Madzia (2022)

Mama postanowiła, że Madzia zostanie sławną aktorką, osiągnie sukces, nie będzie klepać biedy. Wybrała szkołę teatralną i już od przedszkola konsekwentnie dążyła do celu. Lekcje muzyki, dykcji, tańca, dodatkowe zajęcia w szkole, korepetycje z najważniejszych przedmiotów. Robiła wszystko żeby zagwarantować, że córka dostanie się do najlepszego liceum i po nim na zaplanowane studia. Niczego nie mogło zabraknąć. Nic nie miało prawa przeszkodzić. Ambitny cel wymagał poświęcenia wszystkich środków.

W ósmej klasie nastąpił kryzys. Przeziębienie, angina, grypa, kaszel, katar, Panadol, antybiotyk, zwolnienie lekarskie na pięć dni, przedłużenie zwolnienia... Pierwsze półrocze minęło pod znakiem choroby. Pojawiły się zaległości w nauce, średnia ocen spadła z bliskiej sześciu do nieco ponad czterech. Miejsce w najlepszym liceum stanęło pod znakiem zapytania.

— Musisz się więcej starać! — Mama wydała wyrok. Zakasała rękawy. Wzięła nadgodziny. Podwoiła córce liczbę godzin korepetycji. — Damy radę, Madziu.

Krótko po Wielkanocy dziewczyna zasnęła na matematyce.

— Magda! — Szturchnęła ją sąsiadka z ławki,.dyskretnie, z nadzieją, że nauczyciel nie zauważy.

Ten jednak, jak na złość, patrzył akurat w ich stronę. Zadawszy klasie pytanie, kto na ochotnika podejdzie do tablicy rozwiązać przykład, zmroził Dominikę wzrokiem.

„Tylko nie Magda! Tylko nie ja”, pomyślała uczennica. „On chce, żebym się sama zgłosiła?”

Matematyk jednak rozejrzał się po klasie i wytypował kogoś innego. Po czym, jak miał w zwyczaju, przeszedł w głąb klasy, by stanąć między ławkami i obserwować tablicę nie zza biurka, tylko z perspektywy ucznia. Zatrzymał się obok ławki Magdy i Dominiki. Zawsze wybierał ławkę, w której siedziały dziewczyny. Lubił przypatrywać się ukradkiem uczennicom, z bliska, z góry. Tym razem jednak, dyktując przykład chłopakowi wywołanemu do tablicy, nachylił się i napisał na kartce krótką wiadomość: „Dobranoc”. Zażartował i odpuścił, a mógł upokorzyć. Okazał wyrozumiałość niespodziewaną od surowego belfra.

Po lekcji Madzia powoli zebrała swoje rzeczy, zwlekając tak długo, aż wszyscy uczniowie opuszczą klasę. Ze spuszczoną głową podeszła do nauczyciela.

— Proszę pana, przepraszam — wydukała. — To się nigdy nie powtórzy.

Dominika ukradkiem zerkała zza progu. Szczerze martwiła się o koleżankę.

Matematyk uważnie przyjrzał się nastolatce. Lubił ją. Od dawna ją obserwował. Obserwował i lubił. W wyobraźni rozmawiał z nią i rozbierał. Tak samo jak wszystkie ósmoklasistki, tylko częściej i intensywniej.

— Z kim macie następną lekcję? — zapytał głośno, zwracając się do stojącej przy drzwiach Dominiki.

— Biologię z panią Jóźwicką — odpowiedziały dziewczyny, obie na raz.

— Aha, dobrze. — Matematyk zamyślił się i dodał po cichu: — Poczekaj chwilę. — Do Dominiki zaś kiwnął zapraszająco ręką i nie czekając, aż uczennica wykona polecenie, sam podszedł do drzwi. — Nie martw się o koleżankę. Porozmawiam z nią chwilę. Możesz iść na biologię.

Pozbywszy się świadka, powiedział Madzi, żeby wyszła na przerwę i po minucie wróciła. I że z panią Jóźwicką wszystko załatwi.

Brzmiało to tajemniczo. Mimo to, nie rozumiejąc zamiaru, Madzia posłuchała nauczyciela. Wróciła do sali dokładnie po sześćdziesięciu sekundach. W połowie przerwy.

Matematyk zaprosił ją na zaplecze. Wśród różnych sprzętów stał tam też stary fotel i krzesło biurowe. Fotel na tyle duży, żeby się w nim rozsiąść półleżąco i, jak trzeba, oprzeć nogi na krześle.

— Proszę. — Matematyk wskazał ręką na fotel. — Spocznij. Możesz zamknąć oczy.

Zostawił Madzię samą na zapleczu, samemu wychodząc do klasy poprowadzić następną lekcję.

Nie wiedzieć kiedy dziewczyna zasnęła. Przespała biologię, religię i geografię, matematykę klas kolejno szóstej A, piątej B i siódmej A. Drzemała, leżąc ze zgiętymi nogami, jakby zwinięta w kokon.

— Magdaleno, pora wstawać — Matematyk potrząsnął ją za ramię.

Spała dalej.

Oglądnąwszy się za siebie, w odruchu złoczyńcy, żeby się upewnić, że naprawdę są sami, pogłaskał dziewczynę po głowie. Zaciągnął się zapachem odżywki do włosów. Ostrożnie odgarnął kosmyk za ucho.

Obejrzał się jeszcze raz. Z dudniącym sercem, czując pot na czole, dotknął włosów dziewczyny jeszcze raz. Podziwiał mały nos i ucho. Wsunąwszy palec pod kołnierzyk swetra dotknął ramiączka stanika. Poczuł, jak fala gorąca napływa do mózgu. Normalna reakcja kiedy się maca zakazany owoc. Zaraz potem ta sama fala wpłynęła do penisa.

Właśnie dla chwil takich jak ta Marek wybrał zawód nauczyciela. Gdzie indziej mógłby zarabiać pięć razy więcej, ale w banku czy biurze maklerskim nie miałby dostępu do młodych dziewczyn. Nie miałby okazji patrzeć na ładne ciała, nie podniecałby wyobraźni żywym materiałem, nie poznałby Madzi.

Oswoiwszy się z sytuacją, położył rękę na jej kolano. Potrząsnął.

— Magdalenko, obudź się, proszę. Pora do domu.

Najpierw się przeciągnęła, z zamkniętymi oczami. Marek w ostatniej chwili zabrał rękę z jej uda.

— Mamo, to ty? — mruknęła dziewczyna jeszcze w półśnie. A zaraz potem, ocknąwszy się na dobre, wrzasnęła: — Aa! To pan? Gdzie ja jestem?

— W szkole, Magdalenko. Zasnęłaś. Nie chciałem cię budzić, ale teraz już pora do domu.

— Która jest godzina?

— Wpół do trzeciej.

— Ojej! A ja miałam dziś odpowiadać z geografii.

— Odpowiesz na następnej lekcji. Załatwię ci usprawiedliwienie.

— Naprawdę? Ale co się ze mną stało?

— Byłaś zmęczona.

— Ojej, przepraszam.

— Nie ma za co, Magdalenko. — Pogłaskał ją ostrożnie po kolanie. — Powinnaś więcej odpoczywać.

— Nie mam kiedy — odpowiedziała szczerze, wciąż nieśmiało.

Powoli zaczynała zdawać sobie sprawę, że odczuwa wdzięczność. I że trapi ją niepewność, co myśleć o nauczycielu. Zawsze srogi i groźny, a tu nagle taki miły i pełen wyrozumienia. Pomocny. Jak go traktować od tej chwili.

— Domyślam się, Magdalenko. Chodź, pójdziemy razem do szatni.

—Razem? — Dziewczyna wzdrygnęła się na myśl o tym, co powiedzą inni, gdy zobaczą ją z nauczycielem. Jak sobie zaczną tłumaczyć jej dobre stopnie.

— Możemy osobno — zaśmiał się Marek — jeśli mnie nie lubisz.

— Hm, lubię — zaprzeczyła nieśmiało.

— I ja ciebie lubię. — Od dawna chciał jej to powiedzieć. I powiedziawszy, pocałować i rozebrać. Na taki krok jednak mógł sobie pozwolić jedynie w marzeniach.

W następnym tygodniu Madzia znów czuła się nieswojo. Niedostatek snu dokuczał nawet jeszcze bardziej, co nie mogo ujść uwadze nawet byle jakiego obserwatora. A co dopiero uwadze nauczyciela matematyki.

— Magdaleno, poproszę cię do tablicy. — Matematyk wywołał ją do przykładowego zadania.

Trzeba było jedynie podstawić liczby do gotowego wzoru, dopiero co omówionego przez Marka, ale nawet z tak prostym zadaniem rozkojarzona Madzia nie potrafiła sobie poradzić. Czuła jak na policzki występuje gorączka, jak nogi się pod nią uginają, jak drga podłoga... Na szczęście dla niej nauczyciel gotów był udzielić pomocy. Praktycznie podyktował całe rozwiązanie, krok po kroku. Drugi raz ocalił od otwartego upokorzenia przed całą klasą.

— Dziękuję, Magdaleno. Możesz wrócić do ławki. — Na koniec uśmiechnął się tajemniczo. Madzia poczuła, że prześmiewczo.

Przez resztę lekcji myślała tylko o tym, jak usprawiedliwić swoją kolejną niedyspozycję. Wiedziała przecież, że nie zaprezentowała poziomu szóstkowej uczennicy. Dręczył ją wstyd i poczucie winy.

— Wróć za minutę — powiedział matematyk półszeptem, wchodząc jej w słowo, kiedy jako ostatnia opuszczała salę lekcyjną.

Znowu udostępnił jej zaplecze.

— Ale ja powinnam iść na polski — stwierdziła, siedząc już na fotelu.

— Odpocznij. — Matematyk przytrzymał ją za kolana, żeby nie wstawała z fotela. — Jakby co powiemy, że robiłaś zadania próbne na konkurs. Nie martw się. Zawsze się coś wymyśli.

— Dziękuję — szepnęła z wdzięcznością.

— Nie ma za co, Madziu. Mogę się tak do ciebie zwracać?

— Może pan, jasne — zgodziła się ochoczo Madzia, zdziwiona, że ktoś się w ogóle pyta.

— Tylko lepiej nie mów nikomu, że ci pomagam uciekać z lekcji. Dobrze? Może mnie za to nie wywalą z roboty.

— Dobrze. — Jej też kamień spadł z serca, że nikt się nie dowie. Nie jedyny kamulec, ale w tamtej chwili najcięższy.

Popatrzyła pytająco na twarz nauczyciela. Już nie wydawał się srogim i strasznym. Zauważyła, że ma błękitne oczy i górne kły lekko wysunięte do przodu. Tak, że od razu przywiodły jej na myśl postać wampira z kreskówki na Halloween, którą była zachwycona w dzieciństwie. .

Zerknęła też na dłonie matematyka spoczywające na jej udach tuż nad kolanami. Nie bała się. Czuła tylko, że mężczyzna nie powinien jej tak dotykać. Że wypadałoby jej jakoś zareagować, stanąć w obronie niewidzialnej granicy prywatności, którą matematyk ewidentnie naruszał, ale żadna adekwatna reakcja nie chciała jej przyjść do głowy. Jedynie lekko zwarła kolana, ale skrajnie niezdecydowanie, ledwie symbolicznie. Zauważyła, że na paznokciach miał biały nalot od kredy i cieszyła się, że nie będzie musiała iść na następną lekcję. Że znowu sobie odpocznie. Może też rodziła się w niej duma, że dostępuje przywileju niewyobrażalnego dla innych uczniów.

Uśmiechnęła się. Poczuła, że lubi matematyka. Potem, gdy została sama, przeszło jej przez myśl, że taki jak on powinien być jej tata. Opiekuńczy, wyrozumiały, co by się nie działo, zawsze stojący po jej stronie. Chroniący ją i broniący przed niedobrym światem. Kochany. Uczucie to nie było symetryczne. Marek o żadnej uczennicy nie myślał jak o córce. Madzia pod tym względem nie stanowiła wyjątku.

Usnęła zwinięta w kulkę, wspominając, jak matematyk przed wyjściem z zaplecza pogłaskał ją po policzku. Zerkając bez ogródek na jej biust.

Piersi urosły jej później niż większości rówieśniczek, co swego czasu było powodem do wstydu, skrzętnie skrywanego i przeżywanego nieproporcjonalnie silnie do wagi problemu. Dopiero potem, równo pół roku po czternastych urodzinach doszła do wniosku, że jeśli chodzi o piersi i figurę niczego jej już nie brakuje. Podchmielony wujek pomógł jej to sobie uświadomić. I teraz, nienasyconym spojrzeniem, pan od matematyki.

Kiedy spała, Marek poprowadził dwie lekcje. Ale nie mógł się skupić. Przed oczami wyobraźni co i rusz miał Madzię.

— Aniołku, pora się obudzić. — Kilka razy potrząsnął ją za ramię, tym razem przezornie zamknąwszy salę lekcyjną na klucz, żeby nikt przypadkiem nie wszedł nieproszony.

Nie doczekawszy się reakcji, przemógł się, pokonał lęk i położył dłoń na piersi śpiącej nastolatki. Wymacał krawędź twardej miseczki stanika, nieprzylegającej ściśle do ciała. Wreszcie, z sercem dudniącym jak baraban, dotarł palcami do piersi. Przez cienki materiał bluzki poczuł miękkie, dziewczęce ciało.

Ośmielony sukcesem wyznaczył sobie konkretny cel: zrobić to samo, kiedy Madzia będzie przytomna i w pełni świadoma.

— A, to pan. — To były jej pierwsze słowa po otworzeniu oczu.

Wybudzała się ze snu. Często jej się śniło, że leciała w przepaść. Że na wycieczce w Góry Stołowe weszła na skałę, potknęła się i runęła w dół. Spadała, spadała, aż się wybudziła, nie zdążywszy ruchnąć o ziemię. Tym razem we śnie wylądowała na rękach rycerza. Zbawiciel chwycił ją w ramiona, przyłożył silną dłoń do jej serca i powiedział, że ją lubi. Czuła przyjemne mrowienie w brzuchu. Gdyby mogła, pośniłaby jeszcze. Może by wtedy ujrzała twarz tego rycerza?

— To ja, Magdalenko.

— Dziękuję. — Przeciągnęła się jeszcze raz i usiadła prosto. — Usprawiedliwi mnie pan u pani Bielskiej?

— Nieobecność na polskim? Jak będzie trzeba, usprawiedliwię. Nie martw się, Madziu.

— Dlaczego pan to dla mnie robi?

— Bo cię lubię. — Matematyk powiedział śmiało, ukazując zęby w szerokim uśmiechu.

Te trzy słowa były jak miód na zatroskaną duszę. Madzia wstydliwie opuściła głowę i odpowiedziała cicho:

— Ja też pana lubię.

Obojgu mocniej zabiło serce.

— Lepiej się czujesz, Madziu? — Matematyk delikatnie położył dłoń na kolanie dziewczyny.

Uznał, że skoro raz pozwoliła, to pozwoli ponownie. I tak ustali się nowa norma w ich wzajemnych stosunkach.

— Chyba tak, dziękuję. — Drgnęła w reakcji na dotyk, lecz zaraz rozluźniła nogi. Nie chciała, żeby dobry nauczyciel pomyślał, że się go boi. Po chwili namysłu dodała ściszonym głosem: — Nie wiem, co się ze mną dzieje. Zupełnie nie rozumiałam tego zadania. — Przypomniała ze szczerym wstydem swoją porażkę.

— Wszystko przez to, że byłaś zmęczona. — Marek przesunął dłoń wyżej, pogładził dziewczynę po nodze. Drugą dłonią dotkną jej podbródka, dając znak żeby podniosła głowę. Zaczął mówić dalej, kiedy na dobre spotkali się wzrokiem: — To było bardzo proste zadanie. Z resztą sama widziałaś, jak ci podpowiedziałem.

— Tak, ale już nic nie pamiętam.

— Mogę ci jeszcze raz wytłumaczyć. — Marek zrobił pauzę, ciekawy reakcji Madzi. — To nam zajmie pięć minut. No, może piętnaście, ale nie więcej. I będziesz znowu wszystko umiała.

Pogładził Madzię po policzku. Zamiast oporu czy odruchowej ucieczki poczuł na dłoni lekki nacisk świadczący o tym, że dziewczyna, być może nieświadomie, przyjmuje pieszczotę i prosi o więcej. Zrobiło mu się cieplej i weselej. Uznał, że może sobie pozwolić na jeszcze większe ryzyko. Że śmiałość, względnie bezczelność, da sukces.

— Dam ci krótką korepetycję. Co ty na to?

— No, nie wiem. — Madzia zrobiła minę znaczącą „chcę, ale mi nie wolno”. Szczerze wyrażającą jej myśli. Po prostu korepetycje kosztują. Madzia miała świadomość, że stanowią poważną pozycję w domowym budżecie. Czuła, że przyjąć korepetycje to tak jak wziąć pieniądze. A pieniędzy nie bierze się nawet od przyjaciół.

— Nie chcesz? To naprawdę nie zabierze dużo twojego cennego czasu.

— Chcę.

— Więc w czym problem? — Marek pogłaskał Madzię po drugim policzku. I delikatnie złapał za drugie kolano.

— No, nie wiem.

— To załatwione: ja ci dam krótkie korepetycje — Marek zawiesił głos, dając sobie ostatnią szansę na opamiętanie. Jego mózg w mgnieniu oka jeszcze raz przeliczył możliwe zyski i straty, ocenił błysk w oczach dziewczyny, wydając wniosek, że można iść na ryzyko. — A ty mi dasz — Marek znowu zawiesił głos, na pół chwili i jeden szeroki uśmiech — buziaczka.

— Słucham?

— Umowa stoi? — Marek wesoło wyciągnął rękę, puszczając mimo uszu obiekcję uczennicy.

— Ale?

— Ale? — powtórzył Marek, uśmiechając się jeszcze mocniej.

Tym razem nie mógł się poddać. Gdyby się rakiem wycofał z propozycji, przyznałby automatycznie, że ta propozycja nie była moralnie dobrą. Musiałby przepraszać, tłumaczyć się, obiecać, że to się więcej nie powtórzy. Albo udawać, że tylko żartował, ale i w tym wypadku musiałby przeprosić. I pogrzebać szansę na pocałunek. Na zawsze.

— Ale — Madzia, z drżeniem warg, odpowiedziała uśmiechem na uśmiech.

— No to deal? Umowa stoi? — Marek jeszcze wyraźniej wyciągnął dłoń do przybicia targu.

— Ale nikomu pan nie powie? — zapytała Madzia półgłosem, dwa razy na przemian patrząc śmiało w oczy nauczyciela i wstydliwie uciekając wzrokiem.

— Nikomu. Umowa stoi?

— Stoi. — Dziewczyna w końcu podała rękę.

Obiecanych piętnastu minut wystarczyło zupełnie. W tym czasie Marek wyjaśnił, jak się oblicza objętość stożka, nie raz, lecz całych dwa razy. Z kartką i długopisem. I z przykładem liczbowym.

— Proste? — zapytał, odłożywszy długopis na podłogę.

— Proste — przyznała dziewczyna. — Dziękuję.

— No to teraz pora na drugą część umowy — Uśmiechnął się przebiegle.

— Jaką? — Madzia udała, że nie pamięta.

— Buziaczek.

— Ale na prawdę?

— Tak. Usiądź wygodnie. — Marek stanął na wprost fotela, ustawiając nogi między kolanami dziewczyny, dotykając krawędzi fotela. Popatrzył z góry na uczennicę z pewnym lękiem zmieszanym z ciekawością śledzącą wzrokiem jego oczy. Niespiesznym ruchem odgarnął jej włosy za uszy. Przykucnął, opierając się rękami na siedzisku fotela. — Usiądź wygodnie — powtórzył.

— Siedzę — potwierdziła Madzia i zgodnie z poleceniem ułożyła się wygodnie plecami na oparciu fotela.

— Ale nie cofaj głowy — zaśmiał się nauczyciel. — Kiedy całujesz się ze swoim kolegą, na pewno nie uciekasz do tyłu.

Madzia odpowiedziała jedynie niemym uśmiechem. Wahała się, ale wierzyła matematykowi. Z dudniącym sercem pochyliła się z powrotem do przodu. Jako że nauczyciel nie poruszył się ani o milimetr, ciągle jeszcze fiksując ją tylko wzrokiem, pomyślała, co jeszcze powinna zrobić. I wymyśliła, żeby rozchylić usta. Zwilżyła je pocierając wargą o wargę.

— Co teraz? — Niepewnie, z wyprostowanymi plecami, nachyliła się jeszcze trochę, zmniejszając dystans dzielący jej buzię od buzi mężczyzny.

Nie chciała wyprowadzać go z błędu, mówiąc, że jeszcze nie miała okazji całować się z kolegami. Koleżeńskie buziaki zawsze były w policzek. W kącik ust zdarzało się cmoknąć jedynie wujkom. Z tego tylko raz z komentarzem wskazującym, że nie chodziło o czysty przypadek. Takie to miała praktyczne doświadczenie. Więcej o całowaniu wiedziała ze słyszenia i z filmów, i z innych materiałów dostępnych w Internecie.

— Teraz dasz mi buzi. — Nauczyciel lubieżnie zwilżył usta. — Zamknij oczy i otwórz buzię.

Madzia posłuchała, wsłuchując się w ich głośne oddechy, ale już bez wątpliwości i głosów sumienia wzywających do ostrożności.

Poczuła dłoń nauczyciela na lewym udzie, drugą na prawym boku, na wysokości biustu. I zaraz potem ciepłe wilgotne powietrze wydychane przez Marka owiało jej usta. Odruchowo cofnęła głowę, o pół centymetra, lecz zaraz przemogła reakcję obronną. Nie otwierając oczu, złapała Marka za łokcie, szeroko otworzyła buzię i zaczęła całować na oślep. Trafiła na górną wargę i nos nauczyciela.

Marek pomuskał wargami jej dolną wargę.

— Umowa spełniona — powiedział z zadowoleniem. — Możemy iść do domu.

Nie powie pan nikomu? — Spytała Madzia jeszcze raz, kiedy zamykali na klucz salę lekcyjną, żeby na wszelki wypadek potwierdzić zobowiązanie milczenia.

— Nikomu. Do widzenia, Magdaleno.

Na korytarzu, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń, poszli w odwrotne strony.

Zdobywszy pierwszy namiętny pocałunek, mógłby triumfalnie ogłosić, że ma dziewczynę w garści. Wiedział jednak, że z nastrojem kobiety bywa różnie. Zwłaszcza młodej. Nigdy nie wiadomo, kiedy zmieni zdanie na dokładnie odwrotne. O piętnastej kocha, o szesnastej może już szczerze nienawidzić. Marek wolał nie cieszyć się przedwcześnie.

Znał na pamięć paragraf dwieście kodeksu karnego: Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat piętnastu lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat dwóch do dwunastu. A także paragraf sto dziewięćdziesiąt dziewięć: Kto przez nadużycie stosunku zależności doprowadza inną osobę do obcowania płciowego lub do poddania się innej czynności seksualnej albo do wykonania takiej czynności, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. A jeżeli taki czyn został popełniony na szkodę małoletniego, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat. Jak by nie patrzeć, Marek był już winny i tylko od zachowania Madzi zależało, czy kariera nauczycielska zawiśnie na włosku. Tylko od metryki, od daty urodzin, zależał wymiar kary.

Marek nie mógł zasnąć. Zastanawiał się, czy nie włączył mu się instynkt autodestrukcji, popularnie zwany kryzysem wieku średniego. Czy podświadomie nie dążył do tego, żeby przekreślić całe swoje życie i zacząć wszystko od nowa. Aż doszedł do wniosku, że chyba raczej nie, bo to nietypowe u jeszcze-nie-trzydziestolatka i wcale jeszcze nie chce przestawać uczyć.

Madzia też długo nie mogła zasnąć. W odróżnieniu od Marka jednak martwiła się bez konkretnego powodu. Sen z powiek spędzały jej uczucia.

Następnego dnia Marek zdawał się ignorować rząd ławek, w którym siedziała Madzia. Świadomie unikał jej wzrokiem. Żeby nie podgrzewać emocji, swoich i dziewczyny. Dopiero po lekcji podszedł do niej, zaniepokojonej, jeśli wręcz nie zawiedzionej jego obojętnym zachowaniem.

— Jak się dziś czujesz, Magdaleno? — zapytał miłym głosem, nie surowym, lekcyjnym, tylko takim, jakim mówił na zapleczu.

— Dobrze. Dziękuję.

— Chciałem coś jeszcze dodać do naszej rozmowy o egzaminach — nieznacznie puścił oko do Dominiki z zaciekawieniem przysłuchującej się tej rozmowie. — Podejdziesz do biurka na minutkę.

— Aha, dobrze —odpowiedziała Madzia z radością. Jej złość minęła jak ręką odjął.

— Chciałem ci tylko przypomnieć, że cię lubię — powiedział, jak tylko zostali sami w sali.

— Ja też pana lubię.

Dotknęli się opuszkami palców.

— Przyjdź na którejś przerwie, to sprawdzimy, co pamiętasz o stożkach — Powiedział pół żartem. — Najlepiej jak byś wpadła po lekcjach.

Madzia skromnie spuściła wzrok, ale się uśmiechnęła nieskromnie.

— Kiedy mogę przyjść?

— Zawsze. Przy dzieciakach z młodszych klas możesz mówić, że chcesz o coś zapytać odnośnie klasówki. Przyjdź, kiedy będziesz mogła. O której dziś kończysz lekcje? — Odpowiedziała. Marek pracował o godzinę dłużej. — A jutro?

Też nie pasowało. Umówili się więc na długą przerwę.

Zjawiła się przy drzwiach, kiedy dwoje ostatnich piątoklasistów wychodziło z sali.

— Proszę pana, czy mogę sie o coś zapytać w sprawie klasówki? — głośno zadała umówione pytanie.

— Ale teraz jest przerwa. No dobrze, wejdź, proszę, ale tylko na chwilę — odpowiedział Marek szorstko. Po cichu dodał: — Idź od razu na zaplecze. Zamknę tylko drzwi na klucz.

Zatrzymała się przy fotelu.

— Chce mnie pan przepytać ze stożków? — zapytała z zadziorną śmiałością.

— Chcę. Jutro przy tablicy. A teraz, Madziu, mogę cię pocałować? — Delikatnie objął swoją pupilkę w talii. Dokładnie tak, lub prawie dokładnie tak, jak sobie wyobrażała początek tego spotkania.

— Aha — Kiwnęła głową.

Marek stanął za nią, otulając ją obydwoma ramionami. Najpierw pocałował w policzek. Złożył długi, wilgotny pocałunek. Potem, nie odrywając warg, przemieścił się bliżej ust, Muskał policzek, aż Madzia przechyliła głowę żeby odwzajemnić pocałunek.

Obrócił ją przodem do siebie. Czule pocałował w usta.

— Nie skarż się na mnie kolegom, bo będą zazdrościć — powiedział pół żartem, pół serio.

— A koleżankom? — zachichotała Madzia.

— Ze strony koleżanek nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

Marek mógł już być prawie pewien, że ma tę dziewczynę w garści. Swoją pierwszą zdobycz odkąd został nauczycielem. Do pełnej pewności pozostawało mu tylko rozebrać Madzię i wykorzystać. W idealnym wypadku tak, żeby się nie poczuła wykorzystywaną.

— Jesteś piękna, wiesz?

— Nie.

— Jesteś — powtórzył komplement i powtórzył czuły pocałunek. — I masz słodkie usta.

— Oj tam. Pan też. — Zachichotała.

— Nie zapomnij przypomnieć sobie jutro wzorów na stożki — powiedział, kładąc obie dłonie na pośladki Madzi. Delikatnie przycisnął.

Dziewczyna odruchowo przybliżyła się do niego. Ramiona oparła o tors.

— Przypomnę na pewno. Weźmie mnie pan do tablicy?

— Wezmę. A teraz pocałuję.

Madzia z ochotą rozchyliła usta. Podobała jej się ta długa przerwa.

Wkrótce oceny z matematyki wróciły do szóstkowej normy. Czego nie można powiedzieć o innych przedmiotach. Z polskiego, historii i chemii wpadały tylko czwórki. A i to nierzadko na wyrost, jako bonus do zdobytej wcześniej reputacji.

— Madziu, musisz się wyspać. Odpocznij trochę. — Marek dawał dobre rady. Proste i oczywiste. Tylko nie odpowiedniej osobie.

Tymczasem im niższe Madzia zgarniała oceny, tym więcej dostawała korepetycji, i tym mniej miała czasu na spanie. Błędne koło nadmiernych ambicji. Wyrwać się z niego było ponad jej siły. Ratował ją tylko fotel na zapleczu sali matematycznej.

Tak upłynęło kilka tygodni. Aż nadszedł czas egzaminów ósmoklasisty. Wtorek, środa, czwartek — trzydniowy maraton w stresie i lęku. W piątek powrót do normalnego trybu lekcji.

Po matematyce Madzia stanęła przy biurku nauczyciela. Skulona, zgarbiona, cicha jak nie ona.

— Proszę pana, możemy porozmawiać? — spytała.

Marek nie wiedział jak zareagować. Przepraszać za zło, które jej uczynił? Uciekać? Szukać adwokata?

— Teraz czy po lekcjach? — odpowiedział, z całych sił próbując odgadnąć przyczynę problemu.

— A mogę przyjść po lekcjach?

— Jasne, że możesz, Madziu.

— To przyjdę. — Zamyśliła się i dodała: — Jestem jakaś głupia.

Z tym Marek nie mógł się zgodzić. W jej wieku mówić o głupocie jest jeszcze przedwcześnie — pomyślał. Bardziej poprawnie byłoby nazwać Madzię naiwną. Niedoświadczoną, ale nie głupią.

— Poczekaj — Uśmiechnął się. Wstając od biurka, musnął dłonią nadgarstek Madzi. Zamknął drzwi na klucz. — Nie jesteś głupia. Skąd ten pomysł?

— Nie dostanę sie do klasy o profilu aktorskim.

Bogu dzieki — przemknęło Markowi przez myśl.

— Dlaczego? — zapytał z troską.

— Bo zawaliłam te egzaminy. Nie nabiorę punktów.

— Skąd wiesz, że zawaliłaś? Wyniki będą dopiero w lipcu

— Wiem.

— Poza tym liczą się też oceny na koniec roku. Ode mnie dostaniesz szóstkę. Z innych przedmiotów też będzie nie najgorzej.

Wiedział, że z aktualnych ocen wychodzą Madzi czwórki, ale też że z jej reputacją celującej i wzorowej uczennicy mogła liczyć na litość nauczycieli i oceny końcowe wyższe niż średnia arytmetyczna ocen cząstkowych.

— I tak mi nie wystarczy punktów.

To dobrze, pójdziesz do normalnej klasy — cisnęło mu się na język, ale zamilczał w porę. Zamiast tego pogładził Madzię po policzku.

— Po lekcjach porozmawiamy — powiedział. — Wszystko będzie dobrze.

— Okey. Ale mi się nie chce iść teraz na polski. — Madzia spuściła głowę.

— Chcesz się tutaj schować?

— Nie wiem. Może lepiej nie, bo jeszcze w końcu się pani Bolek zorientuje, że uciekam z polskiego i zacznie się dopytywać.

— Tak, lepiej potem, Madziu — powiedział matematyk i przeciągnął palcami po szyi dziewczyny, aż wniknął pod kołnierzyk jej koszuli. — Będę na ciebie czekać.

Potem, po lekcjach, zamknął się z nią na zapleczu ponownie. Posłuchał zwierzeń o tym, jak słabo napisała egzaminy, że nie umiała tego i owego, i którego polecenia nie zrozumiała. A kiedy Madzia mówiła, on rozpiął wszystkie guziki jej koszuli. Odsłonił klatkę piersiową. Wolnym ruchem wsunął dłoń pod miseczkę stanika. Przez chwilę wyrozumiale kiwał głową i napawał się kobiecą miękkością młodego ciała. Rozpierała go duma, że dopiął swego. Że dziewczyna na jawie i w pełni świadoma pozwalała mu macać cycka. I ten dotyk najwyraźniej nie sprawiał jej przykrości. Wręcz przeciwnie.

— Lubi mnie pan? — zapytała zalotnie.

— Nawet bardzo.

— Tylko pan mnie rozumie.

— Nie zapominaj, że masz rodziców. Oni cię kochają.

— Ta, tata tylko pracuje i pije albo ogląda telewizję, mama pyta tylko o oceny. Poza tym w ogóle jej nie interesuję.

— Kochają najlepiej jak umieją. — Marek sięgnął jeszcze głębiej pod stanik. Zaczął miętosić pierś pod sutkiem.

— Na pewno tak. Pan ma zawsze rację — przytaknęła Madzia, zerkając znacząco na odsuniętą miseczkę stanika. — Podobam się panu?

Stwierdziła w duszy, że nie czuje podniecenia, a mimo to obmacywanie sprawiało jej przyjemność. Dawało wrażenie, że jest komuś potrzebna. Zadowalało najlepszego człowieka pod słońcem.

— Jesteś piękna.

— Dziękuję.

— To zobaczymy się po lekcjach?

— Tak, na pewno.

Pożegnali się jak zwykle pocałunkiem. Myślami będąc już trzy godziny później.

Myśleli w tym samym kierunku, próbując zgadnąć, do czego posunie się druga strona. I na jaki gest sympatii lub oddania wystarczy im odwagi.

W końcu usiedli na fotelu. Zmęczeni dniem, tygodniem i aktualnymi rozmyślaniami. Marek wziął Madzię na kolana.

—Mogę cię dotknąć tak jak poprzednio? — zapytał czule. Czuł rosnące napięcie w slipkach i nie zamierzał tym razem ukrywać wzwodu przed nastolatką, bezpośrednią przyczyną podniecenia.

— Aha. Tak. — Madzia pokiwała głową.

Nie czekając na ruch mężczyzny, sama zaczęła rozpinać koszulę. Żeby nie tracić cennego czasu. Bardzo ograniczonego koniecznością utrzymania związku z nauczycielem w całkowitej tajemnicy. Przede wszystkim przed mamą.

Marek pogłaskał ją po brzuchu i plecach.

— Staniczek też rozepniesz? — zapytał.

— A mogę?

— Zawsze — odpowiedział Marek z uśmiechem.

Zawsze, od kiedy sam jeszcze był uczniem, uważał, że noszenia biustonoszy w szkole należałoby zakazać i że bluzki dziewczyn powinny prześwitywać.

Po chwili miał na kolanach dziewczynę z obnażonym biustem. Poły koszuli Madzia sama rozsunęła na boki, żeby jak najwięcej ciała pokazać ulubionemu nauczycielowi.

Dokuczał jej tylko niedosyt snu. Ale starała się nie okazywać zmęczenia. Liczyła na to, że w domu wcześniej pójdzie spać i pośpi dłużej w sobotę rano. Wyjątkowo nie miała w ten weekend żadnych korepetycji.

— Mogę coś panu powiedzieć? — zapytała z uśmiechem zdradzającym chęć podzielenia się wiadomością nieprzeznaczoną dla uszu rozmówcy. Tajemnicą.

— Oczywiście, Madziu. — Matematyk wierzchem dłoni zakreślił okrąg wokół sutka. Dwa okręgi.

— To trochę łaskocze — zachichotała Madzia — ale jest mega przyjemne.

— Powinnaś to praktykować z kolegami.

— Jeszcze czego. — Zachichotała ponownie.

Matematyk zajął się głaskaniem drugiej piersi.

— To co chciałaś mi powiedzieć? — przypomniał ostatni temat.

Madzia się zawahała, ale tylko retorycznie. Wyprostowała plecy, żeby wyprężyć biust i jeszcze lepiej poczuć dotyk męskiej dłoni.

— Dominika, moja koleżanka z ławki — zaczęła wyjawiać tajemnicę.

— Tak, wiem, o kogo chodzi — przytaknął Marek. — Ona cię mocno obserwuje.

— Chyba ta, trochę — potwierdziła Madzia. — Dominika mówiła, że podobają się panu głębokie dekolty. — Uśmiechnęła się pytająco.

— Jak to mówiła? Skąd posiada takie informacje?

— No, widziała, to znaczy myślała, to znaczy wydawało jej się — Madzia metodą prób i błędów szukała odpowiedniego słowa — że zagląda pan dziewczynom w dekolt, jak pan chodzi po klasie, a któraś ma taką bluzkę.

— Ach, tak? — Marek się uśmiechnął potwierdzająco. — Spostrzegawcza dziewuszka ta twoja Dominika.

— Nie gniewa się pan, że powiedziałam?

— Nie, Madziu. Jak każdy facet lubię ładne biusty. Dominika nie powinna się dziwić.

— Nie dziwi się, tylko zauważa.

— Coś jeszcze o mnie mówi? O czym wy jeszcze plotkujecie? — Marek nie przestawał masować. Odsunął tylko włosy dziewczyny i zaczął muskać wargami po szyi.

— Hi hi! Tu też mam łaskotki — zachichotała Madzia. Odruchowo otarła się głową o głowę mężczyzny.

— Mam przestać?

— Nie. To jest super.

— To jakie jeszcze znasz plotki na mój temat?

— Od Dominiki? Już żadnych. Tylko tyle, że ona by chyba chciała być teraz na moim miejscu. Zawsze jak o panu mówi, to widać, że jej się pan podoba.

— Mądra dziewczynka — mruknął Marek zadowolony. — Obie jesteście mądre. A teraz daj buziaka.

Madzia grzecznie i z zadowoleniem posłuchała prośby. Do buziaka dołączyła nawet języczek. Pierwszy raz w życiu. W ramach śmiałego eksperymentu.

Marek tymczasem stwierdził, że zostawało im tylko piętnaście minut. Musieli się spieszyć, żeby zbyt późnym wychodzeniem ze szkoły nie wzbudzić niczyich podejrzeń. I żeby Madzia zdążyła wrócić do domu przed rodzicami.

Skierował rękę na brzuch nastolatki. Wsunął między uda. Przycisnął.

— Ach, proszę pana — westchnęła Madzia. Na więcej słów nie miała pomysłu. Nie wiedziała, co czuć ani jak reagować. Wiedziała tylko, że bardzo lubi pana Marka i cieszyła się, że łączy ich coraz większa tajemnica.

—Jesteś gorąca — szepnął Marek, masując coraz bliżej źródła ciepła. Patrzył z lubością na piersi unoszące się w rytm pogłębionego oddechu.

Madzia objęła go ramionami. Zamknęła oczy i przeniosła cała uwagą na swoje intymne miejsce. W myślach mogła potwierdzić, że była gorąca. I stopniowo coraz bardziej wilgotna. Przeszkadzało jej, że ma na sobie dżinsowe spodnie. Bez nich przyjemne doznania byłyby jeszcze bardziej intensywne.

— Dominika chyba się trochę domyśla — powiedziała Madzia półgłosem, wciąż trzymając kurczowo Marka za szyję.

— Czego się domyśla?

— No, że się z panem lubimy. Ale ona nikomu nie powie.

— Rozmawiałyście o tym?

—Nie. Ale się domyśla, bo wie, że do pana chodzę. Pytała się tylko, co z panem robię na zapleczu.

— I co odpowiedziałaś? — Marek wolną ręką pomiział ją za uchem.

— Prawdę — zachichotała Madzia. — Że mogę się zdrzemnąć.

— Ale Dominika podejrzewa cos więcej?

— No tak. Ale na pewno nikomu nie powie.

Marek też chciałby mieć taką pewność. W dyskrecję młodzieży jednak nie wierzył. Mógł się tylko pocieszyć, że koniec roku szkolnego był już niedaleko. I dziękował w duszy Madzi za szczerość. Zawsze lepiej wiedzieć o grożącym niebezpieczeństwie i się możliwie dobrze przygotować, niż nie wiedzieć i dać się niemile zaskoczyć.

— Dobrze, że mi powiedziałaś, Madziu. Postaramy się jej nie prowokować. A teraz — Marek spojrzał na zegar na ścianie — mamy jeszcze parę minut. Pokażę ci coś, dobrze?

— Co?

— Coś, co lubią kobiety. — Pocałował dziewczynę w ucho. Pomacał pierś. — A my lubimy wasze cycki.

Zaśmiali się oboje.

Zaraz potem Marek poprosił Madzię, żeby zeszła mu z kolan. Poluzował zamek. Trzymając ją za nadgarstki pokazał, w jakiej pozycji chce ją mieć z powrotem na kolanach. Przodem. Nie za blisko. Okrakiem.

— Co teraz? — spytała Madzia, odsuwając na boki poły koszuli, żeby nie zasłaniały jej wdzięków.

W odpowiedzi Marek poprowadził jej dłoń pod swoje slipki.

— Czujesz? — Zapytał, niecierpliwie czekając na reakcję dziewczyny.

— Czuję. — Madzia zacisnęła palce na penisie. Poczuła, jak serce przyspiesza bicie pod żebrami. Z trudem przełknęła ślinę. — Duży jest i twardy.

— Tak. Chce mu się wejść w ciebie.

— Ale teraz?

— Nie. Nie koniecznie. Kiedyś.

— Nie wiem, czy się zmieści.

— O to się nie martw. Wystarczy, że zdejmiesz majtki.

— Och. Nie wiem. — Nie wypuszczała członka z ręki. Starała się zapamiętać, jaki jest w dotyku.

— Daj buzi.

Madzia znowu pocałowała pana od matematyki, angażując język. Namiętnie possała górną wargę nauczyciela, jednocześnie jeszcze śmielej masując jego członek. Domyśliła się, żeby trochę poruszać ręką.

— Czy tak jest dobrze? — zapytała, z trudem łapiąc powietrze.

— Bardzo dobrze, Madziu.

Mama lubiła powtarzać, że jak się Madzia nie dostanie na studia aktorskie, to skończy jako tancerka na rurze w nocnym klubie. Gdyby widziała, jak córka się liże z nauczycielem, świecąc gołymi cyckami, mogłaby z wyższością powiedzieć: A nie mówiłam? Na pewno by się zdziwiła, jak szybko się spełnia jej przepowiednia. Na szczęście nie dane jej było zobaczyć, czego matka widzieć nie powinna.

W końcu, po jeszcze dwóch spotkaniach z Madzią na zapleczu, Marek dostąpił zaszczytu poznania jej mamy osobiście. Tuż przed końcem roku szkolnego zatroskana kobieta postanowiła jeszcze bardziej pomóc córce. Zaczęła nękać nauczycieli prośbami o rozmowę na temat postępów dziecka w nauce. I próbując wynegocjować jak najwyższe stopnie na świadectwie.

— Magda nigdy nie miał problemów z matematyką — powiedział Marek, w głębi duszy śmiejąc się nad skalą nieświadomości tej troskliwej matki co do tego, co najważniejsze. — W zasadzie do niedawna była najlepszą uczennicą w klasie, przynajmniej jeśli chodzi o mój przedmiot. Ale ostatnio, w drugim półroczu, mocno się opuściła. Powiem pani szczerze, na siłę podnoszę jej stopnie, żeby te przejściowe problemy nie zaważyły na świadectwie. Bo to są przejściowe problemy, prawda?

— Na pewno. Córka bardzo dużo się uczy. Nic innego nie robi. Rozumie pan? Nie chodzi na dyskoteki, nie przesiaduje bezmyślnie w parku, jak inni w jej wieku.

— Rozumiem. Ale coś musi jej ostatnio przeszkadzać. Może, proszę mi wybaczyć, jeśli powiem coś nieodpowiedniego, może chodzi o jakieś konflikty w domu? Dzieci w okresie przejściowym często bardzo silnie przeżywają nawet drobne nieporozumienia z rodzicami. A może się Magdalenka nieszczęśliwie zakochała? Nie wzdycha do jakiegoś kolegi?

— Na pewno nie. Przecież bym wiedziała.

— No tak. Matki zawsze o wszystkim wiedziąły pierwsze. — Marek pokiwał głową. Oczami wspomnienia ujrzał przez moment Madzię rozebraną do pasa, wesoło odgarniającą włosy za głowę. — Powiem pani w tajemnicy, że i tak postawię jej szóstkę. Ale niech pani niczego nie mówi córce. Nie chciałbym, żeby na ostatniej prostej spoczęła na laurach.

— Dziękuję.

— Proszę.

Po tej rozmowie kobieta dzwoniła jeszcze do Marka z pytaniem, czy by nie zechciał po wakacjach udzielać Madzi korepetycji. Odpowiedział dyplomatycznie, że musi się poważnie zastanowić. Wiedząc, że koniec końców odmówi, żeby nie prowokować losu.

Madzię natomiast zaprosił do siebie do domu w dniu rozdania świadectw.

— Tylko nie mów niczego Dominice — przypomniał o konspiracji.

Z Dominiką pisywał już na Facebooku. Ale wolał się tym z nikim nie dzielić, nawet z Madzią.

— Pan też niech nikomu nie mówi.

— Nikomu. Tylko twojej mamie — odpowiedział żartem.

— A ona to by się ucieszyła — zaśmiała się Madzia. Gorzkim śmiechem.

— Widzisz, jaką masz dobrą mamę?

— Widzę właśnie.

W mieszkaniu poczęstował ją sokiem z kropelką dżinu. Wypili za koniec roku szkolnego i początku wakacji. Wspólnie obejrzeli świadectwo. Z nienajgorszymi ocenami, mimo wszystko.

— Jejku, jaka ulga! — zawołała w końcu Madzia, wymachując ramionami do góry. — Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam z końca szkoły.

— Też się cieszę, Madziu. Tylko trochę mniej, bo kto teraz będzie przychodzić pospać na moim fotelu?

— Może się ktoś znajdzie — odpowiedziała Madzia rezolutnie, ale posmutniawszy nieco. Poczuła zazdrość.

Marek poprosił, żeby wstała z krzesła. Miał plan na to popołudnie i zamierzał ten plan zrealizować w stu procentach. Włączył wolną muzykę.

Po chwili Madzia kładła głowę na jego torsie. Jego dłonie błądziły po jej pośladkach.

— Zdejmiemy koszulę? — zapytał Marek po kilku piosenkach.

— Możemy.

— Spódniczkę też.

— Nie podoba się panu moja spódnica? — zapytała Madzia przekornie.

— Podoba. Lubię dziewczyny w stroju galowym. Ale jeszcze bardziej podobasz mi się bez ubrań.

Madzia pomilczała kilka minut.

— Mam się rozebrać do bielizny?

— Do naga.

Madzia znowu zaniemówiła. Przylgnęła całym ciałem do nauczyciela. Zacieśniła uścisk ramion na jego szyi.

— Całkiem do naga?

— Tak. Dzisiaj jesteśmy całkiem sami. Chcę z tego skorzystać.

— A pan?

— Ja też się rozbiorę.

— Okey. Ale nikomu ani słowa, prawda?

— Prawda.

Madzia poprzytulała się jeszcze chwilę w tańcu. Po czym uwolniła się z objęcia. Stanęła na przeciw Marka i zaczęła pląsać samodzielnie.

Obracając się w rytm muzyki, podniosła rękę do czoła. Zmysłowo odgarnęła włosy. Następnie zaczęła rozpinać guziki koszuli. Po każdym robiła jakąś figurę: szybki obrót lub skłony. Rozpiąwszy do końca, wybiegła do przedpokoju. I zanim Marek zdążył zapytać, dlaczego uciekła, wróciła bez spódnicy i majtek. W samej koszuli, skarpetkach i staniku.

— Ojć! — zaśmiała się dziko i znów zniknęła za progiem.

— Madziu, wróć! — Marek zacierał ręce z zadowolenia. Spontaniczny striptiz przerastał jego nieskromne oczekiwania.

— Wracam — odpowiedziała Madzia.

Stanęła przed nim w samej koszuli zapiętej na jeden guzik na wysokości pępka. Z piersiami przebijającymi przez półprzezroczysty materiał, z nagimi udami wyglądała co najmniej kusząco.

Marek domyślił się, że i on musi się pozbyć części odzieży. Najpierw zdjął spodnie.

— Mam się rozebrać pierwsza? — spytała Madzia. Trochę dziwiła się sobie, że aż tak bardzo chce prowokować mężczyznę.

— Ja cię rozbiorę — odpowiedział Marek i spróbował dosięgnąć piersi.

— Ha ha! — Madzia szybko zrobiła półobrót, odwracając się plecami do niego.

— Aha — odpowiedział Marek.

Złapał ją w pasie. Przyciągnął do siebie za biodra. Po czym chwycił łapczywie za obie piersi. Zaczął macać. Trochę brutalnie. Pocałował dziewczynę w policzek.

— Dominika mówiła, że jak by pan zechciał, to by panu zrobiła loda — powiedziała Madzia, oddychając ciężko.

— Fajną masz koleżankę. — Marek pościskał piersi jeszcze chwilę, po czy obrócił Madzię przodem do siebie. Pocałował w usta.

Jeszcze pięć minut i był już całkiem nagi. Madzia znowu wisiała mu na szyi. Tańczyli złączeni w ciasnym objęciu. Wzwiedziony członek bezwstydnie napierał na dolną część brzucha.

— Czy jakaś dziewczyna robiła panu loda? — Madzia zaskoczyła pytaniem nie tylko Marka ale i samą siebie.

— Zrobiła, dość dawno.

— Kiedy?

— Kiedy byłem w liceum.

— Aha. — Madzia chętnie by się dowiedziała więcej, ale nie odważyła się głębiej drążyć tematu.

Markowi na usta cisnęło się pytanie, czy Madzia chce spróbować, ale też się powstrzymał. Miał bardziej ambitne plany.

Popchnął dziewczynę na łóżko. Przykucnął, rozsunął jej kolana na boki.

Madzia, świadoma, że Marek ma przed oczami jej nagą kobiecość w pełnej okazałości, rozpięła ostatni guzik koszuli. Pokazała mężczyźnie także piersi, niejako do kompletu i dla odciągnięcia uwagi od wciąż wstydliwego miejsca.

Marek pochylił się nad nią. Pocałował w usta. Potem w szyję i piersi. Potem znów w usta i znowu piersi. Aż, korzystając z niewypowiedzianej ale absolutnej zgody na wszystko, przycisnął Madzię biodrami, palcami wymacał tajemnicze wejście wiodące w głąb ciała, wepchnął członek między wargi sromu.

Madzia wbiła się paznokciami w jego skórę. Wiedziała siłą instynktu i kobiecej intuicji, że Marek się już nie cofnie. Czekała na nieznane.

Wreszcie Marek zaczął napierać biodrami. Najpierw lekko, harmonijnie, miarowo, by zaraz pchnąć z całej siły.

Madzia wrzasnęła:

— A!

Marek jęknął:

— Ach.

Wreszcie był w niej. W młodej pochwie. Tłoczył. Ruchał. Zaliczał.

Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy szczęścia. Chwilowego, ulotnego, złudnego być może, ale szczęścia. Leżąc tak z rozwartymi nogami, przyjmując pchnięcia, dając gościnę kawałkowi męskiego ciała, zadowalała kochanka. Czuła się potrzebną. Była z siebie dumna.

— Podoba się panu? — zadała pytanie niewymagające odpowiedzi.

— Bardzo. — Marek przyspieszył ruchy. Wpił się wargami w szyję dziewczyny. Rękami chwycił pod pupą. — Bardzo mi się podoba, kociaku.

Madzia pisnęła. Jej ciało odłączyło się od świadomości. Zaczęło wić się i kręcić, biodra wyszły na przeciw biodrom mężczyzny. Pochwa skurczyła się wokół buszującego w niej penisa. Żeby odciąć mu drogę ucieczki.

Pięć minut absolutnego szaleństwa. Pierwsze takie pięć minut w jej piętnastoletnim życiu. Pięć minut, które się nie prędko powtórzy. Pięć minut, których będzie żałować.

Marek zawył ze szczęścia.

Na koniec, kiedy oboje leżeli w kałuży potu, kiedy ostatnim oparem sił wili się jeszcze na mokrym prześcieradle, oddał salwę nasienia. Wystrzelił i padł obok kochanki ze zmęczenia.

— Myślałam, że będzie boleć — Pierwsza odezwała się Madzia. — A nie bolało.

— A ja myślałem, że mi tego nie dasz.

— A widzi pan? Dałam.

— Kochana jesteś.

— To pan jest kochany.

Spotykali się po kryjomu przez wakacje. Regularnie raz na tydzień. Aż seks zastąpił rozmowy całkowicie. I kiedy przestali ze sobą rozmawiać, bo oprócz seksu nie mieli o czym, seks przestał im sprawiać przyjemność.

— Chcesz się rozstać, Madziu? — brzmiało ostatnie pytanie Marka.

— Muszę — odpowiedziała Madzia, szlochając w jego ramię.

— Dobrze, Madziu. Nie mogę cię do niczego zmuszać.

To było smutne rozstanie. Na szczęście dla Marka obeszło się bez eksplozji nienawiści. Bez zemsty i bez kary. Tylko Madzia musiała za tę miłość zapłacić wysoką cenę. Przez dziesięć lat nie potrafiła się z nikim związać. I nie rozumiała dlaczego.

Wszystko to przez to, że nie zapytała mamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz