Zdarzyło się to, kiedy byłem jeszcze piękny i młody czyli
parę lat po studiach. Ojciec wynajął dla mnie mały lokal na skraju osiedla,
żebym miał gdzie otworzyć swoją pierwszą kancelarię. Biuro trzy na trzy metra z
małym zapleczem. W sam raz dla początkującego doradcy podatkowego bez renomy i klientów.
Interes szedł kiepsko, żeby nie powiedzieć, że w ogóle
nie szedł. Przez pierwszy rok nie zarobiłem nawet na ćwierć czynszu. Ale cóż,
nie od razu Amerykę zbudowano. Za to miałem dużo czasu na czytanie i
rozglądanie się po okolicy.
Po pół roku znaliśmy się z widzenia. Mówiliśmy dzień
dobry. Nigdy nie widziałem jej bez czworonoga. Spacerowała zawsze między piątą
a szóstą po południu. Ale nie codziennie. Bywały tygodnie, kiedy w ogóle jej
nie widziałem.
https://www.jmcohen.com/artist/Diane_Arbus/works/625/#!625 |
Z braku lepszego zajęcia zainteresowałem się bardziej tą
dziewczyną. Wypatrzyłem, gdzie mieszka, którędy chodzi, pod którym krzakiem
pozwala załatwić potrzebę pupilowi. Nie udało mi się tylko rozgryźć grafiku
spacerów, czy wychodzi z psem w określone dni tygodnia, czy co któryś dzień. Przypadkiem
zauważyłem natomiast, że czasami zastępował ją pewien postawny mężczyzna,
ojciec albo dziadek. Z tym, że on wyprowadzał psa późniejszą porą.
Dziewczyna czasami rozmawiała przez telefon. Trzy czy
pięć razy przez tych kilka miesięcy, kiedy ją obserwowałem, stała na chodniku w
towarzystwie jakichś innych nastolatek z osiedla. Nigdy natomiast nie widziałem
z nią żadnego chłopaka, co wydało mi się dziwne. Jej buzia dość przeciętnej
urody, w dodatku wiecznie jakby smutna albo błądząca myślami w dalekich
obłokach, może nie zachęcała do bliższej znajomości, ale nie chciało mi się
wierzyć, że w szkole i wśród innych znajomych nie znalazł się nikt chętny na
jej krągłe pośladki.
Korciło mnie, żeby zagadać, wypytać. Ewentualnie rzucić
jakiś komplement i samemu capnąć za tyłek. Nie wiedziałem tylko, jak się do
tego zabrać. Szkołę już dawno miałem za sobą. Nie wyglądałem jak licealista. A
ona młodziutka dziewczyna. Mogłaby się przestraszyć starucha, albo, co jeszcze
gorsze, nawet nie pomyśleć, że w grę wchodzi całusek, choćby w bardzo odległej
perspektywie. Sto lat różnicy. Nie ta liga.
Jakoś w kwietniu przygrzało słońce. Dziewczyny pochowały
do szaf kurtki. Zrobiło się ładnie na ulicach. Także moja nieznajoma wyszła na
spacer w bluzeczce z krótkim rękawem.
- Cześć. Ładna pogoda dzisiaj.
- Dzień dobry. Aha.
Tyle z nią sobie porozmawiałem. Ale nie omieszkałem
oblecieć wzrokiem tak zwanej fasady. Tułów wątły, za to biust, czy to za sprawą
kilograma gąbki, kroju stanika, czy też z powodów naturalnych, wyraźnie
wypukły. Postanowiłem rozwiązać tę zagadkę. Przyjrzeć mu się z bliska. Kiedyś w
końcu zadziałać konkretnie.
Obmyśliłem sposób. Niezbędny rekwizyt pożyczyłem od
siostry, nie wtajemniczając jej oczywiście w swoje niecne zamiary. Właściwie
nie tyle pożyczyłem, co obiecałem zawieźć do weterynarza.
Plan był prosty. Wyjść z pieskiem i niby przypadkiem
zaleźć się w tym samym czasie w tym samym miejscu co dziewczyna ze swoim
owczarkiem. Zagadać i razem przebyć drogę powrotną od zagajnika do osiedla. Nie
wziąłem pod uwagę tylko jednej rzeczy. Piesek siostry, konkretnie suczka, miał
cieczkę.
Podstęp udał się w tysiąc stu procentach.
- Czarli! Czarli, stój! Zostaw! Warcaj! Czarli! – dziewczyna
ruszyła w pogoń za swoim pupilem.
- Hał, hał! – Czarli pognał za Fioną.
- Haał – Fiona napięła jamnicze plecy, stając w
czworonożnym rozkroku.
- A kysz, piesku, tak nie wolno – stanąłem w obronie
czci jamniczki Fiony, zacierając ręce, że będę miał piękny temat do rozmowy z
właścicielką Czarliego.
- O, Boże! Czarli, nie! Co robisz? – dziewczyna omal
nie zapłakała, widząc, jak Czarli, sapiąc, z wywalonym jęzorem, zamiast
ludzkich zakazów słucha prawa przyrody.
Zrobiłem zmartwioną minę i ruszyłem do ataku, dopasowując
plan działania do zmienionych, lepszych niż przypuszczałem, okoliczności.
- Psy się trzyma na smyczy, proszę pani. I co my
teraz zrobimy?
- Nie wiem. Przepraszam... Czarli!
- Zostaw. Teraz jest już po herbacie. Nie widzisz, że
jej włożył?
- O, Boże. Przepraszam. Nigdy...
- Nigdy tego nie robił? – przerwałem jej w pół
zdania.
- Nie.
- A dzisiaj zrobił. Jest ubezpieczony?
- Słucham?
- Masz na niego polisę? Fiona jest medalistką, z porządnym
rodowodem Pojutrze jest umówiona na krycie. No, ale teraz, po tym, co
zrobił twój Czarli, można o tym
zapomnieć. Wiesz po ile chodzą jamniki z rodowodem?
- Nie wiem.
- Przez tego tu twojego Casanovę jesteśmy jakieś pięć
kafli do tyłu. Trzeba będzie się jakoś dogadać. Dlatego pytam o ubezpieczenie.
- Aha.
- Właściwie, jak masz na imię? – Poznać imię
małolatki, tyle zakładał mój przebiegły plan pierwotnie.
Pieski jeszcze nie dokończyły kopulacji. Miałem więc jeszcze
trochę czasu na dodatkowe pytania.
- Danka.
- Danusia? Marek. – Wyciągnąłem rękę. – Mieszkasz w
tamtych domkach. Prawda?
- Tak.
- Spotkamy się jutro, omówić szczegóły odszkodowania?
- Och. – Danusia zgarbiła się, opuszczając bezradnie
ramiona. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, wzrokiem proszącym o litość,
nieświadomie rozchyliwszy usta. Zupełnie nie wiedziała, jak wybrnąć z
potrzasku.
- Możemy dzisiaj, jak wolisz, ale najpierw zawiozę
Fionę do weterynarza. Może da się jeszcze coś zrobić.
- Aha. – Kąciki ust Danusi podniosły się nieco, w
oczach zabłysła blada iskierka nadziei.
- To jak, jutro? O której masz czas?
- Hm, nie wiem.
- O piątej? W ogóle co jutro robisz, idziesz na
zajęcia, pracujesz? – Muszę się pochwalić. Grałem znakomicie. Wreszcie
odniosłem jakąś korzyść z chodzenia na kółko teatralne w liceum.
- Pracuję? Tak, w gimnazjum – uśmiechnęła się
nastolatka.
- Naprawdę? Czego uczysz?
- Jestem uczennicą, nie nauczycielką. – Danusia
zaśmiała się i za moment zrobiła się znowu smutną.
- A, to ty nie jesteś jeszcze pełnoletnia?
- Nie. A wyglądam na taką?
- Ładna jesteś. Na oko wiek trudno określić, ale
mogłabyś mieć tak z osiemnaście lat albo dwadzieścia.
- Aż tyle? – zaśmiała się. Chyba spodobał jej się
komplement, mimo że mocno naciągany.
- No, powiedzmy, że wyglądasz na siedemnaście. Ale że
kobiet się o wiek nie pyta, zostawmy ten temat. – Skłamałbym, twierdząc, że nie
obchodził mnie wiek Danusi. Wolałem jednak nie nazywać konkretnej liczby. Ze
strachu, że okaże się za niska. – Będę musiał więc porozmawiać z twoimi
rodzicami.
- Aha.
- Nie chcesz?
- Nie no, jeśli trzeba.
- Chyba nie będą zadowoleni.
- Yhm – pokręciła głową.
- Rozumiem. Zróbmy tak. Nie mów im nic dzisiaj. Wezmę
Fionę do weterynarza. Zobaczę najpierw co i jak. Nie będziemy ich martwić na
zapas.
- Okey.
- Daj mi swój numer.
Pieski tymczasem się uspokoiły. Zgodziły się nawet wrócić
ze spaceru na smyczy. A ja dowiedziałem się wreszcie, jak to jest z
wyprowadzaniem Czarliego. Że na ogół zajmuje się tym tata Danusi. Natomiast
kiedy jego nie ma w domu, bo wyjechał na kilka dni w związku z pracą, obowiązek
spada na starszą córkę. Przykry obowiązek ale sprawiedliwy, bo to ona chciała
swego czasu mieć pieska i tak długo męczyła rodziców, aż go jej kupili. A pies,
jak to pies, ma tylko jednego pana. Słucha się więc ojca Danusi, jej samej nie
bardzo.
Miałem noc na wymyślenie nowego planu. Planu pomszczenia
gwałtu na Fionie.
Z kobietami długo mi nie szło. Nie potrafiłem się
zdecydować na jedną konkretną, a jak już jakąś wybrałem, nie udawało mi się
przekonać jej do siebie. Tak więc, mimo że podobno byłem przystojny,
przychodziło mi spać samemu. Pierwszy raz zrobiłem to, mając dwadzieścia trzy
lata, z dwudziestolatką dobrze obeznaną w sprawach łóżkowych. Później poznałem bliżej
jeszcze dwie studentki. Za to na podrywaniu małolat znałem się jak kursant w szkole tańca na kursach giełdowych. Zupełnie nie miałem pomysłu, jak zabrać się za tę Danusię. A po
spacerku z psami apetyt na nią się mocno zwiększył.
Na początek wysłałem jej sms’a: „Pewnie już śpisz. A ja
myślę o tobie. Śpij spokojnie. Wszystko się jakoś ułoży”. Żeby zasiać jeszcze
większy zamęt i zmusić do myślenia o mnie a nie o innych kawalerach. Jacyś na
pewno kręcili się koło niej i mieszali w głowie.
„Co myślisz?” odpowiedziała niemal natychmiast, co
odebrałem jako dobry omen.
„Że się cieszę, że cię wreszcie poznałem. Szkoda tylko,
że w taki sposób. Jesteś bardzo miłą osobą”.
„Ty też. Co powiedział weterynarz?”
„Dał Fionie zastrzyk. Zostawmy to do jutra”.
„Jeszcze raz przepraszam”.
„Ja się nie gniewam. Jedyny problem to jak spłacić mojego
wspólnika. Ale coś się wymyśli. Nie martwy się na zapas”. Na bieżąco obmyślałem
legendę. Następnego dnia musiała być gotowa: spójna, kompletna i wiarygodna.
Trzeba było dziewczynę porządnie nastraszyć i uratować z opresji. Wzbudzić
wdzięczność. Taka strategia skutecznie pomaga doradcom podatkowym przywiązywać
do siebie klientów. Powinna się sprawdzić też w innych obszarach życia.
„Łatwo powiedzieć. Ile będę musiała wam zapłacić?”
„Na razie nic. Śpij spokojnie” odpisałem, myśląc coś
zupełnie innego. Ile masz zapłacić, Danusiu? A ile masz cipek? Dasz jedną i
będziemy kwita.
„Chyba dzisiaj nie zasnę”.
„A jak cię pocałuję, to zaśniesz?” pozwoliłem sobie na
małą prowokację. Dziewczyna i tak musiała się ze mną spotkać, więc gdyby się
obraziła, miałbym okazję ją przeprosić. I przy okazji być może namówić do
prawdziwego pocałunku. Kiedyś przecież trzeba dojść do tego etapu, więc lepiej
zacząć wcześniej niż za późno.
Danusia przetrawiła tego sms’a i po dłuższej
odpowiedziała, że nie wie. „Chyba też nie”, napisała i dokleiła emotkę
przedstawiającą uśmiech. Świadomie czy nie, zgodziła się na sms’owy flircik.
„Więc całuję cię mocno w usta ;)”
„Z języczkiem? ;)”, odpowiedziała po namyśle. Serce od
razu zaczęło bić mocniej, jak to zobaczyłem. Dziewczyna żartowała niewinnie, to
jasne, ale ja wiedziałem swoje: że przy najbliższej okazji poliżę jej jęzorek.
„Z języczkiem. Śpij smacznie, Danusiu. Do jutra”. Mogłem
pociągnąć dalej tę konwersację, ale i tak na czymś trzeba by ją skończyć.
Wolałem zachować umiar.
„Do jutra :)”
Nad ranem spisaliśmy się ponownie, życząc sobie nawzajem
udanego dnia. Umówiliśmy się, że spotkamy się po szkole. Że da mi znać, jak
wróci do domu.
O drugiej trzydzieści zadzwoniła, mówiąc, że rodziców nie
ma, a siostra przyjdzie dopiero gdzieś za godzinę. Wywiesiłem kartkę „zaraz
wracam” i zamknąłem biuro.
Otworzyła mi drzwi przez domofon. Zbiegła z piętra. Miała
na sobie t-shirt w szerokie pasy, włosy związane w kok i spódnicę do kolan,
którą musiała jeszcze poprawić. Ledwo co zdążyła wyjść z wanny. Pod bluzką nie
dało się zauważyć żadnych tasiemek, kokardek, drucików ani innych elementów stanika. Wyglądała cudownie. W sam raz dla pieszczot.
- Wejdziesz na górę?
- Chętnie, ale najpierw załatwmy małą formalność. - Zrobiłem poważną minę, żeby na chwilę zamaskować radość
ze spotkania.
- Jaką?
- Nie cmokniesz mnie na powitanie? – Puściłem oko.
Dziewczyna spłoniła się, uśmiechnęła i dostałem lekkiego
buziaka w policzek.
- Zaczekaj – zatrzymałem ją na schodach. Zakręcenie
biodrami na wysokości moich oczu nie mogło jej ujść bezpłatnie. – Jeszcze
skończyliśmy formalności. Teraz ja muszę cmoknąć ciebie.
Chwyciłem delikatnie za rękę i pocałowałem Danusię,
celując w kącik między wargami. Poszliśmy dalej trzymając się za palce jak za
haczyki.
- Wygłupiłam się wczoraj, co?
- Jak?
- No, w sms’ie.
- Ani trochę. Co w tym dziwnego, że lubisz się
całować z języczkiem?
Zaśmiała się, unikając odpowiedzi.
- Mam dzisiaj szczęście – odezwałem się, chcąc
poflirtować jeszcze trochę, zanim przejdziemy do tematów trudnych – że nie masz
chłopaka. Ładne dziewczyny są rzadko wolne. Krótko.
- Skąd wiesz, że nie mam?
- Bo by cię nie zostawił samej ze mną. – Pogłaskałem
Danusię po przedramieniu. Ustawiłem się tak, żeby móc jak najsprawniej ją
objąć. – To prawda, że Czarli nie robił tego wcześniej?
- Tak.
- Fiona też była dziewicą – powiedziałem, nachyliwszy
się do ucha Danusi. Wargami dotknąłem policzka. Objąłem w talii. Drugą dłoń
skierowałem na podbródek.
- Też?
- Też – szepnąłem, delikatnie muskając ustami górną
wargę Danusi. – Nie spodziewałem się, że tak szybko pozwoli mi się całować. – A
ty kochałaś się już z chłopakiem?
- Nie. Nawet się nie całowałam.
- Z języczkiem?
- Nie. – Danusia otworzyła usta, obiema rękami
złapała mnie za szyję. Wcisnęła dolną pomiędzy moje. Zapomniała się w pocałunku.
Było oczywiste, że ta romantyczna chwila nie będzie trwać
wiecznie. Postanowiłem więc zakończyć ją, posuwając się o kroczek dalej.
Złapałem Danusię za pierś, pulchną, mięciutką, i nie przestając całować w usta,
przewróciłem na łóżko.
Wylądowawszy na plecach i spojrzawszy na moją dłoń
przyklejoną do jej biustu, dziewczyna zaniosła się obronnym śmiechem. Zamieniła
się w głośne hahaha nie poddające się żadnej kontroli.
- Tak nie możemy, Marku. Nawet nie wiem, ile masz lat
– powiedziała, uspokoiwszy oddech i wyśliznąwszy się spod mojej ręki.
- Dwadzieścia dwa – skłamałem jak z nut, ale pomylić
się o kilka lat to chyba nic kryminalnego. Poza tym kobiety lubią być
oszukiwane. Ważne tylko, żeby nie przesadzić.
- Aha – mruknęła.
- Tak, Danusiu. Mogę cię objąć?
- Okey.
Poleżeliśmy trochę, opierając się o ścianę.
Chcąc zdążyć przed powrotem siostry i rodziców, nie
mogliśmy już długo zwlekać z podjęciem trudnego tematu. Na który miałem coraz
mniej ochoty i nie za bardzo wiedziałem, jak się z niego wyplątać.
Opowiedziałem przygotowaną legendę. Że suczkę z rodowodem
kupiłem na spółkę ze znajomym. We dwóch zainwestowaliśmy jakieś pieniądze,
licząc na przyzwoity zarobek. A tu zamiast zysków przez głupi wybryk Czarliego
mieliśmy same straty. Czterysta pięćdziesiąt za antykoncepcję „po”, dwieście za
pilną wizytę u weterynarza, tysiąc pięćset za randkę z psim buhajem. Krycie nie
dojdzie do skutku, ale odwołać jest już za późno. Płacić trzeba. Do kosztów
dochodzą utracone zyski. Na własne straty mogę machnąć ręką z racji sympatii do
miłej Danusi, ale wspólnik się wścieknie i niczego nie daruje. To typ bez
skrupułów. Bezwzględny. Wyciśnie dłużnika do ostatniej kropli. Dlatego mu się
powodzi w biznesie.
- Wczoraj sprawdziłam. Mam odłożonych tylko tysiąc
pięćset. Za mało.
- Danusiu, nie chcę twoich pieniędzy. Właściwie to
muszę cię przeprosić, że tak wczoraj na ciebie najechałem. Jak byś mi się nie
podobała, wyprowadziłbym Fionę w lasku niedaleko weterynarza, a nie tutaj. Nic
by się nie stało.
- Podobam ci się?
- Bardzo. A nie widać?
- Trochę – zaśmiała się Danusia. – A więc to moja
wina. Będę musiała to jakoś powiedzieć tacie.
- Nie będzie zadowolony. Nie, nie mów. Coś się
wymyśli.
- Mogę to jakoś odpracować? Tylko jak i kiedy...
Na ten pomysł, trzymałem w rękawie gotową odpowiedź.
- To zły pomysł – powiedziałem. – Odpracować? Jasne,
Kacper by tobą na pewno nie pogardził. Chętnie by sobie odebrał wszystko w
naturze. Tylko znasz cennik, co nie? Ustami stówka, pełny stosunek dwieście
złotych. Można łatwo policzyć ile razy musiałabyś... No wiesz co. Znam go,
Danusiu. To pierwsza rzecz, jaką by zaproponował. Dlatego nie będę cię z nim
zapoznawać.
Danusia nie wiedziała, jak zareagować. Kiedy mówiłem,
parę razy głośno przełknęła ślinę. Szczególnie poziom cen musiał ją zszokować.
Na to zresztą liczyłem. Że przetrawi te dane i za parę
dni, kiedy temat stanie się aktualny, nie będzie bronić cnoty jak drogocennej
twierdzy. Że łatwiej odda coś wycenionego na dwieście złotych niż to samo ale
bezcenne.
Gdybym spojrzał z zewnątrz, musiałbym tamtego dnia nazwać
siebie podłym, plugawym, wrednym paskudztwem. Męczyło mnie trochę sumienie. Ale
z drugiej strony, pomyślałem jak własny adwokat, jeśli nie ja wykorzystam
naiwność tej miłej dziewczyny, jeśli nie ja ją przelecę, zrobi to ktoś inny. Dlaczego
więc nie miałbym ja skorzystać? Przecież po to ludzie są naiwni i łatwowierni,
żeby owijać ich sobie wokół palca i wykorzystywać. Takie są prawa natury. A czy
się lubi taką Danusię czy tylko jej cipkę to już sprawa drugorzędna. Ja lubię
obie, więc mam większe prawa niż ktoś, kto by z nich lubił tylko jedną. Tak
mniej więcej usprawiedliwiłem wtedy swoją nikczemność.
Przytuliłem dziewczynę, pocałowałem w czoło i zapewniłem
jeszcze raz, że zrobię, co w moich siłach, żeby rozwiązać problem bezboleśnie dla
niej.
- Głupio mi, że nie mogę nic zrobić. Mareczku, może
jednak przyznam się tacie. On ponarzeka, pomarudzi, ale znajdzie pieniądze. Nie
jesteśmy znów aż tacy biedni – zaproponowała Danusia, wgramoliwszy się na mnie
i oparłszy łokcie na mojej klatce piersiowej. Spojrzała na mnie z góry, a ja,
widząc ją z dołu, myślałem już tylko o jej ustach.
- W ostateczności. Ja też mogę zdobyć jakieś
pieniądze. Przecież pracuję – odpowiedziałem uspokajająco.
Objąłem Danusię w talii i za szyję. Spróbowałem
pocałować, lecz ona, złośliwie się śmiejąc, odchyliła głowę do tyłu. Po dwóch
czy trzech nieudanych próbach, przewróciłem ją na plecy, usztywniłem jej głowę,
chwytając za policzki i wessałem się w usta. Plan zrealizowałem, posmakowałem
języczka.
Od buzi do cipki daleka droga, ale, jak mówi chińskie
przysłowie, najdłuższy etap każdej podróży to początek. Jak się ma pierwszy
krok za sobą, następne kroki są łatwe.
W nocy znowu pogawędziliśmy tekstowo przez komórki. Daliśmy
sobie buzi na dobranoc. Z wirtualnym języczkiem. Po czym popchnąłem temat
dalej.
„Języczkiem to ja cię połechtam w innym miejscu”,
napisałem.
„Gdzie?”
„Pomyśl”.
„Nie wiem. Powiedz. :)”
„Zgadnij, gdzie mogę połechtać. Daję ci trzy próby”.
„No, nie wiem. A myślisz, że ci pozwolę?”
„Nie będę prosił o zgodę. Połechtam i już. Więc, jakieś
propozycje?”
„Ale językiem? ;)”
„Językiem, palcami, wszystkim cię połechtam :)”.
Danusia zastanowiła się. Nie pisała przez dłuższą chwilę.
Aż nie doczekawszy się zachęty z mojej strony, podała pierwszy domysł:
„Piersi? :)”
„Nie. Piersi będę całować i obmacywać. Połechtam cię
gdzie indziej”.
„Pod pachami? Wiesz, że mam łaskotki?”
„Sprawdzę, czy masz. Nie zgadłaś, Danusiu :)”
„To nie wiem. Powiedz”.
„A co mi dasz, jak ci powiem?”
„Co byś chciał?”
„Słodkiego całusa, takiego jak dzisiaj, tylko żebyś ty go
zaczęła i powiedziała, że chcesz mnie pocałować. Zgoda?”
„Zgoda?”
„Okey. Dajesz mi jutro buziaka. Danusiu, to proste,
połechtam łechtaczkę”.
Przez pół godziny nie odpowiadała. Aż się wystraszyłem,
że się obraziła. Spytałem, czy się gniewa. Wysłałem parę uśmiechniętych emotek.
I cisza.
Wreszcie odpisała, grubo po północy:
„Mareczku, ty to napisałeś poważnie, czy się ze mnie
śmiejesz? Znamy się dopiero dwa dni. To się dzieje tak szybko”.
Danusia miała wątpliwości, ale nie pognała mnie na zbity
pysk za bezczelność, na co zasłużyłem po wielokroć. Czyli brała pod uwagę, że na
prawdę zrealizuję tę łechczącą fantazję. Podrywanie małolaty z każdym krokiem
okazywało się coraz bardziej łatwe. Jak w chińskim przysłowiu.
„Poważnie, Danusiu. Podobasz mi się. Chcę robić z tobą
wszystkie miłe rzeczy, na które mi pozwolisz”. Chwilę potem dopisałem, że
powinniśmy już spać, a do rozmowy wrócimy jeszcze wiele razy.
„Dobrze. :* :* :*”
„Ja też cię całuję”, odpisałem w, jak myślałem, ostatnim
sms’ie.
„W usta? ;)”
„W usta i cycuszek ;)”
„:) :*”
Danusia była już moją. Pierwszą uwiedzioną przeze mnie
małolatką. Zasnąłem z myślą, co jeszcze miałem zrobić, aby przenieść to całowanie
po biuście ze świata sms’ów do realnej rzeczywistości. Jeśli Chińczycy mieli
rację w przysłowiu o podróży, powinno to być względnie łatwe.
Trudne nie było. Właściwie nic więcej nie musiałem robić.
Wystarczył pierwszy krok w postaci sms’ów.
Danusia, wracając ze szkoły, zrobiła mi pierwszą
niespodziankę. Niezapowiedziana przyszła do biura. Akurat siedziałem sam,
załatwiwszy sprawę ostatniej na ten dzień klientki. – Nie wiedzieć czemu
większość moich klientów stanowiły i stanowią nadal kobiety. O paru z nich
jeszcze kiedyś napiszę. – Ucieszyłem się oczywiście i spytałem zaskoczony, czym
zasłużyłem sobie tę wizytę.
- Przyszłam spełnić obietnicę. Mogę? – uśmiechnęła
się jednocześnie niewinnie i kusząco – Chcę cię pocałować.
Na takie przedstawienie sprawy wyskoczyłem z krzesła.
Powiesiłem w drzwiach kartkę „zaraz wracam”. Przekręciłem zamek i zasłoniłem
żaluzje. Rozsiadłem się w fotelu. Wyciągnąłem rękę do Danusi i powiedziałem
wesoło:
- Proszę. Możesz mnie całować.
Siadając mi na kolanach, stwierdziła jeszcze, że nie
muszę zamykać biura, bo przyszła tylko na chwilę. Przytaknąłem tylko,
przyciągając ją do siebie. Zgodziła się, że warto zasłonić okna nawet na
dziesięć minut, żeby przypadkowy sąsiad nie zobaczył jej w niedwuznacznej
sytuacji.
Danusia zaczęła mnie muskać ustami, a ja od razu wsunąłem
ręce pod jej bluzkę. Jak mnie pomiziała językiem, niejako aby zachęcić do
odwzajemnienia pocałunków, rozpiąłem jej biustonosz.
- Co ty robisz? – spytała ni to zlękniona, ni to
szczęśliwa.
- Głaszczę po plecach.
- Okey.
Nie mieliśmy dużo czasu, a i miejsce, nieoswojone przez
Danusię, nie sprzyjało odważnym czułościom. Dziewczyna musi się czuć
bezpiecznie. Nie nakłaniałem więc zbyt mocno do niczego więcej niż całowanie i
nie liczyłem na silne podniecenie. Pobawiliśmy się języczkami. Pogłaskałem
sutki, przygotowując teren pod pieszczoty w przyszłości.
Lekko macając pierś powiedziałem, jak jakoby przebiegała
rozmowa ze wspólnikiem. Że, jak tylko usłyszał, że pies – gwałciciel Fiony –
miał młodą właścicielkę, niepracującą i bez pieniędzy, zatarł ręce. Zaczął
dopytywać o wygląd, wietrząc szansę na wiadomą rozrywkę. I że postawiłem sprawę
jasno: dziewczyna jest moja, jak chce, może zadowolić się Fioną. Że pokryłem
poniesione przez niego straty, rezygnując ze swojego udziału.
- I wiesz, co powiedział? Zgodził się. Dopóki mu nie
dam tych trzech tysięcy, Fiona należy do niego. Widzisz, jak się kończą
przyjaźnie od podstawówki?
- Aha. Przeze mnie straciłeś pieniądze, psa i
przyjaciela – podsumowała Danusia pół żartem pół serio.
- Wcale nie żałuję – odpowiedziałem, zataczając wymownie koło wokół sutka. Nie tracąc więcej cennego czasu na bajki o
wspólnikach, od razu zmieniłem temat. – Pokaż, w jakiej koszulce ćwiczyłaś na
wuefie.
- Skąd wiesz, że miałam wuef? Aż tak śmierdzę?
- Pięknie pachniesz. Zgadłem. Kombinuję, jak cię
rozebrać – przyznałem z rozbrajającą szczerością.
Danusia roześmiała się, wyciągnęła strój z torby i na
moich oczach zmieniła koszulkę.
- Kiedy zaprosisz mnie do siebie? – spytałem,
podziwiając filigranowy tułów i kontrastujące z nim krągłe piersi pod jasnym
t-shirtem.
- Zobaczę. Dzisiaj nie mogę. Mam angielski. A po co
chcesz przyjść?
Poprosiłem, żeby usiadła mi na kolana. Obejmując,
szepnąłem:
- Żeby poleżeć na twoim łóżku. Z tobą. Bez tych
szmatek.
- Postaram się niedługo. Ale nie będziemy jeszcze
tego robić, dobrze? – ostrożnie, ze wstydem wyznaczyła granice dopuszczalnej
bliskości.
Oczywiście, że się zgodziłem. Przystałbym na każde
warunki. Po to, by je później ponaginać do potrzeb. Tak się robi w polityce,
biznesie i miłości.
Danusia wpadła do mnie jeszcze raz tego samego dnia.
Przed szóstą. Wyprowadzając na spacer Czarliego. Nie mogła się powstrzymać. Nie
wiem, zakochała się, zauroczyła, miała ochotę na seks, czy też uznała mnie za
przyjaciela. Jedynego, bo chyba z nikim z rówieśników i rówieśniczek nie
utrzymywała bliskich kontaktów. Z rodzicami też, na ile rozumiem, nie bardzo jej
się układało. Tak czy siak rybka połknęła haczyk. Moim zadaniem było ją wyłowić
i wrzucić na patelnię.
- Twój tata wyjechał? – spytałem, przytrzymując
drzwi, gdy wchodziła do biura.
- Nie. Tak po prostu wzięłam Czarliego, żeby wyjść z
domu. Mama się zdziwiła. Żebyś widział jej oczy.
- Mówiła coś?
- Nie. Tylko jak zwykle, że och, przypomniałam sobie
o Czarliem po pół roku.
- Czyli nikt nie wie, że jesteś u mnie? – zaśmiałem
się, zasłaniając żaluzje.
- Nie warto zasłaniać. Wpadłam tylko powiedzieć ci, że
– zawiesiła głos, żeby wymyślić, jak dokończyć zdanie – że jutro kończę o
czternastej trzydzieści. Jak masz czas, to zajdę na chwilę.
- Hura! – w mgnieniu oka padłem na kolana. Ścisnąłem
dziewczynę za biodra.
Pies warknął, przyglądając się nam podejrzliwie, parę
razy obszedł gabinet, zaszczekał, ale nie raczył stanąć w obronie swojej pani. Nie
docenił grożącego jej niebezpieczeństwa. Albo uznał, że to normalne, że
samiczkę obwąchuje samczyk.
- Trzeba zasłonić. Nie chcę, żeby oglądał cię ktoś
obcy.
- Chcesz mnie tu zamknąć? A jak wrócę do domu? –
roześmiała się Danusia.
- Wypuszczę cię, ale najpierw chcę cię zobaczyć.
- Widzisz mnie przecież – powiedziała, z każdą sylabą
spowalniając tempo mówienia, zrozumiawszy, że zmierzam do czegoś, czego się nie
robi na co dzień.
- Ale nie nagą – przesunąłem dłonie na guzik jej
szortów.
- Ach, nie! – odskoczyła do tyłu, śmiejąc się
wniebogłosy.
Pies zawtórował głośnym szczekaniem. Wpadł między nas.
Machnął ogonem. Przednimi łapami wskoczył na Danusię, po chwili na mnie.
Zaczęliśmy się we troje ganiać po ciasnym pomieszczeniu.
Aż, ciężko dysząc, zatrzymałem dziewczynę. Czarlie
zaszczekał, ale wnet też się uspokoił. Kucnąłem, trzymając Danusię za biodra.
- Zaufaj mi.
- Mareczku, ale już muszę iść do domu.
- Tylko zerknę. Proszę.
- Co chcesz zrobić?
Odsłoniłem jej pępek. Pocałowałem. Po czym, bez dalszych
wyjaśnień zsunąłem szorty do kostek, razem z bielizną.
- A więc to tak wygląda – powiedziałem półgłosem,
spoglądając do góry, na zdziwioną i zaciekawioną buzię nastolatki.
- Tak. – Danusia ostrożnie wczepiła palce w moje
włosy, gotowa na jeszcze jakiś ruch z mojej strony.
Nosem pogłaskałem łono. Pocałowałem delikatnie.
Ścisnąwszy za oba pośladki, musnąłem ustami wzgórek nad sromem.
Wreszcie, żeby nie przedłużać nadmiernie tej podniosłej
chwili, znowu złowiłem wzrok Danusi. Oblizałem wargi z teatralną lubieżnością,
uprzedzając, że zaraz zaczną się żarty. Posłałem szelmowski uśmieszek i bez
uprzedzenia, gwałtownym ruchem, wpiłem się ustami w krocze.
Danusia pisnęła, zatrzęsła się, kurczowo ścisnęła mnie za
głowę. I buchnęła niekontrolowanym śmiechem. Znowu, trzymając za pupę,
zbliżyłem usta do kobiecego skarbu i znowu śmiech, kompulsywny, zatykający
płuca.
- Jak będziesz tak zawsze reagować, to nigdy w ciebie
nie wejdę – zażartowałem, będąc bardziej niż zadowolonym z przebiegu
eksperymentu. Może się to wydać dziwnym, ale nigdy wcześniej nie całowałem
cipki.
- Ale łaskoczesz!
- I co my z tym zrobimy?
- Nie wiem – odpowiedziała szarpanym głosem. – Ale z
ciebie wariat.
Czas widzenia nieubłaganie dobiegał końca. Nie było sensu
o tym przypominać. Cieszyliśmy się po prostu ostatnimi sekundami spotkania.
- Zadajesz się z wariatem? – stanąwszy na nogi,
spytałem, hipnotyzująco zerkając dziewczynie w oczy.
- Na to wygląda.
- Więc też jesteś wariatką?
Złączyliśmy usta. Danusia, sapiąc, zaczęła mnie trącać
językiem. Półświadomie wprawiła go w sprężynowy ruch, energicznie odbijając go
jak piłeczkę od niewidzialnych ścian po prawej i lewej stronie.
- Chyba tak... Chodź, Czarli, idziemy do domu! –
pożegnała się, zapiąwszy szorty.
Kilka razy spotkaliśmy się w moim biurze. Oczywiście nie
mogło się obejść bez buziaków, ale nie chciałem być monotematycznym. Więcej
czasu poświęciliśmy na rozmowy, zwyczajne, o życiu, o drobnych troskach i problemach.
Zgrywałem jej przyjaciela, wiedząc, że niedługo się
rozstaniemy. Wprawdzie chodziło mi po głowie, żeby powiedzieć jej szczerze, że
najem biura wkrótce się skończy, żeby w swoich planach uwzględniła moją
przeprowadzkę i nie liczyła, że będę blisko niej wiecznie. Stchórzyłem jednak.
Wolałem poudawać miłość i zjeść rybkę niż okazać prawdziwą miłość, ryzykując,
że rybka się dwa razy zastanowi i nie wiadomo, czy da się wyłowić. Czasami
żałuję. Myślę, że dzisiaj postąpiłbym mądrzej. Ale to nieprawda. Teraz też by
mi zabrakło odwagi.
A Danusia się zakochała. Wieczorami pisała coraz śmielsze
sms’y. I czytała o masowaniu łechtaczki, palcami i penisem.
Wreszcie zaprosiła mnie do siebie. Mieliśmy tego dnia
całe dwie godziny tylko dla siebie, od trzynastej dziesięć do piętnastej
dwadzieścia. O wpół do czwartej miała wrócić ze szkoły jej młodsza siostra,
trochę później mama.
Nie spodziewała się, że zrobimy to już podczas tej
randki. Współżycie należało jeszcze do bliżej nieokreślonej przyszłości. Szczerze
mówiąc, ja też na to nie liczyłem. Zakładałem, że się wycałujemy, popieścimy i
poleżymy, opowiadając sobie różne historyjki i czule się obejmując. Nawet nie
zadbałem o prezerwatywę.
Tymczasem, gdy wchodziłem na górę, dziwiąc się, że
Danusia nie zeszła po mnie na parter, ona w pośpiechu ścieliła łóżko. Zastałem
ją siedzącą w kucki pod kołdrą naciągniętą po same uszy. Tajemniczo się uśmiechała.
Pomyślałem, że żartuje. Że mnie tylko podpuszcza.
Niemniej zrobiłem, co należy w takiej sytuacji. Rozebrałem się. Dumnym krokiem
podszedłem do łóżka, nie zasłaniając tego, co najcenniejsze. Tym bardziej, że
męska wyobraźnia zdążyła zadziałać i miałem się czym pochwalić. Wsunąłem się
pod kołdrę.
Dopiero przytuliwszy Danusię, zauważyłem że cały dekolt,
ku mojemu miłemu zaskoczeniu nagi, miała pokryty gęsią skórką. Trzęsła się
jakby z zimna, chociaż dzień był słoneczny. Sięgnąłem ręką niżej, między uda.
Tam też nie wymacałem nawet śladu ubrań.
Pocałowaliśmy się. Czule, delikatnie, nie tak namiętnie,
jak niekiedy u mnie w biurze. Danusia była bardzo spięta. Oboje czuliśmy tremę.
- Ależ ty jesteś piękna – szepnąłem, gładząc ją po
brzuchu.
- Mareczku, nie pogniewasz się, jak dzisiaj tylko
poleżymy? – spytała, ważąc każde słowo.
- A nie pogniewasz się, jak cię pogłaszczę po głowie?
– odpowiedziałem, wyjąwszy rękę spod kołdry.
Zacząłem powoli układać jej długie włosy. Pasemko za
pasemkiem. Głaszcząc, ułożyłem Danusię na plecy, służąc jej przedramieniem jako
zagłówkiem. Patrzyłem z góry na jej usta, czekając, aż nabierze ochoty mnie
znowu pocałować.
- A nie pogniewasz się, jak ja ciebie też pogłaszczę?
– spytała, nabrawszy odwagi. Wyciągnęła ramiona, żeby sięgnąć do mojej głowy.
- Nie pogniewasz się, jak cię pocałuję... w szyję?
- Nie – szepnęła.
Zacząłem od ucha i karku. Już po krótkiej chwili poczułem
we włosach palce Danusi i usłyszałem jej pogłębiony oddech.
- Nie pogniewasz się, jak cię pogłaszczę po piersi? –
spytałem, obejmując wargami płatek ucha.
- Pogłaszcz.
- A mogę cię pocałować w podbródek?
- Możesz – zaśmiała się krótko.
Po gęsiej skórce nie było już śladu, a dłonie dziewczyny
coraz intensywniej gładziły mnie po głowie i karku. Klęknąłem nad nią,
umieściwszy kolana między jej udami. Podpierając się na łokciach, ugryzłem
Danusię w podbródek.
- Nie obrażę się, jak mnie poczęstujesz jęzorkiem –
poprosiłem o pocałunek.
Oddech Danusi przyspieszył, serce zabiło tak mocno, że
nawet ja poczułem jego miarowe dudnienie, ocierając się klatką piersiową o
miękkie pagórki. Od wielkiej chwili dzieliły nas już tylko sekundy.
- Mrczk! – zawołała Danusia niewyraźnie, trzymając w
ustach moją wargę, jak knebel.
Pogłębiłem pocałunek, wciskając jej głowę w poduszkę. Złapałem
za biodra. Tułów pozbawiony dotychczasowej podpory opadł na wątły tułów
dziewczyny, utrudniając oddychanie.
- Och, nie! – jęknęła Danusia, napierając rękami na
moje ramiona, bezskutecznie próbując unieść mój tułów i wyswobodzić się spode
mnie. - Nie teraz! Nie! –
zaczęła się wić panicznie, poczuwszy silny napór pod brzuchem.
Za późno. To nie był moment na zadawanie pytań i prośby o
pozwolenie. Pomagając sobie ręką, błyskawicznie znalazłem wejście. Ostrzegłem:
- Teraz, Danusiu!
Nie czekając na odpowiedź, wszedłem jak najgłębiej.
Ścisnąwszy Danusię za biodra, bez najmniejszej zwłoki przystąpiłem do energicznego
tłoczenia. Zwolniłem, jak tylko z gardła dziewczyny dobyły się pierwsze ciche jęki.
Znowu podparłem się na łokciach, unosząc tułów i
naciskając jedynie biodrami.
- Obejmij mnie kolanami – poprosiłem Danusię. – Teraz
jesteśmy naprawdę razem.
- Tak. Będziesz uważał? – poprosiła nieśmiało,
zamykając mnie w kleszczach rąk i nóg.
- Kiedy się spodziewasz okresu? – Gdybym był
odpowiedzialnym kochankiem, wiedziałbym to przed wejściem do łóżka, ale o
odpowiedzialnym kochaniu w moim wypadku nie mogło być mowy. Zresztą spytałem
tylko pro forma. W cipce Danusi czułem się zbyt dobrze, by ją opuszczać przed
czasem w imię jakiejś tam odpowiedzialności.
- Ostatni skończył się dwa tygodnie temu.
- A kiedy się zaczął? – Wysunąłem się prawie cały i
wszedłem z powrotem, wywołując głuchy jęk Danusi.
- Dwadzieścia dni temu.
- To nic nam nie grozi – powiedziałem uczciwie, nie
mamiąc dziewczyny czczymi obietnicami.
- Ale ja się boję.
- Dobrze, postaram się. Ale tylko pod warunkiem, że
przestaniesz o tym myśleć.
- Obiecujesz?
- Nie mogę. Zaraz trysnę. – Znowu wykazałem się
uczciwością. No, ale co miałem powiedzieć? Oczywiście, że starałem się opóźnić wytrysk,
ale w cipce Danusi było mi zbyt dobrze. Ciepło, przytulnie, z jednoczesnym masażem
całej powierzchni, jak w raju. To nie warunki dla ascezy. Tu biologia domaga
się szybkiej daniny.
Usłyszawszy to, Danusia zamiast posłać mnie do diabła,
jeszcze mocniej zacisnęła pętlę z ramion wokół mojej szyi, powodując, że razem,
opadliśmy na łóżko, ruchem bioder zachęciła mnie do głębszej i szybszej
penetracji. Pięć nagród Nobla temu, kto zrozumie logikę kobiet!
Końcowe pół godziny randki spędziliśmy w wannie i
wylegując się na łóżku. Pożegnaliśmy się dziesięć minut przed powrotem siostry
Danusi.
Poszliśmy do łóżka jeszcze raz kilka dni potem. Był to
nasz pierwszy seks na zgodę.
Po tych emocjach okres spóźnił się o dwa dni, co nie jest
żadnym spóźnieniem, ale dziewczyna ze strachu dostała białej gorączki. Gdybym
nie był prosiakiem, milion razy bym ją zapewnił o dozgonnej miłości, obiecał
brylantowe góry, nie zostawiałbym samej z problemem. No, ale długi związek nie
wchodził w moje plany. Zachowałem się więc jak świnia, milcząc i nie ruszając
palcem. Danusia rzuciła mnie z hukiem złorzeczeń i wylewnym płaczem.
Potem przez dwa dni, szlochając, przepraszała za napad
histerii. Winiąc tylko i wyłącznie siebie. Powinienem był też okazać skruchę. Przytulić,
poprosić o wybaczenie, zaciągnąć do łóżka. Miałbym świetną dziewczynę,
uczuciową, wrażliwą, inteligentną. Tylko że mnie wtedy wydała się głupią. Podziękowałem
jej za ruchanko, używając dokładnie tego słowa, i bezczelnie życzyłem więcej
szczęścia w następnych związkach. Znienawidziła mnie szybciej, niż zdążyłem
opróżnić biuro. Nie musiałem się już obawiać wylewnych telefonów ani próśb o
spotkanie. Podryw na pieska przebiegł i skończył się, jak chciałem. Veni, vidi, vici, zobaczyłem,
zaliczyłem, szkolne ZZZ.
Jako epilog prawie rok później dostałem od Danusi sms’a.
Napisała, że obchodzi szesnaste urodziny. Jak chcę, mogę przyjechać i poznać
jej nowego chłopaka. Cóż, życzyłem jej więcej szczęścia niż miała ze mną i się
upiłem, żeby uwolnić myśli, zapomnieć... ZZZ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz