Licencjat z korupcji (2017)

źródło: pixabay.com
Kto ma to za sobą, ten doskonale wie, że napisanie pracy licencjackiej to nie bułka z masłem. Zresztą każda rzecz robiona po raz pierwszy przysparza wiele trudności. Nie wiadomo, od czego zacząć, brakuje wizji całości, szwankuje logika argumentacji - co najpierw, co potem, i jak powiązać fakty - wreszcie trywialna, zdałoby się, technika pisania pozostawia dużo do życzenia. Kto twierdzi, że machnął prackę w ciągu jednej nocy, co się czasem słyszy, ten albo kłamie, albo oddał gniota. Chyba że jest geniuszem, jakich nie ma. Pisanie wymaga czasu. Jak się tę prostą prawdę zlekceważy - Co za truizm! Prawda zawsze jest prosta, a co najwyżej skutecznie ukryta. - będą kłopoty. Przekonał się o tym niejeden student i studentka, odbierając życiową lekcję pokory. Jedną z nich jest Julia. Popularne imię i historia typowa.          

Zapadła przejmująca cisza. Oboje wlepili wzrok w monitor laptopa. Doktor jeszcze raz powoli przewinął pierwsze strony tekstu, marszcząc brwi i niewyraźnie pomrukując. Wreszcie zdecydowanym ruchem zakręcił kółko myszy i wrócił do tytułu pracy. Zmierzył dziewczynę okiem surowego sędziego i wydał ostateczny wyrok.

- Pani Julio, to nie jest praca licencjacka. Naprawdę nie mogę tego uznać.

Spojrzał jej prosto w twarz. Zmroził spojrzeniem, poraził miną bezstronnego egzaminatora. Po raz pierwszy w trakcie spotkania trwającego już dobre pół godziny przyjrzał się buzi studentki. Była blada jak sufit świeżo po remoncie. Nawet kolor ust pokrytych różową pomadą zdał się mniej wyrazistym nim jeszcze przed chwilą, kiedy w młodym umyśle tliły się resztki nadziei, że może jednak, że Kniaziewski się zlituje, że nie będzie najgorzej.

Przełknęła głośno ślinę. Jeszcze parę sekund zbierała myśli, tępo wpatrzona w błękitne oczy wykładowcy, którego szanowała za szeroką wiedzę i klarowne, przemyślane prowadzenie zajęć i lubiła, mimo że wzbudzał w niej lęk. Studia zupełnie ją przerosły. Nie była w stanie ani czytać tak dużo, ani pisać tak sprawnie, jak oczekiwano od studentów filologii. Słowa wykładowcy wzbudziły w niej gniew, nawet nienawiść, które jednak błyskawicznie ustąpiły miejsca poczuciu klęski, niemej rozpaczy. Resztką się, jąkając się i sepleniąc wydukała, śledząc wzrok mężczyzny kierujący się już, absolutnie bezczelnie, z jej oczu na dekolt:

- Ale, panie doktorze, mogę to poprawić. Mamy jeszcze tydzień.

Wciąż, jak przez poprzednie minuty, stała mocno pochylona. Cały ciężar ciała spoczywał na wysuniętych do przodu łokciach i przedramionach, spoczywających na blacie biurka. Zdało jej się, że wypowiadane przez nią słowa, albo pozbawione dźwięku, albo z innego powodu, wcale nie docierały do przeznaczenia. Kniaziewski, o co nigdy by go nie podejrzewała, jak zahipnotyzowany gapił się w niewielki skrawek przestrzeni zawierający się między jej tułowiem i rozpiętą od góry jasnobeżową koszulą. Zdała sobie sprawę, że w tej pozycji biała koronka przykrywająca piersi była w całości dostępna ciekawskim oczom siedzącego naprzeciw mężczyzny. W innych okolicznościach Julia uśmiechnęłaby się do swojej niefrasobliwości, wyprostowała plecy i pół-zalotnym gestem poprawiła grzywkę, kończąc przedstawienie. Tym razem coś ją przed tym powstrzymało. Nadal tkwiła w bezruchu, czując piekące wypieki występujące na policzki. Dopóki gość patrzy na nią z zainteresowaniem, dopóty jej nie wyrzuci z gabinetu.

- Panie doktorze, da mi pan jeszcze szansę? – wymamrotała lękliwie.

- Szansę?! – Jak się nie poderwie nagle wybudzony z letargu. – Chce mi pani powiedzieć, że przez trzy miesiące nie napisała pani ani jednego sensownego zdania, a za kilka dni przyniesie pani całą pracę licencjacką? – znów skierował wzrok na oczy dziewczyny.

Natrętnie się w nie zanurzył, wwiercił się w wąskie źrenice jak korkociąg. Zielone tęczówki – rzadki okaz. Teatralnym wybuchem złości wlewał w nie strach, wywołując nerwowe drganie całego ciała studentki. Czuł je natychmiast opuszkami palców jako wibracje blatu stołu. „Obrzydliwe, tak znęcać się nad bezbronną istotą.” – uśmiechał się do siebie cynicznie. Oczywiście już dawno ktoś powinien był ją „uwalić”, nie dać zaliczenia i skłonić do przerwania studiów. Licencjat z literatury w jej wypadku to jakaś tragiczna pomyłka. Z drugiej strony wiedział, że ją przeciągnie za uszy. Dla niego to kwestia maksymalnie trzech dni, by przerobić to jej pożałowania godne „dziełko” w coś, co przynajmniej formalnie będzie przypominać pracę naukową. Nie bez kozery mówi się, że ładnym jest w życiu łatwiej. Julia jest tego najlepszym przykładem. Nie chciał już tylko pomagać za darmo, jak w poprzednich latach innym studentkom. Miał dość sytuacji, kiedy słowo „dziękuję” kończyło znajomość, a ślicznotka w godzinę po zdanym egzaminie, licencjackim czy magisterskim, była już u swojego chłopaka i świętowała sukces w jego ramionach, a raczej obejmując go w pasie udami. Tym razem należało mu się coś więcej. Choćby jedna zielona iskierka uznania, o ile nie rozkoszy, z tych jej powabnych oczu.

- Trochę napisałam. – jak przystało na blondynkę, zrugana studentka wysiliła się na uśmiech.

- Wielkie mi trochę. Życiorys zerżnięty z Wikipedii bez podania źródła. Reszta przepisana z jednego opracowania, parę zdań z cudzej pracy magisterskiej. Ja znam te teksty na pamięć. Pani Julio, to bezwstydny plagiat! Jeśli liczy pani na to, że program antyplagiatowy tego nie wykryje, to jest pani w błędzie.

- Ojej. – dziewczyna mogła tylko westchnąć. Nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa.

- To musi wyjść na jaw, pani Julio. Pani nic za to nie grozi. Zwyczajnie nie dostanie pani dyplomu. Skończy sobie pani studia za rok. Mnie jednak wyleją za to z pracy! Może nie od razu. Ale jak zrobię wyjątek dla pani, potem dla jeszcze kogoś, zlituję się, bo sytuacja rodzinna, bo to, bo tamto, bo dziewczyna w ciąży, bo narzeczony uciekł do innej – różne nieszczęścia spotykają studentów – aż Rada naukowa uzna, że opinie Kniaziewskiego są wiadomo co warte i Eldorado się skończy.

- Nie wiedziałam. – najchętniej zniknęłaby natychmiast, jak za zaklęciem Harrego Pottera. Rozejrzała się w poszukiwaniu krzesła, ale doktorek oczywiście musiał udać, że nie widzi zażenowania. Bezdusznie nie zaproponował zdruzgotanej dziewczynie, by usiadła. – I co teraz?

- Nie wiem. – znów spojrzał w dekolt, dość wymownie. – Musiałabyś wszystko napisać od nowa, a przynajmniej gruntownie przeformułować i opatrzyć poprawnymi cytatami. Nie dasz rady w tydzień. – niechcący zwrócił się do niej „per ty”, łamiąc profesorską konwencję, której dotąd konsekwentnie się trzymał. Zorientował się, dopiero gdy słowa poleciały w eter.

Zdziwił się łatwości, z jaką przyszło mu poniżyć dziewczynę. Gdyby zapomniał o formie grzecznościowej podczas innej rozmowy, lapsus nie byłby straszny. Dziewczyna nie poczułaby w tym niczego niestosownego. Jeszcze by się ucieszyła z takiego spoufalenia. Nie wtedy jednak, gdy bez skrępowania, zmrużywszy oczy, liczył otworki w lewej miseczce stanika.

Julia zrezygnowana spuściła wzrok. Nogi dosłownie się pod nią ugięły. Omal nie opadła na biurko. W ostatniej chwili machinalnie wyprostowała plecy. W nerwowym odruchu poprawiła spódnicę, która i bez tego leżała, jak należy. Panicznie zaczęła szukać myśli, lecz jak na złość żadna nie chciała zapełnić pustki w głowie. Stała jak automat do gier wyświetlający napis „game over”, jak „zawieszony” komputer, przeciążony nawałem zadań.

- Chyba że... – Kniaziewski pierwszy przełamał ciszę. – Jak chcesz, możemy spróbować w inny sposób. – Mówił wolno, wyraźnie, mimo że cicho, niemal sylabizując. Zmierzał wreszcie do sedna rozmowy.

- Jak?

Procesor w studenckiej głowie szczęśliwie się „odwiesił”. Zaczęły napływać myśli, niektóre z nich nieprzyzwoite i niemoralne – „Mam się zacząć rozbierać?”, napawające lękiem – „A jak ktoś wejdzie?”. Zaświtało jednak światełko nadziei na uniknięcie najgorszego. Że nie trzeba będzie zawieźć nadziei pokładanych w niej przez rodzinę, że nie trzeba będzie się przyznawać, że jest się głąbem a nie genialną filolożką.

- Czasu masz niewiele, ale skoro chcesz popracować w sobotę i niedzielę...

- A mogę?

- Nie wiem, czy się uda, pani Julio. – Znów „per pani”, celowo – Możemy jutro zacząć. Powiedzmy, o jedenastej u mnie na Kopernika. Przynieś pendrive’a. Spróbuję ci wyjaśnić, jak trzeba pisać. Zrobimy razem pierwszą stronę.

- Na Kopernika?

- Nie wiesz, gdzie jest Kopernika? To kilka ulic stąd . Wynajmuję tam kawalerkę. Napiszę ci adres. – Sięgnął po bloczek kartek samoprzylepnych, napisał adres i godzinę i wręczył karteczkę zdezorientowanej dziewczynie.

- Dziękuję. – przyjęła notatkę, z wahaniem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Lekcja w mieszkaniu wykładowcy? Czy to nie nazbyt dwuznaczna propozycja? Czym to się może skończyć?

- Kopernika czterdzieści osiem. Na trzecim piętrze. Aha, nie musisz pilnować zegarka. Jak przyjdziesz parę minut wcześniej, nic złego się nie stanie. – Kniaziewski dla pewności wyjaśnił jeszcze w kilku zdaniach, jak trafić pod wskazany adres. Uprzejmym, troskliwym głosem, modląc się w duszy, by dziewczyna się nie rozmyśliła i wodząc oczami po jej smukłej sylwetce.

Również studentka przyjrzała się dokładnie wykładowcy. Jego posturę – adiunkt nie odznaczał się wysokim wzrostem ani masywną tkanką mięśniową, w młodości był zapewne bardzo szczupły, lecz brak szkolnego i uniwersyteckiego wf-u zaczynał dawać o sobie znak w postaci lekkiego przerostu tkanki tłuszczowej – i łagodne rysy twarzy, na zajęciach zawsze uśmiechniętej, znała doskonale. Nie opuściła żadnego prowadzonego przez niego wykładu ani seminarium, na które czasem przychodziła, by odetchnąć po monotonnych wykładach starszych profesorów mających fatalną dykcję. Prawie nigdy jednak nie miała okazji popatrzeć na niego naprawdę z bliska, nie licząc krótkiego spotkania prawie pół roku wcześniej, kiedy przyszła skonsultować temat pracy licencjackiej, a w praktyce wybrać jedną z jego propozycji. Tym razem siedział przed nią na krześle biurowym, prawie na wyciągnięcie ręki, wypowiadał jakieś słowa o ulicach, światłach i skrzyżowaniach i błądził wzrokiem po biodrach, talii, brzuchu. Na czole miał zalążki zmarszczek. Podobnie obok oczu, w kierunku skroni, widać było krótkie bruzdy – skutek specyficznej pracy mięśni towarzyszącej notorycznemu uśmiechowi. Dziesięć lat różnicy, może mniej, a może więcej. Datę urodzenia adiunkta kiedyś sprawdzała, ale nie zapadła jej w pamięć. W każdym wypadku wyglądał o wiele młodziej niż znajomi trzydziestoletni budowlańcy stawiający kolejne domy na jej osiedlu. Naukowcy się dobrze trzymają. Doktor Kniaziewski – lubiany, szanowany, budzący trwogę.

„Co on kombinuje? Czemu tak patrzy? Po co zaprasza? Dlaczego do domu a nie do gabinetu? Podobam mu się? Ja, taka głupia, płaska, skóra i koścista? Niemożliwe! Pomoże mi, ale co weźmie w zamian? Chyba nie cnotę? O, Boże! Przecież on nie z tych, co są gotowi wykorzystać dziewczynę. On nie jest brutalny, nie zastosuje przemocy, nie zmusi.” – tysiąc myśli w ciągu sekundy przebiegło przez głowę zaniepokojonej studentki. Aż do myśli numer tysiąc jeden, przykrej lecz szczerej – „Do niczego mnie wcale zmuszać nie musi.” – i myśli tysiąc drugiej, napawającej obawą innego rodzaju niż poprzednie dylematy – „Ale ja nic nie umiem. Będę stać jak kołek, leżeć jak kłoda, zamiast go uwieść.” – i ostatnia, smutna konkluzja – „Już myślę jak dziwka. I on też tak na mnie patrzy? Jak pies na kąsek mięsa? To nie będzie miłość bez końca, o jakiej marzyłam, tylko zwykłe puszczenie się. Nic dla niego nie znaczę.”

- Panie doktorze. – zaczęła śmielej niż do tej pory. – Ja mogę też dzisiaj zacząć, jeśli panu pasuje.

Dwie pary oczu badały się wzajemnie. Błękit i zieleń zwarły się w krótkim pojedynku, jak podczas dziecięcej zabawy w to, kto mrugnie pierwszy, kto się speszy. Bez rozstrzygnięcia. Najpierw spojrzeli na siebie kontrolnie, badając nawzajem intencje, zaraz potem ruch kącików ust, jego i jej, rozbroił napięcie. Chyba pierwszy raz tego dnia zobaczyli na przeciw siebie nie groźnego profesora i nie kobiece ciało łatwe do zdobycia lecz sympatycznego człowieka.

Doktor wstał zza biurka. Lewą dłonią chwycił dziewczynę za łokieć, jednocześnie prawą ręką zwrócił pendrive’a, zaciskając wokół niego palce studentki. Następnie objął ją w talii i przekręcił bokiem do siebie, przodem do drzwi.

- Nie. Starczy na dzisiaj. Zmęczona jesteś. Musisz odpocząć. Poleż sobie, posłuchaj muzyki. Niech ci narzeczony zaparzy herbaty jaśminowej z kwiatem chryzantemy. Odpręż się. A jutro, jak będziesz w pełni sił, zaczynamy. – stopa za stopą, naciskając ramieniem na dolną część pleców, przeprowadził ją do wyjścia.

Zbliżył się tak bardzo, że ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem, kierując je wprost do ucha. Nosem otarł się o skroń dziewczyny, zaskoczonej dotykiem i każdym usłyszanym zdaniem. Zaciągnął się różanym zapachem włosów, jeszcze bardziej zdziwiony niż studentka, brakiem oporu z jej strony. Gdyby ją pocałował, albo uszczypnął w pośladek, pewnie też by nie wyraziła protestu.

Stanęli na chwilę, blisko jak nigdy wcześniej, biodro w biodro, bok w bok, buzia w buzię – okazało się, że studentka przerastała doktora o parę centymetrów – jeszcze raz wymienili się spojrzeniami, zaglądając w głąb źrenic. Oboje poczuli na skórze delikatny powiew ciepłego powietrza wydychanego przez drugą osobę. Nie wyglądało na to, by chcieli się rozstawać.

Mężczyzna przesunął w końcu dłoń z talii na biodro, mocno ścisnął bok uda, przyciągając ją jeszcze odrobinę bliżej do siebie. Studentka mimowolnie zamknęła oczy, obracając się całkowicie przodem do niego, z silnym biciem serca spodziewając się pocałunku. Na wpół bezwiednie ułożyła ręce na jego łokciach, oparła się o jego biodra. Mogłaby przysiąc, że przez moment o górną część uda otarło się coś twardego, jak przed wielu laty, ostatni raz w liceum, kiedy na szkolnych zabawach z rzadka udawało jej się zatańczyć z chłopakiem.

- A więc do jutra, pani Julio. – Adiunkt postanowił jednak powstrzymać się od skosztowania pomady. Kończyć konsultacje namiętnym pocałunkiem, w miejscu pracy, wykorzystując zmęczenie i szok studentki, byłoby nieprzyzwoite. Poza tym, co się odwlecze, to nie uciecze. A jeśli po tej scence, dziewczyna zjawi się u niego w mieszkaniu, argument że podstępnie wykorzystał jej chwilową słabość, odpadnie raz na zawsze.

- Do jutra... panie doktorze. – Też się powstrzymała, mimo że coś pchało ją w objęcia tego człowieka i miała ochotę go pocałować, jakby to było naturalne zachowanie wobec niego. Dzięki śmiałym dotykom doktora na chwilę zapomniała o problemach. Czuła, że jak tylko wyjdzie z gabinetu, amnezja minie, bajka pryśnie, najpewniej zacznie tęsknić. Więc po co wychodzić?

***

Kniaziewski miał rację. Zaraz po wyjściu z budynku, zmęczenie dało znać o sobie z piorunującą siłą. Studentkę rozbolała głowa tak mocno, że nawet trzy panadole i mocna kawa nie zdołały uśmierzyć bólu. Współlokatorka, wróciwszy do akademika krótko przed dziewiątą, zastała Julię na łóżku, nieprzebraną, zmorzoną snem kamiennym.

Z trudem dobudziwszy koleżankę, przez dwie godziny męczyła ją pytaniami. Tak długo, aż poznała najdrobniejsze szczegóły spotkania konsultacyjnego i usłyszała przyznanie się do winy:

- Tak, Gośka! Miałam mokro. A teraz dasz mi spokój?

Gośka nie odpuściła. Szarpiąc przyjaciółkę za ręce, zaciągnęła ją pod prysznic, rozebrała do naga i zmoczyła włosy. Po chwili sama zrzuciła ciuchy i weszła do kabinki zasuwając za sobą drzwiczki.

- To głupie, Julka, ale ja ci tego gostka zazdroszczę. – wyznała, dokładnie myjąc długie włosy koleżanki.

- Gośka! Ale co ja mam zrobić, jak on naprawdę każe mi się rozebrać? I w ogóle, co cię napadło, żeby się myć ze mną?

- Sama nie wiem. Zrób coś z cyckami! Założysz jutro mojego push-up’a. Od razu ci się powiększą.

- Będę miała białą koszulę. Czarny stanik nie pasuje.

- I tak on go z ciebie zdejmie. – zazdrosna zaniosła się serdecznym śmiechem.

- Gośka! Czy ty mi ani trochę nie współczujesz? – prawie absolwentka, chwyciwszy nazbyt wesołą koleżankę za barki, energicznym ruchem obróciła ją tyłem do siebie. W ramach rewanżu zaczęła myć jej włosy, ostrzyżone krótko, a’la Bob.

- A czego ci współczuć? Obijałaś się cały semestr, a ten jeleń ci jeszcze chce pomagać... Jeszcze plecki byś mu umyła.

- Pomagać, ale u niego w domu? Nie sądzisz, że to podejrzane?

- Wyrucha cię. Ha, ha, ha!

- Gośka! – Zagrożona przez męską chuć nie dała już rady wzbraniać się od śmiechu, którym zarażała młodsza koleżanka. – Zobaczymy, jak ty będziesz pisać swoją bakalaureacką. – Zaśmiała się i klepnęła ją z całej siły w pośladek, aż zahuczało w kabinie.

- Osz ty! Bijesz mnie? – Jak się nie odwróci, jak nie złapie pod żebra, jak nie zacznie łaskotać. – Już ja ci pokażę!

Julia nie mogła pozostać dłużna. Spróbowała zablokować ręce przeciwniczce – bez skutku. Przypuściła kontratak – Gośka bez trudu się obroniła i zaczęła łaskotać ze zdwojoną siłą. W końcu, zmuszona porażkami, wyciągnęła ostatnią broń ze swojego arsenału. Znienacka złapała koleżankę za piersi. Jednocześnie mocno ścisnęła obie. – Zwyciężyła.

- Ale zboczona jesteś. – zażartowała współlokatorka, prężąc klatkę piersiową do przodu. – jak napalony małolat. I pomyśleć, że jesteś ode mnie dwa lata starsza.

Uśmiechnęła się i odwzajemniła masaż. Delikatnie zaczęła gładzić jeden z sutków Julii. Powiodła opuszkiem palca wokół brodawki, pomału, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, następnie w odwrotnym. Julia, po chwili zastanowienia, zrobiła to samo. Przez pewien czas obie dziewczyny głaskały się wzajemnie, czule, delikatnie i namiętnie, jakby brały udział w konkursie, kto lepiej utwardzi sutek przeciwniczki. Oddychały przy tym głęboko, odpoczywając po męczących zapasach.

- Jutro on ci tak będzie robił. – szepnęła Gośka, zadowolona ze swego dzieła.

- Jeszcze nie wiadomo. Gośka, czy ty...?

- Nie. – Pierwszoroczna studentka nie pozwoliła dokończyć pytania. Uszczypnęła sutek, który wcześniej troskliwie dopieściła, i zrobiła kroczek do przodu.

- Nie wiesz, o co cię chciałam zapytać. – Julia nie dawała za wygraną. Odczytując intencje przyjaciółki, objęła ją za szyję. Przytuliły się z całej siły. Kilka razy pocałowały się po policzkach. Czule, jakby były kochankami.

- No i co z tego? Nie robiłam tego ani z facetem ani z kobitą, jeśli o to ci chodziło. Wiesz przecież.

- Wiem, ale zdało mi się...

- Daj spokój! Daj mu jutro buzi w moim imieniu. – Gośka ostatni raz głośno cmoknęła przyjaciółkę, po czym wydała rozkaz kończący zabawę. – A teraz ząbki, siusiu i spać! O ósmej pobudka!

***

Punktualnie o jedenastej długowłosa blondynka ubrana w białą koszulę i ciemną krótką spódnicę, z brązową torebką i lekkim sweterkiem w ręce, stanęła w progu mieszkania na Kopernika czterdzieści osiem.

Gospodarz w pierwszej chwili zaniemówił z wrażenia. Koszula Julii zdała mu się być o pół rozmiaru za mała. Ściśle przylegała do ciała, a napięty materiał podkreślał wszystkie zaokrąglenia ciała oraz zarys stanika. Spódnica, luźna, zwiewna i jeszcze krótsza niż ta, którą dziewczyna miała na sobie dzień wcześniej, zakrywała biodra, zostawiając kolana i znaczną część ud niezasłonięte. Włosy zaczesane na plecy dopełniały kuszącego obrazu młodej kobiety.

- Wejdź, proszę. Rozgość się. Naleję ci herbaty. Komputer już jest włączony. Zaraz zobaczymy, co damy zrobić... Wyglądasz przebojowo. – mlasnął dwa razy. – Dziwię się, że narzeczony pozwala pani się tak ładnie ubierać, pani Julio. – przeprowadzając gościa przez mały przedpokój, Kniaziewski delikatnie dotknął jej pleców.

- Nie mam narzeczonego, tylko koleżankę w akademiku. – odpowiedziała na zawoalowane pytanie.

- Więc dziwię się jeszcze bardziej. Proszę, usiądź. – wodząc obiema dłońmi po jej ramionach, pokierował ciałem studentki.

Usiadłszy na fotelu, a raczej na niskim krześle bujanym, skierowała spojrzenie na mężczyznę. Szczerym uśmiechem dała znać ponad wszelką wątpliwość, że uprzejme gesty i częsty dotyk zostały zaakceptowane bez zastrzeżeń.

- Co my tu mamy? Życiorys. Hmm. – Kniaziewski rozpoczął pracę nad tekstem. – Wygląda tutaj dosyć niezręcznie. Poza tym to jest kolejność z Wikipedii. Przesuniemy ten cały fragment niżej. Później zrobimy z tego oddzielny rozdział. – krótkim zerknięciem na zaciekawioną studentkę poprosił o zgodę nominalnej autorki.

Dziewczyna przesadziła z ilością szminki i tuszu do rzęs, rozpraszając myśli korektora. Zamiast nad strukturą tekstu zastanowił się, ile pomadki zostanie mu na języku. Napadło go nawet szkolne zadanie z matematyki: Jeśli po jednym liźnięciu znika pięć procent pokrycia wargi, ile liźnięć musi zawierać pocałunek francuski, by zebrać połowę szminki i czy pojedynczy pocałunek będzie na tyle długi, by w jego trakcie pozbawić dziewczynę majtek? Szybko jednak odgonił precz natrętne wyobrażenia. Usłyszawszy bezwarunkowe:

- Aha. – natychmiast wrócił do rozpoczętej pracy.

Czasami wystarczy, gdy o przyjemności myśli jedna osoba. Poza tym na szminkę trzeba sobie zasłużyć, a przesunięcie trzech akapitów, nawet bardzo długich, to żadna zasługa.

- Idziemy dalej. Co my tu mamy? ...był jednym z najbardziej popularnych pisarzy austriackich w latach dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku. Zgadza się, ale styl encyklopedyczny nie bardzo nam pasuje i, póki co, to gołosłowne stwierdzenie. My najpierw podamy fakty i na ich podstawie wyciągniemy takie podsumowujące wnioski. Zrobimy tak: Pierwsza nowela autora – Tu wstawimy albo po prostu nazwisko, albo zastąpimy je jakimś synonimem. Pasowałoby studierter Philosoph[1] ale skoro piszemy po polsku, to będzie trzeba znaleźć coś innego. Może jakieś nawiązanie do jego felietonów i poezji? Zobaczymy potem. – która ukazała się drukiem w tym samym roku, 1904, w którym – tu znów nazwisko albo inne określenie – obronił pracę doktorską, nie została zrazu zauważona przez szersze rzesze czytelników. – W tym miejscu potrzebujemy odnośnik do literatury. Później znajdziemy odpowiedni pasaż w jego autobiografii. Wstawiamy endnote. [2] Tak samo za słowem „nowela” i za „pracą doktorską”. Musimy przecież powiedzieć, jakie są tytuły i gdzie, kiedy i przez kogo zostały wydane. Widzisz wszystko?

- Aha. – zielone oczy pierwszy raz w życiu widziały, jak się produkuje tekst z prawdziwego zdarzenia.

- Następne zdanie: Dopiero nowele publikowane na początku lat dwudziestych, przede wszystkim „List nieznajomej” – tu znowu przypis – spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki – przypis – i zapewniły autorowi dużą popularność. Miarą tego sukcesu jest na przykład to, że „List nieznajomej” doczekał się aż trzech ekranizacji – trzy przypisy – z których pierwsza, z roku 1948, stanowi jedno z najbardziej znanych dzieł Maxa Oppenheimera, patrona głównej nagrody corocznego festiwalu filmowego w Saarbrücken. – To każdy wie. Możemy zostawić bez odnośnika.

- W życiu bym tego tak nie napisała.

- Właśnie teraz piszesz. Pewną trudność stanowić będzie tylko znalezienie cytatów na potwierdzenie tego entuzjastycznego przyjęcia przez krytykę. W internecie tego nie znajdziesz, ale jest u nas w bibliotece zbiór nowel, stare wydanie, z pięćdziesiątego któregoś, i tam jest długi wstęp, bardzo dobrze zrobiony. Na pewno widziałaś tę książkę. Musiałaś ją mieć w ręku. Tam na pewno coś będzie. W poniedziałek sprawdzimy... Co? Nie widziałaś? – Kniaziewski udał zdziwienie.

- No, właśnie nie. Wstyd się przyznać.

- A jak czytałaś? Bo „List” akurat musiałaś przeczytać do tej pracy. Przerobić od A do Z, przez wszystkie litery alfabetu po kolei. Kupiłaś w Amazonie? Ściągnęłaś z Projektu Gutenberg?

- Nie. Po polsku przeczytałam. – studentka spojrzała na swojego doktora-wybawiciela jak ktoś, kto prosi o wybaczenie, wiedząc oczywiście, że żadna kara jej już nie groziła.

- Co?! – wybawca znów udał zdziwienie. – Wiesz, że powinienem cię teraz wyrzucić za drzwi? Tłumaczenie czytała. Phi! Ale tego nie zrobię. – przestawił swoje krzesło bliżej jej krzesła, pochylił się ku niej, dłońmi przykrył jej kolana i patrząc prosto w oczy, dodał: - Nie wygonię cię za tę bezczelną profanację, jak pójdziemy na pewien układ. Zrobimy deal[3] OK?

- Aha. – Julia głośno przełknęła ślinę. Nie bała się już niczego. Ufała, bez racjonalnej przyczyny, w dobrą wolę mężczyzny. Czuła tylko, że za chwilę miało się stać coś ważnego, nowego, wyjątkowego. Uścisk na kolanach wyznaczał kierunek, niekoniecznie skromny i przyzwoity.

- Przy okazji, jak jest deal po niemiecku? – postanowił pomęczyć ją jeszcze chwilę, podchwytliwym pytaniem na erudycję, jakimi lubił znienacka strzelać w studentów podczas wykładów. Prawdziwy nauczyciel, z krwi i kości, pasjonat, nawet podrywając kobietę nie zaniedbuje swojej misji życiowej. Przekazuje wiedzę.

Odpowiedziała mu cisza.

- Nie chodzi o narkotyki. – uśmiechnął się pobłażliwie, jak na lekcji. – No, deal to Deal...[3] – zrobił krótką pauzę na oddech – W języku niemieckim rodzaju męskiego. Zrobimy więc deal, wir machen einen Deal... albo wir machen etwas ab, [4] żeby było bez anglicyzmów. Dobrze?

- Tak. Dobrze. – Dopiero po tak długim monologu, dziewczyna zdecydowała się położyć swoje dłonie na dłoniach mężczyzny, by zakomunikować, że jego gest został odebrany i zinterpretowany jako naruszenie sfery osobistej. Jednak bez zapowiedzi protestu.

- Zapomnę, co powiedziałaś... – pauza – jak mnie przekupisz pocałunkiem.

„Nareszcie!” – mogłaby powiedzieć i wskoczyć mu na kolana. Tak jednak nie wypada. Porządna dziewczyna powinna się bronić, przynajmniej trochę.

- Tylko pocałunkiem? – Przesunęła dłonie nad nadgarstki szantażysty, pochylając się trochę bardziej w jego stronę.

- Tylko. – szepnął, jednocześnie wolnym ruchem zmniejszając dystans dzielący ich twarze. Przestał też kurczowo ściskać kolana, pozwalając dłoniom przesunąć się wyżej, do połowy uda.

- Na pewno?

- Tak. Pocałujesz mnie i będziemy pisać dalej.

Ich usta spotkały się w pierwszym pocałunku. Najpierw muśnięcie wargami, dla pewności. Zaraz potem Kniaziewski przypuścił zdecydowany atak. Szeroko rozwartymi wargami zakrył jej buzię, przywarł do niej jak zgłodniała pijawka. Językiem zaczął domagać się wstępu do środka. Nie musiał długo czekać. Ręce studentki powędrowały powędrowały na jego barki. Usta rozchyliły się pozwalając na spotkanie języczków.

W tym momencie doktor nieoczekiwanie przerwał pocałunek. Oblizał wargi, mlasnął, cofnął ręce, które nie wiadomo kiedy weszły w kontakt z bielizną dziewczyny i zaczęły masować oba biodra.

- Słodko, ale nie mogę ci tego zaliczyć. – Tym razem delikatnie, wierzchnią stroną dłoni, pogładził Julię po nodze, przesuwając się od kolana aż pod rąbek spódnicy, raz tam i z powrotem.

- Dlaczego?

- Bo to ja ciebie pocałowałem, a nie ty mnie. Co to za przekupstwo?

- Chce pan jeszcze raz? – szepnęła zalotnie.

- Możemy spróbować. – Znów nachylili się do siebie, zbliżając buzie, lecz gdy byli już tuż-tuż, gdy wargi dziewczyny miały już otoczyć usta przekupnego wykładowcy, ten wyrwał się i pocałował ją pod skronią. Przez sekundę popieścił ustami koniuszek ucha i szepnął: - Jurek. Nie pan, a Jurek, dobrze? Doktora zostawmy na uczelni.

- Aha.

Teraz już nic nie stało na przeszkodzie, by Julia zademonstrowała wreszcie swoje umiejętności. Powtórzyła dokładnie ruchy warg i języka, jak je zapamiętała z pocałunku jakoby podarowanego jej przez nauczyciela. Tym razem on przez chwilę był bierny. Pozwolił dziewczynie powalczyć, przeforsować opór zaciśniętych ust. Dopiero gdy zdołała rozdzielić jego wargi, odwzajemnił pocałunek. Zaczęli się oblizywać po ślimaczemu, delikatnie muskając się nawzajem koniuszkami języków i ocierając się śliskimi wargami. Dłonie Jurka cały czas operowały przy tym pod spódnicą. Ugniatały biodra, obejmowały pośladki, wciskały się między złączone uda. Wyznaczały docelowy obszar zainteresowań kochanka. W końcu przerwali. Kiedyś trzeba przecież złapać powietrza.

- Uch, Julcia! Nie spodziewałem się tego po tobie. – mężczyzna wyraził zadowolenie.

Zanim zabrał ręce spod spódnicy, pogładził jeszcze mistrzynię pocałunków, wodząc palcem wzdłuż gumki majtek. Jeszcze raz, na chwilę, złączyli usta.

- Jurek, mogę cię o coś spytać? Czy ty jesteś żonaty? – odezwała się Julia, ostrożnie dobierając słowa, gdy odetchnąwszy po akcie korupcji, zabierali się z powrotem za obróbkę tekstu.

- Tymczasem nie. A to ważne dla ciebie?

- No, nie wiem, właściwie, chyba nie, ale... – nie potrafiła dać jednoznacznej odpowiedzi ani jemu ani sobie.

- Wolałabyś, żebym miał żonę?

- Nie.

Przebudowanie wstępu i wydzielenie życiorysu autora, o którego twórczości traktować miała rozprawa, w oddzielny rozdział, zajęły bite trzy godziny – z zaledwie jedną krótką przerwą na korupcję. Oboje byli wyczerpani pracą. Po szmince zresztą też już nie było prawie śladu.

- Julcia, ostatni akapit o jego śmierci nie może zostać w takim stanie. Albo musimy skomentować to samobójstwo z cytatami i mit allem Drum und Dran, [5] albo skreślić wszystko i zostawić suchą datę zgonu. Stanów depresyjnych nie musimy tu analizować. Niczego specjalnego akurat nie wnoszą. Weźmiemy się za to jutro, dobrze?

- No, jasne. Co ja bym bez ciebie zrobiła? – wstała z krzesła i patrząc wybawcy w oczy, stanęła przed nim, palcami zaczesała mu włosy, po czym bez słowa usiadła na nim, okrakiem, obejmując go w pasie nogami. Po chwili poczuła go wyraźniej pod sobą. Objęła za szyję i się przytuliła, kładąc zmęczoną głowę na jego ramieniu. – Więc mogę przyjść jutro? O której?

- Tak jak ci będzie pasowało. Chodź na łóżko.

Przytuleni, gładząc się nawzajem po głowie, ramionach i plecach, przykryci kocem przeleżeli leniwie godzinę, a może półtorej.

- Nic nie ugotowałem. Nie mam cię czym ugościć. Daj się zaprosić na pizzę. – gospodarz powtórzył po raz któryś z rzędu, otrzymując jako odpowiedź tajemniczy uśmieszek.

Studentka uśmiechała się jednocześnie do niego i do talizmanu, który dostała rano od przyjaciółki. Prezerwatywę, którą Gośka nosiła od studniówki, na wszelki wypadek. „Jak widzisz, mnie się do niczego nie przydała, może tobie uratuje dupsko. Bierz, nie wybrzydzaj!” – nie zważając na protest, wrzuciła ją Julii do torebki.

- Podobam ci się? – szepnęła.

- Potwornie.

- Ty mi też, od dawna. – pocałowała go w usta.

Przechyliwszy go na plecy, rozpięła pierwszy guzik koszuli. Jurek zajął się kolejnymi. Zacisnął dłoń na piersi ukrytej pod cienkim stanikiem. Przygniótł. Drugą rękę skierował pod spódnicę. Pocałowali się. Przez dłuższą chwilę dziewczyna delektowała się zachłannością mężczyzny, po czym, czując narastające podniecenie, delikatnie odepchnęła się od niego.

- To chodźmy na pizzę. Okropnie zgłodniałam.

Po wyjściu z mieszkania, zapytała, chwytając kawalera za rękę:

- Mogłeś mnie... hmm... zaliczyć. Nie dała bym rady się obronić. Dlaczego tego nie zrobiłeś?

- Pewnie dlatego, że czekam, aż ty to zrobisz.

- Niedoczekanie twoje! – roześmiała się, wsuwając mu się pod ramię. – Uwodziciel!

***

Tydzień później, w piątek, wróciwszy z klubu, Gośka zastała przyjaciółkę w opłakanym stanie. Dosłownie. Ta, która przez poprzednie dni promieniowała optymizmem, w co drugim zdaniu mówiła „on” albo „jot” – pierwsza litera imienia Jurek – leżała z głową wciśniętą pod poduszkę i szlochała.

- Co ci jest, Julka? Nie zdążyłaś do dziekanatu? Nie przyjęli?

- Przyjęli.

- Więc co? Jot? Nie mów, że znów cię nie przeleciał?

- Przeleciał. – mruknęła spod poduszki.

- O rany! Julka! I ty płaczesz? Co on ci zrobił ten szuja? Gnida, skunks, padalec! Mów! Już ja mu pokażę.

- Och, nic właściwie. – zapłakana dziewczyna wyłoniła nos spod przykrycia. – Jak już było po wszystkim... pod prysznicem... bo poszliśmy się razem umyć... zaczął całować mnie po biuście...

- I co w tym złego? Chyba cię nie pogryzł?

- Nie! Nie jest tobą... Zapytałam, dla żartu, dlaczego się jeszcze nie ożenił...

- Ha, ha, Julka! Szlajasz się z nim ledwie tydzień i już mu się oświadczyłaś?

- Ja?!

- No, i co on na to? Że najpierw zrobicie magisterkę i że jak się twoi starzy dowiedzą, ile on ma lat, to was zabiją? Nie wiem tylko kogo najpierw.

- Powiedział, że się poświęcił nauce i mu żona nie potrzebna.

- No i co?

- No i to, że wystarczają mu studentki!

- Ha, ha, ha! Jak mu każda daje, tak jak ty, to czemu się dziwisz? Och, Julka, Julka! Ale ci odwaliło z miłości.

- Gośka! Wiesz, jak się poczułam? Nawet jak to był tylko żart, to nie chcę być tylko kolejnym numerkiem.

- Strzeliłaś focha?

- Nie.

- No, mów! Wyrzuć to z siebie!

- Och, ale to musi zostać między nami. Obiecaj, że zaraz zapomnisz.

- Dobra, dobra. Strzelaj!

- Wzięłam to do ręki, wiesz co...

- Fiutowskiego?

- Tak! Ale nie nazywaj tak tego, proszę. Wiesz, że na myśl o Grey’u zbiera mi się na wymioty. No to wzięłam go, potrzymałam... Ale Jurek był dumny! Jak on na mnie patrzył! Od razu zapomniałam, jak mnie obraził... Ten jego też zaczął twardnieć... Nie miałam pojęcia, że to tak działa... No i wsunęłam go w siebie. Jeszcze raz go chciałam poczuć. Ostatni raz...

- Och, Julka! Weź, mów dokładniej! Złapał cię za tyłek? Nabił? Docisnął do ściany?

- Gośka, przestań! Nie do ściany. Normalnie, na stojący to zrobiliśmy. Raczej spokojnie. Nie wiem, jak ci powiedzieć... Już więcej do niego nie pójdę.

- Ale dlaczego, Julka? Nie musisz się fochać! Nie czujesz nic do niego?

- Czuję. I w tym cały problem. Buuu! – Puściły ostatnie hamulce. Poryczała się na całego.


***


[1] studierter Philosoph (niem.): absolwent studiów filozoficznych.
[2] endnote (ang.) = Endnote (niem.): przypis końcowy.
[3] deal (ang.) = Deal (niem.): umowa, układ, geszeft.

[4] wir machen einen Deal (niem.): zrobimy biznesik; wir machen etwas ab (niem.): coś ustalimy, umówimy się co do czegoś.
[5] mit allem Drum und Dran (niem.): ze wszystkimi bajerami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz