Mundial (2018)


„Argentyńczycy, którzy namówili Chinkę na udział w orgii, okazali się Ormianami”, napisał 20 czerwca 2018 portal Rambler.
Zaczęło się jak zawsze. Zadzwonił telefon.
- Gulko, za godzinę w Czekoladnicy na Arbacie. Nie pożałujesz – bez przywitania i innych uprzejmości znajoma ze studiów naznaczyła spotkanie. Mówiła szybko, terkocząc mechanicznie jak karabin maszynowy. Nie miała ani sekundy do stracenia.
- Czekaj, nie dam rady w godzinę dojechać do centrum. I o co chodzi?
- Mam chałturkę w sam raz dla ciebie.
- Znowu? Słuchaj, Alino, jeśli znowu jakiś puting, pół dnia stania pod gołym niebem za marne pięćset rubli, to na mnie nie licz. – Gulnara, jak przystało na studentkę ekonomiki, od razu przystąpiła do negocjacji, nie poznawszy nawet z grubsza propozycji.
- Tysiąc na godzinę, Gulko, i nie za stanie tylko chodzenie! To jak, za dwie godziny na Arbacie? Tylko nie pomyl metra! – pośredniczka podała stawkę i rozłączyła rozmowę. Miała jeszcze kilkanaście kandydatek do obdzwonienia.
W kawiarni wyjaśniła szczegóły. Zadanie rzeczywiście polegało na chodzeniu. Z chińską flagą namalowaną na policzkach. Studentka moskiewskiej uczelni miała udawać turystkę z państwa środka, która przyjechała kibicować drużynie narodowej biorącej udział w mistrzostwach świata.
- Będziesz sobie spacerować po Twerskiej, od Placu Puszkina do Maneżki. Możesz się przejść na Plac Teatralny albo do Kitaj-Gorodu, na Łubiankę. Ważne, żeby cię było widać. Pozaczepiasz ludzi, popytasz o drogę po angielsku: Skjuzmi, gdzie jest Plac Puszkina, którędy na Plac Maneżowy?
- Ktoś chyba do reszty zwariował! Przecież to nie ma sensu. – zaoponowała Gulnara, nie mogąc uwierzyć, by rząd organizował taką maskaradę.
- No, co ty? Spójrz na siebie – odpowiedziała rekrutantka. – Włosy czarne jak heban, brwi wysoko, oczy wąskie, nos szeroki. Wyglądasz idealnie. Jak Chinka.
- Nie Chinka tylko Tatarka. I co to ma do rzeczy? Alino, po co to wszystko? I skąd kasa?
- O pieniądze nie pytaj. A po co? Gulko, jest Mundial! Radość w Rosji, powszechna wesołość. Wstajemy z kolan, wszyscy nas lubią, cały świat u nas. Ma być co pokazać w telewizji.
- Zawsze jest co pokazać. Ci w telewizji z pięciu aktorów umieją zrobić tłum stadionowy.
- Nie wiem, Gulko. Pewnie tym razem ma być autentycznie. Dla zagranicznych dziennikarzy. Dla Trumpa i Merkel. Żeby nie było wpadek jak w Soczi.
- Ale przyjadą przecież jacyś kibice. Po co udawać?
- Aj, gadasz, jak byś się dopiero co urodziła! Nie znasz KGB-istów? Kibice przyjadą, ale kto, ilu, jacy nie wiadomo. W każdym razie nie nasi. A przecież wszystko musi być pod kontrolą.
- No dobrze. A jak się trafią prawdziwi Chińczycy? Zobaczą babę z ich flagą na twarzy, to na pewnika zechcą pogadać. Przecież ja nie znam ani słowa po chińsku!
- Oj tam! Myślisz, że wszyscy Chińczycy znają chiński? Powiesz im, że jesteś Ujgurką.
- A jak wśród nich będzie prawdziwy Ujgur?
- To się okażesz Tybetanką... albo udasz, że nie dosłyszałaś pytania, bo przejechał trolejbus i narobił hałasu. Zresztą Chińczykami się nie przejmuj. U nich co drugi obcokrajowiec to podstawiony agent. Co ja gadam? Prawie każdy. Nie będą dociekać.
Ruble, jak wiadomo, nie leżą na chodniku. Zawsze ich brakuje. Zwłaszcza kiedy się studiuje w wielkim mieście daleko od domu. Jeśli można zgarnąć parę tysięcy za spacer, czyli za nic, mało kto odmówi.
Gulnara zrobiła make-up chińskiej kibicki, związała włosy w kitkę, żeby nie zasłaniały czerwonych prostokątów na policzkach, założyła jaskrawo czerwoną bluzkę na długich ramiączkach i krótką spódnicę. Ubrała się lekko i przewiewnie, żeby się nie lepić od potu w trzydziestostopniowym żarze. Do tego jeszcze damski kapelusz dla osłony od słońca, mała torebka na portfel i chusteczki przewieszona przez ramię i wygodne buty na niewysokim obcasie. W szpilkach wyglądałaby bardziej autentycznie, ale uznała, że we wszystkim należy zachować umiar, także w przebieraństwie. Zdrowie jest przecież ważniejsze niż pieniądze. I droższe. „Na gipsowanie zwichniętej kostki kilku tysięcy zarobionych chodzeniem po mieście na pewno nie wystarczy. Może gdzieś w Europie, ale nie w kraju bezpłatnej medycyny”. Z takimi myślami o polityce gospodarczo-społecznej wyszła z akademika.
Pracę zaczęła od stacji metra Majakowskaja. Łamanym angielskim spytała kilka pań o drogę:
- Przepraszam, gdzie jest pomnik Majakowskiego?
W odpowiedzi zobaczyła tylko zdziwione spojrzenia i wzruszenia ramionami we wstydliwym geście niemocy.
- Nie ponimaju. Sprosite kogo-nibud drugowo.
Dopiero jakiś Amerykanin, który pojawił się nie wiadomo skąd, śmiejąc się, uprzejmie poinformował, że pomnik stoi tuż-tuż za jej plecami, wystarczy się obejrzeć. Podarował chińskiej dziewczynie plan miasta i życzył udanego pobytu w Moskwie. To doświadczenie pokazało, że charakteryzacja działa. Gulnara nabrała pewności siebie. Mogła na dobre wejść w rolę.
Wolnym krokiem ruszyła w stronę centrum. „Nowa kostka. W zeszłym roku też wymieniali. Ciekawe ile kasy poszło na bok i do czyjej kieszeni. Salon telefonów komórkowych, kawiarnia, remont” – w myślach rejestrowała spostrzeżenia. Na Twerskiej bywała często. Odkąd przyjechała do Moskwy trzy lata wcześniej może ze sto razy. Zawsze jednak szła szybkim krokiem, nie rozglądając się na boki, właściwie przebiegała odcinek od metra do księgarni, w której lubiła przysiąść nawet na kilka godzin i poczytać Bykowa, Wellera, Akunina, książki drukowane na prawdziwym papierze, których jednak nigdy nie kupowała. Przynajmniej nie dla siebie. Szła przez miasto i przyglądała mu się nie jak moskwiczka lecz turystka. Mijając witryny zasłonięte ciemnymi kotarami, widząc kartki z napisem „Do wynajęcia” i numerem telefonu agencji nieruchomości, nie mogła powstrzymać się od refleksji: „MH17, sankcje, kryzys. Jakby stąd dać nogę?”
Idąc, pracowała sumiennie. Co parę metrów pytała kogoś o drogę. Na Placu Puszkina była już najprawdziwszą Chinką. Nie znalazłszy wolnego miejsca na ławkach przed pomnikiem, przykucnęła na chodniku, jak robią to spontanicznie młodzi turyści z Zachodu. Oni potrafią wręcz beztrosko rozsiąść się gdzie popadnie i głośno rozmawiać. W przeciwieństwie do Rosjan, którzy w miejscach publicznych wolą nie przyciągać niczyjej uwagi. „Różnice kulturowe”, skomentowała w myśli swoje zachowanie, a na jej ustach zarysował się dobroduszny uśmiech. Poczuła się wolną, obywatelką świata. Wspomniała cwaną Alinę, z wdzięcznością za powierzoną pracę.
Rozejrzała się dookoła. Nigdy wcześniej nie widziała takiego tłumu w tym miejscu. Słyszała tylko, że po pożarze w dalekim Kemerowo kilka miesięcy wcześniej, wiele osób przyszło właśnie na Plac Puszkina, by wyrazić współczucie ofiarom tragedii. Wtedy, ku zaskoczeniu wielu, policja nie odważyła się rozegnać zbiegowiska, mimo że odbywało się bez zgody mera miasta. Gulnara wtedy nie przyszła. Nie chciała mieć kłopotów. Nie była to jednak żadna wesoła impreza. Nie można porównywać tamtego ponurego marcowego wieczora ze słonecznym letnim dniem; demonstracji żałobnej z Mundialem, radosnym świętem sportu.
W uszach Gulnary rozbrzmiewała muzyka ludzkich głosów, mieszanka języków, jakich nigdy wcześniej nie słyszała. Wyciągnęła telefon żeby sprawdzić w internecie, które drużyny grają tego dnia i zidentyfikować narodowość kibiców. Argentyna z Islandią w Moskwie, równolegle w Kaliningradzie Nigeria i Chorwacja.
Przyjrzała się kilku twarzom. Na policzkach wymalowane niebieskie i białe pasy. U kilku osób czerwony krzyż na niebieskim polu. Czerwonych prostokątów nie zauważyła nigdzie. „Nic dziwnego. Chiny przecież dzisiaj nie grają”, wyjaśniła w myślach, nie zadając sobie pytania, po co w ogóle miała tego dnia odgrywać Chinkę. Klient płaci, klient wymaga.
- Hellow! – usłyszała męski głos wysoko nad głową. Odruchowo obróciła głowę, nie spodziewając się, by przywitanie było skierowane do niej.
- Where are you from? – zapytał szorstkim basem barczysty mężczyzna z niebiesko-biało-niebieską flagą na policzkach.
- From China – odpowiedziała Gulnara.
- Nice – odezwał się inny mężczyzna, znacznie wyższy od tego, który zadał pytanie, szczuplejszy, mówiący bardziej łagodnym, przyjemnym głosem. Ten sam, który krótkim hellow rozpoczął rozmowę. – Photo? – zapytał wskazując ręką na telefon rzekomej Chinki i gestami wyjaśniając, że chętnie pomoże jej zrobić zdjęcie.
- Oh, no, thank you – Gulnara odmówiła grzecznie. Z automatycznej nieufności wobec obcego. Wysoki cudzoziemiec wyglądał wprawdzie sympatycznie, ale życie nauczyło ją ostrożności. Zbyt łatwo jest stracić komórkę w takiej sytuacji.
„Chociaż z drugiej strony, jak kogoś stać na lot z Ameryki, bilet na mecz i hotel, nie będzie się łaszczyć na byle smartfon”, wytłumaczyła sobie od razu.
- No problem – odpowiedział z uśmiechem mężczyzna i wyciągnął z kieszeni swój telefon.
Po chwili miał kilka zdjęć na tle pomnika Puszkina z azjatycką nieznajomą i przyjacielem.
Gulnara poznała imiona cudzoziemców. Wysoki Gonzalo, któremu czubkiem głowy sięgała ledwie do pachy i Diego mniej więcej jej wzrostu. Kibice Argentyny. Panowie naradzili się krótko w swoim języku i zaproponowali spacer we troje.
- Okey – Gulnara bez wahania przyjęła propozycję. Nikt jej przecież nie zabronił łączyć pracy z przyjemnością. Ani, być może, z nauką kilku słówek argentyńskich.
Wolnym krokiem doszli do Placu Teatralnego. Panowie co jakiś czas wymieniali uwagi, bądź podpowiadali sobie angielskie słówka. Gulnara wschłuchiwała się wtedy zafascynowana w brzmienie nieznanego języka. Korciło ją, żeby zapytać o kilka podstawowych fraz po argentyńsku. Nie zrobiła tego jednak, bojąc się pytań zwrotnych. „Ajć, mogłam się lepiej przygotować do roli Chinki”, narzekała w duszy na własne lenistwo. Raz po raz łapała też spojrzenia nowych znajomych, skierowane to na jej ramiona, to na nogi. Miejscowym facetom, zwłaszcza tym o śniadej skórze, osobom kaukaskiej narodowości w żargonie telewizyjno-urzędniczym, nie pozwoliłaby tak na siebie patrzeć. Ale ludziom zagranicznym można co nieco wybaczyć. Było przecież wesoło i miło. I przyjemnie jest wiedzieć, że się komuś podoba. Zabawa w cudzoziemkę nieoczekiwanie okazała się całkiem wciągającą.
Przed fontanną Gonzalo poprosił o jeszcze jedno zdjęcie. Tym razem na telefon Gulnary. Poufale objął towarzyszkę za ramiona, przycisnął do siebie i cyknął wspólne selfie, trzymając komórkę nad głowami.
- Beautiful – pochwalił swoje dzieło i pokazał fotkę najpierw Diego a następnie azjatyckiej piękności.
- Well... – Gulnara nie wiedziała jak zareagować. Ostentacyjnie usunąć zdjęcie, w centrum którego prężył się jej dekolt, czy podziękować za komplement.
Gonzalo nie dał jej jednak czasu do namysłu. Wyrwał jej z ręki telefon, objął ponownie i zrobił jeszcze jedno zdjęcie z góry.
- Very beautiful – powiedział, patrząc Chince głęboko w oczy. Nie mogło być już najmniejszej wątpliwości, którą część ciała chwalił najbardziej.
- Thank you – odpowiedziała Gulnara, a na jej usta zawitał szeroki uśmiech.
Niedługo potem spytała kompanów, jak dużo czasu mogą z nią spędzić, zanim udadzą się na stadion. Gonzalo pogładził ją po przedramieniu i odpowiedział, że na ten mecz biletów nie mieli. Diego mówiący po angielsku znacznie płynniej dodał, że jeszcze nie zdecydowali, gdzie go chcieli obejrzeć. I że w ogóle miasto interesowało ich nawet bardziej niż zmagania sportowców. Zataił przy tym, że jeszcze przed godziną bilety mieli. Zdążyli je sprzedać jakiemuś typkowi gotowemu zapłacić dowolną sumę za wątpliwą przyjemność spędzenia paru dobrych godzin na rozwrzeszczanym stadionie. Nie powiedział też, skąd mieli te bilety ani dlaczego dostali je za darmo. Nie obciążał Gulnary nadmiarem informacji w myśl zasady, że kobieta nie musi wszystkiego wiedzieć. Nie trzeba też dziewczyny przedwcześnie wyprowadzać z błędu. Chciała Argentyńczyków, no to ich miała.
Chinka podskoczyła z radości.
- Let’s explore the city together! I can show you some places – złożyła ofertę nie do odmówienia.
Zaczęła opowiadać, że trochę zna miasto, że przyjechała do Rosji w ramach studiów, a nie tylko na Mundial, że nawet zna trochę rosyjski. Kłamała, stopniowo zmniejszając odległość do prawdy. Poprowadziła argentyńskich znajomych z powrotem na Twerską.
- Do you know Bulgakov? – spytała, zastanawiając się, dokąd ich zabrać.
- Of course. – odpowiedział Diego.
- Yes – potwierdził też Gonzalo, zamieniwszy z kolegą kilka zdań po argentyńsku.
- Then, it’s a must. You have to see the Bulgakov’s museum.
Nie doszli do celu. Najpierw się zatrzymali na chwilę w księgarni, potem w kawiarni. Tam też Gulnara uznała, że ma niewystarczająco wygodne buty. Spytała, czy mogą najpierw pojechać metrem do jej akademika, żeby mogła je zmienić na zwykłe sandały. Gonzalo i Diego omal nie pożarli jej wzrokiem.
- Sure! You are our boss today! – zgodził się Diego bez najmniejszej zwłoki.
Gulnarze oczywiście nie umknęły ich głodne spojrzenia. W umyśle włączyła się czerwona lampka z ostrzeżeniem: Uwaga na dzikie samce. Zaraz po niej zapaliło się zielone światło: A co mi tam! Nie wiadomo, kiedy jeszcze trafi się okazja poznać fajnego cudzoziemca. Argentyna daleko, ale to całkiem miłe państwo.
W wagonie metra nie było bardzo tłoczno. Mimo to Gonzalo i Diego trzymali się blisko przewodniczki. Niższy Diego stał przed nią, obrócony bokiem. Gonzalo napierał na jej plecy. Momentami czuła się jak plaster sera w kanapce. A kiedy do ścisku doszło ukradkowe głaskanie po bokach i wzdłuż kręgosłupa, Gulnarze zakręciło się w głowie. „Co ja robię? Przecież teraz nie będzie w pokoju żadnej ze współlokatorek. Nie dam rady się obronić, jak Gonzalo nie zechce trzymać rąk przy sobie”, zganiła się w myślach. I poczuła, jakby jej serce podskoczyło do gardła. Nogi zwiotczały. Żeby się nie przewrócić w trzęsącym wagonie, oparła się plecami o tego samego niebezpiecznego Gonzalo. „Właściwie dlaczego on mi się podoba?” Na to pytanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
- Photo? – zapytał wysoki Argentyńczyk, kiedy stanęli przed drzwiami pokoju.
- Okey – zgodziła się Gulnara i razem z kluczami wyjęła z torebki telefon komórkowy.
Gonzalo poprosił, by wręczyła go Diego. Sam zgiął nogi w kolanach tak, by się zrównać głowami z chińską studentką, bez pytania objął ją w pasie obiema rękami i z zaskoczenia pocałował w usta. Nie dał jej się wyrwać z kleszczowego uścisku ani złapać oddechu. Przyssał się jak pijawka. A Diego fotografował.
Nastąpił krytyczny moment. Wszyscy troje wiedzieli, że po takiej napaści szanująca się dziewczyna powinna w najlepszym wypadku zostawić mężczyzn samych na korytarzu. O ile nie chciała krzyczeć o pomoc. Diego wiedział jednak, jak sobie poradzić w tej sytuacji. Powiedział coś w swoim języku. Po czym odebrał Gulnarze pęczek kluczy. Zaprotestować dziewczyna nie zdążyła. Gonzalo przyparł ją do ściany i zatkał usta pijawkowym pocałunkiem. Ssał tak długo, aż studentka poddała się jego woli, obejmując za szyję argentyńskiego napastnika.
W tym czasie Diego uporał się z zamkiem.
- Walk in, walk in! – ponaglił całującą się parę. Czym prędzej wepchnął ich do środka.
Gulnarze przebiegło przez myśl, że nie powinna pozwalać obcym w ten sposób się traktować, ale na trzeźwe myślenie było już za późno. Gonzalo obściskiwał azjatyckie piersi. Najpierw przez bluzkę. Po chwili nagie. Całował je, klęcząc. Ssał jak glonojad ścianę akwarium. Całując piersi, zsuwał spódniczkę razem z bielizną. Nie próżnował. Wiedział, że nie może zostawić dziewczynie ani sekundy na zastanowienie. Bo na sukces zasługuje tylko ten, kto na oślep z fanatycznym uporem dąży do celu, nie oglądając się na nic i na nikogo.
Wreszcie, jak tylko obnażył do końca chińskie ciało, ścisnął w dłoniach obydwa pośladki, nosem naparł na łono i, popychając do tyłu, skierował dziewczynę na łóżko. Ukląkł między jej nogami. Ponownie całując łapczywie po brzuchu i piersiach, uwolnił ze spodni swoją męskość. I wszedł w miękkie ciało, nie czekając na żadne zaproszenie.
Gulnara zawyła. Nie z bólu. Z rozkoszy. Nie otwierając oczu, zaraz zaczęła poruszać biodrami, odpowiadając na pchnięcia Argentyńczyka. Zaczęli sapać, dyszeć, poświstywać jak czajnik z gwizdkiem. Do duetu ludzkiego dołączył się chór sprężyn łóżka. A Diego filmował zajście telefonem komórkowym. Nagrywał film przyrodniczy o zachowaniach prokreacyjnych homo sapiens.
Koncert nie trwał długo. Właściwie nie koncert lecz krótka etiuda. Gonzalo okazał się świetnym kochankiem, ale bardziej sprinterem niż maratończykiem. Wystrzelił salwę zaspokojenia i legł na Gulnarze jak na materacu. Padł żołnierz na placu boju.
- You are heavy! – Gulnara przypomniała o sobie.
Dusząc się pod ciężarem dwumetrowego ciała, częściowo wyczołgała się spod nieboszczyka. Jej płuca znów mogły pracować. Natomiast kochanek, przed chwilą tryskający energią, zaczął chrapać. A Diego filmował i gapił się na spocone ciało młodej kobiety.
- You are beautiful – powiedział półgłosem.
- What are you doing?! Diego! – krzyknęła przerażona, zobaczywszy kamerkę telefonu wymierzoną w swoją stronę. W panice nie mogła się zdecydować co zrobić rękami, zasłonić biust, czy zepchnąć z siebie śpiącego trupa. Z przerażeniem zrozumiała, że dała się wykorzystać. Że się puściła z obcym jak panienka najlżejszych obyczajów. – Stop it! Diego! Please! Cancel! Cancel! – wymachiwała chaotycznie rękami.
A Diego stał dalej jak posąg. Wzrok wlepiony w nagie piersi. Słuch wytężony. „Cancer? Jaki cancer?”, próbował zrozumieć, co dziewczyna mogła mieć na myśli. Przypomniał sobie, że cancer po łacinie to rak. Ale o co chodzi z tym rakiem? Wreszcie pojął. Rak ma szczypce. Szczypcami szczypie. Uznał, że teraz jego kolej.
Podszedł do łóżka i zaczął skubać palcami sutki dziewczyny. Jak rak szczypcami.
- Oh, no! Stop it! Please! – Gulnara krzyknęła jeszcze parę razy, coraz ciszej. Aż się rozpłakała, zobaczywszy, jak bardzo jest bezsilna.
- Dlaczego? Przecież chciałaś – zapytał Diego, tym razem po rosyjsku, szczerze zdziwiony. Płacz dziewczyny wystraszył go nie na żarty, otworzył oczy.
- Skąd to wziąłeś, że chciałam? – odpowiedziała Gulnara, szlochając, także po rosyjsku.
I momentalnie zrozumiała swoją największą tego dnia pomyłkę. Że dała się przelecieć zwykłemu Rosjaninowi, a nie seksownemu cudzoziemcowi zza oceanu, który być może mógłby ją pojąć za żonę i wywieźć z tego schizofrenicznego kraju, gdzie białe jest czarne, a czarne białe i nigdy na odwrót. Wybuchła panicznym śmiechem.
- Powiedziałaś cancer, czyli rak. No to cię poszczypałem – wyjaśnił Diego prostolinijnie, z dziecięcą naiwnością.
- Byłaś świetna. – Tymczasem obudził się Gonzalo. – Musimy to powtórzyć.
- Ubieraj się i wynoś. – Gulnara ze wstydu zamknęła powieki. Chciałaby przestać istnieć. Zniknąć. Do Diego dodała: - Skasuj te zdjęcia i wszystko, co nagrałeś. Skasuj. Rozumiesz?
Kazała mu wyczyścić pamięć komórki, ale bez przekonania. Wiedziała, że nikt nie posłucha jej prośby.
- Jak masz na imię? – spytał Gonzalo, zapinając spodnie.
- Gulnara. Dla znajomych Gulia – odpowiedziała zgodnie z prawdą, nie otwierając oczu.
- Ja jestem Garik, a Diego Jewgen.
- Dla przyjaciół Żenia – Diego uścisnął prawą dłoń Chinki leżącej na wznak z wciąż zamkniętymi oczami.
- Idźcie już. Nie patrzcie się na mnie.
- Poka, Gulia. Do zobaczenia.
- Poka, chłopaki.
„Kobieta zwróciła się o pomoc do policji. Opowiedziała, że poznała dwóch mężczyzn podczas spaceru po Moskwie, następnie udała się z nimi do hotelu i odbyła stosunek seksualny. Nie spodobało jej się, że jeden z mężczyzn nagrywał wszystko na wideo. Policja odnalazła »Argentyńczyków«. Jednym z nich okazał się mężczyzna urodzony w Piatigorsku w południowej Rosji mający »ormiańskie korzenie«. Według jego słów z powodu bariery językowej nie zrozumiał prośby Chinki o osunięcie nagrania”, informuje portal Rambler

***
Według innych źródeł (prosports.kz) Chinka była Kolumbijką a Ormianie Kazachami. Mówiąc po kazachsku, udawali bogatych Japończyków. Wyseksili, nagrali, nie rozumieli prośby o skasowanie filmu. Tak samo jak w powyższej historii policja nie posłała zagranicznej turystki na chuj, tylko zakasawszy rękawy, wzięła się do pracy. Błyskawicznie znalazła oszustów. Sprawa oczywiście nigdy nie trafi do sądu. Nie będzie żadnych dalszych informacji. Ale fejkniusek wróci - podczas mistrzostw świata w hokeju na lodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz