Dagmar Patrasová w filmie Vrchní, prchni!
(1980)
http://sip.denik.cz/celebrity/
dnes-se-svleka-dagmar-patrasova20080901.
html
|
Mam na imię Tomek i jestem niedowiarkiem. Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę, to moja dewiza. Hołduję jej już od wielu wcieleń i, daję słowo, nigdy mnie nie zawiodła. Prawie nigdy.
W późnym dzieciństwie, kiedy
dziewczynki zaczynają się różnić od chłopców nie tylko fryzurą i odzieżą, wzbudzając ciekawość rówieśników, niedowiarstwo uczyniłem narzędziem
podrywu. Podczas gdy koledzy próbowali szczęścia, starając się zwrócić na siebie uwagę grą w piłkę lub rysowaniem kółek dymem z papierosa, ja mówiłem „nie wierzę”.
- To jak masz na imię, kolego? Sorki, że zapomniałem.
– zaczepiałem jeszcze nie znajomą ale już nie całkiem nieznajomą.
- Kolego? Nie widzisz, że jestem dziewczyną?
- Dziewczyną? Nie widać. To jak masz na imię?
- He? Klaudia, a ty?
- Tomek. Ale weź, nie
bajeruj, nie udawaj laski!
- Nie udaję! Co, może nie widać?
- Nie. Dziewczyna miałaby tutaj – wskazywałem na klatkę
piersiową – coś, czego ja nie mam.
- Ha, ha... Może nie mam?
- Nie masz. Przecież bym widział.
- Nabijasz się ze mnie, Tomek, czy co? Mam przecież.
- Nie widzę, więc nie masz. Jak mam ci uwierzyć, że
jesteś dziewczyną?
- Mam!
- To pokaż.
- Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Cześć, Klaudiusz!
- Cześć... Hej, Tomek, zaczekaj!
Najczęściej dialog był krótszy.
Kończył się po dwóch zdaniach wzruszeniem ramionami. Niekiedy jednak,
dziewczynce bardziej zależało na rozwianiu wątpliwości. Zgadzała się odejść ze
mną w ustronne miejsce i okazać dowód kobiecości. Oglądałem wtedy blade cycuszki.
Małe mirabelki, albo dorodne, mięsiste śliwy uleny. Gołe, na żywo! O czym
większość rówieśników nawet nie śmiała pomarzyć.
Niedowierzanie doprowadziłem do
perfekcji.
Pod koniec studiów z kamerą w
ręce ruszyłem w Polskę. Zaczepiałem przygodne kobiety. Starsze i młodsze. Przed
sklepem i w metrze. Pod kinem i przed cmentarzem. Wszystkie i wszędzie.
- Hej, mogę zapytać, jak masz na imię?
- Karolina, cześć.
- Cześć, Karol. Powiedz mi, dlaczego udajesz kobietę?
- Nie udaję. A o co chodzi?
- No jak, o co? Męski głos, męska figura, a w kiecce
i przedstawiasz się Karolina, jakbyś był laską.
- No, bo jestem laską.
- Ta? A biust masz?
- Mam.
- To pokaż.
- Nie pokażę. Ha, ha.
- To jak mam ci uwierzyć? Pokaż!
- Nie!
- Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę... Cały świat nie
uwierzy.
- Oj, nie...
- Nie musisz od razu do kamery.
Youtuber Niewierny Tomaszek to
ja. Na pewno widziałeś/aś mój kanał "Cyc-sondy uliczne”. Dwa miliony
followerów miałem. Po milion kliknięć na tydzień. Nie możesz mnie nie pamiętać.
Szło jak po maśle. Piętnaście
terabajtów nagrań. Sześćset sześćdziesiąt pięć biustów. No, ale komuś się nie
spodobało. Może się zgorszył. Może kręcenie cycków uznał za niemoralne. A może
zazdrościł. Fakt, że nasłał na mnie specjalistę. Czarownika. Czarowniczkę,
gwoli ścisłości. Kobiety nie lubią, jak się ich zawód nazywa męską formą. Jest
lekarka, kierowniczka, premierka... niech więc będzie czarowniczka. Hm. Jędza,
baba Jaga! Nawet się tak przedstawiła:
- Jadzia mam na imię... A teraz mnie popamiętasz.
W jej źrenicach zabłysły
czerwone lampeczki. I bach! Bez ostrzeżenia strzeliła mi z czółka między
ślepia.
Świat zawirował, zobaczyłem
gwiazdy i bac na glebę. Na stroną twarzową, czego ślad na trwałe zapisał się na
nosie. Pewnie wymamrotała jeszcze jakieś zaklęcia, ale tego już nie pamiętam.
W szpitalu powiedzieli, że koma
nie była głęboka. Trauma obeszła się dwoma tygodniami śpiączki
niefarmakologicznej. Błahostka. Że niby miałem szczęście.
Szczęście w nieszczęściu! A
nieszczęście to nie byle jakie, kiedy w grę wchodzą czary. Załatwił mnie ten
babski czarownik, oj, załatwił! Na amen.
Budzę się na tym szpitalnym
łóżku i co widzę? Oczy. Błękitne tęczówki, szerokie źrenice. Białko trochę
przekrwione. Zmęczone. Rzęsy za to czarne jak heban. Znać, że tusz dobrej marki.
Oczy kobiece, powabne... Marzenie, prawda?
Ale źrenice to nie tylko czarne
plamki, które zwężają się i rozszerzają w ślad za zmianą intensywności światła.
O, nie. Źrenice to bramy do duszy... Do wspomnień. Klątwa, która mnie dotknęła,
polega na tym, że widzę wspomnienia. Przy czy wyłącznie wspomnienia kobiet.
Facetów przeklęcie nie dotyczy. Jedynie gejów, ale ich jest tylko cztery
procent, a i to nie wszyscy prawdziwi. Poza tym, geje, nie-geje, faceci nie
działają jak magnes.
A co się pamięta najbardziej?
To, czemu towarzyszyły emocje. Każdy psycholog to powie. A jakie emocje są
najsilniejsze? Te które towarzyszą zabijaniu! i tworzeniu życia...
W XXI wieku ludzie się nie
mordują. Nie widziałem jeszcze ani jednego takiego wspomnienia. Dzieci robią
też mniej niż w poprzednich stuleciach. Nie sekszczą tak często jak dawniej.
Ale za to jak! Już nie dwie minuty po bożemu i jazda w pole. Teraz lud
oświecony. Dziesiątki pozycji, zabawki, wymiany partnera. Łechtaczki, punkty G
i inne erogenne miejsca. Orgazmy zwykłe, mega-orgazmy, giga... I to się
pamięta! A ja widzę... Przeklęta wiedźma!
Więc budzę się, patrzę w oczy
pielęgniarki, a tam wspomnienie... Białe ściany, biały sufit, prawie biała
podłoga. Białe biurko, biała kozetka, biały parawan... biały kitel na bladym
blondynie... Nie, nie blond. Włosy siwe.
- Panie doktorze. – odzywa się jakaś kobieta. Jeszcze
nie wiem, że to ona, ta pielęgniarka. – Panie doktorze, dziękuję, że pan pomógł
z tą igłą. Tak mi wstyd, że nie dałam rady sama. Ta żyła była taka cienka. A
pan od razu trafił. Pan jest wspaniały.
- Wcale nie, Agnieszko. – Poznaję imię pielęgniarki.
Ach, jaka ona piękna! – Jakbym był wspaniały, żona by nie odeszła. Już
trzecia...
- Ale pan jest wspaniały. – Pielęgniarka podchodzi do
starego. Kładzie rękę na jego ramieniu. Pociesza.
- To ty jesteś wspaniała, Agnieszko. – doktor się
obraca, przykrywa dłoń kobiety swoją dłonią i... Co?! Jak to?! On ma z
pięćdziesiąt lat, ona świeżo po szkole! Padam na poduszkę nieprzytomny.
Cucenie, budzenie:
- Panie Tomaszu! Panie Tomaszu! Niech pan wraca!
Kurwa, żeby nam tylko nie zszedł! Panie doktorze!
Otwieram powieki. Znów te
błękitne oczy. Wspomnienie: Agnieszka na kozetce. Siwy na podłodze. Stoi między
jej nogami. Nie, nie stoi. Tylko jego stopy nie zmieniają położenia. Reszta
ciała się porusza.
- Aaach! Panie doktorze! Ach! Ja się nie boję. Ja się
nie boję. Ja się naprawdę nie boję. Ach! – dwudziestolatka krzyczy i szepcze
niewyraźnie, na przemian. Sama chyba nie wie, co wygaduje. I nikogo to nie
obchodzi.
- Ciszej, mała! – siwy z zimną krwią ją posuwa.
A więc to jest najmocniejsze
wspomnienie niebieskookiej. Pierwszy seks? Może najlepszy, jaki jej się do tej
pory przytrafił... Odchodzę.
Znowu panika:
- Panie Tomaszu! Panie Tomaszu! Kurwa, wracaj!
Budzę się, ale nie otwieram
oczu. Pokazuję język, jako znak życia.
Na korytarzu to samo. Prowadzą
mnie pod ramię. Nie wiem, kto, ani dokąd. Nieważne. Z naprzeciwka idzie
lekarka. Nogi zgrabne, figura niczego sobie, oczy piwne... Oj, wspomnienie! Bacnąłem
szybciej, niż do mnie dotarło, że scenerią był warsztat samochodowy.
Salowa na horyzoncie: to samo.
Bac na podłogę.
Trochę czasu minęło, nim się
nauczyłem jako tako kontrolować czytanie tych wspomnień. Podstawową zasadą, warunkującą
czysto biologiczne przeżycie, jest nie patrzeć każdej babie w oczy. A jeśli
już, to ostrożnie. Ale to nie łatwe.
Doraźnym rozwiązaniem było zasłonięcie
oczu. Poprosiłem o opaskę – wysłali mnie do psychiatry. Znowu pech. Psychiatra
był kobietą. Na szczęście aseksualna dziewica. Najmocniejszym wspomnieniem
okazało się zdobycie jakiegoś szczytu pokrytego wiecznym lodowcem i spojrzenie
z góry na dolinę. Przepisała coś na uspokojenie i zaleciła rezonans jądrowy.
Tam w radiologii było nawet
wesoło. Za nic nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, jak techniczka, cała
roztrzęsiona, wciskała mi do gruszki w dłonie:
- Panie Tomaszku, tu ma pan piszczałkę. Jak tylko pan
poczuje, cokolwiek, że robi się panu słabo, niech pan naciska. Niech pan nie
czeka. O, tu jeszcze jedna piszczałka, w drugą rękę. Pod nogę podstawię panu
jeszcze jedną. Błagam, zaklinam pana, niech mi pan znowu nie zemdleje! – Biedna
kobieta obawiała się, że dostanę klaustrofobii.
Po prześwietleniu o mało nie
dostała orgazmu, tak była szczęśliwa, że pacjent nie odpłynął w tomografie.
- Całkiem fajnie w tej rurze. – odpowiedziałem. – Muzyczka
gra. Jest spokojnie. Dopiero w zamknięciu można się wyciszyć. Odpocząć od
wspomnień. – Zerknąłem w jej źrenice i znowu padłem.
International Journal of Impotence Research (2003) 15, Suppl 5, S155–S161. doi:10.1038/ sj.ijir.3901094 |
Z czasem do wszystkiego się
człowiek przyzwyczai. Nawet do czarów. Wypisali mnie, jak przestałem tracić
przytomność. Mam się tylko oszczędzać, nie narażać na wstrząsy psychiczne i
regularnie się badać. Tak więc sobie żyję. Uczę się nie zaczepiać kobiet.
Na przykład teraz, jadąc
tramwajem, patrzę nieruchomo w okno. Nie widzę ani tej blondynki, co ma długie
nogi i studiuje schemat trasy przejazdu. Ani babci siedzącej w przeciwległym rzędzie.
Ani brunetki, która właśnie wsiada do wagonu półtora metra za mną. Żadnej z
nich nie widzę. Nie obchodzą mnie. Nie istnieją... Wysiądę na przedostatnim
przystanku, przyłożę dłoń do skroni, żeby nie patrzeć na bok, i spuściwszy
wzrok na nogi, udam się do szpitala na kontrolę.
Ale, co mnie szturcha w ramię?
- Proszę pana, proszę pana! – słyszę wysoki głos tuż
obok ramienia. – Proszę pana, z kieszeni wypadł panu bilet.
Spoglądam. Na oko Czternastoletnia
dziewczynka. Bujne włosy, puszyste, trochę kręcone. Małe uszy. Uśmiecha się, ukazując
rząd zębów wraz z aparatem korekcyjnym. Skąd się tu wzięła? Wyciąga do mnie
rękę. Podaje kartonik.
- Proszę.
- Dziękuję. Naprawdę mój? – również się uśmiecham.
Odruchowo spoglądam w oczy... Czerwone LED-y? Już wiem, będę tego żałował.
Widzę wspomnienie: Młoda leży
pod kołdrą. Prawa rączka między udami, wysoko, na kroczu. No tak, dziewica.
Czego się spodziewać. Głaszcze się po szparce. Dziwne, bo w głowie pustka... A,
nie. Dylemat: Usłyszą, czy nie usłyszą? Śpią, czy jeszcze wylezą do przedpokoju?
Pewnie rodzice... Wnet przekręca się na brzuch. Palec przyspiesza. Nogi zaczynają
się dziwnie poruszać. Co to? Kopie prześcieradło. Wali kolanami o materac.
Stopami wymachuje pod kołdrą... Biegnie? Tak! Ucieka przed zombie... Potwór z
białego bandaża jest już tuż tuż. Właściwie zombie to czy mumia? Nie ważne. Dogania ofiarę. Chwyta za ramię. Dziewczyna się
wyrywa. Przebiega jeszcze trzy kroki. Lecz nadaremnie. Zmora łapie ją za nadgarstek
i odwraca do siebie. Palec naciska najwrażliwszy punkcik. Mocno... Znów obrót.
Tym razem na wznak. Działają już wszystkie paluszki. Lecz co to za ruchy
twarzy? Dziewczyna łapie powietrze szeroko otwartymi ustami. Jak karp przed
Bożym Narodzeniem rozchyla szeroko wargi i zamyka. Tańczy buzią w powietrzu...
Całuje się z niewidzialnym potworem! Namiętnie, z przejęciem. Tak całować się może jedynie ktoś, kto na pierwszy pocałunek jeszcze czeka. Językiem okrąża jego szorstki język. Zakreśla
ósemki i szesnastki. Lewą dłonią obściskuje piersi. To zombiak ją maca. Dwa
palce zaciskają się na sutku jak nożyce. Ciap! I szarpią czuły kawałek ciała na
bok, do góry, do dołu. Zmora chce odgryźć cycek, w obrazie fantazji co najmniej
trzy razy większy niż w rzeczywistości. Wreszcie przewraca ofiarę na ziemię.
Spod brzucha truposza wyrasta sromotnik. Pcha się tam, gdzie do tej pory
szalała prawa ręka... Na tym detalu wspomnienie się urywa.
Nic dziwnego. Nawet profesjonalny zbereźnik z tudem dopisałaby finał, a co dopiero nietknięta zboczeniem dziewczynka. Ale wspomnienie było całkiem sympatyczne. Nie mam czego żałować.
- Bardzo miło z twojej strony. Dziękuję za bilet. –
Dopiero teraz sobie przypominam, że elektroniczny. Kartę miejską.
Rozglądam się. Dziewczynka już
stoi przy drzwiach wagonu, odwrócona do mnie plecami i puszystym pąkiem włosów
spływającym z głowy. Chcę wstać, podejść do niej, wyjaśnić, lecz... rozglądam
się na boki, jakby bojąc się, że ktoś mnie posądzi o niecne zamiary wobec
małolaty. Moje spojrzenie krzyżuje się ze spojrzeniem babci. Och!
Jakaś nastolatka leży pod
pierzyną. Nasłuchuje. Wtem we framudze okna zjawia się młodzieniec.
- Jadźka, jesteś? – szepcze.
Dziewczyna milczy, trzęsąc się,
choć wcale nie jest zimno. Tak, ta młoda we wspomnieniu to ta stara w tramwaju.
- Mówiłam, żebyś nie przychodził.
- Okno miałaś otwarte.
- Idź już, Janek! Jak cię ojce zobaczą, zleje mnie
tak, że ruski rok popamiętam.
- Cicho, Jadźka. – intruz zatyka jej usta dłonią.
Trzy minuty i porwany wianek.
Jeszcze trzy i chłopak jęczy zadowolony:
- Aaa! Jadźka, jutro idziemy do spowiedzi. Ksiądz pleban
załatwi żeby ojce nie gderali.
- Och, Janek! Idź już, proszę.
Czy naprawdę nic bardziej
pamiętnego nie wydarzyło się w życiu tej kobiety? Nie przeżyła silniejszych
uniesień, mogących nadpisać ten ślad pamięciowy? Współczuję, pani Jadwigo!
Odrywam się od staruszki i...
długonoga. Trzyma za rękę małolatę i łypie na mnie okiem. Dopiero teraz
dostrzegam podobieństwo. Ten sam kolor włosów i kształt kostki u stopy. Ta to
ma dopiero wspomnienie! Facet atleta. Niesie ją na rękach. O, są całkiem goli.
Sadza ją na swojego, hmm, olbrzyma. Puszcza na ułamek sekundy, żeby ciągnięta
siłą grawitacji się na niego nabiła. Chwyta w locie i podrzuca na wysokość pięści.
Znów łapie... Wiem, czego dalej oczekiwać. Widziałem na filmach dla
nienażartych dorosłych.
Obracam się za siebie, do
brunetki. Jest niska, szeroka w biodrach i biuście, ma wysokie czoło, wystające
policzki i malusieńki podbródek. Nosi wielkie okulary. Nie wiem czemu, jej
twarz przywodzi mi na myśl jaszczurkę zwinkę. Dwadzieścia parę lat. Ładna.
Okrutnie piękna, najseksowniejsza w tramwaju. Okularów nie lubię. Przeszkadzają
w oglądaniu wspomnień. Dioptrie zniekształcają obraz. Czasami widać podwójnie.
Zaczyna się smacznie.
Dziewczyna golusieńka. Klęczy. Uśmiecha się zalotnie. Och, co za usteczka! Ale
ząbki! Czubek języka, że tylko lizać! Ślina cieknie na widok tego żeńskiego
smakołyku. Hmm. Nie tylko ja tak myślę. Widzę dwóch brunetów. Chyba bliźniacy.
Niezbyt piękni, bez bicepsów, z brzuszkiem. Ale czy ja się znam na mężczyznach?
Obaj jednocześnie głaszczą ją po głowie. Ojej! Też są goli. Erekcja. Na
wysokości głowy. Ojej, panowie! Nie! Nie róbcie tego! Buzia służy do czegoś innego! Dwa
na raz?! Film mi się urywa...
Ten czerwony błysk w źrenicach nastolatki. Wiedziałem, że pożałuję.
Nade mną ludzie. Okładają mnie
po twarzy. Ała! To boli. Przestańcie! Spoglądam na bok. Z plakatu śmieje się jakiś
facet. Wiek pod trzydziestkę. Dorosły, ale nie stary. Długie, kędzierzawe, kruczoczarne
włosy zaczesane na boki. Przedziałek przez środek głowy. Broda czarna jak
heban, równo przycięta. Widać, że przed zrobieniem zdjęcia, gość był w salonie
urody. Skądś go znam. Gdzieś już go widziałem. Aktor jakiś, albo piosenkarz, może
youtuber. Ktoś znany. Prorok popkultury. Woła napisem na plakacie: Uwierz i
pójdź za mną! Wyciągniętą przed siebie ręką, trzymając złączone dwa palce,
wskazuje na billboard z reklamą damskiej bielizny...
https://blokreklamowy.blogspot.com/ 2011/04/bilbordowa-ewangelizacja.html |
Poznaję złoczyńcę. To on nasłał
na mnie wiedźmę. On sprawił, że zamiast zostawiać po sobie wspomnienia, widzę,
co było przede mną. To on! Iluzjonista cyrkowy, szarlatan! Znów mnie załatwił,
jak w każdym wcieleniu. Znów ze mnie zrobił wariata!
O, Jezu, jakem Tomasz, ja ci
jeszcze pokażę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz