— Piotrusiu, dostałeś list, zaproszenie na ślub
Justyny Grążel i Arkadiusza... — Słowa matki, zniekształcone przez niedoskonałości
połączenia telefonicznego, od dwóch tygodni co chwilę dźwięczały mu między
uszami. Z całej ponad godzinnej rozmowy pamiętał tylko to jedno zdanie.
Wcześniejsze słowa momentalnie uleciały z pamięci jako nieistotne. Tych, które
padły po tym zdaniu, umysł skupiony na imieniu i nazwisku panny młodej w ogóle
nie zarejestrował. Arkadiusz, Mariusz, Tadeusz... nawet imienia szczęśliwca,
przyszłego męża Justyny Grążel, Piotr nie był pewien. Wiedział tylko, że mu
potwornie zazdrościł.
Dwadzieścia jeden lat. Czy to jest wiek, w jakim się
idzie do ołtarza? Justyna, zawsze ambitna i pracowita, miała przecież studiować
dziennikarstwo, całe liceum się do tego przygotowywała, a tu nagle ślub! Z kim?
Dlaczego? Po co? Piotr bił się z myślami. A po każdym napadzie natrętnych pytań
dochodził do refleksji: „Szkoda, że nie ze mną”.
***
Pierwszy raz, odkąd dwa lata wcześniej wyprowadził się z
domu, jechał do rodzinnego miasta jak na zesłanie, w katorżniczym nastroju. Zrezygnowany,
apatyczny, zmęczony, mimo że wcale ciężko nie pracował. Dręczyło go pytanie, z
każdym dniem coraz bardziej palące, o słuszność obranej drogi:
— Boże, czy ty mnie doświadczasz w ten sposób?
Chcesz żebym okazał siłę? Mam ci udowodnić wiarę?” — pytał Boga. Pytał i pytał,
co godzinę i co minutę, na okrągło od dwóch tygodni, a odpowiedzi z Nieba jak
nie było, tak i się na nią nie zanosiło. — Daj mi jakiś znak! — żądał. Nadaremnie.
Pociąg z łoskotem wtoczył się na stację. Zatrzymał się. Otworzył
drzwi, żeby wypuścić podróżnych, którzy nieopatrznie kupili bilet do
prowincjonalnego miasteczka. Odczekał chwilę i ponownie zatrzasnął drzwi.
Ruszył w dalszą drogę. Na rozgranym lipcowym słońcem peronie zostawił bruneta,
średniego wzrostu, szczupłego, z dużą torbą podróżną przy nodze. Dla Piotra nie
było odwrotu. Dźwignął torbę, otarł pot z czoła i leniwie ruszył w stronę
miasta.
Przystanął na rynku, kilka kroków od bloku, w którym się wychował.
Wyciągnął butelkę wody. Otarł pot z czoła. Wtem, za plecami usłyszał głos znany
ze szkolnych czasów:
— Piotrek!? Kopę lat! Chłopie, gdzieś ty się podziewał?
Co, nie poznajesz kolegi?! W jednej ławce żeśmy siedzieli!
— O! Darek! Przepraszam, zamyśliłem się. — „Że też
akurat teraz diabli cię nadali!”, zaklął Piotr w myślach.
— Co z tobą? Masz chwilkę? Chodź, pogadamy! No, tak
się cieszę, że cię widzę. Wyjeżdżasz gdzieś? Bo ja właśnie przyjechałem na
wakacje do staruszków. A co u ciebie, Piotrek? Ile to lat się nie widzieliśmy?
Z pięć chyba, co? Co robisz? Coś studiujesz?
— Co studiuję? No, seminarium... — nieśmiało
odpowiedział Piotrek. Jednocześnie poczuł wdzięczność za nagły potok natrętnych
pytań. Dzięki nim mógł na chwilę zapomnieć o jałowej dyskusji z samym sobą i
Bogiem.
— Z czego?
— Co z czego? — Piotrek nie zrozumiał pytania.
— Z czego to seminarium? Musisz coś przygotować?
Lipiec jest. Już po semestrze. Nie zaliczyłeś jakiegoś seminarium?
— Oj, nie. Jestem w seminarium duchownym — wyjaśnił ściszonym
głosem. Zdziwił się przy tym samemu sobie. Nigdy wcześniej się swoich studiów
nie wstydził.
— Co?! Sorry, za zdziwienie, Piotrek, ale co ty tam
robisz?
— Próbuję zostać księdzem... — Rozejrzał się nerwowo
na boki, nieświadomie, sprawdzając, czy ktoś postronny go nie usłyszał.
— Nie do wiary! Piotrek, żartujesz sobie, co nie?
— Nie.
— I teraz idziesz na stację? O której masz pociąg?
Czekaj, odprowadzę cię. Pogadamy!
— Nie. Właśnie przyjechałem.
— To Bogu dzięki! Piotrek, pamiętasz jeszcze, gdzie
mieszkam? Wpadnij kiedy! Nie no, musisz mi wszystko opowiedzieć! Kiedy masz
czas?
— W sumie, cały miesiąc. A ty jakie masz plany?
Krótka rozmowa sprawiła, że Piotrek poczuł się bardziej
swobodnie w towarzystwie kumpla z gimnazjum. Wtedy przez kilka lat nazywał go przyjacielem,
mimo że różniło ich praktycznie wszystko: poglądy, dopiero nabierające
kształtów, zainteresowania, temperament.
— Plany? Jeszcze nic konkretnego. Słuchaj, cały
miesiąc to takie nie wiadomo kiedy. Czas przeleci przez palce i się nie
spotkamy. Umówmy się konkretnie. — Darkowi najwyraźniej bardzo zależało. W takim
wypadku nie godzi się odmówić.
— Nawet teraz możemy gdzieś usiąść. Mama będzie w
domu dopiero koło czwartej, więc obojętne, czy wejdę na górę teraz, czy za dwie
godziny.
— Super! Stary, poczekaj minutkę. Kupię cydr i
idziemy do mnie, oblewać spotkanie!
Do bloku Darka było blisko jak na rzut beretem. Mimo to,
jeszcze zanim weszli do klatki, Piotrek zdążył podzielić się swym cierpieniem. Grzeszna
zazdrość, do której wyznania nie umiał się przemóc podczas spowiedzi, wypłynęła
sama, jak oliwa na powierzchnię wody.
— O kurna, stary! Ja to bym się chyba upił i przez
miesiąc nie trzeźwiał. — Usłyszawszy o zaproszeniu na ślub Justyny, Darek stanął
dęba. I nie ruszył z miejsca dosłownie przez kilka długich minut.
Komu jak komu ale jemu, przyjacielowi z gimnazjum i
liceum, Piotrek nie musiał niczego tłumaczyć. Obydwaj jak na zawołanie
jednocześnie wrócili myślami do szkolnego balu w ostatniej klasie gimnazjum. Oczami
pamięci ujrzeli Justynę, wtuloną w tańcu w swojego najbliższego kolegę, chudego
jak patyk bruneta, pląsającego sztywno, zupełnie nie w rytm muzyki,
zamyślonego, zadowolonego z bliskości koleżanki, ale też najwyraźniej zakłopotanego.
Tym szczęśliwym nieśmiałym chłopakiem był nie kto inny tylko Piotrek.
— Miałeś najlepszą laskę z klasy. Ale ci żeśmy
zazdrościli! Wszyscy. Wiesz? Juras raz ją odprowadził do domu po jakiejś
klasowej imprezie, chciał ją pocałować pod klatką, a ona na niego z gębą, żeby
nigdy więcej się do niej nie odzywał. Prosił, żebym ci nie mówił, ale teraz to
już nie ma znaczenia.
— Naprawdę? Nie wiedziałem.
— Dziewczyny gadały, że ona świata poza tobą nie
widzi. Stary, jak to w ogóle możliwe, że ty w sutannie, a ona z jakimś fagasem?
Właściwie, to kiedy wy się rozstaliście?
— Nigdy, Darku. Nigdy nie byliśmy razem.
Bywa, że prozaiczna prawda stanowi największą
niespodziankę.
— Jak to?! I nawet ani razu?
— Co ani razu?
— No... nie przespałeś się z nią?
— Nie!
— Nie mów, że się nawet nie całowaliście po
kątach...
— Ani razu — przyznał Piotrek, popadłszy w jeszcze
głębszą melancholię. Zdał sobie sprawę, że żałował niewykorzystanej szansy.
— A z innymi?
— No, był buziak. Ale wiesz... Ja od zawsze
wiedziałem, że zostanę księdzem. — Dziwne, nawet dla przyszłego księdza,
niewyobrażającego sobie życia nie w celibacie, szczere przyznanie się, że jest
się prawiczkiem, potrafi sprawić trudność. — A ty? Masz dziewczynę?
Jak sięgnąć pamięcią, na tematy damsko-męskie Piotrek rozmawiał w
zasadzie tylko z dwiema osobami: z Darkiem, śmiejąc się do rozpuku z rubasznych
żartów i uzupełniając je swoimi mniej lub bardziej dowcipnymi uwagami, i z
Justyną. Rozmowy z nią były bardziej abstrakcyjne, o zasadach, możliwych
problemach, uczuciach, niedopowiedzeniach... I nigdy nie dotyczyły jego lub
niej osobiście, tylko innych osób, tak jakby temat miłości i seksu ich dwojga
nie dotyczył.
I znów, po latach, grzeszny temat wypłynął dzięki Darkowi.
Student seminarium jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zapomniał o swym powołaniu.
Zapragnął wiedzy o tym, z czego zrezygnował i co stracił.
— Ja i dziewczyna? Nie żartuj! — zaśmiał się Darek.
— Dłużej niż miesiąc żadna ze mną nie wytrzyma.
Weszli na górę i przy cydrze zmienili temat rozmowy.
Studia, rynek pracy, życie w kosmosie, sposoby docierania do prawdy. Po pięciu
latach przerwy mieli spore zaległości. W końcu, gdy przy trzeciej butelce
doszli do konfliktu na linii religia-nauka zgodnie stwierdzili, że to temat na
dłuższą dysputę i że będą kontynuować innym razem. I że pora wrócić do spraw
przyziemnych, czyli do kobiet.
— Stary, nie idź na ten ślub. Dobrze ci radzę.
Odpisz, złóż gratulacje w liście, ale nie idź. Na weselu będziesz musiał
udawać, że się cieszysz jej szczęściem, kłamać w żywe oczy. Potrzebne ci to?
Swoją obecnością tylko przyłożysz rękę do tego nieszczęścia i rozdrapiesz rany.
Nie rób tego, Piotrek!
— Jakoś nie wypada nie iść.
— No to przynajmniej nie idź sam. Weź z sobą jakąś
pannę, a nie jak sierota... Chociaż, w twojej sytuacji, no nie wiem, ksiądz z
panną... Nie, tak nie wypada.
— E, nie. No, co ty? — wydukał Piotrek. Jednak jego
mimowolny uśmiech, nie do stłumienia, i nagle rozpromienione oczy mówiły, że w
jego głowie zakrążyła myśl nielicująca z habitem kleryka.
— Piotrek! Ty naprawdę jeszcze nigdy nie
baraszkowałeś z żadną dziewuszką? — Darek szturchnął go w ramię po kumplowsku.
— Nie.
— To masz przed sobą dwie opcje: albo wyrywasz
zupełnie zieloną małolatę, albo uświadamia cię starsza, doświadczona babeczka.
Co wybierasz?
— Ale... – jęknął kleryk, coraz bardziej chętny poddać
się pokusie.
— Żadne ale, Piotrek! Co to za ksiądz, co w życiu
nie miał baby?! Poszedłbyś się do takiego wyspowiadać? — Darek już w łonie
matki kpił ze wszelkich świętości. — No, chyba nie... Masz fejsia? Nie?! Stawaj
tu, człowieku, zaraz cykniemy ci focię i zrobimy z ciebie człowieka. Ba,
Casanowę zrobimy!
W kilka chwil komórka Darka wzbogaciła się o kolekcję
fotografii: zamyślony Piotrek nad książką, Piotrek przy biurku, przed półką z
książkami, wesoły Piotrek w slipkach i czarnych okularach na tle plakatu z
palmą i widokiem oceanu — „pamiątka z Teneryfy”, i Piotrek zaspany, do pasa
przykryty kołdrą, sam i w towarzystwie butelki piwa — żeby być cool, nie wyglądać na smutasa. Po sesji
Darek włączył laptopa, wszedł na stronę Facebooka i oświadczył:
— Daj mi dwa dni. To jest o dzień mniej niż
potrzebował Jezus na swoje sprawy. Zobaczysz jakiego fejsiunia ci odwalę. Z
fociami, muzą, demotywkami. Pięćdziesiąt ziomków na początek styknie, żeby nie
przesadzić z tą twoją aktywnością, bo i tak potem wyjdzie szydło z worka, jaki
nerd z ciebie... No, ale wtedy to już nie będzie takie ważne. A nawet zagra na
twoją korzyść, jak już laska połknie haczyk i zechce od ciebie czegoś więcej
niż tylko śmichu-chichu... No, coś tak facjatkę rozdziawił? Patrz lepiej, jak
to się robi.
Darek, pewny siebie jak specjalista do spraw sprzedaży, zasiadł
przy biurku. Zaczął klikać. Szukał odpowiedniego miejsca w sieci. Nie trwało to
długo.
— Mam! – zawołał głosem Euklidesa, „Eureka!”.
Zamieścił ogłoszenie:
NA DNIACH MIASTA, NA KONCERCIE W PARKU, BYŁAŚ W BIAŁEJ
BLUZCE Z NAPISEM I W NIEBIESKIEJ SPÓDNICY. MASZ PIĘKNY UŚMIECH NA PRZEPIĘKNEJ
TWARZY. MÓJ KOLEGA SIĘ W TOBIE ZAKOCHAŁ. JAK PRZECZYTASZ, DAJ LAJKA.
— Dla pewności damy jeszcze jedno. Stary, wolisz
brunetkę czy blondynkę?
Piotrek, zagapiwszy się w ekran komputera, nie
odpowiedział. Kolor włosów to przecież sprawa dziesięciorzędna.
PRZED CHWILĄ WYSZŁAŚ Z KAUFLANDU. MASZ SZORTY I DŻINSOWĄ
BLUZKĘ. JEST Z TOBĄ KOLEŻANKA, BLONDYNKA, TEŻ ŁADNA, ALE NIE TAK JAK TY. NIE
MUSISZ SIĘ ZE MNĄ UMAWIAĆ. WYSTARCZY LAJK.
— No, stary. Sieci zarzucone. Teraz kolej na ciebie.
Darek wyciągnął z półki dwa podręczniki i wcisnął je w
garść koledze. Wyjaśnienie szczegółów szczwanego planu zajęłoby tygodnie. I nic
by nie dało. Plany geniuszy rzadko trafiają w gust osób mniej genialnych. Darek
ograniczył się więc do wydania poleceń:
— No co, Piotruś? Przyjechaliśmy na miesiąc, tak? Więc
mamy trochę czasu, żeby się przygotować. Pierwsza randka za dwa tygodnie. Już
moja w tym głowa. A ty bierz się za książki! Nie powiesz chyba lasce, że jesteś
starym koniem, studentem jakiegoś pojechanego seminarium! Dla niej będziesz
licealistą, kujonem z biolchemu. Wygląd masz nawet niczego sobie. Żadna się nie
pozna. Wykuj się tylko czegoś. Nie wiem, bezkręgowce, hormony, trochę anatomii,
mięśnie łokcia i uda po łacinie. Miałeś chyba łacinę w tym seminarium, co? To
ci łatwo przyjdzie.
— Darek, ty to na poważnie?
—Jesteś świetnym aktorem. — To prawda. W liceum obaj
brali udział w kółku teatralnym. Piotrek zawsze brał najdłuższe i najbardziej
wymagające role. Lubił udawać różne charaktery. I robił to świetnie. — Pewnie
dlatego cię ciągnie do bycia księdzem. Grałeś Jasia w Jasiu i Małgosi, Zorro, to
zagrasz i siebie. Tylko tym razem nie na scenie. Teatr improwizacji, kolego!
Życie to teatr. — Darek zaśmiał się jak Mefisto.
— Ale, to co innego...
— Klina wybija się klinem, stary! Nie ma innej
metody. Trafimy na kukizówę: walniesz bajerę na żołnierzy wyklętych i zamoczysz. O
ile solidarność plemienna ci pozwoli bzyknąć katoliczkę. Będziesz mieć więcej
szczęścia, złowisz coś mądrzejszego, to się niestety będziesz musiał bardziej
wysilić. Zagrasz inteligenta, pasjonata biologii, i też się uda. Tylko pokłamać
musisz trochę, ale to umiesz. Tego was przecież uczą. Co nie?
Kleryk udał, że nie słyszy krytyki swojej przyszłej profesji. Wiedział, że radykalnemu ateiście żadnym
argumentem nie wybije z głowy antykościelnych fobii.
— Ale dlaczego akurat biolchem, Darek? Wiesz, że
tego nie lubię.
— Właśnie dlatego — Darek znowu się zaśmiał na poły diabolicznie. — Żebyś grał od początku do końca. Poza tym Darwin kościółkowych kreacjonistów nie gryzie. Więc bez obaw! A teraz cześć i czołem! Czas leci... Aha, pozdrów siostrę!
Piotrek posłusznie wziął pod pachę książki wybrane przez
przyjaciela.
— No, cześć. Dzięki. A siostry nie pozdrowię.
Jeszcze byś ją wciągnął do tej hecy.
***
Ogłoszenia zebrały po kilka lajków. Darek gruntownie przestudiował facebookowe profile. Twierdził, niebezpodstawnie, że ma doświadczenie w wyłuskiwaniu partnerek z internetu. Sprawnie wyeliminował
ewidentne żarty, uczennice, dla których ryzyko, że mogą znać Darka lub Piotrka
z widzenia, było zbyt duże, oraz panie, które zbyt profesjonalnie podeszły do
potencjalnej randki z nieznajomym.
— Patrz, jeszcze jedna lafirynda. — Darek powiększył na ekranie zdjęcie tlenionej blondyny. — Widzisz ten napis na
t-shircie? „Let’s have fun!” Są dalsze pytania? Nie widzę żadnej podniesionej
ręki. Dziękuję bardzo... Zostawiamy lachona na liście rezerwowej i szukamy
dalej. A może chcesz ją? Ona na pewno pokaże, o co biega w te klocki. —
Szturchnął Piotrka w ramię. — Blondi, dwudziecha, mniam!
Ostatecznie wybór padł na uczennicę gimnazjum. Ekspertyzy
Darka niezbicie potwierdziły, że jej konto jest autentyczne, znajomi prawdziwi,
szkoła istnieje, i tak dalej. Dziewczyna chodziła do szkoły oddalonej od
osiedla Darka i Piotrka. Wśród facebookowych przyjaciół nie miała siostry
Piotrka, uczennicy innego gimnazjum, ani przyjaciół siostry, co pozwalało
sądzić, że udawany licealny fascynat biologii nie zostanie natychmiast
zdekonspirowany.
Fejkowe konta spreparowane przez starego wygę internetu
były wręcz idealne do postawionego celu. Kontakt został nawiązany. Jednocześnie
z wybraną nastolatką oraz z jej facebookową friendką, obecną na wielu wspólnych
zdjęciach i zamieszczająca słodkie komentarze: „kocham”, „jesteś wspaniała”,
„ideał!”. Z Agnieszką i jej best friend for ever, Justyną.
Punktem zaczepienia był lajk zostawiony przez Agnieszkę
pod ogłoszeniem napisanym w imieniu Piotrka przez Darka. Dziewczyna postawiła
go spontanicznie, wcale się nie zastanawiając, zapomniała natychmiast. Ale
internet niczego nie zapomina.
— No, byłam — odpisała Agnieszka, akceptując
zapytanie o dodanie do listy friendów.
— Ja, w Kauflandzie? — odpisała Justyna. — A, wtedy!
Skąd wiesz, co Aga miała na sobie? Widziałeś? Ja nie pamiętam.
Następnego dnia już pamiętała, że sama ubrana była w niebieską
spódniczkę i różową koszulę, niedopiętą na ostatni i przedostatni guzik. Przypomniała
sobie, sprawdziwszy na zdjęciach zrobionych tamtego dnia. Jedno z nich, selfie
z Agnieszką, wyłożyła też na swojej stronie Facebooka. Agnieszka miała na sobie
dżinsową bluzkę i szorty, dokładnie tak jak w ogłoszeniu.
— Statystyka, stary! Statystyka i pogoda. Na sto
dziewczyn wchodzących do sklepu, nie miałaby się znaleźć ani jedna w kurtce i
szortach? — Darek popił łyk cydru. — Za sukces, stary!
— Za sukces! A jakby nie było ani jednej takiej?
Albo nie szła by z koleżanką, blondynką?
— To byśmy dali nowe ogłoszenie.
Agnieszka i Justyna prywatnie były nie tylko
przyjaciółkami ale też siostrami ciotecznymi. W weekendy często nocowały u
siebie nawzajem. Tamtego dnia poszły do supermarketu po colę i czipsy czosnkowe,
żeby mieć co pogryźć i popić podczas babskiego wieczoru.
***
— Darek, to się nie może udać. — Piotrek z wahaniem przekręcił klucz w zamku.
— Uda się. Pamiętaj. Biolchem. Po maturze idziemy na
medycynę. W planie B: farmacja.
— Ale o czym mam z nią rozmawiać?! Nie
przygotowaliśmy się z gier. A co, jak zaczną coś mówić o Pokemonach?
— To ty się nie przygotowałeś. Mów za siebie! —
zaśmiał się Darek. Po czym poklepał kolegę po ramieniu: — Nie musisz się znać
na wszystkim. Jesteś kujonem, a nie fajfusem, co mu palce i co tam ma jeszcze
najcenniejsze przyrosło do smartfona. Już wiesz, że to humanistki. Niech ci
opowie, co ostatnio czytała.
— A jak nie czyta? Albo jakieś fantasy o smokach?
— To jej opowiesz o smokach z Biblii. No, stary, ile
razy mam ci powtarzać? Ty jesteś dziś od słuchania, to ona ma się wygadać.
— I po to się dwa tygodnie ryłem o jednokomórkowcach
i anatomii kończyn ssaków?
— Dokładnie!
— I co potem? Naprawdę to ma być ten nasz podryw?
— Stary, nadrabiasz wieloletnie zaniedbania i
zaległości. Myślisz poważnie, że sobie dzisiaj poruchamy? Chłopie! O,
przepraszam, proszę księdza. Pocieszę cię. Jak na papa dostaniesz całusa w policzek,
to już będzie wielki sukces.
Tak się handrycząc, wyrażając i rozwiewając ostatnie
wątpliwości, te same, co każdego dnia, doszli do parku.
— To nielegalne.
— Prawnik się znalazł. Co w tym nielegalnego? Buziak
od panienki z trzeciej gimnazjum? To niemoralne, klecho! — zaśmiał się Darek
triumfalnie. — O, idą. — Na drugim końcu alejki zobaczył dwie nastolatki. — Od
razu się robi wesoło na ten widok. — Z uśmiechem od ucha do ucha przyspieszył
kroku.
Tuż za nim na nieuniknione spotkanie z koleżankami z
internetu poczłapał Piotrek.
W planie był tylko spacer po parku. Nic poza tym. Darek
ustalił ścisły limit czasu. Półtorej godziny i ani sekundy dłużej:
— Żeby nie zanudzić sikoreczek. Lepiej, żeby miały
niedosyt.
Poza tym powołanie się na ważne obowiązki domowe miało w
oczach dziewczyn dodać chłopakom powagi.
— Jesteśmy odpowiedzialnymi, dojrzałymi maturzystami,
nie fiu bździu co to raz porucha i zostawi. Jak co do czego, to tylko nam dwóm można
zaufać.
— Będziemy się smażyć w piekle — przepowiedział Piotrek i wtedy, podczas układania planów, i teraz, kiedy dziewczyny z zamyślonymi minami
podchodziły z naprzeciwka, nieświadome, że były przedmiotem nikczemnego knucia.
— Ty będziesz się smażyć. A ja z sikoreczkami będę
mieć raj na ziemi.
Podali sobie dłonie. Z zaciekawieniem przypatrzyli się
twarzom, porównując realny obraz ze zdjęciami w internecie. Darek sypnął
komplementami. Dziewczyny odpowiedziały szczebiotliwym śmiechem. Pozostało
przegłosować, w jakim kierunku odbędzie się pierwszy etap spaceru i w drogę.
Darek zaproponował, co było uzgodnione z Piotrkiem, żeby
na początek dobrać się w dwie pary. Bo tak będzie się lepiej poznać. I poprosił
o spacer Agnieszkę. To też było zaplanowane. Gdyby Agnieszkę, do której
skierowane było pierwotne ogłoszenie umieszczone jakoby przez Piotrka, wybrał
właśnie Piotrek, dziewczyny mogłyby się poczuć osaczone. Że chłopcy z góry ukartowali,
kto bierze którą, i prą do celu, nie oglądając się na zdanie dziewczyn. Darek z Agnieszką szybko wysunęli się na przód.
— Jakie to romantyczne — powiedziała Justyna z lekką
nutką ironii w głosie, gdy tylko dystans do pary idącej z przodu zwiększył się
na tyle, by treść rozmowy została tylko między nią i Piotrkiem. — Chcesz z nią
chodzić?
Kleryk-biolog popatrzył przed siebie. Przyjrzał się korpulentnemu
brunetowi w szerokich spodniach do kolan i czarnej koszulce z wielkim znakiem
pacyfy na plecach oraz szczupłej dziewczynie kroczącej obok niego, też
brunetce, tylko wyższej o połowę głowy, w zielonych szortach i dżinsowej bluzce
z wyhaftowanymi kolorowymi nićmi kwiatami. Pomyślał chwilę i odpowiedział obojętnym
głosem, wbrew planom, scenariuszowi i charakterystyce postaci, którą miał do
odegrania:
— Nie wiem. Właściwie to był jego pomysł.
— Jak to? Pisałeś przecież, że Aga ci się podoba.
— To prawda. Ładna jest. Ale chyba jest bardziej w
Darka typie niż w moim. No i on jej się chyba też podoba. Popatrz, czy oni do
siebie nie pasują?
— Dziwni jesteście obaj... Ale to ty widziałeś nas w
sklepie.
— Tak, ale ciebie tylko przez ułamek sekundy.
Zauważyłem tylko, że masz jasne włosy.
— Co miałam na sobie? — Kolana Piotrka nagle zrobiły
się jak z waty.
— Przepraszam, Justysiu. Mogę tak do ciebie mówić? Nie
pamiętam. Widziałem tylko włosy — skłamał.
— Przynajmniej jesteś szczery. Długo się przyjaźnisz
z Darkiem? Mogę cię spytać, ile on już miał dziewczyn?
Piotrek zatrzymał się. Stanął jak wryty. Po tym pytaniu
zdał sobie sprawę, że przedstawienie dobiegło końca. O tym, że dziewczyny też
mogą mieć jakąś strategię, Darek go nie uprzedził.
— Bezpośrednia jesteś. — Zyskał sekundę, żeby się
zastanowić nad odpowiedzią, ale jedyne, co mu przyszło do głowy, to to, że jak
takich pytań będzie więcej, bez robienia notatek nie zapamięta wszystkich
odpowiedzi. — Jedną, w gimnazjum. — Adept duszpasterstwa skłamał ponownie.
— Musimy być ostrożne z takimi podrywaczami.
—Żebyś wiedziała, jacy z nas podrywacze. — Piotrek
spróbował się zaśmiać.
— A ty z iloma chodziłeś?
— Też z jedną. — Trzecie kłamstwo przychodzi
najłatwiej. Święty Piotr Apostoł jest tego najlepszym przykładem. Piotrek
ugryzł się w język za karę za to bluźnierstwo popełnione myślą.
— Jak miała na imię?
— Magda. — Nie mógł podać prawdziwego imienia. Nawet
jeśli Justyna Grążel nigdy nie była jego dziewczyną, od niej się wszystko
zaczęło. A teraz szedł ramię w ramię z drugą Justyną. Nawet nieco podobną do
tamtej. Nie, gdyby powiedział: Justyna, zaraz wygadałby całą prawdę.
— I co się stało?
— Nic. Poszła do innego liceum i ma teraz innego
chłopaka. A ty, Justysiu? Z iloma chodziłaś? — W końcu udało mu się odwrócić
role. Spowiednik ma słuchać, dziewczyna spowiadać.
Justyna uśmiechnęła się od ucha do ucha i odpowiedziała
głośno i pewnie, jakby odpowiedź nie mogła być inną:
— Z żadnym. Aga też jeszcze z nikim nie była... A
jakbym wtedy ubrała się tak jak dzisiaj, to byś zwrócił na mnie uwagę?
Licealista przystanął znowu. Głośno przełknął ślinę i
przystąpił do studiowania ubioru.
— Jakbyś wtedy miała na sobie dokładnie tę niebieską
spódniczkę do połowy uda — Musiał improwizować. W szkolnym teatrze przyswoił
sobie taktykę przetrwania na scenie: kiedy zapomniałeś tekstu, mów cokolwiek,
byle długo. Stosując tę zasadę, zaczął więc wymieniać kolejne elementy
garderoby. — Jakbyś miała tę samą różową koszulę z krótkim rękawem, co dzisiaj,
ten sam biały staniczek i te same spinki we włosach, z tymi samymi motylami, i
gdybyś włosy związała w taki sam kucyk i na szyję założyła ten sam złoty łańcuszek...
— Nie patrz tutaj! — cicho krzyknęła Justyna. Bez
złości. Tylko dlatego, że tak wypada. Zakryła ręką dekolt. Poprawiła koszulę,
żeby ramiączko stanika już nie wystawało.
— A byłaś ubrana inaczej? — Dopiero zadawszy
pytanie, kleryk uświadomił sobie, jaką popełnił gafę.
Tymczasem Darek z Agnieszką znikali właśnie za zakrętem
alejki.
— Ale ślepy byłem! — Nie czekając ani sekundy na
odpowiedź dziewczyny, Piotrek uderzył w najwyższy ton samokrytyki. — Nie wiem,
jak możesz zadawać się z takim głupkiem.
Następnie chwycił Justynę za nadgarstek. Szarpnął lekko,
drugą ręką wskazując na zakręt alejki, gdzie nie było już widać Darka i
Agnieszki.
Justyna zaniosła się śmiechem.
— Przepraszam, Piotrek. Nie wiem, skąd ta głupawka.
— Pewnie przez dotyk. Bywa, że jak się zetkną naładowane ciała, choćby koniuszkami
palców, to przepłynie strumień elektronów, wywołując głupawkę albo jakiś inny
odruch bezwarunkowy.
— Możemy postać chwilę, aż się wyśmiejemy do końca —
odpowiedział Piotrek łagodnym głosem. I niemal natychmiast poczuł wrzątek w
skroniach. Zdał sobie sprawę, że zataczając się od śmiechu, Justyna robi
głębokie skłony, a on widzi wtedy obie miseczki stanika. W pełnej okazałości.
— Jesteś piękna — wyznał szeptem. Nie jak miał
napisane w roli, tylko od serca, szczerze.
Justyna spoważniała w mgnieniu oka. Poprawiła kołnierzyk.
Popatrzyła na Piotrka spod czoła. Przełamała wahanie i wzięła go za rękę. W
milczeniu pobiegli do końca alejki.
— Podrywacz — zachichotała, gdy zziajani stanęli na
zakręcie.
Nie było tylko jasne, kogo miała na myśli. Druga para
czekała na nich już od dłuższej chwili, drepcąc w miejscu. Przy tym Darek
obejmował dziewczynę w talii. Ona opierała dłoń na jego ramieniu.
— O, jesteście nareszcie! — zawołała, odskakując od
Darka jak magnes od drugiego magnesu. Chwilę wcześniej magnesy się przyciągały.
Przy świadkach przebiegunowały się w ułamku sekundy i zaczęły odpychać. Takie
to są ludzkie magnesy na pierwszej randce.
Potem całą czwórką powędrowali do tak zwanego małpiego
gaju. Zaczęli się wspinać po linach. Popisywać, kto wejdzie wyżej i szybciej,
ganiać w berka. Najciekawsze momenty dla podrywaczy były wtedy, kiedy
dziewczyna chodziła po pajęczynie, na czworaka, pochylona głęboko i w szerokim
rozkroku, tuż nad ich głowami. Po cichu wymieniali wtedy porozumiewawcze
mrugnięcia, a na głos zachęcali koleżanki do dalszych akrobacji.
— Jak bym wiedziała, że tu przyjdziemy, to bym się
inaczej ubrała — powiedziała w pewnej chwili Agnieszka. Niby do przyjaciółki,
ale tak, że usłyszeli wszyscy.
— Powinnyśmy mieć dresy, a nie kiecki —
zgodziła się Justyna, szczęśliwa z przebiegu spaceru.
Po sporcie usiedli we czworo na ławce. Dziewczyny
poskarżyły się, że od wspinaczek bolą je ręce. Piotrek zabłysnął wtedy znajomością
łacińskich nazw kości i mięśni przedramienia, po raz pierwszy tego dnia
wykorzystując przygotowanie do roli maturzysty-biolchema. Darek przytulił
Agnieszkę i uśmierzył ból miłymi słowami.
Czas spotkania nieubłaganie dobiegał końca. Chcąc, nie
chcąc, wstali z ławki i wolnym krokiem, znowu parami, udali się do wyjścia z
parku.
Tym razem przodem poszli Agnieszka i Piotrek. Zatrzymali
się przed kinem, gdzie mieli się pożegnać. Tymczasem druga para zniknęła im z
pola widzenia.
— Umówisz się ze mną jeszcze? — zapytał Piotrek.
— Jeśli zechcesz — odpowiedziała Justyna. Nie była
jeszcze całkiem pewna, czy może zaufać nowo poznanym chłopakom. Szczególnie
wobec Darka miała wątpliwości. Ale randki w parku nie bała się w ogóle.
— Jutro o dwunastej? Tu gdzie dziś?
— Dobrze. A oni?
— A ich jeszcze nie widać... Może coś się stało?
— Chodziło mi o to, czy mogę zabrać ze sobą Agę,
jeśli twój Darek nie będzie mógł przyjść jutro.
— No pewnie. — W tamtej chwili Piotrek przysiągłby
wszystko, żeby tylko móc ponownie zobaczyć tę nową koleżankę.
— To dobrze. — Justyna podskoczyła z radości. —
Gdzie oni są? — Zaśmiała się i pobiegła truchtem z powrotem do parku.
Obejrzała się za siebie. Piotrek zrozumiał to jako
zaproszenie. Podbiegł szybko. Potem oboje przeszli kilka metrów parkową alejką,
ale Agnieszki i Darka nie zobaczyli.
— Gdzie oni są? — zmartwiła się Justyna.
— Znajdą się. Chodź, tu na nich poczekamy. — Piotrek
pociągnął ją za rękę na trawnik.
Półtorej godziny minęło, a spotkanie nie dobiegło końca.
I to przez kogo? Przez Darka dwa długie tygodnie nalegającego, żeby się trzymać
jego planu i nie odstępować ani o krok. Piotrek mógł się tylko domyślać, dlaczego
przyjaciel się zdecydował na tę samowolną zmianę. „A to podrywacz!”, pomyślał z
zazdrością.
Zaciągnął Agnieszkę pod gruby kasztanowiec. Obok rosły
jeszcze krzewy bzu i jaśminu formując niepozorny ukryty zakątek, z którego,
samemu będąc niewidocznym, można było obserwować główną alejkę parku. Korzystając
z tego parawanu zieleni, Piotrek, stając za Justyną, objął ją obiema rękami.
Oparł plecami o siebie.
— Cieszę się, że się poznaliśmy — szepnął jej do ucha.
Wciągnął w nozdrza zapach włosów.
„Improwizacja”, pomyślał. „Mówić, mówić, mówić!”
— Masz metr sześćdziesiąt, czy trochę więcej?
— Metr pięćdziesiąt dziewięć... Ty chyba naprawdę
będziesz lekarzem, skoro tak dobrze potrafisz mierzyć ludzi. — Justyna też
najwyraźniej nie chciała przerywać przytulenia.
— Dwanaście centymetrów mniej niż ja... Jak myślisz,
oni jeszcze długo będą szli? Podoba mi się zapach twojego szamponu... — szeptał
do drugiego ucha.
— To nie szampon, tylko odżywka do włosów. Zapach
mango. A Aga woli jaśminowy, jakbyś chciał wiedzieć.
— Ja? Wystarczy mi, że zapamiętam jak twój pachnie.
— Może Darek będzie chciał wiedzieć. Na przykład.
Słowa straciły znaczenie. Liczyło się samo bycie we
dwoje. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze tylko pocałunku.
Wkrótce, nie wiadomo skąd, wyłoniła się znajoma para.
— Są — szepnął Piotrek i zaciągnął się zapachem
mango.
Darek i Agnieszka szli za rękę. Zatrzymali się
na środku alejki. Darek stanął na palcach i przysunął głowę do ucha albo szyi
dziewczyny. Zaśmiała się, odskakując o pół kroku od niego. Nie chcąc być
gorszym od kolegi, Piotrek też nachylił się do policzka Justyny. Ostrożnie
musnął wargami.
— Nie ufam mu — powiedziała Justyna cicho.
Obróciła się przodem do Piotrka. Spojrzała mu w oczy. Przenikliwie,
jakby badała jego duszę. Stali tak chwilę nieruchomo. W tym czasie Darek i
Agnieszka pognali w umówione miejsce, pod kino.
— A mnie? Ufasz? — zapytał Piotrek. Zupełnie
zapomniał, że nie jest tym Piotrkiem, którego rolę odgrywa.
— Trochę.
Nim się spostrzegła, obydwa jej nadgarstki znalazły się w
zaciśniętych kurczowo garściach Piotrka. Jej półotwarte usta zetknęły się z
jego ustami. Jak tylko się zorientowała w ataku, rozchyliła wargi najszerzej
jak mogła i przywarła do udawanego licealisty. Nigdy wcześniej się nie
całowała. Chciała wypaść jak najlepiej.
— Piotrek, możesz im o tym nie mówić? — poprosiła po
chwili.
— Pod warunkiem, że jutro się spotkamy.. I po jutrze
też.
— Zgoda.
***
Na kolejnych spotkaniach panowie nie mieli już tak łatwo.
Dziewczyny nie chciały się całować. Nie, bo nie, i już. Miały wyrzuty sumienia,
że za pierwszym razem pozwoliły na zbyt dużo. Spacer, lody, żarty, rozmowa na
wszelkie możliwe tematy — tak, buziak — nie.
Starsi koledzy imponowali im erudycją i inteligencją. Ich
żarty nie były przewidywalne i płytkie jak te w wykonaniu chłopaków z
„gimbudy”. Wszczynali spory i prowadzili fechtunek na argumenty, zaskakując
przeciwnika i przyglądające się damy skojarzeniami i puentą. W tym swoistym
teatrze grali samych siebie, takich jakimi byli naprawdę. W ten sposób
ostatecznie przekonali dziewczyny do siebie. Pokonali barierę nieufności.
Na wspólne wyjście do kina było jeszcze za wcześnie. Wieczorem,
z dopiero co poznanymi, starszymi chłopakami? Rodzicom Agnieszki i Justyny
mógłby się ten pomysł nie spodobać. Lepiej więc było nie drażnić śpiącego
wilka. Darek zorganizował więc spotkanie w dzień, u siebie w domu. Zaprosił
wszystkich na pokaz sztuczek chemicznych: biolchem pełną gębą.
Łazienka nie była wielka, ale cztery osoby się zmieściły.
W tłoku też można prowadzić eksperymenty, nawet jeśli zasady BHP mówią co
innego. W końcu prywatne mieszkanie to nie uczelnia. Warunek nie do obejścia
jest tylko jeden: okulary i odzież ochronna. Darek powiedział, że w tej sprawie
nie uznaje żadnych kompromisów. Na dowód tego, że ma rację, pokazał swój
fartuch, dziurawy jak perforacja arkusza znaczków pocztowych.
— Fartuch mam tylko jeden. Twoich ciuchów — Darek
zwrócił się do przyjaciela — nie szkoda. Jak ci się portki zachlapią, to tylko
zyskają na wartości. Ale wy, dziewczyny musicie chronić sukienki. Inaczej
będzie tylko pokaz Youtuba na fonie.
Po tak postawionym ultimatum zgodziły się przebrać w
t-shirty Darka.
— Wow! Wyglądacie prześlicznie w bieli. — Darek
przywitał dziewczyny ponownie, gdy przebrane wyszły z pokoju. — Na następny raz
zdobędę dla was prawdziwe fartuchy. — Do Piotrka zamrugał okiem. W ten sposób
zapytał, czy Piotrek też widzi zarysy biustu odznaczające się na cienkim
materiale. Aż cmoknął z radości na ten widok.
Dziewczyny zachichotały jednocześnie.
Spodziewały się przecież, że ich „walory” zostaną docenione. Ale nie że natychmiast i w aż tak bezpośredniej formie.
— Tobie też do twarzy w fartuchu — powiedziała
Justyna. I zaniosła się histerycznym śmiechem. Zatrzymać go zdołało dopiero wtulenie głowy w ramię przyjaciółki.
Zdjęcie staników było pomysłem Agnieszki. To ona
wymyśliła, żeby za pokaz chemiczny odpłacić się pokazem kobiecego ciała. Od
momentu założenia t-shirtu na gołe ciało Justyna już nie mogła myśleć o niczym
innym.
Pierwsze eksperymenty były proste. Darek kilka razy
zapalił pasek magnezu, wywołując widowiskowe iskrzenie, wrzucił do wody opiłek
sodu, który zatańczył jak w transie, wywijając hołubce z przeraźliwym świstem,
roztworzył płytkę miedzianą w kwasie azotowym.
— Jak wam się podoba lazur oceanu? — Darek pochwalił
swe dzieło. — Kto pierwszy ściąga bikini i idzie ze mną popływać?
— Ale śmierdzi! — odpowiedziała jedna z adresatek
pytania o wspólną kąpiel.
— To siarka? — spróbowała zgadnąć jej przyjaciółka.
— Ten Lucyfer chce was zaciągnąć do piekła, a nie
nad lazurową lagunę — odezwał się też Piotrek.
— Lucyfer niosący światłość — skontrował natychmiast
rzeczony diabeł głosem czarnoksiężnika. — A teraz, proszę
państwa, uwaga! Przechodzimy do próby zaprawdę magicznej. Otworzymy wrota do
piekła dla wierzących w zabobon służących ciemności, a dla pozostałych wrota do
raju. — Normalnym głosem dodał: — Odsuńcie się. To będzie trochę niebezpieczne.
O co Darek poprosił, Piotrek uczynił.
Korzystając z pretekstu, przytulił Justynę, służąc jej swoim torsem za oparcie.
Dał znać Agnieszce, że obok niego jest jeszcze dużo wolnego miejsca. Dziewczyna
przylgnęła do jego ramienia. Otarła się tak, że chcąc, nie chcąc, poczuł jej
piersi. Tłoczno się zrobiło wokół urlopowanego seminarzysty, ale jakże
przyjemnie. Objął Justynę, kładąc obie dłonie na jej brzuchu pod pępkiem, i jednocześnie
nieznacznie ruszając łokciem, badał biust Agnieszki, jej „małe A” według Darka,
wielkiego znawcy rozmiarów damskiej bielizny.
Diabeł w chemicznym kitlu objaśniał widowni każdą czynność, epatując
fachowym słownictwem. Na dnie wysokiej kolby umieścił kilka czarnych jak smoła kryształków
nadmanganianu potasu. Następnie zalał je oleum, czyli dymiącym kwasem siarkowym.
W ten sposób powstał roztwór intensywnie zielony. Na niego Darek, posługując
się pasteurowską pipetą, ostrożnie mililitr za mililitrem naniósł grubą warstwę
wody. Gdyby coś poszło nie po myśli eksperymentatora — lepiej nie myśleć, jakie
by były skutki. Potem jeszcze na wierzch wlał porcję stężonego amoniaku i
przykrył kolbę szkłem zegarkowym. Zaśmierdziało jak w piekle.
— Proszę się nie bać! Wszystko jest pod kontrolą — zapewnił. Przed kolbę postawił zasłonę z plexiglasu. Dał susa za drzwi,
wyłączyć światło i włączyć wentylację.
Po krótkiej chwili z kolby zaczęły dochodzić huki i błyski. Żrąca ciecz wypryskiwała na zewnątrz jak wrząca woda z gejzeru, częściowo zatrzymując się szklanym przykryciu.
— Wow! — westchnęła Justyna, widząc to miniaturowe
piekło.
Piotrek wsunął rękę pod t-shirt. Zaznaczył, że Justyna
jest jego dziewczyną.
— A my też będziemy mogły coś popróbować? Tak jak
obiecałeś? — zapytała Agnieszka, gdy burza w kolbie zaczęła wyraźnie się
wyczerpywać.
— No jasne! Tylko muszę trochę posprzątać.
Pięć minut później Mefisto dał pierwszą indywidualną lekcję.
Zaprosił Agnieszkę. Wręczył jej proszek do pieczenia — nazywając go „carboni dioxidum
vivum” — i trochę siarczanu miedzi — po prostu magicznego proszku. Z tych
dwóch składników powstała alchemiczna lemoniada w proszku.
— Za instruktaż pobieram opłatę w wysokości jednego
całusa. — Darek objął Agnieszkę za biodra.
— O, nie! Tak się nie umawialiśmy.
— Dobrze. Możemy rozbić na raty: dwie po jednym
buziaczku.
Agnieszka cmoknęła go w policzek.
Justyna po takim samym eksperymencie wyszła z łazienki
purpurowa.
— Jak było? — zapytał Piotrek.
— Mówiłeś prawdę. To Belzebub! — udała oburzoną. Chwilę potem, jak atmosfera stężała, zaśmiała się do rozpuku.
— No dobra! Fajny był ten eksperyment! Teraz twoja kolej, Aga.
Nie powiedziała Piotrkowi, że uiściła żądany rachunek,
ani że Darek pomacał ją po piersi. Tylko raz i tylko chwilę. Obiecał, że jak
Agnieszka da mu buzi z języczkiem, to przy następnym pokazie będzie trzymał
ręce przy sobie.
Tak też się się stało. Justyna za każdy kolejny instruktaż
dziękowała symbolicznym całusem w policzek. Agnieszka zamiast eksperymentować
chemicznie, opierała się o tors instruktora i przyjmowała masaż piersi.
— Daj buzi, Aga — szeptał przy tym Darek
Zgadzała się raz po piątym, raz po dziesiątym
powtórzeniu. A raz Darek w ogóle nie musiał prosić. Bo już na wstępie pocałowała
go z języczkiem.
Tylko raz musiała się bronić — to był ostatni zaplanowany
pokaz — kiedy dłoń Darka bez pozwolenia wtargnęła pod t-shirt.
— Darek, nie! Proszę — protestowała szeptem,
próbując wyrwać się z rąk ukochanego lubieżnika.
Darek nie posłuchał. Całował dziewczynę po szyi i macał
piersi:
— Ćśś, Aga... Masz takie twarde suteczki... Nie mogę
się powstrzymać.
— Darek, nie! Musimy iść, bo się domyślą.
— To niech się też całują. Uwielbiam twoje piersi. Całą
cię uwielbiam.
Też się całowali. W pokoju, za zamkniętymi drzwiami.
— Dziękuję, że mnie tu wziąłeś — powtórzyła Justyna,
podając usta do kolejnych pocałunków.
Piotrek starał się czule całować po równo obie wargi.
— Dziękuję, że przyszłaś.
— Oni na pewno też się teraz całują — powiedziała
szeptem. Wyswobodziła się z objęć i zapytała z poważną miną: — Chcesz coś
zobaczyć?
— Chcę.
— Okey. — Uniosła t-shirt pod brodę. — I jak?
— Nie wiem, co powiedzieć, Justysiu. Nigdy jeszcze
nie widziałem dziewczyny... Jesteś po prostu piękna... idealna... wspaniała... —
Jąkał się, szamotał z myślami.
— Jak to? Myślałam, że miałeś już kogoś przede mną. Mówiłeś...
— Mówiłem, ale to było dawno. Nie byłem z nią tak
blisko. Nie widziałem jej nago — zmyślił i skłamał.
— Aha — ucieszyła się Justyna. — Schowam je już,
zanim oni wejdą. A podobają ci się moje piersi w ogóle?
— Kocham cię.
Smutno wypadło to wyznanie miłości. Zamiast się cieszyć, fałszywy
uczeń liceum poczuł lęk i wyrzut sumienia. Bał się, że jak tylko prawda wyjdzie
na jaw, alchemia się skończy, miłość, zaufanie, nadzieja na bycie razem prysną
jak bańka mydlana. W sercu oszukanej dziewczyny zostanie żal, toksyczne
poczucie zawodu, nienawiść do oszusta. A oszust wróci przegrany do swego
dawnego życia, do celibatu, do seminarium, do samotności.
— Ja też —
odpowiedziała Justyna. I muszę ci jeszcze coś powiedzieć...
Powiedziała o imprezie z okazji urodzin Agnieszki, która
miała się odbyć za parę dni w przydomowym ogrodzie. Lista gości, koledzy i
koleżanki solenizantki ze szkoły i osiedla, ustalona była już dawno. Agnieszka
chciała się dowiedzieć, czy Piotrek i Darek przyjmą zaproszenie i co w ogóle na
ten temat myślą.
— Justysiu, jasne, że przyjdę, jeśli tylko nie
będziesz się mnie wstydzić... No, wiesz... starszy chłopak, niespecjalnie
przystojny
— Oj, Piotrek. Jasne, że się nie wstydzę — zaprzeczyła
zdecydowanie. I wyjaśniła ze wstydem w głosie: — Będzie tylko trzeba jakoś
powiedzieć rodzicom.
— A jeśli przyjdziemy w charakterze zwykłych
kolegów? Nie musimy od razu wszystkim mówić, że jesteśmy razem.
Darek był tego samego zdania. Zaraz wymyślił też legendę
mającą zastąpić prawdziwą historię nawiązania znajomości. Żeby wzmianka o ogłoszeniu
w internecie nie prowokować nikogo do myślenia. Według legendy do zapoznania
się miało dojść podczas korepetycji z chemii, których Darek udzielił pod koniec
roku szkolnego Justynie. Darek ma przyjaciela, Justyna ma siostrę cioteczną,
dobrze im się rozmawia we czwórkę. Uczucia miały pozostać tajemnicą.
— No, dziewczyny. Pora zdjąć odzież ochronną. —
Darek poderwał się z miejsca. Wyskoczył z pokoju, zanim ktokolwiek zdążył
jakkolwiek zareagować. — Gdzie położyłyście kiecki? — zawołał z przedpokoju.
— Na fotelu — odpowiedziała Agnieszka, zerkając
pytająco to na Justynę, to na Piotrka. Zdjąć, nie zdjąć?
— Piotrek już widział. — Justyna śmiało przełożyła t-shirt przez głowę.
W tej sytuacji Agnieszka nie mogła już się wycofać.
— Ale śliczne dziewczynki nam się trafiły! — zawołał
Darek, wróciwszy z sąsiedniego pokoju. Objął obydwie w talii. Agnieszkę
pocałował w policzek. — Odprowadzimy was do domu.
Później Darek poklepał kleryka po plecach:
— Ale ci się mleczarnia trafiła! Stary, normalnie
zazdroszczę!
***
Impreza, jak to impreza. Rozkręcała się powoli. Dwóch piętnastolatków
ofiarnie pilnowało grilla, dokładając i obracając kiełbaski. Grupka
szczebiotliwych gimbusek zebrała się w cieniu starego orzecha i plotkowała o
czymś nieważnym. Trzech chłopaków, siedząc na trawie, prowadziło zażartą
dyskusję o grach MMO.
Jeszcze jeden, chudy z bujną czupryną i pryszczami
spróbował zapoznać się z „maturzystami” i dowiedzieć, które liceum będzie dla
niego najlepsze. Bo potem by chciał się dostać na studia informatyczne, nie
mniej prestiżowe niż Oxford. Piotrek starał się pomóc, mimo że pojęcia nie miał
ani o informatyce, ani o studiach. Ksiądz wie, czy nie wie, musi być
przekonany, że wie najlepiej. I dawać dobre rady. Darkowi ciekawski chłopak
tylko działał na nerwy.
— Przynieść wam coś z grilla? — Darek zapytał takim
tonem, że nawet głuchy by się nie przesłyszał, że to była oferta
bezinteresownej przysługi. Z ręką w kieszeni ruszył poszukać ładniejszego
towarzystwa.
Nie musiał długo szukać. Agnieszka sama go wypatrzyła w
ogrodzie.
— Pokażesz mi swój pokój? — dyskretnie zapytał,
taksując jej odkryte ramiona.
— Aha.
Na schodach, bez świadków, uszczypnął ją w pośladek.
Tymczasem Piotrek, zaspokoiwszy głód wiedzy młodszego kolegi,
z papierowym talerzem w ręku oparł się o ścianę obok dwóch dziewczyn
pałaszujących sałatkę ze świeżych warzyw. Pięć kroków dalej Justyna cierpliwie
słuchała dowcipów aż trzech gołowąsych młodziaków na raz. „Jacy naiwni”,
pomyślał z satysfakcją.
— Co oni w niej widzą? — zapytał na głos.
Dziewczyny jedzące sałatkę dopiero wtedy zauważyły
„licealistę”.
— Bo ja wiem — wzruszyła ramionami szczupła
brunetka.
Jej ruda koleżanka, trochę bardziej pulchna, z
zaciekawieniem popatrzyła na nieznajomego. Wyciągnęła prawą rękę:
— Klaudia.
— Piotrek.
— Ewa — przedstawiła się brunetka. — To dzięki tobie
Aga ma piątkę z chemii?
— Nie — uśmiechnął się Piotrek. Nic jeszcze nie
zwiastowało katastrofy. — Dzięki mojemu koledze.
— Aha. On też jest tutaj?
— Jest. Gdzieś się kręci.
— Aha.
— Do której szkoły chodzisz? — zapytała Klaudia.
Piotrek zmuszony był odpowiedzieć.
— To niedaleko rynku. Chodziłam tam do podstawówki —
wyjaśniła Ewa. — A gdzie jest Agnieszka?
— Pewnie flirtuje tak jak Justyna — Piotrek odważył
się zażartować. I jeszcze zaryzykował komplement: — Gdzie oni mają oczy —
wskazał chłopaków tłoczących się przy Justynie — że takie ładne koleżanki jak
wy zostawili same?
— Widocznie Justyna jest ładniejsza. Ty też tylko na
nią patrzysz. — Ewa przygryzła zalotnie dolną wargę.
Scenariusz napisany dla Piotrka nie przewidywał reakcji
na taką uwagę. Improwizacja też niewiele pomogła. Jedyne, co można było zrobić,
to nie kryjąc zakłopotania, zamrugać powiekami.
Spojrzał na zegarek. Uznał, że pora odszukać Darka,
zamienić słówko z Justyną i Agnieszką, i powoli opuszczać imprezę. Żeby się nie
zasiedzieć i stać przedmiotem dociekań i plotek. Zwłaszcza kiedy się gra innego
siebie, ostrożność nie zawadzi.
Odnalazł Darka bez większego trudu. Wystarczyło wejść na
ostatnie piętro i nacisnąć na klamkę drzwi, zza których dochodziły dziwne
odgłosy.
Zobaczył łóżko, goły tyłek i dwie chude nogi rozłożone
szeroko, mocno zgięte w kolanach.
— Ćśś, maleńka, ćśś... — powtarzał Darek i zatykając
dziewczynie usta i rytmicznie ruszając biodrami.
Agnieszka jęczała. W podwiniętej sukience, przyjmowała
pchnięcia.
Piotrkowi nie pozostało nic innego, jak cofnąć się za
próg i po cichu zamknąć drzwi za sobą.
Jak tylko wyszedł z budynku, podbiegła do niego Justyna.
Niebezpiecznie wzburzona.
— Gdzie jest Aga?! — rzuciła pospieszne pytanie,
szarpiąc Piotrka za łokieć.
— Na górze, z Darkiem — odpowiedział z głupia frant
prawdę. — Ale tam nie idź. Czy coś się stało?
— A stało się, stało! — Obróciła się gwałtownie.
Szybkim krokiem ruszyła w kierunku drzwi.
W biegu złapał ja za nadgarstek:
— Justysiu, oni się całują — szepnął na głos, z duszą
na ramieniu, że ktoś postronny może usłyszeć.
— Tym bardziej muszę ją ostrzec. — Szarpiąc,
spróbowała uwolnić rękę.
— Ostrzec? Przed czym?
— Nie przed czym, a przed kim. Przed nim. Przed
tobą! Przed wami! Wcale nie chodzicie do Żeromskiego. Nie jesteście
maturzystami. Oszuści! Ewa, ta którą podrywałeś, chodziła z twoją siostrą do
podstawówki. Rozumiesz?! Piotrek! Na Facebooku zmieniłeś nazwisko. Naprawdę
skończyłeś liceum już dawno. Okłamałeś mnie. Dlaczego?!
— Justysiu, to nie tak. Ta Ewa mogła mnie z kimś
pomylić. — Kleryk, chyba z przyzwyczajenia, poszedł w zaparte.
— Nie! — wrzasnęła Justyna. — Nie mogła się pomylić.
Zresztą twoja siostra już wie o wszystkim. — Wyrwała się. Pobiegła. Piotrek nie
był w stanie się ruszyć. Tym bardziej nie mógł jej zatrzymać.
***
— Że też tak szybko musiało się wydać! — Darek
siorpnął cydru, jak to się mówi wśród chemików, prosto z gwinta. — Niedużo
brakowało, że też byś zamoczył. Justynka była gorąca, stary!
Piotrek wzruszył ramionami:
— Szkoda. Teraz mnie nienawidzi.
— Szkoda Agi. Fajnie się ją bździło. Chodź, stary,
lukniemy na listę rezerwową.
***
Piotrek wchodził na peron, kiedy zadzwonił telefon.
— Justysia? — Serce załomotało mu w piersi.
— Możemy porozmawiać? Muszę się ciebie o coś zapytać.
— Justysiu, co się stało?
— Ksiądz nie dał mi rozgrzeszenia.
— Jaki ksiądz? — Kleryk nerwowo obejrzał się za siebie. — Jakiego rozgrzeszenia?
— Ksiądz Tymoteusz. Powiedział, że musi ze mną dogłębnie porozmawiać.
— Dogłębnie? Justyś, co to znaczy?
— Tak powiedział. Nie wiem. Dlatego chciałam się ciebie zapytać.
— Chce wybić klina? — przemknęło mu przez myśl, ale struny głosowe nie drgnęły.
— Jutro mam iść do niego na powtórkę spowiedzi. Do jego apartamentu przy kościele. Piotrek, jesteś w domu? Mogę wpaść?
Stukot pociągu zagłuszył ostatnią część pytania oraz odpowiedź.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz