źródło: pixabay.com |
Kiedy byłem
młody, zakochiwałem się w kim popadnie. Wystarczył uśmiech skierowany do mnie,
miłe słowo, gołe kolano, i już szalało moje serce jak obłąkane. Potem uczucie szybko gasło, jak snop siana, nie pozostawiając śladu. Zdarzały się jednak wyjątki.
Na panią Gosię
zwróciłem uwagę już rok wcześniej, kiedy się pojawiła w szkole jako praktykantka. W
pamięć wrył mi się promienny uśmiech, którym mnie obdarzyła, kiedy się
minęliśmy na schodach. Nie byle jaki uśmiech, nie ogólny dla każdego, lecz dedykowany mnie,
konkretnie mojej osobie. Tak wówczas poczułem. Równy rząd zębów, górna warga
lekko wysunięta do przodu, mikroskopijna jamka na podbródku. Wspaniały uśmiech
na pięknej twarzy. Zaraz po studiach polonistka dostała angaż w naszym gimnazjum.
Powierzono jej moją klasę. Dowiedziawszy się pierwszego września, ucieszyłem się jak szczeniak. Jakbym na coś liczył, przeczuwał coś, domyślał.
Ach, jakież
to były ciekawe lekcje! Widowiskowe. Zawsze spódnica do kolan, koszula często
głęboko rozpięta, włosy w kucyk. Kto siedział w pierwszej
ławce, jak ja, mógł nie raz z bliska zerknąć w dekolt. A tam czarna koronka
albo czerwona tasiemka, kokarda. Koledzy – mieliśmy w klasie dwóch łobuzowatych wesołków, notorycznych
podrywaczy – robili zakłady, jakiego koloru stanik
założy młoda polonistka. A ja delektowałem się widokami, skromnie milcząc. I
odwzajemniałem życzliwy uśmiech pani nauczycielki, naiwnie przekonany, że ona
nie zdaje sobie sprawy z tego, że pobudza wyobraźnię nastolatków.
Zauroczenie minęłoby
niezauważenie, jak zawsze, gdyby nie szkolna wycieczka. Po majowych egzaminach częścią klasy wybraliśmy się w Sudety. Jako opiekunka pojechała pani
Gosia.
Nocleg w
pensjonacie. Pokoje trzyosobowe. Wieczorem wspólna kolacja i „wędrówki ludów”.
Mycie zębów, prysznic, telewizja. Karty u dziewczyn.
Godzina
jedenasta, a moich współlokatorów jak nie było, tak nie ma. Oba łóżka puste. Nic
dziwnego. Naruto i Szreku jeszcze w pociągu próbowali obejmować koleżanki. Że
niby wygodniej będzie drzemać z głową opartą na ramieniu. Ręce
chłopaków co i rusz lądowały na kolanach Julki, Marty, Patrycji, Klaudii,
jeśli dobrze pamiętam wszystkie imiona. Dziewczyny się broniły, przeganiały
intruzów, ale nie na tyle stanowczo, by na dobre zniechęcić i zapobiec następnym próbom. Cieszyły się.
Śmiały. Oczywiście, że Naruto i Szreku zaszyli się po przeciwnej stronie
korytarza. Oczywiście, że zamierzali spędzić pierwszą noc nie w męskim pokoju. Ponoć praktykowali takie nocowania u dziewczyn na koloniach. Ale to były tylko plotki złośliwych języków. Nie wiedziałem ile w tym było prawdy.
Wracając wspomnieniem do
pociągu, ósme miejsce w przedziale, naprzeciw mnie, przy oknie, zajęła Anita.
Tę cichą myszkę pamiętam doskonale. Zawsze stroniła od towarzystwa. Nie
obchodziła urodzin, nie jeździła na dalsze wycieczki. I tym razem też udawała
nieobecną. Jej nikt nie próbował objąć ani złapać za kolano. Mimo że w czarnych
leginsach wyglądała oszałamiająco. Ukradkiem pożerałem ją wzrokiem i robiłem
sobie wyrzuty, że nie dochowuję wierności pani Gosi. Ją przecież, jak sądziłem,
kochałem nad życie. Platoniczna zdrada platonicznej kochanki. Jakby się o tych
myślach dowiedzieli koledzy, mieliby ubaw po pachy.
Leżąc samemu
w trzyosobowym pokoju, nie mogłem zasnąć. Wyobraźnia podsuwała przed oczy coraz to nowe
obrazy. Wracały urywki rozmów, gesty podpatrzone w pociągu i podczas spaceru.
Mimo woli analizowałem kto z kim: którą pannę poderwie Naruto? Z którą przeliże się Szreku?
Nie pamiętam
dlaczego, ale wyszedłem na korytarz. Wtedy też bym nie umiał tego wytłumaczyć. Na
palcach, żeby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Stanąłem. Po paru chwilach zza którychś drzwi usłyszałem cichy chichot. Potem strzępki rozmowy:
- Ale mieliśmy tylko leżeć.
- Przecież nic nie robię.
- Julka, weźcie się uspokójcie!
- Darek, zabierz tę rękę! – Darek czyli Szreku.
- No dobrze. Już nic nie robię.
- Śpijmy.
Ostatni głos
należał do Naruto. Obaj więc dopięli celu, nie spali sami.
Miałem już
wracać, aż tu nagle za plecami słyszę głos polonistki:
- Nie śpisz jeszcze, Kaziu?
Myślałem, że
się zapadnę pod podłogę. W każdym razie, gdyby nagle pod moimi nogami otworzyła się zapadnia i pozwoliła zniknąć pod ziemią, nie miałbym nic przeciwko temu.
- Jakoś nie mogłem usnąć – wydukałem jak przy odpowiedzi na pytanie o
nieprzeczytaną lekturę.
- Idziesz teraz do kogoś czy do siebie?
- Yy... – Gula w gardle nie pozwalała przełknąć śliny. – Do nikogo.
Zza drzwi
dobiegł kolejny stłumiony chichot zmieszany z karcącym szeptem:
- Norbert!
- Nic nie robię.
- Ciszej bądźcie!
Nauczycielka
powinna natychmiast zapukać do drzwi, wkroczyć do pokoju i mocą szkolnego autorytetu przywrócić higienę ciszy
nocnej. Mnie należało się co najmniej wytarganie za ucho, za podsłuchiwanie i
nieprzyzwoite myśli.
Popatrzyliśmy
po sobie, niepewnie, zaintrygowani. Napięte mięśnie, sztywne
policzki, rozwarte usta. Wreszcie, po ułamku sekundy, który zdał się trwać
sporą część godziny, ze wstydu i lęku uciekłem wzrokiem na podłogę. To
koniec - usłyszałem w potylicy dudnienie swojej niewypowiedzianej myśli.
Ciało
pedagogiczne jednak zdecydowało inaczej:
- Chodź! – szepnęła cicho pani Gosia. Delikatnie chwyciła mnie za przedramię, dłonią jak z jedwabiu.
Weszliśmy do
jej pokoju. Dzwon w mózgu przestał bić na alarm. Zamiast niego na flecie
zagrała melodia nadziei. Fałszywie, bo w myślach panował nieopisany bałagan.
Kociokwik. Dysonans.
- Napijesz się soku? – zapytała polonistka, przerywając martwą ciszę.
- Aha. Chętnie.
Odwróciła
się do nocnego stolika, do szklanki nalała trochę cieczy z kartonu.
- Proszę.
Upiłem kilka
kropel, ostrożnie przedłużając chwilę i coraz śmielej zerkając na pedagożkę. Byliśmy sami. Za zamkniętymi drzwiami. Bezpieczni.
- Dziękuję. – Miałem na myśli bardziej decyzję, by nie robić skandalu,
niż poczęstunek sokiem.
- Proszę.
Upiła i ona
trochę. Z tej samej strony, co ja. Znów przekazała mi naczynie. I ja
podniosłem je do ust, dotykając ślad po jej wargach. Ani na chwilę nie spuszczała ze mnie wzroku. Skanowała błękitno-szarymi oczami. Wolnym ruchem poprawiła grzywkę,
zaczesując włosy za ucho. Niższa ode mnie o czoło. Blondynka. Bóstwo. Nagle
minimalne drgnienie kącika ust nauczycielki wyzwoliło kaskadę myśli: Darek, zabierz rękę! - podsłuchane na korytarzu, górna warga nauczycielki lekko wysunięta przed dolną, poczucie ciasności w bokserkach. I błysk zrozumienia: Eureka! Ta noc nie będzie zwyczajna.
- Z czego jest ten sok? – spytałem, żeby nie milczeć. Równie dobrze
mogłem poprosić o skomentowanie pogody.
- Z winogron.
- Nie poznałem.
- Nie lubisz?
- Nie, jest smaczny. Chyba nigdy takiego nie piłem.
- A jakie pijesz zazwyczaj?
- Pomarańczowy, z grejpfruta. Nie przepadam tylko za jabłkowym.
- Aha. Warto wiedzieć – uśmiechnęła się tajemniczo.
- Chce pani jeszcze? – oddałem szklankę.
Zwilżyła
wargi, symbolicznie, i odstawiła sok na półkę.
- Ciepło tutaj – odezwała się, stojąc plecami do mnie. – Nie obrazisz
się, jak zdejmę bluzę?
- Nie. Dlaczego? – Wcale nie zrozumiałem zrazu, że na bluzie dresowej
może się nie skończyć. Spędzając co roku znaczną część wakacji w towarzystwie
sióstr ciotecznych, przywykłem do tego, że w sypialni obowiązują piżamy. Coś
grubszego można ewentualnie założyć zimą.
Pani Gosia
rozpięła suwak. Na chwilę zastygła w bezruchu. Jakby pilnie musiała się nad czymś zastanowić.
- Aha – mruknęła. Złożyła bluzę w kostkę i odłożyła na krzesło.
Znowu
stanęła przodem do mnie. Blisko. Bliżej niż na wyciągnięcie ręki.
- Aha – powtórzyłem za nią, wywołując wesoły uśmiech na jej twarzy.
Sam,
zaskoczony widokiem półprzezroczystej halki, musiałem
sprawiać komiczne wrażenie. I oczywiście nie mogło ujść uwadze, że moje pierwsze
spojrzenie automatycznie skierowało się na dekolt.
Błyskawiczne
porównania z tym co znane. Szacowanie wielkości. Stożkowate uwypuklenia
materiału raczej nieduże. Jakby pod spodem ukryte były dwie lotki do gdy w badminton. W skali owocowej rozmiar pośredni między mandarynką a pomarańczą. Wiedziałem,
że pani Gosia nie ma wielkich piersi, ale nie spodziewałem się, że są aż tak małe.
Zawsze je maskowała odpowiednim stanikiem.
Gula w
gardle. Swędzenie palców. Odpływ krwi z mózgu. I niespodziewane pytanie:
- Jak myślisz, co oni teraz robią?
- Nie wiem. – Chwila zastanowienia. Wyczekiwanie. Co powiedzieć?
Jakiego sowa użyć? – Całują się?
- Ja też nie wiem – szepnęła, przysuwając się jeszcze bliżej.
Nagle szok.
Nauczycielka pogładziła mnie po policzku. Co robić? Gdzie się podziać z rękami?
Jak jej powiedzieć, że to jest miłe, żeby nie przestawała głaskać? Jak schować
tego na dole? Jakby się było czego wstydzić.
- A ty się już całowałeś, Kaziu?
Och!
Dlaczego akurat to pytanie! Co odpowiedź, to pułapka. Powiem, że tak, dowie
się, że nie jest pierwszą i jedyną. Powiem że nie, uzna za dziecko, rozmyśli się,
wystraszy. Nie zechce uwieść małolata.
- Tak.
- Z kimś ze szkoły? Może ją znam?
- Z innej klasy. Ale z nią to nie było nic poważnego. Właściwie tylko
cmoknięcie w zamknięte usta.
- Powiesz mi, kto to?
- Hm – zastanowiłem się pół sekundy.
Moje dłonie, nie wiedzieć od jak
dawna, opierały się już na biodrach nauczycielki. Wreszcie po cichu wyjawiłem
imię i nazwisko byłej sympatii. Tej, z którą rok wcześniej chodziłem równo tydzień.
- Ładna jest. Masz dobry gust – szeptem, na ucho, polonistka pochwaliła
mój niegdysiejszy wybór.
I kolejny szok. Dłoń, dotychczas głaszcząca mnie po policzku, po szyi i torsie,
powędrowała w dół. Zatrzymała się pod linią pasa i sprawdziła gotowość drugiego mnie, nierozłącznego ode mnie. A może pierwszego mnie? Nie wiem. Poziom gotowości był mniej więcej czwarty w pięciostopniowej skali.
Odruchowo
przywarłem buzią do ucha nauczycielki. Dyszałem głęboko. Na klatce piersiowej
poczułem jej piersi.
- Kaziu! – szepnęła moje imię i bez dalszych pytań wsunęła rękę w
majtki.
Spacer
czterech palców i kciuka po powierzchni walca. Ciepły pocałunek w policzek.
Szybkie oddechy moje i pani Gosi. Nie trzeba było wiele, by gotowość wzrosła jeszcze o jeden stopień. Do poziomu maksymalnego. I w swej maksymalności krytycznego.
Tymczasem wskazówki zegara dochodziły do wpół do dziesiątej.
Otarliśmy
się o siebie nosami. Zamknąłem oczy. Na filmie puszczonym w zwolnionym tempie byłoby widać, jak kilka razy zbliżamy usta, zatrzymujemy się centymetr od
siebie, pół centymetra, milimetr. Aż wreszcie dochodzi do pocałunku. Górna
warga polonistki wsuwa się pomiędzy moje. Lekko się kąsając, pogłębiamy
kontakt. Poruszamy żuchwami, jakbyśmy mówili jednocześnie. Coraz szybciej,
coraz śmielej. Aż w końcu odrywamy się od siebie. Z głośników telewizora
dobiega mlaśnięcie. Albo z głośników w kinie. Fajna by była scena. Soczysta.
Po chwili
spróbowałem ponowić pocałunek. Śmiało przyłożyłem dłoń do piersi nauczycielki. Delikatnym
uciskiem spłaszczyłem miękki stożek. Pochyliłem głowę i przybliżyłem
buzię, oczekując podobnego ruchu z naprzeciwka.
Pani Gosia jednak pokręciła głową. Niespodziewanie pocałowała mnie w oko. Wypuściła z
garści wskazówkę. Przestała zmieniać czas, na przemian z zimowego na letni i z powrotem. Wysuwając rękę z bokserek, ustawiła godzinę dwunastą, lub jak ktoś woli, zerową, dwudziestą czwartą.
- Chcesz? – spytała, wzrokiem prześwietlając duszę.
Jedno słowo,
a jak dużo treści. Obietnica i prośba naraz.
- Aha – kiwnąłem głową.
Na znak
chęci, zacisnąłem garść na drugiej piersi.
- Możemy.
Nim się
spostrzegłem, ściągnęła majtki. Kości zostały rzucone, Rubikon przekroczony. A mnie ogarnęła panika: Co teraz? Jak się do tego zabrać? Na szczęście pani Gosia nie dała mi czasu
do namysłu. Wsunęła ręce pod gumkę moich dresów. Zaczęła zsuwać spodnie. Razem z bielizną.
Zebrałem się w sobie, w końcu kiedyś trzeba być mężczyzną, i wyręczyłem
ją w tej odpowiedzialnej czynności. Weszliśmy na łóżko. Ona na wznak. Ręce za plecami. Głowa wysoko. Ja na
klęczkach między jej rozchylonymi nogami. Przyjaciel dumnie wyprężony.
- Jest pani piękna – zdobyłem się w końcu na jakiś komplement. Nie
mogłem przecież całkiem bez słowa gapić się na krocze kobiety.
- Zdejmij górę – poprosiła cicho. - Ze mnie – dodała i zaśmiała się cicho, jak tylko zdążyłem zdjąć T-shirt.
Wspólnymi siłami przełożyliśmy halkę przez głowę. Takim sposobem oboje zrobiliśmy się goli.
Dalej sprawy
potoczyły się błyskawicznie. Pocałunek w przysiadzie. Krótki taniec języków. Pani na plecy. Ja na panią. Próby
trafienia; w odpowiedni otwór. Na oślep. Bez gier wstępnych z podręcznika do WdŻwR, wychowania do życia w rodzinie. Ślizg po udzie. Po łonie. Wreszcie, na koniec, sukces? coś ciepłego.
- Ach, Kaziu!
Jeszcze
jedno podejście i... ciało kobiety sztywnieje. Głowa bezwładnie opada na
materac. Udało się. Szczęście!
- Ach, jesteś we mnie, Kaziu, jak miło! Nareszcie.
Aj, jej, oj, ojej… drgawki, zero kontroli. Ojej, wytrysk! Boże, co ja teraz zrobię! Co
ona sobie pomyśli?
– Pani Gosiu, przepraszam - wydukałem, paląc się ze wstydu. A może z bezwstydu? Ze strachu?
- Za co, Kaziu? Coś się stało?
Zamiast
odpowiedzieć, wyszedłem z niej gwałtownie. Odsunąłem się. Rękami zasłoniłem
przyrodzenie.
- Pani Gosiu... Nie wiem, jak powiedzieć... Ja...
- Oj, Kaziu, naprawdę? Nie przejmuj się. To normalne. Tak bywa. Chodź,
połóż się koło mnie. Pocałuj. Zapamiętaj, żeby po seksie nigdy nie uciekać.
Zawsze po sprawie musisz przytulić kobietę. Pocałować. Pokazać, że cenisz i doceniasz.
- Nie gniewa się pani?
- Oczywiście, że nie. Cieszę się, że jesteś ze mną.
Spędziliśmy
pod kołdrą jeszcze pół godziny. Tuląc się i rozmawiając.
Powiedziałem
jej, jak to było z Kingą. Kingą Miodkiewicz, Miodką. Jak przez roztargnienie zostawiłem zeszyt
na ławce. Jak dzień później oddała mi go nieznajoma dziewczyna. Oczywiście
musiałem się zadurzyć. Kino. Spacer. Lody. „Mogę cię pocałować?” „Nie.”
„Dlaczego?” „Nie chcę jeszcze. Ja nawet nie mam piętnastu lat?” „To co?”
Pożegnanie przed furtką jej domu. Buziak znienacka. „Hi, hi! Nie rób tak
więcej!” Smutny wieczór. Coraz czarniejsze myśli. Jak następnego
dnia jakiś chłopak uszczypnął ją pod w bok. Głośne "Hi, hi, ha, ha". Za wesołe, za głośne. We mnie zazdrość. Burza zazdrości z wichrem i piorunami. „Przepraszam. Nie wiedziałam, że patrzysz. To tylko kolega. Chodź,
Kazik, pocałuję cię.” Zetknięcie ust. Spotkanie języków. Ale jest już za
późno. Gniewam się. Nie chcę tego. Brzydzę się dziewczyną.
Pani Gosia odwdzięczyła się swoim wyznaniem:
- A ja miałam osiemnaście lat. Pierwszy pocałunek był na studniówce.
Nikomu jeszcze o tym nie mówiłam.
- A mnie pani powie?
- Jutro.
Nie mogliśmy
przecież przegadać całej nocy. Opiekunka grupy musiała się wyspać. Niechętnie
zebrałem z podłogi swoje rzeczy.
Później przez tych kilka dni wycieczki jeszcze wiele okazji do rozmów. Pani Gosia opowiedziała mi,
jak na studniówkę zaprosiła w charakterze osoby towarzyszącej swojego kuzyna. A on wczuł się w
rolę tak bardzo, że podczas spaceru korytarzami hotelu, w którym mieściła się
sala balowa, powiedział, że istnieje przesąd, według którego na balu przed
maturą trzeba się z kimś pocałować. Od jakości buziaka miały zależeć wyniki egzaminu. O wiele bardziej niż od czerwonych majtek, jakoby przynoszących
szczęście. Gosia w zabobony oczywiście nie wierzyła, ale całusa nie mogła
sobie odmówić.
- Idziesz się umyć? – zaproponowała chyba trzeciego wieczora. Najwyraźniej nie chciała się jeszcze rozstawać. Podała mi ręcznik
i poprosiła, żebym się nie zamykał w łazience. – Zgodzisz się na wspólny
prysznic?
Mieliśmy się
tylko odświeżyć, ale nie obeszło się bez pocałunków. Usta, szyja, piersi. W
międzyczasie mój pierwszy ja zdążył się zregenerować. Piąty poziom gotowości. Pełny alert.
- Kaziu, chcesz znowu?
- Chcę.
- Aach! – Mój lewy obojczyk stał się podpórką dla brody polonistki.
Na stojący
wyszło mi lepiej niż po misjonarsku. Wytrzymałem dłużej. Dotarłem głębiej.
Poczuwszy pierwsze drgnienia sejsmiczne, zdołałem nawet uprzedzić partnerkę o nadchodzącej erupcji:
- Pani Gosiu, ja zaraz...
- Dobrze, Kaziu. Nie przerywaj. Jesteś wspaniały.
Wytrzymałem
w niej jeszcze dobrych kilka minut.
- Muszę się zrehabilitować – skomentowałem swój erotyczny rekord, pewny
siebie jak nigdy, wciąż powstrzymując wytrysk.
- Ha, ha, ha! – Dopiero śmiech nauczycielki wyzwolił salwę.
***
Za
piętnaście pierwsza - pamiętam jak dzisiaj ten napis: 00:45, na displayu telewizora - pachnący szamponem, szczęśliwy, cały w skowronkach, wróciłem do swojego pokoju. Łóżka podrywaczy
były oczywiście puste. Za to u mnie pod kołdrą ktoś leżał.
Chwila
namysłu, analiza sytuacji. Kto mógł mi się wpakować pod kołdrę?
Tylko jedna
osoba.
Dziewczyna, która w swoim pokoju miała dość słuchania odgłosów z sąsiednich łóżek.
Oburzona. Podniecona do granic wytrzymałości. Oburzona i podniecona.
Postanowiłem sprawdzić.
Przeleżeliśmy
nieruchomo bez słowa bite pół godziny. Ona na boku. Ja za nią na wznak. Niby
niechcący dotykając jej pleców i pupy. Wiedziałem, że nie śpi. Za dużo miała
wrażeń, by zasnąć.
W końcu się
odwróciła. W skąpym świetle księżyca wpadającym przez okno poznałem ją: Anita. nasz klasowy odludek. Miałem rację.
Pulchne ciało, duży biust, zgrabne nogi. Nadzieja na
powtórkę. Bo, według jednej z zasad ekonomii, sukces rodzi sukces. Wielkie uczucia nie zaprzątały mi uwagi.
- Kim jesteś? – spytała pro forma.
Ona też miała przecież głowę na karku. Nawet odwrócona tyłem, od samego początku wiedziała, kto się do niej kładzie.
- Kazik.
- Oni też wrócą do siebie na noc?
- Kto?
- No, Darek i Norbert.
- Tutaj ich nie ma. Nie sądzę.
- Aha.
Zapanowała
cisza. Cisza znamienna. Skoro dziewczyna jeszcze mnie nie
wygoniła, skoro nie uciekła, raczej nie mogłem w niej wzbudzać strachu czy odrazy.
- Kogo masz jako współspaczki? – zapytałem szeptem, żeby się dowiedzieć, kogo tej nocy macali koledzy.
- Julkę i Martę.
- Co o nich myślisz?
- Ja? Na pewno chcesz wiedzieć?
- Chcę. Kogoś innego bym nie pytał o zdanie, ale jestem ciekawy, co ty
myślisz.
- Dlaczego? A ty u kogo teraz byłeś?
- U nikogo – skłamałem. – Nie mogłem spać. Poszedłem się napić i wziąć
prysznic.
- Ciekawe. – Anita nie była głupią dziewczyną. Wiedziała wszystko. A jak nie wiedziała na pewno, to potrafiła się domyśleć. Moją odpowiedź skwitowała wiedzącym uśmiechem.
- Wiesz co, już dawno chciałem z tobą pogadać, ale nie miałem odwagi i
jakoś nie było okazji. – Sam nie wiem, jak to ocenić. Mówiłem prawdę. Ale i kłamałem jak najęty. Kłamałem prawdą, jak jakiś demagog z telewizji.
- Czy ja gryzę?
- Chyba nie. Fajnie, że przyszłaś. Tylko trochę głupio, że w takich
okolicznościach.
- Chyba nie myślisz, że przyszłam specjalnie do ciebie. Hi, hi.
Ku memu zaskoczeniu, miłemu zresztą, Anita nie miała nic przeciwko flirtownym żartom. Zdziwiłem
się tylko trochę, bo zupełnie nie znałem jej jeszcze od tej strony. Jak wszyscy w szkole myślałem, że jest chorobliwie skromna, że zawsze z przesadą dba o opinię przyzwoitej i niedostępnej.
- Oczywiście, że nie. Ale to moje łóżko i nikomu go nie oddam.
- To gdzie mam iść?
- Nigdzie. Jesteś moim gościem.
Znowu chwila
ciszy. Burza myśli w obydwu głowach.
- Dlaczego nie przyszedłeś z nimi?
- Nie podoba mi się, jak się przystawiają do kogo popadnie. Nie
umiałbym wskoczyć ci do łóżka przy wszystkich.
- Hi, hi.
- Bałbym się, że mnie wygonisz.
- O, żebyś wiedział, jak dziewczyny ich wyganiały!
- Podejrzewam. Tylko że ja bym się nie pchał dwa razy. Powiedziałabyś: nie, i bym się posłuchał.
- Aha.
Znów burza w głowie. Myśli: co mówić, żeby rozmowa toczyła się we właściwym kierunku. Prostą drogą do celu.
- Jak myślisz, co oni tam robią? - zapytałem.
- Kto?
- No, Marta z Norbertem.
- Nic, bo Marta śpi ze Szrekiem – zachichotała moja nowa nocna partnerka.
- No to Marta ze Szrekiem. Co robią?
- Hm. Nie wiem.
- Ale chyba coś myślisz? Byłaś tam, widziałaś, słyszałaś. Możesz coś
podejrzewać.
- Sam ich spytaj, skoro tak bardzo chcesz wiedzieć. – Na ustach Anity zagościł uśmieszek szelmy. Wyrażał triumf i litość. – To twój przyjaciel, Kaziu, sam się domyślaj.
- Nie wiem – odpowiedziałem, udając smutnego.
Irytowało mnie trochę, że nie umiałem zgrabnie złapać dziewczyny za krocze. Momo że pani Gosia zdążyła mi pokazać, jak to się robić powinno. Zdołałem tylko, pod kołdrą, położyć rękę na biodrze Anity,
chwytając się jak ostatniej deski ratunku. I przyznałem na głos,
nieoczekiwanie dla samego siebie, że nie potrafię podrywać dziewczyn.
- Bo nie próbujesz - zaśmiała się Anita. - Jak byś próbował, to byś umiał.
- Masz rację - przyznałem z bólem w głosie. - Chcę cię pocałować, ale nie wiem, jak ci to powiedzieć.
Jak by to usłyszeli Szreku i Naruto, złapaliby się za głowę i popękali ze śmiechu. Nie tak się podrywa dziewczyny. Łapie się znienacka pod pachy i podnosi, szczypie, łaskocze. Wsadza rękę pod stanik, Wszystko się robi, ale nie skomle o pocałunek.
- Mnie?
– Ciebie,
Anitko.
I znów kości się rzuciły, Rubikon przekroczył, nie miałem dalszego pola manewru.
Musiałem przesunąć dłoń wyżej, z talii pod pachę, na biust. Pod bluzą. Do odważnych podobno świat należy. Pomacawszy pierś, zbliżyłem buzię do ust Anity. Zacząłem muskać delikatnie.
- Co robisz, Kaziu?
– Całuję cię.
- Czuję.
Objęła mnie za szyję i odwzajemniła pocałunki. Wszystkie, co do jednego.
- To najszczęśliwsza noc w moim życiu – szepnąłem jej do ucha, zresztą zgodnie
z prawdą.
- Moja też. Nie sądziłam, że zwrócisz na mnie uwagę.
Noc przed nami była jeszcze długa.
- A nie pomyślisz sobie, że jestem jak taka Marta i Julka?
- Jesteś od nich ładniejsza.
- A nie łatwiejsza?
Kiedy, liżąc sutek, zacząłem masować jej krocze, poprosiła, bym przerwał:
- Kaziu, nie teraz. Proszę. - Przerwałem na chwilę, ale tylko po to, żeby zaraz wznowić pieszczotę. - Robiłeś to już?
- Co?
- Czy masowałeś jakąś dziewczynę tak jak mnie teraz?
- Nie. – Oczywiście, że nie masowałem wcześniej żadnej dziewczyny. Pani Gosia to pani, nauczycielka.
- Doskonale ci idzie.
Wszedłem w
nią palcami.
- Kaziu, mogę ci zaufać?
– No jasne.
Pokierowała mną do łechtaczki.
- Tutaj. Poproszę.
***
Wracając pamięcią do tamtej nocy, mogę powiedzieć z absolutną pewnością, że pani magister
Małgorzata X i uczennica Anita Y to najlepsze nauczycielki, jakie kiedykolwiek spotkałem. Tylko szkoda, że im tego powiedzieć nie mogę. Nigdy im nie podziękowałem i już nie podziękuję.
To niesprawiedliwe oczywiście. Ale jakże powszechne. Kto doceni wysiłek nauczyciela matematyki z podstawówki, czy nauczycielki nauczania początkowego? Laury
spływają na ostatnich mentorów: opiekunów pracy magisterskiej, doktoratu. Na ostatnich kochanków, na mężów i żony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz