Kochany Kociu, znowu cię
zaniedbałam. Ja to chyba jestem poligamistką. Przesiaduję na kolanach Zbyszka,
co tydzień obiecuję Arkowi, że w końcu zdecyduję, czy zostaniemy parą, i jakby
mi było mało, wplątałam się w nową kabałkę. W jaką kabałkę? — spytasz. Ano,
miłosną, z Andrzejem. Z Einsteinem z mojej klasy. Tylko że dla mnie on już nie
jest Einsteinem tylko normalnie po imieniu, Andrzejkiem. Pierwsze słyszysz,
powiesz. No tak, bo jeszcze ci o nim nie pisałam. Nie było, o czym. Aż do
piątku.
Zaraz ci wszystko opowiem i
będziesz mógł ocenić, czy jestem poligamistką, czy jeszcze mam jakieś szanse na
normalność. Pomożesz mi, Kociu?
Więc tak: mieliśmy dyskotekę na
zakończenie roku. A raczej na zakończenie szkoły, bo to był bal ósmych klas.
Nie pisałam ci o tym, bo nie spodziewałam się niczego specjalnego. No dobrze,
masz rację, że to kiepska wymówka.
www.pexels.com |
Już nie wiedziałam, co ze sobą
zrobić. Andrzej też nie wiedział. Ale w końcu przełamał nieśmiałość. Tę cechę
mamy wspólną. Źle się czujemy w grupie. Zawsze czuję na sobie milion cudzych
oczu i to mnie paraliżuje.
No więc Andrzej ruszył w naszą
stronę. A inni chłopacy jak stali, tak ani drgnęli. Podszedł do Magdy, zapytał
i nic. Do Kasi, ona też pokręciła głową. Ja byłam trzecia w kolejce. Spojrzał
na mnie z takim pesymizmem wymalowanym na twarzy, jakbym była katem albo
jeszcze czymś gorszym. Bąknął coś, czego nie usłyszałam, bo było głośno, ale to
chyba było pytanie „Zatańczysz?”. Nie miałam wyjścia. Musiałam się zgodzić.
Wzięłam go za rękę i odeszliśmy
dość daleko od miejsca, gdzie stałam pod ścianą. W końcu, jak już przyjęliśmy
pozycję do tańca, opuściłam ręce i powiedziałam, że nie wiem, którą nogą
zacząć. Nie dosłyszał, tak było głośno. Ja też nie słyszałam jego odpowiedzi.
Tak więc z minutę żeśmy stali jak dwie ofiary losu, nie wiedząc co robić. W
końcu złapałam go za rękę i poprowadziłam do drzwi. Gdyby jego nie było,
uciekłabym sama, tyle że dużo później. A tak miałam z kim. I to nie z byle kim,
bo Andrzej to fajny chłopak. Może to nie Dawid Kwiatkowski czy jakaś inna gwiazda
internetu, nie ma metr osiemdziesiąt wzrostu i mięśni piłkarza, ale za to ma
gęsto w narządzie myślącym, tym między uszami. Dlatego dostał ksywkę Einstein.
Tylko jest trochę zamknięty w sobie. Podobnie jak ja.
„Nie umiem tańczyć”,
powiedziałam, jak już wyszliśmy na korytarz. „Ja też”. „No, co ty? Przecież
chodziłeś na kurs tańca”. „Tak, ale tam były tańce klasyczne, a nie disco
polo”. Miał rację. Razem chodziliśmy na ten kurs. Tylko ani razu nie
zatańczyliśmy wtedy ze sobą.
„To co robimy?”, spytałam. „Możemy
zatańczyć kroki tanga. Chyba że się wstydzisz”. Pewnie, że się wstydzę. Zawsze
się martwię, co inni sobie o mnie pomyślą. Najgłupsze jest to, że się boję
opinii ludzi, którzy są mi zupełnie obojętni i których ja też niespecjalnie
obchodzę. Ale taka jest ta moja trema. Odpowiedziałam, że się nie wstydzę.
Zatańczyliśmy. Milcząc, ale
przyklejeni do siebie jak to w tangu. Brzuch do brzucha, biust do klatki
piersiowej, udo między udami partnera. Kociu, ledwie zaczęliśmy pląsać,
Andrzejkowi stanął. Nie dało się tego nie poczuć. Mam zbyt wrażliwą skórę łona.
Po trzech piosenkach Andrzej mi podziękował. Nie chciał się narzucać, albo z
jeszcze jakiegoś innego głupiego powodu. Co miałam zrobić? Kiwnęłam głową i
poszłam z powrotem pod ścianę.
Tymczasem inni chłopcy wzięli
przykład z Andrzeja i dyskoteka, przynajmniej jeśli chodzi o naszą klasę, w
końcu się rozkręciła. Zaraz wróciłam na parkiet poskakać bez ładu i składu. A
Andrzej obtańcował jeszcze co najmniej trzy dziewczyny. Tyle naliczyłam. Z nimi
też próbował kroków tanga. Ciekawe, czy też tak skutecznie jak ze mną. W końcu,
tańcząc z Karolem, jak sobie zrobił przerwę od Dżesiki żeby poobściskiwać inne
pupy, uznałam, że muszę odbić Andrzeja.
Udało się. Znowu stanęliśmy
brzuch w brzuch i kolano w kolano. Zatańczyliśmy.
Ale tym razem nie dałam mu już
tak drętwo podziękować jak za pierwszym razem. „Gorąco tu”, powiedziałam,
trzymając go za łokieć. „Słucham?” Nie słyszał mnie i ja jego nie słyszałam.
Ale z ruchu warg dało się odczytać to „słucham”. „Chcesz wyjść na chwilę?”
„Powtórz, źle słychać!” „Idziemy?!” „Aha, okey!”
Nie jestem pewna, kto kogo
pierwszy złapał za rękę, chyba on mnie. Tak czy owak zaraz znowu wyszliśmy na
korytarz. Połaziliśmy chwilę bez celu, aż się zatrzymaliśmy w jakimś zakamarku,
gdzie nie było już słychać muzyki ani nie było widać korytarza. Szczęśliwym
trafem w tym zakamarku stało jedno krzesło. Zwykłe drewniane krzesło.
„Usiądziemy?”, zaproponowałam. „Ty usiądź, ja postoję”. „Możemy usiąść we
dwoje. Chyba że nie chcesz”. „A zmieścimy się?” Nie ma to, Kociu, jak dwoje
nieśmiałych nastolatków! W końcu jednak udało nam się porozumieć i wziął mnie
na kolana.
Zaczęliśmy rozmawiać. Tak
normalnie. Nie o tańcach i dyskotece, tylko o nas. Że najpewniej pójdziemy do
różnych liceów. Będziemy dojeżdżać w przeciwne strony. Ale oboje wybraliśmy
prawie ten sam profil. Jeszcze jedno podobieństwo. Nie przyznałam się tylko, że
znam osobiście nauczyciela chemii w jego przyszłej szkole. Nawet przed
najfajniejszym kolega trzeba mieć jakieś tajemnice.
„Szkoda, że już nie będziemy w
tej samej klasie”, powiedziałam w pewnym momencie. „Szkoda. Ale chyba będziemy
mogli się spotykać po lekcjach? Jeśli zechcesz”. Niby rozmawialiśmy jak zwykły
kolega i koleżanka, ale to pytanie Andrzeja zabrzmiało jak propozycja
chodzenia. Szybko nam poszło, co nie, Kociu? Odpowiedziałam skromnie: „Byłoby
fajnie”, żeby nie wyszło, że się od razu zgadzam. Ale w sumie na to wyszło.
„Chcesz już wracać, czy możemy tu
jeszcze posiedzieć?”, zapytał też skromnie. Odpowiedziałam pytaniem: „A nie
jest ci niewygodnie? Nie jestem za ciężka?” „Nie”. Zadałam więc jeszcze jedno
ryzykowne pytanie: „Dlaczego nie chciałeś poprosić mnie do tańca?” Chodziło mi
o to, że nie podszedł do mnie jako pierwszej. Oczywiście nie musiał. Ale jak by
tak zrobił, to bym bardziej mogła pomyśleć, że nie siedzę u niego na kolanach
zupełnie przez przypadek. „Chciałem, ale się bałem, że odmówisz”.
Wyjaśnianie, co to zdanie
właściwie znaczy, zajęło mu z piętnaście minut. Usłyszałam, że jestem
najładniejszą dziewczyną w klasie i że Andrzej od dawna się mną interesował,
ale nie wiedział jak zacząć ze rozmawiać. Faktycznie polubiał moje rzeczy w
Instagramie, ale nie przyszło mi do głowy, że to coś znaczy.
Po tych zwierzeniach, Kociu, nie
mogłam go nie pocałować. Zresztą za atrakcje podczas tańczenia też mu się
należało jakieś dziękuję. Ale zadałam mu jeszcze jedno pytanie. Przedostatnie.
„Co ci się we mnie najbardziej podoba?” Nieświadomie spojrzał na dekolt, więc
można się domyślić, o czym pomyślał. Ale odpowiedział, że najbardziej to charakter
a z wyglądu policzki i pieprzyk pod okiem.
No to go pocałowałam w policzek.
Przy samych ustach. On też mnie pocałował, dokładnie tak samo. Potem ja jego, i
tak poszło dalej. Aż zaczął ssać moją górną wargę. Mogłam go wtedy pocałować
głęboko, z języczkiem, ale uznałam, że lepiej nie ryzykować. Jeszcze by się
zechciał dowiedzieć, kiedy i gdzie się tego nauczyłam. I od kogo. Po prostu
pozwoliłam mu więc całować mnie tak, jak on lubi i potrafi. I to był dobry
wybór.
Napisałam, że to było moje
przedostatnie pytanie. Dopowiem więc, że ostatnie brzmiało: „Zaczekasz na mnie
przed szkołą w poniedziałek?” Jutro wejdziemy razem.
A przedwczoraj nie skończyło się
na całowaniu. Kryjówka była doskonała, bo przez cały czas nikt tamtędy nie
przeszedł. Jak się tak przytulaliśmy i obejmowaliśmy podczas pocałunków,
Andrzej zaczął masować mnie po plecach. Pewnie nie wiesz, Kociu, ale moja
sukienka ma wycięcie na plecach. Mówiąc wprost, podłużną dziurę. Widać przez
nią trochę skóry. Zapięcie stanika też jest na wierzchu. Wyszło więc tak, że
Andrzej głaskał mnie po gołych plecach i zainteresował się stanikiem. Długo
krążył palcami wokół tasiemki. Udawałam, że nie zwracam uwagi. Tylko
ponadstawiałam usta do całowania. Aż Andrzej zmierzył się z haftkami.
Przystawiłam usta do ucha
Andrzeja i powiedziałam szeptem, żeby użył dwóch dłoni. „Potem pomożesz mi go
zapiąć z powrotem?”, spytałam, jak zapięcie puściło. „Pomogę”. W tym momencie
miałam już duszę na karku, jak to się mówi. Bo jak by ktoś przyszedł, to by
było trudno udawać, że tylko rozmawiamy. Ale nikt nas nie naszedł. A Andrzej
mógł mnie wygodnie masować. Zaraz wsunął dłoń głęboko pod pachę i dalej, aż
palcami dostał się pod miseczkę. Pomógł sobie drugą ręką. Podniósł stanik i
zaczął macać piersi. Kociu, ale mu się to podobało! Nie da się opisać tej
koncentracji, tego napięcia na jego twarzy, tego maksymalnego skupienia. To
było po prostu niesamowite.
Co jakiś czas szeptałam mu coś do
ucha: „Mam nadzieję, że nikt tu teraz nie idzie”, „Andrzejku, zaraz będziemy
musieli przestać”, ale wcale nie chciałam przestawać. Obejmowałam go za szyję i
co jakiś czas całowałam w policzek, żeby mnie dalej dotykał.
Kociu, nikomu bym się do tego nie
przyznała, ale tobie mogę. Muszę nawet. Myślałam o jego członku. Celowo tak się
starałam siedzieć, żeby go czuć bokiem uda. Cały czas był twardy. Przeze mnie.
Fajnie jest wiedzieć na pewno, że się komuś podoba.
No, ale czy nie przesadziłam? W
piątek Andrzej, a w sobotę korepetycje u Zbyszka. Jemu też siadam na kolanach.
Arek się we mnie kocha, teraz to już pewne, a ja ciągle mu robię nadzieje. Ja
chyba naprawdę jestem poligamistką. To nienormalne! Powinnam kogoś wybrać
jednego. Tylko kogo, Kociu?
W trakcie całowania przychodziły
mi jeszcze inne myśli do głowy. Czy Andrzej ma dziewczynę, jakąś nie z naszej
szkoły? Czy gdyby Magda albo Kasia zgodziła się z nim zatańczyć przede mną, to
z nią też by się poszedł całować? Czy w ogóle ma dla niego znaczenie, czyje są
piersi, które dostaje do pieszczenia. Czy będzie chciał się ze mną spotykać?
Czy nie zapomni o mnie po dyskotece? Czy nie zakocha się w innej dziewczynie?
Zazdrosne myśli.
Kiedyś jednak trzeba było
przerwać pieszczoty. Andrzej wypuścił z ręki mój cycek i spytał, czy chcę już
wrócić na salę. Miał narkotyczne oczy. Nigdy wcześniej nie widziałam tak
szerokich źrenic. „Najpierw muszę poprawić sukienkę, bo trochę mi się pomięła
od tego siedzenia z tobą”. Zeskoczyłam na podłogę. Odwróciłam się plecami do
Andrzeja i kazałam mu zamknąć oczy. Mam nadzieję, że nie posłuchał. Szybko
podciągnęłam sukienkę, ułożyłam stanik i opuściłam ją znowu. Następnym razem, o
ile jeszcze będzie okazja, zrobię to, stojąc do niego przodem.
Teraz ci powiem coś najbardziej
zwariowanego, Kociu. Wiesz, Andrzej nie zszedł z krzesła razem ze mną. Jak się
odwróciłam do niego żeby powiedzieć, że jestem gotowa i możemy wracać na salę,
on jeszcze siedział. Zrozumiałam w mig, że próbował ukryć erekcję. Kucnęłam
więc przed nim i oparłam się łokciami o jego kolana. Jego wzrok mówił
jednoznacznie: stoi mi, wstydzę się, boję się, że się pogniewasz. A ja sobie
pomyślałam, że taka okazja się nie powtórzy i położyłam rękę na wybrzuszeniu
spodni. Musiałam sprawdzić jakie to jest w dotyku. Po prostu musiałam. Andrzej
nie powiedział nic, tylko jeszcze bardziej znieruchomiał. Dobrze, że miał dżinsów
tylko spodnie z miękkiego materiału. I bieliznę nie za bardzo obcisłą. Można
było dokładnie wymacać kształt członka i wyczuć, jaki jest twardy i gruby. Nie
mam pojęcia, jakie mają inni mężczyźni — na pewno zdarzają się i dłuższe, i
większe — więc nie mogę porównać. Ale nie muszę. Teraz już wiem z własnego
doświadczenia, że taki stojący członek robi mega wrażenie. Że tak powiem,
działa na wyobraźnię. Kociu, puszczam do ciebie oko.
„Zuziu, nie!” Andrzej jęknął
mniej więcej takim tonem, jak ja jemu stękałam do ucha, kiedy ugniatał moje
piersi. „Nie lubisz?” „Lubię”. „Więc?” „Zaraz nie wytrzymam”. „Co to znaczy, że
nie wytrzymasz?” „Proszę, Zuziu, nie! Będę mieć wytrysk”. Po tym wyznaniu
zabrałam rękę. Nawet nie wiesz, Kociu, jaka byłam dumna.
Najpierw wyszliśmy na dwór. Nigdy
wcześniej nie byłam w tym ośrodku weselnym. Andrzej też nie. A okazało się, że
tam jest całkiem dużo przestrzeni. Parking, ławki, plac zabaw, drzewa. Łatwo
można się schować. Okazało się, że nie byliśmy jedynymi, co wyszli odpocząć od
dyskoteki. Namierzyłam dwie pary spacerujące za rękę i dwoje nauczycieli.
Sądząc po głośnych śmiechach, wuefista podrywał polonistkę. Jak odeszliśmy w
najdalszy koniec, natknęliśmy się na jeszcze jedną parkę. Byli tak zajęci sobą,
i tak zasłonięci krzakami, że nie zdążyli przerwać pieszczot. Kociu, ten
chłopak pieścił dziewczynę między nogami! Ciekawe, jak długo są razem.
Tak więc, Kociu, przynajmniej pod
jednym względem nie jestem zupełnie nienormalna. Inni też się całują na
szkolnych dyskotekach. Z czterech klas w mojej szkole jest nas, takich
dziewczyn, co najmniej pięć: te dwie spacerujące z chłopakami, jedna na ławce,
ja i na sto procent Dżesika. Ciekawe, kto jeszcze.
„Chcesz jeszcze z kimś
zatańczyć?”, spytał się Andrzej, jak już obeszliśmy cały teren. „Możemy”.
„Miałem na myśli nie siebie, tylko czy chcesz jeszcze z kimś innym”. Czasami
trudno jest zrozumieć mężczyzn. Tylko wzruszyłam ramionami.
Zaraz się jednak okazało, że to
pytanie nie było całkiem bez sensu. To znaczy, ja to nie chciałam już z nikim
tańczyć, ale inni chcieli ze mną. Pierwszy poprosił mnie pan od historii. Po
prostu podszedł do nas na dworze i stwierdził, że mnie porywa. Nie mieliśmy nic
do gadania.
„Nie mogę pozwolić, żeby
najlepsza uczennica wróciła do domu, nie zatańczywszy ze mną ani razu”,
powiedział, jak szliśmy korytarzem. Kiedyś ci już o nim opowiadałam, Kociu. Jak
na jednej lekcji postawił sześć niedostatecznych za odpowiedź ustną. Za każdym
razem mówił: "Nie nauczył się pan", albo "nie nauczyła się pani.
Jedynka". Tym swoim władczym głosem, z chrypką. I jeszcze specjalnie
sylabizował tę jedynkę, żeby się znęcić. Pamiętasz? Wszyscy się go boją. Nawet
pani dyrektor, a to jest taka osoba, że jej nikt ni epodskoczy, boi się głosu
Kowalczyka. I to chyba jest w naszej szkole najśmieszniejsze. Bo on ani nie
krzyczy, ani nie straszy, tylko mówi przesadnie wyraźniei wolno. No więc możesz
sobie wyobrazić, jak zabrzmiało to: "nie mogę pozwolić" i "nie
zatańczywszy ze mną". Musiałam iść z nim zatańczyć.
Chwilę potem, jeszcze na
korytarzu powiedział: „Nie wiedziałem, że przyjaźnisz się z Einsteinem”. Skąd
mógł wiedzieć? Do wczoraj nie było przecież między nami żadnej przyjaźni.
Odpowiedziałam więc tylko szerokim uśmiechem.
Wreszcie, jak stanęliśmy na
parkiecie, uniósł moją prawą rękę, z lewej strony objął ramieniem, i zamiast od
razu poprowadzić do tańca, zapytał czy Andrzej jest moim chłopakiem. Właściwie
wkrzyczał mi to do ucha, żeby muzyka nie zagłuszyła jego głosu. Chyba zrobiłam
się buraczana na twarzy. I zamiast powiedzieć, że tak — chociaż wcale nie
jestem pewna — pokręciłam głową. „Pasujecie do siebie!” „Dlaczego?!” Musiałam
stanąć na palcach, żeby dosięgnąć do ucha pana Kowalczyka. „Bo piękna
dziewczyna i przystojny chłopak zawsze pasują do siebie! Poza tym oboje
jesteście inteligentni!” W tym momencie, Kociu, poczułam, że historyk przesunął
rękę we wcięcie sukienki. Dotknął gołych pleców, zupełnie tak jak Andrzej. Moje
ciało natychmiast sobie przypomniało, jak chłopak buszował po moich plecach i
biuście. Do tego ten głos Kowalczyka! Jemu nikt nie zaprzecza. Kowalczykowi się
nie odmawia! To było, Kociu, jak porażenie prądem. Jak by piorun przeleciał mi
po kręgosłupie.
„Myśli pan, że jestem ładna?!”,
zapytałam, a raczej wrzasnęłam mu do ucha. Skąd we mnie się wzięło nagle tyle
śmiałości, nie wiem. Przecież to nauczyciel, a nie kolega. Postrach całej
szkoły. „Jesteś piękna! Nie dziwię się Einsteinowi, że mu się podobasz!”
Poczułam palec Kowalczyka przy zapięciu stanika. Wyglądało tak, jakby się tam
znalazł niechcący. Ale Kociu, on mnie zaczął podrywać! Odpowiedziałam grzecznie
„Dziękuję!” i udałam, że nie zwracam uwagi, gdzie kładzie rękę. A tak naprawdę,
byłam pewna, że zaraz poluzuje haftki i będziemy razem łapać cycki, jak
wyskoczą spod sukienki.
Nic
takiego na szczęście się nie stało. Zatańczyłam z nim cztery piosenki po
kolei. Oczywiście to nie był tylko taniec, bo trochę przy tym rozmawialiśmy. O
ile da się rozmawiać w takich warunkach. Właściwie to on rozmawiał ze mną, a ja
słuchałam i co najwyżej się uśmiechałam sama do siebie. Co chwilę mi mówił
jakiś komplement. Zupełnie jak nie Kowalczyk. „Świetnie tańczysz, Zuziu!”
„Brałaś specjalne lekcje w jakiejś szkole tańca?!” „Masz doskonałe wyczucie
rytmu!” „Mogę cię prosić o jeszcze jeden taniec?!” Co minutę szedł nowy
komplement. Za każdym razem Kowalczyk musiał się przybliżyć, żeby przekrzyczeć
muzykę. Ale przyciskał mnie trochę mocniej niż trzeba. W ten sposób ocierał się
torsem o moje piersi! I cały czas trzymał rękę na moich gołych plecach. Wiesz
co jest najgorsze, Kociu? Że się nie bałam. Ani trochę. Podobały mi się takie
zaloty.
Mogłabym tańczyć dłużej,
ale się bałam, że Andrzej zacznie coś podejrzewać. No i że innym ludziom rzuci
się w oczy, że uczennica z nauczycielem tak długo... Sam wiesz, Kociu, o co
chodzi.
„Proszę pana! Słyszał pan już od
kogoś, że jest pan najlepszym nauczycielem w naszej szkole?!” W końcu i ja
zdobyłam się na komplement. To nawet nie jest komplement, tylko szczera prawda.
Gdyby nie on, na pewno bym się nie zainteresowała historią. A mam szóstkę na
koniec szkoły. „Jeszcze nie! Słyszałem tylko, że jestem dinozaurem i złośliwie
stawiam złe oceny!” „Ja pana lubię!”. „Ja ciebie też! Masz piękną
suknię!” „Dziękuję!” „Sama szyłaś?” „Nie! Mama mi ją kupiła!” Chwilę jeszcze
pokrzyczeliśmy bez sensu, żeby się nie rozchodzić. A jednocześnie rozglądałam
się po sali, żeby znaleźć Andrzeja. Bałam się, że się obrazi. „Chcesz już
wrócić do swojego chłopaka?!”
Musiałam chwilę pomyśleć nad
odpowiedzią. Aż pokiwałam głową, tak bez wielkiej pewności. W końcu go
zobaczyłam w drugim końcu sali. Tańczył z jakąś panną z innej klasy. Nawet jej
nie znam z widzenia. „Tam jest!” Kowalczyk też go zauważył. „Aha!” „Jest
zajęty. Zatańcz jeszcze ze mną!”
No to zatańczyłam.
„Zazdroszczę Einsteinowi!” „Ma
naprawdę superową dziewczynę!” „Chciałbym się z nim zamienić miejscami”.
„Szkoda, że nie da się odwrócić czasu i jeszcze raz chodzić do szkoły!”
„Chciałby pan?” „Bardzo!” I tak przebiegła kolejna piosenka.
Zatańczyłam z Andrzejem.
Wypytałam się, kim była tamta dziewczyna i z której klasy, i jak długo się
znają. Okazało się, że niecałe dziesięć minut. Dlatego, Kociu, mam wątpliwości
co do Andrzeja. Chcę z nim chodzić, ale chyba ani ja, ani on nie będzie wierny.
No, ale od poniedziałku, to jest od jutra, będę o niego walczyć. Będziesz
trzymać kciuki za poligamistkę?
Potem jeszcze miałam taniec z
Karolem. Znowu mnie złapał za pupę. Z każdą tak tańczy. Wyszłam z nim tez na
krótki spacer, odpocząć i odetchnąć. Powiedział, że z Dżesika nic go nie łączy.
„Fajna dupa, ale nie w moim typie”. Dał mi też dwie koleżeńskie rady: „Jak
chcesz chodzić z Einsteinem, to trzymaj go krótko na smyczy” i „Uważaj na
Kowalczyka”. „Dlaczego?” „Ja tam nic nie wiem, ale są plotki, że składa pewne
propozycje”. „Jakie?” Trochę mnie Karol wystraszył. Nie tym, że Kowalczyk mógłby
czegoś chcieć ode mnie, tylko że to widać. No i że nie jestem jedyną, która
podrywa. „Niemoralne. Coś w zamian za poprawienie oceny. No, ale tobie to nie
grozi, kujonico”.
Z dworza porwał mnie jeszcze
wuefista. Potem popląsałam z matematykiem. Nie myślałam, że jestem aż tak
popularną uczennicą, że wszyscy nauczyciele chcą się osobiście pożegnać.
Jeszcze raz z Karolem, kiedy mój Andrzej obtańcowywał Dżesikę. A ostatnie
piosenki spędziłam z panem Kowalczykiem.
Nie tylko po to, żeby posłuchać
komplementów, ale dlatego, że zrobiło się zwyczajnie ciekawie. Sam widzisz,
Kociu, jaka ze mnie poligamistka. Cała impreza miała trwać w sumie cztery
godziny, z czego pierwsze pół godziny przepadło na oficjalny wstęp i poloneza.
Okey, didżej zgodził się przedłużyć, ale to i tak mniej niż pół dnia. A mnie w
tym krótkim czasie nie starczyło jednego podrywacza. Bo Andrzej, mój kochany
Kociu, to taki właśnie nieśmiały podrywacz, cicha woda. Nie mogłam sobie
odpuścić flirtu z nauczycielem. Jestem okropna!
„Co by pan zrobił, jak by pan był
teraz uczniem?!”, spytałam tym razem pierwsza. I otarłam się o tors Kowalczyka,
tak jak lubi. „Najpierw bym się zakochał!”, odpowiedział ze śmiechem. „W kim?!”
„W nauczycielce historii!” „Oo!” „Albo w koleżance! W mądrej i ładnej!... Co ma
długie włosy!... W szatynce!... Piwne oczy!... W fioletowej sukience!” Po tym
zdaniu musiałam się roześmiać, bo chodziło o mnie. „A jak by się cofnął czas,
co by pan zmienił w swoim życiu?!” „Wszystko! Strasznie tu głośno, Zuziu!” Tak,
Kociu, na dyskotece to nie jest wielkie odkrycie. Ale jak przeszkadza hałas, to
trzeba wyjść.
Za chwilę byliśmy na korytarzu.
Dyskoteka się już kończyła i było mi wszystko jedno, co sobie ludzie pomyślą.
Poszliśmy daleko.
Kowalczyk w końcu nie
odpowiedział, co by zmienił w swoim życiu, gdyby mógł. Potrzeba by było więcej
czasu. Ale za to poprosił mnie o adres mailowy. „Moglibyśmy do siebie pisać od
czasu do czasu”. „Aha”. Nie było pod ręką żadnej kartki ani długopisu. Ale dam
mu ten adres po lekcji. Jakoś tak, żeby nikt nie zwrócił uwagi. „Pan jest
naprawdę najlepszym nauczycielem w tej szkole”, powiedziałam jeszcze raz. „Miło
mi, że tak sądzisz”. Wyszła z tego drętwa gadka, ale czułam się, jakby coś nas
popychało na siebie nawzajem.
Przypomniałam sobie ostrzeżenie
Karola i już bez zastanowienia, bo nie było czasu na myślenie, palnęłam: „A czy
za tańce dostanę dobrą ocenę?” Kowalczyk uśmiechnął się pod nosem. „Twoi
koledzy tak mówią?” „Tak”. „W takim razie, Zuziu, mogę ci postawić piątkę z
odpowiedzi ustnej... ale najpierw będę musiał cię przepytać. Dasz radę się
przygotować? I w twojej sytuacji ta piątka chyba niewiele ci pomoże”. „Myślałam
raczej o szóstce”. „Szóstek za odpowiedź nie stawiam, ale...”, rozejrzał się i
dodał „ale w drodze wyjątku na szóstkę możesz zrobić coś innego”. Kociu, jak to
dobrze, że Andrzeja przy tym nie było.
„Obejmij starego belfra”,
powiedział wesoło. Już napisałam, Kociu, że Kowalczyk ma taki głos, że mu się
nie odmawia. Więc była jasna sytuacja. Ale ja już się zupełnie pozbyłam strachu
wobec niego. Zaflirtowałam jak z jakimś kolegą: „I dostanę szóstkę?”
„Dostaniesz”. Skoro tak, to wskoczyłam mu w ramiona. W sumie nic specjalnego
nie było w tym uścisku. Nic, poza tym, że był trochę silniejszy niż zwykłe
przytulenie na misia, krój sukienki pozwalał dotykać pleców bezpośrednio, a nie
przez materiał i że zostałam pocałowana w kącik między okiem i nosem, w lewy
policzek, ten z pieprzykiem. Ależ Kowalczyk ma ostre wąsiska! No i ja też
go pocałowałam. Też w policzek, ale bliżej podbródka. Chyba go zaskoczyłam
śmiałością. To dobrze, prawda, Kociu?
Jakby ktoś nas wtedy zobaczył i
nie daj Boże zrobił zdjęcie, to ojojoj, przez bity tydzień by o tym pisali na
Pudelku i w Niezależnej. A przecież nic się takiego nie stało. Zapytałam, czy
tyle przytulania wystarczy. „Na czwórkę”. „A na więcej?” Przytulił mnie jeszcze
raz. I znowu wymieniliśmy się pocałunkami. „To było na czwórkę z plusem”.
Zrozumiałam, do czego zmierza. Za trzecim razem wymierzyłam cmoknięcie w usta.
„Czwórka z dwoma plusami”. Za czwartym, przykleiłam się do niego na, nie wiem,
ze dwie minuty. Jego dłonie przesunęły się na moje łopatki, palcami ponaciskał
tasiemkę stanika. Za piątym razem possałam jego górną wargę, tak jak się
nauczyłam od Andrzeja. „Piątka z plusikiem”. Wreszcie za szóstym razem zasłużyłam
na najwyższą ocenę: w usta Kowalczyka wsunęłam czubek języka i zaczęłam lizać.
„Pani Zuziu, tak nie wypada”, zażartował. Powtórzył pocałunek i powiedział:
„Pani Zuziu, postawię pani tę szóstkę. Zasłużyła pani”. „Dziękuje”. „Nie ma za
co”.
Tak to sobie, Kociu, na
zakończenie szkoły poflirtowałam z najostrzejszym nauczycielem. Zdradziłam
Andrzeja, Zbyszka i Arka. Taka jestem zepsuta i okropna. Na szczęście oni nie
wiedzą.
Andrzeja zdradziłam jeszcze
mocniej. Bo jak po obiecaniu szóstki Kowalczyk zapytał: „Teraz już pewnie
musisz wrócić do swojego chłopaka?”, odpowiedziałam: „Tak, ale Andrzej nie jest
moim chłopakiem, tylko kolegą”. Kowalczyk pokiwał głową i powiedział:
„Zazdroszczę mu koleżanki”. Najpierw się ucieszyłam z komplementu, ale teraz,
Kociu, nie jestem już pewna, jak to rozumieć. Ja bym takiej puszczalskiej
koleżanki nie zazdrościła.
To wszystko na dzisiaj, Kociu.
Jak zawsze wielkie dzięki za to że jesteś i za cierpliwość. Komu jeszcze, jak
nie tobie, mogłabym się wygadać? Tylko ty mnie rozumiesz. A przynajmniej nie krytykujesz. Pa, pa, Kociu!
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz