Mój pierwszy covidowy chłopak (2020)

Cześć, kochane! Witam was na moim streamie, jak zawsze z papieskiego Traunstein! Dzisiaj opowiem wam, jak to się stało, że zaczęłam chodzić z Hansem.

    Niektóre z was pytały, czy się już z nim całuję. I od kiedy. Już niestety się z nim nie całuję. Mareike z Moguncji chciała się dowiedzieć, jak mu się udało przekonać mnie do siebie. Co takiego zrobił, że się w nim zakochałam. No bo nie ma co owijać w bawełnę: zabujałam się w nim jak w nikim innym. I co takiego powiedział, że poszłam z nim do łóżka? Och, miałam tego nie mówić wprost. Ale okey. Więc już wiecie. Mareike, zgadłaś! Yvonne, kochana: nie, Hans nie był pierwszym, kto mi skradł całusa. Powinnaś wiedzieć, bo mówiłam wam już, co prawda trochę dawno i tylko półsłówkiem, o moim dalszym kuzynie Claudiu. Dzisiaj chyba też trochę o nim wspomnę, bo tak się złożyło, że ferie zimowe spędzaliśmy razem i ani tego, jak je spędzaliśmy, ani że w ogóle byłam na początku roku w Południowym Tyrolu, nie da się oddzielić od mojego związku z Hansem. Po prostu gdyby nie ten wyjazd, nadal bylibyśmy tylko przyjaciółmi. Zwierzyłam wam się też kiedyś z w sumie pierwszych moich pocałunków z Markusem. Oj, to było dawno! Całe trzy lata temu... Tak więc, Yvonne, mogłaś wiedzieć, ale nie szkodzi, że pytasz. No to, kochane misiaczki, słuchajcie!

Aha, przypominam: ten stream jest przeznaczony, jak zawsze, tylko i wyłącznie dla dziewczyn! Jeśli jest wśród was jakiś chłopak, mam nadzieję, że nie ma, bo żadnemu nie dawałam zaproszenia, ale jeśli jest, to proszę, żądam i błagam, nie oglądaj dalej! Wyjdź z tego konta! Przynajmniej tym razem.

I jeszcze, Mareike, od razu mówię, że cię zawiodę. Hans nie zrobił nic konkretnego, co by mnie rozgrzało i zapędziło do jego łóżka. Przekonał mnie swoją przyjaźnią, tym, jaki był przez cały okres naszej znajomości, od początku gimnazjum, czyli u nas w Bawarii od piątej klasy, do teraz, przez te wszystkie lata. Sześć lat — ale ten czas leci! Mareike, tak na prawdę, to ja go namówiłam i uwiodłam, jeśli można to tak określić, nie on mnie. Więc, wybacz, nie zdradzę ci magicznej formuły na poderwanie Anny-Marii, bo takiej formuły nie ma. Nie dałabym się zwieść jakimś słówkom. No więc — za bardzo się rozgadałam — żeby już nie przedłużać, zaczynamy. Słuchajcie!

No, ale od czego zacząć? Może od tego, co oczywiste. Więc mamy rok 2020. Sierpień. Mamy środek lata. I koniec albo środek, albo dopiero początek epidemii Covidu — co dalej z tym wirusem, tego nikt nie wie, nawet pani Merkel. A musimy się cofnąć do karnawału i ferii czyli do lutego. Wtedy ten cały Covid grasował tylko w Azji. U nas właściwie też, ale nikt o tym nie wiedział. Żyliśmy sobie w błogiej nieświadomości. No to pojechaliśmy do tych Włoch na ferie. Claudio pisał, że mu smutno bez nas — nie widzieliśmy się już ponad pół roku — raz napisało mu się nawet, że mu smutno beze mnie, nasza wspólna kuzynka Francesca też pisała, że tęskni i że babcia nie może się nas doczekać, no to chyba jasne, że nie mogłyśmy nie jechać. My, to znaczy ja i siostra. W tym roku tak się złożyło, że tata nas tam zawiózł i zaraz ruszył z powrotem. Miał jakieś ważne sprawy w pracy, u nas w Bawarii i po drodze w Szwajcarii. Wrócił po nas w ostatni weekend lutego. Gnaliśmy potem w niedzielę przez Alpy, żeby w poniedziałek, konkretnie drugiego marca zdążyć do szkoły.

Pamiętam dokładnie, bo oczywiście musieliśmy odstać swoje w korku przed granicą. Popsioczyliśmy wtedy jak zwykle na politykę naszego rządu i policyjne kontrole mające nas chronić przed nielegalnymi migrantami. Które przed niczym nie chronią, bo poza głównymi trasami nikt przecież granicy nie pilnuje, doskonale utrudniają za to życie wszystkim podróżnym. Taki to rząd mamy w Bawarii, że na wszystko ma jedno i to samo lekarstwo — zamykać granicę, blokować, izolować — pozorne zresztą. No, ale to temat na inny stream. Nie na teraz.

Przed Salzburgiem, z kwadrans do przedgranicznego korka — Oj, dziewczyny, a niby należymy do strefy Schengen! Przepraszam, nie unoszę się na polityków, już jestem spokojna — radio zaczęło łapać nasze stacje. I jaka pierwsza wiadomość? Tak, tak, zgadłyście! Piazolo, nasz minister szkolnictwa, zatroskanym głosem prosi wracających z Włoch, żeby w poniedziałek — a przypomnę, była niedziela — zostali w domu. Szkołom polecił zwolnić tych uczniów z lekcji. Mieliśmy się odizolować od otoczenia i zameldować u burmistrza. Hello guys, wellcome back home, miłej kwarantanny! Wyszło na to, że gnaliśmy zupełnie niepotrzebnie. Przecież, jakby rząd zdecydował w piątek albo nawet w sobotę, moglibyśmy zostać na jeszcze tydzień lub dwa u babci. Nic by się nie stało. Nie stałoby się też wiele miłych rzeczy, na przykład cała historia, którą wam dziś chcę powiedzieć, no, ale przyszłości niestety nikt nie zna. Byłam więc wściekła na premiera Södera — nasze bawarskie ucieleśnienie prawicowego szataństwa — i na ministra Piazolo. Zamiast być wściekłą na wirusa. No i nie, jakbyśmy sobie samowolnie przedłużyły ferie, to by się nazywało niedopełnieniem obowiązku szkolnego. Czyli mandat. Widzicie, jakie nędzne jest życie bawarskiej licealistki? I żaden emerytowany papież nie pomoże. Tak sobie żartuję, bo Ratzingerowie to podobno jakaś nasza daleka rodzina ze strony mojej mamy. Piąte wody po kisielu. Osobiście mało w to wierzę, ale być może. To taka klątwa małych miejscowości, że wszyscy są w ten czy inny sposób ze wszystkimi skoligaceni i spowinowaceni.

Jak to się u nas mówi: Krucyfiks! W poniedziałek zostałam w domu. We wtorek, środę, czwartek i piątek też. Przez cały tydzień nikt w szkole nie potrafił powiedzieć, co dalej. Aż minister wydał nową decyzję: od następnego poniedziałku już nie zaleca, by wracających z Włoch zwalniać z lekcji, tylko zakazuje nam wstępu na teren szkoły. Pod groźbą kary.

— No to, siostrzyczko, jesteśmy trędowate — powiedziałam do Kariny.

— Jak tych dziesięciu nieszczęśników na obrazie w kościele, których Jezus wysłał do kapłanów, żeby wszystkich pozarażać — odpowiedziała.

Chodzi się dwa razy w tygodniu na lekcje religii, to się zna kościelne legendy! Nie to co wy, bezbożniczki z Berlina. Co nie, Saro? Co nie, Justino? No, nie gniewajcie się, dziewczyny. Ja tak mówię z zazdrości. Wracamy do naszej opowieści.

Odpowiedziałam Karinie, że nas niestety żaden Jezus nie uzdrowi i że musimy sobie radzić same. Na co ona, że fajnie było na feriach i puściła oczko.

Znacie Claudia... Nie znacie? Hm, to człowiek tego typu, co żadnemu cyckowi nie przepuści. Dawniej nie zwracał na Karinkę większej uwagi. Za młoda była. Rok temu zdało mi się, że łypnął na nią okiem, ale nic więcej. Zresztą miał dziewczynę, to się pilnował. Niedługo po naszym wyjeździe rozstali się z hukiem. Po niej miał jeszcze jedną, ale i ona szybko go rzuciła jakoś przed nowym rokiem. Mnie się nie przyznał, ale wiem wszystko od Franzi, to znaczy od naszej wspólnej kuzynki, Francesci. Mieszkają niedaleko siebie i nawet jak się przez jakiś czas nie widzą, to i tak nie mijają ich żadne rodzinne plotki. Tak więc tym razem Claudio był bez dziewczyny i nie musiał się pilnować. Miał też więcej wolnego czasu. Krótko mówiąc, poobracał trochę nas troje, solidarnie — modne słowo; pamiętacie, co powiedziała pani Merkel, kiedy ludzie rzucili się na papier toaletowy tak, że go zabrakło w sklepach? „To jest nie tylko niepotrzebne ale wręcz niesolidarne” — nie oszczędzając mojej młodszej siostry.

Może jeszcze dodam słówko odnośnie mojej włoskiej rodziny, żeby nie było, że wam jakieś incesty sugeruję. Francesca i ja, a jak ja to też oczywiście moja siostra Karina, jesteśmy klasycznymi kuzynkami. W drzewie genealogicznym mamy wspólnych babcię i dziadka. Z Claudiem sytuacja jest bardziej skomplikowana. Przez rozwody i rodziny patchworkowe właściwie nie jesteśmy sensu stricto spokrewnieni. Ale utarło się, że jesteśmy kuzynami i tak niech zostanie. Może w jakimś innym języku jest odpowiednie określenie na to, co nas łączy. Nasz niemiecki jest pod tym względem troszkę zbyt ubogi. W ogóle odkąd prowadzę ten kanał i streamuję dla was, widzę, jak wielu rzeczy nie potrafię nazwać. Czasami to takie frustrujące! Ale, co tam? Opowiadam dalej:

— Ja też miło wspominam Bolzano. — Mniej więcej tak odpowiedziałam Karinie. Nic bardziej oryginalnego po prostu nie przyszło mi do głowy. No i dalej: — Fajnie było na feriach, siostrzyczko. Chętnie bym wszystko powtórzyła. Ciekawe, co Franzi teraz robi.

— I z kim — z przekąsem zauważyła Karina. I już ani sekundy dłużej nie mogła powstrzymać śmiechu. Ja zresztą też nie.

Kochane, też tak macie, że poważne rozmowy, jak siostra z siostrą, nie mogą się obyć bez śmiechu? No, myśmy sobie przy okazji tych trędowatych poważnie pogadały o sensie życia, facetach i wartości uczuć. Ale imienia Claudio żadna z nas nie wypowiedziała ani razu, mimo że rozmawiałyśmy właściwie głównie o nim. Możecie sobie o mnie pomyśleć najgorsze i nakrzyczeć, że obiecałam wam Hansa a ciągle zawracam głowę kuzynem, ale taka była kolej rzeczy. Tamtego dnia nie myślałam o Hansie. Zapomniałam. I Karina przestała myśleć o gościu, w którym się zabujała przed feriami. Takie są tragiczne skutki wyjazdów do Południowego Tyrolu. Powinno się ich zakazać raz na zawsze! Albo skasować ferie. Psst. Premier Söder nie słucha? Nie podsuwajcie mu tego pomysłu!

Ale to jest dziwne i skomplikowane: Jak jechałyśmy do Bolzano, całą drogę myślałam o Hansie. Na miejscu, jak tylko na przywitanie uściskał mnie Claudio — chyba trzeciego dnia do nas podjechał, to znaczy do babci — odżyło wspomnienie naszych potajemnych całusków i cały ładunek emocji z tym związanych: podejrzliwości, zazdrości, chęci zaimponowania, łomotanie serca. Potem, jak ręka Claudia wylądowała na mojej piersi, nie przez przypadek zresztą, nagle pomyślałam o Hansie. Że też by mógł nabrać trochę śmiałości do kobiet. Że jak by spróbował pomacać moje piersi, na pewno nie miała bym nic przeciwko temu. I chyba żadna rozsądna dziewczyna by mu nie odmówiła, jak by go przynajmniej trochę znała, niekoniecznie tak długo jak ja. I tak zostało. Przy Claudiu często myślałam o Hansie i w ogóle w Bolzano często wracałam myślami do Traustein. A po powrocie wszystko na odwrót. W oczach i uszach tylko Claudio, Franzi, babcia, Włochy. Karina ma podobnie. A wy? Ciekawe, jak to jest u was. Napiszcie, dziewczyny! Chętnie przeczytam, czy też wam się zdarza taki miszmasz w umyśle. Że całujecie się z jednym, z Hansem, a myślicie o innym, o Claudiu, i na odwrót. Chyba nie jestem jedyną taką wariatką na świecie. Co, dziewczyny?

No tak, to na czym ja skończyłam? Aha, że po paru dniach niepewności okazało się, że i w drugim tygodniu po feriach nie mogłam iść do szkoły. Głupia sprawa, ale zakaz to zakaz.

— To nie potrwa długo — pozapewniałyśmy się z Kariną nawzajem.

Rodzice myśleli dokładnie tak samo. Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że lada chwila będziemy mieć lock down z prawdziwego zdarzenia. Same wiecie, jak się wtedy w marcu wszystko zmieniało. Z dnia na dzień. Najpierw cisza, potem trzask-prask, stan klęski, puste półki w sklepach, puste ulice, jakby wojna wybuchła. No, ale to miało być dopiero za parę dni.

— Chodź, siostro, rozpijemy winko jak w Bolzano! — Na koniec babskiej szczerej rozmowy wypada coś wypić, co nie? Przyniosłam z piwnicy flaszeczkę Dornfeldera: czerwone, wytrawne, sto mililitrów, w sam raz na dwie dziewczęce głowy, i tak uczciłyśmy status trędowatych. Tak nam uderzyło do głowy, że nie wiedzieć kiedy wlazłyśmy na fotele i odstawiłyśmy najprawdziwszy dziki taniec toples z wymachiwaniem bluzkami, pod nutkę Die Sauna z Youtuba, chyba ze sto decybeli, ile fabryka dała mocy głośnikom notebooka Kariny:

Realität und Illusionen, Deine Gefühle sind verboten. 
    
Wenn nichts funktioniert, Nichts funktioniert. 
    Realität und Illusionen, Gefühle sind verboten. 
    Es macht dich verrückt, wenn du denkst, dass nichts funktioniert.

Wiem, co powiecie. Że straszne z nas wariatki-małolatki. No, ale czy nie można czasami poszaleć we własnym domu, jak nie ma świadków? To przecież nic złego.

To był piątek albo sobota, już nie pamiętam dokładnie. No i wtedy właśnie, jak wrócili rodzice i musiałyśmy błyskawicznie przerwać pląsy i doprowadzić się do porządku, odezwał się mój smartfon. Zajrzałam i oczom nie mogłam uwierzyć.

— Wyznanie miłosne? Kto to, Claudio czy Franzi? — Karina ma nosa, trzeba przyznać. Albo zna mnie tak dobrze, że umie wszystko wyczytać z wyrazu twarzy.

Zgadła, to było wyznanie miłości, nawet jeśli totalnie zawoalowane. Tylko nie od Claudia. To była wiadomość od Hansa. Pytał, czy już wróciłam z Włoch, jak leci i czy może mnie odwiedzić. Stanęłam jak zamieniona w słup soli. Aż mnie siostra musiała pociągnąć za łokieć, żebym się w końcu odezwała i raczyła zbiec z nią na piętro rodziców.

Wieczorem, przed zaśnięciem, znowu musiałyśmy sobie wszystko powyjaśniać. No, może nie musiałyśmy, ale Karina nie zamierzała odpuścić i tak mocno ciągnęła za język, aż jej wszystko wyznałam, co mi siedziało na duszy. Nawet rzeczy, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Po jakiejś pierwszej w nocy i dwóch Dornfelderach — dziewczyny, mówię wam, jak będziecie mieć dzieci, lepiej zamykajcie na klucz drzwi od piwnicy — wiedziałam już na pewno, że kocham Hansa. Nawet powiedziałam Karince, że z nim stracę cnotę. Myślałam, że się zaśmieje i zapomni, ale tego akurat nie zapomniała. Taką mam siostrę, Żmiję na szyi. I wiecie co, dziewczyny, jesteśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółkami. Best best friends for ever ever!

Odpisałam Hansowi — razem z Kariną we dwie odpisałyśmy, właśnie gdzieś tak koło pierwszej w nocy, jak sobie leżałyśmy pod jej kołdrą — że może wpaść do nas w poniedziałek po szkole. Ale żeby się jeszcze zastanowił, bo stanowię dla niego mega zagrożenie. Żeby sobie wziął do serca, że jak przyjdzie do mnie w czasie kwarantanny, to jego życie nie będzie już takie samo jak do tej pory. I że nie chcę go skrzywdzić, bo w imię wieloletniej przyjaźni bardzo go lubię. Ale włoski Covid odbiera mi rozum i że przychodząc do mnie, Hans naprawdę dużo ryzykuje.

— Ty naprawdę chcesz się z nim pobzykać na pierwszej randce! — Karina, upita jak nigdy, była bezpośrednia. Możecie mi wierzyć.

— Też byś chciała, ty mała żmijko! — odparsknęłam, wcisnęłam „Wyślij” i... i nie zgadniecie, moje słodkie, co jeszcze jej wygarnęłam... Powiedziałam Karinie, że w poniedziałek, jak przyjdzie Hans, ma siedzieć cicho w swoim pokoju jak mysz i ani nosa nie wyściubić, dopóki nie pozwolę.

— A jak bedę musiała iść siku?

— To założysz pampersa.

No, wiecie, kochane, to takie nasze żarty. Cmoknęłyśmy się na dobranoc i poszłam do siebie. I wiecie co? Ledwie się położyłam, przytruchtała Karina i położyła mi coś na biurku. Noc była, ciemno, nie patrzyłam co to. A ona tylko:

— Jutro bym mogła zapomnieć. — I pobiegła do siebie.

Wiecie, co mi dała? Nie wiecie. I ja nie wiem, czy mogę wam powiedzieć. Bo to w sumie nieistotne. Tylko że bym musiała oczami świecić, jakby któreś z rodziców zobaczyło to coś w moim pokoju. Właściwie nie powinno to ich dziwić, bo w końcu jestem dorosła. Czternaście lat już skończyłam, Karina zresztą też... No dobrze, powiem wam. To była prezerwatywa.

O tym, co się w tym samym czasie działo w Bolzano, nie będę was zanudzać. Może powiem tylko, że Francesca dała się zaprosić Claudiowi na randkę. Na prawdziwą randkę! Oczywiście w tajemnicy przed rodziną. Tylko ja i Karina o tym wiemy. Zrobili sobie spacer wzdłuż rzeki i poszli do muzeum pooglądać mumię alpejskiego Ötziego. Muzeu jeszcze działało. Skorzystali dosłownie w ostatniej chwili. Cmoknęli się na dzień dobry i do widzenia, potrzymali się za ręce, jakby byli normalną parą. Franzi zwierzyła nam się — mówię „nam”, bo mimo że pisała formalnie ze mną, zgodziła się, żebym dała przeczytać naszą rozmowę także Karinie — a więc Francesca zwierzyła się nam, że w muzeum czuła się dziwnie w towarzystwie starszego chłopaka. Franzi jest w moim wieku, a Claudio ma już swoje lata, dwadzieścia cztery skończył niedawno. Zdawało jej się, że wszyscy się na nich gapią i oceniają. Poza tym było jej cudownie. Nie dziwne. Wszyscy, z którymi wcześniej się umówiła — nie było ich wielu — okazywali się dupkami. Po pół godzinie miała ich dosyć. Tylko ziewała i patrzyła na zegarek, myśląc, jak by się sprytnie pożegnać i nigdy więcej nie spotkać. Dziwiła się więc tym wszystkim byłym dziewczynom Claudiego, co z nim zerwały po miesiącu.

— A ja im się nie dziwię. — Tak to skomentowała Karina, jak to tylko ona potrafi. Wiecie: dłonie splecione na karku, spojrzenie z góry, poza wszystko wiedzącej.

Dlaczego im się nie dziwi, spytacie. Chyba się domyślacie. Karina może jest młoda, ale swój rozum ma:

— Znasz przecież Claudia. Ja bym nie mogła chodzić z chłopakiem, który się ciągle ogląda na inne. I nie tylko ogląda.

Też bym nie zniosła, jakby mój facet podrywał inne dziewczyny. I większość z was na pewno też nie. W końcu chłopak jest po to, żeby dowartościować dziewczynę, dać jej poczucie, że jest wyjątkową, najlepszą, jedyną, na kim mu zależy. A nie żeby walczyć o jego uwagę. Dlatego wolę Hansa, mimo że jest trochę zamknięty w sobie i dużo mniej śmiały niż Claudio. Jak to ładnie powiedziała Karina:

— Claudio jest dobry do zabawy, z Hansem można myśleć o bardziej poważnym związku.

Jest w tym trochę prawdy. Mądra dziewczyna!

No dobrze, koniec już tych dygresji. Hans się wystraszył, nie przemyślał, przyszedł do mnie po lekcjach.

— Dzień dobry. Tu Hans — Nazwiska wam oczywiście nie zdradzę. I tak za dużo mówię. Nie podaje się cudzych danych osobowych, nawet jeśli chodzi o byłego chłopaka. No, niestety, długo nasz związek nie wytrzymał. Nie pytajcie, dlaczego.

— Cześć Hansie, wejdź i zaczekaj na dole. Zaraz do ciebie zejdę. — Nacisnęłam na przycisk domofonu. Hans przeszedł przez podjazd i wszedł do domu. Banalna sprawa, nie ma o czym mówić.

Ważne tylko, że chciałam go przywitać przy drzwiach, a nie jak zazwyczaj od razu u siebie w pokoju. Dlaczego tak? Ano dlatego, że miałam przygotowane pewne przedstawienie. Chciałam go zaskoczyć.

Więc zeszłam po schodach ubrana w dość nietypowy sposób. No, dziś może by się nikt specjalnie nie zdziwił, ale to był dopiero początek marca, czyli jeszcze era na dobrą sprawę przedcovidowa. Powiem wam dokładnie, co założyłam, okey? No to z bielizny majteczki jak majteczki, nie ważne jakie, sukienkę na ramiączkach, krótką, w zasadzie na lato, ale i w zimę chodzę w niej po domu; o, już wiem, założę ją dla was do streamu następnym razem, że też o tym wcześniej nie pomyślałam!; skarpetki jakieś tam, też nie ważne, no i na to wszystko jeszcze biały laboratoryjny fartuch, okulary ochronne i maseczkę, na włosy czepek z gazy. Przyznacie teraz, że się postarałam, co?

Dla Hansa przygotowałam podobny zestaw, tylko dla niego dodatkowo miałam jeszcze szpitalne ochraniacze na nogi, takie jednorazówki z folii plastikowej. Na pewno wiecie, jakie.

— Hansie, mam prośbę. Zanim wejdziesz na górę, proszę cię, żebyś się trochę przebrał. Załóż to na siebie. A dżinsy i sweter lepiej zdejmij i zostaw tutaj przy wejściu razem z kurtką. — Wyglądał przesłodko. Totalnie zaskoczony. No i; ale nie myślcie sobie, że to tak wyszło spontanicznie, akurat tę kwestię miałam dokładnie przemyślaną; no, to postawcie się w jego sytuacji: przychodzisz do koleżanki, a ona ci na dzień dobry mówi, żebyś zdjął spodnie. Można sobie co nieco wyobrazić, co nie? No, to odczekałam dokładnie dziesięć sekund i powiedziałam, że się odwrócę.

— Nie o to chodzi — odpowiedział, ale bez przekonania w głosie.

Widziałam oczywiście, że zauważył, że mam gołe kolana i dekolt. Specjalnie pod fartuch wybrałam taką sukienkę, żeby nic nie wystawało. Żeby sobie chłopak wyobraził, że nie mam nic pod fartuchem. Z kimś innym bym sobie na takie kuszenie nie pozwoliła, ale Hans to jednak przyjaciel. Nawet jak by się okazało, że wcale mu się nie podobam, albo że w międzyczasie zaczął chodzić z inną, to by mnie nie wyśmiał. Jemu można zaufać. No, co mam powiedzieć? Zupełnie nie czułam strachu ani tremy. A może dwa tygodnie w towarzystwie Claudia zrobiły swoje? Nie wiem. Być może.

— Przebierz się. Jeśli mam wirusa, nie chcę, żebyś go ode mnie złapał. Bez środków ochronnych nie wpuszczę cię na górę. — Tak powiedziałam. Szkoda tylko, że przez maseczkę nie widać, jak się człowiek uśmiecha, bo na sto procent mój uśmiech by go błyskawicznie uspokoił. No, ale trudno. Odwróciłam się i poczekałam, aż Hans skończy się przebierać.

Nie musiałam długo czekać.

— Już — powiedział. I tylko z barwy głosu mogłam odczytać, że się uśmiecha. Powtórzę: szkoda, że maseczka maskuje wyraz twarzy.

Jeszcze działałam zgodnie z planem:

— Super! No, to teraz możemy się wreszcie bezpiecznie objąć na powitanie. — Jak w teatrze wyrecytowałam wyuczoną kwestię i rozłożyłam ramiona.

Krucyfiks, dziewczyny! Objął mnie mocno w pasie i plecach. Oplótł mnie rękami jak pająk. Ścisnął jak w kleszczach. Jak dmuchaną piłkę, żeby wycisnąć powietrze. Biust mi się całkiem rozpłaszczył na jego torsie. No i diabli wzięli przygotowanie, plany i wyuczone kwestie. Kwiknęłam tylko:

— Hansie, ja cię kocham.

Tylko za cicho albo całkiem bezdźwięcznie, bo chyba nie usłyszał. W każdym razie ja nie usłyszałam jego odpowiedzi.

Za to zaraz poczułam jego dłoń na kręgosłupie. Jak bym się lepiej znała na anatomii, mogłabym wam powiedzieć dokładnie między którym a którym kręgiem, ale się nie znam tak dobrze. Ale mniej więcej w środku odcinka piersiowego to było. Podziałało na mnie, mówię wam, jak piorun, jak uderzenie prądem z defibrylatora. Czas się zatrzymał. Film urwał. Nie wiem, co się działo przez następnych parę sekund, a może i dłużej.

Ocknęłam się, wisząc mu na szyi i całując w policzek przy lewym uchu. Przez maseczkę oczywiście. Tak, że Hans oczywiście nie mógł nic poczuć. Bez sensu. Za to Hans macał mnie po plecach zdziwiony, że nie czuć stanika. A na dole... No, małolaty, zatykajcie uszy! Kto z was nie ma czternastu lat, nie ma prawa słuchać. Wyłączcie głos w notebookach i komórkach, wyciągnijcie słuchawki z uszu! Dam wam znać ręką, kiedy będziecie mogły znowu słuchać... Gotowe? Wszystkie małolaty głuche? No, to już mówię tę straszną nieprzyzwoitość: Członek Hansa... Wiecie, obejmując się tak mocno, zetknięci brzuchami, biodrami, i czym tam jeszcze... Nie mogłam go nie czuć. No więc ten członek zwyczajnie stanął. Taka już jest męska fizjologia. Tylko że on nie tylko stanął, ale też trafił mnie w najczulsze miejsce. I napierał.

W końcu Hans też zdał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Momentalnie zdrętwiał ze strachu. Poluzował uścisk. Przeprosił.

— Nic się nie stało. Bardzo się cieszę, że przyszedłeś. — Jak bym zareagowała inaczej, nie wiem, jak by się sprawy potoczyły. Na szczęście udało mi się nie powiedzieć nic głupiego.

Za to Hans trzepnął językiem coś, czego raczej nie musiał mówić na głos. Zapytał dosłownie:

— Nie masz na sobie stanika?

Chociaż w sumie dobrze powiedział. Rozładował tym zdaniem całe napięcie.

To pytanie pozwoliło mi się zaśmiać. Może nieco teatralnie, ale zawsze co śmiech, to śmiech. Kto się śmieje, nie może się gniewać. Powiedziałam, że nie noszę w domu i żebyśmy wreszcie weszli na górę.

Na schodach nie omieszkałam jeszcze skomplementować urody Hansa:

— Do twarzy ci z gołymi kolanami — powiedziałam, człapiąc za nim.

— Tobie też — odpowiedział bez namysłu.

Ja sama bym zapomniała tę część konwersacji, ale na piętrze była przecież jeszcze Karina. Tak się u nas w domu głos niesie, że w jej pokoju słychać dosłownie każdy szelest z klatki schodowej. Powiedziała mi potem, że aż się zaturlała ze śmiechu i zapisała sobie te dwa zdania w zeszycie z powiedzonkami wartymi zapamiętania. Ludzie piszą pamiętniki, a Karina prowadzi taki zeszyt. W sumie każdy powinien mieć jakieś hobby. Ja na przykład streamuję. No, ale wróćmy do tematu.

Zamknęłam drzwi. Byliśmy wreszcie z Hansem we dwoje w moim pokoju. Mój plan na to spotkanie z wiadomych powodów przestał być aktualnym. Musiałam wymyślić coś spontanicznie. Tylko co zrobić konkretnie, żeby nic nie popsuć? Oto jest pytanie.

Nie powiedziałam wam jeszcze, bo to właściwie nieistotne, że za pretekst do odwiedzin Hansowi posłużyła moja nieobecność w szkole. Przyszedł powiedzieć, co przerobiliśmy z poszczególnych przedmiotów, z tych, na które chodzimy razem. Pretekst taki sobie, bo i tak wszystko wiedziałam od nauczycieli, ale żaden lepszy nie był nam potrzebny. Dla rodziców wystarczył. No, a jak tata zobaczył nas w fartuchach, to pokiwał tylko głową z tak poważną miną, że o mało nie pękłam ze śmiechu jak supernowa. Nie da się niestety oszukać staruszka. Całe szczęście, że nasz jest megawyrozumiały.

No to co, dziewczyny? Co miałam zrobić? Spytałam z głupia frant, czy się jeszcze raz przytulimy.

Tym razem Hans objął mnie ostrożniej. Uważał, żeby nie kłuć kolcem, że się tak wyrażę. Wreszcie usiedliśmy na łóżku i zaczęliśmy rozmawiać. O feriach oczywiście. Hans pokazał mi trochę zdjęć z pochodu karnawałowego. W końcu u nas w miasteczku też się coś dzieje.

Ja też miałam trochę zdjęć w smartfonie. Specjalnie wybrałam takie, co mogą podziałać na męską wyobraźnię. Trochę z nart oczywiście, ale też z parku wodnego. Na przykład trzy zdjęcia na których ja, Franzi i Karina siedzimy po kolei na kolanach Claudia. Oczywiście w samych kostiumach. Trochę się bałam mówić o Claudiu, ale całkiem przemilczeć jego istnienia nie mogłam. Tym bardziej, że miałam wobec Hansa dość długofalowe zamiary. Z dużym prawdopodobieństwem chłopaki kiedyś się spotkają. I jak by to wyglądało, gdyby się okazało, że mój chłopak pierwsze słyszy o moim ukochanym kuzynie? Nie, nie, moje drogie, nie pokazać Claudia byłoby strategicznie niemądre.

— To twoja siostra? — Hans zatrzymał się na zdjęciu Kariny. Przytaknęłam. A on na to: — Jesteście do siebie bardzo podobne. Ta druga dziewczyna jest zupełnie inna. Nie domyśliłbym się, że to twoja krewna.

Ameryki nie odkrył. Franzi jest chuda jak szczapa, wysoka, ma pociągłą twarz i trochę kręcone włosy czarne jak heban. Typowa Włoszka. No i, na co każdy facet zwraca uwagę, a nie zawsze chce się przyznać, jest raczej mało wypukła w biuście. No, a my z Kariną mamy proste włosy, nie tak ciemne i trochę więcej ciała. Nie jesteśmy grube, ale trochę tłuszczu mamy, gdzie potrzeba. Co zresztą widać u was na ekranach.

Może to nieładnie się chwalić, ale nic na to nie poradzę, że taka jest prawda. Pokazanie zdjęć w skąpym ubraniu i z Claudiem to nie był głupi pomysł.

— Zazdroszczę temu twojemu kuzynowi — powiedział Hans w pewnej chwili.

A ja na to:

— I o to chodziło. — A po chwili namysłu, skoro Hans milczał chyba zaskoczony taką odpowiedzią, szczerą zresztą, pokazałam mu jeszcze jedno zdjęcie. Takie, na którym Claudio jednocześnie obejmuje w talii Francescę i moją siostrę. I zapytałam przewrotnie: — Która z nich ci się bardziej podoba? Z którą byś wolał się spotykać?

Pokręcił nosem, bąknął coś, że to trudne pytanie i właściwie nie odpowiedział. Ale to nic. I tak mu się rozsiadłam na kolanach.

Dalszych szczegółów wam już oszczędzę. Nie są ciekawe. Powiem tylko, że fartuch chemiczny tylko pozornie nie nadaje się na randkę. Na przykład łatwo się rozpina. Tylko czasami trzeba wyraźnie dać znać chłopakowi, że można. Hm. Znowu muszę powiedzieć do najmłodszych: wyście teraz niczego nie słyszały! Od tego spotkania, od tej covidowej randki w poniedziałek dziewiątego marca byliśmy parą. Tylko trochę dziwną, bo co to za para, co ani razu się nie pocałowała głęboko w usta? No, ale w maseczkach w ogóle nie da się całować. Ani głęboko, ani płytko. A z reżimu kwarantanny nikt nas nie zwalniał. Raz zaczętą grę grałam do końca. Czyli do kolejnego poniedziałku, do covidowych oficjalnie nie-ferii. 

Kochane słuchaczki, na dzisiaj to wszystko. Piszcie, przysyłajcie pytania i wasze uwagi! Zapraszajcie na swoje streamy! Kocham was, misiaczki! Servus, tschau, tschüs und baba! Do następnego razu!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz