Miłość w czasie apokalipsy. Wiejska sielanka.
1. Adam.
Wybuch wojny przerwał spokojne życie piętnastoletniego Adama Półtoraka. We wrześniu 1939 miał iść do trzeciej klasy stołecznego gimnazjum, lecz wkroczenie Niemców brutalnie przekreśliło te plany. Rodzina zdecydowała, że najlepszym miejscem do przeczekania zawieruchy będzie dla młodzieńca gospodarstwo dziadka, w którym oprócz seniorów żył wujek Adama z rodziną, położone w niewielkiej nadburzańskiej osadzie na skraju puszczy.
Aby się odwdzięczyć za gościnę i nie uchodzić za darmozjada, Adam jak tylko mógł pomagał w gospodarstwie. A że poza okresem letnim pracy nie było wiele, dużo czasu spędzał na czytaniu przywiezionych z miasta książek, samodzielnej nauce i dokształcaniu ciotecznego rodzeństwa oraz dzieci sąsiadów. Nie można powiedzieć, by ludzie wiejscy przeceniali znaczenie nauki, ale umięjętność czytania i rachowania cenili wystarczająco, by nawet z pewnym entuzjazmem przyjąć bezinteresowną, bądź co bądź, pomoc miastowego młodzieńca. Poza tym ksiądz pleban chodząc po kolędzie z naciskiem powtarzał, że czy wojna czy pokój, mądrych ludzi zawsze mało i że kształcić dzieci bezwzględnie trzeba.
Adam, całkiem przystojny, a do tego oczytany, rezolutny i pomysłowy bardzo szybko pozyskał sympatię miejscowych dziewcząt. Był inny niż większość chłopców ze wsi i w ich oczach w jakiś sposób lepszy. Miast biegać za fajerką jak typowy podlotek i stroniąc od bimbru w przeciwieństwie do starszych chłopaków, opowiadał im historie rycerskie zaczerpnięte z Sienkiewicza oraz indiańskie Karola Maya. Miał zawsze w zanadrzu jakąś bajkę o samolotach, zepellinach, dalekich ludach, wielkich górach, pustyniach i oceanach. Znał się na ortografii lepiej od księdza, swoim uczniom zadawał zadania z rachunków i geometrii i tłumaczył jak je rozwiązać, a jak kogoś bardziej lubił, na przykład jakąś zapatrzoną w niego dzierlatkę, szeptem, gdzieś na osobności potajemnie uczył jakiegoś nieprzyzwoitego słowa niemieckiego, francuskiego, albo po łacinie.
W oczach dorosłych sąsiadów młodzieniec zyskał szczególne uznanie wiosną 1940 roku, kiedy pomagał dziadkowi przy remoncie bramy obory oraz drzwi wejściowych do domu i spichlerza. "Skąd żeście wzięli takiego stolarza?" - pytali. "Futryna solidnie obsadzona. Stoi prosto jak w kościele." Naturalnym sposobem, ta przychylność ojców przekładała się na dodatkowe plusy dla Adama w oczach ich dorastających córek myślących o zaręczynach i wydaniu za mąż. Chyba żadnej z kilkunastu mieszkających w pobliżu dziewcząt w wieku od dwunastu do siedemnastu nie ominęły myśli o bliższej przyjaźni z Adamem. Ich uczucia nie były równie konkretne, stałe i głębokie, ale wszystkie one, mniej lub bardziej, kochały się w nim potajemnie. Grzeszne myśli i nieskromne marzenia senne nie ominęły ani jednej z nich, o czym skrzętnie milczały w rozmowach z rówieśniczkami, chowając swe żywe zainteresowanie Adamem, jak też i innymi chłopakami, za parawanem żartów i śmiechu.
Adam, jak prawie każdy chłopak czy mężczyzna, nie zamykał oczu na urodę młodych sąsiadek. Jak tylko nadarzała się dogodna okazja, a takich nie brakowało ani w polu, ani tym bardziej w czasie licznych wizyt w sąsiedzkich domach i udzielanych przez niego lekcji, zawieszał wzrok na kobiecych krągłościach zarówno lepiej zbudowanych rówieśnic, jak też dopiero co zaczynających dojrzewać młodszych dzierlatek. Nie raz udało mu się zerknąć pod bluzkę dziewczyny, kiedy ta schylała się po coś przez krótki moment ukazując światu swobodnie zwisające piersi, a przychodząc rano, zwłaszcza latem, mógł praktycznie do woli poprzyglądać się młodszym nastolatkom bezwstydnie biegającym między izbami odziane jedynie w luźne koszule nocne. Pod tym względem, w porównaniu do innych chłopaków, Adam był w znacznym stopniu uprzywilejowany. Od pewnego wieku nie było przyjęte, by chłopak bez naglącej potrzeby przychodził "na kominki" do kolegów, nie mówiąc już o odwiedzaniu dziewczyn. Adam zaś, jako jedyny we wsi miał dostęp do wszystkich domów.
W rozmowach z chłopakami, Adam był raczej powściągliwy w komentowaniu wyglądu płci pięknej. Sam jednak chętnie słuchał wszystkich nowin i plotek, jak też sprośnych fantazji na tematy cielesne. Parę razy pomógł też swojemu bratu ciotecznemu i dwóm nieco młodszym kolegom w dostarczeniu tej, czy innej dziewczynie listu miłosnego. A ponieważ, w pełnym zaufaniu i obiecując stuprocentową dyskrecję, był zaangażowany w przygotowanie tej korespondencji oraz sprawdzając pisownię w listach zwrotnych, Adam był bezpośrednim świadkiem niektórych zalotów i obowiązkowych w takich okolicznościach porażek i rozczarowani, jakiego bez wyjątku doświadczali silący się na romantyczność zalotnicy.
W kontaktach z dziewczętami starał zachowywać się jak najbardziej taktownie, okazując należyty szacunek, jak przystoi dobrze wychowanemu, kulturalnemu gimnazjaliście. Zwłaszcza w obecności rodziców, dziadków i braci dziewcząt musiał trzymać fason i zachowywać wszelkie pozory. Jednak gdy tylko nadarzała się odpowiednia sytuacja, chłopak pozwalał sobie na większą spontaniczność. Nie tylko poruszał "zakazane" tematy, ale też pod jakimś naciąganym pretekstem, "sprowokowany" rzucał się w pogoń za rozchichotaną dziewczyną, a dopadłszy ją, blokował ręce, wymierzał lekkiego klapsa, albo łaskotał w zależności od tego jakie było jej "przewinienie" i czy ktoś jeszcze był obecny w izbie. W trakcie takich zabaw nie raz i nie dwa zdobył się na odwagę, by chwyci za biust, jednak zawsze dyskretnie i z umiarem, zdając sobie sprawę, że zbytnie folgowanie instynktom może łatwo przynieść kłopotliwe konsekwencje. Mając naście lat, Adam nie czuł się gotowy na stały związek. Pragnął jedynie niezobowiązującej zabawy.
Adam miał też tajemnicę. Za pośrednictwem lokalnego proboszcza już w 1940 roku poznał stacjonujących w lesie partyzantów. Pomagał im przechowywać broń i w wybrane dni z ukrycia obserwował pociągi. Fotografując szpiegowskim aparatem wojskowe i towarowe transporty pomagał Podziemiu rozwikłać zagadkę niezrozumiałej z początku aktywności Niemców. Szybko zaprzyjaźnił się z dowódcą oddziału Marcinem, pseudonim "Szybki", by w końcu jesienią kolejnego roku przyłączyć się do leśnych na stałe. (Ale to oddzielna historia)
2. Pierwsze koty za płoty.
Stosunek Adama do płci pięknej stopniowo ulegał zmianie. Z jednej strony, bezkarnie obłapując od czasu do czasu tę czy ową dzierlatkę, zdobywał pierwsze własne doświadczenia, a z każdym sukcesem jego zabiegi stawały się coraz śmielsze. W ciągu półtora roku poznał w dotyku wszystkie nastoletnie dziewczyny z sąsiednich domów, z wykluczeniem jednej siedemnastolatki szykującej się do rozpoczęcia klasztornego nowicjatu, jak też wszystkie mieszkające z nim pod wspólnym dachem kuzynki, młodsze od niego o dwa, trzy i cztery lata. Z czasem wyćwiczył zestaw ruchów gwarantujących mu szybki dostęp do miękkich części ciała wybranej ofiary, nabrał pewnej rutyny i przyzwyczaił się do tego, że skutecznie obłapiona przez niego dziewczyna, niezależnie od tego, czy ledwie dwunasto- czy aż siedemnastolatka, przy kolejnej próbie nie stawiała mu oporu. Czasem zdawało mu się nawet, że dziewczyna specjalnie ustawiała się tak, by jak najlepiej wyeksponować swoje krągłości i zapewnić mu do nich wygodny dostęp, a nawet gdy się broniła, robiła to tak nieudolnie, by w żadnym wypadku się nie obronić.
Z drugiej strony, Adam obserwował poczynania męskich konkurentów. Szybko się zorientował, że pisanie miłosnych listów, delikatne mizdrzenie się i czekanie na przychylny sygnał ze strony niewiasty, jak i wszystkie inne romantyczne zabiegi, prowadzą donikąd. Przeciwnie, kluczem do sukcesu były stanowczość i zdecydowanie. Przekonało o tym Adama kilka odosobnionych, ale jakże wymownych obserwacji.
Odkąd tylko zrobiło się ciepło, przez cały okres letni Adam był świadkiem niejednej pogoni jakiegoś młodziana za uciekającą dzierlatką kończącego się albo przenikliwym piskiem dziewczyny i triumfalnym śmiechem chłopaka, albo szyderczym śmiechem stojących obok dziewczyn nad pokonanym drapieżnikiem, któremu umknęła zwinniejsza od niego zwierzyna. Na zwycięskich łowczych Adam spoglądał z zazdrością, a wyobraźnia podpowiadała mu, jakie wywijasy mogły wyczyniać i jakie miejsca mogły zwiedzać dłonie takiego szczęśliwca. Oczywiście wtedy, kiedy obiektem polowania była dziewczyna trochę zaawansowana w procesie dojrzewania. Często też pyskate dziewczyny dokuczały chłopakom i prowokowały ich zemsty. Dotyczyło to jednak z reguły młodszych nastolatków i Adam nie przydawał tym skądinąd ciekawym zawodom większego znaczenia.
3. Malina i Ania.
Olbrzymie wrażenie wywarło na niego zdarzenie z udziałem jego średniej kuzynki, które miało miejsce w czasie majowych sianokosów w roku 1941. Do stojącej na skraju pola grupki młodzieży, w której oprócz Adama był jego brat cioteczny i trzy kuzynki oraz zaprzyjaźnione rodzeństwo z sąsiedniego domu, podeszło dwóch chłopaków z pola innego gospodarza. Adam znał ich doskonale. Jeden był o rok starszy od Adama, na ten moment miał już prawie osiemnaście lat, drugim był jego stryjeczny brat w wieku czternastu czy piętnastu lat, który wcześniej bez powodzenia zalecał się do Maliny - kuzynki Adama. Pod jakimś pretekstem poprosili Malinę, by udała się z nimi na krótki spacer. Dziewczyna okazała rytualne wahanie, ale, zachęcona przez siostry i koleżanki, szybko się zgodziła. Po przejściu kilkunastu kroków zatrzymali się, zamienili kilka słów, Malina pokręciła głową, po czym ruszyli dalej. Malina i młodszy z przodu, a starszy brat o krok za nimi. W tym momencie Adam odwrócił się, by odpowiedzieć na zadane mu przez kogoś pytanie, a gdy ponownie spojrzał na pole, jego kuzynka i obaj chłopacy chaotycznie biegali po polu.
Malina uciekała chłopakom zatrzymując się nagle i robiąc zwody. Najwyraźniej chciała wrócić do "swoich", ale bracia skutecznie blokowali jej drogę, kierując ją w bok, w stronę lasu. Po jakimś czasie chłopcy dopięli swego. W odległości stu - stu pięćdziesięciu metrów od miejsca, w którym był Adam, bracia osaczyli Malinę. Do tego czasu cała grupka młodzieży przysiadła na trawie i wróciła do przerwanej rozmowy. W końcu, umizgi młodszego chłopaka do kuzynki Adama nie były dla nikogo z obecnych niczym nowym. Tylko Adam okazał zainteresowanie losem Maliny. By zapewnić sobie dogodniejszy widok, wstał, przeszedł kilka kroków, a zorientowawszy się, że tym razem nie był to ani spacer, ani zwykłe ganianki, przeskoczywszy jeszcze parę kroków skrył się za kopcem świeżo skoszonej trawy. Patrzył i oczom nie wierzył.
Starszy chłopak stał właśnie naprzeciwko Maliny lekko przykucnięty z szeroko rozłożonymi ramionami, w pozycji szympansa gotowego do skoku. Młodszy chłopak kręcił się w prawo i lewo za jej plecami. Następnie ruszył w stronę Maliny próbując objąć ją w pasie. Kuzynka Adama wyrwała się, spróbowała zrobić unik, lecz osiemnastolatek okazał się zwinniejszy. Złapał ją za ręce i zablokował. Po krótkiej szamotaninie, Malina stała pomiędzy chłopakami, jak w kanapce. Znacznie wyższy od niej starszy z braci pociągnął jej nadgarstki do góry i w ten sposób zmusił do tego, by trzymała ręce nad głową. Cały czas przy tym zdawał się coś mówić, a młodszy z uwagą słuchał. Malina przestępowała z nogi na nogę, jakby próbując się uwolnić z uścisku, lecz silny chłopak nie pozwolił jej na żadne niekontrolowane ruchy. Po chwili, młodszy brat, najwidoczniej zachęcony przez starszego, zaczął łaskotać Malinę, lub kłuć ją palcami pod żebrami, powodując, że dziewczyna zaczęła się energicznie wierzgać. Adam wiedział już doskonale, że Malina była niezwykle wrażliwa na wszelkie łaskotki. Wystarczyło do niej szepnąć "gili gili" i już czuła mrowienie. W rękach oprawców Malina wiła się i kręciła jak piskorz.
Gdy tylko bracia przerwali łaskotanie i wymęczona dziewczyna uspokoiła oddech, młodszy złapał ją za biodra i zaczął ugniatać jej pośladki. Takiego ruchu się Adam nie spodziewał, a było to jeszcze nic, w porównaniu do tego, co miało nastąpić w kolejne sekundy. Ze względu na odległość, Adam nie mógł dostrzec każdego szczegółu, ale mógłby przysiąc, że od pewnego momentu wyższy chłopak trzymał nadgarstki Maliny jedną ręką. Drugą dłoń skierował na jej biust i przez dłuższą chwilę na przemian tarmosił obie piersi dziewczyny. Malina krzyczała, ale wiał lekki wiatr, szumiały korony drzew i na jej krzyki nikt nie zwrócił uwagi. W końcu Malinie udało się uwolnić nadgarstki z krzepkiego uścisku i machając rękami spróbowała odgonić natręta, lecz próby obrony nie na wiele się zdały. Osiemnastolatek w mig zapewnił sobie ponowną kontrolę nad jej rękami. Tym razem poprosił brata o pomoc i gdy ten trzymał nadgarstki Maliny nad jej głową, starszy brat błyskawicznie podciągnął jej bluzkę aż pod brodę. Następnie pełnymi dłońmi chwycił obie obnażone półkule i zaczął je miętosić. Malina zamilkła.
Po pewnym czasie chłopcy zamienili się rolami. Starszy przejął kontrolę nad jej rękami. Jednym ruchem obrócił ją o sto osiemdziesiąt stopni twarzą do młodszego brata, nie puszczając jej dłoni poprawił jej koszulę tak, by nie opadała i tak przygotowaną zdobycz zostawił do dyspozycji kompana. Ten pobawił się biustem Maliny dobrych kilka minut. Przypuszczalnie Malina obiecała, że przestanie się bronić, bo już po minucie, starszy brat uwolnił jej ręce i jedynie trzymając ją za biodra pilnował, by nie się nie wyrwała. A może chciał ją sobie tam podotykać - tego Adam nie mógł się dowiedzieć. Faktem jest, że stała już spokojnie i z opuszczonymi rękami pozwalała na wszystkie karesy. W końcu, kiedy młodszy z braci nasycił swą ciekawość jej ciała, Malina trzymając koszulę wysoko pod szyją obróciła się do starszego i pozwoliła mu na spokojnie przyjrzeć się jej piersiom. Na koniec chłopak pomacał ją raz jeszcze, jak się wydało obserwującego całe zdarzenie Adamowi, tym razem bardziej delikatnie. Nie kryjąc zadowolenia zrobił dwa kroki w tył i pozwolił Malinie spokojnie odejść.
Innym razem, ten sam osiemnastolatek w towarzystwie innego kolegi zmusił najstarszą kuzynkę Adama do pocałunków. A odbyło się to według tego samego co w przypadku Maliny scenariusza. Kiedy chłopcy podeszli do grupki młodzieży i poprosili Anię o spacer, Malina zaczęła jej odradzać przechadzkę. Ani wcześniej, ani w tym momencie nie przyznała się jednak siostrom, do tego, co zaszło kilka dni wcześniej, kiedy ona była na spacerze i Ania posłuchała namów pozostałych dziewcząt. Adam zaś, przeczuwając co się święci, też nie wziął kuzynki w obronę tylko czym prędzej oddalił się w stronę lasu i wśród drzew wybrał sobie dogodną kryjówkę.
Tym razem, molestowanie nie trwało długo, ale Adam mógł sobie obejrzeć wszystko naprawdę z bliska. Chłopcy zaczęli tradycyjnie, od podnoszenia w górę rąbka spódnicy i prób schwytania za piersi. Ania przez moment broniła się skutecznie, lecz została szybko powalona na trawę. Chłopcy nie męczyli jej prawie wcale, ale i tak mogła się wtedy przekonać o sprawności i sile rąk osiemnastolatka. Gdy się podnieśli i otrzepali z kurzu, po krótkiej wymianie zdań Ania przystała na warunki chłopaków. Najpierw zgodziła się, by pocałował ją jej rówieśnik. Nie mając najwyraźniej żadnego doświadczenia, chłopak cmoknął ją parę razy w zamknięte usta. Ze starszym kolegą nie poszło już tak łatwo. Wysoki chłopak chwycił jej policzki w dłonie, przycisnął jej usta do swoich, przyssał się na wiele sekund, a następnie ruchami swoich warg rozchylił usta zdezorientowanej dziewczyny. Po tym pocałunku chłopcy zamienili się miejscami. Młodszy znów spróbował sił i nie poczuwszy ani krzty wilgoci warg Ani przekazał ją starszemu koledze. Ten cykl powtórzył się kilka razy, aż Ania szeroko otwierając buzię oddała namiętny pocałunek osiemnastolatka i poznała smak jego natrętnego języka. Po tej lekcji całowania, chłopcy grzecznie, jak gdyby nic się nie stało, odprowadzili Anię i przy wszystkich podziękowali za spacer.
Później Adam widział jeszcze dwa razy, jak Ania lizała się z tym osiemnastolatkiem za zabudowaniami gospodarskimi i mógł być pewien, że na pocałunkach się nie skończyło. Częściowo był Adam w swych podejrzeniach praw, po części się mylił. Ania dopiero dobrych kilka lat później komuś zupełnie innemu ofiarowała cnotę.
4. Podsłuchana para.
Największe wrażenie wywarło jednak na Adamie zdarzenie, które zaszło na początku czerwca. Wracając z misji zwiadowczej szedł drogą prowadzącą od torów do wsi. Przechodząc obok jednego z poletek, wydało mu się, że ktoś się poruszył za jednym z wysokich na dwa metry stogów siana. Po cichu zakradł się bliżej i upewniwszy się, że wzrok go nie zmylił, zaczął uważnie nasłuchiwać. Na sianie baraszkowała jakaś para.
Adam wyraźnie słyszał basowy głos męski i szczebiotanie jakiejś, najpewniej młodej, kobiety. Kobietą tą musiała być któraś z wioskowych dziewczyn, lecz mimo usilnych starań Adamowi nie udało się dopasować głosu do konkretnej osoby. Przez chwilę wydało mu się wprawdzie, że głosik ten należeć mógł do cnotliwej Marysi, mającej wkrótce udać się za mury zakonu, uznał jednak, że było to mało prawdopodobne. Akcent mężczyzny i słowa jakie dobierał zdradzał jednoznacznie jego miejskie pochodzenie. Musiał to być któryś z leśnych. Z pewnością jednak nie był to "Szybki", którego do tego czasu Adam zdążył już dobrze poznać.
Obojętnie kim byli, ich rozmowa natychmiast pobudziła wyobraźnię Adama. Mężczyzna musiał już od dłuższego czasu pieścić swoją kobietę. Ewidentnie namolnie starał się ją przekonać, by mu się oddała. śmiała się, wykręcała i mówiła, że się boi i że to nie w porządku. Zapewniała, że też go kocha, ale nie może się całkiem rozebrać. W pewnym momencie powiedziała:
"Ale ja głupia jestem. A ty sobie chodzisz od wsi do wsi i w każdej masz pewnie po jednej takiej idiotce."
"Przestań już. Nie mam żadnej innej." - odpowiedział mężczyzna.
Nagle z drugiej strony kopca zakotłowało się, suche siano zaszeleściło, a dziewczyna wybuchła gromkim śmiechem, któremu po chwili zaczęło wtórować mruczenie mężczyzny. Dopiero po jakimś czasie ich intensywne ruchy ustały. Śmiech i mruczenie ucichły i przeszły w miarowe sapanie.
"Moja myszka." - odezwał się znów mężczyzna. - "Uwielbiam te twoje czarne kędziorki."
Dziewczyna znów zachichotała.
"Nie, nie... Nie mogę... Proszę, nie dziś... Co ty robisz?... Aaaał... Ja już nie mogę dłużej... Co ty ze mną robisz?
Po tych przerywanych okrzykach i westchnieniach dziewczyna znów zamilkła. Od tej chwili do uszu Adama dochodziły już tylko jej ciche jęki i szelest gniecionego siana. Jakimi pieszczotami obdarzył nieznajomy swoją wybrankę, Adam mógł się tylko domyślać.
"Wpuść mnie... Gosiu" - usłyszał Adam po kilku minutach.
"Więc to jednak nie cnotka Maryśka" - pomyślał. - "Lecz która to Gosia? Bo przecież nie moja mała kuzynka" - zastanawiał się i doszedł do wniosku, że nie mogła to być dziewczyna z bliskiego sąsiedztwa. Musiała pochodzić z głównej wsi, oddalonej o ponad kilometr od podleśnej kolonii, albo wręcz z miasteczka.
"Poprzednim razem ci się przecież tak podobało... Gosiu, wpuść mnie."
"Och, wiesz, że teraz nie mogę."
W tym momencie mężczyzna najwyraźniej stracił cierpliwość i znowu się zakotłowało.
"Aaach! Nie! Proszę! Nie wsadzaj! Aaa! Boże..." - rozległy się krótkie wołania, po których nastąpiły miarowe, trudne do opisania, głośne jęki obojga kochanków. Adam postał jeszcze trochę i z dziką zazdrością wsłuchał się w odgłosy wydawane przez kopulującą parę.
Nie czekając, aż kochankowie skończą i się zorientują, że nie są całkiem sami, Adam oddalił się po cichu. Było mu całkowicie obojętne, czy dziewczyna oddała się dobrowolnie, czy została zgwałcona. Liczył się skutek. Partyzant, najwyraźniej nie pierwszy raz penetrował ciało kobiety, a Adam jeszcze nigdy. To właśnie wtedy Adam zrozumiał, że by osiągnąć zamierzony cel, nie można działać na pół gwizdka. Trzeba, tak jak ten mężczyzna, być do końca stanowczym i bezwzględnym. Trzeba pójść na całość.
5. Mentor i Kasia.
"Jeżeli przyjąć, że ta wiejska kolonia to kurnik" - rozmyślał Adam, nie mogąc zasnąć przez powracające wspomnienia - "a tutejsze dziewuchy to kurki, to kręci się wokół nich zdecydowanie za dużo lisków. Ten partyzant ma już swoją pannę i ona chyba nie jest stąd, więc pewnie nie jest groźny, ale co z innymi? Ten wielki chudzielec na przykład. Już dobrał się do Maliny i Ani. Malina go nie chce, ale Ania wydaje się być całkiem ochotna: chłopak starszy, męski, rosły, silny i napalony jak ogier. Na dziewczynę to może działać. I ciekawe, do której jeszcze dziewuchy on się teraz przystawia. Czy przypadkiem nie zdążył już którejś popsuć. Tak... Ten typ działa skutecznie. On jest niebezpieczny. A co z innymi chłopakami? Każdy jeden próbuje, próbuje, aż w końcu mu się uda. Dziewuchy przecież tylko czekają, żeby się puścić w tany - jak głupia kura czeka każda na swojego lisa... Adamie, nie możesz dłużej czekać. Musisz działać. W przeciwnym razie, nim się obejdziesz, a chytre liski wybiorą ci najsmakowitsze panny. Nie na darmo się ksiądz proboszcz pyta, czy już złamałem szóste przykazanie. A jak on się przy tym uśmiecha! Oj, oj, ten klecha pewnikiem wie co dobre..."
Adam jeszcze parę dni bił się z myślami. W końcu podjął męską decyzję: Kasia - szesnastolatka z sąsiedniego domu.
Niewysoka, trochę przy kości, długie blond włosy, jasna skóra, parę piegów, pulchne pośladki i obfity biust - jednym słowem, Kasia była całkiem niebrzydka. Ważniejsze od urody była jednak sąsiedzka przyjaźń obu rodzeństw. Kuzynki Adama i Kasia z siostrami spędzały ze sobą mnóstwo czasu, co stwarzało wiele dogodnych dla Adama sytuacji. W razie potrzeby można było też zawrzeć taktyczny sojusz z Piotrkiem, bliźniakiem średniej kuzynki, który również łypał okiem na ponętne sąsiadki. Jak się miało jednak wkrótce okazać, pomoc Piotrka nie była konieczna. Z resztą, na przestrzeni wielu miesięcy Adam przy niejednej okazji okazywał Kasi swe zainteresowanie i nigdy nie spotkał się z negatywną reakcją. Wręcz przeciwnie, dziewczyna chętnie prezentowała mu swoje wdzięki i zawsze z zadowoleniem przyjmowała jego ciekawskie dłonie. Adam mógł więc spokojnie liczyć na to, że Kasia bez wielkich oporów pozwoli mu na więcej.
Adam uwiódł Kasię już następnego dnia w samo południe i udała mu się ta sztuka łatwiej, niż w najśmielszych marzeniach. Ale po kolei.
Po spełnieniu porannych obowiązków młodzież z obu sąsiednich domów wybrała się na pole. Jak niemal co dzień przy ładnej pogodzie dwa rodzeństwa rozbiły na miedzy wspólny biwak, który miał trwać dwie-trzy godziny. Już od pierwszej chwili od wyjścia z domów Adam bardziej niż zwykle mierzył wzrokiem wybraną na cel koleżankę, co nie uszło uwadze uparcie obserwowanej dziewczyny. Kasia szybko nabrała podejrzeń i z rosnącą ciekawością czekała, aż się ujawni szczwany plan jej ulubionego sąsiada.
Adam natychmiast się oddalił i na wiele minut zniknął z pola widzenia reszty towarzystwa. Wróciwszy, wręczył najmłodszemu dziecku słomianą jaskółkę, którą pracowicie zrobił w trakcie swej nieobecności.
"Jak chcesz to zrobię ci jeszcze samolot" - zaproponował najmłodszemu z rodzeństwa Kasi.
"Taaaak" - brzmiała odpowiedź.
W tym momencie Adam poprosił Kasię o pomoc i nie usłyszawszy sprzeciwu pociągnął ją za sobą. Po chwili zniknęli zupełnie za łanem żyta. Gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem wzroku obu rodzeństw Adam, nie puszczając ręki dziewczyny, natychmiast zmienił kierunek w stronę pola z sianem i przyspieszył kroku. Serce Kasi podskoczyło jej do gardła. W przypływie entuzjazmu wyprzedziła Adama i krzyknęła:
"Gdzie chcesz iść?!"
Nim zdążył odpowiedzieć, byli już przy pierwszym kopcu. Adam zatrzymał się nagle i pociągnąwszy za rękę rozpędzoną dziewczynę sprawił, że oboje upadli prosto w górę siana.
"Może tutaj?" - odpowiedział sapiąc.
Jak tylko Kasia wyprostowała plecy, Adam pchnął jej ramiona i zmusił tym samym do położenia się plecami na grubej miękkiej podściółce z suchej trawy.
"Ach, co robisz?" - spytała radośnie szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
"Będziemy się całować" - odpowiedział Adam z rozbrajającą szczerością?
"Co?"
"Proszę."
W tym momencie na twarzy Adama zagościła poważna mina. Kasia również przestała się śmiać, spojrzała chłopakowi głęboko w oczy i zrozumiawszy ważkość sytuacji, rozejrzała się ostrożnie dookoła i upewniwszy się, że nikogo nie było w pobliżu, odpowiedziała:
"Tylko się ze mnie nie śmiej."
"Nigdy, Kasiu." - zapewnił Adam i położywszy się obok niej na boku zaczął ją gładzić po policzku.
"Ale jesteś pewien?" - spytała zatroskana.
"Tak."
Adam wolnym ruchem przysunął buzię do jej twarzy i delikatnie pocałował ją w usta. Jednocześnie delikatnie przycisnął jej głowę do ziemi. Reakcja Kasi była taka, o jakiej marzy każdy chłopak w takiej sytuacji. Natychmiast rozwarła usta i zamknąwszy powieki pozwoliła Adamowi się pieścić. Po chwili objęła go i odwzajemniła pocałunek. Starała się powtórzyć każdy ruch warg chłopaka. Chciała po prostu wypaść w jego oczach jak najlepiej, a na całowaniu się znała się w gruncie rzeczy bardzo niewiele.
Adam wiedział już trochę więcej. Nauczony widokiem osiemnastolatka przyssanego do warg Ani i liżącego jej drobne usta, a także z lektur i rozmów z (proszę się nie dziwić) księdzem, wiedział, że dobrze jest się posłużyć językiem. Zobaczywszy przychylną reakcję Kasi Adam nie zwlekał ani chwili. Płynnie przeszedł do głaskania czubkiem języka górnej wargi dziewczyny. Polizał jej kąciki ust, a usłyszawszy ciche westchnięcie, świadczące o zaskoczeniu nagłą pieszczotą podekscytowanej nastolatki, skierował dłoń na jej biust, nacisną opuszkami palców w okolicy sutka i zassał jej wargi. Przez moment całował Kasię intensywnie i namiętnie, gniotąc jednocześnie jej obfitą pierś.
Nie można powiedzieć, by ten zmasowany atak bardzo podniecił nie przyzwyczajoną to takich zabaw dziewczynę. Jego skutkiem było jednak to, że Kasia nabrała większej pewności, co do własnej urody i poczuła się dumna.
"Mmm, each, ych" - przerwała namiętny pocałunek, na kilka centymetrów odepchnęła od siebie Adama i złapawszy oddech, rozanielonym wzrokiem spoglądając w oczy molestującemu ją przyjacielowi, powiedziała
"Adam... Zaczekaj... Daj mi się wyprostować."
Adam nie spiesząc się uwolnił z objęć Kasię i zabrał dłoń z jej biustu.
"Jeszcze nie skończyliśmy, prawda?" - powiedział.
"Nie."
W tym momencie Kasia poczuła kolejny poryw szczęścia. Pamiętając, że właściwie odeszli tylko na chwilę, postanowiła nie tracić nie potrzebnie czasu, przysiadła na zgiętych kolanach, poluzowała sznureczek, na którym trzymała się jej bluzka i błyskawicznie przesadziła ją przez głowę. Oczom Adama ukazały się dwie śnieżnobiałe półkule opatrzone w szerokie różowe owale brodawek z wyraźnie wybrzuszonymi sutkami w środku. Adam aż jęknął z zachwytu.
"Podobają ci się?" - spytała zalotnie Kasia siląc się jednak na wyraz niewinności w głosie.
"Wspaniałe. Kiedy zdążyły ci urosnąć takie skarby?"
"Już dawno. Hi hi hi."
Adam nie chciał już dłużej czekać. Szybko zdjął koszulę, rozłożył ją na sianie tuż obok Kasi, nachylił się i zaczął całować jeden z sutków tak, jak na samym początku całował usta Kasi. Od dłuższego czasu czuł podniecenie w kroczu, lecz w tym momencie wydało mu się, że spodnie stały się nagle nieznośnie ciasne. Jego męska część dała znać, że chce wyjść na wolność, że chce pieścić Kasię bezpośrednio. Tak podziałał na Adama twardniejący z sekundy na sekundę sutek dziewczyny znajdujący się akurat pomiędzy jego wargami.
Od tego momentu nie było już ani sekundy do stracenia. Adam lekkim pchnięciem skłonił Kasię, do tego, by się położyła na przygotowanej w tym celu koszuli. Przygniótł ją swym ciałem, a głodnymi ustami przywarł do piersi. Zaczął bez opamiętania ssać jej sutek. Biedna Kasia przestała się orientować w tym, co się z nimi dzieje. Adam zaś ani chwili nie próżnując sięgnął pod spódnicę i kilkoma szarpnięciami zsunął jej majtki aż do kolan.
"Pomóż mi" - wysapał.
Kasia nie była pewna, czy chce kontynuować. Czuła, że doznała już wystarczająco dużo pieszczot. Nie umiała jednak powiedzieć "nie". Kochała Adama. Myślała też, że idąc z nim na siano i pokazując mu swe ciało automatycznie podpisała zgodę, na wszystko. W swoim umyśle, oddała już siebie Adamowi całkowicie. Podkurczywszy nogi pomogła mu zdjąć z niej bieliznę. Nieoczekiwanie dla siebie, w niespełna kwadrans od pierwszego w życiu pocałunku, była praktycznie goła.
Nim się spostrzegła, Adam zdążył oswobodzić swojego rumaka. Ręką rozchylił jej kolana i położył się na niej całym sobą przyciskając jej ciało do ziemi. Kilkoma ruchami bioder dopasował wzajemną pozycję ich ciał i wnet, prawie nie wierząc własnemu szczęściu, poczuł, jak jego nabrzmiały organ otarł się o bezbronne łono zaskoczonej nagłym obrotem spraw Kasi. Nie dowierzając jeszcze własnemu szczęściu, chłopak oparł się na ramionach i oszołomiony przybrawszym jeszcze bardziej na sile porządaniem, dysząc mocno, z otępiałym wzrokiem skupionym bezwiednie na brązowym pieprzyku znajdującym się nad lewym sutkiem dziewczyny, trochę w stronę mostka, zaczął instynktownie poruszać biodrami w górę i w dół. Z każdym ruchem jego członek zdawał się na chybił trafił szukać ukrytego wejścia do ciała Kasi. Z początku, nadaremnie.
Kasia, od kiedy tylko poznała Adama, pragnęła zostać jego kobietą. W swoim dziewczęcym umyśle wyobrażała sobie ich uściski, pocałunki i pierwsze kochanie. Całymi nocami marzyła o Adamie. Wyidealizowany obraz kochanka nawiedzał ją i we śnie, i kiedy z półotwartymi powiekami budziła się rano, i w dzień, na jawie, w chwilach zadumy, kiedy w czasie prac domowych lub wyłączywszy się z rozmowy z rówieśnikami pogrążała się myślami w tajemne marzenia. Potem, wątpiąc w swe szczęście, porzucała marzenia, które jednak od czasu do czasu wracały, szczególnie wtedy, gdy Adam zalotnym słowem lub nieprzyzwoitym dotykiem okazywał jej swoją uwagę. I, o paradoksie!, teraz, kiedy jej marzenia miały się ziścić, pierwszą reakcją Kasi na miłosne natręctwo Adama okazał się strach. Na moment ogarnął ją potworny, paraliżujący lęk. Lęk przed nieznanym.
Umysł Kasi popadł na chwilę w stan zgoła schizofreniczny. Logiczna część mózgu mówiła, że dzieje się coś dobrego. Że powinna w pełni oddać się Adamowi, zjednoczyć się z nim fizycznie, dać mu spełnienie. Że dzięki temu aktowi fizycznej miłości będzie mogła mu udowodnić, że jest najlepszą kobietą dla niego i że kiedyś, raczej wcześniej niż później, Adam będzie jej mężem. Co więcej, zdjąwszy ubranie, sama go zachęciła do działania i niemoralnym by było odmówić mu nagle. Obudziwszy w Adamie męskiego zwierza, stała się dłużna. Jej grotka rozkoszy jemu się po prostu należała. Z drugiej strony, totalnie zaskoczona dziewczyna - dziewczynka jeszcze, dla której pełny stosunek z mężczyzną wydawał się czymś odległym w czasie, fantastycznym, nie do końca dotyczącym jej i nie całkiem realnym - bała się.
Z trzeciej strony wreszcie, namacalne podniecenie Adama i jego nie dopuszczający sprzeciwu upór w dążeniu do celu nie mogły nie wywrzeć wpływu na stan dziewczyny. Niezależnie od świadomych rozważań, inna część mózgu, ta odpowiedzialna za pierwotne odruchy, zdążyła ogłosić stan erotycznej gotowości i wydzielić odpowiednie hormony, przewidziane na tę okoliczność odwiecznym prawem biologii. Ciało Kasi zaczęło domagać się męskiej pieszczoty.
Nieudolne próby Adama, by "na ślepo" trafić w kobiecy otwór, chaotyczne uderzenia twardej głowy jego sztywnego penisa o jej krocze, były irytujące nie tylko dla samego Adama, ale też ale leżącej pod nim, drżącej ze strachu, ciekawości i pragnienia Kasi.
"Och, Adam." - westchnęła dając wyraz zniecierpliwienia. - "Co teraz?" - szepnęła.
I w tym właśnie momencie Adam docenił w pełni życiową mądrość księdza proboszcza.
Kiedy, krótko po swoim przybyciu na wieś, Adam po raz pierwszy klęknął w pobliskim kościele przy konfesjonale, ksiądz nie udzielił mu rozgrzeszenia. Powiedział, że chłopiec zataił zbyt wiele i zaprosił go na dodatkową spowiedź po mszy w zakrystii. Spowiedź ta nigdy się nie odbyła. Zamiast niej, proboszcz wyjawił zbitemu z tropu młodzieńcowi, że zna go dobrze ze słyszenia, wie o jego sukcesach szkolnych i uważa, że typowe spowiedzi w jego przypadku nie doprowadzą do niczego dobrego. W zamian zaproponował mu regularne, raz w miesiącu, spotkania na plebanii, gdzie mogliby przy cieście i herbacie bez pośpiechu przedyskutować palące duszę tematy. Propozycja księdza została przyjęta.
Pleban Czartowski był postawnym mężczyzną w wieku lat czterdziestu kilku sprawiającym ogólne wrażenie człowieka surowego z pryncypialnym podejściem do głoszonych z ambony zasad moralności i dogmatów wiary. Wśród ludu budził lęk wymuszający niekwestionowane posłuszeństwo. Prywatnie okazał się osobnikiem pogodnym, dowcipnym, rozmownym i gotowym do krytycznej dyskusji na dowolne tematy. Inaczej niż większość kapłanów, zamkniętych mentalnie w radykalnym szablonie bogobojno-ojczyźnianym przechodzącym w szatański zabobon i prostacki nacjonalizm, wbrew dominującym wśród kleru trendom, był on człowiekiem Oświecenia. Za swą życiową misję uważał Czartkowski kulturalne cywilizowanie wsi, walkę z ciemnotą i zacofaniem, rozwój oświaty. Z tego powodu widział w wymuszonym przez tragiczne okoliczności przybyciem zdolnego gimnazjalisty szczęśliwe zrządzenie Opatrzności boskiej. W Adamie widział sojusznika i dogodne narzędzie do osiągnięcia górnolotnych celów. Sprzyjał więc chłopakowi od pierwszych dni i dając cenne rady uczył życia. Jako że sam do świętych nie należał i na koncie w niebie zgromadzić zdołał wiele grzeszków, również tych z kategorii "śmiertelne", był ksiądz proboszcz kompetentnym nauczycielem. Stary klecha i młody kogutek, jak sobie i Adama zwykł rubasznie nazywać żartobliwy pleban, w comiesięcznych biesiadach poruszali wiele tematów, od ciekawostek naukowych, wielkiej polityki i wojny światowej, przez lokalne zmagania zbrojnego Podziemia z niemieckim okupantem, w których obydwaj - każdy na swój sposób - byli zaangażowani, do plotek ze wsi i z miasteczka. Najwięcej czasu spędzali jednak na rozmowach o kobietach.
Więc co mówił ksiądz proboszcz o problemach z trafieniem? Wziąć trza fiuta w grabę i wepchnąć. Tylko umiejętnie. Jak dobrze wycelujesz, to wejdzie jak nóż w masło. Przy oblężeniu nie ma sensu walić z całej siły taranem w skrzydła bramy miejskiej. Tylko się taran skruszy. Trzeba wcisnąć główkę w szczelinę między skrzydłami, pomajstrować trochę, do góry - do dołu, w prawo - w lewo, powpychać ruchem ślizgowym. Jak tylko czubek wejdzie, pchnąć troszkę i już brama złamana. Nie siłą a sprytem się twierdzę zdobywa. A wiesz co robili rycerze po wejściu do miasta? Trzy dni i noce gwałcili wszystko, co się rusza. I to zupełnie najzupełniej sprawiedliwie, po bożemu, bez grzechu. Tak samo jest z kobietą: Uchylić sprytnie bramę, wsunąć kołek w szczelinę, zablokować zamek... i brać szturmem, bez opamiętania. I rąbać ile wlezie... Zaiste, złote są to słowa.
"Co teraz?" - brzmiało pytanie Kasi.
Adam sięgnął ręką między nogi. Palcami namierzył podłużne fałdy sromu, rozchylił je, przystawił w to miejsce swój napięty członek i... poczuł znajome mrowienie zwiastujące wytrysk: Ejaculatio praecox? Klątwa pierwszego razu? Ksiądz proboszcz i przed tym ostrzegał.
Wywody na ten temat zaczynał ksiądz proboszcz od przypomnienia szóstego przykazania, które w jednej z form talmudycznych brzmi: Nie wolno marnować nasienia! Przeto każdy wytrysk poza pochwą kobiety jest grzechem. Grzechem jest też, oczywiście, współżycie z cudzą kobietą, to znaczy niepoślubioną, ale w chwili wytrysku cieszy się Pan Bóg i aniołowie, bo pojawia się szansa, że któryś z nich dostanie posadę anioła stróża, a w niebie zawsze panuje bezrobocie. Tak więc, ten wytrysk zmazuje w dużej mierze grzech cudzołóstwa, a jak się potem coś urodzi, to w ogóle, u świętego Piotra zaliczą to jako dobry uczynek. Więc co robić poczuwszy przedwcześnie nagły przypływ nasienia? Są dwie opcje: 1. Plan A, czyli czym prędzej zanurzyć pędzel w rurce. Może być płytko. Od biedy, można zanurzyć nawet samą kiść, jeśli nie starcza czasu albo siły. 2. Plan B: Odczekać sekundę. A gdy ciśnienie opadnie, zanurzyć pędzel w rurce i jak najdłużej malować.
Z tym wspomnieniem mądrych nauk księdza proboszcz, Adam chwycił w garść członka i z zaciśniętymi zębami, ze złości na własny organizm, bojąc się "dania plamy" odczekał w napięciu jedną lub dwie sekundy, które dłużyły mu się w co najmniej minuty. I nie gniewu Boga obawiał się Adam najbardziej, a tego, że nie zaspokoi Kasi, że nie zdoła ujarzmić jej mocą swej (za słabej) męskości.
Ksiądz okazał się praw. Fala powodzi częściowo opadła i można było już bez przeszkód realizować plan B, z czym Adam nie zwlekał. Ponownie wsunął czubek członka pomiędzy rozluźnione fałdy sromu. Pomagając sobie ręką przemieścił go kilka razy w dół i w górę, i namierzywszy miejsce o największej głębokości wsunął najpierw całą żołądź, a po chwili, wymieniwszy z Kasią głębokie spojrzenia, ujrzawszy w jej wielkich czarnych źrenicach otoczonych cieniutkimi błękitnymi obwódkami nieme, zlęknięte, lecz pełne nadziei, pytanie: "Co dalej?", chwycił obiema dłońmi jej pupę i pojedynczym silnym szybkim pchnięciem wtargnął z impetem w głąb jej ciała.
Przejęty dziełem nawet nie usłyszał, jak Kasia krzyknęła. Adama, który naczytał się i nasłuchał o oporach stawianych przez błonę dziewiczą, zdziwiło tylko to, że on żadnego oporu nie poczuł. Spojrzał znów na Kasię. W jej oczach zakręciły się łzy, ale jej twarz była błogo uśmiechnięta. Z trzech elementów określających jej stan ducha: lęku, niepewności i pożądania, dwa pierwsze właśnie straciły rację bytu. Adam sprawił już, że przestała być być dziewczynką, a stała się kobietą. Kasia zamknęła powieki i rozchyliła usta, jakby gotując się do romantycznego pocałunku.
"Żeby tylko się teraz nie zakochać" - pomyślał Adam i zamiast pocałować Kasię, wznowił ruchy biodrami. Przez dziesięć minut bez przerwy poruszał się w jej wnętrzu zmieniając co jakiś czas tempo, siłę i głębokość wepchnięć, aż zmęczony niecodziennym wysiłkiem zatrzymał się. Tkwił teraz bez ruchu zanurzony w kochance i nie czując przesadnie wielkiej euforii, dziwił się: "I to wszystko? Tylko tyle?"
Reakcja Kasi nie dała na siebie długo czekać. Tak jak emocje Adama opadały w czasie pieprzenia, tak Kasię ogarnęła w końcu fala ekstazy. Ku swojemu zdziwieniu, Adam poczuł nagle, że coś zaczęło drgać wokół jego sterczącego drętwo penisa. Dziesiątki niewidzialnych pierścieni zacisnęły się wokół jego nasady. W ułamku sekundy ten ucisk znikł zupełnie, zastąpiony przez skurcz sąsiednich pierścieni. I tak wiele razy. Ten szamański taniec nie potrwał długo - ulotną chwilę zaledwie. Mięśnie pochwy zwarły się w końcu solidnie, jakby chciały na wieki sztywny twardy organ będący posłańcem erotycznych uniesień. Kasia odchyliła głowę do tyłu, a jej plecy wygięły się w łuk. Tak. Właśnie tak w oczach Adama wyglądał jej pierwszy orgazm.
Ksiądz proboszcz był dumny jak paw słuchając relacji młodego przyjaciela o jego pierwszym miłosnym podboju. Szczęściem Adama cieszył się tak, a może nawet bardziej, jakby sam własnoręcznie wychędożył niewinną dziewoję. I był pewien, że po tym triumfie przyjdzie kolej na następne.
W pamiętniku plebana można jeszcze przeczytać, że Adam, wbrew Naturze i prawom Kościoła, samolubnie poskąpił Kasi swej spermy. Wyszedł z niej bez fajerwerków, bez finalnego wystrzału. Zasób genetyczny tej małej wiejskiej populacji nie wzbogacił się o nowe wariacje słów w księdze życia także przy kolejnych stosunkach Adama i Kasi - a do tajemniczego zniknięcia młodzieńca było ich jeszcze kilkanaście (dla ścisłości: dwa w stogu siana na gołym polu i ponad dziesięć w stodole), ku rozpaczy liczącej na rychłe zamążpójście młodej niewiasty. Trzy razy pod rząd rozczarował ją powrót miesięcznego krwawienia i dopiero bezpośrednia interwencja proboszcza wyleczyła ją z tej uciążliwej przypadłości.
Dygresja: W czasie, gdy myśl o liskach wybierających kurki z kurnika spędzała sen z oczu Adama, ksiądz Czartowski, przejęty opowieściami Adama oraz informacją uzyskaną podczas spowiedzi Maliny, Ani, jeszcze jednej dziewczynki i dwóch chłopców ze wsi, dyskretnie zajął się jego najgroźniejszym konkurentem. Zaproponował jurnemu osiemnastolatkowi wykonanie drobnych prac na plebanii, a tam czekała już na niego siostra Virginia, jedna z dwóch zakonnic posługujących w kościele i na plebanii. Mimo trzydziestu pięciu lat na karku potrafiła ona bez trudu pobudzić zmysły młodzieńca - bogobojne życie służyło jej jak mało komu - i, co najważniejsze, okiełznać jego niebotyczne chucie. Skosztowawszy z księdzowskiego stołu, chłopak stracił apetyt na proste wiejskie jadło. Widywał się wprawdzie z Anią, kuzynką Adama, lecz poprzestawał na pocałunkach, a i te z czasem przestały mu smakować. Potem, ksiądz proboszcz wyswatał go z brzemienną Kasią, tworząc kolejną miłą Bogu rodzinę i poprawiając swój bilans dobrych i złych uczynków w niebie.
6. Zemsta, zdrada i rejterada.
Obecność groźnego rywala nie przestawała niepokoić Adama. Myśl o tym, że szczupły wysoki i śmiały osiemnastolatek może w dowolnej chwili złowić jakąś "kurkę" i zrobić z nią to samo, co Adam robił z Kasią, z biegiem dni stawała się jego obsesją, a ksiądz pleban zdiagnozował ten stan jednym słowem: zazdrość. Co więcej, Adam nie mógł darować chłopakowi tego, że ten, zmusiwszy do śmiałych pieszczot jego dwie kuzynki, nieproszony wtargnął na rewir Adama. Nie godziło się pozostawić to zuchwałe pogwałcenie granic bez odpowiedzi. Znienawidzony konkurent musiał ponieść zasłużoną karę.
Ksiądz proboszcz nie wyraził sprzeciwu, poznawszy więcej szczegółów planowanej zemsty przyklasnął jeszcze bardziej ochoczo licząc na sukces w misji cywilizowania wiejskiego świata. Jak wiadomo, najskuteczniejsza nauka, to nauka przez łóżko, zwłaszcza gdy przynosi widoczne owoce. Tak jest: Pleban Czartkowski liczył na "brzuszki".
By osiągnąć swój cel, za radą plebana, Adam zaczął od zaprzyjaźnienia się z obydwoma kompanami nikczemnego przeciwnika, tymi, którzy brali udział w molestowaniu jego kuzynek. Obaj chłopcy potwierdzili to, co Adam podejrzewał od samego początku: osiemnastoletni Radek bezwstydnie wykorzystał naiwność kolegów. Łudził ich tym, że im pomoże dobrać się do dziewczyn. Tymczasem ośmieszył ich tylko i pogrzebał, przynajmniej w ich subiektywnym mniemaniu, wszelkie szanse na zdobycie partnerek. Uwierzyli Radkowi, że będą ruchać, a w efekcie, i to dzięki ich pomocy, tylko sam Radek się zabawił. Obaj byli więc gorzko rozczarowani i źli na niego. Tak samo jak Adam pragnęli zemsty.
Pradawnym człowieczym zwyczajem, za grzechy odpowiedzieć miał nie grzesznik bezpośrednio, a związane z nim kobiety. To one swoją cnotą miały zapłacić za wyrządzony Adamowi i jego nowym kolegom dyshonor. Wybór padł na rodzoną siostrę Radka - piętnastoletnią Maję (w jej uwiedzeniu miał pomóc ich stryjeczny brat) i stryjeczną siostrę - czternastoletnią Alę (z pomocą niespokrewnionego z z Radkiem kolegi). W obu przypadkach, by zbliżyć się do dziewcząt Adam postanowił posłużyć się słowem pisanym. Raz miał wystąpić w roli amanta, a raz jako listonosz.
Adam zaczął częściej pojawiać się w domu stryjecznego brata i siostry (będącej celem ataku) Radka. Najczęściej przychodził pod pretekstem nauki. Przynosił książki, opowiadał ich treść, pokazywał matematyczne zagadki, czasem pomógł praktycznie niepiśmiennym dorosłym gospodarzom w sprawie urzędowej. Krótko mówiąc, Adam wykorzystał pełen repertuar swoich możliwości. Przy okazji, gdy tylko nikt nie widział, puszczał oko do Ali i, dla żartów, łapał pod boki jej młodszą siostrzyczkę Jankę. Dzierlatka piszczała wtedy i śmiała się do rozpuku, a w nocy długo nie mogła zasnąć męczona wspomnieniem dłoni Adama ocierających się o jej nieduże, pączkujące piersi. Samej Ali Adam przezornie ni razu nie dotykał.
Wobec niej miał inne plany. Pewnego razu wręczył jej zwitek papieru. Był to liścik miłosny, w formie prośby o spotkanie, od wtajemniczonego w podstęp kolegi. Adam zawarł z nim układ, że jeśli Ala się zgodzi na randkę, ten będzie mógł zrobić z nią wszystko, co zechce, a w razie kłopotów Adam nie będzie świadczyć przeciw niemu i gdyby skrzywdzona dziewczyna zaczęła rozpowiadać o liście, Adam miałby podważyć jej wersję. W przeciwnym razie, to znaczy jeśli Ala by odrzuciła amory sąsiada, Adam miałby kontynuować korespondencję w jego imieniu i w odpowiednim momencie zaatakować samemu. Sądząc po swoich dotychczasowych doświadczeniach, Adam przeczuwał, że dziewczyna rozłoży przed nim nogi bez użycia siły. Już wciskając jej w rękę pierwszy liścik, po tym jak długo trwał kontakt ich dłoni i po wyrazie twarzy Ali, myślącej zapewne, że to list od Adama, zdradzającym przyjemne zaskoczenie, był pewien, że się nie pomylił.
Wziąwszy list, Ala zniknęła gdzieś i długo nie wracała do izby, w której Adam bawił jej młodsze rodzeństwo: Dziewięcioletni braciszek siedząc po turecku słuchał opowieści o podróży na Księżyc, a Janka też słuchała, ale usiadłszy Adamowi na kolanach i czując, jak pod jej halką powoli wędruje dłoń Adama, niewiele słyszała. Dopiero gdy po pół godzinie Adam zbierał się do wyjścia, Ala zjawiła się ponownie. W sieni szepnęła mu żeby przekazał adresatowi jedno słowo: Nie, na co Adam z radości chwycił ją w ramiona i pocałował. Janka, zobaczywszy tę scenę z daleka przez uchylone drzwi wściekła się na siostrę, o co jednak ani Ala, ani Adam, ani nikt inny specjalnie nie dbał.
Dalsze uwodzenie Ali poszło jak z płatka. Dziewczyna znów dostała list od rzekomego wielbiciela. Tym razem z prośbą o pisemną odpowiedź. Ala spróbowała sama coś napisać, ale czując, że nic przekonującego nie przychodzi jej do głowy, przy następnej bytności Adama w jej domu poprosiła go o potajemne spotkanie. Miał jej bez świadków pomóc w korespondencji. Jednocześnie chciała mu udowodnić, że naprawdę myśli, to co mówi. Że naprawdę nie kocha sąsiada i że się z nim nie umówi. Adam nie dał się dwa razy prosić. Odwiedził ją nazajutrz, z samego rana, kiedy samotnie wyprowadzała krowę na pole. I tego dnia, na łące, jego chęciom stało się zadość, a Ala została pierwszą kobietą, której Adam nie poskąpił swojego życiodajnego płynu.
Z Mają, rodzoną siostrą rywala poszło jeszcze łatwiej. Adam naszkicował ołówkiem obrazek, wzorem starogreckich waz odkopywanych przez archeologów, przedstawiający mężczyznę ze wzniesionym do góry penisem nieproporcjonalnych rozmiarów oraz pochyloną przed nim kobietę ze zwisającym biustem symbolizowanym przez trójkąt ostrokątny o krótkiej podstawie i długiej wysokości, którego czubkiem opatrzony był dużą czarną kropką w roli sutka. Pod spodem zamieścił krótki tekst: W niedzielę po kolacji w malinowym chruśniaku za twoim domem. Koc już tam leży gotowy. Adam zakleił ten list do różowej koperty, jaką dostał od księdza. Narysował z wierzchu kilka kwiatów i wykaligrafował dużą drukowaną literę A. Następnego dnia, jej (i Radka) kuzyn - sojusznik Adama, nie znając treści listu (Adam powiedział mu o wyznaczonym terminie spotkania, lecz w zupełnie innym miejscu.), dyskretnie dostarczył go do adresatki.
Maja, którą ksiądz pleban uważał za najpiękniejszą dziewoję we wsi, z uwagi na jej twarz o w przybliżeniu owalnym lecz nigdzie więcej niespotykanym, trudnym do nazwania kształcie, długich włosach koloru lnu, figurze baletnicy Teatru Maryjskiego, cienkich, długich nogach i ramionach i piersiach, zupełnie jak na frywolnym rysunku Adama, przypominających dwie wysokie lecz u podstaw wąskie piramidy. Wybierając kopertę dla Adama, na myśl o naznaczonym spotkaniu Adama z tą nastoletnią pięknością, klecha oblizał lubieżnie ślinę wyciekającą mu przez kąciki ust i pomyślał: "Już ja wiem, o co cię pytać, złotko. Przyjdź no tylko do konfesjonału... Oj córciu, córciu słodka. Dostaniesz ty teraz pokutę!"
Czegoś takiego jeszcze żadne krzaki malin nie widziały. Najpierw Adam leżał na Mai, potem ona na nim. Następnie on leżąc na boku, zakotwiczony w jej podbrzuszu, trzymał jej zgiętą w kolanie nogę kierując udo wertykalnie do góry. Później jeszcze ona bezwstydnie na nim siadła okrakiem, jak na wierzchowcu i ruszyła galopem, a gdy jej rumak już ledwie zipał po intensywnej jeździe pozwoliła mu się zatrzymać. Do tej chwili jej głośne krzyki wystraszyły nie tylko komary, ale też wszystkie pająki i inne robactwo mieszkające w ogrodzie. Wydawać się mogło, że kochankowie są zupełnie sami. Adam odpoczął chwilę, nie wychodząc z jej rozgrzanego ciała, po czym znów ruszył z kopyta, tym razem wolnym truchtem... Wtem Maja zastygła w bezruchu, jej twarz przybrała kolor purpury i jęknęła: "Radek, proszę cię, nie patrz na mnie. Idź stąd. Błagam." Brat się zatrzymał, nie podszedł ani o krok bliżej, przez co nie zdołał rozpoznać twarzy ogiera. Adam, widząc, co się święci, na moment stracił panowanie nad niewidzialną śluzą blokującą wypływ jego życiodajnych płynów. W mig spełnił się podstępny plan pana Boga, wymyślony przez Ewolucję i Opatrzność specjalnie na takie okazje. Mai, nieświadomej zresztą, że kochanek dostąpił właśnie pełni ukojenia, nie pozostało nic innego niż przykryć go całą sobą i zastygnąć w bezruchu, w oczekiwaniu, aż jej brat sobie wreszcie pójdzie.
Następnej niedzieli pamiętnik księdza plebana wzbogacił się o wyjątkowo długi rozdział poświęcony Mai. Potem wielokrotnie uzupełniany o nowe fakty, jakie wyjawiała Maja i jej znajomi podczas spowiedzi i opatrzony w obszerne komentarze, stał się podstawą książki p.t. "Pierwsze loty", która weszła do tajnego kanonu lektur formacyjnych i do dziś jest dogłębnie studiowana przez kleryków we wszystkich seminariach świata.
Do końca września, nie przerywając przyjaźni z Kasią, Adam miał jeszcze kilka drobnych przygód z różnymi dziewczynami z sąsiedztwa. Inaczej niż w przypadku Mai i Ali, które ewidentnie zasługiwały na zemstę za rzeczywiste i wyimaginowane przestępstwa groźnego rywala, (A zemsta była słodka i obie panny z ochotą poddałyby się jej jeszcze nie jeden raz) w myślach Adama zaczęło dochodzić do głosu współczucie dla naiwnie zakochanych nastolatek. Pojawiły się też wyrzuty sumienia wobec wiernej mu Kasi, która, pełna determinacji, dawała z siebie wszystko, by doprowadzić Adama przed ołtarz i zostać jego żoną. Akurat tę sąsiadkę, Adam polubił wyjątkowo mocno i nie chciał sprawić jej bólu. Tymczasem ją regularnie zdradzał.
Gdy wreszcie, pewnego wczesnojesiennego wieczora, Adam pobudzony widokiem pary kolan wyglądających spod sukienki wspinającej się po drabinie dziewczyny, wszedł w ślad za właścicielką tych kolan na strych i między workami suszonych owoców udzielił jej pierwszej dogłębnej lekcji kochania, zdał sobie sprawę, że na tym jednym razie, romans z tą dziewczyną - nota bene rodzoną siostrą Kasi - na pewno się nie zakończy, postanowił dokonać radykalnej zmiany. Pożegnawszy się z najbliższymi czym prędzej i ile sił w nogach udał się do lasu.
Dowiedziawszy się o nagłym zniknięciu ukochanego, Kasia popadła w niezrozumiały dla nikogo stan otępienia. Również jej siostra na kilka tygodni straciła humor i dopiero argumenty księdza plebana zdołały ukoić nerwy obu dziewcząt. Już zupełnie nie do śmiechu było niektórym innym dziewojom ze wsi, którym stało się jasne, że jeśli nie nastąpi jakiś cud, jak Przenajświętsza Panienka urodzą dzidziusia będąc panną. Jednym słowem, we wsi gotował się potężny skandal. Proboszcz Czartkowski jednak i na to miał radę. Odwiedzając domy w okresie adwentu opowiadał - wymógłszy najpierw solenne przyrzeczenie dochowania największej tajemnicy "w inię Krzyża Przenajświętszego i Panny Maryi Królowej Ojczyzny" - o patriotycznym poświęceniu i wielkich czynach doskonale znanego wszystkim młodzieńca. W ten sposób Adam przeszedł do historii wioski nie jako groźny Casanova, lecz jako bohater narodowy. Na dodatek, w czasie świąt Bożego Narodzenia, ksiądz wielokrotnie wspomniał o cudzie dzieworództwa, o błogosławieństwach płynących z posiadania dzieci, że ciąża jest darem od Boga i że szczególnie nieślubne dzieci, na przykład Jezus z Nazaretu, którego ojcem nie był zwykły śmiertelnik, a sam Pan Bóg (właśnie dzięki cudownemu spłodzeniu Jezusa zwany Bogiem Ojcem), są szczególnie miłe Bogu i Kościołowi. Po tych zabiegach księdza, problem ciąż rozwiązał się sam: Noszenie pod sercem owocu słabości wielkiego bohatera do płci pięknej przestało być plamą na honorze niewiasty, a stało się powodem do dumy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz