Poprzednie odcinki: Po kolędzie I, Po kolędzie II
***
Już to wiesz, panie Jezu. Bo ty wszystko wiesz, jeszcze zanim
się wydarzy. Ale i tak ci opowiem. Twój wierny sługa jeszcze nie wszystko sobie w
umyśle poukładał. Dlatego, rozumiesz: jak się opowie, to może się sens jakiś odkryje.
Inaczej to idzie się przez życie jak przez opadłe z drzew liście chaotycznie niesione
wiatrem. Bez ładu i składu.
Tak więc biskup znalazł upodobanie w nagraniach młodego
Kozioła. W moich też, ale to dla niego nie nowość, słuchać odgłosów chędożenia
i poprzedzających je pobożnych rozmów. Z zapisu dyktafonem może sobie tylko
wyobrazić parafiankę składającą siebie w ofierze Bogu, w osobie ziemskiego
namiestnika. Teraz mógł zobaczyć. Co prawda nie w najciekawszym ujęciu, ale w
dostatecznych szczegółach, żeby nadać wyobraźni odpowiedni kierunek.
Owoce szpiegostwa spodobały się też sponsorowi. Biskup
powiedział, że minister powiedział, że chłopak wyjdzie na ludzi. Po prostu,
panie Jezu, Karol zaimponował komu trzeba.
— Cycki, księże Józefie! — Ksiądz biskup nie mógł
się nacieszyć moim, to znaczy naszym wspólnym, moim i twoim, panie Jezu,
natchnieniem, którego stale mi udzielasz, sukcesem. — Cycki nas ozłocą.
Zapewnią środki na nasze dzieło, na cyckach tych tam Kozłówien stanie dzieło
świętego Cyryla! Na chwałę całego kościoła świętego!
Nic dodać, nic ująć:
— Amen, księże biskupie!
Obrazek autorstwa Gildy |
Sponsor tak się podniecił ideą filmowania, że zaraz
wydzielił środki na technikę. Grosza nie szczędził. A że młody Kozioł smykałkę
ma do komputerów i, jak on to mówi, apek, i do kamer internetowych, sam
wszystko zmontował, zainstalował i założył, co mu agent ministra za moim
skromnym pośrednictwem dostarczył. Agent, panie Jezu? Nie agent, wysłannik,
apostoł!
Na pomysł twego pokornego sługi, żeby wtajemniczyć
Lucynkę, ksiądz biskup mocno się ofuknął:
— Kościół święty to męska instytucja. Nie zapominaj
o tym, księże Józefie! Kobietom nie można ufać.
Bardzo słusznie powiedział. Dobrze, że wiedziony
Opatrznością ustrzegł mnie od błędu.
Karol sprawił się błyskawicznie. Już przed feriami
szkolnymi miał w pokoju pełen zestaw mikrokamer i mikrofonów, i mikrokomputer
do kierowania tym wszystkim. Ja tam na technice się nie znam, ale z tego co
zrozumiałem, dzieło było przygotowane tak, że miał jakoś włączać ten sprzęt
przed wejściem bliźniaczek do jego pokoju, a sprzęt miał już wszystko sam
nagrywać z czternastu bodajże miejsc i automatycznie śledzić twarze. Mikrofony
też miały się nastrajać automatycznie. Tak więc próby wychędożenia kuzynek — bo
co tu owijać w bawełnę, panie Jezu, do tego sprowadza się cała intryga,
przynajmniej od strony cielesnej — miały być w pełni udokumentowane. Umówiliśmy
się, że Karol na bieżąco będzie wybierał cenne nagrania i przekazywał mnie, a
ja biskupowi, a biskup swojemu sponsorowi. Całość nagrań, ale to są ogromne
ilości bo aż z czternastu mikrokamer, miała być wysyłana do jakiejś chmury. Na
tym to ja się jednak absolutnie nie znam. Nie powiem więc, co to za żydowski
wynalazek.
Ten plan, mówiąc krótko i zwięźle, nie dał spodziewanego
efektu. Mimo najszczerszych chęci Kozioł nie zamoczył pędzla w Koziołównach.
Bliźniaczki mają inne nazwisko, ale to tylko niewiasty. Nie brnijmy więc w nieważne
szczegóły. Koziołówny, kózki.
Za to plan B, panie Jezu! O, święty Cyryl nas
pobłogosławi w niebie za dary ministra-sponsora!
Znowu w skrócie, bo na technice to ja się nie znam. Karol
dostał trochę więcej mikrokamer i mikrofonów. — O, jakie to maluśkie detale!
Poczciwe pluskwy przy tych kropeczkach są jak smok wawelski przy jaszczurce. —
Założył je w pokoju gościnnym. Na wszelki wypadek, gdyby przyszło mu ciupciać
kuzynki w ich łóżkach, nie w swoim. No, ale że nie przyszło, to nie miał okazji
włączyć kamer. Ale wiesz co, panie Jezu? Jakimś cudownym zrządzeniem
Opatrzności ustrojstwa wysłały jednak obraz i dźwięk do chmury. A tam już
ludzie ministra — mówią o nich „sztuczna inteligencja”. Nie pojmuję, dlaczego
tak obraźliwie, kiedy oni potrafią zdziałać taaakie cuda. Ale widocznie staremu
klesze nie każda wiedza jest potrzebna. — A więc ta sztuczna inteligencja
odkryła w tej chmurze istne cuda. Aż trudno uwierzyć.
Oj, chciałbym ja mieć takie ustrojstwa w pokoju Lucynki! Ale
Karol zapewne też i w tym jest problem. Popatrzeć, jak się samogwałci taka
słuszna osiemnastolatka to niemała gratka dla żółtodzioba. To nic, że rodzona
siostra. Z niezdrowych myśli łatwo się wyspowiadać. No ale co, jak by za dużo
zobaczył? Jakby nagrał wizytę duszpasterską, czy to by nie był dla niego zbyt
trudny test wiary? I tak dostał ostatnio zbyt wiele powodów, by poddać misje
kościoła zwątpieniu. Nie, panie Jezu, dostęp do wiedzy należy stopniować. Dokładnie
tak samo ja ty nie wszystko objawiłeś w Ewangelii.
To co tam się takiego ponagrywało, że ksiądz biskup aż
się zatoczył z zachwytu? No, ty to i tak wiesz, panie Jezu, ale pozwól, że
jakoś, jako tako, tak jak umiem, jednak opowiem.
Tylko od czego zacząć? Początek jest zawsze najgorszy.
Może od tego epizodu, jak kózki wieczorem wracają skądś do pokoju.
A w ogóle kim są te kózki i co robią u Koziołów? Jak byś
zapomniał, panie Jezu... Ale ty nie zapominasz, pamięć masz doskonałą, w
chmurze o jakiej nie śniło się żadnym ministrom i żadnej inteligencji. Więc jak
byś nie pamiętał, to przypomnę. To siostry cioteczne Lucynki i Karola. Co roku
przyjeżdżają na ferie. Mają na imię Jagoda i Maja. Różnią się trochę tembrem
głosu, troszeczkę temperamentem i jeszcze paroma szczegółami, ale na nagraniach
wyglądają podobnie jak dwie krople wody. Bliźniaczki.
Więc tak: wchodzą, milcząc. Jedna z nich zagląda do
szafy, wyjmuje ubrania czy coś i bez słowa wychodzi. Ta, co zostaje, woła za
nią:
— Tylko nie przesadź! Powodzenia.
Zostawszy samą, rozbiera się do majtek. Boże, co za
widok! Przez czarne okulary ogląda się tak, jak by dziewoja była na
wyciągnięcie ręki. Trójwymiarowo! Nie, nie jak na wyciągnięcie ręki. Bliżej. W
pewnym momencie tak, jak by piersią miała smyrgnąć widza po nosie. Tak blisko.
Do tego dźwięk w pełni realny. Dzięki technice, panie Jezu, jesteś tak jakby
razem z nią w tym pokoju. Aż głupio. Aż strach, że ona się wystraszy. Aż się ją
chce, po chłopsku mówiąc, no, ten, wydymać.
A ładna jest dziewucha! Nie ma się co dziwić, że młokosowi
udziela się podniosłe natchnienie. Na tyle silne żeby podglądać kuzynki. Biodra
pierwsza klasa. Nie za wąskie i nie za szerokie, dokładnie takie, jak trzeba,
żeby przytrzymać oporne ciało do wychędożenia. Piersi żeby ocenić, trzeba by
dokładnie zważyć. Na oko średnie B. Młokos by je głaskał godzinami. A stary kot
wyciśnie jak cytrynę, wyssie w pięć minut i wyliże. Tyle pieszczot to aż za
dużo. Młode cycki czułe, wrażliwe, dobrze reagują na masaż. Otoczki szerokie,
rumiane. Dzyndzelki rozkosznie sterczą. Brzuch płaski. Nogi trochę za chude, ale
to nic, i tak idą na boki. Buzia pociągła. Na podbródku dołeczek. Nos zadarty
podobnie do sutków. Blondynka. Włosy za ramiona.
Dziewczynka właśnie rozplata kucyki. Staje przed lustrem.
Przygląda się swemu odbiciu, nieświadoma obecności kamer. Czesze się szczotką.
Następnie wyjmuje z szafy ręcznik i szlafrok. Taki sam zestaw, z jakim wyszła
przed chwilą jej siostra. Kładzie na łóżko. Siada obok. Włącza telefon
komórkowy.
Biskup komentuje:
— Nie wiesz przypadkiem, księże Józefie, jakie
treści ona ogląda w tym internecie?
Też bym się chciał dowiedzieć.
— Nie wiem, księże biskupie. Ale myślę, że w dziele
ewangelizacji dzieci i młodzieży powinniśmy jako kościół więcej uwagi poświęcać
telefonom komórkowym. Bo nie docieramy do wszystkich z naszą dobra nowiną. Żeby
formować młode umysły dla posłuszeństwa i służenia Bogu, powinniśmy.
Wtem drzwi się otwierają. Wbiega druga blondynka.
Szlafrok rozchełstany. Lewy sutek na wierzchu. Cipka goła.
— Zobaczył? — pyta na głos siedząca na łóżku.
— Chyba tak.
— Naprawdę?! Pokazałaś mu się taka jak teraz?
— Niezupełnie. — Chichocze.
— Czyli widział? — Dziewczyna zrywa się na nogi.
— Tak, tylko nie on.
— Nie? A kto? No, nie bądź taka tajemnicza, Maja!
— Wujek.
— Co?!
— Nico. Idź, teraz twoja kolej.
— Ale co tam robił wujek? Podglądał cię, jak się
myjesz?
— Nie wiem, nie. Po prostu przechodził w
przedpokoju.
— A to nie pod prysznicem cię widział? Maja!
— Nie. — Blondynka w szlafroku chichocze jeszcze
mocniej. A ja tak sobie myślę, panie Jezu, że jest z siebie dumna. Co o tym sądzisz?
Że też w naszej parafii nie żyją teraz żadne bliźniaczki
w przystępnym wieku. Wziąłbym się ja za ich edukację, nauczył je wiary. Szkoda,
że te dwie są już stracone. Oj, szkoda.
Po chwili Maja zostaje sama. Szlafrok rzuca na krzesło.
Przeciąga się przed lustrem, z rękami założonymi za głowę. Dotyka biustu.
Śmieje się do siebie. O czym myśli? O kim? Dostrzegam w odbiciu lustrzanym, że
jest blondynką nie tylko na głowie. Urocza dzierlatka, panie Boże!
Wtem słychać ciche „puk, puk, puk”.
— Jagoda, to ty?
— Nie, to ja, Grzesiek.
— Wujek? — Dziewczyna zamienia się w dziecięcego
bąka. Obraca się to w lewo do drzwi, to za siebie.
— Mogę wejść?
— Tak. To znaczy nie. Za chwilę. — Wyrzuca z szafy
kupkę ubrań. Na podłogę. Łapie coś białego. Przeciąga przez głowę. — Już.
Proszę. — Podskakuje do drzwi. Ciężko dyszy.
Oj, tylko złapać taką kózkę za nogę i przefikołkować na
łóżko! Ale wujcio nie z takich. Krępuje się. Chce poruchać, ale się boi poprosić.
Widać, że zamiast bojaźni Boga ma w sercu inną bojaźń, prawa. I nie jest to bynajmniej
prawo naturalne, lecz stanowione. Nie spotkał ciebie, nie otworzył się na
nauki.
A w ogóle jak do tego doszło, że wyzdrowiał z covidu?!
Panie Jezu, dlaczego nie zechciałeś jeszcze zabrać go do siebie? No, mam na
myśli, wysłać do Belzebuba. Przecież nam nie pomaga.
A może? O, wybacz wiernemu słudze, puść w niepamięć
chwilę zwątpienia! Rozumiem: dzieło świętego Cyryla.
— Maja? Przepraszam, że pytam, ale nie chcę cię
znowu pomylić z twoją siostrą. — Skulony Grzesionio wsuwa nos przez szparę
między drzwiami a futryną. Czterdzieści lat na karku, a on się kuli przed
nastolatką. Boże!
— Tak. No, wejdź, wujku.
— Mogę?
— No jasne. Tylko musiałam się trochę ogarnąć. O,
Jezu, ale mam bałagan! Przepraszam. Zaraz pozbieram. — Czy nie wzywa twego
imienia nadaremno?
— To ja muszę cię przeprosić. — Jąka się, jak nawet
jego syn-gołowąs by się nie jąkał. Wzrok sam mu lezie na biust młodej krewnej
jego żony.
Widzisz to co ja, panie Jezu? Ksiądz biskup od razu
zauważył:
— Księże Józefie, czy materiał tej bluzki nie jest odrobinę
za cienki? Czy mnie wzrok myli, że się odznaczają sutki.
Dziewczyna jak kózka podskakuje z kucek. Później pozbiera
ubrania. Teraz dopada do klamki, trąciwszy łokciem starego kozła. Domyka drzwi.
To on powinien zrobić.
— Za co? — pyta.
— Za to na korytarzu, Maju. Przepraszam.
— Ale nie ma za co, wujku. — Ale się cieszy żmijka, ale
jej wesoło!
— Jest, Maju. Powinienem był inaczej...
— Jak?
— No, nie wiem. Inaczej. Nie patrzeć tak.
— Ale nic się nie stało.
— Naprawdę, nie gniewasz się, Maju?
O Jezu, co za widok! Kózka przeskakuje z nogi na nogę.
Kozioł wodzi za nią wzrokiem. Oczami pożera, jak by był głodnym wilkiem. Ale
nie jest wilkiem, ani nawet kozłem. On zbaraniał.
— Naprawdę, wujku... To moja wina.
— Nie. Nie twoja
— Trochę moja. — Wierci się w miejscu i kombinuje,
jak uzasadnić. — Nie musiałam tak wybiegać z łazienki. O mało cię nie zabiłam.
— No, niech ci będzie. Dziękuję, Maju.
— Nie ma za co, wujku.
Ha! Zalega niezręczna cisza. Jak ładnie!
— Dziękuję, Maju i przepraszam. To ja już pójdę. —
Mówi jedno, czyni drugie. To normalne u ludzi.
Dziewucha ruchliwa jak osa, nie daje mu spokoju. Hipnotyzuje
biustem falującym pod bluzką.
— Wujku?
— Tak?
— A nic.
— Chciałaś o coś za pytać?
— Nie, tak, nie wiem.
— Jak chcesz, możemy o wszystkim porozmawiać. Tylko
nie jestem pewien, czy chcesz teraz.
Słyszałeś to? Nie jest pewien! A kto ma być, jak nie
mężczyzna? Czy nie jest napisane, że mąż ma być przewodnikiem niewiasty? A nie
na odwrót. I że niewiasta ma być posłuszną mężowi?
— Coś miałam na końcu języka, ale...
I w tym momencie drzwi otwierają się bez ostrzeżenia.
Wchodzi druga bliźniaczka.
— Ojej! Wujek?
Szlafrok niezawiązany.Cały dekolt na wierzchu. Dobrze, że
chociaż o majtkach nie zapomniała... Zasłania się pospiesznie.
— O, przepraszam! — Grzesio ledwie szepcze. Chyba z
wrażenia.
— Przepraszam. — Jagódka powtarza jak echo. I w
śmiech.
Siostra to samo. Grzesio przestępuje z nogi na nogę.
Widzicie go, grzesznika? Wie, że powinien wyjść, a nie chce. Nawet nie może.
— Specjalnie to zrobiła. — Nie, nikt się nie
przesłyszał. Mała diablica naprawdę to powiedziała. Fi! Maja.
— Co! Nieprawda.
Zaczyna się kłótnia. Przelotna burza jak w maju.
— A może nie?
— Nie zmyślaj!
W ruch idą ręce. Przepychanki, ciosy znienacka pod żebra.
Babskie zapasy.
— Dziewczynki! — Tym razem Grzesio się nie polenił.
Już dawno zamknął drzwi na klamkę, żeby się dźwięk zdradliwy nie poniósł przez
przedpokój. — Dziewczynki, ćśś! To ja już zostawię was same.
Dziewczynki? Użyłbym innego słowa, ale ksiądz biskup raczył
mnie ubiec:
— Mm, ale suczki!
— Ała! — Pisk Mai, tej w białej bluzce, zakończył
kłótnię tak nagle, jak jej kąśliwe oszczerstwo ją rozpoczęła. Skądinąd
oszczerstwo prawdziwe.
To był nokaut. Jagoda podwinęła siostrze bluzkę. Ajć, co
za widok! Ksiądz biskup aż podskoczył w fotelu. Nie szkoda, panie Jezu, takich
atrakcji dla Kozioła?
— Dziewczynki! — A ten dalej swoje! Na taśmach widać
dokładnie, jak mu kuśka stoi. Ale „dziewczynki”, „dziewczynki”... Oślizły
hipokryta!
— Uspokój się, Jagoda!
— To nie prowokuj przy wujku.
Sapią obie. I dalej się śmieją. Bezwstydne.
— Możesz mi powiedzieć, po co wywaliłaś moje rzeczy
na podłogę?
— Ojej, przepraszam, już zbieram. — Kuca Maja.
— Pomogę. — Kuca Grzesio.
— Wujku, nie gniewaj się. Ona tak zawsze. —
Bliźniaczka w szlafroku patrzy, jak wujek się stara, żeby nie dać poznać, że zapuszcza
żurawia w dekolt bliźniaczki w luźnej bluzce. A przed kamerą się nic nie
ukryje.
— Czy to nie pyszne, księże biskupie?
— W rzeczy samej, księże Józefie. W rzeczy samej.
— Dziękuję — mówi ta w bluzce. Ta bez majtek.
— Proszę.
I dokładnie w tej chwili brzęczy telefon.
— Kto?
— Lucy nam życzy dobranoc i pyta, czy mamy ochotę na
filma.
— To co robimy?
— Nie wiem. Wujku, staniesz przy oknie? — Okno,
panie Jezu, jest w końcu pokoju przeciwnym do drzwi.
— Stanę. — Już stoi. Mu. Od dobrych paru minut.
Teraz bliźniaczka w szlafroku dzwoni do Lucynki. Dzwoni z
obrazem. Mówi, że na film nie przyjdą, bo się już kładą. Maja macha do
telefonu.
— A co nasz kuzynek? Nie chce filma?
— Bez was? No, co ty.
— Pa! — Śmieją się teraz już trzy dziołchy. A
Grzesio patrzy i słucha. I nie wierzy.
I cisza. Jak maczkiem zasiał. Miny poważnieją. Każdy
patrzy na każdego. Myślą pewnie sobie: „Co teraz? Niech ktoś coś wymyśli”. Co
nie, panie Jezu?
No i wymyśla ta w majtkach i szlafroku:
— Wujku, a powiesz nam coś o Karolu? On miał jakąś
dziewczynę?
A wujek wzrusza ramionami:
— Nie żebym wiedział. Jeszcze żadnej mi nie
przedstawił. A dlaczego pytasz?
— A tak, po prostu.
Znowu cisza. Oczekiwanie.
— A wy macie chłopaków?
— Maja ma.
— Oj tam. Jeśli już to kolegę. Jagoda ciągle chodzi z
kimś nowym.
No, tym razem Grzesio staje na wysokości zadania. Nie
dopuszcza do dziewczyńskiej kłótni:
— Aha. Przekaż koledze, że ma bardzo ładna
koleżankę.
— Ha ha!
— Hi hi! Dziękuję.
— A ty, wujku, jak byłeś w naszym wieku, to miałeś
dziewczynę? Ciocię już znałeś?
— Yy, jak byłem w waszym wieku, to chyba jeszcze
nie.
— Nie chodziłeś z nikim?
— Opowiesz?
Oj, ja bym im naopowiadał! I zademonstrował, co dziewuchy
w ich wieku ze mną robiły. Oj, by się bliźniaczki dużo nauczyły, tylko niewiele
dając w zamian. Bo co to jest: dwie do niczego niepotrzebne błonki? Rzecz jasna
nie o własną przyjemność mi chodzi. Tę bym jak zawsze poświęcił świętemu
Cyrylowi. Jak mi ksiądz biskup świadkiem.
I Grześka nie trzeba dwa razy prosić. Siadają we troje na
łóżku, łokieć przy łokciu, kolano do kolana. Tylko co tu dziewczynkom
poopowiadać?
A tym razem wujo mi zaimponował. Naprawdę. Nie zmyślił
ani litery. I nawet nie spróbował pociupciać. Tak, tak, panie Jezu, wrogów kościoła też trzeba szanować. Sam tak mówiłeś na Górze Oliwnej: Kiedy
bezbożnik niemający w sercu bojaźni Boga zasłuży na szacunek, słusznym jest
szanować bezbożnika, szanować i zabić. Amen.
Wiesz, co im opowiedział? Ty wiesz oczywiście, ale ci powtórzę:
— Miałem koleżankę — Tak zaczyna. I gapi się na
kolana siedzącej po lewo Jagody jak sroka na brylant. — Nie dziewczynę, nie
narzeczoną, tylko koleżankę. Wracaliśmy razem ze szkoły. Wiecie, jak to na wsi,
mieliśmy kawałek do przejścia od przystanku. Każde w inną stronę, ale chodziłem
najpierw pod jej dom, to znaczy nie pod sam dom, ale blisko, a potem do siebie.
Tak trochę naokoło.
— To jak Maja z Mieszkiem. — Ale się gapi na wujka!
A Grzesio mówi dalej, jak pewnego razu dwóch typków na
motorze zajechało im drogę:
— Nie znałem ich, ale kojarzyłem z widzenia. Bracia.
Takie trochę cwaniaki, trochę łobuzy, ale nie jakaś straszna patologia. No ale
wolałem nie mieć z nimi do czynienia. Jak się zatrzymali, to już czułem, że nic
z tego dobrego nie będzie.
— Co chcieli?
— Porozmawiać. — A teraz Grzesio robi kwaśną minę.
Trze kolanami o kolana dziewczynek. Chyba mu dobrze. Ale historię zaczyna
nieciekawą. Zaraz zobaczymy, jak się rozwinie.
— O czym?
— Hm. Nie o czym, a z kim raczej. Z Magdą.
— Aha.
— Byli wulgarni.
— To znaczy?
— No, jak wam powiedzieć...
— Normalnie, wujku. Co mówili?
— Chcesz dosłownie usłyszeć?
— No tak.
— Dobrze: O, młoda para! Idziecie ruchać?
— Ojej, to trochę bezpośrednio. — Dziewczynki patrzą
po sobie i: hi hi. Ciekawe, czy wtedy by im było tak samo wesoło.
— Tak, trochę. Jeden zszedł z motoru. I do mnie, że
fajną mam dziewczynę i tak dalej. A drugi się popisuje i startuje do niej:
Chodź, pojedziemy nad rzekę. Pokażemy ci łososia. A znasz węgorza? Chodź,
polubisz. Nie dało się od nich odczepić. No i tak rozdzielili nas i zepchnęli
prawie do rowu. — Grzesio zawiesza głos. Sprawdza, jakie wywarł wrażenie.
Trzeba mu przyznać, że całkiem całkiem umie opowiadać. I dalej: — Ciasna? W
pierwszej chwili nie zrozumiałem, o co mu chodzi.
— Nie?!
— No nie. Wiesz, trochę zacofany byłem, jeśli chodzi
o te sprawy. Za bardzo szanowałem dziewczyny. To znaczy, tak mnie wychowali w
domu, żeby nawet nie myśleć o tym... Wiesz o czym. Grzech, zło, wielkie tabu. —
Czyli dobrze cię wychowali rodzice, ty hipokryto! Tyś sam się nauce kościoła
sprzeniewierzył, bezbożny człowieku!
— Aha.
— W sumie nic się nie zmieniło. — A czego byś
oczekiwał?! Żeby dzieci o samogwałceniu uczyć? A skąd by się miała brać bojaźń
Boga? O, nie! Nie ty, Grzesiu, będziesz katechizować! Ty będziesz się w piekle
smażyć.
— Wiem.
— Nie podobały ci się dziewczyny? — O, teraz odzywa
się Maja. Bo coś za długo milczała, jak dotąd.
— Podobały. Magda mi się podobała. Ale nie
okazywałem jej tego.
— Nie nalegałeś, żeby się całować?
— Nawet za rękę nie wziąłem. Taki byłem nieśmiały.
— Ojej. To tak jak Mieszko, co nie, Maja?
— Oj, przestań. — Niepoważne dziewuchy!
Niewychowane. Przeszłyby u mnie naukę, to by ceniły cnotę. — A co te chłopaki z
motorem? Dali wam w końcu spokój?
— Dali, ale nie tak prędko.
— Nie?
— Kazali jej wsiadać, żeby dała się przewieźć. Jak
coś bąknąłem, że nam to nie pasuje, to ten, co mnie pilnował, powiedział, żebym nie mieszał się w nieswoje sprawy. „Chcesz wpierdol? Jak chcesz, to dostaniesz”.
Tak mnie ostrzegł po przyjacielsku. Tak żeby Madzia słyszała.
— I co?
— Nic. Wsiadła. A ja nic nie zrobiłem. To najgorsze!
— Prawdę mówisz, Grzesiu. To grzech zaniedbania. Nie pierwszy i nie ostatni w
twoim życiu. — Przewiózł ją kawałek. Do drzew za polem kukurydzy. Przez chwilę
ich nie widziałem. Nie wiem, co się działo. Tylko ten, co został ze mną, się
cieszył, że dziewczyna nie będzie żałować. A ja nic. Stałem jak kołek.
— Aha.
— No tak. No a potem było tylko gorzej.
— Co się stało.
— No, tamten przywiózł Madzię. Zawołał drugiego. A
mnie powiedzieli, że mogę popatrzeć, ale jak otworzę gębę, to pożałuję.
— Otworzyłeś?
— Tak, ale z nic nierobienia. Oj, powinienem się na
nich rzucić z pięściami. Zlali by mnie, ale co z tego? Za to by Madzia może
dała radę uciec, albo by ją zostawili w spokoju. Nikt tego nie wie, co by było.
A tak...
— Co?
— Stałem i się gapiłem jak dureń.
— Ale co zrobili, wujku? — Aha, jakie to ciekawskie,
dziewczynisko!
— Dobrze, powiem. — Mów, Grzesiu. Skoro zacząłeś.
Bądź choć raz konsekwentny.
— Dokładnie — dodaje ksiądz biskup. Ach, jak zaciera
ręce. Dobre są te żydowskie okulary.
— Jeden ją złapał za ręce. Przytrzymał nad głową. A
drugi porozpinał guziki. Madzia się trochę broniła, ale ten chłopak był starszy
i silniejszy. Oj, pamiętam jak dzisiaj. Miała na sobie taką różową koszulę, z kołnierzem
nie takim jak zazwyczaj, tylko pionowym jak u golfu, zachodzącym na szyję.
— Aha, Chyba wiem jaka.
— No to rozpięli jej tę koszulę. I na cały głos:
„ba bam!” I się cieszą.
— A ona?
— Nie wiem. Już nie walczyła. W przypływie głupoty mi
się jeszcze zdało, że jej to odpowiada.
— Jak to? Przecież na pewno była zakochana w tobie.
— Haha, nie rozśmieszaj nas, dziewucho! Zakochana! Jakby kobieta zdolną była do
wzniosłych uczuć. Pędzla chciała! A już czyj i czy po dobroci, to sprawa
trzeciorzędna.
— Pewnie tak. Tym gorzej dla mnie.
— Dlaczego?
— Aha. — Jedna bliźniaczka się dziwi: „dlaczego”,
druga przytakuje „aha”. Lepiej byście uzgodniły wersję, zanim się odezwiecie.
— Bo strata bardziej boli. I wina jakby większa.
— Nie jesteś winny, wujku.
— Jestem najbardziej. Bo też chciałem zobaczyć ją z
nagim biustem.
— Nie miała stanika?
— Miała, ale go rozpięli. I znowu: „ba bam! A nie
mówiłem?”
— Co mówił?
— Nie wiem. Pewnie o coś się założyli.
— Wiesz co, Maja? Jak bym tak nie chciała.
— Ja też nie. — Kłamczuchy!
Wymieniają się spojrzeniami, a Grzesio... też się gapi.
Nogi z prawa, nogi z lewa, kuśka już z pół godziny sterczy na baczność. Taki to
z niego wujek.
— Dopiero po tym nas zostawili samych. I wiece co?
Nie rozmawiałem z Madzią o tym. Ani o niczym innym. Ubrała się i poszliśmy do
domów. Jak zwykle. Jak by się nic nie stało. Tylko milczący. Na koniec:
„Cześć”, „do jutra”. I już.
— Miałeś wyrzuty sumienia? — A nie powinien?!
— I tak i nie.
— Jak to?
— Nie wiem. To chore. Najwięcej myślałem o jej
piersiach i w ogóle o piersiach dziewcząt. To było dla mnie nowe. I posądzałem
Madzię, że jej się to rozbieranie podobało. Że wolała tych typków, nie mnie. W
sumie miałaby rację. Zupełnie zawiodłem.
— No. — Bliźniaczka w szlafroku, chyba Jagoda, przyznaje
rację. Takie są podobne, że jak przez chwilę nie używaja imion, to człowiek się
gubi.
— No tak. — Maja też kiwa głową.
Czy to juz koniec przedstawienia? A skądże, panie Jezu!
— No a, wujku — Jagoda ma coś ciężkiego na języku. —
w której byliście klasie? Duże miała te piersi?
— W pierwszej technikum. Jak dla mnie wtedy to były spore.
— Większe od naszych? — Oj, dziewuszka stąpa po
bardzo cienkim lodzie. Ksiądz biskup aż się drapie za uchem:
— To trzeba porównać! — Ale podniecony! To znaczy,
udziela mu się wzruszenie.
Grzesio do tego samego zmierza:
— Jeszcze nie widziałem waszych piersi, to nie mam
jak porównać. — Już zapomniał? No, ale kto by nie spróbował podpuścić
nastolatki w takim momencie, niech pierwszy się obrzeza! Tak jak jest napisane
w liście Pawła do Tesaloniczan, jeśli dobrze pamiętam.
— Hm. Maja?
— Co?
— A nic.
— Chyba nie chcesz?
— Wujku, a nie powiesz nikomu?
— Nie. Wy też lepiej nikomu nie mówcie, że
rozmawiamy na ten temat.
O Jezu! Jagoda wstaje z łóżka. Rozwiązuje sznurek szlafroka
i... Panie Boże, nie widzisz i nie grzmisz?! Toż to rozpusta.
Wytrzymała pięć sekund i już się zasłania! No, nie!
Dziewczyno, tak się nie robi! Miej wzgląd na księdza biskupa!
— Teraz ty, Maja.
Jagoda już siedzi obok wujka. Jak gdyby nigdy nic nie pokazała.
Dziewczynko, gdzie twoja moralność? Gdzie miłość bliźniego?
— Okey.
No, teraz sobie Grzesio popatrzy na cycki drugiej
siostry. Ta pokazuje na siedząco. Uch, te mikrokamery i sztuczna inteligencja!
Cipkę też widać. O ty, bezwstydna dziewko!
— Dziewczynki, ktoś wam już mówił, że jesteście
bardzo ładne? Na pewno wam wszyscy mówią.
— Wszyscy to nie mają okazji. — Ale teraz chichoczą
dzierlatki! I wujek się drapie pod nosem. Pewnie chętnie by jeszcze popatrzył.
— No, a ty, wujku, chodziłeś potem z tą Magdą?
— Nie. — Posmutniał. Hipokryta. — Parę dni później
mi powiedziała, że była z nimi nad rzeką.
— Zgodziła się? Tak z własnej woli?
— Nie wiem.
— Jak ja zmusili?
— Nie wiem.
— Myślisz, że któryś z nich jej zrobił krzywdę?
— Nie wiem.
Nie wie kozioł, bo nigdy nie zapytał! Jezu, jak można być
aż takim osłem?
— Dlaczego nie wie?
— Och, księże biskupie, jak by to wyjaśnić? —
Widzisz, panie Jezu, jak gołe piersi działają na rozum? Nawet sam ojciec święty
by zgłupiał na widok takich bliźniaczek. Oj, co ja wygaduję? To przecież by
była katastrofa dla całego kościoła świętego. Tfu, tfu! Odpukać w niemalowane!
— Nie dowiedział się, bo nie chciał. Żałował, że pierwszy nie zgwałcił.
— I nikt się nie dowiedział? — Teraz się dziwi
Jagoda.
— Nikt. Prawie.
— A kto?
— Powiedziałem księdzu na spowiedzi. No bo wtedy
jeszcze mocno wierzyłem i chodziłem do kościoła, i przyjmowałem wszystkie
sakramenty.
— I co? Ktoś powiadomił policję?
— Nie. Bo jest tajemnica spowiedzi.
— Ale jak to? Ktoś przecież powinien.
— Być może. Ale mnie ksiądz powiedział, żebym
miłował swoich wrogów i nadstawiał drugi policzek.
— Ty? Przecież to ją molestowali. — Oj, Jagodo,
Jagódko, owocku, cukiereczku, jaka ty jesteś naiwna. Tylko cię brać na kolana i
ciupciać dopóki nie pojmiesz, na czym świat stoi. Najlepiej razem z siostrą.
— Według księdza to ja byłem poszkodowany. Zresztą
ja też tak czułem. To miała być moja narzeczona i żona. A oni mi ją zepsuli.
Taka to logika.
— To okropne.
— Tak, Maju.
— A co inni księża?
— Inni są tacy sami. — Oj, Grzesiu, grzeszysz teraz!
Nie brnij tą drogą!
Ale Grześ brnie i tłumaczy. Że właśnie wtedy coś go
tknęło, żeby zwątpić. Zanegować moralność i mądrość księży. Potwór w ludzkiej
postaci!
— Ale ciocia tak chyba nie myśli jak ty, wujku. — To
znowu Jagoda.
— Nie. Ja też się długo broniłem. Szukałem sensu.
Szukałem wiary. Chodziłem na msze, ale już nie do spowiedzi. Nie mogłem więcej.
Aż w końcu zdecydowałem dla siebie, że z tym towarzystwem mi nie po drodze.
— Z jakim towarzystwem?
— Z księżmi. Teraz przynajmniej jest internet.
Wszystkiego się można dowiedzieć, gwałcą, i dziewczynki, i chłopców. I jak
zamiatają brudy pod dywan.
— Wujku, co ty? — Kochana dziewuszka. Głupim plotkom
nie daje wiary.
Rozmowa przestaje się kleić. O, jak dobrze! Ksiądz biskup
też się uspokaja, już mu pot z czoła tak bardzo nie cieknie jak przed chwilą.
Aż Maja włącza telefon:
— Naprawdę nie znasz Tik Toka?
— Gdzieś ty się uchował, wujku?
Włączają jakąś treść dla młodzieży. Jagoda komentuje:
— Tylko nie mów, że Roksi też nie znasz.
— Nie. Kto to?
— Piosenkarka.
— Ale w tej sukience eksponuje piersi! Wujku, tobie
się podobają takie?
— No, ładne. Ale twoje są dużo ciekawsze.
— Serio? Myślałam, że Jagody.
— Dziewczynki, obie jesteście potwornie ładne. — Hm,
w tej sprawie nie można się z nim nie zgodzić. —Ale wiecie co, już się późno
robi. Powinnyście iść spać.
— Ale, wujku, zostań jeszcze. Dobrze się rozmawia.
— Ciocia i tak na ciebie nie czeka.
— Jagoda, co ty?
— Ojej, przepraszam. Ale to nie prawda. Macie
oddzielne pokoje.
— Prawda, dziewczynki, prawda.
— To się nikt nie dowie.
— Ale ja naprawdę nie powinienem. — Oj, Grzesiu,
przestałbyś się już ceregielić! Dzieło świętego Cyryla wymaga poświęcenia.
— A jak się położymy i zgasimy światło, zostaniesz trochę?
A to jebany szczęściarz! Wybacz to nagłe oburzenie, panie Jezu.
Czasami trudno jest pohamować język.
— Wy-ba-czam, Jó-ziu.
Bogu niech będą dzięki!
— No dobrze, ale trochę.
— To się przebierzemy. Tylko nie patrz! — Ale
chichoczą. Ale im wesoło.
— Lepiej wyjdę.
— Oj weź, wujku. I tak już widziałeś.
Hm, czy opowiadać dalej? No dobrze, skoro nalegasz: Maja
przekłada bluzkę przez głowę:
— Jagoda, podasz mi haleczkę?
Siostra w szlafroku otwiera szafę. W tej samej chwili
Grzesio zaczyna Głaskać Maję po kolanie. Jak gdyby tylko na to czekał, aż się
Jagoda odwróci plecami.
Cisza na łóżku. Ręka sunie to w dół, to w górę. Palce
coraz bliżej krocza. Jezu! Widzisz to i pozwalasz? Dziewucha bezwstydna obejmuje
wujka za szyję.
— W końcu nam nie powiedziałeś, kto ma większe
piersi, my czy tamta Magda.
— Chyba mniejsze miała.
Palce po cichu rozczesują miękkie włosy. Blondynka
rozsuwa nogi.
— Maja, to chcesz tę piżamę, czy nie? — No, znalazła
się wreszcie przyzwoita osoba. Bogu dzięki.
— Dawaj.
Teraz wujcio patrzy, jak się przebiera Jagoda.
— Dziewczynki, mogę was o coś zapytać?
— O co, wujku?
— Jak będziecie ubrane tak samo, to chyba nie poznam,
która z was jest która. Wasi koledzy też mają z tym kłopot?
— Tylko nowi — odpowiada Maja i opiera się łokciem o
plecy szczęściarza. — Ale żaden chłopak nas jeszcze nie widział w takim stroju
jednocześnie.
— Aha — potwierdza Jagoda. Trzyma piżamę nad głową i
stoi tak całkiem goła. Co za lafirynda! — Poza tym trochę się różnimy.
— Jak?
— Widzisz, wujku, te pieprzyki? — Podeszła bliżej.
Pokazuje palcem. — I ten tutaj. — Maja ma tylko na plecach i nad pępkiem, a ja
pod biustem.
— Czy mogę cię pocałować?
— Mnie? A chcesz, wujku?
— Wiem, że nie powinienem.
— Jagoda to lubi. — Jezusie, co te dzisiejsze
dziewuchy mają w głowie?
Och, dochodzi do pocałunku. Tylko żeby ksiądz biskup
wytrzymał to trójwymiarowe podglądanie!
— Smakujesz, Jagódko, naprawdę jak jagoda.
Teraz dziewczyna zakłada piżamę. Całkiem frywolną, jeśli
by ktoś pytał starego klechę o zdanie. I siada wujkowi na kolana. Przodem. W
rozkroku. O, co za bezwstyd!
A jej siostra przytula się od tyłu. Nie wszystko widać,
ale wszystkiego można się domyślić. Trze biustem o plecy. Jezusie! Szepcze
Grześkowi do ucha:
— Jeśli szczerze, to ja jeszcze nie miałam chłopaka.
— A ty, Jagódko?
A ta się ociera! Czuje diablica, jak pióro chce się
wepchać do kałamarza.
— Ona ma ciągle nowego.
— Nie słuchaj, wujku. Maja nic nie wie.
— Opowiedz.
— Nie robiłam tego do końca, jeśli o to chodzi.
— Jesteś dziewicą?
— Tak. — O, to niedługo już nią nie będziesz.
Grzesiek całuje w usta. Ledwie muska, a ona już się
trzęsie cała. Jak to się mu udaje? Czy to takimi manewrami uwiódł kiedyś swoją obecną
żonę?
Łapie dziewuchę za piersi. Ściska je obie. Jednocześnie
powoli, prawie niezauważalnie pracuje biodrami. O, nieładnie, staruchu, tak się
droczyć z dzierlatką, o, nieładnie!
— Wujku, a ty musisz być w koszuli? — Bliźniaczka,
ta z tyłu, rozbiera go do pasa.
— Mieliśmy zgasić światło — przypomina sobie Jagoda
i już doskakuje do kontaktu.
Teraz jej siostra daje buzi. Na leżąco. Na plecach. Z
palcami wujka testującymi kałamarz. Czy nie jest jej za dobrze?
Jagoda kładzie się obok nich:
— Karol nas podglądał. Wiesz, wujku?
— Karol?
— Tak. Pod prysznicem.
— A w swoim pokoju próbował nas łaskotać.
— Myślałem, że lubicie jego łaskotki.
— Tak. Nie skarżymy się przecież. Tylko tak, żebyś
wiedział.
— A to ziółko z niego!
A z ojca ziółka, nie ziółko? Przesiada się z jednej
bliźniaczki na drugą. Podwija piżamę i całuje. Każdy pieprzyk z osobna. Zanurza
palec w drugim kałamarzu.
— O, Jezu! — jęczy bliźniaczka.
— Księże Józefie, przewińmy do finału. — Wytrzymałość biskupa jest na wyczerpaniu.
A to już był finał. Kamery w ciemności nie dają dobrego
obrazu. Tylko mikrofony zbierają dźwięki. Nagrało się dobre pół godziny mocnego
chędożenia. To już jednak nie dla księżych uszu, tylko dla sponsora. I na
chwałę dziewicy Maryi.
Amen.
***
Następny odcinek: Po kolędzie II i 3/4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz