Osoby:
1. Alina 1983;
2. Grzegorz 1981;
3. Lucyna 2003, obok roku urodzenia
dopisek: „imię po babci” oraz rząd liter różnymi kolorami: „a” przekreślona na
krzyż, „a +” też przekreślona i „b” bez skreśleń;
4. Karol 2007.
Mamy rok 2019. Wychodzi więc 36, 38, 16 i 12.
Praca:
1. Absolwent szkoły gastronomicznej / pracownica
hotelu;
2. Kierowca / zagranica;
3. przekreślone „Sz. Pod. 1” i obok „Tech. gast.”;
4. „Sz. Pod. 1”.
Rocznik 2007, więc chłopiec obecnie
jest pewnie w szóstej klasie. A nie, do szóstej pójdzie po wakacjach. To trzeba będzie zapytać na rozgrzewkę. A panienka?
Wychodzi, że w drugiej technikum. Też się będzie mogło dziewczę wypowiedzieć.
Nie ma to jak sumiennie prowadzona
kartoteka! Tysiąc dusz w parafii, trzysta adresów, nie licząc antychrystów, co
się z miast przeprowadzają, na szczęście jeszcze niewielu. A każda dusza inna,
wyjątkowa, wymaga indywidualnej opieki. Weź bądź mądry i ustrzeż pomyłek. Nie
da się bez dobrej kartoteki.
Grzegorz ostatni raz obecny w 2013.
Dalekie trasy, rzadko bywa w domu, ciężko pracuje. To dobrze. Na marginesie
dopisek czerwonym ołówkiem: nie układa się.
Takie czasy złe nastały. Wiele
rodzin przeżywa kryzys. Ale trzeba się modlić i prosił Pana o łaskę
uzdrowienia. Żeby zapobiec rozpadowi rodziny. I nie ulec szatańskiemu
złudzeniu, że rozwód pomoże. Bo rodzina jest święta. Co Bóg złączył i tak
dalej. Będziemy się więc modlić o rodzinę. Standard. W połowie domów ta sama
homilia. Ewentualnie z modlitwą o trzeźwość. W drugiej połowie domów o lekką
śmierć. Takie czasy i taka okolica.
Więc Grzegorza raczej się nie należy
spodziewać. Zostaje K 36, k 16 i b 11 — wizyta wg schematu k + K. Awaryjnie wg
schematu k albo — nie daj Boże! — schemat zero, gdyby się jednak Grzegorz miał
pokazać. Zaraz się okaże.
Spojrzę jeszcze na kody. Te kody to mój osobisty wynalazek, przydatny dodatek do obowiązkowej kartoteki. I moja
pasterska tajemnica.
Słabość do niewiast? Hm, słabość czy
talent? Dla osób małej wiary niestety to pierwsze. Ale nie szkodzi. O tej
przypadłości wiedzą wszyscy. Baby we wsi, wikary, jego ekscelencja biskup. Nikt
słowa nie piśnie. Nie podnosi się u nas ręki na kościół, ani na księdza. Bo
ksiądz to nie byle kto, tylko namiestnik samego Jezusa. Księdza można nie rozumieć,
nawet nie lubić, ale szanować i słuchać we wszystkim zawsze trzeba. I wierzyć! Wierzyć
pokornie. Bo pokora i bojaźń, uczy święty apostoł Paweł w liście do
Koryfeuszan, to opoka wiary. A wiara to życie. Życie wieczne. Poza tym jak
świat światem świadczył kapłan wybranym niewiastom specjalne posługi,
niedostępne rozumowi niewiernych. Tak było, jest i będzie. Taka nasza święta tradycja
ustanowiona przed wiekami!
A więc kody. Spójrzmy na dół strony... Panie Boże, ja tu posprawdzam parę detali, a ty przeskocz sobie dwa akapity, żeby się nie nudzić moim mamrotaniem. I tak już za długo cię męczę tą kartoteką. A więc kody. Co my tu mamy?
Litera A. Policzmy! Jeden, dwa,
trzy, cztery... Już dziesięć kropek się nazbierało. Ach, jak ten czas leci!
Pierwsza pełna kropka w 2000 roku. Milenijna. Dziennikarze straszyli końcem
świata, a ludzie wierzyli w te brednie. Głupi! Ostatnie pięć przybyły
regularnie co roku: 2014, 2015, 2016, 2017 i 2018. Widać jak na dłoni, że
sytuacja w małżeństwie wykazuje stabilność. Nie jest idealnie, ale też nie jest
tragicznie. W 1998 i 1999 były jeszcze dwie kropki bez wypełnienia, czerwone
kółka. Tak, tak, przypominam sobie. Nowe miejsce, nowi ludzie, nowe stanowisko.
Byłem jeszcze młody, grubo przed czterdziestką. Byłem wtedy najmłodszym
proboszczem w dekanacie. Pierwsze kropki po przeniesieniu z poprzedniej
diecezji. Pierwsze zawsze lepiej zapadają w pamięć niż dziesiąte czy setne.
Litera L ma jak dotąd tylko jedno
kółko. Dostała w zeszłym roku. Ciekawe na co zasłuży dzisiaj.
— Szczęść Boże! — witam się
pierwszy. Pani domu zaraz otworzy furtkę.
— Szczęść Boże, księże proboszczu!
— Czy to numer cztery? — Pytam pro
forma. — Państwo Koziołowie?
— Kozioł. Proszę.
— Słucham?
— Nazywamy się Kozioł, nie Koziołow.
Proszę dalej, księże proboszczu!
Ładna ta Koziołowa! Szczupła, nos
zgrabny, figlarne dołeczki na policzkach, biodra jak u modelki. Udała się Panu
Bogu. Zresztą przed wyjściem za mąż nazywała się Cudna. Poślubił Kozioł
Grzegorz Cudną Alinę. Taki szczęściarz! A potem go nie ma w domu, kiedy
najbardziej potrzeba. Kozioł! A ty, panie Boże, wiedziałeś, że ten Kozioł to
taki kozioł, i dałeś mu cudną żonę? Wiedziałeś, ty wiesz wszystko. Panie Boże,
ty to lubisz sobie pożartować z nas maluczkich!
Koziołowa u furtki, a koźlęta przez
drzwi wystawiają buźki. Ładne buzie, pulchniutkie, rumianiutkie.
Chłopczyk blondasek. Zaraz zapytam,
czy już służy do mszy. Powinienem znać ministrantów przynajmniej z twarzy, ale
tylu się już przewinęło przez zakrystię, że dawno już straciłem rozeznanie.
Wikary by wiedział.
Dziewczynka też ma jasne włosy. No,
nie taka już dziewczynka, tylko panna na wydaniu. Zaraz się dowiemy, który
gajowy poluje na tę łanię. O ile już nie upolował.
Oby nie, ale kto ich tam wie, tych
dzisiejszych młodych. Tacy się teraz rozwiąźli porobili! Mówią, że współżyją. Z
kim chcą i kiedy chcą, i nikomu nic do tego. Rodzice, duszpasterz? A gdzie tam?
Nikt nie ma nic do powiedzenia, prywatna sprawa. Całkiem się w głowach
poprzewracało. Przez szkołę. Wszystkiemu winne gimnazja! Siedziałyby dzieci w domu,
w rodzinnej wsi, jak dawniej, to by głupot nie słuchały. A tak: dojazdy, nowi
znajomi, nowe środowisko, oderwanie od domu, od tradycji, od wartości, to i
postępuje seksualizacja. Za wcześnie. Oni współżyją. Współ-żyją? Już się na to
nie mówi porubstwo, tylko współżycie. Czy oni wiedzą, co mówią, ci
nauczyciele?! Współżycie, czyli życie wspólne, życie razem, a nie spółkowanie.
Żyć razem to rodzina, małżeństwo, wychowanie dzieci. A oni to sprowadzają do
zwykłego porubstwa? Zupełne pomieszanie pojęć! Ale tak właśnie działa szatan,
tak zwodzi, że podmienia pojęcia. Był sodomizm, pedalstwo, wymyślił małżeństwa
jednopłciowe, jakby małżeństwo nie było naturalnym związkiem kobiety i mężczyzny. Było porubstwo, dymanie, wymyślił
współżycie, albo uprawianie seksu. Czyli jeszcze gorzej, uprawianie jakby seks
był warzywem albo dziedziną sportu. Było puszczalstwo i kurwienie, jest
wolność. Była cnota, wianek, jest — to już szczyt podłości szatańskiej — zrywanie gwintu. Żadnego tabu, żadnej świętości się teraz nie szanuje.
Szatan wygrywa.
Ale jeszcze nie u nas. W mieście
tak, ale nie w naszych wioskach. I nie zwycięży! Bo tu żyją ludzie dobrzy, pobożni, mający bojaźń
Boga.
O, proszę, mamy przykład. Rodzina
wita księdza jak należy. Woda święcona jest, koperta przygotowana zawczasu na
stole leży, Maryja i nasz papież na ścianie. Mama z córką ubrane odświętnie, a
nie jakby z pola wróciły. Widać, że oczekiwały, przygotowały się na przybycie
bożego namiestnika. Jak się wypełni czas i przyjdzie im stanąć przed obliczem
Pana, też będą przygotowane. I wtedy dostąpią łaski.
A nie jak te bezbożne przybłędy. Oj,
ci to nie znają miary bezeceństwa. Jeszcze pół biedy, jak nie przyjmą księdza.
Nie przyjmą rok, dwa, aż dziecko zapragnie przystąpić do pierwszej komunii
świętej, albo o jakieś zaświadczenie z parafii trzeba się będzie postarać, i
wtedy przyjmą księdza. I ofiarę uiszczą. Najgorsi są tacy, co przyjmą księdza i
myślą, że sobie pogadają jak z jakimś kolegą. Kawę na tacy podadzą, paluszki na
stół postawią i już gotowi podyskutować o Ewangelii i polityce. A gdzie woda
święcona, gdzie modlitwa! Że też, panie Boże, dopuszczasz, by tacy judasze po
świecie bezkarnie chodzili! Że też na nich moru jakiego nie ześlesz! Nie
utopisz, piorunem nie trafisz. Dlaczego?
— Szczęść Boże, dzieci! — witam się
z aniołkami. Ach, zapomniałem. Te aniołki to koźlęta.
Łania przepięknie nam dojrzewa. Będę
musiał poprawić w notatkach kod biustu z b na c. Cóż, rośnie jeszcze dziewczę.
Zmienia. Kolanka też bardzo ładne widać pod spódnicą. Nie założyła dziewczynka
rajstop, legginsów, ani dżinsów. To bardzo dobrze. Jezus nie goni za modą,
Jezus lubi schludne ubrania i skromność. A ja lubię ładne naturalne ciało, a
nie plastik. Uchowaj Boże, z recyklingu.
Pytam o wiek, szkołę, czy
uczęszczają na katechezę.
— Za chwilę poproszę o zeszyty do
religii, ale najsampierw pomódlmy się. — Sięgam po kropidło. Rodzina milczy.
Zaraz się pobożnie przeżegna i nadstawi głowy do pokropienia. Atmosfera
dojrzewa. Pokój dzienny z tanią wersalką, stołem i regałem przestaje być
pomieszczeniem mieszkalnym, staje się nawą świątyni. Stół z miseczką wody
święconej i kopertą, ofiarą na rzecz Pana, ołtarzem, świeczka kadzidłem,
kropidło pastorałem Jana Chrzciciela. Jesteśmy w pokoju magicznym, sakralnym. —
W imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego.
— Amen.
— Błogosławię ten dom... — I tak
dalej, aż do "zdrowaś Maryjo" i "odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy".
— Amen — odpowiada rodzina.
— Albowiem wszyscy jesteśmy grzeszni
— uzupełniam modlitwę kilkoma własnymi frazami, spoza książki do nabożeństwa.
Powinien to robić każdy kapłan, żeby wzmóc przekonanie pastwy o wielkiej
duchowości pasterza. Niestety wielu z nas, zwłaszcza młodych, to lekceważy. —
Przeto błagamy cię, panie Boże w Trójcy jedyny; podajmy sobie ręce — zwracam
się do Koziołowej z domu Cudnej, Koziołkówny i najmłodszego z rodu — racz
zstąpić, obarcz nas swoją dobrocią, przepełnij miłoscią, pokieruj myśli i
powiedz, co mamy czynić. Uczyń z nas narzędzia twojej woli. Jesteśmy
niewolnikami twymi. Amen.
— Amen — odpowiada cała rodzina
uroczyście, z najgłębszej głębi płuc. Obydwu niewiastom drżą ręce.
— Odczuwam wielkie wzruszenie —
mówię natchnionym głosem. — Duch Święty jest teraz z nami.
Czuję sakralne uniesienie. Ktoś
bezbożny mógłby powiedzieć, że dostałem wzwodu. Ach, to szatańskie przekręcenie
pojęć! Wzwieść, czyli podnieść, unieść, umieścić na wyżynie, wznieść ducha na
piedestał nieba, a oni, liberaliści, ateiści, lewacy pod judzeniem szatana
sprowadzają wzwiedzenie do stawania pały. To straszne. Ale nic to. Do naszej
świątyni szatan nie ma wstępu. Nasze dłonie drżą za sprawą dobrego, a nie
diablego, podniecenia.
— Poproszę teraz o zeszyty do
katechezy.
Pani Kozłowa siada na krześle. W
kontroli pilności uczestniczyć nie będzie. Posłucha tylko mojej rozmowy z
dziećmi, pokornie milcząc i na odległość.
Już na pierwszy rzut oka widać, że
zeszyty prowadzone sumiennie. Pismo czytelne. U piątoklasisty prace domowe
poodrabiane, rysunki kolorowe. U dziewczynki, u tej pięknej łani, tematy lekcji
podkreślone błyszczącym markerem, wnioski z katechez zanotowane bez błędów, i
bez luk, dokładnie tak jak podyktowała siostra Marta. Przepięknie.
W uznaniu za pilność obojgu
rodzeństwa kładę rękę na barku. Łania ma cudowną skórę. Czuję pod palcami.
Mówię o potrzebie spowiedzi świętej, nawiązując do tematu, na którym akurat
otworzył się zeszyt łani. Mówiąc, odchylam kołnierzyk białej koszuli. Patrzę w
dół, z ciekawości. Half-cup z
kokardką na mostku. Tyle mogę powiedzieć bez rozpinania guzików. Dziwisz się,
że coś wiem o krojach biustonoszy? Mój drogi, duszpasterz musi się znać na
wszystkim.
W obydwu zeszytach piszę informację
o kolędzie. Z prośbą do katechety o wystawienie oceny celującej.
Niektórzy rodzice pytają, w jakiej
rubryczce ma się pojawić ta ocena. Napływowi zadają takie pytania. Traktują
katechezę jak zwykły przedmiot z programem i stopniami. Myślą, że katecheza
jest jak matematyka: nauczysz się, że dwa plus dwa to cztery i dostaniesz
piątkę. Dopisuje wtedy, że to ocena za zeszyt. Siostra Marta albo siostra
Weronika wie wtedy, co to za delikwent, i że ta szóstka nic nie znaczy. A kto
ma zaufanie i nie stawia głupich pytań dostaje szóstkę na koniec roku. Taka
jest u nas katolicka sprawiedliwość.
Lucynce — przypominam sobie, że tak
ma na imię łania — dałbym dwie szóstki, po jednej za każdą pierś, ale tak się
niestety nie da. Jakby chodziła do podstawówki mógłbym bez trudu dać jej
dodatkową szóstkę z innego przedmiotu. Wystarczy szepnąć jednej z sióstr
zakonnych i załatwi sprawę u dyrektora. W technikum nie mam niestety takich
możliwości. Da się co najwyżej podciągnąć stopień o jeden, ale wymaga to mojej osobistej interwencji u nauczyciela i nie zawsze się udaje.
Na samą myśl o piersiach Lucynki
oblizuję usta. Robię mlaśnięcie tuż przy jej uchu. I czas przystąpić do
następnego punktu wizyty duszpasterskiej.
— Pora poświęcić miejsca, gdzie się
uczycie i odbywacie spoczynek — mówię. — Czy każde z was ma własny pokój?
— Tak.
— Pójdziemy po pokojach według
wieku. Zaczniemy od twojego pokoju — zwracam się do chłopca — porozmawiamy o
sprawach duchowych, o czym trzeba rozmawiać tylko w cztery oczy, następnie
porozmawiam z twoją siostrą w jej pokoju, a na końcu mama pokaże mi sypialnię
rodziców. Potem jeszcze raz zbierzemy się całą rodziną tutaj przy stole i
udzielę wam wszystkim błogosławieństwa.
Z chłopcem, jak to z chłopcem. Pytam
czy się modli i jak często, czy przeżywa jakieś problemy, czy jest czegoś
niepewny w związku z modlitwą. I przechodzimy do grzechów. Czy pożąda i czy się
masturbuje. Dwa razy tak. Więc kogo pożąda i jakie miewa nieczyste myśli. Gapi
się na koleżanki na wuefie. Szukał w internecie wiedzy o prezerwatywie.
Wyobraża sobie całowanie i pod kołdrą masuje. Jakież jeszcze grzechy może mieć
jedenastolatek? Przepytuję z obowiązku. Przepraszam, panie Boże, ale wiesz
przecież, że nie lubię chłopców.
Wikary lepiej by zrobił tę spowiedź.
Ma smykałkę. Żeby jeszcze się nie bał, byłby z niego materiał na proboszcza. A
tak? Tylko cierpi biedaczysko. Niewierny Tomasz. Zamiast przeżywać radośnie
podniosłą atmosferę, biczuje się za niezdrowe skłonności. Jakie znowu
niezdrowe? Sekielskich się naoglądał, czy co? Jak dar od Boga może być
niezdrowym? Nie rozumiem. Kobiet Sebuś nie lubi, chłopców się boi, żaden
pożytek z niego, tylko zmartwienie z tym wikariuszem. Ale trzeba być
człowiekiem. Nie odeślę go do biskupa, nie skażę na wieczną tułaczkę. Niech
sobie żyje spokojnie u nas na parafii. Aż tak bardzo nie wadzi, żeby się go
pozbywać. Poza tym pan Bóg przydziela każdemu jakiś talent. Naszym zadaniem
jest tylko ten dar, odkryć i pielęgnować, pomnożyć i spożytkować na cześć Maryi
i dla dobra kościoła. Tak uczy Ewangelia. Ja też długo błądziłem, zanim
zrozumiałem sens mojego powołania. Błądziłem srogo. Gdyby nie wstawiennictwo
kapłana, to kto wie, jak długim wyrokiem by się to moje błądzenie skończyło.
Świecki sąd jest bezlitosny. Być może Sebusia Bóg też prowadzi nieprostą drogą.
Może z czasem chłopak odnajdzie swój talent, albo przestanie się przed nim
bronić, i zrobi z niego zbożny użytek. Przecież nawet Maryja nie powiła przy
pierwszym zwiastowaniu. Anioł Gabryjel musiał się nieźle natrudzić, żeby ją
przekonać.
Karol z głowy. Jedyne ciekawe, czego
się od niego dowiedziałem, to to, że jego siostra się nie kurwi. Oczywiście nie
wprost mi to powiedział. Wprost nie można pytać. Ale dokładnie taki wniosek
wynika z jego odpowiedzi. Dziewczyna gości na noc nie sprowadza, ze szkoły do
domu wraca, na dyskoteki nie jeździ. Czyli cnotliwa dziewucha.
— Jak sobie radzisz z pociągiem do
chłopców? — Od razu przechodzę do sedna. Nie ma czasu na długie podchody.
— Słucham? — pyta zaskoczona. Nie
jest małym dzieckiem, wie, o co pytam. Rok temu dostała kółko, więc już wie, do
czego zmierzam. Muszę zapytać bardziej konkretnie.
— Gdzie się masturbujesz? W łóżku,
czy gdzie indziej? — To doskonałe pytanie. Ustawia grzesznicę w pozycji, w
której niewygodnie jest negować zbrodnię. Za to przyznać się i z pokorą przyjąć
pokutę będzie łatwo.
— W łóżku. Czasami w wannie — odpowiada
łania, speszona. Żebym ja pamiętał, co odpowiedziała w zeszłym roku. Pewnie to
samo. Wszystkie w jej wieku się masturbują w łóżku i czasami w łazience.
Zepsute pokolenie. Ale je lubię. Pan Bóg też lubił grzesznice. Maria Magdalena
najlepszym przykładem.
— Żałujesz? — pytam natchnionym
głosem.
To bardzo ważne przy spowiedzi, żeby
kapłan mówił w natchniony sposób. O pół tonacji wyżej niż zwykle, z namysłem, z
głębi duszy. Tylko mówiąc w ten sposób, może kapłan wytworzyć pobożną atmosferę
i sprawić, że penitent maksymalnie otworzy serce i z pełna ufnością przyjmie
wolę Pana. Natchnione mówienie, to właśnie jest mój talent, mój osobisty dar od
Boga.
— Hm — Kłamstwo nie chce Lucynie
przejść przez gardło. To dobrze. To znaczy, że jest bojaźń boża.
— Nie żałujesz śmiertelnego grzechu?
— pytam srogo.
Siedzimy na łóżku blisko siebie.
Naturalnym jest, że w tej sytuacji kładę dłoń na kolano grzesznicy.
— No, nie wiem — odpowiada
niepewnie, śledząc wzrokiem moją rękę.
Ściskam za kolano. Przesuwam rękę
wzdłuż uda, podsuwając krawędź spódnicy. Czuję, jak drży noga łani.
— Duch Święty jest z nami —
zapewniam. Drganie ciała najlepiej o tym świadczy. To znak natchnienia. — To
dobrze, że nie chcesz zgrzeszyć mówieniem nieprawdy — mówię. — Nie potrafisz
jeszcze w pełni żałować złego uczynku? Trudno. Poproś Boga o łaskę wiary, pan
Bóg wysłucha. Dobrze też, że wstydzisz się grzechu. Wstyd, to szansa poprawy. —
Właśnie skończyłem odsłaniać uda. Rozsuwam je co nieco. — Pokaż teraz, jak się
masturbujesz!
— Słucham?
— Byłaś już z mężczyzną?
— Nie.
— Nie spółkowałaś jeszcze? Więc
musisz się rozliczać przed panem Bogiem z innych grzechów nieczystości. —
Niektóre dziewice trzeba długo namawiać. A przecież szczera i wyczerpująca
spowiedź jest tylko dla ich dobra. — Zresztą jesteśmy tu na prawach spowiedzi.
Ty nie pokazujesz swojego grzechu księdzu. Tylko przez oczy księdza zwierzasz
się bezpośrednio Maryi. Więc pokaż teraz, jak to robisz.
Lucyna pokazuje, półleżąc na wznak
przede mną, z rozkraczonymi nogami zgiętymi w kolanach. Pokazuje niezdarnie,
bez zatracenia w grzechu, jak to ma miejsce podczas spontanicznego samogwałtu,
nieautentycznie. Ale nie o to chodzi w spowiedzi, żeby ponownie grzeszyć, tylko
o wyznanie popełnionych czynów, myśli i zaniedbań. Zadaniem spowiednika jest
pomóc. A że przy okazji zobaczę majtki z figlarnym serduszkiem i kępę włosów
porastających łono... A kto ma zobaczyć, jak nie proboszcz?
Oczywiście laicy mają na ten temat
odmienną opinię. Ale co laicki odmieniec może wiedzieć o drodze do zbawienia,
jeśli neguje nawet samo istnienie duszy? No, niech już sobie ma tę opinię,
skoro musi, ale niechże się z nią nie obnosi, bo się tylko kompromituje.
Prawda, niedostępna dla ignoranta małej wiary, jest taka, że ja muszę sprawdzać
ten stan owłosienia. To nie jest żadne widzimisię duszpasterza, tylko
obowiązek! Jak inaczej mam skontrolować, czy młoda osoba słucha pilnie kazań i
uczestniczy w rekolekcjach? A tak, zerknę i wiem natychmiast: jeśli przykłada
ostre narzędzie do żywota, znaczy, że nie słucha.
Pomagam. Rozszerzam szparę,
rozsuwając fałdy. Kciukiem masuję clitoris.
— Usiądź teraz na moich
kolanach — mówię. — Tę białą koszulę, co masz na sobie, zapewne długo
prasowałaś. Rozepnij zatem guziki i powieś ja na krześle, żeby się nie
pogniotła.
Lucynka się waha, ale z pokorą zaczyna wykonywać polecenie. Rozpina powoli,
guzik za guzikiem.
Podkreślam raz jeszcze: natchniony
tembr głosu to podstawa. Mam nadzieję, że dyktafon w kieszeni sutanny dobrze
się sprawi. Ksiądz biskup wymaga nagrań idealnych technicznie. Nie dla siebie
osobiście. On sam spowiedzi niewiast nie słucha. Dla wielkiego dzieła. Tylko
doskonałe nagrania daje się spieniężyć. A dzieło świętego Cyryla, oczko w oku
biskupa, pochłania dużo pieniędzy.
Lucynka siada na mnie okrakiem.
Mimochodem podwijam sutannę. Ale zdziwione dziewczę! Jak każde za pierwszym
razem. Myślała naiwnie, że proboszcz ma pod sutanną laickie spodnie i bokserki.
Albo i slipy do pływania. Ludzie to mają czasami naprawdę dziwne pomysły.
— Nie bój, się Lucynko. To taka
sama część ciała jak każda inna. Doświadcza mistycznego uniesienia z taką samą
intensywnością jak serce i naczynia krwionośne. Zajrzyj w głąb siebie! Ty też
doświadczasz w tej chwili łaski uniesienia duszy. Podziękujmy Panu. Amen. —
Teraz muszę mocno chwycić za biodra. Zakleszczyć w garściach. A szerokie ma
łania bioderka, jest za co łapać. Pomogę jej przyjąć wygodną pozycję.
— Amen — odpowiada bez
zastanowienia.
Kropidło trafia w wąski tygiel.
Szoruje po krawędzi... Stop! Trzeba jeszcze załatwić ostatni drobiazg:
— No, odwieś ją na krzesło —
mówię. — Żeby się nie pogniotła.
Dziewczyna waha się jeszcze. Boi. Ma
uroczo zatroskaną minę. Powtarzam więc polecenie. Łania wstaje i w końcu spełnia prośbę.
Wraca na moje kolana. Siada bokiem,
ze zwartymi udami. Przyzwalam na ten gest fałszywej skromności. Fałszywej, bo
ksiądz to nie jakiś młokos, żeby się wstydzić. Spowiedź nie schadzka, nikt
cnoty nie splugawi.
— Jeszcze biustonosz — mówię,
przesuwając palcem po plecach wzdłuż paska.
Teraz już nalegam, by usiadła przodem.
Ach, jakie piersi! Dorodne. Bonus dla duchownego. Pobawię się minutkę. Pan Bóg
wybaczy staremu słudze tę chwilę zwłoki. Ważę pierś w dłoni. Będzie ponad
sześćdziesiąt deko. Siedemdziesiąt?
— Narzeczony już się nimi bawił? —
pytam.
— Nie mam narzeczonego.
— To o kim myślisz, jak się
masturbujesz?
— O panu Brackim.
Biorę za biodra. Ustawiam. I już
stoi kropidło przy tyglu.
— Bracki? Nie znam. Z jakiej
parafii? Znajomy mamy, taty?
— Anglista.
Parzyć się z nauczycielem? Marzyć o
tym? Potworność!
— Piersi widział?
— Chyba tak, ale nie moje.
Kropidło wciska się w szparę.
Lucynka drży jak osika. Nie wie, co zrobić z rękami. Głęboki respekt wobec
kapłana i siwej głowy nie pozwala jej oprzeć się na moim torsie. Doświadczona
niewiasta nie miałaby takich rozterek. Objęłaby mnie za szyję i zjednoczyła,
jakby nie ze mną, starym i brzydkim, lecz z Jezusem oblubionym. „Mój miły jest
mój, a ja jestem jego”, by zaśpiewała.
Minuta minęła. Pora wypełnić
kapłańską posługę. Pierwszy raz jest szczególny, bo młode ciało nie wie, co je
czeka. Stawia opór. Trzeba go złamać szybkim atakiem. Tak więc uwaga!
Skupienie, gotowość i w imię Ojca i Syna — już!
Obrazek autorstwa Gildy |
Lucynka na plecach. Jej kolana na
moich ramionach. Stanowimy jedność. Jest rozkosznie ciasna. Jej przyszły mąż
będzie uwielbiał korzystać z jej posługi. Mógłbym już skończyć, bo cel
spowiedzi został osiągnięty, ale nie chcę. Mnie też się należy chwila relaksu.
Och, jak przyjemnie!
Ani na moment nie przestaję mówić.
Natchnione mówienie — tej prawdy nigdy nigdy dość powtarzać — to podstawa.
Prosto do ucha Lucynki recytuję z pamięci Pieśń nad pieśniami. Tłoczę i
recytuję, recytuję i tłoczę.
— O jak piękna jesteś, przyjaciółko
moja! Oczy twe jak swawolne gołębice, włosy twe jak stado kóz falujące na
górach Kurtyzanu. Zęby twe jak stado owiec strzyżonych, gdy wychodzą z kąpieli.
Każda z nich ma bliźniaczą parę, nie brak żadnej. Wargi twe jak wstążka purpury
i usta twe pełne słodyczy. Piersi twe jak dwoje koźląt, co pasą się pośród
lilii. Nim wiatr wieczorny powieje i znikną cienie, pójdę ku górze mirry, ku
pagórkowi kadzidła. Wejdę w głąb anielskiej krainy. Cała jesteś piękna,
przyjaciółko moja, cała bez skazy. Jak piękna jest miłość twa, siostro moja,
oblubienico, o ileż słodsza jest miłość twoja od wina, a zapach olejków twych
nad wszystkie balsamy! Miodem najświeższym ociekają wargi twe, oblubienico,
miód i mleko pod twoim językiem. Ogrodem zamkniętym jesteś, siostro ma,
oblubienico, ogrodem zamkniętym, źródłem zapieczętowanym. Otwórz mi, siostro
moja, przyjaciółko moja, gołąbko moja, ty moja nieskalana, bo pełna rosy ma
głowa i kędziory me siwe pełne kropli nocy.
Lucynka wczepiła zęby w narzutę jak
pies w kość, gdy się ją próbuje mu odebrać. Świadoma obecności brata w tej
samej części domu — mama koźlaczki została w pokoju dziennym, w drugim skrzydle
tego parterowego domu — dokłada wszelkich sił, by zator powietrza w krtani nie
znalazł ujścia w postaci krzyku i głośnych jęków. Jak dotąd skutecznie.
Kropidło domaga się zgody na
pokropek. Odkąd mam wynik testu, że moje plemniki są nieruchliwe, nie pytam
niewiast ani o termin spodziewanej miesiączki, ani o zgodę. Dziś jednak zrobię
inaczej niż zwykle. Nie zapytam Lucynki, ale też w niej nie trysnę.
— Cudowna jesteś — mówię
najzupełniej szczerze. — Możesz się ubrać.
Jeszcze „W imię Ojca” i
przypomnienie, że nad naszą rozmową spoczywa pieczęć tajemnicy spowiedzi. To
ważne w dobie wściekłych ataków na kościół i bezpardonowej laicyzacji.
— Czy masz tutaj w pokoju swój
egzemplarz Biblii, Lucynko?
— Tak.
— Pokaż... Połóż prawą rękę.
Powtarzaj za mną: Pod groźbą męki piekielnej nikomu nie będę z nikim rozmawiać
o dzisiejszej spowiedzi z księdzem Waldemarem, i nie zdradzę nikomu ani jednego
szczegółu dotyczącego tej spowiedzi, ani niczego, com dziś doświadczyła. Tak mi
dopomóż, panie Jezu i panno czysta, Maryjo, zawsze dziewico, Amen.
— Pod groźbą... nie zdradzę... Amen.
— Jeszcze jedno, Lucynko — zwracam
się do niej wyjątkowo w sposób mniej natchniony niż cały czas dotychczas, można
rzec, po przyjacielsku — Tyle jest teraz różnych ankiet, badań, na przykład w
szkole. To, co dziś zaszło, to nie było współżycie. Nie straciłaś wianka. Jak
będą pytać, czy to lekarz, czy to do jakiejś anonimowej statystyki, czy już nie
jesteś dziewicą, musisz odpowiadać, że jesteś. Obiecaj, proszę.
— Dobrze, proszę księdza.
Wspaniale! Głaszczę Lucynkę po
policzku i zostawiam samą. Pora na mamę koźlaczki.
— Pani Koziołowo, czy można? —
Wchodzę do pokoju dziennego.
— Tak, oczywiście, proszę księdza.
Idziemy do sypialni. O ile do pokoi
dzieci szło się przez małą sień z drzwiami przy wejściu i wyjściu, sypialnia
małżeńska leży tuż obok pokoju gościnnego. Kozłowa zamyka drzwi.
— Przekażmy sobie znak pokoju —
zaczynam.
Przykładam rękę do piersi kobiety.
Czarny sweter dla wzroku stanowi barierę nie do przebicia, ale palcami wyczuwam
każdy szczegół. Pani Alina nie ma na sobie biustonosza.
— Czy jest coś, o czym musimy dziś
porozmawiać, Alino? Doświadczasz problemów z wiernością małżeńską?
— Nie, proszę księdza — odpowiada
piękna pani domu.
— Zjednoczmy się — mówię, obejmując
ją w talii.
Podwijam spódnicę. Sprawdzam
pośladki. Nie mylę się. Nie ma bielizny. Alina to doświadczona kobieta,
dziesięć kolęd zaliczyła z wyróżnieniem czerwoną kropką w moim kajecie. Potrafi
godnie przyjąć księdza.
Klucz wchodzi do zamka bez
zgrzytnięcia. Jedynie z ust kobiety dobywa się jednorazowe westchnienie.
— Masz cudowną córkę — mówię,
wykonując powolny ruch biodrami. Czuję, jak kobietę przechodzą dreszcze. — Duch
święty jest z nami. Wierzę, że także czujesz jego obecność.
— Tak, czuję — potwierdza kobieta.
Oddycha głęboko. — A Lucyna? Dobrze się uczy.
— Tylko patrzeć, jak przyprowadzi
kawalera i będziecie na ślub prosić. Albo chrzciny?
— Na to jest jeszcze za młoda.
— Jeszcze rok, dwa, i kto wie? Ty
też, zdaje się, młodo wyszłaś za mąż.
Panie Boże, ukarz mnie, jeśli
musisz. Ja chyba grzeszę, bo wyjątkowo dobrze mi w tej kobiecie. Jest tak samo
rozkosznie ciasna jak córka. Kropidło lada chwila zechce kropić.
— Musiałam.
— Pan Bóg często nie pozostawia nam
wyboru. Cóż, trzeba słuchać.
— Proszę księdza, Lucynka to jeszcze
dziecko. — Alina obejmuje mnie za szyję. — Na dyskoteki nie chodzi. Na randki
się nie umawia. Chłopcy w ogóle jej nie interesują. Aż się czasami pytam,
dlaczego. Nie uwierzy ksiądz. Ona jeszcze bawi się lalkami.
Jakież te mamy naiwne! Zapomniała
krówka, jak była jałówką.
— Dlaczego miałbym nie wierzyć? —
pytam.
Cudowne mam parafianki. Szkoda, że
kolęda jest tylko raz w roku.
— Wygląd zewnętrzny może mylić —
odpowiada Alina. — Jeszcze dwa lata temu wyglądała jak mała dziewczynka. A
teraz? Jaka panna!
— To prawda — zgadzam się, choć
mógłbym co nieco doprecyzować. Wystarczy spojrzeć na rząd liter w kartotece.
Ile razy musiałem przeprawiać? Z „a” na „a plus” i z „a plus” na „b”, jeśli
mnie pamięć nie myli. I jeszcze dzisiejsza zmiana na „c”. Z tego wynika, że
przynajmniej sądząc po biuście, dziewczyna zaczęła widocznie już
jakieś trzy lata temu. Dwa lata temu nie mogła wyglądać jak mała dziewczynka.
Ale nie warto się spierać. Kiedy zgoda, wtedy pan Bóg rękę poda. — Masz w domu piękną latorośl, Alino. Cudowną.
Ściskam oba pośladki. Przyspieszam.
Trzeba korzystać z okazji. Czasu już niewiele.
— A jak się sprawa ma z posługą
małżeńską? Pożycie od ostatniej kolędy było? — zmieniam temat. Alina bez
wątpienia chciałaby wiedzieć, o czym rozmawiała ze mną jej córka, ale niestety,
tajemnica spowiedzi. Choćbym chciał, nie mogę nic powiedzieć.
— Było na Wielkanoc. Dwa razy.
Tak mało! Jak bym ja miał taką żonę,
panie Kozioł, to bym z niej nie schodził, nawet jak by przestał grać telewizor
i trzeba by naprawić korki.
Alina wyjaśnia pokrótce przebieg
zbliżenia: niedziela palmowa, na pierwszym kanale lecą Wiadomości, cała rodzina
przy stole. Kozioł pijany. Jeszcze nie zdążyły dzieci na dobre wyjść z pokoju,
mówi na cały głos, jak to pijany, „Daj teraz!” Alina się opiera. „Nie przy
dzieciach”, mówi. Ale Kozioł nie słucha. Chce natychmiast. Zdejmuje spodnie.
„Daj!” Alina z duszą na ramieniu, bojąc się, że któreś z dzieci wróci do
salonu, daje.
— Nie dał rady, proszę księdza —
zwierza się Alina. — A ja chciałam to mieć za sobą jak najprędzej. Ksiądz
rozumie, ze względu na dzieci.
— Rozumiem, córuniu. Pan Bóg
rozumie. — Teraz tkwię w niej prawie nieruchomo. Słucham. Kropidło swędzi.
— Musiałam mu pomóc.
— Jak?
— Ręką. Chciał po sodomicku, ale się
nie zgodziłam, bo to grzech śmiertelny.
— Żona winna mężowi posłuszność. Dlatego mówimy o posłudze małżeńskiej. Ale
tym razem, odmawiając mu, dobrze zrobiłaś.
— Nie mogłam inaczej. Jak by weszła
Lucynka i zobaczyła, że robię to buzią... Aż strach pomyśleć, co by sobie
dziecko pomyślało.
— To prawda.
— Na szczęście nic takiego się nie
stało.
Alina, kończąc opowieść, dodaje, że
jej mąż nie sprawił się z aktem małżeńskim. Nie miał wystarczająco silnego
wzwodu. Wyślizgnął się z pochwy. Ze złości odepchnął wystraszoną Alinę i
krzyknął, że jako żona jest do niczego.
Dopełniłem posługę. Jeszcze tylko
przypomnieć o tajemnicy spowiedzi świętej i możemy wracać do dzieci.
Wszyscy razem robimy znak krzyża.
Lucynka blada jak ściana, ale w niepomiętej koszuli. Alina szczęśliwa. Karol
przestępując z nogi na nogę. Grzegorz nieobecny. Kropię ściany. Dziękuję za
przyjęcie. Przypominam o obowiązku spowiedzi w okresie wielkanocnym.
— Karolu, myślałeś może o tym, żeby
służyć do mszy? — pytam najmłodszego członka rodziny.
— Służę — odpowiada chłopiec
skonsternowany. — I chodzę na kółko sobotnie z księdzem Jakubem.
— Ach, rzeczywiście. Dopiero teraz
skojarzyłem. Starość nie radość, ślepota i niedołężność.
— Co też ksiądz mówi, księże
proboszczu? — protestuje Alina, płoniąc się jak nastolatka.
Również Lucyna skromnie chichocze.
— Wiem, co mówię, moje dzieci. Na
szczęście z pomocą Opatrzności, jeszcze sobie jakoś daję rady. Wspaniale mi się
z wami obcuje i chętnie bym został dłużej...
— Zapraszamy w każdej chwili —
przerywa mi Alina.
Kto wie? Może kiedyś skorzystać z
zaproszenia?
— Bóg zapłać! — Składam ręce jak do
modlitwy. — Przekażmy sobie znak pokoju.
Przytulam każdego po kolei. Lucynkę
szczególnie mocno. Chcę jeszcze raz poczuć jej młode, krzepkie piersi. Młodość
daje siłę.
W aucie otwieram kopertę. Dwieście
pięćdziesiąt złotych. Wdowi grosz, by się rzekło. Zostawiam pięćdziesiąt i tyle
też wpisuję do kajetu. Różnicę przeznaczę na wydatki nieewidencjonowane.
Żeby nie zapomnieć, uzupełniam czerwone
kropki. Alina dostaje jedną i Lucyna dostaje też jedną, swoją pierwszą. Notuję
nazwisko Bracki. Ciekawe, co to za gagatek.
W kalendarzu mam wpisane na dziś jeszcze
dwie wizyty. Numer osiem i numer pięć po przeciwnej stronie ulicy. Starzy
emeryci. Ciekawa niewiasta trafi się dopiero pojutrze. W kolonii Przesieki. Dom
numer jeden.
Żartować można prawie ze wszystkiego i zgadzam się z tym. (Z wyboru nie powtarzam jedynie żartów o pedofilach) Nie krytykuję tutaj twego satyrycznego podejścia do tak ponurego przecież tematu. Tutaj nic nikomu się nie stało, żadna z postaci nie odniosła traumy, ot kreskówka, gdzie kowadło w głowę nie kończy życia bohatera. Co więcej, chętnie zglądamy dziewczynie w dekolt, chętnie bierzemy udział w zakazanym dymanku, usprawiedliwiamy satyrycznie te skandaliczno sensacyjne wydarzenia, rozgrzeszeni formułą parodii.
OdpowiedzUsuńUdanie, ale być może i asekurancko, stworzyłeś rzeczywistość równoległą, zawierającą jednak cechy tak dobrze nam znane. Ze znajomością, którą podziwiam, stworzyłeś samego księdza, wraz z doskonałym religijnym bełkotem, ale tym bardziej, w miarę czytania, rodził się we mnie pewien żal, że nie zrobiłeś z tego, opowieści jeszcze bardziej surrealistycznej, przesuwając perspektywę narracji na osobę trzecią. Mielibyśmy wtedy postać prawdziwie przerażającą, której rzeczywistego stanu psychicznego moglibyśmy się jedynie domyslać.
Sądzę, że religijne uniesienie to stan psychotyczny, a wiara w boga to bardziej lub mniej intensywny stan psychozy i tutaj właśnie, obok karykaturalnego ujęcia, świetnie oddałeś też coś pomiędzy cynizmem a psychozą właśnie.
Idylla mogłaby pozostać i tylko on, diabeł, pożerałby owieczki, wiedziony mrocznymi wizjami i urojeniami.
Jestem przekonany, że tylko część duchownych jest rzeczywiście przekonana o istnieniu istoty boskiej i prawdziwości rytuałów, pozostali uprawiają ów proceder z innych, bardziej prozaicznych względów. Połączenie obu tych wariantów nie do końca mnie przekonało. Chętniej przeczytałbym o psychopacie, albo o wypranym z moralnych zasad cyniku. Sklejenie tych wątków nie do końca mnie zadowala. Oba warianty mają wielki potencjał
pozdrawiam
AS
Dziękuję za ciekawy komentarz!
UsuńRzeczywiście można ten temat ugryźć na różne sposoby. To, opowiadanie to tylko pedofilska pornobajeczka (pedofilska, a nawet kazirodcza, bo ojciec - pastor, ksiądz, przewodnik, wykorzystuje uległość i zaufanie dziecka - 16-, 30-, 80-letniego). Za to patrząc poważnym okiem, trzeba by pewnie zauważyć, że ludzie, a więc też księża, wierzą w różne dziwactwa i wierząc, często bardzo zgrabnie łączą urojenia z rzeczywistością.
Na przykład pewien delikwent zwierza się, absolutnie serio, że czuje, że prowadzi go jakiś ktoś, Bóg przez duże B oczywiście. To wymiar metafizyczny. A w wymiarze praktycznym dorabia sobie ten gość w kościele i słucha kątem ucha, jakim to jest filarem społeczeństwa, zbiera kasę i łaskocze własne ego. Ludzie, przynajmniej niektórzy, są tacy właśnie posklejani. I oszukują - cynicznie, psychopatycznie, urojeniowo... - w pierwszej linii samych siebie.
Wracając do opowiadania, tacy są i księża, i parafianki, i mężowie parafianek. A może nie są. Nie wiem.
Zarzucasz mi karykaturalne ujęcie, a ja pisałem w pełnym przeświadczeniu, że uprawiam skrajny realizm. Naiwniak ze mnie!
Pozdrawiam!
H.