Rok 1981 (2018)


1.      Prolog
W ciemny grudniowy poranek Kazimierz Woliński jak co dzień całuje żonę, dzieciom życzy sukcesów w szkole i z teczką w ręce opuszcza mieszkanie. Zjeżdża windą z siódmego piętra. Staje w kolejce do kiosku Ruchu, gdzie kupuje „Słowo Powszechne”. Prosi też o cztery tubki miętowej pasty do zębów, z fluorem. Kioskarka wydaje tylko dwie, twierdząc, że więcej past z wczorajszej dostawy już nie zostało. Kłamie oczywiście. Większą część schowała dla znajomych oraz żeby mieć co wymienić na deficytowe towary z innych sklepów. Woliński bez słowa pakuje zakupy. W myśli formułuje ironiczne zdanie, którym wieczorem rozpocznie nową kartę pamiętnika: „10. grudnia 1981 roku podstawowa komórka społeczna zamieszkała przy ul. Cybernetyki odnotowała znaczącą poprawę zaopatrzenia w środki czystości osobistej. Jest to kolejny w tym tygodniu sukces gospodarki socjalistycznej po zakupie znaczącego zapasu papieru toaletowego w poniedziałek. Rodzina Wolińskich wypracowała tym samym 200 % normy, dając przykład zaradności godny pokazania w Polskiej Kronice Filmowej”.
Wtem jakiś mężczyzna, który przed chwilą też kupował gazetę, a teraz zmierza w kierunku przystanku, odwraca się niespodziewanie i pyta o nazwisko:
- Towarzysz Woliński? – Ubrany w ciemnoszary płaszcz, w czapce zakrywającej czoło i uszy kolorystycznie nie różni się bardzo od spojonej mrozem gleby trawnika. Twarz owalna, wąsy à la Lech Wałęsa. W mroku przed wschodem słońca trudno krótkim spojrzeniem zarejestrować więcej szczegółów twarzy. Gdyby ktoś potem miał zapytać, jak wyglądał ten nieznajomy, Woliński odpowiedziałby tylko, że jak typowy pracownik umysłowy. Tajniak.
- Słucham? – zapytany odruchowo udaje, że nie dosłyszał. Zdobywa cenne sekundy do namysłu, jak wybrnąć z niewygodnej sytuacji.
- Towarzysz Woliński, prawda? Pan mnie nie zna, za to ja pana znam doskonale – tajniak mówi szybko i wyraźnie, rzeczowo.
- Nie rozumiem. Przepraszam, spieszę się. – Woliński próbuje wyminąć nieznajomego.
Wąsacz stoi niewzruszony. Nie przeszkadza.
- Jak pan chce, panie doktorze. Dziś jest pan wolny.
- Słucham? – Woliński, słysząc jednoznaczną groźbę, odwraca się jednak.
- Wiemy wszystko: powielacz w piwnicy na Marchlewskiego, skład na Solcu, Orwell, Pasternak, Sołżenicyn. Wolna oficyna wydawnicza – tajniak sylabizuje nazwę nielegalnego wydawnictwa, tak jakby parodiował słynne „mamy wreszcie niezależne samorządne związki zawodowe” przewodniczącego Solidarności, słowa pełne patosu, które rok wcześniej obiegły cały kraj. Esbek był wtedy w Gdańsku, słyszał przemówienie. – Panie Woliński, niech pan zniknie na parę tygodni.
- Słucham?! Co pan wygaduje?
- Nie mam czasu na długą rozmowę. Albo pan spieprzasz, najlpiej jeszcze dzisiaj, i chowasz się pod ziemię, albo przybędzie nam jeszcze jedna wdowa i dwoje sierot.
- Pan mi grozi?! – Woliński udaje zdziwionego.
- Ostrzegam, panie doktorze, choć nie powinienem. Doceniam, co pan robi. Do widzenia. – Tajniak odwraca się na pięcie, kończąc rozmowę. – Jeszcze jedno – Zatrzymuje się, żeby wyrazić ostatnią myśl – nie wiem, kiedy dokładnie będzie akcja, może dziś, może za tydzień, ale jest pan na liście aresztowań. I na wszelki wypadek, proszę się nie wygłupiać. Drukarni i książek pan nie uratuje. Najwyżej może pan ostrzec Makulskich i Lifczyk. Inni nas nie interesują. Żegnam.
***

2.      Przyjazd
Pierwsza noc na nowym miejscu nierzadko upływa bezsennie. Zwłaszcza kiedy ma się już swoje lata i nawyki. A to materac za miękki, a to łóżko za szerokie, a kołdra za krótka. Woliński, mimo że położył się wcześnie, nie zdołał usnąć. Nie pomogło nawet zmęczenie podróżą. Leżał tylko z zamkniętymi oczami, nie mogąc przestać myśleć. Wspominał.
Po pracy zatrzymał się na chwilę w konspiracyjnej drukarni, powiedział pani Lifczyk o rozmowie z esbekiem, po czym udał się na dworzec. Nocnym pociągiem dojechał do Wrocławia. Potem trzy godziny PKS-em i pieszo pod podany przez żonę adres. Targany niepewnością, czy kogokolwiek zastanie, jak zostanie przyjęty i czy w ogóle powinien był opuszczać Warszawę. „Co jeśli ostrzeżenie tajniaka było prowokacją? Co, jeśli blefował? Czyż uciekając, nie potwierdzam tylko ich podejrzeń? Może wcale nie znali adresów i nie mieli dowodów na udział Makulskich i Lifczyk. A teraz przeze mnie mają haki i na kierownictwo redakcji i na dzieciaków kolportujących bibułę”.
Drzwi otworzyła ciemnowłosa nastolatka. Spodziewając się kogoś innego, nawet nie sprawdziła przez wizjer, kto przyszedł.
- Dzień dobry – wydukała zaskoczona, prześwietlając przybysza pytającym spojrzeniem.
Woliński również z ciekawością przyjrzał się młodej osobie. Domyślił się, że dziewczyna chodziła jeszcze do szkoły średniej. Najbliższym miastem uniwersyteckim był Wrocław oddalony o dobre trzy godziny jazdy autobusem, więc gdyby studiowała, najprawdopodobniej zostałaby w ten weekend, w środku semestru, w akademiku, a do domu przyjechała dopiero na przerwę świąteczno-noworoczną. Uwagę przybysza przykuła jednak przede wszystkim halka nastolatki. Różowa, nad dekoltem obrobiona gustowną koronką, z jedwabiu bardzo dobrej jakości, zagraniczna z Pewexu. Przylegająca do ciała. Zauważył też, że pod halką brakowało stanika. Okrągła buzia i dwie półkule obleczone cienkim materiałem przywodziły skojarzenie ze świeżymi bułkami prosto z pieca, z chrupiącą skórką i wnętrzem miękkim jak gąbka. „Głodnemu chleb na myśli”, pomyślał uciekinier z dużą dozą autoironii.
Nie było mu jednak wcale do śmiechu. Nie wiedział, jak się przedstawić. Ze wszystkich wersji mów powitalnych, jakie miał przygotowane na wypadek, gdyby drzwi otworzyła dawna przyjaciółka żony, której nigdy nie poznał osobiście, albo jej mąż, lub też ktoś zupełnie obcy, żadne nie pasowało do sytuacji.
- Dzień dobry. Ja do pani Ewy Kapucewicz. Zdaje się, że to twoja mama – odezwał się w końcu warszawski wydawca samizdatu, czując się jak prawdziwy przestępca, oszust i gwałciciel, nie wierząc, by dziewczyna wpuściła go do domu.
- Mamy nie ma w domu – odpowiedziała młoda brunetka, cofając się o pół kroku w głąb mieszkania – ale niedługo przyjdzie.
- Mogę wejść i na nią zaczekać?
- Tak. Proszę – dygnęła dziewczyna.
Mimo że patrzyła gościowi śmiało prosto w oczy, sprawiała wrażenie nieco zagubionej. Najwyraźniej nie wiedziała, jak się zachować. Zamknęła drzwi na zasuwkę, poczekała, aż nieznany mężczyzna zdejmie płaszcz i buty, uśmiechnęła się szeroko, maskując zakłopotanie.
Woliński pomyślał o własnej córce. Że po powrocie będzie musiał ją wyczulić na pewne sprawy, przede wszystkim ostrzec przed obcymi mężczyznami i oduczyć dziecięcego zaufania do dorosłych.
- Jak masz na imię? – zapytał ładną nastolatkę, z którą spodziewał się spędzić najbliższe tygodnie pod jednym dachem.
- Magda.
- Pięknie. Kazimierz – pochwalił kurtuazyjnie i przedstawił się sam, wyciągając prawą dłoń do Magdy. Ze zwyczajowego całowania po rękach zrezygnował, nie chcąc wyglądać staroświecko.
Pomyślał przy tym skrycie, że dziewczyna ma szczęście, że trafiła właśnie na niego. Ktoś inny mógłby położyć krzyżyk na azylu, podwinąć halkę i zgwałcić bezbronne dziewczę bez świadków i bez kary.
Dodał, że chciałby skorzystać z łazienki. Skoro nie brał siłą małolaty, musiał się odświeżyć, by wyglądać i pachnieć przynajmniej znośnie.
Magda weszła do pokoju. Zaczekała na Kazimierza na fotelu, zostawiwszy drzwi otwarte na oścież na znak, że zaprasza gościa.
We dwoje spędzili dwadzieścia minut, może pół godziny, do przybycia mamy dziewczyny. Woliński skrzętnie wykorzystał ten czas na ucieszenie oczu urodą nastolatki, pilnując się jednak, by natrętnym spojrzeniem nie zdradzić pożądliwych myśli. Starał się bawić Magdę kulturalną rozmową.
- Powinienem wyjaśnić swój przyjazd. To jest list mojej żony do twojej mamy. Możesz przeczytać. – Woliński wyjął kartkę z koperty i podał dziewczynie.
Lektura dwóch stron zapisanych niebieskim atramentem nie wymagała dużo czasu.
- Aha – przytaknęła Magda, oddając list. Od tej chwili patrzyła na przybysza już nie tylko z ciekawością ale też z podziwem. Woliński zauważył, że chciała o coś spytać. Słowa wyraźnie cisnęły jej się na język, lecz coś ją blokowało. Odgadł, że dziewczyna nie była pewną, w jakiej formie ma się do niego zwrócić. Zwyczajnie brakowało jej śmiałości, by do starszego mężczyzny mówić po imieniu.
- Postaram się nie być uciążliwym, jeśli oczywiście ty i twoi rodzice zechcecie udzielić mi gościny – Woliński uwolnił onieśmieloną Magdę od troski, skromnie prosząc o pomoc.
- Mama się chyba zgodzi – odpowiedziała nastolatka, w szerokim uśmiechu ukazując rząd równych zębów. Znów otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć i zamilkła, nieśmiało spuszczając głowę.
Woliński skierował spojrzenie na nogi nastolatki: złączone kolana, stopy rozstawione szeroko, zgrabne uda tylko przy biodrach zasłonięte przez rąbek halki. Momentalnie poczuł falę gorąca oblewającą oczy i krople potu na czole. „Żeby tylko jej matka nie domyśliła się, co mnie chodzi po głowie na widok jej córki”, przywołał swą wyobraźnię do porządku. Z nadzieją, że pani Ewa nie skarci małolaty za nieskromny ubiór i nie każe zakładać bardziej eleganckich ubrań w obecności gościa. Że będzie mógł jeszcze nie raz popatrzeć na Madzię w domowym stroju.
- To twoje książki? – Woliński poruszył nowy temat, zwracając uwagę na rząd powieści na półce regału.
- Mamy. A niektóre moje.
- Masz jakąś ulubioną?
- Jak byłam mała, uwielbiałam „Zanim pojawił się człowiek”.
- Znam. Piękny album.
- Z dużymi obrazkami – zażartowała Magda. – Mogę wyjąć – zaproponowała wesoło i nie czekając na odpowiedź zerwała się z fotela jak pocisk wystrzelony z procy.
Woliński nie zdążył dosłyszeć zdania do końca, a już skrawek majtek mignął mu przed oczami. Magda podskoczyła do regału i wytaszczyła tomisko. Trzymając książkę w obu rękach, przekazała ją ostrożnie gościowi. Nachylając się, nieświadomie pozwoliła mężczyźnie zerknąć w dekolt. Przez długą sekundę mógł zapamiętywać kolor sutka, by później przed snem analizować odcień i zastanawiać się, czy jest idealnie różowy, czy też z domieszką poziomkowego. „Ach, gdybym był o dwadzieścia lat młodszy, inaczej byśmy rozmawiali”, westchnął, ukrywając wzruszenie pod płaszczykiem życzliwego uśmiechu.
Wspólnie otworzyli książkę. Przełożyli kilka stronic, w poszukiwaniu grafiki godnej uwagi.
- Wiesz, że ten dinozaur wcale się tak nie poruszał, jak jest tu przedstawione? – Woliński zatrzymał się na reprodukcji przedstawiającej ogromnego brachiozaura.
- Nie, a jak?
- Długi ogon racze nie służył mu do zamiatania ziemi – wyjaśnił tonem dobrotliwego nauczyciela, patrząc w oczy dziewczynie wciąż nachylonej nad książką. – Ten ogon stanowił przeciwwagę dla szyi. Pozwalał zbalansować ciężar ciała podczas biegu.
- Aha – westchnęła Magda ze zrozumieniem. Zaciekawiona nową informacją.
- Oczywiście nie musisz mi wierzyć. Nie jestem specjalistą. Tylko gdzieś kiedyś się natknąłem na artykuł o takich dinozaurach – dodał Woliński z akademicką skromnością. Chyba żaden licealny biolog nie odważyłby się na uwagę tego rodzaju.
Zerknął jeszcze raz na piersi wyglądające spod halki i zamknąwszy książkę, oddał ją właścicielce.
Podczas tej rozmowy dowiedział się jeszcze, że nastolatka była właśnie w połowie lektury „Lalki” Prusa. Czytała dla własnej przyjemności, niezależnie od tego, że ta powieść jest w programie szkolnym.
- Chciałabym kiedyś zobaczyć te miejsca, gdzie dzieje się akcja „Lalki”. Na żywo – przyznała w pewnej chwili miłośniczka twórczości Prusa.
- Nie byłaś jeszcze w Warszawie?
- Nie.
- Najwyższa pora pojechać – mrugnął Woliński. – Pokażę ci Krakowskie Przedmieście. I, jak zechcesz, pójdziemy na Uniwersytet. Zobaczysz, gdzie studiował Głowacki, zanim został Prusem.
- Naprawdę? Chciałabym – odpowiedziała Magda głosem pełnym nadziei i niewiary, że marzenie się spełni.
„Czyżby mnie polubiła?”, zapytał się w duszy Woliński. „Coś podejrzanie szybko”. Też mocno wątpił. Zwłaszcza w to, że da radę zrealizować obietnicę.
„Ech, trzeba było ją od razu zgwałcić”, żartował w myślach kilka godzin później, leżąc bezsennie na łóżku dziewczyny. „Teraz, kiedy mnie polubiła i ja ją lubię, jest już za późno. Nie dam rady jej skrzywdzić”.
Rozmowa z mamą Magdy była krótka. Woliński przedstawił się jako mąż jej szkolnej przyjaciółki, podając nazwisko panieńskie żony. Wręczył kopertę z listem.
- Wychodzi na to, że będziesz mieć nowego wujka – Ewa Kapucewicz zakomunikowała córce, nie doczytawszy nawet pierwszej strony listu.
Wolińskiemu kobieta wydała się nieadekwatnie rozbawioną, a jej decyzja pochopną. Oczywiście jednak nie oponował. Cieszył się z przyjaznego przyjęcia. Poczuł ulgę. Wreszcie był bezpieczny. Mógł spokojnie odpocząć. W mgnieniu oka ogarnęło go zmęczenie i senność spowodowane długą podróżą i ciągłym napięciem, niepewnością nie tyle jutra co godziny czy wręcz minuty.
- Położymy wujka w twoim pokoju – Ewa zwróciła się znów do córki – skoro ty i tak śpisz u Tomka.
- Dobrze – Magda przyjęła decyzję mamy z nieskrywanym zadowoleniem.
Za to Woliński doznał niemiłego zaskoczenia. Mimowolnie zaczął zachodzić w głowę, u jakiego Tomka nocuje jego nowa młoda znajoma, dla której dopiero co stał się wujkiem. Nie spodobało mu się to chodzenie do chłopaka ani zgoda rodziców na takie zachowanie, nieodpowiednie dla niepełnoletniej uczennicy. W dodatku tak pięknej jak Magda.
- A ty, Kaziu – Ewa zwróciła się wesoło do oszołomionego gościa – będziesz naszym więźniem. Żadnego opuszczania mieszkania, żadnych telefonów, pełna izolacja. No, nie martw się. Będziemy cię karmić, co nie Madziu? – puściła oko do córki.
- Yhy.
- No, i jak byś się nudził, pomożesz małej w lekcjach.
- Z przyjemnością, jeśli tylko będę umiał. Chętnie też przejmę obowiązki w kuchni. Nie chcę być dla was ciężarem. – Woliński bez namysłu przejął od Ewy manierę bezpośredniego zwracania się do rozmówcy na ty. – Nie chcę na was pasożytować.
- Gotować ci nie pozwolę. Jak chcesz, możesz od czasu do czasu pomagać w zmywaniu. Wyręczysz w tym Madzię. Jesteś naszym gościem. Co nie? – wesoła kobieta poprosiła córkę o potwierdzenie.
- Tak, mamo!
- Zaparzę kawę. Pijesz z mlekiem? – zaproponowała Wolińskiemu, sprawiając wrażenie niestrudzonej, jakby była energią w najczystszej postaci. Energią kinetyczną. Do Magdy zaś dodała: – Napijemy się, zjemy po pączku i pozwolimy Kaziowi wypocząć. Na pewno jest zmęczony.
Dopiero przy kolacji Woliński dowiedział się, że Magda wcale nie chodzi na noc do narzeczonego. Okazało się, że Tomek to imię jej ojca. Odkąd dwa lata wcześniej wyjechał do Ameryki, planując, że kiedy Magda ukończy liceum, ściągnie rodzinę za ocean, córka chętnie sypiała w jego pokoju. Swoją własną sypialnię traktując jako czytelnię i gabinet do odrabiania prac domowych. Przyszywanemu wujowi momentalnie kamień spadł z serca. Przy tym niepokój o cnotę zastąpiło uczucie zazdrości. Sądząc po bogatym wystroju mieszkania, Tomek potrafił zapewnić rodzinie dobrobyt. Nie to co warszawski naukowiec pracujący w kraju za marne złotówki zamiast uciec na Zachód i tam od nowa zacząć karierę, w zawodzie nieodpowiadającym wykształceniu. Porównując się z obrotnym Tomkiem, poczuł się tchórzem.
- O, prawdziwa kawa? – pochwalił zapach naparu. W Warszawie od dawna już dominowała zbożowa Inka.
- Cieszę się, że ci smakuje. – Ewa podziękowała za pochwałę, nieco wyniośle, doskonale wiedząc o kłopotach w zaopatrzeniu. Dumna z siebie.
Podobnie Magda nie miała powodu do zmartwienia. Bieda nie skazywała jej na przykry i ograniczający psychicznie kompleks niższości. Cieszyła się, że jej mama potrafiła zaimponować wujkowi.
- Gdzie pracujesz? – spytał niedługo potem Woliński z głupia frant.
- W Radzie Narodowej – odpowiedziała Ewa bez zastanowienia, po czym z rozbawieniem i pobłażliwą ironią przez chwilę przyglądała się zmianom wyrazu twarzy męża dawnej przyjaciółki.
Woliński momentalnie sposępniał. Nerwowo podrapał się po głowie, nie wiedząc jak zareagować. On, ścigany opozycjonista, ofiara reżimu, znalazł schronienie u komunistki! Poczuł też żal do żony, że go nie ostrzegła. Że zataiła tę okoliczność, nie pozwalając mu unieść się dumą i odmówić ucieczki. Ba, poprosił o pomoc nie tylko funkcjonariuszkę władzy, lecz jeszcze gorzej, osobę bez zasad, niewierzącą w socjalizm, o czym świadczył zamiar emigracji, wysługującą się paskudnemu reżimowi i czerpiącą profity z tej służby, typową przedstawicielkę nomenklatury. Na domiar złego ładną.
Leżąc bezsennie w pokoju nastolatki, Woliński wracał myślami do swojego domu. Uszami wyobraźni słyszał brzęk naczyń w kuchni i kroki dzieci w przedpokoju, wybuch kłótni między rodzeństwem i prośbę żony, żeby Marek ustąpił młodszej siostrze. Mężczyzna siłą rzeczy nie mógł jednak zostawić urody dwóch kobiet śpiących w sąsiednich pokojach bez analizy.
Matka i córka z pokroju i rysów twarzy były bardzo podobne do siebie. Obie buzie przypominały okrągłe bułeczki. Zadarte nosy i wąskie wargi nadawały im wyraz pewnej wyniosłości, którą łagodził sympatyczny uśmiech zdobiący usta niemal bez przerwy. Różnica wieku sprawiała tylko, że skóra nastolatki wyglądała na gładką jak pergamin lub jedwab, z którego wykonana była jej domowa halka, podczas gdy u Ewy w kącikach oczu rysowały się mikroskopijne zmarszczki, powstałe wskutek nieprzerwanego uśmiechu. Ponadto policzki kobiety pokryte były cienką warstwą pudru lub jakiegoś innego damskiego kosmetyku. Na czole Magdy natomiast rysowało się kilka trądzikowych przebarwień, będących zmorą nastolatek, dodatkowo wzmacniając dziecięcy wygląd. Mama i córka były obie szczupłe i dość wysokie, prawie tego samego wzrostu co ich więzień. Miały wspaniałe nogi, długie, cienkie, o wyraźnie zarysowanych mięśniach łydek i udach okraszonych optymalną ilością podskórnego tłuszczu. Tylko piersi Magda musiała odziedziczyć w linii ojcowskiej, bo biust jej mamy zdecydowanie nie porażał rozmiarem. W południe Woliński w ogóle nie zwrócił uwagi na ten szczegół anatomii. Dopiero wieczorem, zobaczywszy Ewę krzątającą się po mieszkaniu w luźnej bluzce, mógł dokonać odpowiednich porównań. Piersi Magdy stanowiły solidną podporę dla halki, podczas gdy dzwoneczki Ewy ledwie dawały znać o sobie, raz po raz lekko odkształcając materiał. Woliński mimowolnie zaczął marzyć o obydwu kobietach. Rozbierał je myślami, oglądał i pieścił na przemian.
https://poramoralarte-exposito.blogspot.com/
2015/08/tina-spratt_14.html?m=1
Myśli te wzmocnił jeszcze jeden incydent. Późno wieczorem, gdzieś koło północy, do jego pokoju zakradła się Magda. Nacisnęła klamkę i weszła na palcach zupełnie bez szelestu. Woliński zdał sobie sprawę z jej obecności, dopiero jak stanęła przy łóżku. Ujrzał dziewczynę w blasku księżyca przez półotwartą powiekę. Ani drgnął, udając pogrążonego we śnie. Magda, postała chwilę, nasłuchując uważnie, po czym kucnęła i spróbowała wysunąć spod łóżka pojemnik z pościelą. Czegoś szukała. Wtem coś zgrzytnęło, kółko się zakleszczyło w prowadnicy, a nimfa, kucając, zastygła w bezruchu. Nie odważyła się szarpnąć. Odczekała chwilę i wyszła równie bezgłośnie, co weszła. Ostatnie wrażenie godne odnotowania tamtej nocy stanowił widok jej pleców i bioder falujących lekko pod nocną koszulą w czerwone muchomory. Woliński w fantazji poprzysiągł, że następnym razem, jeśli dziewczyna odważy się jeszcze zakłócić jego ciszę nocną, nie będzie udawał śpiącego. Wyłudzi buziaka, w policzek na dobry początek. Użyje niepodważalnego argumentu, że to nie grzech pocałować wujka na dobranoc.
***

3.      Niedziela, 13 grudnia
W tym samym czasie, kiedy Kazimierz Woliński zapominał o żonie, oddając się marzeniom o niepełnoletniej licealistce i jej nomenklaturowej matce, słomianej wdówce, w jego mieszkaniu działy się sceny może nie dantejskie ale zaskakująco tragiczne. Niedziela rozpoczęła się wyjątkowo wcześnie, długo przed wschodem słońca, uporczywym waleniem w drzwi i wrzaskiem niosącym się na całą klatkę:
- Milicja obywatelska. Otwierać!
Jak tylko Anna Wolińska przekręciła zasuwkę, do przedpokoju wtargnęło trzech umundurowanych milicjantów i ich dowódca w cywilnej kurtce.
- Nazwisko? – dowódca bezceremonialnie krzyknął pytanie, prawie nie patrząc na kobietę.
- Wolińska. Anna – odpowiedziała wystraszona i oburzona właścicielka mieszkania.
- Towarzysz Woliński Kazimierz gdzie jest?!
- Wyjechał.
- Co! – ryknął milicjant ubrany po cywilnemu, głosem przypierając kobietę do ściany.
- Wyjechał. Nie ma go w domu.
- Co wy mi tu pierdolicie, obywatelko! – syknął ten sam milicjant, po czym natychmiast wydał rozkazy umundurowanym podwładnym. - Pierwszy: pokój na lewo, drugi: łazienka i kuchnia, trzeci: przedpokój i klatka! Powiedz tamtym, żeby zabezpieczyli piwnicę. Wy, towarzyszko, macie tu stać, aż zdecyduję inaczej. Ani kroku i ani mru mru! Kapral was przypilnuje.
Na brutalnie wyrwanej ze snu kobiecie dowodzący milicjant tylko na początku wywarł mrożące krew w żyłach wrażenie. Szybko zrozumiała, że nie ma przed sobą szaleńca lecz aktora. Wrzaski, syki, tryb rozkazujący i ogólne prostactwo były elementami przedstawienia. W mig zrozumiała, że milicjant działa profesjonalnie lub ewentualnie wyrachowanie, ale nie pod wpływem nieokiełznanych emocji, jak udawał. Najbardziej uspokajała ją świadomość, że mąż jest bezpieczny. Mogła być więc pewna, że poza doraźną przykrością związaną z przeszukaniem mieszkania i prawdopodobnie złośliwym przesłuchaniem nikomu nie stanie się żadna większa krzywda. Anna Wolińska skinęła głową na znak, że przyjmuje postawione warunki.
Dowódca tylko się krzywo uśmiechnął i już go nie było w przedpokoju. Z impetem wtargnął do sypialni starszego z dzieci.
- Gdzie ojciec?! – wrzasnął na nastolatka.
- Nie wiem.
- To się okaże. Marsz do matki.
Wybiegł. Z przedpokoju krzyknął do podwładnego:
- Pierwszy, przeszukać pokój!
Z hukiem wpadł do drugiej sypialni.
- Gdzie ojciec? – powtórzył pytanie.
- Nie wiem – warknęła półgłosem wystraszona nastolatka.
- Wstań, jak do ciebie mówię! – milicjant nakazał jej wyjść z pościeli. – Za firanką?
- Nie.
- Pod biurkiem? Towarzyszu Woliński, nie tchórz pan! A może tutaj? – energicznym ruchem zrzucił kołdrę na podłogę.
- Nie – jęknęła jeszcze raz córka poszukiwanego ledwie słyszalnym głosem. Stała przygarbiona od strachu, ze spuszczoną głową, zerkając w stronę przedpokoju.
- Zaraz mi wszystko wyśpiewasz. Idziemy! – milicjant złapał dziewczynę na przedramię i zdecydowanym krokiem wyprowadził z pokoju.
- Niech pan zostawi dziecko w spokoju – zaoponowała pani Wolińska. Chciała iść za dowódcą i córką, lecz ledwie się poruszyła, mundurowy zagrodził jej drogę.
- Nie bój się. To nie potrwa długo – odkrzyknął do niej dowódca, zatrzaskując za sobą drzwi największego pokoju, pełniącego rolę pokoju dziennego oraz sypialni państwa Wolińskich.
Dziewczynkę przeprowadził do okna, ustawił twarzą do siebie i ponowił pytanie, tym razem łagodnym tonem.
- To gdzie jest twój tata?
- Nie wiem – odpowiedziała nastolatka hardo, ale łzy, które pociekły po policzku zdradziły, że jest bliska załamania.
- Nie chcesz mi powiedzieć, kwiatuszku. To niedobrze. – Milicjant zmienił ton głosu na taki, który nie pozostawia złudzeń, że jakimś cwanym argumentem można coś ugrać. To on niepodzielnie panował nad sytuacją. Rozmowa miała się toczyć według jego scenariusza. Jak masz na imię?
- Paulina.
- Paulinka czy Paulisia? Jak tatuś cię nazywa?
- Paulinka.
- Nie kłam. Wiem, że mówi na ciebie Patison. – Zrobił krok bliżej i dodał szeptem, wąsami drapiąc dziewczynę w ucho: - Dużo wiem, kwiatuszku.
Uśmiechnął się połową ust z jawnym sarkazmem, fiksując wzrok na oczach nastolatki. Jakby ją poddawał hipnozie. Jednocześnie pogładził ją po brzuchu.
- Powiesz mi gdzie się ukrywa twój tatuś?
- Nie wiem. – Patisonka lękliwie spuściła głowę.
- Powiedz – powtórzył mężczyzna łaskawym, proszącym tonem. Przy tym przesunął dłoń znad pępka wyżej, docierając do piersi. Pogłaskał lekko przez cienki materiał.
Córka Wolińskiego odruchowo podniosła głowę, wbijając wzrok w twarz lubieżnika, wyprostowała plecy, momentalnie napięła wszystkie mięśnie. Na moment wstrzymała oddech.
- Nie powiesz? – milicjant ponownie podrażnił sutek opuszkiem palca.
- Nie – dziewczyna niemo pokręciła głową. Ręce cały czas trzymając opuszczone wzdłuż ciała, nie odważyła się bronić przed niechcianym dotykiem.
- Więc podnieś – rozkazał szeptem wąsaty mężczyzna.
- Słucham?
- Podnieś piżamę. Chyba że wolisz rozmawiać o tacie. Ja mam czas, kwiatuszku. Będę cię pytać tak długo, aż mi wszystko powiesz.
- Ale... – jęknęła dziewczyna niepewnie, nie dowierzając, że obcy człowiek naprawdę żąda, żeby się rozebrała.
- No już, kwiatuszku, bo brat czeka – mężczyzna ponaglił natychmiast, nie pozostawiając już miejsca na wątpliwości. Doświadczony oficer wiedział na poziomie instynktu kiedy, co i jak powiedzieć, żeby szybko uzyskać określone zachowanie.
Dziewczyna sięgnęła za rąbek nocnej koszuli. Lękliwie patrząc nikczemnikowi w oczy, ostrożnie pociągnęła do góry. Przekonało ją przypomnienie o bracie. Wystraszyła się, że Marek będzie się później pytać o przesłuchanie. O szczegóły. Zdarzyło się już tak wiele, że dziewczyna umarłaby ze wstydu, gdyby miała połowę tych rzeczy wyjawić bratu. A przecież im dłuższa rozmowa, tym więcej pytań. Pytań, których wolała uniknąć.
- Wyżej, kwiatuszku – milicjant, chwyciwszy dziewczynę za nadgarstki, ośmielił ją do szybszego działania. Puścił, gdy dłonie znalazły się na wysokości biustu. – Teraz ty sama – polecił szeptem.
- Muszę?
- Tak.
Po chwili namysłu, „kwiatuszek” pociągnęła piżamę ciut wyżej, obnażając piersi. Esbek dopiął celu. I to w niecałe pięć minut. Jeszcze raz pobił własny rekord.
- Ładna jesteś – pochwalił córkę wroga ludu, lekko gładząc ją po brzuchu. Wesoło się uśmiechnął szczerze zadowolony, odczuwając rosnące podniecenie. Ekscytację władzą. – Dalej, kwiatuszku, przełóż przez głowę.
Zakreślił kilka kółek wokół pępka, delektując się wyrazem zakłopotania na twarzy nastolatki. Takie momenty cenił sobie najbardziej w służbie na rzecz Ojczyzny. Kochał sprawiać, że człowiek robił coś, do czego ze wstydu nikomu nigdy się nie przyzna. Łamać moralnie. Panować. Wymuszać posłuszeństwo. Tylko w takich chwilach czuł się naprawdę szczęśliwym. Molestując siódmoklasistkę, świadomie przekraczał swój Rubikon perwersji. I było mu z tym dobrze, tak jak by brał łyk najlepszej wódki rozgrzewającej przełyk i umysł. Wiedział, że esbek na służbie jest jak proboszcz na parafii. Cokolwiek zrobi, nie spotka go żadna kara. Bo wszystkie panny należą do niego jak owce do pasterza. Jeszcze raz mógł się czuć Bogiem.
- Czekam – powiedział stanowczo, wymownie kierując wzrok na majtki dziewczęcia.
W ślad za spojrzeniem podążył palec wskazujący. Gdy dotknął gumki, czas na zastanowienie dobiegł końca. Patisonka żwawo przełożyła piżamę przez głowę, po czym założywszy ramię na ramię, zasłoniła piersi.
- Nie przeciągaj, kwiatuszku! – Esbek, lekko muskając łokieć, dał do zrozumienia, że za nic ma taki sposób okazywaniu wstydu.
Młoda Wolińska posłusznie, wręcz z niezrozumiałym poczuciem ulgi, opuściła ręce i wyprostowała plecy, wypinając klatkę piersiową.
- No, nareszcie. – Profesjonalny deprawator doczekał się etapu brawury. Momentu, w którym pod wpływem stresu nagle przybywa odwagi. Doświadcza go żołnierz pod wrogim ostrzałem oraz dziewica pogodzona z daremnością wszelkich prób samoobrony. – Dawno nie widziały słońca – skomentował mączną biel szpiczastych wypukłości.
- Aha – przytaknęła dziewczyna szybkim kiwnięciem głowy. Nerwowo spojrzała na zamknięte drzwi, czując dziwne połączenie dumy z atrybutów kobiecości i lęku, że ktoś wejdzie i zobaczy ją w kompromitującej sytuacji.
- Zaraz skończymy, kwiatuszku. Nie bój się. Nikt nie wejdzie bez mojej zgody – uszczęśliwiony mężczyzna uspokoił dziewczynę, wierzchem dłoni głaszcząc po brzuchu. Po chwili drugą ręką pogładził po piersi. Również zewnętrzną stroną, muskając sutek palcami. – Wspaniałe cycuszki. Twój chłopiec pewnie lubi się nimi bawić.
- Nie – nastolatka pokręciła głową, jeszcze raz lękliwie spoglądając na matową szybę w drzwiach odgradzających pokój od przedpokoju. Wstydziła się nagości. Wstydziła się niedoskonałości swojego ciała. Wstydziła się bezradnej bezczynności, że nię próbowała się bronić. Paliły ją sutki, jakby je ktoś potarł papierem ściernym.
- Nie lubi? – Esbek udał zdziwienie, żartobliwie się przekomarzając.
- Nie mam chłopaka.
- Nie kłam. Wiem, że ma na imię Tomek. Ostatnio odwiedził cię w zeszły piątek czwartego grudnia, po szkole. Przez prawie godzinę wygłupialiście się w twoim pokoju pod nieobecność reszty domowników. – Esbek pochwalił się znajomością materiałów operacyjnych.
- Nie wygłupialiśmy – zaoponowała dziewczyna zdziwiona i wystraszona wiedzą milicjanta.
- A kto się zaśmiewał z kawałów o Polaku, Rusku i Niemcu? Kto zmyślał niestworzone historie o staropanieństwie nauczycielki od geografii? Kto obgadywał koleżanki z klasy? – odpowiedział wąsacz ze śmiechem, skubiąc piersi nastolatki. Przy każdym pytaniu zmieniając stronę. – Czyżby nie Patisonka?
- Skąd pan wie?
- Kwiatuszku, ja wiem wszystko. Tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego nie dałaś chłopcu się nimi pobawić.
- Nie chodzę z Tomkiem. To tylko kolega.
- No, dobrze, kwiatuszku. Jak byłem w twoim wieku – Obmacywacz tajemniczo zawiesił głos, żeby wzbudzić domysły. – dziewczynki też mi nie dawały. Nawet nie wiedziałem, co tracę. Ty też nie pozwalaj nikomu się obmacywać – powiedział cynicznie, lubieżnie oblizawszy wargi. – Wszystko co dobre zostaw dla męża.
Na ten żart wąsatego esbeka, w istocie prześmiewczy, cyniczny, okropny jak i sam esbek, Paulina odpowiedziała mimowolnym uśmiechem. Z grzeczności. Automatycznie, tak jak się uśmiecha, gdy jakaś koleżanka powie nieśmieszny dowcip, albo kiedy się go nie rozumie, z potrzeby przynalenia do grupy. 
- No, dobra. Pora kończyć, kwiatuszku. – Niespodziewanie, zdobywszy uległość nieletniej, mężczyzna cofnął dłonie. – Zakładaj piżamę – polecił. - Wiesz w ogóle, co złego zrobił twój tata? – zapytał nieoczekiwanie, kiedy dziewczyna przekładała koszulę przez głowę.
- Nie wiem.
- Nic. Jest dobrym człowiekiem. Zapytaj go, jak wróci, dlaczego uciekał.
- Dobrze – zgodziła się nastolatka, czując podwójną ulgę. 
Podwójną, bo poniżająca tortura dobiegła końca i tata okazał się niewinnym.
Po nagłej ucieczce ojca dręczyły ją różne domysły. Zaczęłą wątpić w jego szlachetność. Nieskazitelny obraz doskonałego rodzica oszpeciły głębokie szramy rozczarowania. Nieoczekiwane zapewnienie milicjanta sprawiło, że młyński kamień spadł z gołębiego serca. Stary wąsacz przez krótki moment zdał się nawet godnym zaufania rycerzem-wybawcą.
Tylko czy można ufać oprawcy, który przed chwilą brutalnie odarł cię z godności? Paulina biła się z myślami. Czując na policzkach złośliwe harce języków ognia, starała się zignorować tarcie piżamy o miejsca podrażnione złym dotykiem zboczeńca. "Dobrze, że Tomek nie wie. Nikt nie może się dowiedzieć!" 
- Pomyśl dziś o mnie przed snem, kwiatuszku. – Wąsaty rycerz zakończył przesłuchanie lekkim szczypnięciem w pośladek.
Nie musiał tłumaczyć, o jakie myślenie mu chodziło. Dziewczyna wyszła z pokoju cała w purpurze, ze spuszczoną głową. Świadoma, że milicjant znał wszystkie jej sekrety, nawet intymne.
- Następna! – wrzasnął esbek, przywołując mamę dziewczynki na przesłuchanie. Jeszcze zanim kobieta przestąpiła przez próg, wydał kolejny rozkaz mundurowym podwładnym: - Pierwszy: przeszukać sypialnie!
Kilka sekund potem rodzeństwo ze zgrozą patrzyło, jak zawartość szaf ląduje z impetem na podłodze.
- Nic ci nie jest? – zapytał troskliwie Marek, przytulając drżącą siostrę.
- Nie – odpowiedziała Paulina i zaniosła się rzęsistym płaczem.
- Nie płacz. Wszystko będzie dobrze – pocieszał ją brat bez przekonania w głosie, samemu trzęsąc się ze strachu.
Paulina, rzuciwszy mu się w ramiona, kurczowo złapawszy za szyję, głowę wcisnąwszy pod pachę brata, zaniosła się histerycznym rykiem. Musiała się wybeczeć.
Tymczasem w dużym pokoju dowodzący akcją poddał żonę poszukiwanego swoistemu przesłuchaniu. Rozsiadłszy się na tapczanie, bezceremonialnie spytał:
- No, więc jak, towarzyszko? Bawimy się w kotka i myszkę, czy załatwiamy sprawę jak dorośli ludzie?
- Co pan ma na myśli?
- Pani profesor – zwracając się jak do nauczycielki liceum, tajniak zasygnalizował, że wie, gdzie pracuje magister Wolińska – nie bądźmy jak dzieci!
- Jeszcze się pan nie przedstawił – nauczycielka zdobyła się na oschłą pretensję, w myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak.
- Bo jestem tu in cognito – odpowiedział esbek szyderczo szczerząc zęby.
Zmierzyli się spojrzeniami jak zapaśnicy czekający na gong sygnalizujący rozpoczęcie walki.
- Masz fajną córcię – przerwał ciszę zawodnik klasy ciężkiej.
- Co?!
- Dziewczynki w takim wieku bywają nierozsądne. Powinnaś poświęcać jej więcej uwagi.
- Co pan sobie wyobraża?!
- Nic. Ja tylko grzecznie radzę, żebyś sprawdzała, kogo Paulińcia przyprowadza do domu. Wiesz z kim się ostatnio prowadza?
- Jakim prawem... – Anna Wolińska przerwała w pół zdania, z nerwów zapomniawszy, co chciała powiedzieć. – Jak pan śmie?
- Nie wiesz, a ja wiem – cyniczny wąsacz wszedł jej w słowo.
- Coś jej zrobiłeś, bydlaku? – Wolińska ostatkiem sił przeszła na ty, nie umiejąc jednak zapanować nad nagłym drganiem rąk i strun głosowych. Zamknęła oczy, żeby powstrzymać wypływ łez. Czuła, że przegrywa walkę, zanim się na dobre zaczęła.
- Nic. Pogadaliśmy sobie miło – odpowiedział esbek i zerwał się na równe nogi.
Stanąwszy tuż przed roztrzęsioną kobietą, chwycił ją jednocześnie za pierś i za biodro.
- Ała!
- Cicho bądź. Kładziesz się, czy porozmawiamy na stojąco?
Wolińska zaczęła się szarpać, lecz bez wiary w zwycięstwo. Wymierzyła kilka ciosów w klatkę piersiową i widząc stoicki spokój w postawie wąsacza, zrezygnowana i przedwcześnie zmęczona oparła się o niego ramionami.
- Powtórzę pytanie, chcesz rozmawiać stojąc czy na leżąco?
- Stojąc – odpowiedziała kobieta.
- Dobrze. – Milicjant przycisnął ją do siebie. Stwierdził z zadowoleniem, że jak na czterdziestolatkę wyglądała dość młodo. „Nauczycielki w ogóle się dobrze trzymają, nie tyją. A tej chudzince kryzys dodatkowo wyjątkowo sprzyja”, uśmiechnął się do swoich myśli. Znając się na ludziach jak mało kto, wiedział, że ta biologiczka nie będzie mu się mocno opierać. – Mam wzwód – szepnął do ucha, drapiąc wąsami okolice skroni, przesadnie wyraźnie sylabizując.
- Słucham?!
- I co z tym zrobimy? – spytał półgłosem, lekko drapiąc kobietę po plecach.
- Nie wiem.
- Jak się ma wasze pożycie, towarzyszko? – zadał kolejne bezczelne pytanie, celnie trafiając w bolące miejsce. – Proszę mówić szczerze jak na spowiedzi.
Anna Wolińska nigdy nie zdradziła męża. Właściwie była mu wierna, nawet zanim się poznali. Kazimierz był jej pierwszym chłopakiem, jedynym kochankiem i mężem aż śmierć rozłączy. Nie tolerowała romansów na boku i nie wierzyła, by kiedykolwiek miała się uwikłać w taki związek. Tym niemniej przylgnęła brzuchem do milicjanta, żeby sprawdzić, czy to, co powiedział o wzwodzie, to prawda. I się nie zawiodła.
Tajniak docisnął ją do siebie i półszeptem powtórzył pytanie:
- Kiedy się ostatnio pieprzyłaś?
- Nie musisz wiedzieć – najwierniejsza z żon odpowiedziała nerwowym parsknięciem. Przyciśnięta do krocza mężczyzny zaczęła falować biodrami, odpowiadając na wolne ruchy uwodziciela.
- Ale wiem – wyznał esbek, rozbawiony na poły sakralną rolą wszystko wiedzącego. – ...że nie w tym roku – dodał, zrobiwszy sekundową pauzę. Blefował, bo podsłuch w mieszkaniu Wolińskich prowadzono dopiero od kilku miesięcy. Nie mniej jego domysły nie mijały się z prawdą.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Po prostu wiem – zaśmiał się sarkastycznie. Przygryzł ucho przesłuchiwanej i dodał ledwie słyszalnym szeptem starając się, żeby mikrofon zamontowany w tapczanie nie zarejestrował dźwięku: - Co to za Ewa, do której wysłałaś mężusia?
- Kto? – odpowiedziała Wolińska równie cicho, udając, że to imię słyszy po raz pierwszy.
- Nie bądź dziecinną – skarcił ją dręczyciel, szeptem. Na głos zaś dodał: - Umówmy się tak. Macie dwa dni. Albo mężuś wróci do wtorku do godziny czternastej, albo zrobisz obiad dla mnie.
- Co? – kobieta udała zdziwienie, wciąż ocierając się o podnieconego esbeka i zgadzając się bez oporu na ściskanie pupy. Podsłuch już od czwartku nie był tajemnicą. Rozumiała, że milicja wie bardzo dużo. Nie spodziewała się jednak, że aż tak wiele. Nie przypominała sobie, by wypowiedziała na głos imię licealnej przyjaciółki, nie mogła tego jednak wykluczyć. Nie doceniła też przygotowania tajniaka, który przyszedł aresztować jej męża. Zaskoczyło ją, że znał jej grafik zajęć i doskonale wiedział, że biologiczka akurat we wtorki wcześnie wraca do domu.
- Już nie wydziwiaj, towarzyszko. Ja z tobą gram w otwarte karty. Doceń, że daję ci wybór. Albo kładziesz się teraz i robimy sobie przyjemność, albo we wtorek, jak dzieci będą w szkole, albo dzwonisz do męża i każesz mu wrócić. Innej opcji nie ma. – Na koniec tego krótkiego monologu tajniak ścisnął Wolińską za biust, znacznie mocniej niż parę chwil wcześniej obmacywał jej córkę. – Wyrucham cię, stokrotko – syknął lubieżnie, miętosząc wargami ucho kobiety. – Kazika też dostaniemy. To tylko kwestia czasu.
Na tym stwierdzeniu zakończył rozmowę. Odepchnął kobietę i energicznym krokiem wyszedł z pokoju. Na korytarzu zaklaskał dwa razy, dając sygnał do zbiórki.
Na dzisiaj starczy! – wydał rozkaz opuszczenia mieszkania. Do Marka zaś dodał pogardliwym tonem: - Niedługo do wojska? Dbaj o siostrzyczkę, młody, póki możesz.
W radiowozie całą drogę analizował przebieg akcji. Przyrzekł sobie, że jeśli dane mu będzie spotkać Wolińskiego, wygarnie mu, co o nim myśli. Powie mu: „Pożal się Boże elita! Głupiej drukarni nie umieją zakonspirować. Stary ucieka, młody robi w gacie przy pierwszej rewizji, a kobietki miękną na byle skinienie. I wyście chcieli obalić ustrój, wykształciuchy!?”
***

4.      Teleranek
W niedzielę rano Kazimierz wstał pierwszy. Umył się, ubrał, nastawił wodę na herbatę. Dość szybko do kuchni przyszła też właścicielka mieszkania, ciekawa gościa i chętna rozmowy w cztery oczy.
- Kaziu, musisz mi opowiedzieć o Ani i jak żyjecie. Boziu, tyle lat się nie widziałyśmy. Myślałam, że już dawno o mnie zapomniała. – powiedziała zamiast porannego dzień dobry.
Woliński też miał do niej tysiąc pytań.
- Opowiem, oczywiście. Ania uczy biologii w liceum, ja pracuję na uczelni. Właściwie nie wiem, czy pracuję, czy pracowałem. Mamy dwoje dzieci, syna w wieku twojej Magdy i młodszą córkę.
- Ile ma lat?
- W połowie roku skończyła trzynaście. Poszła teraz do siódmej klasy.
- Fajnie. A ja, jak widzisz, sama się męczę z Magdulą – uśmiechnęła się Ewa od ucha do ucha. Ręką zaczesała włosy za uszy. Woliński odczytał w tym geście kokieterię.
- Myślę, że masz fantastyczną córkę – odpowiedział pochlebstwem, nie precyzując, że podoba mu się przede wszystkim ciało nastolatki.
- Naprawdę? Boję się, że jak ją poznasz lepiej, to zmienisz zdanie.
- Na pewno nie. Możesz być spokojna – zapewnił. W myślach dodał, że zachowania spokoju stanowczo by nie polecał.
- Świetnie się złożyło, że przyjechałeś. Ona jest w takim wieku, że potrzebuje ojca. Zwróciłeś uwagę, jak szybko cię polubiła?
- Ojca? – Woliński przybrał wystraszoną minę. Kątem oka zerkał jednak na bluzkę kobiety, śledząc duże wcięcie pod pachą. Miał nadzieję, że zerkając pod odpowiednim kątem, dojrzy przez nie pierś kobiety.
- Kogoś w zastępstwie. Przez parę lat Tomek świetnie się odnajdywał w tej roli, ale z czasem chyba mu się znudziło niańczenie.
- Wydawało mi się, że Madzia bardzo za nim tęskni. Musiało być jej ciężko, jak wyjechał. Ile miała wtedy lat? Piętnaście? Czternaście? – Woliński celowo pociągnął ten temat, chcąc się jak najwięcej dowiedzieć o nowej bohaterce jego tajnych marzeń, dla której miał być wujkiem.   
- Niecałe piętnaście. Ale Tomek wyjeżdżał już wcześniej. Tylko że teraz definitywnie na stałe.
- Aha – przytaknął Woliński, zachęcając do dalszych zwierzeń.
- Ale Tomasz nie jest jej biologicznym ojcem.
- Nie?!
- Nie. Magda nie słyszy, to mogę ci powiedzieć, jak było. Zaszłam w ciążę niedługo przed maturą. Wiesz jak to jest. Pierwsza wódka, pierwszy seks. W najmniej odpowiednim momencie. Myślisz, że się uda, a tu bach, gratulujemy wygranej – Ewa zaśmiała się serdecznie. – Dwóch chłopców z równoległej klasy długo miało na nas oko, na mnie i twoją Anię. Nawet nie pamiętam, jak się to zaczęło. Całą studniówkę przetańczyli z nami. Podchodzili we dwóch do stolika i wyciągali nas na parkiet. Tylko się zamieniali miejscami, więc tańczyłyśmy na przemian raz z jednym, raz z drugim. Śmieszni byli. Koszykarz, metr dziewięćdziesiąt trzy i karzeł niższy nawet od Ani. Koszykarz zabujał się na śmierć w Ani, nieszczęśliwy romantyk, a ona widziała w nim tylko kolegę. Jak się spytał, czy może ją pocałować w usta, to się wystraszyła, powiedziała, że w żadnym wypadku, a on się obraził. Za to jego kolega okazał się dużo sprytniejszy. Miał, że tak powiem, aktywne ręce. Od studniówki byliśmy parą, codziennie po lekcjach chodziliśmy do niego i się całowaliśmy na wszystkie sposoby.
- Rozumiem, że to on jest ojcem Magdy. A co Tomasz?
- Nie. Nie on. Z nim się tylko pieściliśmy. Całkiem śmiało, ale mimo wszystko w pewnych granicach przyzwoitości. Ojcem jest Bartek, ten koszykarz, niedoszły narzeczony twojej żony. Miał urodziny. Zaprosił parę osób. Ania nie przyszła. Porozmawiałam z nim na osobności. Wyglądał tak żałośnie, tak nieszczęśliwie, że po prostu nie mogłam go nie pocieszyć. Przytuliłam. Pogłaskałam po głowie. A następnego dnia odwiedziłam go sama i tak dodawałam otuchy, że znalazłam się pod nim. Jak wspominasz swój pierwszy stosunek? – spytała nagle Ewa, chichocząc jak dzierlatka usłyszawszy nieprzyzwoity kawał. – Ja nienajlepiej. Byłam rozczarowana. A jak na dodatek Bartek zaczął snuć plany na przyszłość i zaklinać, że kocha, nie tak jak Anię, którą był tylko zauroczony, ale prawdziwie, do końca życia, zrobiło mi się niedobrze. Przez parę dni nalegał, żebyśmy byli parą, a im bardziej prosił, tym bardziej się go bałam i nienawidziłam.
- Wie, że ma dziecko?
- Nie. Skłamałam, że to nie jego.
- Uwierzył?
- Nie wiem. Chyba tak, nawet jak nie od razu. Mieliśmy po osiemnaście lat. Wygodnie mu było uwierzyć. Ale trzeba przyznać, że zachowywał się z klasą. Pomagał. Nie materialnie ale psychicznie. Zawsze mogłam na niego liczyć. Miałam się przy kim wypłakać, zwłaszcza kiedy Ania wyjechała na studia. Powiedziałeś, że twój syn jest w wieku Magdy. Masz go z Anią?
- Tak.
- To znaczy, że też żeście nie próżnowali. Wpadłeś! – zachichotała Ewa.
- Tak. Z dziewczynką z pierwszego semestru – odpowiedział Woliński, uśmiechając się na wspomnienie zapoznawczej prywatki w akademiku.
- Teraz rozumiem, dlaczego kontakt się urwał. Myślałam, że się mnie wyrzekła za niemoralne prowadzenie, a ona po prostu nie miała czasu.
- Można tak powiedzieć – przyznał Woliński, nie chcąc się wdawać w szczegóły trudności życia w akademiku bez ślubu z niemowlęciem w wózku i konfliktów rodzinnych. – A Tomasz? Od dawna z nim jesteś?
- Od zawsze – odpowiedziała Ewa, zerkając na sufit w filozoficznej zadumie. W tej pozie wydała się Wolińskiemu uosobieniem piękna. – To brat cioteczny Bartka. Miłość od pierwszego wejrzenia. Starszy o dziesięć lat. Prawdziwy opiekun. Załatwił mi pracę w urzędzie. Jak tylko przyjechałam, oświadczył się, dał Magdzie swoje nazwisko, po ślubie zdobył dla nas większe mieszkanie. Tylko, Kaziu, Magdzie ani mru mru. Ona nic nie wie.
- Oczywiście – obiecał Woliński, nie całkiem szczerze. Zwierzenia Ewy przypomniały mu oś intrygi z jakiejś powieści nienajwyższych lotów, w której ktoś szantażował główną bohaterkę groźbą wyjawieniu dziecku tożsamości biologicznych rodziców. W fikcyjnym kryminale szantażystę spotkała zasłużona kara, ale w prawdziwym życiu rządzą inne prawa. Woliński, gdyby chciał, z pewnością otrzymałby wysoką zapłatę za milczenie, w uniwersalnej walucie.
Wspólnie zabrali się za przygotowanie śniadania. Gość pokroił chleb na kanapki, gospodyni zagotowała wodę na kawę. Patrząc na zgrabną kobietę krzątającą się po kuchni, Woliński nabierał apetytu. Na język cisnęły się komplementy dotyczące szmaragdowej zieleni tęczówek i figlarnego dołeczka w podbródku jak też bardziej rubaszne komentarze odnośnie cycków. Odważył się jednak tylko na niewinną pochwałę:
- Kawa pięknie pachnie. Choćby dla tego aromatu warto było wstawać.
Wkrótce klamka w drzwiach kuchennych poruszyła się jeszcze raz i przez próg weszła trzecia domowniczka.
- To czego niby nie wiem?! – spytała żartobliwie, przyprawiając matkę o palpitacje serca. Po czym się przywitała znacznie łagodniejszym tonem, wręcz przesłodzonym: - Dzień dobry, wujku.
- Dzień dobry, Magdaleno.
- Cześć. Nie za długo spałaś?
- Oj, mamo. Jest dopiero ósma! To czego nie wiem? – nastolatka powtórzyła pytanie, w najmniejszej mierze nie podejrzewając, jak ważkim ono było.
Woliński spojrzał na zakłopotaną minę Ewy, na uśmiechniętą Magdę w tej samej koszuli do kolan z nadrukami przedstawiającymi muchomory, którą miała na sobie o północy. Uśmiechnął się na myśl o motywie szantażu w literaturze pięknej i udzielił odpowiedzi, wybawiając Ewę z ambarasu: - Pięknie wyglądasz, Magdaleno. Chodziło o prezent. Twoja mama chce ci zrobić niespodziankę, więc nie mogę nic więcej powiedzieć.
- Aha – nastolatka przyjęła to wyjaśnienie z nieudolnie stłumionym zażenowaniem.
Irytowało ją traktowanie jak dziecko. A tradycji dawania prezentów z okazji świąt czy imienin nie lubiła szczególnie mocno. Denerwował ją rytualny charakter tego obyczaju, dyktatura dat ustalonych odgórnie raz na zawsze, oraz same podarki, często nieracjonalnie kosztowne, przypominające, że nie jest osobą finansowo niezależną. Nie umiała się z nich szczerze cieszyć. Natomiast uwagę odnośnie urody nie kosztującą ani złotówki zauważyła i doceniła. Podziękowała krótkim uśmiechem skierowanym wyłącznie do wujka Kazika.
- Tak w ogóle, to nieładnie podsłuchiwać – skarciła córkę Ewa nieprzemyślanym żartem.
- Ależ, Ewo, nikt nie podsłuchiwał. Głos sam się rozchodzi po mieszkaniu. Poza tym nie rozmawialiśmy o żadnych sekretach. Siadajcie przy stole. Naleję wam kawy po warszawsku. – Woliński rezolutnie zakończył dyskusję, w słusznej obawie, że po jeszcze jednej uszczypliwości może się przerodzić w otwartą kłótnię.
Przy jedzeniu lepiej rozmawiać o pogodzie niż wyjaśniać, kto przewinił i się dokopywać do prawdy, która nikomu szczęścia nie da. Liczyć muchomory warto i grzecznie służyć pomocą podając tacę z kanapkami.
- Właściwie, Magdaleno, kiedy masz urodziny – spytał wujek Kazik, przypomniawszy sobie, że dziewczyna została spłodzona między studniówką a egzaminami maturalnymi. Skojarzył, że w wypadku regularnej ciąży powinna się urodzić na przełomie roku, na przykład w grudniu.
- Za tydzień, wujku – padła uprzejma odpowiedź.
- Przyjechałeś, Kaziu, w samą porę. Będziesz głównym gościem. Poznasz kolegów Magdusi – dodała wesoło mama solenizantki.
- O ile będę wyprawiać te urodziny. Mamo, możesz się nie wtrącać? – Magda zareagowała ze złością nieadekwatną do sytuacji. – Przepraszam. – dodała ze wstydem, zorientowawszy się natychmiast, że uniosła się niepotrzebnie. – Ale wujka zapraszam na pewno. – zapewniła solennie z zalotnym uśmiechem.
Zastanawiając się nieco później nad swoim zachowaniem przy śniadaniu, doszła do wniosku, że zazdrościła mamie porannej rozmowy za zamkniętymi drzwiami. Pierwszego dnia dobrze jej się rozmawiało z wtedy jeszcze tajemniczym nieznajomym. Chciałaby kontynuować tę dyskusję. Przeszkadzała w tym tylko obecność mamy.
Kiedy kanapki zniknęły ze stołu, Ewa przypomniała sobie, że obudziwszy się, włączyła telewizor. Nie żeby chciała obejrzeć program dla rolników. Po prostu taki miała zwyczaj. Tym razem jednak stało się coś dziwnego. Nie odbierał żaden z obu polskich kanałów. Działała tylko czechosłowacka jedynka ale niemiłosiernie słabo.
- Mógłbyś sprawdzić, co się stało z anteną?
- Jasne, mogę, ale nie obiecuję, że coś naprawię. Nie zapominaj, że jestem tylko skromnym fizykiem, a nie elektromonterem. – Woliński spojrzał na zegarek, po czym porozumiewawczo mrugnął do Magdy. – Za pięć dziewiąta. Zaraz się zacznie Teleranek.
- Twoje dzieciaki pewnie już siedzą przed telewizorem – odpowiedziała Ewa, prowokacyjnie zerkając na oboje współbiesiadników.
- Możliwe, ale tylko Mareczek. Paulina już wyrosła z Teleranków. – Woliński trafnie odczytał intencje Ewy i spodziewaną reakcję jej córki. Mrugnął jeszcze raz do nastolatki, dodał bez żadnego związku z dotychczasową rozmową: - Siedem – prowokując pytające spojrzenia, i wstał od stołu. – Gdzie jest ten telewizor?
We troje przeszli do pokoju dziennego. Ewa poruszyła pokrętłem. Pojawił się obraz. Kolorowy, co nie uszło uwadze Wolińskiego.
- Działa! – zawołał wesoło.
Nie wszystko jednak wyglądało normalnie. Zamiast Teleranku na ekranie gościł generał. Premier rządu i minister obrony w jednej osobie. W ciemnych okularach będących jego nieodzownym atrybutem, trzymając w dłoniach kartkę z tekstem, wygłaszał orędzie do narodu: „Obywatelki i obywatele. Wielki jest ciężar odpowiedzialności, jaka spada na mnie w tym dramatycznym momencie polskiej historii...”
- A niech ich gęsi! – pierwsza odezwała się Ewa. – To już nie zobaczysz Ameryki – powiedziała do córki tak, jakby wprowadzenie stanu wojennego w ogóle jej nie zaskoczyło.
- Mamo, dlaczego?
- Bo te skurwysyny cię nie wypuszczą. Nie po to zamykają granice, żebyś mogła swobodnie odlecieć.
Magda pobladła z przerażenia. Jej matka, może i złośliwa czasami, nigdy nie używała przekleństw. Błagalnym spojrzeniem poszukała pocieszenia u wujka Kazika, lecz on mógł tylko z niedowierzaniem pokręcić głową.
- To koniec – szeptem potwierdził sens słów Ewy.
- I co teraz będzie? – spytała Magda, coraz bardziej czując grozę sytuacji.
- Nic nie będzie. Nie będzie dolarów ani paczek od Tomka. Takich jak wujek Kazik pozamykają w więzieniach. Poza tym dla ciebie nic się nie zmieni.
- Za co do więzień?
- Zapytaj wujka Kazika. Ja idę do kościoła.
- Ty do kościoła? – żachnęła się jej córka. – Przecież należysz do partii.
- Skądś trzeba się dowiedzieć, co się w kraju dzieje.
- O której zaczyna się msza?
- Chyba o dziesiątej, ale skąd mam wiedzieć?
- A nie chodzą do kościoła twoje koleżanki?
- Chodzą.
- Może i ty powinnaś zacząć. – Ewa nawet w minucie śmierci będzie żartować.
- Mamo! – jej córka miała jednak serdecznie dość nieprzemyślanych żartów na wiele lat przed śmiercią.
- Chodź ze mną. Po obiedzie porozmawiasz z wujkiem. Może zechce ci pomóc w fizyce?
Magda zrobiła minę, jakby jeszcze raz miała jęknąć „oj, mamo!”, ale powstrzymała się od reakcji. Podchwyciła pomysł użycia domowych korepetycji jako pretekst do rozmowy w cztery oczy.
- Z przyjemnością, jeśli tylko mogę się do czegoś przydać – obiecał skromnie wujek Kazimierz.
***

5.      Pamiętnik nastolatki
Wizyta w kościele nie dała więcej informacji ponad to, co w telewizji wygłosił generał. Jedyną nowością godną wspomnienia stanowił wóz opancerzony, przez Ewę i Magdę nazwany czołgiem, na centralnym rynku. Jacyś mieszkańcy pobliskiej kamienicy poili młodych żołnierzy przemarzniętych do szpiku kości gorącą herbatą. Na kłodzkiej prowincji pierwszy dzień wojny pachniał farsą. Czy w Warszawie i Gdańsku sytuacja wyglądała podobnie, stanowiło jednak wielką niewiadomą.
Woliński wykorzystał za to chwile osamotnienia, jak mógł najlepiej. Napisał kilka zdań, w których zawarł pierwsze wrażenia z rzekomej awarii anteny. Prowadzenie pamiętnika pomagało mu w codziennych przemyśleniach. Dzięki temu nawykowi zapisywania spostrzeżeń potrafił z natłoku zdarzeń sprawnie wychwycić to, co najważniejsze, lepiej rozumieć siebie i innych. Tym razem jednak przelanie złości na papier pozwoliło przede wszystkim szybko ukoić nerwy.
Uspokoiwszy się, naszkicował żeńską postać w luźnej bluzce siedzącą przy stole z łokciami opartymi o blat i podbródkiem spoczywającym na złączonych pięściach. Tak pochyloną, że przez prześwit pod pachą przezierała pierś, na tyle mała, że obserwator z boku widział ją w całości. Woliński starannie odwzorował stożkowaty kształt dwiema zakrzywionymi kreskami. Szczyt piramidki zwieńczył pogrubionym punktem obrazującym sutek. Obok kobiety narysował owal przedstawiający łączkę a w nim siedem muchomorów. W ten sposób graficznie zapisał najważniejsze wspomnienia ze śniadania.
Korzystając z nieobecności domowniczek, zajrzał też do pojemnika pod łóżkiem. Wysunął go bez wielkiej szarpaniny. W świetle dnia znacznie łatwiej zidentyfikować i usunąć przeszkodę niż to było w nocy, kiedy Magda próbowała po kryjomu dostać się do skrytki. W rogu na dnie skrzynki znalazł gruby brulion w zielonoszarej okładce ukryty pod stosem papierowych teczek wypełnionych rysunkami. W prostokątnym polu mniej więcej na środku okładki widniał napis: „Wł. Magda Kapucewicz, klasa VI b”. Niżej różowym flamastrem, w dwóch liniach, drukowanymi dużymi literami: „TAJNE! NIE ZAGLĄDAĆ!”
„Ciekawe, młoda prowadzi pamiętnik”, ucieszył się Woliński. „Czyli bratnia dusza. Łatwo nam będzie znaleźć wspólny język.” Na myśl o języku uśmiechnął się lubieżnie. W młodości, na długo zanim poznał miłość swego życia, bardzo lubił smakować jęzorki koleżanek. „Muchomory są trujące, ale od jednego grzybka się raczej nie umiera. Nie od liźnięcia”.
Amator grzybów przekartkował zeszyt. Na kilku pierwszych stronach natknął się na luźne kartki przyklejone taśmą klejącą. Nad każdą widniała data i imię. Dziewczynka w ten sposób archiwizowała listy miłosne. Chłopcy pisali koślawymi literami, każdy to samo, że jest piękna i prosili o randkę. Z pobieżnego przejrzenia krótkich wpisów pod listami wynikało, że Magda czasami zgadzała się na spotkanie. Jeden chłopiec zaczynał też od podziękowania za miły spacer, co znaczy, że randka się odbyła i chyba nie była ostatnią.
Woliński trafił też na rozważania o tym, czym jest miłość i jak ją odróżnić od chwilowego zakochania. Dziecięca grafomania, ale jedna myśl przypadła mu do gustu: „miłość zaczyna się, kiedy robisz z chłopcem coś, czego nie robisz z innymi”. Jeśliby przyjąć tę definicję za prawdziwą, należałoby w każdym nowym związku robić coś, czego się jeszcze nie robiło z żadną inną partnerką. Odkrywać coraz to nowsze obszary współżycia, we dwoje podążać w nieznane. „Ma to sens”, zgodził się doktor fizyki, filozof przyrody.
Innym razem Magda pisała o powrocie ojca. Cieszyła się, że go niedługo zobaczy. Że będzie się mogła pochwalić świadectwem z czerwonym paskiem i posłucha opowiadań z dalekiej podróży. Tęskniła. Podkreśliła też, że nie zależy jej na prezentach. „Zresztą, jak znam życie, bluzka będzie za mała, albo będzie wyglądać jak rozciągnięta”, pisała ironicznie to, czego nie mogła powiedzieć na głos.
Ostatni wpis datowany był na drugiego listopada: „Wróciliśmy z Nysy. Rosół, groby, rosół, groby. Szkoda, że Zbyszek nie dostał przepustki z wojska. Święta bez niego są takie nudne. Czy ja go naprawdę kocham?”
Woliński znów miał zagwozdkę. Kim jest ten Zbyszek? Czy uczucie do, jak można się było domyśleć, kuzyna było tylko platoniczne, czy też młodych łączyła jakaś głębsza tajemnica? Lektura pamiętnika co do jednego nie pozostawiała jednak wątpliwości: Muchomorka nie była już całkiem niewinnym dziecięciem.
Woliński usatysfakcjonowany nową porcją wiedzy umieścił zeszyt z powrotem w kryjówce, nie wykluczając, że jeszcze do niego zajrzy. Zamierzał w miarę możliwości tak kierować rozmową, żeby dziewczyna sama mu go pokazała.
***

6.      Kuchenne rozmówki
Krótko przed obiadem Ewa złapała Kazimierza pod ramię, kiedy przez chwilę w pobliżu nie było córki.
- Muszę ci się do czegoś przyznać – szepnęła. – Jak mi wczoraj dałeś list od Ani, byłam pewna, że wysłała cię na koniec Polski, bo chciała się ciebie pozbyć z domu. Taki numer to dla niej nic. Nie uwierzyłbyś, jaki miała talent do spławiania chłopaków.
- Nic mi o tym nie mówiła – odpowiedział zdziwiony Woliński, przyciskając na moment kobietę do siebie. Podobała mu się jej poufałość.
- Jak będzie okazja, to ci opowiem, bohaterze. – Uśmiechnęła się figlarnie i zwinnym ruchem uwolniła rękę spod jego ramienia. Dźwięk lekkiego uderzenia drzwi o futrynę świadczył, że Magda wyszła ze swojego pokoju.
Jakiś czas później Woliński oświadczył, że musi wracać do Warszawy dowiedzieć się, czy z żoną i dziećmi jest wszystko w porządku. W normalnych warunkach wystarczyłoby zadzwonić, ale podsłuch w mieszkaniu, wścibski kolektyw w pracy i właśnie wprowadzony stan wojenny czyniły to niemożliwym. Kochający mąż i ojciec jakoby miał złe przeczucia. Męczyły go wyrzuty sumienia, że zostawił rodzinę w krytycznym momencie, kiedy mogą go najbardziej potrzebować. Właściwie mówił to szczerze, dziwiąc się trochę samemu sobie, po tym, jakie plany powziął w marzeniach wobec Magdy i Ewy. Przynajmniej chciał wierzyć w to, co mówił.
- Nie wygłupiaj się, Kaziu. Zgarną cię, zanim wejdziesz do bloku. Nigdzie cię nie puszczę. Dasz mi adres szkoły, gdzie Ania pracuje. Ja pojadę. Mnie nic nie grozi.
- I niby jak im pomożesz? Nie. Ja muszę to załatwić.
- Nic im nie jest. To na ciebie poluje bezpieka, nie na nich. Jeśli to prawda, co ci powiedział tamten esbek, powinieneś zachować zimną krew i zniknąć, jak ci kazał, a nie pchać się teraz w paszczę lwa. Zobaczysz, nic im nie jest.
- Skąd mam mieć pewność?
- Pojadę, pogadam z Anią, wrócę i ci opowiem. Dobrze?
- Ale to bardzo daleko. Cały dzień jazdy w jedną stronę.
- Wezmę urlop. A jak pojadę w piątek...
- Do piątku to ja już wrócę.
- Dobrze, jutro po pracy kupię bilet. Pojutrze pojadę.
- Jeśli mieszkanie nadal jest pod obserwacją, bezpieka szybko ustali, kim jesteś. I wszystkich nas zamkną. Nie powinniśmy ryzykować. – Magda przysłuchiwała się tej dyskusji, przecierając oczy z coraz większego zdumienia. Z wnioskiem Wolińskiego, żeby nie ryzykować, mogłaby sie podpisać obiema rękami. Ale nie z jego nastęnym zdaniem. – Lepiej żebym ja jechał.
- Przecież nie będę szła do was do domu. Nawet na kilometr nie zbliżę się do bloku.
- A gdzie przenocujesz?
- W pociągu. Wrócę nocnym.
- Nie mogę się na to zgodzić – Woliński pokręcił głową. Pytająco spojrzał na Magdę, szukając wsparcia. Stanowisko Ewy było przecież na wskroś nierozsądne. Nie tylko dlatego, że wyprawa narażała na wielorakie niebezpieczeństwo, zarówno ze strony milicji jak i pospolitych złodziei. Woliński nigdy w życiu nie zostawiłby córki samej pod jednym dachem z obcym facetem. W tym zakresie nie ufał nawet członkom rodziny.
Dziewczyna tylko bezradnie wzruszyła ramionami. Wujek miał rację, ale dwa dni bez mamy przedstawiały się na tyle kusząco, by na chwilę zapomnieć o rozsądku. Całe dwa dni z interesującym człowiekiem, ileż godzin można spędzić na miłej rozmowie, ileż ciekawych rzeczy się dowiedzieć. Gdyby jeszcze mniej myślał o żonie, a więcej uwagi poświęcał przyszywanej siostrzenicy, byłby zupełnie idealnym partnerem. „Nie bądź zazdrosna!” – skarciła się Magda, tęsknym, smutnym wzrokiem zanurzając się w przepastnych renicach mężczyzny.
Na ten widok Wolińskiemu momentalnie odeszła ochota na wyjazd do Warszawy. Obstawał jednak przy swoim z poczucia obowiązku i rozsądku. Wiedział, że flirt to tylko flirt, nawet jeśli by miał się okazać hiperskutecznym w sensie pójścia do łóżka zarówno z Ewą jak i z jej córką. Flirtować można wiele razy, a żonę i rodzinę ma się tylko jędną. Wybierając priorytety, to ich trzeba mieć na uwadze.
Dyskusja za stołem przeciągnęła się jeszcze ze trzy kwadranse. Woliński w pewnej chwili niezręcznie powiedział, że Ewa i Magda mogłyby jechać we dwie do Warszawy. Dziewczynie na te słowa zupełnie zrzedła mina. „Co? Dlaczego mnie nie chce?” – pomyślała rozczarowana. Cakiem trafnie zresztą, bo rzeczywiście widział w dziewczynie pokusę, którą rozsądek nakazywał dawkować bardzo ostrożnie.
- Nie teraz oczywiście. Następnym razem. Marek, mój syn, by oprowadził Magdę po Warszawie – Woliński starał się sprostować nieporozumienie. – Bo teraz już, jak się to wszystko skończy, musicie nas odwiedzić. I to nie raz! Jestem twoim wujkiem, czy nie jestem? – zwrócił się bezpośrednio do nastolatkiem.
- Jesteś, wujku.
- Więc widzicie. Jak nie Marek, to ja cię oprowadzę po Warszawie. – Mrugnął po kolei prawym okiem do Magdy, lewym do Ewy. Humorem jako tako uratował sytuację.
Zapasy słowne zakończyły się remisem. To znaczy, decyzja o tym, kto, kiedy i czy w ogóle pojedzie do Warszawy, nie została definitywnie podjęta. Ewa miała się tylko zorientować po pracy, czy w stanie wojennym pociągi i PKS-y będą kursować, według jakiego rozkładu i czy podróżni podlegają jakiejs szczególnej kontroli. W zależności od tego, jakie będą możliwości, wizytę Ani złoży mąż lub przyjaciółka. Atmosfera jednak pozostała napięta.
O tym jak bardzo, Woliński mógł się przekonać naocznie podczas kolacji. Ewa miała na sobie stanik. Prawie wcale nie żartowała. Pierwsza wstała od stołu, mówiąc, że jest zmęczona i prosząc córkę o pozmywanie naczyń.
- Pomogę ci, Magdo. – Woliński wstał z krzesła.
- Dziękuję. Nie trzeba.
- Madziu, pomogę. – Wujek Kazik półszeptem ponowił propozycję, gdy tylko mama Magdy na dobre wyszła z kuchni. – Mogę się tak do ciebie zwracać, Madziu, tylko kiedy jesteśmy sami?
- Tak. Ale nie przy mamie, dobrze? – Nastolatka musiała się jeszcze upewnić, przyznając że ma problem ze zdrobnioną formą swojego imienia.
- No, nareszcie się uśmiechnęłaś, Madziu – zauważył Woliński z satysfakcją, mimochodem ocierając się o rękę dziewczyny.
- Ty też, wujku – odpowiedziała mu Magda, płoniąc się na policzkach.
Woliński uważnie przyjrzał się rumieńcom, powodując jeszcze większe onieśmielenie. Nie wiedzieć czemu, poważna siedemnastolatka poczuła się przy nim jak mała dziewczynka i wcale jej to nie przeszkadzało.
- Jesteś piękna, Madziu, ale chyba już to ode mnie słyszałaś – powiedział Woliński poważnym tonem, przelotnie pogładziwszy Magdę po odkrytym ramieniu. Pod językiem zbierała mu się ślina, sygnalizując rosnący apetyt. Powstrzymał się jednak od objęcia i pocałowania dziewczyny. - Jutro masz na ósmą. O której musisz wyjść z domu? – zapytał rzeczowo, kierując rozmowę na neutalne tory.
- O wpół do, pietnaście minut po mamie. Bliżej lata wychodzę za dwadzieścia, a nawet za piętnaście ósma. Mam niedaleko.
- Jeśli mogę ci w czymś pomóc, Madziu...
- Dobrze, ale na jutro mam już prawie wszystko gotowe.
- Prawie?
- Jeszcze muszę powtórzyć historię do klasówki. Ale dam radę.
- Lubiłem historię. Za to Marek nienawidzi.
- W której jest klasie?
- W trzeciej.
- Tak jak ja.
- Wysłaliśmy go o rok wcześniej do szkoły.
- Aha. A jaki profil?
- Niestety humanistyczny.
- A ja na biol-chemie.
- To widać – odpowiedział Woliński tajemniczo.
- Po czym?
- A, później ci powiem. – Uśmiechnął się, mrużąc oczy.
- Wujku, a dlaczego rano powiedziałeś „siedem”? Jak rozmawialiśmy o teleranku. Pamiętasz? Powiedziałeś, że Paulinka z tego wyrosła i zaraz potem „siedem”.
- Na prawdę tak powiedziałem?
- Na prawdę. Przysięgam.
- Pewnie o czymś wtedy pomyślałem i mi się tak wymknęło.
- O czym?
- Jeszcze ci tego nie mogę zdradzić.
- A kiedy?
- Potem.
- Oj, wujku! – Magda pogroziła palcem. – Ale jesteś.
- Zły?
- Tak.
- Ale cię lubię.
- No, mam nadzieję. – Roześmiali się oboje, uważając zgodnie, by mama Magdy nie usłyszała śmiechu.
***

7.      Wujku, nie śpij
Woliński, udawszy się na spoczynek, także tego wieczora oddał się intensywnemu rozmyślaniu. Analizując, co mu rano powiedziała Ewa o romansach z chłopcami, których imion nie zapamiętał, kiedy chodziła do liceum, zastanawiał się jak te same zdarzenia zapamiętała jego żona. Z opowieści Ewy wynikało, że dziewczyny rzeczywiście łączyła silna przyjaźń. Nagłe zerwanie znajomości bez ważnej przyczyny wyglądało więc mało prawdopodobnie.
Woliński nie mógł tez pojąć, dlaczego Ania przez siedemnaście lat ani razu nie wspomniała mu o Ewie. Jakby ani przyjaciółka ani ich kolega z równoległej klasy w ogóle nie istnieli. „Może Ania wcale nie była tak obojętna wobec niego, jak się wydawało Ewie. Gdyby nie była zakochana, nie podobałoby jej się, że się o nią starał” – Woliński próbował postawić się w sytuacji swej przyszłej żony. „Możliwe, że potrzebowała trochę więcej czasu, żeby zaufać chłopakowi. Możliwe też, że chciała mu się oddać, ale odmówiła pocałunku dla żartu, będąc pewną, że on nie poprzestanie na jednej prośbie. Niektóre dziewczyny lubią się przekomarzać, a niektórym chłopcom brakuje wyobraźni, żeby to zrozumieć. Tak, potem jakiegoś pięknego dnia Ania się dowiedziała, że przyjaciółka bliższa sercu niż rodzona siostra perfidnie uwiodła jej kawalera. To logiczne, że nie chciała mieć z nią więcej do czynienia”.
Idąc tym tropem, Woliński wnet postawił tezę, że zawdzięcza Anię Ewie. Ania, otrząsnąwszy się po zdradzie, nauczona własnym doświadczeniem w ogóle nie stawiała oporu, kiedy wpadł jej w oko następny facet. Poznawszy na jakiejś prywatce Wolińskiego, spędziła resztę nocy w jego ramionach. A na pierwszej randce, kilka dni potem, oddała mu się cała.
„I co właściwie łączyło Anię i Ewę?” – dalej zachodził w głowę Woliński. W wyobraźni jawił mu się romans lesbijski. Zasnął z wizją Ani lubieżnie oblizującej piersi koleżanki.
Obudził go szept i potrząsanie ramienia.
- Wujku! Wujku, nie śpij jeszcze – Magda przywoływała go do świadomości.
Musiała po cichu wejść do pokoju tak samo jak poprzedniej nocy, domyślił się Woliński. Bezwiednie głaskał dziewczęcą dłoń leżącą na jego obojczyku. Budzenie trwału już więc zapewne dłuższą chwilę.
- Cześć, Madziu – ucieszył się Woliński, rozpoznawszy nocnego gościa pochylonego nad jego głową.
Momentalnie wytężył wzrok, odruchowo kierując spojrzenie na najbardziej uwypuklony obrazek muchomora. W słabym świetle księżyca wpadającym przez okno nie dostrzegł wiele szczegółów poza ogólnym wrażeniem, że pierś jest wystarczająco dojrzała, by nakarmić nawet najbardziej zgłodniałego faceta. Bliskość kobiecego ciała oraz podejrzenie, jeszcze niewyraźne, należące bardziej do fantastyki niż socrealizmu, wywołały natychmiast ożywcze podniecenie całego organizmu.
- Wujku, przepraszam, nie chciałam cię budzić. Mogę mieć do ciebie prośbę? – zapytała Magda, zabierając dłoń z męskiego ramienia i kucając przy łóżku.
Głowę zbliżyła tak bardzo, że Woliński mógł pomyśleć tylko o namiętnym pocałunku.
- Jaką?
- Mogę coś wyjąć spod twojego łóżka?
- Jasne. A co to jest? – wujek udał, że nic nie wie.
- Zeszyt.
- Chowasz zeszyt pod łóżkiem?
- No, tak. Wiem, że to głupie.
- Nie, wcale nie głupie. Pomogę ci. Gdzie on leży? – nie dając czasu na odpowiedź, wysunął nogi spod kołdry i przysiadł na krawędzi łóżka. Z góry popatrzył na krągłą buzię i piżamę w muchomory.
- W lewej skrzyni na pościel. Tutaj – odpowiedziała, siadając na piętach trochę dalej od łóżka. Tak, żeby przed nią zmieściła się wysunięta skrzynia.
Sięgnęła za uchwyt, pochylając tak mocno, że wuj mógł wreszcie na chwilę zapuścić wzrok głęboko w dekolt. „Arbuzy!” – pomyślał, mlasnąwszy głośno, przełykając nadmiar śliny.
- Daj, wysuniemy razem. – Kucnął obok nastolatki.
- To ten zeszyt – oznajmiła Magda wydobywszy brulion z różową inskrypcją „Tajne! Nie zaglądać!”
- Tajny pamiętnik? – spytał Woliński, dyskretnie kładąc dłoń na kolano Magdy. – Mogę obejrzeć okładkę?
- Proszę – bez namysłu podała mu zeszyt. – Tylko, wujku, nikomu nie powiesz, prawda?
- Prawda, Madziu. Klasa szósta B – przeczytał napis na okładce. – Bardzo długo go prowadzisz. – Obejrzawszy z wierzchu, oddał zeszyt właścicielce.
- No. Mogę się teraz pośmiać, jaka byłam głupia i dziecinna.
„Od szóstej klasy chyba niewiele się zmieniło” – Wolińskiemu przyszła na myśl kąśliwa uwaga, ale zachował ją dla siebie.
- Podziwiam twoją wytrwałość – odpowiedział z uśmiechem. – Chodź, wsuniemy pojemnik z powrotem. Potem porozmawiamy.
Woliński dżentelmeńsko pomógł wstać dziewczynie, przytrzymując ją za nadgarstki. Jednak zamiast puścić je, kiedy tylko stanęła na nogach, pokierował nią tak, by usiadła mu na kolanach. Dziewczyna nie zgłosiła sprzeciwu. Czuć było tylko, że jest trochę spięta.
- Wujku, opowiesz mi o opozycji? Co zrobiłeś, że cię ścigają?
- Opowiem, Madziu, ale może jutro, jak wrócisz ze szkoły. Będziemy mieć więcej czasu. Zresztą, nie mam nic wielkiego do opowiadania. Wydrukowaliśmy parę książek.
- Jakich?
- Jutro – szepnął Woliński, zbliżywszy usta do ucha Magdy. – Chcesz to zapisać w pamiętniku?
- O tm nie pomyślałam, ale tak. Na pewno.
- To trochę niebezpieczne w dzisiejszych czasach – ostrzegł znowu szeptem na ucho. Jego dłonie zdążyły już zająć pozycje na plecach i biodrze nastolatki. Jak za dawnych lat zamierzał niepozornym głaskaniem sprawdzić, gdzie leżą granice dopuszczalnego dotyku. – Mam dla ciebie propozycję.
- Jaką? – uwadze dziewczyny oczywiście nie uszło, że prawa dłoń Wolińskiego, sunąc po pubie, małymi krokami zmierzała znad biodra ku nodze. Tak nie zachowuje się żaden przyzwoity wujek. Magda zostawiła jednak ten postępek bez reakcji. Sama nie była bez winy. Siostrzenice wszak nie nachodzą wujków w nocy w tajemnicy przed mamą.
- Żebyś pisała o mnie w oddzielnym zeszycie. Pod nieprawdziwą datą. Żeby, jak twój pamiętnik wpadnie, nie daj Boże, w ręce milicji, nikt się nie domyślił prawdy.
- O, dobry pomysł.
- I możesz mi nadać pseudonim. Zamiast wujek Kazik daj mi jakieś imię z literatury. Czytasz teraz „Lalkę”, prawda?
- Tak. Jestem po pierwszym tomie.
- To zrób mnie którymś z bohaterów „Lalki”.
- Wokulskim? Wujek Stanisław? – spytała Magda z wahaniem. Czuła na plecach ruch drugiej dłoni Wolińskiego, zmierzającej dla odmiany do góry. Nie nad imieniem się zastanawiała, tylko nad tym, jak zareagować na dotyk.
Obróciła się bokiem do mężczyzny, powodując, że musiał zabrać ręce. Popatrzyła na niego z zaciekawieniem, wreszcie, nabrawszy odwagi, śmiałym ruchem objęła go ramieniem, opierając się o tors bokiem ciała. Wolińskiemu nie pozostało nic, tylko ją przytulić.
- Wokulski jest starym dziadem. Wybierz kogoś innego.
- Ochocki? Ten by pasował, bo to naukowiec jak ty. A tak w ogóle, czy naprawdę jest jakiś metal lżejszy od powietrza?
- Raczej nie ma. Ja nie znam. – Woliński znów skierował rękę pod biodro dziewczyny, drugą dłoń niby przypadkiem kładąc na jej kolano. – Ale Ochocki też mi się nie podoba. Jest głupi, bo się boi miłości.
- To nie wiem. Może Mraczewski? On podrywał wszystkie panie – zaśmiała się Magda.
- Jak miał na imię?
- A, nie pamiętam.
- Co powiesz na Starskiego?
- Nie nadaje się, bo ma na imię Kazimierz, a szukamy kogoś, kto się nazywa inaczej niż ty.
- Rzeczywiście. Może dlatego najbardziej go lubię.
Woliński bez pytania zaczesał Magdzie kosmyk włosów za ucho. Tych kilka niesfornych włosów znad skroni, które nie dały się razem z innymi spiąć w kucyk i opadając na ramiona, częściowo zasłaniały krawędź koszuli nocnej.
Rola Starskiego pewnie bardziej by pasowała do brata ciotecznego, Zbyszka z wojska, któremu Magda w jednym z wpisów wyznała miłość. Tą uwagą jednak Woliński nie mógł się podzielić, jeżeli nie chciał się przyznawać, że już przeglądał sekretny pamiętnik.
- Mnie się nie spodobał.
- Bo masz lepszy gust niż Izabela. – Woliński, zaczesawszy grzywkę, pogłaskał dziewczynę po policzku. Dziwił się i cieszył, że Magda przyjmuje pieszczoty bez oporu, mimo że drży przy każdym nowym dotyku. Świadomie pozwalała jak dotąd na wszystko.
- Jak to?
- Nie doszłaś jeszcze do sceny w pociągu. Jak doczytasz, to porozmawiamy. Kiedy będziesz pisać?
- Myślałam, że teraz coś napiszę w swoim pokoju. Ale skoro mówisz, żebym wzięła nowy zeszyt, to muszę jutro kupić nowy.
- A ten pamiętnik chcesz zabrać, czy schowamy go z powrotem na miejsce? – Woliński uznał, że pora kończyć nocne rozmowy. Jakby mama Magdy nakryła ich na takich pogaduchach, z pewnością by nie skakała z radości.
- Lepiej schować – zgodziła się Magda.
„No, to jeszcze finałowy numer” – pomyślał Woliński.
- Zanim pójdziesz, Madziu, mamy jeszcze coś do załatwienia – powiedział na głos, tajemniczo się uśmiechając. – Musimy się pocałować.
- Co?! – Właścicielka zeszytu aż podskoczyła zaskoczona bezczelnym rządaniem. Miewała do czynienia z rówieśnikami domagającymi się pocałunków pod byle pretekstem, ale żeby dorosły, stateczny mężczyzna wprost składał taką propozycję, to była nowość godna pamiętnika. Przez chwilę patrzyła na Wolińskiego z rozdziawioną buzią, radosnymi oczami. Nie wierzyła, że powiedział to na poważnie.
- Pocałuj wujka na dobranoc, Madziu. W policzek. To przecież nie jest grzech.
Jak tylko Magda zbliżyła buzię, poruszył głową tak, by zamiast w policzek trafiła w usta. Złączyli wargi.
- Tak nie wolno – wyraziła sprzeciw, nie schodząc Wolińskiemu z kolan.
- Jak nie wolno?
- Tak, jak zrobiłeś – zaśmiała się. Objąwszy mocno za szyję, pocałowała jeszcze raz. W policzek.
Razem włożyli zeszyt do skrzyni.
- O której jutro kończysz lekcje?
- O wpół do trzeciej. Tylko nie czytaj beze mnie!
- Nie będę – skłamał wujek. Domyślił się jednak, że nie znajdzie w tym pamiętniku nader kompromitujących wyznań. Gdyby dziewczyna miała coś do ukrycia, nie obnosiłaby się z zeszytem tak beztrosko.
Wstali z kucek, objęli się i pocałowali raz jeszcze. Tym razem Magda, przechyliwszy głowę, szeroko otworzyła usta. Przywarła do ust mężczyzny i przez kilka chwil aktywnie kąsała wargami, demonstrując z satysfakcją, że na całowaniu zna się już co nieco.
Obojgu im trudno było zasnąć po takim pożegnaniu. Woliński snuł domysły, co jeszcze potrafi ta dziewczyna. Magda analizowała swój kalendarz biologiczny. Wyznawała słuszną zasadę, że błędy rodziców są po to, żeby je powtarzać, ale w odpowiednim czasie.
***

8.      14 grudnia rano
Rano, a sądząc po kolorze nieba w środku nocy, do sypialni Wolińskiego przyszła Ewa. Zapukała cicho. Nie doczekawszy się zaproszenia, zapukała jeszcze raz i od razu po cichu weszła.
- Śpisz? Kaziu, chciałam ci tylko przypomnieć, że wszystko, co znajdziesz w lodówce, jest twoje. Mąka, ziemniaki, kasza: wiesz gdzie są, więc nie powinieneś głodować. Nie krępuj się. Korzystaj ze wszystkiego.
- Dziękuję, Ewo. – Woliński szeroko otworzył oczy. Uśmiechnął się do dobrodziejki, złapał za rękę. – Do twarzy ci w służbowym ubraniu – pozwolił sobie na komplement. Zresztą najzupełniej szczery.
- Odpoczywaj, bohaterze. – Urzędniczka Rady Narodowej pożegnała się, przez chwilę jeszcze trzymając gościa za rękę.
- Co mama chciała od ciebie? – Jak tylko Ewa wyszła z mieszkania, do pokoju Wolińskiego wparowała jej córka. Bez pukania. Ubrana w spodnie i jasną koszulę, gotowa do szkoły.
- Prosiła, żebym cię nie zgwałcił – zażartował Woliński.
Pomyślał przy tym, że jak tak matka i córka będą go odwiedzać, któregoś razu mogą się spotkać w jego pokoju. Nie byłaby to komfortowa sytuacja dla nikogo.
- Pfi, nie dasz rady. Już niejeden próbował i pożałował – odpowiedziała dziewczyna buńczucznie.
- A założymy się? – Woliński nagle wyskoczył z łóżka, wyciągniętymi rękami spróbował złapać Magdę za biodra.
Zrobiła dwa kroki w tył, wyrywając się w ostatnim momencie. Śmiejąc się na całe gardło, rzuciła się do ucieczki.
Pogoń skończyła się w przedpokoju. Woliński, przyparłszy Magdę do ściany, uwięził ją między swoimi ramionami jak w klatce.
- Więc jak? O co się założymy?
- O nic – odpowiedziała z radosnym uśmiechem na twarzy. Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że mężczyzna ma na sobie tylko bieliznę. Odruchowo zerknęła na slipki. – Lubisz mnie, wujku? – spytała, poważniejąc. Słowo „wujku” wypowiadając ze szczególnym sarkazmem.
- Lubię. – Pogładził ją po policzku. – A ty lubisz wujka, Madziu?
- Aha – przytaknęła.
- Udowodnij. – Lekko uniósł jej podbródek, ustawiając usta do pocałunku.
Magda w ostatniej chwili złośliwie odchyliła głowę.
- Tak nie wolno – pouczyła starszego amanta w wieku jej mamy.
- A jak wolno?
- Nie wiem. – Poddała się, zobaczywszy na zegarze ściennym, że do wpół do ósmej zostało tylko kilka minut. Nie było czasu na długie przekomarzanie. Oparła dłonie o tors Wolińskiego i zamknąwszy oczy, rozchyliła usta, prosząc o pocałunek.
- Wczoraj byłaś lepiej ubrana niż dzisiaj – odezwał się Woliński zlizawszy całą słodycz z warg nastolatki.
- Dlaczego?
- Podobasz mi się w koszuli nocnej.
- Wujku! – zaprotestowała Magda, zupełnie innym tonem niż kiedy obrażona woła „oj, mamo!”
- No, leć do szkoły. I wracaj szybko.
Pocałowali się jeszcze raz, kiedy uczennica ubrana w zimową kurtkę i grubą czapkę opuszczała mieszkanie.
Musiała przyznać rację wujkowi. Pseudonim Starski pasował jak ulał.
***

9.      Odwołane lekcje
Woliński rozsiadł się wygodnie w fotelu. Otworzył zeszyt na ostatniej zapisanej stronie. „Czy ja go naprawdę kocham?” – przeczytał wpis poświęcony niejakiemu Zbyszkowi z Nysy.
- No to sprawdzimy, Madziu, za co ty go możesz kochać – półgłosem wyraził cel śledztwa.
Zaczął uważnie przeglądać pamiętnik od końca, koncentrując poszukiwania na imieniu żołnierza. Wpis z lata: „Fajnie było pochodzić po twierdzy z bratem i siostrą cioteczną. Ach, te ciemne korytarze! Zbyszek puścił nas przodem i jak nie szczypnie mnie w tyłek. Aż podskoczyłam. I tak jeszcze parę razy. Przypomniał sobie o mnie łobuz, a wcześniej przez pół roku nawet jednego listu nie wysłał. Wygarnęłam mu to oczywiście. Zobaczymy, czy się naprawi. Ale się cieszę, że dostał przepustkę. Naprawdę. Tylko biedna Julcia nie wiedziała, z czego się śmiejemy w tej twierdzy. Zdenerwowała się, że mamy przed nią tajemnice. W ogóle jest zła na brata i mówi, że wybrał sobie najgłupszą narzeczoną pod słońcem. Boziu, chyba nie jestem zazdrosna!”
Kilka miesięcy dalej jeszcze jeden wpis z imieniem Zbyszek. Także opis rodzinnej wizyty. Tym razem w Nysie. Bite dwie strony o siostrze ciotecznej i jej problemach z nauką. Potem Zbyszek. Poufale objął Magdę przy całej rodzinie i ostentacyjnie zawołał, że ma najlepszą siostrzyczkę na świecie. Za co dostał głośne brawa od podchmielonych dziadków, cioć i wujków. „Okropne, co wódka robi z człowiekiem!” – napisała Magda z żalem. Zawstydzona i oburzona traktowaniem z góry wyrwała się z uścisku i uciekła do Julii i reszty młodszego rodzeństwa ciotecznego. Dziewczynki wzniosły toast za trzeźwość, oranżadą, i złożyły przysięgę, że nigdy nie wezmą do ust alkoholu. „Śluby panieńskie” – podsumowała Magda ironicznie to przyrzeczenie. Zbyszek natomiast dość szybko się zreflektował, że obraził kuzynkę. Przyszedł prosić o wybaczenie. Padł przed Magdą na kolana, wygłupiwszy się jeszcze bardziej - „dwudziestoletni pajac”. Magda jednak nie potrafiła się na niego gniewać. Wyszła z nim do sąsiedniego pokoju, gdzie pijany Zbyszek bez świadków wpił się nienasyconymi wargami w jej usta. „Aż się musiałam bronić. Strach pomyśleć, czym by się to skończyło, jakby ktoś jeszcze wszedł do pokoju. Ach, ten Zbyszek kochany. Wygniótł mi spódnicę i bluzkę. Gdyby nie posmak alkoholu może byłoby super, a tak jednak nie podobał mi się ten pocałunek. I nie wiadomo, czy on go zapamięta i czy w ogóle wiedział, co robi, skoro był pijany. Jak ja nienawidzę wódki!”
- Ciekawa rodzinka – skomentował Woliński, mrucząc do siebie.
Jeszcze dalej napotkał na dwa wpisy z piętnastych urodzin Magdy: krótki, pisany na gorąco zaraz po zakończeniu prywatki składający się z listy gości i opisu kulminacyjnego momentu oraz znacznie dłuższy fragment, nieco późniejszy, dogłębnie analizujący emocje, odczucia i przeczucia odnośnie przyszłości. W pokoju oprócz solenizantki siedzieli Zbyszek i Julia oraz dwie koleżanki i dwóch kolegów. W dużym pokoju bawili się rodzice i ciocia z wujkiem z Nysy. „Zbyszek wymyślił nową grę. Mieliśmy kręcić butelką i na kogo wypadnie, ten odpowiada na pytanie albo robi coś śmiesznego”.
- Aha! Więc przyjechał młodzian i wycałował małolaty. Można nie czytać dalej. – zaśmiał się szpieg Woliński.
Dalsza lektura nie byłaby zresztą godną polecenia. Z korytarza dobiegł właśnie stłumiony brzęk kluczy. Następnie ktoś przekręcił zamek. Woliński ledwie zdążył wsunąć zeszyt pod łóżko.
- Odwołali lekcje. Kazali nam stać na apelu, półtorej godziny słuchać bzdur o stanie kraju i żeby się nie dać sprowokować imperialistom, rewizjonistom i Bóg wie komu. – licealistka, podekscytowana, już od progu zaczęła opowiadać. – Mamy teraz zawsze nosić legitymację szkolną albo dowód osobisty, jak ktoś ma. No i szkoła zamknięta do odwołania! Niepotrzebnie kułam do klasówki.
- Możesz zdjąć mundurek – odpowiedział Woliński, uśmiechając się serdecznie. Gdyby ktoś zajrzał do pokoju, ujrzałby w miarę przystojnego czterdziestolatka w slipach i podkoszulku i dorodną dziewczynę w granatowym fartuszku stojących na przeciw siebie. Jego wypukłego poniżej linii pasa, ją wypukłą podwójnie na wysokości biustu.
- Zaraz się przebiorę. – Mogłaby zażartować, że nie tylko ona powinna coś zmienić w ubiorze, ale się powstrzymała. Wolała nie ryzykować, że Woliński usłucha tego przywołania do zachowania pozorów przyzwoitości. Za bardzo ją fascynował stan męskiej bielizny.
Ledwie wyszła, a już była z powrotem. Tyle że w samej koszuli bez fartuszka.
- Czymś ci się pochwalę. Chcesz?
- Chcę.
- To zamknij oczy.
- Zamknąłem.
- I nie otwieraj, aż powiem.
Woliński policzył do dziesięciu i podejrzał przez pół otwartą powiekę. Dziewczyna rozpinała koszulę.
- Miałeś nie patrzeć! – zaśmiała się, łącząc poluzowane poły koszuli.
- Mam zamknięte oczy.
- Już możesz otworzyć – pozwoliła, zanim Woliński doliczył do dwudziestu.
Ujrzał przed sobą dziewczynę w rozpiętej białej koszuli, przytrzymującą jej krawędzie przy ramionach tak, aby odsłonić jak najwięcej ciała. Miała na sobie błękitny biustonosz ze sztywnymi półotwartymi miseczkami zapewniającymi solidną podporę dla biustu, który od góry pozostawał odkryty.
- Jak ci się podoba? – spytała, łącząc w głosie wyraz dumy i prześmiewczą ironię.
- Ładny – przyznał Woliński bez wyraźnego przekonania.
- Z Peweksu.
- Za dolary?
- Za bony. Mama je dostaje w pracy – wyznała Magda obojętnie, nie biorąc pod uwagę wrażliwości pokonanego solidarnościowca.
„Ożeż ty, nomenklaturowa córeczko!” – w umyśle Wolińskego eksplodowała supernowa. Z taką siłą, że zapomniał na chwilę o całej sympatii do młodej dziewczyny. „Jednak cię wydymam, zobaczysz. Zapłacisz za Peweksy, bony, paszport ojca na wszystkie kraje świata. Za przywileje sługusów czerwonej dyktatury”.
- Gustowny. Wygodny? – Woliński ukrył wybuch złości, udając zainteresowanie.
- Niezbyt. Trochę za duży na mnie. Ale dziewczyny zadroszczą! – zaśmiała się Magda. – Nawet nie wiesz, jaka rewia mody odchodzi przed wuefem.
- Zdejmij – poradził beznamiętnie, bezczelnie bezpośrednio. W myślach zaś dodał, że wygodnie jest grzeszyć w imię wyższej idei. „Gwałćcie dalej ojczyznę, towarzysze, mówiąc, że ją chcecie ocalić. A my ocalimy wasze córki. Będzie sprawiliwie: od każdej według jej możliwości, każdemu według jego potrzeb, jak słusznie uczył Lenin!”
- Zaraz wrócę – uśmiechnęła się licealistka i obróciwszy się na piętach, pobiegła do swojego pokoju.
***

10.  Będziemy się kochać
- To co będziemy robić? – spytała, przebrawszy się w domową sukienkę. Woliński też zdążył założyć koszulę i spodnie.
- Jak to co? Będziemy się kochać.
- Co!?
- Dam ci wybór: kochamy się u mnie, kochamy się u ciebie, albo siadasz mi na kolana i przerabiamy zadania z matematyki.
- Wybieram zadania, wujku. – Magda złośliwie pokazała język.
- Odmawiasz mi miłości?
- Tak, odmawiam – potwierdziwszy, roześmiała się na głos. Rozpierała ją radość.
Woliński uczciwie przepytał uczennicę z trygonometrii. Przez całą godzinę ani razu nie zrobił niczego, co by miało skierować uwagę na inny temat. Poza tym oczywiście, że służył jej za krzesło. Niekiedy musiał podpowiedzieć, jak wyprowadzić potrzebny wzór, co czynił nadzwyczaj profesjonalnie.
- Szkoda, że w liceum nie mam takiego nauczyciela. Jak ty to wszystko pamiętasz? – w pewnym momencie uczennica wyraziła podziw dla wiedzy i kunsztu pedagogicznego.
Na początku myślała, że uczenie matematyki to żart, zaraz potem, że pretekst do wzięcia jej na kolana, element gry miłosnej, króciutki wstęp do macania piersi i namiętnych pocałunków. Najpierw zdziwiła się, że Woliński nalegał na przyniesienie podręcznika. Potem z każdą minutą zaskoczenie rosło. Czuła się pożądaną, lubianą i bezpieczną. Dostała dowód, że wujek-podrywacz nie dybie na jej ciało uparcie jak osioł, lecz że mu na niej naprawdę zależy, skoro dba o jej wykształcenie. Że jest przyjacielem. Być może jedynym prawdziwym.
- Z matematyką jest tak, że jak raz coś załapiesz, to będziesz rozumieć do końca życia. Potem to już tylko kwestia rutyny i tego, jak często odświeżasz pamięć.
- Nasza matematyczka też tak mówi, ale jak widzę, jak prowadzi lekcje, to jej nie wierzę. Tobie bym uwierzyła, wujku, jak byś był nauczycielem.
- W co byś mi jeszcze uwierzyła, Madziu? – zapytał zalotnie, przykładając dłoń do policzka domowej uczennicy.
„Czas na pocałunek. Nareszcie” – przebiegło jej przez myśl.
- Że mi nie zrobisz krzywdy?
- Jakiej?
- Że mnie nie zgwałcisz – zaśmiała się krótko. Przypomniawszy rozmowę sprzed wyjścia do szkoły, objęła wujka za szyję i otworzyła usta, udostępniając je do całowania.
- Zgwałcę, Madziu – szepnął Woliński, po czym skorzystał z zaproszenia.
Pocałunek okazał się długim. Delikatnie zawirowały języki, ocierając się koniuszkami. Woliński zacisnąwszy dłoń na piersi, nie przerywając całowania, ułożył dziewczynę na plecy. Podwinął sukienkę. Wreszcie wymownie spojrzał ma majtki. Przez biały materiał przebijała czerń wzgórka Wenery.
- Chcesz? – spytała Magda drżącym głosem. By przezwyciężyć lęk, wymownie rozsunęła nogi.
- Nie jest na to za wcześnie?
- Nie wiem. Pewnie jest. Trochę.
- No właśnie. – Woliński dostarczył jeszcze jeden dowód przyjaźni. Podawszy rękę, pomógł jej z powrotem zająć miejsce na jego kolanach.
Po chwili znów trzymał w ręce pierś Magdy, pod sukienką. Delikatnie głaskał dookoła sutka. Pomyślał, pierwszy raz tego dnia, o córce. Gdyby ktoś się ośmielił naruszyć święty majestat biustu Pauliny, udusiłby drania gołymi rękami.
- Ale podobam ci się?
- Podobasz, Madziu. – Woliński kłuł ją w udo. Nie mogła mieć wątpliwości. – Skoro robimy przerwę od matematyki, powiedz mi, czy byłaś gdzieś za granicą? – szukał tematu do rozmowy, innego niż stosunki damsko-męskie.
- Tak, na koloniach. W Jugosławi i Czechosłowacji. Boziu, ale to się robi zboczone! – roześmiała się Magda, nie pozwalając odejść od najważniejszego tematu. – Co ci się we mnie podoba?
- Wiele rzeczy, Madziu. – Wiadomo: zdrowe ciało, kobiece kształty, płodność, młodzieńcza energia, feromony. Ale to zła odpowiedź na tak postawione pytanie. – Mam słabość do biologiczek. Przypominasz mi moją drugą dziewczynę.
Drugą czy piątą, czasami warto nagiąć prawdę do okoliczności. Coś wybielić, zapomnieć pewne fakty. Z korepetycji u studenta fizyki zrobić koleżeńską pomoc w drugiej klasie liceum, z perfidnego oszustwa niewinny romansik.
- Opowiesz mi o niej?
- Opowiem, chociaż wcale nie ma dużo do opowiadania. – Woliński, stopniowo poszerzając pole masażu, przedstawił historię licealnej miłości. – Była pierwszą dziewczyną, króra pokazała mi biuścik – przerwał bajanie, robiąc wymownie proszącą minę.
- Biuścik czy biust? – Magda bez dwóch zdań zrozumiała aluzję. Już wcześniej świerzbiły ją ręce, żeby się na dobre pochwalić piersiami.
- Biuścik. Z twoim nie może się równać. Wstydziła się małego rozmiaru.
- Jeszcze nie widziałes mojego – odpowiedziała Magda z uśmiechem, po czym przełożyła sukienkę przez głowę, żeby naprawić niedopatrzenie.
Zaczęli się całować. Najpierw siedząc. Po iluś mlaśnięciach Woliński dla symetrii zdjął koszulę. Zmienili pozycję na leżącą. Głaszcząc się wzajemnie, dalej się całowali. W usta i po szyi, po piersiach i po mostku, jak przystało na początkujących kochanków.
- Zostały nam tylko majteczki – szepnął Woliński z satysfakcją.
Oczami wyobraźni zobaczył Ewę, jak przyłapuje córkę na kopulacji z solidaruchem, na którego sama miała ochotę. Jak łapie się za głowę. wznosi do nieba bolszewickie przekleństwa, ze łzami w oczach poprzysięga zemstę, jak kipi z nienawiści do dupodajki.
- Chcesz, żebym zdjęła?
- Chcę.
- Dobrze, tylko się nie patrz. – Magda schowała się pod kołdrę.
Idyllę przerwał dzwonek. Dziewczyna w oka mgnieniu wyskoczyła z łóżka. Błyskawicznie założyła sukienkę i pobiegła do drzwi, sprawdzić, kto przyszedł. Woliński, chcąc, nie chcąc, wziął z niej przykład.
- Zaraz otworzę – wyjrzawszy przez wizjer, krzyknęła Magda do gości za drzwiami. Jak błyskawica przebiegła przez przedpokój. Wróciła, trzymając w garści stanik. – Proszę, nie wychodź. To koledzy – wyjaśniła szeptem, zapinając haftki. – Kocham cię, wujku. – pocałowała w usta i dysząc jak po biegu na sto metrów, przekręciła zamek.
- Co robiłaś tak długo? – Woliński usłyszał śmiech jakiejś nastolatki.
- Była goła! – zachichotał drugi głos należący do młodej kobiety. – Trzeba było otworzyć. Jesteśmy sami swoi.
Następnie niski bas spytał, czy Magdzie nie jest zimno bez skarpetek.
- Nie. Wchodźcie śmiało.
Ktoś jeszcze wyraził zdziwienie, że przyjaciółka zaprasza do innego pokoju niż zwykle.
- Mam bałagan. – Magda podała pierwsze lepsze wyjaśnienie.
Po czym w przedpokoju zaległa cisza. Woliński znów miał czas tylko dla siebie. Mógł na przykład prawidłowo umieścić w skrytce tajny zeszyt, który wcześniej zdołał tylko wsunąć chaotycznie do skrzynki na pościel.
Młodzi tymczasem oddali się debacie o stanie wojennym. Każdy miał swoje zdanie. Jeden chciał zdemolować dom partii, inny zgadzał się z opinią, że należy zachować spokój.
Wujka Kazika natomiast miała tylko Magda. Co i rusz wracała myślami do niego pod kołdrę. „Twardy był” – przeżywała ucisk gołego przyrodzenia na również gołe biodro. „Ciekawe, czy oni też bywają tak twardzi” – bezwiednie oblizywała usta, zerkając na kolegów. „Na pewno nie. To jeszcze dzieci”. Wiedziała, o czym porozmawia z Wolińskim kolejnym razem.
Mama Magdy wróciła z pracy później niż zwykle. Nastolatka odprawiła kolegów do domu. Woliński, uwolniwszy się z ukrycia, usmażył naleśniki.
- Nie mogłaś czegoś przygotować? To nieładnie tak wykorzystywać wujka! – Ewa nie omieszkała zarzucić córce lenistwa.
- No, mogłam. Jutro ugotuję – dziewczyna przyznała rację, ze skwaszoną miną. Niespodziewana krytyka momentalnie popsuła jej humor.
Pokazawszy, kto rządzi w domu, Ewa nawiązała do niedzielnej rozmowy.
- Na razie nikt nigdzie nie jedzie – zwróciła się do Wolińskiego. - Na każdą dalszą podróż trzeba mieć zezwolenie, a w twoim wypadku to nie wchodzi w rachubę. No, ale nie martw się. Dowiem się, co u Ani.
- Jak?
- Są sposoby – odpowiedziała dumnie. – Czego się nie robi dla przyjaciół!
- Jak się dowiesz? – do rozmowy wtrąciła się Magda, demonstrując troskę o rodzinę wujka Kazia.
- Wzięłam delegację do Warszawy. Sekretarz patrzył na mnie jak na wariatkę, ale podpisał. W końcu on też ma kogoś w stolicy. Więc jest mu na rękę, że ktoś chce jechać.
- Kiedy jedziesz?
- W przyszłym tygodniu. Mam hotel od poniedziałku do środy, więc nie masz się co bać, Kaziu, że mnie ktoś zobaczy w waszym mieszkaniu. Żaden esbek o niczym się nie dowie.
„Za tydzień. Akurat, kiedy się zacznie okres. Niedobrze.” Magda znowu przybrała posępną minę.
- Wiem, że są twoje urodziny, córciu. Ale jakoś wytrzymasz beze mnie. Zaprosisz gości. Wujek Kazik dotrzyma ci towarzystwa.
- Tak, mamo – dziewczyna podejrzanie zgodnie przyznała rację.
- A jutro porozmawiam z Anią przez telefon.
- Przecież telefony są zablokowane – zauważyła Magda, węsząc konfabulację.
- Zablokowali tylko cywilne linie, moje dziecko – odpowiedziała Ewa z satysfakcją. Puściwszy oko do Wolińskiego, wytłumaczyła, że są jeszcze inne sieci. Kolejowa, ministerstwa energetyki, milicji...  – Znajoma znajomej zna znajomą Ani, wiesz, jak to jest, Kaziu. Jeden chłopiec z naszej klasy pracuje teraz w Ministerstwie Komunikacji. Ma się umówić z Anią, a ja się przejdę do zawiadowcy stacji. I sobie gadamy. Z podsłuchem czy bez podsłuchu, to już szczegół bez znaczenia.
Woliński wysłuchał wyjaśnień, zaciskając zęby. „Znów ta nomenklatura, równi i równiejsi!”
- Dziękuję, Ewo, za wszystko, co dla nas robisz. Jesteś niesamowita – na głos wyraził głęboką wdzięczność, zadając sobie pytanie, dlaczego ona tak bardzo się stara. „Czyżby chciała zasłużyć na nagrodę w łóżku?”
Położywszy się spać, rozważał, by udać się na palcach do pokoju Ewy i jeszcze raz podziękować za pomoc. „Nie wygoni mnie przecież. Odpowie, że to, co robi, to dla niej drobiazg, i życzy dobrej nocy. Albo wciągnie do łóżka” – myślał. „Słomiana wdówka. Na pewno chce się bzykać. Musi chcieć”.
Rozważania te przerwało jednak przyjście Magdy. Dziewczyna tradycyjnie już weszła do pokoju, bezszelestnie otwierając i zamykając drzwi na klamkę. Spytała retorycznie, czy może wejść pod kołdrę i położyła się na chwilę na swoim tajnym mężczyźnie.
- Stoi ci – wyszeptała z przejęciem, czując przez majtki napór na łono.
- Stoi.
- Ale mam zboczonego wujka. – Zaczęła lekko ruszać biodrami.
- Wolałabyś, żeby nie stał?
- To mnie podnieca – wyznała Magda po długim namyśle.
Dobrze im się leżało, ale i w dobrym trzeba niekiedy zachować umiar. Pożegnali się pocałunkiem i obietnicą, że rano Magda wróci.
***

11.  Rzeźbienie w Madzi
Tak też się stało. Najpierw krótko po siódmej po cichu weszła Ewa. Życzyła miłego dnia i radziła, żeby nie zwracał uwagi na humorzastą złośnicę; miała na myśli córkę. Według niej nastolatka miewała zły nastrój z powodu trudnego wieku i złych hormonów.
Jak tylko wyszła z mieszkania, w pokoju Wolińskiego zjawiła się Magda.
- Mogę? – spytała, siadając na łóżku.
- Wskakuj – odpowiedział Woliński, zapraszając pod kołdrę.
Chwilę potem dziewczyna leżała na nim okrakiem. Pieścił ją po plecach rękami i po brzuchu całym sobą. Słychać było tylko głębokie oddechy.
- Czy twój syn ma dziewczynę? – spytała Magda, przerywając długie milczenie. Znalazłszy optymalną pozycję, zakołysała się na mężczyźnie, opierając czułym miejscem o jego najtwardszy element.
- Nie ma. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedział Woliński, biorąc w ręce pupę śmiałej dziewczyny. Przyciągnął do siebie. – Powiedz mi coś o twoich kolegach, którzy wczoraj byli u ciebie.
Słuchając nieskładnej opowieści o dwóch chłopcach i dwóch dziewczętach mieszkających w sąsiednich blokach, Woliński, ciągnąc za gumkę, namówił Magdę, by zdjęła majtki. Majtki, a jakże, made in USA. Zsunął slipy.
Chodziłaś z którymś z nich? – zapytał, kontynuując masaże.
- Nie. Zawsze byliśmy tylko kolegami.
- A te dwie dziewczyny? Chodziły z nimi?
- Tak. Dość dawno. Krótko. Dlaczego pytasz?
- Myślę, że im się podobacie. Chcą z wami robić to, co my teraz. – Woliński, pomagając sobie ręką, naparł na rozognioną kobiecość, mierząc dokładnie w otwór miłości.
Magda pisnęła, mimowolnie cofając biodra. Jakby poczuła kąśnięcie węża. „Co teraz? Tylko się nie cofać!” – przemknęło przez umysł Wolińskiego. Kiedyś robił dłutem jak wprawny rzemieślnik. Przez osiemnaście lat monogamii pasja minęła, wdarła się rutyna, nuda wytrąciła fach z ręki.Teraz, zdobywszy nowe tworzywo, musiał rzeźbić jak artysta. Wbić dłuto, sprawdzić rezultat, poprawić. Próbować do skutku.
- Wiesz, Madziu, jakie jest najczęstsze motto kobiecych powieści? – zapytał, strategicznie zaciskając dłonie na biodrach kochanki.
- Nie wiem. Jakie?
- Jak się długo patrzy na piękną kobietę, można zobaczyć, jak wychodzi za mąż.
Magda zamyśliła się chwilę i zaśmiała, rozluźniając ciało. Woliński zdecydowanym szrpnięciem przyciągnął ją do siebie. Wbił dłuto w miękką materię. Tym razem dostatecznie głęboko. Głowa odchyliła się do tyłu, płuca głośno zassały powietrze.
- Już czwarty dzień na ciebie patrzę.
- Długo – odpowiedziała Magda szeptem. – Co teraz?
- Będziemy się kochać. Dzisiaj nam nikt nie przeszkodzi.
***

12.  Winnetou i wiadomości z Warszawy
Kartka z konspiracyjnego pamiętnika.
Format A5. Kartka w kratkę. W górnym prawym rogu: „Wieczór 15. Grudnia 1981”. Strona zawiera trzy szkice ołówkiem z komentarzami i kilka linijek zwartego tekstu na dole. Autor wyraźnie oszczędzał papier.
Rysunek pierwszy: Pod grzybem z charakterystycznymi okrągłymi plamami na kapeluszu w jamie powstałej przez usunięcie części trzona muchomora wraz z przylegającą porcją ziemi leży uśmiechnięty krasnal, założywszy nogę na nagę. W komiksowym dymku: „Muchomorki przytulne mają norki”.
Rysunek drugi przedstawia dwie ludzkie postacie: mężczyznę – widać profil głowy z okiem, orlim nosem i otwartymi ustami, w wielkim kapeluszu, zarys torsu i wielki penis wygięty w łuk, z cynglem zamiast jądra i zakończeniem strzelby dubeltowej w miejsce żołędzi; oraz błogo uśmiechniętą młodą kobietę z długimi warkoczami i przedziałkiem, stylizowaną na indiankę. Duża pierś w kształcie cytryny. Kobieta obejmuje mężczyznę kolanami. Ich tułowia tworzą kąt około sześćdziesięciu stopni (Widać ślady linii pomocniczych stanowiących przedłużenie ramion trójkąta równobocznego startych gumką). Penis sięga od krocza do podstawy biustu. Chmurka przed otworem lufy sybmolizuje wystrzał. Podpis: „Old Shatterhand dwururką pogłębia ciasną dziurkę".
Na trzecim szkicu widać tę samą indiankę na koniu. Dziewczyna, trzymając się za biodra, siedzi wyprostowana, dumnie prezentuje piersi. Zdanie obok głosi: „Nszo-czi dosiadła mustanga. Ma dziewczyna talent! Jak się puści cwałem, to przez pół dnia z konia nie zejdzie. Jakby jazdę wierzchem wyssała z mlekiem matki.
„Dziwna jest zima tego roku i nasz stan wojenny” – pisze Woliński pod rysunkami. „Czy to górskie powietrze, czy wpływ aniołów sprawia, że w starym chłopcu budzi się młody. Wracają fascynacje, pasje i fantazje uśpione, zdawałoby się, na wieki”.
Od nowego akapitu, na samym dole kartki: „Okazuje się, że Ania ma cudowną przyjaciółkę. Czegoż ta kobieta dla nas nie robi! Dziś rozmawiała z Anią przez telefon. W obecnych warunkach! Muszę ją jakoś wynagrodzić za poświęcenie i dobro, które czyni. Tylko jak? I kiedy? Życia nie starczy na spłacenie długu.
W domu Bogu dzięki wszystko w porządku. Wprawdzie przyszli po mnie już w niedzielę rano. A raczej w środku nocy. Zrobili rewizję. Szukali. Ale bez bolszewickiej determinacji. Widać, że to jednak nasza milicja, przaśno-kartoflana, krajowa. Przyjdą jeszcze ze dwa razy, wyrzucą ciuchy z szafy i sprawa rozejdzie się po kościach. Esbek najwyraźniej nie kłamał. Facet definitywnie zasługuje na nagrodę.
Tylko Paulina nie wytrzymała stresu. Dostała histerii. Biedny Patison! Kochane dziecko! Gdyby miała innego ojca, nie musiałaby przez to przechodzić. Poproszę Ewę, żeby, jak będzie w Warszawie, zabrała Paulinę do Kłodzka. Może w ten sposób uda się choć trochę oszczędzić dziecku przykrości, których nie zawiniło. Tak, to dobry pomysł, ze wszech stron bardzo dobry”.
***

13.  Urzędnik bezpieczeństwa
Tymczasem 400 kilometrów dalej ktoś, nie czekając na wdzięczność Wolińskiego, sam odebrał należne honorarium. Zapukał później niż w niedzielę. Krótko po ósmej, kiedy wszyscy domownicy już nie spali. Przyszedł sam. W białej koszuli pod kurtką, świeżo od fryzjera, pachnąc wodą kolońską.
- Podejdź! – najpierw kiwnął palcem na najmłodszą domowniczkę.
Lubieżnie polizał kącik ust pod równo ostrzyżonym wąsem, rozpoznając tę samą koszulę nocną, którą dziewczynka miała na sobie podczas niedzielnej rewizji. Ugiąwszy kolana, zrównał się z nią wysokością, udając uprzejmość.
- Podejdź bliżej, kwiatuszku – powiedział ciszej, palącym wzrokiem rozgrzewając dziewczęce policzki do czerwoności. – Myślałaś? – szepnął jej do ucha.
Paulinka nie dobyła się na odpowiedź. Spojrzała mu tylko w oczy. Uśmiechnąwszy się wstydliwie mimo woli, nerwowo obejrzała się na mamę i brata, jakby pytając, czy na pewno nie wiedzą, czego dotyczyło pytanie.
- Słuchaj uważnie – powiedział esbek na głos. Po czym znów nachylił się do ucha nastolatki. – Chcesz teraz porozmawiać ze mną na osobności, czy wolisz iść do Tomka?
Przyklęknął na jedno kolano. Skręcił głowę, wystawiając ucho w oczekiwaniu na dyskretną odpowiedź.
- Do Tomka – szepnęła Paulina po namyśle, dokładnie tak, jak miał zaplanowane esbek z zarostem à la Wałęsa.
- Dobrze, sama wybrałaś. Pójdziesz z bratem. Daję wam trzy minuty do wyjścia – zadecydował, poderwawszy się na równe nogi. – Marsz do pokoju! Siostra ci wytłumaczy. – rozkazał siedemnastoletniemu chłopcu. – Już, już, ruchy! Po wojskowemu!
Przebranie się z piżam w coś nadającego się do pójścia w gości zajęło rodzeństwu nie trzy, tylko niespełna dwie minuty. Tak ekspresowym tempem zaskoczyło nie tylko siebie ale i matkę, i tak wystarczająco zszokowaną bezceremonialnym postępkiem esbeka.
- Wrócimy za godzinę – niepewnym głosem zadeklarował Marek czas powrotu. Jak zawsze, kiedy wychodził z domu.
- Za dwie godziny – poprawił go esbek.
- Gdzie idziecie? – odezwała się też mama rodzeństwa, powodując jeszcze większe zmieszanie córki.
- Yyy – mruknęła Paulina, rozglądając się po twarzach brata, wąsacza i matki. – Do koleżanki – skłamała jak zawsze, odwiedzając Tomka. Z jakiegoś powodu wstydziła się przyznać rodzicom do spotkań z tym kolegą. Mimo że, obiektywnie patrząc, w zasadzie nie miała nic do ukrycia.
- Do której?
- Później ci powiedzą – wtrącił się esbek, odsuwając w czasie umoralniającą rozmowę matki z córką, mniej lub bardziej szczerą.
Rodzeństwo nie doszło tego dnia do kolegi Pauliny. Dziewczyna nie uważała tego za stosowne. Nie czuła z nim aż tak silnej więzi, by powierzyć mu choćby część swoich problemów. Dobrze jej się z nim śmiało, ale prośba o gościnę, bo w domu jest milicyjny nalot, nie wchodziła w rachubę. Udali się do koleżanki brata.
- Jak mogłeś?! – Anna Wolińska, jak tylko zapadła klamka drzwi na klatkę schodową, w końcu na głos wyraziła oburzenie.
- Co takiego, stokrotko?
- Jak mogłeś kazać im przebierać się w jednym pokoju?! Nie wiesz, co dla dorastającej dziewczynki znaczy poczucie intymności? Nie masz za grosz szacunku! Jesteś potworem!
- Tak, jestem, stokrotko. A teraz przejdźmy do naszej umowy – odpowiedział mężczyzna spokojnie, z całej siły ściskając Wolińską za nadgarstek.
- Jakiej umowy?
- Że jak mężulek nie wróci, zapraszasz mnie na obiad.
- Jest ósma! Nie za wcześnie na obiad?
- Daj spokój, stokrotko. Dzięki mnie masz dwie godziny bez świadków. Chyba że wolisz poczekać na dzieciaki. Ciekawe, jakie będą mieć miny, kiedy usłyszą twoje jęki. Co wtedy powiesz o szacunku dla intymności dorastających nastolatek.
- Co mam zrobić? – Anna Wolińska nieoczekiwanie szybko zmieniła ton, poddając się szantażowi.
Za dwie godziny powinna dojeżdżać na Chałubińskiego. Nie chciała się spóźnić.
- Dobrze wiesz co. Które wybierasz łóżko na początek?
- Na początek?
- Z czasem pokażesz mi wszystkie, stokrotko.
- Ty chyba żartujesz.
- Żartuję – przyznał esbek z sarkazmem. – Więc który pokój?
- Salon. Nawet nie wiem, jak masz na imię, bydlaku?
- Właśnie mi je nadałaś. Mów do mnie bydlę. – Esbek, wziąwszy kobietę za rękę, zaprowadził ją do wskazanego pokoju.
- Co mam zrobić?
- Postaw mi go.
- Co! – zawołała Wolińska, prychając śmiechem. – Czego jak czego, ale problemów ze wzwodem się nie spodziewała. Nie u gwałciciela. Nie u tego perwersyjnego esbeka. – W niedzielę ci stał jak żołnierz na warcie.
- A dzisiaj musisz się postarać.
Bydlak rzucił kurtkę na podłogę. Rozpiął zamek spodni.
- Jak mam to zrobić? – Wolińska posłusznie wsunęła dłoń w spodnie.
- Zrób tak, żeby na niego zasłużyć.
Na te słowa przez ciało kobiety przebiegła fala gorąca. Żar zmusił do zaciśnięcia powiek. Lawa ciężka jak ołów wypełniła głowę. Wolińska poczuła niemoc. Uklękła, ratując się przed zupełnie niekontrolowanym upadkiem na podłogę.
Po chwili trwającej w jej odczuciu długie kwadranse otworzyła prawie niewidzące oczy. Ściągnęła spodnie esbeka do kostek. Zaczęła masować członek. Jedną ręką. Dwiema. Wreszcie ustami.
- Pokaż, co lubi twój mężulek – odezwał się Bydlak zadowolony z napływu krwi do prącia.
- Nigdy z nim tego nie robiłam.
- Nie pobudzasz go po francusku?
- Nie.
- A innych kochanków?
Nie odpowiedziała. Zamiast przyznawać się do bycia oralną dziewicą objęła żołądź wargami, trzymając w ręce podstawę członka, i zaczęła ssać jak włoskiego loda. Z rosnącą pasją. Głośno mlaskając. Nie poznając siebie.
- Zwolnij, diablico! – Esbek odciągnął ją za włosy po paru minutach intensywnego ssania. – Za szybko by było.
- Więc jak chcesz teraz, bydlaku? – Wolińska skierowała rozogniony wzrok do góry.
- Miało być na łóżku. Zdejmuj ciuchy!
Więcej tego dnia nie rozmawiali. Rozumieli się bez słowa. Kobieta rozłożyła nogi. Facet wszedł w nią głębokim pchnięciem. Przycisnęła go do siebie kleszczami z kolan. Do wpół do dziesiątej jęczeli w zgodnym duecie, nie zmieniając pozycji. Na koniec, bydlak obrócił kobyłkę na bok. Podniósł jej nogę i serią szybkich pchnięć wzmógł swoje podniecenie do stanu niepodlegającemu żadnej kontroli. Przekręciwszy kobyłkę na grzbiet, przygniótł ją całym sobą i doznał wyśnionego zaspokojenia.
Wyszedł bez słowa. Zarówno z Wolińskiej jak i z jej mieszkania. Łaskawie zostawiając jej kilka minut na posprzątanie pokoju przed powrotem dzieci. Na umówione spotkanie dojechała bez znacznego spóźnienia.
***

14.  Magiczne słowo dziękuję
Piątego dnia Bóg stworzył wielkie potwory morskie i wszelkiego rodzaju pływające istoty żywe, a widząc, że były dobre, pobłogosławił je tymi słowami: Bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście zapełniały wody morskie. Kazimierz Woliński piątego dnia wciągnął do łóżka Ewę Kapucewicz. Zaledwie dzień po tym, jak na tym samym łóżku baraszkował z jej córką. Widząc, że kobieta jest dobra, postanowił, że się z nią pokocha po bożemu.
Domyślając się, że Ewa przyjdzie rano powiedzieć dzień dobry, przygotował kwiaty. Nie żywe, nie cięte, lecz w formie rysunku. Bukiet z wykaligrafowanym słowem „dziękuję”. Założył koszulę i dolną część dresu. W takim półelganckim-półdomowym stroju zaczekał na ciche pukanie do drzwi.
Tym razem sam otworzył. Zaprosił do środka. Wręczył rysunek.
- Kaziku, tego się nie spodziewałam. Jesteś niesamowity! – Kobieta w urzędniczej bluzce i długiej wełnianej spódnicy potrzymała za rękę artystę-szkicownika. – Dziękuję, Kaziu – powiedziała półgłosem.
Nie przeszkadzało jej, że Kazimierz patrzył na jej dekolt. Wręcz przeciwnie. Gdyby nie wyglądało to podejrzanie niechlujnie, rozpięłaby dwa guziki więcej. Zachęcona zainteresowaniem mężczyzny i nie chcąc zbyt szybko wychodzić z pokoju, wyciągnęła ramię na znak, że chce go objąć. Po przyjacielsku.
Woliński, prawidłowo odczytawszy ten oczywisty sygnał, zbliżył się o pół kroku. Następnie jednak otoczył rękami talię kobiety. Przyciągnął do siebie już niezupełnie jak tylko przyjaciel. Poczuła go brzuchem i piersiami. Także udami i kroczem, gdyż jedno kolano wystawił daleko do przodu, wciskając między jej kolana, jak by tańczyli tango.
- Kaziku! – szepnęła Ewa zaskoczona tym naruszeniem granicy intymności.
- Ewo! – odpowiedział Woliński wesołym szeptem i musnął ją ustami obok ucha.
Wykonał półobrót i przysiad, kierując partnerkę wprost na łóżko. Upadł obok, cały czas trzymając ją za biodra.
Zaskoczona kobieta zachichotała jak nastolatka. Odepchnęła Wolińskiego, niezbyt mocno, i położyła się na plecach, rozkładając ramiona na boki.
- Kaziku, co robisz? Już nie jesteśmy dziećmi – spytała, śmiejąc się cicho, podniósłszy głowę.
- No właśnie – odpowiedział Woliński, położywszy rękę na jej brzuchu.
- Nie powinniśmy się tak zachowywać przy niezamkniętych drzwiach, kiedy Magda jest w domu – wyjaśniła Ewa, oparłszy się na łokciu.
Usłyszawszy swoje własne słowa, natychmiast pomyślała, że powinna dłużej się bronić. Że przyzwoiciej by było odegrać rolę święcie oburzonej wiernej żony, a nie zasłaniać się córką. Ale, jak to się mówi, słowo się rzekło, kobyłka u płota. Woliński przysunął się bliżej, obejmując talię ramieniem, chwycił kobietę za pupę. Drugą rękę przyłożył do mostka pomiędzy miseczki stanika odznaczające się pod białym materiałem bluzki.
- Nie będziemy. Mogę cię teraz pocałować?
- Teraz? Tylko raz?
- Tak, teraz, Ewo. – przybliżywszy usta, złożył mokry pocałunek na policzku kobiety. Pocałował jeszcze raz w kącik między wargami. I jeszcze raz, mocno ścisnąwszy pośladek, w usta. Aż kobieta, szeroko rozchyliwszy wargi, odwzajemniła pocałunek.
- Tak nie wolno, Kaziu. Pognieciesz mi bluzkę.
- Podniecacie mnie obie, ty i twoja córka.
- Magda?!
- Jest piękną kobietą.
- Magda cię podnieca? – Ewa przesylabizowała ostatnie słowo.
- Tak, to chyba najodpowiedniejsze słowo. Ale się nie martw. Nawet się nie obejrzysz, jak przyprowadzi do domu chłopca w swoim wieku – zaśmiał się Woliński, nieszczerze. – Pocałuj mnie jeszcze raz na dzień dobry, Ewuś!
- Ostatni raz, Kaziku, i uciekam do pracy. – Jeszcze raz złączyli się w namiętnym pocałunku. – I nie mów niczego Magdzie! Nie chcę, żeby brała ze mnie zły przykład.
Woliński odprowadził kobietę do klatki schodowej.
- Niech ci się dobrze pracuje. Miłego dnia, Ewuś!
- Nie zbałamuć mi córki! A nawet jeśli... – Kobieta nie dopowiedziała zdania. Roześmiała się tylko, jak gdyby chodziło o pikantny żart niemający bezpośredniego związku z rzeczywistością. Nie wyobrażała sobie córki w miłosnych objęciach z kimkolwiek, a już na pewno nie z czterdziestoletnim trepem.
***

15.  Jesteś boski, wujku
- Wszystko słyszałam. Czy ty i mama... – Magda zawiesiła głos, szukając odpowiednich słów dla wyrażenia myśli.
- W pewnym sensie – odpowiedział Woliński, popychając dziewczynę z powrotem na jej łóżko.
- Jak to?
- Zdejmij piżamę, to ci powiem.
Woliński, posadziwszy dziewczynę, nie czekając na zgodę, zmiął rąbek koszuli nocnej w grzyby z czerwonym kapeluszem. Magda, kręcąc głową w geście wyrażającym powątpiewanie, posłusznie uniosła ramiona. Po chwili została w samych majtkach.
Na widok piersi idealnych kształtem i rozmiarem z gardła mężczyzny dobył się mimowolny pomruk uwielbienia.
- Jesteś cudowna, Madziu – powiedział egzaltowanym półgłosem, po czym, dotykając jej ramion i boku, poprosił, by położyła się na brzuchu. Odgarnął włosy i zaczął masować po karku. – Muszę podrywać Ewę. Twoja mama jest piękną kobietą. Należy to zauważyć, docenić, dać do zrozumienia, że się podoba. Byłoby dziwne i nieuprzejme, gdybym nie powiedział jej żadnego komplementu. Jak uważasz?
- No, nie wiem. Chyba nie musisz z nią tego robić.
- Nikt nikogo nie zmusza. Jasne, Madziu.
- Powiedziałeś jej o nas?
- Gdybyś wszystko słyszała, wiedziałabyś, że nic nie zdradziłem. Poza tym, co oczywiste, czyli, że jesteś seksowną młodą kobietą.
- Tak jej powiedziałeś, wujku?! – Magda obróciła się na plecy, jeszcze raz eksponując piersi.
- Tak. Twoja mama jeszcze nie zauważyła, że dorosłaś. Albo raczej nie chce zauważyć. Dla niej ciągle jesteś małą dziewczynką.
- A dla ciebie?
- Kobietą idealną do łóżka. Później ci pokażę, co napisałem o tobie na pamięć. – Woliński uklęknął, jednym kolanem między nogami dziewczyny, drugim podpierając jej udo z boku. Koniuszkiem palca pogładził ciemny trójkąt przebijający przez białą koronkę.
- Też prowadzisz pamiętnik?
- Tak, Madziu. A ty napisałaś już coś o mnie?
- Zaczęłam. Co robisz, wujku? – Magda, nie mogąc oderwać wzroku od palców przymierzających się do intymnego masażu, kilka razy poruszyła biodrami.
- Co napisałaś? – Woliński wymacał kobiecy rowek. Przycisnął czubkiem środkowego palca. Zaczął gładzić wzdłuż wargi sromu.
- Że oszalałam na twoim punkcie. Że mi nie przeszkadza, że masz żonę. Że chcę cię czuć w sobie. I że jak bym wcześniej wiedziała, jakie to fajne, już dawno bym się z kimś puściła.
- Z kim?
- Było paru chętnych.
- Robisz sobie tak sama? – spytał Woliński, masując wargi miękkie jak masło rozgrzane do trzydziestu siedmiu stopni.
- Tak.
- Muszę podrywać twoją mamę, żeby nie nabrała podejrzeń wobec nas. – Masażysta, wsunąwszy dłoń pod majtki, podał ostatni, koronny argument za równoczesnym romansem z Ewą, będący kwintesencją miłosnej niedorzeczności.
Drażniąc łechtaczkę, patrząc, jak dziewczyna się wije, doszedł do wniosku, że w innym życiu powinien założyć sektę, skoro tak łatwo mu idzie przekonywanie kobiet. Kupiłby farmę gdzieś na Dzikim Zachodzie i zapraszał najwierniejsze wyznawczynie, oczywiście tylko piękne i młode, do odbycia religijnych rytuałów przekazywania znaku miłości. Zapładniałby i odsyłał do domów głosić dobrą nowinę i werbować nowe wierne albo zatrzymywał w haremie jako kapłanki.
- Dłużej nie mogę. Zwolnij, wujku! – Magda, zwinąwszy się w kłębek, kurczowo złapała za nadgarstek pieszczącej ją ręki.
Kiedy kobieta prosi, nie wolno odmówić. Wujek zabrał dłoń, nieprzyzwoicie mokrą. Błyskawicznie się rozebrał. Zdjął majtki Magdy i wszedł w nią głęboko. Jak Old Shatterhand w piękną Indiankę z młodzieńczych fantazji po lekturze powieści Karola Maya.
„Wcale nie jestem zazdrosna. Wcale nie jestem zazdrosna o żonę wujka Kazia. Wcale nie jestem zazdrosna o mamę. Ani o byłe kochanki.” – z każdym pchnięciem cowboya Magda powtarzała w myślach mantrę zaklinającą rzeczywistość. Wmawiając sobie, że się nie puszcza jak pierwsza lepsza siksa dla zaspokojenia zwierzęcej, hormonalnej żądzy. Że jest wyjątkowa. Że liczy się tylko tu i teraz. Wypierając lęk przed konkurencją. „W ogóle nie jestem zazdrosna. Jestem dobra. Kocham prawdziwą miłością”.
- Jesteś boski, wujciu – wyznała mokra jak po wyjściu z jeziora, leżąc na zmiętej, nasyconej potem pościeli, wyczerpanemu galopem Wolińskiemu.
- Jak tak dalej pójdzie, szybko się doigramy potomstwa – odpowiedział wujcio, wyczerpawszy zapasy ładunków do flinty.
- Dzisiaj jesteśmy bezpieczni. Uważałam na biologii.
***

16.  Kazimierz i Ewa
Mama Magdy na swój strzał z dwururki musiała zaczekać do soboty. Na poprzedzające dni przypadła tylko przerywana gra wstępna. Rano pocałunki, po kolacji ukradkowe uściski, kiedy córka znikała w łazience na wieczorną kąpiel.
Pierwszy akt nastąpił w łóżku Ewy. Magda jeszcze twardo spała, kiedy Woliński punktualnie o szóstej zakradł się powiedzieć dzień dobry. Cicho zamknął drzwi i nagi wsunął się pod kołdrę.
- Co ty tu robisz, Kaziu? – spytała Ewa, przez półsen obejmując go ramieniem.
- Przyszedłem ci zrobić masaż przed śniadaniem.
- Jaki masaż?
- Zaczniemy od pleców.
Z czasem jedna z dłoni przeszła na brzuch i piersi.
- Kaziu, ja mam męża.
- A ja mam żonę.
- Madzia nie może się dowiedzieć.
- I się nie dowie.
- Która godzina?
- Piętnaście po szóstej. Madzia śpi smacznie – odpowiedział Woliński, kierując rękę kobiety na swój członek.
- Za to ty nie śpisz.
Zaczęli się całować. Ewa nie sprzeciwiła się, kiedy kochanek zdejmował jej majtki. Koszule nocną wolała jednak zostawić na sobie. Na wypadek, gdyby przyszło pokazać się na oczy córce.
- Chodź. Nie każ się prosić – nalegał Woliński, ciągnąc Ewę za biodra.
Po kilku próbach, kobieta uległa. Położyła się na nim okrakiem. Nadziała się na strzelbę.
- Tylko bądźmy cicho – poprosiła szeptem i pokochała się z mężem przyjaciółki, przejąwszy kontrolę nad tempem. – Jak chcesz, możesz skończyć we mnie.
- Bierzesz pigułki?
- Nie. W moim wieku o dziecko się stara, a nie zabezpiecza.
- Co powiesz córce?
- Że jestem wiatropylna – odpowiedziała Ewa żartem. – Zawsze można mieć romans w pracy z żonatym szefem albo sekretarzem partii. Coś wymyślę.
Do drugiego zbliżenia doszło po obiedzie, kiedy Magda pierwszy raz od przyjazdu Wolińskiego poszła do koleżanki.
- Podziwiam, że masz tak dobry kontakt z moją córką. Magda nikogo z rodziny nie lubi tak bardzo jak ciebie. Jak ty to robisz? – spytała Ewa, zalewając herbatę wrzątkiem.
- Zazdrościsz? – Woliński, stanąwszy obok, zaczął masować po pupie.
- Nie powinnam. Więc o czym z nią rozmawiasz, kiedy mnie nie ma? Ze mną już w ogóle nie rozmawia. Widzisz sam, jaka jest opryskliwa.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Nie jestem matką? Powinnam chyba wiedzieć, co robi moja jedyna córka, póki co niepełnoletnia.
- Nie mogę zdradzić czyjegoś zaufania. Przykro mi, Ewuś – odpowiedział Woliński, łagodnym tonem, jak babcia tłumacząca wnukom konieczność mycia rąk przed jedzeniem. Drugą rękę skierował na biust kobiety.
- Miałeś rację, jak powiedziałeś, że jest atrakcyjną dziewczyną. Moja siostra mówi to samo. – Ewa objęła Wolińskiego jedną ręką za szyję, przytulając się bokiem, pozwalając na dalsze macanie piersi i bioder. – Wcześniej nie zawracałam tym sobie głowy, ale syn siostry, dla Magdy starszy brat cioteczny, parę razy zapeszył Magdusię, jeśli wiesz, o czym mówię. No, w każdym razie, Magda rzeczywiście może się podobać facetom.
Woliński o Zbyszku wiedział już wszystko, co tylko dało się wyczytać z tajnego pamiętnika nastolatki. Na bezpośrednie zwierzenia jeszcze czekał. Musiał więc udać, że o dwuznacznej relacji z kuzynem słyszał po raz pierwszy.
- Jak zapeszył? – spytał, wsunąwszy rękę pod dekolt sukienki. Wziąwszy między palce twardniejący sutek, też stwardniał.
- Robiąc mniej więcej to samo, co ty teraz. No, oczywiście nie tak dosadnie.
- Jak?
- Z umiarem – zaśmiała się Ewa. – Ale chyba powinnam ją przed czymś takim chronić. Z drugiej strony Magda go lubi, więc może lepiej nie wtrącać się w nieswoje sprawy.
- Możliwe – potwierdził Woliński i zaraz podwinął sukienkę. Ścisnąwszy oba pośladki przyciągnął kobietę do siebie. Palcami zahaczył o gumkę majtek.
- Co robisz, wariacie?
- Mam na ciebie ochotę. – Z zaskoczenia ugryzł Ewę w szyję.
Chwilę potem, przeprowadziwszy kobietę przez przedpokój i pchnąwszy ją na łóżko, dał nura w głębinę namiętności.
- Skąd w tobie tyle energii, Kaziu? – westchnęła Ewa mile zaskoczona poziomem libido.
- Ćwiczenie czyni mistrzem.
W trzecim tygodniu grudnia na brak ćwiczeń pan doktor nie mógł narzekać, mimo nieobecności na uczelni i stanowojennego zawieszenia zajęć dydaktycznych.
Trzeci raz kochali się w niedzielę rano, skrzypiąc tapczanem.
W reakcji na odgłosy dobiegające z pokoju mamy, Magda napisała w pamiętniku: „Starski przesadził! Jak już musi rozmawiać po angielsku z matką Izabeli, powinien to robić tak, żeby Izabela nie musiała słuchać”. Posprzeczawszy się z mamą podczas śniadania, zamknęła się w pokoju. Wolińskiemu skłamała, że dopadł ją ból głowy. Ani proszek z krzyżykiem, ani walerianka nie pomogły. Dziewczyna przespała cały dzień, rezygnując z obiadu i kolacji. W nocy nie przyszła się poprzytulać na dobranoc.
Dobry humor odzyskała dopiero we wtorek, kiedy mama była w Warszawie, wujek Kazimierz na kolanach błagał o wybaczenie, a po południu mieli przyjść goście. W dniu urodzin wypada się weselić, nawet jeśli nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego.
***

17.  Epilog. Wojna z happy endem
Przyjazd córki, na legitymację szkolną starszej o cztery lata Magdy Kapucewicz, przynosi kres pozamałżeńskim romansom Wolińskiego. Przynajmniej na tydzień. Magda odnotowuje ten fakt w pamiętniku: „Starski ma córkę. Naprawdę! Nie zalewał. I widać, że bardzo ją kocha. Kto by się spodziewał! Izabela tęskni. Stopniowo przestaje wierzyć, że się z nim kochała. Zdaje jej się, że to był tylko sen. Sen diabelsko miły”.
Dopiero po Bożym Narodzeniu sen na kilka dni znowu staje się jawą. Ewa Kapucewicz bierze drugą delegację do Warszawy. Trzydziestego grudnia wyjeżdża z córką Wolińskiego, żeby odwieźć ją do domu i tym samym umożliwić udział w zajęciach szkolnych wznawianych z dniem czwartego stycznia. Spędza Nowy Rok u przyjaciółki, przy okazji poznając syna Kazimierza i Anny Wolińskich. Poznają się blisko. Tak blisko Marek nie poznał nikogo przez całe swe siedemnastoletnie życie. Ewa uczy młodzieńca, jak rozmawiać z wybranką serca skutecznie, czyli tak, żeby z przyjaciółki przeistoczyła się w narzeczoną.
Korzystając z nieobecności mamy, Magda przez kilka dni prawie nie wychodzi z łóżka wujka Kazimierza. Leży pod nim, nad nim i obok niego. Pełnymi garściami, każdym organem i każdą komórką czerpie radość z bycia razem. Jak by możliwym było naczerpać się na zapas.
Natomiast w sierpniu 1982 rodziny Wolińskich i Kapucewiczów powiększyły się niemal jednocześnie. Szkolne przyjaciółki Ania i Ewa powiły synów, przypieczętowując dawną przyjaźń i wspólnotę losów. Dzieci stanu wojennego. Dzieci wojny. Albo dzieci pojednania narodowego, mieszańce opozycyjno-reżimowe. Bo nic tak skutecznie nie jedna jak łóżko.
***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz