Rozmowa ta miała miejsce kilka lat temu. Staram się ją możliwie wiernie odtworzyć z pamięci. Po co i dlaczego akurat teraz, na razie nie mogę zdradzić.
Kadr z filmu "Ich liebe Victor" (1984) |
— Wujku, mam prośbę. Będziesz mógł mi coś
opowiedzieć o komuniźmie? — Jeśli myślisz, że rodzinne imprezy są zawsze nudne
i powtarzalne, to znaczy, że mało wiesz o imprezach rodzinnych. Albo jak
większość ludzi przegapiasz, co najważniejsze. I może masz rację.
Więc tak mnie przywitał Zbysio tamtym razem: prośbą o
opowieść o komuniźmie. Zbysio, pierwo- i jedynorodny syn mojej siostry
ciotecznej. Chłopak spytał, a piętnaście par oczu jednocześnie utkwiło we mnie
spojrzenie. Trudno powiedzieć, czy bardziej z drwiną, czy z nadzieją i
poczuciem ulgi.
— Idź. Tylko wróćcie przed wieczorem — powiedziała
moja żona, przewidując długie korepetycje.
Córka tylko mruknęła coś pod nosem i poszła z mamą witać
się z rodziną. Jedynie Zbyszka zignorowała, ostentacyjnie mijając bez słowa.
— To o co chodzi z tym komunizmem? — spytałem
Zbyszka, jak tylko weszliśmy do jego pokoju. Nie żebym narzekał na taki obrót
sprawy, rozmowa z młodzieżą w cztery oczy jest zawsze nieporównywalnie
ciekawsza i bardziej pożyteczna niż śmichy-chichy za stołem, tym razem w
ogrodzie, ale pośpiech wyglądał dziwnie. — Widziałeś? Ala już się na nas
pogniewała, że musi tam teraz sama siedzieć z tymi starymi sklerotykami. Będziesz
jej to musiał później jakoś wynagrodzić. Bo wiesz, młodsze kuzynki bywają pamiętliwe
i mściwe. Lepiej nie zadzierać.
O tym, że Ala przed wyjazdem z domu stroiła się bite dwie
godziny i że spóźnilismy się właśnie przez tę jej kobiecą pedantyczność,
Zbyszkowi nie zdradziłem. Trzeba być lojalnym wobec córki, nawet kiedy nie
widzi i nie słyszy. Ale całkiem milczeć też nie mogłem. Niech chłopak wie, że
mam oczy do patrzenia i widzę, że się młodzi lubią. Widzę i popieram.
Chłopak spojrzał podejrzliwie, trochę tak, jakby się bał
niechcący zdradzić jakąś głęboko skrywaną tajemnicę, wzruszył ramionami i
odpowiedział, że rzeczywiście trochę głupio wyszło.
— Mam taki projekt do zrobienia. Referat. Zgrubsza chodzi
o to, żeby zrobić wywiad z kimś bliskim o tym, jak się żyło za komuny, jaki był
stosunek do tamtego reżimu, jak się walczyło o niepodległość. — wyjaśnił
Zbyszek. — No i już widzę, że niepotrzebnie się za wziąłem. Mama mówi: „Idź z
tym do dziadka!” Dziadek, że wujek Robert był w Solidarności i że mi na pewno
opowie. Wujek Robert wiesz, jaki jest. „Hm, hm, niechaj pomyślę. W osiemdziesiątym
piątym zabili księdza Popiełuszkę, a przed stanem wojennym była pielgrzymka
papieża”. Na to tata, że Popiełuszkę w osiemdziesiątym trzecim. Wujek Robert,
że była zima stulecia, mama, że to nie ma nic do rzeczy, tata, że przez stan
wojenny nie pojechał na zimowisko, a wujek Robert, że Bolek wydał strajkujących
milicji. I tak w koło Wojtek. W końcu stanęło na tym, że mam się do ciebie
zgłosić, bo masz dwa fakultety. W sumie nie muszę robić tego projektu. Nie jest
obowiązkowy.
Popatrzyłem na Zbyszka. Pokiwałem głową.
— Ile masz lat? — spytałem.
— Siedemnaście.
— Siedemnaście lat — powtórzyłem. — Wąsy goli, po
górach z plecakiem gania, panny na dyskotekach bajeruje, dorosły chłop i miałby
nie zrobić szkolnego projektu? Chyba nie chcesz się poddać przy pierwszym
podejściu?
— Nie chcę, ale co zrobić, jak opór materii na nic
innego nie pozwala? — odpowiedział Zbyszek, wzruszając ramionami.
— Nie chcem, ale muszem — zacytowałem sławnego
noblistę. Siostrzeniec z racji młodego wieku nie zrozumiał
dowcipu, ale i tak uśmiechnął się z uprzejmości.
Potem, używając produktu firmy Google, powiedziałem mu na
czym wic polega. A parę dni później usłyszałem to samo powiedzenie w tym samym
wariancie niepoprawnościowym z ust Ali. Nieświadomej, że wiem, skąd ona wie, że
„nie chcę, ale muszę” jest śmieszne. I niech to będzie przestrogą dla innych
córek: rodzice czasami wiedzą więcej, niż się wydaje.
Żeby nie przedłużać tego i tak zbyt długiego wstępu,
wróćmy do Zbyszka.
— Wujku, to co, pomożesz? — zapytał.
— A co mi tam? Pomogę — odpowiedziałem szczerze i
chętnie.
Od razu też dodałem, że gdyby żył mój ojciec, to by
Zbyszkowi opowiedział o towarzyszu Gierku i słynnym przemówieniu w Warszawie.
„Pomożecie? Pomożemy!”
— No, ale to nie moje wspomnienia, tylko mojego
nieżyjącego taty — powiedziałem, gdy Zbyszek wyciągnął zeszyt, żeby zrobić
notatkę.
— A jakie ty masz wspomnienia z tamtego czasu? —
zapytał Zbyszek. Czas naglił. Pora już była przejść do konkretów.
— A chcesz usłyszeć, jak było naprawdę, czy ładną
historię dla referatu? — odpowiedziałem pytaniem, nie wiedząc jeszcze, co mi
ślina na język przyniesie dwie minuty później.
— Prawdę — odpowiedział młodzieniec bez
zastanowienia.
— Dobrze. No to lecimy — przystąpiłem do spowiedzi.
— Długopis na razie możesz odłożyć. Twój dziadek, z tego co słyszałem, był
jakąś szychą w związku zawodowym, nie na jakimś wysokim szczeblu, w fabryce, w
której pracował. Tylko nie w Solidarności, a tym oficjalnym związku. Jego żona,
twoja babcia, brała udział w strajku. Możesz się ją kiedyś o to spytać. Myślę,
że warto. Ale to nie był długi epizod. Robert, wujek Robert pracował w
komitecie partii. Do Solidarności też się zdążył zapisać, a jakże, kiedy się
wydawało, że koniec partii jest blisko. Nie przeszkodziło mu to w karierze w
latach osiemdziesiątych. Dopiero za Mazowieckiego, jak się partia zwinęła, zmuszony
był poszukać nowej roboty. Zresztą, źle na tym wcale nie wyszedł, ale poczucie
krzywdy chyba zostało. Twoja mama — uśmiechnąłem się szerzej — też z komuną
specjalnie nie powalczyła. W osiemdziesiątym dziewiątym, jak się przewalała ta
cała fala wyborów i innych zmian, miała szesnaście lat chyba. Należała do
harcerzy i prenumerowała Świat Młodych. Zbierała puszki po napojach z zachodu.
— Jakie puszki? — przerwał mi Zbyszek w oczywistym
momencie, pokazując, że jeszcze nadąża za tym, co mówię.
— Aluminiowe. Po coli, po piwie, po oranżadzie Flirt.
Po prostu kolorowe puste puszki po napojach — wyjaśniłem z pobłażliwym
uśmiechem. — Pamiętam, bo czasami dostarczałem jej tych rekwizytów. Najlepszy
prezent to była puszka coli z Pewexu, z takiej dziwnej sieci sklepów, gdzie się
płaciło nie socjalistycznymi złotówkami tylko prawdziwymi pieniędzmi,
amerykańskimi dolarami, niemieckimi markami, gdzie dżinsy kosztowały więcej niż
przeciętna pensja. Nawet nie próbuj zrozumieć tamtego świata. Tego się nie da
zrozumieć. Hm, raz trochę przeholowałem. Agnieszka, to znaczy teraz twoja mama,
siedziała wtedy u dziadków przez dużą część wakacji. I ja też wpadłem na dwie
czy trzy noce. Zabrałem Agusię do lasu i jako niespodziankę wyciągnąłem z
kieszeni puszkę piwa Heineken. Wypiła dzielnie, ale się okazało, że o parę
kropel za dużo. Ech, nie powinieneś słuchać takich rzeczy o swojej mamie. —
Niczego strasznego bym nie powiedział, ale musiałem przerwać ten wątek. Choćby
dla efektu dramaturgicznego. Niedopowiedzenie czasami wywiera silniejsze
wrażenie i trwalej zapada w pamięć niż historia opowiedziana od alfy do omegi,
w drobnych szczegółach i do końca, i z dwoma epilogami.
— Upiłeś mamę piwem? Ile miała lat wtedy? — Zbyszek
poprosił o dodatkowe szczegóły.
— Czternaście. Może tylko trzynaście. W każdym
wypadku za mało. Nie polecam takich eksperymentów — odpowiedziałem, przesadnie
artykuując ostatnie zdanie.
— Co się potem stało z tymi puszkami? — zapytał
Zbyszek.
— Jak to co? Kolekcja wylądowała w śmietniku. Tam
gdzie socjalizm — odpowiedziałem.
— Ciekawe. Nic o tym nie wiedziałem.
— I bardzo dobrze. Jeszcze tego brakowało, żeby
dzieci znały przeszłość rodziców!
Za moich czasów jednak było lepiej. Nauczyciele byli
mądrzejsi, nie zachęcali do poznawania najnowszej historii. A już na pewno nie
na własną rękę i nie przez odpytywanie krewnych. Oszczędzali młodzieży przykrego
odkrycia, że bohaterstwo i heroizm to wyjątkoa postawa. Że większość stanowią i
w większości przeżywają przeciętni. Zbyszkowi powiedziałem, że ta praca domowa,
ten tak zwany projekt, przypadł mi do gustu. Nie każdą zmianę na gorsze trzeba od
razu potępić. Niektórym warto jednak dać szansę.
— No, a ty, wujku? Byłeś za partią czy za
Solidarnością? — spytał Zbyszek, kierując rozmowę z powrotem na właściwe tory.
— Ja? Nie byłem ani po jednej, ani po drugiej
stronie. Ojciec urzędnik w ministerstwie łączności; matka nauczycielka
rosyjskiego w szkole podstawowej, przekonana, że tylko dzięki socjalizmowi
mogła się wyrwać ze wsi, gdzie nie było ani ciepłej wody, ani kanalizacji, nie
było i nie będzie, do mieszkania w bloku; czy z takim backgroundem można było
popierać opozycję i kościół? Pewnie tak, ale to nie mój przypadek.
Zbyszek pokiwał głową, dając znać, że rozumie. Mądry
chłopak! Więc mogłem dalej myśleć na głos.
— Całkiem proreżimowy też nie byłem. Jeśli szukamy
elementów kombatanckich, jak to jest teraz modne, to zdarzało mi sie prowadzić
dywersję. Można powiedzieć, że niszczyłem system od środka. — Zaśmiałem się po
tych słowach bardziej do samego siebie niż do Zbyszka.
— Jak? — zapytał chłopak, odzyskując nadzieję na
ciekawy materiał.
A ja już wiedziałem, co mu opowiem. I wiedziałem też, że
do referatu mu się tych parę wspomnień średnio przyda.
— Wiesz, co to „drużba narodow”? — spytałem.
— Nie bardzo.
— Przyjaźń narodów. Taki był slogan komunistów. Że
narody demokracji ludowej żyją w przyjaźni, a źli kapitaliści nawzajem się
kolonizują i prowadzą wojny. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, że to było tylko
propagandowe pustosłowie, a rzeczywistość wygladała cokolwiek inaczej.
— Domyślam się — przytaknął Zbyszek i zanotował pierwsze
słowa: „drużba narodów”. Pomogłem mu zapisać je w języku oryginału.
— No to na jednych koloniach, za granicą —
zaznaczyłem wyraźnie — za zachodnią granicą, wdrożyłem ten slogan w życie. Co
wcale nie było mile widziane.
Zbyszek popatrzył na mnie wyczekująco. Po jego minie
widać było, że udało mi się nakreślić intrygę. Jak bym chciał powtórzyć, na
pewno by się nie udało. A wtedy samo wyszło.
Powiedziałem więc, jak w latach osiemdziesiątych wysłali
mnie na kolonie do wschodnich Niemiec. Wyjazd był przeznaczony dla dzieci z
podstawówek, a ja skończyłem już drugą klasę liceum. W żadnym wypadku nie
pasowałem wiekowo. Mama odradzała. Co znajdowała nowy powód, żeby mnie nie
zgłaszać. Ale ojciec się uparł. „Niech jedzie, wyściubi nos z tego naszego
grajdołka, świat zobaczy, pozna nowych ludzi, nauczy się języka”. Miał
argumenty nie do zbicia. W ankiecie zgłoszeniowej odmłodził mnie, bagatela, o cztery
lata. Wpisał adres podstawówki. „No co tak patrzycie? Najwyżej powiem, że się
pomyliłem. Myślicie, że inni ojcowie to tak wszyscy wiedzą do jakiej szkoły
chodzą dzieci?” Przyznam ci się, że podobnie jak mama do ostatniej chwili
podchodziłem sceptycznie do tej intrygi. Bałem się. Nie miałem pojęcia, jakie
będą skutki, kiedy się wyda oszustwo. Przecież coś takiego nie może się nie
wydać. Ale, jak się łatwo możesz domyślić, martwiłem się na zapas. W
ministerstwie, gdzie pracował mój ojciec, wpisali mnie na listę jako trzynastolatka,
i tak zostało w papierach. A papier rzecz święta. Nikt go potem ani nie czytał,
ani się niczemu nie zdziwił, ani o nic nie zapytał. Nawet na granicy standardowo
sprawdzili tylko czy reaguję na imię w paszporcie... i zawartość walizki. Największą
uwagę wzbudziły książki: słownik i rozmówki niemieckie... Wiesz, co to takiego?
— Przerwałem monolog, nie będąc pewnym, czy dzisiejsza młodzież ma jeszcze
styczność z książkami tego rodzaju.
— Wiem. — odpowiedział Zbyszek zdziwiony pytaniem.
Potem sprawdziłem w internecie. Faktycznie rozmówki nadal
są w sprzedaży. I mnóstwo innych kolorowych pomocy do nauki języków
zagranicznych, wątpliwej jakości.
— No i teraz się trochę waham, Zbyszku, czy mówić ci
o tym wyjeździe — pomyślałem na głos.
— Dlaczego? Ech, wujku, ile ty masz lat? — zapytał z
przekąsem.
— Możesz łatwo policzyć. Wtedy miałem prawie siedemnaście
lat, w osiemdziesiątym czwartym — odpowiedziałem, wiedząc, co zaraz powie
Zbyszek. — W podobnym wieku byłem jak ty teraz. Tylko głupszy.
— Taki dorosły, taki doświadczony i byś miał nie
opowiedzieć o jakiejś kolonii? Czego się boisz, wujku?!
— Twojej mamy się boję. Nie spodoba jej się, że ci
zatruwam umysł takimi treściami.
— Jakimi treściami?
— Jak to jakimi? Niemoralnymi treściami o drużbie
narodów. — Zaśmiałem się, widząc, jak młody człowiek zaczyna się niecierpliwić,
ale też szybko wróciłem do głównego tematu. — Masz rację, nie czas teraz na
przekomarzania.
— To co tam było niemoralnego? —zapytał Zbyszek.
— Piersi — odpowiedziałem z głupia frant, wywołując
w nastoletnich oczach błysk niedowierzania i podniecenia. — Gołe piersi.
— Jak to? Czyje?! — zapytał, na moment tracąc
kontrolę nad siłą głosu.
— Niemieckich dziewczyn — wyjaśniłem, jak tylko się
dało, spokojnie. — Tylko, Zbyszku, to jest tylko dla twoich uszu. Umowa stoi? —
Wyciągnąłem rękę do przybicia tak zwanej piątki.
— Stoi.
Po spełnieniu tego rytuału, zbędnego jak każdy rytuał, mogliśmy
przystąpić do prawdziwie męskiej rozmowy. Niezaplanowanej i niespodziewanej,
jak to zwykle bywa z takimi rozmowami.
— No bo widzisz, Zbyszku, miałem siedemnaście lat, stary
chłop!, a nie tylko nie miałem dziewczyny, ale nawet dosłownie nie wiedziałem,
jak wygląda cycek. Przez nieśmiałość, może przez nadmierną skromność, może
przez jakieś braki w wychowaniu nie potrafiłem się za to zabrać. I wtedy, nagle,
na koloniach w NRD, pierwszy raz w życiu zobaczyłem dziewczynę z obnażonym
biustem. I to nie jedną... Odpowiedz sobie teraz, jaki mogłem mieć potem
stosunek do socjalizmu.
— Pozytywny? — odpowiedział Zbyszek, uśmiechając się
pod nosem.
— Myślę, że tak. Można by nawet zaryzykować tezę, że
i erotyczny.
Zbyszek odpowiedział łagodnym śmiechem.
— Jak to się stało, że je zobaczyłeś? Podglądałeś? —
zapytał śmiało.
— To też — przyznałem. — Ale za pierwszym razem to
był naprawdę czysty przypadek.
Zbyszek dosłownie zamienił się w słuch. Opowiedziałem
więc jak doszło do pierwszej obserwacji. Jak to drugiego dnia kolonii wybrałem
się w tak zwanym czasie wolnym na spacer po ośrodku.
— Według regulaminu każda grupa powinna wtedy
przebywać w swoim baraku — wyjaśniłem. — Ale w pewnym wieku człowiek zaczyna
myśleć samodzielnie i niekoniecznie robi to co wszyscy. U jednych ten moment
następuje wcześniej, u innych później, u jeszcze innych spóźnia się aż do
śmierci. W moim wypadku był to pewnie przełom szkoły podstawowej i liceum. Ty
też, żbyszku, masz już ten etap za sobą — wtrąciłem. — Inaczej byś się nie brał
za ten projekt. Tak więc wymyśliło mi się, że w czasie wolnym jest się naprawdę
wolnym. Wyszedłem na dwór. Dwadzieścia minut zajęło przejście dookoła. Góra pół
godziny. W tym czasie minąłem dwie czy trzy osoby, ale nikt się nie zatrzymał,
nie zwrócił mi uwagi, że wedlug regulaminu powinienem byc gdzie indziej. Poza
tym było gorąco, jak to w środku lata, i pusto. — W tym momencie sięgnąłem po
zeszyt i długopis. Naszkicowałem z grubsza plan ośrodka tak, jak mi się zapisał
w pamięci. Pokazałem Zbyszkowi, gdzie stał mój barak, gdzie stacjonowały
dziewczęta z Polski, z Niemiec i z Czechosłowacji, gdzie była łaźnia, barak
sportowy i stołówka. — Doszedłem mniej więcej tutaj — powiedziałem, wskazując
palcem punkt na otwartej przestrzeni niedaleko łaźni. Dopowiedziałem jeszcze,
że dookoła łażni z każdej strony ustawiony był rząd plastikowych umywalek jako
istotne uzupełnienie natrysków znajdujących się w środku budynku. — Tak więc przeszedłem
cały ośrodek, cały czas cisza jak makiem zasiał, aż tutaj nagle usłyszałem
jakieś dziewczęce głosy. Odwróciłem się i... i nie wiem jak głupią minę
zrobiłem. Naprzeciwko mnie w odległości
może pięciu, może ośmiu metrów zza roga wyłoniła się kolumna dwudziestu
nastolatek. Wszystkie tylko w szortach, od pasa w górę zupełnie rozebrane. Z
przodu opiekunka, z tyłu opiekunka, ubrane, i cała grupa niemieckich dziewcząt,
milczących, zamyślonych, śmiejących się, rozgadanych. Wiek różny, formalnie
chyba od jedenastu do czternastu lat. Nie pamiętam dokładnie. W większości
dzieci, ale domyślasz się na pewno, że kilka z nich miało już całkiem dobrze
rozwinięte kształty. Co byś zrobił na taki widok?
— Nie wiem — odpowiedział Zbyszek zaskoczony nagłym
pytaniem. — Ale po co one tak szły? Nie miały staników? — zapytał,
niedowierzając.
— W tamtym momencie też nic z tego nie rozumiałem.
Dopiero potem sie dowiedziałem, że w Niemczech panował inny stosunek do nagości
niż w Polsce. Znacznie bardziej otwarty. Jeden z opiekunów mojej grupy mi to
wyjaśnił. One po prostu szły do umywalek. W czasie, kiedy chłopcy mieli
zaplanowane zajęcia w barakach, dziewczyny miały czas na toaletę.
— I wszystkie chodziły półnago? — Zbyszek jest
mądry, ale i on potrzebował czasu, żeby w głowie uporządkować nowe informacje.
— Nie wszystkie. Dziewczyny z Polski zasłaniały się,
czym mogły, koszulką, stanikiem, ręcznikiem. Te, które miały co zasłaniać. A
Niemki były przyzwyczajone do nagości między sobą. Chyba i jedne, i drugie
przeżywały szok kulturowy, widząc się nawzajem... To co byś wtedy zrobił na
moim miejscu? — Powtórzyłem pytanie.
Zbyszek jakby nabrał rumieńców na policzkach.
— Nic. Zagapiłbym się na najładniejszą i czekał, aż
mnie pogonią kijami — odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.
— Tak długo nie czekałem — odpowiedziałem pół
żartem, pół serio. — Chyba udałem, że widok nie wywarł na mnie wrażenia. Być
może nawet skutecznie, bo bez problemów wróciłem do swojej grupy. Dopiero jak
dzień później wyciągnąłem na spacer kolegę z pokoju, opiekunka polskiej grupy
kazała nam znikać natychmiast, bo jak nie, to poskarży komu trzeba.
— To ten kolega sobie nie popatrzył? — zaśmiał się
Zbyszek.
— Też coś tam podejrzał, ale mniej mu się
poszczęściło. No, a jak tam u ciebie z dziewczynami? — zapytałem bez głębszego
zastanowienia. — Gołych piersi widziałeś już pewnie tyle, że nie robią na tobie
żadnego wrażenia. Nie to co ja, jak byłem w twoim wieku.
Ledwie to powiedziałem, buzia chłopaka przybrała kolor
pąsowy. Aż mi się go żal zrobiło. On jednak wziął głęboki oddech, spojrzał mi w
oczy, niepewnie, najwyraźniej bojąc się reakcji, zastanowił się chwilę i
odpowiedział enigmatycznie:
— Widziałem, ale nie tyle i nie te, które bym chciał
najbardziej. — Do tego wyznania dodał bolesny wyraz twarzy.
— Skądś znam to uczucie — zareagowałem niezbyt
oryginalnie, ale szczerze.
— Powiedziałbym ci coś, ale chyba nie mam odwagi —
po chwili namysłu dodał Zbyszek.
Dało się zauważyć, że coś mu siedzi na duszy, czego
wcześniej nie dostrzegałem, albo on sam nie zdawał sobie sprawy. Spróbowałem
zachęcić, żeby wyrzucił to z siebie, ale po paru nieudanych podejściach
przestałem ciągnąć za język. W myśl zasady, że każdy ma prawo do tajemnic.
— To przyjaźń narodów na tej kolonii skończyła się
po dwóch dniach? — Zbyszek szybko przywrócił poprzedni temat rozmowy.
— Nie. Dopiero się miała zacząć.
Zacząłem opowiadać dalej. Najpierw garść faktów: że mimo
że nikt nie ogłosił otwartego zakazu kontaktów między osobami różnych
narodowości, całe kolonie były zorganizowane tak, żeby do takich kontaktów nie
dochodziło. Wszystkie zajęcia prowadzone były oddzielnie. Oddzielne zwiedzanie
okolic, oddzielne plażowanie, czas wolny bez wychodzenia z własnego baraku.
Dyskoteka co trzy dni, na przemian polska, niemiecka i czechosłowacka. Z dwoma
wyjątkami: zawodów sportowych pod koniec turnusu i wspólnej dyskoteki na
pożegnanie. Z sobie tylko wiadomych powodów nie chcieli „towarzysze”, żeby na
międzynarodowym obozie młodzieży socjalistycznej socjalistyczna młodzież z
zaprzyjaźnionych krajów się mieszała. Być może Niemcy i Czesi bali się polskiej
Solidarności, Polacy i Czesi, że stereotyp Niemca-faszysty starannie
pielęgnowany przez propagandę nie wytrzyma zderzenia z rzeczywistością, może
chodziło o fetysz pełnej kontroli. Może wszystko po trochu złożyło się na tę
schizofreniczną sytuację. Nieważne dlaczego. Ważne, że mieliśmy budować
przyjaźń narodów bez przyjaźni między pojedynczymi ludźmi. To z tym dziwnym pryncypium
drużby przyszło mi się zmierzyć i na miarę skromnych możliwości skutecznie
zasabotować.
— Zbyszku, może ty też mi coś powiesz dla odmiany? —
Zrobiłem przerwę w monologu. — Byłeś na różnych koloniach i obozach. Rok temu
nawet, jeśli mnie pamięć nie myli, pojechaliście razem z Alą. Jak się chce
poznać dziewczynę albo poderwać, co na jedno wychodzi, co się teraz robi? Jaką
masz metodę?
— No, nie wiem. Nie znam żadnego takiego tricku, co
by zawsze działał — odpowiedział Zbyszek. Nie dał się zbić z pantałyku. — Na
pewno trzeba zwrócić na siebie uwagę, a potem odciągnąć dziewczynę od
koleżanek, żeby móc porozmawiać na osobności. W sumie najtrudniejszy jest
pierwszy krok. A potem trzeba się pilnować, żeby nic nie popsuć... Ale, wujku, słaby
ze mnie podrywacz. Gdyby nie Ala, z żadną dziewczyną bym tam nie zagadał.
Po powrocie z obozu córka nie była zbyt skora do
opowiadania. Pokazała zdjęcia, powiedziała, że było fajnie, i tyle. Trochę
można się było domyśleć z docinek jej przyjaciółki i strzępków rozmów
usłyszanych kątem ucha, ale też niewiele. Że cieszy się powodzeniem wśród
rówieśników, wiedziałem też bez tego. Właściwie, wysyłając ją na obóz razem ze
Zbyszkiem, kombinowałem sobie po cichu, że starszy kuzyn będzie mieć na nią
oko. Żona też jej szepnęła na ucho, żeby być być ostrożną i słuchać się
Zbyszka. Naiwni rodzice! Trzeba przyznać, że wyznanie chłopaka o pomocy Ali
połechtało moją ciekawość, ale nie mieliśmy czasu żeby drążyć ten temat. Nie
dopytywałem. Tak samo teraz nie pora na długie dygresje.
— Za moich czasów podrywało się na ułana —
powiedziałem, wracając do tematu moich NRD-owskich kolonii. — Wiesz, o co
chodzi?
— Nie. — Zbyszek pokręcił głową.
— Chodzi o starą piosenkę. „Przybyli ułani pod
okienko”, „wpuść panienko”. Podchodziło się wieczorem pod barak dziewczyn, na
początku ciszy nocnej, i szeptało się pod oknem. Jak było zamknięte, można było
zastukać w szybę albo parapet.
— W nocy? To chyba nie było całkiem legalne —
zauważył Zbyszek.
— Teoretycznie groziło za to wydalenie z kolonii —
wyjaśniłem. — Oczywiście, że się szło z duszą na ramieniu. Szczerze
powiedziawszy nigdy przedtem w takich podchodach nie uczestniczyłem. Że tak się
robi, wiedziałem tylko ze słyszenia.
Jak znam życie, odesłanie do domu za karę za nocne
romanse to czcze straszydło. Typowy piekun albo dla świętego spokoju uda, że
nie widzi, albo, jeśli nie wyzbył się resztek poczucia obowiązku, w
ostateczniości pogrozi palcem. W moim wypadku opiekunowie okazali się jeszcze
bardziej wyrozumiali. Że się tak wyrażę trochę eufemistycznie, okazali
wyrozumiałość aktywną. O czym za chwilę.
— Jak dobrze znałeś niemiecki? — Zbyszek to mądry
chłopak. Nie na darmo non stop go chwalę. I tym razem dotknął sedna problemu.
— Otóż nie — odpowiedziałem. — Znałem trochę
rosyjski, a raczej tak mi się zdawało. Niemieckiego uczyłem się tylko parę dni
przed wyjazdem, samemu z rozmówek turystycznych i słownika. Nie zapominaj, że
nie mieliśmy wtedy internetu, Googla, Duolingo. Nawet drukowane książki trudno
było kupić. Możesz sobie zapisać: socjalizm równa się ekonomia deficytu.
Opowiedziałem Zbyszkowi o naszych przygotowaniach do
spotkania z Niemkami. Naszych, czyli moich i Marcina, chłopaka z którym
dzieliłem pokój. Nie mieliśmy pojęcia, które pokoje zajmują starsze dziewczęta.
Poza tym, że są ładne, nic o nich nie wiedzieliśmy. Musieliśmy więc działać
ostrożnie i na hybił trafił.
— Kto nie umie mówić, ten pisze listy. Co nie,
Zbyszku? — wysiliłem się na pozłacaną myśl.
— Aha. Albo daje lajki — odpowiedział Zbyszek, jak
przyznał innym razem, z dozą autoironii.
Wyjaśniłem, że na pierwsze spotkanie przygotowaliśmy
listy. Krótkie. Po trzy zdania po niemiecku i rosyjsku. Napisaliśmy, że jest
nas dwóch, mamy po czternaście lat i chcemy się spotkać, i że wrócimy
następnego dnia po odpowiedź. Poczekaliśmy do jedenastej w nocy, aż się zrobi
zupełnie ciemno i ruszyliśmy na łowy. Udało nam się dostarczyć cztery takie listy.
Powkładaliśmy je przez uchylone okna.
— Trzy z nich wróciły do nas już następnego dnia po
południu. — powiedziałem, zakładając łokcie za głowę. Zrobiłem krótką pauzę dla
zaznaczenia dramatyzmu. — Wiesz, co się stało?
— Ale wróciły dokładnie te same listy, które
zanieśliście w nocy, czy dostaliście trzy odpowiedzi? — Zbyszek nie był pewien,
czy dobrze zrozumiał.
— Nasze listy bez żadnych dopisków ani odpowiedzi na
oddzielnych kartkach — odpowiedziałem. — Po obiedzie opiekunowie naszej grupy zarządzili
pozaplanową zbiórkę. Dwóch ich było: student germanistyki świeżo po liceum,
bardzo miły w obyciu, i starszy facet, typowy aparatczyk, cynik. Nieczęsto
spotyka się kogoś, kto potrafi tak manipulować ludźmi jak on potrafił. Rumcajs
go nazywaliśmy, bo był mały i chudy. — Przy okazji musiałem powiedzieć
Zbyszkowi o popularnych kreskówkach w epoce PRL-u. Teraz już wie, że Rumcajs to
imię czeskiego skrzata. — Wyłożyli te listy na stół i zapytali, czy ktoś wie, o
co chodzi. Oczywiście nikt się nie zgłosił i formalnie nie wykryto winnych.
Opiekunowie grupy łaskawie udali, że nie widzą, czyje uszy zrobiły się
purpurowe, a Marek i ja uznaliśmy naiwnie, naprawdę udało nam się zataić
prawdę.
— A co z czwartym listem? — zapytał Zbyszek? —
Powiedziałeś, że zanieśliście cztery.
— Tego jeszcze nie wiedziałem — odpowiedziałem. —
Jasne było tylko, że Niemki z co najmniej trzech pokojów nie zachowały
dyskrecji. Naskarżyły paniom opiekunkom, albo w dobrej wierze spytały, o co
może chodzić. W sumie, jak ja mogłem nie brać pod uwagę najbardziej oczywistego
scenariusza? Jak człowiek młody, to głupi.
— Zgadzam się z tobą w stu procentach — zaśmiał się
Zbyszek. Mądrego poznać można między innymi po tym, że potrafi się śmiać z
samego siebie.
Pamiętam, że przepuściliśmy dwa dni. Dopiero trzeciej
nocy odważyliśmy się powtórzyć spacer do sektora niemieckiego. Właściwie bez większych
nadziei. Tymczasem na jednym z okien czekała na nas niespodzianka. Powiedziałem
Zbyszkowi jaka:
— Dziewczyny napisały na szybie swoje imiona: Anita
i Julia.
— Tylko tyle? Skąd mogłeś być pewien, że to do was?
— zapytał Zbyszek sceptycznie.
— Bo pod imionami były liczby: dwie czternastki, w
kołach lub sercach, tego nie pamiętam dokładnie. No i imiona napisane były w
dwóch alfabetach, łacińskim i cyrylicą. To nie mogło być nic innego niż
odpowiedź na nasz dwujęzyczny liścik.
— I co zrobiliście?
— Marek zastukał w parapet. Najpierw odpowiedziała
cisza. Zasłonki nie były zaciągnięte. Światła latarni starczało, żeby przez
szybę zobaczyć, jak są ustawione meble, ale niewiele poza tym. Postaliśmy
trochę, rozglądając się co chwila, żeby się upewnić, że nikogo nie ma na
dworze, sprawdziliśmy sąsiednie okna, zastukałem jeszcze raz. I już mielismy
wracać, aż tu nagle jedna z dziewczyn, Julia, włączyła lampkę przy swoim łóżku.
—Opowiadając ten epizod, starałem się podać jak najwięcej szczegółów. Nie wiem,
czy były potrzebne Zbyszkowi. Mnie jednak to pierwsze spotkanie z Anitą i Julią
zapadło w pamięć szczegółnie mocno. Pewnie przez emocje, które mu towarzyszyły:
niepewność, lęk, nadzieja, wdzięczność. — W świetle lampki przez niezasłoniętą
szybę doskonale widać nasze twarze, moją i Marka. Od tego momentu nie było dla
nas odwrotu. I wiesz co, Zbyszku? Ogarnęło mnie paraliżujące przerażenie.
Zdałem sobie sprawę, że nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie mieliśmy żadnego
planu, żadnego konkretnego pomysłu na kolejne spotkania. Ani bezpiecznego
miejsca na ewentualne randki. Wszystko to wymyśliło się dopiero potem.
— To co zrobiłeś? — zapytał Zbyszek. I zadał jeszcze
jedno pytanie: — Byłeś pewien, że zechcesz z nimi randkować? Nie znałeś ich
przecież ani trochę.
— Wiedziałem, jak mają na imię — odpowiedziałem
małym żartem. — Ale masz rację — dodałem zaraz poważnym tonem. — Niczego nie
byłem pewien. Ciągnęło mnie do nich, bo były dziewczynami. To była ciekawość i
coś, co trudno nazwać, instynkt, popęd. Oczywiście w tle tliło się marzenie o
wielkiej miłości. Głębokiej, wzajemnej, delikatnej... Sam wiesz najlepiej, o
czym może marzyć nastoletni chłopak. Nie same gołe piersi ma w głowie.
— Żeby było romantycznie? — powiedział Zbyszek i tajemniczo
się uśmiechnął.
— Żeby było romantycznie — potwierdziłem. Nie ma to
jak znaleźć nić wzajemnego zrozumienia między nami mężczyznami.
— Bardzo się wystraszyła ta Niemka, jak was
zobaczyła za oknem? — zapytał Zbyszek z przekąsem.
— Dobre pytanie. Wstyd się przyznać, ale wtedy myślałem
tylko o sobie. Nie zastanawiałem się, co ta sytuacja oznacza dla nich. A ryzykowały
więcej niż my. Nie dlatego, że były dziewczynami, tylko dlatego, że NRD było
bardziej represywne niż Polska. Jak by wyszło na jaw, że się kontaktują z
cudzoziemcami bez zezwolenia, nikt by się z nimi nie patyczkował.
— Nie krzyknęła ze strachu? — Zbyszek powtórzył
pytanie.
— Nie, na szczęście — odpowiedziałem z rozrzewnieniem.
Mam wielki sentyment do tamtej chwili. Wspomnienie Julii niepewnie podnoszącej
głowę znad poduszki zawsze napawa mnie optymizmem. — Chwilę się wahała, ale
przemogła lęk. Przyłożyła palec do ust, dając znak, żeby być cicho, poleżała
jeszcze chwilę oparta na łokciu, aż w końcu ostrożnie zeszła z łóżka obudzić
koleżankę. Poszeptała jej coś do ucha, odkryła kołdrę, jeszcze raz gestem
przypomniała nam o ciszy nocnej i zgasiła lampkę. No a minutę później staliśmy
już wszyscy czworo przy oknie, my dwaj na zewnątrz, one dwie w środku, i
oglądaliśmy się nawzajem przez szybę, milcząc.
— Zgaduję, że ładne były — powiedział Zbyszek,
mrugnąwszy okiem.
Nie wypadało kłamać. Więc pokiwałem głową.
— Szczupłe, Anita niska, Julia prawie mojego
wzrostu, metr siedemdziesiąt z małym hakiem, obie miały ciemne włosy, Anita
trochę kręcone, Julia długie proste do połowy pleców — podałem trochę
szczegółów. — No i ubrane były w bardzo cienkie piżamy. Tak, mieliśmy ładny
widok.
— Podnoszący na duchu widok? — zapytał Zbyszek z
zawadiackim uśmiechem na twarzy. Podoba mi się ta jego metafora.
— Lepiej bym tego nie ujął — odpowiedziałem,
pokiwawszy głową. — Marek, ten mój kolega z pokoju, wyraził to bardziej
dosadnie — dodałem po chwili.
— Jak?
— Jak już wróciliśmy do naszego baraku, cały czas w
milczeniu, powiedział, cytuję: „Ale mają cyce!” Koniec cytatu.
Zbyszek odpowiedział zazdosnym spojrzeniem.
— Mieliście z nimi więcej spotkań, czy skończyło się
na tym jednym? — zapytał po krótkim namyśle. Zaciekawiła go ta komunistyczna
historia.
— Mieliśmy — odpowiedziałem. — Jak już się tak na
siebie pogapiliśmy, dziewczyny ostrożnie otworzyły okno. Mogliśmy sobie podać
ręce i szeptem się przedstawić. Bariera języka okazała się gigantyczną. Powtórzyć
imię Marek Niemki umiały bez problemu, ale ze Sławomirem nie szło tak łatwo. Na
szczęście ktoś mądry wynalazł papier i ołówek. Julia dała mi zeszyt, włączyła
lampkę, a ja szybciutko wykaligrafowałem swoje imię, dopisałem Marka, numery
naszego baraku i pokoju, i po rosyjsku, bo po niemiecku nie umiałem: „jutro o
dwudziestej drugiej”. Na tyle mi starczyło wyobraźni.
— Całkiem miłe pierwsze spotkanie — skomentował
Zbyszek. — Która z nich ci się bardziej spodobała? Julia czy ta druga z
kręconymi włosami? — Jak się słucha długiej opowieści albo wykładu, nie
zapamiętuje się bardzo wielu szczegółów.
— Ta druga to Anita — przypomniałem Zbyszkowi. —
Obydwie mi się podobały. Ale Julia trochę bardziej wpadła mi w oko. Marek wolał
Anitę, więc nie mieliśmy konfliktu o to, kto o kogo się stara. — odpowiedziałem
na ile się da szczerze.
— Czyli Julia została twoją kolonijną dziewczyną! — podsumował
Zbyszek logicznie ale błędnie. — Nie przeszkadzała ci różnica wieku?
Powiedziałeś jej, że jesteś starszy? Utrzymywaliście kontakt po koloniach? —
zasypał mnie pytaniami wprawdzie istotnymi, ale oddalającymi nas od głównej
linii.
Oczywiście nie zostawiłem ich bez odpowiedzi.
Na pewno nie byliśmy z Julią klasyczną parą. Marek i
Anita też nie. To, co łączyło nas czworo, od biedy mógłbym nazwać osobliwą
przyjaźnią. Ale i to na wyrost.
Różnicy wieku prawie nie poczułem. O tym, że naprawdę
jestem o trzy lata starszy, powiedziałem Julii w tajemnicy pod koniec kolonii.
Nie sprawiła wrażenia zdziwionej. Oprócz niej przyznałem się otwarcie jeszcze
tylko jednej osobie, opiekunowi Kacprowi. Temu studentowi germanistyki. Trzy
lata później znowu spotkaliśmy się na koloniach letnich, z tym że w kraju i
obaj występowaliśmy w roli opiekuna grupy.
Utrzymanie kontaktu z niemieckimi koleżankami było tak samo
realne jak pasażerski lot na Wenus. Ale spotkałem się z Julią zimą
dziewięćdziesiątego pierwszego, po tym, jak runęły mury i można było jeździć za
granicę, nie prosząc żadnego urzędnika o zgodę. Odwiedziłem ją w Dreźnie, gdzie
mieszkała z rodzicami. Powiedzieć, że poszliśmy do łóżka, to jak nazwać urwanie
chmury mżawką. Teraz mieszka w Ameryce. Rozwiodła się, ma dwoje dzieci.
— O rany, wujku, czego ja jeszcze o tobie nie wiem?!
— zawołał Zbyszek. — Mogę zapytać, czy ciocia Kasia wie o Julii?
Inteligencja i wyczucie taktu stanowczo nie zawsze idą w
parze. Lecz co miałem zrobić? Nie pozostało mi nic innego, niż zaspokoić
ciekawość młodzieńca. Przynajmniej częściowo.
— Nie wiesz na przykład, z jak niskich pobudek
zacząłem działać w Związku Młodzieży Wiejskiej i Ludowym Klubie Sportowym —
odpowiedziałem, przypominając, że rozmawiać mieliśmy o PRL-u. — Cioci Kasi o
Julii nic nie mówiłem. Ty też, jak się będziesz żenić, nie męcz kobiety
zwierzeniami o byłych kochankach. Co było, to było, skończyło się i nie wróci. Historię
najlepiej zostawić historykom. Niech się bawią, skoro znajdują w tym frajdę. A
samemu w tym czasie zrobić coś pożytecznego. Albo odpocząć. Odpoczywać też czasem
trzeba.
— Chcesz powiedzieć, że czas minął i mamy wracać do
grodu? — skonstatował Zbyszek.
— Tak by wypadało zrobić. Ala zanudzi się tam na
śmierć bez ciebie — chcąc nie chcąc, musiałem przyznać rację.
— Ale jeszcze nie skończyliśmy.
— Prawdę mówiąc, nawet nie zaczęliśmy. Z drużby
narodów do szkoy raczej nic nie wyciosasz — powiedziałem, zmrużywszy oko.
— To nic. Projekt to nie wszystko. — Zbyszek
wzruszył ramionami w geście rezygancji.
Taki finał dyskusji naukowej zdecydowanie nie przypadł mi
do gustu. Jak się za coś bierze, mówi się publicznie przy stole, że się coś
zrobi, to nie ma wyjścia, trzeba dostarczyć jakiś wynik.
— Zrobimy i projekt, i pogadamy o drużbach — powiedziałem
zdecydowanie.
Posiedzieliśmy jeszcze pół godziny i zrobiliśmy zarys
referatu o otwarciu granicy i wyborach w osiemdziesiątym dziewiątym roku. Na
koniec zaproponowałem, żeby po imprezie rodzinnej pojechał z nami. Że rano
usiądziemy spokojnie przy kawie w moim gabinecie, dokończymy projekt i przy
okazji pogadamy o innych rzeczach.
— Świetnie! — ucieszył się Zbyszek, ale
niejednoznacznie. Odniosłem wrażenie, nie pierwszy raz, że coś gi gryzło w
sumienie.
— Coś nie tak? — spytałem.
— Wszystko okey — odpowiedział. — Ale do czegoś
powinienem ci się przyznać.
— Do czego?
— Nie wiem, jak zacząć. A może jednak nie
powinienem. — Wahał się. Czyli ból sumienia nie był bardzo dotkliwy.
— Zostawmy to do jutra na świeżą głowę —
powiedziałem i klepnąłem go ramieniu.
— Okey — zgodził się i wstał z fotela.
Nacisnąwszy klamkę, odwrócił się gwałtownie. Jednak
zmienił zdanie.
— Znienawidzisz mnie, ale muszę ci się do tego
przyznać. — stwierdził zdecydowanym tonem.
Nadstawiłem ucha.
— Pamiętasz moją odpowiedź, jak zapytałeś, czy
widziałem już piersi jakiejś dziewczyny? — zapytał.
— Powiedziałeś, że tak, czego ci zazdroszczę — odpowiedziałem
z humorem.
— Tak, ale nie powiedziałem czyje.
Tym razem nie wiedziałem jak zareagować. Zaskoczył mnie
młody casanova. Czyżbym znał jego dziewczynę? Dlaczego miałbym go
znienawidzieć? W mojej głowie zapanował mętlik. Na chwilę tylko, bo Zbyszek
zaraz wyjawił tajemnicę.
— Jedną z nich jest Ala — powiedział i popatrzył na
mnie jak skazaniec na kata.
Teraz dopiero dostałem ciężki orzech do zgryzienia. Czym
innym jest rozumieć, że córka dojrzewa, by kiedyś stać się w pełni kobietą, a
czym innym stać twarzą w twarz z gościem twierdzącym, że już dojrzała. Moja
mała niewinna córeczka? Formalnie pod kodeks karny nie podpada, ale jednak czy
nie za młoda jeszcze na amory? Czy Zbyszek nie nazbyt blisko spokrewniony?
Obiektywnie rzecz biorąc: niczego sobie chłopak, dziewczyna jak modelka,
okoliczności sprzyjają bliskim kontaktom, byłoby nawet dziwne, gdyby nigdy nic
między nimi nie zaiskrzyło. Ale jak ja mam się zachować jako rodzic?!
— Ale nic więcej nie było! — dodał Zbyszek po chwili
wymownego milczenia. Żeby mnie uspokoić. Musiałem mieć nietęgą minę, skoro
poczuł się zmuszony złożyć takie wyjaśnienie.
W wyobraźni zjawił mi się obraz ich dwojga razem.
Niestraszny. Westchnąłem, godząc się na wszystkie zrządzenia losu. I poklepałem
Zbyszka po ramieniu jak kumpla, z którym niejedne konie się kradło.
— Nie jesteście już dziećmi. Sami za siebie
decydujecie i odpowiadacie — powiedziałem. I zapytałem z czystej niemoralnej ciekawości:
— A reszta? Zdradzisz imiona?
— Klaudia i Basia.
Basia: tak ma na imię ówczesna przyjaciółka Ali. Po tym
jak się przeprowadziła do innego miasta, często spędzała u nas jedną lub dwie
noce. Lub my zawoziliśmy Alę do niej. Na przemian. Używając frazy Zbyszka,
podnosiła nastój wyglądem. Coś mnie tknęło, żeby dopytać:
— Czy jest możliwe, że znam tę Basię?
— Chyba tak. Nawet na pewo — odpowiedział skromnie.
Sprawiał wrażenie, jakby nie chciał wzbudzić podejrzeń, że się przechwala.
— Gdybym był tobą... — zacząłem zdanie — interesowałbym
się dokładnie tymi samymi dziewczynami — dokończyłem na dworze, szeptem, żeby
nie usłyszał nikt z biesiadników.
***
— A dlaczego zaangażowałem się w klub sportowy? —
Zgodnie z umową, zrobiwszy prezentację do szkoły, wróciliśmy do moich wspomnień
lat osiemdziesiątych, nieprzeznaczonych dla szerszej publiki. — Bo chciałem
podobierać się do dziewczyn. Bez limitów i bez konsekwencji. I poczuć smak
władzy. Skąd wziął się ten pomysł? Kacper mi go podsunął. Były opiekun mojej
grupy na koloniach w Niemczech. On dał mi numer telefonu właściwego urzędnika,
który miał załatwić formalności. Warunek był tylko jeden: miałem się zapisać do
partii lub Związku Młodzieży Wiejskiej. Co dało pierwszy impuls tej całej
kabale? Doświadczenie wyniesione z kolonii w NRD. Dlatego zacząłem od nich.
— Ala pewnie ci się nie pochwaliła, jak na naszej
kolonii zatańczyła na stole. — Zbyszek wszedł mi w słowo.
— Nie — potwierdziłem zaskoczony.
— Zobacz. — Pokazał mi zdjęcie na komórce. A na nim
faktycznie moja córka we frywolnej pozie. — Obiecałem jej, że skasuję, ale nie
dotrzymałem słowa.
— Nieładnie — powiedziałem pół żartem, pół serio,
ciekawy, jakie jeszcze zdjęcia skrywa karta pamięci małego urządzenia.
— Wiem. Tylko jej nie mów, że ci to pokazałem. —
poprosił niedyskretny świadek kolonijnych szaleństw Ali.
— Obiecuję — odpowiedziałem.
Obaj jednocześnie parsknęliśmy śmiechem.
Chwilę później usłyszałem jeszcze, że Ala zdążyła już zerwać
z dwoma chłopakami i flirtowała z internetowymi tak zwanymi przyjaciółmi. To
zdumiewające, jak mało rodzice wiedzą o swoich dzieciach! Z drugiej strony: po
co im ta wiedza? By się tylko martwili i przeszkadzali. Niestety, uczuć jak
wszystkiego w życiu trzeba się nauczyć. A uczy się, próbując, a nie tylko
słuchając ostrzeżeń, zakazów i dobrych rad rodziców.
— To mówisz, wujku, że z kolonii wyniosłeś jakieś
doświadczenia? — zagaił Zbyszek, przypominając zdanie, po którym mi przerwał. —
Takie z gatunku tańczenia na stole? Znana już była gra w butelkę?
— Gra była znana, ale z Niemkami, z Julią i Anitą w
nic takiego nie graliśmy. Dały się rozebrać pod innym pretekstem —
odpowiedziałem z uśmiechem.
I zaraz doszedłem do sedna mojej historii. Do
molestowania niepełnoletnich przez personel pedagogiczny. Tak miej więcej
trzebaby to określić. Z tym że wtedy, w epoce PRL-u, nie znałem słowa
molestowanie i nie wiedziałem, że to coś złego. Wręcz przeciwnie, zobaczywszy,
jak bardzo skutecznie lęk paraliżuje opór dziewczyny, zechciałem samemu móc zastosować
to niezawodne narzędzie. To straszne, ale prawdziwe.
— Jeszcze dwa razy spotkaliśmy się z dziewczynami
przy oknie ich pokoju. — kontynuowałem opowieść. — Próby podjęcia rozmowy
wypadały marnie. Przez większość czasu tylko przyglądaliśmy się sobie nawzajem
i wymienialiśmy uśmiechami. Aż odkryliśmy, że drzwi na dach naszego baraku były
zawsze otwarte. Ściana klatki schodowej i szeroki komin wydzielały niedużą
przestrzeń całkowicie zasłoniętą od strony innych baraków. Rozłożyliśmy tam
koce i zaprosiliśmy dziewcznyny. Jednej nocy poszedłem do nich sam. Julia wyszła
przez okno i pokazałem jej drogę. Marek w tym czasie pilnował bezpieczeństwa,
obserwując ośrodek z dachu. Kolejnym razem przyszły obie.
— I co tam robiliście? Od razu amory?— zapytał
Zbyszek.
— Szukaliśmy wspólnego języka — odpowiedziałem. —
Zaczęliśmy od nauki słówek. Jak się nazywa po niemiecku i polsku palec, dłoń,
ramię i tak dalej. Zupełnie spontanicznie. Mieliśmy kartki, długopis, latarkę i
nasze ciała. Więcej przyborów nie było potrzeba. Możesz zgadnąć, ile czasu
zajęło, aż w temacie anatomii doszliśmy do biustu — zadałem zagadkę.
Zbyszek postawił śmiały typ, że tylko dwa dni. Pomylił
się o pięćdziesiąt procent, czyli o dobę.
— Czasu nie mierzyłem, ale myślę, że doszliśmy do
piersi nie później niż po pół godzinie. — pochwaliłem się, pierwszy raz po tylu
latach. — A że terminologia skomplikowana, bo mamy pierś i piersi, cycek i
cycki w liczbie mnogiej, ale biust tylko w liczbie pojedynczej, i w związku z
tym powstają liczne wątpliwości, przyszło dziewczynom wystąpić w roli manekinów.
Mogliśmy popatrzeć i podotykać.
— Wychodzi na to, że podrywanie bez znajomości
języka wcale nie jest takie trudne, jak by się wydawało — rezolutnie
skomentował Zbyszek.
— Pewnie tak — odpowiedziałem skromnie. —
Najważniejsze to nie bać się spróbować.
— Aha — przytaknął Zbyszek i podzielił się swoją
refleksją na temat podrywania: — Myślę, wujku, że dziewczyny w większości tylko
udają cnotliwe i niedostępne. A tak naprawdę czekają sygnał. Nawet takie z
oazy, jak nikt nie widzi, zrobią wszystko, żeby zdobyć faceta, jak im się
podoba.
Za moich czasów na szczęśćie żadnych oaz nie było,
pomyślałem wtedy. Ale nie podzieliłem się ze Zbyszkiem tą myślą, żeby nie
otwierać kolejnego tematu. Była już najwyższa pora dojść do clue mojej
opowieści.
— Nie myśl sobie, że się obyło bez problemów —
powiedziałem. — Wyobraź sobie: siedzimy sobie tam na dachu, na zmianę
obmacujemy dziewczyny, co i rusz jedna z nich podciąga koszulkę pod szyję, aż
nagle widzisz, że obie momentalnie drętwieją. Głaszczesz goły biust Anity, a
ona przestaje śledzić twoje ruchy i zaczyna gapić się na coś za twoimi plecami.
Za chwilę słyszysz męski głos: „A co my tu mamy?”. I rozumiesz, że przygoda
życia właśnie dobiegła końca. Teraz przyjdzie ci za nią zapłacić.
— Nakryli was? — spytał Zbyszek nieco zdziwiony.
— Tak, pierwszej nocy — potwierdziłem.
— Ale przypał! — Nie wiem, czy to najbardziej
odpowiednie słowo. — Ale nic wam chyba nie zrobili. Nie wysłali was do domu? —
zapytał Zbyszek, potwierdzając, że pamięta, co mówiłem wcześniej o możliwych
konsekwencjach.
— Nie, nie wysłali — potwierdziłem. — Mnie i Markowi
nic nie zrobili, ale dziewczynom owszem.
Powiedziałem, jak to najpierw Rumcajs zaszedł przerażoną
Julię od tyłu. Do Kacpra powiedział: „Każ jej wstać”. Kacper przetłumaczył na
niemiecki: „Steh auf!” Z początku dziewczyna nawet nie drgnęła. Siedziała w
kucki jak sparaliżowana. Z głową zadartą do góry jak zahipnotyzowana patrzyła w
oczy Rumcajsowi. „Du sollst aufstehen!” — Kacper powtórzył rozkaz. No i Julia
wstała z kucek. Nogi jej drgały jak galareta.
Stary zboczeniec zaczął ją oglądać. Bez pośpiechu,
metodycznie: kark, plecy, pupa, kark, pupa... Wolnym ruchem odgarnął jej włosy na
bok. Potem przejechał palcami wzdłuż boków, zaczynając przy biodrach, kończąc pod
pachami i ujął za łokcie. Pokazał w ten sposób, kto rządzi.
Pokazał też, kto słucha. Paroma lekkimi stuknięciami
opuszkami palców dał znać dziewczynie, żeby uniosła ręce. Powiedział, po
polsku, tonem doskonale obojętnym, że szkoda, że takie ładne dziewczęta trafią
do poprawczaka. Nie wiem, jak silny efekt wywarło to zdanie na Marka. Mnie zmroziło.
Zmieniło w bryłę lodu, mimo że temperatura powietrza tamtej nocy podchodziła
pod dwadzieścia pięć stopni.
Wreszcie, żeby nas całkiem upokorzyć, Rumcajs położył
ręce na piersiach Julii. Dziewczyna nawet nie pisnęła. Nikt z nas nie stanął w
jej obronie. Stary opiekun macał dziewczynę, a myśmy bezsilnie patrzyli. Ależ
ja mu zazdrościłem!
Po jakimś czasie; może tylko po niecałej minucie, która wydawała
się dłużyć jak wieczność; Rumcajs zwrócił się do Anity. Po polsku powiedział:
„Teraz twoja kolej”. Bez tłumaczenia na niemiecki, domyśliła się, o co chodzi.
Posłusznie wstała. Niedoczekawszy się kolejnego polecenia, sama z siebie
zadarła koszulkę pod szyję, po czym całkiem ją zdjęła, przełożywaszy przez
głowę. „Zuch dziewczyna!”, pochwalił Rumcajs. „Wytłumacz im, jak sprawy stoją”,
powiedział do Kacpra, klepnął Julię w pośladek i poszedł. Nim się zdążyłem
ocknąć z szoku, wrócił powiedzieć: „Ruchać tylko w prezerwatywie!” Potem już
zniknął na dobre.
— Zapomniał tylko powiedzieć, skąd mamy wziąć te
prezerwatywy — dodałem z uśmiehem.
— Nie było w pobliżu drogerii albo apteki? — spytał
Zbyszek naiwnie jak dziecko dwudziestego pierwszego wieku.
— Nie było niestety. Mówiłem ci, że socjalizm to ekonomika
deficytu — odpowiedziałem, nawiązując do prezentacji, którą miał wkrótce
przedstawić w szkole.
Młodszy z opiekunów okazał się bardziej taktowny. Jeśli
można opisać czyjeś zachowanie, mówiąc, że pożera coś wzrokiem, to Kacper zerkający
na półnagą Alinę byłby idealnym przykładem.
— Każdy chciałby popatrzeć — stwierdził Zbyszek.
— Chciałby każdy — powtórzyłem. — Ale nie każdy
może. A Kacper mógł, bo miał władzę.
Zbyszek kiwnął głową.
— On ich nie zmolestował jak tamten stary? — spytał.
Odpowiedziałem, dokładnie tak, jak to widziałem własnymi
oczami. Kacper poprosił Marka i mnie, żebyśmy się odsunęli o trzy kroki. Sam
stanął między dziewczynami, powiedział do nich parę zdań po niemiecku. One odpowiedziały.
Zapytał o coś, pokręciły głowami. Znowu zapytał, popatrzyły na mnie i Marka, i
z pewnym wahaniem kiwnęły głową. Pierwsza Anita, a zaraz potem Julia.
Pocałowały go w odwrotnej kolejności. Obie w identyczny sposób, najpierw
obejmując go za szyję, następnie łowiąc jego usta swoimi po kilka razy.
Patrząc, czułem się, jak zabawkowy bąk rozegnany do prędkości dźwięku.
Myślałem, że mi oczy wyskoczą z oczodołów. A przy tym ślinianki pracowały pełną
parą. Też chciałem się całować z dziewczynami.
— Chyba znam to uczucie — wtrącił Zbyszek i wskazał
palcem na swoją komórkę. Nie śmiałem pytać o szczegóły, bo znów bym się czegoś
nasłuchał o córce.
W końcu tortura się skończyła. Kacper zadowolony z siebie
powiedział coś o prawie pierwszego pocałunku. Przy innej okazji wytłumaczył mi
ten żart, że chodziło o skojarzenie z prawem pierwszej nocy. Trzydzieści lat
później Zbyszek był doskonale zaznajomiony z tym terminem, nie tak jak ja w
jego wieku. A ludzie psioczą na gimnazja, że poziom niższy niż dawniej w
ośmioklasowej podstawówce. Brednie plotą. No a Kacper, po tym jak się przelizał
z naszymi koleżankami, w paru zdaniach naświetlił sytuację: „Jak sami
zachowacie dyskrecję, nikt was nie wyda. Jutro i pojutrze na wszelki wypadek
robicie przerwę w randkowaniu. To znaczy, wy dwaj możecie przelecieć wszystkie
Czeszki i Polki, jeśli dacie radę, tylko od niemieckich dziewczyn przez dwa dni
trzymacie się z daleka. Tylko Julia i Anita mają bezwzględny szlaban na
facetów. Za trzy dni chcę was tu widzieć wszystkich czworo w komplecie. Teraz
wy dwaj spadacie do pokoju. Jutro pogadamy. A ja odprowadzam wasze koleżanki”.
— Co zrobiłeś? — spytał Zbyszek podekscytowany. —
Przecież on ewidentnie chciał wam je odbić. A raczej zgwałcić.
— Zrobiłem, jak kazali — odpowiedziałem. — Gwałcić
nie zamierzał. Zadowolił się całusem na dobranoc. Tak mi przynajmniej
powiedział.
— Wierzysz mu?
— Tak.
— Chciałeś być taki jak on?
— Tak.
— Wykorzystywałeś dziewczyny, będąc opiekunem?
— Tak, trochę, ale nie na koloniach.
— A gdzie?
— Na obozach z LKS. Miałem się opiekować swoją
drużyną.
— I się opiekowałeś?
— Tak. Wybranymi osobami.
— Były całusy na dobranoc?
— Były całusy i seks na plaży.
— Żałujesz czegoś?
— Tylko tego, że komuna skończyła się za szybko.
***
Znam to z autopsji. Dobrze pamiętam te czasy. Kiedyś "popełniłem" opowiadanie osadzone w nrd-owskim klimacie. Wkrótce ukaże się na moim blogu.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o twórczość Pana Hyde i jego bajki, to jestem na tak.
Chętnie przeczytam.
UsuńDziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie!