Część tegorocznych wakacji spędziłam u rodziny w Moskwie. Kiedyś jeździłam do Rosji nieświadomie, jako dodatek do rodziców, aż z czasem odkryłam ten kraj dla siebie. Fascynuje mnie jego historia i zachodzące bezustannie zmiany. Przeraża mnie zupełnie niezrozumiałe dla mnie magiczne myślenie oraz obojętność na wszystko, co zachodzi w świecie zaczynającym się tuż za drzwiami własnego mieszkania, złowroga tolerancja dla cynizmu i otwartego kłamstwa, postawa "to mnie nie dotyczy". Uwielbiam ten kraj i nienawidzę go jednocześnie i ostatni wyjazd niczego nie zmienił. No, może co najwyżej wzmocnił oba uczucia, w czym największy udział ma właśnie ta przygoda, którą się zaraz z Wami podzielę.
Tym razem pojechałyśmy we dwie z moją mamą, a tata z bratem zostali w kraju. Dwa tygodnie upłynęły nie wiadomo kiedy i ledwie przyjechałyśmy już trzeba było myśleć o powrocie. Zostały nam jeszcze dwa dni na odpoczynek po wielu wycieczkach i odwiedzinach u różnych cioć i wujków, a ja stanowczo nie chciałam ich spędzić przed telewizorem. Trochę pomarudziłam, trochę pożartowałam, aż w końcu, z trudem, mama i wujostwo zgodzili się, bym wybrała się w samodzielną wędrówkę po mieście. Dostałam portfel z pieniędzmi, paszport, kartę imigracyjną i dokładnie w południe wyruszyłam metrem do centrum, we włóczęgę po sklepach. Po dobrych kilku godzinach miałam w plecaku jedną nową książkę i głodna, zmordowana spacerem, zamyślona, wolnym krokiem skierowałam się z powrotem do domu. Zadowolona ze spędzonego samotnie czasu i smutna, że zbliżał się definitywny koniec podróży i wakacji w ogóle. Nawet przez myśl by mi nie przeszło, że najciekawsze było jeszcze przede mną.
Zaczęło się po wyjściu z metra niedaleko mieszkania moich krewnych. W przejściu podziemnym jakiś starszy człowiek grał na skrzypcach klasyczne utwory muzyki filmowej. W odróżnieniu od wielu innych muzycznych grajków, ten człowiek miał w repertuarze muzykę europejską, światową, co przy ogólnym sentymentalnym powrocie do sowieckiej przeszłości we wszystkich dziedzinach życia i kultury i przy dzisiejszym rozkwitającym, a nawet owocującym putyniźmie samo w sobie robiło wrażenie artystycznej prowokacji, grał technicznie doskonale, emocjonalnie i z wyczuciem, tak że to jego granie mocno chwytało za serce. Stanęłam przed nim na kilka minut, a nasyciwszy uszy wydobyłam z portfela banknot z dwoma zerami po znaczącej cyfrze i uroczyście włożyłam go do otwartego futerału na skrzypce.
Wydaje mi się, że to właśnie ten najzupełniej zwyczajny gest był tym przypadkowo trąconym drobnym kamykiem, który dał początek ogromnej lawinie. W każdym razie, na pewno nie uszedłby uwadze zwyczajnego żebraka polującego w najróżniejszych miejscach na drobne datki, gdyby takowy był akurat wtedy w tamtym przejściu. Czy byłam przez kogoś obserwowana, nie wiem, ale jak tylko weszłam po schodach na powierzchnię, podszedł do mnie pewien śmierdzący potem i tanimi papierosami jegomość i spytał, czy mogę go poratować dziesięcioma rublami. Przy obecnym kursie to tylko pięćdziesiąt groszy, których zupełnie mi nie żal, ale odmówiłam. To był błąd. Tyle mi powtarzali, że Rosja to nie Europa i że do obcych nie wolno się uśmiechać ani być w jakikolwiek sposób uprzejmym. W szczególności natrętów należy ignorować, a nie wdawać się z nimi w rozmowę. No cóż, przyzwyczajenie to druga natura. Nie mogłam przejść obojętnie nie odpowiedziawszy na prośbę nawet "Nie, niestety nie mogę." Nie trudno zgadnąć, że bezdomny nie dał za wygraną i po chwili dzierżył w dłoni nie jedną, a trzy błyszczące świeżością żółte monety.
To nie był koniec. Uszczęśliwiony żebrak zaczął dziękować, gestykulując przy tym intensywnie i prosić, bym nie odchodziła natychmiast, a poczekała sekundę na jego przyjaciela. Co zrobiłam krok w przód lub w bok, wybuchał błagalnym "Pożausta, podożdite sekundu." i krzyczał "Andrej, gde ty? Bystro, idi siuda!" Powinnam była natychmiast uciekać, ale czy rzeczywiście było się czego bać? Doczekałam się tego Andreja i to był mój drugi błąd. Niewysoki, niższy ode mnie o centymetr lub dwa, korpulentny, blondyn, trochę starszy ode mnie, ale nie tak bardzo jak ten pierwszy żebrak, który niemal natychmiast zniknął mi z pola widzenia rozpuszczając się w tłumie, miał na sobie obszarpane dżinsy i zaplamioną znoszoną koszulę, ale był starannie uczesany, ogolony na gładko i nawet pokropiony wodą kolońską. Miał miły i inteligentny wyraz twarzy. Wyglądał jak początkujący narkoman z zamożnej rodziny.
Zaczął rozmowę tak jak jego śmierdzący kompan, pytaniem, czy i jego poratuję dziesięcioma rublami. Monet już nie miałam, ale pamiętałam, że w księgarni dostałam reszty papierową dziesięciorublówkę. Pamiętałam, bo chciałam zachować ją jako pamiątkę. Przyszło mi się jednak pożegnać z tym banknotem. Wręczyłam go blondynowi i wymieniwszy uśmiechy (jeszcze jeden błąd) ruszyłam w swoją drogę.
Zrobiwszy parę kroków znów miałam Andreja obok siebie. Coś do mówił, ale nie zwróciłam uwagi na treść jego słów. Zarejestrowałam jedynie fakt, że mnie zaczepiał. Zresztą, szybko wykonał zaskakujący gest - oglądając się uważnie na boki, dyskretnie wręczył mi otrzymany chwilę wcześniej banknot i jeszcze kilka monet - jak poinformował, owoc dwóch godzin "raboty". Żebrak rozdający pieniądze? Tego jeszcze nie widziałam. Łaskawie pozwoliłam mu pójść obok mnie w tę samą co ja stronę.
Andrej odprowadził mnie pod samo wejście do klatki w bloku, przez całą drogę bawiąc mnie ciekawą rozmową. Okazało się, że jedynie udaje żebraka, a w rzeczywistości studiuje psychologię i pisze pracę dyplomową na temat hojności, altruizmu i zachowań dobroczynnych. Na ulicy zbiera materiał eksperymentalny. Gdy doszliśmy na miejsce poprosił mnie o kolejne spotkanie - zaproponował, że pokaże mi ciekawe miejsca, o jakich nawet moskwicze nie mają zielonego pojęcia, na które i ja nabrałam ochoty, ale z oczywistych powodów nie mogłam ani jemu ani samej sobie niczego obiecać. Wymieniliśmy się tylko numerami telefonów, po czym Andrej nagle posmutniał, oświadczył, że nasza znajomość na tym się pewnie zakończy i spuściwszy głowę oddalił się smętnie powłócząc nogami. Ja miałam jednak przed sobą jeszcze jeden dzień wakacji i pomysł na to, jak go nie zmarnować.
Przy kolacji skłamałam, że chcę jeszcze kupić jedną książkę i ostatnie suweniry dla koleżanek. Uspokojeni moim bezpiecznym powrotem i widząc moją rozpromienioną twarz nikt nie śmiał próbować odwieść mnie od jeszcze jednego miejskiego spaceru. W południe kolejnego dnia znów wsiadłam do metra, tym razem jednak nie sama, a w towarzystwie przystojnego i rozmownego blondyna. Rozpoczęliśmy nasz potajemny spacer.
Zgodnie z obietnicą, Andrej zabrał mnie w miejsca mało atrakcyjne dla zwykłych turystów. Pokazał mi obdrapany budynek aresztu, kilka zaniedbanych dziewiętnastowiecznych kamienic, szare bloki pamiętające okres stalinowski, pałac należący niegdyś do arystokracji, a potem przerobiony na magazyn jakichś towarów. Cały czas opowiadał mi ciekawe historie i miejskie legendy o tajnych tunelach metra, o podziemnym miasteczku - schronie przeciwatomowym, o GUŁagu, masowym terrorze, niewolniczej pracy i egzekucjach niewinnych ludzi, o losie mieszkańców w czasie wielkiej wojny ojczyźnianej i o obozach dla kalek.
W pewnej chwili pokazał mi też blok, w którym ktoś sprytny wynajmuje pokoje na godziny. Przez internet można tam zarezerwować wygodnie umeblowany pokój i zachowując maksimum dyskrecji zaprosić tam swoją sympatię i z nią spędzić upojne chwile w zaścielonym wyrku. Podobno, z tej oferty chętnie korzystają koledzy Andreja. Powiedział mi o tym zupełnie zwyczajnie, jak o kolejnej niewinnej ciekawostce, a ja udałam, że nie spostrzegłam żadnej aluzji. Odebrałam jednak tę opowieść trochę jak zawoalowaną propozycję i, choć nie dałam tego po sobie poznać, słowa Andreja były jak nasionko, które upadło na żyzną glebę mojej wyobraźni i zaczęło szybko kiełkować. Wizja Andreja jako partnera do seksu, która niewyraźnie pojawiła się na chwilę już dzień wcześniej w chwili pożegnania, wbrew rozsądkowi i mej woli nagle odżyła i zaczęła nabierać kształtów. Niedługo potem zaczęliśmy trzymać się za ręce, jak byśmy byli parą. Nie puściłam jego dłoni aż do chwili, gdy Andrej oświadczył, że dotarliśmy do ostatniego celu wędrówki i zaproponował by wejść do środka. W tym momencie powinna mi się była zaświecić w umyśle lampka ostrzegawcza i nawet się zaświeciła, lecz natychmiast zgasła.
Staliśmy przed stosunkowo niedużym blokiem z cegły, z obłupanymi ścianami i z oknami bez parapetów, których framugi bez wątpienia stanowiły wydajną wentylację wnętrza. Przy wejściu wisiała szara aluminiowa tabliczka z napisem "SojuzMosFilmStudio". Andrej poinformował mnie, że w dawnych czasach kręcono tam filmy krótkometrażowe i wysokiej jakości reklamy ideologiczne propagujące socjalizm, komunizm i radziecką drogę do szczęścia, które wyświetlano w kinach przed seansami filmów fabularnych. Teraz większość pomieszczeń najmowali chałupnicy nagrywający śluby, rozwody i inne imprezy rodzinne oraz tak zwane "kooperatywy", czyli imprezy integracyjne w większych firmach. Ponieważ był jeszcze sierpień - miesiąc urlopów, studia nie były intensywnie używane, a Andrej był w dobrej komitywie z zatrudnionymi tam "Tadżykami", których zadaniem było otwieranie drzwi, mycie schodów i pilnowanie ogólnego porządku. Grzechem byłoby więc nie zwiedzić historycznych pomieszczeń. Po takiej namowie, nie mogłam odmówić. Zresztą, czułam już mrowienie w brzuchu i coś mi podpowiadało, że w zaciszu pustych pomieszczeń Andrej mógłby się nawet zdobyć na to, by mnie pocałować, co na otwartej ulicy byłoby nieprzyzwoite. No dobra, przyznam wprost, że miałam ochotę na słodki pocałunek - pierwszy po trzyletniej przerwie.
Od "Tadżyka" (Piszę w cudzysłowie, bo Tadżykami nazywają w Moskwie wszystkich przyjezdnych ze Środkowej Azji i nie wiem jakiej konkretnie narodowości był ten człowiek.) Andrej dowiedział się, że jedno z pięter miało być zupełnie wolne jeszcze przez trzy godziny i że możemy się tam swobodnie rozgościć.
Samo studio wyglądało znacznie ciekawiej niż zewnętrzne ściany budynku. Ciemnoczerwona farba odchodziła wprawdzie miejscami od ścian, a meble - biurka i dwie duże kanapy - z pewnością pamiętały rządy Gorbaczowa, pomieszczenie pełne było statywów dla aparatów fotograficznych i lamp do oświetlania kadrów, a w rogach stały trzy stare kamery, a przy jednej ze ścian zestaw stojaków z zawieszonymi na nich kotarami. Wyposażenie studia dopełniały dwa biurka, na których stały ekrany komputerów, drukarki i chaotycznie leżały myszki i stosy płyt kompaktowych. Po chwili dostrzegłam jeszcze lodówkę i okrągły stolik.
Andrej wydobył skądś duży czysty obrus - dostał go chyba od Tadżyka - i pościelił nim jedną z kanap, bym miała na czym wygodnie usiąść. Poczęstował mnie schłodzonym sokiem grejpfrutowym - bez procentów, ale całkiem możliwe, że czymś ochrzczony, bo wkrótce mój humor, skądinąd doskonały, polepszył mi się do tego stopnia, że nie mogłam się powstrzymać przed szczerzeniem zębów, pięć razy dłużej niż zwykle śmiałam się z każdego dowcipu Andreja i w ogóle, ogarnęła mnie swoista euforia i zaczęłam się zachowywać nieprzyzwoicie. Na szczęście nie zaaplikował mi pigułki gwałtu i wszystko (tak mi się wydaje) pamiętam.
W pewnym momencie Andrej wyciągnął z plecaka aparat fotograficzny, ustawił go na jednym ze statywów i zaczął mnie fotografować. Nie czuję się modelką i na ogół nie pozwalam na robienie mi niepotrzebnych zdjęć, dla niego jednak zrobiłam wyjątek i spontanicznie zaczęłam pozować: Ręce skrzyżowane na piersiach lub założone za głowę, nogi równo oparte o podłogę lub kolana podsunięte pod brodę, pozycja siedząca, albo leżąca, leżąca na plecach albo na boku, mina skromna, albo wyzywająca, włosy związane w kucyk albo rozpostarte szeroko na palcach obu dłoni. Równolegle Andrej wędrował z aparatem po całej sali zmieniając kąt fotografowania, kierunek i intensywność oświetlenia, robił mi zdjęcia z przodu, z boku, z dołu i z góry, dowcipnie komentując przy tym każdą moją pozę i bez ustanku łechtał moje babskie ego coraz śmielej komplementując moją urodę. Czułam, że moment pocałunku zbliża się nieubłaganie, ale stanowczo wolniej niż pierwotnie oczekiwałam.
Bawiliśmy się świetnie, ale szybko nadeszła pora na urozmaicenie. Andrej zaproponował zdjęcia w ruchu. Miałam podnieść rękę, lub ją opuścić, zrobić skłon, szybko obrócić głowę, zakręcić się wokół własnej osi, podskoczyć, zrobić fikołka. Po paru minutach zziajana opadłam na kanapę w dość frywolnej pozie, co Andrej skomentował propozycją prysznica. Prysznica we dwoje - poprawił się, gdy tylko potwierdziłam, że rzeczywiście to nie był zły pomysł. Wykręciłam się, ale dobre pomysły Andreja nie opuszczały. Odpowiednią opcją dla rozgrzanej dziewczyny było według niego czasowe pozbycie się zbędnej garderoby - mały striptizik, albo pozowanie toples. Przecież nikt się nie dowie - kusząco nalegał. Doprawdy nie wiem, co mi strzeliło do głowy, ale zamiast strzelić focha rozpięłam kilka guzików koszuli, i pozwoliłam by Andrej mnie co chwila fotografował. Nie wiem ile fotek mi zrobił w ciągu całej sesji, ale na pewno zgromadził dziesiątki zdjęć, na których widać mój stanik, uda aż po majtki - bo ze spódnicą też kombinowałam. Na kilku zdjęciach jestem zupełnie bez niczego u góry, ale cały czas się zasłaniałam tam gdzie trzeba, chociaż nie zawsze skutecznie. Nie pomyślcie tylko, że prowokowałam go jakoś wyjątkowo mocno, ani że robiłam to całkiem bezmyślnie. W gruncie rzeczy cała ta nasza zabawa w modelkę i fotografa była tylko zabawą. Śmiałą i nieskromną, ale jednak tylko zabawą. I jak tylko przybrałam pierwszą pozę jakkolwiek trącącą o nieskromność, Andrej obiecał, że sprezentuje mi kartę pamięci, na której były zapisywane moje zdjęcia i że, jeśli zechcę, będę mu mogła przysłać któreś z udanych zdjęć, to które uznam za stosowne. Byłam więc pewna (No, powiedzmy, liczyłam na to), że żaden "kompromat", żaden trwały ślad tej frywolnej zabawy nie zostanie w jego rękach. A jeśli nawet by coś zostało, to przecież wyłącznie w jego rękach, a to nie katastrofa.
Sesję zakończyliśmy kilkoma zdjęciami w ruchu, po których doszło do pierwszego pocałunku. Siedziałam na oparciu kanapy w rozpiętej koszuli bez stanika i gwałtownymi ruchami bez zapowiedzi raz po raz na ułamek sekundy rozchylałam połówki koszuli a Andrej próbował uchwycić najatrakcyjniejszy moment. Po dwunastu próbach mu się udało i śmiejąc się oświadczył, że to zdjęcie zachowa dla siebie. Zaprotestowałam oczywiście, na co Andrej zaproponował drogi wykup. Miałam podejść do niego i go pocałować w usta. Po długim udawanym namyśle wyraziłam zgodę, cała w nerwach - jakby się było czego obawiać - nieśmiało podeszłam do niego i skromnie musnęłam wargami jego usta. Tego mu oczywiście nie wystarczyło, ale nie prosił o więcej. Po prostu pocałował mnie po swojemu, dokładnie i bardzo długo smakując moje usta wargami i językiem. W końcu języczkiem dotarł pomiędzy moje zęby i wepchnął go aż do podniebienia. Długo pobawił się też moim jęzorkiem a jego dłonie skrupulatnie zbadały, co się kryło się pod moją koszulką. Przelotnie, lecz skrupulatnie zeskanowały cały mój tułów, z tyłu, z przodu i z obydwu boków. Karta pamięci była moja! Przyjemność, jak to się zwykło mówić, też była po mojej stronie.
Uzupełniłam bieliznę, zapięłam guziczki koszuli, dopiłam ostatni łyk soku i z zaciśniętymi kolanami i rękami skrzyżowanymi na piersiach - w pozycji obronnej - skromnie usiadłam w rogu kanapy. Z powrotem byłam grzeczną dziewczynką.
- I co teraz? - spytałam.
Ilość czasu, jaki zostawał mi do dyspozycji, ubywała nieubłaganie szybko i rozsądek podpowiadał, by powoli kończyć randkę. Kończyć żadnemu z nas się jednak nie chciało.
- Musimy się jeszcze pocałować. - odpowiedział bez zastanowienia.
- Już się przecież całowaliśmy. I to całkiem mocno. - odpowiedziałam zalotnie.
- Ale za krótko. - poprawił mnie Andrej. - I nie dokładnie... Jak chcesz, to tylko ja ciebie pocałuję, a ty tylko będziesz siedzieć spokojnie. Zrobimy tak? Proszę. - zaproponował tonem tak mocno proszącym, że stopiłby chyba najbardziej odporną górę lodową.
- Masz na to pięć minut. - odpowiedziałam, po czym rozłożyłam się wygodnie na kanapie wydymając wargi w dzióbek, z zamkniętymi oczami wystawiłam usta w oczekiwaniu na pocałunek.
Andrej w mig przystąpił do dzieła. Podszedł do mnie od tyłu, pochylił się nad moją głową i powtórzył swój mistrzowski pocałunek. Tym razem jednak trzymał ręce przy sobie. Powiedział, że będzie mnie całować i rzeczywiście mnie tylko całował. Na wszystkie możliwe sposoby pieścił wargami i języczkiem mój otwór gębowy, zarówno z zewnątrz, jak i od środka, ślinka ciekła mi od tego, jak od najsłodszego deseru w najbardziej ekskluzywnej restauracji, ale pocałunek - najlepszy na świecie - konsekwentnie pozostawał tylko pocałunkiem. Aż poczułam pewien niedosyt. Konkretnie, o niedosycie zameldowała moja zdradziecka kobiecość. O zgrozo! Mojej cipce zachciało się pieprzyć. Ale czego się można po niej spodziewać? Ona już od dobrych paru lat, od kiedy zaczęłam owulować, cierpi na chroniczny głód plemnika. Głód, który jeszcze długo nie zostanie zaspokojony.
Nie wiem ile trwało to całowanie, ale z pewnością Andrej w pełni wykorzystał swoje pięć minut i to jeszcze z nawiązką. Dla ścisłości - oboje wykorzystaliśmy, bo nie dałam rady leżeć bezczynnie i od czasu do czasu aktywnie odwzajemniałam jego pieszczoty. Gdy skończył, oznajmił jednak, że minęła dopiero minuta i że muszę jeszcze trochę pocierpieć jego całowanie. Zgodziłam się ochoczo i nawet, niby dla ochłody, rozpięłam górny guzik koszuli, co miało zachęcić go do rozszerzenia obcałowywanego areału. Andrej mnie jednak po raz kolejny zaskoczył. Jeszcze raz stanowczym tonem przypomniał, że to on ma mnie całować, a moją powinnością jest leżeć spokojnie, nie przeszkadzać mu swoją aktywnością i poruszać się tylko na prośbę Andreja.
- Wiem. Pamiętam. Zgadzam się na wszystko. - odpowiedziałam.
Cóż... W mgnieniu oka zostałam bez majtek. Szok! Co nie? Tego, co Adrej mi robił przez kolejne minuty nie będę wam opisywać. Domyślacie się chyba. Trzeci buziak od niego był buziakiem w cipkę i muszę przyznać, był równie cudowny, co oba buziaki w usta.
- Nie możemy tego tak zostawić. - powiedział na koniec, oderwawszy usta od mojej Przenajświętszej Niepokalanej Wilgotności.
Odszedł na bok i ze swojego plecaka wyciągnął jakiś srebrzysty kwadracik.
- Co to? - spytałam naiwnie.
- Niespodzianka. A teraz zamknij oczy. - powiedział szczerze rozbawiony, a ja, jak jakaś idiotka posłuchałam bez namysłu.
Gdy chwilę potem otworzyłam powieki, Andrej stał na wprost mnie, od pasa w dół goły, a między nogami, tam gdzie bym się spodziewała rozporka, sterczał jego członek, odziany już w prezerwatywę i najwyraźniej gotowy do wciśnięcia się w moją nieskalaną jak dotąd niczym męskim kobiecość. Spróbowałam nie gapić się jak sroka w to jedno miejsce i zamiast tego patrzeć Andrejowi w oczy. Ta sztuka mi się jednak nie udała i ciekawskie oczy, po krótkiej walce, same zdecydowały gdzie patrzeć. W końcu nigdy nie widziały na żywo męskiego członka, a on wyglądał co najmniej dziwnie. Zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałam, a przecież nie jestem jakąś niewyedukowaną dziewietnastowieczną lalą z purytańskiego fraucymeru. Na biologii nie spałam i internet mam. A jednak. Okazało się, że to taki duży palec, gruby jak trzy kciuki, wydatnie pogrubiony w górnej części, co wygląda tak, jakby na ten megakciuk ktoś nałożył solidną obrączkę - symbol ślubu. Ha, to chyba nieprzypadkowe skojarzenie. I nie wiem dlaczego, ale jego górna część zupełnie nie przypomina żołędzia, a raczej pewnego grzyba o wydłużonym kapeluszu.
Anatomię Andreja mogłabym studiować godzinami. Nie było mi jednak dane tyle czasu. Nim się spostrzegłam, Andrej usadowił się przede mną na kolanach, znajdując dla siebie miejsce dokładnie pomiędzy moimi nogami. Przytrzymując gumkę palcami jednej dłoni oparł się na drugiej ręce, pochylił się nade mną i przybliżył twarz do mojego policzka. Posypały się kolejne pocałunki. Również tam na dole, dystans dzielący nasze miłosne organy zrobił się na tyle krótki, że znowu zaświeciła mi się ostrzegawcza kontrolka. Tym razem jednak nie prędko zgasła. W mózgu rozległ się przeraźliwy ryk alarmów i i jęk syren. Można nawet powiedzieć, że przez chwilę byłam w stanie bliskim paniki. Zaczęłam protestować rękami i słowami, najpierw delikatnie, uprzejmie, na co Andrej będąc pod wpływem rozbudzonej żądzy i najwyraźniej zaślepiony wizją rychłego osiągnięcia celu nie raczył zwrócić uwagi. Spróbowałam odepchnąć jego ramiona mocniej, bardziej zdecydowanie wydusiłam z siebie:
-Nie! Andrej! Nie rób tego!
Spróbowałam nawet ostudzić nieco jego zapał głośnym krzykiem - również bez skutku. Andrej sapiąc i dysząc mi prosto do ucha, położył się na mnie całym ciężarem swojego tułowia i ruchami bioder, a może pomagając sobie ręką - w tym całym ferworze nie wszystko mogłam dokładnie zauważyć - sprawił, że jego członek intensywnie ocierając się o mnie, z każdą chwilą był coraz bliżej mokrego wejścia wgłąb mego ciała. Dopiero wcisnąwszy odruchowo rękę między swoje i jego uda i kurczowo chwyciwszy w dłoń członek Andreja, udało mi się dosłownie w ostatniej chwili powstrzymać Andreja.
Wiem, co powiedzą niektórzy i niektóre z was: że jak się szalej, to trzeba szaleć do końca. I że głupio zrobiłam zawzięcie broniąc dziewictwa. Że wcześniej czy później i tak będę to mieć za sobą i że szkoda sobie odmawiać przyjemności, zwłaszcza że nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna dogodna okazja. Być może nawet będziecie mieć rację, ale to nie moje zasady. Sorki, ja po prostu nie jestem z tych, co wpuszczają w siebie facetów na dyskotekach, czy na pierwszej randce wieńczącej miesięczną wymianę uprzejmości przez internet. I nie dam w siebie wchodzić gościowi, którego znam raptem dobę i z którym się nigdy więcej nie spotkam. Tej granicy nie chcę i nie mogę przekroczyć. Sorki - takie mam zasady.
Andrej dopiero w tym momencie w pełni uzmysłowił sobie fakt mojej rozpaczliwej obrony. Zdziwił się i chyba nawet trochę wystraszył, na przykład tego, że swoim napaleniem mógł zmącić dobre wrażenie, jakie wywarł na mnie do tamtej pory i w rezultacie popsuć sobie zabawę. Moja dłoń zaciśnięta na jego członku nie pozwoliła mu chyba na głębokie przemyślenia. A i na mnie, organ który akurat ściskałam w garści wywarł piorunujące wrażenie. Dość będzie powiedzieć, że na wytrysk nie trzeba było długo czekać. Tym sposobem, niechcący odwdzięczyłam się Andrejowi za jego ustne pieszczoty. Myślałam jednak o czym innym - o tym, że z pewnością nie byłam jego pierwszą, ani ostatnią dziewczyną. Sądząc po tym, z jaką pewnością siebie postępował ze mną Andrej, jak dobrze wiedział, w którym momencie zmienić temat, jaką pieszczotę podjąć i jak bardzo był przekonany o skuteczności swoich poczynań ze mną, obawiam się, że nie byłam ani pierwszą ani ostatnią dziewczyną, z którą zabawił się w tym samym pomieszczeniu i na tej samej kanapie. Oczywiście, powinnam się była tego spodziewać od samego początku, wolałam jednak poczuć się kimś wyjątkowym. Łudziłam się, że zrodzi się romantyczna miłość. Po prostu "Ja dura połnaja" - tyle mogę o sobie powiedzieć cytując refren pewnej popsowej piosenki. Głupia, a na dodatek szczęśliwa - straszne połączenie.
Nasz czas dobiegał końca, ale rozstawać się w takim momencie byłoby jakoś niestosownie. Andrej zechciał się umyć, co zresztą miało sens jeśli zechciałoby nam się jeszcze podotykać - w tamtym momencie chciałam się po prostu przytulić do niego i zastygnąć w bezpiecznym objęciu jego ramion. Być może Andrej myślał o tym samym, ale najpierw pociągnięciem za rękę nakłonił mnie do wstania z kanapy i zaciągnął mnie do pomieszczenia sanitarnego, gdzie namówił mnie na wspólny prysznic. Dla niego był to chleb powszedni - takie odniosłam wrażenie, mnie było dziwnie. Bez trudu mnie jednak namówił i namydlanie się nawzajem było nawet niczego sobie. Szybko okazało się też, że mycie mnie miało dla Andreja także wymiar erotyczny, o czym się mogłam wnet przekonać namacalnie i zobaczyć na własne oczy. Ja też nie pozostałam obojętna na te wszystkie bodźce. Zaczęliśmy się dziko całować, a żeby nie zanudzać was długimi opisami, powiem tylko, że czując twardą męskość Andreja na swoim podbrzuszu i na pośladkach, w zależności od tego jak w danej chwili staliśmy, i widząc z jakim trudem przychodzi chłopakowi respektować moją decyzję o nie wpuszczaniu go do środka, w pewnej chwili postanowiłam się nad nim zlitować. Pisząc krótko i zwięzłowato - a piszę to ze wstydem - ulżyłam mu buzią.
Paradoksalnie, z każdą wspólnie spędzoną chwilą coraz trudniej było pogodzić się z koniecznym rozstaniem, a czasu miałam już całkiem niewiele. Bardzo niechętnie wróciłam do studia i zaczęłam się ubierać. Maksymalnie spowalniając ruchy, przeciągałam tę czynność jak tylko mogłam do tego stopnia, że kiedy Andrej doprowadził się całkiem do porządku, ja ledwie zdążyłam nasunąć majteczki i spódnicę. Gdy schyliłam się po stanik, Andrej nieoczekiwanie zawołał, że ma jeszcze coś dla mnie. Żebym chwilkę poczekała. Podbiegł do swojego plecaka i wyciągnął długi kawałek materiału w pomarańczowoczarne paski - georgijewską wstążkę. Doznałam szoku.
Georgijewska wstążka - niegdyś część orderu nadawanego żołnierzom za męstwo, symbol wojennego heroizmu i zwycięstwa, poświęcenia dla cara i Rosji, w państwie Putina przerodziła się w pseudopatriotyczny wyraz poparcia dla władz, symbol "krymnasz"-u, "Noworosji", "wstawania z kolan", ruskiego świata", "naszych nie zdradzamy" i renesansu sowieckości. Przez inteligencję kojarzona z pewnym pasiastym żukiem, szkodnikiem kartofli, który za komuny był podobno poważnym problemem w rolnictwie, a dla mnie będąca odpowiednikiem faszystowskiej swastyki, georgijewska wstążeczka jest wszędzie: przywiązana do lusterek w autobusach, trolejbusach, marszrutkach, na antenach prywatnych samochodów, a nawet przyczepiona do plecaków niektórych przechodniów. I pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu niczego takiego nie było. Co się z tymi ludźmi porobiło? O czym oni myślą? Szczerze wierzą w te wszystkie telewizyjne kłamstwa czy to tylko kamuflaż? Co to za masowa psychoza? A może to tylko przejściowa moda? Oby!
Toteż zobaczywszy w ręce Andreja, tego wspaniałego chłopaka, któremu dopiero co oddałam duszę i serce, dla którego pozbyłam się resztek wstydu i przyzwoitości, tę przeklętą tasiemkę natychmiast owładnęło mną poczucie zawodu, właściwie klęski, ogromny smutek. Wszystkiego mogłam się po nim spodziewać. Na przykład, że mnie zgwałci, kiedy tylko przekroczę próg tego obskurnego budynku. Że podzieli się mną ze swoimi azjatyckimi kompanami. Albo że z bezdusznie wyrzuci kartkę z moim numerem telefonu. Wszystko, ale nie to. To przecież bardzo inteligentny i świadomy świata człowiek. Zna swój kraj na wylot, wydałoby się, że ma w głowie wszystko poukładane jak należy, a tu taki numer! Jednym głupim gestem zaprzeczył wszystkiemu, co mi naopowiadał oprowadzając mnie po Moskwie. Absolutnie wszystkiemu. Postawił się w jednym rzędzie z apologetami Stalina i "opołczeńcami" - czymś w rodzaju partyzantów - Donbasu, a mówiąc po ludzku zwykłymi bandytami i płatnymi mordercami. Fuj! Nawet dziś, na samo wspomnienie tej sceny przechodzą mnie dreszcze.
Powinnam była natychmiast wybuchnąć świętym oburzeniem, ale nie mam niestety takiej reakcji w swoim repertuarze. Z głupkowatym uśmieszkiem na ustach spróbowałam podziękować, to znaczy odmówić przyjęcia tego prezentu, co nie spotkało się ze zrozumieniem. Andrej szybko dopiął swego i przywiązał mi tę tasiemkę do ramiączka stanika i ubrał mnie w tak przyozdobiony biustonosz, przy okazji głaszcząc mnie wokół sutków. Pocałować się w usta już mu jednak nie pozwoliłam. Powiedziałam tylko smutne i zrezygnowane "spasibo", pospiesznie założyłam koszulę i kazałam, by mnie natychmiast wyprowadził na ulicę. Gdy tylko wyszliśmy, nerwowo wyjaśniłam, że muszę iść i że nie chcę być nigdzie odprowadzana, że sama znajdę drogę, co w uszach Andreja zabrzmiało bez wątpienia jak najdziwniejsza herezja, bo oprócz tego, że byliśmy gdzieś między drugą a trzecią obwodnicą, zupełnie nie miałam pojęcia gdzie się znajdowaliśmy, ani w jakim kierunku powinnam była pójść, by dotrzeć do jakiejś stacji metra. Aż musiałam krzyknąć, żeby mnie zostawił w spokoju.
Śmiesznie wyszło, co nie? Dopiero co bałam się, że nie damy rady się pożegnać i w najlepszym przypadku będziemy się jeszcze długo tulić i spacerować aż do wieczora, a okazało się, że rozstaliśmy się błyskawicznie i zupełnie tego nie żałowałam. Nigdy wcześniej, z nikim nie rozstawałam się tak chętnie, jak z Andrejem.
Teraz siedzę sobie w domu, we własnym fotelu, lajkuję wpisy i wakacyjne zdjęcia znajomych w mediach społecznościowych i wspominam swoje przygody. Myślę, próbuję zrozumieć to i owo, dostrzec sens tam gdzie go nie ma i przeżywam na nowo najwspanialsze chwile. Tasiemki póki co nie odwiązałam. Nawet ładnie wygląda na białym tle miseczki stanika. Schowałam tylko ten patriotyczny zestaw w głębi szuflady i będę go chronić jak relikwię. W końcu było przecież całkiem miło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz