Poznany we Włoszech. Bajka dla pań. (2017)

Ludwika poznałam we Włoszech. Spędzał wakacje w kompleksie wczasowym z hotelem, domkami letniskowymi, restauracją i wszelkimi dodatkami dla turystów. Moją uwagę zwrócił jego kontakt z córką, to jak się odnosili do siebie nawzajem, jak rozmawiali, o czym. Obserwowałam ich ukradkiem. Można powiedzieć, że podglądałam. Wprost nie mogłam oderwać wzroku. Patrzyłam i zazdrościłam. Gdybym ja miała takiego ojca, kiedy byłam w jej wieku, mój świat wyglądałby inaczej, lepiej, byłoby mi łatwiej w życiu. Gdybym tylko mogła dać takiego ojca swojej Hani!
Pierwsze wrażenie było, jakby przepłynął przeze mnie prąd z niezabezpieczonego gniazdka elektrycznego podczas ulewnej burzy. Usłyszawszy za plecami piskliwe: „tatusiu, pogramy w badmintona, jak skończysz pracować? Wyjęłam już rakietki” stanęłam w miejscu na rozedrganych nogach. Dziewczynka wyglądała na dobrych naście lat, trzynaście, czternaście. Była więc w tak zwanym trudnym wieku, trudnym dla rodziców, w którym dziecko usilnie podkreśla swoją dorosłość i niezależność, czasem robiąc poważne głupstwa, i nie słucha ojca ani matki. Ma wywalone na starych, jak się mówiło, kiedy byłam młodsza. Teraz pewnie się na to inaczej mówi, ale nikt, a zwłaszcza Hania, mnie nie oświeci. Tymczasem ta nastolatka najwyraźniej nie widziała nic złego w pieszczotliwym słowie „tatusiu”. Mówiła głośno, wyraźnie, dobitnie. Ta forma i ten brzmiący dziecinnie ton głosu były dla niej jak najbardziej naturalne. Do tego prośba o wspólne granie.
Natychmiast pomyślałam o Hani i jej wiecznym stękaniu: „oj, mamo!”, „oj, weź!”, „przestań!” Jak tylko bym zaproponowała wspólne zrobienie czegokolwiek w miejscu publicznym, odpowiedziałaby właśnie w ten sposób, kręcąc nosem, zawsze na nie. Kiedy szła ze mną na plażę, robiła to, jak pod przymusem. Wolała spędzać czas sama, w każdym wypadku bez matki. Czuła, że swoją obecnością robię jej „wioskę”. Tak się mówiło dziesięć, piętnaście lat temu, kiedy rodzic okazywał nadmierną troskę lub ograniczał prawie dorosłe dziecko w sposób widoczny dla jego rówieśników. Teraz wiem, że mówiło się tak z głupoty. Jakby obecności i zaangażowania rodzica należało się wstydzić.
Córce tego człowieka takie myślenie było obce. Kochała ojca i nie widziała w tej miłości niczego krępującego. Facet musiał być za to najszczęśliwszym ojcem na świecie. Jak mu się to udało? Jaki był, że córka nie szła za modą pozornej niezależności? Kim był? Pytania o Ludwika pochłonęły mnie od tego pierwszego spojrzenia. Ten mężczyzna i jego kontakt z córką zafascynował mnie bez reszty.
Coś podobnego widziałam wcześniej właściwie tylko raz. Dawno. W szkole. Chodziłam do klasy z dziewczyną, którą codziennie odbierał ojciec taksówkarz. Odwoził ją do domu, mimo że nie mieszkała daleko. Spacerem maksymalnie piętnaście minut przez dość ciche osiedle. Przyjeżdżał po nią do ostatniego dnia nauki w gimnazjum. Potem nasze drogi się rozeszły i nie wiem, jak długo pielęgnowali ten zwyczaj. Mnie i swego rodzaju klasowej elicie, do której – dziś wiem, że przez głupotę – za wszelką cenę chciałam należeć, wydawało się to chore. Przejaw rodzicielskiej nadopiekuńczości, przesadnej kontroli. Dziewczyna nie miała własnego życia, przynajmniej w oczach rówieśniczek. Nie widywało jej się na domówkach, nie przesiadywała do nocy na ławkach na Rynku – głównym placu naszego miasta, nie chodziła do kina ani do parku. Nie szalała z i za chłopakami. Szydziłyśmy z niej perfidnie. Wystarczało, żeby się odwróciła i z Marysi stawała się owcą, dziewicą i starą panną. Tylko co myśmy, nastoletnie smarkule, wiedziały o życiu!
Mój ojciec, kiedy wypił, wydzierał się na mamę, że ta chowa przed nim jego własne pieniądze. Szczególnie głośno krzyczał w obecności kolegów, trzydziesto- i czterdziestolatków z przekrwionymi nosami i martwymi oczami, których żony i dzieci, tak samo jak ja i moja mama, płakały skulone za kuchennym stołem czy siedząc na sedesie. Po cichu, w tajemnicy, wstydząc się własnego odbicia w lustrze. Owca miała za to swojego tatusia taksówkarza, opiekuna i anioła stróża. Dlaczego nikt jej nie zazdrościł? Dlaczego widziałam tylko złe strony? Współczułam jej nawet. Uważałam, że ojciec swoją zaborczością psuje jej życie. Że przez niego Owca nie może mieć chłopaka, co w wieku czternastu lat wydawało mi się niesłychanie ważne. Żaden nie zechce takiej, która w każdej sprawie radzi się tatusia – przekonywałyśmy się nawzajem w gronie koleżanek. Chłopcy z klasy potwierdzali te przypuszczenia. A Marysia nie miała pojęcia, że była przedmiotem zainteresowania i troski. Nie wiedziała, że brak narzeczonego może być postrzegany jako problem. Temat romansów zdawał się jej zupełnie nie dotyczyć. Była inna, dziwna. Nie pasowała do otoczenia. A mnie brakowało wyobraźni i odwagi, by ją lepiej poznać. Teraz, po latach na dźwięk słowa „tatusiu” wspomnienie o niej nagle odżyło. Zrodziła się ciekawość.
Zatrzymałam się, odczekałam kilka sekund, udając że się nad czymś zastanawiam, a gdy ojciec z nastoletnią córką mnie minęli, ruszyłam za nimi. Odprowadziłam ich do ich domku, trzymając się kilka kroków za nimi. Nie uchwyciłam więcej słów. Podziwiałam za to gesty i pewny siebie chód. Oboje wyprostowani, dumni, weseli. Przez część drogi trzymali się za ręce. W pewnej chwili córka spontanicznie chwyciła go za ramię. Potem on ją objął i przytulił do siebie. Byli pochłonięci rozmową, skupieni na sobie nawzajem. Reszta świata, łącznie z moją osobą, dla nich nie istniała. 
Ludwik, mężczyzna raczej niski, nie otyły też nie atleta, z uwypuklonym brzuchem, siwiejący blondyn nie zwróciłby na siebie mojej uwagi, gdyby szedł w pojedynkę. W towarzystwie szczupłej nastolatki w skąpym bikini i króciutkiej spódniczce, wesoło kręcącej biodrami, z jasnymi włosami związanymi w koński kucyk zasłaniający raz po raz to prawą to lewą łopatkę, w zależności od tego, jak dziewczyna w danej chwili skierowała głowę, wydał mi się atrakcyjnym. Poczułam zazdrość wobec jego żony, partnerki, matki jego nastoletniej córki. Zamiast pomyśleć o własnym dziecku, zadać sobie pytanie, co robi Hania, skierowałam myśli na tę nieznaną kobietę. Zaczęłam ją sobie wyobrażać, piękną i groźną konkurentkę. Taka ze mnie wyrodna matka!
Następnego dnia rano posunęłam szpiegowanie o krok dalej. Poszłam do domku Ludwika. „Good morning. Room service. Are you Mr. Ziółek?”, zapytałam po angielsku, wymawiając nazwisko Ludwika po polsku, mimo że w spisie gości widniał jako Ziolek. Ku mojemu zdziwieniu w domku zameldowane były trzy osoby o tym samym nazwisku, Ludwik, Natalia oraz Bartosz. Dwa męskie imiona, żeńskie tylko jedno. Córki. A gdzie żona? Nie wiem, co sobie wyobrażałam, na co liczyłam, ale musiałam się dowiedzieć, kto tam mieszka naprawdę. Musiałam zobaczyć na własne oczy i usłyszeć nowy urywek jakiejś rozmowy, żeby móc dalej snuć wizje i karmić domysły. „Yes, I am”, Ludwik odpowiedział po angielsku. Nie zauważył, że tylko Polak albo Polka mogła prawidłowo przeczytać jego nazwisko, uzupełniając kreski w eł i o z kreską. Być może zrobił to z uprzejmości, żeby nie wytykać mi niepoprawnej wymowy. Mój angielski i włoski pozostawiają bardzo dużo do życzenia. „I will be doing your room”, wyjaśniłam, “I just wanted to ask, when you are leaving for breakfast.” “In ten to fifteen minutes, but you can start whenever it is convenient for you, even now. Prawda, dzieciaki?” Zapamiętałam każde słowo, jakby chodziło o coś niesłychanie ważnego, a nie porę odebrania śmieci i wymiany ręczników. Urzekł mnie tembr jego głosu, spokojny, wyważony, uprzejmy i przenikliwe spojrzenie. Ludwik mówił wyraźnie, dbając, by rozmówczyni, czyli ja, zrozumiała każde słowo. Obsługa hotelowa jest wyczulona na takie szczegóły. Docenia, gdy klient okazuje szacunek. „Ja już jestem gotowa!”, „Co? Jeszcze chwilę!”, odpowiedziały dwa głosy. Pierwszy już znałam. Drugi należał do jakiegoś mężczyzny. „Po prostu nie chciałam przeszkadzać”, usprawiedliwiłam się już po polsku. Nie musiałam się przedstawiać, chociaż bardzo chciałam. Przywieszka na piersi informowała wyraźnie, kim jestem: Jagoda Kowalik. „To ja już pójdę. Do widzenia!” Tak wyglądała moja pierwsza rozmowa z Ludwikiem i jego dziećmi. Prozaiczna do bólu. O niczym. Za to jakie dała pole do domysłów!
Z trzech pokoi kobiece ubrania były obecne tylko w jednym. Czyli Ludwik odpoczywał sam z dziećmi. Bez żony. Wdowiec? Rozwodnik? A może pani Ziółek dołączy do nich lada moment? Żaden z wariantów nie wydawał mi się prawdopodobny. Mężczyzna i córka – syna jeszcze nie zdążyłam zobaczyć – byli zbyt weseli. Poza tym krótko po pogrzebie raczej by się nie wybierali w podróż za granicę nad morze. To, że żona umarła dawno, na przykład kilka lat wcześniej, też nie wchodziło w rachubę. Ludwik był zbyt atrakcyjną partią, by móc długo się cieszyć samotnością. Rozwód wydał mi się jeszcze mniej realny. Takich facetów się nie porzuca i nie przyprawia rogów. Żeby zdradził on, nie pasowało mi jeszcze bardziej. Chociaż ta opcja byłaby dla mnie najbardziej miła. Kto zdradził raz, może zdradzić ponownie. A ja nie miałam męża i romansem bym nie pogardziła. Tym bardziej, że jego błękitne oczy w ciągu kilku sekund banalnej rozmowy wznieciły we mnie błękitne płomienie. Widziałam też, że skrupulatnie przestudiował plakietkę z moim nazwiskiem i imieniem. Starał się zapamiętać. Zresztą już poprzedniego wieczora naszły mnie fantazje o siwiejącym blondynie, ale byłam pewna, że pozostaną one na zawsze fantazjami. Miał żonę, czy nie, Ludwik kochał swoją rodzinę.
Rozumowałam według tego samego schematu co dawniej w odniesieniu do koleżanki z klasy. Wówczas Marysia nie miała szans na chłopaka przez zbytnią zażyłość z ojcem, teraz Ludwik nie mógł mieć kochanki, bo był zbyt blisko związany z córką. Stereotypy, szablony, błędne myślenie!
Około południa zobaczyłam Ludwika i Natalię ponownie. Siedzieli na tarasie. On z laptopem, przy stole. Córka na leżaku, z telefonem komórkowym w ręku. „Dzień dobry”, przywitałam się po raz drugi tego samego dnia. Udałam, że przechodziłam obok w jakimś celu związanym z pracą. „Piękna pogoda”, zagaiłam. Poinformowałam, że dostęp do internetu jest lepszy koło recepcji niż w głębi ośrodka. Żaden lepszy temat nie przyszedł mi do głowy. Po kilku chwilach tej niezobowiązującej rozmowy wiedziałam już, że syn pana Ludwika znaczną część czasu spędzał samodzielnie, na basenie lub na plaży. Że tylko Natalka była „przylepą tatusia”, jak ją żartobliwie nazwał ojciec, prowokując do udawanego protestu. Złą jakością hotelowo-campingowego internetu nie przejmował się zupełnie. Powiedział, że kupił wystarczająco duży pakiet na telefon komórkowy, dla dzieci i dla siebie, bo potrzebował go do pracy. Pokiwałam głową i życzyłam miłego popołudnia. Wolnym krokiem ruszyłam w dalszą drogę, mając w głowie jeszcze większą łamigłówkę niż w porze śniadaniowej. Nie dość, że Ludwik spędzał wczasy bez żony, to jeszcze pracował zamiast odpoczywać. Przyjechał do Włoch, płacąc wcale nie mało za wczasy w pełni sezonu, żeby pisać coś na komputerze. Jakby nie mógł w domu. A dzieciom, przynajmniej córce, najwyraźniej ten stan rzeczy zupełnie odpowiadał. Nie mieściło mi się to w głowie.
Następnego dnia również na tarasie podsłuchałam kawałek rozmowy Ludwika i Natalki. „Tatusiu, wiedziałeś, że czasownik może być jednocześnie słaby i mocny?”, spytała. Odpowiedzi Ludwika nie usłyszałam, ale wyraził niedowierzanie. Na to dziewczynka nazwała to słowo i przeczytała przykładowe zdania w jakimś obcym języku. Ojciec się zainteresował. Najzupełniej szczerze. Wcale nie miał jej za złe, że go odrywa od pracy. Gdy podeszłam bliżej, Natalka stała za plecami ojca. Obejmowała go, opierając się ramionami na jego barkach. W dłoniach trzymała telefon komórkowy, w takiej odległości, by ojcu było wygodnie czytać. Rozmawiali półszeptem. „Rzeczywiście. Jest tak, jak powiedziałaś. Chociaż...”, większej części, tego co powiedział, nie dałam rady dosłyszeć i zrozumieć. Moją uwagę zwróciło coś innego. Domyśliłam się, że Natalka opierała się o plecy ojca. Nie tylko obejmowała go za szyję nagimi ramionami, jeszcze beztrosko uciskała go biustem. W moim domu, kiedy byłam w jej wieku, taki poziom zażyłości był zdecydowanie nie do wyobrażenia. „Bardzo ciekawe. A wydawałoby się, że to takie zwykłe słowo.”
Wyobraziłam sobie, że w ciele Natalki jestem ja i zamiast niej przytulam się do Ludwika. Że rozmawiamy jak zakochani, dotykając się policzkami, że ocieram się całą sobą o jego plecy, że między ramionami czuję jego szyję. Rozmarzyłam się przez chwilę i chrząknęłam, by w końcu zakomunikować, że nie są sami. „Hm, hm! Tak państwo ładnie wyglądają, że nie mogłam przejść obojętnie. Dzień dobry! Już mnie nie ma. Już nie przeszkadzam.” Uśmiechając się szeroko, zrobiłam krok w tył, jakbym rzeczywiście chciała wracać do swoich zajęć. „Wcale pani nie przeszkadza”, zapewnił Ludwik, chociaż w jego oczach dało się dostrzec cień niepokoju. Oboje byli trochę zmieszani moim nagłym pojawieniem się. Jakbym ich przyłapała na czymś niedozwolonym. Tak naprawdę przyłapałam samą siebie na nieprzyzwoitych myślach. W zachowaniu Ludwika i Natalki gotowa byłam dopatrzeć się czegoś więcej niż przyjaźni ojca i córki. Czegoś, za co grozi wiele lat więzienia. Musiałam przełknąć ślinę. Obojętnie co ich łączyło, byli piękni. Obydwoje. I byli razem, a ja stałam przed nimi jak nieproszony intruz. Zazdrosna podglądaczka.
„Internet to chyba największy wynalazek, jakiego dokonał człowiek. Natalka znalazła właśnie coś bardzo ciekawego”, Ludwik zaczął mi życzliwie wyjaśniać, o czym przed chwila rozmawiał z córką. Jednocześnie wytłumaczył się z pozy, w jakiej ich zastałam. Przez moment żałowałam, że przerywając im rozmowę w nieodpowiedniej chwili, wprawiłam ich w zakłopotanie. Niepotrzebnie. Bałam się, że na tym się skończy nasza znajomość. Na szczęście sytuacja szybko wróciła do normy. Ludwik zaprosił mnie na taras na łyk wody mineralnej. Powiedział, że tłumaczy jakiś długi tekst z pogranicza biologii i medycyny. Nie znam się na tym zupełnie, ale pamiętam, że chodziło o układ odpornościowy. O komórki krwi i inne specjalne komórki, które chronią organizm przez zarazkami i nowotworami.
Co ciekawe Natalka całkiem dobrze orientowała się w temacie. Widać było jak na dłoni, że rozmowy z ojcem nie szły na marne. A ja już się niczemu nie dziwiłam. Ludwik wcale nie musiał się specjalnie starać, żeby córka chciała z nim przebywać. W jego wypadku wystarczało mieć interesujące zajęcie i rozmawiać o tym, nad czym akurat pracował. Większość ludzi oddziela życie zawodowe od domu, żeby mieć czas dla rodziny. Mamusie grają z córciami w żałosne przebieranki na smartfonie, zniżają się do poziomu dziesięciolatki, żeby być cool i w trendzie. Co robią tatusiowie, nie wiem. Mój ojciec też się starał. Nigdy mi nie pokazał swojej pracy. Raz na pół roku kupował tylko jakiś prezent, ale ja wyczuwając lub podejrzewając fałsz, dziękowałam w taki sposób, że musiał się napić. Ludwik przeciwnie, zabierał pracę do domu, na wczasy. I nie powiem, by jego dzieci cierpiały z tego powodu. Szczególnie Natalka.
Wczesnym wieczorem spotkałam Ludwika z córką i synem, oczywiście nie przypadkiem, jak szli na kolację. Natalka w środku, trzymając ojca za rękę. Wszyscy troje weseli, uśmiechnięci. Bartek opowiadał jakąś śmieszną historyjkę. Przyjrzałam się młodzieńcowi. Starszy od siostry, dość wysoki, szczupły. Właściwie chudy prawie jak patyk. Gęsta czupryna na głowie. Zawadiacki uśmieszek. Przystojny. Z wyglądu podobny do mojego pierwszego kawalera. Do tego stopnia, że prawie zakręciło mi się w głowie. W krótkiej kurtuazyjnej rozmowie dowiedziałam się, że w drugiej połowie dnia byli we troje na plaży i w pobliskim miasteczku. Zwiedzili port i starą latarnię. Zastanawiali się, czy wybrać się w rejs statkiem wycieczkowym. Na szczęście Ludwik nie zdążył spytać, jak ja spędzam czas wolny. Miał taki zamiar. Zaczął nawet, ale weszłam mu w pół zdania, mówiąc, że się zagadałam, a muszę jeszcze załatwić ważną sprawę. Nie miałam przygotowanej odpowiedzi, a przyznać się, że przez półtorej godziny obserwowałam go z sąsiedniego domku, nie mogłam. Półtorej godziny, w trakcie których Ludwik pisał, a jego córka na piętnaście minut schowała się w domku, po czym wróciła z rozpuszczonymi, mokrymi włosami i owinięta ręcznikiem zajęła miejsce na leżaku.
Tak mijały kolejne dni. Kilka minut kurtuazyjnej rozmowy podczas jakoby przypadkowego spotkania i godziny obserwacji z ukrycia. Domysły, marzenia, medytacje o ludzkim losie i konkretnie o moim życiu. Kim bym była, gdybym miała innego ojca. Na pewno nie dałabym się omamić kuzynowi koleżanki z klasy, poznanemu na domówce z okazji jej czternastych urodzin. Nie potrzebowałabym komplementów i głaskania po czole. Nie zaimponowałby mi prawem jazdy i przejażdżką motorem. W szkole miałabym lepsze stopnie. Poszłabym na studia. Nie klękałabym do konfesjonału jak głupia, nie czekałabym na ciepłe słowa ojca Grzegorza. Nie urodziłabym też Hani... Wszystko potoczyłoby się inaczej. I Ludwika bym nie spotkała, bo miałabym inną pracę. 
„Mamo, co ci jest?” Dobrze się czujesz?”, spytała Hania piątego dnia wieczorem. Musiała powtórzyć i potrząsnąć mnie za ramię, bo pogrążona w myślach wcale jej nie usłyszałam. „Nie, Haniu. Wszystko dobrze,” odpowiedziałam i wróciłam do swojej apatii. „Na pewno? Czy ty w ogóle coś jadłaś dzisiaj?” „Na pewno. Nie jestem głodna. Idź spać, Haniu.” Nie powinnam jej zbywać w ten sposób, ale nie potrafiłam przyznać się córce do słabości. Nie przywykłam się jej z niczego tłumaczyć. „Jak chcesz, ale mnie też się nie chce spać,” burknęła i zostawiła mnie samą. Na nowo zajęła się swoją komórką.
Długo nie mogłam zasnąć, a rano z trudem zwlekłam się z łóżka. Twarz w lustrze miała sine worki pod oczami, wyglądała okropnie. Dom państwa Ziółków zostawiłam na koniec. Bałam się pokazać Ludwikowi w takim stanie. Wolałam odczekać, aż pójdzie na śniadanie. Chciałam uniknąć przypadkowego spotkania. I prawie mi się udało.
„Pani Jagodo,” usłyszałam za plecami znajomy ciepły głos. „Pani Jagodo, jutro mija tydzień od naszego przyjazdu,” powiedział Ludwik, jak zawsze wesoły. Domki letniskowe były wynajmowane na tygodniowe turnusy. Wiedziałam więc, kiedy przyjechali i że następnego dnia rano zastanę puste pokoje do posprzątania dla następnych gości. „Tak, wiem,” odpowiedziałam, udając niewzruszoną. „Pomyśleliśmy z córką, że może pozwoliłaby się pani zaprosić na mały posiłek w porze obiadu. Jeśli będzie miała pani przerwę, oczywiście.” „Dziś? To bardzo miłe z pana strony,” zaczęłam się jąkać jak onieśmielona nastolatka. Chciałam odmówić, ale niezdecydowanie, tak żeby po dodatkowej namowie w końcu przyjąć zaproszenie. „Może być o dwunastej w pizzerii?”, Ludwik prawie się zaśmiał, przerywając moje jąkanie. „No to jesteśmy umówieni. Będziemy czekać z Natalką.” „A pański syn?”, spytałam, zerkając na przystojnego młodzieńca. „Bartek ma coś ważnego do załatwienia na basenie, ale jak zechce przyjść, wie gdzie nas szukać,” odpowiedział Ludwik, uśmiechając się tak, jakby znał jakiś sekret syna, ale nie mógł, albo nie chciał się nim podzielić.
Pomyślałam, że szkoda, że Bartka nie będzie. Przez tych kilka dni nie zamieniłam z nim prawie żadnego słowa. W ogóle rzadko go widziałam, bo do obiadu, w porze mojego podglądactwa, chadzał swoimi ścieżkami. Teraz się dowiedziałam, że bywał na basenie. Moja Hania też chodziła popływać i się poopalać, kiedy byłam w pracy. Przebiegło mi przez myśl, że ten chłopak mógłby jej zawrócić w głowie, gdyby mieli okazję się poznać. I zaraz dopadło mnie poczucie winy, że cały czas taiłam przed Ludwikiem, że też mam córkę. Jakby to był powód do wstydu. Jakby czternastoletnie dziecko świadczyło, że jestem stara.
Powiedziałam o Hani podczas obiadu. Przemogłam się i wydusiłam to z siebie. „Naprawdę?”, Ludwik zareagował zachwytem, „Dlaczego mówisz dopiero teraz? Dziewczynki mogłyby się poznać już dawno. Może by się polubiły.” „Nie wiem. Chyba nie było okazji.” Zaraz potem Ludwik przeprosił, że zwrócił się do mnie na ty, a nie jak zawsze per pani. „A mnie jest bardzo miło, Ludwiku. Ty też mów do mnie po imieniu, Natalko. Jagoda”, podałam rękę nastolatce. „Yhy”, zgodziła się nieśmiało, przywykła do większego dystansu w kontaktach z przedstawicielami starszego pokolenia. Ludwik zmusił mnie, żebym trochę opowiedziała o Hani, czym się interesuje, co czyta, jak wygląda. Wcale nie było to łatwe. Gdybym rozmawiała z kimś innym, mogłabym skupić się na warkoczach i bransoletkach i przejść do ogólnego narzekania na młodzież, szkołę i sąsiadów. Ludwik i Natalka oczekiwali czegoś innego, konkretnej informacji. A ja nie wiem, co Hania czyta, czy w ogóle coś czyta poza WhatsApp’em i Instagram’em.
Wybrnęłam z tego, szybko zmieniając temat: „A Bartek? Ładny chłopak. Ile ma lat, jeśli mogę wiedzieć?” „Siedemnaście,” odpowiedział Ludwik. „Prawie osiemnaście”, od razu poprawiła Natalka. „O mnie tata mówi, że mam dziewięć,” dodała, śmiejąc się z ojca nienadążającego za zmianami. „Oj, przepraszam bardzo! Uważam i już od dawna się nie mylę.” „Ta, na pewno? To ile mam?” „Trzynaście.” „No właśnie!”, roześmiała się zwycięsko, „Tyle to miałam w zeszłym roku!” Ludwik musiał przyznać się do błędu. A ja szczerze zazdrościłam im tego przekomarzania. Niedługo potem Natalka pożegnała się ze mną, od taty odebrała buziaka w policzek i poszła do domku, zostawiając nas dwoje samych.
„Masz więc dorosłego syna. Założę się, że dziewczyny się zabijają o niego”, wróciłam do tematu. „Tego nie wiem,” Ludwik odpowiedział z uśmiechem sfinksa na twarzy. „Nie ma jeszcze dziewczyny?” „Jakby miał, byłbym ostatnim, komu by powiedział. Ale ostatnio zachowuje się trochę tak, jakby coś było na rzeczy.” „Kogoś mi przypomina,” wyjaśniłam. Musiałam podać jakąś przyczynę mojego zainteresowania. „Czyżby męża?” „Nie jestem i nigdy nie byłam mężatką. Hania nie zna swojego ojca.” „Aha.” „Byłam młoda i głupia. Zakochałam się w nieodpowiednim człowieku,” wyznałam, prowokując dalsze pytania. W tamtym momencie, podczas, jak sądziłam, naszego ostatniego spotkania, poczułam chęć zwierzenia się Ludwikowi. Opowiedzenia mu całego swojego życia. Żeby choć przez chwilę nie być samą z ciężką przeszłością i problemami.
Ludwik zdecydował jednak inaczej. Nagle powiedział mi o swoim rozwodzie, który nie doszedł do skutku. „Nie mogliśmy się porozumieć co do opieki nad dziećmi. Żadne sztywne rozwiązanie nam nie pasuje. Ustalenie raz na zawsze, kiedy wypadają godziny widzenia i w którym tygodniu każde z nas może mieć urlop, na kilka lat do przodu, nie ma sensu. Byłoby sztuczne. Więc właściwie się porozumieliśmy, że tak jak jest, jest dobrze. I tkwimy już trzy lata w zawieszeniu. Formalnie w separacji. Kupiłem kawalerkę niedaleko żony i dzieciaki wpadają, kiedy zechcą.” „Żona nie zazdrości, że przychodzą za często?” „Różnie bywało. Przez dwa lata, może nawet dłużej, nie chcieli mnie znać, oboje. Jedyne, co mogłem usłyszeć to to, że zostawiłem ich samych. Zdrajca i podobne epitety. Długo trwało, zanim najpierw Bartek wyciągnął do mnie rękę. A potem zaczęła przychodzić Natalka. Nikt nie wie, ile razy zwątpiłem, ale wiesz, warto było cierpliwie poczekać!” „Może jeszcze wrócisz do żony?”, spytałam wbrew sobie. „Nie sądzę. Za dużo wody już upłynęło. Raczej doprowadzimy rozwód do końca, kiedy Natalka osiągnie pełnoletniość.” „Najgorsze jest dzielenie majątku,” powiedziałam, jak mi się zdawało, mądrze. „To akurat najmniejszy problem,” Ludwik uśmiechnął się pobłażliwie, „Nie jestem przywiązany do majątku. Poza kawalerką, w której mieszkam, i starym samochodem wszystko jest zapisane na żonę.” „To kiepski z ciebie kandydat na męża,” podsumowałam jego zwierzenia.
Myślami byłam już gdzie indziej. Zastanawiałam się, jaką dziewczynę wyrywa na basenie jego Bartek, podczas gdy my gawędzimy za stołem. I wiedziałam, że domek, z którego codziennie obserwowałam taras Ludwika, jeszcze kilka godzin będzie pusty. Wreszcie uznałam, że ostatniego dnia znajomości można zaszaleć. „Chodź, coś ci pokażę,” zawołałam. Pociągnęłam za rękę i wyprowadziłam z restauracji. Pozwoliłam tylko, by Ludwik przy barze szybko uregulował rachunek. Jeden banknot i „Keep the change!” wystarczyły.
Pokazałam mu swoją kryjówkę. Na tarasie rozgrywał się dramat rodzinny. „A co on tam robi? Miał być na basenie,” zdziwił się Ludwik na widok syna. Bartek na przemian wymachiwał rękami, rozkładał ramiona w geście zwątpienia i łapał się za głowę. Natalka tłumaczyła coś bratu i co jakiś czas  robiła gest znaczący tyle co „to nie moja wina.” Kłócili się o coś, starając się nie podnosić głosu. „Muszę tam iść, dowiedzieć się, co się dzieje,” Ludwik zdecydowanym ruchem odwrócił się plecami do okna, gotowy wybiec przez drzwi na zewnątrz. Na drodze stanęła mu jednak przeszkoda nie do przeskoczenia. „Zostań,” zatrzymałam go ramieniem. „Niech sami wyjaśnią, co ich boli. Dadzą sobie radę bez ciebie.” „Możliwe, ale muszę ich pogodzić.” I co im powiesz? Że podglądałeś ich z domu naprzeciwko?”, zażartowałam, jednocześnie szydząc z samej siebie.
„Masz rację,” przyznał szeptem. Więcej słów nie było potrzeba. Pierwszy pocałunek był nieśmiały. Miał potwierdzić wzajemne intencje. Następny przerodził się z żywiołowe pieszczenie ustami mojej szyi. Mocnym uściskiem ramion przyciągnęłam Ludwika do siebie i długo nie chciałam puścić. Zakleszczony między moimi łokciami, całował mnie pod uszami i pod brodą, odgarniał włosy i łapczywie głaskał po plecach. Chwycił za pośladki. „Zaczekaj,” uwolniłam go na chwilę z uścisku, zsunęłam ramiączka sukienki i rozwiązałam kokardę sukienki. Ludwik zsunął materiał na podłogę. Klęknął przede mną i zaczął całować po brzuchu. Delikatnie, jakby się pytał, czy mu wolno, a jednocześnie lubieżnie. Ledwie spojrzałam mu w oczy, rozpalone do białości, nie czekając na nic więcej, rozpięłam stanik. On podniósł mnie bez ostrzeżenia, zrobił dwa kroki i położył mnie na łóżko. Nawet się nie spostrzegłam, a już był we mnie.
Gdy nasyciliśmy się sobą, rodzeństwa nie było już na tarasie. „Musimy iść,” ponaglił mnie Ludwik, „co, jeśli będą nas szukać?” „Masz rację,” odpowiedziałam smutno. „Miło mi było cię poznać.” „Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę,” odpowiedział. Pocałował mnie kilka razy, czule. Pomógł zaścielić łóżko. „Idź już, dyletancie. Zrobię to po swojemu,” pociągnęłam go za rękę, kończąc jego zmagania z pomiętą poduszką. Wyprowadziłam go za próg domku. Jak tylko zniknęłam za drzwiami, rozpłakałam się. Byłam pewna, że już nigdy więcej go nie zobaczę.
Jakżeż byłam zaskoczona następnego dnia rano, kiedy spotkałam całą trójką wracającą jakby nigdy nic ze śniadania. Na karcie gości przy numerze ich domku widniało nadal nazwisko Ziółek. „Cześć, Ludwiku!”, przywitałam się, nie kryjąc zdziwienia, „Nie wyjeżdżacie jeszcze?” „Nie. Dlaczego? Przecież przyjechaliśmy na dwa tygodnie.” Kamień spadł mi z serca.
Podglądać rodzinę Ziółków już nie mogłam. Przynajmniej nie tak łatwo, jak podczas turnusu, który właśnie dobiegł końca. Nie było już jednak takiej potrzeby. Umówiliśmy się, że wspólnie zjemy kolację. Tym razem obiecałam przyprowadzić Hanię.
Nie chciała. Broniła się. Twierdziła, że nie będzie wiedzieć, co robić i o czym rozmawiać. Wolała zostać sama w domu. „No, chodź. Nie rób mi wstydu. Proszę cię, Haniu. Błagam, zrób to dla mnie,” przekonywałam. „To naprawdę bardzo miła dziewczyna. W twoim wieku. I przystojny chłopak.” „Ale je nie chcę żadnego chłopaka. Na co mi jakiś obcy chłopak?” „Proszę. Tylko jeden wieczór. I do końca lata zostawię cię w spokoju.” Zgodziła się. Zaplotła warkocze. Pomalowała paznokcie. Założyła najlepszą sukienkę. Zrobiła makijaż. „Musisz mnie postarzać?”, szturchnęłam ją łokciem, gdy się przeglądała w lustrze. „O co ci znowu chodzi? Mam nie iść?” „No nie denerwuj się tak. Ślicznie wyglądasz. Jak osiemnastka.” „Oj, mamo! Ty znowu swoje!”
Młodzi podali sobie ręce, uprzejmie się przedstawili, ale do końca kolacji nie zaczęli ze sobą rozmawiać. Bartek i Hania wzajemnie unikali swojego spojrzenia. Sprawiali wrażenie spłoszonych, jakby przez obecność rodziców odbierała im śmiałość i pewność siebie. Puściłam oczko do Ludwika i wyrazem twarzy spróbowałam mu powiedzieć: „Patrz, ci dwoje spodobali się sobie. To dlatego tak dziwnie się zachowują.” Natalka zdawała się potwierdzać moją obserwację. Raz po raz zerkała to na brata to na koleżankę i uśmiechała się pod nosem uśmiechem kogoś, kto rozgryzł pilnie strzeżoną tajemnicę.
Krótko przed tym, jak się rozeszliśmy, przez moment zachowali się zupełnie inaczej. Ludwik odszedł od stołu, żeby uregulować rachunek. Ja wyszłam do toalety. Dzieci zostały więc na kilka minut same. Wracając zobaczyłam ich w konspiracyjnej pozie, pochylonych nad stołem. Rozmawiali, starając się jak najszybciej coś ustalić. Jak tylko Hania zobaczyła mnie w oddali, natychmiast wyprostowała plecy, przekładając łokcie za oparcie krzesła. Bartek i Natalka zrobili to samo. Gdy podeszłam, tajemniczo milczeli. „Co słychać?”, spytałam, próbując przełamać ciszę. „A nic. Czekamy na was,” odpowiedziała Hania. „O, już jesteś, tato,” Natalka przywitała też Ludwika, jakby się nie mogła na niego doczekać. Młodzi coś kombinowali, o czym my, stare pokolenie, nie mieliśmy prawa się dowiedzieć. My też mieliśmy tajemnice. Nie poruszałam więc z Hanią tego tematu. W myśl zasady, że jak zechce, to sama mi powie.
Następnego dnia podzieliłam się tą obserwacją z Ludwikiem. Nadarzyła się nam niesłychana okazja, by pobyć sam na sam we dwoje. „Poszli oboje na plażę, ” wyjaśnił Ludwik, wprawiając mnie w zdziwienie. Nigdy wcześniej Natalka nie chodziła z bratem na spacery przed południem. Zawsze spędzała czas na tarasie z tatą. „Kobiety są zmienne,” ojciec Natalki miał gotowe wyjaśnienie. „Wiesz już, o co się kłócili?”, spytałam, nie licząc na odpowiedź. Raczej chciałam przypomnieć okoliczności, w jakich zobaczyliśmy spór rodzeństwa. „Wiem, ale nie mogę nikomu powiedzieć. Zaufanie córki to rzecz święta.” Objął mnie, musnął kark ustami, zaprowadził do łóżka. Znów byłam cała jego.
„Room service. Jak ci się podoba dzisiejszy room service?”, spytałam szeptem, kiedy spełnieni odpoczywaliśmy przykryci kocem. „Wspaniały.” Położył się na boku i zaczął czule głaskać mnie po skroni. „Zastanawiam się, co się mogło nie udać między tobą a twoją żoną. Jesteś świetnym facetem.” „Świetnym? Może czasami. Na dłuższą metę trudno ze mną wytrzymać,” odpowiedział z pewną dozą ironii. „A gdzie ty zgubiłaś ojca Haneczki?” „Ojca?”, zaśmiałam się, kierując szyderczy uśmieszek do samej siebie, „Grzesiek musiał się wyprowadzić.” „Dokąd?” „Do innej wioski.” „Nie mogliście się pobrać? Dlaczego nie chciałaś?” „To jeden z tych, którzy się nigdy nie ożenią.” Nie chciałam dłużej o tym rozmawiać. Jeszcze nie byłam gotowa. Wolałam pod kocem pogłaskać Ludwika. A gdy tylko pieszczota zaczęła działać, położyłam się na nim. Wprowadziłam go do środka i jeszcze raz skorzystałam z męskiego ciała. „Prawie piętnaście lat tego nie miałam, Ludwiku! Odkąd Hania pojawiła się we mnie. Kijanka.” „To dość dawno, Jagódko.” „Bardzo!” Pamiętam, jakby to było dzisiaj, jak mówiąc ostatnie słowo, głośno wypuściłam z płuc powietrze. Westchnęłam. Rozsiadłam się na kochanku i założywszy dumnie ręce za głowę, wyprostowana zaczęłam się z nim kochać, jakbym jechała na koniu. Stępem, kłusem, galopem. Aż wyczerpana opadłam na Ludwika bez tchu. Ostatkiem sił zdołałam tylko wyszeptać: „Jesteśmy szaleni.” „Jesteś piękna,” odpowiedział mój rumak i przewiózł mnie jeszcze kawałek do celu, jaki on sobie upatrzył.
Do wyjazdu Ludwika kochaliśmy się jeszcze dwa razy. Wesoło, próbując powtórzyć szaloną galopadę, i smutno, w dzień przed rozstaniem. Nasze dzieci spędzały wtedy czas wspólnie na plaży, w tajemnicy przed nami.
W zasadzie mogłam się tego domyślić. Gdybym więcej uwagi poświęcała córce, zauważyłabym bez trudu zmiany w jej zachowaniu. Nie przeoczyłabym, że zamiast czytać i słuchać muzyki, w pewnym momencie zaczęła dużo pisać na smartfonie. Może nawet bym się dyskretnie spytała, z kim koresponduje, czy to są maile czy SMS-y. Najpewniej bym też zarejestrowała, że pobyty na basenie stały się dłuższe i zaczęły odbywać się ze zdumiewająca regularnością. Od pewnego momentu Hania wychodziła punktualnie o dziewiątej pięćdziesiąt i wracała do domu po czternastej. Godziny te z dokładnością do pojedynczych minut odpowiadały aktywności Bartka. Wystarczyłoby powiązać fakty. Podczas kolacji, kiedy chciałam przedstawić ją chłopcu i Natalce, zachowywali się dziwnie, nie dlatego że byli nieśmiali, czy nie spodobali się sobie. Wręcz przeciwnie. Starali się ukryć, że się dobrze poznali bez niczyjej pomocy.
Tylko Natalka wtedy o tym wiedziała. Dlatego się tajemniczo uśmiechała i spoglądała na nich pobłażliwie jak przedszkolanka na dzieci grające w chowanego. Być może wiedział też Ludwik, od niej. Być może córka podzieliła się z nim tą wiadomością dopiero następnego dnia rano. Potem wiedział już na pewno. Lojalność wobec córki nie pozwalała mu jednak przekazać tej informacji dalej. Właściwie powinnam się obrazić. Bo jak to wygląda? Ludwik posuwał mnie, a jego synek w tym czasie dobierał się do mojej córki. Nie bez sukcesów. A ja o niczym nie miałam najmniejszego pojęcia. Cóż: zaufanie córki to rzecz święta, jak mi powiedział Ludwik. Skoro poprosiła „tatusiu, tylko nikomu nie mów,” to nie powiedział.
Hania do dzisiaj nie zwierzyła mi się ze swej pierwszej wakacyjnej miłości. Właściwie nie wiem na pewno, czy Bartek był jej pierwszym chłopakiem, ale mam powody sądzić, że to prawda.
Tego co wiem, dowiedziałam od niego, rok później. Zdradził mi więc, że wtedy, gdy jadłam pizzę z Ludwikiem i Natalką, on przyprowadził Hanię do swojego pokoju. Był pewien, że nikt im nie będzie przeszkadzał. Stało się jednak inaczej. Młodsza siostra wróciła wcześniej niż zakładał. Weszła bez pukania, bo też nie spodziewała się zastać nikogo w domku. I zobaczyła brata w towarzystwie nowej koleżanki. Hania, najbardziej zaskoczona z nich trojga, wrzasnęła z przerażenia. Jak z trampoliny zeskoczyła z łóżka, by zabrać z krzesła górną część stroju kąpielowego, stamtąd, gdzie przed paroma sekundami odłożył ją Bartek. Natalka, nie wiedząc jak się zachować, przeprosiła i wybiegła na taras. Za nią Bartek, z duszą na ramieniu. Był pewien, że przygoda z koleżanką z basenu właśnie dobiegła końca. Że przegrał największy podryw swojego życia. W dodatku musiał na gwałt znaleźć słowa, którymi by mógł uspokoić zszokowaną siostrę i przekonać ją, by o niczym nie powiedziała tacie.
Pojedynek na tarasie trwał długo. Skończył się dla Bartka niepomyślnie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Natalka syknęła, że na pewno nie będzie milczeć i pewnym krokiem weszła do środka, zatrzaskując drzwi tarasu Bartkowi przed nosem. Nie wiedział, o czym dziewczyny rozmawiały. Obawiał się najgorszego. Niesłusznie. Przez cały następny tydzień mógł się codziennie spotykać z Hanią, ale w obecności siostry. Wolałby sam, ale to Hania rozdawała karty, a jej towarzystwo zaufanej koleżanki nie przeszkadzało. W każdej chwili mogła poprosić Natalkę o zamknięcie oczu, cmoknąć Bartka w usta albo wykorzystać go do nasmarowania pleców olejkiem do opalania. Cały czas miała w nim opiekuńczego kumpla. Obecność przyzwoitki zapewniała jej jednak dodatkowy komfort. Przy siostrze chłopaka nie była narażona na zbyt śmiałe awanse z jego strony, takie jak wtedy, kiedy zostali przyłapani w domku.
Po roku Bartek opowiedział mi jeszcze trochę o swoim życiu poza wakacjami, o tym, jak mu się układały stosunki z rodzicami i siostrą. Wydusiłam z niego spowiedź bardziej intymną, o dziewczynach ze szkoły. Potwierdziły się moje przypuszczenia, że cieszył się niemałym powodzeniem. Był jednak zbyt nieśmiały i zbyt dalekowzroczny, by zrobić z niego użytek. Stwierdził, że zbyt dużo myślał o Hani. Dlatego przez cały rok nie znalazł sobie dziewczyny. I było mu przykro, że kiedy się spotkaliśmy ponownie, w tym samym miejscu, w tej samej porze lata, moja córka całkiem przylgnęła do Natalki i Ludwika, jakby zapomniała o Bartku. „Mam teraz dwie siostry, dwie przylepy tatusia,” mruknął z sarkazmem w głosie. Nie sposób mi było się z nim nie zgodzić. Mnie też brakowało Ludwika.

PS

Ludwik rozwiódł się, tak jak powiedział, gdy tylko Natalka osiągnęła pełnoletniość. Z wyrokiem rozwodowym w aktówce przyjechał do mnie. Nie wiem, jak zdobył mój polski adres. Pewnego dnia stanął w progu mieszkania i poprosił mnie o rękę. „Chyba zwariowałeś!”, odpowiedziałam śmiechem. „Tak, zwariowałem. Cztery lata temu.” Cóż, przekonywać wariata, że to co wymyślił, jest bez sensu, to strata czasu. Zamiast się spierać odpowiedziałam, że tak poważną sprawę muszę omówić z córką.

No i się porobiło. Mam trzydzieści osiem lat, prawie czterdzieści!, dorosłą córkę. Bez wykształcenia i zawodu ledwie wiążę koniec z końcem. I na stare lata takie głupoty w głowie! Kijanka. Pierwszy trymestr. Za pół roku poród. Zamiast babcią zostanę jeszcze raz mamą. Czy to nie szalone?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz