Miłość w czasie apokalisy 3/6 - Nowe życie Adama (2017)

Za oknem wieczór. Zaciągnięte zasłony dodatkowo blokują napływ światła. Pokój tonie w mroku. Jedynie dwie świece ustawione na masywnym stole rzucają blade mignięcia na zatroskane twarze starszego mężczyzny i dwudziestoletniego młodzieńca.
- Co mamy robić, księże proboszczu?
- Przeżyć.
- Ksiądz zawsze to samo.
- Bo to najważniejsze. Martwi do niczego się nie przydacie.
- Łatwo powiedzieć, przeżyć. Mamy się dać rozbroić?
- Nie radzę.
- Więc co? Przebijać się za Wisłę? Oddział Śliwy próbował. Wystrzelali ich jak kaczki.
- W żadnym wypadku. Nie zwojujecie tam nic, tak jak i tutaj nic nie zwojowaliście.
- Jak to nic? Za mało, zgoda, ale trochę eszelonów z bronią udało nam się zatrzymać.
- Co z tego? Uratowaliście choćby jednego zakładnika przed powieszeniem?
- Jak mieliśmy uratować? To nie my stosujemy terror, tylko Niemcy.
- Tak. Niemcy. Ale nie o nich rozmawiamy tylko o was. Co żeście osiągnęli? Macie wolną Polskę?
- Będziemy mieli.
- Będziemy, będziemy... Gówno nie Polskę będziemy mieli! Same trupy i kupę gruzów!
- Więc co robić, księże proboszczu? Z kacapem się układać?
- Przeżyć, Adamie. Przeżyć! Masz tutaj list od księdza Czartowskiego. Pisze to samo, co ja ci powtarzam trzeci rok z rzędu. Może jego posłuchasz.
- Ale sam ksiądz mówił, żeby broni nie składać. – Rozmowa kręci się w koło, jak za każdym razem ostatnio.
- Mówiłem. Broń złożycie, uroczyście, ze wszystkimi honorami, a jutro chłopi mi was zwiozą na cmentarz. Myślisz, że tego mi potrzeba? Zgłosicie się do ich wojska, walczyć o Polskę. Daj Bóg, dojdzie któryś do Berlina. I co dalej? Myślisz, że wrócisz? Naiwny! Najpierw do Karelii, kanał kopać.
- Do jakiej Karelii, księże proboszczu? Swoich nie będą wsadzać do obozu!
- Może nie będą. Bo najpierw rozstrzelają. Jak Komintern w trzydziestym siódmym.
- Ale po co, dlaczego? Nie będą czerwoni potrzebować ludzi po wojnie, żeby kraj odbudować?
- Boś nie ich. Nie myśl, Adasiu, żeś im aż taki potrzebny.
- Więc co robić?
- Ukryć się, przeczekać, zacząć nowe życie. Tutaj, w Polsce, nie w Niemczech!
- Gdzie? Jak? Co też ksiądz za bajki opowiada!
- Na plebanii cię nie schowam. Mógłbym cię przebrać za ministranta albo kleryka, ale kacapy religię mają za nic. Wygarną cię i albo kulka w łeb albo w kamasze. Za parobka też cię do nikogo nie wyślę. Młody, sprawny, to na front! Nawet jak pięcioro dzieciaków na utrzymaniu. Mam dla ciebie lepszą kryjówkę. I jeszcze paru chłopców się schowa we wsi. Tylko żebyście się chcieli słuchać.
- Księże proboszczu, przysięgaliśmy wierność. Ale nie księdzu tylko Polsce.
- Panie chorąży „Cichy”, przechodzi pan w stan rezerwy. Przyjmie pan nową tożsamość. Od jutra od godziny dwunastej będzie się pan nazywał Stanisław Trzeciak. Tu ma pan instrukcje. – proboszcz wykłada na stół kopertę. – Przyjdzie pan pod wskazany adres o podanej porze. To rozkaz!
- Tak jest, panie poruczniku!

***

Można zmienić tożsamość, udawać przez krótki czas kogoś innego. Ale stać się z powrotem czternastoletnim chłopcem, gdy się ma lat dwadzieścia? Tylko w głowie kogoś z bardzo wybujałą fantazją, kogoś obojętnego na rzeczywistość może się zrodzić tak szalona idea.
- Panie Trzeciak, to jakaś pomyłka, kpina, to się nie może udać. – Stanisław Trzeciak, Staszek, do niedawna Adam Półtorak załamuje ręce.
- Też tak myślałem. Że stary klecha postradał zmysły. Ale, Staszku, syneczku, to wcale nie jest takie głupie. Staszek, mój były syn, wyglądał poważniej niż na swój wiek, pan, panie Adamie, z pełnym szacunkiem, synku, wyglądasz na mniej niż dwadzieścia. Przesiedzisz pan cichutko parę miesięcy, nie będziesz się rzucać nikomu w oczy, a jak przyjdzie co do czego, jesteś pan moim synem, innego nie mam. Sąsiedzi nie zaprzeczą, ksiądz potwierdzi metrykę. Plan ma ręce i nogi.
- Gdzie będę spał? Co ja tu mam robić?
- O spanie się pan nie martw. Synku, twoje łóżko jest tam, gdzie było do tej pory. Nikt go nigdzie nie wynosił. – Rosły kolejarz podkręca wąsa. Śmieje się z zaistniałej sytuacji. Na polecenie księdza wprowadza obcego mężczyznę do pokoju dzieci. Do córki, której od miesięcy nie wypuszcza z domu. Mężczyzna młody, elokwentny, sprawdzony. To się nie może źle skończyć. – No, nie ciesz się pan. Nie myśl pan, że będziesz spał w jednym pokoju z moją córką. W piwnicy się pan ustroisz.
- Nie chcę być darmozjadem. Umiem pracować. Znam się na literaturze i matematyce. Uczyć mogę. Już uczyłem. Ksiądz proboszcz może potwierdzić.
- Uczyć? Sam pan pójdziesz do szkoły, jak otworzą. Jesteś pan czternastolatek! Ha, ha, ha! – Trzeciak nie jest już w stanie hamować lawiny śmiechu. – Pomożesz pan przy chałupie, panie Adamie. Tfu! Synku. Dach trzeba naprawić. Przydasz się pan na pewno.

***

Nowe lokum Adama vel Staszka miało powierzchnię pięciu metrów kwadratowych. Mieściło siennik przykryty derką, walizkę służącą za szafę i strome drewniane schody. Położone było pod podłogą izby sypialnej, zwanej pokojem dziecinnym. Sypialnia małżeńska znajdowała się w drugiej części domu, do której przechodziło się przez kuchnię i jeszcze jeden mały pokój przechodni, służący za spiżarnię. Jednym słowem świeżo usynowiony zamieszkał w piwnicy wybudowanej po wkroczeniu Niemców jako schron przeciwbombowy i skrytka na drogocenne rzeczy i ludzi.

***

- Adamie, śpisz? – spytała półgłosem córka pana Waldemara, zerkając w ciemność.
- Nie jeszcze. Odwykłem od domowych warunków. Trudno zasnąć w ciszy.
- Opowiesz mi o lesie?
W piwnicy zaszeleściło. Nowy brat wstał z siennika. Stanął obok drabiny.
- Nie mogę, panno Marysiu.Tajemnica wojskowa.
- Och. Mieliśmy sobie mówić po imieniu. Tatko tak kazał.
- Tak, siostrzyczko. – Adam popatrzył z uwagą na postać w jasnej halce majaczącą w skąpym świetle księżyca. Odważnie, wiedząc, że mimo iż dzielił go od niej zaledwie metr, od jej spojrzenia zasłaniała go absolutna ciemność. – Dlaczego nie śpisz?
- Nie mogę. Zimno i dziwnie, kiedy nie ma brata. Chyba czułam się bezpieczną, jak spał ze mną w pokoju.
- Teraz ja cię chronię.
- Ta, pod podłogą. Zanim wyleziesz, sama się obronię.
- Jakby co, masz nie zgrywać bohaterki, tylko przybiec do mnie. Lepiej się już połóż, Marysiu.
- Jak sobie chcesz. Myślałam, że porozmawiamy, żeby się poznać.
- Już się poznaliśmy. Jesteśmy rodzeństwem. Mam potwornie ładną siostrę.
- Żartujesz sobie ze mnie? Nawet na mnie nie spojrzałeś. Jak przebiegasz przez pokój, zawsze odwracasz wzrok gdzieś na bok.
- Żeby się ustrzec grzesznych myśli.
- Ha, ha! Jakich?
- Lepiej żebyś nie wiedziała, siostro.
- To nie wyjdziesz do mnie z tej nory? Szkoda. Dobranoc.
- Nie mogę. Obiecałem twojemu ojcu. Ale ty możesz zejść do mnie, jak się nie boisz.
- A czego mam się bać?
- Mnie.
- Dobra, schodzę. Uważaj. – schodki zaskrzypiały.
Brat chwycił siostrę w silne ramiona, chroniąc ją przed potknięciem. Dopiero w tym momencie Marysia zorientowała się, że Adam był nagi. Zdziwiła się, bo pół godziny wcześniej widziała go w koszuli i kalesonach, jak umywszy się w kuchni, przemykał przez pokój. Z jakiegoś powodu musiał się potem rozebrać. Pomimo przenikliwego chłodu. Poprzedni brat też nie był już dzieckiem, ale nie robił na dziewczynie wrażenia. Co innego nowy Staszek. Od pierwszego spojrzenia dziewczyna czuła dziwny stan uniesienia. Motyle łaskotały ją w brzuchu, mimo że zimna jesień to nie pora na owady. Nagość mężczyzny zupełnie wybiła dziewczynę z rytmu. Spojrzała mu prosto w oczy, chciała coś powiedzieć, powinna, lecz nie wiedziała co. Wszystkie pomysły wyparowały z głowy.
Adam-Staszek poprowadził ją na siennik. Położyli się pod pierzyną. Staszek z brzega, Marysia od ściany, na bokach, blisko siebie, stykając się łokciami i kolanami.
- Jak się twój ojciec dowie, że cię wpuściłem do łóżka, zatłucze mnie widłami i spali w parowozie. – Adam odezwał się pierwszy.
- Powiesz mu? Bo ja na pewno nie powiem. – odpowiedziała Marysia zdecydowanie, poza tym leżąc drętwo, sztywna jak trzecia noga, o którą się przypadkiem otarła.
- Skoro się mamy poznać, Marysiu, powiedz, za kogo cię ojciec swata. Masz kawalera?
- Ojciec? Swata? On chyba chce, żebym została starą panną.
- Ciekawe. Nie przychodzi do ciebie nikt z sąsiadów?
- Nie. – dziewczyna odpowiedziała ledwie słyszalnym szeptem, wzruszając ramionami. – A ty masz narzeczoną?
- Nie, Marysiu. Narzeczone nie są dla ludzi z lasu. – brat odpowiedział z fałszywą skromnością. Prawie nie widział siostry w piwnicznych ciemnościach, ale mógł poczuć. Nosem potrącił jej nos, a pod kołdrą jak gdyby nigdy nic dotknął boku brzucha nad biodrem.
Marysia ani drgnęła, jak sparaliżowana. Jedynie przyspieszyła oddech.
- Jak jest w lesie? – spytała cicho po chwili, trącając brata nosem i oddychając jego oddechem.
- W lato nie najgorzej, ale to nie miejsce dla kobiet.
- A w zimę?
- Zimno. I samotnie. – Adam przysunął się jeszcze bliżej, obejmując Marysię w talii, krzyżując kolana i ocierając o udo środkową nogą.
- Przecież nie byłeś sam? Ile osób było w twoim oddziale?
- To tajemnica wojskowa. – szepnął i dotknął koniuszka nosa siostry ustami. – Sam, bo bez kobiety.
Gdyby ktoś nagle wszedł do piwnicy z lampą w ręce, zobaczyłby dwie jaskrawoczerwone cegłówki w miejsce policzków dziewczyny. Zobaczyłby też chłopca o lekko pociągłej twarzy i jasnych włosach, ogolonego gładko, chuchającego w usta troszkę pucułowatej blondynki. Nikt jednak nie przyszedł i nie oświetlił świeżo upieczonego rodzeństwa.
- Ilu Niemców zabiłeś?
- Żadnego. Jednego trafiłem, ale chyba przeżył. Mam nadzieję.
- Bałeś się?
- Jak diabli. – były partyzant otarł się jeszcze raz nosem o nos siostry i musnął ustami policzek. Po czym odstąpił od jej buzi, opierając głowę na poduszkę. Westchnął ciężko. – Och! Jak dobrze tu z tobą leżeć, Marysiu.
- Myślałam, że mnie nie lubisz.
- Podobasz mi się. Jakbyś nie była moją siostrą...
- To co? – odrętwiała przed chwilą, odzyskała władzę nad ciałem. – Pochyliła się nad bratem.
- To byś ze mną nie chciała leżeć. – Adam objął w talii Marysię i mocno przycisnął ją do siebie. Poczuli się wzajemnie tułowiami.
- Nie znasz na kobietach. – Siostra odchyliła głowę do tyłu.
Poza tym nie wiedziała jak się zachować. Leżała na człowieku, o którego istnieniu jeszcze dzień wcześniej nie wiedziała, opierała się piersiami na jego nagim torsie, brzuchem na jego brzuchu, łonem czuła ogromny wyrostek jego łona. Powinna uciec, ale nie chciała. Pomyślała za to, że nie miała racji. Gdyby Adam się nie znał na kobietach, nie pragnęłaby go.
- Chyba jednak się trochę znam.
- Skąd?
- Z książek. Dowódca przywiózł do lasu kilka naprawdę mądrych książek.
- Jakich? Co w nich przeczytałeś?
- Na przykład, że jak kobietę lubi, to trzeba ją pocałować, nawet jeśli jest twoją siostrą.
- Niemożliwe.
- A jednak. – Adam przechylił Marysię z powrotem na bok, częściowo opierając ją plecami o ścianę i nachylił się głową nad jej buzią. Odczekał chwilę, wydychając powietrze z bliska w jej usta, po czym pocałował.
- No, dobrze. Znasz się. Ale odsuń się trochę, bo mnie zgnieciesz. – Marysia uwolniła się od naporu męskiego ciała. Położyła dłoń na jego torsie i ułożyła się na boku, wygodnie. Wlepiła wzrok w ledwie widoczne oczy nowego brata. Była szczęśliwa.
- Nie gniewasz się? – spytał Adam po chwili. Zaraz potem pogłaskał siostrę po piersi.
- Nie, braciszku. Czy ty mnie macasz?
- Dotykam piersi. Mam przestać?
- Tak, ale jeszcze nie teraz. – Marysia przymrużyła oczy. Zapomniała, że w piwnicy panowała wilgoć, że poza pierzyną było przeraźliwie zimno. Oblizała usta, starając się zapamiętać pocałunek i głaskanie. Chciała, by czas się zatrzymał.
- Słyszałem, że Rosjanie okradali waszych sąsiadów. Wam nic się nie stało?
- Na szczęście nie i to chyba tylko dzięki temu, że Staszek się z nimi zadawał. Ale sąsiadom wszystko zabrali. Jóźwiakom, tym po przeciwnej stronie drogi, wyprowadzili krowę ze stodoły, a Bolka tak nastraszyli, że się chłopak wszystkiego boi. Podobno przestał mówić. Nie wychodzi z domu. Chojniaków, tych bliżej szosy, trzy dni trzymali w komórce i przez ten czas wynieśli wszystko, co ma jakąś wartość i się nadaje do jedzenia. Wiśniom ukradli króliki i kury, co do jednej. I to wszystko przez kilka ostatnich dni. Wcześniej był spokój. Handelek. Wszystkim się podobało. Tylko raz pani Gienia prosiła tatę o przechowanie królików, bo w nocy parę zginęło.
- A tobie podobali się ci Rosjanie?
- Mnie? Nie poznałam żadnego. Staszek był zachwycony. Opowiadał, że go uczyli pisać po rosyjsku i rysować. Baśka też ich lubiła.
- Jak Baśka? – Głaskanie stopniowo przybierało na sile.
- Moja koleżanka, od Jóźwiaków, z naprzeciwka.
- Skąd wiesz?
- Widziałam. Ze strychu przez szpary między deskami widać ich podwórko. Widziałam, jak wchodzili do stodoły. Baśka a zaraz po niej Rosjanie. Raz był z nimi Staszek.
- I co robili?
- Nie wiem dokładnie. Brat mi nie chciał powiedzieć. Wygadał tylko, że jeden z Rosjan ją narysował w swoim zeszycie. A w tym zeszycie były rysunki rozebranych dziewczyn. Hi, hi. No, przestań już, Adasiu.
- Skąd wiesz o tych rysunkach? Też mu pozowałaś?
- Od brata. Przestań! Hi, hi. Proszę. Adaś! – dziewczyna po bezskutecznej prośbie, złapała Adama za rękę.
- Nie jestem Adamem. Mam na imię Staszek. Zapomniałaś?
- Staszku, proszę, przestań mnie macać. – Marysia powiedziała powoli szeptem.
- Dobrze, siostrzyczko, ale za całusa.
- Dobrze. – Po stu uderzeniach serca, dwiema wargami oblizanymi językiem i jednej piersi ściśniętej prawą dłonią mieszkańca piwnicy, Marysia, oddychając głęboko i niemiarowo, spytała: - Jak się nazywa ta książka, dzięki której się znasz na kobietach?
- Kamasutra.
- Nigdy nie słyszałam. Już nie możemy się dzisiaj całować. Dobrze? – siostra objęła brata za szyję i przywarła do ust swoimi ustami. – Co tam jeszcze przeczytałeś?
- Że można się kochać tak, żeby kobieta nie zaszła w ciążę.
- Jak?
- Mówi ci coś słowo mineta?
- Nie.
- Jak zdejmiesz sukienkę, to ci wytłumaczę.
- Adasiu, nie mogę. Nie powinnam.
- Powiem ci jeszcze o minecie dla mężczyzn, o fellatio.
- O czym? – znów rozbrzmiało mlaskanie.
- Aleś ty nieoczytana, Marysiu. O miłości francuskiej, o stawianiu laski, o miłości indiańskiej czyli paleniu fajki, o głaskaniu pióra.
Głośne mlaskanie, mruknięcia, szelest siennika i pierzyny.
- Jakiego pióra?
- Tego. – To powiedziawszy, brat zaznajomił prawą rękę siostry ze swoją laską, fajką, piórem.
Noc była krótka. Ustąpiła przedłużającemu się wieczorowi.
- Jak dobrze, że to ty zostałeś moim bratem. – Powiedziała Marysia następnego wieczora o tej samej porze. I powtarzała tak długo, aż się spostrzegła, że pieszczoty wbrew zapewnieniom Kamasutry przyniosły efekt uboczny. Opóźniły krwawienie. O trzy dni, sześć, dziesięć... – Adasiu, co my teraz zrobimy? Tatko mnie zabije, jak się dowie.
- Ja z nim porozmawiam.
- Adasiu, nie zrozum mnie źle! Wiesz, że cię kocham. Tylko nie możemy się pobrać, skoro musimy udawać rodzeństwo.
- Ksiądz proboszcz udzieli nam ślubu. Przed Bogiem, nie przed ludźmi. A dziecko urodzi twoja mama.
- Co ty pleciesz? Adam!
- W metryce się wpisze twoją mamę jako mamę dziecka i twojego tatę jako tatę. Co, nie może im się rodzina powiększyć?
- Adam, wariacie, to się nie uda!
- Uda się i to jak! Zobaczysz.

***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz