Kolonie letnie (za komuny) (2022)

Kadr z filmu "Verbotene Liebe" (1990),
reż. H. Dziuba
     — Dziadku, a ty jak poznałeś babcię? — Hm. I co takiemu odpowiedzieć?

Przyprowadził wczoraj koleżankę. Wyciągnął ją na spacer po szkole pod pretekstem oglądania ogrodu dziadka. Cwany małolat.

— Zuzia — przedstawiła się dziewczynka, z nieśmiałości mrużąc oczy. Ale uśmiechnięta od ucha do ucha. Z aparatem na zębach, mieniącym się jak rząd brylantów.

— Igor Gwiazda — odpowiedziałem oficjalnie, jak to kapitan milicji. I od razu puściłem oko, żeby przypadkiem nie wyjść na napuszonego zgreda. — Dziadek Igor. Mów mi po prostu „dziadku”. Dobrze, Zuziu?

Podała mi rękę. Malutką dłoń, delikatne palce.

— Aha. — Kiwnęła głową na znak, że się zgadza.

A ja, przeciągając uścisk dłoni, skorzystałem z okazji, że stała blisko. Przyjrzałem się dokładniej. Pulchna buzia, biuścik też wypukły, szkoda że zasłonięty. Parę piegów przy nosie i rosnący w oczach rumieniec na szyi i dekolcie. W starych żyłach krew się gotuje na taki widok. Nie ma co, ładna dzierlatka. Ach, gdybym był młody... Ach, na miejscu Zbysia... Ach, ach, można sobie pomarzyć. Ale w tamtym momencie nie była pora na banialuki. 

— Ale masz miłą koleżankę! — powiedziałem do wnuka. — A ty, Zuziu, masz jeszcze dziadków?

— Tak, ale nie mieszkają blisko — odpowiedziała.

— A gdzie, jeśli mogę spytać?

— Jeden pod Gdańskiem, a drugi w Kołobrzegu. — Popatrzyła mi w oczy. Z ciekawością. Nieśmiało, bo nieśmiało, ale też mi się przyglądała. Landrynka różowousta. Ach, żeby było możliwe zamieniać się ciałami, Gdybym tylko mógł wejść w skórę Zbysia! Na chwilę. — Ale jeździmy do nich. U tego w Kołobrzegu zostajemy z siostrą na dwa, trzy tygodnie w wakacje. W tym roku też mamy jechać.

— Zbysiu? — Musiałem ważyć słowa, żeby nie palnąć czegoś niestosownego do ich wieku i sytuacji. — Też się wybierasz nad morze.

— No tak. — Nie zrozumiał aluzji. Za młody. Jeszcze mu trochę brakuje fantazji.

A dziewuszka na plaży musi robić nie lada wrażenie.

— Siostrę masz starszą, czy młodszą? — zapytałem, żeby nakarmić ciekawość.

— Starszą o trzy lata — odpowiedziała.

W przeciągu tej naszej krótkiej rozmowy rumieniec na dekolcie zdążył, o dziwo, zblednąć całkowicie. Wystąpił za to na policzkach. Kamyki na zębach dalej lśniły w promieniach słońca. Z oczu błyskała energia. Biuścik falował w rytm oddechu.

— Jak się rozejrzycie, zapraszam na herbatę. — Puściłem w końcu dłoń Zuzi. — I na kawałek ciasta. Babcia zostawiła mi tu szarlotkę ze śliwkami. — To jedna z korzyści posiadania żony. — Lubisz szarlotkę, Zuziu?

— Aha. A jaką ma pan herbatę, Bo... — W końcu się odważyła odezwać pełnym zdaniem. Ładny ma głosik dzierlatka. Ale ton troszeczkę za wysoki, za bardzo dziecinny. Sprowadzający starucha na ziemię. Musiałem jej wejść w słowo.

— Dziadku. Umawialiśmy się, że będziesz mi mówić „dziadku” — powiedziałem łagodnie i pogładziłem dzieweczkę po podbródku.

Zdziwiła się, ale nie cofnęła głowy. Nawet jakby nieco przechyliła w stronę mojej dłoni, żeby przedłużyć dotyk. A może mi się zdało. Na pewno. Z wiekiem trzeba coraz bardziej uważać, żeby się nie dać zwieść urojeniom. Jak się jest młodym, to co innego.

— Oj, przepraszam. — W uśmiechu pokazała oba rzędy zębów. Pomyśleć tylko, że Zbysio ma szansę, nie dużą, realistycznie patrząc, ale nie zerową, posmakować ich wszystkich. I zająć się szczebiotliwym języczkiem. — Dziadku, jaką masz herbatę? Bo ja w zasadzie nie piję czarnej. Masz owocową?

— Znajdzie się. Specjalnie dla ciebie, Zuziu.

Popatrzyłem jeszcze na granatową spódniczkę lekko poruszaną wiatrem, aż się schowała za orzechem i wróciłem do swoich zajęć. I do wspomnień dawnych, acz niedalekich.

Tak więc fajną ma dziołchę ten mój wnuczek. Pozazdrościć tylko. No, ma szansę mieć, bo chyba jej jeszcze nawet nie pocałował żółtodziób. Pyta się, jak ja poznałem swoją. Jak to jak? Zwyczajnie. Ale co mu powiedzieć? Prawdę? Całą prawdę i tylko prawdę? I, najważniejsze, od czego zacząć? Chyba od Kamili...

***

 

Ojej, miałem wtedy tyle lat co Zbyszek teraz. Albo i nie. Starszy. Z wiekiem wszystko się zaciera w pamięci. Jest teraz w siódmej klasie, ja wtedy skończyłem ósmą. Więc tak, jednak półtora roku starszy. Kamilka była w jego wieku. I w wieku Zuzi. Tylko wtedy nie wydawała mi się dzieckiem. Tak? Szła chyba z siódmej do ósmej, a jej przyjaciółka do siódmej, o ile się nie mylę. Właśnie... Jak ona miała na imię? Patrycja. Tak, Kama i Pati. Obie słodkie, że palce lizać. No, a jak już o palcach mowa, to skubać obydwie i macać, łapać cycuszki.

Tylko tego wnuczkowi nie powiem. Nie wprost w każdym razie. Niech mu lepiej Zuzia powie. Niech go nauczy rozpinać stanik. Myśmy wtedy, w czasie przejściowych niedoborów dóbr konsumpcyjnych, nie mieli takiego problemu. Piersi nastolatek zazwyczaj dyndały sobie swobodnie pod bluzką. Przynajmniej, jeśli chodzi o te, z którymi ja miałem do czynienia. Szczególnie w lato.

A wtedy właśnie było lato. Środek wakacji. Jak co roku jechałem na kolonie. Nad morze. Zawsze w to samo miejsce. Właściwie to były moje ostatnie kolonie. Później, po stanie wojennym, w liceum, jeździłem już tylko na obozy harcerskie.

Tak więc jak co roku znalazłem się w autobusie. Nie wiem, co to była za marka. Jakiś stary rzęch, co by teraz nie dostał dopuszczenia do ruchu. Ale wtedy normalny środek przewozu dzieci i młodzieży. Usiadłem z kolegą z poprzednich kolonii. Z takim Bartkiem. Na koloniach wszyscy go nazywali Krzyżak. Dobry był kumpel. Szkoda, że nie utrzymaliśmy kontaktu. Nawet nie wiem, jak się nazywa. Ale cóż. Nie było internetu, komórek. Nawet na stacjonarny telefon czekało się latami.

Bezpośrednio przed nami usiadły dwie dziewczyny. Nie znaliśmy ich z wcześniejszych pobytów, więc musieliśmy poznać. A że podróż długa, czasu było pod dostatkiem. Tym bardziej że z podrywaniem nie zwlekaliśmy. Zaczęliśmy już w pierwszej godzinie.

Najpierw odbyło się ostrożne zaczepianie. W najmniej wymyślny sposób. Upuszczało się kartę do gry pod ich fotel i prosiło o pomoc w wydobyciu. Mieliśmy wtedy pretekst, żeby wsunąć rękę między siedzenia i drapnąć dziewczynę w łokieć, albo żeby przechylając się przez oparcie popatrzeć na nią z góry i dotknąć włosów albo ramienia. Po kilku kartach można było zapytać o imię i, przy odrobinie szczęścia, nawiązać rozmowę.

Tamtego dnia szczęście nam dopisywało. A ze mnie, na ogół spokojnego, szybko wylazł łobuziak. W pewnej chwili przyłożyłem palec do ust:

— Pst! — Dałem znać Bartkowi, że muszę się skupić. Żeby patrzył ostrożnie i nie przeszkadzał. Wpadł mi do głowy pomysł na zuchwały eksperyment.

W tych szczeniackich podrywach był oczywiście element popisywania się przed kolegą. Nawet bardzo ważny element. Zapasy z dziewczynami były jak zawody sportowe. Kto macnął cycka, mógł sobie zapisać punkt, kto macnął i zarobić po głowie dostawał całusa, wygrywał konkurs. Mógł się poczuć mistrzem. Uczucia, mimo że też ważne, nie grały głównej roli. A mnie blokowały. Jak byłem zakochany, nie potrafiłem zrobić najmniejszego kroku we właściwym kierunku. A jak mi nie zależało na niczym, to... No właśnie, poznałem Kamę i Pati.

Czy ostrzec młodziana, żeby starając się o pannę, za dużo nie myślał i próbował być dobrym? Czy na jego miejscu posłuchałbym takiej rady?

Tak więc uciszyłem kolegę i wytężyłem umysł. Przysunąłem się do foteli przede mną, wsunąłem rękę pomiędzy oparcia. Ostrożnie, powoli, żeby dziewczyna jak najdłużej pozostawała nieświadomą szykowanego ataku. Dotarłem dłonią tuż pod pachę. Na koniec szybkim ruchem sięgnąłem dalej. Zamiast cofnąć rękę ściśniętą przez odruch obronny zaskoczonego ciała, złapałem się boku dziewczyny. Trafiłem! Pamiętam jak dziś to szczeniackie uczucie zwycięstwa. A żeby zachować pozory, zacząłem wołać przez szparę między oparciami:

— Pati! Pati, a powiesz mi? — Nie pamiętam, jakie pytanie bez sensu wtedy wymyśliłem. Pamiętam, że kurczowo ściskałem cycka, udając, że wcale nie miałem takiego zamiaru, i że w ogóle nie mam pojęcia, za co trzymam.

Miny Bartka nie pamiętam. Ale na pewno patrzył na mnie z zazdrością. Może z niedowierzaniem. Po paru minutach nie wytrzymałem zresztą. Żeby nie było wątpliwości, powiedziałem mu na ucho:

— Jest za co potrzymać. Ty też spróbuj!

Następnym razem zaczepiliśmy je wspólnie, przewieszając się nad oparciami. Oczywiście kierowca nie mógł nie przywołać nas do porządku, ale nic poza tym nie mógł zrobić. A my przez moment mieliśmy ładny widok. Jak tylko Bartek, odzywając się pierwszym, skupił na sobie uwagę dziewczyn, ja bezczelnie wsunąłem palec za kołnierzyk Kamili. Pociągnąwszy do przodu, na chwilę poszerzyłem dekolt. Oczywiście zacząłem też gadać o czymś nieistotnym. Dużo podejrzeć mi się nie udało, ale zamiar został wyrażony.

Jak parę minut później, ku utrapieniu opiekunów, razem z Bartkiem powtórzyliśmy manewr, Kamila miała rozpięty dodatkowy guzik. Albo i dwa. Nie wiem, nie liczyłem. Skupiałem wzrok na lewej piersi, widocznej w całości, gdy się spojrzało pod odpowiednim kątem, bez konieczności odsłaniania ręką.

Kamilka udawała oczywiście, że nie wie, co mi pokazuje. Niewiniątko. Takie to są dziewczyny.

No a potem zamieniliśmy się miejscami. Ja przeszedłem do Patrycji, Kamila zajęła moje miejsce. Pretekstem były karty. Mieliśmy wytłumaczyć dziewczynom zasady gry w tysiąca.

Karty kartami. Podróż autokarem usypia. Tak więc część drogi przesiedzieliśmy z zamkniętymi oczami. Ale, jak nikt nie patrzy, to jest okazja do figla. Dziobnąłem dziewczynę pod żebra. Kilka razy. Raz się broniła bardziej, raz mniej. To ze złością, to ze śmiechem. Biustu przed obmacaniem nie obroniła. Za to kazała mi wracać na swoje miejsce.

Bartek z Kamilą wyrazili zdziwienie. Patrycja nie próbowała tłumaczyć, co, jak i dlaczego. Stanęło na tym, że Bartek usiadł za mnie, a ja zostałem wysłany do Kamili. Czyli poszczęściło mi się podwójnie.

Zagraliśmy w pytania. Zasady proste, wymyślone na poczekaniu: wyciągamy z talii po jednej karcie, kto ma silniejszą, zadaje pytanie, kto słabszą odpowiada. Dyskretnie, na ucho. I bez oszukiwania. Kilka rund przebiegło niewinnie. A potem sięgnąłem po gorętsze sprawy:

— Wolisz całowanie w usta czy szyję?

— Usiądziesz mi na kolana bokiem czy przodem do mnie?

— Poleżymy obok siebie, ja na tobie czy ty na mnie?

— Rozebrałabyś się przy Bartku? A przy mnie? A jeśli ci pomogę?

— A co jak ja cię rozbiorę i zmuszę do seksu?

Kamila nie zostawała dłużna:

— A która z nas ci się bardziej podoba, Pati czy ja?

— Jak ma na imię dziewczyna, z którą się najdłużej całowałeś?

— Co jest twoją najgłębszą tajemnicą?

Musiałem przyznać, że samogwałt.

Korciło mnie, żeby zapytać o to samo, ale się nie zdobyłem na odwagę. Zamiast tego powiedziałem, że mi się podobają jej oczy i objąłem ramieniem. Przytuliła się i zamknęła oczy. Zdrzemnęła. A ja ukradkiem zacząłem zaglądać w dekolt. Nawet odchyliłem raz połę koszuli, upewniwszy się najpierw, że nikt dookoła nie zauważy. Z łopotem serca zapuściłem wzrok na różowiutki sutek. Szepnąłem, że jest bardzo ładna i zapisałem sobie w pamięci jeszcze jeden punkt rankingowy.

Teraz tylko nie jestem pewien, czy warto się tym chwalić wnukowi. Czy ta wiedza mu się do czegokolwiek przyda?

Nie wiem, co właściwie czuła wtedy Kamila, bo nigdy z nią o tym nie rozmawiałem, ale mnie całą drogę było ciasno w szortach.

Z tamtego dnia pamiętam jeszcze, że pod koniec podróży graliśmy w wisielca w zeszycie Kamili. Każde z nas na przemian wymyślało słowo, pisało pierwszą i ostatnią literę, i zostawiało wolne miejsca między nimi do uzupełnienia. Druga osoba zgadywała, czy na przykład litera w jest w tym słowie. Jak tak, pierwszy gracz wpisywał w we właściwe miejsce, jak nie, dorysowywał jakiś element szubienicy i wiszącego ciała. Gra mogła się toczyć bez końca, byle tylko fantazji i humoru starczyło.

Przyznałem jej się wtedy, że zaglądam w dekolt. Nie wprost oczywiście, tylko dając jej do odgadnięcia słowo pierś. To też pamiętam: Kamila się odwdzięczyła trochę nieprzyzwoitym słowem penis. Udałem, że go nie znam. Musiała mi wyjaśnić, co to takiego. Było wesoło. Nauczyła mnie jeszcze wyrazu kopulacja. Mogła sobie zaliczyć punkcik za poderwanie chłopaka, jeśli dziewczyny też się sprawdzały w takim konkursie.

Po grze został u niej w zeszycie mój adres. I imię z nazwiskiem. To wcale nie takie oczywiste, że się zna nazwiska kolegów na koloniach. Na co dzień używa się przecież tylko imion i, nawet częściej, przezwisk. A potem się nie wie, z kim się bawiło.

Coś takiego można powiedzieć wnukowi. Żeby zawsze zostawiał kontakt do siebie, chyba że nie chce się z kimś więcej spotkać. Wtedy lepiej pozostać anonimowym. Ale to taka rada bez znaczenia. Dzisiaj młodzi mają internet. Jak by się czas odwrócił i bym teraz jechał na kolonie z taką Kamilką, albo z taką Zuzią tego mojego Zbyszka, com ją wczoraj poił herbatą malinową z cukrem, to byśmy pewnie zaczęli od zabawy w telefon, w ten, jak on się nazywa, Instagram:

— Zaprosisz mnie do znajomych?

— Już cię zaprosiłam.

— O, lubiam!

Dzisiaj młodzi nie mają problemu z nieznaniem adresu. Nawet im przez myśl nie przejdzie, że można nie mieć kontaktu. Nie ma się, bo się nie chce, nie dlatego że się o ten kontakt nie postarało. Dziwne czasy. Za łatwe.

Wracając do starych dziejów, na koloniach wcale nie było wiele okazji do spotkań z dziewczynami. Mieliśmy grupy chłopców i grupy dziewcząt, po dwie dla każdej płci, segregowane wiekowo. Każda grupa miała swój własny plan zajęć i zabaw. Wspólne były tylko zawody sportowe i dyskoteki, bodajże trzy na cały turnus. Niekiedy jeszcze opiekunowie łączyli dwie grupy na plaży. Nie wiem, czy może się wtedy wymykali na zakupy. Nie ważne. Chodzenie do cudzych baraków, czy to w nocy, co oczywiste, czy to w dzień, w tak zwanym czasie wolnym, było zakazane, pod groźbą karnego usunięcia z kolonii. Wyjątek stanowiła niedziela, kiedy to przed południem i po obiedzie nie mieliśmy żadnych zorganizowanych zajęć, więcej swobody.

Ale niektórzy zdobywali się na odwagę. Tacy na przykład Igor z Bartkiem-Krzyżakiem. Po prawie tygodniu niewidzenia koleżanek z autobusu, wybraliśmy się na rekonesans. W sumie było nam obojętne, czy je spotkamy. Chodziło o to, żeby się podkraść do dziewcząt. I po prostu dać szansę szczęśliwemu losowi. Zaczepiło się tę i ową. Zapytało o imię. Powiedziało, że szukamy partnerek do tańca na dyskotece wieczorem. Nacieszyło oczy widokiem zgrabnych kształtów.

Co prawda nie za pierwszym razem i tylko przypadkiem, podrywając dla sportu jakąś małolatkę, udało nam się znaleźć pokój Kamili i Patrycji.

Nie żebyśmy my dwaj byli pełnoletni, ale nawet dwa lata różnicy dzieliły jak płot wysoki na pięć metrów i z drutem kolczastym u góry. W ogóle dziewczyny na koloniach dzieliły się na trzy kategorie: laski — z najstarszych roczników, małolaty — szósto- i siódmoklasistki mogące już pochwalić się biustem oraz nieinteresującą nas resztę, czyli dzieci. No, były jeszcze babki — dwudziestoletnie opiekunki i pielęgniarki, ale to nie nasza liga, zupełnie poza naszym zasięgiem.

W pokoju Kamy i Pati mieszkała jeszcze jedna dziewczyna, z kategorii małolat. Zupełnie mi wyleciało z głowy, jak mogła mieć na imię. Pamiętam tylko jej pisk, jak się broniła przed obmacywaniem. Przybiegła wtedy wychowawczyni i kazała nam się wynosić. Zazdrośnica jedna!

No ale w tę niedzielę, po obiedzie wyciągnęliśmy nasze znajome, razem z tą małolatą, na spacer po ośrodku. Za siatkę nie wolno było wychodzić. Chyba że przez dziurę, jak nikt nie patrzył. W tamtych czasach w Polsce nie spotykało się płota bez dziury. Na szczęście socjalistyczni włodarze nie poskąpili terenu. Mieliśmy gdzie chodzić, nawet nie przekraczając ogrodzenia.

Między sosnami, z dala od baraków, urządziliśmy zabawę w berka. Goniło się laskę. Laska robiła uniki, zwody, ostre skręty za drzewo, wrzeszczała, piszczała. Przystając naprzeciw goniącego, stawała w rozkroku, pochylona do przodu, w pełnej gotowości do skoku. Stawało się więc dwa kroki przed nią, mierzyło wzrokiem, pozorowało atak i zaglądało w lukę między luźną bluzeczką a tułowiem. Nie wiem, czy one w pełni zdawały sobie sprawę, jak bardzo kręciły nas ich dyndające piersi. Chyba jednak nie do końca celowo pokazywały je nam w ten sposób. Ale pokazywały, każda z nich trzech jednakowo.

W końcu dopadało się laskę. I albo berkowało uderzeniem w plecy, albo trafiało się w biodro czy pupę, albo nawet, kiedy udało się złapać od przodu, chwytało się niby przypadkiem za cycek. Bez względu, czy to Kamila czy małolata. A jak któraś, daj Boże, jeszcze się potknęła i upadła, do zberkowania dochodziły łaskotki. Jedną ręką atakowało się żebra, zmuszając do wygibasów i śmiechu, drugą obściskiwało się pierś pozbawioną obrony.

Tylko pożyczyć wnusiowi takiej zabawy! W ogrodzie ma drzewa, jest gdzie się chować i biegać. Tylko żeby się Zuzia domyśliła i nie opancerzyła biustu jakimś strasznym push-upem, bo wtedy to z całej radości nici.

Co tu jest jeszcze warte wspomnienia? Jak się tam wtedy bawiliśmy w berka, Bartek za którymś razem odwagą przerósł sam siebie. Zamiast obezwładnić Patrycję mocną łaskotką, przygniótł ją do ziemi sobą, kładąc się klatką piersiową pod jej szyją, jakby to były zapasy. A od dołu wsunął rękę pod bluzkę. Podotykał piersi tym razem już bezpośrednio. Kamila i małolata aż rozdziawiły buzie z niedowierzania. A ja z zazdrości, że jemu pierwszemu udało się coś nowego. I ze strachu, że zaraz się skończy znajomość z laskami. Ale dziewczyny się nie obraziły. Patrycja zrobiła trochę wrzasku, pobiła Krzyżaka pięściami, krzycząc:

— Mogłeś mnie udusić! Więcej tak nie rób!

A dziewczyny udały, że niczego nie zauważyły. Kamili się nie dziwię, bo też tak chciała. Nie byłby to zresztą pierwszy raz dla niej. Przyznała mi się innego dnia, konkretnie w trakcie tańca na drugiej dyskotece, że ktoś ją głaskał po gołym biuście przede mną, jakiś chłopak ze starszej klasy.

Dla małolaty jednak milczenie wcale nie było złotym wyborem. Gdyby się odezwała, albo uciekła, albo cokolwiek, to byśmy nie mieli odwagi molestować jej potem. A tak, bluzka wjechała pod szyję i aż pani opiekunka musiała ratować piszczącą dziewczynkę. Ale to dopiero pod koniec kolonii.

A w tamtą pierwszą niedzielę, po zabawach w berka wolnym krokiem wróciliśmy do baraków. Żeby niepotrzebnie nie wzbudzić niczyjej ciekawości, poszliśmy oddzielnie: dziewczyny we trzy przodem i ja z Bartkiem w pewnej odległości za nimi.

Zapytałem go o wrażenia.

— Sakramenckie! Wiedziałeś, że cycki są chłodne w dotyku?

Nie wiedziałem. Tym bardziej musiałem sprawdzić.

Liczyłem, że mi się uda na dyskotece, ale się nie udało. Nawet nie spróbowałem przebić się przez kokon z sukienki, sweterka i jeszcze jakiejś warstwy pod spodem. Jak wyszliśmy na świeże powietrze — mówię oczywiście o wyjściu z Kamilą, nie z małolatami, z którymi akurat na tej dyskotece dość dużo tańczyłem — zapytałem tylko, czy białe ramiączko, jakie się wysunęło spod sukienki, jest od stanika.

— Nie — odpowiedziała, wybuchając śmiechem.

— Od kostiumu na plażę?

— Też nie. To podkoszulek.

Jakoś bawiła nas ta rozmowa. Kamila, odpowiadając na moje szczeniackie pytania, aż podskakiwała z radości. I mnie się śmiały oczy. Podobała mi się jej buzia, te dwa małe dołeczki na policzkach i nos z lekko zadartym czubkiem. Zęby nie były tak równe jak u Zuzi tego mojego gołowąsa, ale i tak, z koślawymi dwójkami, wyglądały apetycznie.

Chciałem ją pocałować, a nie wiedziałem jak. Poczułem, że miłość odbiera mi pewność siebie. Nie wiedzieć jak i kiedy zapanowała cisza. W gardle urosła klucha, z głowy uleciały słowa. Jeszcze umiałem się uśmiechać i to robiłem. Patrzyłem Kamili w oczy i rozciągałem buzię. Aż się zapytała, czy ją lubię.

— Aha. — Pokiwałem głową.

— Ja ciebie też.

— Aha.

— Bartek też jest fajny, ale ty mi bardziej pasujesz.

— Aha.

— A jak ci się podoba Patrycja?

— Fajna jest. Ładna.

— A, mm? — zapytała o małolatę. No, za nic nie mogę sobie przypomnieć imienia.

— Też ładna. Fajna. Wesoła. Ale jak bym miał wybierać, to raczej ciebie.

— Wybierać? Po co?

— No wiesz. — Znowu gula w gardle. — Do tańca na przykład.

Kamila się zaśmiała, ale nie tak wesoło jak wcześniej.

— A do chodzenia? — Zacisnęła wargi. — Oczywiście nie na koloniach, bo to bez sensu zaczynać chodzenie, jak i tak się rozjedziemy każdy do swojego miasta i się to chodzenie skończy, ale tak w ogóle? — Długie zadała pytanie, ale mówiła tak szybko, że jej zajęło chyba nawet nie pełną sekundę.

Nie chciała, żeby się coś kończyło. Nikt nie chciał.

— Też — odpowiedziałem, ledwie stojąc na nogach jak z waty. — Chciałbym chodzić z kimś takim jak ty.

— To dobrze. — Wzięła mnie za rękę. — Pochodzimy jeszcze, czy chcesz już wracać? Tańczyłeś już z pati w ogóle?

Nie tańczyłem. Zostawiłem ją Krzyżakowi.

— A ty co wolisz? Zatańczyć czy pochodzić?

Nie wiedzieć czemu nie powiedziała prawdy. Wróciliśmy do budynku. Smutni, że coś się nie udało.

Porwali ją jacyś chłopacy. Potem kątem oka widziałem jak wyszła z jednym z wychowawców mojej grupy. A ja, głupi, pląsałem z jakąś małolatą w wolnym przytulańcu.

O tym akurat można by wnukowi opowiedzieć. Ku przestrodze. Żeby dbał o to, co najważniejsze, a nie rozmieniał się na drobne. I żeby pedałował sumiennie, aż nie przekroczy linii mety, nawet jak peleton jest bardzo daleko.

Na tej dyskotece Bartek zwiększył prowadzenie o jeszcze jeden punkcik. Nawet dwa punkty. Poocierawszy się w tańcu o Patrycję, odgarnął jej włosy i pocałował w szyję. Dziewczyna nie pozostała dłużna.

— Jak jej powiedzieć, żeby to powtórzyła? — zapytał rano.

— Nie wiem. Może następnym razem samo znów się uda? — potwornie mu zazdrościłem.

Raz się zdarzyło, że nasze dwie grupy miały wspólną kąpiel słoneczną, to znaczy pobyt na plaży. Usiedliśmy wtedy we czworo, ja, Bartek, Kamila i Patrycja, na ręcznikach i zagraliśmy w karty. W tysiąca. Umówiliśmy się, że to będzie rozbierany tysiąc.

— Ale jak to rozbierany? — zapytała Patrycja z zaciekawionym uśmiechem.

— Kto wygra, ten wybiera, kto ma się rozebrać — odpowiedziałem.

— I co dalej?

— Pójdą we dwoje w ustronne miejsce, jasne że nie na plaży, i tam ten wybrany albo wybrana się rozbierze.

— Ale do naga?

— Nie inaczej.

— A jak wygram i zechcę, żeby się rozebrały dwie osoby? — zapytała Kamila przewrotnie.

— To powiesz kto i obie się rozbiorą.

— Albo trzy? — zaśmiała się jeszcze Patrycja. — Zgoda, ale nie wolno wam oszukiwać!

W tysiąca gra się w wielu rundach. Tych rund może być tak wiele, że choćby grać do końca świata, to się nie skończy. Kolonie minęły, a nasz tysiąc pozostał nieroztrzygnięty. Za to perspektywa rozebrania dziewczyn, albo rozebrania się przed dziewczynami, działała na nastrój i wyobraźnię. Było wesoło.

Zbysiu, pamiętaj: jeśli hazard, to tylko taki, w którym nie można przegrać.

Liczyliśmy, że jeszcze z raz będzie nam dane poplażować wspólnie. Nawet mieliśmy z Bartkiem chytry plan, żeby w wodzie pościągać dziewczynom staniki. Plan z gatunku szczeniackich fantazji. Nic z tego by nie wyszło, nawet jak byśmy się zeszli na plaży.

Niedzielnych wygłupów w lasku też się nie udało powtórzyć. Popsuła się pogoda i zamiast w zwiewnych spódniczkach i bluzkach dziewczyny wyszły na dwór w kurtkach. Za to grzecznie przeleźliśmy sobie przez dziurę i obejrzeliśmy ośrodek od zewnątrz. Też było fajnie.

W drodze powrotnej uznaliśmy z Bartkiem, że nie godzi się z tak miłego spaceru wrócić bez nowych punktów. Zażądaliśmy całusów. On to wymyślił, rozochocony sukcesami w dziele podrywania Patrycji.

— Ale jak ty to sobie wyobrażasz? — fuknęła Kamila i popatrzyła pytająco na koleżanki.

Patrycja i małolata gapiły się na Bartka jak na Teleranek.

— Normalnie. Kto chce przejść na skróty, musi skasować bilet. Jak nie, to wracamy przez bramę.

— Jaki bilet? — pisnęła małolata.

— Całusek. — Bartek cmoknął na głos. Bezczelny się zrobił na tych koloniach!

— Dla kogo?

— Dla konduktora.

— Dla którego konduktora? — zapytały razem Kamila i Patrycja.

Widać było, że trochę się biją z myślami. Chcą, ale się wstydzą. Małolata była blada jak ściana. W oczach bledła.

— Dla każdego po jednym. To jak? Która pierwsza?

Czekając na odpowiedź, przeszliśmy ostatnich parę kroków i stanęliśmy we dwóch przy siatce.

— Hm?

Pierwszą odważną była Kamila. Najpierw pocałowała Bartka. Głośno. Wszyscy usłyszeliśmy jak cmoknęło. Następnie powoli obiema rękami objęła mnie za szyję. Popatrzyła w oczy jak kobra, oblizała wargi i mokrymi ustami przywarła do moich. Rozchylonymi ustami. Czegoś takiego się nie spodziewałem. Oszołomiony nieco przybliżyłem ją do siebie, łapiąc za biodra, ale oddać ciepłego pocałunku nie zdążyłem.

— Teraz mogę przejść? — Kamila zalotnie oblizała usta. W dodatku tak, żeby ruch jej języka dokładnie widziały koleżanki.

— Teraz tak.

Druga w kolejce była Patrycja. I ona zaczęła od Bartka. Postarała się oblizać mu usta jeszcze goręcej niż Kamila mnie. Potem odwróciła się do mnie. Zaśmiała się jak histeryczka, zerknęła na Kamilę, jak by się pytała o zgodę i parsknęła:

— Ja nie mogę!

Już myślałem, że nici z tego pocałunku, ale nie. Dziewczyna spięła się w sobie, odgarnęła włosy z policzka — często miała rozpuszczone, albo związane w kitkę z tyłu głowy — stanęła na palcach i ostrożnie przysunęła buzię do mojej. Dałem jej dwa pocałunki. Jeden za Bartka, bo on się nie postarał i drugi, którego nie zdążyłem oddać Kamili.

Małolatę obcałowaliśmy jeszcze mocniej. Aż musiała jęknąć po każdym z obydwu zassań glonojadzich.

Trochę się bałem, że Kamila nie puści mi tego płazem, ale jakoś przełknęła żabę.

Na dyskotece, tańcząc oddychała mi w ucho. Jak wyszliśmy na zewnątrz, zaczerpnąć zimnego powietrza, powiedziała, że chce posiedzieć na ławce.

Wybraliśmy najdalszą i najsłabiej oświetloną. Kamila zajęła miejsce na moich kolanach, jakby to była najbardziej naturalna pozycja. Zaczęliśmy rozmawiać.

Nigdy przedtem nie trzymałem dziewczyny na kolanach tak długo. W każdym razie nie będąc z nią sam na sam.

Powiedziała, że będzie jej mnie brakować:

— Bartka i Moni też — Tak! Małolata miała na imię Monika! — Ale ciebie najbardziej.

Zaczęliśmy się delikatnie całować po policzkach. Oj, życzę Zbysiowi takich pocałunków! Oj, życzę! Z Zuzią, czy z inną dziewuchą, obojętne. Najlepiej ze wszystkimi, na jakie mu przyjdzie ochota. Rozpiąłem jej kurtkę i pogładziłem po piersiach.

— Ach! — westchnęła głośno. — Chcesz się całować w usta?

— Aha — Tylko tak umiałem przytaknąć, z wrażenia.

No i wtedy pierwszy raz złączyliśmy języki.

— Będę cię zawsze pamiętać. A ty będziesz myśleć o mnie? — Zapewniała i pytała co chwilę.

A ja potwierdzałem:

— Tak, tak. Zawsze.

I całowałem wargi i szyję. Rozpiąłem guziki wełnianego sweterka i koszuli. Pomacałem pierś najpierw przez podkoszulek. Opuszkami palców pomiziałem sutek. Pamiętam, że serce waliło mi jak oszalałe. A zaraz potem wsunąłem dłoń pod spód i zacząłem gładzić Kamilę po brzuchu.

— Zimną masz rękę — szepnęła szarpanym głosem.

— Nam zabrać?

— Nie. Co ty? Daj ją trochę wyżej.

Wróciłem do masowania biustu.

— Podoba ci się tak?

— To powinieneś sam wiedzieć — zachichotała i zatkała mi buzię namiętnym pocałunkiem.

Wnusiu, Zuzia na pewno też tak potrafi! Tylko ją troszkę podotykaj, jak znowu ją będziesz prowadzać po ogrodzie.

Potem powiedziała kilka niemiłych rzeczy. Że przede mną już ktoś ją głaskał pod koszulką. I że była w kimś bardzo zakochana, przed koloniami. Oczywiście nie we mnie. Ale że to nie ma znaczenia. I że jej smutno, że się nigdy więcej nie spotkamy.

— Monia i Pati też tak myślą — powiedziała. — Że jesteście fajni i warto się z wami zadawać, nawet jeśli widzicie w nas tylko to, co mamy pod bluzką. Tylko żeby się nie zakochiwać. Ale nie wiem, czy tak się da.

— My tego nie mamy.

— Za to my mamy aż za dużo — odpowiedziała ze śmiechem.

— Możecie się podzielić.

— A co my innego cały czas robimy? — Złapała mnie za nadgarstek i poprowadziła dłoń na drugą pierś, wcześniej chyba przeze mnie zaniedbywaną. — To tylko dla was przecież! Nam cycki nie są do niczego potrzebne. Ani ładne, ani wygodne.

Szkoda, że Zbyszek tego nie słyszał. Może by wtedy wiedział, jak podejść do Zuzi.

— Mnie się podobają.

— Od dzisiaj są twoje. — Zacisnęła ramiona wokół mojej szyi i powiedziała mniej wesołym głosem: — Musimy już wracać. Żeby czegoś nie pomyśleli?

— Kto?

— Wszyscy. Na przykład Monia, opiekuni.

— Daj mi jeszcze trochę. — Łapczywie zamknąłem pierś w garści.

— Przecież daję. Oj, nawet nie wiesz. Tobie dałabym dużo więcej.

Po tym wyznaniu dosłownie rzuciłem się na Kamilę. Jak oszalały zacząłem całować buzię, na oślep. Przekręciłem nas, kładąc ją na plecy. Odruchowo, zupełnie bezmyślnie, złapałem za krocze. Jakie z niej biło gorąco! Gejzer pod spódnicą.

— Och, nie, nie! — Chwyciła mnie za szyję. — Posadź mnie z powrotem! Igor!

Cóż, posadziłem. Sam byłem w szoku od wybuchu emocji.

— Przepraszam.

— To było... miłe, Igor. — Uśmiechnęła się i pospiesznie pozapinała wszystkie guziki. — Musimy już iść.

— Powtórzymy to jutro? — Jak by to od niej zależało! Oj, zakochanie robi tylko człowieka głupim.

— Chodź!

Cóż, poczłapałem niezadowolony. Jak ten pies, co mu zabrali kość w połowie jedzenia. Z trzecią nogą ściśniętą w namiocie.

Co się stało zaraz potem, wnukowi na pewno nie powiem. Nikomu! Ledwie stanąłem do walca, z pierwszą lepszą dziewczyną, co się zgodziła zatańczyć, z jedną z małolat, bo laski wszystkie były zajęte, ledwie się o nią otarłem, i już: wytrysk. Dobrze że było ciemno, bo inaczej, z plamą na kroczu, byłaby heca na całą kolonię.

Przeprosiłem. Powiedziałem, że muszę wyjść. A małolata za mną. Jak się kapnąłem, to cap ją za rękę i szybkim krokiem w nogi. Tam gdzie ciemno.

— Co się stało? — zapytała mała.

A ja już nie wiedziałem co powiedzieć. Zimno było. Mała bez kurtki, ale w jakiejś bluzie. Oceniłem, że bardzo nie zmarznie. Zresztą, o Kamilę się tak nie troszczyłem, tylko rozbrajałem kokon, i też się nic nie stało.

— Nic. — Chwyciłem dziewczynę pod pachy. — Tylko cię chcę pocałować. — I wziąłem sobie całusa.

No, tak to nie robi! Monika mi się wyrwała i powiedziała, że wraca. Nie zatrzymywałem. To też nie wyszło ładnie z mojej strony. Ale przynajmniej mogłem się spokojnie przebrać. 

Na to przynajmniej liczyłem. Jak wszedłem do pokoju, Krzyżak krzyżował się z Patrycją. Jak bym nie mógł tego przewidzieć? Siedzieli na łóżku, w kucki, rozebrani do majtek. Wyjść za drzwi było za późno, zrobić krok dalej także. Stanąłem więc zupełnie zbaraniały i tylko głupio patrzyłem. Dobrze, że akurat nikt nie szedł po korytarzu, bo byłaby niezła chryja. Oni też zdębieli. Przede wszystkim Bartek. Patrycja, bądź co bądź laska, a laska, jak to laska, przyłapana in flagranti rzadko kiedy traci głowę, zaraz odzyskała rozum. Przywitała mnie rezolutnie, opuszczając luźno ramiona odruchowo przyciśnięte do piersi, co nie mogło ujść mojej uwadze:

  — O, a ty nie jesteś z Kamilą?

 — Kamila tańczy — odpowiedziałem z, z czym? Chyba ze wstydem. Może nawet z jakimś przerażeniem. Przerażeniem i poczuciem wstydu w obliczu absurdu sytuacji.

To mnie otrzeźwiło. Zamknąłem drzwi. Przeprosiłem, że wszedłem bez pukania. Sprawdziłem ukradkiem, jak bardzo było widać plamę na kroczu. Na szczęście nie była bardzo straszna. Mimo to starałem się ją ukryć.

 — Oj tam!  — Patrycja tylko się zaśmiała, widząc moje, i Bartka, zażenowanie.  — Chodź, Igor! Mogę cię o coś spytać? Właściwie was obu.

Chodziło o incydent przy dziurze w ogrodzeniu. Mieliśmy się szczerze przyznać, którą z dziewczyn całowaliśmy najchętniej i który buziak nam się najbardziej spodobał. Co tu dużo mówić, miło nam się porozmawiało.

 — A Monika? Co myślisz o Monice? 

Powiedziałem, że fajna i ładna, że ją lubię, ale chodzić z nią bym nie chciał. Do chodzenia wolałbym, żeby była starsza o dwa lata. A myślami byłem z powrotem przy małolacie, z którą tak niefortunnie zatańczyłem niecałe pół godziny wcześniej. Może tylko kwadrans.

Na szczęście małolata nie obraziła się na tyle, żeby komuś poskarżyć na moje zachowanie. Bo  — tu się powtórzę — byłaby chryja.

Chryja zresztą zdarzyła się kilka dni później. I to z Moniką w roli ofiary głównej. Ale lepiej tę sprawę przemilczeć. I tak za dużo powiedziałem. Za dużo nawet jak na mówienie w myślach.

Tak więc kolonie się wkrótce skończyły. Rozjechaliśmy się do domów. I to by było w zasadzie wszystko.

Ale zaraz, o co się pytał wnuczek? Jak poznałem jego babcię? Bardzo słusznie, że się chłopak pyta. Dzięki temu spotkaniu, między innymi, pojawił się na tym świecie. No i ktoś jeszcze zapyta: Co ma do tego Kamila?

Otóż ma. Ma, i to bardzo wiele. Pięć lat później wysłała do mnie kartkę. Na adres, który jej po mnie został w zeszycie. Niech nikt nie pyta, jakim cudem ten zeszyt ocalał, bo nie wiem. Napisała. Odpowiedziałem. Spotkaliśmy się nawet, jakoś zaraz po przeprowadzce do Szczytna. Miała kogoś. I ja miałem jakąś prawie narzeczoną. I nic z tego nie wyszło.

A potem osiemdziesiąty ósmy:

— Igor, brata mi zamknęli. Co robić?

Jak to, co robić? Mundur na grzbiet i w autobus, na komendę:

— Co wy tutaj, towarzyszu, bruździcie?! Syna, sami wiecie czyj, do klatki jak szczura jakiego? I w ogóle czym tu tak jedzie u was? Nie idzie oddychać.

O, mentalności trepa! Książki by o tobie pisać! Zaraz był młody wolny. Jeszcze go nyską do matki odstawili.

Pomogłem bratu ciotecznemu, a zaraz się okazało, że jest też siostra cioteczna. Młoda i ładna. I ciekawa mężczyzn. Pełna podziwu dla bohaterstwa, dla siły rozumu. A ja już wiedziałem, że jak się trafia okazja, to trzeba korzystać. Dobrego nie odkładać na później.

Tak to poznałem babcię mojego jedynego wnuka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz