Któregoś razu — dziewczyny były
chyba jeszcze w szóstej klasie — Lucynka weszła do mojego pokoju bez pukania,
jak wiele razy wcześniej, z przekornym zawołaniem kierowanym do Beaty, która
została gdzieś na korytarzu albo w swoim pokoju:
— Chodź zobaczymy, czy twój
brat jest w domu!
Chyba mnie zaskoczyła. Nie chciałem, żeby podeszła do biurka i włączonego notebooka. A nawet jeśli nie przeszkodziła mi w niczym wstydliwym lub ważnym, to i tak wolałem się z nią poszturchać niż przywitać spokojnie zwykłym „Cześć, Lucynko”.
Zerwałem się z krzesła, dopadłem
dziewczynę na środku pokoju i zacząłem łaskotać, śmielej niż zazwyczaj. Wbiłem
palce pod żebra. Nie miała szans. Wnet znalazła się na podłodze, wijąc się od
moich ukłuć palcami i ze śmiechu. Obróciła się na plecy, ciężko dysząc.
Powinienem wtedy dać spokój. Ale złapałem za nadgarstki. Siłując się,
spróbowałem odsłonić miejsca dogodne dla łaskotania. I coś mnie podkorciło. Zamiast
kujnąć w bok lub pod pachą, bezczelnie zacisnąłem dłoń na piersi Lucynki. Prawą
dłoń na lewej piersi. Na pulchnej, miękkiej piersi mieszczącej się w dłoni. W
białym miękkim staniku prześwitującym przez T-shirt w jakimś jasnym pastelowym
kolorze. Niby nic szczególnego: ot, mały cycek młodziutkiej nastolatki, dziecka
jeszcze. Ale nikt przede mną tego cycka w ręce nie trzymał. Tego można być
pewnym. Byłem pierwszy.
Lucynka się nie broniła. Nie
miała przed czym, bo to przecież nie były łaskotki. Wypuściłem pierś z garści.
Spojrzeliśmy po sobie chyba jednakowo zakłopotani. Z zainteresowaniem i
pytaniem „co dalej?” bez odpowiedzi. Niestety, a może na szczęście, w drzwiach
stała już moja siostra. Nie mogła dokładnie widzieć, jak dotknąłem jej
przyjaciółki, ale musiała czuć, że to nieodpowiedni dotyk. Była zła. Nie wiem
tylko na kogo bardziej, na mnie, czy na koleżankę. Lucynka podniosła się bez
słowa. Poszła z Beatą do drugiego pokoju. Przez kilka miesięcy nie pokazywała
mi się na oczy.
Z czasem sytuacja wróciła do
normy. Lucynka śmiała się i dokuczała, jak tylko weszliśmy sobie w drogę.
Oczywiście też dbałem o to, żeby było o co się spierać. O drobiazgi,
troszeczkę, dla funu. Tylko zapasy należały już do przeszłości. Lucynka rosła.
Nie tylko fizycznie.
Parę razy widziałem ją przez
okno, jak na ulicy grała w piłkę z jakimiś chłopakami. Moja siostra też tam była.
Jakaś inna koleżanka też. Wiadomo, ci chłopcy je podrywali. Ale zazdrosny byłem
tylko o Lucynkę. Jak słyszałem okrzyki i piski dochodzące zza okna, krew się we
mnie burzyła. Wyobraźnia podpowiadała najgorsze warianty: że któryś z nich
zawróci, lub już zawrócił, jej w głowie tak skutecznie, że dziewczyna, że się
tak wyrażę, odkryje przed nim wszystkie karty. Ja chciałem być tym, kto je
poodkrywa, jakkolwiek to było nierealne.
Nie odważyłem się zapytać, czy ma
chłopaka. Z siostrą też o tym nie rozmawiałem. Nie poruszyłem tego tematu nawet
po tym, jak ojciec poprosił, żebym przemówił jej do rozsądku. Jemu też nie
podobali się ci nowi koledzy jego córki. Podrywacze.
Skądinąd wiem, że nie byli
całkiem skuteczni. Zresztą mogłem się tego domyśleć i wtedy, bo dosyć szybko
sobie odpuścili dziewczyny z naszego osiedla.
W międzyczasie studiowałem
dziennie, na wymagającym kierunku, i byłem w związku z koleżanką ze studiów.
Spędzałem u niej każdy trzeci wieczór. Nie miałem więc za dużo czasu na
myślenie o nieletniej przyjaciółce siostry. Tylko z rzadka trafiała się okazja
rzucić spojrzenie na nabierające dojrzałych kształtów biust i biodra,
uśmiechnąć się i niewinnie zażartować. W takich chwilach na moment wracały
fantazje, by niedługo potem, niepielęgnowane, wypierane przez silniejsze
podniety, gasnąć.
Fantazje odżyły na urodzinach
Beaty. Rodzice zrobili małe przyjęcie dla dziadków i paru krewnych. Z młodzieży
przyjechał nasz wówczas trzynastoletni kuzyn, Mieszko. Przyszła też Lucynka. Ja
zaliczałem się już do dorosłych. Siedziałem przy stole w salonie. Młodzież przez
większość czasu bawiła się oddzielnie, na dworze i w pokoju Beaty. Trochę mi
się łezka w oku kręciła, zazdrościłem młodemu, że ma dwie panny dla siebie.
Gdyby był starszy, pewnie by ich nie zanudzał odgrywaniem hiphopu z komórki.
Umiałby lepiej skorzystać z okazji, przyjemniej dla siebie. No ale był trochę
za młody, żeby wiedzieć, o co chodzi w bajerowaniu dziewcząt.
W pewnym momencie młody zjawił
się w salonie. Jakiś taki podekscytowany, nie wiadomo dlaczego. Domyśliłem się
tylko, że miało to związek z hałasem dochodzącym chwilę wcześniej z górnego
piętra przez sufit. Powiedział, że dziewczyny chcą, żebym przyszedł do ich
pokoju.
— A po co? — Zrobiłem dla
niepoznaki obojętną minę i natychmiast podniosłem się z krzesła.
— Powiedziały, że jesteś
potrzebny.
Ucieszyłem się jak diabli.
Na schodach zatrzymałem jednak
kuzyna. Sekretnym tonem spytałem:
— Podoba ci się ta Lucynka?
— No. — Niepewnie kiwnął
głową.
— Popieram. Ładna jest.
Popatrzyliśmy sobie w oczy ze
zrozumieniem. Jak chcesz się pozbyć konkurenta, to zrób go swoim sojusznikiem.
Zawarliśmy niepisany, niemy akt o męskiej solidarności.
Okazało się, że przyczyną hałasu
była bitwa na poduszki. Dziewczyny zawołały mnie, żeby w drużynie chłopaków
było tylu samo uczestników, co w drużynie dziewczyn. Poznałem natychmiast, że to
był pomysł Lucynki. Patrzyła się zawadiacko.
Wziąłem poduchę do ręki. Ruszyłem
do ataku. Po kilku zwodach i unikach znalazłem się naprzeciw mojej ulubionej na
tamten moment ósmoklasistki. W zakamarku między ścianą a łóżkiem, pod skosem
sufitu. Beata i Mieszko okładali się poduszkami w innym rogu pokoju. Zajęci
sobą przez moment nie zwracali na nas uwagi. A mnie, podobnie jak dwa lata
wcześniej, przyszedł do głowy niecny zamiarek. I nie zamierzałem zwlekać z jego
zrealizowaniem.
Przełożyłem poduszkę do lewej
ręki. Zasymulowałem zamachnięcie. Jak tylko Lucynka się odsłoniła, podnosząc
ramiona, wycelowałem prawą dłoń w jej klatkę piersiową. Złapałem za biuścik.
Tym razem pierś nie mieściła się w dłoni. Stanik na szczęście dla mnie miał
miękką miseczkę, zwykłą, żaden pushup naszpikowany gąbką. Ugniotłem lekko. I
puściłem, żeby nie przesadzać z długością macania. Nie zmuszać dziewczyny do
reakcji obronnej. Pisnęła tylko i zaśmiała się na cały głos.
— Przepraszam. — Udałem
skruszonego.
Spojrzała na mnie dziwnie i nic
nie odpowiedziała. Ukradkiem poprawiła bluzkę i ruszyła z poduszką na Mieszka.
Pomogła Beacie wcisnąć go w róg. Aż musiałem go wyzwalać z opresji. Odsiecz
skończyła się tym, że udało mi się powalić Lucynkę na łóżko i ukradkiem ścisnąć
za pupę i wsunąć rękę pod pachę. Oboje dyszeliśmy głęboko. Męczące takie
zapasy. Jak byśmy byli sami, niechybnie zdarłbym z niej część ubrań, ale przy
siostrze i kuzynie trzeba było konspirować zamiary. I tak posunąłem się za
daleko.
— To co? Dziewczyny się
poddają i kończymy wojnę? Pogramy w coś spokojniejszego? — zaproponowałem.
Udało mi się przejąć inicjatywę. — Scrabble czy Monopoly? — Dzięki temu mogłem
zostać dłużej w młodzieżowym pokoju.
Zagraliśmy w Scrabble. W debla, znowu
chłopaki kontra dziewczyny.
Zaprosiłem Mieszka do przedpokoju
niby na konsultacje.
— Tak w ogóle to masz już
jakąś dziewczynę? — zadałem pytanie absolutnie niezwiązane z graniem.
— Nie. To znaczy podoba mi
się taka jadna. — Popatrzył na mnie pytająco.
— Masz jakieś zdjęcia?
Mógłbyś potem pokazać.
— Nie. Tylko Facebook i
Insta.
— Ładniejsza od Beaci i
Lucynki? — uśmiechnąłem się po szelmowsku.
— Nie.
— One mówiły ci coś o swoich
chłopakach?
— Nie.
— Dobra. To chodź, ogramy je
zaraz.
Chłopak nie był jeszcze
wystarczająco rozbudzony, że tak się wyrażę, mentalnie. To punkt dla mnie.
Po kilku dobraniach liter
poprosiłem Lucynkę na, jak to nazwałem, konsultacje przedstawicielką drużyny
przeciwnej. Widać było po ruchach i barwie głosu, że miała tremę.
— Powiedz mi, masz już
chłopaka? — Niewątpliwie zaskoczyłem ją tym pytaniem.
— Nie. A ty masz dziewczynę,
prawda?
— Prawda. — O tym, że mój
związek po fazie wzrostu osiągnął stan stagnacji, wolałem nie mówić. W każdym
razie nie wprost i nie od razu. — Ale, hm, i tak chciałbym się z tobą kiedyś
spotkać. Tak tylko we dwoje, bez Beaty.
Zrobiła minę pod tytułem „no nie
wiem, raczej nie, jest mi to obojętne”, ale po oczach było widać, że się ucieszyła
z tej propozycji.
— Ktoś już widział, co masz
pod staniczkiem? — zapytałem po cichu, ujmując Lucynkę pod ramię.
— Nie — odpowiedziała
szeptem.
— Może mnie kiedyś pokażesz?
— Powiedziałem to tak, jak bym pytał dla żartu.
— Hi hi!
— A w usta ktoś już cię
całował?
Spoważniała:
— Może.
— Któryś z tych, co się tu
kręcili parę miesięcy temu?
— W zeszłym roku — poprawiła mnie. — Między innymi. — Jej oczy pytały, co o tym sądzę i czy nie
potępiam. — Ale na nic więcej się nie zgodziłam.
— Chcieli czegoś więcej od
ciebie?
— Aha. Jeden tak.
— Ty też ich całowałaś w
usta?
— No.
— Też bym chciał. Może
kiedyś? — znowu się uśmiechnąłem i przymknąłem oko, obracając pytanie w żart
— Hi hi. A co na to twoja
dziewczyna? — Lucynka nie pogoniła mnie do diabła. Więc się zgodziła.
— Nie powiem jej o tym. —
Dżin zdrady został uwolniony z butelki.
Po imprezie napisałem do niej
przez komunikator internetowy. Że było fajnie. Po godzinie potwierdziła.
— Śpisz już? Jesteś w
piżamie? — odpisałem od razu. Jak kuć żelazo, to póki jest gorące.
— Tak. Właśnie się myłam.
— Szkoda, że beze mnie.
— (•^_•)
— Wiesz, o czym myślę?
— Nie.
— O twoich cycuszkach.
— (?_?)
(*^O^*) — Nie spieszyłem się z następną wiadomością. Dałem szansę Lucynce
napisać coś od siebie. — (^_~)
— Są teraz swobodne, bez
stanika. ;) :kiss:
— :kiss:
— :kiss:
— :kiss: :kissing_heart:
:heart_eyes:
— :kiss: z języczkiem
— :blush:
…
Umówić się na spotkanie bez Beaty
było zadaniem trudniejszym niż flirt emotkami. Ale nie niemożliwym do
wykonania.
Zaparkowałem dosłownie piętnaście
metrów od bramy szkoły. Lucynka wyszła do mnie na długiej przerwie.
Usiedliśmy oboje na tylnym
siedzeniu. Na wpół po turecku, to znaczy z jedną nogą zgiętą w kolanie, bokiem
do kierunku jazdy, przodem do siebie nawzajem.
W czarnej spódnicy tuż za kolana
i błękitnej bluzce z krótkim rękawem i głębokim dekoltem Lucynka wyglądała
cudownie, niewinnie i prowokująco zarazem. Włosy nosiła wtedy upięte w kitkę.
Na czole miała ślady trądziku, co jeszcze bardziej podkreślało jej młodzieńczą
niewinność.
— Wiesz, kwiatku, że nie
wyjdziesz z auta, aż mnie nie pocałujesz?
— Hi hi. Tak się nie
umawiałam.
— Wiem, ale to pułapka.
Wpadłaś.
— A jak nie pocałuję?
— To cię nie wypuszczę.
— Sama się wypuszczę. — Dotknęła
klamki.
— Drzwi z twojej strony są
zaryglowane. — Uśmiechnąłem się.
Naprawdę miałem włączoną blokadę.
Przypadkiem. Tak się akurat złożyło, że parę tygodni wcześniej wiozłem
pięcioletniego bratanka swojej dziewczyny. Zabezpieczyłem drzwi przed nim, bo
nigdy nie wiadomo, co dziecku przyjdzie do głowy, a potem zapomniałem
odbezpieczyć.
— Nie... O, rzeczywiście.
— Dokładnie, jak mówiłem.
Więc najpierw porozmawiamy, a potem dasz mi buzi na do widzenia. Umowa stoi? —
Podałem prawą rękę do uściśnięcia.
— Stoi. Ale tylko raz.
— Raz. W usta.
— Hi hi.
— I z języczkiem.
— Hi hi hi. Nie wiem, czy
umiem.
— Ja cię nauczę. — Mrugnąłem
okiem i pogładziłem Lucynkę po łydce.
— Hi hi. Co na to twoja
dziewczyna?
— To samo, co twój chłopak.
— Nie mam chłopaka.
— Masz fajne kolana. —
Przysunąłem się kapkę bliżej. Przeniosłem dłoń z łydki na udo. Przesunąłem
rąbek sukienki.
— Co robisz?
— Próbuję cie poderwać.
— I jak ci idzie?
— Na razie jak po maśle. —
Przybliżyłem się jeszcze o centymetr, tak, że moja łydka musiała się trochę
wcisnąć pod łydkę Lucynki. Obiema rękami przesunąłem jej sukienkę wyżej, do
bioder, odsłaniając nogi i bieliznę. — No, piękny widok.
Roześmiała się do rozpuku.
Chwilę później siedziała w innej
pozycji. Pół leżąc, z plecami opartymi o drzwi, te zaryglowane dla
bezpieczeństwa, w lekkim rozkroku, z lewą nogą podkuloną i prawą wyprostowaną,
spoczywającą na moim kolanie. Głaskałem ją po odsłoniętych biodrach.
Po tej stronie ulicy, gdzie stanąłem,
w dzień nietargowy, a tego dnia targ był nieczynny, nie przechodziło wiele
osób. Co najwyżej właściciele zaparkowanych samochodów, czyli tyle, co nikt. Dodatkowo
w szybach z tyłu miałem zasłony przeciwsłoneczne. Ryzyko, że ktoś zajrzy do
środka i zobaczy nasze karesy było więc zredukowane do minimum. To ważne.
Najważniejsze. Udało mi się zapewnić takie warunki, że Lucynka się niczego nie
bała.
A rozmawialiśmy o szkole. O ile w
ogóle. Miała na sobie czarne figi.
— Batce nie powiesz? — Nie
przestawała się uśmiechać.
— Powiem.
— Co jej powiesz?
— Że — Przeciągnąłem palcem
wzdłuż gumki majtek. — Że ma fajną przyjaciółkę, co ma fajny brzuszek, a pod
brzuszkiem... — Wsunąłem palec pod gumkę.
— Aj! — Poderwała się.
Zasłoniła nogi spódnicą. Roześmialiśmy się oboje.
— Pora na pocałunek. —
Przypomniałem, że długa przerwa zaraz się skończy.
Takim sposobem dostałem od
Lucynki pierwsze buzi. Nie emotkę, tylko na żywo. Miękkie mlaśnięcie ciepłych
warg. Level accomplished!
Drugą taką randkę udało nam się
zorganizować równo dwa tygodnie później. Tuż przed końcem roku szkolnego.
Wokół Lucynki znów się kręcił
jakiś chłopak. Zapewniała, że to tylko kolega. Z jej klasy. Że niezręcznie jej
było nie wpuścić go do domu, jak stał pod drzwiami. A przychodził coraz
częściej. Od siostry dowiedziałem się, jak miał na imię i że szkoła aż huczy od
plotek, że Lucyna i Dominik są parą.
— Chodził, chodził, aż
wychodził — zarymowałem sobie.
— Co! — Beata aż musiała się
złapać za brzuch. Tak mocno się roześmiała. — Dokładnie.
W liceum mieliśmy taki przypadek.
Chłopak też tak się zabujał w dziewczynie, że chodził do niej, chodził, aż
ścieżkę wydeptał do jej bloku. Wszystkich konkurentów wypłoszył tym swoim
chodzeniem. I z braku laku dziewczyna oddała się jemu. Wychodził. Nie mogłem
dopuścić, żeby podobny los spotkał Lucynkę. Wniosek dla mnie był jeden: musiałem
dodać gazu.
Wydawało mi się naiwnie, że da
się tak zrobić, że moja dziewczyna nie odkryje zdrady. I się udało. Nie
przyłapała mnie na niczym konkretnym. Ale musiała czuć, że dzieje się coś
niezbyt dobrego. Kłóciliśmy się i milczeliśmy na przemian. Nasz związek
ratowała tylko duma Agaty, niepozwalająca przyznać się do zazdrości. Agata o
wszystko mogła się obrazić i wszystko skrytykować. Tylko na moje przysłowiowe ganianie
za spódniczkami nigdy nie potrafiła zareagować.
W przeddzień zaplanowanej randki
Lucynka napisała mi, że idzie do kina. Tylko nie ze mną, a kolegą z klasy. Z
Dominikiem. Wściekłem się, ale nijak nie dałem jej tego poznać. O hipokryzję by
zakrawało, gdybym, samemu będąc w związku, miał za złe dziewczynie, że umawia
się z chłopakiem, którego lubi. Zapytałem tylko o tytuł filmu i godzinę seansu.
Żeby wiedzieć, o której Lucynka wróci do domu i będzie mogła odpowiedzieć na
moje życzenia dobrej nocy.
— Napiszę z kina. :kissing_smiling_eyes: — Jak to przeczytałem, wiedziałem już na
pewno, że jest jeszcze dla mnie nadzieja. Konkurent-małolat nie byłby
zadowolony.
— Do mnie?
— Do ciebie. :innocent:
— :hugs: Co założysz?
Odpisała, że szorty i bluzkę bez
rękawów.
— Jak się ubiorę, zrobię
fotkę i zobaczysz. :smile_cat:
— Majteczki czarne?
:hot_face:
— :zipper_mouth_face:
:joy_cat:
— :kissing_cat: — Przy niej
się nauczyłem tych wszystkich smajlików i ikonek emogi.
— Nie czarne. Pod kolor
stanika — odpowiedziała po półgodzinie. Razem ze zdjęciem lustra.
— Zaraz, ale ty nie masz
stanika!? :astonished:
— Mam. Tylko bez ramiączek.
Dlatego nie widać. :bikini: Poczekaj. — Na dowód przysłała mi drugie zdjęcie. W
bluzce podciągniętej pod szyję. Naprawdę była w staniku.
— Mniam. Jutro go zdejmiemy.
— :stuck_out_tongue:
Dominiczek raczej nie mógł liczyć
na sukces. Przynajmniej nie tym razem.
Musiał biedny patrzeć, jak
zamiast skoncentrować się na nim, Lucynka komunikowała się z kimś przez
Internet. Na jego miejscu wyciągnąłbym wnioski.
I przed snem do mnie napisała.
— Marek, jutro pod szkołą.
Nie zapomnij!
Nie miałem najmniejszego zamiaru
zapominać.
Rano, punktualnie za dwie ósma,
wysłałem wysłałem krótkie przypomnienie:
— Nie zakładaj niczego pod bluzkę.
— Bezczelne, to prawda. Ale wolałem, żeby na lekcjach myślała o mnie, a nie o
rówieśniku siedzącym w ławce tuż za jej plecami.
Oczywiście nie posłuchała tej
prośby. Piersi nie zobaczyłem. Ale pierwszym, co powiedziała, wszedłszy do
samochodu, było figlarne:
— Przepraszam, że w staniku.
Przeprosiny połączyła z pocałunkiem,
który natychmiast oddałem z nawiązką, przez kilka minut muskając ustami jej
usta.
— Masz czarne majtki, czy
pod kolor stanika?
— Czarne i pod kolor. Hi hi.
Wsunąłem rękę między uda.
Namierzyłem palcem kluczowe miejsce.
— Rezerwuję dostęp —
powiedziałem, mrużąc oko.
— Słucham?
— Zamawiam szparkę. Nie wpuszczaj
nikogo do niej. Ja ci to zrobię.
— Hi ha ha! — Zakryła się
spódnicą. Ale nie odesłała mnie do diabła. A więc znowu sukces.
Oparłem Lucynkę o siebie plecami.
I tak przytuleni spędziliśmy resztę przerwy.
— Wczoraj w kinie podobał ci
się film?
— Tak sobie.
— Dominik pewnie chciał cię pocałować?
— Nie.
— Nie próbował?
— Nie.
— Tym lepiej dla mnie.
Udało nam się spotkać jeszcze
dzień później. W piątek, dzień targowy. Ruch na parkingu był większy, ale to
nie był powód do zmartwień. Bardziej paląca kwestią było, jak się mamy spotykać
w wakacje. W naszej sytuacji, jeśli chcieliśmy nadal trzymać w tajemnicy nasze
kontakty, a nic innego w grę nie wchodziło, wydawało się to wręcz niemożliwe. Mój
konkurent miał pod tym względem o niebo łatwiej.
— Że też ten chłopak musiał
się uprzeć właśnie na ciebie. Nie mógłby się zająć Beatą? — Patrzyłem tęsknym
wzrokiem na skrawek jasnej skóry pod silnie zarysowanymi kośćmi obojczyka,
kontrastujący z ciemno granatowym materiałem koszuli. Nie kryjąc się z tym, że
interesuje mnie dekolt.
— Powiedział, że chłopaki
boją się startować do dziewczyn, co mają starszego brata. — Zaśmiała się. Cały
czas była dziwnie uśmiechnięta.
— Mam coś dla ciebie. —
Wyciągnąłem ozdobnego motyla przypinanego na tak zwaną żabkę.
— Jaki fajny!
— Przypnę ci go. Tutaj. —
Przymierzyłem, jak będzie wyglądał na biuście, obok guzika koszuli.
Lucynka zagryzła wargi.
— I jak?
— Super. Będzie moim
agentem. Będzie bronił stanika przed intruzami.
— Aha.
Poluzowałem pierwszy guzik, pod
szyją. Drugi. Trzeci. Lucynka wstrzymała oddech. Rozchyliłem poły koszuli. I
zrozumiałem przyczynę tajemniczego uśmiechu od początku spotkania oraz
napięcia, jakie nagle się pojawiło na twarzy Lucynki, kiedy zacząłem rozpinać
koszulę. Na myśl, że naprawdę chciała pokazać mi swoje ciało, że to zaplanowała
i była gotowa ten plan zrealizować, że mi ufała, choć nie powinna, że nie
tchórzyła, choć przerwanie zabawy byłoby aktem nie tchórzostwa, a rozsądku,
poczułem się, jakby strumień gorącego powietrza buchnął po mej twarzy. Moje
naturalne podniecenie wywołane bliskością z miłą dziewczyną przerodziło się w
wzwód tak silny, jakiego nie doświadczałem od miesięcy, jeśli nie od lat. W
każdym razie dawno nie miałem tak ciasno w portkach jak wtedy. A Lucynka
jeszcze niczego mi nie pokazała. Tylko pasek gołego ciała będący jedynie
zapowiedzią prawdziwego pokazu.
— Zostały jeszcze dwa guziczki
— powiedziałem, cedząc słowa.
— Aha.
Rozpiąłem koszulę do końca. Rozsunąłem
poły na boki. Wreszcie ujrzałem te cuda. Poczułem zwierzęce rządze. Moja!
Będzie moja! Lucynka ze smakowitymi, młodymi, pulchnymi piersiami.
— Nie mówiłaś, że zakładasz
do szkoły przezroczyste staniki.
— Zdjęłam w łazience na
poprzedniej przerwie.
— Mówił ci już ktoś, że jesteś
piękna? — Pogłaskałem po brzuchu pod lewą piersią.
— Aha. — Zaśmiała się. —
Uważaj, mam łaskotki.
— Wiem. — Przesunąłem dłoń
wyżej. Delikatnie masując różowiutki sutek. Na oko o połowę mniejszy od sutków
mojej dziewczyny. Przy tym piersi jako takie miała większe. Tym spostrzeżeniem
się jednak nie podzieliłem ani z Lucynką, ani z Agatą, ani z nikim innym, aż do teraz. — Milutki cycuszek.
— Tak jak chciałeś.
Do tego spotkania traktowałem uwodzenie Lucynki bardziej jak zabawę mile
łechcącą zmysły, jak grę z jakimiś levelami
do zaliczenia, a nie jak życiową konieczność. I to się właśnie zmieniło. Od tej
pory wiedziałem, że muszę ją mieć. Że się nie zaznam spokoju, dopóki mój penis,
w tamtym momencie twardy jak granit, niespokojny jak pulsujące krwią serce, nie
uwolni ładunku głęboko we wnętrzu tej dziewczyny. Lucynka chyba czuła to samo.
Tylko mniej świadomie. Na pewno miała mokro.
— A dasz mi buzi?
— Aha.
Pocałowaliśmy się znowu. Krótko,
ale namiętniej niż na wcześniejszych randkach. Tym razem całując usta z
lubością zacisnąłem dłoń na puszystej piersi. Kolejny level accomplished.
— Lubię się z tobą całować.
— Ja też.
— Powtórzymy to jeszcze.
Następnym razem zdejmiemy majteczki.
— Zobaczymy.
Wróciła na lekcje z motylem
przypiętym do koszuli. Po południu zmieniła zdjęcie profilowe na swoim
Facebooku. Pojawiły się lajki i komentarze od nastolatek: „jaki fajny”,
„brałabym”, itp.. Tylko ja nie mogłem nic publicznie pochwalić. Za to
prywatnie... Mieliśmy o czym pisać.
Rodzice jedni, rodzice drudzy,
siostra moja, siostra Lucynki, quasi-narzeczona, przyszli teściowie, nastoletni
amant, przygodna praca... naprawdę nie było jak się spotkać tak, żeby nie
zauważyli. A ile można flirtować przez Internet i nie zgłupieć z frustracji?
Ile można pisać o całowaniu piersi, nie mogąc ich macnąć ani być macniętą?
Tydzień, dwa tygodnie?
Parę razy udało nam się zdzwonić
przez Skype. Pokazała mi się w piżamie przez kamerkę, dała namówić na małe coś
więcej, ale to ciągle nie to, co trzeba. Drażnienie zmysłów i karmienie
frustracji, kiedy nie masturbować trzeba, a ruchać.
Zacząłem dostrzegać oznaki znużenia.
I to po obu stronach łącza 3G. Standardu 5G wtedy jeszcze nie było.
Szczęście uśmiechnęło się dopiero
w drugiej połowie lipca. Lucynka jechała na jakieś kolonie modlitewne
organizowane przez księdza z naszej parafii. Z „naszej” w cudzysłowie, bo ja na
utrzymanie parafii nie łożyłem. Prędzej by mi ręka uschła, niż bym dał złotówkę
na kościół. No, a rodzice Lucynki byli z innej opcji. Cóż, shit happens. Ale narzekać nie trzeba. Bywają gorsze nieszczęścia.
Tak więc Lucynka należała do
jakiejś młodzieżowej grupy w kościele. Mówiła mi, co to jest, ale nie słuchałem
wystarczająco uważnie. Nazwa była za długa, żeby zapamiętać i nic konkretnego
nie mówiła. Jakiś święty, jakiś rozwój, jakieś Serce Jezusa. Oprócz tego czegoś
działała schola, oaza, chór, ministranci. Księża potrafią wymyślać zajęcia dla
dzieci i przyciągać je jak muchy do lepu. Są w tym naprawdę dobrzy.
Moja siostra nie należała do tej
grupy. Poszła dwa razy, powiedziała, że ksiądz ma dużo gier i stół do
ping-ponga, zbiorowe pląsy z podniesionymi rękami pod akompaniament gitary nie
przypadły jej do gustu. Na bardzo duże szczęście. Podwójnie duże: raz, że im
mniej uzależnień, tym lepiej, a religia uzależnia, a dwa, że spotkania tej
sekty były chyba jedyną aktywnością pozaszkolną, której nie uprawiała z Lucynką.
Na kurs tańca, na angielski, na ćwierćmaraton, itp. chodziły razem. Tylko do
Lucynka chodziła bez Beaty. Beata nie jechała na sekciarskie kolonie.
Na marginesie: ślepa miłość na
spotkania sekciarskie przywiodła też mojego konkurenta. Na kolonie jednak się
nie załapał. Miał chyba zbyt trzeźwych rodziców, by wyrazili zgodę.
Na drugim marginesie: starsi
młodzieńcy próbujący poderwać Lucynkę i moją siostrę, i inną dziewczynę z
naszego osiedla, o których pisałem wcześniej, okazali się ministrantami z
sąsiedniej miejscowości.
Lucynka miała więc spędzić
półtora tygodnia z dala od rodziców, na słabo pilnowanej kolonii, konkretnie na
końcu świata, to jest gdzieś pod Świnoujściem. Nie godziło się przegapić takiej
okazji. Zadzwoniłem do ośrodka, gdzie ksiądz Tymek organizował nocleg dla
młodzieży, zarezerwowałem ostatni wolny domek. Powiedziałem Lucynce, że się
zobaczymy nad morzem. I jak Bóg da, wykąpiemy razem na golasa.
Do ostatniej chwili nie wierzyła,
że to się uda. Ja też miałem wątpliwości. Ale odpuściła mi wszystkie winy,
jakie się nazbierały w ciągu miesiąca bez randek. Było co wybaczać.
Przez ten czas zdążyłem spędzić
kilka nocy u Agaty, to znaczy w domu jej rodziców. Chciała się kochać. Jak to
kobieta potrzebowała uwagi mężczyzny dla podtrzymania samooceny. Przechodząc
obok, niby przypadkiem ocierała się o mnie, przyjmowała takie pozy, żeby przez
wcięcia bluzki pod pachami widać było jej małe piersi, nie zakładała stanika,
postawiła na biurku zdjęcie z naszego pierwszego wspólnego wyjazdu. Dwa razy uległem
tym niewysłowionym namowom. Dwa razy zrobiłem dobry uczynek. Odprawiłem grę
wstępną, po czym leżąc na łyżeczkę, podniosłem wysoko kolano Agaty i wszedłem w
odsłoniętą cipkę głęboko, zdecydowanym zamachem. I rżnąłem, aż się kurzyło z
prześcieradła, długo i mocno. Do ostatniej kropli potu. I na deser jeszcze
trochę w standardowej pozycji „po misjonarsku”. Według schematu, jaki się
utarł, kiedy się poznawaliśmy, wtedy jeszcze w tajemnicy przed jej rodzicami. Z
tą różnicą, że nie pozwoliłem sobie na seks bez gumki. Samoocena Agaty się
poprawiła. Po tych wyczynach przestaliśmy się kłócić.
Ach, gdyby wiedziała, gdzie
przebywałem myślami, rżnąc jej cipkę, nie byłaby zadowolona. Bo myślami byłem w
pokoju Lucynki. Wymyśliłem sobie, że trenuję ruchanie, żeby, jak sprawy zajdą
odpowiednio daleko, skutecznie zrobić Lucynce dobrze. Takie wędrówki myślami w
trakcie stosunku pomagają opóźnić wytrysk. Pozwalając na dłuższe ruchanie i
zwiększając satysfakcję ruchanej partnerki. Taki paradoks.
Oczywiście oszczędziłem Lucynce
takich szczegółów. Ale całkiem przemilczeć wyjazdów do swojej dziewczyny nie
mogłem. Jedyne, co mogłem powiedzieć, to to, że:
— Muszę. — W domyśle: muszę,
więc jadę bez entuzjazmu.
Z drugiej strony Agacie w ogóle nie
powiedziałem, że jadę do Świnoujścia. Tej wycieczki już bym nijak nie umiał wyjaśnić.
Program dnia kolonistów, w trzech
czwartych kolonistek, nie był napięty. Rano wspólne śniadanie połączone ze
śpiewem. W części ośrodka zajętej przez grupę modlitewną niosło się wesołe
hosanna. Potem czas wolny. Obiad w restauracji i znowu czas wolny i wyjście na
plażę, ewentualnie w odwrotnej kolejności. Kolacja ze śpiewem i czas wolny,
toaleta i spanie. Nie rozumiem, co skłania rodziców do płacenia księdzu za taki
wypoczynek dzieci, podczas gdy jest do wyboru pełna gama obozów tematycznych,
przynajmniej w teorii bardziej rozwojowych.
Ale, jak mawiał klasyk, w tym
szaleństwie jest metoda. Przez okno swojego domku obserwowałem tę religijną
kolonię. Ksiądz Tymek przechadzał się wte i wewte dumny jak paw, oczywiście bez
koloratki, w szortach i T-shircie. Śmiał się, zagadywał każdą kolonistkę,
ujmował pod podbródek, klepał po ramieniu. Guru. Król dżungli. Lis w kurniku.
Ale czas wolny, to czas wolny.
Można się zająć swoimi sprawami. W dowolnym miejscu, byle nie opuszczać terenu
ośrodka. Lucynka czmychnęła więc do mojego lokalu.
— Uf, chyba nikt zobaczył —
rzuciła od progu.
— Ale się cieszę, że
przyszłaś.
— Pokaż, jak tu mieszkasz.
Z trzaskiem wskoczyliśmy na
tapczan. Usiedliśmy naprzeciw siebie po turecku. Musieliśmy się do siebie na
nowo przyzwyczaić. Po półgodzinie zaproponowałem, żebyśmy się położyli.
— Mamy dla siebie trzy dni.
Mało. A z drugiej strony tak wiele.
— Komuś mówiłeś?
— Nie.
Zaczęliśmy się całować. Po
ustach, policzkach, szyjach, coraz bardziej odważnie. I coraz weselej.
Przekomarzaliśmy się, kto będzie dłużej na górze.
Aż, całując dekolt, pod szyją,
odważyłem się przesunąć dłonią po udzie, od kolana w górę. Złapałem za krocze,
— Ach. — Lucynka wstrzymała
oddech.
— Mogę?
— Czy co możesz?
— Dotykać tak jak teraz. —
Potarłem mocniej.
— No, nie wiem. Teraz?
— Trochę teraz, trochę
potem. Daj buzi.
— Marek, już nie mogę. —
Skuliła się w kłębek po kwadransie. Pieszczoty działały bardziej, niż bym się
spodziewał. Lucynka była gorąca i mokra. Żar promieniował z jej majtek.
— Dobrze. To jeszcze
chwileczkę, tylko trochę inaczej. — Obróciłem ją na plecy. Ręce położyłem na
jej biodrach. Tak, żeby zdjąć spodenki. — Podnieś pupkę.
— Marek, na pewno?
— Zaufaj mi. Nie zrobię
niczego złego. I tylko to, na co pozwolisz. Nie bój się, Lucynko.
— Ale?
— Ale to tylko masaż.
Udało się. Droga do cipki była
wolna. Wsunąłem w nią palec. Zacząłem drażnić łechtaczkę.
— Marek, nie.
— Tak, tak. — Całą dłonią
naparłem na łono. Przyspieszyłem ruchy.
— Marek, już starczy.
— Jeszcze trochę.
— Och!
— Level accomplished — powiedziałem na głos, głaszcząc Lucynkę po
głowie, gdy przyszła pora odpoczynku.
— Co mówisz?
— Że mi się podobasz.
— Zgwałciłeś mnie.
— To źle?
— Nie, dobrze.
— To nie gwałt. Nawet ci nie
zdjąłem stanika.
— Potem to nadrobisz.
Dwa dni potem Lucynka przestała
być dziewicą. Powiedzieć, że miała ciasną cipkę, to nic nie powiedzieć. Była
zajebiście ciasna. Szorowałem w tę i we w tę, bez pardonu. Jak by świat dookoła
nie istniał. Jak by to miał być mój ostatni stosunek i musiałbym się naruchać
tak, żeby starczyło do końca życia. Mission
succeeded. Przydał się trening na narzeczonej.
Wieczorem napisała, że koleżanki
mówiły, że w ciągu dnia ksiądz Tymek się o nią pytał. Zauważył nieobecność.
Nie zdziwiłem się. Nie po to się
przecież organizuje niby-kolonie tak, żeby młodzież mogła robić co zechce bez
żadnej kontroli, żeby nie kontrolować tego, z kim ta młodzież to robi. Chwilowa
nieobecność dziewczyny nie powinna też dziwić wielebnego opiekuna: dziewczyna
mogła się gzić z ministrantem albo innym chłopcem. I idę o zakład, że nie
dziwiła. Ale chciał wiedzieć, z kim i co, i jak konkretnie. A może też położył
oko na zgrabnej Lucynce i nie pogardziłby jej towarzystwem. Kto go tam wie,
tego wielebnego.
— Co ja mu powiem na
spowiedzi? — napisała w kolejnej wiadomości.
— Nie chodź do spowiedzi.
— Ale trzeba.
— Nie mów wszystkiego. Jeśli
dobrze rozumiem, spowiada się z tego, co się zrobiło złego. A ty nic złego nie
zrobiłaś.
— No nie wiem. Nie wolno
zatajać grzechów.
— Możesz iść do innego
księdza.
— Nie mogę. Zawsze chodzę do
księdza Tymka.
— Nic mu nie mów. Bo to
wykorzysta.
— Jak?
— Może cię szantażować. Może
komuś powiedzieć. Nie wierz facetom.
— Ale to ksiądz.
— Tym bardziej.
— Albo opowiedz mu wszystko,
co robiliśmy wczoraj. Ze szczegółami. Na pewno nie uwierzy.
Wyszła z tego niemiła rozmowa. Zawiodłem,
dając racjonalne podpowiedzi. Chyba lepiej bym zrobił, gdybym najpierw znalazł
jakieś słowa współczucia i otuchy.
Nie wiem, czy doszło do
spowiedzi, ani jak wypadła. Zdałem sobie za to sprawę, że nie dam rady dłużej wszystkich
oszukiwać. Musiałem podjąć decyzję: albo Lucynka, albo Agata. Wybrałem. Trochę żałuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz