Z pamiętnika Zuzanny 2/3 - Szkolna dyskoteka (2021)

Kochany Kociu, znowu cię zaniedbałam. Ja to chyba jestem poligamistką. Przesiaduję na kolanach Zbyszka, co tydzień obiecuję Arkowi, że w końcu zdecyduję, czy zostaniemy parą, i jakby mi było mało, wplątałam się w nową kabałkę. W jaką kabałkę? — spytasz. Ano, miłosną, z Andrzejem. Z Einsteinem z mojej klasy. Tylko że dla mnie on już nie jest Einsteinem tylko normalnie po imieniu, Andrzejkiem. Pierwsze słyszysz, powiesz. No tak, bo jeszcze ci o nim nie pisałam. Nie było, o czym. Aż do piątku.

Zaraz ci wszystko opowiem i będziesz mógł ocenić, czy jestem poligamistką, czy jeszcze mam jakieś szanse na normalność. Pomożesz mi, Kociu?

Więc tak: mieliśmy dyskotekę na zakończenie roku. A raczej na zakończenie szkoły, bo to był bal ósmych klas. Nie pisałam ci o tym, bo nie spodziewałam się niczego specjalnego. No dobrze, masz rację, że to kiepska wymówka.

www.pexels.com
Z początku nudziłam się jak prawie każdy. Na środku sali skakało trochę osób, w większości dziewczyn, tańczyły ze trzy pary, oczywiście Monika z coraz to innym chłopakiem i trochę z boku Dżesika z Karolem. Non stop w objęciach, obojętnie, jaka szła muzyka. Cały czas policzek przy policzku. Prawie na pewno się całowali, zboczeńcy. Nie wiem, jak to możliwe. Klasowy klaun-erotoman i najbardziej atrakcyjna laska, za którą latają licealiści i studenci. Przecież oni do siebie zupełnie nie pasują! Ale to nie nasz problem, Kociu. Stałam przy oknie w kupie z innymi dziewczynami i się przyglądałam. Przy stołach, z drugiej strony sali, stali chłopacy z mojej klasy, i też się gapili bezczynnie. Dobrze, że nie widziałeś, bo wszyscy głupio żeśmy wyglądali.

Już nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Andrzej też nie wiedział. Ale w końcu przełamał nieśmiałość. Tę cechę mamy wspólną. Źle się czujemy w grupie. Zawsze czuję na sobie milion cudzych oczu i to mnie paraliżuje.

No więc Andrzej ruszył w naszą stronę. A inni chłopacy jak stali, tak ani drgnęli. Podszedł do Magdy, zapytał i nic. Do Kasi, ona też pokręciła głową. Ja byłam trzecia w kolejce. Spojrzał na mnie z takim pesymizmem wymalowanym na twarzy, jakbym była katem albo jeszcze czymś gorszym. Bąknął coś, czego nie usłyszałam, bo było głośno, ale to chyba było pytanie „Zatańczysz?”. Nie miałam wyjścia. Musiałam się zgodzić.

Wzięłam go za rękę i odeszliśmy dość daleko od miejsca, gdzie stałam pod ścianą. W końcu, jak już przyjęliśmy pozycję do tańca, opuściłam ręce i powiedziałam, że nie wiem, którą nogą zacząć. Nie dosłyszał, tak było głośno. Ja też nie słyszałam jego odpowiedzi. Tak więc z minutę żeśmy stali jak dwie ofiary losu, nie wiedząc co robić. W końcu złapałam go za rękę i poprowadziłam do drzwi. Gdyby jego nie było, uciekłabym sama, tyle że dużo później. A tak miałam z kim. I to nie z byle kim, bo Andrzej to fajny chłopak. Może to nie Dawid Kwiatkowski czy jakaś inna gwiazda internetu, nie ma metr osiemdziesiąt wzrostu i mięśni piłkarza, ale za to ma gęsto w narządzie myślącym, tym między uszami. Dlatego dostał ksywkę Einstein. Tylko jest trochę zamknięty w sobie. Podobnie jak ja.

„Nie umiem tańczyć”, powiedziałam, jak już wyszliśmy na korytarz. „Ja też”. „No, co ty? Przecież chodziłeś na kurs tańca”. „Tak, ale tam były tańce klasyczne, a nie disco polo”. Miał rację. Razem chodziliśmy na ten kurs. Tylko ani razu nie zatańczyliśmy wtedy ze sobą.

„To co robimy?”, spytałam. „Możemy zatańczyć kroki tanga. Chyba że się wstydzisz”. Pewnie, że się wstydzę. Zawsze się martwię, co inni sobie o mnie pomyślą. Najgłupsze jest to, że się boję opinii ludzi, którzy są mi zupełnie obojętni i których ja też niespecjalnie obchodzę. Ale taka jest ta moja trema. Odpowiedziałam, że się nie wstydzę.

Zatańczyliśmy. Milcząc, ale przyklejeni do siebie jak to w tangu. Brzuch do brzucha, biust do klatki piersiowej, udo między udami partnera. Kociu, ledwie zaczęliśmy pląsać, Andrzejkowi stanął. Nie dało się tego nie poczuć. Mam zbyt wrażliwą skórę łona. Po trzech piosenkach Andrzej mi podziękował. Nie chciał się narzucać, albo z jeszcze jakiegoś innego głupiego powodu. Co miałam zrobić? Kiwnęłam głową i poszłam z powrotem pod ścianę.

Tymczasem inni chłopcy wzięli przykład z Andrzeja i dyskoteka, przynajmniej jeśli chodzi o naszą klasę, w końcu się rozkręciła. Zaraz wróciłam na parkiet poskakać bez ładu i składu. A Andrzej obtańcował jeszcze co najmniej trzy dziewczyny. Tyle naliczyłam. Z nimi też próbował kroków tanga. Ciekawe, czy też tak skutecznie jak ze mną. W końcu, tańcząc z Karolem, jak sobie zrobił przerwę od Dżesiki żeby poobściskiwać inne pupy, uznałam, że muszę odbić Andrzeja.

Udało się. Znowu stanęliśmy brzuch w brzuch i kolano w kolano. Zatańczyliśmy.

Ale tym razem nie dałam mu już tak drętwo podziękować jak za pierwszym razem. „Gorąco tu”, powiedziałam, trzymając go za łokieć. „Słucham?” Nie słyszał mnie i ja jego nie słyszałam. Ale z ruchu warg dało się odczytać to „słucham”. „Chcesz wyjść na chwilę?” „Powtórz, źle słychać!” „Idziemy?!” „Aha, okey!”

Nie jestem pewna, kto kogo pierwszy złapał za rękę, chyba on mnie. Tak czy owak zaraz znowu wyszliśmy na korytarz. Połaziliśmy chwilę bez celu, aż się zatrzymaliśmy w jakimś zakamarku, gdzie nie było już słychać muzyki ani nie było widać korytarza. Szczęśliwym trafem w tym zakamarku stało jedno krzesło. Zwykłe drewniane krzesło. „Usiądziemy?”, zaproponowałam. „Ty usiądź, ja postoję”. „Możemy usiąść we dwoje. Chyba że nie chcesz”. „A zmieścimy się?” Nie ma to, Kociu, jak dwoje nieśmiałych nastolatków! W końcu jednak udało nam się porozumieć i wziął mnie na kolana.

Zaczęliśmy rozmawiać. Tak normalnie. Nie o tańcach i dyskotece, tylko o nas. Że najpewniej pójdziemy do różnych liceów. Będziemy dojeżdżać w przeciwne strony. Ale oboje wybraliśmy prawie ten sam profil. Jeszcze jedno podobieństwo. Nie przyznałam się tylko, że znam osobiście nauczyciela chemii w jego przyszłej szkole. Nawet przed najfajniejszym kolega trzeba mieć jakieś tajemnice.

„Szkoda, że już nie będziemy w tej samej klasie”, powiedziałam w pewnym momencie. „Szkoda. Ale chyba będziemy mogli się spotykać po lekcjach? Jeśli zechcesz”. Niby rozmawialiśmy jak zwykły kolega i koleżanka, ale to pytanie Andrzeja zabrzmiało jak propozycja chodzenia. Szybko nam poszło, co nie, Kociu? Odpowiedziałam skromnie: „Byłoby fajnie”, żeby nie wyszło, że się od razu zgadzam. Ale w sumie na to wyszło.

„Chcesz już wracać, czy możemy tu jeszcze posiedzieć?”, zapytał też skromnie. Odpowiedziałam pytaniem: „A nie jest ci niewygodnie? Nie jestem za ciężka?” „Nie”. Zadałam więc jeszcze jedno ryzykowne pytanie: „Dlaczego nie chciałeś poprosić mnie do tańca?” Chodziło mi o to, że nie podszedł do mnie jako pierwszej. Oczywiście nie musiał. Ale jak by tak zrobił, to bym bardziej mogła pomyśleć, że nie siedzę u niego na kolanach zupełnie przez przypadek. „Chciałem, ale się bałem, że odmówisz”.

Wyjaśnianie, co to zdanie właściwie znaczy, zajęło mu z piętnaście minut. Usłyszałam, że jestem najładniejszą dziewczyną w klasie i że Andrzej od dawna się mną interesował, ale nie wiedział jak zacząć ze rozmawiać. Faktycznie polubiał moje rzeczy w Instagramie, ale nie przyszło mi do głowy, że to coś znaczy.

Po tych zwierzeniach, Kociu, nie mogłam go nie pocałować. Zresztą za atrakcje podczas tańczenia też mu się należało jakieś dziękuję. Ale zadałam mu jeszcze jedno pytanie. Przedostatnie. „Co ci się we mnie najbardziej podoba?” Nieświadomie spojrzał na dekolt, więc można się domyślić, o czym pomyślał. Ale odpowiedział, że najbardziej to charakter a z wyglądu policzki i pieprzyk pod okiem.

No to go pocałowałam w policzek. Przy samych ustach. On też mnie pocałował, dokładnie tak samo. Potem ja jego, i tak poszło dalej. Aż zaczął ssać moją górną wargę. Mogłam go wtedy pocałować głęboko, z języczkiem, ale uznałam, że lepiej nie ryzykować. Jeszcze by się zechciał dowiedzieć, kiedy i gdzie się tego nauczyłam. I od kogo. Po prostu pozwoliłam mu więc całować mnie tak, jak on lubi i potrafi. I to był dobry wybór.

Napisałam, że to było moje przedostatnie pytanie. Dopowiem więc, że ostatnie brzmiało: „Zaczekasz na mnie przed szkołą w poniedziałek?” Jutro wejdziemy razem.

A przedwczoraj nie skończyło się na całowaniu. Kryjówka była doskonała, bo przez cały czas nikt tamtędy nie przeszedł. Jak się tak przytulaliśmy i obejmowaliśmy podczas pocałunków, Andrzej zaczął masować mnie po plecach. Pewnie nie wiesz, Kociu, ale moja sukienka ma wycięcie na plecach. Mówiąc wprost, podłużną dziurę. Widać przez nią trochę skóry. Zapięcie stanika też jest na wierzchu. Wyszło więc tak, że Andrzej głaskał mnie po gołych plecach i zainteresował się stanikiem. Długo krążył palcami wokół tasiemki. Udawałam, że nie zwracam uwagi. Tylko ponadstawiałam usta do całowania. Aż Andrzej zmierzył się z haftkami.

Przystawiłam usta do ucha Andrzeja i powiedziałam szeptem, żeby użył dwóch dłoni. „Potem pomożesz mi go zapiąć z powrotem?”, spytałam, jak zapięcie puściło. „Pomogę”. W tym momencie miałam już duszę na karku, jak to się mówi. Bo jak by ktoś przyszedł, to by było trudno udawać, że tylko rozmawiamy. Ale nikt nas nie naszedł. A Andrzej mógł mnie wygodnie masować. Zaraz wsunął dłoń głęboko pod pachę i dalej, aż palcami dostał się pod miseczkę. Pomógł sobie drugą ręką. Podniósł stanik i zaczął macać piersi. Kociu, ale mu się to podobało! Nie da się opisać tej koncentracji, tego napięcia na jego twarzy, tego maksymalnego skupienia. To było po prostu niesamowite.

Co jakiś czas szeptałam mu coś do ucha: „Mam nadzieję, że nikt tu teraz nie idzie”, „Andrzejku, zaraz będziemy musieli przestać”, ale wcale nie chciałam przestawać. Obejmowałam go za szyję i co jakiś czas całowałam w policzek, żeby mnie dalej dotykał.

Kociu, nikomu bym się do tego nie przyznała, ale tobie mogę. Muszę nawet. Myślałam o jego członku. Celowo tak się starałam siedzieć, żeby go czuć bokiem uda. Cały czas był twardy. Przeze mnie. Fajnie jest wiedzieć na pewno, że się komuś podoba.

No, ale czy nie przesadziłam? W piątek Andrzej, a w sobotę korepetycje u Zbyszka. Jemu też siadam na kolanach. Arek się we mnie kocha, teraz to już pewne, a ja ciągle mu robię nadzieje. Ja chyba naprawdę jestem poligamistką. To nienormalne! Powinnam kogoś wybrać jednego. Tylko kogo, Kociu?

W trakcie całowania przychodziły mi jeszcze inne myśli do głowy. Czy Andrzej ma dziewczynę, jakąś nie z naszej szkoły? Czy gdyby Magda albo Kasia zgodziła się z nim zatańczyć przede mną, to z nią też by się poszedł całować? Czy w ogóle ma dla niego znaczenie, czyje są piersi, które dostaje do pieszczenia. Czy będzie chciał się ze mną spotykać? Czy nie zapomni o mnie po dyskotece? Czy nie zakocha się w innej dziewczynie? Zazdrosne myśli.

Kiedyś jednak trzeba było przerwać pieszczoty. Andrzej wypuścił z ręki mój cycek i spytał, czy chcę już wrócić na salę. Miał narkotyczne oczy. Nigdy wcześniej nie widziałam tak szerokich źrenic. „Najpierw muszę poprawić sukienkę, bo trochę mi się pomięła od tego siedzenia z tobą”. Zeskoczyłam na podłogę. Odwróciłam się plecami do Andrzeja i kazałam mu zamknąć oczy. Mam nadzieję, że nie posłuchał. Szybko podciągnęłam sukienkę, ułożyłam stanik i opuściłam ją znowu. Następnym razem, o ile jeszcze będzie okazja, zrobię to, stojąc do niego przodem.

Teraz ci powiem coś najbardziej zwariowanego, Kociu. Wiesz, Andrzej nie zszedł z krzesła razem ze mną. Jak się odwróciłam do niego żeby powiedzieć, że jestem gotowa i możemy wracać na salę, on jeszcze siedział. Zrozumiałam w mig, że próbował ukryć erekcję. Kucnęłam więc przed nim i oparłam się łokciami o jego kolana. Jego wzrok mówił jednoznacznie: stoi mi, wstydzę się, boję się, że się pogniewasz. A ja sobie pomyślałam, że taka okazja się nie powtórzy i położyłam rękę na wybrzuszeniu spodni. Musiałam sprawdzić jakie to jest w dotyku. Po prostu musiałam. Andrzej nie powiedział nic, tylko jeszcze bardziej znieruchomiał. Dobrze, że miał dżinsów tylko spodnie z miękkiego materiału. I bieliznę nie za bardzo obcisłą. Można było dokładnie wymacać kształt członka i wyczuć, jaki jest twardy i gruby. Nie mam pojęcia, jakie mają inni mężczyźni — na pewno zdarzają się i dłuższe, i większe — więc nie mogę porównać. Ale nie muszę. Teraz już wiem z własnego doświadczenia, że taki stojący członek robi mega wrażenie. Że tak powiem, działa na wyobraźnię. Kociu, puszczam do ciebie oko.

„Zuziu, nie!” Andrzej jęknął mniej więcej takim tonem, jak ja jemu stękałam do ucha, kiedy ugniatał moje piersi. „Nie lubisz?” „Lubię”. „Więc?” „Zaraz nie wytrzymam”. „Co to znaczy, że nie wytrzymasz?” „Proszę, Zuziu, nie! Będę mieć wytrysk”. Po tym wyznaniu zabrałam rękę. Nawet nie wiesz, Kociu, jaka byłam dumna.

Najpierw wyszliśmy na dwór. Nigdy wcześniej nie byłam w tym ośrodku weselnym. Andrzej też nie. A okazało się, że tam jest całkiem dużo przestrzeni. Parking, ławki, plac zabaw, drzewa. Łatwo można się schować. Okazało się, że nie byliśmy jedynymi, co wyszli odpocząć od dyskoteki. Namierzyłam dwie pary spacerujące za rękę i dwoje nauczycieli. Sądząc po głośnych śmiechach, wuefista podrywał polonistkę. Jak odeszliśmy w najdalszy koniec, natknęliśmy się na jeszcze jedną parkę. Byli tak zajęci sobą, i tak zasłonięci krzakami, że nie zdążyli przerwać pieszczot. Kociu, ten chłopak pieścił dziewczynę między nogami! Ciekawe, jak długo są razem.

Tak więc, Kociu, przynajmniej pod jednym względem nie jestem zupełnie nienormalna. Inni też się całują na szkolnych dyskotekach. Z czterech klas w mojej szkole jest nas, takich dziewczyn, co najmniej pięć: te dwie spacerujące z chłopakami, jedna na ławce, ja i na sto procent Dżesika. Ciekawe, kto jeszcze.

„Chcesz jeszcze z kimś zatańczyć?”, spytał się Andrzej, jak już obeszliśmy cały teren. „Możemy”. „Miałem na myśli nie siebie, tylko czy chcesz jeszcze z kimś innym”. Czasami trudno jest zrozumieć mężczyzn. Tylko wzruszyłam ramionami.

Zaraz się jednak okazało, że to pytanie nie było całkiem bez sensu. To znaczy, ja to nie chciałam już z nikim tańczyć, ale inni chcieli ze mną. Pierwszy poprosił mnie pan od historii. Po prostu podszedł do nas na dworze i stwierdził, że mnie porywa. Nie mieliśmy nic do gadania.

„Nie mogę pozwolić, żeby najlepsza uczennica wróciła do domu, nie zatańczywszy ze mną ani razu”, powiedział, jak szliśmy korytarzem. Kiedyś ci już o nim opowiadałam, Kociu. Jak na jednej lekcji postawił sześć niedostatecznych za odpowiedź ustną. Za każdym razem mówił: "Nie nauczył się pan", albo "nie nauczyła się pani. Jedynka". Tym swoim władczym głosem, z chrypką. I jeszcze specjalnie sylabizował tę jedynkę, żeby się znęcić. Pamiętasz? Wszyscy się go boją. Nawet pani dyrektor, a to jest taka osoba, że jej nikt ni epodskoczy, boi się głosu Kowalczyka. I to chyba jest w naszej szkole najśmieszniejsze. Bo on ani nie krzyczy, ani nie straszy, tylko mówi przesadnie wyraźniei wolno. No więc możesz sobie wyobrazić, jak zabrzmiało to: "nie mogę pozwolić" i "nie zatańczywszy ze mną". Musiałam iść z nim zatańczyć. 

Chwilę potem, jeszcze na korytarzu powiedział: „Nie wiedziałem, że przyjaźnisz się z Einsteinem”. Skąd mógł wiedzieć? Do wczoraj nie było przecież między nami żadnej przyjaźni. Odpowiedziałam więc tylko szerokim uśmiechem.

Wreszcie, jak stanęliśmy na parkiecie, uniósł moją prawą rękę, z lewej strony objął ramieniem, i zamiast od razu poprowadzić do tańca, zapytał czy Andrzej jest moim chłopakiem. Właściwie wkrzyczał mi to do ucha, żeby muzyka nie zagłuszyła jego głosu. Chyba zrobiłam się buraczana na twarzy. I zamiast powiedzieć, że tak — chociaż wcale nie jestem pewna — pokręciłam głową. „Pasujecie do siebie!” „Dlaczego?!” Musiałam stanąć na palcach, żeby dosięgnąć do ucha pana Kowalczyka. „Bo piękna dziewczyna i przystojny chłopak zawsze pasują do siebie! Poza tym oboje jesteście inteligentni!” W tym momencie, Kociu, poczułam, że historyk przesunął rękę we wcięcie sukienki. Dotknął gołych pleców, zupełnie tak jak Andrzej. Moje ciało natychmiast sobie przypomniało, jak chłopak buszował po moich plecach i biuście. Do tego ten głos Kowalczyka! Jemu nikt nie zaprzecza. Kowalczykowi się nie odmawia! To było, Kociu, jak porażenie prądem. Jak by piorun przeleciał mi po kręgosłupie.

„Myśli pan, że jestem ładna?!”, zapytałam, a raczej wrzasnęłam mu do ucha. Skąd we mnie się wzięło nagle tyle śmiałości, nie wiem. Przecież to nauczyciel, a nie kolega. Postrach całej szkoły. „Jesteś piękna! Nie dziwię się Einsteinowi, że mu się podobasz!” Poczułam palec Kowalczyka przy zapięciu stanika. Wyglądało tak, jakby się tam znalazł niechcący. Ale Kociu, on mnie zaczął podrywać! Odpowiedziałam grzecznie „Dziękuję!” i udałam, że nie zwracam uwagi, gdzie kładzie rękę. A tak naprawdę, byłam pewna, że zaraz poluzuje haftki i będziemy razem łapać cycki, jak wyskoczą spod sukienki.

Nic takiego na szczęście się nie stało. Zatańczyłam z nim cztery piosenki po kolei. Oczywiście to nie był tylko taniec, bo trochę przy tym rozmawialiśmy. O ile da się rozmawiać w takich warunkach. Właściwie to on rozmawiał ze mną, a ja słuchałam i co najwyżej się uśmiechałam sama do siebie. Co chwilę mi mówił jakiś komplement. Zupełnie jak nie Kowalczyk. „Świetnie tańczysz, Zuziu!” „Brałaś specjalne lekcje w jakiejś szkole tańca?!” „Masz doskonałe wyczucie rytmu!” „Mogę cię prosić o jeszcze jeden taniec?!” Co minutę szedł nowy komplement. Za każdym razem Kowalczyk musiał się przybliżyć, żeby przekrzyczeć muzykę. Ale przyciskał mnie trochę mocniej niż trzeba. W ten sposób ocierał się torsem o moje piersi! I cały czas trzymał rękę na moich gołych plecach. Wiesz co jest najgorsze, Kociu? Że się nie bałam. Ani trochę. Podobały mi się takie zaloty.

 Mogłabym tańczyć dłużej, ale się bałam, że Andrzej zacznie coś podejrzewać. No i że innym ludziom rzuci się w oczy, że uczennica z nauczycielem tak długo... Sam wiesz, Kociu, o co chodzi.

„Proszę pana! Słyszał pan już od kogoś, że jest pan najlepszym nauczycielem w naszej szkole?!” W końcu i ja zdobyłam się na komplement. To nawet nie jest komplement, tylko szczera prawda. Gdyby nie on, na pewno bym się nie zainteresowała historią. A mam szóstkę na koniec szkoły. „Jeszcze nie! Słyszałem tylko, że jestem dinozaurem i złośliwie stawiam złe oceny!” „Ja pana lubię!”.  „Ja ciebie też! Masz piękną suknię!” „Dziękuję!” „Sama szyłaś?” „Nie! Mama mi ją kupiła!” Chwilę jeszcze pokrzyczeliśmy bez sensu, żeby się nie rozchodzić. A jednocześnie rozglądałam się po sali, żeby znaleźć Andrzeja. Bałam się, że się obrazi. „Chcesz już wrócić do swojego chłopaka?!”

Musiałam chwilę pomyśleć nad odpowiedzią. Aż pokiwałam głową, tak bez wielkiej pewności. W końcu go zobaczyłam w drugim końcu sali. Tańczył z jakąś panną z innej klasy. Nawet jej nie znam z widzenia. „Tam jest!” Kowalczyk też go zauważył. „Aha!” „Jest zajęty. Zatańcz jeszcze ze mną!”

No to zatańczyłam.

„Zazdroszczę Einsteinowi!” „Ma naprawdę superową dziewczynę!” „Chciałbym się z nim zamienić miejscami”. „Szkoda, że nie da się odwrócić czasu i jeszcze raz chodzić do szkoły!” „Chciałby pan?” „Bardzo!” I tak przebiegła kolejna piosenka.

Zatańczyłam z Andrzejem. Wypytałam się, kim była tamta dziewczyna i z której klasy, i jak długo się znają. Okazało się, że niecałe dziesięć minut. Dlatego, Kociu, mam wątpliwości co do Andrzeja. Chcę z nim chodzić, ale chyba ani ja, ani on nie będzie wierny. No, ale od poniedziałku, to jest od jutra, będę o niego walczyć. Będziesz trzymać kciuki za poligamistkę?

Potem jeszcze miałam taniec z Karolem. Znowu mnie złapał za pupę. Z każdą tak tańczy. Wyszłam z nim tez na krótki spacer, odpocząć i odetchnąć. Powiedział, że z Dżesika nic go nie łączy. „Fajna dupa, ale nie w moim typie”. Dał mi też dwie koleżeńskie rady: „Jak chcesz chodzić z Einsteinem, to trzymaj go krótko na smyczy” i „Uważaj na Kowalczyka”. „Dlaczego?” „Ja tam nic nie wiem, ale są plotki, że składa pewne propozycje”. „Jakie?” Trochę mnie Karol wystraszył. Nie tym, że Kowalczyk mógłby czegoś chcieć ode mnie, tylko że to widać. No i że nie jestem jedyną, która podrywa. „Niemoralne. Coś w zamian za poprawienie oceny. No, ale tobie to nie grozi, kujonico”.

Z dworza porwał mnie jeszcze wuefista. Potem popląsałam z matematykiem. Nie myślałam, że jestem aż tak popularną uczennicą, że wszyscy nauczyciele chcą się osobiście pożegnać. Jeszcze raz z Karolem, kiedy mój Andrzej obtańcowywał Dżesikę. A ostatnie piosenki spędziłam z panem Kowalczykiem.

Nie tylko po to, żeby posłuchać komplementów, ale dlatego, że zrobiło się zwyczajnie ciekawie. Sam widzisz, Kociu, jaka ze mnie poligamistka. Cała impreza miała trwać w sumie cztery godziny, z czego pierwsze pół godziny przepadło na oficjalny wstęp i poloneza. Okey, didżej zgodził się przedłużyć, ale to i tak mniej niż pół dnia. A mnie w tym krótkim czasie nie starczyło jednego podrywacza. Bo Andrzej, mój kochany Kociu, to taki właśnie nieśmiały podrywacz, cicha woda. Nie mogłam sobie odpuścić flirtu z nauczycielem. Jestem okropna!

„Co by pan zrobił, jak by pan był teraz uczniem?!”, spytałam tym razem pierwsza. I otarłam się o tors Kowalczyka, tak jak lubi. „Najpierw bym się zakochał!”, odpowiedział ze śmiechem. „W kim?!” „W nauczycielce historii!” „Oo!” „Albo w koleżance! W mądrej i ładnej!... Co ma długie włosy!... W szatynce!... Piwne oczy!... W fioletowej sukience!” Po tym zdaniu musiałam się roześmiać, bo chodziło o mnie. „A jak by się cofnął czas, co by pan zmienił w swoim życiu?!” „Wszystko! Strasznie tu głośno, Zuziu!” Tak, Kociu, na dyskotece to nie jest wielkie odkrycie. Ale jak przeszkadza hałas, to trzeba wyjść.

Za chwilę byliśmy na korytarzu. Dyskoteka się już kończyła i było mi wszystko jedno, co sobie ludzie pomyślą. Poszliśmy daleko.

Kowalczyk w końcu nie odpowiedział, co by zmienił w swoim życiu, gdyby mógł. Potrzeba by było więcej czasu. Ale za to poprosił mnie o adres mailowy. „Moglibyśmy do siebie pisać od czasu do czasu”. „Aha”. Nie było pod ręką żadnej kartki ani długopisu. Ale dam mu ten adres po lekcji. Jakoś tak, żeby nikt nie zwrócił uwagi. „Pan jest naprawdę najlepszym nauczycielem w tej szkole”, powiedziałam jeszcze raz. „Miło mi, że tak sądzisz”. Wyszła z tego drętwa gadka, ale czułam się, jakby coś nas popychało na siebie nawzajem.

Przypomniałam sobie ostrzeżenie Karola i już bez zastanowienia, bo nie było czasu na myślenie, palnęłam: „A czy za tańce dostanę dobrą ocenę?” Kowalczyk uśmiechnął się pod nosem. „Twoi koledzy tak mówią?” „Tak”. „W takim razie, Zuziu, mogę ci postawić piątkę z odpowiedzi ustnej... ale najpierw będę musiał cię przepytać. Dasz radę się przygotować? I w twojej sytuacji ta piątka chyba niewiele ci pomoże”. „Myślałam raczej o szóstce”. „Szóstek za odpowiedź nie stawiam, ale...”, rozejrzał się i dodał „ale w drodze wyjątku na szóstkę możesz zrobić coś innego”. Kociu, jak to dobrze, że Andrzeja przy tym nie było.

„Obejmij starego belfra”, powiedział wesoło. Już napisałam, Kociu, że Kowalczyk ma taki głos, że mu się nie odmawia. Więc była jasna sytuacja. Ale ja już się zupełnie pozbyłam strachu wobec niego. Zaflirtowałam jak z jakimś kolegą: „I dostanę szóstkę?” „Dostaniesz”. Skoro tak, to wskoczyłam mu w ramiona. W sumie nic specjalnego nie było w tym uścisku. Nic, poza tym, że był trochę silniejszy niż zwykłe przytulenie na misia, krój sukienki pozwalał dotykać pleców bezpośrednio, a nie przez materiał i że zostałam pocałowana w kącik między okiem i nosem, w lewy policzek, ten z  pieprzykiem. Ależ Kowalczyk ma ostre wąsiska! No i ja też go pocałowałam. Też w policzek, ale bliżej podbródka. Chyba go zaskoczyłam śmiałością. To dobrze, prawda, Kociu? 

Jakby ktoś nas wtedy zobaczył i nie daj Boże zrobił zdjęcie, to ojojoj, przez bity tydzień by o tym pisali na Pudelku i w Niezależnej. A przecież nic się takiego nie stało. Zapytałam, czy tyle przytulania wystarczy. „Na czwórkę”. „A na więcej?” Przytulił mnie jeszcze raz. I znowu wymieniliśmy się pocałunkami. „To było na czwórkę z plusem”. Zrozumiałam, do czego zmierza. Za trzecim razem wymierzyłam cmoknięcie w usta. „Czwórka z dwoma plusami”. Za czwartym, przykleiłam się do niego na, nie wiem, ze dwie minuty. Jego dłonie przesunęły się na moje łopatki, palcami ponaciskał tasiemkę stanika. Za piątym razem possałam jego górną wargę, tak jak się nauczyłam od Andrzeja. „Piątka z plusikiem”. Wreszcie za szóstym razem zasłużyłam na najwyższą ocenę: w usta Kowalczyka wsunęłam czubek języka i zaczęłam lizać. „Pani Zuziu, tak nie wypada”, zażartował. Powtórzył pocałunek i powiedział: „Pani Zuziu, postawię pani tę szóstkę. Zasłużyła pani”. „Dziękuje”. „Nie ma za co”.

Tak to sobie, Kociu, na zakończenie szkoły poflirtowałam z najostrzejszym nauczycielem. Zdradziłam Andrzeja, Zbyszka i Arka. Taka jestem zepsuta i okropna. Na szczęście oni nie wiedzą.

Andrzeja zdradziłam jeszcze mocniej. Bo jak po obiecaniu szóstki Kowalczyk zapytał: „Teraz już pewnie musisz wrócić do swojego chłopaka?”, odpowiedziałam: „Tak, ale Andrzej nie jest moim chłopakiem, tylko kolegą”. Kowalczyk pokiwał głową i powiedział: „Zazdroszczę mu koleżanki”. Najpierw się ucieszyłam z komplementu, ale teraz, Kociu, nie jestem już pewna, jak to rozumieć. Ja bym takiej puszczalskiej koleżanki nie zazdrościła.

To wszystko na dzisiaj, Kociu. Jak zawsze wielkie dzięki za to że jesteś i za cierpliwość. Komu jeszcze, jak nie tobie, mogłabym się wygadać? Tylko ty mnie rozumiesz. A przynajmniej nie krytykujesz. Pa, pa, Kociu!

***

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz