kadr z filmu "Nine", reż. Rob Marshall |
Na jednym z
nich tyłem do okna siedział szpakowaty, łysiejący mężczyzna ubrany w granatowy
sweter, spod którego wystawał biały kołnierz koszuli. Stukał palcem o blat
biurka, wpatrując się w ekran. Pogrążał się w myślach.
Ożywił się dopiero, usłyszawszy pukanie do drzwi.
„Proszę!”
„Szefie,
pani Ostrowska” – policjantka przedstawiła kobietę, której spodziewał
się nadkomisarz.
„Dziękuję. Zapraszam
do środka. Proszę usiąść. Śmiało” – mężczyzna energicznym krokiem obszedł biurko
i odsunął krzesło przeznaczone dla gości. „Moje nazwisko Sztyk. Jak to się
mówi, dzień dobry, chociaż w tych okolicznościach nazwać dnia dobrym może nie
wypada”.
Policjantka
zamknęła drzwi, opuszczając gabinet. Nadkomisarz Sztyk i podejrzana zostali
sami.
„Klamka
zapadła” – śledczy pozwolił sobie na wyświechtany żart, którym od lat dodawał
otuchy przesłuchiwanym. „Napije się pani kawy, herbaty? Kawa niestety bez
mleka, ale mam cukier. Chce pani zapalić? To zabronione, ale przy pierwszej
rozmowie – Sztyk wolał nie nadużywać słowa przesłuchanie, niepotrzebnie
wzmagającego lęk przed karzącą ręką Sprawiedliwości często robimy wyjątek”.
„Nie,
właśnie rzuciłam palenie. A herbatę poproszę, jeśli można oczywiście”.
„Zieloną,
czarną, miętę, rumianek?”
„Taki wybór?
Miętę poproszę”.
„Spodziewała
się pani dębowego biurka, lampy z trzystuwatową żarówką, snopu światła w twarz
i gestapowca wymachującego pistoletem?”
„Mniej
więcej”.
„Bez obaw.
Jak pani widzi, biuro zwyczajne, takie samo jak tysiące biur w szklanych
wieżowcach w Śródmieściu. Aż się chce zapytać, czym mogę pani pomóc. Ale to
byłoby nie na miejscu. Dzisiaj to pani może pomóc śledztwu. Na pewno już panią
poinstruowano, że ma pani prawo odmówić zeznań. Może pani żądać obecności
adwokata. Mam jednak obowiązek spytać jeszcze raz. Chce pani złożyć zeznania,
wiedząc, że rozmowa będzie protokołowana?”
„W mojej
sytuacji chyba muszę”.
„Nie, niczego
pani nie musi”.
„Ale jestem
aresztowana”.
„Tak, to
prawda”.
Sztyk nalał
wrzątku do dwóch kubków. Jeden postawił przed Ostrowską, przyglądając się
twarzy kobiety. W okularach o dużych okrągłych szkłach przywodziła na myśl
żabę. Szerokie policzki, prosta grzywka, smutny wyraz twarzy. Na ustach trochę za dużo pomady. Szkoda
mu się zrobiło dwudziestolatki. Taka młoda, z wyglądu zupełnie niewinna, a
posunęła się do tak okropnego czynu. Dlaczego? To pytanie nurtowało Sztyka
zawsze. Już, kiedy będąc nastolatkiem, zdecydował o ścieżce kariery. Tym razem
był ciekawy podwójnie. Co sprawiło, że dziewczyna u progu życia wzięła na
siebie brzemię zbrodni? Czy jego córce może grozić podobny los? Kto lub co
ponosi winę naprawdę?
„Dziękuję.
Czy moje zeznania będą mieć wpływ na wysokość kary?” – dwudziestolatka zadała
nieśmiało pytanie, chyba najważniejsze dla podsądnego, zdradzając oznaki
zaufania wobec łysiejącego śledczego w granatowym swetrze.
„Nie
potrafię odpowiedzieć. Od nas sąd dostanie lapidarną informację o pani
postawie na etapie śledztwa. W swojej decyzji jest jednak w pełni niezależny.
Może ją uwzględnić, ale nie musi”.
„Ile
dostanę?”
„Według
kodeksu do dwudziestu pięciu lat. Zaczynamy?”
„A więc
jednak”. Żaba westchnęła smutno, potwierdziwszy liczbę usłyszaną wcześniej od
policjantów, z którymi przebyła drogę do aresztu.
„To
maksymalny wymiar. Dla szczególnie okrutnych recydywistów. Mam nadzieję, że
pani to nie dotyczy, pani Iwono. Mogę się do pani tak zwracać?”
„Tak, oczywiście.”
„Nie przedstawiłem się chyba jeszcze. Braki w wychowaniu. Moje nazwisko Sztyk. Nadkomisarz Robert Sztyk. Ale zostawmy służbową nomenklaturę. Proszę do mnie mówić: panie Robercie. Tak będzie prościej.”
Język polski jest bogaty w formy grzecznościowe, ale najbardziej potrzebnej mu brakuje. Wiadomo jak zwracać się do nieznajomych posiadających tytuł lub rangę przed nazwiskiem. Panie doktorze, pani porucznik, dawniej panie rządco czy też panie kluczniku. Do dzieci zwraca się po imieniu, ale innych nieznajomych, niedoludzi bez dostojnej funkcji i profesji, nie wiadomo jak nazywać. Po nazwisku brzmi niegrzecznie, po imieniu zbyt poufale. Przez tak trywialny brak formy Sie jak w niemieckim, czy Wy jak w rosyjskim - obydwoma językami nadkomisarz Sztyk władał biegle, czym wyróżniał się wśród kolegów z pracy - powstają niepotrzebne bariery w komunikacji. Przed wieloma laty, kiedy Sztyk zaczynał karierę śledczego, pierwszy szef i mentor nauczył go, by przed przesłuchaniem wyjaśnić sprawę tytulatury. Zawczasu wyjaśnić formalności, obniżyć napięcie. A potem już spokojnie skupić się na rzeczy.
„Pani Iwono, procedura jest następująca. W trakcie rozmowy będę robić notatki na komputerze. Potem wydrukujemy, przeczytamy roboczą wersję protokołu, naniesiemy poprawki, jeśli zechce pani coś zmienić, skreślić, uzupełnić i na koniec podpisze pani zeznania”.
Język polski jest bogaty w formy grzecznościowe, ale najbardziej potrzebnej mu brakuje. Wiadomo jak zwracać się do nieznajomych posiadających tytuł lub rangę przed nazwiskiem. Panie doktorze, pani porucznik, dawniej panie rządco czy też panie kluczniku. Do dzieci zwraca się po imieniu, ale innych nieznajomych, niedoludzi bez dostojnej funkcji i profesji, nie wiadomo jak nazywać. Po nazwisku brzmi niegrzecznie, po imieniu zbyt poufale. Przez tak trywialny brak formy Sie jak w niemieckim, czy Wy jak w rosyjskim - obydwoma językami nadkomisarz Sztyk władał biegle, czym wyróżniał się wśród kolegów z pracy - powstają niepotrzebne bariery w komunikacji. Przed wieloma laty, kiedy Sztyk zaczynał karierę śledczego, pierwszy szef i mentor nauczył go, by przed przesłuchaniem wyjaśnić sprawę tytulatury. Zawczasu wyjaśnić formalności, obniżyć napięcie. A potem już spokojnie skupić się na rzeczy.
„Pani Iwono, procedura jest następująca. W trakcie rozmowy będę robić notatki na komputerze. Potem wydrukujemy, przeczytamy roboczą wersję protokołu, naniesiemy poprawki, jeśli zechce pani coś zmienić, skreślić, uzupełnić i na koniec podpisze pani zeznania”.
„Rozumiem” – dwudziestolatka zacisnęła usta. Trzęsącą ręką wymieszała cukier w mięcie.
„Pani Iwono,
dlaczego pani to zrobiła?”
„Hm.
Spodziewałam się innego pytania na początek. Nie dlaczego, tylko czy to
zrobiłam”.
„Nie
przyznaje się pani do winy?” – spytał Sztyk z nagłym rozbłyskiem radości w
oczach. – „Prawidłowo panią rozumiem?”
„Nie, panie
Robercie. Zrobiłam. A dlaczego?” – podejrzana przyjęła pozę filozoficzną. – „Ten...
Nie wiem, jak go nazwać, żeby nie przeklinać... Ten drań na nic innego nie
zasłużył. Ktoś musiał to zrobić”.
„Musiał?
Dlaczego?”
„Żeby ten
oszust nikogo więcej nie skrzywdził” – filozofka, znalazłszy rozwiązanie
zagadki, nabrała pewności siebie. Zrozumiawszy, poczuła potrzebę podzielenia
się odkryciem.
„Aha. Czyli
możemy zacząć tak: Dwudziestego kwietnia bieżącego roku około godziny
dwudziestej pierwszej dokonałam próby zabójstwa pana Daniela Hetmańskiego, lat
dwadzieścia cztery, zamieszkałego”... – nadkomisarz przerwał stukać w klawiaturę.
Spojrzał na okrągłe oprawki okularów w kolorze kości słoniowej po przeciwnej
stronie biurka i podrapawszy się po skroni powiedział, że opis przestępstwa ma
już gotowy w innym dokumencie, że wystarczy pod koniec przesłuchania skopiować. „Skupmy się na najważniejszym, pani Iwono”.
„Dobrze.
Może pan poprawić, że o dwudziestej pierwszej jedenaście. Pamiętam dokładnie,
bo położyłam komórkę na szklance przeznaczonej dla niego, żeby się nie pomylić
i nie podać komuś innemu. Było dokładnie jedenaście po dziewiątej”.
„Zrobione,
pani Iwono. Więc Daniel Hetmański, pani brat cioteczny, skrzywdził panią. Może
pani wyjaśnić w jaki sposób?”
„On mnie
oszukał! Zawsze mnie oszukiwał. Zawsze! Jeszcze na koloniach. – Miejsce
filozoficznego namysłu pod szkłami okularów zajął wyraz nienawiści”.
„Na
koloniach?”
„Tak. Ale
dowiedziałam się dopiero dwa tygodnie temu. Panie Robercie, ja dla niego
zrobiłam wszystko! Poświęciłam się, żeby go chronić, a on? Skorzystał z okazji.
Jak tylko straciłam go z oczu, dobrał się do mojej koleżanki. Justyna powiedziała mi wszystko, ale dopiero dwa tygodnie temu. Jak się spotkałyśmy po
latach. Widzi pan? On ją też skrzywdził! Tyle lat nie dawało jej to spokoju”.
„Justyna?
Kolonie?”
„Justyna.
Spałyśmy w jednym pokoju. Przypadkiem odnalazła mnie na Facebooku. Napisała, że
chciałaby porozmawiać, powspominać dawne czasy. No i mi powiedziała, jaki
naprawdę był mój Danielek. A ja go tak kochałam! Nie uwierzy pan, panie
Robercie. Byłam gotowa dla niego zrobić wszystko. Dosłownie wszystko”. – Kobieta o wyglądzie
studentki polonistyki zdjęła okulary, żeby otrzeć łzy. – „Przepraszam. Nie
powinnam płakać”.
„Czy się nie
przesłyszałem? Kochała pani Daniela Hetmańskiego, obecnie nieboszczyka?”
„Tak. Tylko
jego. Był mądry. Inteligentny. Grał w szachy w jakimś klubie. Wygrywał zawody.
W rodzinie uchodził za geniusza. Bardzo mi imponował”.
„Chodzi o
uczucie siostry do brata? Silną przyjaźń?”
„Nie, panie
Robercie. Kochałam go jak kobieta mężczyznę. A on to brutalnie wykorzystał. Był
mądry, ale zły do szpiku kości. Samolubny. Nie znał ludzkich uczuć. Przez swoją
inteligencję był niebezpieczny. Ktoś musiał to zrobić!”
„Kiedy
odbyły się te kolonie, o których pani wspomniała?” zapytał Sztyk po chwili
wymownego milczenia.
„Osiem lat
temu. Wtedy jeszcze nie byliśmy razem. Dopiero dwa lata później poszliśmy do
łóżka. Po studniówkach. Boże, gdyby nie trauma po tych koloniach oddałabym mu
się jeszcze wcześniej”.
„Jaka
trauma, jeśli mogę spytać? Przed chwilą twierdziła pani, pani Iwono, że o jego
wakacyjnym romansie, który wydał się pani zdradą, powzięła pani wiedzę dopiero
niedawno”.
„Ach, muszę
opowiedzieć wszystko od początku. Inaczej nic pan nie zrozumie. Ile ma pan dziś
dla mnie czasu?” – Studentka założyła z powrotem nauczycielskie okulary.
„Tyle, ile
będzie trzeba, pani Iwono. Chcę zrozumieć”.
„Dobrze. Co
roku rodzice wysyłali nas na kolonie. Zawsze w inne miejsce. Najpierw mieliśmy
być w tej samej grupie, ale jak wyrośliśmy, trafialiśmy do oddzielnych. Nie
obnosiliśmy się też z tym, że byliśmy spokrewnieni. Na tych koloniach wręcz trzymaliśmy to w tajemnicy. Wie pan, co mogła myśleć nastoletnia
dziewczyna zakochana w bracie ciotecznym. Że na wyjeździe, gdzie nikt nas nie
zna, Daniel zrobi pierwszy krok i chociaż przez parę dni będziemy parą”.
„Zaskakuje mnie pani, pani Iwono”, skłamał nadkomisarz, retorycznie. Wiele lat pracy w
Wymiarze sprawiedliwości nauczyły go lepiej niż jakiekolwiek książki, że jeśli
rzecz idzie o ludzkie marzenia i o motywy zbrodni, pojęcie niemożliwego nie ma
racji bytu. „Przepraszam, że przerwałem”.
„Kiedy kobieta
kocha naprawdę, panie Robercie, nie myśli logicznie. Jest zdolna niestety do
wszystkiego... Wie pan, jak to jest na koloniach. Jak tylko zaczyna się cisza
nocna, co sprytniejsi chłopcy odwiedzają sprytne dziewczyny”.
„Słyszałem,
pani Iwono, ale w swoim czasie, kiedy jeszcze miałem wszystkie włosy na głowie,
należałem do mniej sprytnej większości. Moja córka, zdaje się, także. Proszę
kontynuować. Słucham”. – Osobisty komentarz zawsze zmiejsza dystans, pomagając w przesłuchaniu.
„Ma pan
córkę? Gratuluję. Mam nadzieję, że nie jest tak głupia jak ja”. Przesłuchiwana
uśmiechnęła się do śledczego po raz pierwszy bez lęku. Wiedząc, że mężczyzna siedzący naprzeciwko ma rodzinę, dostrzegła w nim nie tylko groźnego urzędnika ale też
człowieka. Budzącego sympatię. Z doświadczenia wiedziała jak mało kto, że miłe
wrażenie sprawiane przez mężczyznę, bywa kłamliwe. Że należy je traktować ze
wzmożoną ostrożnością. Wobec Sztyka nie czuła jednak lęku. Pozwoliła niewidzialnemu
pająkowi uwić między sobą a śledczym filigranową nić zaufania. „Już drugiego wieczora przyszli do nas
chłopcy, żeby się zapoznać. Daniel wiedział doskonale, w które okno zastukać,
żeby nie trafić na bojaźliwe skarżypyty. Zaskarbił tym sobie dodatkowe zaufanie
kolegów. Tak wyszło, że zostałam ich tajnym agentem. Tak tajnym, że nawet
Daniel nie wiedział, że dla niego pracuję”.
„W jakim
sensie?”
„W takim, że
namówiłam dziewczyny do zbiorowego streepteasu”, żaba w okularach
zaśmiała się krótko. „Mówiłam już panu. Zrobiłabym wszystko dla Danielka... Miałyśmy w
pokoju szachy. Zupełnie przypadkiem. Jedna z dziewczyn lubiła grać i przywiozła
ze sobą turystyczny zestaw do gry. Na pytanie, czy zagramy w karty,
przyniesione przez chłopców, odpowiedziała, że woli szachy. Doszły do nas
jeszcze dwie sąsiadki zza ściany i zaczęliśmy grać. Pięć dziewczyn białymi
przeciw trzem chłopcom czarnymi. Ruchy na szachownicy wykonywała Ala,
właścicielka szachów, i Daniel. Myśmy w pełni zdały się na talent Alicji,
podczas gdy chłopcy jeden przez drugiego podpowiadali jak ruszać figurami. Jak
to samce. Walczyli o uwagę samic. Ja się tylko przyglądałam temu
przedstawieniu. Wiedziałam, że Daniel, gdyby chciał, ograłby Alę i kolegów z
zamkniętymi oczami. Ale słuchając rad, przegrał kilka razy pod rząd. Raz
osiągnął remis. Miałam świetną zabawę... W ogóle miło
spędziliśmy wtedy czas. Bez sprośnych odzywek typowych dla tego typu schadzek.
Bez prób łaskotania i pchania łap, gdzie nie należy. Któryś z chłopców
zasugerował jedynie pół żartem, że trzeba by zagrać w rozbierane szachy.
Wywiązała się krótka dyskusja. Reakcje były różne. Trzy z nas, w tym ja, przyjęły
propozycję ze śmiechem, dwie najmniej obdarzone krągłościami z przerażeniem w
oczach. Może się pan domyśleć, jak wyglądało następne spotkanie”.
„Hm. Dopóki
pani nie powie, nie będę niczego wiedzieć. Tylko czy te gry w szachy na pewno
mają związek z pytaniem o motyw zabójstwa?” oficer wyraził wątpliwość, myślami
będąc przez chwilę gdzie indziej.
„Tak. Od
szachów wszystko się zaczęło. Zapytałam, jak by miał wyglądać zakład. Co
zdejmują dziewczyny w wypadku przegranej, a co chłopcy”.
„Nie od razu
do naga?” zażartował Szpak, mentalnie wracając do przesłuchania.
„Nie. Widać,
że nie grał pan w rozbieranego pokera, kiedy był pan młody”. Dziewczyna
odruchowo poprawiła okulary, uśmiechnąwszy się figlarnie. Siwy nadkomisarz
mógłby być jej ojcem. Nie wydawał się atrakcyjny ani trochę. Ale był jedynym
mężczyzną w pobliżu. W dodatku ostatnim, z jakim mogła jeszcze flirtować.
Wieloletni kochanek leżał w kostnicy, a pozostali znajomi przebywali poza
aresztem. „Jest pan jeszcze młody. Miałam na myśli...”
„Jasne, pani
Iwono. Kiedy miałem wszystkie włosy”.
„Dokładnie
tak”. Młoda kobieta przywodząca na myśl sympatycznego płaza uśmiechnęła się
jeszcze raz, lecz zaraz w oka mgnieniu przybrała zgoła niewesoły wyraz twarzy.
Jakby nagle przed oczami pamięci stanął obraz budzący odrazę.
Zmiana nie
uszła uwadze wytrawnemu śledczemu, ale nie dał tego poznać dziewczynie, którą powoli
zaczynał lubić. Gdy spuściła wzrok, ze wstydu lub ze strachu, przyjrzał się
jej włosom. Rude, związane w kucyk z tyłu głowy, z równą grzywką zasłaniającą
czoło i dłuższymi kosmykami przy uszach. Gdyby nie niezbite dowody zebrane w
rekordowo krótkim czasie i lata pracy w kryminalistyce nie uwierzyłby, że
siedząca naprzeciw istota mogła kogokolwiek z zimną krwią pozbawić życia.
Morderczyni
zebrała szybko myśli i wróciła do opowiadania. Chciała już wypluć całą prawdę,
dręczącą ją po nocach, pozbyć się ciężaru, który z pokorą niosła przez osiem
lat, nikomu się nie skarżąc. Nawet ukochanemu, któremu chciała za wszelką cenę
oszczędzić cierpienia, aż do chwili, gdy wyszło na jaw, że ani trochę nie był
wart tak wielkiego poświęcenia.
„Od razu
było widać, że Alicja i druga dziewczyna, która też się zaśmiała na wspomnienie gier z rozbieraniem, tak jak ja tylko
czekały na okazję, żeby się pochwalić biustem. Wstydziły się tylko przyznać. W
ciągu dnia ciągle wspominałyśmy chłopaków. Żadna nie chciała zdradzić, który
najbardziej się spodobał, ale im dłużej drążyłyśmy temat, tym bliżej byłyśmy
ostatecznej decyzji. Powiedziałam, że na noc nie założę stanika. Żadna z nas nie
zakładała, ale w ten sposób poinformowałam, że pierwsza wystawię piersi na
światło lampki nocnej. Ala stwierdziła, że nie umie przegrywać specjalnie, ale
jak ją chłopcy ograją, to podciągnie bluzkę. Trzecia chętna obiecała, że zrobi
tak jak my, mimo że się wstydzi, bo nigdy nie miała chłopaka. Kłamała jak z
nut. Ale żadna z nas nie mówiła całej prawdy. Ja na przykład ukrywałam zamiary
wobec Daniela.
Kiedy
chłopcy przyszli wieczorem, zgodziłyśmy się na zakład. Jeśli wygra Daniel,
podciągamy bluzki, jeśli Ala, oni na następny raz organizują piwo. Ku mojemu
rozczarowaniu, pierwszą partię Daniel przegrał. Ucieszyła się tylko nasza
szachistka i obie smuciary, które bały się cokolwiek pokazywać. Daniel jednak
nie tracił animuszu. Powiedział szachowe przysłowie, że trzeba przegrać żeby
wygrać. Na co Ala z mety zgodziła się na rewanż. Za drugim razem nie miała już
łatwo. Po chyba pięćdziesięciu ruchach zostali z samymi królami. Czyli remis.
Trzecią partię Daniel wygrał w kilku posunięciach”.
„Nie notuje
pan?” Była kolonistka zwróciła uwagę nadkomisarzowi, który znów się zamyślił.
„Nie
wszystko. Do protokołu weźmiemy tylko to, co niezbędne, jeśli pani pozwoli.
Oczywiście mogę też notować każde słowo. Jak pani woli”.
„Zdam się na
pana zdanie... Na czym skończyłam?”
„Na trzeciej
partii szachów”.
„Aha. Więc
tak, jak przyszło co do czego, te dwie młodsze się zbuntowały. Nie podniosą
koszulek i już. Nie, to nie, odpowiedziałam i pokazałam wszystkim, co miałam do
pokazania. Daniel rozdziawił buzię z niedowierzania. Jak tylko zobaczył, co dla
niego wyhodowałam, opuściłam bluzkę. Po mnie skarby pokazała Ala i ta
dziewczyna, co twierdziła, że nie miała wcześniej chłopaka. Tak jak ja
podniosły bluzki tylko na parę sekund. Smuciar nie namawiałyśmy.
Potem były
jeszcze dwie partie. Remis i wygrana Daniela. Widzę, że to pana nudzi", uśmiechnęła się studentka zdejmując na moment okulary. "To jednak ważne, nawet
jak brzmi głupio”.
„Pani Iwono,
słucham bardzo cierpliwie. Rozumiem, że jeszcze raz pokazałyście panie piersi.
Tak?”
„Tak. Ale
tym razem zupełnie inaczej. W międzyczasie zmieniły się drużyny. Jedna ze
wstydziar się przełamała. Wyciągnęła stanik spod koszulki i zapowiedziała, że
też może się pokazać, jak chłopcy wygrają. To właśnie Justyna Pączek. Ta, co
mnie odnalazła w Facebooku. Jej koleżanka o mało się nie rozpłakała. Na
szczęście Daniel szybko wpadł na pomysł, jak załagodzić sytuację.. Powiedział,
żeby dołączyła do drużyny chłopców. Mówiłam, że był inteligentny. Prawdziwy
szachista. Jeden z kolegów wziął ją na kolana”.
„Rozumiem,
pani Iwono”. Śledczy wychylił głowę zza laptopa. Nie krył rozbawienia.
Pomyślał, że kobieta robi sobie żarty. Oczami wyobraźni zobaczył, jak ruda
okularnica wstaje z krzesła i podciąga sweter i podkoszulek, odkrywając
błękitny stanik w czerwone groszki. Musiałby jej kazać usiąść z powrotem za
biurkiem. W wypadku nieposłuszeństwa wezwać policjantkę na pomoc. Ale na pewno
zwlekałby z reakcją, przynajmniej tyle, żeby doliczyć się dziesięciu czerwonych
kropek.
„Tak.
Pokazałyśmy biusty. Pościągałyśmy bluzki. Tylko Ala nie zdążyła”.
„Nie
zdążyła? Na co?”
„A bo widzi
pan, panie Robercie. Wtedy nastąpił wypadek. Do pokoju wszedł opiekun. Nie
nasza pani, tylko opiekun grupy Daniela i chłopaków. Chyba stał pod drzwiami i
podsłuchiwał, bo wybrał naprawdę najniezręczniejszy moment. Na dodatek cicho
zamknął drzwi za sobą. Nie krzyczał. Nie robił żadnej awantury. Popatrzył sobie na nas
i powiedział, żeby chłopcy skakali przez okno, skąd przyszli, a do naszej
piątki, że jak nie chcemy hałasu, to mamy przyjść do niego następnego dnia na
rozmowę. Pojedynczo. Tak się zaczęły kłopoty”.
„Pani Iwono,
czy to na pewno ma związek ze sprawą?”
„Ma.
Niestety. Panie Robercie, muszę o tym komuś opowiedzieć”. Tym razem nadkomisarz
Sztyk napotkał błagalne spojrzenie.
„Dobrze.
Słucham. Jestem tu po to, żeby panią wysłuchać”.
„Dziękuję.
Wie pan, Daniel był świetnym szachistą. Widział pan, jak ograł Alicję. Mnie
uwinął sobie wokół palca. Ale też Justynę. Ten opiekun chłopaków, pan Walter,
okazał się jeszcze lepszym graczem. Poustawiał nas jak pionki na szachownicy i przesuwał,
jak chciał. Tak to przynajmniej widziałam, dopóki Justyna mi się nie zwierzyła.
Myślałam, że opiekun ograł też Daniela. Dopiero teraz wiem, że Danielowi na
mnie wcale nie zależało. Poprowadził własną gierkę i wygrał. Ale do rzeczy i po
kolei, bo chyba już się pan pogubił”.
„Nie
przeczę, pani Iwono. Wdarł się nam chaos. Zrobić jeszcze jedną miętę? Czy woli
pani kawę?”
„Miętę
poproszę. Więc tak. Podeszłam do pana Waltera przed południem na plaży. Akurat
moja grupa i grupa chłopców kąpały się jednocześnie. Powiedział tylko:
- O czternastej dziesięć u mnie. Tylko ubierz się ładnie.
Jego słowa
zmroziły mnie od stóp do głowy. Mimo że było prawie trzydzieści stopni. Jego
wzrok, przeszywający na wylot, bezczelne spojrzenie skierowane na górną część
kostiumu, cyniczne, chłodne, pełne pogardy i lekceważenia, i wspomnienie
poprzedniego wieczora tłumaczyły jednoznacznie, co miał na myśli, mówiąc, żebym
się ładnie ubrała. Zrozumiałam, że mam przyjść bez stanika. Dygnęłam posłusznie
i uciekłam do koleżanek.
Daniel
widział mnie z daleka. Chłopcy już byli po połajance. Nie zaczepiali nas, jakby
się bali. W pierwszym odruchu chciałam podbiec do Daniela i powiedzieć o
grożącym niebezpieczeństwie. Panie Robercie, ten facet to nie był student
wychowania fizycznego. Miał ze czterdzieści lat, łyse zakola nad czołem. Był
trochę podobny do pana... Na pewno nie był to ktoś, o kim mogłaby marzyć
szesnastolatka. Ale nie mogłam poskarżyć się Danielowi. Bo i na co? Na swoje
lęki? Myślałam też, że nawet jeśli naprawdę musiałabym pokazać piersi obleśnemu
staruchowi, to przecież Daniel nie mógłby temu zaradzić. Zmartwiłabym go i
sprawiłabym mu zawód. Mógłby przestać mnie szanować. Rozumie mnie pan, panie
Robercie? Było mi wstyd. Potwornie.
Z
dziewczynami nie rozmawiałam o tym. Domyślałam się, że stary Walter potraktował
je tak samo. Każda musiała zmierzyć się z nim w miarę własnych sił”.
„Chyba
rozumiem, pani Iwono. Mam nadzieję, że moje podobieństwo do tamtego człowieka
nie działa na panią deprymująco”.
„Przepraszam.
Nie chciałam pan urazić”, przesłuchiwana kobieta w zielonym swetrze upiła łyk
gorącej mięty. „Nie wygląda pan tak strasznie. I w opisie opiekuna chłopców też
przesadziłam. Bałam się go, bo nie był aż tak nieatrakcyjny, jak powinien,
biorąc pod uwagę wiek i funkcję.
Poszłam do
niego po obiedzie, jak kazał. Punktualnie o czternastej dziesięć. Przede mną
odwiedziły go już Ala i Justyna. Wróciły blade na twarzy, niezbyt rozmowne.
Oczywiście byłam przekonana, że Walter kazał im zrobić coś, czego się miały prawo
wstydzić.
To, jak
potraktował mnie, tylko potwierdziło domysły.
- Nazwisko? – spytał oschle, lustrując mój t-shirt.
Piersi
paliły mnie jak czapka złodzieja. Idąc do niego cały czas oglądałam się na
boki, pilnując, żeby nie minąć nikogo w zbyt bliskiej odległości. Wydawało mi
się, że każdy widzi, że pod spodem nie mam stanika. U Waltera to samo. Ledwie
na mnie spojrzał, wiedziałam, że dla niego bluzka była przezroczysta. Czułam
się jak nieprzygotowany uczeń przy tablicy. Zły nauczyciel czytał moje myśli.
- Iwona Ostrowska – odpowiedziałam tak cicho, że sama nie dosłyszałam
własnego głosu.
- Adres? – Podyktowałam, nie widząc sensu w jakimkolwiek sprzeciwie.
- Data urodzenia. – Też podałam, nie zastanawiając się, po co mu to
było potrzebne.
Podrapał się
po głowie, przeliczył, przemyślał i uśmiechnął się krzywo, dziwnie zadowolony.
Podniósł ze stołu kopertę, na której chwilę wcześniej napisał mój adres
zamieszkania, i podszedł do mnie. Panie Robercie, nogi miałam jak z waty.
Stałam jak zahipnotyzowana. A on bezdusznie:
- To jest list do twoich rodziców. Kiedy chcesz, żebym go wysłał? – To
był oczywiście szantaż, ale bardziej wyrafinowany, niż sobie wyobrażałam.
Postawił mnie w sytuacji bez wyjścia.
Wzruszyłam
ramionami i opuściłam głowę.
- Wiesz, co napisałem?
- Yhy – mruknęłam twierdząco. Jestem pewna, że blefował. Nie było
żadnych listów. Wtedy jednak byłam przerażona. Nie chciałam, żeby rodzice
dowiedzieli się o nocnym streepteasie. Nie mogłam dopuścić do ujawnienia, że
zrobiłam to w obecności kuzyna. Że mój kochany braciszek cioteczny do tego
dopuścił i razem z kolegami mnie sobie oglądał”.
„Ach, takie
lęki panią nękały”, wtrącił Sztyk, przerywając długi monolog. „Tak bywa, pani
Iwono, że w dzieciństwie boimy się rzeczy, które dorosłym wydają się absolutnie
błahe. No, biorąc pani przykład, co by się stało, gdyby rodzice dostali ten
list? Założę się, że by się skończyło na żartach. W najgorszym wypadku nie
pojechałaby pani na kolonie w następnym roku”.
„Tak pan
myśli? Nie zna pan moich rodziców, ani wujka z ciocią. No i jak by to
wyglądało, genialny Danielek, wzór cnót i mądrości robi takie rzeczy? Nie. Nie
mogłam pozwolić na wysłanie tego listu. Za bardzo kochałam Daniela.”
„Nie będę
polemizował, pani Iwono. Moim zadaniem dzisiaj jest wysłuchać”.
„Dziękuję.
Więc tak: pan Walter odłożył list i powiedział, żebym podeszła bliżej. Jeszcze
bliżej i bliżej. Tak blisko, że bliżej się nie dało. I spytał jakby z troską,
czy chcę, żeby wysyłał.
- Nie – odpowiedziałam najpierw cicho i zaraz powtórzyłam odważniej,
żeby usłyszał: - Nie chcę.
- Poczekam trzy dni. Zobaczymy, czy będziesz grzeczna – powiedział
patrząc na mnie z góry w taki sposób, że ściskało w żołądku. Dał nadzieję, ale
było jasne, że będę musiała zapłacić za milczenie”.
„Pani Iwono,
czy ma pani zamiar złożyć zawiadomienie o...?” Nadkomisarz zawiesił głos,
zostawiając pytanie o rodzaj przestępstwa otwartym.
„Nie. Walter
nie złamał prawa. W tym jest cała perfidia tej sytuacji, że na wszystko się
zgodziłam. Pamięta pan? W pierwszej chwili nie rozumiałam, po co zapytał o datę
urodzenia. A to proste. Sprawdził, czy skończyłam piętnaście lat. Poniżej
piętnastu – czyn karalny, pedofilia. Piętnaście i dzień – bezkarność, o ile
dziewczyna się zgadza. Z nas pięciu jeszcze tylko Alicja miała wtedy skończone
piętnaście lat. Ale nie wiem, jak bardzo ją Walter wykorzystał. Mnie pierwszego
dnia dużo nie zrobił. Złapał tylko za pierś, kiedy powiedział, że
zobaczymy, czy będę grzeczna. Potrzymał chwilę i puścił, nie każąc nawet zdejmować
t-shirta. Objął w talii i przeprowadził do drzwi. Jeszcze na odchodne
przypomniał, żebym była grzeczna i nie zamykała okna na noc.
Pomyślałam,
że się przesłyszałam, ale on natychmiast rozwiał wątpliwości:
- Nie zamykaj – powtórzył szeptem – Rozumiesz?
Zrozumiałam
tyle, że o mało nie zemdlałam. Byłam pewna, że zamiast Daniela z kolegami
przyjdzie do nas dorosły mężczyzna i nie ograniczy
się do oglądania biustu.
Przytaknęłam,
nie ruszając się z miejsca jak sparaliżowana. Wtedy już całkiem na koniec wydał
mi instrukcję na kolejny dzień:
- Jutro jest dyskoteka. Poprosisz mnie do tańca. A twoje koleżanki mają
się zająć chłopaczkami.”
„Jak się
nazywa ten Walter? Pamięta pani nazwisko? W jakiej miejscowości to było? Może
mamy coś na niego w kartotece.”
„Nie
pamiętam. Gdzieś nad morzem. Pod Słupskiem, albo w okolicach Świnoujścia. Na
prawdę nie mam pojęcia”.
„Szkoda.
Może sobie pani jeszcze przypomni”. Sztyk przyjrzał się jeszcze raz uważnie
rudej dziewczynie w okularach, której zeznania po godzinie rozmowy dalekie były
od odpowiedzi na pytanie, dlaczego zabiła brata ciotecznego. Czy spotkał ją już
kiedyś? Czy dołeczki w policzkach nie wyglądały znajomo? Gdzie wcześniej
widział podobny zielony sweter z głębokim dekoltem? Nie, Iwona Ostrowska nie
chodziła z jego córką do szkoły. „Co dalej, pani Iwono?”
„Moja
największa obawa się nie potwierdziła. Wieczorem przez otwarte okno weszli
chłopcy, nie pan Walter. Były pytania, co komu powiedział, czy groził
konsekwencjami. Zabrakło tylko sąsiadek zza ściany. Jak tylko Daniel z drużyną
zameldowali się przy parapecie, Justyna zerwała się z łóżka, każąc wszystkim
być cicho.
Walter
przekonał ją, że źródłem problemu było zbyt głośne zachowanie. Opiekunka naszej
grupy miała poprosić Waltera, żeby zabrał swoich chłopców. Sama wolała udać, że
o niczym nie wie. Jakoby nie chciała nas karać, ani skarżyć kierownikowi
kolonii i rodzicom. Wierutne kłamstwa, ale nie było jak sprawdzić, nie pytając
pani Ani.
Nie
odważyłyśmy się więc zapraszać pozostałych koleżanek. I nie graliśmy w szachy.
Rozlokowałyśmy tylko chłopców w łóżkach, żeby szeptem omówić sytuację.
Daniel,
panie Robercie, wskoczył pod kołdrę ale nie do mnie, jak oczekiwałam, lecz do
Justyny, najmłodszej z nas. Może pan sobie wyobrazić, jak bardzo poczułam się
zawiedziona. Z piersi nie zdążył jeszcze wyparować uścisk dłoni łysawego
Waltera, a na plecy napierał już następny obcy kawaler. Leżał ze mną na miejscu
zarezerwowanym dla Daniela. Wytłumaczyłam sobie jednak zachowanie kuzyna tym,
że to konieczny kamuflaż. Nie mógł ryzykować, by nasze uczucia zostały zdemaskowane. Że musiał wybrać nie moje łóżko.
Po części
miałam rację. Rano wygadał się opiekunowi i kolegom, że łączyło nas
pokrewieństwo. Powie pan zaraz, panie Robercie, że wcale nie wyglądałoby
dziwnie, gdyby kuzyn położył się z kuzynką. Też tak uważam, na chłodno. Ale wtedy
bałam się, że miłość do kuzyna przestanie być tajemnicą. Wydawało mi się, że
inni myślą o tym samym co ja. I tylko dybią, aż się niechcący wygadam.
Dopiero od
niedawna wiem, jak bardzo się myliłam. Daniel wcale o mnie nie myślał! Pierwsze, co zrobił, to oplótł dziewczynę ramionami i pogłaskał po piersiach. Justyna nie
mogła tchu złapać, tak ją to zaskoczyło. Jak się spotkałyśmy dwa tygodnie temu,
powiedziała mi, że bała się poruszyć i odezwać, żebyśmy tylko nie domyślili
się, co on jej robił pod kołdrą. To było jej pierwszy taki dotyk w życiu.
A że chłopak niegłupi i niebrzydki, to się w
nim zaraz zakochała po uszy. I przez osiem lat nie mogła się odkochać.
A Daniel?
Pies bez uczuć! Wykorzystał ją i po koloniach nigdy więcej się nie odezwał. Przede mną
wszystko ukrył. Przez tyle lat kłamał, że byłam dla niego pierwszą. Że wcześniej
nie całował nikogo, nie dotykał, nie pieścił. Żeby chociaż raz przyznał prawdę!
Pokochałabym go jeszcze bardziej. Ale on wolał kłamać. I zdradzać.
Panie
Robercie, na dyskotece poprosiłam pana Waltera do tańca. Najpierw mnie poniżył,
mówiąc, żebym poczekała do wolnego tańca. Nie muszę panu mówić, że przytulańca
chciałam spędzić z Danielem. Gdy zatańczyliśmy wreszcie, powiedział zdanie, od
którego struchlałam:
- Słyszałem, że Hetmański to twoja rodzina. Spokojnie skarbie, nie on
pierwszy i nie ostatni widział cycki swojej kuzynki. – Powiedział to jak zawsze
tonem prześmiewczym, lekceważącym, władczym. – Rodzice się nie zdziwią? Ha, ha.
Daniel
wodził za mną oczami. Tańcząc z Justyną, a jakże!, przyglądał się, jak reaguję
na rękę starego opiekuna uciskającą mi plecy. Wstydziłam się okropnie, czując
na sobie spojrzenie kuzyna, któremu chciałam być wierną i palce Waltera
przesuwające się po zapięciu stanika. Byłam na siebie zła, że nie wymiotowałam
z obrzydzenia i bałam się, że Daniel pomyśli, że go zdradzam.
- Za dziesięć minut przy głównej bramie – szepnął Walter, dziękując za
taniec.
Panie Robercie,
nie umiem nawet w przybliżeniu powiedzieć, jak podle się czułam, widząc, jak
Daniel odprowadza mnie wzrokiem. Nie mogłam mu powiedzieć, ani gdzie idę, ani
do kogo, ani że robię to dla niego. Wiedziałam, że łysy będzie się do mnie
dobierać, ale musiałam się zgodzić, żeby uratować dobre imię kochanego kuzyna.
Poświęciłam się dla niego, a on... Ach, świnia, panie Robercie! Nie docenił.
Dopiero teraz wiem, że ledwie wyszłam z budynku, wyciągnął Justynę na spacer, w
przeciwnym co ja kierunku. Wtedy gdy ja musiałam ścierpieć pocałunek Waltera,
on liznął usta mojej koleżanki. Skorzystał z okazji, że nie widzę”.
„Czy ten
Walter panią zmusił do pocałunku? To, co pani mówi, nie wygląda na dobrowolne
zachowanie”.
„Nie, nie
zmusił. On to robił bardzo umiejętnie. Stopniowo. Przyzwyczajał mnie do siebie.
Czego oczywiście wtedy nie rozumiałam. Wtedy przy ogrodzeniu najpierw wziął
mnie za rękę i przeprowadził w zacienione miejsce między drzewami. Tam nikt nas
nie mógł zobaczyć. Nadstawił policzek i poprosił o nagrodę za niewysyłanie
listu do rodziców. No to go pocałowałam, nie trzęsąc się już ze strachu. Potem on
mnie pocałował, też w policzek. Zapytał, czy to bardzo straszne. Musiałam
zaprzeczyć. Jak mnie pogładził po bokach, to też się nie przeraziłam. Powiedział
coś jeszcze o Danielu, że to zdolny szachista i pochwalił, że byłam bardzo
grzeczną, przypominając o wciąż aktualnej groźbie wysłania listu. Ale nawet wtedy nie
spanikowałam. Panie Robercie, ciągle pamiętałam, jak Walter mnie złapał za
biust dzień wcześniej i jakąś cząstką mózgu chciałam to powtórzyć. To zupełnie
nieracjonalne. Ganiłam się za tę emocję, starałam się o niej nie myśleć, ale
nie mogłam się od niej uwolnić. Jak mnie łysy pocałował w usta, było to nawet
przyjemne. Rozchyliłam wargi, żeby mu było wygodniej mnie całować. Nie, do
niczego mnie tego dnia nie zmuszał”.
„Hm. Długo
to trwało?”
„Wcale nie.
Daniel z Justyną spacerowali dłużej. A ja głupia nie skojarzyłam, że oni są
razem. Wróciwszy na dyskotekę, rozglądałam się, dopytywałam o Daniela, i nikt
nie wiedział, gdzie on się podział.
Wracając do
Waltera, powiem jeszcze, że byłam święcie przekonana, że wszystkie nas
szantażował powiadomieniem rodziców i od każdej pobierał tę samą opłatę za
milczenie. To straszne, ale z jednej strony bałam się o koleżanki, zwłaszcza
najmłodsze, Justynę i tę dziewczynę, która została w naszej drużynie, kiedy
Alicja przegrywała z Danielem w szachy, a z drugiej nie dowierzałam, że facet
może dobierać się do pięciu nastolatek jednocześnie. Po trzecie odczuwałam
zazdrość. Wtedy to ukrywałam przed samą sobą, ale teraz mogę się przyznać, że
byłam trochę zaborcza, jeśli chodzi o sprawy miłosne.
Dopiero od
Justyny wiem, że szantaż nie wyglądał jednakowo. Od niej Walter
nie domagał się niczego. Pokazał kopertę i zapowiedział, że jak będzie trzeba,
to zaniesie ją na pocztę. A z listu rodzice się dowiedzą, że córeczka w samych
majtkach przyjmowała kolegów w pokoju podczas ciszy nocnej. Powiedział jednak,
że jak nasza pani nas nie przyłapie, to list trafi do kosza. Wypytał się o
chłopców. Jak się zachowywali i który jej się podoba. Podobno nieśmiało
wskazała na Daniela. Na koniec poprosił, czy nawet zażądał, żeby wpuszczać
chłopców w nocy, tylko nie robić hałasu i w żadnym wypadku nie uprawiać seksu.
- Majtki zostają na tyłku – miał do niej powiedzieć i dać lekkiego
klapsa, który Justyna pamięta do dzisiaj”.
„No, dobrze,
pani Iwono, ale ma do tego pani brat cioteczny?” nadkomisarz Szpak pozwolił
sobie wyrazić niecierpliwość.
„Wszystko,
panie Robercie. On nas wykorzystał. Okłamywał mnie, zdradzał! Żeby zachować
naszą tajemnicę zrobiłam wszystko, co tylko może zrobić kobieta. Oddałam się
łysemu. A Daniel patrzył, jak Walter mnie osacza, jak codziennie bierze więcej,
i więcej, i nic nie robił. Nic go to nie obchodziło. Jak tylko znikałam z pola
widzenia, dobierał się do zakochanej małolaty. To ma wspólnego”.
„Pani Iwono,
można trochę jaśniej?” Sztykowi się zdało, że kolejne włosy zmieniają barwę z
czarnej na szarą. Z opowieści pięknej żaby w zielonym swetrze wynikało, że na
truciznę zasługiwał nie Daniel Hetmański, były mistrz województwa w kategorii
juniorów, lecz zupełnie inny uwodziciel.
„Panie
Robercie. Opiekun obiecał chłopcom, że odda im listy w zamian za jedno zdjęcie.
- Zrobicie dziewczynom rozbieraną fotkę i zapominamy o sprawie. – Tak
im powiedział.
I co zrobił
mój Daniel? Nie zgadnie pan! Przyszedł z tym do mnie. Żebym przekonała
koleżanki. Taki był skutek jego głupoty. Tego, że wygadał, że jesteśmy rodziną.
Myślał naiwny, że opiekun okaże nam litość.
Też byłam
głupia, najgłupsza ze wszystkich, że się zgodziłam. Po którejś przegranej
Alicji; stawką były już tylko piżamy, bo o piciu piwa nie mogło być mowy;
powiedziałam, że nie głupio by było uwiecznić chwilę na wspólnej fotografii.
Oprócz Justyny wszystkie dziewczyny popukały się w głowę. Najbardziej
protestowała Alicja. Ale już następnego wieczora zgodziły się zagrać o fotkę
toples. Daniel na szczęście dla siebie nie zapomniał smartfona.
Byłam dumna
z przebiegłości swojej i brata ciotecznego. Szczęśliwa, bo Daniel coraz
częściej i dłużej gapił się na moje piersi, zwracając mniejszą uwagę na biusty
reszty dziewcząt. I poczułam ulgę, będąc przekonaną, że niebezpieczeństwo zdemaskowania
zostało zażegnane.
Panie
Robercie, następnego dnia przepłynął obok mnie Walter. Nie zatrzymując się,
powiedział, że czeka o czternastej dziesięć w swoim pokoju. Zawsze chodziłam do
niego o tej godzinie. Nikomu o tym nie mówiłam. Tego dnia spędziłam u niego
równo czterdzieści pięć minut. Najwięcej ze wszystkich wizyt przez całe
kolonie. Dłużej nie można było, bo tak zwany czas wolny kończył się o
piętnastej. Wyszłam, ledwo trzymając się na nogach, myślami w innym uniwersum.
Tego niech pan nie notuje.
„Dlaczego?
Co zaszło? Pani Iwono, przyznam, że nabieram coraz większych obaw”.
„Szczegóły
chyba nie należą do sprawy, panie Robercie. Czy mimo to mogę się panu zwierzyć?
To dla mnie ważne”.
„Oczywiście,
pani Iwono. Słucham”.
„Walter
przyjął mnie prawie nagi. Jedynie w pasie owinięty ręcznikiem. Brak koszulki
nie robił na mnie wrażenia większego niż zwykle. Widziałam go przecież wiele
razy na plaży. Znałam na pamięć kształt bicepsów i mięśni brzucha. Za to
ręcznik wokół bioder nie pozostawił mnie obojętnej. Wiedziałam, że pod spodem
jest tylko jego męskość, nieskrępowana żadnymi slipami. I czułam, że lada moment ta
tajemnicza część jego ciała zostanie mi przedstawiona. Panie Robercie, jak mi
Bóg miły, nie chciałam zdradzać Daniela, ale byłam ciekawa, co ten
wysportowany, silny mężczyzna miał do zaoferowania kobiecie. Czysto biologicznie
nurtowało mnie to pytanie. Jednym słowem nie uciekłam na widok gołego faceta,
mimo że powinnam.
- Będziesz dziś grzeczna? - zapytał pogładziwszy mnie po policzku.
Przytaknęłam
onieśmielona jego bliskością i treścią własnych niejasnych myśli.
- Ładnie wyszłaś na zdjęciu. – Pogładził mnie obiema rękami.
- Na jakim zdjęciu? – Nie przypuszczałam, że Daniel dostarczył mu je
tak szybko.
- Na wczorajszym, skarbie. – Przesunął dłonią po moim biuście. Jak znam
życie, sutki były już twarde. Przez tydzień znajomości z Walterem, zdążyły się
nauczyć reagować na jego dotyk. – Tym, co zrobił twój kochany braciszek.
Walter
zawstydził mnie tymi słowami. Pokazał, że byłam jeszcze głupsza, niż myślałam.
I że genialny brat cioteczny też nie wszystko przemyślał do końca. Przecież
dopiero z tym zdjęciem w garści opiekun miał nas czym szantażować. Bez
fotografii dowolny zarzut niemoralnego zachowania był gołosłownym oszczerstwem, bardziej
niebezpiecznym dla opiekuna szwędającego się w nocy po pokojach dziewcząt niż
dla kogokolwiek z posądzonych, obojętnie czy mnie, czy Daniela. Nie trzeba mi było więcej tłumaczyć, że tę grę z Walterem
przegrałam z kretesem, tak jak parę dni wcześniej Alicja przegrała w szachy.
Przeciągnęłam
przez głowę top, stając półnago przed tym mistrzem intrygi. Już dwa dni wcześniej
Walter zdjął ze mnie koszulkę i zabawił się piersiami, ale bez mojego
czynnego udziału. Tym razem, rozbierając się, sama poprosiłam go o dotyk”.
„Po co mi to
pani mówi?” – Szpak wstał zza stołu, rozprostować plecy. Nastawił czajnik. Z
jakiegoś powodu polubił dziewczynę w okularach. Poczuł wspólnotę losu.
Słuchając zeznań, z jakiegoś powodu zaczął darzyć sympatią zamordowanego szachistę. Nie rozumiał
jeszcze, dlaczego Ostrowska go znienawidziła. Mógłby teoretyzować, że
zawiedziona miłość często przechodzi w swe przeciwieństwo. Ale traktował takie
analizy nie oparte na solidnym fundamencie udokumentowanych faktów za mieszanie
łyżką miałkiego osadu spod kawy. Mawiał, że to robota dla niedouczonych
psychologów, a nie zadanie dla gliniarza. Można powiedzieć, że kibicował
Danielowi Hetmańskiemu.
Na tym
etapie zresztą szesnastolatek prezentował się całkiem pozytywnie. Nie obciążały
go zakazane uczucia do krewnej; jeśli chłopak jej pożądał to tylko w myślach,
których nikomu wyjawiał; zakochiwały się w nim rówieśniczki,
jedną z koleżanek zabierał na randki, dostarczając dziewczynie powodów do
radości. W opowieści przesłuchiwanej jawił się jako sympatyczny, zdolny i
odważny młodzieniec. Naturalny lider.
Za to
łysiejący Walter o nieokreślonym wieku; czterdzieści lat podane
przez studentkę należało traktować jako liczbę obarczoną znacznym błędem; wzbudzał negatywne uczucia. To ten facet, z jednej strony o ponoć nienagannej,
sportowej budowie ciała i z drugiej strony, jak stwierdziła przesłuchiwana dziewczyna, w jakiś sposób podobny do Sztyka, zasługiwał na długą, bolesną torturę uwieńczoną zgonem w szpitalnym oddziale intensywnej terapii. Śledczy nienawidził
Waltera jako mężczyzna. Jako gliniarz zazdrościł bezkarnego konsumowania owoców
zakazanego drzewa. Jako ojciec odczuwał lęk o los córek. Nieco poniewczasie, bo
obie z racji wieku nie jeździły już na żadne letnie kolonie. Mimo
to jednak świadomość, że mogły kiedyś trafić na takiego Waltera, jeżyła szaro-siwą
czuprynę. Gdyby tylko poznał nazwisko tego przebiegłego manipulatora, wsadziłby go
za kraty. Na tysiąc lat co najmniej. Już samo wtargnięcie do pokoju dziewczynek, bez
pukania, podpada pod paragraf o molestowaniu. Sztyk uszyłby tyle aktów oskarżenia, że
adwokat wydoiłby gościa na grube miliony.
„Powiedział
pan, że chce mnie zrozumieć. Może ja też chcę w końcu zrozumieć samą siebie”.
Sztyk
odpowiedział życzliwym uśmiechem. Ucieszyło go to wyznanie przesłuchiwanej.
Dawno już się nauczył, że im cięższa zbrodnia, tym większa potrzeba rozmowy, o
ile sprawca wykazuje skruchę. Kiedy morderca chce szczerze mówić o sobie, jest
na najkrótszej drodze powrotu do społeczństwa.
„Słucham,
pani Iwono”, postawił na blat gorący kubek parujący miętą i obszedł biurko, by
z powrotem zasiąść za laptopem.
„Panie
Robercie –Iwona rozpoczęła długą opowieść. Sztyk zamienił się w słuch. – Walter nie wszedł we mnie tak zwyczajnie, jak facet wchodzi w
kobietę. Gdyby mnie zwyczajnie przeleciał... Dlaczego miałby nie przelecieć,
skoro dziewczyna pchała mu się w ramiona? Ładna dziewczyna. Sam pan powiedział.
Więc gdyby mi tylko wsadził, byłoby o wiele prościej, ale on dodatkowo posiadł
mnie słowami. Pamiętam jak dziś jego łyse czoło, krople potu, zęby, lubieżny
uśmiech, wyraz zwycięstwa i szatańskiego szczęścia na twarzy, ciemne brązowe
oczy, i ten głośny szept:
- Będę z tobą do końca życia. Przy każdym orgazmie będziesz mnie
wspominać. Będziesz czuć mnie w środku, będziesz wąchać mój pot, będziesz
słyszeć mój głos za każdym razem, kiedy chłopczyk ci włoży.
On to
powtarzał przez kilka minut. Wchodził jednocześnie do brzucha i głowy.
Zaszczepiał, jak on to nazywał. Jak mi zdjął majtki, powiedział:
- Teraz cię zaszczepię miłością. I daję słowo, tej szczepionki nigdy
nie zapomnisz.
Panie Robercie, stałam jak sparaliżowana. Nie
chciałam seksu. Bałam się. Nie byłam przygotowana. Ani mentalnie, ani nawet nie
byłam wystarczająco mokra. Ale nie potrafiłam powiedzieć nie. To mi się nie
mieściło w głowie. Przyjść do faceta, zdjąć bluzkę, pozwolić mu się całować; a
Walter całował krótko, tylko muskał usta, ale tak, że się chciało więcej i
więcej; patrzeć, jak on się masuje przez ręcznik, jak szlaban schowany pod
białym materiałem się podnosi, czekać z rozdziawioną buzią, aż to męskie cudo
pokaże się w pełnej okazałości, i nagle zrezygnować. Uciec? Wybiec z pokoju w
samych majtkach? Nie, to niemożliwe. To by nie było logiczne. Kiedy powiedział:
- Zdejmij sukienkę! – Zrozumiałam, że docelowo chodzi mu o majtki. Ale nie
dopuszczałam jeszcze tej myśli do świadomości. Łudziłam się, że wystarczy wziąć
członek do buzi. Tego chciałam. A nie pełnego seksu.
Posłusznie,
ale z wahaniem, sięgnęłam za gumkę, a on z pewnym siebie uśmieszkiem na twarzy patrzył, jak się
miotam. Widział, że się gapię na ręcznik. Że jestem zaciekawiona i
boję się własnych myśli.
Nim się
zdecydowałam ją zsunąć z bioder, Walter zmienił zdanie. Podciągnął kieckę, żeby
zobaczyć majtki. Wychodząc do niego, założyłam dolną część kostiumu. Tak mi się
wydawało bardziej elegancko, niż bym miała na sobie zwykłe figi. Widzi pan,
panie Robercie, od pierwszego dnia liczyłam się z tym, że on zechce poznać moje
intymne miejsce. I w głębi serca, jak każda kobieta, chciałam wyglądać jak
najlepiej. Walter, fiksując mnie wzrokiem, najspokojniej w świecie ściągnął mi
te czerwone majtki przez kolana. Jakby były jego. A ja, zupełnie nie myśląc,
jeszcze przytrzymałam sukienkę, żeby mógł obejrzeć łono. Bezpośrednio przed wyjazdem
ogoliłam się dokładnie na wypadek, gdybyśmy z Danielem posunęli się tak daleko,
a tu po tygodniu rozbierał mnie zupełnie inny mężczyzna. I, to dziwne, sama nie
rozumiem, jak to możliwe, ani przez chwilę nie przestawałam kochać Daniela.
Nie, kochałam go jeszcze bardziej. Spotykając się z opiekunem jego grupy,
poświęcałam się dla niego. Płaciłam za milczenie najwyższą cenę, jaką może
zapłacić młoda dziewczyna.
No, żeby nie
przedłużać, bo się całkiem rozkleję, Walter złapał mnie za krocze. Ku mojemu
zdziwieniu przez chwilę nie wyglądał na zadowolonego. Wsunął we mnie koniuszek
palca, zaznaczył własność, ale coś mu nie pasowało. Chyba zwyczajnie nie byłam
tak mokra, jak oczekiwał. Zapytał, czy się boję.
- Nie, skądże, nie, ani trochę – kręciłam głową, trzęsąc się ze
strachu. Wmawiając sobie, że gęsia skórka jest z powodu chłodu. – Nie, nie...
Mówiłam nie,
myślałam tak. Mówiłam nie, że niby się nie boję. Przerażony mózg wrzeszczał nie, żebym zaczęła się bronić.
Sukienkę
sama zdjęłam. Walter położył mnie nagą na plecy. Zawisł nade mną. Powiedział,
że zaboli. I żebym szerzej rozsunęła nogi. Pomagał sobie ręką. Pamiętam jakby
to się działo teraz. Rozcapierzył fałdy mojej, wie pan czego, w otwór wstawił
sprzęt; wydawał mi się ogromny, obezwładniał mnie swoją potęgą; i powiedział,
że zaraz zaboli. Zapytał, czy chcę zagryźć poduszkę, żeby nie krzyczeć.
Odpowiedziałam
znowu:
- Nie.
Jak tylko
poczułam parcie, ogarnęła mnie panika. Zaczęłam się wyginać, wykręcać biodra,
wierzgać. Szeptałam jak maniak:
- Nie, nie!
Ale on nie
słuchał. Albo traktował to nie jako odpowiedź na pytanie o poduszkę. Złapał
mnie za pośladki. Mocno, aż skóra zapiekła. I przebił, co było do przebicia.
Już pan wie, co mi przy tym mówił do ucha.
Ruchał mnie
dobrych kilka minut. Przepraszam za to brzydkie słowo. Niestety nie mogę tego
nazwać kochaniem. Nie owijajmy w bawełnę. Walter mnie zwyczajnie wyruchał. Ale
te jego silne ręce! Panie Robercie, mówię to tylko panu, w największym
sekrecie, ten zniewalający uścisk podobał mi się. Kiedy się potem kochałam z
Danielem zawsze brakowało mi takiej męskiej dłoni. I członek Waltera! Był po
prostu potężny. Rozpierał mnie jak jakiś klin, we wszystkie strony. Wypełniał.
Bolało cały czas, ale bolało przyjemnie. Otępiało jak narkotyk. Leżałam bezwolna
jak lalka z sexshopu i byłam szczęśliwa, że facet mnie pieprzy i czerpie z tego
przyjemność. To było najgorsze. Nie fakt stracenia cnoty z obcym łysielcem, ale
świadomość, że mnie się to podobało. Z tą świadomością nie mogłam się długo
pogodzić.
Wie pan, jak
się skończyło to kochanie? Zwyczajnie, ale ja byłam pod wrażeniem. Słyszy się
tyle o antykoncepcji dzień po i o ciążach po przypadkowym seksie, o ślubach
wymuszonych dzieckiem. Ja sama jestem tego przykładem. Moi rodzice zaliczyli
wpadkę, jak mieli po dziewiętnaście lat. I pobrali się tylko dlatego, że byłam
w drodze. Walter też wszedł we mnie bez żadnego zabezpieczenia. Nawet się nie
spytał, kiedy mam dni płodne. Pewnie uznał, że skoro przyszłam, to sobie
wyliczyłam. Jak mnie posuwał i jęczał, że nigdy tego nie zapomnę, czekałam na
wytrysk. Z ciekawości. Byłam absolutnie pogodzona z myślą, że zaleje mnie
spermą, nie oglądając się na konsekwencje.
Tymczasem
stało się inaczej. Walter spojrzał na zegar i uznawszy, że pora kończyć,
przerwał seks. Podszedł do stolika, założył prezerwatywę na lekko zakrwawiony
członek; słabo mi się zrobiło na jego widok; i dopiero tak zabezpieczony wrócił
do łóżka. Gdy było po wszystkim, obmyliśmy się w umywalce i przeleżeliśmy
ostatnie minuty, głaszcząc się nawzajem i czule całując.
Następnego
dnia zapytał mnie o Daniela. Już się niczego nie bałam. Nie miałam przed
Walterem nic do ukrycia. Do końca kolonii nie uprawialiśmy już seksu. Nie
dlatego, żebym stawiała zacięty opór, albo on mnie już nie chciał. Szczypało
mnie w pochwie, więc nie nalegał. Całował mnie tylko po całym ciele i głaskał.
Jak szłam do
Waltera ostatni raz, minęłam się z Alicją. Nie wiem, kto bardziej się
wystraszył, ja czy ona. Było przecież oczywiste, dokąd i skąd idziemy. W łóżku
zapytałam oczywiście Waltera, czy z nią też się spotyka. Zaprzeczył.
Powiedział, że pewnie miała randkę z którymś z jego podopiecznych. Z nią o tym
nie rozmawiałam, więc nie wiem, czy tylko mnie zaliczył, czy jeszcze jakąś
dziewczynę. Po niedawnym spotkaniu z Justyną wiem tylko na pewno, że nie
zgwałcił całej kolonii. Chyba że Justyna jest jedynym wyjątkiem”.
„Pani Iwono,
czy po koloniach spotkała się pani z tym Walterem? Utrzymywała pani jakiś
kontakt? Nie wiem, mail, Facebook, smsy?” Robert Sztyk myślał o jednym: jak
dopaść uwodziciela.
„Nie,
niestety, panie Robercie. Nawet nie
wzięłam jego numeru. Było jasne, że nigdy się nie spotkamy. Na pożegnanie dał
mi tylko notatnik i życzył udanego seksu z Danielem. W notatniku miałam
zapisywać sny erotyczne”.
„Zapisała
pani?”
„Już dawno
jest pełny”.
„Mógłbym
przeczytać?” W opisach snów mogły się znaleźć elementy rzeczywistości. Sztyk
miał nadzieję, że na ich podstawie dałoby się zlokalizować ośrodek kolonijny, a
potem dopaść Waltera i doprowadzić przed oblicze Sprawiedliwości.
„Spaliłam,
panie Robercie. Nie chciałam, żeby się dostał w ręce Daniela. Wie pan, o kim
pisałam”. Szeroki uśmiech sprawił, że dołeczki w policzkach studentki się
pogłębiły. Przedłużające się zeznania wysuszyły jej podniebienie, ale dały
dziewczynie poczucie ulgi. Ostrowska trochę nawet polubiła oficera śledczego.
Chętnie by go nagrodziła lekturą frywolnych zapisków, ale niestety rękopis już nie istniał.
„Trudno.
Nadal nie rozumiem, pani Iwono. Dlaczego pani to zrobiła?”
„Dlaczego
się przespałam z Walterem? Z miłości! Kochałam Daniela i chciałam go chronić.
Wie pan jakie by było piekło, gdyby się wydało, że do mnie przychodził po
nocach!”
„Nie tylko
do pani, pani Iwono”, Sztyk odpowiedział puszczając polemicznie oko. „Długo już
rozmawiamy. Możemy dokończyć teraz, jeśli pani ma jeszcze siłę, albo przenieść
na jutro. Jak pani woli?”
„Teraz,
panie Robercie. Niech to już będzie z głowy.
Daniel o
niczym nie wiedział. Tak jak ja nie miałam pojęcia, że on na każdej dyskotece
porywał Justynę do swojego pokoju i tam przez kwadrans do pół godziny
potajemnie całował. Ach, gdybym wiedziała! Może przestałabym go tak bardzo
kochać? Ale on kłamał! Panie Robercie, mówił, że nigdy nie miał dziewczyny. Jak
się bawiliśmy u mnie w pokoju, wierzyłam, że będę pierwszą. Może nie jedyną, bo
przecież kiedyś musimy znaleźć żony i mężów, ale przynajmniej pierwszą.
Myślałam, że on mnie też kocha”.
„Może kochał
jako siostrę, pani Iwono?”
„Nie.
Najwyżej jako darmową zabawkę. Wie pan, niedługo po koloniach poprosiłam, żeby
nauczył mnie grać w szachy. Domyśla się pan, po co. Robiliśmy zakłady. Żeby
wyrównać szanse Daniel dawał mi fory. Mogłam cofać ruchy, dostawiać zbite
figury, albo zabierać z pola jego hetmana. Czasami dawał mi wygrać, żeby nie
było nudno. Po przegranej partii, wiadomo, stanik pod poduszkę, bluzka do góry.
Robiliśmy tak podczas każdych odwiedzin rodzinnych i nikt z domowników, ani
rodzice, ani rodzeństwo; ja mam, panie Robercie, brata, a Daniel siostrę,
młodsi od nas o pięć i siedem lat; się nie zorientował.
Za pierwszym
razem przewrócił mnie na plecy i, ściskając za pierś, zaczął całować. Tak więc,
nie była to miłość czysto braterska.
Szybko,
stosunkowo szybko, uwzględniając dzielącą nas odległość i częstość spotkań,
Daniel odnalazł ścieżkę do moich majtek. Wie pan, o co chodzi. Kiedy u nas nocował,
mogliśmy się pieścić w łóżku. Co prawda ostrożnie, żeby nie budzić młodszego
rodzeństwa, ale za to bez ograniczeń w czasie. Chciałam się z nim kochać.
Czekałam, aż się zdecyduje położyć na mnie. Kusiłam, jak mogłam. Musiałam się
tylko pilnować, żeby nieostrożnym słowem nie zdradzić, że dziewictwo straciłam z
kimś innym. Nie mogłam dopuścić, żeby Daniel poczuł się winny”.
„Hm”. Sztyk
pogładził się tylko po siwej czuprynie, nie znajdując w pamięci słów
komentarza.
„Raz prawie
do tego doszło. Daniel przygniótł mnie sobą i zaczął poruszać biodrami.
Czuliśmy się nawzajem przez majtki. I wtedy stało się, co przewidział Walter.
Obok głowy Daniela zobaczyłam łysinę, brązowe oczy i rząd zębów w szelmowskim
uśmiechu. I usłyszałam znajome słowa: Będę z tobą do końca życia. Przy każdym
orgazmie będziesz mnie wspominać. Klątwa Waltera. Byłam przerażona.
Daniel
szepnął pełen zachwytu:
- Ale jesteś gorąca. – Jasne, byłam mokra. Ale musiałam go odtrącić.
- Nie. Teraz nie mogę.
Daniel nie
posłuchał. Przyspieszył. Zaczął mnie gwałcić przez bieliznę. Dobrze, że tak
zrobił. Seksem wybijał wspomnienia pierwszego kochanka. Źle, że po chwili się
zreflektował.
- Przepraszam. Nie chciałem.
- Ja też. Kocham cię – wtedy pierwszy raz wyznałam mu miłość. Zresztą
do nikogo więcej tych dwóch słów nigdy nie powiedziałam.
Zaczęliśmy
się całować jak opętani. Języki wywijały najwymyślniejsze piruety. Palce
Daniela zawędrowały pod figi. I znów ten demon: będę z tobą na zawsze.
Rozpłakałam się w ramionach Daniela. Całował mnie, a ja ryczałam. Zlizywał z
policzków łzy, nie nadążając za powodzią kolejnych. Pytał, dlaczego, co się
stało. A ja na to, że to płacz szczęścia. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że
nad jego plecami widzę łysego diabła.
Walczyłam ze
wspomnieniami. Spaliłam notatnik. Straciłam apetyt. Przestałam się masturbować.
Skasowałam konto w Facebooku. Wszystko na nic. Walter śnił się po nocach.
Pokazywał mi się, gdy grałam w szachy. Koszmar.
Musiał minąć
rok, żeby wspomnienia się częściowo zatarły i przestały mnie prześladować. Rok
bez pieszczot z Danielem. Dopiero na studniówce wróciliśmy do siebie. Z braku
partnera do poloneza zaprosiłam brata ciotecznego, jak zresztą zrobiło wiele
koleżanek. O czwartej w nocy ojciec przywiózł nas do domu. O piątej Daniel
wszedł do mnie pod kołdrę. O szóstej, kiedy biją dzwony kościelne, zanurzał się
we mnie. Widziałam, jaki był skupiony na miłosnym zadaniu, jak się starał. I
jak go rozpierała duma i poczucie szczęścia, kiedy mu się udało. Wreszcie się
kochaliśmy na prawdę. We troje, bo w głowie ciągle słyszałam ten szatański
śmiech, że pierwszego stosunku nigdy nie zapomnę, ale to nic. Chętnie
posłużyłam jako lalka do kopulacji. Nie narzekałam też, że Daniel nie
przygotował prezerwatywy. Spisałam to na karb spontaniczności i braku
doświadczenia. Przyjęłam spermę z wierną miłością, nie przejmując się, co
będzie potem. Dla Daniela, panie Robercie, byłam gotowa na wszytko. Mogłam
poświęcić cnotę, znosić koszmarne wizje, zajść w ciążę. Żeby tylko Daniel mnie
kochał i był szczęśliwy.
Panie
Robercie, ja nie byłam zazdrosna. Nie zabraniałam mu mieć normalnej dziewczyny.
Potrzebny był nam przecież kamuflaż. Pomogłam mu nawet poderwać moją sąsiadkę,
przyjaciółkę ze szkoły. Biłam brawo, jak ją rozdziewiczył. Cieszyłam się razem
z nimi, kiedy Daniel przyjeżdżał do niej. A do mnie tylko przy okazji. Chciałam
się z nim kochać, ale nie byłam zaborcza. Starczało mi kilka razy w roku. Żeby
się poczuć atrakcyjną i potwierdzić, że mu na mnie zależy. Na prawdę nie jestem
okropna.
Ale kiedy
przyjechała Justyna... jak mi powiedziała, że nie może przestać myśleć o
szachiście, wygadała wszystko, co Daniel robił z nią dzień po dniu na koloniach. I
zapytała z płomyczkiem nadziei w głosie, czy może przypadkiem pamiętam jego nazwisko, albo mam go wśród znajomych. Wtedy coś we mnie pękło.
To ja, panie
Robercie, przez niego daję się wyruchać jakiemuś łysemu oblechowi, znoszę
traumę, nie mam normalnego seksu, duszę wszystko w sobie, wariuję, poświęcam
się całe życie dla niego, a on co? Kłamie! Bzyka studentki, aż furczy, a mnie
mówi, że czuje się samotny w Warszawie; obiecuje dziewczynie nie wiadomo co, a
potem podskubuje jej rodzoną siostrę, i nie ważne, że chodzi o moją
przyjaciółkę, że będę musiała słuchać narzekań; mówi, że jestem najpiękniejsza,
pierwsza, jedyna, że inne się nie liczą... Kłamie, panie Robercie. Zawsze
kłamał! Jeszcze na koloniach...” Na koniec przesłuchania Iwona Ostrowska
wybuchła płaczem. Skuliła się, chowając głowę w ramię, jak struś. I dalej: „Nigdy
mnie nie kochał, nie obchodziłam go wcale, używał mnie tylko jak szmatę!”
„Pani Iwono,
pani Iwonko, płacz nie zaszkodzi”, Sztyk przebiegł wokół biurka, objął załamaną
kobietę w wieku jego najstarszej córki, zdjął okulary z zapłakanego nosa, podał
chusteczkę. „Proszę się nie wstydzić, pani Iwonko, proszę się spokojnie wypłakać”.
„Nie
chciałam, panie Robercie. Naprawdę nie chciałam. Nie powinnam do niego chodzić.
To wszystko moja wina! Panie Robercie, co ja narobiłam! Niech pan powie, że to
nieprawda. Że Daniel żyje”. Niestety, nawet najlepszy nadkomisarz nie jest Bogiem,
czasu nie odwróci, zmian metabolicznych nie cofnie. Mimo najmocniejszych chęci.
Nie ważne też, czy we wszystko uwierzył podczas odbierania zeznań. Ustalenie stanu
faktycznego jest zadaniem sądu. Podobnie jak wyrok.
Sztykowi pozostało
jeszcze tylko odczytać wstępną wersję protokołu: „Ja niżej podpisana Iwona
Ostrowska zeznaję iż dnia dwudziestego kwietnia bieżącego roku w klubie Nirvana
przy ulicy Ostrobramskiej, gdzie pracuję dorywczo jako barmanka, o godzinie
21.11 podałam Danielowi Hetmańskiemu przygotowany wcześniej drink zawierający
około 200 ml glikolu etylowego z zamiarem pozbawienia życia. Zapach glikolu
zamaskowałam rozcieńczając ginem i aperolem. Drink podałam bezpłatnie,
bez zgody i wiedzy kierownictwa lokalu”.
„Proszę
dodać, że za dziesięć dziesiąta podałam drugą szklankę”.
„Dobrze:
Daniel Hetmański prywatnie był moim bratem ciotecznym i wieloletnim kochankiem.
O godzinie 21.50 podałam mu drugą porcję drinka zawierającą 200 ml glikolu
etylowego. W swym postępowaniu kierowałam się chęcią...”
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz