Lucynka (2021)

        Na Lucynkę od dawna miałem ochotę. Właściwie chyba odkąd siostra pierwszy raz przyprowadziła ją do domu. W jakiś weekend albo po lekcjach. To było tak dawno i tak bez znaczenia, że nie pamiętam. Potem przychodziła częściej. Na moje szczęście na dobrych parę lat została najbliższą kumpelą Beaty, mojej siostry. Lubiła mnie. Czasami się droczyła, prowokowała kąśliwymi uwagami, ale to były tylko krótkie chwile. Przyjaźniła się przecież z Beatą, nie ze mną. Nie było opcji, żeby się zbliżyć bardziej. Bo jak by to wyglądało? Poważny student ogląda się za małolatą? Małolatą w dosłownym znaczeniu, bo z podstawówki.

        Podobała mi się, ale nie tak, żebym miał rzucać dla niej wszystkie inne. Po prostu była smakowitą pralinką. Taką, co by się chętnie odwinęło ze sreberka i nadgryzło dla smaku, ale nie najadło. Prawdziwie zakochałem się w kimś innym. Zakochiwałem, bo prób zawiązania związku miałem kilka. Dwadzieścia lat to wiek, kiedy potrzeba dziewczyny na stałe. Szuka się wśród studentek, nie małolatek. Dlaczego więc Lucynka? Co w niej widziałem? W odróżnieniu od innych rówieśniczek mojej siostry nie była płaska. Nosiła staniki nie dla ozdoby, tylko dlatego, że miała je czym wypełnić. A ja byłem ciekawy tych jej wypukłości.

Któregoś razu — dziewczyny były chyba jeszcze w szóstej klasie — Lucynka weszła do mojego pokoju bez pukania, jak wiele razy wcześniej, z przekornym zawołaniem kierowanym do Beaty, która została gdzieś na korytarzu albo w swoim pokoju:

— Chodź zobaczymy, czy twój brat jest w domu!

Chyba mnie zaskoczyła. Nie chciałem, żeby podeszła do biurka i włączonego notebooka. A nawet jeśli nie przeszkodziła mi w niczym wstydliwym lub ważnym, to i tak wolałem się z nią poszturchać niż przywitać spokojnie zwykłym „Cześć, Lucynko”.

Zerwałem się z krzesła, dopadłem dziewczynę na środku pokoju i zacząłem łaskotać, śmielej niż zazwyczaj. Wbiłem palce pod żebra. Nie miała szans. Wnet znalazła się na podłodze, wijąc się od moich ukłuć palcami i ze śmiechu. Obróciła się na plecy, ciężko dysząc. Powinienem wtedy dać spokój. Ale złapałem za nadgarstki. Siłując się, spróbowałem odsłonić miejsca dogodne dla łaskotania. I coś mnie podkorciło. Zamiast kujnąć w bok lub pod pachą, bezczelnie zacisnąłem dłoń na piersi Lucynki. Prawą dłoń na lewej piersi. Na pulchnej, miękkiej piersi mieszczącej się w dłoni. W białym miękkim staniku prześwitującym przez T-shirt w jakimś jasnym pastelowym kolorze. Niby nic szczególnego: ot, mały cycek młodziutkiej nastolatki, dziecka jeszcze. Ale nikt przede mną tego cycka w ręce nie trzymał. Tego można być pewnym. Byłem pierwszy. 

Lucynka się nie broniła. Nie miała przed czym, bo to przecież nie były łaskotki. Wypuściłem pierś z garści. Spojrzeliśmy po sobie chyba jednakowo zakłopotani. Z zainteresowaniem i pytaniem „co dalej?” bez odpowiedzi. Niestety, a może na szczęście, w drzwiach stała już moja siostra. Nie mogła dokładnie widzieć, jak dotknąłem jej przyjaciółki, ale musiała czuć, że to nieodpowiedni dotyk. Była zła. Nie wiem tylko na kogo bardziej, na mnie, czy na koleżankę. Lucynka podniosła się bez słowa. Poszła z Beatą do drugiego pokoju. Przez kilka miesięcy nie pokazywała mi się na oczy.

Z czasem sytuacja wróciła do normy. Lucynka śmiała się i dokuczała, jak tylko weszliśmy sobie w drogę. Oczywiście też dbałem o to, żeby było o co się spierać. O drobiazgi, troszeczkę, dla funu. Tylko zapasy należały już do przeszłości. Lucynka rosła. Nie tylko fizycznie.

Parę razy widziałem ją przez okno, jak na ulicy grała w piłkę z jakimiś chłopakami. Moja siostra też tam była. Jakaś inna koleżanka też. Wiadomo, ci chłopcy je podrywali. Ale zazdrosny byłem tylko o Lucynkę. Jak słyszałem okrzyki i piski dochodzące zza okna, krew się we mnie burzyła. Wyobraźnia podpowiadała najgorsze warianty: że któryś z nich zawróci, lub już zawrócił, jej w głowie tak skutecznie, że dziewczyna, że się tak wyrażę, odkryje przed nim wszystkie karty. Ja chciałem być tym, kto je poodkrywa, jakkolwiek to było nierealne.

Nie odważyłem się zapytać, czy ma chłopaka. Z siostrą też o tym nie rozmawiałem. Nie poruszyłem tego tematu nawet po tym, jak ojciec poprosił, żebym przemówił jej do rozsądku. Jemu też nie podobali się ci nowi koledzy jego córki. Podrywacze.

Skądinąd wiem, że nie byli całkiem skuteczni. Zresztą mogłem się tego domyśleć i wtedy, bo dosyć szybko sobie odpuścili dziewczyny z naszego osiedla.

W międzyczasie studiowałem dziennie, na wymagającym kierunku, i byłem w związku z koleżanką ze studiów. Spędzałem u niej każdy trzeci wieczór. Nie miałem więc za dużo czasu na myślenie o nieletniej przyjaciółce siostry. Tylko z rzadka trafiała się okazja rzucić spojrzenie na nabierające dojrzałych kształtów biust i biodra, uśmiechnąć się i niewinnie zażartować. W takich chwilach na moment wracały fantazje, by niedługo potem, niepielęgnowane, wypierane przez silniejsze podniety, gasnąć.

Fantazje odżyły na urodzinach Beaty. Rodzice zrobili małe przyjęcie dla dziadków i paru krewnych. Z młodzieży przyjechał nasz wówczas trzynastoletni kuzyn, Mieszko. Przyszła też Lucynka. Ja zaliczałem się już do dorosłych. Siedziałem przy stole w salonie. Młodzież przez większość czasu bawiła się oddzielnie, na dworze i w pokoju Beaty. Trochę mi się łezka w oku kręciła, zazdrościłem młodemu, że ma dwie panny dla siebie. Gdyby był starszy, pewnie by ich nie zanudzał odgrywaniem hiphopu z komórki. Umiałby lepiej skorzystać z okazji, przyjemniej dla siebie. No ale był trochę za młody, żeby wiedzieć, o co chodzi w bajerowaniu dziewcząt.

W pewnym momencie młody zjawił się w salonie. Jakiś taki podekscytowany, nie wiadomo dlaczego. Domyśliłem się tylko, że miało to związek z hałasem dochodzącym chwilę wcześniej z górnego piętra przez sufit. Powiedział, że dziewczyny chcą, żebym przyszedł do ich pokoju.

— A po co? — Zrobiłem dla niepoznaki obojętną minę i natychmiast podniosłem się z krzesła.

— Powiedziały, że jesteś potrzebny.

Ucieszyłem się jak diabli.

Na schodach zatrzymałem jednak kuzyna. Sekretnym tonem spytałem:

— Podoba ci się ta Lucynka?

— No. — Niepewnie kiwnął głową.

— Popieram. Ładna jest.

Popatrzyliśmy sobie w oczy ze zrozumieniem. Jak chcesz się pozbyć konkurenta, to zrób go swoim sojusznikiem. Zawarliśmy niepisany, niemy akt o męskiej solidarności.

Okazało się, że przyczyną hałasu była bitwa na poduszki. Dziewczyny zawołały mnie, żeby w drużynie chłopaków było tylu samo uczestników, co w drużynie dziewczyn. Poznałem natychmiast, że to był pomysł Lucynki. Patrzyła się zawadiacko.

Wziąłem poduchę do ręki. Ruszyłem do ataku. Po kilku zwodach i unikach znalazłem się naprzeciw mojej ulubionej na tamten moment ósmoklasistki. W zakamarku między ścianą a łóżkiem, pod skosem sufitu. Beata i Mieszko okładali się poduszkami w innym rogu pokoju. Zajęci sobą przez moment nie zwracali na nas uwagi. A mnie, podobnie jak dwa lata wcześniej, przyszedł do głowy niecny zamiarek. I nie zamierzałem zwlekać z jego zrealizowaniem.

Przełożyłem poduszkę do lewej ręki. Zasymulowałem zamachnięcie. Jak tylko Lucynka się odsłoniła, podnosząc ramiona, wycelowałem prawą dłoń w jej klatkę piersiową. Złapałem za biuścik. Tym razem pierś nie mieściła się w dłoni. Stanik na szczęście dla mnie miał miękką miseczkę, zwykłą, żaden pushup naszpikowany gąbką. Ugniotłem lekko. I puściłem, żeby nie przesadzać z długością macania. Nie zmuszać dziewczyny do reakcji obronnej. Pisnęła tylko i zaśmiała się na cały głos.

— Przepraszam. — Udałem skruszonego.

Spojrzała na mnie dziwnie i nic nie odpowiedziała. Ukradkiem poprawiła bluzkę i ruszyła z poduszką na Mieszka. Pomogła Beacie wcisnąć go w róg. Aż musiałem go wyzwalać z opresji. Odsiecz skończyła się tym, że udało mi się powalić Lucynkę na łóżko i ukradkiem ścisnąć za pupę i wsunąć rękę pod pachę. Oboje dyszeliśmy głęboko. Męczące takie zapasy. Jak byśmy byli sami, niechybnie zdarłbym z niej część ubrań, ale przy siostrze i kuzynie trzeba było konspirować zamiary. I tak posunąłem się za daleko.

— To co? Dziewczyny się poddają i kończymy wojnę? Pogramy w coś spokojniejszego? — zaproponowałem. Udało mi się przejąć inicjatywę. — Scrabble czy Monopoly? — Dzięki temu mogłem zostać dłużej w młodzieżowym pokoju.

Zagraliśmy w Scrabble. W debla, znowu chłopaki kontra dziewczyny.

Zaprosiłem Mieszka do przedpokoju niby na konsultacje.

— Tak w ogóle to masz już jakąś dziewczynę? — zadałem pytanie absolutnie niezwiązane z graniem.

— Nie. To znaczy podoba mi się taka jadna. — Popatrzył na mnie pytająco.

— Masz jakieś zdjęcia? Mógłbyś potem pokazać.

— Nie. Tylko Facebook i Insta.

— Ładniejsza od Beaci i Lucynki? — uśmiechnąłem się po szelmowsku.

— Nie.

— One mówiły ci coś o swoich chłopakach?

— Nie.

— Dobra. To chodź, ogramy je zaraz.

Chłopak nie był jeszcze wystarczająco rozbudzony, że tak się wyrażę, mentalnie. To punkt dla mnie.

Po kilku dobraniach liter poprosiłem Lucynkę na, jak to nazwałem, konsultacje przedstawicielką drużyny przeciwnej. Widać było po ruchach i barwie głosu, że miała tremę.

— Powiedz mi, masz już chłopaka? — Niewątpliwie zaskoczyłem ją tym pytaniem.

— Nie. A ty masz dziewczynę, prawda?

— Prawda. — O tym, że mój związek po fazie wzrostu osiągnął stan stagnacji, wolałem nie mówić. W każdym razie nie wprost i nie od razu. — Ale, hm, i tak chciałbym się z tobą kiedyś spotkać. Tak tylko we dwoje, bez Beaty.

Zrobiła minę pod tytułem „no nie wiem, raczej nie, jest mi to obojętne”, ale po oczach było widać, że się ucieszyła z tej propozycji.

— Ktoś już widział, co masz pod staniczkiem? — zapytałem po cichu, ujmując Lucynkę pod ramię.

— Nie — odpowiedziała szeptem.

— Może mnie kiedyś pokażesz? — Powiedziałem to tak, jak bym pytał dla żartu.

— Hi hi!

— A w usta ktoś już cię całował?

Spoważniała:

— Może.

— Któryś z tych, co się tu kręcili parę miesięcy temu?

— W zeszłym roku — poprawiła mnie. — Między innymi. — Jej oczy pytały, co o tym sądzę i czy nie potępiam. — Ale na nic więcej się nie zgodziłam.

— Chcieli czegoś więcej od ciebie?

— Aha. Jeden tak.

— Ty też ich całowałaś w usta?

— No.

— Też bym chciał. Może kiedyś? — znowu się uśmiechnąłem i przymknąłem oko, obracając pytanie w żart

— Hi hi. A co na to twoja dziewczyna? — Lucynka nie pogoniła mnie do diabła. Więc się zgodziła.

— Nie powiem jej o tym. — Dżin zdrady został uwolniony z butelki.

Po imprezie napisałem do niej przez komunikator internetowy. Że było fajnie. Po godzinie potwierdziła.

— Śpisz już? Jesteś w piżamie? — odpisałem od razu. Jak kuć żelazo, to póki jest gorące.

— Tak. Właśnie się myłam.

— Szkoda, że beze mnie.

— (•^_•)

— Wiesz, o czym myślę?

— Nie.

— O twoich cycuszkach.

— (?_?) (*^O^*) — Nie spieszyłem się z następną wiadomością. Dałem szansę Lucynce napisać coś od siebie. — (^_~)

— Są teraz swobodne, bez stanika. ;) :kiss:

— :kiss:

— :kiss:

— :kiss: :kissing_heart: :heart_eyes:

— :kiss: z języczkiem

— :blush:

Umówić się na spotkanie bez Beaty było zadaniem trudniejszym niż flirt emotkami. Ale nie niemożliwym do wykonania.

Zaparkowałem dosłownie piętnaście metrów od bramy szkoły. Lucynka wyszła do mnie na długiej przerwie.

Usiedliśmy oboje na tylnym siedzeniu. Na wpół po turecku, to znaczy z jedną nogą zgiętą w kolanie, bokiem do kierunku jazdy, przodem do siebie nawzajem.

W czarnej spódnicy tuż za kolana i błękitnej bluzce z krótkim rękawem i głębokim dekoltem Lucynka wyglądała cudownie, niewinnie i prowokująco zarazem. Włosy nosiła wtedy upięte w kitkę. Na czole miała ślady trądziku, co jeszcze bardziej podkreślało jej młodzieńczą niewinność.

— Wiesz, kwiatku, że nie wyjdziesz z auta, aż mnie nie pocałujesz?

— Hi hi. Tak się nie umawiałam.

— Wiem, ale to pułapka. Wpadłaś.

— A jak nie pocałuję?

— To cię nie wypuszczę.

— Sama się wypuszczę. — Dotknęła klamki.

— Drzwi z twojej strony są zaryglowane. — Uśmiechnąłem się.

Naprawdę miałem włączoną blokadę. Przypadkiem. Tak się akurat złożyło, że parę tygodni wcześniej wiozłem pięcioletniego bratanka swojej dziewczyny. Zabezpieczyłem drzwi przed nim, bo nigdy nie wiadomo, co dziecku przyjdzie do głowy, a potem zapomniałem odbezpieczyć.

— Nie... O, rzeczywiście.

— Dokładnie, jak mówiłem. Więc najpierw porozmawiamy, a potem dasz mi buzi na do widzenia. Umowa stoi? — Podałem prawą rękę do uściśnięcia.

— Stoi. Ale tylko raz.

— Raz. W usta.

— Hi hi.

— I z języczkiem.

— Hi hi hi. Nie wiem, czy umiem.

— Ja cię nauczę. — Mrugnąłem okiem i pogładziłem Lucynkę po łydce.

— Hi hi. Co na to twoja dziewczyna?

— To samo, co twój chłopak.

— Nie mam chłopaka.

— Masz fajne kolana. — Przysunąłem się kapkę bliżej. Przeniosłem dłoń z łydki na udo. Przesunąłem rąbek sukienki.

— Co robisz?

— Próbuję cie poderwać.

— I jak ci idzie?

— Na razie jak po maśle. — Przybliżyłem się jeszcze o centymetr, tak, że moja łydka musiała się trochę wcisnąć pod łydkę Lucynki. Obiema rękami przesunąłem jej sukienkę wyżej, do bioder, odsłaniając nogi i bieliznę. — No, piękny widok.

Roześmiała się do rozpuku.

Chwilę później siedziała w innej pozycji. Pół leżąc, z plecami opartymi o drzwi, te zaryglowane dla bezpieczeństwa, w lekkim rozkroku, z lewą nogą podkuloną i prawą wyprostowaną, spoczywającą na moim kolanie. Głaskałem ją po odsłoniętych biodrach.

Po tej stronie ulicy, gdzie stanąłem, w dzień nietargowy, a tego dnia targ był nieczynny, nie przechodziło wiele osób. Co najwyżej właściciele zaparkowanych samochodów, czyli tyle, co nikt. Dodatkowo w szybach z tyłu miałem zasłony przeciwsłoneczne. Ryzyko, że ktoś zajrzy do środka i zobaczy nasze karesy było więc zredukowane do minimum. To ważne. Najważniejsze. Udało mi się zapewnić takie warunki, że Lucynka się niczego nie bała.

A rozmawialiśmy o szkole. O ile w ogóle. Miała na sobie czarne figi.

— Batce nie powiesz? — Nie przestawała się uśmiechać.

— Powiem.

— Co jej powiesz?

— Że — Przeciągnąłem palcem wzdłuż gumki majtek. — Że ma fajną przyjaciółkę, co ma fajny brzuszek, a pod brzuszkiem... — Wsunąłem palec pod gumkę.

— Aj! — Poderwała się. Zasłoniła nogi spódnicą. Roześmialiśmy się oboje.

— Pora na pocałunek. — Przypomniałem, że długa przerwa zaraz się skończy.

Takim sposobem dostałem od Lucynki pierwsze buzi. Nie emotkę, tylko na żywo. Miękkie mlaśnięcie ciepłych warg. Level accomplished!

Drugą taką randkę udało nam się zorganizować równo dwa tygodnie później. Tuż przed końcem roku szkolnego.

Wokół Lucynki znów się kręcił jakiś chłopak. Zapewniała, że to tylko kolega. Z jej klasy. Że niezręcznie jej było nie wpuścić go do domu, jak stał pod drzwiami. A przychodził coraz częściej. Od siostry dowiedziałem się, jak miał na imię i że szkoła aż huczy od plotek, że Lucyna i Dominik są parą.

— Chodził, chodził, aż wychodził — zarymowałem sobie.

— Co! — Beata aż musiała się złapać za brzuch. Tak mocno się roześmiała. — Dokładnie.

W liceum mieliśmy taki przypadek. Chłopak też tak się zabujał w dziewczynie, że chodził do niej, chodził, aż ścieżkę wydeptał do jej bloku. Wszystkich konkurentów wypłoszył tym swoim chodzeniem. I z braku laku dziewczyna oddała się jemu. Wychodził. Nie mogłem dopuścić, żeby podobny los spotkał Lucynkę. Wniosek dla mnie był jeden: musiałem dodać gazu.

Wydawało mi się naiwnie, że da się tak zrobić, że moja dziewczyna nie odkryje zdrady. I się udało. Nie przyłapała mnie na niczym konkretnym. Ale musiała czuć, że dzieje się coś niezbyt dobrego. Kłóciliśmy się i milczeliśmy na przemian. Nasz związek ratowała tylko duma Agaty, niepozwalająca przyznać się do zazdrości. Agata o wszystko mogła się obrazić i wszystko skrytykować. Tylko na moje przysłowiowe ganianie za spódniczkami nigdy nie potrafiła zareagować.

W przeddzień zaplanowanej randki Lucynka napisała mi, że idzie do kina. Tylko nie ze mną, a kolegą z klasy. Z Dominikiem. Wściekłem się, ale nijak nie dałem jej tego poznać. O hipokryzję by zakrawało, gdybym, samemu będąc w związku, miał za złe dziewczynie, że umawia się z chłopakiem, którego lubi. Zapytałem tylko o tytuł filmu i godzinę seansu. Żeby wiedzieć, o której Lucynka wróci do domu i będzie mogła odpowiedzieć na moje życzenia dobrej nocy.

— Napiszę z kina. :kissing_smiling_eyes: — Jak to przeczytałem, wiedziałem już na pewno, że jest jeszcze dla mnie nadzieja. Konkurent-małolat nie byłby zadowolony.

— Do mnie?

— Do ciebie. :innocent:

— :hugs: Co założysz?

Odpisała, że szorty i bluzkę bez rękawów.

— Jak się ubiorę, zrobię fotkę i zobaczysz. :smile_cat:

— Majteczki czarne? :hot_face:

— :zipper_mouth_face: :joy_cat:

— :kissing_cat: — Przy niej się nauczyłem tych wszystkich smajlików i ikonek emogi.

— Nie czarne. Pod kolor stanika — odpowiedziała po półgodzinie. Razem ze zdjęciem lustra.

— Zaraz, ale ty nie masz stanika!? :astonished:

— Mam. Tylko bez ramiączek. Dlatego nie widać. :bikini: Poczekaj. — Na dowód przysłała mi drugie zdjęcie. W bluzce podciągniętej pod szyję. Naprawdę była w staniku.

— Mniam. Jutro go zdejmiemy.

— :stuck_out_tongue:

Dominiczek raczej nie mógł liczyć na sukces. Przynajmniej nie tym razem.

Musiał biedny patrzeć, jak zamiast skoncentrować się na nim, Lucynka komunikowała się z kimś przez Internet. Na jego miejscu wyciągnąłbym wnioski.

I przed snem do mnie napisała.

— Marek, jutro pod szkołą. Nie zapomnij!

Nie miałem najmniejszego zamiaru zapominać.

Rano, punktualnie za dwie ósma, wysłałem wysłałem krótkie przypomnienie:

— Nie zakładaj niczego pod bluzkę. — Bezczelne, to prawda. Ale wolałem, żeby na lekcjach myślała o mnie, a nie o rówieśniku siedzącym w ławce tuż za jej plecami.

Oczywiście nie posłuchała tej prośby. Piersi nie zobaczyłem. Ale pierwszym, co powiedziała, wszedłszy do samochodu, było figlarne:

— Przepraszam, że w staniku.

Przeprosiny połączyła z pocałunkiem, który natychmiast oddałem z nawiązką, przez kilka minut muskając ustami jej usta.

— Masz czarne majtki, czy pod kolor stanika?

— Czarne i pod kolor. Hi hi.

Wsunąłem rękę między uda. Namierzyłem palcem kluczowe miejsce.

— Rezerwuję dostęp — powiedziałem, mrużąc oko.

— Słucham?

— Zamawiam szparkę. Nie wpuszczaj nikogo do niej. Ja ci to zrobię.

— Hi ha ha! — Zakryła się spódnicą. Ale nie odesłała mnie do diabła. A więc znowu sukces.

Oparłem Lucynkę o siebie plecami. I tak przytuleni spędziliśmy resztę przerwy.

— Wczoraj w kinie podobał ci się film?

— Tak sobie.

— Dominik pewnie chciał cię pocałować?

— Nie.

— Nie próbował?

— Nie.

— Tym lepiej dla mnie.

Udało nam się spotkać jeszcze dzień później. W piątek, dzień targowy. Ruch na parkingu był większy, ale to nie był powód do zmartwień. Bardziej paląca kwestią było, jak się mamy spotykać w wakacje. W naszej sytuacji, jeśli chcieliśmy nadal trzymać w tajemnicy nasze kontakty, a nic innego w grę nie wchodziło, wydawało się to wręcz niemożliwe. Mój konkurent miał pod tym względem o niebo łatwiej.

— Że też ten chłopak musiał się uprzeć właśnie na ciebie. Nie mógłby się zająć Beatą? — Patrzyłem tęsknym wzrokiem na skrawek jasnej skóry pod silnie zarysowanymi kośćmi obojczyka, kontrastujący z ciemno granatowym materiałem koszuli. Nie kryjąc się z tym, że interesuje mnie dekolt.

— Powiedział, że chłopaki boją się startować do dziewczyn, co mają starszego brata. — Zaśmiała się. Cały czas była dziwnie uśmiechnięta.

— Mam coś dla ciebie. — Wyciągnąłem ozdobnego motyla przypinanego na tak zwaną żabkę.

— Jaki fajny!

— Przypnę ci go. Tutaj. — Przymierzyłem, jak będzie wyglądał na biuście, obok guzika koszuli.

Lucynka zagryzła wargi.

— I jak?

— Super. Będzie moim agentem. Będzie bronił stanika przed intruzami.

— Aha.

Poluzowałem pierwszy guzik, pod szyją. Drugi. Trzeci. Lucynka wstrzymała oddech. Rozchyliłem poły koszuli. I zrozumiałem przyczynę tajemniczego uśmiechu od początku spotkania oraz napięcia, jakie nagle się pojawiło na twarzy Lucynki, kiedy zacząłem rozpinać koszulę. Na myśl, że naprawdę chciała pokazać mi swoje ciało, że to zaplanowała i była gotowa ten plan zrealizować, że mi ufała, choć nie powinna, że nie tchórzyła, choć przerwanie zabawy byłoby aktem nie tchórzostwa, a rozsądku, poczułem się, jakby strumień gorącego powietrza buchnął po mej twarzy. Moje naturalne podniecenie wywołane bliskością z miłą dziewczyną przerodziło się w wzwód tak silny, jakiego nie doświadczałem od miesięcy, jeśli nie od lat. W każdym razie dawno nie miałem tak ciasno w portkach jak wtedy. A Lucynka jeszcze niczego mi nie pokazała. Tylko pasek gołego ciała będący jedynie zapowiedzią prawdziwego pokazu.

— Zostały jeszcze dwa guziczki — powiedziałem, cedząc słowa.

— Aha.

Rozpiąłem koszulę do końca. Rozsunąłem poły na boki. Wreszcie ujrzałem te cuda. Poczułem zwierzęce rządze. Moja! Będzie moja! Lucynka ze smakowitymi, młodymi, pulchnymi piersiami.

— Nie mówiłaś, że zakładasz do szkoły przezroczyste staniki.

— Zdjęłam w łazience na poprzedniej przerwie.

— Mówił ci już ktoś, że jesteś piękna? — Pogłaskałem po brzuchu pod lewą piersią.

— Aha. — Zaśmiała się. — Uważaj, mam łaskotki.

— Wiem. — Przesunąłem dłoń wyżej. Delikatnie masując różowiutki sutek. Na oko o połowę mniejszy od sutków mojej dziewczyny. Przy tym piersi jako takie miała większe. Tym spostrzeżeniem się jednak nie podzieliłem ani z Lucynką, ani z Agatą, ani z nikim innym, aż do teraz. — Milutki cycuszek.

— Tak jak chciałeś.

Do tego spotkania traktowałem uwodzenie Lucynki bardziej jak zabawę mile łechcącą zmysły, jak grę z jakimiś levelami do zaliczenia, a nie jak życiową konieczność. I to się właśnie zmieniło. Od tej pory wiedziałem, że muszę ją mieć. Że się nie zaznam spokoju, dopóki mój penis, w tamtym momencie twardy jak granit, niespokojny jak pulsujące krwią serce, nie uwolni ładunku głęboko we wnętrzu tej dziewczyny. Lucynka chyba czuła to samo. Tylko mniej świadomie. Na pewno miała mokro.

— A dasz mi buzi?

— Aha.

Pocałowaliśmy się znowu. Krótko, ale namiętniej niż na wcześniejszych randkach. Tym razem całując usta z lubością zacisnąłem dłoń na puszystej piersi. Kolejny level accomplished.

— Lubię się z tobą całować.

— Ja też.

— Powtórzymy to jeszcze. Następnym razem zdejmiemy majteczki.

— Zobaczymy.

Wróciła na lekcje z motylem przypiętym do koszuli. Po południu zmieniła zdjęcie profilowe na swoim Facebooku. Pojawiły się lajki i komentarze od nastolatek: „jaki fajny”, „brałabym”, itp.. Tylko ja nie mogłem nic publicznie pochwalić. Za to prywatnie... Mieliśmy o czym pisać.

Rodzice jedni, rodzice drudzy, siostra moja, siostra Lucynki, quasi-narzeczona, przyszli teściowie, nastoletni amant, przygodna praca... naprawdę nie było jak się spotkać tak, żeby nie zauważyli. A ile można flirtować przez Internet i nie zgłupieć z frustracji? Ile można pisać o całowaniu piersi, nie mogąc ich macnąć ani być macniętą? Tydzień, dwa tygodnie?

Parę razy udało nam się zdzwonić przez Skype. Pokazała mi się w piżamie przez kamerkę, dała namówić na małe coś więcej, ale to ciągle nie to, co trzeba. Drażnienie zmysłów i karmienie frustracji, kiedy nie masturbować trzeba, a ruchać.

Zacząłem dostrzegać oznaki znużenia. I to po obu stronach łącza 3G. Standardu 5G wtedy jeszcze nie było.

Szczęście uśmiechnęło się dopiero w drugiej połowie lipca. Lucynka jechała na jakieś kolonie modlitewne organizowane przez księdza z naszej parafii. Z „naszej” w cudzysłowie, bo ja na utrzymanie parafii nie łożyłem. Prędzej by mi ręka uschła, niż bym dał złotówkę na kościół. No, a rodzice Lucynki byli z innej opcji. Cóż, shit happens. Ale narzekać nie trzeba. Bywają gorsze nieszczęścia.

Tak więc Lucynka należała do jakiejś młodzieżowej grupy w kościele. Mówiła mi, co to jest, ale nie słuchałem wystarczająco uważnie. Nazwa była za długa, żeby zapamiętać i nic konkretnego nie mówiła. Jakiś święty, jakiś rozwój, jakieś Serce Jezusa. Oprócz tego czegoś działała schola, oaza, chór, ministranci. Księża potrafią wymyślać zajęcia dla dzieci i przyciągać je jak muchy do lepu. Są w tym naprawdę dobrzy.

Moja siostra nie należała do tej grupy. Poszła dwa razy, powiedziała, że ksiądz ma dużo gier i stół do ping-ponga, zbiorowe pląsy z podniesionymi rękami pod akompaniament gitary nie przypadły jej do gustu. Na bardzo duże szczęście. Podwójnie duże: raz, że im mniej uzależnień, tym lepiej, a religia uzależnia, a dwa, że spotkania tej sekty były chyba jedyną aktywnością pozaszkolną, której nie uprawiała z Lucynką. Na kurs tańca, na angielski, na ćwierćmaraton, itp. chodziły razem. Tylko do Lucynka chodziła bez Beaty. Beata nie jechała na sekciarskie kolonie.

Na marginesie: ślepa miłość na spotkania sekciarskie przywiodła też mojego konkurenta. Na kolonie jednak się nie załapał. Miał chyba zbyt trzeźwych rodziców, by wyrazili zgodę.

Na drugim marginesie: starsi młodzieńcy próbujący poderwać Lucynkę i moją siostrę, i inną dziewczynę z naszego osiedla, o których pisałem wcześniej, okazali się ministrantami z sąsiedniej miejscowości.

Lucynka miała więc spędzić półtora tygodnia z dala od rodziców, na słabo pilnowanej kolonii, konkretnie na końcu świata, to jest gdzieś pod Świnoujściem. Nie godziło się przegapić takiej okazji. Zadzwoniłem do ośrodka, gdzie ksiądz Tymek organizował nocleg dla młodzieży, zarezerwowałem ostatni wolny domek. Powiedziałem Lucynce, że się zobaczymy nad morzem. I jak Bóg da, wykąpiemy razem na golasa.

Do ostatniej chwili nie wierzyła, że to się uda. Ja też miałem wątpliwości. Ale odpuściła mi wszystkie winy, jakie się nazbierały w ciągu miesiąca bez randek. Było co wybaczać.

Przez ten czas zdążyłem spędzić kilka nocy u Agaty, to znaczy w domu jej rodziców. Chciała się kochać. Jak to kobieta potrzebowała uwagi mężczyzny dla podtrzymania samooceny. Przechodząc obok, niby przypadkiem ocierała się o mnie, przyjmowała takie pozy, żeby przez wcięcia bluzki pod pachami widać było jej małe piersi, nie zakładała stanika, postawiła na biurku zdjęcie z naszego pierwszego wspólnego wyjazdu. Dwa razy uległem tym niewysłowionym namowom. Dwa razy zrobiłem dobry uczynek. Odprawiłem grę wstępną, po czym leżąc na łyżeczkę, podniosłem wysoko kolano Agaty i wszedłem w odsłoniętą cipkę głęboko, zdecydowanym zamachem. I rżnąłem, aż się kurzyło z prześcieradła, długo i mocno. Do ostatniej kropli potu. I na deser jeszcze trochę w standardowej pozycji „po misjonarsku”. Według schematu, jaki się utarł, kiedy się poznawaliśmy, wtedy jeszcze w tajemnicy przed jej rodzicami. Z tą różnicą, że nie pozwoliłem sobie na seks bez gumki. Samoocena Agaty się poprawiła. Po tych wyczynach przestaliśmy się kłócić.

Ach, gdyby wiedziała, gdzie przebywałem myślami, rżnąc jej cipkę, nie byłaby zadowolona. Bo myślami byłem w pokoju Lucynki. Wymyśliłem sobie, że trenuję ruchanie, żeby, jak sprawy zajdą odpowiednio daleko, skutecznie zrobić Lucynce dobrze. Takie wędrówki myślami w trakcie stosunku pomagają opóźnić wytrysk. Pozwalając na dłuższe ruchanie i zwiększając satysfakcję ruchanej partnerki. Taki paradoks.

Oczywiście oszczędziłem Lucynce takich szczegółów. Ale całkiem przemilczeć wyjazdów do swojej dziewczyny nie mogłem. Jedyne, co mogłem powiedzieć, to to, że:

— Muszę. — W domyśle: muszę, więc jadę bez entuzjazmu.

Z drugiej strony Agacie w ogóle nie powiedziałem, że jadę do Świnoujścia. Tej wycieczki już bym nijak nie umiał wyjaśnić.

Program dnia kolonistów, w trzech czwartych kolonistek, nie był napięty. Rano wspólne śniadanie połączone ze śpiewem. W części ośrodka zajętej przez grupę modlitewną niosło się wesołe hosanna. Potem czas wolny. Obiad w restauracji i znowu czas wolny i wyjście na plażę, ewentualnie w odwrotnej kolejności. Kolacja ze śpiewem i czas wolny, toaleta i spanie. Nie rozumiem, co skłania rodziców do płacenia księdzu za taki wypoczynek dzieci, podczas gdy jest do wyboru pełna gama obozów tematycznych, przynajmniej w teorii bardziej rozwojowych.

Ale, jak mawiał klasyk, w tym szaleństwie jest metoda. Przez okno swojego domku obserwowałem tę religijną kolonię. Ksiądz Tymek przechadzał się wte i wewte dumny jak paw, oczywiście bez koloratki, w szortach i T-shircie. Śmiał się, zagadywał każdą kolonistkę, ujmował pod podbródek, klepał po ramieniu. Guru. Król dżungli. Lis w kurniku.

Ale czas wolny, to czas wolny. Można się zająć swoimi sprawami. W dowolnym miejscu, byle nie opuszczać terenu ośrodka. Lucynka czmychnęła więc do mojego lokalu.

— Uf, chyba nikt zobaczył — rzuciła od progu.

— Ale się cieszę, że przyszłaś.

— Pokaż, jak tu mieszkasz.

Z trzaskiem wskoczyliśmy na tapczan. Usiedliśmy naprzeciw siebie po turecku. Musieliśmy się do siebie na nowo przyzwyczaić. Po półgodzinie zaproponowałem, żebyśmy się położyli.

— Mamy dla siebie trzy dni. Mało. A z drugiej strony tak wiele.

— Komuś mówiłeś?

— Nie.

Zaczęliśmy się całować. Po ustach, policzkach, szyjach, coraz bardziej odważnie. I coraz weselej. Przekomarzaliśmy się, kto będzie dłużej na górze.

Aż, całując dekolt, pod szyją, odważyłem się przesunąć dłonią po udzie, od kolana w górę. Złapałem za krocze,

— Ach. — Lucynka wstrzymała oddech.

— Mogę?

— Czy co możesz?

— Dotykać tak jak teraz. — Potarłem mocniej.

— No, nie wiem. Teraz?

— Trochę teraz, trochę potem. Daj buzi.

— Marek, już nie mogę. — Skuliła się w kłębek po kwadransie. Pieszczoty działały bardziej, niż bym się spodziewał. Lucynka była gorąca i mokra. Żar promieniował z jej majtek.

— Dobrze. To jeszcze chwileczkę, tylko trochę inaczej. — Obróciłem ją na plecy. Ręce położyłem na jej biodrach. Tak, żeby zdjąć spodenki. — Podnieś pupkę.

— Marek, na pewno?

— Zaufaj mi. Nie zrobię niczego złego. I tylko to, na co pozwolisz. Nie bój się, Lucynko.

— Ale?

— Ale to tylko masaż.

Udało się. Droga do cipki była wolna. Wsunąłem w nią palec. Zacząłem drażnić łechtaczkę.

— Marek, nie.

— Tak, tak. — Całą dłonią naparłem na łono. Przyspieszyłem ruchy.

— Marek, już starczy.

— Jeszcze trochę.

— Och!

— Level accomplished — powiedziałem na głos, głaszcząc Lucynkę po głowie, gdy przyszła pora odpoczynku.

— Co mówisz?

— Że mi się podobasz.

— Zgwałciłeś mnie.

— To źle?

— Nie, dobrze.

— To nie gwałt. Nawet ci nie zdjąłem stanika.

— Potem to nadrobisz.

Dwa dni potem Lucynka przestała być dziewicą. Powiedzieć, że miała ciasną cipkę, to nic nie powiedzieć. Była zajebiście ciasna. Szorowałem w tę i we w tę, bez pardonu. Jak by świat dookoła nie istniał. Jak by to miał być mój ostatni stosunek i musiałbym się naruchać tak, żeby starczyło do końca życia. Mission succeeded. Przydał się trening na narzeczonej.

Wieczorem napisała, że koleżanki mówiły, że w ciągu dnia ksiądz Tymek się o nią pytał. Zauważył nieobecność.

Nie zdziwiłem się. Nie po to się przecież organizuje niby-kolonie tak, żeby młodzież mogła robić co zechce bez żadnej kontroli, żeby nie kontrolować tego, z kim ta młodzież to robi. Chwilowa nieobecność dziewczyny nie powinna też dziwić wielebnego opiekuna: dziewczyna mogła się gzić z ministrantem albo innym chłopcem. I idę o zakład, że nie dziwiła. Ale chciał wiedzieć, z kim i co, i jak konkretnie. A może też położył oko na zgrabnej Lucynce i nie pogardziłby jej towarzystwem. Kto go tam wie, tego wielebnego.

— Co ja mu powiem na spowiedzi? — napisała w kolejnej wiadomości.

— Nie chodź do spowiedzi.

— Ale trzeba.

— Nie mów wszystkiego. Jeśli dobrze rozumiem, spowiada się z tego, co się zrobiło złego. A ty nic złego nie zrobiłaś.

— No nie wiem. Nie wolno zatajać grzechów.

— Możesz iść do innego księdza.

— Nie mogę. Zawsze chodzę do księdza Tymka.

— Nic mu nie mów. Bo to wykorzysta.

— Jak?

— Może cię szantażować. Może komuś powiedzieć. Nie wierz facetom.

— Ale to ksiądz.

— Tym bardziej.

— Albo opowiedz mu wszystko, co robiliśmy wczoraj. Ze szczegółami. Na pewno nie uwierzy.

Wyszła z tego niemiła rozmowa. Zawiodłem, dając racjonalne podpowiedzi. Chyba lepiej bym zrobił, gdybym najpierw znalazł jakieś słowa współczucia i otuchy.

Nie wiem, czy doszło do spowiedzi, ani jak wypadła. Zdałem sobie za to sprawę, że nie dam rady dłużej wszystkich oszukiwać. Musiałem podjąć decyzję: albo Lucynka, albo Agata. Wybrałem. Trochę żałuję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz