www.poradnia.pl |
Kocham? No właśnie, chcę ci się przyznać do miłości.
Muszę. Poza tobą nie mam komu. Ale czy to naprawdę miłość? Pewnie znów zmyślam
ją sobie, jak za każdym razem, kiedy mi się zdaje, że kocham i chcę żeby on
mnie kochał. Wiesz, jak to jest z tymi moimi miłościami. Tylko Ty wiesz
wszystko. No więc, Kociu, twoja Zuźka się zakochała... Ale ze mnie wariatka!
Dlaczego wariatka? Zaraz Ci powiem. Tylko zbiorę myśli,
bo znowu się rozsypały jak musli dzisiaj rano w kuchni. Och, Kociu, słyszę, jak
mnie strofujesz, że to dziecinne pisać do pamiętnika, jakby był kimś żywym. Mam
przestać cię nazywać Kociem? To też dziecinne? Powinnam wydorośleć? Może i
powinnam, ale jeszcze nie dzisiaj. Dobrze? Och, dziękuję, że mnie rozumiesz!
No to od czego zacząć, Kociu? Podpowiedz, proszę! Jak
zawsze, od początku? Hm, to bym musiała opowiadać całe życie i bym się nie
przyznała. Bo, przed Tobą nie będę ukrywać, trochę się wstydzę. I boję się,
sama nie wiem czego. Chyba nie tego, że on jest starszy, albo że wszystko się
wyda. Nie wyda się. Boję się, że to nie prawda. Że Zbyszek wcale mnie nie
kocha. Albo nie tak, jak ja jego. Że znów sobie coś uroiłam.
No, wiem, Kociu, że się wykręcam. Nie ponaglaj. Zaraz
napiszę. Ty już wiesz, co chcę Ci powiedzieć. Wiesz od samego początku.
Wiedziałeś, jeszcze zanim sama to pomyślałam. Ale nie mogę... No więc to jest
Zbyszek.
Trzymasz się jeszcze, Kociu? Nie wyskoczyłeś z okładek?
To dobrze. To powiedz sam, czy to normalne zakochać się w kuzynie?! Nawet jak
to jest taki trochę dalszy kuzyn, to przecież i tak rodzina. No, powiedz,
Kociu, że jestem nienormalna. Zboczona. Głupia.
Już się uspokajam, Kociu. Oddycham głęboko, miarowo,
wdech, wydech, wdech, wydech... Widzisz? Już zbieram myśli.
Więc, jaka jest sytuacja? Zbyszek to mój kuzyn, czy nie
kuzyn? Dla mojej mamy jest bratem ciotecznym. Ale nie do końca, bo mają
wspólnego tylko dziadka, a babcie różne. Więc dla mnie kim jest jest właściwie?
Wychodzi na to, że dziadecznym półwujkiem? Dobrze kombinuję? Kociu, pomóż,
proszę, bo się gubię... Kiedyś, od zawsze, był wujkiem Zbyszkiem. A jakieś dwa
lata temu poprosił, żebym mówiła do niego po imieniu. Najpierw przy mamie i
reszcie rodziny. A potem, jak przypadkiem zostaliśmy tak jakby sam na sam, a
inni się rozeszli po lesie, i powiedziałam z przyzwyczajenia „wujku”, poprawił
mnie i powiedział, że nie jest wujkiem tylko ciotecznym kuzynem. A ja dorosłą
dziewczyną. Dowartościował mnie wtedy! Poczułam się dumnie. Uwierzyłam,
przynajmniej na trochę, że naprawdę jestem dorosłą. A jak jeszcze zapytał o
mojego chłopaka, nie czy przypadkiem mam kogoś, tylko konkretnie o imię, to już
zupełnie dostałam skrzydeł z radości. A że akurat chodziłam z Pawłem, o ile
można to nazwać chodzeniem, to nawet miałam się kim pochwalić.
Po tym spacerze z wujkiem, ale już nie wujkiem, tylko
kuzynem, na randce z Pawłem powiedziałam, że możemy się już pocałować.
Pamiętasz? Chłopak nie uwierzył. Ha ha! Najpierw próbował cmoknąć znienacka,
prosił o pozwolenie, nawet nalegał, a jak dziewczyna w końcu się zgodziła, to
się wystraszył podstępu. Ale dobrze, że ci się zwierzam, Kociu. Wcześniej o tym
nie pomyślałam, a wychodzi na to, że pierwszy pocałunek zawdzięczam nie komu
innemu jak Zbyszkowi. Bo jednak zmusiłam wtedy Pawełka do działania. Co prawda
trzy dni potem już z nim nie chodziłam, ale co mnie wycałował, to moje. Ech,
ależ to stare dzieje!
Tak więc, Kociu, zabujałam się w ciotecznym kuzynie. To
źle, ale nie najgorzej. Dochodzi jeszcze wiek. Jeśli mama ma trzydzieści pięć
lat, a Zbyszek jest o cztery lata młodszy, to wychodzi, że ma trzydzieści jeden lat.
Dwa razy tyle co ja. I to jest masakra! Podobam mu się? To dziwne, ale chyba
tak. Trochę na pewno, skoro zajrzał w dekolt. Ale czy mnie traktuje poważnie,
czy mu zależy, czy to dla niego tylko zabawa? Widzi we mnie naprawdę naprawdę
kobietę czy jednak jestem dla niego nadal dzieckiem? Lubi mnie. Tego akurat
jestem pewna, ale czy kocha? Kociu, tobie jedynemu mogę powierzyć to pytanie:
Czy on zechce się ze mną kochać? Jeśli tak, to co ja powinnam zrobić? A jeśli
nie chce, czy mam poczekać? Tylko gdzie i kiedy mielibyśmy to robić? Och, jaka
ja głupia jestem! Z pozoru mądra, piątkowa uczennica, pisząca pamiętnik,
znająca interpunkcję i ortografię, a tak naprawdę bardzo niemądra.
Wiesz, Kociu, co mnie zastanawia? Już mówię: dlaczego
Zbyszek jeszcze nie ma żony? Przecież jest fajny. Każda by go chciała.
Przynajmniej jeśli ma mój gust do mężczyzn, bo jak się nie zna na facetach, to
niekoniecznie. Oj, żebym się ja na nich znała. A sam wiesz najlepiej, jak to
jest ze mną. Że się boję i jestem nieśmiała. Nie to co Marta albo Dżesika.
Kociu, ile już one chłopaków poprzerabiały! No, a Zbyszka będę musiała zapytać.
Tylko jak? Może w sobotę zbiorę się w sobie i spytam. A potem ci napiszę, co
odpowiedział. O ile odpowie. I o ile zapytam. Jak bym pisała na komputerze, to
bym w tym miejscu wstawiła emotikon. Średnik i nawias. W papierowym zeszycie
nie wypada. Hi hi.
Ciekawska jestem, wiem, Kociu. Tylko czy to coś złego, że
mnie obchodzi, ile dziewczyn miał przede mną? I co z nimi robił? I... chyba tak
naprawdę wcale nie chcę wiedzieć. Nie zapytam, bo się boję, że odpowie. Dżesika
i Marta nie miałyby takiego problemu. One są normalne. Tylko ja, głupia, chcę
mieć faceta wyłącznie dla siebie, być jego pierwszą i ostatnią. A przecież to
się nie zdarza. Głupia dziewica!
No ale co ja ci chciałam dzisiaj powiedzieć, Kociu?
Czasami szkoda, że jesteś taki cierpliwy i nie poganiasz. A ja plotę, i plotę,
i jeszcze nie wiesz, co właściwie zaszło.
A zaszło... Hm. Dostałam trójkę z fizyki. A następnego
dnia z chemii. Ja, piątkowa uczennica! Więc stała się tragedia. Zbyszek mnie
pociesza, że to nie moja wina, tylko nauczycieli. Powiedzmy, że to prawda. I co
z tego? Trója, to trója. I temat do omówienia przy stole, zwłaszcza kiedy są
goście. Zwłaszcza kiedy jednym z gości jest nauczyciel... Szkoda, że nie w
mojej szkole. Byłabym największym ścisłonaukowym kujonem. I miałabym oko na
wszystkie Martusię i Dżesiki świecące gołym dekoltem, jak jest lekcja z
przystojnym nauczycielem. Ach, zazdrość ze mnie wychodzi, a ty, Kociu, wcale
mnie nie strofujesz? No, dobrze, i tak cię kocham.
Więc, co dalej? Zbyszek zapytał: „A z czego ta klasówka
była?”, z takim przejęciem, jak gdyby żadne inne tematy go nie interesowały,
żadne seriale i kabarety, jakby tylko czekał na tę moją tróję. Zresztą widać
było, że mu się nudzi siedzieć za stołem. „A, z moli!”, powtórzył głośno, co
nieśmiało odpowiedziałam. I podchwycił temat: „To nie jest trudne, ale
faktycznie, żeby sobie dobrze radzić z tymi zadaniami, to trzeba zrozumieć
główną ideę schematu”. Dokładnie tak powiedział, nic nie przekręcam: „główną
ideę schematu”.
Śmialiśmy się potem, jak mu to powtórzyłam. „Co? Ja tak
powiedziałem?”, zdziwił się, „Naprawdę?” „Aha. Ja bym tak nie umiała”,
odpowiedziałam. I w nagrodę dostałam buzi, ale to było potem, u mnie w pokoju,
jak już skończyliśmy korepetycje. Zresztą rzeczywiście „główna idea schematu”
nie była taka trudna.
Już nie wyprzedzam faktów, Kociu. Miałam opowiadać, a nie
robić chaos... Więc wracamy do salonu, okey? Po paru zdaniach o kwasach i
molach, mama powiedziała, że jak mamy rozmawiać o szkole, to lepiej żebyśmy
poszli do mojego pokoju. A w ogóle to nie powinnam zawracać nikomu głowy tylko
sama przeczytać podręcznik. Och, jak nie lubię takiego gadania! Ale
skorzystałam z podpowiedzi. Nie powiem, że bez ochoty.
Zbyszek też nie miał nic przeciwko temu. Jak tylko
zamknęłam drzwi, zaczął od tego, że miał dosyć dyskusji o niczym. Szczerze się
cieszył, że mógł wyjść ze mną. Zresztą to też powiedział. Nie pamiętam
dokładnie słów, ale sens był taki, że lubi moje towarzystwo. Że przy tym
popatrzył na mnie nie jak kuzyn czy wujek, tylko jak — jakby to ująć? —
napalony zboczeniec obcinający wzrokiem kobiety na plaży, też mi nie umknęło.
Aż mi się gorąco zrobiło od tego spojrzenia. Ale jeszcze do niczego nie doszło.
Udałam, że nic nie zauważyłam, a Zbyszek też zachowywał wszystkie pozory.
Teraz wiem, że mogłam to inaczej rozegrać. Najlepiej
zrobić szybki striptiz i nie rozmawiać o szkole. Ale wiesz przecież, Kociu,
jaki cykor jestem i że dobre pomysły mam czasami, ale zawsze potem, nie wtedy,
kiedy trzeba.
Otworzyliśmy podręcznik. Zbyszek przeczytał zadanie:
zmieszano ileś mililitrów czegoś i ileś mililitrów czegoś innego o jakimś
stężeniu i ile gramów jakiegoś proszku ktoś wydzielił, dekantując otrzymany
roztwór? Nudy na pudy, ale nie dla podnieconego nauczyciela! Hm, „podnieconego”
napisałam? Mam na myśli gestykulację i siłę głosu, i entuzjazm, z jakim Zbyszek
zaczął tłumaczyć, o co chodzi. A podniecona, coraz bardziej, z nas dwojga to
byłam raczej ja. Bo nagle z głupiego zadania zrobił się performance. Zbyszek
wziął się za rysowanie. Zerwał się na równe nogi szukać gadżetów. Potrzebował
dwóch szklanek. Wybiegł. Wrócił z colą i sokiem jabłkowym. Biurko zamienił w
laboratorium. „Tu stoi kolba Erlenmeyera, tu mamy zestaw soli”, i tak dalej.
Mówił tak obrazowo, że naprawdę można było się poczuć jak w pracowni. Taki
teatr. „Teraz wlewamy sto mililitrów do kolby numer jeden”, powiedział,
nawiązując do zadania, i nalał coli. „Sto mililitrów, to mniej więcej tyle”,
powiedział, „jedna dziesiąta litra, czyli jedna piąta tej butelki”. „Bo
najważniejsze w zadaniach tego typu jest uświadomić sobie, albo zobaczyć w
wyobraźni, konkretnie co się dzieje”. W zeszycie zaraz pojawił się rysunek z
kolbami, strzałkami i równaniami. I wszystko było logiczne. Wcale nie łatwe, bo
się okazało, że trzeba pamiętać o dwutlenku węgla w powietrzu — przy okazji się
okazało, że autor podręcznika zapomniał i w odpowiedziach dał zły wynik — ale
logiczne. Drugie zadanie umiałam zrobić sama. Właściwie, żeby nie naciągać,
wiedziałam jak zacząć. Ech, jakby nasz chemik tak prowadził lekcje jak Zbyszek,
to... No właśnie, Kociu, to co by wtedy było? Wszystkie dziewczyny by miały
szóstkę na koniec roku. Hi hi.
Zanudzam nieważnymi szczegółami? Przepraszam, Kociu.
Wiesz, z tą colą i sokiem to nie było tak, że to tylko pomoce naukowe. Zbyszek
użył ich do podrywania. To chyba dobre słowo, Kociu. W każdym razie żadne
lepsze nie przychodzi mi na myśl. I może to nie świadczy dobrze o dziewczynie,
jak daje się poderwać podrywaczowi, ale fajnie jest być podrywaną. Jak ci się
zdarzy spotkać zeszycicę, nawet nie najładniejszą — no bo, możemy być szczerzy,
ja też nie jestem wcale jakaś bardzo ładna — ale nie straszną, taką, z którą
nie będziesz się brzydził poleżeć razem i ten tego, to nie zapomnij, Kociu, że
kobiety lubią być podrywane.
Więc co to za podryw? Jak popiłam coli, Zbyszek zaśmiał
się tajemniczo i powiedział, że połknęłam haczyk. Oczywiście nie wiedziałam, o
co chodzi, więc wyjaśnił. Że nie pilnowałam szklanki. A on, zanim nalał coli,
wsypał na dno trochę proszku. Rozdrobnioną pigułkę gwałtu. I żebym więcej nie
piła, chyba że nie chcę pamiętać, co się za moment będzie działo. „A co się
będzie działo?”, zapytałam. „Dasz mi buzi i pokażesz cycuszka”, odpowiedział
szeptem. Poraził mnie tym żartem. Wyobrażasz to sobie, Kiciu? Zbyszek, wujek,
kuzyn, obojętnie jak nazwać to pokrewieństwo, dorosły mężczyzna, zawsze, jak by
to powiedzieć, poprawny, grzeczny, nie robiący aluzji, aż tu nagle „buzi” i
„cycuszek”. I to nie byle jaki cycek, tylko mój. Mój własny, pilnie strzeżony,
niepokazywany nikomu, odkąd noszę stanik. Tak się nie żartuje bez
nieżartobliwych zamiarów.
Zamarłam, jakby się nagle czas zatrzymał. Ale nie
zemdlałam, ani nie uciekłam. Chyba nawet nie przestałam się uśmiechać, bo
Zbyszek nie przeprosił i nie zmienił tematu. Powiedział tylko, że po jednym
łyku kolejność pokazywania piersi i dawania buzi może być odwrotna. I
powtórzył, że jeśli chcę zachować wspomnienia, to powinnam odstawić szklankę,
ale jeśli się wstydzę i wolę potem nic nie wiedzieć, to mam wypić do końca.
Wytłumaczył mi jeszcze, jak działa ta pigułka gwałtu, ale nic z tego nie
zrozumiałam oczywiście, więc ci, Kociu, nie powtórzę... Odstawiłam szklankę na
biurko. Teraz znów mam ochotę postawić emotkę. Więc średnik i nawias. Hi hi.
Potem jeszcze powiedział, że za jego czasów, czyli, nie
wiem, piętnaście albo dziesięć lat temu, nie było tak łatwo jak teraz. Chłopcy
nie mieli pigułek, więc musieli podawać dziewczynom coś innego. Alkohol. Też
tak, żeby się nie zorientowały. „Na dno się dawało strzykawkę spirytusu,
dwadzieścia mililitrów czystego alkoholu, albo więcej, jak szkło pozwalało”,
wyjaśnił dokładnie. „I się częstowało sokiem grejpfrutowym albo z limonki.
Problem pojawiał się tylko wtedy, jak dziewczyna prosiła o czystą wodę, bo na
przykład nie lubiła gorzkiego. Ale na ogół się udawało”. Tak powiedział i
puścił oko. A mnie się zrobiło gorąco. Chyba z zazdrości — jak myślisz, Kociu? Nie
starczyło mi odwagi zapytać, ile dziewczyn upił i w jaki sposób je wykorzystał.
Spytałam tylko jak niedomyślna dziewczynka: „Aha, ale po co?” „Żeby się nie
broniła”, odpowiedział. I zaśmiał się tak słodko, że i ja musiałam się
uśmiechnąć. „Z alkoholem był jeszcze jeden szkopuł”, powiedział szeptem. Tak
cicho mówił, że musiałam się mocno pochylić do niego, żeby dosłyszeć ostatnie
słowo. Specjalnie tak zrobił — widać, że ma wprawę w podrywaniu kobiet — żeby
położyć dłonie na moich kolanach, a raczej na udach, i żeby to wyglądało
naturalnie. Poczułam jego dłonie, ciepłe i silne, i nic nie zrobiłam, żeby się
ich pozbyć. Wiem, Kociu, że tego nie pochwalasz. Też bym nie pochwaliła. Ale to
nie moja wina, tylko pigułki gwałtu. Emotikon... Spytałam tylko: „Jaki szkopuł?”
„Alkohol działa pomału”, odpowiedział Zbyszek, szepcząc mi do ucha, „a pigułka
szybko. Masz jeszcze minutę, żeby mnie wygonić”. Pamiętam to jak teraz. Jakby w
tej chwili trzymał mnie za nogi i szeptał słowo po słowie. Kociu, czasami się
pisze, że serce podchodzi do gardła, albo krew staje w żyłach. To prawda!
Dokładnie to się ze mną działo. I powiedz, czy to nie jest miłość? Zakochanie?
Spytałam jeszcze, co będzie, jak nie wygonię Zbyszka. A może tylko mi się
zdaje, że zapytałam. Nie wiem. Ale na pewno usłyszałam odpowiedź: „Wtedy
zdejmiesz stanik, a ja obejrzę cycuszka”.
Nic nie zrobiłam przez tę minutę. Nie wyprostowałam
pleców, ani nie poruszyłam palcem. Chyba nawet nie oddychałam z przejęcia.
Tylko czułam na uchu jego oddech i czekałam. Zbyszek też czekał. Och, Kociu,
czuję, że mam gęsią skórkę na całym ciele, jak to teraz piszę. Ale wpadłam!
„Minuta minęła”. Zbyszek przerwał ciszę punktualnie z
zapowiedzią. Jakby miał stoper w głowie. Spojrzeliśmy sobie w oczy i wiedziałam
już, że to ten moment. Że stanie się coś, co zapamiętam do końca życia, tylko
nie wiedziałam co. Moje ciało też się wahało, czy się pochylić trochę bardziej
do przodu i dać Zbyszkowi buzi, czy do tyłu, żeby w następnym kroku całkiem
położyć się na łóżku. Wiesz, Kociu, o co mi chodzi. Zbyszek ciągle jeszcze
trzymał mnie za nogi.
No, ale nie musiałam nic robić. Nad sytuacją panował ktoś
inny. Zbyszek zsunął mi ramiączka sukienki i stanika, jedną dłonią, bez
pośpiechu, najpierw z jednego, potem z drugiego ramienia, cały czas patrząc mi
w oczy. Potem odchylił palcem miseczkę i zaczął oglądać. „Dawno nie widział
słońca cycuszek”, skomentował. „Ładny. Bielutki. Bielszy od mąki”. A ja
siedziałam jak zamieniona w kamień. Znowu przestałam oddychać. „Apetycznie
wygląda ten nasz cycuszek”. Kociu, przysięgam, mogę powtórzyć każde słowo
Zbyszka, mimo że ani nie mówił wierszem, ani nic ważnego. On tylko macał pierś
głosem. „To różowe, to co to takiego?”, szepnął, odciągnąwszy miseczkę jeszcze
bardziej. Próbował żartować, ale jego uśmiech był sztuczny. Widać było napięcie
i takie skupienie, jakby co najmniej balansował na linie nad kilometrową
przepaścią w Himalajach. Wiesz, jak na filmikach na Youtubie.
W tym momencie ocknęłam się z otępienia. Automatycznie
spojrzałam na drzwi, posłuchałam, czy nikt nie idzie. Zbyszek też. Trochę prysł
czar... Hm, jaki czar, Kociu? Czar pigułki rozpuszczonej w coli? Hi hi, średnik
i nawias. Na szczęście nic podejrzanego nie było słychać.
Zbyszek odsłonił moją pierś jeszcze raz. „Co to takiego?”
„Sutek”. „Mogę dotknąć?” „Możesz”. „Masz tutaj tak dużo komórek czuciowych jak
na łechtaczce, wiesz o tym?” „Nie wiedziałam”. Skąd miałabym wiedzieć? Na
biologii uczymy się o wypławkach. Za to teraz już wiem. Oboje wiemy.
Co jeszcze powinnam Ci, Kociu, powiedzieć? W zasadzie napisałam
już wszystko. Zakochałam się, tym razem naprawdę, ale zupełnie bez sensu.
No, dodam jeszcze, że Zbyszek miał rację. Sama rozpięłam
stanik. Oczywiście z duszą na karku, że zaraz ktoś wejdzie i wybuchnie skandal
rodzinny tysiąclecia. Zbyszek jednak zachował zimną krew. Powiedział: „Odłóżmy
to na lepszą okazję” i pocałował mnie w usta. Nie umiem opisać wrażenia, jakie
miałam, nawet nie spróbuję. Napiszę tylko: mniam. I na tym skończę zwierzenia.
Wystarczy na dzisiaj.
PS. W sobotę jadę do niego na korepetycje. Mama zawiezie
mnie o dziewiątej i przyjedzie po mnie wieczorem. Teraz żałuje, że się
zgodziła. Narzeka, że to pięćdziesiąt kilometrów w jedną stronę — czterdzieści
siedem, jeśli mierzyć dokładnie — że spali za dużo paliwa i inne lamenty, jak
to ona. Ale słowo się rzekło. Właściwie to był jej własny pomysł, więc nie
rozumiem, o co jej chodzi. Czyli słowo się rzekło, nieważne po jakim alkoholu,
no to kobyłka u płota. A ja nie narzekam...
***
Kochany Kociu, wczoraj myślałam, że do soboty nic się nie wydarzy i będziesz mógł odpocząć ode mnie. Ale miałam sen i muszę Ci o nim powiedzieć. Jak opiszę, to lepiej zapamiętam. Tak samo jak lepiej wchodzi do głowy nowa wiedza, kiedy się robi notatki. Tylko, Kociu, ostrzegam: to był sen z gatunku snów mokrych. Erotyczny. Nikt się nie może dowiedzieć. Obiecaj, że wszystko, co teraz napiszę, zachowasz dla siebie! Obiecujesz? To dobrze, Kociu. Już opisuję.
Najpierw pojawił się Piotrek. Nie widziałam go, bo miałam
zamknięte oczy, ale wiedziałam, że to on. Wisiałam mu na szyi i łapczywie
całowałam w usta. To było wspomnienie pierwszego pocałunku. Przeżywałam go
jeszcze raz, dokładnie tak samo jak zawsze, kiedy mi się śni, przez ostatnie
dwa lata. Bardzo realistycznie. Czułam i dotyk ust, i dudnienie serca pod
żebrami.
Zaraz potem poczułam, że mnie ktoś łapie za piersi. Ktoś,
kto stoi za mną. Piotrek zniknął, za to ten drugi ktoś ugryzł mnie w szyję. Pod
uchem. Tak jak tamten Bartek na koloniach. Wiesz który. Wszystkie dziewczyny
gryzł w szyję pod byle pretekstem, a myśmy straszyły, że się zemścimy w taki
sam sposób. Taką mieliśmy szczeniacką zabawę. Ale dziś w nocy to nie był
Bartek. Nie wiem kto, ale na pewno ktoś starszy. Przygryzał szyję, ale też
ściskał piersi. Czuć było tak wyraźnie, że się zorientowałam, że nie mam
stanika. Ani stanika, ani bluzki. Wystraszyłam się, że mogę być całkowicie goła
i sen się przerwał. Facet zniknął.
Usłyszałam znajomy bas: „Co ty? Wyruchasz ją. Zerżniesz
jej pizdę”. Tak, Kociu. To był Karol. Tylko on tak przeklina na cały głos i
tylko jedno ma w głowie. Fajnych mam kolegów w szkole. Nie ma co. Jak myśli, że
w ten sposób w oczach dziewczyn dodaje sobie dorosłości, to się grubo myli. Nie
wiem, po co mi się przyśnił. I nie wiem, do kogo mówił, że wyrucha i zerżnie,
bo jeszcze nie było widać ani jego, ani żadnego innego chłopaka.
Za to ja siedziałam na ławce przed kapliczką w
Sosnowicach. Miałam na sobie — dokładnie pamiętam — białą koszulę, stanik z
czarnej koronki, ten, co kupiłam na Allegro w zeszłym tygodniu — nie mam pojęcia,
dlaczego akurat ten, ani po czym go poznałam, ale w snach już tak jest, że nic
nie wiadomo — czarne figi, leginsy granatowe, spódniczkę dżinsową i conversy.
Czyli wystrojona byłam mniej więcej na galowo. I siedziałam na starej ławce pod
lasem. Wszystko pasuje, prawda, Kociu?
I jak się rozejrzałam, to zobaczyłam Dżesikę. Stała na
przystanku autobusowym z dziesięć kroków ode mnie. Przystanek przy leśnej
drodze! Ale we śnie mnie to wcale nie zdziwiło. Dżesika czekała na autobus albo
na kogoś, z kim się umówiła. Była w stroju na wf: szorty i koszulka. Nie
widziała mnie. Zaraz potem znowu usłyszałam basowe wrzeszczenie, że ktoś kogoś
wyrucha i z lasu wyszedł Karol. Śmiesznie to wyglądało, bo szedł sam w
słuchawkach na uszach i gadał do kogoś przez komórkę. Minął Dżesikę. Ona mu
tylko pomachała z takim entuzjazmem, jakby odganiała komara, i kucnęła, żeby
podrapać się po nodze. Z innej strony podszedł do niej facet. Wysoki, z
szerokimi barkami. Raczej mega przystojny. W dżinsach i sportowej bluzie z
kapturem. Blondyn. Twarzy jeszcze nie widziałam. Zaczęli rozmawiać. Facet oparł
się o słupek ze znakiem przystanku autobusowego, Dżessika poprawiła grzywkę i
odgarnęła włosy na plecy. Wypięła jednocześnie biust, kokietka!
W tym samym czasie Karol podszedł do mnie, ale się
okazało, że to nie Karol, tylko Monika. Przysiadła się i powiedziała cicho:
„Ten wuefista uczy w liceum, wiesz w którym”. Nie miałam pojęcia, ale nie
zapytałam. „Zaraz ją zerżnie”, zaśmiała się cicho i zniknęła.
Zaraz potem zjawiła się znowu. Też w koszulce i szortach,
jak Dżesika. Zdjęła koszulkę, a przed nią pojawił się Karol, też od pasa w górę
goły. Zaczęli się całować. Mlaskać potwornie głośno. Tak nie wypada przy
kapliczce. Najpierw nie chciałam patrzeć. Wbiłam wzrok w ziemię i starałam się
nic nie słyszeć, ale w końcu ciekawość wygrała ze skromnością.
Karol, wysoki na dwa metry, musiał mocno zgiąć plecy,
żeby buzią dosięgnąć do piersi Moniki. Ona ma metr sześćdziesiąt, jak stanie na
palcach. Ale biustu można jej tylko pozazdrościć. Więc Karol przyssał się do
piersi. Z takim zapałem i tak bezwstydnie, że chyba nawet on nie zna takiego
brzydkiego słowa, które by mogło opisać to ssanie. A Monika się uśmiechała. No,
nie tyle uśmiechała, co śmiała. Patrzyła na niego z góry, z lekceważeniem i
pogardą. Szkoda, Kociu, że tego nie widziałeś na własne zeszytowe oczy.
A przy przystanku działy się niesamowite rzeczy.
Zerknęłam, bo usłyszałam hałas. Dżesika piszczała na całe gardło. Facet jęczał
chyba jeszcze głośniej. Leżał na niej i — jak by to powiedzieć, Kociu, żebyś
dobrze zrozumiał? — robił pompki. Ale trochę inne niż na wuefie, bo pracował
samymi biodrami. Wciskał Dżesikę w ziemię.
Jak już skończył z Dżesiką, wstał, podciągnął spodnie i
odwrócił się w moją stronę. Kociu! To nie był żaden nieznajomy nauczyciel,
tylko mój Zbyszek! Podszedł do mojej ławeczki.
Kucnął i jak gdyby nic się nie stało, powiedział: „Dzień
dobry, Zuzanno”. I oparł się o moje kolana. „Cześć, Zbyszku”. Wcale nie byłam
zła, że przeleciał Dżesikę. Nie pierwszy i nie ostatni. „Masz na sobie ten sam
stanik, co ostatnio?” Przytaknęłam, a on przesunął dłonie wyżej, pod
spódniczkę. „Pokaż”. Co robić? Rozpięłam koszulę. Jedną ręką pomacał mnie przez
miseczkę, a drugą pogładził po udzie. Potem pomacał drugą pierś, ponaciskał
sutek i szepnął, że chce mnie widzieć bez stanika. Zapytałam przekornie, po co,
a on na to: „Żeby polizać cycuszka”. Moniki, Dżesiki i Karola już tam nie było.
Rozpięłam więc stanik. Zbyszek przez chwilę popatrzył na piersi, z bliska, tak
że prawie dotykał mnie nosem, i powiedział, że białe, nieopalone są najlepsze.
„Smakowite cycuszki!” Nie byłeś w moim śnie, Kociu, to chyba nie zrozumiesz. On
tak zmysłowo szepcze słowo „cycuszki”, jakby naprawdę chodziło o wyjątkowy
smakołyk. Tort orzechowy z posypką ze startej pigułki gwałtu albo z viagry. Już
sama nie wiem do czego porównać. Po prostu, prostackie krzyki o ruchaniu, takie
jak Karola, są żałosne, a jak Zbyszek chwali „cycuszki”, to się gorąco robi w
całym ciele. Domyśl się, Kociu, gdzie najbardziej. Hi hi! Średnik i nawias. I buraczany
rumieniec na buzi.
Więc w końcu objął sutek wargami. Poczułam, jak mnie
muska językiem. Zaraz potem, pod spódniczką, zaczął mnie masować w najczulszym
miejscu. Wsunął we mnie palce. Zaczął mnie delikatnie gryźć w szyję, tuż za
uchem. Aż mnie podniecił tak bardzo, nie wiedziałam, co jeszcze mogłoby mi się
przyśnić. Obudziłam się cała mokra, jak po ulewnym deszczu.
Tak więc to był ten sen, Kociu. Prawda, że straszny?
Stanowczo za dużo myślę o seksie! Powiedz sam, czy ja jestem zboczona, Kociu!
Czy takie sny nie są niebezpieczne? Ciekawe, czy inne dziewczyny w moim wieku
też tak mają. Czy tylko dziewice.
***
Kochany Kociu, jestem zawiedziona. Tyle dni bez przerwy
myślałam o Zbyszku, tyle rzeczy sobie wyobraziłam, wystroiłam się i umalowałam
specjalnie dla niego — oczywiście z umiarem, żeby mama niczego się nie
domyśliła — a on mnie nawet nie pocałował w usta przy powitaniu. I w ogóle do
niczego nie doszło. Pierwszy raz w życiu na poważnie chciałam stracić
dziewictwo, według kalendarzyka byłoby bezpiecznie nawet bez prezerwatywy, a on
powiedział, że tydzień temu przesadził. Że nie powinien dotykać biustu. Guzik
prawda!
Ale od początku, Kociu. Napiszę ci, przynajmniej w
skrócie, co i jak było, bo po moich ostatnich wynurzeniach na pewno jesteś
ciekawy. Należy ci się. No więc, wstałam o siódmej. Bardzo wcześnie jak na
weekend. Założyłam najlepszy stanik — ten czarny z koronki — i moje
najseksowniejsze majtki — można powiedzieć, że prawie od kompletu. W piątek się
ogoliłam, więc, Kociu, naprawdę byłam przygotowana do seksu, wcale nie na
żarty. Na bieliznę włożyłam plisowaną spódniczkę i bluzkę na ramiączka, tę
różową, wiesz którą. I dla niepoznaki, żeby mama się nie domyśliła, co mi po
głowie chodzi — chociaż jej to i tak wszystko jedno, nigdy mnie nie rozumie —
sweterek do rozpięcia i zdjęcia, jak już zostanę ze Zbyszkiem sama. Wszystko
było do zdjęcia, Kociu, haha. Włosy zrobiłam na prosto. Wpięłam tylko dwie
spinki z boków. Łańcuszek na szyję, z medalikiem od babci, żeby kierował wzrok
we właściwe miejsce. I położyłam trochę różu na policzki. Troszkę, żeby nie
przesadzić. Ale się rozpisałam o ciuchach! Jak to baba. Nie musisz czytać,
Kociu. Ważne jest tylko, że mama zawiozła mnie punktualnie na dziewiątą.
Wysadziła mnie pod blokiem, powiedziała „ucałuj ode mnie wujka Zbyszka” i tyle
ją widziałam.
Wiesz, co sobie wtedy pomyślałam? Że zaraz wsunę mu język
w usta, a on mi szepnie do ucha, że się nie mógł doczekać i wyzna miłość. Wiem,
że to naiwne i staromodne, ale taka już jestem, że czekam na oświadczyny i że chłopak
poprosi mnie o chodzenie. A potem romantycznie wycałuje całą — no wiesz, szyję
i buzię; i piersi — i weźmie, hihi, i będzie mi wierny do końca życia. Rozmarzona
idiotka? Też tak myślę, Kociu.
Takie miałam fantazje, a teraz rzeczywistość. Zbyszek otworzył
drzwi szeroko i stanął tak daleko od progu, że aż się musiał trochę nachylić,
żeby dosięgnąć klamki. Zamiast mnie złapać w ramiona, na dzień dobry trzymał
dystans. Na dodatek ubrał się jak do pracy — wyprasowane spodnie, biała
koszula. Przystojnie, ładnie, do twarzy mu w białym, ale zbyt oficjalnie,
chłodno.
„Cześć Zuziu”. „Cześć”. „A gdzie mama?” „Pojechała”.
„Aha, myślałem, że wejdziecie razem na górę”. „Ja też, ale pojechała”. „Wejdź,
nie stój w progu”. Trudno sobie wyobrazić bardziej drętwe przywitanie. Trochę
mi to odebrało humor, ale mimo to, zdejmując buty, rozpięłam sweter, żeby
odsłonić dekolt. Mogę przysiąc, że Zbyszek zrozumiał, o co mi chodzi. Przez
chwilę nie mógł się odezwać. Aż musiał chrząknąć i głośno przełknąć ślinę. Ale
nie powiedział żadnego komplementu, tylko suche: „muszę cię przeprosić”. „Za
co?” Myślałam, że za zerkanie na dekolt, ale nie. Powiedział, że o jedenastej
jest umówiony z jakimś chłopakiem na korepetycje. I że nie powiedział o tym
wcześniej, bo nie chciał, żebym ja i mama pomyślała, że przeszkadzam. Bo bym
nie przyjechała. „Spoko”, odpowiedziałam, „przejdę się na spacer”. Ale wcale
nie było mi spoko. Nie tak to sobie wyobrażałam. „Możesz zostać i posłuchać
jego lekcji. Będziemy z nim robić zadania, jakie czekają na ciebie pewnie już
za miesiąc. Jesteście w tej samej klasie”. „No, nie wiem. Chyba lepiej się
przejdę”, odpowiedziałam. „Po nim mam jeszcze jedną godzinę z kimś innym”,
powiedział Zbyszek. „Też z ósmej klasy?” „Nie, dziewczyna przygotowuje się do
matury”. To mnie już całkiem dobiło, ale przykleiłam uśmiech do buzi.
W końcu na spacer poszłam dwa razy. Najpierw przed
przyjściem tego chłopaka. Arek ma na imię. A potem, jak przyszła ta dziewczyna.
Jeszcze jedna Dżesika. Kujonka, okularnica, ruda i bez cycków. Ale Zbyszek ją
lubi. Niestety.
No to najpierw pouczyłam się ze Zbyszkiem do jedenastej.
Fajnie było. Tylko bez przytulańców. Zupełnie tak, jakby tydzień temu do
niczego między nami nie doszło. Tylko dopiero jak zakładałam buty, powiedział,
że ładnie wyglądam. „Dziękuję”. „Naprawdę przyciągasz uwagę”. „Dziękuję,
Zbyszku”. „Uważaj na siebie. Chcę, żebyś wróciła”. „Wrócę”. Zaśmiałam się.
Zdjęłam sweter. „Ciepło jest, nie będzie mi potrzebny”. I wcisnęłam go
Zbyszkowi w rękę. Może ty to zrozumiesz, Kociu. Ja nie wiem, co mnie podkusiło,
żeby wyjść na ulicę w prześwitującej bluzce.
W tym samym czasie Arek wspinał się już po schodach.
Wpadłam na niego na klatce. Dosłownie. Potknęłam się i o mało nie przewróciłam.
Dobrze, że było na kogo się zwalić, bo bym huknęła na półpiętrze. „Cześć”,
powiedziałam, zamiast przeprosić albo się przedstawić. „Cześć, znamy się?”
„Nie, ale wiem, jak masz na imię”. Czy w takiej sytuacji można powiedzieć coś
bardziej głupiego? Kociu, wyszłam na jakąś stalkerkę! Tym bardziej, że Arek
jest mega przystojny. Wysoki, silny, ciemne oczy i włosy, ma dwa pryszcze, ale
one w ogóle mu nie psują urody. Dziewczyny na pewno stoją do niego w kolejce. I
— nie mów nikomu, że ci piszę takie rzeczy! — masturbują się, myśląc o nim.
„Skąd?”, zapytał wcale nie zaskoczony. „Oj, przypadkiem się dowiedziałam. Idź
już, bo spóźnisz się na lekcję”. „Aha.” „I nie patrz się tak na mój medalik!”
Znowu nie wiem, skąd nagle wzięło się we mnie tyle śmiałości i inteligencji,
żeby powiedzieć to, co najbardziej pasuje do sytuacji. I zaraz musiałam się
roześmiać do bólu brzucha jak jakaś idiotka. Tak jakoś jest czasami, że nie da
się opanować śmiechu.
Przeszłam się dookoła bloku. Kupiłam loda w Biedronce i
powłóczyłam się pod kino. W tym czasie, zanim zdążyłam zjeść tego loda, naszczekał
na mnie pies i zagwizdał pijak przesiadujący na przystanku autobusowym. Nie ma
co, Kociu, małe miasteczka potrafią mieć urok. Ale co tam? Jeszcze tylko
przeżyć liceum i na studia wyjadę do Warszawy. Albo za granicę, tak jak namawia
Zbyszek, tylko strach tak jechać daleko samej. Ale czy u nas nie jest strasznie
z tymi menelami?
Szybko wróciłam do Zbyszka. Arek tam jeszcze był. Pocił
się nad jakimś zadaniem o oddychaniu roślin. Podobno łatwym. Zgodził się, żebym
usiadła obok na fotelu i poprzysłuchiwała się lekcji. Ja bym się trochę głupio
poczuła na jego miejscu, ale w zasadzie nie miał wyboru.
No to sobie popatrzyłam na mężczyzn. Sama nie wiem, który
bardziej przystojny. Wiadomo, Arek jest młody, w moim wieku, ładny. Z wyglądu
super. Głos też ma ładny, ale brakuje mu pewności siebie. Nie wiem, może to
tylko przez sytuację lekcji i dlatego że nie rozumie chemii, był taki
nieśmiały. Zbyszek nie jest aż tak przystojny. Nie powiem, że każda kobieta się
w nim zakocha, ale wygląd to nie wszystko. Jak dla mnie ma mega charakter, a
nawet jak nie mam racji, to go uwielbiam. Dzisiaj już nie jestem pewna, że to
miłość, ale do nikogo nie mam tyle zaufania, co do Zbyszka. Potwornie go lubię.
Nawet teraz, po tym jak mnie potraktował, dałabym mu wszystko. On jest taki
męski, taki mądry... Próbuję to ubrać w słowa, Kociu, ale widzisz, jak źle mi
idzie. Chyba
jednak wiesz, o co mi chodzi.
Później mieliśmy dwie minuty przerwy między lekcjami Arka
i Dżesiki. Jak zostaliśmy sami, pierwsze co Zbyszek powiedział, to to, że swoją
obecnością rozproszyłam mu ucznia. „Nic nie robiłam”, odpowiedziałam skromnie.
Wiem przecież, że Arek co chwilę się na mnie gapił. Głupia bym była, jak bym
nie zauważyła. „Masz gołe kolana. I ramiona. To wystarczy”. Nie mogłam
zaproponować, że zakryję kolana, bo nie miałam ze sobą żadnych spodni, więc
tylko pokiwałam głową. A po namyśle, złapałam Zbyszka za łokieć i zapytałam, a
właściwie stwierdziłam: „Arek na pewno ma dziewczynę i tylko jej kolana mogą mu
się podobać”. „Chyba nie ma. Przez ciebie nie będzie mógł dzisiaj zasnąć”.
„Dlaczego?” Na to pytanie Zbyszek się tylko uśmiechnął. Że niby muszę się
domyślić.
Nie mogłam pociągnąć go za język, bo właśnie przyszła
Dżesika. No, co tu kłamać? Ładna dziewczyna. Przynajmniej z buzi ładna, bo
biustu i pupy to jej akurat Bozia poskąpiła. I jest bardzo spokojna. Jak mówi,
to nie macha rękami i wstawia niepotrzebnych słów. Od razu widać, że myśli, a
nie plecie, co ślina na język przyniesie. Ja tak nie potrafię, a chciałabym
umieć tak mówić. Zresztą potem spytałam Zbyszka, co o niej myśli, i wszystko
potwierdził. Niestety także to, że jest ładna. „Ma ładne kolana?” „Tak”.
„Dekolt?” Pomyślał chwilę. Prześwietlił mnie wzrokiem i odpowiedział: „Szyję
też”. „Piersi?” Wiem, że to bezczelne, tak pytać, ale po tym, jak tydzień temu
dotykał moich, mam prawo pytać nawet bezczelnie. „Yhy”, tylko
kiwnął głową.
Zapadło milczenie. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zbyszek
też się zawiesił jak przeciążony internet. Tylko się patrzyliśmy na siebie
nawzajem, jak byśmy nie wiedzieli, gdzie jesteśmy ani jak się tam znaleźliśmy.
W końcu jednak spytałam bezczelnie: „Widziałeś jej piersi?” Przyznał, że tak.
Któregoś razu miała na sobie taki stanik, że miseczki nie przylegały dokładnie
do ciała. Stanął nad nią i popatrzył w dekolt. Musiał się wysilić, żeby się
dobrze ustawić, i pilnować, żeby Dżesika się nie zorientowała, ale mu się
udało. Przyznał się, że od tamtej pory zawsze próbuje podejrzeć jej piersi. I
udaje mu się czasami.
„Ona jeszcze nie wie?” Można się domyślić, ale i tak
zapytałam. „Nie”. „Powiesz jej?” „Nie”. „Mogłaby się wtedy rozebrać i
zobaczyłbyś więcej. A może i nie tylko obejrzał”. „Nie sądzę”. „Ale co ci
szkodzi? Czy ona ci się nie podoba?” „Podoba, ale to nieetyczne podrywać własną
uczennicę”. Kociu, przyznam ci się, że takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.
Co w tym nieetycznego? Co z tego, że jest jej nauczycielem? A jak by nie był,
to co, mniej nieetyczne? Zbyszkowi zadałam w tej sprawie tylko jedno pytanie.
Mniej więcej takie: „Jeżeli się w niej zakochałeś, to dlaczego nie możesz jej
powiedzieć?” Odpowiedział krótko: „Nie zakochałem”.
Po tej odpowiedzi znowu nam odebrało mowę. Niedługo miała
przyjechać moja mama. Ale kiedy dokładnie się zjawi, nie było takie jasne.
Niestety taką mam mamę, że nie zawsze można liczyć, że dotrzyma słowa. Obieca,
że będzie o trzeciej, zadzwoni o piętej i powie, że w sklepie jest długa
kolejka do kasy. Obieca, że zadzwoni, to jej się rozładuje komórka. Obieca
wyjazd na kolonie, zapomni wysłać zgłoszenie, albo nie zapłaci w terminie. Niektórzy,
Kociu, mają pecha do rodziców.
Jak się tak zatopiłam w myślach, Zbyszek dotknął mnie za
kolano. Oj, jak się wzdrygnęłam! Cały dzień na to czekałam. Można by więc
powiedzieć, że nareszcie mnie zauważył. Ale to był niepewny gest z jego strony,
a ja już nie miałam nastroju — jak by to powiedzieć — erotycznego. Nie to co rano.
Wtedy powiedział to swoje „Muszę cię przeprosić” jeszcze raz tego samego dnia.
„Za co?” „Za zeszły tydzień”. „A co się stało w zeszłym tygodniu?”, udałam, że
nie wiem, o czym mówi. „Hm. Poprosiłem, żebyś coś zdjęła dla mnie. Nie
powinienem”. „Hm”, zupełnie nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież to ja
sama tego chciałam. Zresztą nie tylko tydzień temu. „I ukradłem ci całusa. Też
nie powinienem tego robić. Twoje całusy nie są dla starego zgreda, tylko dla
twoich rówieśników”. Dokładnie tak się wyraził. Że jest zgredem. Dla jakich
rówieśników, Kociu? Dla takich jak Arek? Nie chcę się z nikim takim całować!
Nie z kimś, do kogo nic nie czuję. Jak się całować, to tylko ze Zbyszkiem.
Nie chciałam już dłużej rozmawiać. Wskoczyłam mu na
kolana. Przytuliłam się. Poczekałam, aż mnie obejmie i zacznie głaskać. I tak
doczekaliśmy do przyjazdu mamy.
Jeszcze była herbatka, sałatka przywieziona przez mamę i
pączki. Sporo się dzisiaj dowiedziałam o Zbyszku. Nie tylko, że mu się podobają
rude płaskie chudzielce w okularach, ale też że każdego karmi pączkami. I Arka,
i Dżesikę, i moją mamę. I mnie przy okazji parę razy. Dawno nie zjadłam tyle
słodkiego, co dzisiaj. Na pożegnanie zrobiłam mu na złość. Nie dosłownie
oczywiście. Dałam mu soczystego całusa w policzek, takiego długiego z
przyssaniem, żeby wiedział, że mimo wszystko bardzo go lubię. Gdyby nie
obecność mamy, pocałowałabym w usta. Mamie też zrobiłam na złość. Spytałam się
Zbyszka, czy mogę przyjechać za tydzień.
Więc to raczej nie były moje ostatnie korepetycje.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz