we mnie wciśnie, tak mocno napierał palcami. Wiesz, cienkie spodenki przed takim dotykiem nie chronią. Powiedział, że jestem gorąca i zamknął mi usta swoimi ustami. Drugą ręką złapał mnie za biodro i przyciągnął do siebie. Macał mnie i całował. A ja przestałam się orientować, gdzie jestem i co się dzieje. To chyba był seks, jak myślisz, Kociu? To nic, że bez włożenia.

Jak długo trwał, pytasz? Nie wiem. Nie czułam upływu czasu. Ale nie bardzo długo, bo Kowalczyk jednak patrzył na zegarek. W pewnej chwili powiedział, że minęło już więcej niż piętnaście minut i „pora zobaczyć, co robią tamci za ścianą”. Włożyłam koszulkę i poszłam z nim do drugiego pokoju.

A tam? Co tam się, Kociu, dzieje? Andrzej bez spodni, w rozkroku, na kanapie. Weronika w kucki, przodem do chłopaka, plecami do drzwi. Zapatrzeni w siebie. W pierwszej chwili trudno poznać, co dokładnie się dzieje, ale... obok spodni na podłodze leżą też majtki. Andrzej siedzi więc z gołym członkiem! Jasne, że mu stoi. Zerka na mnie i na Kowalczyka zadowolony. Weronika jeszcze nas nie widzi. Porusza prawą ręką! Andrzej do niej: „Spróbuj jeszcze raz ustami”. No to odgarnęła grzywkę, nachyliła się. Do tej pory jestem w szoku.

A Kowalczyk: „Mocniej!” Jak się Weronisia nie zerwie na równe nogi. Żebyś ty to widział, Kociu. Krzyk, pisk, machanie rękami. Wybiegła z pokoju. Ja za nią. Złapałyśmy buty i uciekłyśmy czym prędzej na klatkę schodową. Dopiero na dworze zaniosła się płaczem i się uspokoiła.

„Powiedział, że ty też mu robiłaś loda. To prawda?”, spytała, jak tylko opanowała szlochanie. „Nie”. „Ale jestem głupia!” „Na pewno mądrzejsza ode mnie”.

Tak się skończyło, Kociu, oglądanie obrazów naszego historyka. Przeszłyśmy przez ulicę do mojego bloku. Następne dwie godziny przesiedziałyśmy same w moim pokoju. Jak emocje trochę przycichły i obmyłyśmy buzie, przebrałyśmy się w świeże bluzki — Weronika jest chudsza ode mnie, ale znalazło się w szafie też coś dla niej — przeniosłyśmy się do niej.

Od Weroniki z domu wspólnie napisałyśmy do Andrzeja, że nie będziemy się z nim więcej spotykać i że ma wykasować z komórki wszystkie nasze zdjęcia, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Do Kowalczyka też wysłałyśmy email. Krótki, z jednym zdaniem: „Niech pan o tym nikomu nie mówi”.

Tak więc, Kociu, zaczynam wakacje bez chłopaka. Mam za to pierwszą w życiu prawdziwą przyjaciółkę. Możesz mi pogratulować. Na miłość w najbliższym czasie raczej nie będę mieć ochoty.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz