Urlop
macierzyński trwa w Niemczech dwanaście miesięcy. Michel wykorzystał
przysługujący mu „tacierzyński” od razu po przyjściu na świat Ani. Rodzice
stanęli więc przed wyzwaniem, jak zapewnić opiekę dla dziecka, kiedy oboje wrócą
do pracy. Skontaktowali się z kilkoma agencjami. Ostateczny wybór padł firmę
uczestniczącą w programie au pair.
Decyzja
Justyny i Michela dosłownie zbiła mnie z nóg. Nie dałam im tego po sobie
poznać, ale poczułam się zagrożona. Jakby jakaś obca opiekunka mogła mi
zagrozić. A jednak. Emocje, nierzadko wymykają się spod racjonalnej kontroli.
- No, wiecie co! Dlaczego chcecie mnie kimś zastąpić? – spytałam,
zmuszając się do śmiechu, podczas rozmowy z siostrą przez Internet. Wyraziłam
swe lęki, obracając je w żart.
- Jesteś niezastąpiona – odpowiedział Michel, dotychczas krzątający
się po mieszkaniu.
Słyszałam to
zapewnienie już kilka razy. Zawsze, gdy mówi to Michel, przechodzą mnie
dreszcze. Moje ciało odtwarza ten rozkoszny ucisk w pochwie, jaki powoduje
napełniona krwią męskość. Wiem doskonale, co szwagier ma na myśli, i on wie,
jak ja rozumiem jego słowa. Zgoła inaczej niż wszyscy dookoła, z Justyną
włącznie.
- Tak, Martuś. Ciebie nikt nie zastąpi – potwierdziła siostra,
domyślając się, że moje zarzuty nie były tylko żartem.
- Naprawdę, Michel? Nie masz mnie dosyć? – zagrałam w przekomarzankę
stanowiącą częsty rytuał podczas rozmów
ze szwagrem i siostrą.
- Chyba żartujesz, Marto. Ciebie nie można mieć dosyć. Kiedy się
spotkamy? – Michel udzielił standardowej odpowiedzi, od której zawsze robi mi
się miękko w kolanach. Także teraz, pisząc te słowa, tęsknię do niego. Całe
ciało tęskni.
- Michel? Jak powiedziałam, że się przeprowadzimy do Polski, jego
pierwszą myślą było, że zamieszkasz z nami. A wczoraj zaproponował, żebyś
pojechała z nami nad morze. O ile się zgodzisz. Czasami myślę, że jemu bardziej
zależy na tobie niż na mnie. – Tym razem Justyna przedstawiła swoje lęki w
postaci żartu.
Takato Yamamoto |
- Zobaczymy. Jeśli się wam przydam, to może pojadę. O ile dostanę
urlop. A kiedy jedziecie? – Takie tam bla bla. Oczywiście, że chciałam spędzić
z nimi wakacje. Prędzej rzuciłabym pracę, zresztą wcale nie ciekawą, niż
zrezygnowała z wyjazdu. Tylko starsza siostra, od dzieciństwa próbująca wpoić
mi poczucie odpowiedzialności, widziała to trochę inaczej.
- Nie, Marto. Zawsze nam pomagasz. Wczasy są po to, żebyś wypoczęła. Ja
będę obsługiwać was troje. Dla was zostanie leżenie na kocu i opalanie.
- Dasz radę obsłużyć trzy kobiety? – zaśmiała się Justyna.
- Moje trzy kobiety – poprawił Michel, głaszcząc żonę po ramieniu.
Żartując,
powiedział prawdę. Należałam i należę do niego. Nawet jeśli stan cywilny:
panna, mówi coś innego. Szkoda trochę, że musimy się z tym ukrywać. Ale trudno.
Jakoś dajemy radę. Nawet jest mi na rękę takie życie bez stałego związku i
obowiązków.
- Twoje trzy baby – potwierdziła moja siostra, sprawiając wrażenie, że
wie o zdradzie męża. Czasami się zastanawiam, czy naprawdę umiałaby nam
wybaczyć.
Ustaliliśmy,
że przyjadę na kilka dni, poznać nową opiekunkę.
Byłam wściekła.
Zatrudnili dziewczynę z au pair. Nie opiekunkę na godziny, tylko kogoś, kto
miał u nich nocować. Obca baba pod jednym dachem z moim Michelem? To oznaczało
tylko jedno. Moje miejsce zostało zagrożone. Chora zazdrość podpowiadała mi
najstraszniejsze scenariusze. Że szwagier bierze au-pairkę od tyłu, od przodu,
stojąc, na leżący i klęcząc, na pieska, po kowbojsku, klasycznie czyli po
misjonarsku. We wszystkich pozycjach. I że marnuje spermę należną mnie i
Justynie w jakiejś obcej dziurze. Bałam się, że zapomni założyć prezerwatywę.
Że dziwka wrobi go w dziecko. O, jak ja jej nienawidziłam. Musiałam tam jechać
i pokazać, kto rządzi. Ratować Michela. Pokazać mu cycki i rozłożyć nogi.
Chociaż raz jeszcze, może ostatni, poczuć go w sobie.
Au-pairka
dla Ani przybyła z Białorusi. Pierwsze spojrzenie o mało przypłaciłam zawałem
serca. Okazało się, że była bardzo podobna do mnie z wyglądu. Długie nogi,
szerokie biodra, talia osy. Wyższa ode mnie o pół głowy, ale tak samo jak ja
chuderlak z szeroką równiną zamiast biustu. Blondynka. Mogłam tylko przełknąć
ślinę i pogodzić się z myślą, że skoro
Michel polubił mnie to i Irina jest w jego typie. O tym, że ona miała na
niego chrapkę, nie miałam wątpliwości. W moich oczach Michel to ideał. Każda
baba na niego leci. Jeszcze bardziej niż fizycznej urody białoruskiej opiekunki
wystraszyłam się czegoś innego. Irina niechcący zobaczyła, że witając się z
Michelem pocałowałam go w usta. Wybiegł po mnie z mieszkania, żeby pomóc wnieść
torbę. Spotkaliśmy się na schodach. Byłam pewna, że nikt nie widzi. A tu z
półpiętra spogląda jasnowłosa buzia. Oczy szeroko otwarte ze zdziwienia.
- Dzień dobry. Może pomóc? – Moje serce jak na rozkaz zaczęło bić dwa
razy częściej i silniej, tłocząc do głowy tyle krwi, że przez moment widziałam
tylko czerwoną poświatę. - Dzień dobry. Nie trzeba.
Szybko się dowiedziałam,
że podobieństwa dotyczą nie tylko budowy ciała. Razem z Iriną weszłyśmy w ten
sam etap życia. Dziewczyna dopiero co skończyła studia. Lingwistykę
stosowaną. Podobnie jak ja nie wiedziała,
co dalej robić. Decyzję o pracy i karierze wolała odłożyć na potem. Przyjechała
do Niemiec, żeby uciec od problemu, argumentując z pozoru rozsądnie, że przez
rok nauczy się języka, żywego, a nie z lektoratu w instytucie, jak w jej kraju
nazywa się szkoły wyższe.
Przede
wszystkim jednak Irina okazała się przesympatyczną osobą. Nie licząc wrogiego
spojrzenia w pierwszej chwili w mig złapałyśmy wspólny język. Polubiłam ją jak
siostrę. Pod pewnym względem nawet bardziej. Zazdrość prysła jak bańka mydlana.
Jej miejsce zajęło zgoła inne uczucie.
- Fajny facet z tego Michela, co nie? – Pierwszą rozmowę w cztery oczy
Irina zaczęła od pytania o gospodarza domu.
Wcześniej
przy stole zajawiłam, że dopóki ja jestem w domu, Ania będzie spać w moim
pokoju. Że to ulży rodzicom i Irze. Że jak wyjadę, będą mieć jeszcze wiele
nieprzespanych nocy, więc decyzja nie podlegała dyskusji. We dwie poszłyśmy
sprawdzić stan łóżeczka i czy Ania czegoś potrzebuje. Dziecko akurat spało
jeszcze. Postałyśmy chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć. Aż Ira ostrożnie
przymknęła drzwi i zadała pytanie o Michela.
Nie musiała
tego robić. Ale z jakiegoś powodu wolała dać mi do zrozumienia, że na klatce
schodowej zobaczyła więcej, niż powinna. Spojrzała na mnie w taki sposób, jakby
chciała powiedzieć, że tamten nieostrożny pocałunek wyjawił całą tajemnicę. Nie
dostrzegłam jednak w jej wzroku ani potępienia, ani niczego, co by wskazywało
na próbę szantażu. Raczej życzliwie patrzyła, z wyrozumiałą ciekawością.
Zamiast umrzeć ze wstydu, poczułam ulgę. Tak jakby podzielenie się tajemnicą
zdejmowało ze mnie część ciężaru.
- Przecież to mój szwagier. Musi być fajnym facetem – po chwili namysłu
odpowiedziałam z humorem.
- Aha. Przystojny – potwierdziła, z pobłażliwym wyrazem twarzy.
Pochyliłyśmy
się nad łóżeczkiem. Milcząc. Ira czekała na pytanie ode mnie, ale nic
odpowiedniego nie przychodziło mi na myśl. Za bardzo byłam skupiona na sobie.
Przeszkadzało też nieodparte wrażenie, że au-pairka cały czas przyglądała mi
się kątem oka.
- To drugi dom, w jakim pracuję – w końcu sama odpowiedziała na
pytanie, jakie mogłam zadać. – Przyznam ci się, że się poważnie wahałam, czy
wziąć to zlecenie. Już miałam wracać na Białoruś.
- Dlaczego? – spojrzałam jej w oczy, z wdzięcznością, że zmieniła
temat. Że nie musiałam mówić o sobie.
- Bałam się, że gospodarz, czyli Michel, będzie taki sam jak
poprzednio.
- Coś się stało? – spytałam, w poczuciu, że dziewczyna powierzy mi
swoją tajemnicę, być może o wiele większego gabarytu niż ta, której ciężar
zdjęła ze mnie.
- Nie. Nic się nie stało na szczęście. Ale cham się do mnie dobierał. –
Zobaczyłam zaczątek łzy w oku Iry. Odruchowo złapałam ją za rękę, żeby
pocieszyć, powiedzieć, że nie jest sama. I ona spojrzała mi w oczy, ale tym
razem w taki sposób, że ciarki przebiegły po plecach. W tym spojrzeniu tkwił
smutek, ale nie złość na zuchwałego faceta. Jakiś inny smutek. Tęsknota. To
było jedno z tych spojrzeń, po których albo się chce czule przytulić rozmówcę,
albo odsunąć się na kilometr. Nie poruszyłam się ani o milimetr, ale tylko
dlatego, że wobec obcych wypada powściągać emocje. – To było we Fryburgu, przy
granicy z Francją i Szwajcarią. Tam mają taki dialekt, że nie rozumiałam ani
słowa. Gospodyni starała się mówić normalnie. W hochdeutsch. Powoli i
powtarzała, jak coś było niejasne. Do niej nie mogę mieć pretensji. Ale dzieci
były okropne. Właściwie już nie dzieci. Dwanaście, czternaście i szesnaście
lat. Dwóch chłopaków i dziewczynka. Ci się nie wysilali. No i ojciec. Ten to
dopiero kawał gada. Szwargotał coś po alemańsku. To jeszcze pół biedy. Nie mnie
oceniać, jak kto mówi we własnym języku. Ale te jego obleśne uśmieszki były nie
do zniesienia. Normalnie stary ślinił się na mój widok. A po dwóch tygodniach
zaczął dotykać pleców. Niby z uprzejmości. Że taki szarmancki. Głupio mi było
cokolwiek powiedzieć. I nie umiałam. To było takie bezczelne, że mi mowę
odejmowało. Więc cham poczuł się na tyle bezkarny, że klepnął mnie w pupę. Raz,
drugi, trzeci. Aż ścisnął za pośladek tak, żebym na pewno poczuła.
- A to cham! Mogę spytać? W ogóle się nie broniłaś? – Współczułam
dziewczynie, ale też trochę zazdrościłam. Raz mógłby mnie ktoś w końcu ścisnąć
za tyłek tak, żebym na pewno poczuła. Najlepiej Michel.
- Nie. I nie powiedziałam jego żonie. Po prostu po cichu zadzwoniłam do
agencji i poprosiłam o zmianę rodziny. Jako przyczynę podałam trudności w
komunikacji. No i oczywiście musiałam zapłacić za zerwanie umowy i dodatkowe
pośrednictwo... Jak mi powiedzieli, że tutaj przy dziecku przez parę miesięcy
pomagała siostra matki, nie uwierzyłam. Myślałam, że to jakaś wymówka. Że
agencja nie chciała się przyznać, że jakaś au-pairka już stąd uciekła.
Rozumiesz mnie?
- Myślałaś, że Michel będzie cię podrywał? – spytałam na tyle chłodno,
na ile umiałam. Zrozumiałam, że Ira właśnie zanegowała moje zboczone fantazje.
Michel nawet nie próbował bzyknąć Iry. Na co, rzecz jasna, każda dziewczyna by
się zgodziła. To nie ulega wątpliwości.
- Śmieszne, co nie?
- Aha.
Popatrzyłyśmy
na siebie i znów nie mogłam odeprzeć wrażenia, że Ira czyta moje myśli.
- Ma tak wspaniałą żonę – W tym miejscu Ira postawiła przecinek. – i
szwagierkę – Uśmiechnęła się znacząco i przeszyła mnie na wylot spojrzeniem. –
że musi się pilnować. Ma dużo do stracenia.
- Kocha Justynę – odpowiedziałam, mimowolnie spuszczając wzrok, z
poczuciem winy wobec siostry.
- Tak. Na pewno – przyznała Ira i zmierzyła mnie wzrokiem od głowy do
stóp.
Znów
oparłyśmy się rękami o łóżeczko, w ciszy trawiąc, co zostało powiedziane. Aż
Ira ostatni raz przerwała milczenie:
- Powinnyśmy wracać? Przeniesiemy łóżeczko, jak się Ania obudzi... Ale
mogę cię o coś jeszcze spytać?
- Jasne. O co? – odpowiedziałam pochopnie.
Dopiero po
chwili przyszło mi na myśl, że krótkie pytanie wcale nie musiało być łatwe.
Wręcz przeciwnie. Ira mogła na przykład zapytać wprost, czy spałam z Michelem.
Miałabym tylko dwie opcje: tak albo nie. Prawdę lub kłamstwo. Wzięłam głęboki
oddech. Zauważyłam, że Ira przestała patrzeć mi w oczy. Jej wzrok błądził przez
chwilę po mojej bluzce, ale wnet wstydliwie skierował się na bok. Jeszcze raz
nabrałam powietrza.
- Zawsze chodzisz bez stanika? – padło wreszcie zapowiedziane pytanie.
Demaskujące mnie w stu procentach. Nie mogło być sformułowane trafniej i
bardziej dyplomatycznie.
Zerknęłam na
dekolt. Brak bielizny niby nie rzucał się w oczy, ale też nie przebijały żadne owale
miseczek jak w wypadku jasnej koszuli Iry. Musiałam się zastanowić nad
odpowiedzią.
Wtem właścicielka
push-upa złapała za dolny rąbek bluzki. Pociągnęła, napinając materiał tak, żeby maksymalnie przyległ do
ciała. Zagryzła wargę i z wyrazem triumfu na twarzy spojrzała mi w oczy. Jakby
chciała powiedzieć: „A, widzisz?”
Zaśmiałyśmy
się jednocześnie. Dziewczyna trochę za długo gapiła się na zielone pagórki w
kształcie kobiecego biustu, rozmiar konfekcyjny siedemdziesiąt pięć A, ale było
mi to obojętne. Zawsze czułam przyjemne mrowienie, kiedy ktoś zwracał na nie
uwagę. Zazwyczaj mężczyzna. Ale jeśli Irę interesowały piersi, nie miałam nic
do ukrycia. Nawet tego, że mi stwardniały sutki, na skutek potarcia bluzką.
- Nie zawsze – odpowiedziałam. – Ale po domu często. Aż tak bardzo
widać?
Obojętnie
czy widać bardzo, czy nie, nie licząc
rocznej Ani, byłam jedyną kobietą w mieszkaniu, która nie założyła stanika. A
Michel był jedynym mężczyzną. Wnioski narzucały się same.
- Ja widzę – odpowiedziała, puszczając oko.
Rozmowa
przeciągnęła się tak bardzo, że Michel postanowił sprawdzić, co się dzieje w
bądź co bądź jego pokoju.
- Widzę, że macie sobie dużo do powiedzenia. Śpi? – podszedł do
łóżeczka, stając między nami.
Od razu pogładził
mnie po dłoni. Dyskretnie. Na jego miejscu pogłaskałabym też au-pairkę, po
pupie, ale dżentelmen chyba naprawdę tak nie robił.
- Śpi jeszcze. Jak się obudzi, przeniesiemy łóżeczko do Marty –
łagodnym głosem zapowiedziała Ira.
- Ja przeniosę. Nie zapominaj, że w weekendy jesteś gościem. Nie wolno
ci pracować. – Nie słuchałam, co Michel mówił do Iry. Bawiłam się jego palcami.
Jak zakochana nastolatka. – Co powiecie na deser?
- O, to ja coś przygotuję, a wy tu sobie porozmawiajcie chwilę. –
Zrozumiałam, że będę mieć przyjaciółkę.
- O, nie, Iro! Nie możemy przekraczać tygodniowego czasu pracy. Ja
przygotuję. – W tym momencie Michel odruchowo chwycił ją za przedramię. I nie
puszczał. Poczułam ukłucie zazdrości, ale o wiele słabsze niż, gdybym nie
darzyła dziewczyny sympatią.
- Michel, proszę. – Ira odpowiedziała, ostrożnie opierając dłoń na
torsie Michela. Nie patrzyła jednak na niego, lecz na mnie. Jakby nawiązując do
odbytej rozmowy. – zrobię sałatkę owocową. W życiu takiej nie jedliście.
Proszę. A łóżeczko przeniesiesz sam, skoro nalegasz. Nawet się do niego nie
dotknę.
Nie
przestawałam grać palcami Michela, co nie uszło uwadze Iry. Mimo to szwagier
dał radę cały czas trzymać Irę za łokieć, a moja nowa przyjaciółka delikatnie
pogłaskać go po klatce piersiowej. Jeszcze trochę, a by się zaczęli całować.
Może nie. Ale właśnie tym torem poszybowała moja fantazja.
- Jestem mokra – wyznałam szwagrowi szeptem, gdy zostaliśmy sami.
- A mnie stoi – odpowiedział Michel z równie rozbrajającą szczerością.
Dotknęliśmy
się koniuszkami języków i zaczęliśmy się nawzajem smakować. Starając się nie
wydawać żadnych mlaszczących dźwięków. Przy okazji położyłam sobie dłoń tajnego
kochanka na piersi, żeby dokończyła to, co rozpoczęła Ira, napinając bluzkę. Moje
piersi z każdym miesiącem coraz bardziej lubią obściskiwanie.
Wieczorem,
kiedy wszyscy rozeszli się do sypialni, Ira złożyła mi krótką wizytę. Krótką
tylko w założeniu, bo nie rozstałyśmy się do rana. Wizytę, która wiele zmieniła
w moim postrzeganiu świata.
- Marto, śpisz? Mogę na chwilę?
- Wchodź, śmiało. – Wyłączyłam komórkę i odsunęłam się do ściany,
robiąc miejsce dla Iry.
- Ale ja tylko na chwilkę. – Przysiadła na skraju łóżka. Nieśmiało,
jakby się czegoś obawiała.
- Zmarzniesz – zaprosiłam, podnosząc róg kołdry.
- Jesteś pewna?
- Chodź. Nie gryzę. – jeszcze raz zachęciłam, uśmiechając się na
wspomnienie wieczoru, kiedy ugryzłam Jörga w podbródek. Od tamtej pory minął
rok, a chłopak wciąż o mnie pamiętał.
Jak tylko
się dowiedział, że przyjechałam, zapowiedział się z wizytą. Siedemnaście lat.
Dorosły chłopak. Kupi bilet na Flixbus i za osiem godzin będzie na miejscu. Not
a big deal, miał kilkakrotnie powtórzyć, przekonując mamę, siostrę Michela, do
swojego zamiaru.
Tymczasem
korespondencja ze mną wyglądała mniej więcej w następujący sposób: Jörg:
„Kocham cię”. Ja: „Zaprosiłeś Marthę do kina?” Jörg: „Po co?” Ja: „Bo mi
obiecałeś.” Jörg: „Ona chodzi z Arminem.” Ja: „Sypia z nim?” Jörg: „Nie wiem.
Niekoniecznie.” Ja: „Wyruchaj ją. Chociaż raz. Zrób to dla mnie.” Jörg: „Jak?“
Ja: „Nie kłam, że nie umiesz.” Jörg: „Kocham cię.” I tak w koło Wojtek. A ja
chcę jak najlepiej dla niego i dla tej dziewczyny. Gdyba Adam przed laty chodź
raz klepnął mnie za tyłek. Gdyby po roku czy dwóch odważył się włożyć łapę pod bluzkę
i złapać za cycka, nie snułabym marzeń o facecie siostry. Nie pożądałabym męża
bliźniego swego. I nie traciłabym cnoty jako dwudziestopięcioletnia stara baba
z jakimś małolatem. Tamtej Marcie podobny los, zdaje się, nie groził. Ale kto
to może przewidzieć?
Dopiero po
fakcie wiem, że dziewczyna czekała na swój pierwszy raz, aż Jorguś dorośnie.
Podobno przy defloracji piszczała jak papuga w zoo. I oczywiście, dzięki moim
namowom, Jörg i Martha są szczęśliwą parą. Ale od tego obrotu historii dzieliło
nas jeszcze kilka tygodni. W chwili, gdy Ira wsuwała się pod kołdrę, z
niepokojem patrzyłam w przyszłość. Konkretnie piątek, dzień przyjazdu Jörga.
- Kim jest ten Jörg? – Podczas kolacji Justyna skomentowała nagłą
zapowiedź odwiedzin, mówiąc pół żartem, pół serio, że siostrzeniec Michela się
na pewno zakochał. W zagranicznej szwagierce wujka. Byłoby zatem dziwne, gdyby
Ira nie zapytała o Jörga.
- Ach. Syn siostry Michela. Poznaliśmy się rok temu.
- I zawróciłaś mu w głowie. Hi, hi. – Ira patrzyła się na mnie tak,
jakby chciała odczytać prawdę bezpośrednio z mych myśli.
W
jednoosobowym łóżku pod niezbyt szeroką kołdrą nie da się leżeć we dwoje, nie
dotykając się zupełnie. Pierwsze zetknęły się kolana. Przy czym poczułam się
tak dziwnie, że musiałam cofnąć nogę. Zaraz jednak, zobaczywszy mimowolny
grymas niepewności na dotąd uśmiechniętej twarzy, nie chcąc kończyć dopiero co
rozpoczętej rozmowy, gdyby Irina uznała, że zachowujemy się niestosownie,
wróciłam nogą na poprzednie miejsce. Dotknęłam kolana dziewczyny i wsunęłam
stopę pomiędzy jej chłodne stopy. W ten sposób przełamałyśmy lody.
- Nie chcę teraz o tym mówić, Iro. Wrócimy do tego jutro?
- Więc jest coś na rzeczy? – wyciągnęła logiczny wniosek. Znowu
obdarzyła mnie ciepłym spojrzeniem.
- Może.
- Masz kogoś w Krakowie? – spytała po chwili, ostrożnie kładąc dłoń na
moim boku. W poszukiwaniu po omacku mojej dłoni.
Ocieranie
się łydkami, ogniki w oczach, i jeszcze ten dotyk. Wszystko to sprawiło, że
znowu poczułam się przy tej dziewczynie tak, jak przy atrakcyjnym facecie. W
tym szczególnym momencie, kiedy trzeba decydować, czy ściągnąć majtki, czy z
hukiem pognać intruza na cztery wiatry.
- Nie. A ty zostawiłaś kogoś w Mińsku?
- Musiałam się rozstać. Między innymi dlatego wyjechałam au-pairować.
Przełożyłam
rękę Iriny na jej biodro. Przyzwyczaiwszy się do dotyku nogami, ostrożnie
wsunęłam kolano głębiej między jej nogi. Niby po to, żebyśmy się mogły
szczelniej okryć kołdrą. Ale też z ciekawości i pewnej potrzeby bliskości,
wymykającej się dokładnemu opisowi. Pamiętam, że uda były przyjemnie gładkie i
im wyżej tym bardziej ciepłe.
- Całowałaś się kiedyś z dziewczyną?
Myśl, że Ira
może być lesbijką, zaświtała już wtedy, gdy au-pairka pociągnęła za dół mojej
bluzki, żeby podstępnie przyjrzeć się piersiom. Albo jeszcze wcześniej. Byłoby
jednak niezręcznie pytać wprost o orientację seksualną. Zwłaszcza gdy się widzi
człowieka pierwszy raz w życiu. Po kilku godzinach znajomości mogłam już sobie
na to pozwolić. W ogóle poznawanie się szybko nam poszło. Jak rok wcześniej z Jörgiem.
Zresztą w tym samym łóżku. Z kim bym się nie położyła, musiało dojść do
pocałunków. Z Jörgiem, z Michelem, i z Irą. Niewątpliwie łóżkiem i pokojem rządzi
jakiś wyjątkowo miłosny genius loci.
- Tak. A ty?
- Nie. Tylko z facetami.
- Z Michelem? – spytała, o parę milimetrów przybliżywszy buzię.
W tym
momencie byłam już pewna, że to zrobię. Oblizałam usta. Wystawiłam czubek
języka, by był gotowy na spotkanie z ustami Iry i przytaknęłam.
- Też.
- Z iloma facetami już to robiłaś? – spytała, kiedy nasze oddechy
zaczęły się jako tako uspokajać po długim, mokrym pocałunku.
- Z dwoma.
- Ja tylko z jednym.
- Opowiesz?
- Kiedy indziej – odpowiedziała cicho i jeszcze raz zaatakowała mnie
ustami. – Igor to był kawał drania. Michel był pierwszym czy drugim?
- Skąd wiesz, że z nim w ogóle spałam?
- Do teraz nie wiedziałam.
Poczekałam
chwilę z odpowiedzią. Położyłyśmy się wygodnie, objąwszy się czule. Zaczęłyśmy
się głaskać nawzajem, bez pośpiechu, po bokach, zachodząc dłońmi na biodra i
brzuchy.
- Pierwszego wolałabym zapomnieć.
- Aż tak było źle?
- Nie. Było świetnie. Ale nie powinno się zdarzyć.
- A z Michelem powinno?
- Tym bardziej nie. Czy wchodząc tu przed chwilą, wiedziałaś, że się
pocałujemy?
- Chciałam, ale bałam się o tym myśleć. Powinnam iść do siebie.
- Zostań, Iro. Lubię cię.
- Co oni sobie pomyślą?
- Kto?
W tej chwili
zza ściany dał się słyszeć śmiech Justyny. Już krótko przed przyjściem Iry
zdało mi się, że z sypialni obok doszedł dźwięk, nazwijmy go, łóżkowy. Nigdy
wcześniej, a nocowałam z nimi pod jednym dachem setki razy, nie byłam świadkiem
współżycia. Nie widziałam i nie słyszałam, jak siostra się kochała z mężem.
Odgoniłam więc kosmatą myśl, zanim się na dobre zagnieździła. Gdy jednak śmiech
się powtórzył, musiałam zmienić zdanie. Po śmiechu do naszych uszu doszło
stłumione sapanie.
- Justyna i Michel. – Ira nazwała imiona jedynych dwóch osób w
mieszkaniu, wystarczająco dorosłych, by ocenić nasze zachowanie.
- Chyba są teraz zajęci sobą – odpowiedziałam, próbując ukryć zazdrość.
Jednocześnie się ucieszyłam szczęściem siostry. I pomyślałam o rodzeństwie dla
Ani. Byłoby cudownie jeszcze raz przez kilka tygodni, a może miesięcy,
pomieszkać razem z Justyną i Michelem, i być im potrzebną. Zwłaszcza szwagrowi.
Sapanie
ucichło bardzo szybko, ale jeszcze długo nie odważyłyśmy się otworzyć buzi.
Wróciłyśmy do rozmowy, dopiero gdy oboje małżonkowie wrócili do sypialni,
wziąwszy szybki prysznic.
- Masz ładne piersi – szepnęła Ira.
Jakbym tylko
na to czekała, przełożyłam halkę przez głowę. Usiadłam w kucki, jak rok
wcześniej przed Jörgiem.
- Teraz twoja kolej – poprosiłam dziewczynę, żeby zrobiła to samo.
Zaczęłam ją
dotykać, jak się nauczyłam od nastolatka. Opuszkami palców skrupulatnie badałam
kształt i miękkość biustu. Długo. Bez słowa. Głaskałam wrażliwe plamki.
Cieszyłam się z twardych guzków, które wyrosły pod wpływem głaskania. Po jakimś
czasie Ira odwzajemniła masaż. Dotykała mnie z niemal dziecięcą ciekawością,
jakbym była pierwszą kobietą w jej palcach.
Ułożyła mnie
na plecy i obsypała szyję i tułów milionem pocałunków. Wszędzie mnie całowała,
omijając jedynie majtki. Nawet gdy zdjęła je ze mnie, nie dotknęła ustami
najbardziej intymnego miejsca. Najpierw ja musiałam possać jej piersi.
- Wiesz, że jesteś mokra? – spytała z satysfakcją. Uzasadnioną, bo
właśnie uwiodła lesbijską dziewicę.
- Ty też pachniesz seksem – odpowiedziałam. Pierwsza wbiłam język w jej
szczelinę rozkoszy.
- Poczekaj, nie tak szybko – potwierdziła, że lizanie odniosło skutek.
Wbrew
prośbie dorwałam się do łechtaczki. Gdybym była facetem, fala krwi rozniosłaby
członek na strzępy. Tak bardzo się podnieciłam, widząc, jak druga kobieta się
pode mną wije. Chciałam w nią wejść jak najgłębiej. Rozepchać pochwę. Od środka
docisnąć żołądek. I zalać hektolitrem spermy.
Kochanka w
końcu wyrwała się spod mojej władzy. Sapiąc i oglądając niewidzialne gwiazdy,
poprosiła o przerwę. Potem całowałyśmy się długo. Ira tak sprytnie splotła
nasze ciała, że otarłyśmy się czułymi miejscami. Splątane sznurem objęć,
stanowiąc jedno ciało, jedną żaglówkę, zaczęłyśmy się kołysać. Popłynęłam, tym
razem z kobietą.
W dniu przyjazdu siostrzeńca Michel został w
domu. Powiedział, że nie może obciążać au-pairki dodatkową pracą, że sam
wysprząta mieszkanie. Dżentelmen.
A myśmy
zaspały. Dżentelmen zastał nas kompletnie nagie i półprzytomne w jednym łóżku,
gdy zakradł się, powiedzieć „dzień dobry, śpioszku”. Oczywiście do córki
wykonującej poranne ćwiczenia artykulacyjne, nie do starej szwagierki.
- O, przepraszam – wydusił z siebie, napotkawszy mętny wzrok au-pairki.
- O, Boże! – Ira obudziła się w ułamku sekundy. Momentalnie podciągnęła
kołdrę zasłaniając biust i głowę. O pół minuty za późno.
- Ja tylko zabiorę Anię – wydukał Michel, nie wiedząc w którą stronę
patrzeć. – Zaraz mnie nie będzie.
Roześmiałam
się do rozpuku. Podobnie Ania. Obie nas ogarnęła infekcja histerycznego
śmiechu.
- Zostań, Michel – wyskoczyłam z łóżka, zdoławszy o ułamek sekundy
opóźnić kolejne parsknięcie. Jednocześnie niechcący potrąciłam kołdrę,
odsłaniając twarz Iriny.
Stanęłam goła
przed szwagrem. Bezwstydnie wesoła. Chciało mi się skakać, krzyczeć, biegać po
mieszkaniu. Czułam ulgę. Nagle nie musiałam niczego ukrywać, bo wszystko było
jasne.
- Marto, co ty robisz? – szwagier jeszcze nie rozumiał, ale już za
chwilę i on miał się przekonać, jak lekko jest nie mieć tajemnic.
- Michel, Ira wie o nas. W pół minuty odgadła, że cię kocham. A czego
się nie domyśliła, to jej powiedziałam. I ona mi powiedziała, że masz
elektryczne ręce. Jak dotykasz jej pleców, przechodzi ją prąd, jakbyś był
elektrownią. – Wykrzyczałam, że wiem, że nie może przejść obojętnie obok chudej
blondynki, że gdyby się nie bał skandalu, już dawno przyparłby ją do ściany i
ścisnął tyłek, aż by zabolało. Na koniec rzuciłam mu się na szyję i szepnęłam
półgłosem: - Michel, ty też nam się podobasz. Nam obu.
Dalej,
cytując piosenkę z jakiegoś filmu, poszły konie po betonie. Minutę po moim
monologu, Michel leżał już w poprzek łóżka, posłusznie patrząc, jak ściągam z
niego spodnie. W trzeciej i czwartej minucie buszowałam językiem pomiędzy jego
wargami. W piątej chwyciłam w garść całkiem długi członek. Zaczęłam suwać po
nim zaciśniętą dłonią.
- Ciekawa z was rodzinka – w końcu odezwała się też Ira, komentując
obraz rozpusty. Kucnęła, opierając kolana o swobodny dotąd bok Michela,
schyliła się i pomogła mi ustami.
- Ooo! – szwagier mruknął basem jak niedźwiedź zjadający wyjątkowo
najtłustszego śledzia. Kurczowo chwycił nas za uda i oddał się przyjemności.
- Michel, robił ci już ktoś kiedyś takiego loda? – spytałam
nieskromnie.
- Nigdy. Jeszcze żadna kobieta nie zrobiła mi tego buzią. Ooo! Das ist
gut! Ira! Ooo! – jęczał, z każdym ruchem jasnowłosej głowy coraz
głośniej.
- Ira, kiedy masz okres? – Postanowiłam, że nie dam mu dojść w ustach
przyjaciółki. Na spermę kochanego człowieka są bardziej odpowiednie pojemniki.
- Za parę dni. Dwa, trzy. Dlaczego pytasz?
- Jestem w połowie cyklu. – Reszty dziewczyna musiała się sama
domyślić.
- Okey – zgodziła się Ira po namyśle trwającym dwa ruchy głową.
Od
dziesiątej do piętnastej minuty od zakończenia przemowy mogłam się oddać
podziwianiu spiętych pośladków Michela. Energicznych ruchów góra-dół. Szwagier
nie bzyknął Iry, nie zapiął i nie przeruchał. On ją wytarabanił, wybębnił jak
dobosz pod Lipskiem w 1813 roku. Jego biały tyłek skakał jak na sprężynie. A
sprężyny w materacu wtórowały podskokom, stękając i jęcząc równie głośno co
Ira. Malutka Ania, podskakując na palcach, klaskała i śmiała się w wniebogłosy.
Za młoda, żeby zrozumieć, że tata chędożył jej opiekunkę w godzinach pracy
zapisanych w kontrakcie między au-pair i rodziną goszczącą, ryzykując niemiłe
konsekwencje prawne, gdyby au-pairka niezadowolona z wychędożenia powierzyła
sprawę adwokatowi.
- Patrz, Aniu. Kiedy dorośniesz, ciebie też coś takiego czeka. Jak ci
się poszczęści. – zaśmiałam się razem z dzieckiem.
Do przybycia
Justyny i Jorgusia mieszkanie zostało wysprzątane na medal. Kolacja
przyrządzona. Butelka grauburgundera wstawiona do lodówki. Au-pairka i
szwagierka wycałowane i wypieszczone jak nigdy w życiu. Nawet trochę obolałe od
lubieżnych uścisków. Czarodziejski wąż wyssany i wydojony do ostatniej kropelki
magicznego płynu. Kielich lesbijki napełniony po brzegi. Trzy razy w ciągu
kilku godzin.
Podczas
ostatniej sesji wzajemnych pieszczot zawarliśmy umowę na kolejne miesiące:
- Michel, obiecaj, że nauczysz Irę tych nieszczęsnych umlautów: ü, ö,
ä, i w ogóle poćwiczysz z nią fonetykę. Popracuj z nią tak jak ze mną. A ty,
Iruś, nie zachodź w ciążę. Justynie by serce pękło.
Po czwartej
po południu znów byłam grzeczną siostrą, Ira skromną au-pairką, a Michel
najwierniejszym mężem pod słońcem. Ania do późnego wieczora śmiała się i
klaskała. Także ona spędziła ten dzień wyjątkowo radośnie.
Doszliśmy do
końca opowieści. W weekend wracałam do domu, podobnie jak Jörg, zostawiając
szwagra z au-pairką na wiele miesięcy. Przyjechałam, żeby uchronić Michela
przed zdradliwym działaniem kobiecych wdzięków. Wyjeżdżałam, zostawiając jego
grzeszne ciało w najlepszych rękach mojej przyjaciółki, kochanki, być może
partnerki. Jeśli się odważymy na coming out i zarejestrujemy związek w
urzędzie.
Pozostaje
tylko powiedzieć, jak się rozwiązał kłopot z zakochanym Jörgiem. Bardzo prosto,
dzięki Irinie. Kiedy pogasły światła i w mieszkaniu zapanowała cisza, zakradł
się do mojego pokoju. Jakież było zaskoczenie, kiedy obok mnie zastał
au-pairkę. Golutką, jak ją Pan Bóg stworzył.
- Chodź, Jorguś – zaprosiłyśmy go do łóżka. Szczęśliwy chłopak! Który
facet nie chciałby się znaleźć na jego miejscu, pomiędzy dwiema młodymi
kobietami kipiącymi seksem? – Teraz rozumiesz? Ja wolę dziewczyny. Nie
wiedziałam, jak ci to powiedzieć.
- Ale jak to? Przecież to robiliśmy. – Nie chciał rozumieć.
- Dzisiaj też możemy to zrobić, ale nigdy nie będziemy razem. Jorguś,
kocham Irę. - Gdy to mówiłam, Ira dokładała już starań, żeby chłopak
za dużo nie myślał.
- Stoi. – szepnęła. Stał członek, po którym spacerowały zwinne palce
mistrzyni seksu.
- Zaliczyłeś Marthę?
- Jeszcze nie.
- Nie podoba ci się? Nie staje ci przy niej? – Tym razem pytanie zadała
Ira, swoim zwyczajem, uderzając w sedno sprawy bez owijania w bawełnę.
- Staje.
- Twardy jest. – Ira pochwaliła rezultat własnej pracy.
Było jasne
jak księżyc na niebie, że podniecony nastolatek nie będzie się bronił. W mig
stracił ubrania.
- Byłeś u niej? – spytałam przejmując pałeczkę. W przenośnym sensie i dosłownie.
- Byłem.
- Nadal chodzi z Arminem?
- Powiedziała, że zerwie. Boże, co wy robicie? – Ira, posmakowawszy
przed śniadaniem członek Michela, postanowiła po kolacji poznać, jak smakuje
członek jego siostrzeńca.
- To się nazywa robienie loda. – Pocałowałam chłopaka w usta.
Jörg poddał
się podwójnej magii ust. Łapczywie chwycił mnie za pierś, drugą ręką ciągnąc
mnie za szyję. Na dole zaczął rytmicznie unosić biodra.
- Złapałeś tę Marthę za cycki? – spytała Ira.
- Tak.
- Zuch, chłopak! – pochwaliwszy nastolatka, Ira zacisnęła wargi.
- Ooj! – Jörg stęknął, jak przedtem jego wujek. Zatrzymał biodra w
miejscu. Oddychał z trudem. Mięśnie brzucha napięte, jakby się siłował ze
stukilową sztangą. Moja prawa pierś ściśnięta do bólu jak połówka cytryny. –
Dziewczyny, co wy ze mną robicie?
- Ira. Kielich. – Stan chłopaka wskazywał jednoznacznie, że lada moment
nastąpi wytrysk.
Kochana
au-pairka kiwnęła głową. Dosiadła wierzchowca. Młody rumak przewiózł ją kilka
kroków, po czym, trzęsąc się cały, napełnił naczynie, aż ciecz, której sama
bałam się tego dnia przyjąć, przelała się przez brzeg pucharu.
Gdy koński
orgazm się skończył, moja zastępczyni wznowiła przejażdżkę. Spokojnym truchtem.
Lesbijka czy heterka, każda kobieta lubi koniki, niechętnie przerywa masaż w
połowie drogi.
- Za co ją lubisz? – dżokejka spytała o Marthę.
- Nie wiem. Za pierwszy pocałunek. Za to, że nawet jak się migdali z innym
chłopakiem, myśli o mnie. Tak mi ostatnio powiedziała.
Niosąc dżokejkę,
Jörg na dłuższą chwilę zagapił się na sprężyste pagórki tańczące poloneza na wprost
jego oczu. Równie małe jak moje.
- Fajne ma cycki?
Jörg się
trochę zmieszał. Na trzeźwo chyba by się spalił ze wstydu i nie odpowiedział.
- Fajne. Pojedynczo ważą z kilogram. Ale ty też masz ładne. Pobudzają
apetyt. – zreflektował się nawet i zdobył na komplement.
- I jak, Ira? Nadal twierdzisz, że wolisz kobiety? – spytałam, położywszy
dłoń Jörga na ja jeden z pagórków.
- Chodzi ci o chujka? Dobrze wiesz, że to tylko dodatek. Miły, ale nie
najważniejszy. Teraz się odwróć – poprosiła – Nie chcę, żebyś widziała, jak cię
zdradzam z małolatem.
Jakkolwiek
dziwnie by to nie brzmiało, miała rację. Wiedziałam, co zamierzała. Podeszłam
do okna i popatrzyłam na nich w bladym odbiciu na szybie. Ira położyła się na młodzieńcu,
tak jak lubi, pocierając sutkami o skórę. Zaczęła całować usta i policzki. Delikatnie,
czule. Jorguś odwzajemnił pocałunki. Pogładził plecy. Dobrze wiem, jaki z niego
romantyk. Jak bardzo uważnie pieści kobietę. Ile miłości daje takim czułym masażem.
Całował ją i głaskał po całym tułowiu, wciąż tkwiąc w niej klinem. Nie przestał,
aż Ira dopłynęła do celu. Dał jej orgazm.
- Dziękuję. Nigdy nie było mi tak dobrze z facetem jak teraz. – Usłyszeć
taką pochwałę z ust starszej dziewczyny chciałby chyba każdy nastolatek. Usłyszy
jeden na milion. Jörg maestro jest jednym z nich.
Tydzień później
Marthe powiedziała mu to samo zdanie. Macało ją wielu. Josef, Kasper, Marcel, Ali,
Stanislav, Björn i Martin, jeśli prawidłowo pamiętam imiona z tekstowych komunikatów
Jörga, dotarli do łechtaczki. Ale tylko Jorguś odgadł szyfr otwierający wszystkie
przejścia.
Happy end? Historia
nie ma końca. Ani ta wielka, zmieniająca przebieg granic na mapie, ani osobista.
Każde wydarzenie rodzi następne, dzieje biegną dalej. Co będzie, nie wiem. Na razie
jest wszystkim dobrze. Jörg i Marthe są parą. Razem przygotowują się do matury.
Justyna i Michel znów są na rodzicielskim. Ania dostała na Gwiazdkę braciszka. Irina
mówi po niemiecku bez akcentu, chyba nawet lepiej niż Michel po polsku. Mojego
języka też się nauczyła poliglotka. Mieszkamy razem w WG. Obie zaczęłyśmy nowe
studia. Oczywiście w Lipsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz