![]() |
Józef Chełmoński "Kurka wodna" |
Andrzej — niepozorny prawiczek, a naprawdę dyskotekowy
podrywacz, pan Kowalczyk — staromodny sztywniak, a naprawdę zboczony wyrywacz
nastolatek, i Weronisia — skromniutka, cichutka kościółkowa dziewica, pierwsza
do stracenia cnoty. Pozory mylą — to prawda, Kociu. Zaraz ci wszystko opowiem.
Pamiętasz, jak się poznałyśmy, to znaczy, od czego
zaczęłyśmy rozmawiać? Weronika podeszła do mnie, jak wychodziłam z toalety i
zapytała, czy może mi zadać pytanie. Rozglądała się przy tym dookoła, jakby się
bała, że ktoś ją śledzi. „Jasne, a o co?”. „Widziałam, że tańczyłaś z panem
Kowalczykiem”. Kiszki skręciły mi się w supeł i zaplątały wokół szyi, jak to
usłyszałam. Pisałam ci już, jak się przelękłam. „Coś było widać?”, spytałam od
razu, też tak ostrożnie, jakby dookoła było tysiąc podsłuchów. „Nie. Tylko
tyle, że świetnie tańczysz”. „Wcale nie umiem”. „Najlepiej ze wszystkich. Z
Andrzejem też super wyglądaliście razem”. „Widziałaś?!” Chodziło mi o to, czy
nas widziała w tamtym zakamarku, jak się liżemy na krześle, ale ty już wiesz o
tym. A ona na to, że „Tak. Wyglądało tak, jak byście od dawna razem trenowali”.
„Aha. A o co właściwie chciałaś teraz spytać?” „Sama nie wiem. Chyba tylko
chciałam ci powiedzieć, że masz talent. To ja już pójdę”. „Stój!”, złapałam ją
za łokieć. „Dlaczego mi to mówisz?” „Może z zazdrości”, odpowiedziała ze
wzrokiem wbitym w podłogę i uciekła.
Zazdrościła mi tańców-ocierańców z Andrzejem — z
Weroniką zatańczył tylko jeden raz — i tego, że rozmawiałam z nauczycielem
historii. Widziała, że obaj trzymali mnie za plecy, że mieli ręce wsunięte pod
wcięcie mojej sukienki, ale nie czuła tego, co ja. Więc nie domyślała się siły
tego dotyku. Mam nadzieję, że nikt się nie domyślił.
Zazdrości mi też luzu, jaki według niej mam w domu. O
sobie mówi, że jest jedynaczką ze szklarni, bo rodzice się nią interesują i
kochają. Pomyśleć, Kociu, że ja też jestem jedynaczką! Rodziny to akurat ja jej
mogę pozazdrościć.
Zazdrości mi powodzenia u chłopaków. Domyśliła się, że
nie zawsze odmawiam, jak chcą ze mną pochodzić za rączkę. No i w ogóle, że
próbują. Zapytała — kiedy się opalałyśmy u niej w ogrodzie — czy, czysto
teoretycznie, poszłabym na randkę z kimś, kogo nie znają moi rodzice i nie
mówiąc im o tym. Jak bym powiedziała, że nie, to bym skłamała. A nie wolno kłamać
z byle powodu, prawda? Ach, Kociu, jakiego szoku doznała na wiadomość, że
Andrzejowi zdarzyło się zobaczyć mnie toples. Nie tylko on zresztą. Z tym
„toples” to trochę przesadziłam, bo nie paradowałam przed nim całkiem goła
powyżej pasa, ale jest faktem, że biustem mu się pochwaliłam. Tym razem już
musiałam troszeczkę skłamać, żeby ratować sytuację. To znaczy, żeby nie siać
zgorszenia u niewinnej dziewczyny. Powiedziałam, że to pokazanie się toples” to
był przypadek i do niczego nie doszło. Wiesz, Kociu, Weronika do wczoraj
jeszcze ani razu nie całowała się z żadnym chłopakiem. Wyznała mi to aż cztery
razy, więc to dla niej jest raczej ważne.
Za to wczoraj nadrobiła zaległości. Niedługo to ja jej
będę zazdrościć doświadczeń, a nie odwrotnie. Zaraz ci wszystko opowiem, Kociu.
Dowiesz się, co ona zrobiła z moim Andrzejem. I w ogóle, co żeśmy we dwie
nawyczyniały.
Zaczęło się od tego, że Kowalczyk podszedł do nas
przed lekcją. Stałyśmy sobie spokojnie przy oknie i po raz nie wiem który
wymieniałyśmy opinie o kolegach z klasy. Że się od lat podkochiwała w Andrzeju,
wygadała się pierwszego dnia naszej spóźnionej znajomości. Ale jak się raz
powie, że chłopak ma super poczucie humoru i fantastyczne brązowe kręcone
włosy, to przecież jeszcze nie powód, żeby następnego dnia nie powiedzieć tego
samego. Więc stałyśmy sobie na korytarzu przy oknie i wymyślałyśmy, jak to by
można pogłaskać Andrzeja, gdyby nas wziął na kolana. Dla jednej z nas nie była
to czysta fantazja, ale nawet najbliższa przyjaciółka nie musi wszystkiego
wiedzieć. Gadałyśmy półszeptem jak dziewczyna z dziewczyną, śmiałyśmy się, aż
ni z tego ni z owego podszedł Kowalczyk.
„Cześć dziewczętom!”, zaczął nie w swoim codziennym
oschłym stylu, „stopnie wystawione, na dworze upał, lato idzie, przygoda,
wakacje!” I wyciągnął do nas ręce. Zupełnie nie jak najstraszniejszy
nauczyciel. Najpierw wziął nas pod łokieć, a jak tylko zrobiłysmy pół kroku do
przodu, objął nas za ramiona. Obie. Okno, przy którym stałyśmy, prawie dostało
zawału na widok tej poufałości. A Kowalczyk dalej nas zagadywał: „Planujecie
jakiś wyjazd? Gdzie w tym roku spędzicie wakacje?”
Ja już trochę znałam Kowalczyka od tej strony, ale dla
Weronisi to była nowość. Zaczęła się jąkać o wczasach z rodzicami na Krecie.
Fajnych ma rodziców! A ja nie mam jeszcze żednych ciekawych planów, więc, jak
to się mówi, odbiłam piłeczkę. Okazało się, że Kowalczyk ma działkę na
Mazurach. Jeździ tam w lato i maluje obrazy. Sprzedaje je potem turystom i w
ten sposób zarabia trochę pieniędzy.
„Maluje pan krajobrazy?”, spytała wtedy Weronika. W
pewnym sensie połknęła haczyk, bo on przecież nie mówił o tych malunkach bez
powodu, tylko chciał nam zaimponować. I trafił w gust dziewczynki z elitarnej
rodziny. „Motywy leśne i różne stadia słońca, od wschodu do zachodu nad taflą
jeziora. Mam kilka ulubionych lokacji, które maluję”. Trzeba powiedzieć, że
nasz historyk potrafi opowiadać. Nie wiem, jak on to robi, ale zawsze jak
zacznie jakąś historię, to aż się chce słuchać. Obie rozdziawiłyśmy buzie. A on
od drzew i jezior przeszedł do nudesów: „Próbowałem też aktów, ale jak dotąd
bez dużego sukcesu. Może nie trafiłem jeszcze na właściwą modelkę”. Weronika aż
się zaczerwieniła, jak to usłyszała. Coś mi się zdaje, Kociu, że nie musiałby
jej długo namawiać. Tylko czy rodzice by pozwolili? „Wszystkie obrazy pan
sprzedaje?” Tym razem to ja zadałam pytanie. „Większość, ale oczywiście kilka sobie
zostawiłem. Chcecie zobaczyć?”
Chciałyśmy, więc się umówiłyśmy z Kowalczykiem. A że
było już po dzwonku na lekcję, zgodziłyśmy się napisać do niego maila, żeby
ustalić dzień i godzinę, i żeby nam przysłał adres swojego mieszkania.
Zabrałam ze sobą Andrzeja. Trudno powiedzieć dlaczego.
Z jednej strony pewnie przeczuwałam, że Kowalczyk ma nieprzyzwoite zamiary i
chciałam się jakoś zabezpieczyć. Niby przy świadku facet nie powinien się do
nas dobierać. Z drugiej strony nie bardzo wiedziałam, jak odwołać randkę.
Miałabym wymyślać jakieś kłamstwo, albo jeszcze gorzej, powiedzieć, że nie
przyjdę do niego, bo idę do nauczyciela? To byłoby samobójstwo.
Blok Kowalczyka stoi tuż obok mojego. Od dawna
wiedziałam, że jesteśmy prawie sąsiadami, ale że z mojego okna widać jego
mieszkanie, po przeciwnej stronie ulicy, tego, Kociu nie podejrzewałam. Teraz
dopiero będę mieć na niego oko. Ha ha!
Ale mimo że ode mnie jest do niego najbliżej, z
Andrzejem i Weroniką umówiliśmy się pod domem Weroniki. Andrzej przywitał się
ze mną buziakiem w policzek, który poprawił, całując mnie w usta. A po mnie
pocałował Weronikę, też w usta. Że tak powiem, na mokro. Żeby było
sprawiedliwie. Dziewczyna aż się spięła z wrażenia. Było mi wesoło, więc nawet
nie pomyślałam, żeby jakoś wyrazić zazdrość. Zresztą o nic nie mogłam być
zazdrosna, bo oficjalnie przecież nie byliśmy parą.
Droga zajęła nam jakieś dwadzieścia minut. Tyle się
idzie od Weroniki do mnie, i do Kowalczyka. Andrzej cały czas starał się
traktować nas jednakowo. To znaczy żartował i mówił komplementy po równo do
mnie i do niej — śmielszy był niż w szkole — brał nas za rękę jednocześnie obie
i objął nas w pasie też sprawiedliwie, bez zapowiedzi, każdą po dwa razy.
Podsumowałam jego zachowanie, jak już weszliśmy do
klatki. Powiedziałam, że fajnie jest być przyjaciółka Einsteina. Szkoda tylko,
że trzeba się nim dzielić z przyjaciółką. To nie było miłe z mojej strony.
Zabrzmiało tak, jakbym miała jakieś pretensje, i to nie tylko do niego, ale i
do Weroniki. A to nieprawda. Na szczęście udało mi się szybko wymyślić żart i
rozładować napięcie: „Po prostu musisz nas kochać dwa razy mocniej, ha ha!”
To jeszcze był tylko niewinny flirt we troje. Przy
Kowalczyku mieliśmy się uspokoić i zachowywać normalnie. Ale, Kociu, to nie
jest normalny nauczyciel. Przez niego całkiem puściły nam hamulce.
Oprowadził nas po mieszkaniu. W każdym pokoju miał coś
ciekawego do powiedzenia, więc trwało to zwiedzanie dobrych dwadzieścia minut.
I od samego początku kleił się do nas rękami. Łapał nas obie to za łokieć, to
za ramię, to w talii. Tak niby normalnie po przyjacielsku, tylko że za często.
I momentami nie po to, żeby nas podeprzeć albo skierować uwagę na jakąś rzecz,
która nam pokazywał, tylko żebyśmy czuły dotyk. Na przykład, Kociu, ukłuł mnie
palcem w kręgosłup równo między łopatkami, albo w bok talii. I to wszystko przy
moim chłopaku. Zresztą Andrzej chyba tego kłucia nie zauważył, bo nic nie
zrobił, żeby nas obronić przed tym molestowaniem. Weronika też wszystko
cierpliwie znosiła.
Potem Kowalczyk zaprosił nas do stołu. Poczęstował
colą i paluszkami. A ja się poczułam jak powtórzonym filmie. Zażartowałam od
razu: „Nie dosypał pan nic do tej coli przypadkiem?” „Dosypałem, a jakże,
tabletkę gwałtu. Ale tylko jedną na was obie”. Kowalczyk przyjął przy tym tak
poważną pozę, że Andrzej o mało co nie uwierzył. Tak mi się przynajmniej
wydawało. „No to nie zadziała!”, odpowiedziała Weronika i parsknęła śmiechem.
Jak opętana. Przy mężczyznach. Zupełnie, Kociu, jak nie ona. „To wypijecie
drugą i zadziała”. Od tego momentu było dla mnie jasne, że Kowalczyk posunie
się jeszcze do czegoś więcej. I nie ma opcji, żeby mu czegoś odmówić.
Weronika jeszcze niczego nie przeczuwała. Ale już po
fakcie, jak rozmawiałyśmy wieczorem, przyznała, że była „nakręcona”. Nie wiem,
może naprawdę Kowalczyk dodał coś do coli, albo rozpylił jakieś podniecające
perfumy.
Już nie musiałyśmy długo czekać, aż się okaże, jakie
Kowalczyk ma zamiary. Zaprosił nas przed pierwszy duży obraz i zaczął
opowiadać, co to za jezioro, jak się nazywają poszczególne drzewa, w której
porze dnia malował i dlaczego akurat wtedy i z takiej a nie innej perspektywy.
Ustawił nas w rządku: Weronikę z lewej, mnie w środku i Andrzeja z prawej
strony. Sam stanął za nami. Oczywiście nas dwie złapał za ramiona. Tylko że po
chwili jego ręka przesunęła się najpierw na talię a zaraz potem na pupę. Kowalczyk
bezczelnie ścisnął w dłoni mój pośladek. Mocno ścisnął, palcami sięgnął
naprawdę głęboko. A ja nawet nie pisnęłam. Czyli już wiedział na pewno, że ma
mnie w garści.
Zaraz potem przyszła kolej na Weronikę. Obserwowałam
ją kątem oka. Tak samo jak ona co chwilę sprawdzała moja minę i Andrzeja.
Kowalczyk ani się nie zająknął, jak ją ścisnął za tyłek. Potrafi gadać i macać
jednocześnie. Oj, potrafi. No i, Kociu, Weronisia też nie zgłosiła protestu.
Ale nie tylko historyk się do nas dobierał. Atmosfera
udzieliła się też Andrzejowi. A że obok niego stałam ja, to zaczął dotykać moje
biodro i rękę. Dyskretnie podwinął palcami spód mojej bluzki i pogładził po
talii. Aż Kowalczyk nas rozdzielił. W ten sposób, że tak pokierował mną i
Weroniką, że się zamieniłyśmy miejscami.
Znowu nas złapał za pupy. Tym razem obydwie nas
jednocześnie. I trzymając mocno za biodra, stanął między nami. „Mam propozycję,
szanowny panie kolego i kochane dziewczęta”, powiedział tym swoim władczym
tonem. „Jaką?”, zapytał Andrzej. Tylko on z nas trojga był w stanie się odezwać
w tamtej chwili. Kowalczyk przybliżył się buzią do mnie i do Weroniki tak, że
podotykał nas nosem w policzki, bezczelnie zupełnie, i wyjaśnił: „Proponuję
podzielić się dziewczętami na kilka minut. Zuzia zostanie ze mną, a ty
zabierzesz Weronikę do drugiego pokoju, do tego za tą ścianą. Możesz razem z
nią skorzystać z tapczanu. Myślę, że na dobry początek pięć minut nam
wystarczy. Potem się zamienimy. Co o tym sądzisz?” Możesz sobie wyobrazić nasz
miny, Kociu. Nawet Andrzej stracił mowę. Kowalczyk jednak wiedział
doskonale, co robić. Pocałował Weronikę, właściwie tylko musnął ustami jej
policzek, i powiedział półgłosem: „Wyjdź z Andrzejkiem na chwilę, bardzo
proszę. Pokaż koledze swoje piękne piersi. On już nie może się doczekać”.
Jednocześnie tak popychał jej biodra, że poszła prawie z własnej woli.
I Andrzej poszedł. Czy ty to rozumiesz, Kociu?
Zostawił mnie samą ze zboczeńcem.
A ja zamiast uciec jak najprędzej, zaczęłam się
zastanawiać, co się dzieje w głowie Weroniki. Ona, Kociu, ma kompleks małych
piersi! Nie raz słyszała w szkole śmiechy, że zamiast piersi ma nakrętki od
butelki. Dziewczyny, Kociu, bywają okrutne, są gorsze niż dzieci. Znajdą sobie
ofiarę i będą dręczyć. Jakby same były idealne. Pocieszam Weronikę, że one
takie są z zazdrości. I nie dalej jak przedwczoraj powiedziałam jej, któryś raz
z rzędu, jakie jest najlepsze lekarstwo, żeby się pozbyć kompleksów. Kociu,
wiesz jakie. No, co ja mogłam takiego wymyślić? Powiedziałam: „Musisz pokazać
cycki jakiemuś mężczyźnie”.
No i wykrakałam. Poszła z Andrzejkiem do osobnego
pokoju. Wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy i pokazała.
A Kowalczyk w tym samym czasie, obrócił mnie twarzą do
siebie, złapał za pośladki i zaczął całować. Zupełnie mu się poddałam.
Rozchyliłam usta, a on mnie lizał i lizał. „Ależ ty jesteś słodziutka”,
powiedział tylko, jak czas minął.
Następne pięć minut spędziłam z Andrzejem. Dziwne było
to całowanie. Myślami obydwoje byliśmy gdzie indziej. Postykaliśmy się językami
ale tylko mechanicznie. Bez uczuć.
Za to Weronisia dostała drugą dawkę lekarstwa na
kompleksy. Już jest na sto procent pewna, że z jej biustem jest wszystko w
porządku. Jedyny minus jest taki, że wróciła do domu bez stanika. Ale to
nieduża strata. Jutro pójdziemy do galerii, to sobie kupi drugi taki sam.
Panowie zamienili się nami jeszcze jeden raz. Już nie
na pięć, tylko na piętnaście minut. Znowu Weronika wyszła z Andrzejem do
drugiego pokoju, a ja zostałam z Kowalczykiem. Potem miała być następna zmiana,
ale wyszło inaczej.
Kowalczyk przyparł mnie plecami do ściany i zaczął
całować po szyi. Złapał za piersi i szepnął: „Nie wierzę, że to się dzieje
naprawdę”. Jeśli chodzi o mnie, Kociu, ja i teraz nie mogę uwierzyć. Wreszcie
rozebrał mnie do pasa i przykucnął, żeby całować po brzuchu. Podrapał mnie
wąsiskami. Na koniec jeszcze mnie złapał za krocze. Myślałam, że zaraz się we
mnie wciśnie, tak mocno napierał palcami. Wiesz, cienkie spodenki przed takim
dotykiem nie chronią. Powiedział, że jestem gorąca i zamknął mi usta swoimi
ustami. Drugą ręką złapał mnie za biodro i przyciągnął do siebie. Macał mnie i
całował. A ja przestałam się orientować, gdzie jestem i co się dzieje. To chyba
był seks, jak myślisz, Kociu? To nic, że bez włożenia.
Jak długo trwał, pytasz? Nie wiem. Nie czułam upływu
czasu. Ale nie bardzo długo, bo Kowalczyk jednak patrzył na zegarek. W pewnej
chwili powiedział, że minęło już więcej niż piętnaście minut i „pora zobaczyć,
co robią tamci za ścianą”. Włożyłam koszulkę i poszłam z nim do drugiego pokoju.
A tam? Co tam się, Kociu, dzieje? Andrzej bez spodni,
w rozkroku, na kanapie. Weronika w kucki, przodem do chłopaka, plecami do
drzwi. Zapatrzeni w siebie. W pierwszej chwili trudno poznać, co dokładnie się
dzieje, ale... obok spodni na podłodze leżą też majtki. Andrzej siedzi więc z
gołym członkiem! Jasne, że mu stoi. Zerka na mnie i na Kowalczyka zadowolony.
Weronika jeszcze nas nie widzi. Porusza prawą ręką! Andrzej do niej: „Spróbuj
jeszcze raz ustami”. No to odgarnęła grzywkę, nachyliła się. Do tej pory jestem w szoku.
A Kowalczyk: „Mocniej!” Jak się Weronisia nie zerwie na równe nogi. Żebyś ty to widział, Kociu. Krzyk, pisk, machanie rękami. Wybiegła z pokoju. Ja za nią. Złapałyśmy buty i uciekłyśmy czym prędzej na klatkę schodową. Dopiero na dworze zaniosła się płaczem i się uspokoiła.
„Powiedział, że ty też mu robiłaś loda. To prawda?”,
spytała, jak tylko opanowała szlochanie. „Nie”. „Ale jestem głupia!” „Na pewno
mądrzejsza ode mnie”.
Tak się skończyło, Kociu, oglądanie obrazów naszego
historyka. Przeszłyśmy przez ulicę do mojego bloku. Następne dwie godziny
przesiedziałyśmy same w moim pokoju. Jak emocje trochę przycichły i obmyłyśmy
buzie, przebrałyśmy się w świeże bluzki — Weronika jest chudsza ode mnie, ale
znalazło się w szafie też coś dla niej — przeniosłyśmy się do niej.
Od Weroniki z domu wspólnie napisałyśmy do Andrzeja,
że nie będziemy się z nim więcej spotykać i że ma wykasować z komórki wszystkie
nasze zdjęcia, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Do Kowalczyka też wysłałyśmy
email. Krótki, z jednym zdaniem: „Niech pan o tym nikomu nie mówi”.
Tak więc, Kociu, zaczynam wakacje bez chłopaka. Mam za
to pierwszą w życiu prawdziwą przyjaciółkę. Możesz mi pogratulować. Na miłość w
najbliższym czasie raczej nie będę mieć ochoty.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz