Stryszek (2017)

źródło: kb.pl
Będąc małą dziewczynką, marzyłam o tym, by zostać chłopakiem. Zapytana o plany na przyszłość, odpowiadałam, że jak dorosnę, zostanę lekarzem albo dyrektorem. Oczywiście w męskiej postaci. Kiedy przy obiedzie dziadek albo któryś z braci próbował się przekomarzać, potrafiłam parsknąć, naburmuszona: „Zobaczycie jeszcze wszyscy, jak będę dorosła, to wam pokażę!” Śmiali się wtedy ze mnie, a ja obrażona na cały świat, albo udając obrażoną, brałam za rękę lalkę, mówiłam: „Chodź mała! Przejdziemy się na górę.” i ostentacyjnie opuszczałam towarzystwo. Szłam na poddasze.

Tam czułam się najlepiej. Na strychu, pod niskim dachem panowałam niepodzielnie, jak król-jedynowładca. Nie tylko mogłam się tam bawić bez ingerencji dorosłych. Jeszcze ważniejsze niż swoboda było dla mnie okno. Uwielbiałam patrzeć przez nie na ulicę i ogrody sąsiadów, a widziałam znacznie więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Nie niepokojona przez nikogo, godzinami obserwowałam wrony, szpaki i ludzi.

Pamiętam na przykład taką scenę: Brat ćwiczył zawzięcie wrzucanie piłki do kosza prowizorycznie przytwierdzonego do słupa oświetleniowego. Odbijał ją parę razy o asfalt po czym chwytał oburącz, przyjmował odpowiednią pozycję, po czym szybko prostował kolana, wprawiając w ruch kulisty przedmiot w biało-czarne pasy. „Trzy punkty!” – zdało mi się słyszeć jego okrzyki, gdy trafiał do celu. A rzucał celnie. To akurat potrafił. Podjechał wtedy jakiś chłopak na rowerze i dał bratu coś do ręki. Pożegnał się i odjechał. Przesyłki nie zobaczyłam, ale po zachowaniu adresata szybko rozpoznałam, że to był list.

Treść bratu nie sprawiła przyjemności. Usiadł bidulek na krawężniku i zaczął czytać, w skupieniu, przygarbiony. Nagle wyprostował plecy i oparł się dłońmi o beton. Naciskał tak mocno, jakby chciał skruszyć twardy materiał. Widać, list nie był długi. Wystarczyła minuta, by się z nim zapoznać i zareagowań niemą złością. A może zaklął pod nosem soczystym „kurwa!”. Kto go tam wie. Ja bym zaklęła, na pewno, ale nie mogłam, nie będąc mężczyzną. Mnie, małej dziewczynce, takie grube słowa nie przechodziły przez gardło. Nachylił się nad kartka jeszcze raz, na dłużej, i znów czytał. Po kwadransie musiał go już znać na pamięć, z dokładnością do każdej kropki nad i, a mimo to siedział nieruchomo, smutny, całkiem załamany.

Co to mogło oznaczać? Wcale nie musiałam długo rozmyślać. Wszystko było jasne. Wystarczyło tylko przypomnieć sobie, gdzie ja tego typka wcześniej widziałam. No tak! To brat tej głupiej lali, Maryli z drugiego osiedla. Napisała, że nie chce spotykać z moim braciszkiem, że go nie kocha, ale że mogą nadal być dobrymi przyjaciółmi. Zwyczajna sprawa. „I co ty w niej widzisz, brachu? Ocknij się! Przecież ta lala nie jest ciebie warta. Latawica, idiotka. Każdy wie, że zmienia chłopaków jak rękawiczki. To z jednym się prowadza, to z innym. I chwali się jeszcze, jak się z którymś pocałuje. Brachu, daj sobie spokój! – myślałam, patrząc na jego zgięte plecy.

„Jak mi już przyczepią siusiora” – kombinowałam dalej – „to będę umiała sobie wybrać odpowiednią dziewczynę, najlepszą z pośród tego całego barachła. Będę wiedziała, na co zwrócić uwagę, przeczytam ich myśli, zanim jeszcze powstaną w tych ich babskich główkach, jako była dziewczyna rozpoznam każdy fałsz” „Nie machaj mi, lalka, rzęsami i kręć tyłkiem pirueata” – powiem szczwana – „Ja te numery dobrze znam, bo byłam jedną z was. Na mnie ta tania sztuczka nie zadziała.” „I będę wiedziała, jak ją omotać sobie wokół małego palca. Kto, jeśli nie była dziewczyna, wie najlepiej, jakie są nasze słabe miejsca, czym można nam zaimponować i którym słowem rzucić nas na kolana. Ach, będą laski przede mną klęczeć i oblizywać siusiora. Dowiem się wreszcie, co chłopaki widzą w tym takiego dobrego, że niektórzy o niczym innym nie mówią.” Wreszcie nachodziła mnie też myśl, by przed operacją spróbować tego z jakimś mężczyzną. Potem byłoby za późno. Szansa na porównanie, co jest lepsze, zostałaby bezpowrotnie stracona.

Spróbowałam – dobrych kilka lat potem. Podobało mi się tak sobie. „I to wszystko?” –rozczarowana pytałam się sama siebie po pierwszym razie i po następnych. Po randes-vous siedziałam jeszcze jak na szpilkach, dręczona niepewnością, czy oby na pewno żaden spermion nie przedarł się, gdzie nie powinien i nie czai się w jakimś zakamarku na komórkę jajową. Biologia bywa wszak zdradliwa. Nie było jednak aż tak źle, by na poważnie wrócić do transgenderycznych fantazji. Dziecięce marzenie pozostało niezrealizowane.

Teraz mam już swój dom. Wprowadziliśmy się niedawno. I mam też swój stryszek, znowu, jak za dawnych lat. Na strychu jest okno, a przez okno wszystko widać. Ulicę, ogrody i wnętrza sąsiednich domów, gdy akurat ktoś zapomni zasunąć firanki.

Od tygodnia śledzę Waldka z naprzeciwka. Gość nabrał w Niemczech protestanckich zwyczajów. Nie uznaje żadnych zasłon w oknach. Wystarczają mu rząd tuj wzdłuż ogrodzenia. Z poziomu ulicy zielona ściana jest nieprzenikniona, dokładnie zasłania i ogród i pokoje od wzroku przechodnia. Z góry jednak, z mojego okna, widać jednak jeśli nie wszystko, to wystarczająco dużo. Gdyby sąsiad nie gasił światła na noc, przeprowadziłabym się pewnie zupełnie na górę i całkowicie zaniedbała męża.

Nie żebym podglądała Waldka jak jakaś gówniara, co męskie cielsko zna tylko z telewizji. Mam lepszą rozrywkę. Otóż sąsiad zainstalował sobie dziewczynę. No, kobietę. W takim wieku jednak, że mogłaby spokojnie uchodzić za jego córkę, jeśli nie wnuczkę. Trafiła mu się jak ślepemu kogutowi ziarno. Oglądam ich podczas śniadań i kolacji, które zawsze przygotowuje i podaje do stołu dżentelmen. Młoda, siedząc na taborecie albo stojąc oparta o parapet, prawie zawsze zwrócona do mnie bokiem, uważnie śledzi jego ruchy i poprawia grzywkę, głupkowato się uśmiechając. Za każdym razem ma na sobie zwiewną haleczkę. Ewidentnie kusi starego pryka ledwie przykrytą nagością. Nie może nie wiedzieć, że go prowokuje swoim młodym ciałem. Dzieckiem nie jest
. A chude to, wysokie, zaokrąglone gdzie trzeba – modelka!

Moja pierwsza myśl: „Ma gostek używanie!” i napór mokrych fantazji o tym, co parka wyprawia przy zgaszonym świetle. Szybko jednak naszły mnie wątpliwości. Nie zauważyłam jeszcze ani razu, by się przytulili albo pocałowali. Tylko gapią się na siebie jak zakochani nastolatkowie, panicznie bojący się dotknąć przenajświętszy obiekt adoracji. Rozmawiają gestykulując, raz mniej raz bardzie żywiołowo, czasami milczą dłuższą chwilę, bywa że się o coś spierają , nawet często widać, że różnią się opinią, ale zawsze, ale to zawsze są wobec siebie nad wyraz uprzejmi. On jej służy. Ona łaskawie pozwala sobie usługiwać, ale nie znać w jej stosunku do niego ni krzty wywyższania się, ani śladu pogardy. Może za to właśnie on ją kocha. Nie wiem. Jeszcze tej pary nie rozgryzłam. Dam sobie jeszcze tydzień na obserwacje, a jak się nie domyślę niczego, to chyba się ich bezczelnie spytam. Bo nie sposób żyć w niepewności.

Na strychu mam też swoje zabawki. Lalkę, jak za dawnych lat, tylko trochę inną, kształtem przypominającą mężczyznę. Nie całego... Mężulek nic nie wie i nie musi wszystkiego wiedzieć. Hi, hi, hi. Mam tu też komputer – narzędzie pracy – i oczywiście internet.

O, właśnie pisze napalony małolat. „Króliczku, dziś nie mam czasu. Idź do tej swojej lali, o której mi się zwierzałeś.” – lubię się z nim droczyć. Lala to studentka odbywająca praktykę pedagogiczną w jego szkole. „Nie jesteś w jej typie? A skąd ty to możesz wiedzieć, jeśli jej nawet ani razu nie zaczepiłeś? Dzieciuch jesteś.” Dzieciuch, ale pisać, co by z tą studentką zrobił, gdyby ją dorwał w windzie, to potrafi. Ma chłopak talent do malowania słowem, ze szczegółami. „Dobra, włączę kamerkę. Ale tylko na chwilę i nie pokażę ci twarzy.” – Tego jeszcze brakowało, żeby sobie zrobił zrzut z ekranu z moją fizjonomią. Obrazek kolan może sobie zachować, jak mu to ma pomóc w masturbacji, ale twarzy pod żadnym pozorem! „Nie, skarbie, nie chcę oglądać twojego sprzętu.” – ekshibicjonista zboczony! Co też oni sobie myślą, ci samce, że kawałek mięsa zrobi na nas wrażenie? „Chłopczyku, jakbyś to naprawdę we mnie włożył, byśmy mogli o tym porozmawiać, a teraz chowaj ptaka do klatki, bo się obrażę i rozłączę!” – lubię tę jego niewinność, sztywną jak żołnierz na warcie. „Słodziutki, napisz później. Teraz mąż mnie woła.” – czasem należy brutalnie kończyć konwersację, zanim z zazdrości wobec tej siksy, co za dwa lata zacznie pracować w liceum, popadnę w melancholię.

Zerknę raz jeszcze na sąsiadów i zejdę na dół. Mężulek pewnie już coś upichcił smakowitego. I prace domowe same się nie odrobią. No, dzieciaki, uwaga! Mamuśka nadchodzi!


***
Inspirowane opowiadaniem Petra Šabacha „Bellevue” ze zbioru "Hovno hoří" 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz