Księga dziewic 1/2 (2017)

Nie dla dzieci!
Nie dla rodziców!!!

1. A jak Alicja (Gimnazjum)

Za pierwszym razem było niechcący.
Mieliśmy po piętnaście lat. Nasz związek wkraczał w czwarty miesiąc. Przychodziłem do niej zaraz po szkole, zawsze pod nieobecność rodziców. Zamykaliśmy się w sypialni, bez zbędnych słów zdejmowaliśmy ubrania i zostając w samej bieliźnie siadaliśmy na łóżku twarzą w twarz i rozpoczynaliśmy seans pieszczot i pocałunków. Po jakimś czasie stanik zostawał rozpięty, a Ala uroczyście odkładała go na poduszkę. Przystępowałem do lizania piersi, podczas którego oboje siedzieliśmy po turecku albo w rozkroku. Wreszcie, podnieceni i szczęśliwi z bycia razem, kładliśmy się. Ala na plecy, ja na nią. Nie zdejmując majtek, naciskałem członkiem na krocze dziewczyny. Napierałem na najcieplejsze miejsce i kochaliśmy się, nie kopulując, długo, dziesiątki minut. Aż zegar, pokazując godzinę szesnastą czterdzieści pięć, oznajmiał, że mama Ali była już w drodze do domu i że ja także powinienem się zbierać. 
Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu od urodzenia. Dzieliło nas zaledwie kilka domów. Znaliśmy się więc od najwcześniejszego dzieciństwa. Chodziliśmy do tej samej podstawówki i tego samego gimnazjum, a mimo to przez kilkanaście lat prawie nie rozmawialiśmy ze sobą, poza zdawkowym „cześć” i nic nie znaczącym narzekaniem na nauczycieli, kiedy zdarzało nam się wracać jednocześnie do domu. Owszem, odkąd Ala weszła w wiek dojrzewania, podobała mi się coraz bardziej. Czasami onanizowałem się myśląc o niej, ale równie często, albo jeszcze częściej, marzyłem o innych koleżankach. W tym podobaniu nie było więc nic, co by wskazywało, że się w sobie zakochamy.
Kiedy już mieliśmy za sobą kilka całusów, Ala wyznała mi, że przez większość swego piętnastoletniego życia nie zauważała mnie, tak jak nie zauważa się powietrza. Zwróciła na mnie uwagę dopiero wtedy, gdy jakaś koleżanka, dowiedziawszy się, że jestem sąsiadem Ali, zapytała się o mnie, zdradzając zainteresowanie moją osobą. Nasze zbliżenie się do siebie było więc zupełnie niespodziewane i nieoczekiwane.

***

Zaczęło się wręcz banalnie. Pewnego dnia skończyliśmy lekcje o tej samej godzinie. Przypadkiem spotkaliśmy się w połowie drogi do domu. Byliśmy już sami, bez znajomych mieszkających bliżej szkoły. Siłą rzeczy musieliśmy więc resztę drogi przebyć we dwoje. Rozmowa nie kleiła się jak nigdy wcześniej. Nie obchodzili nas nauczyciele ani szkolne plotki, tym bardziej lektury zadane do przeczytania na polski. Ze smutkiem oboje zauważyliśmy, że o sobie nawzajem wiedzieliśmy znikomo mało. Nie umieliśmy ani spytać o zainteresowania ani ostatnio przeczytaną książką albo ciekawą informacją znalezioną w internecie. Na końcu tego milczącego spaceru Ala odważyła się jednak wykonać gest, który wywrócił do góry nogami nasze życie. Ostrożnie zapytała, czy nie zechciałbym wejść do jej domu na kilka minut, porozmawiać trochę.
- Lubku, pewna dziewczyna z mojej klasy spytała się mnie, czy masz kogoś. – Ala odezwała się, uśmiechając się szeroko, kiedy tylko znaleźliśmy się w jej pokoju. Z oczu wyzierała niezaspokojona ciekawość.
Nie miałem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, nie wdając się w szczegóły. Nie zapytany wprost, nie chciałem się zwierzać z zauroczenia pupilką nauczycieli, która jako jedyna w szkole miała średnią ocen na świadectwie sześć zero. Platonicznym zauroczeniem, bo brakowało mi śmiałości i pomysłów na nawiązanie z nią rozmowy. Nielubiana przez żeńską część klasy „kujonka”, chuda, niska, płaska i cicha intrygowała wielu chłopców. Niektórzy próbowali się z nią bliżej zakolegować, z tego co wiem, zawsze bez powodzenia. Nie amory były w jej głowie. Równie niechętnie dzieliłbym się z Alą informacją o wcześniejszych romansach z rówieśniczkami, trwających z reguły nie dłużej niż tydzień.
źródło: pixabay.com
- Kto się pytał? – w głębi duszy liczyłem, że Ala wymyśliła pytanie koleżanki, że chciała zaspokoić własną ciekawość.
- Danuśka. Podobno z nią zatańczyłeś.
To miało nawet jakiś sens. Faktycznie na szkolnej dyskotece z okazji karnawału tańcowałem z jakąś panienką z równoległej klasy, trochę dla szpanu przed kolegami, trochę by zapomnieć o Weronice, do której nie miałem śmiałości podejść. Imienia obcej dziewczyny jednak nie zapamiętałem. Nawet z nią nie porozmawiałem w trakcie ani po dyskotece. Nie wydawało mi się także, by ona się mną w jakimkolwiek stopniu zainteresowała. Poza tym, że w wolnym tańcu założyła mi ręce za szyję, tak że jej łokcie znalazły się daleko za moimi plecami. Przez dwie piosenki z rzędu czułem na klatce piersiowej ucisk tego, czym wypełnione były miseczki stanika, biustu albo twardej gąbki. Ocierałem się o jej udo, swoją prawą nogą stale wdzierając się między jej kolana. Nie znalazłem jednak w tańcu z nią niczego szczególnego. Odkąd tylko nauczyłem się tańczyć, w wakacje między ostatnimi klasami podstawówki, podniecałem się w ten sposób wieloma dziewczynami. Nie tylko ja zresztą.
- Aha. Nie pamiętam. Tańczyłem z wieloma dziewczynami. Żałuję, że ciebie nie było. – odpowiedziałem, próbując poflirtować z sąsiadką, która z minuty na minutę stawała się dla mnie coraz bardziej sympatyczna. Urzekły mnie jej ciemne oczy o ogromnych źrenicach i miło uśmiechnięta twarz, a także pewna nerwowość, dająca się rozpoznać w sztywnej postawie ciała i dłoniach kurczowo zaciśniętych na biodrach.
- Byłam. Widziałam cię, jak ją ściskałeś za pupkę, Lubku. – Za nadanie dziecku rzadkiego imienia, Lubomir, rodzicom należy się medal, odznaka sadysty – Byłeś zbyt zajęty, żeby tracić czas na tak brzydką osobę jak ja.
- Brzydką? Alu, nie masz lustra w domu? Spójrz! – wskazałem na lusterko stojące na biurku. Odruchowo dotknąłem przy tym jej ręki, chłodnej, o bardzo delikatnej skórze.
Ala najpierw cofnęła dłoń, jakbym ją oparzył. Po chwili jednak wsunęła palce pomiędzy moje.
- Dziękuję. – szepnęła. – Tak naprawdę też byłam wtedy zajęta. – przyznała nieśmiało, wpatrując się we mnie, jakby prześwietlała mnie rentgenem myśli.
- Masz chłopaka? – spytałem, nerwowo zaciskając palce.
- Już nie. – spojrzeliśmy sobie w oczy.
Nasze buzie, bez udziału świadomej woli, zbliżyły się do siebie. Krew w tętnicach popłynęła szybciej, serca zadudniły, kumpel w spodniach podniósł głowę. Zachciałem pocałować sąsiadkę. Powstrzymałem się jednak. Obojgu nam brakowało jeszcze odwagi.
- Znam go? Opowiesz mi o nim? – Nie chciałem nic o nim słyszeć, o konkurencie, który śmiał rozkochać w sobie Alę przede mną, ale musiałem zagrać zatroskanego przyjaciela.
- Może znasz. To Ogór z trzeciej A. – odpowiedziała, a we mnie się żółć zagotowała.
Jak można by nie znać Ogóra? Chłopak wielki jak topola. Na boisku najgorszy fajtłapa, w życiu chyba ani razu nie trafił nogą w piłkę, ale o zwinności jego rąk krążyły legendy. Podobno potrafił rozpiąć dowolny stanik, nawet schowany pod dziesięcioma warstwami ubrań. W autobusie, w pociągu, na każdej wycieczce, nigdy nie siedział sam. Dziewczyny prześcigały się, która pierwsza siądzie mu na kolanach. Nikt nie wiedział, z iloma się przespał, ale że od dawna nie był prawiczkiem, nie mogło być żadnych wątpliwości. Taki mi się trafił konkurent. Jak nic, przeleciał Alę i rzucił, żeby mieć czas na kolejną ofiarę. Zostawił jednak po sobie jak najlepsze wspomnienie kochanka idealnego w łóżku, z którym żaden amator nie może się równać. Wspomnienie, z którym każdy następny będzie musiał się zmierzyć. Byłem o tym przekonany i bardzo chciałem się mylić.
- Długo byliście razem? – spytałem, puściwszy dłoń Ali i odsunąwszy się o krok do tyłu.
- Jakieś dwa tygodnie. Nawet krócej. A wiesz jak się skończyło? – uśmiechnęła się, jakby znała moje myśli i chciała ugasić niepokój. – Przyszedł do mnie do domu wieczorem, jakoś koło ósmej. Nie byliśmy umówieni. Rodzice go wpuścili, nie robili żadnych trudności. Od razu poszliśmy na górę, a jak tylko weszliśmy do pokoju, poprosiłam, żeby więcej nie przychodził niezapowiedziany. Żeby chociaż dzwonił godzinę wcześniej i pytał, czy będę miała czas na spotkanie. Posłuchał, ale nic nie zrozumiał. Piętnaście minut później przyszła mama. Spytała, czy chcemy coś do jedzenia albo picia. Zobaczyła, że siedzę mu na kolanach i o mało zawału nie dostała. A my nic takiego nie robiliśmy. Nawet nie dałam się pocałować! Zeszła na dół, a ja wiedziałam, że będę mieć piekło na ziemi. Następnym razem, jak Ogór przyszedł po ósmej, poprosiłam tatę, żeby go spławił. Żeby skłamał, że poszłam na noc do koleżanki.
Trochę mnie ta opowieść uspokoiła, mimo że nie uwierzyłem, że kiedy Ala siedziała u niego na kolanach, „nic takiego” nie robili. Ogór na pewno zapuszczał się rękami tam, gdzie nie powinien. Tam, gdzie ja dopiero chciałbym się dostać, ale nie znałem drogi.
Ala opowiadała dalej. O mamie, która swoją opiekuńczością i wścibstwem rozbijała każdy jej związek. Ogór był trzecim chłopakiem, którego Ala gościła w pokoju, gdy rodzice byli w domu. Trzecim i ostatnim.
- Nie mam zamiaru już więcej słuchać o bezpiecznym seksie i żebym była ostrożna w doborze narzeczonego! – powiedziała oburzonym tonem, kolejny raz prześwietlając mój mózg niewidzialnymi promieniami. – Lubku, jeszcze z nikim o tym nie rozmawiałam. Nie gniewasz się, że ci o tym wszystkim truję? – dodała z wyraźną nadzieją, że wykażę zrozumienie.
Wtedy zbliżyłem się do niej i czule objąłem ramieniem.
- Alu, do której mogę dziś posiedzieć u ciebie? – spytałem łagodnym głosem, przytulając ją do siebie. Drugą ręką delikatnie odgarnąłem jej włosy z czoła.
- Mama wraca po piątej. – odpowiedziała szeptem.
- Usiądziemy, Alu? Bardzo się cieszę, że mnie zaprosiłaś. Naprawdę.
- No, jasne. Możemy usiąść. Głupia jestem, że kazałam ci stać tak długo. – Znowu szepnęła, nieśmiało obejmując mnie za szyję.
- Stać z tobą też jest przyjemnie. – odpowiedziałem, ustawiając się tak, by móc obiema rękami pogładzić ją po plecach.
- Wiesz, że dotąd tylko dwie osoby obejmowały mnie tak jak ty przed chwilą? – spytała, zaciskając łokcie wokół mojej szyi, a mnie znowu serce podskoczyło do gardła ze złości.
- Dwie? Ogór i kto jeszcze? – mruknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Nie Ogór, Lubku! – zaśmiała się głośno, zderzając się ze mną biustem. – Tylko tata i brat cioteczny. Znamy się od tak dawna, a dopiero teraz czuję, że jesteś moim przyjacielem. Dziwne, prawda? – dodała cicho poważnym tonem.
- Lepiej późno niż wcale, Alu. – odpowiedziałem i pierwszy raz pocałowałem ją w policzek.
Ala odwzajemniła pocałunek.
- Naprawdę mnie lubisz? Chociaż trochę? – pocałowała mnie jeszcze raz, muskając wargami trochę bliżej ust niż poprzednio.
- Bardzo.
Więcej słów nie było trzeba. Nasze usta same się odnalazły, a złączywszy się, nie chciały się od siebie oderwać. Dopiero gdy zacząłem językiem wodzić po jej dolnej wardze i napotkałem koniuszek jej języka, przyszło opamiętanie.
- Chcieliśmy usiąść, Alu. – przypomniałem.
Zajęliśmy miejsce na skraju łóżka. Ala usadowiła mi się na kolanach. Próbowaliśmy rozmawiać, ale już po chwili nasze usta znowu się spotkały. Kumpel w spodniach podskoczył jak na sprężynie, prawa dłoń spontanicznie ruszyła w kierunku piersi. Miseczka stanika okazała się miękką. Nie przeszkodziła więc poczuć miękkości kobiecego ciała.
- Lubku! – Ala roześmiała się radośnie, czując silny ucisk dłoni na lewej piersi.
Przewróciliśmy się, przerywając pocałunek. Nie wiedzieć kiedy znalazłem się nad Alą, opartą plecami o poduszkę, w dłoni trzymając pulchną wypukłość jej dziewczęcego ciała.
- Przepraszam, Alu. – szepnąłem, niespiesznie zabierając rękę z wrażliwego miejsca.
Ali pierwszy raz zabrakło słów. Odpowiedziała jedynie uśmiechem.
- Nie gniewaj się, Alu. Będę trzymał ręce przy sobie. – skłamałem najgłupiej, jak można.
- Ja nic przecież nie mówię, Lubku. – odpowiedziała wreszcie, najwyraźniej zadowolona, siadając mi znów na kolana. – Przytulisz mnie jeszcze tak jak na samym początku? – poprosiła głosem tak łagodnym, że nawet najbardziej nieczuły kamień nie pozostałby obojętny.
Objąłem ją ramieniem. Nie jak ojciec jednak ani kuzyn, nie jak przyjaciel. Ja ją objąłem i od razu się położyłem na plecy, ciągnąc dziewczynę za sobą. Resztę nieplanowanego spotkania spędziliśmy leżąc przytuleni do siebie. Cały czas głaskałem ją po plecach, jednocześnie czując na sobie jej pierś, opierającą się całym ciężarem na moim boku. Od czasu do czasu coś mówiliśmy, ale szczegółów tamtej rozmowy nie pamiętam. Jedyne istotne słowa, jakie padły, to „lubię”, „bardzo lubię” i „jesteś wyjątkowa”.
- I co, Alu, możemy się spotykać tak, żeby nikt o tym nie wiedział? – spytałem, kiedy nadeszła pora się żegnać.
- Jeśli się zgodzisz. Jak ci zależy, mogę być twoją oficjalną dziewczyną. Jakoś przeżyję nerwy matki.
- Powiemy im, kiedy ty zechcesz, Alu. Mam tylko jeden warunek. – uśmiechnąłem się żartobliwie. – Jak zacznę się nudzić, albo czymś denerwować, to mi mów mi o tym od razu. Nie staraj się być za bardzo cierpliwa.
- Chyba nie będziesz mnie denerwować. – zaprzeczyła naiwnie.
- Różnie bywa. Zwłaszcza ze mną. A ja chcę, żebyś była ze mną szczęśliwa. – wyjaśniłem. Nie powiedziałem, że jej poczucie szczęścia było mi potrzebne do namówienia jej do śmielszych pieszczot. Mojemu kumplowi było potrzebne. Ani że niedopowiedzenia i rozdrażnienie żartami i niemądrym zachowaniem popsuły wszystkie moje poprzednie związki, mimo że pierwsze randki sprawiały wrażenie udanych i dawały nadzieję na wielką miłość.
- Lubku, co mam ci obiecać?
- Że będziesz wobec mnie egoistką i od czasu do czasu pozwolisz się pocałować. – objąłem ją za biodra i ścisnąwszy mocno, uniosłem o kilka centymetrów nad podłogę.
- A! Ha ha! – krzyknęła zaskoczona. Pocałowała w usta, przywierając do mnie z całej siły, i odpowiedziała ściszonym głosem – Ale ty też masz być egoistą. I przyjdź jutro mnie poprzytulać.
Tak zostaliśmy parą.

***

Zaczęliśmy się spotykać. Regularnie, trzy razy w tygodniu, w dni, kiedy oboje kończyliśmy lekcje po czternastej i mogliśmy zamknąć się w pokoju Ali, nie niepokojeni przez nikogo. Czas ten spędzaliśmy na łóżku, tuląc się, całując i głaszcząc nawzajem. Poznawaliśmy się stopniowo, krok po kroku odkrywając przed sobą coraz to nowe tajemnice.
Na czwartym spotkaniu wsunąłem rękę pod bluzkę i zacząłem gładzić plecy Ali, bezpośrednio dotykając skóry. Na piątym rozpiąłem jej stanik, mówiąc, że tak trzeba, żeby ramiączka nie przeszkadzały w głaskaniu.
- Mogłeś wcześniej powiedzieć, że nie lubisz staników. – odpowiedziała żartem i natychmiast się go pozbyła, zwinnymi ruchami zsuwając ramiączka przez rękawy i wyciągając go spod bluzki.
Na szóstej randce, kiedy trzymając ją na kolanach, tradycyjnie już pieściłem plecy Ali, spytała, czy mógłbym ją pomasować także z przodu. Dotarłem tam, gdzie Ogór zapędził się jeszcze przed pamiętną dyskoteką, kiedy, siedząc z Alą na ławce stojącej w rzadko uczęszczanej części szkolnego korytarza, po przerwie, już po dzwonku na lekcje, opowiadał jej bajki o tak zwanej „oazie” w kościele i bardzo chciał wiedzieć, ile warstw ubrań miała Ala na sobie. Przekonywał ją, że w zimę należy się ubierać „na cebulkę”, w co najmniej cztery warstwy bluzek. Ala miała na sobie tylko t-shirt i sweter. Ogór jednak nie uwierzył na słowo. Musiał własnoręcznie sprawdzić. I tak sprawdzał, że w jego lewej dłoni znalazła się prawa pierś nastolatki, nagle oswobodzona z miseczki stanika. Starszy chłopak pierwszy obmacał moją dziewczynkę – nie dosłownie pierwszy, ale zrobił to przede mną – ale to ja, a nie on, byłem pierwszym, kto opuszkami palców gładził jej twardniejące brodawki.
I to ja całowałem jej sutki jako pierwszy. Po trzech tygodniach randkowania.
Pod koniec drugiego miesiąca umieliśmy już ocierać się najbardziej intymnymi częściami ciała. Penisowi i waginie nadaliśmy imiona, dzięki czemu mogliśmy rozmawiać o seksie także w czasie krótkich spotkań na przerwach między lekcjami. Felicjan i Wirginia. Lub zdrobniale Feluś i Wiga. Przypadkowy świadek rozmowy mógłby co najwyżej pomyśleć, że planujemy skrzyżować mojego psa z suczką Alicji, których zresztą żadne z nas nie miało.
Śmiałem się, że w noc poślubną Felicjan sprawi, że Wirginia, co znaczy „dziewica”, będzie musiała zmienić imię. Ala odpowiadała, że Wiga tak długo na pewno nie będzie czekać. Że wianek zrzuci jak tylko osiągnie pełnoletność.
- Dobrze. Przekażę Felkowi, żeby nie przegapił jej osiemnastki.
- Przekaż. Bo jak Felek się spóźni, Wiga może się puścić z kimś innym.
Po takich przekomarzaniach kładliśmy się i stykaliśmy ze sobą Felicjana i Wirginię, odzianych w bokserki i figi, by mogli ze sobą porozmawiać. Klęcząc między nogami Ali, napierałem sztywnym Felusiem na jej rozgrzaną Wigę, uderzałem w sam środek. Albo leżąc na boku, trzymałem w garści pośladki dziewczyny, przyciągając ją i rytmicznie ruszając biodrami Felusiem masowałem jej kobiecość.
Mogliśmy się tak bawić pół godziny i dłużej, całując się od czasu do czasu i liżąc się po szyjach. Później, w nocy, musieliśmy pojedynczo rozładowywać napięcie nagromadzone podczas tych pieszczot Felusiem i Wigą – z początku milczeliśmy na temat masturbacji, po jakimś czasie przestała jednak być ściśle strzeżoną tajemnicą – ale nigdy się nie zdarzyło, żeby Felicjan napluł w majtki spermą. Obaj nauczyliśmy się kontrolować podniecenie, zaskarbiając sobie pełne zaufanie Ali.
- Lubku, co powiesz na taki pomysł, żebyśmy ci kupili paczkę prezerwatyw na szesnaste urodziny? – Ala spytała któregoś dnia, kiedy się ubieraliśmy pośpiesznie tuż przed siedemnastą.
- To dopiero za rok, a ty już planujesz prezenty? Powiedz lepiej, co chcesz dostać ode mnie ty w tym roku.
- Ale jesteś głuptas. – roześmiała się. – Do września na pewno coś wymyślisz.
Wyjątkowo nie pocałowaliśmy się tamtego dnia na pożegnanie. Rozstaliśmy się zamyśleni. Z troską wybiegając myślami w przyszłość, do wspomnianych szesnastych urodzin. Mieliśmy jeszcze dużo czasu, ale było jasne, że wcześniej czy później będziemy musieli poważnie podejść do tematu antykoncepcji.
Na następną randkę przyniosłem prezerwatywę. Nie wyjęliśmy jej jednak z opakowania. Gdybyśmy to zrobili, wypadałoby ją przymierzyć, albo i wypróbować w praktyce. Na to nie byliśmy jeszcze gotowi. Mimo to Ala w podzięce za to, że nie zapomniałem, co mi poprzednio powiedziała, dała mi dowód miłości. Taki, który nie wymagał bezwzględnego odziewania Felicjana w osłonę z lateksu. Rozebrała się do majtek, usiadła na mnie okrakiem i całując intensywnie, zdjęła ze mnie koszulę.
- Mam okres, Lubku. Musimy dzisiaj uważać. – szepnęła. – Dzisiaj ja ciebie będę pieścić.
Przez dobrą godziną całowała mnie po całym tułowiu od szyi do pępka, po torsie i po plecach. Pomasowała mnie piersiami, kucając nade mną i opuszczając ciało tak nisko, by tylko sutki mnie dotykały. Językiem gładziła mnie za uszami. Z uznaniem patrzyła na „namiot” bokserek, ocierała się o niego udem i nadgarstkami, ale nie odważyła się dotknąć Felicjana otwarcie i bezpośrednio. Ja też nie zdobyłem się na to, by ją poprosić. Wiedziałem jednak, że wystarczyłoby jedno słowo, by mój kumpel znalazł się w najsłodszych ustach świata.
- Ja też chcę cię popieścić, Alu. – za którymś razem się doprosiłem i zamieniliśmy się rolami. – Wiesz przecież jak uwielbiam twoje plecy i biuścik.
Za piętnaście piąta, kiedy zadzwonił budzik ustawiony w zegarze jak zawsze na tę godzinę, zaczęliśmy się całować jak szaleni. Języki zawirowały jak gwiazdy podwójne wokół wspólnej osi. Wargi próbowały pochłonąć przeciwległe usta. Pożeraliśmy się nawzajem z zachłannością właściwą czarnym dziurze.
- Lubku, kocham cię! – zawołała Ala, po raz pierwszy w życiu słowami wprost wyznając miłość.
- Alu, ciągle mi ciebie mało. Dwie godziny są jak sekunda. – jęknąłem.
Ścisnąłem ją rękami za obie piersi, przygniotłem do ściany i wsunąłem język do jej buzi, najgłębiej, jak umiałem. Dotknąłem, od środka, prawego policzka, lewego, ślinianek za dolnymi zębami.
- Idź już, Lubku. – Ala wyrwała się wreszcie z paszczy głodnego kochanka. – Jest już po piątej. Rano się spotkamy.
Rano tamtego dnia zaczęło się dopiero o dziesiątej. Zaspaliśmy po nocy spędzonej na komunikatorze internetowym. To czego nie umieliśmy powiedzieć, napisaliśmy. Że chcę w nią wejść i nigdy nie wychodzić. Że ona chce mnie mieć w sobie, bez przerwy i na zawsze. Że stopimy nasze ciała w jedno. Że będziemy mieć jedne usta, jedno gardło i jedne płuca. I że będziemy się lizać nawzajem.
Dobiegliśmy do szkoły dopiero na połowę czwartej lekcji i obiecaliśmy sobie, że będziemy bardziej rozsądnie dysponować czasem. Koniec z nocnymi pogaduszkami. Że komunikator odpocznie do wakacji.

***

Wreszcie nadszedł ten majowy dzień, którego oboje nie zapomnimy do końca życia. Dzień, którego wspomnienie kazało nam wrócić do siebie po dziesięciu latach.
Usiedliśmy naprzeciw siebie w rozkroku, obejmując się zgiętymi w kolanach nogami, prawie nadzy. Czule odgarnąłem długie włosy Ali na plecy i nachyliłem się, przykładając buzię do dorodnych piersi. Językiem zacząłem wodzić wokół brodawek, które natychmiast stwardniały. Po trzech miesiącach bliskiej znajomości reagowały na mój dotyk jak pies Pawłowa. Dokładnie tak samo jak Felicjan, mój wierny kumpel, na widok nagiego ciała Ali.
Niedługo potem, po krótkich pieszczotach, Ala leżała już na wznak, z szeroko rozwartymi nogami. Ja ukląkłem przed nią. Pochyliłem się, opierając się na łokciach przy jej obu bokach. Przymierzałem się do tradycyjnej rozmowy Wirginii i Felicjana. W powietrzu unosił się już zapach wilgotnej waginy, członek napinał się i prężył w pełni gotowy do grzebania w ciepłym zagłębieniu.
Przyparłem kumplem do łona Ali. Kilkoma wahnięciami bioder doprowadziłem go ku wejście do pochwy. Ala jęknęła. Odruchowo pośliniła językiem górną wargę tuż przy lewym kąciku ust. Zawsze tak robiła, nieświadomie, przeczuwając zbliżające się masowanie jej najwierniejszej kumpelki. Kiedyś, leżąc wtuloną w moje ramię, wyznała, że zabawy ze mną sprawiały jej więcej rozkoszy niż najsprawniejsza masturbacja.
- Lubku, ręką mogę dotrzeć dokładnie tam, gdzie dotyk najmocniej działa. Ty nie jesteś taki dokładny. Przecież nawet nie wchodzisz do środka. Ale tylko z tobą przeżywam orgazm.
- Orgazm? – zdziwiłem się, nie dowierzając temu słowu.
- No! Jak mi się zdaje, że fruwam, to chyba musi być orgazm, bo jak nie orgazm, to co? – odpowiedziała spokojnym anielskim głosem, a ja pomyślałem, żeby jej włożyć wreszcie Felusia i sprawdzić, czy wtedy też będzie fruwała i na jaką wysokość.
Ala czekała więc na należny jej masaż intymny. Poczuwszy członka, półświadomie uniosła biodra, zachęcając do zabawy.
Tamtego dnia postąpiłem jednak inaczej niż kiedykolwiek. Wyprostowałem plecy, odsuwając Felicjana od jego partnerki. Uśmiechnąłem się zalotnie i chwyciłem palcami za rąbek koronkowych majteczek.
- Alu, mogę? – szepnąłem niepewnie.
Pokiwała głową, przyglądając mi się z ufnością.
Ściągnąłem też swoje bokserki i dopiero wtedy, całkiem nagi, wróciłem do poprzedniej pozycji.
Tym razem Felicjan oparł czoło bezpośrednio na Wirginii.
- Lubku, co robisz? – spytała Ala bardziej retorycznie, niż gdyby nie wiedziała, do czego to zmierza.
- Nic, Alu. Chciałem cię lepiej poczuć. Pozwól mi. Tylko od zewnątrz.
- Dobrze, Lubku, tylko uważaj. Pamiętasz, że jestem w środku cyklu?
- Pamiętam, Alu. – trochę skłamałem.
Przypomniałem sobie za to sobie o prezerwatywie, którą przyniosłem jakiś czas wcześniej i którą Ala musiała jeszcze mieć schowaną gdzieś w pokoju. Nie pora była jednak na eksperymenty i naprawdę myślałem, że będziemy się miziać tylko z zewnątrz jak dotychczas. Tylko bezpośrednio a nie przez bieliznę.
Wcisnąłem się biodrami między uda Ali jeszcze bardziej. Prawą ręką złapałem ją za pośladek. Oparcie się wyłącznie na lewym przedramieniu nie wystarczyło, by utrzymać tułów w powietrzu. Opadłem na dziewczynę, przygniatając ją swoim ciałem. Głośno westchnęła, jeszcze bardziej wzmagając moje podniecenie. Poruszyłem biodrami, napierając członkiem na wilgotny dołeczek, w którym już byłem zakotwiczony. Lekko pchnąłem ponownie i zamarłem nieruchomo.
Ala oddychała szybko i głęboko. Przez szeroko otwarte usta. Patrzyła na mnie wielkimi źrenicami i niemo pytała spojrzeniem:
- Co się stało?
A nie stało się nic, na razie. Poczułem tylko falę spermy, raptownie napierającą na tamy, mające chronić przed niekontrolowanym wypływem. Musiałem się skoncentrować na własnym podbrzuszu, by uspokoić kumpla, wyrównać ciśnienie i nie dopuścić do przedwczesnego końca zabawy z Alą.
- Nic, Alu. – odpowiedziałem po chwili. – Bardzo mocno na mnie działasz.
- Lubku, jesteś ostrożny, prawda?
- Tak, Alu. Nie wytrysnę. Wiesz przecież, że się umiem powstrzymać.
Ala przytaknęła skinieniem głowy. Zamknęła oczy. Objęła mnie nogami, kładąc stopy na moich pośladkach. Zacząłem się znowu poruszać, sterując członkiem jak taranem: trochę do góry, trochę w lewo, odrobinę w dół. Aż trafiłem w dziesiątkę.
- Lubku, tylko od zewnątrz, dobrze? – Ala złapała mnie za głowę, mocno przyciskając do siebie.
- Tak, Alu. – zapewniłem solennie, przeczuwając, że tej obietnicy nie zdołam spełnić.
Pozostać na zewnątrz było już po prostu niemożliwe. Ala dosłownie otworzyła się przede mną. Jej Wirginia okazała się nadspodziewanie gościnną. Ledwie Felicjan oparł się o nią głową, ona natychmiast uchyliła furtki. Gdy wcisnął się milimetr głębiej, furtka otwarła się na ościerz. Gość siłą własnego ciężaru wpadł do przedsionka. Jak tylko dotknął drzwi, i one rozpostarły się przed nim, każąc wejść do środka. I gdzie ta osławiona błona, mająca stawić opór penisowi, chcącemu spenetrować dziewiczą pochwę? Ja żadnego oporu nie poczułem. Wręcz przeciwnie. Wirginia Alicji zamieniła się w wir zasysający łakomie mojego Felusia. A kiedy tylko członek został pochłonięty przez tę żywiołową czeluść, zacisnęły się wokół niego ściany pochwy, jak obcęgi.
- Lubku, gdzie jesteś? – Ala zaczęła poruszać biodrami. Ja, oszołomiony nowym doznaniem, przez chwilę sterczałem w niej nieruchomo, a ona coraz mocniej ocierała się o mnie.
- W tobie, Alu.
- Aiach! – wydała z siebie krzyk, niemożliwy do powtórzenia.
- Nie boli cię, Alu? – spytałem niezbyt mądrze, ale ze szczerej troski.
- Nie, Lubku, swędzi, ale tylko trochę. Da się wytrzymać. Będziesz ostrożny? – Ala powtórzyła to samo pytanie raz jeszcze.
Już nie odpowiadałem. Zamiast tracić siły na mówienie wolałem je spożytkować na coś przyjemniejszego. Zacząłem się ruszać posuwiście-zwrotnie. W przód, w tył, w przód, w tył. Jak tłok w pompce do roweru. Najpierw pomału, potem coraz szybciej, następnie znowu powoli. Czasem, przez chwilę bardzo szybko, jak szaleniec. I jeszcze raz pomału, prawie nieruchomo, dla wyrównania ciśnienia.
- Kocham cię, Lubku. Nie wiedziałam, że to jest takie fajne. – Po kilkunastu minutach pompowania, Ala była szczęśliwa. Zupełnie zapomniała o lęku przed zajściem w ciążę.
- Alu, możemy się pokochać jeszcze trochę? Będę uważał, żeby wyjść z ciebie w porę. – na moment i tak musiałem się z niej wysunąć, żeby się ułożyć wygodniej.
Ala nie protestowała. Była gotowa na dowolny eksperyment. Zanurzyłem się w niej ponownie i nie opuściłem jej gościnnej pochwy przez równych dwadzieścia minut. I mógłbym jeszcze dłużej ją tłoczyć, gdyby nie dostała drgawek, które na kilka sekund owładnęły jej ciałem.
– Alu, czy teraz też fruwałaś? – spytałem, padłszy obok niej na łóżko, skąpany we wspólnym pocie.
– Nie wiem, Lubku. Nic nie wiem. – wysapała zmęczona. Oparła głowę na moim torsie jak na poduszce i oddała się błogiemu leżeniu.
– Alu, powtórzymy to kiedyś? – przerwałem milczenie, gdy zegar pokazywał już wpół do piątej.
– Chcesz mnie znowu przelecieć, Lubku? – Ala odpowiedziała z właściwym sobie poczuciem humoru. – Właśnie wykorzystałeś nieletnią i jeszcze ci mało? – roześmiała się na dobre, śmiechem szczęścia.
– Mogę poczekać do osiemnastki albo do ślubu. Teraz wiem, że jest na co czekać.
Seks z penetracją, bez zabezpieczenia, przerwany przed wytryskiem powtórzyliśmy na następnej randce. I jeszcze wiele razy podczas kolejnych tajnych schadzek, które kontynuowaliśmy do końca roku szkolnego. W dniu odebrania świadectw umieliśmy już kochać się w pozycji „misjonarskiej”, „na boku” i „na jeźdźca”. I nie zaliczyliśmy wpadki.
Zdawało nam się, że będziemy razem do końca życia. Planowaliśmy ujawnienie naszego związku po skończeniu szesnastu lat. Zastanawialiśmy się nad wyborem liceum. Chcieliśmy trafić do tej samej klasy. (Ostatecznie poszliśmy do różnych szkół, ale do klas o podobnym profilu. Przyrodniczym.) Nawet o studiach rozmawialiśmy i że będziemy mieć troje dzieci. Że antykoncepcja nam nie potrzebna i że wcale nie szkoda straconej błony dziewiczej. Zwłaszcza że jej zerwanie ani nie zabolało, ani nie wywołało krwawienia. 
– To na pewno był twój pierwszy raz, Alu?
– Tak samo jak twój, Lubku. Możesz mi wierzyć.
Wierzyłem.
Potwierdził to też główny podejrzany o ewentualną deflorację Ali. Kilka lat później los nieoczekiwanie zetknął mnie z Ogórem. Zakolegowaliśmy się. Parę razy poszliśmy na piwo. W knajpie, opróżniwszy trzeci kufel, wyznał mi w zaufaniu, że wbrew sławie podrywacza, jaką się cieszył w gimnazjum i liceum, w dużej mierze zasłużonej zresztą, wciąż był prawiczkiem.
– Językiem, paluchami, nosem, grzebałem w nich wszystkim, czym się da, tylko nie fiutem.
Na pytanie, co robił z Alą, nie umiał odpowiedzieć. Nie pamiętał. Jedna z wielu młodszych uczennic, które po jednej lub dwóch rozmowach na przerwie szły z nim do stolika we wnęce korytarza i usiadłszy na blacie pozwalały się obmacywać, nie miała dla niego większego znaczenia. Nawet nie próbował zapamiętywać ich imion.


2. B jak Barbara

Z Basią uwinąłem się w dwa tygodnie. Tyle trwały kolonie letnie, na których się poznaliśmy i przespaliśmy. Rodzice wysłali mnie na nie razem z siostrą, młodszą o dwa lata. Dzięki temu miałem niejako z urzędu zapewniony kontakt z grupą dziewcząt, liczącą dwadzieścia dwunasto-, trzynasto-, czternasto- i piętnastolatek. Kto by śmiał rozdzielać rodzeństwo? Opiekunowie nie mogli zabronić nam spotykać się w wolnym czasie.
Obejrzałem więc sobie dziewczynki już w dniu przyjazdu, znacznie wcześniej niż pozostali chłopcy. Do kilku ładniejszych puściłem oczko, zapoznałem się ze współlokatorką siostry. Liczyłem, że będzie seksowną piętnastką. Okazała się małolatą o całkiem dziecinnej figurze, na szczęście wesołą i miłą. Mogłaby się przecież trafić wredna zołza, podnosząca larum, że jakiś chłopak włazi do jej pokoju.
Również mój współlokator nie miał nic przeciwko odwiedzinom mojej siostry. Zuzia, Zuzanna – także jej rodzice sprawili prezent nadając rzadkie imię – wpadła mu nawet w oko. A że nie był typem Ogóra, bez obaw pomogłem im się spotykać w cztery oczy. Skończyło się wielkim szlochem, kiedy kolonie dobiegły końca i trzeba było się rozstać, ale taka już jest natura wakacyjnych przyjaźni. Nic się na to nie poradzi.
Flirt z Basią zaczął się na dyskotece zapoznawczej. Upatrzyłem sobie po prostu dziewczynę najbardziej rozwiniętą fizycznie, wyglądem przypominającą Alę. Średniego wzrostu, niezbyt szczupłą, powiedziałbym nawet, że pulchną, brunetkę o długich włosach prawie do pasa, szeroką w biodrach i w biuście. Kiedy inni chłopcy stali pod ścianą, nieśmiało przestępując z nogi na nogę i śliniąc się do dziewczyn samotnie pląsających w rytm muzyki, ja podszedłem do siostry i jej koleżanki z pokoju. Poskakałem z nimi kilka minut, powyginałem tułów i kończyny. A po dwóch piosenkach podszedłem do nastolatki, którą byłem najbardziej zainteresowany.
Zatańczyliśmy. Jeden szybki kawałek i jeden przytulaniec. Didżejem był jeden z opiekunów, student znający życie kolonijne od podszewki, bardzo wyrozumiały dla nastoletnich porywów serca i pomocny. Chwyciłem więc Basię mocno w talii, przycisnąłem, twardniejącym z sekundy na sekundę rogiem ubodłem jej krocze. Usłyszałem głośne westchnienie tuż przy uchu i wiedziałem, że demonstracja męskości zrobiła odpowiednie wrażenie.
Nowo poznana zgodziła się wyjść ze mną z sali na krótki spacer, porozmawiać w ciszy. Powiedziała, że w miejscowości, skąd przyjechała, został jej chłopak. Że go bardzo lubi i już się stęskniła. Wyraziłem zrozumienie. Wspomniałem o Ali i że mi jej brakuje. Nie omieszkałem jednak wziąć Basi za rękę, a ona ani myślała wyrwać dłoń z delikatnego uścisku. Zadałem jej kilka pytań o ukochanego, zastanawiając się w jaki sposób i kiedy najlepiej będzie zatkać jej usta namiętnym pocałunkiem. Jej myśli zmierzały chyba w tę samą stronę, bo z coraz mniejszą chęcią i coraz bardziej ostrożnie odpowiadała na pytania, ważąc każde słowo. Próbowała dowiedzieć się czegoś o mnie i Ali. Stopniowo, prawie niezauważalnie zwalniała kroku. Raczej nie spieszyło jej się z powrotem na dyskotekę.
Gdy wreszcie doszliśmy do budynku, uznałem, że pora zadziałać zdecydowanie. Pociągnąłem Basię za rękę. Zamiast do drzwi wejściowych poprowadziłem ją kilka metrów dalej. Prawie biegnąc, obeszliśmy barak. Zatrzymaliśmy się pod ścianą z drugiej strony. W zasięgu wzroku nie było widać żywej duszy. Wszyscy, lub prawie wszyscy, byli przecież w środku, na tańcach. Bez zapowiedzi przyparłem Basię do muru i zachłannie pocałowałem. Westchnęła głośno, spróbowała mnie odepchnąć, odwróciła buzię na bok, uwalniając od pocałunku usta i wystawiając policzek.
– Lubku, ja przecież mam chłopaka! – zaprotestowała głośnym szeptem.
– A ja dziewczynę. – odpowiedziałem bezczelnie.
Ścisnąwszy dłońmi jej policzki, brutalnie wtargnąłem językiem do dziewczęcej buzi. Oblizałem jej górną wargę od środka, lubieżnie potarłem lewy kącik ust, wsunąłem się między górne i dolne zęby. Basia nie ugryzła. Łatwo mogłaby się w ten sposób obronić przed niechcianą natarczywością, ale wybrała inny wariant.
– Nie powiesz nikomu? – spytała, gdy w końcu udało jej się wypchnąć z buzi intruza, po krótkich ale zażartych zapasach językami.
– Twój chłopak na pewno się nie dowie. – obiecałem. – Pod warunkiem, że mnie pocałujesz.
Przez kolejnych kilka chwil spędzonych razem ssałem wilgotny języczek Basi wizytujący moje usta. Delikatnie, obejmując wargami jego koniuszek, i zachłannie, próbując ścisnąć go przy samej postawie, w miejscu, gdzie wyrasta z gardła.
Na koniec pocałowałem Basię bardziej czule, delikatnie muskając jej usta, tak jakbym to robił, kierując się głębokim uczuciem.
– Zawsze jesteś taki? – Basia szepnęła, mocno mnie obejmując za szyję. Pocałowała mnie w policzek. – Z każdą się tak całujesz?
– Nie, Basiu. Coś mnie poniosło. Przepraszam. Ja tylko chciałem cię poznać. To dlatego, że jesteś taka piękna i mówisz takim słodkim głosem. Nie będziesz się gniewać? Porozmawiasz ze mną jeszcze na tych koloniach?
– Ha, ha, Lubku! Nie mam za co się gniewać. – Pocałowała mnie jeszcze kilka razy, czule, pod uchem i nad podbródkiem.

***

W czasie drugiej dyskoteki poszliśmy do pokoju Basi. Oczywiście w tajemnicy. Pomysł był mój, ale nie musiałem nalegać. Wystarczyło, że w wolnym tańcu szepnąłem, że mogłaby mnie zaprosić i obiecałem, że będę grzeczny. Rogaty kumpel mówił po swojemu coś zgoła przeciwnego, ale Basia najwyraźniej wolała udać, że tego nie zauważyła. Mimo że czuła go dość wyraźnie. On ją także, cieplutką, mięciutką.
Od razu pchnąłem ją na łóżko i przygniotłem sobą. Nim zdążyła pohamować śmiech, leżałem już na niej, wciśnięty biodrami pomiędzy jej uda. Naparłem na łono kilka razy, imitując stosunek.
– Lubek! – zawołała zaskoczona. Mile zaskoczona.
Spróbowała wyczołgać się spode mnie, ale nie pozwoliłem. Obiema rękami złapałem ją za ramiona i mocno trzymając ułożyłem się jeszcze wygodniej na wierzgającej się dziewczynie.
– Basiu, zejdę z ciebie, ale dopiero jak mi dasz buzi. – postawiłem bezczelne ultimatum.
– Ha, ha. Zgnieciesz mnie, Lubku! Ha, ha. Nie mogę oddychać. – Basia broniła się i śmiała jednocześnie.
– Dasz buziaka?
– Dam! Tylko mnie puść, Lubku.
Spełniłem prośbę. Oparłem się na lewym łokciu. Basia nabrała pełne płuca powietrza i pocałowaliśmy się, delikatnie wodząc po sobie wilgotnymi wargami. Nie było w tym przesadnej lubieżności, jak poprzednim razem, przy ścianie. Pieściliśmy się ustami, bez pośpiechu, cierpliwie, z należytą czułością. Jak ludzie naprawdę się kochający.
Jednocześnie jednak drugą ręką rozpiąłem zapięcie spodni. Ostrożnie zsunąłem je poniżej pośladków.
– Wystawisz języczek? – poprosiłem ściszonym głosem.
Basia mruknęła, uśmiechnęła się szeroko i przez zaciśnięte wargi wysunęła sam czubek. Z ciekawością czekała na mój ruch. Nim jednak ją znów pocałowałem, przystawiłem swojego kumpla do jej krocza. Cienki materiał bokserek i legginsów nie stanowił silnej bariery dla doznań czuciowych. Mocno wysunąłem biodra do przodu, napierając członkiem na zagłębienie pomiędzy podłużnymi fałdami skóry.
Efekt był piorunujący. Dziewczyna rozdziawiła szeroko buzię. Jeszcze szerzej rozkraczyła nogi. Jej plecy momentalnie się naprężyły, formując coś na kształt łuku.
– Lubku, co ty ze mną wyprawiasz?!
– To samo, co twój chłopak – zażartowałem, rytmicznie uderzając taranem w półotwarte wrota.
– Nie robię z nim takich rzeczy – wydukała Basia, łapiąc oddech po każdej sylabie.
– A jakie robisz?
– Nie takie, Lubku. Przestań! Ach!
– Zaraz, Basiu. Tylko daj mi buzi.
– Ha, ha, ha. Ca-ły czas ci da-ję, a wca-le nie po-win-nam. Ach!
W końcu przerwałem prowokacyjne ruchy. Nachyliłem się nad buzią Basi i oddaliśmy się zmysłowym pocałunkom.

***

Na trzeciej dyskotece też poszliśmy do Basi. Też po kryjomu. Udało mi się nawet udoskonalić konspirację. Żeby się zabezpieczyć przed wszelkimi podejrzeniami, z sali tanecznej ostentacyjnie wyszedłem z siostrą. Tak żeby nikt nie miał wątpliwości, że Lubek i Zuzia są razem gdzieś na terenie ośrodka, zapewne w pokoju jednego z nich. Basia wyszła po cichu przed nami i okrężną drogą przedostała się do dziewczęcego baraku. Moja siostra faktycznie spędziła wieczór w moim pokoju. Ale nie ze mną i nie sama. Mój współlokator też wolał rozmawiać w ciszy zamiast przekrzykiwać hity disco polo.
Moja Ala w tym samym czasie wygrzewała ciało nad Adriatykiem. Wieczorem zostawiła rodziców i starszego brata w hotelu i sama pobiegła na plażę. Przysłała mi zdjęcie, selfie, do którego specjalnie zdjęła górną część bikini.
Zuzia usiadła na moim łóżku, mój współlokator na swoim. Pochylając się ku sobie, wpatrzeni w siebie jak w cudowny obrazek rozmawiali. O koloniach, o grach, o szkole. O wszystkim, czego nie bali się i nie wstydzili powiedzieć o sobie. Po jakimś czasie Zuzia przesiadła się koło niego. Zetknęli się łokciami i ramionami. Usłyszeli nawzajem przyspieszony oddech. I wiedzieli, że między nimi zaiskrzyło uczucie.
A mnie Basia pokazała zdjęcia swojego chłopaka, który na nią czekał w miejscowości oddalonej od obozu letniego o sto kilometrów. Siedziała naprzeciw mnie po turecku i raz po raz podawała komórkę z wyświetloną kolejną fotografią. Jeszcze się nie pocałowaliśmy i nawet nie rozmawialiśmy o całowaniu, ale i tak było jasne, że to zrobimy. Spod krótkiej spódnicy raz po raz wyzierały zielone figi. Górne guziki zwiewnej koszuli rozpięły się w tajemniczy sposób, prezentując, kiedy dziewczyna się odpowiednio nachyliła, stanik tego samego koloru co dolna część bielizny. Nie robiłem najmniejszej tajemnicy, że się na nią patrzę, a Basi ciekawskie spojrzenia wcale nie były nieprzyjemne. Świadomie prowokowała, jakby chciała powiedzieć, że osoba na zdjęciach nie ma z nią nic wspólnego.
– Widzę, że jestem w twoim typie, Basiu. To dobrze. – skomentowałem zdjęcia, kładąc dłoń na Basi kolano.
– Skąd wiesz?
– Widzę. On chudy i niezbyt wysoki. Ja też. On ma jasne włosy i ja też. Niebieskie oczy. Nawet strzyżemy się u tego samego fryzjera. – przysiadłem się bliżej i dłoń przesunąłem na udo.
– Nie pomyślałam o tym. – przyznała, kładąc dłoń na mojej dłoni wciąż wędrującej w górę nogi.
– A pomyślałaś, że i jemu i mnie podobają się brunetki?
– Wszystkie brunetki? Twoja Alunia też ma ciemne włosy? – spytała Basia, coraz mocniej przyciskając moją dłoń wędrowniczkę. – Pokaż mi jej zdjęcie.
– Jutro pokażę. – szepnąłem i zdecydowanym szarpnięciem uwolniłem rękę z blokującego ją uścisku. Złapałem Basię za krocze.
– Aj! Lubku!
Jeden okrzyk, nie wiadomo czy protestu czy zachwytu, nie mógł mnie od niczego powstrzymać. Przewróciłem dziewczynę na plecy i naparłem palcami na rowek rysujący się na zielonym materiale. Basia spróbowała wstać, odciągnąć moją natarczywą rękę. Szarpała się, ale bardziej symbolicznie niż dla rzeczywistej obrony. Śmiała się, jakbym ją łaskotał pod pachami, a nie molestował najbardziej intymny zakątek ciała.
Dopiero gdy dłoń wsunęła się pod majtki i palce przebiegłszy przez kępkę włosów, dotarły do źródła wilgoci, nastolatka zaczęła bronić się na poważnie.
– Nie! Lubku, nie rób tego! Nie! Lubku, nie! Proszę. – krzyczała, szarpiąc się ze mną.
Było już jednak za późno. Palce grzęzły między wargami jak koła pojazdu w podmokłej glebie. Zapadały się wgłąb rowu.
– Basiu, dlaczego? – spytałem z naiwnością przedszkolaka. – Nikt się nie dowie.
Zamilkła. Po dłuższym namyśle odpowiedziała, kiedy najdłuższy palec badał już otwór wiodący w czeluść przez nikogo jeszcze nie poznaną.
– Wstydzę się.
Do tego momentu sam miałem wątpliwości, czy dobrze robię, domagając się jej ciała tak mocno. Z Alą tego rodzaju współżycia nie przećwiczyłem. Nigdy też jej do niczego nie zmuszałem. Nie wbrew jej woli. A tym razem Basia wyraźnie mówiła, że nie chce takich pieszczot. Krzyczała, żeby zostawić jej cnotliwość w spokoju. Zbyt niebezpiecznie zbliżyłem się do krawędzi gwałtu. Z drugiej strony wiedziałem też, że jak kobieta jest mokra, to chce. Co najwyżej jej rozsądek jest innego zdania. Ale czy nasze schadzki w ogóle miały coś wspólnego z rozsądkiem? Czy zapraszając mnie, nie brała pod uwagę, że zabawa może się wymknąć spod kontroli? Czy nie liczyła na seks?
– Zdejmij to, Basiu. – powiedziałem cicho, obiema rękami zsuwając z niej majtki.
Położyliśmy się na bokach, twarzą do siebie. Złączyliśmy usta, a moja prawa dłoń wróciła tam, skąd próbowano ją przegnać. Zawarłem bliską znajomość i z twardym dzyndzelkiem, którego drażnienie wywoływało ciche mruczenie, i z błoną dziewiczą, której nie widziałem, ale do której na pewno dotarłem i której chciałem Basię pozbawić. Tarłem tak długo, aż Basia bezwiednie odchyliła głowę daleko do tyłu, zaczęła drgać i sapać, a jej pochwa skurczyła się nagle, zaciskając pierścieniem wokół penetrujących ją dwóch palców.
– Wiesz, że mógłbyś za to pójść do więzienia? – zaśmiała się cicho, kiedy jej oddech i bicie serca się trochę się uspokoiły.
– Za co, Basiu?
– Że mnie zmusiłeś. – Pocałowała mnie w usta. – Ha, ha. Jak ja teraz wyglądam?
– Jak spocona myszka. Następnym razem będziesz nago.
Basia nie miała siły polemizować. Chciała spać, przytulać się i całować. O tym żeby wróciła na dyskotekę, dla niepoznaki, nie było mowy. Musiała się umyć i przebrać w piżamę. I modlić się, żeby koleżanka, z którą dzieliła pokój, nie nabrała głupich podejrzeń. Ja też musiałem zmykać. Była już najwyższa pora wrócić z siostrą na parkiet. A przynajmniej wyciągnąć ją z pokoju, zanim pozna w praktyce, co to jest miłość.

***

W sumie dyskotek było sześć. Basia przestała być dziewicą podczas piątej. Widziała już zdjęcia toples Ali, czytała moje komentarze. Dumnie twierdziła, że ma większe piersi, co potwierdziłem gorliwie, smyrając je językiem. I nie wstydziła się już oddawać mi swego skarbu pod troskliwą opiekę. Martwiła się raczej, że po powrocie do domu nie będzie jej miał kto masować. Z boyfriendem nie była jeszcze nawet na etapie całowania z języczkiem, mimo że trzech innych chłopaków, nie licząc mnie, zdążyło już do tego nakłonić. Nosiła się z zamiarem zerwania związku.
Nie było więc czasu do stracenia. Jak tylko odprowadziłem siostrę na randkę z moim współlokatorem, udałem się do Basi. Ona już na mnie czekała, naga pod kołdrą. Tak jak się umówiliśmy przez Internet. Czekała na moją prawą rękę.
Rozebrałem się również, pierwszy raz przy niej całkiem do naga. Kumpel Felicjan, wiedząc, co się święci, stał prosto jak żołnierz na warcie. Na ten widok w Basi źrenicach zaświeciły się kolorowe lampeczki.
Wskoczyłem pod kołdrę. Buziaki, języczki, lewa dłoń na biust, prawa między nogi. Środkowy palec, jak nazwa wskazuje, pierwszy do dziury.
– Ach! Lubku, trochę wyżej... Tak, to jest łechtaczka... Aach!
– Daj jęzorek, Basiu.
Mlaskanie. Szuranie pościeli. Chlupanie.
– Co ty właściwie z tego masz, Lubku? Stoi ci jeszcze?
– Dotknij, zobaczysz.
– Mogę ci się jakoś odwdzięczyć za te masaże?
– Basiu, ja cię wykorzystuję, a ty chcesz się jeszcze odwdzięczać?
Głośniejsze szuranie. Coraz szybsze chlupanie. Dłoń pracuje, tłoczy, aż boli w nadgarstku.
– Ach! Aach! – głośne wzdychanie.
– Przewróć się, Basiu, na plecy. – poprosiłem o zmianę pozycji. Chciałem dać ręce kilka sekund odpoczynku.
Myślałem, że największą szansę uzyskać od Basi obietnicę pełnego seksu miałem, prosząc ją o to po „palcówce”. Nie wypadałoby jej odmówić komuś, z czyjej ręki otrzymała orgazm. Po propozycji „odwdzięczenia” nie byłem już tego pewien. Nie chciałem surogatu, ani „loda” ani stymulacji ręką, tylko prawdziwej waginy.
Dziewczyna posłuchała. Z naiwną ufnością położyła się na wznak. Podkurczyła kolana, pewnie oparła stopy o materac, daleko jedna od drugiej. Uda w rozkroku, Wirginia bez ochrony.
– Nie ma już na co czekać. Pora działać. – pomyślałem.
Pochyliłem się nad Basią, pocałowałem, włożyłem w nią dwa palce. Poruszałem chwilę. Następnie, bez słowa, pomagając sobie ręką wlazłem bokiem na jej jedną nogę, przygniatając kolano do materaca. Wpełzłem na dziewczynę, centralnie, przystawiając brzuch do brzucha i łono do łona. Tam gdzie dotychczas harcowały palce, znalazł się gotowy do działania członek. Wszystko to w ciągu mgnienia oka.
– Lubku, co robisz? – spytała Basia błogim głosem, nie zrozumiawszy jeszcze doniosłości chwili.
Pchnąłem. Wszystkie bramy i furtki otwarte. Żadnego oporu. Wpadłem Felicjanem jak do studni. Cofnąłem biodra i wszedłem w ciepłe ciało jeszcze raz, szybciej i bardziej zdecydowanie. I jeszcze raz. I znowu.
– Kocham się z tobą, Basiu.
Wyjaśnienia były już zbędne. Z gardła dziewczyny wydobył się już pisk, i jęk, i głośne „Aaa”. Słysząc te dźwięki, zapragnąłem jej ciała jeszcze bardziej. Tym razem już całkowicie. Przyspieszyłem tłoczenie. Na nieokreślony czas zamieniliśmy się w parowóz. Tłok tłoczył jak oszalały, a gwizdek świstał piskliwym głosem Basi.
Na chwilę zapomniałem o ostrożności. Przestałem myśleć. Strumień nasienia, który pojawił się nagle i nieoczekiwanie, ogłupił mnie do reszty. Zamiast czym prędzej wyjść z dziewczyny, zastygłem w niej, głową Felicjana opierając się o nerkę czy jakiś inny narząd wewnętrzny. Trzy skurcze, nie poddające się żadnej kontroli, trzy wstrzyknięcia i po zabawie.
– Dlaczego przerwałeś? – Wysoki głos Basi w tamtej chwili napominał bardziej trzyletnie dziecko niż kobietę.
Naiwna. Od razu widać, że niedoświadczona dziewica. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że takie zatrzymanie się może oznaczać wytrysk. Dostała pierwszą w życiu porcję męskiego płynu i nawet tego nie zauważyła. A ja – Wiem, że to wstrętne. – nie zamierzałem się do tego przyznać. Ciąża, przerwana nauka, skandal na cały powiat? Jeszcze nie chciałem myśleć o konsekwencjach.
– Co czujesz? – spytałem, wznawiając ruchy dolnych partii ciała.
– Nie wiem. Na początku bolało. Teraz już jakby nie.
– Nie żałujesz?
– Czego?
– Że nie poczekałaś z tym do ślubu. – Czułem, jak członek stopniowo wiotczał, ale wciąż mogłem nim operować w Basi. Cieszyło mnie to. Pomagało zataić prawdę.
– Ha, ha, ha! Zgwałciłeś mnie, a teraz mówisz, że ja nie poczekałam?
To zdanie odebrało mi mowę. Przed oczami wyobraźni zaparkował radiowóz policji. Sąd, żłobek, alimenty. Ojciec Basi z toporkiem w garści. Moja mama załamana na oddziale psychiatrycznym.
– Basiu, przepraszam. – zatrzymałem się w niej znowu. Tym razem, dlatego że nie wiedziałem, jak się zachować. Próbować dalej tarciem doprowadzić ją do upragnionego celu, czy dać sobie spokój?
– Żartowałam. Ha, ha. Ale żeś się przestraszył.
– Basiu! Naprawdę przepraszam. Obiecywałem masaż i nie dotrzymałem słowa. – Gadałem jak potłuczony. Wyszedłem z Basi.
– Ooch, ale pusto się zrobiło.
Ala też tak mówiła. Jedyne czego nie lubiła w seksie to to, że każdy stosunek musiał się kiedyś skończyć, pozostawiając pustkę w pochwie.
– Późno już, Basiu. Zdążysz się umyć, zanim się skończy dyskoteka? – Udając odpowiedzialnego, zostawiłem dziewczynę sam na sam ze zmiętą pościelą, plamami na prześcieradle i moim nasieniem w brzuchu.
Ale błonkę przebiłem! Ubiegłem nieznajomego blondyna. Mogłem być z siebie dumny.

***

W sumie dobrze, że się pospieszyłem. Gdybym czekał z położeniem się na Basię do ostatniej dyskoteki, to bym się nie doczekał.
Małolata, z którą moja siostra dzieliła pokój, okazała się nie tylko rezolutną, ale też ciekawską. Sprawdziła, dokąd chodziliśmy z Zuzią, uciekając z potańcówki. Za pierwszym razem wystarczyło jej wiedzieć, że zamknęliśmy się w moim pokoju. Potem jednak ciekawość rosła w miarę śledzenia. Kiedy tryskałem w Basi, nie było jej pod drzwiami. Ale wcześniej podsłuchała część naszej rozmowy. Widziała też przez okno, jak kładłem się do nieswojego łóżka. W nocy, podekscytowana, podzieliła się nowo poznaną wiedzą z Zuzią. Nurtowało ją jeszcze tylko jedno pytanie: czy Zuzia całuje się na randkach z moim kolegą. Odpowiedź brzmiała „nie”, ale dziewczę nie uwierzyło.
Na szczęście dziewczynka nie była wredną skarżypytą. Nie doniosła na nas nikomu. Nie próbowała szantażować, ani w żaden inny sposób wykorzystać kompromitującej nas informacji. Do łóżkowej randki z Basią już więcej jednak nie doszło.
Poza tym Basia dostała gorączki. Niewysokiej ale wystarczającej, żeby się źle poczuć i wzbudzić zainteresowanie opiekunki. Mnie się przyznała, że czuła jakieś swędzenie w środku. O seksie nie mogło być mowy. Zatem nawet gdyby sekret naszych spotkań pozostał nieodkryty, drugi raz do łóżka byśmy już nie poszli. A poza łóżkiem nic nas nie łączyło. Rozstaliśmy się bez żalu i nigdy potem nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu.


3. C jak Czesława

Ostatnią gimnazjalną „zdobyczą” była Czesia. Koleżanka z klasy. Drobnej budowy ciała. „Kujonka”, w której byłem totalnie zauroczony, absolutnie platonicznie, zanim poznałem się bliżej z Alą.
Związek z Alą niestety nie przetrwał próby czasu. Wakacje go zabiły. Konkretnie moja niewierność. Właściwie niedbałość o utrzymanie zdrady w tajemnicy.
Zlekceważyłem to, że o kolonijnym romansie wiedziała moja siostra. Czego miałbym się obawiać? Z Zuzią konie można kraść. Jak trzeba trzymać język za zębami, to trzyma. Pary z ust nie puści. Tylko musi wiedzieć, co jest ściśle strzeżonym sekretem i kto bezwzględnie nie może się dowiedzieć. Tej ostatniej informacji nie podałem siostrze. O mnie i Ali nic nie wiedziała. I ta właśnie niewiedza mnie zgubiła.
We wrześniu w domu Ali mieszkał jej starszy brat. Wyjeżdżał dopiero w październiku, kiedy zaczyna się rok akademicki. Wznowienie tajnych randek jak przed wakacjami musieliśmy więc odłożyć o jeszcze kilka tygodni. Tym nie mniej, wizyty mojej siostry w domu sąsiadów nie wzbudzały niczyich podejrzeń. Zuza rozpoczynała właśnie naukę w gimnazjum, Ala była w ostatniej klasie. Stanowiła dogodne źródło informacji, z całą pewnością lepsze niż brat, przynajmniej w niektórych sprawach. Dziewczyny ni z tego ni z owego się zaprzyjaźniły i żadna z nich nie raczyła mnie w porę poinformować.
Jak tylko tematem ich rozmów stały się problemy sercowe, a Zuza miała się z czego zwierzać, tajemnica mojego romansu z Basią przestała być tajemnicą. Nie trzeba było niczego specjalnie opowiadać. Wystarczyło powiedzieć, że Zuza spotykała się z kolonijnym „narzeczonym” w pokoju, który z nim dzieliłem. Nie trzeba było powtarzać, że ktoś widział mnie przez okno w pokoju jakiejś nastolatki. Wystarczyło napomknąć, że brat w czasie randek Zuzy, także uciekał z dyskoteki. Do pełni obrazu brakowało tylko imienia Basia.
– To ty taki jesteś, Lubku?! Ja, głupia, tęsknię, gołe fotki ci wysyłam, opisuję intymne fantazje, a ty za jakąś lafiryndą ganiasz? – wysłała do mnie wiadomość pełną goryczy.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Iść w zaparte, nie przyznawać się do niczego? Przyznać, przeprosić i błagać o wybaczenie? Powiedzieć, że coś było, ale się skończyło i nie powtórzy się więcej? Każdy wariant wyglądał głupio.
Ala zerwała ze mną potrójnie: przez internet, za pośrednictwem Zuzi i osobiście, przed bramą ogrodzenia szkoły. Nie pozostało mi nic innego, jak zejść obrażonej dziewczynie z oczu i powrócić do marzeń o niedostępnej prymusce.
A może tym razem nie tylko do marzeń? Czy doświadczenia zdobyte na Ali i Basi nie powinny pomóc pokonać nieśmiałość wobec tej cichej myszki?

***

Długo się jej przyglądałem i kombinowałem, jak zacząć. Właściwie nie byłem też pewien, czy chcę. Ideałem piękna Czesia przecież nie była. Imponowała mi tylko tym, co miała w głowie. Pracowitością. Ocenami. O tym, kiedy się do niej odezwałem, proponując spotkanie, zadecydował przypadek.
źródło: pixabay.com
– Jeziorska, cztery... Kapusta, też cztery... Łopuch, dwa z plusem. Proszę bardzo... Reszta prac to są niestety oceny niedostateczne. – nauczyciel fizyki rozdawał prace klasowe.
Po ogłoszeniu pierwszej oceny, klasa ucichła. Wszystkie oczy, z wyjątkiem jednej pary, zwróciły się w tym samym kierunku. „Jeziorska, cztery”? Nie sześć, nie pięć, a tylko cztery?! Nawet mucha nie odważyła się zabrzęczeć. Tylko nauczyciel, wyczytując moje nazwisko, zmącił doskonałą ciszę, ale powszechne zdumienie pozostało. I radość we wszystkich dziewczęcych sercach, że „kujonce” wreszcie się coś nie udało.
Podszedłem do Czesi, jak tylko wyczłapała z sali. Ostatnia, zamieniwszy kilka słów z fizykiem. Sprawiała wrażenie załamanej.
– Czesiu, nie martw się. I tak wszyscy wiedzą, że jesteś najlepsza. – szepnąłem dyskretnie, żeby nie narażać dziewczyny na dodatkową śmieszność. W jej oczach dostrzegłem blask łez. – Chodź ze mną. Odejdziemy w cichsze miejsce.
Poszliśmy, zachowując dystans kilku kroków, jakbyśmy wcale nie szli razem. Zaprowadziłem ją do zakamarka z ławką, gdzie rok wcześniej Ogór badał zawartość staników. Ostrożnie pogłaskałem Czesię po dłoni.
– Masz jakieś kłopoty? Problemy w domu? – spytałem troskliwie.
Podejrzewałem raczej nieszczęśliwe zakochanie, zwłaszcza że na wf-ie kręcił się koło niej pewien chłopak. Biegnąc dookoła boiska, rozmawiali, właściwie więcej milczeli. Ale kolega nie odstępował od jej ani na krok, a ona nie miała nic przeciwko temu. Patrzyłem na niego z podejrzliwą zazdrością.
– Nie. Nie mam. Nie o to chodzi. – niepewnie odsunęła dłoń, przerywając dotyk.
– A, o co?
– On wie.
– Kto? O czym? – zląkłem się tą zdawkową odpowiedzią. Jaki „on”? Czy ktoś jej grozi?
– Fizyk.
– Co wie? – spytałem jeszcze bardziej zaniepokojony.
– A nie powiesz nikomu?
– Nie. Wszystko zostanie między nami.
– Wie, że nic nie umiem. Poznał się na mnie.
Nic z tego nie rozumiałem. Położyłem rękę na jej ramię, z zamiarem objęcia, gdyby pozwoliła.
– Czego nie umiesz, Czesiu? Jak ty nic nie umiesz, to co potrafię ja i cała reszta? Czy dla nas jest jakieś ujemne umienie?
– Mogę ci pokazać, jak chcesz. Tylko żeby nikt inny nie widział.
Bezpośrednio obok nas nikogo nie było, ale kilka metrów dalej kłębiły się grupki uczniów czekających na lekcję. Czesia stanęła przy samej ścianie w ślepej wnęce korytarza. Uśmiechnęła się zalotnie, próbując ukryć lęk pod płaszczykiem udawanej wesołości. Schyliła się, opierając się dłońmi o kolana. Po czym stanęła znowu wyprostowała. Patrzyłem na nią zdziwiony. Niczego nie rozumiałem.
– Nie mogę. – zrobiła przepraszającą minę.
Poczekaliśmy, milcząc i wymieniając głupkowate uśmiechy, aż zabrzmi dzwonek. Kiedy tak nic nie mówiliśmy, przez moment wyobraziłem sobie, że Czesia stoi przede mną nago. Bez ciasnego białego stanika, którego zarys uważny obserwator mógł dostrzec przez prześwity dzianego sweterka koloru beżowo-cielistego zapinanego na pięć wielkich guzików.
– Teraz na pewno nikt nie podejrzy. Co chcesz mi pokazać?
Zrobiłem krok do przodu. Śmiało chwyciłem ją za nadgarstek i poprowadziłem do stolika. Najchętniej patrzyłbym, jakby rozpięła sweter. Pomyślałem, że Ogór by nie odpuścił jej małym cyckom. O ile przedszkolny rozmiar by go nie zniesmaczył.
– Naprawdę chcesz zobaczyć? – spytała, chcąc się ostatecznie upewnić, że może wreszcie przerzucić na kogoś brzemię występku. Obojętne, czy prawdziwego lub zmyślonego. Dzielenie się informacją to też dzielenie odpowiedzialności. Przynosi ulgę.
Chciałem... Chciałem ją pocałować. Lubieżnie. Polizać dziąsła. Tak jak w wakacje, całowałem się z Basią. A przedtem z Alą. I kilkoma innymi rówieśniczkami, które coś tam słyszały o „ślimaczkach”, ale szczegółów nie znały, chcącymi zaspokoić ciekawość.
– Tak, Czesiu. – dotknąłem jej rąk nad łokciami i masując przez krótką chwilę stanąłem tak, że Czesia i ja stanowiliśmy punkty tej samej prostej prostopadłej do krawędzi stołu. (Skojarzenie geometryczne jest jak najbardziej usprawiedliwione. Spóźnialiśmy się właśnie na lekcję matematyki.)
Kazała mi odsunąć się na wyciągnięcie ręki. Złapała za rąbek spódnicy i, nie spuszczając ze mnie wzroku, pomału odsłoniła uda. Pokazała mi całe nogi, chude jak reszta ciała, jedynie w górnej części, przy pupie, nieco pulchniejsze, kobiece, dzięki cienkiej warstwie tłuszczu pod skórą. (Wiosna tamtego roku dopisywała. Jak teraz pomyślę, że na przełomie marca i kwietnia można było chodzić z gołymi nogami bez obaw o zdrowie, łapię się za głowę. A wtedy, przy temperaturach powyżej dwudziestu stopni dyskutowano o globalnym ociepleniu. Czy jest złe, czy dobre. Ja skłaniałem się ku opcji numer dwa. Zwiewne spódniczki są przecież lepsze niż jakieś tam dżinsy. Lepsze dla panów.)
– Ha, ha, ha! Ha, ha, ha! – Nie mogłem się nie zaśmiać. Przednia strona ud zaklejona była prostokątnymi karteczkami zapisanymi rzędami drobnych liter. Czerwonym kolorem wyróżnione były wzory i liczby. – Ściągawki? Czesiu, jak ja cię lubię!
„Kujońskie” policzki natychmiast się spłoniły. Kurtyna zasłoniła nogi.
– Nie, Czesiu, nie wstydź się. Pokaż. – Podparłem jej podbródek. Stanąwszy tak blisko niej, że zderzyliśmy się kolanami, zmusiłem, by usiadła na stole.
Kucnąłem. Szczerząc zęby w nieszczerym uśmiechu, złapałem ją za kolana i lekko je naciskając, poprosiłem, by pokazała mi ściągawki jeszcze raz.
– Nie myślisz o mnie źle? – spytała, udając nieśmiałą.
Chciała podzielić się z kimś żenującą tajemnicą. Usłyszeć zapewnienie, że pomimo oszustw jest dobrym człowiekiem. Że ktoś ją lubi. O erotyzmie chyba nie myślała. W przeciwieństwie do mnie. Jeszcze raz odsłoniła nogi.
Kucając naprzeciw niej, między lekko rozchylonymi udami zobaczyłem czarne majtki i kawałek białego podbrzusza ponad nimi. Pomyślałem, że następnym razem zedrę z niej tę czerń zębami. Czesia zorientowała się oczywiście, że zbłądziłem wzrokiem. Znów się zarumieniła na policzkach, ale nóg nie złączyła. Wręcz przeciwnie, pozwoliła żebym jeszcze bardziej rozsunął jej kolana.
Szybko jednak przestałem się gapić w krocze. Oczywiście Felicjan podniósł wysoko głowę, informując, że też chce popatrzeć swym jedynym okiem, ale nie było czasu i miejsce nieodpowiednie na poznawanie Wirginii. Obiecałem mu tylko, i sobie, że nie pozostawimy jej nietkniętą.
– To wszystko na fizykę? – Skierowałem uwagę Czesi z powrotem na kartki przyklejone na nogi. Wstałem też z kucek, by już nie peszyć dziewczyny nieprzystojnym spojrzeniem.
– Tak. Fizyk wie, że ściągałam. Postawił mi czwórkę z litości.
– Skąd wiesz?
– Na klasówkach u niego są tylko zadania z podręcznika. Dostawałam szóstki, bo miałam wszystko na ściągach i przepisywałam dokładnie. Nie przyłapał mnie, bo nigdy nie patrzy na pierwszą ławkę. Spisują przecież ci z ostatnich rzędów, a nie tacy jak ja. Tym razem się nie udało, bo w podręczniku był błąd. Zamiast zera jest litera „a” i ja, jak głupia małpa, napisałam tak na sprawdzianie.
– To jeszcze nie dowód na ściąganie. – spróbowałem ją pocieszyć.
– Jak wychodziłam, zapytał się mnie, czy przypadkiem nie uczę się na pamięć, bez zrozumienia. Zaprzeczyłam, a on na to, że taki błąd sugeruje przepisywanie. I mrugnął do mnie okiem.
– Lubi cię. Jak wszyscy nauczyciele.
– No właśnie. A jak im powie? Jak się wszyscy dowiedzą, że Czesława Jeziorska nie jest taka genialna, za jaką ją mają? Rozumiesz mnie? Lubku? – Moje imię wypowiedziała oddzielnie. Z wahaniem. To był pierwszy raz, kiedy  zwróciła się do mnie po imieniu.
– Rozumiem. – Oparłem się o blat stołu, kładąc lewą dłoń między nogami Czesi i pocałowałem ją w czoło. – Nawet nie wiesz, jak dawno ci chciałem to powiedzieć. – szepnąłem w tempie trzy razy większym niż zwykle, ganiąc się w duszy za nieszczerość.
– Co powiedzieć?
– Że cię lubię! – Nie miałem siły spojrzeć jej w oczy. Uciekłem wzrokiem, całując jeszcze raz w czoło.
– Dziękuję. – odpowiedziała obejmując mnie za szyję. – Muszę iść do łazienki, zdjąć to wszystko. – szepnęła mi do ucha. Odepchnęła mnie lekko lecz zdecydowanie i błyskawicznie zeskoczyła z ławki.
– Idę z tobą. – Zatrzymałem ją w biegu, łapiąc za nadgarstek.
– Do damskiej?! Hi, hi.
– Jak nie musisz sikać, to poodlepiać możesz tutaj. Przecież nikt nie widzi.
Bez trudu dała się przekonać. Usiadła na ławce i po kolei poodrywała od skóry paski taśmy klejącej.
– Następnym razem... – pomyślałem na głos, przemilczając resztę zdania. Że kiedy następnym razem dziewczyna usiądzie na stole z rozłożonymi nogami, mój Felicjan jak endoskop obejrzy ją sobie od środka.
– Co następnym razem?
– Yyy – Zająknąłem się jak zapytany znienacka przez nauczyciela, nie znając odpowiedzi – następnym razem dam ci taśmę, po której nie zostają czerwone ślady. – wybrnąłem z sytuacji, wskazując palcem na podłużne podrażnienia delikatnej skóry.
Spojrzała na mnie oczami wielkimi, w których zamiast łez lśniło uczucie wdzięczności. Niezasłużonej w najmniejszym stopniu.
– Naprawdę nie myślisz o mnie źle? – powtórzyła pytanie sprzed kilku chwil, najwyraźniej bardzo ważne dla niej.
– Lubię cię. – Brzmiała odpowiedź mająca rozproszyć wszelkie wątpliwość. Kucnąłem, by jeszcze raz złowić spojrzeniem wzór czarnej koronki i maleńką kokardkę, ozdobę majtek.
Mocno chwyciłem dziewczynę za kolana i bezczelnie patrząc jej w oczy, zażądałem, by zaprosiła mnie na lody.
– Co? Ha, ha. – Dwuznaczność mojego żądania była oczywista.
– Na lody. Ja stawiam, ale ty musisz mnie zaprosić. – Wstałem, przenosząc dłonie z kolan Czesi na nadgarstki.
Nie czekając na odpowiedź, pociągnąłem ją za ręce. Wesoła, zeskoczyła z ławki, wpadając na mnie drobnym ciałem. Otarliśmy się o siebie. Mocno. Przyciskając brzuch do brzucha. Napierając biodrami, w czym pomogłem jej na krótką chwilę łapiąc ją za pośladki. Poczuła mnie twardego.
– Chodź do klasy! – złapałem obydwa plecaki, zawieszając je na lewym przedramieniu, w prawą garść chwyciłem rękę Czesi i pociągnąłem ją wzdłuż korytarza. Nie zostawiając czasu do namysłu.
Pierwszy krok został zrobiony. Cel wyznaczony. Ziarno pokusy zasiane. Należało jeszcze poczekać, aż wykiełkuje, popodlewać i zebrać owoce.

***

Tydzień później siedzieliśmy w kawiarni w centrum handlowym. Czesia wybrała te same smaki, które ja lubię: cytrynowy, miętowy i czekoladowy.
Długo opowiadałem jej historię uczucia, które jakoby do niej żywiłem od dawna. Że po pierwszym spojrzeniu długo nie mogłem oderwać od niej spojrzenia. Że podziwiałem sposób, w jaki się poruszała. Że tylko dla niej przychodziłem z chłopakami na salę gimnastyczną podczas lekcji wf-u dziewcząt. Pod pretekstem grania w ping-ponga zerkaliśmy na gimnastykujące się ciała i że ja patrzyłem wyłącznie na nią. Że zauroczyła mnie wiedzą – Zapytana na lekcji, zawsze udzielała długiej odpowiedzi, bez jąkania się, pełnymi zdaniami. – i ocenami z prac pisemnych. Że nie dorastając jej do pięt intelektem, bałem się do niej odezwać. Pominąłem oczywiście okresy, kiedy wcale o niej nie myślałem. Chwalenie się wizytami u Ali raczej by nie pasowały do tego wyznania głębokiej i wyłącznej miłości.
– Na pewno nie powinienem tak myśleć, Czesiu, ale cieszę się, że ściągałaś. Jakbyś była idealną, nie odważyłbym się z tobą zagadać.
– I byśmy nie poszli na lody?
– I byśmy się nie dowiedzieli, że mamy taki sam smak.
– I nie dostałabym nowej taśmy klejącej? – wspomniała o drobnym prezencie, jaki dostała dzień wcześniej.
– Masz już gotowe ściągawki na biologię? Chciałbym zobaczyć, jak je przyklejasz. – Puściłem oczko.
– Raczej nie możesz. Chyba że przyjdziesz na przerwie do damskiej toalety. – uśmiechnęła się zalotnie. Czar bajkowych wyznań najwyraźniej działał.
– To chociaż pomogę ci w odlepianiu. Muszę sprawdzić, czy taśma nie zostawi śladów. – Ciekawy byłem koloru majtek, a nie podrażnień skóry.
– Dobrze. – wstydliwie wkuliła brodę w ramiona. – Jesteśmy umówieni.
Wiedziałem, że się ładnie ubierze, tym razem specjalnie dla mnie. Że mnie będzie kusić. Wielkimi krokami zbliżał się też pierwszy pocałunek.
– Mogę spróbować twojego cytrynowego? – zmieniłem temat.
Nabrała łyżeczką pokaźną porcję loda.
– Proszę.
– Nie. Nie tak. Za dużo. Musisz połowę odlizać.
Przesiadłem się z fotela na ławę i gestem poprosiłem, aby zająła miejsce obok. Oparliśmy się o siebie ramionami. Pod stołem dotknęły się nasze kolana. Czesia własnoręcznie wsunęła mi łyżeczkę do ust, z resztką loda zmieszanego z kropelkami śliny.
– Twój jest lepszy. – oblizałem łyżkę i poprosiłem o próbkę kolejnego smaku.
Przyjemnie było być karmionym. Równie miłe jak częstowanie dziewczyny swoimi lodami. Objąć się w miejscu publicznym mi nie pozwoliła:
– Lubku, nie. Jeszcze ktoś zobaczy.
Za to pod stołem mogłem pogładzić ją po kolanie.
– Wiesz, że słodko całujesz? – Udało mi się ją zaskoczyć pytaniem.
– Ja? Co masz na myśli?
– Bo to był nasz pocałunek. Ty mnie pokarmiłaś poślinioną łyżką i ja ciebie. Bardzo mi smakowało.
– O, fuj! Ha, ha, ha. Zabawny jesteś.
W drodze powrotnej dałem jej prawdziwego całusa. Nie był ani wyuzdany ani namiętny. Zupełnie niewinny cmok w konwencji żartu.
– Pójddziemy do kina?
– Chyba nie. Niestety. A na co?
– Ma być przegląd filmów iberoamerykańskich. Może na „Volver”? Lubisz Almadovara?
– A, to mnie zaskoczyłeś. Nie znam go.
– To idziemy? Za dwa tygodnie. – Pytając, dotknąłem dłoni Czesi.
Terminu wcześniejszego nie mogłem zaproponować. Z wyjściem do kina wypadało zaczekać przynajmniej do egzaminów. Jeśli nie po to, żeby dać dziewczynie czas do nauki – O siebie się nie martwiłem. Przerobiłem arkusze z poprzednich lat i wiedziałem, że te testy to pestka. – to ze względu na rodziców. Ostatnia rzecz jakiej potrzebowałem, to ich troska i dociekliwość: Z kim córka wychodzi wieczorem? Po co? Dlaczego tak nagle?
– Nie uda się. – odpowiedziała smutno.
– Nie lubisz kina?
– Lubię i chodzę całkiem często. Niestey z rodzicami.
– Mnie nie lubisz? – Zatrzymałem się raptownie, obracając dziewczynę twarzą do mnie.
– Lubię.
– Nie lubisz! – swobodną ręką objąłem ją w talii.
– Co robisz?
– Wiedziałem, że mnie nie lubisz, Czesławo. – Opuściłem ręce i udałem obrażonego.
– Wcale nie. Lubię. – uśmiechnęła się, wiedząc, że żartuję, ale jednak też z odrobiną lęku rysującą się na twarzy.
– Nie lubisz, bo mnie nie całujesz. – Zrobiłem minę kapryszącego malucha.
– Ha, ha, ha! – odpowiedziała teatralnym śmiechem.
– Ha, ha. – przedrzeźniłem ją.
Zamilkła. Pomyślała. Przybrała poważny wyraz twarzy.
– Mam cię pocałować? Na ulicy? – Spytała cicho, nie dowierzając, że w ogóle z kimś o tym rozmawia.
– Nie musisz, skoro nie chcesz.
– Teraz?
– Yhy. – kiwnąłem głową.
– Dobrze, ale odejdźmy gdzieś na bok.
Wzięliśmy się za ręce. Zrobiwszy kilkanaście kroków, skręciliśmy na rzadziej uczęszczany chodnik, zasłonięty gęstymi krzewami. Stanęliśmy naprzeciw siebie, mocno trzymając się za obie ręce.
– To co z tym pocałunkiem? – ponagliłem ją, z coraz większym trudem zmuszając się do zachowania powagi.
Czesia, zacisnąwszy palce i zmrużywszy oczy, wysunęła wreszcie brodę do góry i zaczęła zbliżać buzię do mnie. Z zamkniętymi ustami. Niby chciała się pocałować, ale zupełnie nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Gdyby jej powiedzieć, co robić krok za krokiem: rozchyl wargi, pośliń, wsuń dolną wargę między wargi chłopaka, i tak dalej; wyszedłby wspaniały pocałunek, jak z podręcznika. Ale nie miał kto jej wcześniej nauczyć. Gdyby chłopak zrobił wszystko za nią, dziesięć minut chuchał na jej zamknięte usteczka, aż by je otworzyła, albo od razu wpakował się w nie mięsistym jęzorem, byłaby jeszcze bardziej szczęśliwa. Ja ją cmoknąłem. Przycisnąłem usta do jej ust, odczekałem pół sekundy i cofnąłem głowę, zostawiając tylko lekko wilgotny ślad jako ulotne wspomnienie.
Co za odmiana po namiętnych lizaniach z poprzednimi dziewczynami. Z drugiej strony od wakacyjnych zabaw z Basią minęło dziewięć miesięcy.
– Chyba jednak mnie lubisz. – natychmiast skomentowałem całe zdarzenie.
Dwuipółletnia nieśmiałość wobec dziewczynki, która, owszem, majtki umiała pokazać, ale o zwykłym nawet najbardziej niewinnym całowaniu nie miała najmniejszego praktycznego pojęcia, należała do historii. Role zaczęły się odwracać. A moim zadaniem było uważać, by jej zbytnio nie onieśmielić. Musiałem udawać prawiczka.
Po tym cmoknięciu z oczu Czesi wyczytałem chęć spróbowania jeszcze raz. Sam też miałem ochotę posmakować jej pyszczka. Już nie dla żartu i nie dla sprawdzenia, co już można, a czego jeszcze nie, tylko dla prawdziwej przyjemności. Odłożyłem to jednak na potem. Żeby nie przedobrzyć.

***

Następnego dnia wyciągnąłem Czesię do biblioteki. Mieszkała dwa bloki dalej. Nie nadkładała więc drogi, wracając ze szkoły i nie musiałem jej wcale namawiać. Krępowała się tylko wzroku koleżanek. Że coś sobie o nas pomyślą. (Wielkie rzeczy!) Wyszliśmy więc oddzielnie i spotkaliśmy się niby przypadkiem między półkami.
Tamtego dnia miała na sobie żółte majtki – odlepiania ściągawek się nie wstydziła. I nie martwiło ją ani trochę, że nowa taśma kleiła się do skóry tak samo mocno jak poprzednia.
– Ja też nie czytam Harry Pottera. – Szepnęła, znalazłszy mnie w dziale „Historia. Kosmos. Dawne cywilizacje.”
– A co czytasz? – Spytałem i dodałem na tym samym wydechu - Ależ ty dzisiaj wyglądasz!
– Jak? Coś nie tak?
– Cudownie, Czesiu. Chcę cię pocałować. – szepnąłem, maksymalnie zbliżywszy buzię do jej ucha. – To jakie książki czytasz? – powtórzyłem pytanie, pozwalając rozmowie wrócić na zwykłe tory.
– Ostatnio o psychologii. – odpowiedziała, a ja w myślach skomentowałem, że ten temat nawet pasuje do takiego „no life’a” jak ona.
Poszperaliśmy po półkach kilkanaście minut, każdy w swoim rewirze.
– Możemy się tu częściej umawiać. – szepnąłem, gdy przyszła do mnie z książką w garści, spytać, czy potrzebuję jeszcze trochę czasu.
Potrzebowałem dokładnie tyle samo ile piętnaście minut wcześniej, czyli wcale nie. Wyjście do biblioteki było przecież jedynie pretekstem do spotkania. Powiedziałem, że nie znalazłem tego, czegu szukałem i że wrócę następnego dnia.
Zaproponowałem więc regularne spotykanie się w bibliotece i nie usłyszałem odmownej odpowiedzi.
Czesia zaskoczyła mnie za to czym innym. Podeszła tak blisko, opierając się o mnie bokiem, że nie miałem innego wyjścia, niż ją przytulić. Otarła się o mnie jak kotka chętna głaskania. Ustawiłem ją przed siebie tyłem do mnie i otoczyłem ramionami.
– Lody, kino, okey, ale biblioteka? Nie słyszałam, żeby ktoś chodził na randki do biblioteki. – szepnęła, odwracając głowę.
– Kiedy zaprosisz mnie na pączki? – odpowiedziałem pytaniem, dotykając ustami jej skroni. – Przepraszam. Pączków to ty chyba nie jesz. – Poprawiłem się od razu. – Za chuda jesteś. Kiedy zaprosisz mnie na sałatkę z ogórka i pomidorów?
– Lubku, co ty opowiadasz? – Zdało mi się, że nadstawiła usta do pocałunku.
Nadstawiła na pewno. Potarłem ją nosem po policzku i powiedziełem wprost, że chciałem ją odwiedzić w domu.
– Jak przyjdę z gotową sałatką, wpuścisz mnie do mieszkania?
– Wpuszczę! – ucieszyła się. – Chodź, nakarmię cię obiadem.
– Przez żołądek do serca? – powiedziałem, zanim ostatecznie uwolniłem ją z objęcia.

***

Gdy pomału szliśmy do bloku Czesi, zadzwonił telefon.
– Tak, tatusiu. Już po lekcjach. Właśnie wracam do domu. Tak. Tak. O, jak fajnie! Zaczekam. Pa, pa. Też cię kocham. Pa-a!
Poczułem się jakbym słyszał nie szesnasto- lecz sześciolatkę. Trochę mnie ta rozmowa podrażniła. Bo na kogo zagiąłem parol? Na dziecko?! Pocieszyłem się tylko, że na pewno nikt nie miał jej przede mną.
– Tata się nie zdziwi, jak przyjdziesz do domu z chłopakiem? – zacząłem nowy temat.
– Nie. Nie powiem mu. Chyba że chcesz zostać do dziewiętnastej.
– Chętnie.
– Może lepiej nie, Lubku. – Zwolniła kroku i spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby prosiła o wybaczenie strasznego występku.
– Dobrze, Czesiu. Zdążysz mnie jeszcze przedstawić. Mamy całe życie przed sobą. – Zapewniłem, że nie postawię jej w niewygodnej sytuacji. Że nie będzie musiała z niczego się tłumaczyć.
I ona mnie uspokoiła. Powiedziała, że mama wyjechała na jakąś konferencję i miało jej nie być przez cały tydzień. Czyli „wolna chata”. Wytłumaczyła też, że ojciec to jej najlepszy przyjaciel i idol. Z obydwojgiem rodziców miała dobry kontakt, ale z ojcem jakby lepszy. Mimo że nie była jego jedynym dzieckiem. Miał jeszcze syna z wcześniejszego związku. Słowa „kocham cię” wypowiedziane do mikrofonu telefonu nie były zatem pustą formułką. W stu procentach odpowiadały prawdzie.
Nie bała się mi tego powiedzieć. Wbrew pozorom odebrałem to szczere wyznanie nie jako przejaw emocjonalnej dziecinności, lecz dojrzałości. Dziecinne akurat byłoby, gdyby zaparła się uczuć. Zwłaszcza pozytywnych. Niedojrzałe jest, typowe dla nastolatków, podkreślanie na każdym kroku rzekomej niezależności od rodziców. Czesia tego nie robiła, więc jednak nie uwodziłem dziecka tylko prawie-kobietę. Oczywiście kumpel Felicjan gorąco pochwalił tę konkluzję. Stanowczo nie miał zamiaru próżnować.

***

Pierwsze odwiedziny u Czesi, spontaniczne, nie planowane do ostaniej minuty, okazały się istnym szaleństwem. W pozytywnym znaczeniu. Nigdy wcześniej i nigdy potem nie dostałem tego, co chciałem, tak prędko. A Czesia nikomu tak szybko nie dała.
Zaparzyliśmy herbatę. Powykładaliśmy na stół niezbędne składniki. Zdołaliśmy nawet nastawić wodę na makaron, ale spaghetti wcale szybko nie powstało.
– Daj, Czesiu, ja pokroję pomidory. – Odebrałem jej nóż z ręki. – Szkoda takiej ładnej koszuli, jakby coś miało ją zaplamić.
Koszula może nie była wyjątkowo piękna ani z wrażliwego materiału, ale chciałem okazać troskę i wykazać się w kuchni. Że niby coś potrafię.
– A mogę się przebrać w domowe rzeczy? Ich nie szkoda. Zaczekaj! – Wybiegła z kuchni. W podskokach.
Przebieranek zupełnie się nie spodziewałem. Poczłapałem za nią.
Intuicja mnie nie zawiodła. Drzwi łazienki zostały na wpół otwarte. Czesia nie włączyła światła, ale mrok nie był aż tak duży, by w znaczącym stopniu ograniczyć widok. Zastałem ją prawie nagą. Zakładała spodnie dresowe. Pochylona wpół przekładała stopę przez nogawkę. Pierś, widziana z profilu, przypominała stalaktyt we wczesnej fazie narastania.
– Ach... – westchnąłem głośno, nie wypowiadając na głos myśli Felicjana na temat tego widoku. - ...cały wejdzie do buzi cycuszek. Niebo w gębie.
– Lubek?! Miałeś zostać w kuchni. Ha, ha! – Dziewczyna, zupełnie niespłoszona, jedynie dla zasady odwróciła się do mnie plecami. Jej przód i tak widziałem odbity w lustrze.
Założyła t-shirt o numer za duży. Rozpuściła kucyk. Stanęła przodem i roześmiana spytała, jak wygląda.
– Wspaniale. Chcę cię pocałować. – powiedziałem, jak przed niespełna godziną w bibliotece.
Przeszła śmiało przez próg. Skrzyżowała dłonie za głową i powiedziała, wyzywająco patrząc mi w oczy:
– Możesz.
Dwa razy nie dałem sobie powtarzać. Spokojnie, celowo spowalniając ruchy, by dać Czesi dodatkowy czas do namysłu, zbliżyłem się do niej. Stanąłem tak, żeby moje stopy znalazły się pomiędzy jej stopami. Położyłem ręce na jej biodrach, przesunąłem dłonie do góry nad nerki i w dół, gładząc pupę. I znowu do góry, pod t-shirt, dotykając ciepłej skóry. Przycisnąłem ją do siebie, sprawiając, by między pachwinami poczuła Felicjana.
– Rozchyl wargi, proszę. – poprosiłem szeptem.
Dziewczyna otworzyła usta. Zamknęła oczy. Lekko przechylając głowę w prawo, wystawiła buzię do przodu. Czasu nie liczyłem, ale pocałunek trwał na pewno dłużej niż minutę.
– I jak? – spytała Czesia, jakby podchodziła do egzaminu na ocenę.
– Jak na pierwszy raz całkiem nieźle. Teraz ty mnie pocałuj.
– Jak? Nie umiem.
– Ja też nie umiem. – Skłamałem jak z nut. Ale lepsze przecież słodkie kłamstewko niż gorzka prawda. Tym bardziej, że od wielu miesięcy się nie całowałem. Mogłem zapomnieć. – Rób to co ja.
Druga seria buziaków była zdecydowanie dłuższa. Trzy minuty, cztery, a może dziesięć.
– A nie mówiłem, że jesteś słodka? – przypomniałem kawiarnię w centrum handlowym i częstowanie lodami.
Położyłem dłoń na jej lewej piersi. Bicia serca nie wyczułem, za to kluseczek, bo nie pulchny biust, do jakich przywykłem, wywarł silne wrażenie. Pierwszy raz w życiu mogłem objąć dłonią cały cycek. Podrażnić wszystkie wypustki czuciowe jednocześnie.
– I jak? – Czesia powtórzyła pytanie, gładząc mnie palcami po plecach.
– Mam ochotę cię pocałować. – wypuściłem piersiątko z garści.
– Ale ostatni raz. Obiad czeka.
Złączyliśmy usta, a moja dłoń znów powędrowała na biuścik. Skoro to miał być ostatni pocałunek, pomacałem pierś bezpośrednio, wsunąwszy rękę pod t-shirt. Twardość sutków pozostawiłem bez komentarza. Mój Felicjan i tak wszystko Czesi opowiedział, bodąc ją w najniższą część brzucha.

***

Wróciliśmy do kuchni, ale produkcja spaghetti znowu się odwlekła. Zdołaliśmy jedynie uratować garnek od spalenia. Dolaliśmy zimnej wody.
– Przebrałaś się po domowemu, ale nie wolałabyś się całkiem odświeżyć? Nie krępuj się. Wszystkiego dopilnuję.
– Nie, Lubku. Chyba bardzo nie śmierdzę.
– Oczywiście, że nie, Czesiu. Ale co prysznic, to prysznic. Ja bym się na twoim miejscu wykąpał. – Dziewczyna by się wykąpała, a ja bym ją obejrzał. A i całować miło, gdy włosy pachną drogerią.
– Jak chcesz, możesz się umyć. Hi, hi. Tylko że nie mamy prysznica. Samą wannę. – Moja „kujonka” zaraźliwie promieniowała doskonałym humorem. Całowanie, na pewno go nie pogorszyło.
– Wanna wystarczy. – uśmiechnąłem się po szelmowsku.
Pocałowałem Czesię w policzek i czym prędzej ruszyłem przez przedpokój.
Moje zachowanie najpierw było żartem. Znalazłszy się w łazience, pomału zdjąłem koszulę. Odczekałem kilka sekund. Wyjrzałem przez drzwi. Czesia wciąż się krzątała w kuchni. Była pewna, że wrócę. Postanowiłem więc, na przekór jej i wzorcom przyzwoitego zachowania, zmienić plany. Rozebrałem się do naga.
– Czesiu! – zawołałem. – Który kurek to gorąca woda?
Przybiegła natychmiast, zostawiając w kuchni i przedpokoju ślad wesołego śmiechu. Gdy zobaczyła mnie z gołym tyłkiem, pochylonego nad wanną, zamieniła się w słup soli. Odezwała się, dopiero kiedy się odwróciłem do niej przodem, demonstrując Felicjana w pełnej okazałości.
– Yyy, Lub-ku... – sylabizowała. Podeszła do mnie. – ...Czer wo ny: go rą ca, nie-bies-ki: zimna woda.
– Pomożesz mi napuścić wody? – spytałem poważnym, obojętnym tonem, jak gdyby dyndanie flamastrem przy dziewczynie na wysokości jej łona było codzienną oczywistością.
– Hi, hi. Pomogę. – zgodziła się, starając się nie patrzeć na sterczący obiekt.
Wszedłem do wanny. Czesia wsadziła korek i odkręciła kurki, ustawiając odpowiednią temperaturę wody. Wpuściła kilka kropel płynu do kąpieli.
– Bąbelki? – uśmiechnąłem się na widok t-shirta, na którym pojawiało się coraz więcej ciemnych kropek, mokrych śladów kropli wody.
– Tak. Hi,hi. Nie patrz się tak na mnie! – Usta jedno, oczy drugie. Patrzyła na mojego kumpla już bez śladów skrępowania.
Pomyślałem, że mógłbym go jej dać do ręki. Skoro przerobiliśmy już lekcję całowania, moglibyśmy przejść do anatomii męskiego członka i do miłości francuskiej. Przywołałem jednak wyobraźnię do porządku. Bo co, jak by „robótka ręczna” okazała się za granicą dopuszczalnego? Jak by się obraziła na propozycję zrobienia „loda”? Nie. Do płochliwej zwierzyny podchodzić należy małymi kroczkami.
– Kiedy mi się podobasz. – odwróciłem wzrok od coraz bardziej mokrej bluzki. – Umyjesz mi plecy?
Zgodziła się, nawet podejrzanie chętnie. Nie wiem ile razy rozprowadzała mydło, ścierała gąbką i polewała wodą. Wiele razy. A dotyk jej rąk sprawiał wszystko tylko nie to, co by pomogło Felicjanowi się uspokoić. Członek prężył muskuły i wołał: No już, teraz moja kolej!
– Wymyte. - Czesia zmęczyła się szorowaniem – Głowę też ci umyć?
Obróciłem się do niej. Wyciągnąłem rękę, oczami wskazałem na mokry t-shirt.
– Zdejmij.
Zawahała się. Podniosłem się z kucek na wyprostowane nogi.
– No, zdejmij, Czesiu. Jesteś piękna, nie masz się czego wstydzić.
– A co z tym? – wskazała na penis.
– Stoi.
– Widzę, że stoi. Hi, hi. Mam się przy tym czymś rozebrać?
– To coś nie zrobi ci krzywdy. – Skłamałem, albo i nie. Zależy, jak na to patrzeć.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Czesia zdjęła t-shirt.
Ja w wannie. Cycuszki poza. Co robić? Wybór nie jest wielki: Albo ja do nich, albo one do mnie. Kucnąłem znowu, kryjąc straszydło pod warstwą piany.
– Może teraz ja ci umyję plecy? – zaproponowałem nieśmiało.
Znowu się trochę poprzekomarzaliśmy. Aż dres, żółte majteczki i skarpetki spoczęły na pralce. Kluseczki weszły do wanny. I nie tylko one. Każdy milimetr filigranowego ciała prezentował się apetycznie. I oboje wiedzieliśmy dokładnie, że całe będzie moje.
Wymyłem plecy, boki, ręce, pougniatałem kluseczki. Oparłszy Czesię o siebie plecami, namydliłem jej brzuch, gąbką wymyłem uda. Pocałowałem po szyi i karku. Ona odwdzięczyła się całując mój policzek i usta. Znowu złapałem za piersi. Miękkie i twarde jednocześnie. Miniatury tego, co znałem do tamtej pory. Doskonałe w swojej małości.
– Podobają ci się? – odezwała się Czesia wysokim głosem takim, jakim rozmawiała z ojcem przez telefon.
– Bardzo. – W ostatniej mikrosekundzie ugryzłem się w język, gdy ten zaczynał już mówić, że to najlepszy biust ze wszystkich, jakie macałem.
Wreszcie przeniosłem lewą dłoń z piersi na twarz Czesi. Trzymając za policzek, pokierowałem jej buzię ku mojej. Dziewczęce wargi rozwarły się szerzej niż moje, a z gardła wydobyło się cichutkie, bardzo długie „A-a-a”. Czesia zaczęła mnie lizać i ślinić mokrymi ustami. Coraz intensywniej. Coraz łapczywiej.
Z jej drugiej piersi zabrałem też prawą dłoń. Przesunąłem ją na szorską wyniosłość w dole brzucha. Szorstką z powodu odrastających włosów po ostatnim goleniu. I niżej. Wcisnąłem ją między uda. Wargi, te dolne, rozstąpiły się między palcami. Dziewczyna krzyknęła, zaskoczona swą uległością.
– Aaj! Nie!
Ale nie odpuściłem. Zagłębiłem palce w jej kobiecości.
– Nie chcesz, Czesiu? – spytałem dopiero po chwili, nie przerywając całowania ust.
– Nie. Chcę. Nie wiem. Nie przerywaj. – odpowiedziała na raty.
Ostatniej prośby nie posłuchałem. Przerwałem pieszczenie. Złapałem ją pod kolana i poprosiłem, by usiadła inaczej.
– Zaraz cię pomasuję, Czesiu, ale odwróć się do mnie na trochę. Chcę cię zobaczyć od przodu. I poczuć.
Po chwili miałem ją na sobie. Usiadła mi na kolanach, w szerokim rozkroku. Objęła mnie za szyję, pilnując tylko, by nie znaleźć się zbyt blisko grubego pręta skierowanego prosto w jej nienaruszoną kobiecość.
Ostrożność ta na niewiele się zdała. Pomacawszy piersi, złapałem Czesię za biodra i przyciągnąłem do siebie. Dodatkowo uniosłem kolana, tworząc równię pochyłą, po której zsunęła się pupą, wpadając na Felicjana. Dalej to już tylko kosmetyka: okrzyk przerażenia, parę szarpnięć, paniczny śmiech, palce wplecione w moje włosy, bezruch.
– Lubku, jesteś pewien? – spytała z lękiem zmieszanym z nadzieją, w chwili gdy głowa Felicjana tkwiła już między fałdami sromu. W ostanim momencie, kiedy mogliśmy zrezygnować.
– Jestem pewien. Chcę ciebie. Bardzo chcę.
– Dobrze. – odparła cicho.
Poruszywszy biodrami nasunęła się na mnie. Jęknęła. Poruszyła się znowu, pochłaniając mnie ciut głębiej, i jeszcze raz jęknęła, ciszej. I tak parę razy. Aż w końcu ja zaatakowałem, napinając jednocześnie wszystkie mięśnie ciała. Wpychając kumpla w ciasny otwór i ciągnąc Czesię za biodra, żeby się nie cofnęła przed napierającym na jej dziewiczość taranem.
Po kilku pchnięciach pojawiły się pierwsze oznaki nadciągającego tsunami. Gdzie się podziało moje opanowanie, niedgyś doprowadzone do perfekcji? Czy tylko z Alą mogłem się kochać bez końca? Czy z innymi partnerkami miało być inaczej? Na te pytania nie znałem odpowiedzi. I Czesia była ostatnią osobą, która mogłaby mi ich udzielić.
– Muszę cię o coś spytać – jęknąłem.
– O co, Lubku? Jeśli o to, czy mnie boli, to się nie martw. Za pierwszym razem musi trochę boleć. – Czesia zaczęła coraz mocniej napierać. Chciała wzmóc podniecenie, które, inaczej niż sobie wyobrażała, po penetracji opadło prawie do zera. I to z wartości maksymalnych bezpośrednio przed nią, w chwili, gdy się szamotaliśmy.
– Czy mogę skończyć w tobie? – i ja przyspieszyłem tłoczenie.
Nie doczekawszy się natychmiastowej odpowiedzi, położyłem się na plecy, prawie nurkując w wannie. Czesia osunęła się na mnie całym ciężarem ciała. Tylko pupą wciąż się ruszała, zakreślając w powietrzu owalne figury, koła i ósemki.
– Lepiej nie. – szepnęła.
– Jeszcze trochę wytrzymam, ale musimy niedługo kończyć. Nie pogniewasz się, jak z ciebie wyjdę przed czasem?
– Przed jakim czasem?
– Przed twoim orgazmem.
– Ha, ha, ha! Ha, ha! – Zatrzęsła się od śmiechu.
Z takim skutkiem, że zapomniawszy o poruszaniu biodrami, nadziała się na mnie, więżąc w sobie wymęczonego Felicjana na dłuższą chwilę. Takiej podniety okazało się dla mnie za wiele.
– Czesiu, tryskam! – zawołałem w panice. – Zejdź ze mnie!
Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że przyjdzie mi zganiać z siebie dziewczynę. A jednak. „Kujoneczka” przed którą czułem nabożny respekt przez prawie całe gimnazjum, potwierdziła swą wyjątkowość.
Na szczęście zdążyliśmy odseparować nasze ciała. W ostatniej sekundzie.
– Ty też nigdy się jeszcze nie kochałeś? – mądra i oczytana nastolatka bez trudu znalazła wytłumaczenie mojego amatorstwa. I usprawiedliwienie. I pretekst, by mi wybaczyć.
– Tak, Czesiu. – potwierdziłem tę wersję prawdy, która najbardziej nam obojgu pasowała.
Bo czy od tego, co się naprawdę zdarzyło kiedyś, nie jest prawdziwsze to, co się nam wydaje teraz?
– To dobrze... Możemy to robić, Lubku, jeśli chcesz, ale następnym razem w prezerwatywie.
– Dziękuję, Czesiu. Umowa stoi! – podaliśmy sobie dłonie, jak byśmy robili jakiś biznes.
Wymyliśmy się jeszcze raz, już bez erotycznych pomysłów, ja Czesię, Czesia mnie, całą i całego. I poszliśmy do kuchni robić spaghetti.
Następnego dnia powiedziała mi przed lekcjami, że jej tata pochwalił danie naszej wspólnej produjkcji. To miało być najwspanialsze Bolognese, które kiedykolwiek jadł i jakiego nawet w Bolonii nie uświadczysz.
– Dobre, bo z miłości. – odpowiedziałem, składając na usta dziewczyny krótkiego buziaka. Pierwszy raz na terenie szkoły. (Tatuś na pewno nie chciałby się dowiedzieć, jak jego córcia gotowała tamten pyszny obiad. I daję głowę, że nigdy się nie dowiedział.)
Nie było to roztropne. Z daleka rozpoznała mnie Ala. Pomna doznanego ode mnie upokorzenia, postanowiła się zemścić. Choćby symbolicznie. Popytała dyskretnie, kogo trzeba i ustaliła, kim była moja nowa wybranka. Na ruch „byłej” nie trzeba było długo czekać. Tym bardziej, że do działania motywowała ją nie tylko złość, dawno wygasła, ale też złudne przeświadczenie, że może ocalić chwilowo zaślepioną „kujoneczkę” od uwiedzenia.

***

Od złej soboty prawdy dzieliły nas trzy noce. Przed sobą mieliśmy jeszcze dwa dni euforii.
W czwartek pisaliśmy kolejny sprawdzian z fizyki. Umówiłem się z Czesią, że napiszę go za nią, a ona odda kartkę podpisaną moim nazwiskiem. Dzięki temu fortelowi miała otrzymać dobrą ocenę – Dostała szóstkę z dopiskiem: „Gratulacje! – nie ryzykując zostania przyłapaną na ściąganiu. Ja z tym przedmiotem nie miałem problemów. Ewentualną jedynkę mogłem poprawić potem. Nauczyciel dwoił się i troił, żeby poznać technikę ściągania szkolnej prymuski. Nie spuszczał Czesi z oka. Bałem się, że zbierając prace zauważy podstęp. Nie zauważył.
Za poświęcenie – niewielkie, bo i bez używania „niedozwolonych pomocy naukowych” Czesia oddała pracę bez poważnych błędów – po południu odebrałem sowitą nagrodę.
Prezerwatyw co prawda nie miałem. Nie mogłem więc „wsadzić go” Czesi. Nie szkodzi. I bez tego bawiliśmy się fantastycznie. Trudno jednoznacznie ocenić, ale możliwe, że był to w ogóle najbardziej emocjonujący seks w moim życiu.
Powiedzieć, że się pieściliśmy, to nic nie powiedzieć. Dlatego, że pieszczenie nie było wzajemne – To ja pieściłem Czesię, a ona biernie się tym zabiegom poddawała. – i dlatego, że na długie chwile traciliśmy kontakt z rzeczywistością. Słów mogącch choć z grubsza opisać uczucia, jakie mu towarzyszyły, długo jeszcze nikt nie wymyśli.
Po wspólnej kąpieli, połączonej z masażem piersi i sromu, poszliśmy do jej pokoju. Położywszy Czesię na tapczan, dałem nura między jej nogi. Wycałowałem łydki, kolana i uda. Każdy skrawek, nawet najmniejszy, po tysiąc razy. Nie omijając pachwin i łona. Kiedy lizałem ją w środku, zatańczyła biodrami, jak dzień wcześniej, doprowadzając mnie do wytrysku. Pochłaniałem ustami jej boki. Zębami przeliczyłem żebra. Z zachłannością wampira przyssałem się do szyi, podczas gdy palce prawej dłoni zajęły miejsce języka w jej soczystej kobiecości. I wydychaliśmy to samo powietrze w siebie nawzajem. Z moich płuc do jej gardła i z jej ust do moich. I spijałem ślinę prosto ze ślinianek razem z powtarzającym się wysokim dźwiękiem „Aa!”. I słony pot z brzucha i pleców. I słodki lep na języki kochanków. A Czesia wiła się na tapczanie jak zaskroniec, oddając się bez reszty rozkoszy. Nie sprawując kontroli nade mną, nad sobą, nad niczym.
Wtedy po raz drugi w życiu uwierzyłem, że znalazłem swoją „drugą połówkę”. Że poznałem najlepszą dziewczynę na świecie i że zawsze będziemy razem. Do grobowej deski. I znowu dozgonna miłość miała rychło okazać się iluzją.
– Fajną będziesz żonką. – powiedziałem pewny siebie, wybiegając z mieszkania minutę przed przyjściem taty Czesi. Planowałem na lata, mając przed sobą jeszcze tylko jeden dzień związku.

***

Dopiero w piątek poczułem oddech doganiającej nas katastrofy. W nocy północny wiatr przyniósł nagłą zmianę pogody. Pod koniec kwietnia spadł śnieg i zrobiło się potwornie zimno. Sezon gołych nóżek dobiegł końca. A mądre rozmowy o efekcie cieplarnianym zastąpiły dyskusje o nowej epoce lodowcowej. Na jednej z przerw podeszła do mnie Ala. Akurat wtedy, gdy mówiłem Czesi coś o łaskotaniu koniuszkiem języka areoli sutka.
– Cześć, Lubku! Gdzie może być teraz twoja siostra? – spytała miłym głosem, wręcz zalotnie, jak gdyby nigdy nie zakazywała mi do siebie się odzywać. – Przyjdę dziś do was wieczorem. Mam jej coś ważnego do powiedzenia.
Odchodząc natychmiast, łypnęła okiem do Czesi tak, jakby także jej chciała przekazać ciekawą informację. Wiedziałem, że te teatralne gesty nie oznaczały niczego dobrego. Stanowiły przekaz:
– Trzymam cię za gardło, Lubeczku! Nie pozwolę ci omamić następnej ofiary słodkimi kłamstwami. A ty, chudzinko, miej się na baczności przed tym hultajem.
W pierwszej chwili odniosłem się do ukrytego ostrzeżenia lekceważąco.
– Powtórzę Zuzi, że przyjdziesz. Do siódmej ma dziś niemiecki. Potem wszyscy będziemy w domu. – odpowiedziałem Ali równie uprzejmie. Nawet się ucieszyłem na jej wizytę.
Po ostatniej lekcji poszedłem też, jak co tydzień, pograć w ping ponga. Zajęcia z wf-u miały o tej porze dziewczęta z mojej klasy i grupa pierwszoklasistek. Mogłem zatem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: poczekać na Czesię i pooglądać z kolegami inne atrakcyjne ciała.
Było nasz sześciu. Stare wygi z najstarszego rocznika. Co kilka minut zamienialiśmy się miejscami tak, że cały czas czterech grało w debla, a dwóch mogło przysiąść na materacu i z mniejszej odległości pokibicować siatkarkom, koszykarkom, tudzież gimnastyczkom ćwiczącym stanie na rękach przy drabinkach.
Ocenialiśmy biusty, przyznając punkty od jednego – dla prezentujących się najmniej atrakcyjnie, do dziesięciu – dla dyndających tak, że od patrzenia na nie natychmiast robiło się twardo w spodniach. Tego dnia bliżej nas ćwiczyły pierwszoklasistki. Nasze rówieśniczki grały w piłkę na przeciwległej połowie sali. Ocenialiśmy więc głównie małolatki:
– Czarna z prawej: trzy.
– Ode mnie pięć.
– Ta z warkoczem? Siedem!
– Co ty?! Siedem to ta blondi za nią. Ma niunia zderzaki.
– A ile dla płaszczaka z lewej?
– Ode mnie zero. He, he.
– Nie no, koledzy, coś tam ma w staniku. Ode mnie czwóreczka.
– Gąbkę ma, nie cycki, zoofilu. Widziałeś w ogóle dziewczynę, prawiczku?
Pamiętam, że wystąpiłem wtedy w obronie obśmiewanej dziewczynki, myślami błądząc wokół Czesi.
– Śmiej się, śmiej! A jakby tak stanęła przed tobą toples, to ile bys dał?
– No, może osiem.
– Ode mnie dziesięć.
– Jedenaście! – posypały się przychylne odpowiedzi.
Oprócz mnie z całej szóstki tylko jeden chłopak miał już za sobą bliższe doświadczenia z płcią przeciwną. Pozostali byli czystej wody teoretykami. Napaleńcami na wielkie cyce i głębokie gardła, jakie znali z internetu. Mocnymi w gębie ekspertami, w grupie, i spłoszonymi niemowami, sam na sam z dziewczyną. Ogólnie, spoko ziomki, nawet bardzo spoko.
W połowie lekcji kasting nie był już tajemnicą sześcioosobowego jury. Było widać, jak niektóre z uczenic, obdarzonych dobrym słuchem, usmiechały się pod nosem, gdy padały kąśliwe komentarze pod adresem koleżanek. Dwie najśmielsze dziewczyny pozwoliły sobie nawet na kąśliwości pod naszym adresem. A to:
– Ciekawe, jaki ty masz rozmiar. – Po naśmieszkach z rozmiaru stanika.
Czy też:
– Pilnuj lepiej swojego balona. – Po wyrazie zachwytu nad najcięższym biustem.
Po skończonej lekcji poszliśmy pod szatnię poznać imiona młodszych koleżanek. Byłem tak pewnym siebie i tak nieostrożnym, że nie pomyślałem nawet o możliwej reakcji Czesi. Wprawdzie oficjalnie nie byliśmy parą. Ulotny pocałunek przed szkołą, nieszczęśliwie zauważony przez Alę, był jedynym wyjątkiem od zasady utrzymywania związku w tajemnicy. Flirtując z innymi, nie narażałem jej więc na śmieszność i drwiny złych języków. Tym nie mniej, takie okazywanie zainteresowania „spódniczkami” mogło skłonić ją do przemyśleń, które niekoniecznie byłyby korzystne dla mnie. Na szczęście miałem alibi w osobie siostry. W razie czego mógłbym powiedzieć, że pod szatnię przyszedłem z powodu Zuzi. Poza tym Czesia, świeżo pamiętając harce mojego języka, zupełnie nie miała głowy do podejrzeń. Spieszyła się do domu, ogarnąć pokój przed przybyciem gościa.
Dalekim skutkiem tego zapoznawania pierwszoklasistek był spacer nad rzekę w dniu rozdania świadectw. Coś w rodzaju pikniku na sześć par, ośmielanego czteropakiem piwa. Czesia jednak nie miała z tym wydarzeniem zupełnie nic wspólnego. Może kiedyś opisze je moja siostra w ramach utrwalania w pamięci pierwszych pocałunków.

***

O nieprzyjemnym oddechu katastrofy, mającej nas wnet dogonić i uderzyć po karku, przypomniałem sobie pod blokiem Czesi. Przeczucie mówiło mi, że to miała być ostatnia wizyta w jej mieszkaniu. Obojętnie jak bardzo nieprawdopodobne wydawało się nasze zerwanie. Wielokrotnie okłamałem kochaną „kujoneczkę” i wiedziałem, że choćbym nie wiem jak bardzo nie chciał, konsekwencje nie dadzą długo na siebie czekać. Nawet Ala, rezygnując z zemsty, niczego by już nie mogła zmienić. Mechanizm zapalny bomby podłożonej pod mój nowy związek uruchomiła mówiąc „cześć” w obecności Czesi. Klamka zapadła. Zegar pracował. Bomba musiała wybuchnąć.
Skoro tak, to pal licho umowy o prezerwatywach. Zapytałem się, kiedy Czesia oczekuje miesiączki. Na dniach? Już tydzień po owulacji?
– Więc możemy się chwilkę pokochać? – Poprosiłem w wannie. – Tylko trochę, Czesiu. Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę cię poczuć. Potrzebuję tego. Proszę cię, Czesiu, daj mi wsadzić.
Dała. Nie mogła nie dać. Siadając na mnie okrakiem.
– Przyjemnie – mruknęła, poczuwszy długi ciepły obiekt rozpychający ją od środka.
– Jeden... dwa... – zacząłem odliczanie. Powiedziałem sobie, że przy stu z niej wyjdę.
– Dzisiaj jesteś ostrożny. – Czesia razem ze mną poruszała biodrami, wspólnie utrzymując wolne tempo.
– Czterdzieści jeden. Dlaczego nie miałaś nikogo przede mną? – Przestałem się bać grząskiego tematu naszej przeszłości. Skoro to i tak miał to być nasz ostatni raz.
– Za dużo nauki... No i nikomu się nie podobałam.
– Czterdzieści pięć... czterdzieści sześć...
– Tryśnij we mnie. – Zacisnęła kościste kleszcze ramion na mojej szyi. – Nic się nie stanie.
– Pięćdziesiąt...
Poprosiłem o zmianę pozycji. Czesia stanęła tyłem do mnie, opierając się rękami o krawędź wanny. W skłonie, z ramionami poniżej wysokości pasa.
– Och, Lubku! – wykrzyknęła moje imię. – Teraz dopiero cię czuję.
– Jeden, dwa, trzy... – Nie wypuszczałem jej z mocnego uścisku, wyczuwając pod palcami twarde zaokrąglenia kości biodrowych.
– Och! Możesz trysnąć, Lubku.
– W kim byłaś zakochana, zanim zaczęliśmy się spotykać?
Nawet na ułamek sekundy nie dopuszczałem myśli, żeby tak seksualna osoba nie interesowała się facetami. Wzorowa uczennica, kujonka, pupilka pedagogów, były pozą. Prawdziwa Czesia wypinała pupę, wabiąc męski organ w najgłębsze zakamarki pochwy.
– Oj, różnie... – zawahała się, wybierając z pamięci osobę, o której można mi powiedzieć.
– Dwadzieścia siedem...
– W fizyku.
– Trzydzieści! Trzydzieści jeden! – Naparłem brutalnie, przekuwając bezsilną zazdrość w perwersyjne podniecenie.
– Aa! A-aa! – Gardło Czesi odpowiedziało piskliwymi wrzaskami.
– Pięćdziesiąt siedem, uf, uf. – Zmęczyło mnie to pompowanie.
– Ach, Lubku... Myślałeś pewnie, że od zawsze kocham się w tobie? – Jej ciało gnało za wysuwającym się z niej członkiem.
– Nie, Czesiu. Pięćdziesiąt osiem... Myślisz o nim podczas masturbacji? – Znowu, taktowną dyplomację można było sobie podarować. Zamiast pytać, czy niewiniątko kiedykolwiek próbowało samej się popieścić, od razu przejść do szczegółów.
– Tak. Nie. Już nie.
Stanęliśmy na wprost siebie.
– Osiem... dziewięć...
– O tobie pomyślałam dopiero, jak do mnie podszedłeś. Powiedziałeś, że jestem najlepsza, pamiętasz?
– Jedenaście... Pamiętam.
– Od razu poczułam w brzuchu motylki. Jak kucnąłeś przede mną, bałam się, że zobaczysz mokrą plamę na moich majtkach. Ha, ha! Byłam mokra.
– To magia tamtego stolika...Dwadzieścia jeden.
– Tak, na pewno. – Trudno powiedzieć, czy tylko przytaknęła bez zastanowienia, czy wiedziała coś więcej.
– Trzydzieści...
– Nie wiedziałam, że twoja siostra chodzi z nami do szkoły. Poznam ją? – Doczekałem się w końcu pytania związanego z krótką rozmową z Alą. Zegar tykał.
– Poznasz. Grała dziś w siatkówkę. Jakbyś tak szybko nie wybiegła po wf-ie, już byś ją znała. – Jeszcze byłem w stanie słownym unikiem wywinąć się od katastrofy.
– Tryśnij we mnie. – dziewczyna już nie pozwalała. Prosiła.
Doliczyłem do jakiejś okrągłej liczby i wyszedłem z Czesi.
– Ile jeszcze mamy czasu?
– Mniej niż wczoraj. Nie chcesz?
– Chcę.
Obróciłem ją przodem do ściany. Oparłem o kafelki. Przyciągnąłem za uda i wbiłem się w nią od tyłu. Już nie odliczałem.
– Teraz? – spytała, masując się mną, szybko unosząc i opuszczając biodra jak morska fala.
– Zaraz. – Poczułem pierwsze oznaki deficytu powietrza w płucach.
Pospiesznie obróciłem dziewczynę przodem do mnie, wysoko uniosłem jej prawe kolano, przyparłem ją do ściany. Już byłem w niej. Już pompowałem. Jeszcze druga noga. Uda zaciśnięte wokół mojego brzucha. Pupa podparta moimi rękami, tułów jak plaster szynki w kanapce wciśnięty między mój tors i ścianę...
Podnoszę ją o pół kafelka izaraz pozwalam się osunąć. Miecz zagłębia się w pochwie. Cały. Po rękojeść.
– Ach! – Buzia uśmiechnięta. Oczy radosne. Dziewczynka cieszy się, jakby dostała nowy dom dla lalek.
– Ale jesteś ciasna. – Tekst pożyczony z pornola. Wcale nie jest za ciasno. I za płytko też nie. Jest idealnie.
– Lubku, trzymasz mnie? Trzymaj!
– Trzymam.
Jednak nie utrzymałem. Z impetem wpadamy do wody. Wciąż złączeni. Tryskam... Układam dziewczynę na dnie wanny, rzucam się na nią i kopuluję. Po misjonarsku. Nawracam z pasją. Wykrztuszam ostatnie resztki nasienia. Padam wyczerpany...
Opłacało się przyjść do Czesi po lekcjach. Warto było nie mówić jej nic o Ali. Przez chwilę wierzyłem nawet, że kłamsta odnośnie mojej przeszłości zostaną mi odpuszczone. Że dziewczynie będzie wszystko w kim bywałem przed nią. Że liczy się tylko tu i teraz.
Kochać się na tapczanie już nie mieliśmy siły. Przeleżeliśmy godzinę nago, przytuleni, przykryci puszystym kocem.
– Weekend. Dwa dni bez ciebie. Będę tesknić. – szepnęła Czesia.
– Spotkajmy się w bibliotece.
Na pożegnanie oblizałem jej biuścik, myślami skacząc od pierwszoklasistek, których imiona zdążyły ulecieć mi z pamięci, do Ali, którą spodziewałem się spotkać wieczorem. Szkoda, że nie można było mieć dwóch kochanek na raz.

***

Rozmowa z Alą była krótka. Sąsiadka, w delikatnym makijażu, pachnąca kwiatami, w gustownej bluzce z jedwabiu, zamknęła za sobą drzwi pokoju.
– Kochasz ją? – z mety przeszła do rzeczy, zanim zdążyłem wstać zza biurka.
Naprężenia cienkiego materiału w świetle lampki uwypuklały zarys idealnego biustu. Sutki przepięknej nastolatki mówiły do mnie „dzień dobry”.
Gdybym ja umiał odpowiedzieć na to pytanie samemu sobie, pewnie i Ali dałbym odpowiedź.
– Hm. – wzruszyłem ramionami. Wielu ludziom mógłbym kłamać w żywe oczy, ale nie pierwszej „byłej”.
– Powiedziałeś jej o nas? – podeszła bliżej niż na wyciągnięcie ręki.
– Nie.
Od tej chwili przez resztę rozmowy nie przestawaliśmy patrzeć sobie prosto w oczy.
– Powiesz?
– Nie wiem.
– Nie żebyś coś dla mnie znaczył, ani żebym czuła coś do ciebie. Pytam tylko, bo chcę wiedzieć, co będą o mnie jutro mówić w szkole. Wiesz, jak lubię plotki.
Ucieszyłem się, słysząc, że Ala nie chciała rozgłosu.
– Mam jej nie mówić?
– Powiedz. – Dziewczyna rozsiadła mi się na kolanach, otaczając mnie w pasie nogami. – Jak nie ty, Lubku, to ja to zrobię.
Mimowolnie ugniotłem puszystą pierś, drugą ręką obejmując pośladki. Ala kilka razy zafalowała biodrami, ocierając się kroczem o twardy kamień sterczący w moich spodniach. Nachuchała mi w nos zapachem mięty.
– Myślałem, że chciałaś, żeby to, co było między nami, pozostało tajemnicą. – mocniej zacisnąłem dłonie na piersi i pupie byłej kochanki.
– Chciałam. – szepnęła i zakleiła mi usta silnymi wargami. Zamknęła oczy, ale tylko na czas pocałunku.
Natychmiast wsunąłem ręce pod jedwabny materiał. Zważyłem ponętne półkule. Podniosłem obydwie jednocześnie. Odsłoniłem je, unosząc dół bluzki prawie pod szyję.
– Alu... – Nie wiedziałem, jakich słów użyć. Powiedzieć, że chcę w niej zdeponować nasienie (niewielką porcję, produkcję jąder z niecałych czterech godzin, które upłynęły od ostatniego stosunku z Czesią), byłoby wulgarnie i głupio.
– Co ty robisz?! Zostaw! Nie twoje. – Ala nagle zaczęła się bronić, bić mnie po rękach.
Niezupełnie, bo przepędziwszy z piersi moje dłonie, nie opuściła bluzki od razu i nie zeskoczyła z kolan. Wirginia, która za sprawą Felicjana od roku nie była już wirginną, musiała się jeszcze trochę podrapać.
– Mogłabyś częściej przychodzić do Zuzi. – Podsumowałem spotkanie szelmowskim uśmiechem.
I zamilkłem natychmiast, przerażony myślą, że Ala zaraz ze mnie zejdzie, ale kumpel się nie uspokoi. Że będę zmuszony paradować przed siostrą ze sterczącym fiutem w luźnych spodniach.
– Do niej tak, ale nie do ciebie. Nienawidzę cię, Lubku. – Pocałowała mnie i wyszła z pokoju, zostawiając drzwi otwarte na ościerz. I bukiet zapachów, który do późna w nocy nie pozwolił mi przestać o niej myśleć.

***

A co z Czesią?
Do biblioteki przyszła przede mną. Znalazłem ją między półkami w dziale dziecięco-młodzieżowym. Stała samotnie w zakamarku z mangami.
Uśmiechnęła się zalotnie. Książka w dłoni, bluza dresowa rozpięta do pępka. Zerknąłem w prześwit, a tam ani śladu podkoszulka. Od szyi do brzucha goła skóra. Serce natychmiast zakołatało mi na ten widok.
Stanąwszy za nią, wsunąłem rękę pod lewą połę bluzy.
– Muszę ci coś powiedzieć. – szepnąłem do ucha.
I od razu dylemat: powiedzieć od razu o mnie i o Ali, czy odłożyć moment prawdy o jeszcze jedną godzinę.
– Nie rozumiem, jak można czytać takie badziewie. – skomentowała przeglądane dzieło i całą półkę z tłumaczeniami z japońskiego jednocześnie. – Co mi powiesz?
Lewa pierś w prawej dłoni. Nerwowe skakanie palcem po sutku. Głośno przełknąłem ślinę.
– Ukłamałem cię, Czesiu. Nie powiedziałem ci czegoś ważnego.
– Iii! Ja też ci wszytskiego nie mówię. – Zupełnie zlekceważyła, co powiedziałem. Myślała, że żartuję.
– Jesteś szalona. – Wyraziłem zdanie na temat jej ubioru. – Gdzie tu się można przebrać? Gdzie zostawiłaś stanik?
– Hi, hi. Jak to gdzie? W domu.
– Nie boisz się, że ktoś zauważy? Mama jeszcze nie wróciła, ale tata?
– Przecież nie wie, że mnie dotykasz.
– Ale jak zobaczy, że jesteś nieubrana?
– Oj tam. Myślisz, że mnie gołej nie widział? – obróciła się na pięcie i pocałowała mnie w usta.
Na słuch sprawdziłem, czy nadal nikogo poza nami nie było w sali. Rozpiąłem suwak do końca.
– To naprawdę poważna sprawa, Czesiu. Wcale nie chcę ci tego mówić, ale muszę.
Przykucnąłem i objąłem pierś ustami. Trzymając ją całą w buzi, językiem ugniotłem brodawkę. Odruchowo wcisnąłem dłoń między dziewczęce uda. Poczułem ciepło.
– Lubku, nie tutaj. – Szepnęła Czesia, obejmując i przyciskając do siebie moją głowę.
Possałem pierś, dodatkowo drażniąc ją zębami. Lewą dłonią pougniatałem drugiego cycuszka. Prawą wcisnąłem w krocze, prawie podnosząc szczuplutką nastolatkę. Odpuściłem dopiero, gdy uznałem, że szczyt perwesji dostępny w miejskiej bibliotece w sobotę o dziesiątej piętnaście rano bez zdejmowania resztek odzieży, został osiągnięty.
Odprowadziłem Czesię pod blok. Kulturalnie prowadząc za rękę.
– Skłamałem, mówiąc, że nigdy wcześnie się nie całowałem. – przyznałem się w połowie drogi.
– Oj tam. – Czesia zlekceważyła to wyznanie. Dziecinne, jeśli porównać pocałunki z jakąś dawną znajomą z tym, co robiliśmy w wannie. – Dawno? – spytała z czystej ciekawości.
– Rok temu. – powiedziałem poważnym tonem.
– To dawno. A z kim?
– Z Alicją. Widziałaś ją w szkole.
– Z tą koleżanką twojej siostry? – Czesia zdziwiła się, ale w jej zdumieniu nie było oburzenia.
– Tak. Siostra nie wiedziała.
– Hi, hi. I co jeszcze robiliście? – To miał być zapewne żart. Bo przecież to niemożliwe, żeby prawiczek, któremu przy pierwszym stosunku z Czesią sprawiało trudność zapanowanie nad własnym instrumentem, cały rok wcześniej rozdziewiczył inną panienkę.
Zegar zapalnika odmierzał ostatnie sekundy.
– No, wiesz. Byliśmy razem.
– Jak to, byliście razem?
– Ala to moja była dziewczyna.
Była dziewczyna, do której Lubomir mówi „Powtórzę Zuzi, że przyjdziesz. Do siódmej ma niemiecki, a potem wszyscy będziemy w domu”? Nie „ona będzie”, a „my będziemy”? Najlepsza uczennica (nawet jeśli dzięki ściąganiu) zaczęła kojarzyć fakty. Na buzię wyskoczył grymas niedowierzania własnym uszom.
– I była u ciebie wieczorem?!
Nie ważne, że miała przyjść do siostry. Nie ważne, że przyszła do „nas”. Czesię interesowała tylko męska część rodzeństwa.
– Tak. Przyszła do Zuzi.
– I co robiliście? – Poprzedni grymas ustąpił wyrazowi nadziei.
– No... Raz się pocałowaliśmy.
Bomba wybuchła. Eksplozja rozsadziła serce. Małe piersi „kujoneczki” zapadły się w powstałą nicość.
– Aha... Raz? Przy twojej siostrze?!
Jeśli ktoś całuje dziewczynę w obecności rodziny, to znaczy, że to nie jest była dziewczyna!
– Nie. U mnie w pokoju. Zuzi przy tym nie było. – Druga eksplozja nie miała już czego rozrywać.
– Pójdę już. Cześć! – Czesia niechętnie zrobiła dwa kroki.
– Ale ja cię kocham, Czesiu. Umówimy się jeszcze? – Nie wiem, czy wszystkie rozstania muszą brzmieć tak głupio i banalnie.
– Muszę się zastanowić.

***

Popłakała się dopiero dzień później, kiedy noc ukoiła nerwy. W szkole nie miała dla mnie czasu. Do wakacji zbywała mnie jednostajnym
– Muszę przemyśleć.
Codziennie chodziłem do biblioteki, w nadziei, że tam porozmawiamy. Nawiązałem kilka znajomości z młodszymi i starszymi dziewczynami, miłymi okularnicami i jeszcze bardziej miłymi pryszczatkami. Jedna z bibliotekarek, całkiem fajna, wymyśliła sobie i uwierzyła, że ją podrywam. Z czasem z długich spódnic przebrała się w obcisłe miniówy, a bluzki pod szyję zastąpiła ropinanymi koszulami. Jakby jeszcze czarne push-up’y zastąpiła białymi half-cup’ami, nie oparłbym się jej wdziękom. Czesi jednak nie spotkałem ani razu.
Widziałem za to fizyka. Na biurku położył kwiaty – dla drugiej, nie „mojej” bibliotekarki – i podszedł do mnie uśmiechnięty. Podał mi dloń na powitanie.
– Gratuluję – powiedział – zachowałeś się jak mężczyzna.
Udałem, że nie wiem, o czym mówi, ale on wszystko wyjaśnił.
– Pomogłeś koleżance, kiedy wszyscy dookoła cieszyli się z jej porażki. Sprytnie to wykombinowałeś z podmienieniem nazwiska. Naprawdę sprytnie. I szlachetnie. Gratuluję, kolego... Mam nadzieję, że nie ominęła cię nagroda. – dodał, wróciwszy się po chwili.
Ostatni raz rozmawiałem z nim o Czesi po rozdaniu świadetw. Poprosiłem kolegów – i koleżanki – żeby szli nad rzekę beze mnie. Powiedziałem, że ich dogonię, a jeśli nie zdążę, to zadzwonię do siostry, która też należała do grupy piknikowej, i ona mi powie, gdzie ich szukać. Na świadectwie, ku swemu zaskoczeniu, pozytywnemu, w rubryce „fizyka” znalazłem ocenę celującą. Chciałem podziękować nauczycielowi i wyjaśnić, skąd się wzięła ta szóstka.
– Panie kolego – powiedział – mogłem podzielić tę szóstkę między was dwoje solidarnie po połowie. Ale przy waszych średnich trója z fizyki nie wyglądałaby ładnie. Potem by się ludzie pytali, co za palant się na was uwziął. A że szóstka wam się należy, bo żeście sobie na nią zapracowali, postanowiłem wpisać ją wam oddzielnie dwa razy... Swoją drogą, panie kolego, to bardzo miła dziewczyna. Gratuluję.
Nie wiem, czego mi wtedy pogratulował nauczyciel. Myślę, że dobrego gustu. Bo chyba nie tego, że ją przeleciałem. I mógł być aż tak ślepym, żeby nie zauważyć, że już nie byliśmy parą.
Podziękowałem i odwzajemniłem gratulacje.
– Gratuluję. – Na pewno było za co. Każdy ma osiągnięcia zasługujące na uznanie.




Epizod z Alą

– Nienawidzę cię. – syknęła Ala przechodząc obok mnie korytarzem.
A wieczorem przyszła do Zuzi, ubrana równie przebojowo co poprzednim razem. Delikatny makijaż, bluzka podkreślająca krągłości, zapach kwiatów we włosach. Zawitała też do mnie.
– Cześć. Masz wolną chwilkę? – przywitała się szeptem, pośpiesznie zamykając drzwi.
– Jasne. Nadal mnie nienawidzisz?
– Z całego serca. Co jej powiedziałeś? – spytała o Czesię, siadając mi na kolanach. Poruszała się z gracją, naturalnie i absolutnie pewna tego, co robi.
– Myśli, że ja i ty jesteśmy razem. Nie rozmawia ze mną.
– Biedny Lubek. – powiedziała z sarkazmem, przykładając dłoń do mojego policzka.
– Czego chcesz ode mnie? – chciałem skończyć tę maskaradę. Żeby znowu słowa i gesty nie przeczyły sobie nawzajem.
– Nie wiem. – pocałowała mnie w policzek i odeszła.

***

– Nienawidzisz mnie? – zapytałem ja w szkole.
– Jeszcze się pytasz? – udała zażenowaną. Zakręciła się na stopie i poszła sobie.
– Ładna jesteś. – szepnąłem, mijając ją innym razem.
– Pfi. – kolejny raz nie zaszczyciła mnie rozmową. Zgrywała obrażoną.
W czerwcu, gdy na dobre przestaliśmy rozmawiać, udając, że nie widzimy się nawzajem, kiedy mijaliśmy się na korytarzu, przysłała mi krótką wiadomość. Że za tydzień będzie mnie nienawidzić nienawiścią straszną, samotnie spędzając wieczór w domu.
Przyszedłem do niej wyznaczonego dnia, bez zapowiedzenia, sprawdziwszy tylko, co słychać w bibliotece. Długo czekałem, aż ktoś naciśnie guzik zwalniający zamek furtki. Bałem się, że Ala się rozmyśliła, albo zadrwiła ze mnie, zapraszając – właściwie nie zapraszając – i że drzwi nie otworzy. W końcu mnie jednak wpuściła do środka. Do budynku i do ciała.
Czekała na mnie w ganku ubrana w ręcznik. Z mokrymi włosami. Uśmiechnięta od ucha do ucha.
– Dawno u mnie nie byłeś. – przywitała się.
– Rok.
– Ktoś wie? Poza twoją dziewczyną oczywiście. – zadrwiła.
– Nikt. Możesz mnie bezkarnie pokroić i w kawałkach zakopać pod drzewem. Nikt tu mnie nie będzie szukać.
– Pomyślę. – potarła mnie palcem po podbródku.
– Chodź. – za rękę poprowadziła mnie po schodach do swojego pokoju na piętrze. Spod ręcznika wystawała goła pupa.
– Jak bardzo mnie dziś nienawidzisz? – spytałem, stając obok łóżka. Domyślałem się, co odpowie.
Otworzyła szeroko buzię, wysuwając język przed dolną wargę. Położyła mi ręce na ramiona i patrzyła w oczy, czekając aż spełnię jej niewypowiedziane życzenie. Objąłem jej język ustami, wessałem go. Zaczęliśmy się mokro całować.
W trakcie lizania zdjąłem spodnie razem z majtkami. Ręką sprawdziłem stan Ali między udami. Była mokra. Sczepiliśmy ciała na stojący, po czym upadliśmy na łóżko. Nienawidząca mnie była kochanka, mając mnie w sobie, pomogła mi ściągnąć bluzkę. Zarzuciłem jej kolana sobie na ramiona, wdarłem się rękami pod ręcznik, łapiąc za piersi. Pochyliłem się mocno w przód i rozkołysałem nasze zjednoczone ciała jak fotel na biegunach.
Nie pytałem, czy mi pozwoli trysnąć. Zrobiłem to, kiedy mnie naszła ochota. A potem jeszcze jakiś czas kochałem ją jak szalony królik, dopóki starczyło sił w lędźwiach.
– Nienawidzę cię jeszcze bardziej, Lubku. – wyszeptała Ala, kiedy w końcu opadłem na nią wyczerpany. – Ach, jak ja cię nienawidzę. – zepchnęła mnie z siebie i wtuliła się głową pod moją lewą pachę.
Odsapnąwszy nieco, zetknęliśmy się językami i oddaliśmy się leniwemu lizaniu, nie licząc czasu. Jednocześnie równie pomału miętosiłem jej miękkie ciało nad żebrami.
– Mówiłaś coś Zuzi? O czym wy właściwie rozmawiacie? – spytałem, przesuwając dłoń z biustu na łono. Skóra aż do samej szpary była idealnie gładka. – Kiedy się ogoliłaś? Czy specjalnie dla mnie?
– Nie. Dla zboczeńca z internetu. – Przyjrzała mi się uważnie. Dlaczego, zrozumiałem potem, poniewczasie. – A o czym rozmawiam z twoją siostrą? O wakacjach, facetach, ale nie o tobie, o ciuchach. Na babskie tematy... Lubku, nie trzeba. – poprosiła, żebym nie molestował jej palcami. – Wystarczy dobrego na dzisiaj.
Zdziwiłem się, bo nie widziałem, by Ala w trakcie seksu doznała orgazmu. Bardzo chciałem doprowadzić ją do utraty świadomości. Ona jednak i bez dodatkowych uniesień była szczęśliwa.

***

Dowiedziawszy się o międzyklasowym pikniku nad rzeką, w trakcie którego sześciu absolwentów gimnazjum, w tym ja, czterema puszkami piwa „spiło” sześć młodszych uczennic, w tym moją siostrę, pod pretekstem uczczenia ich promocji do drugiej klasy, moja była tajna kochanka, „nienawidząca” mnie duszą i ciałem, po raz drugi wykreśliła mnie ze swojego życia. (O schadzce usłyszała od Zuzi, nieświadomej, że zwierzając się przyjaciółce, może zaszkodzić bratu.) Umówiła się z amantem poznanym na jakimś czacie. Wsiadła do jego samochodu. Pozwoliła się zaprosić do małej kawalerki. Rozłożyła nogi. Dla dopełnienia zemsty w sms-ie zapewniła mnie, że dopełniła wszelkich zasad bezpieczeństwa. Facet użył „gumki”.
Mówi się, że to niemożliwe, wejść dwa razy do tej samej rzeki. Mnie się udało dwa razy utopić! Przez niedbalstwo i głupotę – bo wystarczyłoby szczerze powiedzieć siostrze o potrzebie zachowania dyskrecji – stracić najlepszą dziewczynę. Najlepszą, bo ze wszystkich kobiet, jakie miałem do tej pory, jedynie ona umiała wybaczyć zdradę. Stracić, bo po „numerku” z internetowym „przyjacielem” przestała mnie „nienawidzieć”. Już na zawsze.



4. Imprezka nad rzeką

Co siostra powiedziała Ali? Że chłopiec, którego polubiła za tajemniczy uśmiech i wesołe komentarze, odprowadził ją do domu. Po drodze pocałował, a żegnając się przed domem zasugerował współżycie. Zapytał wprost, czy ma szanse pójść z Zuzią do łóżka. Gdzie w tym czasie był brat Zuzi? W innej części miasta. Odprowadzał koleżankę. Cmoknął ją w policzek, kiedy zatrzymali się na klatce schodowej pół piętra poniżej jej mieszkania. Godzinę później przechwalał się, że małolatka, drżąc z napięcia, wystawiła ku niemu pyszczek, ale on ominął usta. Śmiał się z podrygów serca czternastolatki. Nie miał zamiaru się z nią spotykać. W ten sposób ostrzegł siostrę przed nieostrożnym lokowaniem uczuć.
Czego nie powiedziała przyjaciółce? Że pokazała cycki i pozwoliła się obmacać w obecności koleżanek z klasy i kolegów brata.
Jak przebiegł piknik? Jedenaścioro gimnazjalistów, poszturchując się nawzajem i śmiejąc głośno, ruszyła przez miasto. Dogoniłem ich w parku, po rozmowie z fizykiem. Byli już zaopatrzeni w piwo. Razem wybraliśmy odpowiednie miejsce na łące wzdłuż brzegu rzeki. Usiedliśmy w półkolu parami. Dziewczyny ubrane galowo – biała koszula, biały stanik, granatowa lub czarna spódnica, rajstopy – na kolanach chłopaków. Podając sobie puszki z ręki do ręki wypiliśmy za spotkanie.
Dziewczyny wypiły. My, pingpongiści, sportowcy, dla niepoznaki tylko zwilżaliśmy usta. Byliśmy w zmowie. Wiązał nas zakład, że ten, kto pierwszy „zamoczy” – nie precyzując znaczenia tego słowa – zorganizuje „browar” na spotkanie w wyłącznie męskim gronie i opowie przebieg „zamaczania”. Z Wiktorem, który wpadł w oko mojej siostrze i który jako jedyny z piątki kolegów nie był zupełnym teoretykiem, mieliśmy dodatkowy gentelmen’s agreement. W zamian za przymknięcie oka na „poobracanie” młodszej siostry  Wiktor gwarantował jej nietykalność jej majtek. Żadnego zaglądania, dotykania, ani innych stymulacji. Należy się dziewczęciu coś od życia, ale wszystko w swoim czasie.
Długo patrzyliśmy sobie w oczy, siedząc na przeciwnych końcach półkola, brat i siostra. Śmialiśmy się, udając uczestnictwo w rozmowie bez znaczenia, czasem szeptałem coś do ucha panience, którą trzymałem na kolanach, ale przede wszystkim obserwowaliśmy siebie nawzajem. Czuła na pupie twardość Wiktora. Domyślałem się, że czuje, a ona domyślała się, że ja się domyślam.
W pewnej chwili chłopak pogłaskał ją od szyi, wsuwając palec pod kołnierzyk koszuli. Zmrużyłem oko na znak przyzwolenia. Wiktor rozpiął guzik: skinieniem głowy odpowiedziałem na pytające spojrzenie Zuzi. Objąłem „swoją” partnerkę, kładąc dłonie na wysokości pępka. Tym razem Zuzia mogła popatrzeć na rozpinanie guzika. Tak delikatnie, że właścicielka koszuli niczego nie poczuła.
Po pewnym czasie Wiktor nie miał już co rozpinać. Kiedy rozsunął poły białej koszuli, wszyscy zamilkli. Napięcie wzrosło jeszcze bardziej, kiedy przełożył ręce na plecy Zuzi, i sięgnęło zenitu, gdy stało się jasne, że zapięcie stanika zostało rozpięte. Nagle uwaga uczestników piknika skupiła się na mnie. A ja pobłażliwie pokiwałem głową, uśmiechnąłem się przyzwalająco i ostentacyjnie rozpiąłem drugi guzik. I następny, kierując się od dołu do góry. Pozostali koledzy jeszcze się lękali, jeszcze zwlekali z rozpoczęciem „dobierania się” do koleżanek, ale z każdą sekundą nabierali pewności, że się uda. I one czekały z niecierpliwością.
Wreszcie Wiktor uniósł miseczki stanika. Piersi Zuzi ujrzały światło dzienne. Szpiczaste stożki z bladobrązowymi plamkami na szczycie. Zaskakująco spore.
– Łał! – zawołały jej cztery koleżanki.
– Teraz twoja kolej. – szepnąłem do piątej, na tyle głośno, by wszyscy usłyszeli.
– Chłopaki, co się lenicie? – Wiktor ponaglił prawiczków do działania.
Kilka chichotów, westchnień, głośniejszych oddechów i wszystkie biusty były na wierzchu. Mogły odetchnąć świeżym powietrzem, a my mogliśmy nacieszyć oczy. Piersi różne: kuliste i smukłe, mleczarnie i smoczki. Pełny zakres tego, co natura oferuje w tak młodym wieku. Nastolatki piękne, ciekawe życia i bardzo naiwne.
Potem macanie. Najpierw Wiktor zagrał na sutkach jak na dzwoneczkach. Potrącając je opuszkiem palca, przez chwilę prawy, potem lewy, na zmianę, wprawiał je w drganie. Aż ścisnął obie piersi jednocześnie, przechodząc do cierpliwego ugniatania ciasta. Do tego czasu wszystkie dłonie zdążyły już dotrzeć w miejsce przeznaczenia.
Zuzia, oparta o tors starszego kolegi, masowana, z rozdziawioną buzią patrzyła na dłonie brata. O moich wyczynach na kolonii wiedziała tylko tyle, ile usłyszała od podglądaczki, z którą dzieliła pokój. Za to tym razem widziała wszystko na własne oczy. Śledząc ruchy dłoni siłą empatii mogła poczuć ich dotyk, jakbym macał ją, Zuzię, a nie koleżankę. Tak samo ja, obserwując jak siostrzane sutki to pojawiały się to znikały przykrywane palcami Wiktora, empatycznie czułem delikatne ciało siostry, a nie obce cycki.
Nie wiedzieć kiedy jedna z dziewcząt całkiem pozbyła się koszuli. Biorąc z niej przykład, trzy kolejne, jedna po drugiej, rozebrały się do pasa. Twierdziły, że nie chcą wracać do domu w pomiętych ubraniach, ale unoszenie rąk nad głowę, obracanie się na prawo i lewo i głośny śmiech nie miały nic wspólnego z dbałością o elegancki wygląd. Bez wstydu reklamowały ciała, jakby miały nadzieję, że nieśmiałe dłonie ustąpią miejsca bardziej zdecydowanym.
Wyuzdana zabawa nie trwała długo. Alkohol zaczął wietrzeć a wypite piwo napełniać pęcherze. Trzeba było się zbierać do domów. Sikać w plenerze nie byłoby romantycznie.
Wróciwszy do domu, ja i Zuzia, nie debatowaliśmy długo o tym, co zaszło nad rzeką. Powiedziałem jej tylko całkiem szczerze, że „dobieranie się” wcale nie było tak spontaniczne, jak się miało wydawać. Że klub pingpongowy je zaplanował.
– Ha, ha! Myśmy się też zakładały, która pierwsza straci cnotę. – Siostra się nie zdziwiła.
I słusznie. Cel wycieczki od początku był jasny. Nie zapraszaliśmy dziewczyn z uwagi na intelekt tylko dlatego, że ładnie wyginały ciałka na wf-ie.
– Za dobrze nam dziś poszło. Nie wierzę, że Witek teraz odpuści.
– Co odpuści? - Ten kolega stanowczo nie był Zuzi obojętny.
– Coś mi obiecał. – odpowiedziałem enigmatycznie. – Ale w tych sprawach nie dotrzymuje się danego słowa.
Przetrzymałem ją w niewiedzy cały wieczór, mimo usilnych nalegań o wytłumaczenie. Dopiero przed snem poszedłem do pokoju obok i wytłumaczyłem siostrze, obrażonej, że mam przed nią tajemnice w ważnej dla niej sprawie, istotę deal'u z Wiktorem.
– Jak to?! Rozmawiał z tobą o tym, co może ze mną zrobić? Jakbym była rzeczą! Naprawdę ci obiecał?
Myślałem, że Zuzia, zła na mnie, nie chce mi uwierzyć. Tymczasem wyciągała wnioski niekorzystne dla zbyt nachalnego kolegi. Kojarzyła fakty. Nagle propozycja seksu, jaką złożył jej Wiktor, nabrała realnego kształtu: ze strony chłopaka to nie były tylko żarty.
Rano poprosiła, żebym powtórzył treść umowy i opowiedział, jak do niej doszło. Ze szczegółami. Jak jej powiedziałem, że w ciągu roku zużył dwa opakowania prezerwatyw, o mało się nie popłakała.
– Przepraszam, Zuziu. Jak bym wiedział, że się w nim tak bardzo zakochasz, nie pozwoliłbym na ten spacer. – szukałem wyjścia z nieciekawej sytuacji. A powinienem był myśleć dużo wcześniej i reagować adekwatnie.
– Nie ma za co. Już byłam zakochana wcześniej... Co teraz? – rzuciła mi się w ramiona.
– Żałujesz tego pikniku?
– Wygłupiłam się wczoraj? – odpowiedziała pytaniem, a na jej twarz powrócił uśmiech.
– Nie bardziej niż ja.
– Nie, nie żałuję.
W południe poszła randkę. Wyjaśniła, że nie wszystko, co się raz wydarzyło, może się powtórzyć. Że na całowanie się nie ma ochoty i w ogóle nie będzie się z nikim spotykać. Wróciwszy podziękowała mi za wszystko, za nieprzeszkadzanie nad rzeką i za ostrzeżenia potem.
– Ala też mi radziła, żeby być ostrożną z chłopakami. I nigdy w życiu się nie zakochiwać, bo żaden nie doceni prawdziwej miłości. Że wszystkie samce to oszuści i zdrajcy.
Wysłuchałem powtórzonych słów Ali, płonąc ze wstydu. Wszystkie skierowane były do mnie. Zrozumiałem, że Alę straciłem bezpowrotnie. Za to zyskałem siostrę. Od tamtej pory nie mamy przed sobą tajemnic.



5. „Wygrany” zakład.

Koleżanki Zuzi przed zbiorową randką dowcipkowały beztrosko, która pierwsza straci cnotę. Czy najwyższa, czy najbardziej biuściasta, czy według daty urodzenia. Albo wszystkie jednocześnie w orgiastycznym „słoneczku”. Licytowały się, która jest najbardziej atrakcyjna, robiły zakłady. Rozważyły wszystkie „plusy” i „minusy” typu zgrabne biodra (na plus) i trądzik (na minus) i wytypowały Klaudię tudzież Jessikę. Tę, która mnie przypadła do towarzystwa. Jej imienia ani wtedy, ani potem nie udało mi się zapamiętać.
Zgadły. Ona pierwsza przestała być dziewicą. Tydzień czy dwa po pikniku. Niestety nie w parku i nie z moją pomocą. Na weselu. Zgwałcili ją kuzyni, piąta woda po kisielu.
Sprawa nigdy nie trafiła na policję. Dziewczyna nikomu się nie poskarżyła, bo po pierwsze miała udział w tym, co się stało – mogła nie uciekać z oficjalnych oczepin i nie szwędać się z kuzynami po ciemnych pokojach – a po drugie gwałciciele kulturalnie użyli „gumek”. Zwierzyła się Zuzi dopiero kilka lat później.
Zaczęło się banalnie, skończyło urazem na całe życie. Ewentualnie, aż zdolny kochanek uleczy zaleczy ranę. Ojciec „po kilku głębszych” prowadzi dyskusje polityczne, gestykulując i krzycząc, że „tym pijakom na górze” w odbytach się poprzewracało. Mama zniknęła. Plotkuje gdzieś z dala od orkiestry z babcią i ciotkami. Młodsza siostra z „dzieciarnią” z obu rodzin gra w ciuciubabkę w odrębnej sali. Klaudia (Niech tak się nazywa gimnazjalistka) została sama.
Od stołu odciąga ją wujek. Prosi do tańca. Po nim następny. I kolejny. Zagadują, żartują rubasznie, prawią komplementy. Klaudia przechodzi z rąk do rąk, nie schodząc z parkietu. Od wujków czuć „promile”, ale na to dziewczyna nie zwraca uwagi. Alkohol na imprezach rodzinnych jest i był zawsze. Przywykła. Tańczy uśmiechnięta. Zadowolona, że zamiast się nudzić za stołem, znalazła się w centrum uwagi mężczyzn. Słucha ich uprzejmie. Chłonie miłe słowa. Z wydychanym przez nich powietrzem wdycha „promile” i testosteron. Myśli o „dawaniu” i „braniu”, o kolegach, o członku chłopaku, który dotykał ją nad rzeką.
Oprócz wujków tańcuje też z młodszymi mężczyznami. Z własnej rodziny – z kuzynami, których nigdy wcześniej nie widziała na oczy – i z rodziny drugiej strony. W miarę opróżniania butelek z „czystą” ilość partnerów do dancingowego tanga stopniowo się zmniejsza. Klaudia coraz częściej tańcuje z Kacprem i Zbyszkiem. (imiona zmyślone) ,
W przerwie między muzyką i jedzeniem spacerują we troje. Kuzyni są szarmanccy. Puszczają Klaudię przodem, chwalą sukienkę, na dworze okrywają jej plecy marynarką, częstują papierosem, mimo że sami nie palą, śmieją się życzliwie i obejmują opiekuńczo, kiedy dziewczyna krztusi się dymem. Dwudziestolatkowie są wyjątkowo mili.
– Będziesz łapać welon? – pyta się Zbyszek, wyższy i nieco starszy od brata ciotecznego, tańcząc z Klaudią niedługo do oczepin. – Złap! Kacper się ucieszy.
– Dlaczego? – nastolatka nie rozumie jaki związek może mieć złapanie welonu z nastrojem krewnego tudzież powinowatego.
– Nie widzisz, że mu się podobasz? Umówiliśmy się z chłopakami, że pomożemy mu wygrać... Tylko, wiesz co? Nowa panna młoda i nowy pan młody muszą się pocałować i Kacper się boi, że będziesz się bała.
Po tym wyznaniu Klaudia wie już na pewno, że nie chce ryzykować. Zrobi wszystko, żeby uciec od oczepin. Buzi może by i dała, skoro jest chętny, w dodatku nie za stary i nie całkiem szpetny, ale nie publicznie. Nie żeby oklaskiwały ją ciotki i mama!
– Szkoda, że nie chcesz się bawić. To chodź, pozwiedzamy budynek. – Kacper i Zbyszek zapraszają kuzynkę na kolejny spacer.
We troje idą na piętro. Korytarz. Pokoje sypialne po prawej i po lewej stronie. Na końcu jeszcze jedna klatka schodowa. Uciekinierzy z wesela wspinają się na poddasze. Tam też przygotowano łóżka dla zmęczonych gości. Zbyszek prowadzi Klaudię pod ramię. Kacper dyskretnie przekręca klucz w zamku. Dziewczyna jeszcze nie wie, że wpadła w pułapkę i że nie ma odwrotu.
– Zatańczymy? – Zbyszek chwyta ją w ramiona i prowadzi do walca, przyśpiewując – I raz dwa trzy, raz dwa trzy, tra ta ta, tra ta ta, Klau decz ka, jest pięk na, raz dwa trzy...
Także kiedy prawa dłoń młodego mężczyzny zsuwa się z jej talii na biodro, by spocząć na pupie, nic jeszcze nie niepokoi Klaudii.
– A ja? – Teraz Kacper chce objąć dziewczynę.
Również on przez moment głaszcze jej pośladek. Powietrze zamkniętego pomieszczenia nasyca się męskim feromonem. Żeńskim także, lecz wolniej.
– Znasz taniec brzucha? – pyta Zbyszek, przejmując nastolatkę. – Nie znasz? To Kacper ci pokaże.
Zbyszek, trzymając Klaudię za obie dłonie, wyciąga jej ręce nad głowę. Od tyłu podchodzi no niej młodszy dwudziestolatek, obejmuje za biodra i przylega do niej ciałem. Brzuchem zatacza koło na jej plecach.
– Teraz ty zatańcz, Klaudio, powtarzaj moje ruchy. – Kacper wydaje polecenie.
Wtem przysuwa się drugi instruktor tańca. We dwóch ściskają Klaudię jak plaster pomidora w kanapce. Bez komentarza. Nagle dziewczyna znalazła się w co najmniej dziwnym położeniu. Zaczyna się lękać.
– A teraz obrót. – zarządza wyższy Zbyszek. Obraca Klaudię przodem do Kacpra i ciągnie jej nadgarstki do góry.
– I jeszcze raz! – Kacper obraca ją o drugie sto osiemdziesiąt stopni.
Luzuje pasek i zdejmuje spodnie tak szybko, że umyka to uwadze dziewczyny, skupionej na nadgarstkach, ściskanych boleśnie przez starszego kompana. Nim zdąży pomyśleć, jej sukienka wędruje do góry niesiona rękami Kacpra.
– O, nie! – nastolatka gwałtownie protestuje.
– Ćśś! – uspokaja ją Zbyszek, jeszcze raz nią kręcąc.
Jednocześnie Kacper pozbawia ją majtek. Kucając, ściąga je przez kolana. Dziewczyna wstrzymuje oddech. Nie jest w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Nie wie też, co mogłaby powiedzieć. Że jej wargi (te na dole) i oczy mężczyzny stanęły na wprost siebie, wbrew jej woli? Rozczochrana czuprynka naprzeciw modnego Pompadour’a?
– Podnieś nóżkę. – rozkazuje Kacper, a ona jak zahipnotyzowana wykonuje polecenie.
– Już? – Zbyszek wybudza ją krótkim pytaniem. Jednocześnie przesadza część sukienki przez głowę, zasłaniając nastolatce oczy.
– Już. Ale to jeszcze dzidzia. – Kacper na podstawie wyglądu łona ocenia wiek Klaudii, brzmiąc, jakby wątpił, albo się bał podjąć kolejne kroki.
– Tym lepiej! – Zbyszek nie ma zamiaru kończyć dzieła nie doprowadziwszy go do końca.
– Nie! Co robicie? – Klaudia się sprzeciwia. Próbuje uwolnić ręce i głowę. Jej staraniom brakuje jednak stanowczości.
– Bierz ją za nogi. – Zbyszek łapie pod pachy.
Kuzyni podnoszą wierzgającą się nastolatkę, niosą kilka kroków i rzucają na łóżko. Zbyszek znowu blokuje jej ramiona, podczas gdy Kacper klęka przed nią, rozchylając jej nogi. Klaudia wrzeszczy w panice:
– Aaa! Aaaaa!
Po dwóch okrzykach, których i tak nikt poza oprawcami nie usłyszy, milknie raptownie. To Kacper zaciska jej wargi. Nie blokuje ust. Nie dusi. Od razu opanowuje najważniejszy otwór. Wchodzi w nią palcami.
– Zaraz będzie po wszystkim, Klaudio. Cierpliwości. – Kacper uśmiecha się bezczelnie.
– Nie, nie – mruczy dziewczyna pod nosem, wiedząc, że protesty na nic się nie zdadzą.
Patrzy na starszego z kuzynów. Jak pośpiesznie zrzuca ubrania, rozpieczętowuje niewielką saszetkę i zakłada prezerwatywę. Nie może oderwać wzroku od żylastego penisa, prężącego się tuż przed jej oczami. 
Następnie panowie zamieniają się miejscami. Klaudia posłusznie prostuje ręce. Pozwala Kacprowi zdjąć z siebie sukienkę i stanik. Nad jej nogami i brzuchem panuje Zbyszek. Ustawia je według swojego uznania. Pochyla się nad ciałem dziewczyny, dotyka jej penisem. Klaudia sparaliżowana strachem zamyka oczy.
I zaraz potem ból, jakby ją coś rozrywało od środka. Dreszcz przeszywający całe ciało. Jeszcze silniejszy ból, kolejny dreszcz i otępienie. Uśpienie myśli, osłabienie czucia, wyłączenie emocji.
Kiedy skończyli, dziewczyna, w szoku, nie potrafiła okazać nawet najmniejszych oznak złości. Z jakiegoś dziwnego powodu w ogóle nie czuła gniewu wobec starszych chłopaków. Bezsilny gniew nadszedł później, po wielu dniach ciągłego rozpamiętywania wesela. Bezpośrednio po zgwałceniu miała pretensję wyłącznie do samej siebie. Że nie wykazała minimum ostrożności. I że jej ciało, wbrew rozsądkowi i moralności, całkowicie otworzyło się na mężczyzn, wcale nie stawiając oporu. Jej myśli paraliżowało poczucie wstydu i winy.

  
6. Wakacje z siostrą.

W tamte wakacje rodzice wysłali mnie z siostrąna kolonie. Umówiliśmy się, że to będzie ostatni raz, kiedy się będę nią opiekować. Pojechaliśmy na dwutygodniowy obóz taneczny do małej miejscowości nad Bałtykiem. Program zajęć obejmował intensywną naukę tańców towarzyskich, klasycznych, dyskotekowych i latynoamerykańskich. Oczywiście także wycieczki i kąpiele w morzu.
Postanowiliśmy nie szukać nowych przygód miłosnych. Umówiliśmy się dla odmiany spędzić więcej czasu razem. Tak też się stało. Tworzyliśmy nierozłączną parę na lekcjach tańca i w przerwach wymykaliśmy się na spacery we dwoje. Dociekliwa młodzież szybko wysnuła wniosek, że łączył nas burzliwy romans. Nikogo nie wyprowadzaliśmy z błędu, śmiejąc się, że każdy widzi to, co chce zobaczyć i wychodząc z założenia, że pokrewieństwo to nasza prywatna sprawa. Że nie musimy się tłumaczyć.
Granie roli chłopaka siostry i dziewczyny brata było też wesołym doświadczeniem. Zwłaszcza Zuzię bawiły pytania koleżanek, czy się już całujemy, a może robimy coś więcej. Czy mi staje i czy „go” brała do buzi. Mnie koledzy nie zadawali głupich pytań. Tylko pogratulowali. Doszliśmy do wniosku, że pod względem perwersji dziewczęta znacznie przewyższają chłopców.
Miejscowość była malutka. Stu mieszkańców. Dwie krótkie ulice, jedno skrzyżowanie i jeden chodnik, Trzy zejścia na plażę. Ośrodek kolonijny, kilka sklepów, trzy bary, budki z lodami i suwenirami, domy letniskowe.
Na miejsce „randek” wybraliśmy betonową płytę wrośniętą w wydmę, zasłoniętą kępami wysokiej trawy. Tam się chowaliśmy wymykając się na spacer w wolnym czasie. Dla podtrzymania legendy chodziliśmy tam, trzymając się za ręce jak zakochani. Siedząc na tej płycie opowiedziałem siostrze o tym, jak na poprzednich koloniach poderwałem Basię i że nie była to jedyna dziewczyna, z którą poszedłem do łóżka.
– Kto jeszcze? Kto? – koniecznie chciała się dowiedzieć.
Przekomarzałem się jakiś czas, że dziewczyny w jej wieku są za bardzo ciekawskie, ale w końcu nazwałem imiona.
– Ala?!
– Tak.
– A ja o niczym nie wiem?!
– Nie musisz wiedzieć wszystkiego. Jesteś za młoda.
Bzdura! Czternaście lat to nie dziesięć. Młoda kobieta powinna wiedzieć i być przygotowaną na wszystko. By móc przewidywać i reagować, i nie skończyć jak Klaudia. A kiedy szkoła zamiast uczyć opowiada religijne bajki, to kto ma edukować jeśli nie starsze rodzeństwo?
– A to oszustka! Mnie powiedziała o jakimś gościu z czatu. Że jemu dała. I żałuje, że za wcześnie. – Prawda jeszcze torowała sobie drogę do umysłu Zuzi. Jeszcze się przedzierała przez gęstwinę żartu. Dopiero moja mina, niezamierzona, wyrażająca ból i smutek, oddaliła wątpliwości. – O, rany! Wy naprawdę... Ha, ha! Nie, to niemożliwe! Ha, ha, ha, Lubku!
Innym razem, Zuzia zdradziła mi treść rozmowy dziewcząt.
– Wiesz, co powiedziała? Że sperma dobrze robi na trądzik.
– Tak! A w jakiej postaci? Jako maść, doustnie czy „docipnie”? Chętnie ją poleczę.
– Ona akurat nie ma pryszczy. Ha, ha. Ale inne mają.
– Ty na przykład. – wskazałem na dwie uporczywe krosty na czole.
– O, weź! Ha, ha, chciałbyś! – dostałem parę przyjaznych szturchańców.
Jeszcze kiedy indziej, przypominając ostatni dzień szkoły, powiedziałem siostrze, że ma fajne cycki. Taki szczery komplement.
Zuzia wystawiła je na światło dzienne kilka tygodni później, na wczasach w Czarnogórze. W odpowiedzi na pytające spojrzenia, zrobiła poważną minę i stwierdziła, że w takim upale nie będzie się męczyć noszeniem stanika.
– I tak nikt obcy nie widzi. – Byliśmy wtedy w domku na polu kempingowym.
Rodzice pokiwali głowami ze zrozumieniem. Faktycznie południa były tak upalne, że chciało się tylko leżeć, najlepiej nago. Na plażę Zuzia chodziła w bikini, ale gdyby zdjęła górną część, nie byłaby jedyną osobą toples. Było tam na co zerkać. W Polsce rzecz nie do pomyślenia.
Ostatniego dnia kolonii wyznałem, że mi się przyśniła.
– I co robiłam?
– Machałaś jęzorkiem jak żmija. Całowaliśmy się w tym śnie.
– Hmm. Ty też mi się przyśniłeś.
– I co robiłem?
– Też machałeś językiem, ale gdzie indziej.
– Gdzie?
– Nie powiem, hi, hi. – Po krótkim naleganiu szepnęła mi na ucho – Robiłeś minetkę.
Nasza przyjaźń wzbogaciła się o jeszcze jedną wspólną tajemnicę: sny erotyczne.
W Czarnogórze zaś w zabawny sposób doszło między nami do sytuacji intymnej. Mieliśmy z Zuzią wspólny pokój. Rodzice spali w drugim. Przed snem zawsze trochę rozmawialiśmy, leżąc na moim tapczanie. W trakcie jednej z tych rozmów, nagle poczułem poczułem na członku dłoń Zuzi. Zupełnie przypadkiem. Siostra leżała akurat akurat na wznak, trzymając rękę wzdłuż ciała. Ja przekręciłem się na bok, żeby być zwróconym twarzą do niej. Członek, nieco pobudzony, wysunął się z bokserek. I wtedy Zuzia otarła się o niego i nie zastanawiając się objęła dłonią.
– Co robisz? – spytałem, odczekawszy chwilę, kiedy zdałem sobie sprawę z przypadkowego spotkania pod kołdrą.
– Nic. A ty dlaczego podałeś mi rękę?
– Ty mi podałaś. – uśmiechnąłem się przewrotnie. – Moja ręka jest tutaj.
To powiedziawszy, przyłożyłem rękę do jej klatki piersiowej i otwartą dłonią przesunąłem od jednej piersi do drugiej. Pierwszy raz i jak dotąd jedyny pomasowałem ją po biuście. Obmacałem siostrę. Jakby się o tym dowiedział któryś z kolegów, och, ale by zazdrościli. Ale nikt nie wie. Temu dotykowi nie towarzyszyły jednak żadne erotyczne myśli. Ani z mojej strony ani Zuzi. Był miłym gestem, niczym więcej, i tak też został odebrany.
– Acha! A to co jest? – Zuzia lekko zacisnęła palce, a po chwili zwolniła uścisk. – Hi, hi.
Uśmiechnęliśmy się serdecznie. Zamieniliśmy kilka słów i objęliśmy się ramionami w w bratersko-siostrzanym przyjacielskim uścisku. Gdyby zamiast Zuzi leżała ze mną Ala, Basia albo Czesia, finał wyglądałby zgoła inaczej.



7. D jak Danuta (Liceum)

Do liceum szedłem w przekonaniu, że przez najbliższe lata poświęcę się wyłącznie nauce. Część mózgu kierująca popędem płciowym i wrażliwością na kobiety spała. Tak mi się przynajmniej wydawało. W nowej szkole miałem być innym człowiekiem. Odpowiedzialnym, rozważnym, spokojnym, mądrym.
Z ekipy pingpongowej do mojego liceum poszedł tylko Wiktor. Spotkaliśmy się przed budynkiem, usiedliśmy na murku i rozmawiając o tym i owym, przyglądaliśmy się licealistkom. O mojej siostrze Wiktor nie zapomniał. Jego pierwsze pytanie dotyczyło Zuzi. Jak się miewa, czy podczas wakacji poznała jakiegoś kawalera, czy jeszcze była wolną. Uzyskawszy odpowiedź, skupił się na ocenianiu „towarów”, czyli nastolatek. Ta za gruba, tamta koślawa, jeszcze inna przypominająca żuraw na budowie. Śmiał się, że co jedna to brzydsza, ale żadnej by nie przepuścił. Każdej by wlazł pomiędzy nogi. Ja mu przyznawałem rację z uprzejmości i nie mając nic lepszego do powiedzenia. Rubaszny kolega i monotematyczna rozmowa zaczęły mnie irytować. Na szczęście wkrótce zaczynał się apel na rozpoczęcie roku szkolnego. Mogłem więc pozwolić sobie na wielkoduszność i dosłuchać słowotoku Wiktora.
Po uroczystym apelu rozeszliśmy się klasami do sal lekcyjnych, poznać wychowawców i plany zajęć. Naturalnym było, że zajęliśmy z Wiktorem miejsce w jednej ławce. Nim się zdążyliśmy usadowić na dobre, zobaczyłem w drzwiach znajomą twarz dziewczyny, która w gimnazjum chodziła do tej samej klasy co Ala i z którą zatańczyłem swego czasu na szkolnej dyskotece. Wszystkie postanowienia, by nie łamać serc, być szczerym i ostrożnym, i trzymać się z daleka od ładnych dziewczyn, natychmiast odeszły na plan dalszy. Do głosu doszedł instynkt. Szturchnięciem poprosiłem Kolegę, by natychmiast zwolnił miejsce. Zerwałem się na równe nogi, podskoczyłem do dziewczyny i bez zastanowienia, bez najmniejszego wahania, pewnym, silnym głosem zaprosiłem do siebie:
– Danusia? Z kim siedzisz? – nie wiem, jakim cudem przypomniało mi się jej imię. Widocznie drzemało gdzieś w zakamarkach pamięci.
– Lubek! – ucieszyła się. – Nie wiem jeszcze.
– Chodź do mnie!
Wiktor, widząc moje zachowanie, dyskretnie mrugnął okiem i podniósłszy obie dłonie z wyprostowanymi palcami, przyznał mojej nowej sąsiadce z ławki dziesięć punktów. Jak w gimnazjum, kiedy ocenialiśmy kształty dziewczyn na wf-ie.
– Co robisz po szkole? – spytała Danka pod koniec lekcji wychowawczej na kartce wyrwanej z notatnika. Zupełnie niespodziewanie ubiegła moje pytanie, którego pewnie bym nie zadał z wielu powodów.
– Chodź na lody. – odpisałem po chwili zastanowienia.
Narysowała długi trójkąt skierowany do dołu a nad nim trzy koła zachodzące na siebie, symbolizujące trzy kulki loda w waflu. Zgodziła się. Zaraz potem dopisała:
– Innym razem. – i dorysowała symboliczny domek.
– Musisz iść do domu? – napisałem na tej samej kartce.
Danka odpowiedziała, szkicując dwa ludziki trzymające się za ręce i ozdobny znak zapytania obok obrazka.
– Będziemy razem siedzieć? – spytałem dla pewności po wyjściu z klasy.
– Jeśli nie masz mnie dosyć. Wiesz gdzie mieszkam? – Nie wiedziałem. – Chcesz zobaczyć? – Chciałem.
W trakcie dwudziestominutowego spaceru Danusia wypytała mnie o Czesię, Alę i moją siostrę. Nie przyznała się, że w gimnazjum cały czas miała na mnie oko, ale wiedziała podejrzanie dużo. Nic ważnego nie umknęło jej uwagi.
– Ala? Widziałem ją w czerwcu ostatni raz. Zuzia do niej chodzi czasami, ale w wakacje rzadziej, bo albo nas albo Ali nie było w domu. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, nie przyznając się do jakichkolwiek intymnych kontaktów z sąsiadką. – Czesia? Podobała mi się, ale nic z tego nie wyszło. – W wypadku drugiej dziewczyny też nie skłamałem.
Nie wiem, czy Danka wyczuła, że część faktów starałem się zataić. Kobieca intuicja musiała jej coś podszeptywać. W każdym wypadku rozmawiało nam się bardzo miło. Tak jakbyśmy się przyjaźnili od dawna. Co chwilę zmienialiśmy temat: wakacje, szkoła, zainteresowania, rodzina, hobby, plany, polityka, muzyka, taniec. Nagle zechcieliśmy wszystkiego się o sobie dowiedzieć.
– Zatrzymaj się. – kilka metrów przed jej domem złapałem Dankę za nadgarstek. – Muszę ci się przyznać, że nic nie pamiętam z tego, co mówił nauczyciel. Nawet nie wiem czego uczy i jak się nazywa. To dlatego, że cały czas się gapiłem na ciebie. – powiedziałem patrząc dziewczynie prosto w oczy.
– Nie zauważyłam. – odpowiedziała z przekorą w głosie, miło zaskoczona. – Jeszcze nie słyszałam takiego komplementu. Ha, ha.
– Czy nadal chcesz mnie zaprosić? Nie boisz się?
– A czy ja cię zapraszałam? Miałeś tylko zobaczyć, gdzie mieszkam. – Mrugnęła okiem, zadowolona, że wejdę do środka. – A powinnam się czegoś bać?
– Chyba tak. Co zrobisz, jak zacznę się nieprzyzwoicie zachowywać? Jak na przykład spróbuję cie pocałować? – Część mózgu odpowiedzialna za flirt do tego momentu zdążyła się już całkiem obudzić.
– Chodź! – pociągnęła mnie za rękę, kończąc dyskusję.
Jeszcze nie wiedziałem, jak się skończy ta spontaniczna wizyta u nowej starej koleżanki, ale w powietrzu wisiała zapowiedź gorących pocałunków. Tylko żadne z nas nie mogło uwierzyć, że ta zapowiedź się spełni.
– Wyglądasz oszałamiająco w galowym ubraniu. – Powiedziałem, jak tylko znaleźliśmy się w pokoju Danusi. Nie mogłem nie pochwalić jej figury. Szczupłej, ale nie anorektycznej. Szerokich bioder, wąskiej talii, zaokrąglonych łydek i niezbyt dużych piersi ukrytych pod białym stanikiem, lekko prześwitującym przez koszulę. – Ale nie musisz tak paradować przede mną. Możesz się przebrać w coś wygodniejszego. Nie obrażę się, Danusiu.
Uśmiechnęła się na ten komplement. Wyjęła z szafki jakieś ubrania i wybiegła do przedpokoju, zostawiając mnie na chwilę samego. Mogłem sobie przypomnieć chwile spędzone w mieszkaniu Czesi. Kiedy dziewczyna poszła do łazienki zmienić bluzkę, a ja w ślad za nią. W wypadku Danusi nie miałem tyle odwagi. Pewnie dlatego, że nie czułem do niej tego, co do poprzedniej sympatii. Nie zależało mi aż tak bardzo.
Nim się spostrzegłem, Danusia wróciła do pokoju, przerywając bieg myśli. Spojrzałem na okrągłą buzię przyozdobioną uśmiechem, zdradzającym niepewność i oczekiwanie. Zauważyłem, że dziewczyna związała włosy w kucyk, całkowicie odsłaniając czoło i uszy. Skierowawszy wzrok niżej, rozpoznałem charakterystyczny kształt swobodnych piersi, rysujący się na czarnej powierzchni bluzki. Obcisłe dżinsy zastąpiła zwiewna spódniczka.
– Wyglądasz jeszcze atrakcyjniej. – powiedziałem, przełknąwszy głośno ślinę, patrząc wprost w błękitne oczy dziewczyny.
– Ha, ha. Chcesz soku?
Nie chciałem pić, ale nie mogłem odmówić. Gdyby nie zostawiła mnie na jeszcze jedną chwilę samego, musiałbym zrealizować groźbę wypowiedzianą przed wejściem do domu i zachować się nieprzyzwoicie. Zedrzeć z Danki bluzkę i pocałować, a raczej zassać z maksymalną zachłannością, najpierw piersi, następnie pępek, a dopiero potem usta.
O dziwo, przez półtorej godziny do niczego takiego nie doszło. Spędziliśmy czas rozmawiając absolutnie bez żadnych podtekstów seksualnych. Mimo że oboje patrzyliśmy na siebie z pożądaniem. Przynajmniej o sobie mogę to powiedzieć z całkowitą pewnością. Dopiero gdy przyszła pora się pożegnać, pojawiło się uczucie smutku i niespełnienia. Przyjrzawszy się planowi zajęć, szkolnych i pozaszkolnych, umówiliśmy się, że będziemy się spotykać raz na tydzień, w każdy wtorek po szkole. Mieliśmy być kolegami i przyjaciółmi.
– Tylko jak znowu poderwiesz jakąś dziewczynę, Lubku, to nie przestaniesz do mnie przychodzić, prawda? – W ten sposób, kryjąc się za parawanem żartu, Danusia wyznała, że jej zależało na mnie.
– Pod warunkiem, że jak ty znowu poderwiesz jakiegoś chłopaka, będziesz mnie wpuszczać do siebie. – zgodziłem się, obracając w żart jej uwagę o ponownym podrywaniu. Wciąż przecież nie przyznałem się jej do wcześniejszych romansów. Ani ona mi do swoich.
– Zgoda! – na potwierdzenie umowy objęliśmy się mocno, po raz pierwszy. Od pocałunku dzieliły nas już pojedyncze minuty.
Dopiero po wyjściu z domu, na ścieżce prowadzącej do furtki, Danusia przypomniała:
– Widzisz, nie miałam się czego bać. Wcale nie chciałeś się ze mną całować.
– Za to teraz chcę. – Dotknąłem jej dłoni, po chwili przełożyłem ręce na jej biodra i lekko przyciągnąłem do siebie. Bez pośpiechu, by dać jeszcze Danusi czas do namysłu.
Ona jednak nie potrzebowała dodatkowych sekund. Zamknęła oczy, skierowała buzię do góry, na wprost mojej buzi i rozchyliła szeroko usta. Jej język wysunął się nad dolną wargę, nie wiem czy spontanicznie, czy wystawiła go całkiem świadomie.
Pocałunek był bardzo mokry i długi. Z oblizywaniem się wargami i wolnym ślizganiem się języków po dziąsłach i po sobie nawzajem. Chwyciłem za pierś, czule badając jej kształt i jędrność. Danusia z całej siły objęła mnie za szyję i stając na palcach przylgnęła do mnie podbrzuszem. Szukała łonem twardego miejsca. Tego, którym męczyłem ją dwa lata wcześniej w trakcie wolnych tańców na szkolnej dyskotece. Dwa lata, a mnie wydawało się że przed wiekami. Tak dużo zmian zaszło w moim życiu od tamtej pory. Pomogłem jej odnaleźć i poczuć pobudzonego nią Felicjana. Przyciągnąłem ją do siebie za biodro, jednocześnie napierając na nią od przodu. Danusia westchnęła głęboko. Jej usta przestały się ruszać. Oczy otwarły, spoglądając w niebo wielkimi źrenicami.
Znalazłszy to, czego szukała, odsunęła się ode mnie o pół centymetra, puściła szyję, stanęła na równe stopy. Szczęśliwa na twarzy. Moja prawa dłoń wciąż spoczywała na jej piersi. Przypomniałem o tym, mocniej ściskając miękką tkankę w garści.
– Dlaczego dopiero teraz, Danusiu? Mogliśmy zacząć już dwa lata temu. – szepnąłem, znów pociągając ją za biodro i rozmasowując pierś całą dłonią.
Danusia jednak zreflektowała się, że pieściliśmy się na dworze, w miejscu gdzie, ktoś bez trudu mógł nas zobaczyć. I że w całowaniu posunęliśmy się dalej, niż pozwalał rozum. Delikatnie odepchnęła mnie. Zadowolona i uśmiechnięta.
– Dwa lata temu? Wolałeś kogoś innego. Czesię.
Nie miałem ochoty na wspomnienia. Chciałem się jeszcze całować. Jeszcze raz poczuć w ustach język Danusi.
– Chodź do twojego pokoju. – szepnąłem.
– Nie. Nie dzisiaj, Lubku. We wtorek, jak się umówiliśmy.
– Na pewno? Jesteś taka słodka. Daj jeszcze buzi.
– Nie, Lubku. Już starczy. – Złapała mnie obiema rękami za dłonie, z jej oczu wyzierało pożądanie, ale dziewczyna w pełni panowała nad sytuacją. Znać było, że to nie pierwszy raz. Że z chłopakami miała już wystarczająco dużo do czynienia, by znać nasze reakcje. – Za tydzień.
– Jesteś pewna?
– Tak, Lubku. Poza tym, jesteśmy kolegami. Pamiętasz? Możemy się tylko przyjaźnić.
– I całować się we wtorki? – dodałem, domagając się prawa do jej ciała.
– Możemy, jeśli bardzo chcesz. Od czasu do czasu. Ale będziemy tylko przyjaciółmi. Nie chcę się jeszcze z nikim wiązać na stałe. – wyjaśniła stanowczym tonem, zupełnie innym od tego, w którym chwilę wcześniej namówiła mnie do pocałunku.
– Żałujesz, że się pocałowaliśmy?
– Nie. He, he. Przyjdziesz do mnie we wtorek? Prawda? – znów zmieniła ton wypowiedzi. Ostrożnie podchodziła do miłości, chłodziła mój zapał, ale zależało jej na spotkaniu.
– Jesteś zakochana w kimś innym? Miałaś chłopaka i nie możesz o nim zapomnieć? – chciałem wszystko zrozumieć natychmiast. Mieć pełną jasność.
– Nie. Nie o to chodzi. – Odpowiedziała, patrząc mi w oczy. Ja odebrałem jej słowa jako potwierdzenie swoich podejrzeń, nie do końca słusznie. – Po prostu jest za wcześnie. Nie chcę jeszcze mieć chłopaka. Podobasz mi się, Lubku, ale nie wiem, co będzie za rok czy za trzy lata. Nawet nie wiem, czy nie wrócisz do Czesi.
– Nie wrócę na pewno. Nie po tym pocałunku, Danusiu. Kim jest ten chłopak, o którym myślisz? Znam go? – Coraz mniej podobała mi się ta rozmowa. Z każdym pytaniem czułem narastającą frustrację i zazdrość.
– Ha, ha. Lubku, idź już. We wtorek porozmawiamy.
– Dobrze, ale powiedz. – Nalegałem, ale Danusia się nie poddała. Pokazała mi siłę charakteru, czym bardzo mi zaimponowała. Znacznie bardziej niż biustem i mistrzowską techniką całowania.
– Powiem ci, Lubku, we wtorek. Wszystko, o co spytasz. Tylko przyjdź.
– Może jutro w szkole?
– Nie. W szkole porozmawiamy o czym innym, a o nas, jak się spotkamy we wtorek. Proszę cię, Lubku.
– Dobrze, Danusiu. Ale lubisz mnie choć trochę? – poddałem się, reagując dziecinnie jak piątoklasista. Dokładnie tym samym pytaniem, jakie zadałem pierwszej dziewczynie, której odważyłem się wyznać miłość, kiedy się wykręcała od randki, bojąc się powiedzieć o niej rodzicom.
– Chcesz dowodu miłości? Ha, ha, ha! Lubię. Ciebie się nie da nie lubić. – Myślę, że właśnie te słowa sprawiły, że zakochałem się w Danusi.
Pierwszego września szedłem do szkoły w przeświadczeniu, że uczucia mnie nie dotyczą. Że przez kilka lat nie spojrzę nawet na dziewczynę. Do domu wracałem mając przed oczami uśmiechniętą buzię Danusi, jej okrągłą twarz i błękitne tęczówki. I prawą dłoń, którą mi z daleka pomachała na pożegnanie, wyszedłszy przed furtkę na chodnik. Znów miałem dziewczynę, choć dla reszty świata mieliśmy być tylko przyjaciółmi. W to, że nasze stosunki pozostaną koleżeńskimi, ani ja, ani Danusia, ani trochę nie wierzyliśmy. Połączyło nas coś innego niż koleżeństwo.

***

Pierwszy tydzień liceum upłynął więc pod znakiem nowej miłości. A może raczej zauroczenia ładną i, jak się okazało niegłupią, dziewczyną. Spędzałem z nią dobrych kilka godzin dziennie, siedząc w jednej ławce na większości lekcji i wspólnie spędzając część przerw, a chciałem pięć razy więcej. Tym bardziej, że Danusia, wbrew temu, co mówiła o mojej roli jako kolegi, raz po raz zaczynała flirty. Z pozoru niewinne, ale nie pozwalające ani na chwilę zapomnieć o pocałunku i o umówionym spotkaniu.
Wyciągała kartkę i rysowała na przykład serce. Dyskretnie przesuwała kartkę do mnie, z zadaniem, bym ja coś dorysował. Strzałę, domek, ludzika, buzię, literę, cokolwiek. Oddawałem kartkę, by po kilku chwilach otrzymać ją z powrotem. Do mojego ludzika dorysowany mógł być drugi ludzik w spódnicy. Obok domku wyrosnąć mogło drzewo, pod którym pojawiała się ławka, a na ławce kładł się ludek. W kolejnym kroku dołączał drugi ludek. W ten sposób tworzyliśmy historie. Frywolne opowiastki. Na przykład po buzi, ktoś rysował usta, potem drugie usta i dwa dotykające się języki. Gdy Danusia szkicowała sylwetkę żeńską, rysowałem obok męską sylwetkę z ręką wysuniętą w kierunku piersi kobiety.
Mój gimnazjalny kolega w tym czasie podrywał dziewczynę siedzącą w ławce przed nim. Kilka razy dziennie stukał ją palcem w plecy, twierdząc, że chciał o coś zapytać, albo zwracając uwagę, że coś jej upadło na podłogę. Koleżanka najpierw udzielała odpowiedzi chętnie, ale po dwóch dniach zorientowała się, że pytania stanowiły tylko pretekst do zaczepki. Przestała reagować, a gdy to nie pomogło, zaczęła reagować złością. Wiktor tymczasem kłuł w coraz to inne miejsce. Pod zapinką stanika, tuż nad biodrem, centralnie w kręgosłup, albo z boku, celując między żebra. Skanował plecy poznając wrażliwe miejsca. We wtorek postawił jej ultimatum. Powiedział jej, że nie przestanie zaczepiać, dopóki dziewczyna nie pozwoli mu odprowadzić się do domu, przynajmniej połowę drogi. Mnie zaproponował zakład: kto pierwszy „zamoczy”. Nie podjąłem rękawicy. O jego zamierzeniach powiedziałem Danusi, a ona następnego dnia powtórzyła jego wybrance.
– Stary, tak się nie robi koledze. Ja też mogę co nieco o tobie opowiedzieć tej twojej cizi. Chcesz? – Postraszył mnie, ale groźby nie zrealizował.
Po tym jednak, jak mu pokrzyżowałem plany, Wiktor przez wiele miesięcy nie odezwał się do mnie ani słowem. Dziewczynę i tak zdobył. Tyle że później.

***

Do domu Danusi szliśmy w milczeniu, pogrążeni w myślach, zastanawiając się od czego, gdy znajdziemy się w jej pokoju. Spodziewaliśmy się trudnej rozmowy.
Po schodach też wspinaliśmy się bez słowa. Podążając za nią, wpatrzony w biodra kręcące się w prawo i lewo, zdałem sobie sprawę, że wcale nie miałem ochoty rozmawiać na poważne tematy. O wiele bardziej chciałem wygrać zakład niezawarty z Wiktorem.
– Chcesz soku? – spytała Danusia.
– Później, Danusiu. Chcesz się przebrać?
– Mogę trochę później. To o co się chciałeś zapytać? – Danusia przystąpiła do rzeczy.
Uśmiechała się, pomimo odczuwalnego napięcia i niepewności. Wiedziała, że spytam, od kogo nauczyła się całować, kiedy i w jakich okolicznościach. Jak najszybciej chciała mieć tę rozmowę za sobą.
– Zapytać? – Cicho powtórzyłem jej ostatnie słowo. Krępowałem się i bałem możliwego przebiegu rozmowy. – Czy mogę cię pocałować? – Najprostsze pytanie bywa najbardziej właściwym.
– Teraz?
– Tak.
– A pytania?
– Muszę je sobie przypomnieć. – Objąłem policzki Danusi i pocałowałem ją w usta.
– Hmm. Umiesz, Lubku, rozmawiać z dziewczynami. – Danusia się oblizała i pchnęła mnie na łóżko. – Usiądź!
Krótki pocałunek rozluźnił atmosferę. Danusia usadowiła mi się na kolanach, przodem do mnie, obejmując mnie kolanami.
– Tylko nie zapominaj, że jesteśmy tylko kolegami! – zastrzegła na wstępie.
Zaraz potem spytała wprost, czy spałem już z jakąś dziewczyną. Nie chodziło jej o buziaki, czy „chodzenie”, tylko o seks.
Na jej twarzy odmalował się grymas cierpienia, gdy przyznałem, że prawiczkiem już od jakiegoś czasu nie byłem.
– Doceniam, że chcesz z tym poczekać, Danusiu. To co ja zrobiłem, było nieodpowiedzialne i o dużo za wcześnie. – Próbowałem jakoś wybrnąć z niekomfortowej sytuacji.
– Znam ją? – Danusia spytała cicho.
– Nie. To było na koloniach rok temu. Sam nie wiem, co się z nią teraz dzieje.
O Ali i Czesi wolałem milczeć, tym bardziej, że byłe dziewczyny wcale sobie nie życzyły, żebym opowiadał o ich życiu miłosnym. Starałem się jednak nie okłamywać Danusi. Przez kłamstwo przecież straciłem i Alę i Czesię.
– Okej. Ja też miałam chłopaków na koloniach. – Tym razem ja pobladłem ze strachu, że mi opowie o zbiorowej orgii. – Ale jestem dziewicą i to się jeszcze długo nie zmieni. – Dodała Danusia, mrugając okiem.
Uspokoiła mnie z jednej strony, ale też zaniepokoiła nieco. Jak długo miało się to według niej nie zmieniać? Ile miałem czekać?
– To co robiłaś na tych koloniach? – zadałem pytanie, nie pomyślawszy nawet nad jego sensem.
– He, he! Ale to głupie, Lubku. Nie pomyśl sobie o mnie źle. Razem z kumpelą chodziłyśmy do pokoju chłopaków. Siadałyśmy im na kolanach, tak jak teraz siedzę na tobie, i pozwalałyśmy im, żeby nas macali pod bluzkami.
– I całowałaś się z nimi?
– No, tak. Właściwie tylko z jednym.
Nie miałem więcej pytań. Poprosiłem o sok.
Ala przebrała się w tę samą spódnicę co tydzień wcześniej i luźny t-shirt. Usiadła mi na kolanach. Pocałowaliśmy się. Kiedy pocałunek zaczął przybierać charakter śmielszej pieszczoty, przerwała, przypominając, że powinniśmy być tylko przyjaciółmi. Nie odmówiła sobie jednak masowania pleców.
Wsunąłem rękę pod bluzkę i lekko drapałem po łopatkach, wzdłuż kręgosłupa i dolną część pleców. Masowałem boki. Bardzo dokładnie, z przejęciem. Potem przeniosłem masaż na brzuch i piersi.
Pieszczoty te mogły trwać godzinę albo dłużej. Czas spędzany na przyjemności płynął nieubłaganie szybko. Na koniec Danusia zdjęła bluzkę, odczekała aż zakryję jej piersi rękami i pocałowała mnie najbardziej namiętnie, jak tylko umiała.
– Chyba już musisz iść. – szepnęła, przytuliwszy się głową do mojego ramienia.
Rzeczywiście robiło się późno. Położyliśmy się jeszcze na kilka minut. Pocałowaliśmy się i zostałem odprowadzony do furtki.
Kolejne wtorkowe spotkania z Danusią wyglądały podobnie. W zależności od nastroju, pieściliśmy się dłużej lub krócej, bardziej lub mniej intensywnie, siedząc lub na leżąco. Rozmawialiśmy o rzeczach, o jakich lepiej nie rozmawiać w szkole, albo douczaliśmy się wzajemnie, wspólnie analizując zadania sprawiające kłopot. Tak jak to sobie wyobraziła i zaplanowała Danusia, zostaliśmy parą kolegów z ławki i przyjaciół, którzy dodatkowo raz w tygodniu okazywali sobie czułość. W pieszczotach nie przekraczaliśmy dalszych granic.

***

Zmianę przyniosła dopiero klasowa wycieczka w góry pod koniec roku szkolnego. Grupa pod opieką nauczycielki geografii liczyła kilkanaście osób. Noclegi mieliśmy w prywatnej kwaterze w salach wielołóżkowych. Nauczycielka z kilkoma dziewczynami w jednej i reszta grupy w drugiej sali.
Już pierwszej nocy Danusia po cichu wśliznęła mi się pod kołdrę. Na innym łóżku Wiktor dobierał się do swojej sympatii, o czym świadczyły sporadyczne szepty:
– Zostaw. Puść. Mieliśmy tylko spać.
oraz:
– Okej. Śpimy przecież. Ćśś. Tylko tu rękę położę.
To Wiktor z dziewczyną nie dawali spać pozostałym, całkowicie skupiając na sobie uwagę klasy, nie my. Dam sobie głowę uciąć, że wszystkie członki tamtej nocy stały na baczność. Co się działo w głowach dziewcząt nie wiem, ale zachowanie koleżanki nie spotkało się z przychylnym przyjęciem. Dostała łatkę puszczalskiej i do końca roku szkolnego mało kto z dziewczyn się do niej odezwał. Spacer Danusi do mojego łóżka i nasze spanie we dwoje nie wzbudziły kontrowersji.
Nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa, hołdując zasadzie, że dyskrecja jest ponad wszystko. Rozmawialiśmy rękoma. Danusia wsunęła dłonie pod moją bluzkę, masując mi plecy. Ja zainteresowałem się jej biodrami i przestrzenią między nogami. Po krótkim błądzeniu po talii, bezceremonialnie przesunąłem rękę na jej łono. Wcisnąłem między uda, które Danusia po chwili wahania rozchyliła robiąc mi miejsce.
Dopasowaliśmy się do siebie. Tak, że trudno powiedzieć, czy ja masowałem czułe miejsce swojej kobiety, czy ona ocierała się nim o moją rękę. Palcami wyczułem źródło ciepła bijące pod materiałem dresu. Pulsująco je uciskałem. Pomału, w rytm ruchów łona Danusi. Jednocześnie dziewczyna całowała mnie od czasu do czasu. Delikatnie trąc zębami szyję i zagryzając podbródek. W pełni zaakceptowała nową pieszczotę.
Później wsunąłem dłoń w majtki. Palcami rozszerzyłem wilgotny rowek. Wniknąłem w głąb ciała. Wieloosobowa sala nie sprzyjała intymności. Chcąc zachować pieszczotę w sekrecie, musieliśmy stale uważać, by nie zdradzić się żadnym przypadkowym ruchem, odgłosem, szelestem. O utracie kontroli nad ciałem nie mogło być mowy. Mimo to mogliśmy ofiarować sobie przyjemność i otwierając się na wzajemną intymność, wyznać miłość.
W pewnej chwili Danusia przyłożyła swoją dłoń do łona, przejmując kontrolę nad moją ręką. Zaczęła się intensywnie, ale wciąż dyskretnie, masturbować. Z moim udziałem. Razem wymasowaliśmy jej łechtaczkę.
Spędziliśmy wtedy cztery wspólne noce, rozchodząc się do oddzielnych łóżek nad ranem. Każdego dnia byliśmy coraz bardziej niewyspani. Za to szczęśliwi.

***

Po powrocie do domu znów zaczęliśmy udawać tylko przyjaciół. Podczas ostatnich wtorkowych randek przed wakacjami ograniczyliśmy się do całowania. Na początku wakacji spotykaliśmy się codziennie, ale pieściliśmy się jeszcze mniej. Dawały znać o sobie rutyna i znużenie. Nasz związek potrzebował nowych impulsów. Zmiany. Nie mogliśmy jednak nigdzie razem wyjechać. Nie chodziliśmy nawet do kina ani do muzeów. Nigdzie nie wychodziliśmy razem. Wreszcie nadeszło rozstanie. Danusia wyjechała na miesiąc do rodziny w Niemczech. Zostało nam tylko pisanie przez internet, ale i to się z czasem znudziło. Nasz związek przechodził poważny kryzys. Nadal udawaliśmy bycie przyjaciółmi. Nawet bardziej, coraz częściej używaliśmy słowa „miłość”. Zaklinaliśmy nim rzeczywistość.
Zazdrościłem Wiktorowi, który dopiął swego i codziennie kopulował z koleżanką z klasy, w jej mieszkaniu podczas nieobecności rodziców. Nosiłem się z myślą zdradzenia Danusi. Brakowało tylko odpowiedniej osoby. Tym bardziej, że przez całe wakacje byłem pod siostrzaną kontrolą Zuzi. Nie mogłem jej zawieść.

***

Z Danusią spotkaliśmy się dopiero na rozpoczęciu roku szkolnego. Przywitaliśmy się z chłodnym uśmiechem na twarzy, bez pocałunków i radosnego rzucania się na szyję. Nie byłem nawet pewien, czy usiądziemy razem w ławce jak rok wcześniej. Na wszelki wypadek Wiktor przygotował fortel: jego dziewczyna miała zaprosić Danusię do siebie, a następnie zamienić się ze mną miejscami. Na szczęście okazało się to zbyteczne.
– Co robisz po szkole? – Napisałem na kartce wyjętej z notatnika.
Danusia w odpowiedzi narysowała domek. Ja dodałem ludzika, ona ludzika w sukience. Potem serce, fragment kobiecej sylwetki widzianej z profilu, usta i języki. Byliśmy prawie pogodzeni.
– Chcę cię udusić. – dopisała.
Pod ławką ścisnąłem ją za kolano. Siedzieliśmy tak blisko siebie, że mogłem to zrobić bez obawy, że ktoś niepowołany to zauważy. Może z wyjątkiem nauczyciela, ale jego miałem po swojej stronie. Zawsze przymykał oko na flirt w drugiej ławce przy oknie.
– Muszę ci się do czegoś przyznać. – Zatrzymałem Danusię w połowie drogi do jej domu. – Ze dzisiejszej szkoły pamiętam tylko twoje kolano i policzek. Cały czas gapiłem się na ciebie.
– Ha, ha, ha! Już to kiedyś słyszałam. Mam się bać, że mnie pocałujesz? – Trzy godziny wcześniej Danusia układała zdania, którymi miałaby ze mną zerwać. Dobierała słowa takie jak: okropny, wredny, świnia, zapomniałeś o mnie, olewać, którymi zamierzała uraczyć mnie po szkole. Tymczasem cała złość prysła. Jej miejsce zastąpiła radość ze spotkania i nadzieja na rychłe ugaszenie tęsknoty.
– Nadal chcesz mnie zaprosić?
Przyspieszyliśmy kroku. Jak tylko zatrzasnęliśmy za sobą furtkę ogrodu, Danusia pocałowała mnie, wpychając mi język w usta. Dawno nie całowaliśmy się w tak lubieżny sposób.
– Tęskniłam za tobą, a ty za mną chyba wcale nie. – Ugryzła mnie w dolną wargę i wpuściła do domu.
W sieni złapałem ją za biodra, obróciłem do siebie i pocałowaliśmy się jeszcze raz, namiętnie.
– Tylko pamiętaj, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. – Danusia wyrwała się z objęć, ratując piersi przed zgnieceniem i koszulę przed pomięciem przez moje niecierpliwe ręce.
Po wejściu na górne piętro zaproponowała tradycyjnie szklankę soku.
– Potem, Danusiu. Nie chcesz się przebrać?
– Chcę. – Uśmiechnęła się zalotnie. Otworzyła szafkę, ale zanim wyjęła cokolwiek, spytała, mrużąc oczy: – Mam wyjść?
– Nie wychodź. – odpowiedziałem, podchodząc blisko.
Danusia, na moment spojrzawszy mi w oczy, następnie skierowawszy wzrok na swoją koszulę, zaczęła rozpinać guziki. Gdy doszła do ostatniego, pomogłem jej zsunąć ją z ramion i rozpiąłem stanik. Kucnąwszy, zachłannie przyssałem się do prawej piersi, całą mieszcząc w ustach.
Kolejne do zdjęcia były dżinsowe spodnie. Zsunąłem je razem z bielizną, obnażając dziewczynę całkowicie. Pocałowałem pępek i łono, gładko ogolone.
– Ha, ha! Lubku, na to się nie umawialiśmy. – Danusia na chwilę wplotła palce w moje włosy. Pozwoliła bym ją jeszcze raz pocałował, w udo tuż przy pachwinie, natrętnie trącając nosem jej kobiecość. Następnie odsunęła mnie na kilka centymetrów. – Majtek miałeś mi nie zdejmować.
– Chodź pod kołdrę. – Przesadziłem nogawki przez kostki i ściągnąłem skarpetki Danusi.
– Jak to? Lubku, nie możemy tego zrobić.
– Poleżeć możemy. – Złapałem ją za biodra. Uniosłem i położyłem na łóżko.
Dziewczyna pośpiesznie wśliznęła się pod koc i kołdrę. Zasłoniwszy ciało pościelą, przyjrzała się, jak ja się rozbieram. Dołączyłem do niej również całkiem nagi. Objęliśmy się. Rozpoczęło się długie błądzenie rąk po plecach, brzuchach, nogach i piersiach.
– Co robiłeś przez te dwa miesiące? Opowiadaj!
Nie byłem przygotowany na takie pytanie. Myślałem, że to ja posłucham o wakacjach Danusi. Zastanowiłem się sekundę i zacząłem od początku, czyli od czerwca. Od dni, kiedy jeszcze oboje byliśmy w domu. Powiedziałem, że chodziłem do najwspanialszej dziewczyny na świecie. A potem ona wyjechała i zrobiło się smutno. Opowiedziałem o krótkich wyjazdach do rodziny i nad morze. Że w domu wspólnie z siostrą zabijałem nudę, chodząc na basen i na rower. Że kilka razy rozmawiałem z Wiktorem i kumplami z poprzedniej szkoły, że któryś z nich zorganizował grill, a Wiktor się ustatkował. Że ma dziewczynę – tę samą, którą zaczął podrywać rok wcześniej – i że o dziwo jest jej wierny.
– A ty jesteś wierny swojej dziewczynie? – spytała Danusia, przykrywając dłonią moją dłoń błądzącą po jej udzie.
– Mojej przyjaciółce. – poprawiłem.
– Ile dziewczyn zbałamuciłeś przez wakacje? – Nie wiem, czy Danusia prowadziła moją dłoń w tym kierunku, czy śledziła jedynie ruch ręki, ale stopniowo zbliżałem się do miejsca w którym nogi łączą się z tułowiem.
– Żadnej, Danusiu. – Pochyliłem się nad nią. Zakryłem jej usta swoimi i wszedłem w nią środkowym palcem.
Myślałem, że pozwoli mi doprowadzić się do ekstazy. Danusia nie czuła się jeszcze na to gotowa. Po kilku minutach odciągnęła mnie za nadgarstek, prosząc, bym przestał. Nie chciała tracić kontroli nad sobą.
Spróbowaliśmy dalej rozmawiać, spokojnie, bez ekstremalnych pieszczot. Nasze ciała domagały się jednak czegoś innego. W pewnej chwili przytuliliśmy się tak, że na torsie mogłem poczuć jej sutek raz po raz delikatnie ślizgający się po mojej skórze, zetknęliśmy się biodrami, a Felicjan znalazł się między jej udami, ocierając się o podbrzusze. Instynktownie złapałem Danusię za pupę. Obróciłem się na plecy, ciągnąc za sobą dziewczynę. Nieoczekiwanie dla nas obojga, Danusia znalazła się na mnie, w rozkroku, ocierając się mokrym miejscem o naprężony członek.
– Co robisz, Lubku? – spytała podniecona, z wyczuwalnym lękiem w głosie.
– Kocham cię. – odparłem bez zastanowienia.
Przycisnąłem ją do siebie i zacząłem pchać biodrami.
– Ach! Nie, Lubku, nie teraz. – jęknęła, ale za późno, by przestać
Po kilku minutach miałem do niej tylko jedno pytanie:
– Mogę dziś skończyć w tobie, Danusiu?
– Yhy. – przytaknęła. – Tylko powiedz, kiedy.
– Za moment. – Ścisnąłem ją za pośladki. Przyspieszyłem. Trysnąłem.
– Czy to normalne, oddać się chłopakowi już po roku znajomości? – spytała się Danusia nadzwyczaj spokojnym głosem, gdy nieco odsapnęliśmy, ale jeszcze mając mnie w sobie.
– Nienormalne. Inne dziewczyny dają na pierwszej randce.
– Świnia jesteś. Ha, ha.
– My jesteśmy tylko przyjaciółmi, więc wszystko w porządku.
– To dobrze. Więc za rok możemy powtórzyć.
Pomyślałem wtedy, jak bardzo się myliłem wobec Danusi. Z początku wydawała mi się łatwą i nieciekawą. Zatańczyłem z nią kilka razy, wykorzystałem do masowania członka i zapomniałem. Nie obchodziło mnie nawet, jak ma na imię. Potem była Ala, Basia i Czesia. Zwłaszcza Czesia, ciekawa i niedostępna z pozoru. Miałem ją już na drugiej randce w jej mieszkaniu. A Danusia? Cały rok broniła cnoty i mimo to mi się nie znudziła. Nawet kryzys – w każdym związku są wzloty i upadki – przyszedł wyjątkowo późno. Rozpierała mnie duma, że zdobyłem wspaniałą dziewczynę. Chociaż to ona bardziej się starała.
– Bardzo się cieszę, że jesteś ze mną. Dziękuję, Danusiu. – powiedziałem z przejęciem.
– Ha, ha. Cieszysz się, że przeleciałeś panienkę? Lubku, bardzo proszę... Robi się chłodno. – Sturlała się ze mnie, zabrała rzeczy z szafki i poszła się umyć.
– Fajnie było, Lubku. Dziękuję. – Pocałowała mnie, gdy wróciła.
Zostało nam jeszcze pół godziny dla siebie. Na głaskanie, przytulanie i dzielenie się szeptem wrażeniami z tego, co zrobiliśmy.

***

Świat stał się piękny tylko na chwilę. Następnego dnia Danusia przyszła do szkoły naburmuszona. Na uśmiech reagowała skrzywioną miną. Na moje pytania odpowiadała, jakby ją ktoś zmuszał. Żartowała bez entuzjazmu, wyłącznie z przyzwyczajenia. Poruszała się trzy razy wolniej niż zazwyczaj. I twierdziła, że nie jest chora i czuje się znakomicie. Kłamała.
Chandra utrzymywała się przez kilka dni. We wtorek jeszcze się nasiliła. Nie pomogło przytulenie, kiedy weszliśmy do jej pokoju, ani pocałunek. Zupełnie inny niż zawsze. Beznamiętny. Oschły.
– Yy – mruknęła, odsuwając się ode mnie.
– Co się stało? – Starałem się być uprzejmy, ale w głębi serca miałem dość jej fochów. Na pewno widziała moje rozdrażnienie.
– Nic. Mam kiepski humor. Mam chyba prawo. Ty też nie zawsze jesteś mega wesoły.
Musiałem przyznać rację, mimo że nie podobało mi się jej nastawienie do mnie. Czułem się porzucony. Może gdybym rozumiał przyczynę kiepskiego humoru, potrafiłbym odpowiednio reagować. Ale się nie domyśliłem, a Danusia wyjaśniła mi to dopiero ze dwa miesiące później. Nie wiedziałem więc, że martwiła się tym, że pierwszego września kochaliśmy się bez zabezpieczenia. Nie martwiły jej potencjalne choroby, których mogłaby się ode mnie nabawić. Nie skakałem przecież z kwiatka na kwiatek. Nie nosiłem zarazka syfilisu. Ale ciąża dwa lata przed maturą nikogo by nie ucieszyła. Ani ambitnej dziewczyny, myślami już gdzieś w pracowni anatomicznej na studiach medycznych, ani rodziców jedynaczki. A „kalendarzyk” bywa zawodny. Organizm, zwłaszcza młody, potrafi spłatać figla. Robiłem więc wszystko źle. Własną skwaszoną miną potęgowałem jeszcze irytację swojej dziewczyny.
– Chodź na kolana. – poprosiłem w akcie desperacji.
Danusia usiadła. Objęła mnie nawet i musnęła wargami w policzek. Próba rozpięcia stanika skończyła się jednak awanturą.
– Zostaw! Nie chcę. Nie pozwalasz sobie na zbyt dużo?
– Myślałem... – Właściwie, co ja mogłem wtedy pomyśleć? Że cycki mi się należą.
– Nie możesz mnie za każdym razem rozbierać.
– Przepraszam. Chciałem cię tylko pogłaskać. – Przeprosiłem, ale w środku gotowałem się ze wściekłości.
– To ja przepraszam. – Ostatecznie to Danusia musiała mnie uspokoić, nie ja Danusię.
Nie na długo się to jednak zdało. Pokazała mi zdjęcia z Niemiec. W jak najlepszej wierze. A tam co fotka to ten sam chłopak. Przystojny, zadowolony, w towarzystwie Danusi. A to obejmuje ją za szyję – ręka na wysokości biustu. A to trzyma ja na kolanach, za stołem w ogródku piwnym. A to pozują razem na szczycie jakiejś alpejskiej góry – leżąc na skale, bardzo blisko siebie. Domyśliłem się, że to kuzyn, ale skomentowałem zdjęcia tak, że lepiej by było, gdybym milczał.
– Świetnie wyglądacie razem. – powiedziałem. Lub coś podobnego. Słowa nie ważne, lecz ton jakim zostały wyrażone.
– Wiem. Nie widziałeś nas jeszcze nago. – Danusia zadrwiła sobie z mojej zazdrości. 
Chwilę potem, w odpowiedzi na kolejny komentarz, oświadczyła, że nawet gdyby zrobiła loda wszystkim kuzynom i pociotkom, pojedynczo i zbiorowo, to nie mój interes. I że w odróżnieniu do mnie, do niedawna była dziewicą. Dostałem tego dowód, tylko chyba zapomniałem. Jeśli ktoś z nas dwojga miał prawo do zazdrości to nie ja, tylko ona.
Po tej kłótni nie odzywaliśmy się do siebie przez cały tydzień.
W końcu pogodziliśmy się. Miesiączka wystąpiła w odpowiednim terminie. Przespaliśmy się znowu, używając prezerwatywy. Nie było tyle frajdy, co przy stosunku w pełni spontanicznym, ale Danusi to odpowiadało. Bezpieczeństwo ponad wszystko. Innym razem poprosiła, żebym jej to zrobił ręką. Przyznała, że najmocniej na nią działał seks z precyzyjnym stymulowaniem łechtaczki. Że palcami robiłem to najlepiej.
A potem znów nadeszły czarne chmury. Kłótnia. Bo do mojej siostry przyszła Ala, o czym Danusia dowiedziała się przypadkiem i co nie miało najmniejszego znaczenia, a ja w przypływie głupoty bąknąłem, że nic o tym nie wiem. Skłamałem, przyznając niechcący, że w związku z Alą miałem coś do ukrycia.
– Jej też robisz palcówki? – Danusia nigdy nie używała wulgaryzmów. Nieprzyzwoite słowo z jej ust oznaczało jedno: wyjątkowo zły nastrój.
Znowu ciche dni.
I tak do wakacji. Kłótnia, pogodzenie, poprawa, pogorszenie. Sinusoida emocji.

***

Rozstaliśmy się z powodu grilla. Zuzia zaprosiła najbliższe koleżanki i dwóch kolegów z klasy na wieczorną imprezę w ogrodzie. Świętowali zakończenie gimnazjum. Pomagałem jej w tym i owym. W przygotowaniach i podczas zabawy. Danusi jednak zapomniałem o tym powiedzieć. Dowiedziała się chyba od Ali, zupełnie przypadkiem. Możliwe, że zapytała o jakieś zdjęcie zamieszczone przez Alę na Facebook’u. Nie wiem.
Poczuła się jednak urażona. Powiedziała, że kupiła komplet bielizny, specjalnie dla mnie. Że planowała rozpocząć wakacje uroczyście, kochając się ze mną cały dzień od rana do popołudnia. A ja wolałem bawić jakieś obce dziewczyny i do tego w tajemnicy przed nią.
Nie chciała przyjąć przeprosin. Była głucha na wyjaśnienia. Nie odpisywała na żadne sms-y ani wiadomości przez internet. Udawała, że nie było jej w domu. Potem wyjechała jak rok wcześniej do Niemiec.
Myślałem, że się pogodzimy we wrześniu. Wierzyłem w to jak w wcześni chrześcijanie w powtórne przyjście Mesjasza. I się doczekałem tak samo jak oni. Danusia była nieprzebłagana. Zaprzyjaźniła się z dziewczyną Wiktora, wtedy już byłą dziewczyną. Nazwały się tandemem kobiet porzuconych. Do końca liceum traktowała mnie jak powietrze.



8. E jak Ewelina 

O planowanym grillowaniu z koleżankami siostry bałem się poinformować Danusię z prostego powodu. Część nastolatek znałem zbyt dobrze, choć głównie z widzenia. Przyjść miały wszystkie uczestniczki pamiętnego świętowania końca roku nad rzeką. Z jednej strony wróciły miłe wspomnienia, nie związane z aktualną dziewczyną. Z drugiej strony chciałem uniknąć niebezpieczeństwa, że Danusia by dołączyła do grilla. Gdyby wyraziła taką chęć, musiałbym ją przyprowadzić, a wtedy nie wiadomo, czego by się o mnie dowiedziała od Ali i świeżo upieczonych absolwentek gimnazjum.
Bałem się cokolwiek powiedzieć, żeby nie stracić Danusi. Nie powiedziałem i straciłem, dlatego że nie powiedziałem. A lęk okazał się nieuzasadniony. Chłopcy, którzy przyszli na imprezę, zjawili się nieprzypadkowo. Jeden interesował się dziewczyną, którą dwa lata wcześniej nad rzeką trzymałem na kolanach, tej samej którą krótko potem na weselu skrzywdzili dalecy kuzyni i o czym nikt z nas nie miał pojęcia. Drugi zakochał się w Ali. Obie dziewczyny nie miały nic przeciwko temu adorowaniu. Z kobiecą przebiegłością podsycały ich nadzieję. Obie, witając się, poprosiły o zachowanie dyskrecji. Gdybym na grilla przyszedł z Danusią, nie groziłoby mi więc z ich strony żadne niebezpieczeństwo.
Tym nie mniej byłem tam sam. Przejąłem obowiązki kucharza i kelnera. Wesoły częstowałem kiełbaskami, próbując sobie przypomnieć, które twarze należały do ciał, jakie miałem przyjemność widzieć wówczas nad rzeką. Nie było to łatwe zadanie.
W końcu dyskretnie pomogła mi siostra. Szepnęła, że to ta, i ta, tamta, i owa. Dziewczyny niewątpliwie wydoroślały trochę i na pewno zmądrzały. Gdybym nie chodził do Danusi, na bank bym się wokół którejś zakręcił. Tym bardziej, że jedna z nich łypała na mnie ciekawskim okiem. W odpowiedniej chwili, kiedy stałem sam przy grillu, podeszła i cicho zapytała, czy ją pamiętam.
- Nie za bardzo, jeśli mam być szczery. – odpowiedziałem, udając, że nie wiem, o czym mówi. – Kojarzę tylko z twarzy.
- Hmm. – mruknęła. – gdzie są twoi koledzy? Ci z którymi piłeś piwo w parku.
- Z kim wtedy, hmm, rozmawiałaś?
- Z Wojtkiem, a ty z Klaudią (dla uproszczenia niech nadal tak się nazywa)? – Porozumiewawczo otarła się o mnie ramieniem.
- Tak. Przypomnisz mi jak masz na imię?
- Ewelina. Idę powiedzieć Zuźce, że ma fajnego brata. – Zakręciła biodrami i odeszła.
Do końca imprezy przyglądałem się nowej znajomej, a miałem wiele okazji, by spojrzeć na nią z bliska. Będąc wegetarianką podchodziła do mnie z coraz to nowym warzywem i z prośbą o jego podgrzanie, ale tak by nie dotykało mięsa.
Ewelina. To imię miałem zapamiętać na zawsze, czego oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziałem. Wysoka, praktycznie mojego wzrostu. Szczupła. Długoręka i długonoga. O lekko pociągłej twarzy. Brunetka. Na zębach aparat. W uszach wielkie kolczyki przypominające cienkie sople lodu. Włosy dość krótkie, do ramion. Fryzura ze skośną grzywką zasłaniającą lewą część czoła. Krótko mówiąc, zgrabna i ładna.
- Ładna i zgrabna. – szepnąłem, gdy podeszła odebrać swoją paprykę. Bez wyraźnego celu. Dla sportu. Zasłużyła zresztą na komplement za uwagę, że Zuzia ma fajnego brata.
Zastanawiałem się, czy znów by się zgodziła na zdjęcie stanika, jak wyglądają jej piersi – przez dwa lata powinny były podrosnąć, ale uwypuklenia bluzy w odpowiednim miejscu nie zdawały się tego potwierdzać – i czy jest jeszcze dziewicą. Zaczynała mnie nachodzić myśl, że można by to sprawdzić i że test dziewictwa, obojętnie jaki by dał rezultat, byłby przyjemny. Odganiałem jednak takie pomysły jako niemożliwe do zrealizowania. Nie chciałem wystawiać na ryzyko związku z Danusią. Dochowałem wierności także po tym, jak mnie rzuciła.

***

Przez całe wakacje broniłem się przed pokusą. Koleżanka siostry wcale nie zniknęła bowiem z moich oczu wraz zakończeniem imprezy w ogrodzie. Wręcz przeciwnie. Spotykaliśmy się wiele razy, w mniejszym gronie. W naszym ogrodzie, kiedy Zuzia zapraszała koleżanki na wieczorne grillowanie i na basenie.
Coraz częściej rozmawialiśmy tylko we dwoje, odchodząc na bok od reszty towarzystwa. Na różne tematy, zazwyczaj takie, o których postronni lepiej żeby nic nie wiedzieli. Nie raz zaglądałem jej w dekolt, prosząc najpierw, by rozpięła kolejny guzik koszuli. Flirtowaliśmy, nie kryjąc się z tym przed nikim, ale tylko w formie zabawy. Zachowując dystans. Szybko ją polubiłem, ale na nową miłość a nawet przyjaźń, nie było w moim życiu miejsca, dopóki żyło złudzenie, że wróci do mnie Danusia.
- Nie podobam ci się? – spytała Ewelina którymś razem.
- Kto ci takich bzdur naopowiadał?
- Nikt. Tylko pytam.
- Podobasz, aż za bardzo.
- Nie wierzę. – Zmrużyła oczy, robiąc wyjątkowo zalotną minę.
Rozejrzałem się po ogrodzie. Na pewno nie słyszał tej rozmowy, ani nawet nie patrzył w naszą stronę. Uznałem, że raz mogę złamać śluby wierności. Wyjątkowo. Złapałem ją za rękę i poprowadziłem za róg domu. Tam, w ukryciu przed wzrokiem koleżanek siostry, chciałem ją pocałować Ewelinę. Skosztować jej ust, z każdym spotkaniem wyglądających coraz bardziej kusząco.
- Chodź! – szepnąłem.
Gdy, zrobiwszy kilka kroków, znaleźliśmy się przy rogu budynku, nieoczekiwanie ujrzeliśmy obściskującą się parę. W odległości kilku metrów przed nami stała Ala i jej adorator. Chłopak przypierał moją sąsiadkę do muru. Miętosząc pośladki, całował po szyi.
Nogi się pode mną ugięły na widok byłej dziewczyny w czułych objęciach małolata. Nie mogłem jednak dać po sobie znać wzburzenia. Obróciłem to zdarzenie w żart. Lewą ręką mocno objąłem Ewelinę, prawą dłonią zasłoniłem jej oczy.
- Och! – cicho zawołała, zaskoczona widokiem i moją reakcją.
- Ćśś, nie patrz. Oni się całują. – powiedziałem głośnym szeptem.
Ala, zobaczywszy nas, uśmiechnęła się złośliwie i pocałowała chłopca w usta, na długą chwilę przywierając do nich wargami. Zrozumiałem przekaz: co nas niegdyś łączyło, przeminęło dawno. Mogłem tylko zazdrościć jej nowemu koledze.
Udałem niewiniątko. Poprowadziłem Ewelinę z powrotem, nie poznawszy smaku jej ust. Szepnąłem tylko pół żartem, pół na poważnie:
- Trudno. Następnym razem zobaczysz, jak bardzo cię lubię.
- Lubisz?
- Podobasz.
Do końca sierpnia zdarzyło się co najmniej kilka okazji, kiedy będąc przez chwilę sam na sam z Eweliną, mógłbym okazać pożądanie. Na co zresztą liczyła. Z żadnej z nich jednak nie skorzystałem, nie pozwalając, by nasza znajomość wykroczyła za bardzo poza poziom koleżeństwa. Dochowałem wierności Danusi. Przynajmniej w sferze kontaktów cielesnych, bo myślami nazbyt często byłem już z kim innym.

***

Wszystko zmieniło się we wrześniu. Danusia potwierdziła decyzję, że nie chce mnie więcej widzieć i słyszeć. Ewelina i Zuzia zaczęły naukę w jednej klasie w moim liceum. Do tej samej klasy poszedł też chłopak Ali, z którym moja „była” spotykała się już oficjalnie, czyli za wiedzą rodziców. Różnica wieku działała na nich uspokajająco. Nie martwili się, że ich siedemnastoletnia córka mogłaby zrobić coś „nieodpowiedniego” z dwa lata młodszym chłopczykiem, stosunkowo niskim i cherlawym, nie wyglądającym za nadto męsko. Znam te szczegóły częściowo od siostry, która powtarzała mi w zaufaniu zwierzenia przyjaciółki, jak też bezpośrednio od Ali. Złość i żal do tego czasu zdążyły dawno wyparować. Kiedy odwiedzała Zuzię wieczorami, często przyłączałem się do ich babskich pogaduszek. Wiedzieliśmy o sobie praktycznie wszystko, więc nie mieliśmy też przed sobą większych tajemnic.
Pierwszy tydzień nauki w nowej szkole stanowił szok. Niektóre zajęcia przypominały bardziej wykłady uniwersyteckie niż szkolne lekcje znane z podstawówki i gimnazjum. Na pierwszy plan wysunęła się chemia. Entalpia, entropia i zasady termodynamiki: kosmos zupełny.
- Lubku, za tydzień sprawdzian. Musisz nam to wytłumaczyć. – Ewelina i Zuzia poprosiły mnie o domowe korepetycje.
Usiedliśmy we troje przy biurku. Pochyliliśmy się nad podręcznikiem i notatkami. Zaczęliśmy czytać zdanie po zdaniu, zastanawiając się nad treścią. Jednocześnie, korzystałem z okazji, by jeszcze raz przyjrzeć się Ewelinie z bliska. Stanąłem za plecami dziewcząt. Oparłszy się o poręcze krzeseł, pochyliłem się i zerkałem w dekolt koleżanki. Koronkowy stanik nie pozwalał wprawdzie dojrzeć wiele – mogłem najwyżej odgadnąć położenie różowawych sutków, lekko przebijających przez otwory materiału – ale gładka skóra pod obojczykami stanowiła wystarczająco silną przynętę dla oczu.
W pewnym momencie siostra zeszła piętro niżej do kuchni, przynieść coś do picia i pochrupania. Wykorzystałem ten moment do celów niekorepetycyjnych. Nie byłem już winien wierności komukolwiek. Z czystym sumieniem mogłem się więc dobierać do kolejnej koleżanki. Co do której byłem pewien, że tylko się ucieszy, jeśli okażę jej zainteresowanie.
Dotknąłem szyi Eweliny. Dziewczyna obróciła głowę, skierowała spojrzenie w moją stronę.
- Mogę? – szepnąłem.
- Co?
- To.
Przełożyłem dłoń na ramię, wsuwając palce pod ramiączko stanika. Następnie pomału przesunąłem dotyk odrobinę niżej. Na ciele Eweliny momentalnie pojawiła się gęsia skórka. Wyraz twarzy zastygł w nieruchomym napięciu. Opuściłem dłoń jeszcze o centymetr dalej. Na tyle wolno, by dać dziewczynie czas na podjęcie decyzji, czy się bronić, czy pozwolić mi się dotykać.
- To czyli co? – spytała cicho.
Sięgnąłem jeszcze niżej. Na chwilę zatrzymałem pochód, gdy mały palec znalazł się pod krawędzią koronki. Wreszcie zdecydowanym ruchem wepchnąłem całą dłoń pod miseczkę stanika.
- To. – szepnąłem, ściskając pierś nastolatki.
- Hmm, nie wiem. – Ewelina uśmiechnęła się szeroko, odczekała sekundę, po czym gwałtownie obróciła się w kierunku drzwi i, nasłuchując, czy Zuzia nie nadchodzi, przegoniła mnie spod ubrania. – Lubek! – poprawiając bluzkę, szepnęła jeszcze moje imię, z udawaną pretensją i zdziwieniem.
- Odprowadzę cię dziś do domu. Zgoda? – spytałem cicho, chuchając jej w ucho.
- Okey.

***

Jednokrotne obmacanie nie znaczyło jeszcze, że w jednej chwili zostaliśmy parą. Ale kierunek, w którym miały zmierzać nasze stosunki, został wyznaczony.
Spacerując wieczorem, rozmawialiśmy o dwóch rzeczach, ważnych dla Eweliny w tamtym momencie. O przerażającej klasówce z termodynamiki i piersiach.
Powiedziała, że od zbiorowego wybryku nad rzeką aż do tego dnia nikt nie dotykał jej biustu. Że przez dwa lata nikt poza mną się nim nie zainteresował. A prowokowała, przezwyciężając poczucie wstydu. W klubie szachowym grała w koszuli rozpiętej do połowy, przebiegła się po plaży, zdjąwszy górną część bikini, kiedy udało jej się na chwilę uwolnić od rodziców i nic. Nikt nie pochwalił, nie wyśmiał, nie obrócił wzroku. Jakby wcale nie była kobieca.
- Następnym razem pomacam cię z prawej strony. – zażartowałem. – Tylko się nie wyrywaj tak jak dzisiaj.
- Hi, hi. Mam pozwolić, żeby nas nakryła twoja siostra?
- Powiem, żeby nas zostawiła w spokoju.
- Nie trzeba. Lubku, właściwie co o mnie myślisz? – spytała wtedy całkiem poważnie.
Zatrzymałem się, żeby pomyśleć nad odpowiedzią, ale nic mądrego nie chciało mi przyjść na myśl. Wziąłem ją za obie ręce, krzyżując palce z jej palcami, spojrzałem głęboko w oczy i wyznałem cicho:
- Lubię cię. Bardzo.
Powoli zbliżyłem buzię do jej ust i pocałowałem. Musnąłem jej wargi raz, drugi raz i trzeci. Aż odpowiedziała w ten sam sposób, dysząc ciężko i mocno zaciskając palce z przejęcia.
- Naprawdę mogę się komuś podobać?
- Jesteś piękna.
- Ala jest ładniejsza. Albo twoja siostra. Wiesz, że chłopaki o mało się o nią nie pozabijali? Dosłownie. Tłukli się, aż krew leciała z nosa.
- O tym nie słyszałem. – Ruszyliśmy dalej, trzymając się za ręce. – No, ale ładną mam siostrę. To prawda. A ty będziesz moją dziewczyną. – dodałem odważnie, dając do zrozumienia, że jeszcze daleka droga przed nami. I że na pocałunku romans się nie zakończy.
- Kiedy?
- Jak ze mną wyjedziesz na wakacje. Pod namiot. Na spływ kajakowy.
- Oj, to nieprędko! Kto mnie puści?
- Poczekamy. – Zatrzymałem się i jeszcze raz pocałowałem ją w zaciśnięte usta.
- Nigdy się nie całowałam. – Ewelina wyznała kilka minut później, kiedy już podchodziliśmy do jej bloku.
- No to mam szczęście!
Pożegnaliśmy się na klatce schodowej, pół piętra pod jej mieszkaniem. Tym razem nadstawiłem buzię z prośbą, by Ewelina mnie pocałowała.
- Widzisz? Nic nie umiem. – Zaśmiała się, po tym jak przejąłem inicjatywę, rozchyliwszy jej usta i objąwszy górną wargę swoimi wargami.
- Będziemy się uczyć jak termodynamiki.
- Z której nic nie rozumiem.
- Ja też nie. Ale i tak dostaniesz piątkę.
Na koniec klepnąłem Ewelinę w pupę, kiedy naciskała klawisz dzwonka. Dla żartu.
Znowu byłem zakochany. Wracając, zastanawiałem się, jak romans potoczy się tym razem. Czy będzie ostatni? Czy Ewelina zostanie moją żoną? Czy za dziesięć lat, jak już pokończymy studia i znajdziemy pracę, będziemy mieć dzieci? Gdzie będziemy mieszkać? W kraju czy za granicą? A odnośnie bliższej przyszłości, jak szybko ją rozdziewiczę?

***

Obietnicę spełniłem bez najmniejszego trudu. Podczas następnego spotkania nad podręcznikiem do chemii, Zuzia trzy razy zostawiała nas samych w pokoju, znajdując odpowiedni pretekst, by nie wracać przez kilka minut. Piersi koleżanki zostały więc obmacane kompleksowo. Raz nawet nie zdążyliśmy skończyć w porę i Ewelina zmuszona była wybiec do łazienki w rozpiętym staniku. Z wypiekami na twarzy, obawiając się, że nasz sekret się wyda. Nie domyśliła się, że tak naprawdę żadnego sekretu nie było. Że siostra doskonale znała zamierzenia brata. Dobrze, że nie wiedziała o zmowie rodzeństwa. Nie przyszłaby, gdyby coś podejrzewała.
Całowaniem w usta nie była zachwycona. Powiedziała, że jest przyjemne jak głaskanie po głowie, ale nie ma dostrzegła w nim niczego podniecającego. Niemniej nie zamierzała rezygnować z buziaków. Chciała dawać mi przyjemność. Nie mogła jedynie przemóc obrzydzenia wobec całowania z języczkiem.
Na pytanie, czy się pieści sama, odpowiedziała wymownym milczeniem. Jej policzki zmieniły kolor na purpurowy. Tylko ja przyznałem się do onanizmu. Powiedziałem, że kiedy marzę o seksie z nią, nie potrafię się powstrzymać. Ewelina kilka minut całowała mnie po policzkach, jak to usłyszała. Aż odgłosy czyichś kroków na klatce schodowej kazały nam przerwać.
Następnego dnia Ewelina podeszła do mnie na przerwie. Powiedziała, że chciałaby usłyszeć, jak sobie wyobrażam nasze współżycie. Tak się zrodziła potrzeba prawdziwej randki, kiedy moglibyśmy spokojnie, w intymnej atmosferze, porozmawiać o wszystkim. I nie tylko rozmawiać. Tylko znaleźć czas i miejsce na dyskretne schadzki nie było łatwo. Oboje mieliśmy rodzeństwo, Ewelina dwóch młodszych braci, którego trudno było pozbyć się z domu bez wzbudzania podejrzeń. Musieliśmy się obejść bez intymnych odwiedzin w domu.
Gdzie indziej też nie było łatwo. Do parku nie wpuściła nas ulewa, w centrum handlowym kręciło się za dużo ludzi – trudno rozmawiać o fantazjach erotycznych, kiedy w każdej chwili ktoś może podsłuchać, do kina mogliśmy iść tylko w towarzystwie koleżanek Eweliny, na przykład mojej siostry. Jej rodzice nie wiedzieli o moim istnieniu i długo jeszcze mieli się nie dowiedzieć. Z pomocą przyszedł internet. Słowo pisane XXI wieku. Przez jakiś czas fantazjowaliśmy w e-mailach, przez komunikator i na czatach. Na czatach bawiliśmy się pisząc z obcymi, „wkręcając” zboczeńców i zboczone panie i dzieląc się ze sobą co bardziej wyuzdanymi dialogami. Wreszcie mniej więcej po miesiącu flirtowania, o którym wiedziała tylko moja siostra i, w bardzo ograniczonym stopniu, Ala i, być może, jej chłopak – Ewelina nikomu się nie zwierzyła, udaliśmy się do aquaparku. Tam po raz pierwszy zobaczyłem swoją sympatię bez ubrania.
Naszą grupę stanowiło sześć osób. Kluczową rolę grała Zuzia będąca elementem łączącym wszystkich uczestników. Oprócz mnie i Eweliny była jeszcze Ala, jej chłopak oraz Damian, jeszcze jeden klasowy kolega mojej siostry. Pierwszy adorator mający szczęście zakochać się w niej z wzajemnością. Ale nie pierwszy i nie ostatni, którego zapał roztrzaskał się w pył o jej rozsądek.
Postarałem się, żeby Ewelina weszła do strefy szatni odrobinę później niż pozostali. Kroczyłem obok niej, a gdy znaleźliśmy się obok wolnej kabiny, wszedłem razem z nią, praktycznie wpychając ją do środka.
- Jak mi każesz wyjść, to wyjdę. – powiedziałem szeptem.
Tabun myśli przebiegł przez jej głowę, nie pozostawiając po sobie śladu w pamięci. Po kilku sekundach paraliż spowodowany zaskoczeniem ustąpił. Odzyskała rezon.
- Tylko nie podglądaj. – odpowiedziała z zalotnym uśmieszkiem.
- Nie po to wszedłem, żeby nie popatrzeć. – szepnąłem, przybliżywszy się do jej lewego ucha.
- To ja się odwrócę.
- Nie.
Odstąpiłem na dwie stopy i rozpiąłem zamek w spodniach. Szybko zdjąłem dżinsy razem z bokserkami. Następnie bluzę i podkoszulek. Ewelina znów stała jak skamieniała, wpatrzona w członek. Felicjan nie był jeszcze w stanie pełnego wzwodu, ale krwi zdążyło napłynąć do niego wystarczająco dużo, by wzbudzić ciekawość nastolatki.
- Teraz ja? – spytała cicho.
- Pomogę ci.
Wspólnie pozbawiliśmy ją ubrań. Ewelina zdjęła bluzkę i stanik, ja zająłem się dolną częścią jej garderoby. Kucając, w pierwszej kolejności przyjrzałem się jej kobiecości. Pocałowałem wzgórek porośnięty kępą czarnych włosów przyciętych tuż przy skórze.
Wreszcie wstałem z kucek, pogładziłem dziewczynę pod pachami i przytuliłem.
- Będziesz moja. – szepnąłem do ucha.
- Aha. Co teraz, Lubku? – spytała, ocierając się o mnie tułowiem.
Dotyk piersi wywierał na mnie piorunujące wrażenie. Felicjan stał w pełnej gotowości, chętny rozerwać dziewiczą błonę w dowolnej chwili, najlepiej bez dalszej zwłoki.
- Idziemy pływać. – Pocałowałem pod uchem.
Przytrzymałem jednak Ewelinę w ramionach jeszcze przez minutę. Przystawiwszy członek we właściwe miejsce zrobiłem przymiarkę do seksu. Pasowaliśmy do siebie jak ulał.
- Lubku, nie tutaj. Hi, hi. – Ewelinie zaczynało udzielać się moje podniecenie. Magia Felicjana.
- Zaproś mnie do siebie. Do łóżka.
- Lubku! – szepnęła. – Kiedyś na pewno. – i mocno otarła się o mnie wilgotnym zagłębieniem pod kępą czarnych włosów. – Och! – Trochę za mocno. – Och! – Za drugim razem odskoczyła jak oparzona.
- Ewelino, ty jesteś mokra. – oznajmiłem oczywistą oczywistość.
Ubierając ją w kostium, pocałowałem ją jeszcze raz. W wargi, te na dole. I obiecałem sobie, że skoro dziewczyna nie przepada za wpychaniem języka w usta, będę ją lizać w tym, co ma między nogami.

***

- Widziałam! – Ala przywitała nas w basenie radosnym wyznaniem.
- Co? – spytali jednocześnie jej chłopak i Ewelina.
- Was.
Ala odpowiedziała w taki sposób, by nikt, kto nie zauważył nas wychodzących z tej samej kabiny, niczego nie zrozumiał. Żeby jej chłopak nie zrozumiał. Pomyślałem wtedy, że ich związek, na pierwszy rzut oka bardzo udany, miał się nie najlepiej. Tak czy owak, oboje z Eweliną byliśmy jej wdzięczni za zachowanie dyskrecji. Potem tylko musiałem zaspokoić ciekawość Ali i powiedzieć jej, co dokładnie zaszło w przebieralni. Ewelina też się wygadała niezależnie ode mnie.
Teraz jest dla mnie oczywiste, że powinienem był wtedy porzucić Ewelinę i wrócić do Ali. Nie bać się błagać o kolejną szansę. O przebaczenie win martwić się nie musiałem. Przyjaźń najlepiej świadczyła, że moje wszystkie winy poszły w niepamięć. Ala by mnie przyjęła. Ja jednak wolałem nową zdobycz. Dziewicę.
- Lubku, myślisz, że oni już to robią? – w pewnej chwili Ewelina wyraziła ciekawość, wskazując na Alę i kolegę z klasy.
- Nie wiem. Możesz się ich zapytać.
- Co?! Ha, ha!
- Spytaj Ali. Tobie na pewno powie.
Sam przyglądałem się byłej dziewczynie z innymi myślami. Widziałem, jak unika dotyku swojego chłopaka. Jak się odsuwa i odpływa za każdym razem, kiedy się do niej zbliżał. Jak blisko trzymała się mojej siostry, unikając zostawania sam na sam z kawalerem. Coraz bardziej niespokojnym, zdenerwowanym i natrętnym.
Podpłynąłem do niego.
- Spałeś już z Alą? – spytałem z głupia frant.
Chłopak o mało się nie utopił, zakrztusiwszy się wodą.
- Właściwie nie. – odpowiedział w końcu, zmieszany i najwyraźniej zawstydzony niepowodzeniem.
- Jasne. Spoko. Nie można przecież mieć wszystkiego od razu. Ile już jesteście razem? Trzy miesiące?
- Cztery. A ty spałeś z nią?
- Z Eweliną? Coś ty! Raz dała mi buzi. To wszystko. Jesteśmy tylko kolegami. – kłamałem jak z nut.
- Aha. A nie z Eweliną?
- Przed nią tak. Spałem z jedną. Miałem dziewczynę. Ale nie mów nikomu.
- W gimie laski gadały kiedyś coś o jakiejś orgii ze starszymi chłopakami. Wiesz coś o tym? Twoja siostra też tam była.
- Nie mam pojęcia. Brzmi tak niewiarygodnie jak gry w „kamienną twarz” albo „słoneczko”. To co, z Alą tylko buzi-buzi? – spytałem z niedowierzaniem.
- Nie no, lodziki były. Ale nic poza tym.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Odchrząknąłem kluchę z gardła i, chcąc, nie chcąc, z bólem serca pogratulowałem młodszemu koledze. Jedynym pożytkiem z tej konwersacji mogło być to, że opowieść o „lodzikach” mogła podziałać ośmielająco na Ewelinę i skłonić ją do odważniejszego eksperymentowania. Ale to marne pocieszenie. Zresztą nawet możliwość powtórnego obejrzenia Eweliny nago w przebieralni nie zdołała ukoić bólu spowodowanego tym, że czyjś penis znowu zbrukał moją Alę.
- Wiesz, co mi powiedziała? – Ewelina przybiegła jak opętana przez ducha tańca i zabawy. Owinięta ręcznikiem. Z roztargnienia pod prysznicem zostawiła nawet bikini, które potem przyniosła jej życzliwa koleżanka, Ala. – Nie uwierzysz.
- Co? Kto? Kiedy? – uśmiechałem się, zamknąwszy za dziewczyną drzwiczki kabiny, mimo że wcale nie było mi do śmiechu.
- No, Ala. – szepnęła podekscytowana. – że mu robiła to, wiesz co, buzią.
- O rany! – udałem, że mnie to interesuje.
Rozwinąłem ręcznik i zacząłem całować po biuście. Zachłannie. Liżąc sutki językiem. Pochłaniając buzią całe piersi.
- Lubku, musimy wychodzić. – Ewelina przywołała mnie do porządku, choć wcale jej się nie spieszyło.
- Tak, tak, Eweliniu. – mruknąłem i skierowałem się niżej.
Musiałem polizać między wargami. Posmakować kobiety. Po tym co usłyszałem, było to konieczne.
- Ach! – dziewczyna prawie krzyknęła, zaskoczona śmiałym zachowaniem. – Lubku, co robisz?! Nie!
Wstałem. Objąłem ją i szepnąłem do ucha:
- Zaznaczam teren. Że jesteś moją, Eweliniu.
Na ułamek sekundy złapała mnie za członek, obijający się o jej łono.
- Jestem, Lubku.
W okamgnieniu oboje pomyśleliśmy jednocześnie o tym samym. Że powinna przyjąć mnie ustami. Że w jej buzi powinienem zdeponować nasienie. Nie zrobiliśmy tego jednak. Ewelina nie kucnęła. Nie rozładowałem w niej napięcia. Ubraliśmy się i jak gdyby nigdy nic dołączyliśmy do grupy.
W drodze powrotnej Ala oddała Ewelinie bikini. Dyskretnie, odchodząc na bok. Zadbała, by żaden z obecnych chłopców niczego się nie domyślił. W ich oczach, zarówno Ewelina jak i Zuzia miały wyglądać jak święte na kościelnym obrazku.

***

Następnego dnia Ala zerwała z chłopakiem. Nie wysilała się na żadne wyszukane wyjaśnienia. Oświadczyła lodowatym tonem, że jej się znudził. Potem przyszła do nas, pomilczeć. Poleżeć dwie godziny bez słowa, przytulona jednocześnie przez Zuzię z prawa i przeze mnie z lewa.
- Lubię was. – podziękowała za wsparcie i pocałowała nas w usta, oboje.
A ja pomyślałem jeszcze raz, że mógłbym do niej wrócić. Zwłaszcza, że jej ciało, pulchne pośladki i piersi, znane mi aż za dobrze, i gorąca Wirginia, w której Felicjan spędzał najszczęśliwsze chwile swego, naszego, życia, kusiło potwornie. Porzuciłbym Ewelinę. Tylko że wciąż nie mogłem wybaczyć Ali, że w akcie zemsty oddała się kiedyś innemu facetowi i że ustami zrobiła dobrze małolatowi.
- My ciebie też lubimy. – odpowiedziała Zuzia.
A ja dodałem:
- Przychodź częściej, Alu.

***

Zresztą okazji do odwiedzin nagle przybyło. Na basenie Damian poprosił Zuzię o spotkanie. I nie spotkał się z odmową. Zaczął pojawiać się u nas w domu jako „kolega Zuzi”. Zazwyczaj w soboty i niedziele po południu. Siostra zamykała się z nim w pokoju, ale chciała też zachować bezpieczny dystans. Przykład brata i przyjaciółki pokazywał jednoznacznie, że z intymnością lepiej się nie spieszyć. Prosiła więc Alę, by wpadała do niej niby bez zapowiedzenia i pełniła rolę przyzwoitki. Kiedy Ala nie mogła przyjść, ja miałem się kręcić po piętrze. I co najmniej raz na pół godziny pod byle pretekstem wchodzić do jej pokoju, sprawdzać, co się dzieje. Niepokoić zakochanego nastolatka. Podobną prośbę wyrazili rodzice. A przekonawszy się, że strategia działa, obdarzyli córkę pełnym zaufaniem. Nie kręcili nosem, gdy wizyta przeciągała się do dziesiątej w nocy. Wybierali się do teatru czy kina, zostawiając nas samych w domu. Dali nam wolna rękę.
Przeszkody w postaci przyjaciółki-nierozłączki i natrętnego brata pozwoliły też sprawdzić, czy zauroczenie Zuzią to nie słomiany zapał niedojrzałego nastolatka. Damian zdał test celująco. Okazał się cwany i wytrwały. Nie bał się rozmów ze mną, bądź co bądź starszym bratem Zuzi. Odnalazł mnie w szkole, powiedział o swoich uczuciach i poprosił, bym ocenił jego szanse. Chciał wiedzieć, czy jest w jej typie i czy Zuzia przypadkiem nie kocha innego. Podobne rozmowy odbył z Alą i innymi koleżankami. Nie usłyszał niczego, co by go mogło zaniepokoić. Wręcz przeciwnie, zewsząd otrzymał wsparcie i zapewnienie, że on i Zuzia pasują do siebie. Nikt nie miał wątpliwości, że moja siostra go lubi.
- Tylko się nie spiesz, stary. – szturchnąłem go lekko w ramię dla dodania otuchy. – I przybij pionę, szwagrze!
Damian, zapewniony przez wszystkich, że los mu sprzyja, mógł więc spokojnie spoglądać w przyszłość. Wykazał odpowiednią cierpliwość i wyrozumiałość. Rozumiał, że dziewczyna ma dużo nauki i nie zawsze może się z nim spotykać. Był wdzięczny za każdą godzinę spędzoną z Zuzią, sam na sam i, znacznie częściej, we troje lub czworo. W towarzystwie Ali i moim.
Dziwił się trochę, że chodząc z Eweliną, brałem na kolana Alę, kiedy we czworo oglądaliśmy filmy w pokoju mojej siostry.
- No, trochę to może dziwnie wyglądać. – przyznałem, gdy na przerwie zamieniliśmy słówko na ten temat. – Mam nadzieję, że nikomu nie powiesz.
- Nie no, co ty! – zapewnił.
- Jesteśmy z Alą jak rodzeństwo. To siadanie na kolana tak naprawdę nic nie znaczy. – wyjaśniłem, mijając się z prawdą.
Brat nie wkładałby siostrze ręki pod koszulkę i nie rysowałby palcem kółek wokół sutków, a siostra nie pomagałaby mu, wracając z łazienki bez stanika. A tak właśnie oglądaliśmy filmy przy zgaszonym świetle, podczas gdy Damian wciąż grzecznie nie zdejmował rąk z kolan Zuzi. Taka sąsiedzka przyjaźń.
Podobnie z Eweliną. Nie mieliśmy gdzie się spotykać bez świadków. U niej w domu cały czas grasowali bracia, ja dzieliłem piętro z Zuzią. Widywaliśmy się więc we troje, dzięki Zuzi. Ewelina mówiła rodzicom, że idzie do koleżanki, której wprawdzie nie znali bardzo dobrze, ale widzieli, że się dobrze uczyła i nie pochodziła z marginesu społecznego. Dziewczynki czwarty rok chodziły do jednej klasy. To normalne, że się zaprzyjaźniły. O tym, że koleżanka ma brata, Ewelina ostatni raz powiedziała im przed pierwszymi korepetycjami. Potem już nie czuła się zobowiązana przypominać.
Zazwyczaj, tak jak na początku roku szkolnego, zajmowaliśmy się lekcjami. Zawsze było coś trudnego do wytłumaczenia z chemii lub fizyki. Jakieś zadania do zrobienia. Siostra tradycyjnie wychodziła z pokoju w jakiejś nieważnej sprawie, pozwalając nam zamienić kilka słów na osobności. Udawała, że nie widzi, jak koleżanka ukradkiem poprawiała potem bluzkę. Odrobiwszy lekcje przesiadaliśmy się na fotele i plotkowaliśmy trochę. Wtedy już Ewelina siedziała mi na kolanach. Raz po raz całowaliśmy się w policzek. Skromnie, by nie gorszyć siostry.
Niekiedy zapraszałem Ewelinę na kilka minut do swojego pokoju. Za pierwszym razem krępowała się iść ze mną. Nakrzyczała, że w ten sposób ujawniłem siostrze nasz romans. Mimo to pozwoliła się pocałować. Później, zobaczywszy przychylna reakcję Zuzi i przekonawszy się, że mogła liczyć na pełną dyskrecję, nabrała odwagi.
Zamknąwszy drzwi mojego pokoju, mieliśmy pół godziny wyłącznie dla siebie. Bluzka wędrowała pod szyję, znikał stanik, zaczynało się całowanie tułowia. Brzucha, boków i pleców. W zamian Ewelina masowała Felicjana. Wsuwała rękę pod dres i poznawała tajniki męskości. Z początku ostrożnie, nieśmiało. Po kilku próbach, bez zahamowań. Nauczyła się zmuszać mnie do wytrysku.
- No, daj, Lubku! Nie bądź taki. – Szeptała, jak się za długo wzbraniałem.
- Nie teraz, Eweliniu. Najpierw musisz mnie wpuścić do siebie. – Uciskałem jej krocze.
Aż podniecenie brało górę. Musiało. I Ewelina odsapywała z triumfem:
- Nareszcie... Pójdę umyć ręce.
O czym myślała siostra, siedząc w pokoju w przeciwnym końcu korytarza, można się tylko domyślać. Najpewniej o Damianie.

***

Tak dotrwaliśmy do końca roku. W pełnej harmonii. Okres świąteczny spędziliśmy oddzielnie, co wieczór pisząc przez internet. Ewelina musiała wyjechać na dwa tygodnie.
W noc sylwestrową zazgrzytało. Dostałem ostrzeżenie, że związek z Eweliną wcale nie musi trwać wiecznie. W każdym wypadku, że nie wszystko układa się cukierkowo. Byliśmy we czworo: ja, Zuzia, Damian i Ala. Rodzice wyjechali do znajomych. Ubrani elegancko – koszula, czarne spodnie, dziewczyny w wydekoltowanych sukienkach – otwieraliśmy szampana, nie czekając do północy.
- A gdzie jest twoja dziewczyna, Lubku? – zapytała Ala z nutką ironii w głosie.
Damian spojrzał na mnie. Ja na Damiana. Przypomniały nam się rozmowy o braniu dziewczyn na kolana. W mgnieniu oka straciłem pewność, że ukradkowe pieszczoty z Alą nie wypłyną na światło dzienne. Chłopak mojej siostry w mig pojął, że nie wszystko, co mu powiedziałem, odpowiadało prawdzie.
- W górach. Z rodzicami.
- Aha. A ty sam z nami. Hi, hi. – Odpowiedziała Ala prześmiewczo.
- Aha.
- No, nie gniewaj się, Lubku. Nie smuć! Wszyscy cię lubimy. – podeszła do mnie, ostentacyjnie przytuliła i pocałowała w policzek, głośno cmokając.
- Nie gniewam się, Alu.
Naprawdę się nie gniewałem. Znałem ją. Wiedziałem, że na tej uwadze się nie zatrzyma. Oczekiwałem, że zrobi coś jeszcze. Pragnąłem jej. Bałem się tylko, by sceną zazdrości nie popsuła maskarady, którą budowałem przez ostatnie miesiące.
Zaraz potem usiadła mi na kolana. Opróżniwszy lampkę do połowy, szepnęła mi prosto do do ucha, cicho, prawie niesłyszalnie:
- Czuję cię. – Z satysfakcją stwierdziła, że byłem twardy.
- Alu! – syknąłem, zwracając na nas uwagę Zuzi i Damiana. – Jesteś okropna! – dodałem, pół żartem, pół serio, z udawaną złością. Oboje wiedzieliśmy przecież doskonale, że mnie przyjemnie podniecała.
O północy mieliśmy sobie złożyć życzenia. Ala i tym razem okazała przewrotną naturę. Zamieniła rytuał w żart nacechowany erotycznie.
- Chłopaki, życzę wam, żebyście w nowym roku porządnie zamoczyli! Niech wam dziewczyny wreszcie dadzą cipki. Co nie, Zuziu?
Na te słowa moja siostra rozdziawiła buzię, nie wiedząc jak zareagować. Damian zlustrował ją od kolan do piersi spojrzeniem pełnym pożądania. Zapadła cisza. Oczekiwanie, co będzie dalej.
- A tobie czego życzyć, Alu? – odezwałem się po chwili.
- Mnie i Zuzi. Hmm. Żebyśmy się nie zakochiwały.
- Dobra, siostro – podszedłem do Zuzi – żebyś się uchroniła przed miłością! – Mrugnąłem porozumiewawczo. Stuknęliśmy się lampkami szampana i uściskaliśmy się z całej siły. – Poważnie. Jeszcze z tym zaczekaj. – szepnąłem na tyle cicho, by Damian nie usłyszał. Przynajmniej żeby nie był pewien, co dokładnie powiedziałem.
- E tam! Muszę pogadać o tym z Eweliną. – Siostra roześmiała się, przez nieostrożność ochlapując się szampanem.
- Powodzenia, stary!
- Powodzenia, młody! – Z Damianem poklepaliśmy się po ramionach.
- Alu! Chcę, żebyś zawsze była taka, jaka jesteś. Wspaniała.
- Cicho, głupku! – Zatkała mi usta dłonią i obróciła twarzą ku drugiej parze.
W pokoju rozlegało się właśnie mlaskanie. Język mojej rodzonej siostry znikał w ustach chłopaka. Może trochę przesadzam, ale ogarnęła mnie złość. Momentalnie. Znienawidziłem Damiana, ślady trądziku na czole i młodzikowate wąsy, których leniowi nie chciało się jeszcze ogolić. Nie doceniłem go. Niesłusznie widziałem w nim dzieciaka. Przykro było patrzeć, chociaż ogólnie bardzo cieszyłem się szczęściem Zuzi, jak z przejęciem wsysał język, jak go oblizywał, sunąc po nim zaciśniętymi wargami, słyszeć to mlaskanie.
Nim skończyli, Ala wyciągnęła mnie na korytarz. Przyparła do ściany i złapała za krocze.
- Zerżnij ją! Lubku, masz ją zerżnąć! – rozkazała i zaczęła całować po policzkach.
- Co ty, Alu?
- Ewelińcię. Chcę, żebyś jej to zrobił. Tak jak tylko ty potrafisz. – Zamknęła mi usta gorącym pocałunkiem. Po czym odskoczyła na pół kroku. Otarła wargi wierzchem dłoni i usprawiedliwiła się, udając naiwną: – Jestem pijana.
Nie była. A nawet jeśliby się upiła, nie całowałaby i nie mówiłaby wszystkich tych rzeczy z powodu alkoholu. Ala w ten szaleńczy sposób złożyła ofertę powrotu.
Ofertę, którą w pierwszym odruchu przyjąłem. Chwyciłem Alę za rękę i poprowadziłem do swojego pokoju. Oparłem o biurko i klęknąłem przed nią, błyskawicznie wsuwając ręce pod sukienkę. Złapawszy za pupę. Pocałowawszy w nogę, wysoko nad kolanem. Zacząłem ściągać czarne rajstopy.
Dopiero chwyciwszy Alę za krocze, zreflektowałem, że tak nie należy postępować.
- Przepraszam, Alu. Coś mnie poniosło. Chodź do tamtego pokoju. – Przestałem się do niej dobierać, tak samo nagle, jak zacząłem.
- Aha. Masz rację. Trzeba ich przypilnować.
Tymczasem Damian i Zuzia usiedli na fotelu, kontynuując całowanie. Już bez języczka i bez głośnego mlaskania. Na zmianę dotykali policzków ustami zostawiając niezauważalne wilgotne ślady. Zastaliśmy ich w momencie, gdy chłopak spróbował pościskać piersi, ale Zuzia przegoniła jego rękę. Chyba jedyna rozsądna osoba z nas czworga.
Dla Damiana Sylwester był zaplanowany jako impreza całonocna. Rodzice zgodzili się bez najmniejszego problemu, zapewnieni, że gość dostanie łóżko w pokoju dla gości. Przed pierwszą Ala oznajmiła, że też woli zostać.
- Nie chce mi się tam siedzieć samej. Zuziu, dasz mi jakąś piżamę?
Chwilę potem zadzwoniła do taty, mówiąc, że dobrze się bawi i że wróci rano.
Podzieliliśmy się łazienkami: panie na górze, panowie na dole.
Gdy Damian wrócił na nasze piętro, przebrany w dres, dosłownie oniemiał z wrażenia. Widok dwóch dziewcząt w luźnych halkach na długich ramiączkach, wykraczał poza granice jego wyobraźni. Chłopak nigdy wcześniej nie widział młodych kobiecych piersi swobodnie chybotających pod półprzezroczystym materiałem. Dziewczyny zorientowawszy się, że wywarły na nim nie lada wrażenie, wymieniły się znaczącymi spojrzeniami i urządziły dodatkowy pokaz. Przez kilka minut, ścieląc łóżko, wybierając film w laptopie, ustawiając słodycze na stoliku, pochylały się na przemian i jednocześnie, tak mocno, że ich biusty stawały się całkiem widoczne. Ala posunęła się nawet do tego, by przytrzymawszy włosy rękami, skłonić się przed chłopakiem, nie udając ani trochę, że zrobiła to przypadkowo. Jestem przekonany, że tamten Sylwester do tej pory jest dla Damiana jednym z najważniejszych wspomnień.
Tym bardziej, że zaraz potem stłoczyliśmy się na łóżku Zuzi jak sardynki w puszce. Z samego brzega moja siostra. Za jej plecami Damian. Następnie Ala i ja przy ścianie. Chłopak znalazł się między dwiema półnagimi pięknościami, obejmując rękami leżącą przed nim Zuzię i czując Alę za plecami. Przykrywszy się kocami przystąpiliśmy do oglądania filmu.
Nie wiem o czym. Nie pamiętam tytułu. Obraz całkowicie przesłoniły feromony. Mógł to być Szrek albo Królowa Śniegu. Obojętnie co by grało, liczyły się głównie cycki. Damian macał Zuzię. Ja Alę.
Aż pod koniec pierwszego seansu Ala obróciła się do mnie przodem, wyciągnęła na wierzch Felicjana i zaczęła się o niego ocierać. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało mi się nie poplamić jej cienkich majtek.
Zaraz potem, jak my skończyliśmy się stykać najczulszymi miejscami, po włączeniu drugiego filmu, Zuzia obróciła się przodem do swojego chłopaka. Spojrzawszy pytająco na mnie i Alę i zobaczywszy dwa przyzwalające uśmiechy, całkiem zdjęła halkę. Objęła chłopaka kolanami, ale biodra trzymając daleko od niego. Złapała go obiema rękami za szyję. Pozwoliła jego ciekawskim dłoniom robić ze sobą wszystko.
- Gdyby to widział Wiktor! – podsumowałem przebieg macania, gdy na ekranie monitora pojawiły się napisy końcowe.
- Kto to jest Wiktor? Ha, ha. – Ala zaśmiała się z produktu własnej wyobraźni.
- No właśnie, kto to? – Damianowi nie było do śmiechu. Zuzia wyznała mi potem, z pretensją, że w reakcji na moją uwagę, Damian momentalnie przestał dotykać jej piersi.
- Nasz wujek. – skłamałem. – Ma sto lat i co roku kupuje Zuzi jajko z niespodzianką, jakby się zatrzymała w rozwoju dziesięć lat temu.
Na ogół nie zmyślam takich banialuk. Kłamstwo ma przecież kacze nogi. W wypadku Damiana nie miałem jednak obaw. Wiedziałem z własnego doświadczenia, że z miłością jest jak z alkoholem. Po upojeniu nieuchronnie następuje kac.
Scenariusz łatwy do przewidzenia: Zuzia budzi się rano. Zdaje sobie prawdę, że pozwoliła sobie i chłopakowi na zbyt wiele. Wstydzi się. Nie chce wyjść z pokoju, dopóki Damian jest w domu. Także w szkole, po Święcie Trzech Króli, nie ma ochoty z nim rozmawiać. Odtrącony kochanek nie wytrzymuje. Robi coś nieprzemyślanego. Zuzia odbiera to jako dowód, że popełniła błąd. Że pomyliła się co do człowieka. Boi się go. Boi się wspomnienia, jakie on ma o niej. Rozstają się, wzajemnie obarczając się winą.
Byłem pewien, że temu chłopcu nigdy nie będzie dane sprawdzić, czy wujek Wiktor istnieje.
Poszliśmy spać. Damian do pokoju gościnnego, ja do siebie. Ala została z Zuzią. O siódmej przybiegła do mnie.
- Lubku! Lubku, obudź się! No, posuń się, zrób miejsce dla koleżanki... Zuzia mówi, że nie zmrużyła oka. Nie chce wstawać, dopóki on jest w domu. Zupełnie nie wiem, co z nią zrobić. Jesteś bratem. Chodź, przemów jej ty do rozsądku. – Scenariusz zaczął się spełniać. Co do joty.
Kacowy model miłości dotyczy nie tylko Zuzi i Damiana. Związek z Eweliną też dotknął kryzys. O Sylwestrze dowiedziała się tylko tyle, ile chciałem, żeby wiedziała. Że zjedliśmy paluszki i wypiliśmy szampana. Tym nie mniej się na mnie obraziła wystarczająco mocno. Bo nie wysłałem jej sms-a z życzeniami. Nie byłem online, kiedy ona na mnie czekała. Nie odpowiedziałem na wiadomość wysłaną o jedenastej. O jedenastej trzydzieści i za pięć dwunasta. Ani na piętnaście emotek, które Ewelina wysłała, zanim usnęła. Bawiłem się, nie wiadomo jak, i zostawiłem ją samą z nudną rodziną.

***

- Stary, nie mówiłem, żebyś się nie spieszył? Poczekaj parę miesięcy. Uspokoi się i wróci. – Tyle mogłem poradzić młodszemu koledze. Tyle mogłem powiedzieć sobie.
- Ale to ona się rozebrała, nie ja. – Damianowi nie łatwo było zrozumieć, na czym polegała jego wina.
- Chyba nie żałujesz!
- Nie. – W oczach zaiskrzyły się świetliki miłych wspomnień. – A ty z Alą często tak?
- Nie, nigdy.
- Aha, rozumiem.
- Następnym razem, szwagrze, jak będą dawać za dużo, to nie bierz wszystkiego. Laski cenią umiar.
- Tylko kiedy będą następne razy? – Damian szczerze wątpił w przyszłość. Nie wiedział jeszcze, że im głębszy upadek, tym wyższy wzlot po wyjściu z kryzysu.
- Przed tobą Zuzia nigdy nie miała chłopaka. Daj jej czas na wyjście z szoku. A póki co, cicho! Jakby ktoś pytał, nie było żadnego Sylwestra. – Nie musiałem dodawać, że osobą, która o niczym nie powinna wiedzieć, była Ewelina.
Zachowywałem się wobec niego jak podręcznikowy hipokryta. Znałem siostrę, Wiedziałem, że jej uczucie nie było głębokie. Widziałem więc jak na dłoni, że chłopak nie miał najmniejszych szans na dłuższy związek. Owszem, mogli się jakiś czas spotykać. Bawić się w miłość. Nabierać doświadczenia. Ale było jasne, że prędzej go Zuzia porzuci, niż zdecyduje się przekroczyć kolejną granicę. Że w mojej siostrze Damian nie „zamoczy”. Lepiej by sobie poszukał innej dziewczyny. Ale czy można komuś odbierać marzenia? No i potrzebowałem jego milczenia. Zuzia również.

***

Tym razem na szczęście złość nie trwała długo. Na wiadomości od Eweliny nie odpowiadała też Zuzia. To znaczy, że rzeczywiście Sylwestra spędzaliśmy razem, a pod okiem siostry nie mógłbym zrobić żadnego naprawdę karygodnego głupstwa. I relacje dwóch osób ze sobą współgrały. Ewelina podenerwowała się kilka dni, zapłakała, napisała, że nigdy nie przekroczy progu mojego domu, ale gdy wróciła z gór, gniewała się na mnie tylko dla zasady. Tym bardziej, że Zuzia pisała jej codziennie, jak bardzo przeżywam:
- Już drugi dzień nic nie je. Nie bądź taka, daj mu szansę.
- Nie poznaję brata. Zamknął się w pokoju. Nic mu się nie chce.
- Wiktor był u niego. Kolega z klasy. Chodził do naszego gimnazjum. I jemu nie udało się go pocieszyć. – Wytłumaczyliśmy, kim jest Wiktor, zakładając, że Ewelina nie musi pamiętać imion wszystkich członków paczki pingpongowej.
Wiktor faktycznie przyszedł. Pogadać o swoich problemach. Ledwie wszedł do domu, Zuzia zaczęła piszczeć. Kobieciarz uszczypnął ją w tyłek. A potem na głos wychwalał urodę szesnastolatki. Że odkąd ją widział ostatnio, wyrosła i wydoroślała. Zaokrągliła się tu i ówdzie.
- Świnia! – Zuzia specjalnie przybiegła, skomentować jego słowa. I jeszcze szybciej uciekła z pokoju, zorientowawszy się, że luźny t-shirt nie stanowił dostatecznej zasłony dla biustu.
Mimo sporu ostrego w tonie, później porozmawiali na osobności. Zupełnie spokojnie, nie licząc dwóch pisków, krótkiego śmiechu i huku przewracanego fotela. Do audiencji siostra jednak się odpowiednio przebrała. Założyła grubą bluzę z kołnierzem golfowym i spódnicę do do kostek.
- Lubku, nie wpuszczaj go więcej. – powiedziała rozbawiona, kiedy wyszedł na dwór. – Obmacał mnie, ukradł całusa i zaprosił na studniówkę.
- Chyba nie przyjęłaś zaproszenia. – Rzuciłem się do drzwi, gotowy biec za podstępnym lisem, pobić po uszach i urwać mu ogon.
- Powiedziałam, że się zastanowię. Hi, hi.
- Żartujesz! – Na dobrą sprawę udałem tylko oburzone zdziwienie.
Wiedziałem, że nazbyt śmiałe zachowanie Wiktora wcale nie sprawiło jej przykrości. Przeciwnie. Poczuła miłe mrowienie we wiadomym miejscu. Jak wile dziewczyn przed nią.
- No co? Przecież nie chodzę już z Damianem. Oj, braciszku! Jasne, że nigdzie z nim nie pójdę. Choć mogłoby być całkiem fajnie. Ha, ha, ha.
O spotkaniu z Wiktorem opowiedziała Ewelinie w pierwszej kolejności. Tym razem w mieszkaniu przyjaciółki. Zerwanie z Damianem znalazło się na drugim miejscu. I nie zdradziła większości szczegółów. Pocałowała się z nim nazbyt odważnie, pozwoliła się podotykać intymnie i jej organizm się zbuntował. Zrozumiała, że Damian to nie partner dla niej. Mimo że bardzo go lubi.
Damian próbował jeszcze coś wskórać. Rozmawiał ze mną, prosił Ewelinę o wsparcie. Nic z tego. Zuzia nie zmieniła zdania.
I Wiktor boleśnie poczuł jej niepokorny charakter. Ośmielił się, swoim zwyczajem, naruszyć nietykalność cielesną Zuzi, publicznie. Na przerwie uszczypnął ją w pupę. Zuzia pisnęła, krzyknęła, nazwała debilem. Standardowa reakcja, przejaw bezsilności zachęcający napastnika do następnych prób molestowania. Na tym się jednak nie skończyło. Na innej przerwie moja kochana siostrzyczka przyszła do sali, w której czekaliśmy na lekcję, poprosiła, bym zagadał nikczemnika, a gdy stał odwrócony tyłem do swojej ławki, zabrała jego plecak. Musiał potem biedny wyciągać go z muszli klozetowej i czyścić sobie tylko wiadomym sposobem.
Na studniówkę obydwaj poszliśmy w towarzystwie innej partnerki, niż pierwotnie zakładaliśmy. Ostatecznie Wiktor zaprosił siostrę cioteczną, ja zabrałem Zuzię. W przeciwieństwie do niego, mnie dziewczyna nie odmówiła. O pozostaniu Eweliny w domu zadecydowali jej rodzice. Wytłumaczyli, że byłoby im niezręcznie, gdybym zapłacił za jej udział w imprezie, a oni nie mieli wystarczających środków. Bilet na bal, buty, suknia, taksówka – kilkuset złotych mogłoby nie wystarczyć. Docenili jednak, że przyszedłem z kwiatami, że kulturalnie się przedstawiłem. Odebrali to jako oznakę szacunku i przejaw szczerości. Ojciec Eweliny udzielił mi oficjalnego pozwolenia na spacery z córką. Miły z niego facet, mimo że strasznie staromodny i trochę na bakier z rzeczywistością.
Za to Ewelina ostatecznie mi wybaczyła. Spytała grzecznie tatusia, czy może odprowadzić kolegę do najbliższego skrzyżowania. Zamknąwszy za sobą drzwi mieszkania, rzuciła mi się na szyję i oświadczyła, że na klatkę schodową patriarchat nie sięga. Pocałowała mnie z języczkiem. Półtora piętra niżej powtórzyła pocałunek ze zdwojoną siłą. Powiedziała, że tęskniła i obiecała, że nie będzie się więcej gniewać z byle powodu. Winy tym razem nie spotkała ukarana.
Znowu zaczęła odwiedzać Zuzię, raz, czasem dwa razy w tygodniu. Z tą różnicą wobec poprzednich miesięcy, że nie musiała się spieszyć do domu. Mogła wracać później, skoro nie szła przez miasto sama.

***

Ostatnie miesiące liceum poświęciłem na intensywne przygotowanie do matury. Egzaminy zdałem bardzo dobrze, osiągając prawie najwyższą ilość punktów w szkole, i niebagatelna w tym zasługa Eweliny. Stale była przy mnie. Będąc pewnym jej uczuć, mogłem beztrosko poświęcać czas na naukę. Nie rozpraszały mnie niepotrzebne myśli.
Myślami w matematyce i biologii, szczęśliwie zakochany nie zauważyłem nawet, że kontakt z Alą po Sylwestrze praktycznie się urwał. Sąsiadka przestała nas odwiedzać. Zmianę wytłumaczyła dopiero, jak sam się do niej pofatygowałem:
- Wolisz Ewelinę. Przegrałam.
- Jesteś zła na mnie?
- Byłam. Teraz już nic do ciebie nie czuję.
- Ale przyjaźnić się chyba możemy? Nie zerwiesz chyba kontaktów z Zuzią.
- Zobaczymy.
Kolejny raz spotkaliśmy się po studniówkach. Ala przyszła do mojej siostry w niedzielę wieczorem, podzielić się wrażeniami z bali. Przesiedzieliśmy pół północy, śmiejąc się i wspominając dawne i całkiem niedawne dzieje.
- Jak się czujesz, Lubku, mając dwie siostry? – spytała, beztrosko się przeciągając, odchylając łokcie daleko za głowę.
- Doskonale! – Na szczęście Ewelina nie była świadkiem rozmowy, bo poziom zażyłości, jaki by ujrzała, mógłby jej się wydać groźnym.
Było o czym rozmawiać, bo w życiu Zuzi też nastąpiły zmiany. Krótko przed studniówką zjawił się Wiktor z bukietem kwiatów. Prosił o wybaczenie nagannego zachowania w szkole. Kwiaty zostały przyjęte, lecz bez entuzjazmu. Przynajmniej z pozoru. Niemniej po przeprosinach Wiktor miał z kim zatańczyć oprócz siostry ciotecznej. Jak tylko Damian dowiedział się o wizycie Wiktora, a dowiedział się ode mnie, poszedł w ślady starszego konkurenta. Przyniósł czerwoną różę.
Gdyby Zuzia wiedziała, że to on stanął przed furtką, na pewno by go nie wpuściła. Nie zwróciła jednak uwagi na dzwonek, zajęta bratersko-przyjaciółkowymi korepetycjami. Tata okazał się szybszy.
- Zuziu, kolega do ciebie. Z kwiatami. – zaanonsował Damiana, doprowadziwszy chłopaka na nasze piętro.
- Boże. Co robić? – szepnęła zrezygnowana.
- Chodź do mnie na chwilę. Zostawimy ich samych. – wyciągnąłem Ewelinę z pokoju siostry.
Gdy wróciliśmy niecałe pół godziny później, zastaliśmy ich stojących przy oknie. Obejmujących się dość nieporadnie. Chłopak głaskał ja po czole, zaczesując palcami grzywkę do tyłu. Milczeli. Damian wpatrzony w twarz mojej siostry. Ona z opuszczoną głową, wpatrzona w podłogę.
- Dobrze, zastanowię się. – Zobaczywszy nas, Zuzia odpowiedziała mu na pytanie zadane minutę po, jak z Eweliną opuściłem pokój.
- No, to dajcie sobie buzi na zgodę. – Zaśmiałem się niezbyt głośno. – Odprowadzę Ewelinę do domu.
- Aha! – dodała moja narzeczona i własnym przykładem zachęciła ich do pocałunku.
- Nie dzisiaj.
Zuzia miała pewne obiekcje, ale chłopak okazał się szybszy i bardziej zdecydowany.
- Zuch! – pochwaliłem go, gdy chwilę potem we troje wychodziliśmy z domu.
- Dobrze, że o nią walczysz. – Również Ewelina poparła kolegę.

***

Niedługo potem, na początku ferii, wybraliśmy się do aquaparku. W składzie tym samym co poprzednio, z tym że dołączył do nas Wiktor. Zuzia miała więc dwóch adoratorów.
Chłopcy się dogadali, by razem podrywać moją siostrę. Konkurencja nie wyklucza przecież współpracy. Stary wyjadacz, pięściarz wagi ciężkiej stawiał na nokaut w decydującym momencie. Strategią juniora wagi muszej była systematyczność i nadzieja na łut szczęścia. Ponieważ szanse obu zawodników były jednakowo znikomo niskie, czego żaden z nich nie chciał przyznać, zapowiadał się ciekawy pojedynek.
Dodatkowo Damian mógł liczyć na wsparcie publiczności. Bezpośrednio przed walką szczególnej zachęty udzieliła mu Ala. Weszła z nim do jednej kabiny w przebieralni. Otworzyła mu oczy na pewne sprawy. Wyjaśniła, że kilka drzwiczek dalej pewien chłopiec o imieniu Lubek rozbiera dziewczynkę o imieniu Ewelina. Dotyka ją intymnie. Być może nawet zanurza w niej wiadomą część ciała.
- Ona Wiktorowi nie da. – powiedziała o Zuzi. – Ale ty możesz zerżnąć siostrzyczkę Lubka. Zrób to dla mnie.
Jeśli chodzi o mnie i Ewelinę, prawie we wszystkim miała rację. Zdjąwszy ubrania, przytuliliśmy się do siebie gołymi ciałami.
- Rosiczko, otwórz się. – szepnąłem, całując lewe ucho. Jednocześnie palcami pomogłem Felicjanowi rozsunąć kobiece wargi Eweliny. – Rosiczko, dlaczego jesteś taka wilgotna? – szeptałem, trąc o łono i krocze, naciskając na odsłonięty otwór.
- Ach! Ach! – odpowiadały mi ciche westchnięcia.
Od pierwszego przebierania się razem dzieliło nas już kilka miesięcy. Przez ten czas poznaliśmy się lepiej. Ustaliliśmy granice. Ewelina miała pewność, że nie dopuszczę do defloracji. Wierzyła, że może beztrosko czerpać przyjemność z każdego masażu. Gdyby porozmawiała z Alą, dowiedziałaby się, że zaufanie w tych sprawach bywa złudne. Ale takiej rozmowy ze starszą koleżanką nie odbyła.
Mówiąc Damianowi, o domniemanych pieszczotach z Eweliną, Ala nie miała racji tylko w jednym. Nie wszedłem w dziewczynę. Niemniej doping był skuteczny.
Po pewnym czasie nasza grupa rozpadła się na dwie trójki. Zuzia, Wiktor i Damian zatrzymali się w niedużym basenie z gorącą wodą na zewnątrz. Ja w towarzystwie dziewczyn poszedłem na basen sportowy. Nie długo jednak pływaliśmy razem. Zatrzymałem się z Eweliną przy krawędzi, gdzie akurat nie było nikogo. Otoczyłem dziewczynę ramionami, ona objęła mnie nogami. Przylgnęliśmy do siebie, ocierając się o siebie pod wodą. Ala, zostawiła nas samych.
Nie na długo. Po kilku minutach wróciła, ostatnie metry płynąc pod wodą. Niby przez nieuwagę zderzając się z moimi nogami.
- Uf! Ha, ha! – Przetarła oczy. – Wiem, że ci dobrze z Ewelinką, ale chyba cię zainteresuje, że twoja siostra jest teraz z chłopakami sama. Mają cały basen dla siebie.
- Stoi przodem do Damiana. Wiktor za jej plecami. – zrelacjonowała minutę później.
- Kanapka! Ha, ha! Ścisnęli ją jak plaster szynki. Oj, Lubku, nie pilnujesz siostry! –powiedziała szybko, wróciwszy trzecim razem, i od razu pobiegła z powrotem.
- Straciła stanik. – Przekaz zmieniał się z każdym przybyciem Ali.
Nadeszła pora, we troje udać się do basenu na zewnątrz.
Informacja o negliżu okazała się fałszywą, ale podrywacze na pewno nie próżnowali. Pod wodą mogli macać do woli, nie ryzykując, że ktoś obcy zobaczy. I Zuzia zachowywała pozory przyzwoitości, czerpiąc satysfakcję ze zmagań konkurentów.
- Dobrze, że przyszliście. W samą porę. – powiedziała mi w tajemnicy, podekscytowana.
Trochę później Ala udzieliła bezpośredniego wsparcia swojemu faworytowi. Kiedy wspinaliśmy się na zjeżdżalnię sprytnie wcisnęła się między Zuzię i Wiktora. Odseparowała moją siostrę od tego chłopaka. Dzięki temu Damian mógł samemu odciągnąć dziewczynę na bok. Z szansy skorzystał. Z tego co wiem, dostał solidnego buziaka. W przebieralni nie zdołał się jednak wepchać do kabiny Zuzi. Zabrakło mu tupetu i przebiegłości.
W ogóle ferie, dla mnie ostatnie ferie zimowe jako ucznia, należały do udanych. Po wycieczce do aquaparku spotykałem się z Eweliną niemal codziennie. Nawet w weekend mogłem ją zabrać do kina, za rodzicielskim pozwoleniem. Równolegle Zuzia spotykała się z Damianem. Wiktor otrzymał czarną polewkę i w trybie pilnym wyjechał na tydzień do rodziny. Do tej siostry ciotecznej, która przyszła z nim na studniówkę. Ala nawiązała z nim kontakt przez internet i przez jakiś czas śledziła go wirtualnie.

***

Idylla nigdy nie trwa długo. Nieuchronność końca najpierw uderzyła w Damiana. Tym razem bezpośrednim winnym była jego własna głupota. Po kilku przedpołudniach spędzonych z moją siostrą, po wielu godzinach przytulania i pocałunków, uwierzył w szczerość. Powiedział jej, o rozmowie z Alą w przebieralni. Reakcja nie nastąpiła natychmiast, ale gdy informacja, tak niesamowita, że niemożliwa do uwierzenia, w końcu dotarła do umysłu Zuzi, ale była za to stanowcza.
- Przebrała się przy tobie? Razem się rozbieraliście? Coś jeszcze robiliście? Dopiero teraz mi to mówisz? – Półnaga, tak jak z nim leżała, w samych majtkach, za rękę sprowadziła go po schodach i najspokojniej w świecie poprosiła o wyjście z domu. – Z nami koniec, Damian! Nie podchodź do mnie w szkole. – Pożegnała go, nie zostawiając mu ni krzty nadziei na odnowienie związku.
Pukał jeszcze do drzwi i naciskał dzwonek, prosząc o rozmowę, ale Zuzia puściła te dźwięki mimo uszu. Kiedy, wracając z Eweliną, spotkałem go przed domem, był załamany. Następnego dnia w szkole mogłem mu poradzić tylko jedno:
- Zostaw Zuzię w spokoju. Nie pogarszaj sprawy.
Ala została zwyzywana od fałszywych suk i podstępnych dziwek. Tak się skończyła wielka sąsiedzka przyjaźń.
O dziwo, wybuchowe rozstania siostry nie uderzyły we mnie rykoszetem. Nadal mogłem się cieszyć pięknym uczuciem Eweliny.

***

Koniec idylli nastąpił jak zawsze nagle i niespodziewanie. W czasie matur. Ja miałem wolne, rodzice byli w pracy, a Zuzia na wymianie ze szkołą w partnerskim mieście w laicko-islamskim kraju, do którego córki prawdziwych katolików nie podróżują. Ewelina przyszła do mnie po lekcjach, tego dnia krótszych niż zwykle z jakiegoś powodu. Mieliśmy kilka godzin tylko dla siebie.
Od świtu żyłem tą wizytą. Sms-y, że czekam z kąpielą, że będzie niespodzianka, że kupiłem olej do masażu. Odpowiedzi, bym nie oczekiwał za dużo, i ostatnia wiadomość wysłana z szatni:
- Idę! – Zakończona dziesiątkiem emotek.
Czułem, że dzień będzie wyjątkowy. W ramach przygotowań z głębi szuflady wydobyłem prezerwatywę, która nie doczekała się swego czasu użycia w Danusi. Wyłożyłem ją na biurko i przykryłem kartką.
- Chodź! – zaciągnąłem Ewelinę do łazienki.
- Co robisz, Lubku? Po co mnie tu przyprowadziłeś? – Wielu rzeczy jeszcze nie robiliśmy. Między innymi nigdy wcześniej się razem nie myliśmy.
- Zobaczysz. Zamknij oczy.
- Czy to ta niespodzianka?
- Niespodzianka będzie potem. – Rozbieranie zacząłem od spódniczki i majtek.
- Lubku, nie! Ha, ha! – Skuliła się, udając, że się broni.
Szybka łaskotka pachwiny nosem przełamała opór. Pod natryskiem namydliliśmy się wzajemnie, pocałowaliśmy po plecach. Można to nazwać grą przedwstępną.
Po myciu owinąłem kochankę ręcznikiem. Nim zdążyła pomyśleć o założeniu ubrań, złapałem ją pod biodra i wierzgającą nogami zaniosłem do pokoju. Śmiejąc się do rozpuku, padliśmy na łóżko. Natychmiast, uniosłem jej kolana i dałem nura pomiędzy uda.
- Lubku! Nie od razu! Ha, ha, ha! Lubku! Ach! – Przyzwalające westchnienie dopełniło serię śmiechów i pisków, gdy wbiłem się w nią językiem. Wcale nie delikatnie.
Zacząłem dźgać i wiercić. Dopadłem łechtaczkę. Gnany pożądaniem nie miałem litości. Lizałem ją zapamiętale. Brutalnie. Wyłączyłem myśli.
Po chwili instynkt kazał mi zmienić pozycję. Wpełzłem na dziewczynę, ledwie półświadomą tego, co się działo. Złapawszy za nadgarstki i przyparłszy tułowiem, wcisnąłem jej wątłe ciało w materac. Pozbawiłem możliwości ruchu. Napiąłem mięśnie nóg, brzucha, pośladków i wszedłem w nią energicznie, głęboko.
- Aaa! – wrzasnęła przeraźliwie.
Co tam umowy? Co tam prezerwatywa? Rozsądek, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa... Rok bez seksu! Raka można dostać od takiej abstynencji i umrzeć! Musiałem to zrobić, dla zdrowia. Potrzebowałem waginy. Ewelina była mi ją dłużna.
- Ach, Eweliniu. – jęknąłem między pchnięciami.
- Aa! Nie! Przestań! Ała! Zostaw! – Zaczęła się przechylać na boki, wierzgać, wyrywać.
Wystraszony paniczną reakcją, nie na żarty, przerwałem natychmiast. Pozwoliłem jej wyczołgać się spode mnie. Przerażona dziewczyna przysiadła na łóżku, jak najdalej ode mnie. Drżącą ręką sprawdziła krocze.
- O, nie! Lubku! Nie! – zaszlochała, zobaczywszy ślad krwi na palcu.
- Eweliniu, tak trzeba. Przecież chcieliśmy tego. Będziemy teraz naprawdę razem. – bełkotałem od rzeczy. Nie tak miał wyglądać nasz pierwszy stosunek. Nie tak miał się skończyć.
Spróbowałem przytulić Ewelinę. Pocieszyć. Ze skutkiem odwrotnym do zamierzonego.
- Zostaw! Puść! – Odtrąciła tulące ją ramiona. Wybiegła do łazienki.
Poszedłem za nią z buzią pełną frazesów, nic nie znaczących w tamtej chwili:
- Eweliniu, przepraszam. Eweliniu, kocham cię. Eweliniu, będzie dobrze.
Zastałem ją pochyloną nad sedesem. Tępo wpatrzoną w czerwone plamki na papierze toaletowym. Podcierała się, suszyła popsute miejsce.
- Eweliniu!
- Wynoś się! Nienawidzę cię, Lubku!
Po jakimś czasie wyszła z łazienki, smutna, nieskora do rozmowy. Przygarbiona, gapiąc się na stopy, poczłapała do wyjścia. Pożegnała się trzaśnięciem drzwiami, zostawiając mnie sam na sam z najbardziej ponurymi myślami.
Wieczorem w przypływie beznadziei napisałem do Ali:
- Twoje życzenie noworoczne się spełniło.
Rano odczytałem odpowiedź:
- Jeśli chcesz mi powiedzieć, że ją zerżnąłeś, wiedz, że Damian też sobie zamoczył.
Nie pytałem jej, która mu dała i kiedy. Z całą pewnością nie była to moja siostra.

***

Zuzia straciła cnotę niecały miesiąc później. Podczas rewizyty uczniów z Francji. Przez tydzień mieszkał u nas Jean Pierre. Mój rówieśnik, którego rodzice zapewnili wcześniej gościnę jej i dwóm drugoklasistkom. Zuzia i Jean Pierre najpierw patrzyli na siebie jak zahipnotyzowani. Trzeciej nocy zza ściany doszły mnie odgłosy jakby szurania po podłodze. To tapczan w pokoju gościnnym dawał znaki, że siostra rozłożyła nogi, a Francuz wybrał klasyczny wariant miłości.
Oddała mu się, nie bacząc, że codziennie rozmawiał przez telefon ze swoją dziewczyną. Nie domyślając się, że kochanek miał polskie korzenie i nie wiedząc, że część wakacji spędzi u rodziny w Poznaniu. Nie podejrzewając, że na prośbę o ponowne spotkanie odpowie mu, że nie jest narzędziem do seksu:
- Je ne suis pas un appareil pour le sexe!
Chciała sprawdzić, jak to jest być z mężczyzną i sprawdziła. Bez zobowiązań i planów na przyszłość. Przy okazji poznała kilka zwrotów po francusku.

***

Ewelina wróciła. Kiedy szok minął, przyznała mi rację. Potrzebowaliśmy seksu. Wybrała termin. Powiedziała, żebym przyszedł o ósmej rano. Zamiast na pierwsze lekcje, poszła ze mną do łóżka. Naga, drżąca, z gęsią skórką na rękach i ramionach, lękliwie rozchyliła kolana. Była lodowato piękna, nie zmysłowa. Sucha. Zrobiwszy, co do mnie należało, przytuliłem ją czule i długo głaskałem po głowie i plecach.
- Kocham cię, Eweliniu. Kocham, kocham. – Powtarzałem szeptem magiczne słowa.
Potrzebowała kilku prób, żeby przestać się bać penetracji i zacząć czerpać radość. Brakowało jej jednak cierpliwości.
Bojąc się, że seks z nią może mnie nie zadowalać, mimo zapewnień, że było wspaniale, zaczęła mnie pieścić ustami. Z początku nieporadnie, lecz brak doświadczenia skutecznie nadrabiała determinacją. Kiedy trysnąłem w niej po raz pierwszy, zakrztusiła się spermą. Przełknęła i popatrzyła na mnie szerokimi źrenicami. Błogo uśmiechnięta sprawiała wrażenie, jakby właśnie doznała orgazmu. Była dumna ze swego osiągnięcia. Szczęśliwa.
Niepewność siebie nie przestawała jednak zatruwać jej myśli. Pierwszego dnia wakacji przyszła do księgarni, w której zacząłem pracować na pół etatu. Zobaczyła, że żartuję z młodą ekspedientką. Wydało jej się, że studentka patrzy na mnie jak na obiekt seksualny. Wyobraziła sobie, że na zapleczu oddajemy się uciechom cielesnym.
- Powiedz, że nic cię z nią nie łączy! Że ci nie ssała. – Ewelina zrobiła mi karczemną awanturę. Ukarała za domniemany flirt najbardziej niedorzecznymi zarzutami.
- Eweliniu. Ona ma chłopaka. Będzie wychodzić za mąż.
- Ale jej się podobasz. Nie kłam! Widziałam.
Jak tylko udało mi się ją udobruchać, przekonać prawdziwymi i zmyślonymi argumentami, Ewelina drugi raz odwiedziła mnie w księgarni. I znów ta sama historia:
- Ale nie musiałeś stać przy niej, jak już weszła na drabinkę. Na co czekałeś? Ktoś inny mógł jej pomóc.
- Eweliniu, przecież ona nawet nie jest w moim typie.
- Tak?! A kto jest? Chcesz mi powiedzieć, że wolisz blondynki?
- Nie.
- Kto ci się bardziej podoba, ja czy ona?
- Eweliniu, ciebie kocham.
- Ale wolisz jej cycki! – I w płacz. I szlochy.
Interwencja siostry. Łóżko, prysznic, lodzik. Myśli, że w słowach Eweliny jest sporo racji: młode ekspedientki wyglądają całkiem apetycznie. Seks „na jeźdźca”, drobne piersi podrygujące w rytm ruchów reszty ciała. I zastanowienie, czy pryszczata dziewczyna szukająca opowiadań pani Perkins też ma takie cuda. Czy jej sutki patrzą bardziej do środka, jak u Eweliny, czy bardziej na zewnątrz.
- O czym myślisz, Lubku? – Pytanie wyrażające złe przeczucia.
- O tobie, kochanie. Przypomniałem sobie, jak pierwszy raz widziałem cię bez stanika.
- Aha. Nie powinnam wtedy iść z wami do parku. – Smutna mina.
Szybki obrót: Ewelina na plecy, ja na nią. Tłoczenie, by zatrzeć ślad po popełnionym niechcący faux pas. Wytrysk.
- Nie to miałem na myśli, tylko przebieralnię na basenie. Kiedy jedziemy do aquaparku?
- Nie wiem. Zabierzesz siostrę czy koleżanki z pracy? – Sarkazm. Zazdrość. Kolejna kłótnia.

***

W sierpniu pielgrzymka na Jasną Górę – jedyny cel wycieczki do zaakceptowania przez ultrakonserwatywnego głowę rodziny. We wrześniu egzamin na prawo jazdy. Pożegnalne grillowanie ze znajomymi. Od października studia. Przeprowadzka do akademika. Koniec swobody spotkań z Eweliną. Związek na odległość. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.


9. F jak Fujiko (Studia)

Okazja czyni złodzieja.
Pod koniec pierwszego roku studiów wybrałem się na weekend do Wrocławia. Chciałem w końcu zobaczyć słynne krasnale. Zarezerwowałem miejsce w hostelu, kupiłem bilet i w drogę. Sam. Bez Eweliny, która wiecznie by się zastanawiała, jak przekonać tatę. Bzykała się ze mną dwa lata, po kryjomu, ale nie miała odwagi otwarcie przeciwstawić się ojcu. Żeby ją w końcu traktował jak wolnego człowieka. Miałem tej uległości po dziurki w nosie.
Wieczorem napisałem do niej, że jestem w akademiku, uczę się do kolokwium, tęsknię bardzo i życzę powodzenia na egzaminie. Po niedzieli Ewelina podchodziła do kolejnej części matury. Odpowiedziała, że też tęskni i kocha. Że chciałaby leżeć ze mną. Nade mną, pode mną i obok mnie. Że usta ją swędzą. Że czeka z niecierpliwością, aż będzie mogła znowu poczuć mój smak. W sobotę, sama w pościeli, była bardzo rozmowna.
źródło: pixabay.com
Jednocześnie wschłuchiwałem się w głosy za ścianą. Dwie dziewczyny ewidentnie zakłócały ciszę nocną. Rozmawiały o czymś bardzo wesołym, przynajmniej dla nich. Ich wysokie głosy przenikały bez trudu przez cienką ścianę z tynku, farby i być może cegieł. Przesłona zniekształcała jedynie słowa do niepoznania. Beztroski dziewczęcy śmiech tunelował za to zupełnie niezmieniony. Starałem się domyślić, co je tak mocno bawiło i jak wyglądały. Nosiłem się z myślą, by iść do nich, postawić ultimatum, że albo pozamykają buzie, albo zaproszą mnie do środka i pośmiejemy się razem.
Wtem za ścianą ucichło. Spojrzałem na zegarek: jedenasta. Pora siusiu i spać. Zostawiłem włączony laptop i poszedłem do łazienki. Wracając, na korytarzu ujrzałem kobiecą sylwetkę z krótkimi gęstymi włosami i w białym t-shircie zachodzącym na uda. Na plecach napis w kanji. Trzy znaki: usposabiać-układać-radzić sobie, dziewczyna, ogień. Ognista dziewica. Dziewica jak ogień. Zatoczyła łuk. Odbiwszy się od lewej ściany,oparła się o framugę po prawej stronie. Niezdarnie pchnęła uchylone drzwi.
- Ola? – zawołała koleżankę.
Przestawiła nogę przez próg, opierając się o ścianę i klamkę. Była tak pijana, że nie mogła o własnych siłach utrzymać się na nogach. Kolana rozjeżdżały się na boki.
Moją uwagę zwróciło na siebie jednak coś innego. Dziewczyna pomyliła pokoje.
- No, Lubku, raz się żyje! – pomyślałem, a raczej pomyślał wyposzczony kumpel w bokserkach. – Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!
Chwyciłem nieznajomą pod pachy i pomogłem jej dojść do łóżka.
- Ola? It’s your bed, not mine. - powiedziała po angielsku, z japońskim akcentem, z bezdźwięcznym b, l zamiast r, bez zachowania długości sylab.
Położyłem ją na brzuchu i wróciłem do drzwi, czym prędzej przekręcić klucz w zamku.
Usiadłem obok półprzytomnej koleżanki Oli. Błyskawicznie oceniłem sytuację. On ocenił. Testosteron – w górnym przedziale normy. Adrenalina – poziom ostrzegawczy znacznie przekroczony. Szansa na seks – sto procent. Szansa na zgodę partnerki – zero. Ryzyko protestu – pięćdziesiąt procent, przynajmniej w pierwszej fazie. Ryzyko kary – małe. Zależy od tego, co ofiara zapamięta, czy Ola zasnęła, jak długo będzie bezczynnie czekać na powrót pijanej koleżanki. Wybór: zgwałcić natychmiast albo poczekać do rana. Wtedy można by się zapoznać, napić się kefiru, wyleczyć kaca i potem, na trzeźwo, być może, ewentualnie, jeśli dziewczyna nie musi być wierną narzeczonemu...
- Zaczynaj, Lubku! Zawsze możesz przestać, jak cię zacznie męczyć moralność. Ona nie będzie niczego pamiętać. Jest pijana! Zaczyna chrapać. – Ten w bokserkach znalazł odpowiedni argument.
- Ola? You’re strong. – wybełkotała Azjatka, gdy położyłem ręce na jej karku, by przez moment pomasować i sprawdzić reakcję na dotyk.
- Yes. – odpowiedziałem bezczelnie.
Gdyby się zorientowała, że Ola mówi męskim głosem, gdyby na mnie spojrzała, powiedziała „nie”, „no”, albo „iie”, zostawiłbym ją w spokoju. Nie wyraziła jednak protestu w żadnym języku, Mruknęła jedynie:
- Mm.
Za ścianą nadal cicho. Ruszyłem do boju. Obróciłem ofiarę na plecy, przełożyłem jej ręce nad głowę, i położyłem się na nią. Nim się zorientowała, że nie jestem Olą, zdążyłem już rozgościć się między jej nogami, penisem niczym taranem uderzałem w szczelinę, jeszcze schowaną pod majtkami. Władzę nade mną oddałem instynktowi.
- Najpierw przygwoździć! Wbić gwóźdź! Unieruchomić gwoździem! Przybić! Zniewolić! – darł się kapral penis, motywując organizm.
- Who are you? Where am I? Oh, no!
Przykryłem jej twarz poduszką. Trzymając mocno lewą ręką za oba nadgarstki, prawą złapałem za kolano.
Pociągnąłem do góry, ustawiając szparę centralnie na wprost tarana.
- Be quiet. – rozkazałem cicho.
Ścisnąłem ją za pośladek. Pociągnąłem za majtki.
- Stop! Please! – Poduszka szybko ześliznęła się z jej twarzy. I dobrze. Nie zamierzałem przecież jej udusić.
- No. – powiedziałem krótko, nie przestając napierać na zagłębienie w kroczu.
Niemniej prośbę spełniłem. Puściłem nadgarstki. Zszedłem z dziewczyny, kładąc się obok niej. Dyszeliśmy oboje ciężko, niemiarowo.
- Who are you? – spytała z ulgą.
- Lubek. What’s your name?
- Fujiko. – Imię japońskie.
- I will have sex with you. – oznajmiłem rzeczowo.
- What?
- I want you.
Nie czekając na kolejny wyraz zdziwienia tudzież protestu, zatkałem jej usta. Złapałem za majtki i zacząłem ściągać. Odpowiedziała chaotycznym wymachiwaniem rękami i nogami. Odsłonić biodra było całkiem łatwo. Zsunąć gatki poniżej pośladków również nie przysporzyło większych trudności. Wiedziałem, że i przez kolana da się je przesadzić. Że to tylko kwestia czasu. Bałem się za to krzyków. Wołania o pomoc.
- Be quiet! O.k.? – wypuściłem majtki z garści.
- Yy. – kiwnęła głową.
Walka wyczerpywała nas oboje, ale dziewczynę znacznie prędzej. Dyszała alkoholem.
- Be quiet, now, please! Fujiko, calm down, please! - Całkowicie uwolniłem jej ręce. Pogłaskałem po czole.
Przyjrzałem się buzi. W mroku trudno było dojrzeć szczegóły; laptop dawno już przeszedł w stan hibernacji, jedyne źródło światła znajdowało się za oknem. Zobaczyłem tylko, że twarz miała szeroką, wyraźnie zaznaczone kości policzkowe, mały podbródek. Wąskie oczy, wydatne brwi i grube, mięsiste usta. Kuszące. Gdyby nie odór wódki, idealne do całowania...
- Where is Ola?
- Not in here. – uśmiechnąłem się, wcale nie fałszywie. – In her room.
Normalny gwałciciel załatwiłby sprawę, bijąc po twarzy, miażdżąc sutek. Zadałby ból, poniżył, zastraszył i wszedł w dziewuchę bez ceregielenia. A mnie się zbierało na sentymenty i gierki.
- Frajer, nie gwałciciel! – burzył się ten na dole, żądny kopulacji.
- Where?
- Don’t scream now, please! – poprosiłem tonem negującym możliwość sprzeciwu.
Nie kneblowałem ust. Mogła krzyknąć. Gwałciciel z prawdziwego zdarzenia nie pozwoliłby sobie na takie ryzyko, ale mnie było wszystko jedno. Zresztą, kto ze śpiących w hostelu przejąłby się pojedynczym krzykiem? Pijana Ola? Zdjąłem majtki Fujiko. Jej nieporadne wierzganie w niczym nie przeszkodziło.
- Who are you? – spytała sennie. Nagle stała się spokojna. Świadomość ulatywała przez półzamknięte oczy.
- Pora działać! – powiedział kumpel moimi ustami, domagając się wyjścia z bokserek.
- You are nice, Fujiko. – Obnażyłem się przed dziewczyną.
- Oh, no! Please, don’t do it! – ożywiła się znowu. Zaprotestowała, bez wyraźnego przekonania.
Klęknąłem przed nią. Rozsunąłem nogi, Pochyliłem się, umieszczając rękę przy jej boku. Spojrzałem na nią z góry, pożądliwie.
- No! Don’t do it! – nagle Fujiko ogarnęła panika.
Zaczęła się wierzgać, odpychać rękami i nogami. Natychmiast opadłem na nią. Przygniotłem tułów lewym przedramieniem. Prawą ręką nacisnąłem na kolano, przyciskając je do łóżka. Fujiko nie dała za wygraną. Szarpała się. Przez chwilę walczyła, przerażona. Bez nadziei na zwycięstwo. Trudno bronić dostępu do krocza, leżąc w rozkroku. Oboje wiedzieliśmy, że wynik zmagania był przesądzony.
- Now, honey! – jęknąłem, wcisnąwszy członek między fałdy jej kobiecości.
- Haaa. – bezdźwięcznym wypuściła powietrze przez szeroko otwarte usta.
Wszedłem w nią, głęboko. Wcisnąłem się w ciasny tunel. Poczułem, jak jego ściany rozkosznie napierają na mnie.
- Fantastic! – Poruszyłem odrobinę wstecz i pchnąłem z powrotem. – You’re the best, Fujiko!
- Aai! Ai! – odpowiedziały mi głośne piśnięcia.
Zacząłem tłoczyć. Wysuwać się prawie w całości i zanurzać się w pochwę. Przerwałem, dopiero gdy mięśnie brzucha kłującym bólem dały znać o zmęczeniu. Fujiko od dawna już nie piszczała. „Ai” zastąpiły nieme „ha”, wydobywające się głęboko z gardła.
- How do you feel, Fujiko?
- Good.
Po kilku minutach seksu wydała mi się zupełnie trzeźwa.
- May I put your leg on my arm? – spytałem, czy możemy zmienić pozycję.
- I don’t know.
Wyszedłem z niej na chwilę.
- Aai! – pisnęła jak na początku, tylko ciszej.
- Everything all right?
- Yes… It hurts a little.
- Should we stop now, Fujiko?
Na wszelki wypadek wprowadziłem członek z powrotem do pochwy.
- No. – Uśmiechnęła się.
Zacząłem tłoczyć od nowa.
- Ach! Aach! Aaach! – dziewczyna po każdym pchnięciu wydawała coraz dłuższe jęknięcie.
Przyspieszyłem. Odpowiedziała piskliwie:
- Ai! Ai! Ai!
- Let’s count, Fujiko! One, two three…
- Aai! Aai! Aai!
Po dwudziestu pięciu mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Opadłem na Fujiko całym ciężarem ciała.
- Aaach! Ai! Aaai! – Delikatne skurcze tunelu, które oplotły mnie jak dziesiątki pętelek, świadczyły o jednym: zgwałcona dziewczyna, chcąc, czy nie chcąc, czuła się dobrze.
- I haven’t come yet. – szepnąłem i nie wychodząc z Fujiko, obróciłem nas o sto osiemdziesiąt stopni.
- What now? – spytała cicho, znalazłszy się na górze.
- Sit on me, please! I wanna see your body.
Posłuchała. Siły miała naprawdę niewiele, ale wystarczyło, by zdjąć t-shirt i poruszyć się na mnie jak kowboj.
Gdy się po chwili zakołysała, tracąc równowagę, błyskawicznie objąłem ją w talii, nie dopuszczając do upadku. Fujiko instynktownie oparła się stopami daleko za moimi biodrami.
- Thank you. What is your name? – poprosiła, żebym przypomniał, jak mam na imię. Uśmiechała się przy tym uroczo. Świadoma w jak tragi-komicznej sytuacji się znalazła.
Nie wiedziała tylko, że znajdowała się w moim pokoju. Wciąż zdawało jej się, że byliśmy na łóżku Oli. Tłumaczyła sobie, że koleżanka podstępnie zwabiła ją do nieznanego miasta, obiecując ciekawą architekturę i tysiąc lat historii Europy w pigułce, upiła i sprzedała jakiemuś zwyrodnialcowi. Który okazał się miłym człowiekiem. A wymuszony seks z nim, gwałt, wcale nie był tak straszny, jak powinien. Zamiast próbować zabić sukinsyna, pytała się, jak ma na imię, suwała się po jego penisie. Nie dlatego, że ją zmuszał, tylko dlatego, że chciała.
- Lubek. You’re beautiful, Fujiko. – Podobały mi się jej piersi. Dość duże jak na Azjatkę. W jej wypadku stereotyp, że rasa żółta dorasta najwyżej do rozmiaru A, nijak się nie potwierdził. Pocałowałem ją w usta.
- What do you want now, Lubek? – spytała, gdy rozłączyliśmy usta. Wygląd warg nie kłamał. Była słodka.
- I wanna make love to you… Does it still hurt, Fujiko?
Dopiero w tym momencie zrodziło się we mnie pytanie, co właściwie mogło ją boleć. Bo przecież nie błona dziewicza. W Japonii, czytałem, już dwunastolatki mają „to” za sobą. Nie mogłem wykluczyć, że wiek Fujiko opisywały cyfry jeden i dwa, w paszport nie zaglądałem, ale raczej w odwrotnej kolejności.
- A little bit. It is much worse when I have my period. So, don’t worry, Lubek. – Poruszyła biodrami. Zamknęła oczy i zaczęła na mnie podskakiwać.
- I’ll be coming, Fujiko! – ostrzegłem. Broniłem się przed wytryskiem wszystkimi siłami. Dociskając biodra dziewczyny do siebie, próbowałem spowolnić jej ruchy i osłabić siłę, z jaką się na mnie nabijała, ale dłużej już nie mogłem wytrzymać.
Wreszcie przed samym finałem przewróciłem ją na plecy. Wbiłem się i trysnąłem.
- Ooch, Fujiko! I want you for ever. – jęknąłem, spełniony.
- Ai! Aai! Aaai! Haaa… – Także Fujiko na brak doznań nie mogła narzekać.
Trzy oddechy później zasnęła. Mając mnie w środku. Zmógł ją wysiłek fizyczny i alkohol.
Odczekałem trochę. Naprężyłem półzwiotczałego kumpla, angażując do tego całą siłę wyobraźni. Jeszcze raz użyłem ciała kobiety, do ostatniej kropli nasienia. Przykryłem nas oboje i zasnąłem z ręką na piersi Fujiko.
Kiedy się obudziłem, około szóstej rano, dziewczyna jeszcze spała. Odkryłem ją, żeby w spokoju obejrzeć jej ciało. Przyjrzałem się buzi, gładkim policzkom, delikatnym rysom twarzy. Obejrzałem piersi z dużymi brązowymi otoczkami sutków. Spojrzałem niżej i... mózg zwrócił oczom otrzymany obraz do ponownego sprawdzenia. Na lewym udzie majaczył ślad krwi. Na sromie również. Zrozumiałem, że przypadek Fujiko przeczył co najmniej dwóm stereotypom. O małych biustach i o bardzo wczesnej inicjacji mieszkanek Nipponu. Fujiko była dziewicą. Moją pierwszą zagraniczną.
Wnet poznałem też przyczynę wczesnej pobudki. Ktoś chodził po korytarzu w te i we wte, głośno stukając butami. Ktoś mocno zdenerwowany. Ktoś, kto bezskutecznie szukał czegoś, albo kogoś. A im dłużej szukał, tym mniej wierzył w odnalezienie zguby.
Włożyłem bokserki i koszulki. Uchyliłem drzwi.
- Czy coś się stało? – zapytałem, udając lunatyka pogrążonego w świecie marzeń sennych.
- Nie. Szukam koleżanki. – odpowiedziała drobna dwudziestolatka, której wiek szacowałbym na lat co najmniej czterdzieści, gdybym nie wiedział, że worki pod oczami, zacieki makijażu i przekrwione białka to skutek nocnej libacji i nie czułbym odoru tytoniu z nienaturalnie białych potarganych włosów.
- W co była ubrana?
- Biały t-shirt i majtki. – Blondynka poczuła oczywiście kątem ucha, że w połączeniu z własną aktualną aparycją i porą dnia, z punktu widzenia większości gości hostelu będącej raczej porą nocy, jej odpowiedź brzmiała cokolwiek komicznie.
- Jakiego koloru?
- Białą. Ehm. Nie zwróciłam uwagi. – Zająknienie, związane ze zrozumieniem pytania, co nie dla każdego rozumie się samo przez się o szóstej rano, świadczyło, że miałem do czynienia z osobą inteligentną. I obudzoną. – Żółte chyba. – dodała zmieszana.
- Ładna? – brnąłem dalej z idiotycznymi pytaniami, zgrywając półgłówka.
- No, raczej. A jakie to ma znaczenie?
- Nie wiem. A pod jakim numerem mieszka? Sprawdzała pani w jej pokoju?
- Ze mną była. Wyszła i nie wróciła.
- Dawno?
- Raczej tak. Nie pamiętam. – Jasne. Nie mogła wiedzieć, skoro nie sprawdziła, która była godzina, kiedy usnęła na siedząco.
- Sprawdziła pani w łazience?
- Tak. Pod natryskiem też jej nie ma.
- Na wszystkich piętrach? – z trudem hamowałem wybuch śmiechu. Na szczęście było to ostatnie pytanie.
- Myśli pan? Dziękuję! – Obróciła się w miejscu.
- W męskich też niech pani sprawdzi! – Spojrzała na mnie jak na geniusza. – I na recepcji się spyta! Albo powiadomi firmę ochroniarską.
Czym prędzej zatrzasnąłem drzwi, żeby przedwcześnie nie zdradzić miejsca pobytu Fujiko.
Wybudziłem komputer z hibernacji. Niedokończona wieczorna konwersacja z Eweliną. Pytania, na które nie raczyłem udzielić odpowiedzi. Czy już się wymyłem. Co robię Czy śpię. Dlaczego nie odpisuję. Skłamałem, że z przepracowania bolała mnie głowa. Położyłem się na pięć minut i widocznie natychmiast zasnąłem.
Obudziłem Fujiko:
- Such a beautiful day! Wake up, honey!
Zamruczała po japońsku. Otworzyła oko. Rozejrzała się jak przez mgłę. W końcu dostrzegła mnie i własną nagość.
- Oh, that’s you. What’s up? What happened?
- How do you feel today, Fujiko?
- Fine. Well, I have a headache.
- That’s normal. You drank too much, honey. – Pocałowałem ją w policzek. Ubrałem ją w czysty t-shirt.
- Thank you. Oh, no! I forgot your name again. Shame on me!
- Lubek. Do you remember how good it was yesterday?
- We had sex. Didn’t we?
- Yes, we did, honey. And we kissed.
- You’re funny. – uśmiechnęła się szeroko. Pozwoliła mi się objąć. – I stink like a skunk.
- Let’s kiss again.
- O.K. – Złączyliśmy usta.
- Who’s Ola? – spytałem.
- What?! Are you kidding?
- No, Fujiko. Am I looking like someone who’s kidding?
- But you know her! Don’t you? – Na chwilę zbiła mnie z pantałyku.
- No. I don’t know Ola. Please, tell me who she is!
- But you paid her for me! Am I crazy or stupid?
- Yes, you are, honey. – Delikatnie ująłem jej dłonie. – Tell me, please! – Pocałowałem jeszcze raz w usta.
Wyjaśniło się, że Fujiko – dwadzieścia siedem lat, biolożka molekularna, doktorantka z Sapporo – kończyła dwumiesięczny staż na Uniwersytecie Karola. Ola - dwadzieścia jeden lat, moja rówieśniczka, studentka bohemistyki – realizowała stypendium „Erasmusa”. Dziewczyny poznały się w pubie dzięki wspólnym znajomym. Do Wrocławia przyjechały Polskim Busem. W celu tym samym co ja. Zobaczyć ratusz, krasnale i jakieś muzeum.
- Stop kidding me, Lubbek! – Fujiko z radości rzuciła mi się na szyję, obejmując w pasie nogami, gdy powiedziałem jej, w jaki sposób znalazła się w moim pokoju. Że w ogóle była w moim łóżku, nie Oli.
- You’ve got no pants on you! – Lekko uszczypnąłem ją w pośladek. – Where are they? – Zaczęliśmy się całować.
- You have a hard on. – raczyła mnie poinformować, że mi stanął.
- Should we first take a shower and than make love, or first make love and after that take a shower?
- Take it from me. – Zdjęła t-shirt.
- What about your headache? – spytałem o ból głowy, kładąc Fujiko na plecy.
- It’s almost gone.
Nie pozostało nic, tylko ściągnąć bokserki i wejść w jej ciepły tunel.
- Are you on the pill? – spytałem, skończywszy w niej znacznie szybciej niż w nocy. Pro forma, bo nie trudno było zgadnąć odpowiedź. Rzadko która dziewica bierze tabletki hormonalne.
- No. We can talk about it later.
Zmęczony padłem na łóżko obok niej. Objąłem Fujiko ramieniem i zacząłem myśleć o prawdopodobieństwie przyjścia na świat nowego obywatela świata, mieszańca ras. Jeden na dziesięć do jednego na dwadzieścia. Tyle gwałtów statystycznie kończy się ciążą. Jeśli wziąć pod uwagę wczesne poronienia... Fujiko jednak nie chciała nieruchomo leżeć. Zaczęła mnie całować po całym ciele. Delikatnie, zmysłowo. Jak jeszcze nigdy nie całowała mnie żadna dziewczyna. Przerwałem myślenie. Kiedy penis zniknął w jej ustach, uznałem, że nawet w niebie nie może być lepiej.
W końcu poszliśmy pod prysznic. Razem.
- Fujiko, are you there? – Ola, zwabiona szumem wody, odnalazła w końcu japońską zgubę.
- Jeszcze jej pani nie znalazła? – odpowiedziałem zamiast niej.
- Ach, to pan. Przepraszam.
- Niech pani też się odświeży. Prysznic dobrze robi, zwłaszcza na kaca. – Nie mogłem sobie odmówić jeszcze jednej kąśliwej uwagi.
- She could bring me some pants. – szepnęła Fujiko.
- I’ll give you mine.
W odpowiedzie na żart, Fujiko szturchnęła mnie lekko pięścią. Po czym obróciła mnie plecami do siebie, objęła i całując po szyi, zaczęła głaskać po torsie.
- Yesterday, you raped me, Lubek. – przypomniała mi poczynioną w nocy zbrodnię, strasząc nie na żarty. – Why did you do it? - nie przestawała jednak pieścić.
- I couldn’t resist.
Doszła palcami do członka.
- You have a hard on again.
- Because you’re touching me in this way. Because I feel your breast.
Obróciłem głowę do tyłu, próbując sięgnąć buzi Fujiko. Całkiem się odwróciłem przodem do niej. Zaczęliśmy się całować. Wkrótce jej usta zaczęły wędrować niżej. Przez szyję na klatkę piersiową. Kucnęła. Już miała mnie wziąć do buzi, ale powtrzymałem ją w ostatniej chwili.
- Will you stand up, please?
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Fujiko wstała
- How many girlfriends did you make love to? – spytała, gładząc mnie po ramionach.
- You’re the sixth.
- Would you consider me your girlfriend? I am so stupid!
- You’re not. You’re a miracle to me. – wszedłem w nią. Tak jak było umówione. Mycie po kochaniu i kochanie po myciu.
- You, rapist, you’re the best what happened to me.
Po nocy i ranku z Fujiko w jądrach zabrakło mi płynu, którym bym mógł się z nią jeszcze podzielić. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiego deficytu.
- You too are very special to me, Fujiko. In all respects you are unique. – Ukląkłem, by zająć się jej łechtaczką językiem.
- No, Lubek! Stand up, please. – Nie pozwoliła na minetkę, tak samo jak ja nie chciałem loda.
Owiniętą ręcznikiem odprowadziłem ją do właściwego pokoju. Przez ścianę znów usłyszałem głosy. Okrzyki niedowierzania. Śmiech. Tupanie.
Sąsiadki przyszły do mnie pół godziny później.
- Powinnam to zgłosić policji. – Pierwsze zdanie Oli było po polsku.
- Can you imagine, Ola? Can you imagine that this youngster took my virginity? Twenty one, just like you. Such a kid! – Fujiko zaśmiała się do koleżanki, usiadłszy mi na kolanach. Pocałowała mnie. Pod jej ciężarem przewróciłem się na plecy.
- Jesteście nienormalni. You both are crazy!
- Yes, we are. – Fujiko zdjęła mi koszulkę. Nastęnie swój t-shirt. – Show him your boobs, Ola! – kazała Oli zrobić to samo.
Po chwili wszyscy troje leżeliśmy na ciasnym łóżku. Ja nago. Dziewczyny w samych majtkach. Fujiko całowała mnie po całym tułowiu. W końcu doszedłem w jej ustach. A Ola się temu przedstawieniu przyglądała. Raz po raz mrugając powiekami, odchrząkując i przełykając ślinę.
- The first thing I’ll do while back home, I’ll dump my boyfriend. – zapowiedziała Fujiko, kładąc się po moim prawym boku.
- I’ll dump mine too. – Ola położyła się z lewej.
- And my girlfrind will dump me. – Objąłem je i przycisnąłem do siebie, szczęsliwy, że mogłem poczuć na torsie jednocześnie dwa kobiece biusty.
Spędziliśmy w łóżku kilka leniwych godzin, od czasu do czasu głaszcząc się i całując w policzek. Potem zwiedzanie miasta, jak zwyczajni turyści. Pierogi, pizza, zawody, kto pierwszy dojrzynastępnego krasnala. Kolacja w kebabiarni. Pub. Nocleg. Długi odpoczynek, bez orgazmów.
Pierwsza pobódka: zdjęcie bielizny, objęcie Fujiko, leżącej na prawym boku, przyciągnięcie jej do siebie za biodro, odchylenie lewego kolana, złączenie ciał. Ciche pieszczoty. Ostrożnie, by nie obudzić Oli.
- Haaa! Haaa! – bezdźwięczne głośne wydechy świadczące o rozkoszy. - I will always remember you, Lubek.
Spełnienie. Błogie zaśnięcie w Fujiko, z obiema piersiami w garści.
Druga pobódka w południe. Masaż pleców biustem Oli. Czułe objęcia z Fujiko. Krótkie zwiedzanie jej ciepłego tunelu. Ukradkiem. Całowanie mięsistych ust. Wyznanie blondynki:
- Ja ją upiłam, a ty korzystasz. To niesprawiedliwe.
- Takie życie, Olu.
- Wsadź jej. Nie wstydź się. Jestem lesbą.
Po dwóch nocach w towarzystwie Fujiko i jej polskiej koleżanki nic już nie mogło mnie zaskoczyć.
- Przecież masz chłopaka.
- What are you talking about?
- She wants me to make love to you, honey.
- Again?!
- Myślałam, że można się z tego wyleczyć. Próba się nie udała. Nie lubię być workiem do pieprzenia.
- Yes, Fujiko. Let’s show it to her.
Dziewczyna na dole. Na wznak. Łydki na moich plecach.
- Ai! Ai! Ai! – Skurcze pochwy. Do ostatniej kropli spermy.
Pożegnanie na dworcu autobusowym.
- You must visit Japan!
- Surely, we will.
Na Hokkaido byłem już trzy razy. Słyszałem wulkan, wdychałem siarkowe wyziewy, moczyłem nogi w gorącym źródle Jozankei. W Sapporo widziałem setki nastolatek w szkolnych uniformach, ale Fujiko nie spotkałem. 
Z czasem zwątpiłbym w prawdziwość wspomnień. Dziewczyna, która wchodzi ci do pokoju, pozwala zrobić ze sobą wszystko, a potem wraca z koleżanką i kocha się z tobą do ostatniego tchu. To niemożliwe! Taka historia nie może mieć miejsca. Ale mnie się przydarzyła. Przypominają mi o niej trzy znaki kanji na długim białym t-shircie. Napis „ognista dziewica” czy też „dziewica jak ogień”.



10. G jak  Gabriela

Niedługo po powrocie z Wrocławia trzy sms-y uderzyły mnie jak gromy z nieba jeden po drugim. Niemal jednocześnie. Najpierw Ala, potem Ewelina i zaraz po niej siostra pisały tę sama wiadomość. Wiktor nie żył. Samobójstwo. Pogrzeb. Musiałem wracać do naszej miejscowości.
Od jego siostry ciotecznej, którą poznałem na studniówce, dowiedziałem się kilku szczegółów więcej. Tego, co nie powinno wyjść na światło dzienne. Wiktor popełnił samobójstwo. Skoczył z balkonu na asfalt. W samo południe. Zupełnie trzeźwy. Nie po narkotykach. Wiktor nigdy nie sięgnąłby po sztuczne dopalacze. Kobiety dostarczały mu wystarczająco dużo podniet. I przez kobietę się zabił. A raczej przez własną niedojrzałość.
- Ale dlaczego, Gabrysiu? – spytałem, kiedy wyszliśmy we dwoje z restauracji, podczas stypy po pogrzebie.
- Dowiedział się, że moja przyjaciółka zaszła w ciążę. Nie myślałam, że taki z niego dzieciuch. Skurwiel! Przepraszam, Lubku, że tak o nim mówię. Nie powinnam.
- Kto jest ojcem? – W pierwszej chwili nie przyszło mi na myśl, że sprawcą ciąży mógłby być Wiktor. Kto jak kto, ale on musiał umieć kochać się bez zostawiania śladów.
- No, jak to kto? Mój kuzynek! Ona z nikim innym w życiu nie spała. – Gabrysia rozwiała moje wątpliwości.
- A ty? – spytałem automatycznie i natychmiast zamilkłem, zdając sobie sprawę z tego, jak wielką popełniłem gafę.
- Co ja?
- A nic. Miałem wrażenie, że byliście blisko, że lubiłaś Wiktora.
- No, byliśmy. Jasne. Zawsze był moim ulubionym braciszkiem.
- Myślałem o trochę bliższej bliskości. Nie ważne. Nie było pytania. – niezręcznie spróbowałem się wytłumaczyć.
Gabrysia roześmiała się na cały głos, przez moment skupiając na sobie nielicznych uwagę przechodniów.
- O jakiej bliskości, Lubku? – spytała głośnym szeptem, uspokoiwszy nieco oddech. –Z tego co wiem, najbardziej zbliżył się do Pauliny. Hi, hi!
- Chyba nie tylko do niej. Wiesz, że on zdążył zaliczyć ze sto kochanek. Nawet do mojej siostry się dobierał. Jakoś trudno mi uwierzyć, żeby ani razu cię nie dotykał. Przepraszam, że tak otwarcie to mówię, Gabrysiu, zwłaszcza dzisiaj, ale jesteś po prostu zbyt ładna.
Skłamałem trochę. Gabrysia, delikatnie mówiąc pulchna i przy kości, nie była całkiem w typie Wiktora. Do tego krewna. Jej uroda raczej nie działała na niego tak mocno, by się nie mógł oprzeć. Chciałem jednak uraczyć ją jakimś miłym komplementem.
- O Zuzi wiem. Powiedział mi wtedy, że nie zgodziła się iść z nim na studniówkę. Innymi dziewczynami się nie chwalił.
- Udawał przed tobą niewiniątko?
- Niezupełnie. Hi, hi. Ale nie zapominaj, że był ode mnie młodszy. Starszej kuzynce należy się chyba respekt. Naprawdę myślisz, że jestem ładna? Co na to Ewelina? O, masz naprawdę śliczną dziewczynę. Kiedy ślub, Lubku? – Cioteczna siostra tragicznie zmarłego otarła się o mnie kokieteryjnie, zadając ostatnie pytanie.
- O nią się nie martw. Nie wiem, czy coś z tego w ogóle wyjdzie. – przyznałem się wprost do męczących mnie wątpliwości.
- Jak to? Chyba już długo jesteście razem. Nie dała ci jeszcze dowodu miłości? Hi, hi. – Gabrysia nagle zdała się nie pamiętać o dopiero co pochowanym bracie. Rozmawiała ze mną zupełnie beztrosko, jak byśmy byli od dawna na przyjacielskiej stopie.
- Dała. Nie raz nawet. – uśmiechnąłem się. – Więc Wiktor... – zacząłem pytanie, lecz nie go nie dopowiedziałem do końca. W drzwiach restauracji pojawiła się Ewelina.
- Musimy się kiedyś spotkać i porozmawiać na spokojnie. – podsumowała Gabrysia, po czym zwróciła się do mojej dziewczyny. – Taka dziś ładna pogoda, że aż się nie chce siedzieć w sali.
Dwa dni później odwiedziłem Gabrysię. Nie mówiąc nikomu. Opowiedziała mi o swoim bracie ciotecznym i przyjaciółce, która z nim zaszła w ciążę.
- To Paulina go poderwała, nie on ją. Przynajmniej to ona zaczęła. Pamiętam, to było w wakacje. My zdałyśmy do drugiej klasy liceum, a Witek był jeszcze w gimnazjum. Przyjechał do nas nas na tydzień. Koło południa zawsze opalaliśmy się w ogrodzie. Któregoś razu Paula przyniosła swoją ulubioną książkę. Katowała mnie nią już wcześniej, szczególnie jednym pikantnym rozdziałem. Jak zobaczyłam, co niesie, zrobiłam się więc czerwona jak burak. Próbowałam przemówić Pauli do rozsądku, przywołać ją do przyzwoitości, ale nic z tego. Tylko niepotrzebnie wzbudziłam zainteresowanie Witka tą dziwną książką. Paula położyła się z nim na kocu i zaczęła czytać. Mnie odesłała do domu, mówiąc, że nikt mnie nie zmusza do obcowania ze sztuką. Oczywiście posłuchałam. Ostatnią rzeczą jakiej wtedy chciałam, była rozmowa z Witkiem na te tematy.
- Jakie? – spytałem zaintrygowany wstępem do opowieści. Czułem się zapewne tak jak Wiktor, widząc, że starsza dziewczyna zamierzała podzielić się z nim lekturą wzbudzającą lęk siostry ciotecznej.
Gabrysia zaprosiła mnie do biurka. Uruchomiła komputer i wyszukała w internecie to arcydzieło literatury. Razem przeczytaliśmy kilka fragmentów:
„Składała się ze skóry, szkieletu i ciekawości. Podparłszy ręką podbródek, spokojnie przyglądała się, kiedy Winter albo Esch nie mogli już wytrzymać i musieli złożyć swą daninę Z wygiętym kręgosłupem kucała naprzeciw Wintera, który zawsze potrzebował wiele czasu, by osiągnąć efekt, i psioczyła
- Chłopaki, chłopaki, ależ to długo trwa!
Kiedy wreszcie nasienie wytrysło. [...] Ta zabawa - odbywało się to naprawdę zupełnie niewinnie - nigdy nie znudziła się Tulli. Mówiąc przez nos, żebrała:
- No, zróbże! Kto jeszcze dzisiaj nie robił? Teraz twoja kolej.
Zawsze znajdywała głupich i dobrodusznych, którzy, nawet bez wielkiej ochoty, zabierali się do dzieła, żeby tylko ona miała na co popatrzeć. [...]
Jedynym, który w tym nie uczestniczył, dopóki Tulla nie znalazła odpowiedniego podżegającego słówka, był - i dlatego trzeba tę olimpiadę opisać - wielki pływak i nurek, Joachim Mahlke. Podczas gdy my wszyscy, pojedynczo lub też - jak to się nazywa w rachunku sumienia - przywodząc innych do grzechu, oddawaliśmy się temu już w Biblii opisanemu zajęciu, Mahlke nigdy nie zdejmował kąpielówek i spoglądał uparcie w kierunku Helu. [...]
- Czy ty też umiesz? No, zrób choć raz A może nie umiesz? Nie chcesz? Nie wolno ci? […]
- No dobrze. żeby ci nareszcie zamknąć gębę.
Tulla natychmiast wywinęła się z mostku i przysiadła zwyczajnie, z podwiniętymi nogami, podczas gdy Mahlke opuścił kąpielówki do kolan. Chłopcy patrzyli zdumieni, jak dzieci w teatrze marionetek parę krótkich ruchów prawej ręki i jego członek stanął tak sztywno, że żołądź wysunęła się z cienia rzucanego przez kabinę nawigacyjną i znalazła się w słońcu. Dopiero kiedy wszyscy utworzyliśmy półkole, wańka-wstańka. Mahlkego cofnęła się znowu w cień.
- Mogę dotknąć, tylko troszkę? - Tulla siedziała z otwartymi ustami. Mahlke skinął głową i opuścił rękę, trzymając ją jednak w pogotowiu. Podrapane, jak zawsze, ręce Tulh błądziły po członku, który pod badawczym dotykiem koniuszków jej palców nabierał objętości, naczynia krwionośne pęczniały, a żołądź ciemniała.
- Zmierz go! - zawołał Jürgen Kupka. Tulla musiała rozstawić palce lewej ręki, raz na całą szerokość i raz prawie na całą. Ktoś tam i jeszcze ktoś szepnął - Co najmniej trzydzieści centymetrów!” [Günter Grass, „Kot i mysz”, w przekładzie Ireny i Egona Naganowskich]
- Olimpiada onanistyczna? Niezłe ziółko z tej twojej koleżanki – skomentowałem. – Co ona chciała przez to osiągnąć?
- A jak myślisz? – odpowiedziała Gabrysia pytaniem. – Chciała poznać sprzęt Witka. I poznała.
- Hm. Wychodzi na to, że to ona go nauczyła tych wszystkich sztuczek, dzięki którym umiał wyrwać każdą pannę. Mnie powiedział kiedyś, że chodził do sąsiadki. Teraz już wiem, o jaką sąsiadkę chodziło.
Wniosek, który wyciągnąłem na podstawie opowieści Gabrysi, nie był słuszny. Wiktor rzeczywiście spotykał się z dziewczyną mieszkającą na jego osiedlu, a z Pauliną przespał się dopiero kilka lat później. Pozbawiając ją cnoty i zostawiając po sobie pamiątkę w postaci embrionu. Gabrysia sprostowała moją pomyłkę w dalszej rozmowie. Nie to jednak zaprzątało mi myśli najbardziej w tamtym momencie. Ważniejszą od poznania prawdy o zmarłym koledze stawała się jego siostra cioteczna. Żywa i kobieca.
Przełożyłem jej kosmyk włosów za ucho i zaproponowałem nieśmiało, żebyśmy się przesiedli na łóżko.
- Powiedziałeś, że nie wierzysz, że Witek mnie nigdy nie dotknął. – Gabrysia odezwała się, gotowa wyznać prawdę. – Masz rację.
- A jednak. – Jeszcze raz pogłaskałem ją odsuwając włos z czoła.
- No tak. Właśnie wtedy, po czytaniu książki z Pauliną.
Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, ale po chwili pocałowaliśmy się w usta, dosyć czule. Objęliśmy się mocno. Po czym położyliśmy się, przytuleni, przykryci cienkim kocem.
Gabrysia opowiedziała mi, jak Wiktor zakradł się w nocy do jej pokoju, wszedł pod kołdrę i zaczął dopytywać się o przyjaciółkę. Czy ma chłopaka, czy miała, czy była zakochana i w kim. Jakie jeszcze książki czytała. Jednocześnie, słuchając odpowiedzi, zaczął dotykać piersi Gabrysi. Cienki materiał piżamy nie stanowił mocnej bariery.
- Piękna historia, Gabrysiu. I tylko wtedy się pieściliście? – spytałem, wsuwając obie ręce pod koszulkę kuzynki zmarłego przyjaciela.
- Jeszcze parę razy. Następnej nocy i w jakieś inne wakacje. Zawsze przy okazji rozmowy o Paulinie.
- Teraz też o niej rozmawiasz. – szepnąłem, przygryzłem Gabrysię w ucho i nie doczekawszy się żadnego słowa protestu, rozpiąłem jej stanik.
Pierwsze i chyba ostatnie „nie” jęknęła dopiero, gdy zacząłem masować jej kobiecość przez majtki.
- Nie uwierzysz, Lubku, ale jestem jeszcze dziewicą – szepnęła, gdy, będąc już całkiem nagą, oparła piersi na moim torsie i zbliżyła buzię do mojej, żeby się całować.
- Nie uwierzę dopóki nie sprawdzę. – odpowiedziałem śmiało. Dziesięć minut później, opleciony nogami Gabrysi mogłem z dumą dodać: - Już nie jesteś.
Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy uczcić pamięć o nieboszczyku i wymienić się związanymi z nim opowieściami. Paulina poroniła, sprawiając, że śmierć Wiktora stała się jeszcze bardziej pozbawioną sensu.
Równie szybko jak przypadkowa ciąża dobiegł końca romans z cioteczną siostrą Wiktora. Rozstałem się z nią bez żalu i w sposób, w jaki nie należy rozstawać się z kobietą. Powiedziałem jej z zimną krwią, że idąc z nią do łóżka, zemściłem się za to, że Wiktor kiedyś próbował uwieść moją siostrę. Jemu się to nie powiodło, za to ja rozdziewiczyłem jego siostrę. Szkoda tylko, że cioteczną a nie rodzoną. Nie zostawiłem żadnych wątpliwości, że na Gabrysi nigdy mi nie zależało. Zapobiegawczo w zarodku zdusiłem wszelkie jej nadzieje na wznowienie romansu, wielką miłość i udany związek ze mną.
Jednocześnie pozbyłem się Eweliny, przyznając jej się do zdrady.
- Skoro raz nie dochowałem ci wierności, Eweliniu, nie mogę obiecać, że nie zdradzę cię w przyszłości. Nasz związek nie ma sensu. – oznajmiłem o podjęciu decyzji, nie podlegającej dyskusji.

Uwolniwszy się z pęt uczuć, znowu wolny, rozpocząłem przygotowania do podróży do Japonii.



11. H jak Hanna

Kupiłem bilet i zarezerwowałem hotel z dużym wyprzedzeniem, na jesień. Zakasałem rękawy i ze zdwojonym zapałem wziąłem się za naukę, żeby jak najszybciej pozdawać egzaminy i móc spokojnie pracować w wakacje. Żeby zrealizować plany turystyczne, musiałem przecież odłożyć niemałą sumę pieniędzy.
O planowanej wyprawie nie wiedział nikt oprócz siostry, przed którą nadal nie miałem tajemnic. Nie wiedziała więc również Ola, bohemistka odbywająca staż w Pradze, chętniej niż na sali wykładowej spędzająca czas w laboratorium biochemicznym u boku Fujiko. Pewnego dnia na początku sesji napisała mi krótką wiadomość:
- Lubku, jesteśmy obie na Ruzyni. Fujiko nas opuszcza. Właśnie przeszła kontrolę paszportową. Jestem smutna. Upiję się dziś w akademiku.
Od pożegnania na stacji we Wrocławiu nie dała znaku życia. Ani ona ani Fujiko, mimo że do obydwu pisałem wiele razy. Dopiero w chwili rozstania z przyjaciółką, raczyła potwierdzić naszą znajomość na Facebooku.
- Szkoda że nie mogłem być z wami. Uważaj z tym piciem. Wiesz, że czasami może się źle skończyć. Spotkamy się jeszcze kiedyś? – odpisałem natychmiast.
- Za tydzień możemy. Tylko podaj adres. Potrzebuję twojej pomocy.
Umówiliśmy się, że wracając z Czech do domu, przenocuje u mnie w akademiku. Współlokator się zgodził. Wyjeżdżał na kilka dni do domu, więc odwiedziny nie przysparzały mu żadnej niewygody.
Położyliśmy się wcześnie, w jednym łóżku. I nie zasnęliśmy do rana, mimo że, zdawałoby się, wcale nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. O swym zakochaniu w Fujiko Ola nie chciała rozmawiać. Milczała za to wymownie. Na moje pytania – nie umiałem powstrzymać ciekawości – odpowiadała kiwając lub kręcąc głową:
- Czy Fujiko żałowała tego, co między nami zaszło? – Nie.
- Czy mówiła, że za mną tęskni? Tak.
- Czy chciałaby się ze mną znowu spotkać? – Nie.
- Czy dziewczyny się całowały? – Tak. Zwłaszcza ostatniej nocy przed odlotem.
- Czy kochały się, tak jak kochają się kobiety? – Wzruszenie ramion. Trudno o jednoznaczną odpowiedź.
- Czy Fujiko kazała Oli spotkać się ze mną? Czy chciała mi przekazać jakąś wiadomość? – Nie.
- Pomóż mi zerwać z chłopakiem. – Ola wyjawiła w końcu swoją prośbę.
- Jak?
- Przyjedź do mnie. Zachowuj się jak napaleniec. No, umiarkowany napaleniec. Raczej jak ktoś zakochany.
- Po co, Olu? Jak?
- Obejmij mnie tak, żeby wszyscy widzieli. Pocałuj. Złap za tyłek. Jak powiem, że mi się Józek już nie podoba, zaczną się pytania: dlaczego, czy oby na pewno, czy nie zmienię zdania. Moja rodzina się już do niego przyzwyczaiła. Babcia go lubi. Będzie marudzić, żebym nie gadała głupot. Jak zobaczą, że mam innego, to pozamykają buzie na kłódkę.
- Jesteś pewna, że chcesz im zrobić taki teatrzyk? A jak nie uwierzą? Jak się zorientują, że tylko udajemy?
- Jak się prześpimy, to każdy uwierzy. – Ola wyjawiła clue przebiegłego planu. – Oczywiście dostaniesz oddzielny pokój. Nie musisz spać ze mną całą noc. Wystarczy, że przyjdziesz na parę minut. Poszuramy na korytarzu, parę głośnych szeptów. jakieś skrzypienie sprężyn, i gotowe. Lubku, zrobisz to dla mnie? Wiesz, może to dziwne, ale tylko tobie mogę zaufać.
- Dziwne masz prośby, Olu.
- Odwdzięczę ci się. Zresztą wcale nie musimy udawać – szepnęła. Ola lesbijka, świadoma atrakcyjności swego ciała, użyła argumentu, który dla większości facetów byłby argumentem decydującym.
- Olu, przecież wiem, kim jesteś. Ładna jesteś ale to nie wszystko. Nie chcę, żebyś się do czegoś zmuszała.
- Z tobą akurat to wcale nie będzie przykre. Tylko z tobą. – Szepnęła i chwyciła mnie za członek. – Byłeś w Fujiko. – dodała, wodząc po nim palcami.
Wsunąłem dłoń w jej majtki. Była gotowa na wszystko. Pocałowaliśmy się. Z sekundy na sekundę coraz zachłanniej. Z szybkością błyskawicy rozebraliśmy do naga. I wszedłem w nią. Złączyliśmy ciała na kilka kwadransów.
- Z moim chłopakiem nigdy nie szło tak gładko. Nie czułam podniecenia. – Ola wyjaśniła po dłuższej chwili milczenia.
- Dziwne, Olu. Wiesz, że jesteś pierwszą kobietą, dla której nie byłem pierwszym facetem? – odpowiedziałem, tkwiąc w niej prawie nieruchomo.
- O tobie, Lubku, mogę powiedzieć to samo. – Zaśmiała się serdecznie.
- Ale wolałabyś być teraz z dziewczyną?
- Z tobą też jest nie najgorzej. – Zacisnęła wokół mnie uścisk ramion. – Możesz pomyśleć, że bzykasz Fujiko.
- Ty też. – odpowiedziałem, po czym przewróciłem Olę na plecy i wziąłem wszystko co najlepsze z tego, co jej drobne ciało miało do zaoferowania.
- Na razie to ty bzykasz, nie ja. – szepnęła, gdy cały spocony przestałem się ruszać w jej ciele, żeby opóźnić wytrysk.
- Więc teraz twoja kolej. – Przekręciliśmy się, żeby tym razem Ola była na wierzchu. - Pokaż, jak ty będziesz bzykać naszą Azjatkę.
- Ja bym jej to zrobiła inaczej. Językiem i palcami.
Wytrzymałem wystarczająco długo, by trysnąć, dopiero poczuwszy skurcze pochwy.
- I ty chcesz zrobić takie przedstawienie w domu? – Zaśmiałem się, gdy Ola opadła na mnie zdyszana.
- Żeby nikt nie śmiał wątpić.
Resztę nocy przegadaliśmy. Głównie o dziewczynach. O Fujiko, o moich miłościach od Ali po Gabrysię i o jednopłciowych zauroczeniach Oli.
Rozstawaliśmy się jako przyjaciele, wiedząc, że to co zaszło między nami w nocy, nigdy się nie powtórzy. Choć dopóki żyjemy, niczego nie można wykluczyć.
- Lubku, nie pochwaliłeś mnie jeszcze za to, że rzuciłam palenie. – Fujiko przekonała ją do dbania o cerę i zdrowie.
Wsiadając do autobusu, bohemistka pocałowała mnie po czesku, zostawiając na mojej górnej wardze mokry ślad po dotknięciu językiem. Równie dobrze mógłby to być pocałunek polski czy węgierski. Kiedy jednak w ten sposób całowała Ola, nazywał się políbkem.
- Pochwaliłem. Od wczoraj nic innego nie robię, tylko chwalę. – Przygryzłem jej koniuszek ucha i ścisnąłem za pośladek. Dopiero przy pożegnaniu zdałem sobie sprawę ze zmiany. Kilka tygodni wcześniej swąd nikotynowy mógłby skutecznie popsuć przyjemność z nocnego obcowania z Olą. – Dobra dziewczyna z tej naszej Fujiko.

***

Zatankowałem gaz, gruntownie wymyłem auto z nabłyszczeniem karoserii i dezynfekcją foteli i tak wyszykowanym rumakiem, jak nowym, pojechałem z bukietem kwiatów do Oli – studentki, filolożki, lesbijki pragnącej na dobre uwolnić się od byłego narzeczonego i utrzymać w tajemnicy orientację seksualną. Nie na wieś i nie do miasta, nie na Kurpie i nie na Mazury, gdzieś za Wisłę, na północny wschód, dokąd nie sięga wyobraźnia ludzi starej daty z moich rodzinnych okolic. Dziadkom o wyprawie na Syberię powodów nie mógłbym powiedzieć choćby ze względu na złe stereotypy, siostrze zaś obiecałem porobić dużo zdjęć i przywieźć jakąś pamiątkę z tej dalekiej Syberii. Zuzia ze swej strony ułaskawiła mnie od wszelkich przewin moralno-erotycznych, jakich bym się ewentualnie dopuścił w Prusach Wschodnich. Mówiąc językiem fachowym jurystów, udzieliła mi abolicji, argumentując ze śmiechem, że hamulce etyczne tam nie obowiązują.
- Baw się dobrze, braciszku! – zawołała przez telefon. – Nie daj się tylko tej Olce za bardzo wykorzystać.
Rzeczywiście miałem wrażenie, że zbyt mocno angażowałem się w wyświadczenie tej dziwnej przysługi. Nieadekwatnie. Ryzykując, że jednorazowe przedstawienie przerodzi się w nie kończący się cykl teatralny, zajmujący czas niezbędny dla realizacji innych, ważnych dla mnie, przedsięwzięć.
źródło: pixabay.com
Dopiero na miejscu Ola uświadomiła mi, że przyjechałem nie w przypadkowym terminie, lecz że miałem usiąść przy stole w rodzinnym gronie. Ola świętowała imieniny, z dwumiesięcznym opóźnieniem. Z tej okazji zaproszono kilkoro krewnych. Wśród nich siostrę cioteczną Oli, siedemnastoletnią Hanię. Niepozorną istotę, skromną i nieśmiałą, z którą wkrótce miałem się bliżej zaznajomić, a czego na przyjęciu imieninowym oczywiście nie mogłem przewidzieć.
Zostałem przedstawiony jako kolega poznany w Pradze. Resztę historii rodzina miała dopisać sama. Biorąc za punkt wyjścia biorąc własne zakłamanie, mieli domówić sobie, że po kryjomu sypiam z jubilatką. Że przeze mnie rozpadł się jej związek z dotychczasowym kawalerem. Rzecz jasna formalnie figurującym jako jedynie kolegi. Dobrze poznałem ten typ hipokryzji, chodząc z Eweliną. Przez dwa lata ani razu nie dotknęliśmy się nawet za dłonie w obecności jej rodziców. Objęcie się czy pocałunek, choćby w policzek, tym bardziej było nie do pomyślenia. W oczach tatusia córeczka miała być czysta i święta. Ale nie sądzę, żeby staruszek wierzył w ten obraz, i nie domyślał się, że Ewelinia nie po to miała chłopaka, żeby do ślubu czekać z utratą wianka. Konserwatywny hipokryta. Rodzina Oli dokładnie taka sama. Katolicka. „Prawdziwie” polska.
Z dorosłymi jakoś udawało mi się konwersować. Odmówiłem picia wódki, co zostało skomentowane uwagami, że tylko ukrywam zamiłowanie do alkoholu. Że jak student nie pije, to znaczy, że jest homoseksualistą, „homo-niewiadomo”. Że abstynent nie jest mężczyzną. Ale mimo żartów, nie nalegano, bym wychylił przygotowany dla mnie kieliszek. Odpowiadałem na stereotypowe pytania o Czechów, życie w akademiku i „zagrożenie Islamem”. W większości nie musiałem się jednak wcale odzywać. Słuchałem tylko z przyklejonym do twarzy udawanym uśmiechem.
Za to z siostrą cioteczną Oli wcale nie było tak łatwo. Przy stole milczała jeszcze bardziej niż ja. Nie nudziła się. Przysłuchiwała się rozmowie, ale w niej czynnie nie brała udziału. Robiła tylko czasem skrzywioną minę, w odpowiedzi na wyjątkowo niemądre tezy. Jej nieme reakcje podnosiły mnie na duchu i sprawiły, że zacząłem przyglądać jej się z sympatią. Po jakimś czasie Ola wyciągnęła ją i mnie od stołu, proponując przechadzkę po okolicy. Hania w dalszym ciągu głównie milczała, mimo moich prób włączenia jej do aktywnej konwersacji. Co jakiś czas pytałem, a co Hania myśli na temat, na który właśnie wypowiedziała się Ola, lecz odpowiedzi, jeśli padały, były bardzo krótkie, ciche, nieśmiałe. Nie zdradzały żadnej wyraźnej opinii. Wreszcie kiedy na kilka chwil zostaliśmy sami, nieśmiałość nastolatki uwidoczniła się w pełnej krasie. Na różne sposoby próbowałem zachęcić ją do powiedzenia czegoś o sobie. Pytałem, czym się interesuje, jakiej muzyki słucha, co ogląda i co czyta. Jedyna reakcja to uśmiech, wzruszenie ramionami, spuszczenie wzroku i płochliwe:
- Nie wiem. Chyba niczym szczególnym. Muszę się zastanowić.
Ewentualnie, że na pewno nie znam tego czy tamtego autora. Mangi lubiła. Nie usłyszałem jednak, co w nich widziała interesującego, a chętnie bym się dowiedział. Hania nie potrafiła rozmawiać.
Jej starsza siostra cioteczna odniosła za to inne wrażenie.
- O, widzę, że sobie miło gawędzicie – powiedziała, wróciwszy do nas. Do mnie chwilę potem szepnęła: - Zrobiłeś na niej wrażenie. Cicha woda. – Po czym na głos przypomniała o obietnicy złożonej jakiś czas wcześniej: - Obiecałam Hance, że na jej urodziny zrobimy sobie wypadzik nad jezioro.
- Myślałam już, że zapomniałaś. – Hania odpowiedziała piskliwie wysokim głosem, nagle promieniując radością.
Dopiero w tym momencie dało się poznać, że siostry były ze sobą bardzo mocno zżyte.
Hania, wcześniej wyraźnie spięta, poważna, dokładnie ważąca słowa poważna nastolatka, w mgnieniu oka przeistoczyła się w beztroską dziewczynkę w ciele młodej kobiety. Wyższa od Oli, jeszcze bardziej szczupła, z bogatym zbiorem małych krostek na czole, z włosami zaplecionymi w dwa warkocze okalające głowę jak korona królewny, stanowiła istotę o trudnym do określenia wieku, ni to pryszczatego podlotka, ni to dwudziestolatkę. I w tej niedookreśloności wydała mi się piękną. Jednocześnie niedostępną jak bajkowa córka króla dla młodzieńca z pospólstwa.
- Nad jezioro? Niedaleko macie. Ale ci zazdroszczę urodzin. – Puściłem oko do Hani.
- Jeszcze nie ma kto nas zawieźć. – Ola uśmiechnęła się do mojego samochodu.
Spontanicznie układała plan wyjazdu. Siostry ciotecznej nie musiała namawiać. Hania od razu się zgodziła na moje towarzystwo. Na jej ustach dał się nawet zauważyć krótki uśmiech, który prawie natychmiast zniknął, zastąpiony bardziej stosownym wyrazem powagi i obojętnego, łaskawego przyzwolenia. Mimo wyraźnie widocznego skrępowania nie była więc niechętnie nastawiona do mnie. Ola wnet poruszyła temat wyjazdu przy stole. Ja zapewniłem, że z największą chęcią zaopiekuję się dziewczynami na polu namiotowym. Że czuję się zaszczycony propozycją Oli i jestem szczęśliwy, że mogę się na coś przydać. Wyjazd we troje, z Hanią jako przyzwoitką, to nie nocowanie we dwoje. Można zachować pozory celibatu. Rodzice, wujki, ciocie i dziadkowie bez zmrużenia oka przystali na tę propozycję. Później, na trzeźwo, potwierdzili decyzję, nawet z większą ochotą niż, gdyby chodziło o wyjazd pod namiot samych dziewcząt. Rosły chłopak, nawet jeśli to niepijący student, oznacza większe bezpieczeństwo.
Półtora tygodnia później znowu pojechałem za Wisłę. Przenocowałem u Oli, a nad ranem we troje ruszyliśmy w kierunku Mazur. Mniej więcej po godzinie dotarliśmy na pole namiotowe doskonale znane siostrom.
O ile w domu Oli, jej siedemnastoletnia siostra cioteczna sprawiała wrażenie zahukanej małolaty; nawet jej sylwetka, przygarbiona, z ramionami wysuniętymi do przodu i łokciami na stałe przywartymi do tułowia, wskazywała na lękliwe samopoczucie; o tyle w aucie i na biwaku skorupa nieśmiałości stopniowo miękła. Hania śmiała się coraz częściej. Mówiła coraz mniej skrępowanie. Jeszcze rozmawiała jedynie ze starszą siostrą, nie odważając się zwracać się bezpośrednio do mnie.
Wkrótce jednak i to miało się zmienić. Hania w końcu się otworzyła. Niewidzialny mur między mną a nią przestał istnieć. Skrępowanie i poczucie wstydu zniknęły bez śladu tak szybko, że chyba nawet legendarny Casanova by się zdziwił. Wszystko to za sprawą maleńkiego pajęczaka.
Po powrocie z pierwszego leśnego spaceru wzdłuż jeziora, dopadł mnie ni to krzyk przerażenia, ni to jęk rozpaczy, dochodzący z wnętrza namiotu:
- O nie! Co to jest?
Ola zawołała mnie do środka.
- Lubku, zobacz. Czy to kleszcz? – skierowała mój wzrok na lewą pachę wystraszonej solenizantki, kierując jej łokieć do góry.
Faktycznie, tuż nad paskiem bikini ze skóry wystawał szarobury jajowaty odwłok krwiopijcy.
- Pokaż. Chodź pod światło. – zwróciłem się do ukąszonej. – Muszę się dokładniej przyjrzeć.
To był kleszcz ponad wszelką wątpliwość. Nie było potrzeby go dłużej oglądać. Skoro jednak biologia, w postaci pajęczaka, postawiła mnie naprzeciw dziewczyny w jej sferze intymnej, nie mogłem nie skorzystać z okazji przyjrzenia się młodemu ciału i zbadania gładkości skóry.
- Hm. Wygląda na kleszcza. To skurczybyk. Znalazł sobie dogodne miejsce. – Oceniłem sytuację, zdążywszy przy okazji kilka razy przyłożyć dłoń do boku i brzucha siedemnastolatki i zbadawszy wzrokiem wypukłości stanika oraz czy krawędź miseczek w każdym idealnie przylega do ciała. Niestety nie udało mi się zlokalizować żadnej szpary. – Kleszcze są takie cwane, że się wgryzają tam, gdzie skóra jest najbardziej wilgotna i delikatna. Musimy go wyciągnąć.
- Ojej! Nie jest jeszcze czerwone dookoła niego? O, nie! Ja tak nie chciałam. Nie chcę boreliozy. Nie chcę zapalenia mózgu. Na to nie ma lekarstwa. – Hania popadła w histerię. Dotychczas doskonale opanowana, utrzymująca emocje pod kontrolą, nawet za bardzo, straciła panowanie nad sobą. Pogrążyła się w spontaniczności.
- Nie bój się, Hanko, wszystko będzie dobrze. – Spróbowała uspokoić ją siostra cioteczna, co nie miało żadnego sensu. Bo jak tu się nie martwić, kiedy gad tkwi w twoim ciele i wprowadza nie wiadomo jaką truciznę do krwiobiegu.
- Dziewczyny, nie pora na płacz. Trzeba działać. Olu, gdzie są wasze kosmetyczki? Dawaj je szybko. Na pewno któraś z was przywiązała cążki albo pęsetę. Wysyp wszystko na materac. – Dałem Oli zajęcie.
Poleciały tampony i inne damskie akcesoria. Znalazła się też pęseta, z korzystnie zaokrąglonym szpicem.
- O, nie. Lubku, robi się czerwone? – Hania prawie płakała.
- Trochę się zarumieniło, Haniu. To normalna odpowiedź układu odpornościowego. Rumień, o jakim chyba myślisz, nie pojawia się od razu. – Spróbowałem dodać otuchy poszkodowanej, nie nazywając jej emocji wprost i nie domagając się, by o własnych siłach opanowała strach, tak jakby sama była mu winna. Wbrew pozorom podejście fachowe i kompetentne tłumaczenie sytuacji chorego działa nie gorzej niż kłamliwe zaklinanie, że wszystko będzie dobrze. Wiedza uspokaja skuteczniej niż magia, modlitwa, czy psychoterapia.
- Kiedy się pojawia? – Dziewczyna spytała wciąż lękliwie, ale już bez skokowych zmian siły głosu, wskazujących na panikę.
- Najwcześniej po kilku dniach. Wcześniejsze zarumienienie, które się pojawi jeszcze dzisiaj, jak wyciągniemy gada z ciebie nie ma nic wspólnego z boreliozą. Ta kropka, którą teraz wydaje ci się, że widzisz, jest zupełnie bez znaczenia. – wyjaśniałem dalej, patrząc na małe wypukłości stanika. – Malutkie te cycki, a stanik trzeba będzie zdjąć. – myślałem po cichu i kombinowałem, jak wykorzystać dogodne położenie, w jakim się nagle znalazłem, i rozebrać Hanię. Plan zdjęcia stanika dojrzewał w obszarze mózgu, który zajmował się wyłącznie takimi zadaniami. W strukturze mającej już pewne doświadczenie, zdobyte w czasach szkolnych. – Może zaboleć, Haniu, ale musimy diabła wyciągnąć jak najszybciej, zanim wypije całą krew z ciebie. Zaciśniesz zęby?
- Aha. – Spojrzała na mnie ufnym wzrokiem. – Wyciągniesz go?
- Tak. Za moment. Spirytus by się przydał. – spojrzałem na Olę.
- Poczekajcie. – odpowiedziała starsza z sióstr ciotecznych i zanurzyła głowę w torbach leżących w końcu namiotu. – Może to się przyda? – podała mi po chwili buteleczkę.
- Małpka? – spytałem, udając zdziwienie. – Czterdzieści procent. Sto mililitrów. – przeczytałem na etykiecie. – Tego się mogłem spodziewać po studentce nauk humanistycznych, która całkiem niedawno doprowadziła Fujiko do stanu nieprzytomności.
- Przewidująca jesteś. – powiedziałem do Oli, nadając głosowi posmak sarkazmu. – Strach pomyśleć, co jeszcze wzięłaś ze sobą. Jasne, że się przyda. – Zdezynfekowałem pęsetę, polewając jej szpic alkoholem. – Haniu, stań prosto, postaraj się nie poruszać. Łokieć trzymamy w górze... Olu, nie patrz. To nie będzie piękny widok... Zamykamy oczy, zaciskamy zęby.
- A jakby posmarować kleszcza rumem, może by sam uciekł? Nie trzeba by go wyrywać pęsetą. – zaproponowała Ola, powtarzając dyletanckie porady z internetowej prasy kobiecej.
- W żadnym wypadku! – odpowiedziałem stanowczo. – Jak kleszcz poczuje alkohol, wpadnie w panikę i dopiero narobi bigosu. Wypluje co wypił, a razem z krwią wpuści w Hanię wszystkie zarazki. A zamiast uciekać, wgryzie się głębiej pod skórę. Nie, nie będziemy denerwować kleszcza... Z kleszczem jest jak z mężczyzną – zwróciłem się półgłosem do młodej pacjentki – wejdzie w kobietę, weźmie co najlepsze, i plunie, zwłaszcza jak się czegoś zlęknie. Nagły stres przyspiesza wytrysk. Dlatego i kleszcza, i mężczyznę trzeba wyjmować spokojnie. – Na koniec szepnąłem, nachylając się do ucha nastolatki i nie zapominając pogładzić jej przy tym pełną dłonią nad biodrem po boku i plecach: - To trzecia zasada bezpiecznego seksu.
- Hi hi. – Hania zaśmiała się pierwszy raz, odkąd odkryła na sobie niebezpieczne zwierzę.
Jednocześnie jej prawa ręka, której nie musiała trzymać do góry, znalazła pewne oparcie na moim torsie. Dotyk dziewczęcej dłoni natychmiast wyostrzył zmysły. Gdyby nie stres związany z kleszczem, ukradłbym jej całusa i obrócił ten bezczelny akt w żart, zanim zdążyłaby zareagować szczerą lub wymuszoną złością. Na razie jednak nie amory zaprzątały myśli nastolatki. Na posmakowanie jej ust musiałem jeszcze cierpliwie poczekać. Byłem już jednak pewien, że za ocalenie od śmiercionośnego kleszcza będzie mi się należała nagroda. I że dostanę słodkiego całusa. Zadbać tylko musiałem o nieobecność Oli.
- Co ci powiedział? – spytała starsza z sióstr ciotecznych, której umknęła część wypowiedzi nieprzeznaczona dla jej uszu.
- Hi hi. – Hania zaśmiała się jeszcze raz, spoglądając na mnie pytającym wzrokiem. Nie wypadało mówić głośno nieprzyzwoitych rzeczy. – Nie wiem, czy mogę powtórzyć. – wyjaśniła zalotnie i nieśmiało jednocześnie. Temat ją jednak zainteresował. – Trzecia? A jaka jest druga zasada? – spytała, znów nieznacznie pochylając ciało w moją stronę, w oczekiwaniu, że szeptem przekażę jej jeszcze dwa okruchy męskiej wiedzy tajemnej.
- To może ja wyjdę. – Zareagowała Ola, śmiejąc się od ucha do ucha. – Wrócę, jak wreszcie wyciągniecie tego biednego kleszcza.
- Dobrze, Olu. Z tym się trochę zejdzie, bo jeszcze musimy sprawdzić, czy nie ugryzł jej jakiś jeszcze. Może się przejdziesz do restauracji? Przydałoby się nam potem trochę octu. Załatwisz? – odesłałem dziewczynę, w wersji oficjalnej koleżankę poznaną w Pradze, w przekonaniu rodziców dziewczyn oraz Hani moją kochankę, na dłuższy spacer. Wiedząc, że jak wróci wymyślę jakieś mądre przeznaczenie dla paru kropel octu. – Druga zasada – szepnąłem Hani do ucha, dokładnie w tym momencie, gdy Ola pierwszą stopą opuściła namiot – brzmi... – odczekałem, aż Ola oddali się o kilka kroków, przedłużając chwilę bliskości – żeby założyć prezerwatywę najpóźniej sekundę przed wytryskiem.
- A pierwsza zasada? – spytała nastolatka, kierując głos wprost do mojego ucha, cicho, niepewnie kładąc łokieć na moim ramieniu.
- Pierwsza jest taka – delikatnie przygryzłem jej ucho – żeby w ogóle nie zaczynać seksu, żeby chronić cnotę. – To mówiąc, otoczyłem ramieniem wąską talię dziewczyny. Przycisnąłem nas do siebie biodrami, dbając, by Hania przez sekundę poczuła na łonie moją gotowość naruszenia przynajmniej tej zasady, jeśli nie wszystkich trzech na raz. Po czym zwolniłem uścisk, odsunąłem się o kilka centymetrów i szybko pocałowałem w policzek. – Pora już wziąć się za gada. – powiedziałem z uśmiechem, zadowolony, że krótką rozmową udało się pokonać panikę nastolatki.
- Sss! – Hania syknęła z bólu, jeszcze zanim chwyciłem łeb kleszcza w kleszcze. – Ał! Już? Wyszedł?
- Tak, Haniu. Mamy gada. – Natychmiast na zewnątrz wykonałem egzekucję na złoczyńcy. – Podniosłeś gębę na krew dziewicy, która nie należy do ciebie. Zapłacisz za to karę straszliwą. – wygłosiłem wyrok wyraźnie i głośno, żeby ocalona pacjentka zrozumiała każde słowo.
- Dziękuję. – nastolatka, już wcale nie obca, powiedziała półgłosem, nie wiedząc jak się dalej zachować.
- Proszę, Haniu. Upił ci krwi, ale jeszcze dużo zostało... Dla mnie – dodałem ciszej, mrugając zalotnie okiem. – Pokaż pachę, sprawdzimy, czy nic nie zostało.
Znów mogłem dotknąć chudą nastolatkę, położyć dłoń nad jej biodrem i przyjrzeć się gładkiej skórze, przedłużając czas oglądania wyraźnie ponad minimum niezbędne do ocenienia stanu rany.
- I co?
- Wspaniale. Jesteś piękna, Haniu. Przemyjemy ranę alkoholem i obejrzę cię, żeby sprawdzić, czy nie masz więcej kleszczy.
- Co? – spytała szeptem, nie dowierzając, albo nie rozumiejąc w pełni sensu, tego co powiedziałem.
- Kleszcze lubią się wgryzać w zakamarki, gdzie skóra jest szczególnie miękka, wilgotna, na przykład od potu, w miejsca ukryte przed słońcem. Pod pachą, pod kolanem... w kroczu.
- Ale... Chyba już nie widać żadnego. – Hania dała do zrozumienia, że badanie ostatniej lokalizacji nie byłoby przyzwoite. Że się wstydzi, lub że się wstydzić powinna. Co na jedno wychodzi.
Nie wdając się w szczegółową debatę, przesmarowałem miejsce po kleszczu rumem, trochę dłużej niż trzeba głaszcząc jego okolice palcami, obróciłem Hanię tyłem do siebie i przebadałem dokładnie skórę pod paskami stanika. Zsunąłem jej majtki o pół palca, by sprawdzić, czy kleszcz nie zagnieździł się w którymś pośladku pod gumką bikini.
- Z tyłu siebie nie widzisz. – usprawiedliwiłem swoje zachowanie.
- Aha. – Hania nie zaprotestowała, gdy odchyliłem majtki z boków, odsłaniając kolejne partie pośladków.
- Masz bardzo gładką skórę. – powiedziałem cicho, nie przerywając badania, polegającego nie tylko na oglądaniu, ale przede wszystkim na obmacywaniu sprawdzanych miejsc opuszkami palców.
- Hi hi. Mam tutaj łaskotki. – Poruszyła się raptownie, gdy dotknąłem pachwiny. – Ola nie idzie? – Spytała zaraz przezornie, nie chcąc, by starsza siostra cioteczna zastała ją w dwuznacznej sytuacji ze mną.
Oboje wyjrzeliśmy na dwór.
- Jeszcze mamy czas. – Stojąc za Hanią, złapałem ją za biodra obiema rękami, dopasowując zgięcia palców do kształtu wyraźnie zaznaczonej kości biodrowej.
Obróciłem ją twarzą do siebie.
- Może nie powinniśmy. – Szepnęła, nie odsuwając się jednak ode mnie i nie zabraniając swoim nadgarstkom oprzeć się na moich ramionach. Zdało mi się, że słyszałem bicie serca jak bęben.
Prawą dłoń Hani przełożyłem z ramienia na brzuch, obok pępka. Zaznaczając kierunek, którym miała podążyć w niedalekiej przyszłości. Uśmiechnąłem się. Odgarnąłem niewidzialny kosmyk włosów z czoła dziewczyny za ucho. Odczekałem chwilę w pełnym napięcia milczeniu. Po czym spytałem:
- Dlaczego? – i wciągnąłem Hanię z powrotem wgłąb namiotu.
- Jesteś jej chłopakiem.
- A jeśli bym nie był?
- Co?
- Ola nie powiedziała ci jeszcze?
- Czego nie powiedziała? – w głosie Hani dało się usłyszeć niedowierzanie i nadzieję.
- Czyli nic jeszcze nie wiesz. Hmm. Usiądźmy. – posadziłem ją naprzeciw siebie. – Dokończymy oglądanie.
- Jak?
- Tak, Haniu. – Bez pośpiechu przesuwając palce z kolan Hani do bioder, chwyciłem za gumkę majtek. Pociągnąłem lekko, ale zdecydowanie. Patrząc w oczy dziewczynie i nie zdejmując z twarzy spokojnego uśmiechu mającego dodać otuchy i wzmocnić zaufanie, pomogłem ściągnąć dolną część kostiumu. Ukląkłem blisko niej, wymuszając rozstawienie nóg na boki. Dodatkowo rozsunąłem uda rekami i patrząc na obnażoną kobiecość powiedziałem z zachwytem: - Najpiękniejszy widok.
- Lubku. – Hania zacisnęła nogi, na ile mogła, i pochyliła tułów do przodu, kuląc ramiona i zasłaniając dłońmi wstydliwe miejsce. – Nie powinnam tak się zachowywać.
- Owszem, powinnaś. – Odsunąłem jej ręce na boki, odsłaniając ponownie srom i gładko ogolone łono. Dotknąłem różowych warg, wodząc palcami wzdłuż kobiecej szczeliny. – Połóż się na plecy. Możesz mi zaufać mi jak lekarzowi.
- A co, jak Ola zaraz wróci?
- To zajmie tylko dwie minuty. Zdążymy.
Hania posłuchała. Nie znalazłem kleszcza. Za to dotarłem do łechtaczki.
- Lubku! Tu go na pewno nie ma. – Hania odruchowo napięła mięśnie ud i pośladków.
- Chyba masz rację. – nacisnąłem twardy guziczek jeszcze kilka razy.
- Przestań! Tak nie można! – W końcu poderwała się z podłogi, siadając w kucki.
- Wiem. – Uśmiechnąłem się szelmowsko. – został jeszcze stanik.
- Sama sprawdzę.
Hania ubrała się na dole, stanęła tyłem do mnie i rozpiąwszy stanik, skontrolowała piersi. Przed przyjściem Oli zdążyłem jeszcze objąć Hanię od tyłu, pocałować pod uchem i raz jeden jedyny dotknąć biustu.
- Fajne. – Szepnąłem.
- Lubku! – Obróciła się raptownie przodem do mnie. – A Ola?
- Zaraz przyjdzie. Zapiąć ci stanik?
- Aha. – Kiwnęła głową. – Nie powiesz jej?
- Sama się domyśli.
Na te słowa policzki Hani w pokryły się rumieńcem, ręce dostały drgawek, a płuca przestały na moment tłoczyć powietrze. Uderzyła we mnie burzowym spojrzeniem jak błyskawicą.
- I co będzie?
- Nie wiem. Pójdziemy jutro popływać. Dasz mi buzi.
- Ona mnie zabije.
- Niemożliwe, Haniu. Nie zostawiłaby nas samych.
- No i jak? Pokonaliście kleszcza? Co tak stoicie jak dwa słupy? Stało się coś? – Rozmowę przerwała nam Ola, dumnie niosąca szklankę do połowy napełnioną octem.
- Nareszcie jesteś. – Odwróciłem się. Przez chwilę stałem jeszcze w tym samym miejscu, by zapewnić Hani zasłonę, za którą mogłaby w miarę niezauważenie zapiąć stanik i ułożyć kostium. Odczekać chwilę, aż rumieniec zejdzie z jej policzków. – Ocet już nie będzie potrzebny. Twój rum doskonale dezynfekuje ukąszenia.
- Okej. A ja się tyle naczekałam, aż mi go dadzą. Jesteś pewien, że mam wylać?
- Tak, Olu.
- Uf, udało się. – szepnęła Hania, z ulgą, jak tylko moja domniemana dziewczyna oddaliła się trochę od namiotu.
- Uda się, jak mnie pocałujesz.
- Co?! – Hania udała oburzenie.
- W usta.
- Hi, hi. Nigdy!
- Jutro do południa.
- Pojutrze.
- Dobrze, ale dwa razy.
- Tylko raz.
- Ale z języczkiem.
- Ale Ola...
- Co, Ola? – Organizatorka wycieczki wróciła do namiotu.
- Hania chce wiedzieć, od jak dawna jesteśmy razem.
- Eee, i co odpowiedziałeś? – Ola nie wiedziała jak zareagować. Temat zupełnie ją zaskoczył, mimo że powinna być przygotowana na tę rozmowę. Liczyła jednak, że uda się opóźnić coming out o jeszcze kilka dni.
- Bez ciebie nie mogłem powiedzieć prawdy.
- No, w sumie możesz powiedzieć. Hanka jest dorosła. Zrozumie.
- Co wy ukrywacie? Jesteś w ciąży, Olu, czy co? – Młodsza z sióstr ciotecznych włączyła się do rozmowy.
- Jesteś w ciąży? – powtórzyłem pytanie, nie będąc pewnym odpowiedzi. Jednocześnie stanąłem obok Hani tak, by nasze łokcie się dotknęły.
- Nie. Niby z kim, Lubku? – Ola uśmiechnęła się do mnie, wspominając naszą wspólną, przyjacielską, noc w akademiku. – Dlaczego się tak na mnie patrzycie? Lubku, powiedziałeś jej, prawda?
- Nie pisnąłem ani słowa.
- Ale o czym? Co wy przede mną ukrywacie? – siedemnastolatka przed pół godziną umierająca na boreliozę coraz bardziej chciała poznać tajemniczą prawdę.
- No, dobrze. Mam powiedzieć? – Ola skierowała na mnie pytające spojrzenie, z którego dałoby się odczytać pragnienie, że ktoś zwolni ją z przykrego obowiązku.
- To by pomogło twoje siostrze ciotecznej. – Ścisnąłem dłoń Hani.
- Co?! Domyśliłam się, że jej się podobasz, ale... Lubku, wy już się trzymacie za ręce? Tak szybko?! Hanko, ale rumieniec! Ha, ha!
- Walka z kleszczami zbliża. – spróbowałem objąć nastolatkę, lecz tym razem Hania mi nie pozwoliła.
- Nie! – pisnęła i wybiegła na zewnątrz, odpychając i mnie i Olę.
Poszedłem za obrażoną.
Kucała w jeziorze, przy brzegu. Płakała.
- Haniu, przepraszam. – kucnąłem obok niej.
- Za co? To ja się zachowałam jak dziwka.
- Jak piękna dziewczyna. Wspaniała. – po chwili dodałem: - Niewinna.
- Przestań! Głupia jestem.
Właściwie dziewczyna miała rację. A z prawdą trudno się polemizuje. Dlatego w milczeniu wyciągnąłem rękę w jej stronę. Pogładziłem nadgarstki.
- Wrócimy do namiotu?
- Ola będzie się ze mnie śmiać. A ty razem z nią.
- Śmiać? Haniu, ja to cię akurat chcę pocałować.
Spojrzała na mnie jak na wariata i odpowiedziała cicho:
- Zostaw mnie. Później do was przyjdę.
Następnie próbę udobruchania młodszej siostry podjęła Ola. Także nie osiągając zamierzonego rezultatu. Wróciła do namiotu, gdzie we dwoje, smutni i milczący, przygotowaliśmy trzy miejsca do spania.
Miałem w bagażniku jeszcze jeden namiot, ale nie chciałem go rozstawiać. Musiałbym go udostępnić nieszczęśliwej Hani, zostając sam na sam z jej starszą siostrą cioteczną. Mój umysł zamieszkujący slipki nie dopuszczał nawet myśli o takim wariancie, a część mózgu odpowiedzialna za podrywanie dziewic wspierała go na całej linii.
- Mogę dziś spać między wami? – spytałem organizatorkę wyjazdu.
Nie rozmawialiśmy wcześniej o rozkładzie posłań, ale wydawało się oczywistym, że osoby najmniej sobie znane, czyli ja i Hania, zostaną rozdzielone, żeby nikt się nie krępował.
- Co jej zrobiłeś, Lubku? Dziewczyna ewidentnie się w tobie zakochała, a widzi cię dopiero drugi raz w życiu. – Odpowiedź Oli zrozumiałem jako zgodę.
- Zakochana? Nie przesadzaj, Olu. Tylko wyjąłem kleszcza.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Wiem do czego jesteś zdolny.
- Olu, przecież to jeszcze dziecko. – Nadałem głosowi ton lekceważący.
- I przez ten wyjazd powinna nim pozostać. Ha, ha. Możesz mi to obiecać?
- Olu, nie zgwałcę jej przecież. Nie przy tobie.
- A tam, gadam jak stara dewota. Hanka jest już dużą dziewczynką. Chłopak jej nie zaszkodzi.
Hania wkrótce wróciła.
- Głupio się zachowałam, co nie?
- To ja palnęłam głupotę. Chodźcie lepiej, opijemy przyjazd. – Ola przypomniała o zapasie małych butelek z alkoholem.
- Olu, ale ja dużo nie wypiję. – Siedemnastolatka przypomniała o moralnym nakazie trzeźwości.
- Jedna małpka na nas troje. Lubku, jakby co pomożesz? – Ola zwróciła się do mnie i nie czekając na odpowiedź zabrała się za gotowanie wody na herbatę.
Wypiliśmy więcej. Ola przez cały wieczór nie wyjawiła siostrze swojego sekretu. Obiecała tylko, że zrobi to następnego dnia. Zapewniła tylko, że nie wiąże jej ze mną nic więcej niż koleżeństwo, wbrew domysłom rodziny.
- Z tym że zerwałam z chłopakiem, Lubek nie ma nic wspólnego.
Położywszy się pomiędzy dziewczynami, pod osłoną ciemności wsunąłem rękę pod kołdrę Hani. Nasze dłonie spotkały się i na długo pozostały w nieruchomym uścisku. Dopiero gdy ze strony Oli przez długi czas dał się słyszeć tylko spokojne regularne oddychanie, postanowiłem skierować rękę ku piersiom dziewczyny. Hania nie postawiła oporu.
Kolejnej nocy zaprosiłem jej rękę do siebie. W celu zapoznania z panem zamieszkałym w bokserkach. Dostałem też soczystego buziaka. Nawet kilka. W dzień natomiast zachowywaliśmy się stuprocentowo przyzwoicie. Doskonale zachowywaliśmy pozory. Ola do samego końca pobytu nad jeziorem nie przyznała się do bycia lesbijką. Powiedziała o tym dopiero w samochodzie. Jej młodsza siostra cioteczna nie straciła dziewictwa.
Niemniej do końca wakacji kilka razy odwiedziłem Hanię w jej miejscowości. Nie informując o tym Oli. We września dopełniliśmy rytuału przemiany w kobietę. Pierwszego dnia roku szkolnego. Potem wyjechałem do Japonii, Ola poznała nową koleżankę, a Hania przejrzała na oczy.

W październiku rozpoczynałem nowy semestr nie będąc w żadnym związku z kobietą. Bez chęci na romanse. 



12. Jeszcze raz Alicja.

Skończyłem studia, stając w obliczu pytania: Co dalej? Wróciłem do rodzinnego domu, by w zaciszu swojego pokoju przemyśleć dotychczasowe życie, było nie było ćwierć wieku, i spróbować znaleźć odpowiedź. Moja pierwsza miłość, Ala, targana rozterkami również wróciła „na stare śmieci”. Także z zamiarem określenia, czym zająć się po skończonych studiach.
Spotkalismy się przypadkiem w sklepie. Zamieniliśmy kilka słów bez większego znaczenia, wymieniliśmy długie spojrzenia, tęskne, ciekawe siebie nawzajem. Odchodząc każde w swoją stronę, kilka razy odwróciliśmy się, wysyłając uśmiechy.
Za drugim razem, w tym samym sklepie, złapałem ją za dłoń między półkami ze słodyczami i mlekiem i szepnąłem, że nie jest już młodziutką nastolatką jak dziesięć lat temu, ale wygląda jeszcze bardziej apetycznie.
- Ach, te twoje komplementy, Lubku. Kiedyś bym się dała nabrać. – zaśmiała się i dodała: - Też jesteś jeszcze przystojny choć nie pierwszej świeżości.
- Moglibyśmy się spotkać, Alu?
- Nie. Chyba że jesteś wolny, w co nie wierzę.
- A ty? Masz kogoś? – spytałem, czując na ramieniu ciężar duszy.
Ala przysunęła się nieprzyzwoicie blisko, biustem ocierając się o moje ramię i odpowiedziała szeptem:
- Tylko męża, kochanka i dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa. Jak się ma Zuzia? Dawno jej nie widziałam. Nadal uważa mnie za dziwkę?
- Wspomina cię z sentyment. Przyjedzie na weekend. To co? Mąż nie zabroni ci odwiedzić koleżanki? Może przyjdziesz z mężem?
- Zobaczę, co się da zrobić. Pa, Lubku. – Ukradkiem ścisnęła mnie za rękę i poszła do kasy, ponętnie kręcąc biodrami schowanymi pod krótką sukienką.
Wczoraj, w sobotę, spotkaliśmy się we troje, ja, Ala i Zuzia, jak dawniej siadając na fotelu i tapczanie w pokoju mojej siostry. Dziewczyny w jasnych koszulach z krótkim rękawem, czarnych spódnicach krótko nad kolano, starannie uczesane i z delikatnym makijażem na twarzy, ubrane elegancko, jak przystało na pierwsze spotkanie z przyjaciółką po latach. Do uznania ich outfit'u za oficjalny brakowało im tylko po jednym elemencie garderoby. Obydwie, nie umawiając się, zrezygnowały ze stanika. Siedziałem na przeciw nich i jak nieopierzony nastolatek gapiłem się na ciemniejsze okrągłe plamki ledwo widoczne przez biały i kremowy materiał koszul. Wspominaliśmy szkolne czasy, pomijając jednak najbardziej szalone epizody.
W pewnym momencie Zuzia zeszła po coś do kuchni, zostawiając mnie i Alę samych.
- Jak widzisz, męża zostawiłam w domu. Kochanków również. A co u ciebie, Lubku? Kogo teraz uwodzisz? – Ala oparła się na łokciu, przyjmując pozę półleżącą.
- Nikogo. Skąd to przekonanie, że kogoś uwodzę? – Coraz bardziej pochłaniałem ją wzrokiem, przypominając sobie, jak wyglądała nago kilka lat temu, kiedy się kochaliśmy.
- Znam cię, Lubku. – Ala, widząc moje zainteresowanie, uśmiechnęła się znacząco i odpięła guzik koszuli. Odruchowo pochyliłem się do przodu, by zmniejszyć dzielący nas dystans choć o parę centymetrów.
- Jesteś uwodzicielsko piękna. Wiesz o tym. – powiedziałem zerkając na jej uda.
- Nie jestem tego pewna – skłamała Ala. Kokieteryjnie poruszyła nogami kilka razy zwiększając i zmniejszając rozstęp między kolanami. – Ile już serduszek złamałeś? Liczyłeś kiedyś?
- Znam tylko jedno połamane serce. Swoje. – odpowiedziałem po chwili namysłu, kładąc dłoń na nodze Ali, mojej pierwszej kochanki.
Ala poderwała się z łóżka raptownie. Nim się spostrzegłem wskoczyła mi na kolana, siadając okrakiem, bezwstydnie, nachalnie.
- Twoja Ewelinia szlaja się po dyskotekach. Danusia zmienia chłopaka co pół roku na coraz gorszy model. Chcesz powiedzieć, że staczają się nie przez ciebie?
- A co ja mam z tym wspólnego, Alu? – Nie wiedziałem, jak reagować na te zarzuty. I czemu właściwie miały służyć.
- Wszystko, Lubku. – Ala docisnęła biodrami. Na chwilę objęła mnie za szyję. – Ile? Ile dziewczynek już zaliczyłeś? – spytała lubieżnym szeptem.
- Czasami myślę, że lepiej by było, gdybym poprzestał na tobie. – wyznałem zgodnie z prawdą.
- Ale mnie zdradziłeś. Pamiętasz? Dlaczego?
- A ty poszłaś do łóżka z jakimś starym fagasem. Po co?
- Nie był taki stary. Miał tylko o dwa lata więcej niż ty teraz. Profesjonalny wibrator. Ha, ha!
- Co? – zdziwiłem się.
- W łóżku był jak robot. Zero emocji.
- Więc po co do niego poszłaś?
- Nie wiem. – odpowiedziała łagodnym głosem.
Ja też wielu rzeczy mogłem nie wiedzieć, ale kiedy tak na mnie siedziała ocierając się całym ciałem, wiedziałem, że jej pragnę. Po raz pierwszy od długiego czasu nabrałem ochoty na kobietę.
- Tylko zostawić was na chwilę, a już świntuszycie. – Zuzia niosąca tacę z herbatą i filiżankami przerwała nam rozliczenia z przeszłością.
- Przepraszam. Musiałam coś szepnąć Lubkowi na ucho – zażartowała Ala. Po czym dodała: - Lubku, pokażesz mi swój pokój? Ciekawe, czy się bardzo zmieniło, odkąd byłam u was ostatni raz. Pozwolisz, Zuziu?
Ledwie przekroczyliśmy próg, stało się to, co się stać musiało. Złapałem Alę od tyłu za biodra. Ukląkłem. Zsunąłem majtki.
- Wstań, Lubku. – szepnęła Ala podnieconym głosem.
Błyskawicznie rozpięła suwak moich spodni. Opuściła je do kolan.
- Felicjan! – przywitała się z radośnie sterczącym fragmentem ciała. Objęła go wargami.
- Wstań, Alu. – Podniosłem ją podtrzymując pod pachami.
Przyparłem plecami do ściany, rozparłem kolanami jej nogi, zadarłem spódnicę i wszedłem w dawną kochankę, nie czekając już na nic.
- Och, Lubku! – Ala westchnęła. Na karku poczułem jej paznokcie.
- Zawsze gotowa. – powiedziałem półgłosem, z uznaniem.
- Zawsze chętny. – odpowiedziała zadowolona.
- Dziś długo nie wytrzymam. Wyszedłem z wprawy. – ostrzegłem przed wytryskiem, zdecydowanie zbyt wczesnym.
- Nie szkodzi. Powtórzymy później. Teraz i tak musimy wracać do Zuzi. – Ala dość nieoczekiwanie zapowiedziała, że zostanie na noc. Nie wiem, czy zdecydowała spontanicznie, czy ukartowała to wcześniej z moją siostrą.
- I jak? Dużo się zmieniło? – Zuzia ponownie przywitała koleżankę w swoim pokoju.
- Niewiele. Tylko ściany są pomalowane na jaśniejszy kolor. Za to właściciel się zmienił na lepsze. Ha, ha, ha!
- I o czym żeście tak długo rozmawiali? – Zuzia udała naiwną, nieudolnie, nie starając się nawet, by jej nieświadomość brzmiała wiarygodnie.
- Zastanawialiśmy się dlaczego ciągle nie masz chłopaka. – Ala objęła mnie za szyję, oznaczając stan posiadania.
- Wystarczy, że wiem, co Lubek wyprawia z pannami. Jeśli wszyscy faceci mają taki stosunek do kobiet, to lepiej się z nimi w ogóle nie zadawać.
- Święta prawda, Zuziu. Dlatego w nikim się już nie zakocham. Nawet w tym draniu. – Dla sprecyzowania, o którym draniu mowa, złapała mnie obiema rękami za głowę i pocałowała głośno w usta: - Mła!
Usiedliśmy na tapczanie, by już kilka chwil później przyjąć pozycję leżącą. Pierwiastek męski po środku z szeroko rozstawionymi ramionami, kobiety oparte o tors po obu stronach.
- Kontaktujesz się jeszcze z Damianem? – Wśród pytań do mojej siostry znalazło się też pytanie o jej byłego chłopaka. – Dawno z nim nie pisałam. Słychać coś nowego?
- Widziałam go chyba rok temu. A przedtem tylko na pogrzebie Wiktora. Chyba nic się u niego nie zmienia. Studiuje matematykę.
- A dziewczyna? Ciągle ta sama?
- Na pewno. Bez Czesi nie dałby sobie rady z całkami.
- Czesia?! – Poderwałem głowę, słysząc znajome imię.
- No, Czesia. – odpowiedziały obie jednocześnie. – Nie wiedziałeś, że się spiknęli? – Ala zadała retoryczne pytanie. – Trochę mu pomogłam, podpowiedziałam to i owo, ale naprawdę niewiele.
- Ojej, Lubku. Naprawdę nic nie wiesz? Hi, hi. – Zuzia zachichotała. Kilka lat temu byłbym zazdrosny. Teraz nie ma już znaczenia, kto sypia z dziewczyną, której kiedyś zaślepiony uczuciem obsesyjnie szukałem w bibliotece miejskiej, odrzucając amory innych pań i nastolatek.
- Ojoj, czyli zemsta się nie udała, ha, ha. A pisałam ci, że Damian sobie zamoczył.
- Myślałem, że to ty go uwiodłaś.
- W pewnym sensie mogłeś mieć rację... Opowiadaj o Japonii i Erasmusach. To prawda, że Francuzki nie chcą tego robić po francusku?
Ala jeszcze przez kilka godzin niestrudzenie zasypywała nas pytaniami. Spragniona plotek i faktów. Ocierając się o mnie biustem. Pod osłoną koca bawiąc się moim Felicjanem.
W końcu poszliśmy spać. Zuzia została sama w swoim pokoju.
Nie na stałe, jednak. Zapukała po cichu, uprzednio otworzywszy drzwi i oparłszy się o klamkę w taki sposób, by widzieć całe łóżko.
- Muszę was przeprosić. Wszystko słyszałam. – Szeptem przyznała się, że zamiast spać zaspokajała swoją niezdrową ciekawość.
- Nie marudź, zboczuchu, tylko chodź tutaj. – Ala natychmiast zrobiła dla Zuzi miejsce między nami.
Dziewczyny pocałowały się na dobranoc. Ala, nie bacząc na moją obecność, obcałowała ją po szyi i mostku, wszędzie gdzie mogła dotrzeć ustami, nie zdejmując z Zuzi piżamy, i kończąc nocną pieszczotę długim buszowaniem językiem w jej ustach. Pocałunkom towarzyszyły też jakieś ruchy pod kołdrą, których nie widziałem bezpośrednio. Mogę się tylko domyślać, że był to masaż między nogami.
Teraz drzemią obok mnie, obie wtulone w jedną poduszkę. Na dworze świta. A ja zadaję sobie pytanie: Co dalej?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz