Spotkanie w Barcelonie

Spotkanie w Barcelonie (opowiadanie na wieczór)

Zatrzymałem się na chwilę pooglądać przycumowane przy nabrzeżu łodzie i po kilku minutach bezczynnego gapienia się na przystań wolnym krokiem ruszam w dalszą drogę. Jest popołudnie, sam początek września, żar jeszcze leje się z nieba. Mijają mnie nieliczni przechodnie, a wśród nich jakiś typ w krótkich dżinsowych spodniach, sandałach i skarpetkach z szarozielonym plecakiem na plecach.

- Sir! Excuse me, sir! - zatrzymuję nieznajomego. Jest mniej więcej mojego wzrostu - niecałe metr siedemdziesiąt, na oko dwadzieścia parę lat, nieuczesany, z kilkudniowym zarostem.

- Sorry to disturb you, but your rucksack is open. - Wiadomo, Barcelona - stolica złodziei. - Hope, you didn't lose anything.

- Oh, thanks. I know actually. The zip is broken. So everything's fine. By the way, can you tell me: Where is the beach?

No tak... Skarpetki w czterdziestostopniowy upał, wyblakły t-shirt, poprzecierany plecak z od dawna popsutym zamkiem i ten twardy akcent, "d" i "f" zamiast dźwięcznego i bezdźwięcznego "th", frykatywne "r" i brak słówka "please" dla podkreślenia prośby: wszystko to podejrzanie znajome...

- No problem. Just go straight ahaed in that direction. But... Where are you from, if I may ask?

- Poland.

- Tak pomyślałem. Też idę na plażę, to się możesz dołączyć.

Trochę dziwny typ. Student medycyny, ale palenia nie chce rzucić. Najwyraźniej ma jakiś problem. Przyjechał na "Erazmusa" żeby od czegoś uciec i, jak mówi, "wszystko poukładać". Rozmawiając z nim przypominam sobie L'Auberge Espagnole. On tego filmu nie oglądał - ze szkodą dla siebie. Może by znalazł w nim pomysł na rozwiązanie swojego problemu. Coś by "ułożył".

Na plaży spotyka koleżankę, Ewę, bardzo zgrabną dziewczynę, miłą, robiącą piorunujące wrażenie. Jednak zamieniają ze sobą tylko kilka zdań, a ja przyglądam się, jak Ewa bez entuzjazmu, rozkłada ręcznik i wyciąga z torebki jakieś papiery. Podobno będzie się przygotowywać do czegoś ważnego, lecz nie zrozumiałem do czego. Żegna się z kolegą obojętnym "na razie" a w moją stronę wysyła wprawdzie miły, lecz tylko kurtuazyjny uśmiech. Ruszymy w dalszą drogę. Dziwię mu się jeszcze bardziej. Na jego miejscu zupełnie inaczej układałbym stosunki z tą Ewą.

Piotrek jest umówiony z dwoma kolegami: Niemcem i Włochem. Kompania nie mniej dziwna, niż on sam. Z plecaków wydostają się butelki piwa, ręczniki i piłkę. Lecą sprośne żarty, od czasu do czasu dowcip medyczny lub trafna filozoficzna uwaga. Całkiem inteligentni goście, nawet niegłupi, ale szybko mi się nudzą. Gdy Niemiec i Włoch idą się kąpać, korzystam z okazji, by również rzucić się w łagodne fale. Odpływam daleko, wracam, pływam wzdłuż linii brzegu. Przyglądam się mijanym ludziom i z oddali, spośród setek plażowiczów staram się wyłowić miejsce, gdzie opala się albo coś czyta ta zgrabna Ewa. Nie żebym sobie robił jakieś nadzieje. Robię to tak po prostu, ze zwykłej męskiej ciekawości. Dla sportu.

Pływam dość długo. Wychodzę na brzeg po godzinie, a może po dwóch. Chłopaków już nie ma - na szczęście. Ludzi na plaży zrobiło się też mniej. Wycieram się, rozglądam i... niespodzianka. W oddali widzę kobiecą sylwetkę w niebieskim bikini i długiej zwiewnej spódnicy. Wstaje, schyla się, znów się prostuje - chyba się zbiera. Nie przyjechałem tu poznawać nowych ludzi. Tym bardziej nie myślałem o podrywach, ale jak mawia klasyk: Raz kozie śmierć. Podchodzę do niej.

- Znów się spotykamy.
- A to ty. A gdzie twój kolega?
- Piotrek? Nie wiem. Gdzieś zniknął ze swoimi znajomymi. Zbierasz się już?
- No tak. Już pora. Też idziesz w stronę metra? Studiujesz tu?
- Nie. Właściwie przyjechałem tylko na trzy dni. Mogę się dołączyć?

Co mam jej o sobie powiedzieć? Prawdę? Na pewno nie. Nie mam ochoty zwierzać się pierwszej lepszej napotkanej osobie. Do tego jeszcze tak ładnej dziewczynie. Co ją może obchodzić moja delegacja do Huesca, chory ojciec i zbliżająca się rozprawa rozwodowa? Jak będzie mnie traktować, gdy się wszystkiego dowie? Lepiej się zamknąć. Co prawda, nie wolno kłamać. To bardzo nieładnie. Ale co robić, gdy samcza natura nie pozwala postąpić inaczej? Staję się więc pracownikiem średniej wielkości firmy high-tech, w której projektuję urządzenia medyczne. Do Hiszpanii przyleciałem na rozmowę w sprawie nowej pracy. To wygodna rola. Praktycznie nie ma szans, by kłamstewko wyszło na jaw. W końcu jaki by ze mnie był fizyk, gdybym nie umiał nawijać o rezonansach, na przykład magnetycznych, a zwłaszcza jądrowych. Musi się udać. A i młodej adeptki nauk medycznych nie będzie przykro posłuchać opowiastkek o działaniu tomografów czy wzierników światłowodowych.

- Ewo, nie chcę się narzucać ani rujnować twoich planów na wieczór, ale nie zechciałabyś wejść ze mną na małe tapas? Będzie mi bardzo miło, jak się pozwolisz zaprosić. Usiądziemy i będziemy mogli jeszcze trochę porozmawiać. Poza tym, już prawie dwa miesiące nie rozmawiałem w ludzkim języku.

- Jak to rozumieć?

Opowiadam więc dalej o sobie. A życiorys jest prosty, właściwie typowy: Studia, doktorat, praca. Przystanki: Warszawa, Heidelberg, Bern. Języki: Angielski i rosyjski w labo, francuski i szwajcarski niemiecki w mieście. Do tego jeszcze koślawy czeski od czasu do czasu, gdy w kantynie jem lunch ze znajomym Węgrem ze Słowacji. Zaznaczam jednak, że w tym języku mam skromny zasób słownictwa, w zasadzie ograniczony do kilku dziedzin życia i lepiej się nie przyznawać jakich konkretnie.

I tu nieoczekiwanie zębatka zaskoczyła. Jeszcze nie wiem dlaczego, ale widzę nowy uśmiech i błysk w oku, który zdradza, że zaproszenie zostanie przyjęte. Jeszcze tylko rytualne "ale to ja nie chcę się narzucać", "właściwie nie mam na dziś żadnych wielkich planów" i "na pewno będzie ciekawiej niż w akademiku" i idziemy szukać jakiegoś cichszego i niezadymionego baru. Okazuje się, że Ewa uczy się właśnie czeskiego. Chodziła na kurs w Warszawie. Znudził jej się po jednym semestrze, ale wzięła się za samodzielne czytanie. Teraz też "męczy" książkę.

- Kto by się spodziewał, że przyjedziesz do Hiszpanii uczyć się czeskiego.

- jak widzisz różnie bywa.

- A co czytasz? Założę się, że jakiś ciekawy román pro ženy. - zażartowałem, jak zwykle za szybko i bez zastanowienia. Chyba zaraz odgryzę sobie język. Ale jednak nie... Odpowiedzią jest błysk białych zębów i promieniejący uśmiech na twarzy Ewy:

- Skąd wiesz? Też czytałeś?

- Ha. No trafiłem w dziesiątkę? Właściwie nie. Czytałem "Výchovę" i jeszcze parę opowiadań, ale "Románu" jeszcze nie. Może mi opowiesz?

Szybko znajdujemy bar. Zamawiamy po lampce wina i małże w różnych sosach...

- Hele, můžeme si pokecat český. -proponuję.

- To je skvelý nápad. Ochotně. Možná začnéme od začátku... Jak se máš, Martine?

Mijają kwadranse, godzina, dwie godziny...

- To je zajímavé. Ještě jsem nikdy s nikým na ta témata nebavila. V Polsku jsou ona moc tabuizované, vid'?

- Lituješ náš rozhovor?

- Vůbec ne!

- Možná takové tabu nemájí vůbec nic společneho s Polskem a jsou hluboko v nas? Ve mne, v tebe. V našem myslení a řeči. A můžeme se víc otevřít jen kdy hovorime v jiném jazyce, jako byli bysme jiní lidé?

- Ano. Plně s tebou souhlasim.

Niebo nad miastem powoli zaczyna szarzeć. Proponuję odprowadzić Ewę do jej akademika. Podnosimy się...

- Nie zapomnij Ewo zabrać kartki z nowymi słówkami.

Puszczam oczko i przyglądam się jej nagle odmienionej twarzy. Dopiero teraz, po przejściu na ojczysty język, strzeliła najczerwieńszego w świecie buraka. Wydaje się, że w mgnieniu oka cała krew spłynęła z mózgu do jej policzków.

- Ohoho... Panieński rumieniec!

Nim zdążę wybuchnąć serdecznym śmiechem, czuję na mostku silnego szturchańca pięścią - pierwszy kontakt naszych ciał... Nie ostatni.

(przy okazji polecam powieści Michala Viewegha)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz