Hipnotyzer (2018)

Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby się puścić ze starszym facetem. Żeby wdać się w rozmowę z nieznajomym, dać się wyrwać na przejażdżkę samochodem, zaprosić go do domu i wpuścić do łóżka. Co mnie urzekło. Na co liczyłam. Nie wiem też, co teraz robić, kiedy romans wyszedł na jaw. Leżę od paru godzin. Bezsennie. Wspominam, rozmyślam, coraz mniej rozumiem. Miotam się między złością i żalem. Nienawidzę i nie umiem przestać kochać.
Kadr z filmu "Exponerad", reż. G. Wiklund (1971)
Robert niczym się nie wyróżniał. Dżinsy i koszula w kratę, włosy nie długie i nie za krótkie, wzrost poniżej średniej dla trzydziestoletnich mężczyzn ale nie liliput, twarz ogolona, żadnego kolczyka, tatuażu ani jakiejkolwiek ozdoby ciała. Najzwyklejszy facet, jakich tysiące przewija się codziennie przez kompleks handlowy.
Mimo to zwróciłam na niego uwagę. Tylko ja. Dla koleżanek był niewidoczny. Nie pamiętam, kiedy nasze spojrzenia skrzyżowały się po raz pierwszy, ale można powiedzieć, że zanim zaczęłam z nim kręcić, znaliśmy się z widzenia.
Mam kilka przyjaciółek, jeśli można nazwać przyjaźnią pogaduszki bez treści i wspólne zabijanie czasu, koleżanek ze szkoły, z którymi wieczorami szwędam się po galerii. Chodzimy po sklepach, do McDonalda, na lody. I spotykamy się z pewnym chłopakiem z siódmej klasy.
Justyn ma na imię. Przedziałek, skośna grzywka zachodząca na lewe oko, markowe ciuchy: bluza o dwa rozmiary za duża, szerokie dżinsy z podwiniętymi nogawkami, sportowe buty z modnymi odblaskami. Justyn ma swój styl. Pasujący jak ulał do trądziku na policzkach i wysokiego głosu, który dopiero zaczyna mutować. Bawidamek, od większości z nas młodszy o dwa lata, pełni rolę guru, samca wodzącego harem.  
Z Justynem jeździmy windą na parking zlokalizowany na dachu. Stajemy albo tuż przy zadaszonym wejściu, albo odchodzimy parę kroków do mniej uczęszczanego narożnika. Rozmawiamy. Justyn częstuje papierosami. Zawsze ma dwie paczki przy sobie. Za kilka lat zamieni fajki na prezerwatywy albo, co bardziej prawdopodobne, przerzuci się z tytoniu na marihuanę i umrze prawiczkiem. Na razie jednak cieszy się powodzeniem. Codziennie w kręgu nastolatek.  
Miałam się skupić na romansie z Robertem, a mówię o Justynie. Nieprzypadkowo. Od niego wszystko się zaczęło.
Justyn w towarzystwie dwóch dziewczyn czekał na mnie i jeszcze jedną koleżankę przy windzie na górze. Jechałam do niego. Na którymś piętrze dosiadł Robert, wówczas nieznajomy facet, którego twarz jako tako kojarzyłam. Zerknęliśmy na siebie nawzajem. Chyba się lekko uśmiechnął, ale tylko przelotnie, mimowolnie. Jak wszyscy wokół przybraliśmy obojętne miny, tępo patrząc pod nogi.
Podeszłam do Justyna i koleżanek. Chłopak opowiadał coś wesołego i palił. Robert natomiast zatrzymał się przy automacie przyjmującym opłatę za parking. Widziałam go kątem oka. Zauważyłam, że i on nam się ukradkiem przyglądał. Potem mi powiedział, że gapił się na mnie. Zapamiętał czarne leginsy i dżinsową spódniczkę, więc może to prawda. W końcu wrzucił monety, odebrał bilet i ruszył przed siebie. Nie minął nas jednak zupełnie obojętnie. Przechodząc obok, skrytykował naszego samca alfa.
- Palenie zabija - powiedział, nie zwalniając kroku.  
Justyn, w pierwszej chwili zbity z tropu, odpowiedział coś niemądrego, ale jego słowa odbiły się od niemych pleców nieznajomego.
- Głupek jakiś. Jak nie chce, to niech nie pali. Nikt mu nie każe. – zwrócił się do nas i kontynuował wesołe opowiadanie.
Nieporuszony komentarzem nieznajomego ani ostrzeżeniem o skutkach palenia pod makabrycznym obrazkiem, na przekór Robertowi, odpieczętował nowe opakowanie.
- Ktoś chce zapalić? – spytał, wyciągnąwszy rękę w geście częstowania.
- Daj jedną – zgodziła się jedna z dziewczyn, najmłodsza z nas, rówieśniczka Justyna, która dopiero od niedawna się z nami koleguje.
- Proszę. Ktoś jeszcze?
Pokręciłyśmy głowami. Justyn przypalił od swojego papierosa, po czym złapał dziewczynę za rękę.
- A co z zapłatą? – spytał.
Utarło się, że za poczęstowanie papierosem chłopak dostawał buziaka. Odebrał nagrodę i tym razem. Jednak nie bez złośliwego komentarza z zewnątrz.
- Palenie zabija plemniki – usłyszeliśmy ten sam głos co poprzednio. Robert z jakiegoś powodu musiał wrócić do sklepu. Nie wiem, po co. Jak zapytałam, uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami.
Także tym razem Robert nie zaczekał na odpowiedź. Ośmieszywszy nastolatka przed haremem, okazał mu lekceważenie, wolnym krokiem oddaliwszy się do windy.
Pięć minut później minął nas ponownie. Bez słowa. Poświęcając zabitym plemnikom tylko szydercze spojrzenie. Za to do mnie uśmiechnął się ciepło, szeroko. Zawiesił wzrok na mojej tunice. Przyjrzał się mnie, nie zwracając uwagi na resztę dziewcząt.
Poszłam za nim. Sprawdziłam, do jakiego wsiadł auta. Zapamiętałam numer rejestracyjny. Nie żebym miała wobec niego jakieś zamiary. Zwyczajnie z ciekawości. Zaintrygował mnie ten niby niepozorny facet.
W nocy przyśnił mi się na tylnym siedzeniu samochodu. Gładził mnie po nodze, powtarzając jak mantrę, że palenie powoduje bezpłodność. Dotykał policzka nosem i wargami. Pocałował, wnikając w usta językiem, i położył się na mnie – w tym momencie nagi i ja naga – chcąc zacząć kopulację, co mnie obudziło. Najpierw zlekceważyłam ten sen. Dopiero jak się zaczął powtarzać, zrozumiałam, że już nigdy nie sięgnę po papierosa. I nie dam się całować Justynowi. Dlaczego śnił mi się Robert a nie jakiś seksowny rówieśnik, nie wiem. Bo chyba nie przez zgredliwą uwagę i jakieś głupie spojrzenia.
 Zaczęłam się rozglądać po galerii, wyglądając znajomej sylwetki. Ukradkiem lustrowałam tablice rejestracyjne. I nic. Dopiero po kilku tygodniach zobaczyłam samochód nieznajomego mężczyzny, o którym śniłam po nocach. Budząc się zawsze w tym samym momencie, z coraz mniejszą nadzieją, że poznam ciąg dalszy.
Zaparkował prawie w tym samym miejscu co poprzednio. Niedaleko windy, przy której stałam z Justynem i dziewczynami. Był gdzieś w galerii. Kupował buty albo spodnie, kwiaty dla żony, pieluchy dla dziecka, pierścionek dla narzeczonej, leki, książkę, dezodorant, prezerwatywy? Biegłam myślami od butiku do butiku, przez księgarnie, drogerie, apteki, eliminując miejsca, do których on nie pasuje z racji wyglądu i temperamentu. Wyobrażonego temperamentu, bo przecież go ani trochę nie znałam.
Przestępując z nogi na nogę czekałam, aż wyjdzie z windy. Z duszą na ramieniu, bo nie wiedziałam jak się zachować. Dygnąć i powiedzieć dzień dobry jak przypadkowo spotkanemu sąsiadowi z bloku znaczyłoby pogrzebać marzenia. Zagadać do niego na oczach przyjaciół stanowiłoby zdradę. Za karę zrodziłyby się niewybredne domysły i plotki. Wreszcie doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jak mój mężczyzna nie zastanie mnie w towarzystwie Justyna. Powiedziałam, że zapomniałam coś kupić i że wrócę za parę minut.
Przebiegłam przez wszystkie sieciówki odzieżowe, drogerie i księgarnie. Jak głupia. Jak zakochana. Oczywiście bez oczekiwanego skutku. Znalezienie człowieka w galerii graniczy z cudem. Zrezygnowana podjęłam ostatnią próbę. Ruszyłam przed siebie korytarzem, rozglądając się na boki. I stał się cud. Brunet w kraciastej koszuli siedział w chińskim barze. W prawej ręce trzymając pałeczki, a w lewej telefon komórkowy.   
Serce podskoczyło mi do gardła. Jak się zachować? Co powiedzieć? Podeszłam bliżej, udając głodną, niezdecydowaną którą kuchnię wybrać: turecką czy dalekowschodnią. Zastanawiałam się dalej, czy to na pewno on, czy go zaczepić od razu, czy poczekam, aż wstanie od stolika. Stałabym tak pewnie do zamknięcia sklepu, aż bym się ocknęła, kiedy Robert byłby już w domu, gdyby mnie w porę nie zauważył.
Od razu na jego twarzy zagościł uśmiech. Rozejrzał się, szukając moich znajomych, a kiedy się zorientował, że byłam sama, wstał od stolika i podszedł do mnie. W oka mgnieniu  moje kolana zmieniły się w watę. Zdrętwiałam.
- Dzień dobry. My się chyba skądś znamy. To nie ty paliłaś papierosy na parkingu?
Odpowiedziałam nieśmiałym uśmiechem, ale nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa.
- Czekasz na kogoś?
- Nie. – Pokręciłam głową.
- Siądziesz ze mną? – wskazał ręką na swój stolik. – Nie wiem, czy jadasz chińszczyznę.
- Jadam – skłamałam. Nie znoszę żelowatych sosów z dziwnymi przyprawami. – Ale wolę frytki z McDonalda.
- Czy to zapowiedź, że dasz się zaprosić?
- Do Maca? – spytałam zaskoczona. Z jednej strony to co najmniej dziwne, kiedy dorosły mężczyzna zaprasza wyraźnie młodszą nastolatkę na coś, co może przypominać randkę, z drugiej strony do McDonalda w galerii, gdzie przesiadują tumany głośnych podrostków to on akurat nie pasuje.
- Dlaczego nie? Dałabyś mi tylko minutę, żeby dojeść i odnieść talerz. Chodź do stolika. – gestem pokazał mi drogę.
Szarmancko odsunął dla mnie krzesło. Pomógł usiąść. Jakiż kontrast w stosunku do tego, co oferował dziewczynom wesołkowaty Justynek! Trema minęła jak ręką odjął. Została ciekawość.
- Często pan tutaj je?
- Jak tu przyjeżdżam, to tak. Dosyć często. A ty często palisz?
- Ostatnio ze dwa miesiące temu i więcej nie zamierzam.
- To dobrze. Dopóki jesteś młoda, to tego nie widać. Ale z czasem od papierochów psuje się skóra. Przychodzi potem taka dwudziestolatka, a wygląda na ponad czterdzieści. I śmierdzi.
- Pan tego nie lubi?
- Nie. Napijesz się czegoś? Coli, kawy, wody? Przyniosę coś dla ciebie.
Pomyślałam o McDonaldzie, ale ugryzłam się w język. Iść tam z nim, to nie był najlepszy pomysł.
- Nie, dziękuję – odmówiłam skromnie.
- Nie krępuj się. Ja stawiam.
- No, dobrze. To może wody. Gazowanej. – Nie wiem, czy słusznie, ale poczułam się podrywaną. I nie miałam odruchu obronnego.
- Jak masz na imię? – spytał, nalewając wody do szklanki.
- Patrycja.
- Robert. To twoje prawdziwe imię, czy wymyślone na poczekaniu?
- Prawdziwe – odpowiedziałam zdziwiona. Nie przyszłoby mi do głowy kłamać na temat imienia. Chociaż, jeśli się zastanowić, wątpliwość Roberta była całkiem uzasadniona. Gdybym mu nie ufała, postępowałabym z większą ostrożnością.
- Pokażesz legitymację?
Wyciągnęłam z plecaka kartonik i to by było na tyle w temacie ochrony danych osobowych. Robert poznał datę urodzenia, numer szkoły i adres mieszkania. Innymi słowy powiedziałam, że prokurator już nie pilnuje mojej cnoty i gdzie mnie szukać.
- Wyglądasz na starszą, niż ci tu wpisali. – Uśmiechnął się, oddając mi legitymację.
- Na ile lat?
- Dziewiętnaście. Może dwadzieścia – odpowiedział, podrapawszy się po głowie.
Odebrałam to jako komplement. Nie myślałam jeszcze poważnie, że mogłabym się kochać z tym miłym mężczyzną nie tylko w marzeniach sennych. Może dlatego, że bar z chińszczyzną należy do miejsc zdecydowanie przeczących romantyzmowi i erotyce. Nie to co parking pod gołym niebem.
- Mam na imię Robert – przedstawił się wreszcie. Spodziewał się, że poproszę o dowód, żeby sprawdzić, ale nie okazałam się na tyle domyślna. Starczyło mi uściśnięcie dłoni. – Ale nie musisz do mnie mówić po imieniu. Może być „proszę pana”. Jak ci wygodnie.
Dojadł szybko, podczas gdy ja ledwie upiłam pół łyka. Specjalnie zwlekałam, żeby nie wstawać zbyt wcześnie od stolika.
- Co pan kupił? – spytałam.
Na usta cisnęło mi się wiele pytań. Tak dużo, że prawie nie sposób było cokolwiek wybrać. Jak tylko jedna myśl przychodziła na język, zaraz odpychała ją inna, krzycząc, że poprzednia jest zbyt nietaktowna. Że nie powinnam zaczynać od żony i dzieci tylko znaleźć bardziej neutralny temat. 
- Kilka zeszytów. – Wyciągnął z plecaka blok notatnikowi. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie jego zakupy.
- Tylko tyle?
- Tak. Na dzisiaj wystarczy. Dla ciebie to mało?
- Ehe – przytaknęłam, z ciekawością czekając, co jeszcze  powie.
- A ja jestem całkiem zadowolony. Kupiłem, co trzeba i poznałem piękną dziewczynę. Czego więcej trzeba do szczęścia?
- Nie wiem. – Uśmiechnęłam się, przyjmując i ten komplement.
Nie chciałam kończyć rozmowy, ale przypomniałam sobie o Justynie i dziewczynach. Wystraszyłam się, że zniecierpliwieni moją przedłużającą się nieobecnością mogli zacząć mnie szukać. I, nie daj Boże, znaleźć w towarzystwie Roberta.
- Nie smakuje ci woda? Niedobre bąbelki?
- Nie. Jest okey.
- Mogę przynieść inną. No, a co z McDonaldem? Miałaś się dać zaprosić na frytki.
- Hi, hi. Nie jestem głodna.
- Ale coś cię trapi. Niech zgadnę. Uciekłaś z domu?
- Nie. – Pokręciłam głową, ale coś było na rzeczy w tym domyśle. Chyba dlatego tak dobrze zapamiętałam ten dialog. – Dziewczyny mogą mnie już szukać.
Wyjaśniwszy, wyciągnęłam komórkę. Miałam dwa nowe sms-y i trzy nieodebrane rozmowy.
- Pewnie powinnaś do nich wracać? – Robert zadał prowokacyjne pytanie. Postawił mnie przed jasnym wyborem. On albo one. W domyśle oni, bo szefem haremu był Justyn.
- Nie chce mi się – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Oddzwoniłam do koleżanki:
- Gdzie jesteście?
- Na górze. Co tak długo? Justyn za tobą tęskni.
- Aha. Ja już chyba pojadę do domu. Powiedz mu, że jutro się spotkamy.
- Już jedziesz? To poczekaj na mnie. Przy głównym wejściu, co? Albo na przystanku.
- Ale nie, Gosiu, nie musisz tak spieszyć. Nie chcę ci psuć zabawy – odwodziłam koleżankę od zamiaru wracania ze mną do domu, a Robert przyglądał się tym wysiłkom rozumiejąco i trochę szyderczo. Ale przede wszystkim cieszył się, że wolałam jego towarzystwo. – Ja już naprawdę muszę kończyć, Gosiu. Jutro ci powiem. Pa!
- Powiesz jej o mnie? – spytał Robert, jak tylko schowałam telefon do plecaka.
- Nie wiem.
- Naprawdę nie chcesz nic zjeść?
- Naprawdę. Dziękuję. – Nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony nie chciałam się rozstawać z Robertem bez pewności, że się jeszcze zobaczymy, a z drugiej po rozmowie z Gosią prawdopodobieństwo spotkania dziewczyn w strefie barów niebezpiecznie wzrosło. Nie byłoby dobrze wyjść na kłamczuchę.
- To zrobimy tak. Pójdziesz teraz na przystanek. Na stanowisko, przy którym się zatrzymuje czterysta dziewięć. Wiesz gdzie? – Robert wyjaśnił połowę planu.
- Wiem.
- A ja w tym czasie pójdę po samochód. Podjadę na przystanek i zabiorę cię w pewne miejsce. Trochę milsze niż supermarket.
Zgodziłam się bez namysłu. Dopiero na dworze lekki podmuch wiatru przywołał wątpliwość. Że to nieodpowiedzialne wsiadać do samochodu obcego mężczyzny. Że jak mnie facet zgwałci, to będzie moja wina. Ale odpędziłam tę myśl tam, skąd przyszła. Robert nie sprawiał wrażenia psychopaty. Znacznie bardziej bałam się, że ktoś ze znajomych zobaczy, że nie jadę autobusem.
Temat seksu wrócił w samochodzie, ale nie jako lęk, lecz pod postacią rozważań teoretycznych. Milcząc, zadawałam sobie pytania, co by było, gdyby... Snułam fantazyjne scenariusze, nie wierząc w możliwość przełamania tabu.
- Odwiezie mnie pan do domu? – spytałam, gdy Robert skręcił w boczną uliczkę.
- Oczywiście. Nie zostawię cię przecież samej na odludziu. O której musisz być w domu?
- Dobrze by było wrócić na dziewiątą.
- Tak późno? Rodzice na pewno martwią się o ciebie.
- No, nie wiem. – Wzruszyłam ramionami.
Znowu się popisałam nieostrożnością. Zamiast postraszyć kochającym ojcem, który poruszy niebo i ziemię, i nie puści płazem krzywdy wyrządzonej dziecku, zagrałam kopciuszka pozbawionego ochrony i opieki.
Dojechawszy do celu, Robert poprosił, żebym została na fotelu. Obszedł samochód. Otworzył drzwi z mojej strony. Podał rękę, jakbym wysiadała ze starodawnej karety.
- Chodź, pokażę ci ładne miejsce.
Weszliśmy między drzewa i po chwili rzeczywiście znaleźliśmy się na uroczej polance. Na wysokiej skarpie zasłoniętej z trzech stron zielenią. Z widokiem na rzekę na dole, pola i przedmieście na przeciwległym brzegu. Miejsce idealne dla romantycznej randki. Zrobiło mi się miło. Cieszyłam się z niecodziennej wycieczki i poczułam wdzięczność za udzieloną mi uwagę i starania. Zechciałam pocałować Roberta, tylko zabrakło mi śmiałości.
O pocałunku pomyśleliśmy oboje jednocześnie. Robert położył dłonie na moich ramionach i zapytał, czy wiem o dawnym zwyczaju związanym z jemiołą.
- Jakim? – spytałam, patrząc mu w oczy i z rozchylonymi wargami oczekując pocałunku. Wydawało mi się, że musi nastąpić.
- Kiedyś na wsiach panował zwyczaj, że pod jemiołą można było bezkarnie pocałować każdą dziewczynę. A ona nie miała prawa odmówić. Spójrz teraz do góry. Zobacz, gdzie stoimy.
Dopiero wtedy zauważyłam, że drzewo, przy którym staliśmy opanowane było przez pasożyta. Nad naszymi głowami zielenił się nie jeden okaz jemioły. Przymknęłam oczy. W brzuchu poczułam mrowienie. Byłam gotowa. I nie obchodziło mnie, ile kobiet przede mną dało się nabrać na ten sam numer w tym samym miejscu. Chciałam posmakować  ust Roberta.
A on, widząc moją reakcję, postanowił zrobić psikusa i odwołać pocałunek. Przełożył dłonie na moje biodra. Delikatnie obrócił mnie o sto osiemdziesiąt stopni i oparł o siebie.
- Lubię to miejsce – powiedział półszeptem i oparł podbródek na moim ramieniu. Jak byśmy byli parą od bardzo dawna.
- Często pan tu przyjeżdża?
- Nie. Czasami się zatrzymuję, jak jadę za miasto. Można tu pobyć samemu.
- Albo z kimś – uśmiechnęłam się.
- Albo z piękną dziewczyną – potwierdził, ale wciąż nie całował. Może czekał, aż ja to zrobię. Może inne kobiety nie czekają tak długo. Rzucają mu się na szyję, albo padają na kolana.
- Naprawdę uważa pan, że jestem ładna?
- Tak. A ty tak nie myślisz?
- Nie wiem. Nie jestem pewna.
- Zaraz ci udowodnię – powiedział, ściskając mnie za biodra. Przesunął dłonie ciut wyżej, pod koszulą, dotykając talii. Zrozumiałam to jako jednoznaczną zapowiedź, że za chwilę zacznie mnie rozbierać. Trochę się wystraszyłam, bo nie liczyłam się z takim zachowaniem, ale nie okazałam sprzeciwu. I pewnie bym sama zdjęła ciuchy, gdyby poprosił. Tak bardzo mu zaufałam. A teraz się gryzę z myślami: dlaczego?
Znowu jednak, tak jak w wypadku pocałunków, moje domysły mocno wyprzedzały rzeczywistość. Zamiast rozpiąć koszulę i haftki stanika, czego się spodziewałam, Robert zakotwiczył dłonie pod paskiem spódnicy, wsuwając palce głęboko, poniżej gumki majtek. I na tym poprzestał.
- Gdzie masz telefon? – spytał ni stąd, ni zowąd.
- W plecaku. Został w samochodzie.
- Aha. Dasz mi swój numer?
- Dam. A będzie pan do mnie dzwonił? – Ucieszyłam się i zmartwiłam jednocześnie. Wymiana numerami telefonów oznaczała, że nasza znajomość nie skończy się na tym jednym spotkaniu. Czyli romans, spełnienie snów i marzeń. Tylko że związek ze starszym mężczyzną oznaczał dla mnie pełną konspirację. Pilnowanie, żeby nie dowiedzieli się znajomi i rodzice. Pod tym względem telefon stanowił ogromne zagrożenie.
- Nie bój się. Nie będę cię nękać. Pomyślałem tylko, że może się jeszcze spotkamy. Co powiesz, żeby przyjechać tutaj znowu?
- Chętnie – odpowiedziałam zadowolona i otarłam policzkiem o jego policzek, zachęcając do pocałunku.
A on ani drgnął. Nie licząc palców bawiących się kością biodrową. Dzięki nim stopniowo przywykałam do dotyku bezpośrednio blisko najbardziej intymnego miejsca.
- Powiedz, co ci się w nim podoba. – Robert nagle zmienił temat.
- W kim?
- W tym chłopaku, z którym się spotykasz na parkingu.
- Nie tylko ja – poprawiłam. – On jest trochę jak koleżanka.
Opowiedziałam o Justynie. Prawie wszystko. Nawet to, że zna rozmiary bielizny dziewczyn ze swego haremu jak też terminy miesiączek, lepiej niż my same. Zataiłam tylko, że się z nim całujemy w zamian za fajki. Niezbyt namiętnie, ale i tak to nie powód do chluby.
Niedługo wróciliśmy do samochodu. I tam powrócił temat mojej urody. Robert kazał mi wydostać telefon. Oparł się o karoserię i ustawił mnie przed sobą, kierując biodrami jak kierownicą. Rozpiął dwa dolne guziki mojej koszuli. Następnie poluzował pasek spódnicy. Nie napotkawszy na opór, odsłonił brzuch. Poprosił, żebym przytrzymała koszulę i zrobił mi zdjęcie pępka.
- No, powiedz sama. Czy nie jesteś piękna?
Wzruszyłam ramionami, ale rozpierała mnie duma. Spodobało mi się podrywanie w wykonaniu Roberta. To, jak małymi krokami przekraczał granice, testując moją gotowość i potęgując ciekawość. Zdobywał mnie cierpliwie. Okazywał szacunek. Kiedy zapiął z powrotem oba guziki, omal nie zapłakałam ze szczęścia. Poczułam, że wreszcie mogę komuś bezgranicznie zaufać. Jak dziecko.
- Przyślij mi to zdjęcie – poprosił, dla odmiany apodyktycznym tonem. Wydał polecenie jak rodzic.
- Dobrze – kiwnęłam głową zadowolona, że mogę być posłuszna. Emocjonalnie cofnęłam się o ponad dziesięć lat do poziomu czterolatka. Nie rozumiem, jak to możliwe.
– Jakie masz jutro lekcje? – spytał, dopinając spódnicę.
- Lekcje?
- Tak. Jakie przedmioty? Do czego się musisz przygotować?
- Matematykę, polski, angielski, chemię, wuef i religię – wyliczyłam nie bez zastanowienia. – Coś było zadane. Sprawdzę w domu.
- Masz w plecaku zeszyty?
- Matematykę i polski mam.
- Pokaż.
- Chce pan ze mną rozmawiać o szkole? – zdziwiłam się całkiem poważnie. Zostało nam raptem ze dwadzieścia minut, moglibyśmy się pocałować i popieścić, wyznać miłość, a on chciał tracić czas na banalne zadania domowe. – Na randce?
- Tak, Patuś. Myk do tyłu!    
I rzeczywiście Robert włączył lampkę, pochylił się nad zeszytem do matematyki, sprawdził, co miałam zadane.
- Zna się pan na geometrii? – spytałam, przyglądając się, jak Robert wertuje podręcznik.
- Kiedyś się znałem. Zrób pierwsze zadanie.
Z początku nie szło zupełnie. Nie pamiętałam, co było na lekcji. Myślami krążyłam gdzieś daleko od matematyki. Ale z pomocą Roberta udało mi się rozwiązać przykład. Następny zrobiłam analogicznie, praktycznie sama.
- O, chyba nie jestem taka głupia, na jaką wyglądam – zawołałam.
Robert nie odpowiedział od razu. Za to złapał mnie za nogę nad kolanem i pomasował.
- Wyglądasz pięknie – szepnął, a mnie przypomniał się sen z Robertem w roli głównej. Ten, w którym się całujemy na tylnym siedzeniu. Jednak okazał się proroczym.
- Dlaczego kazał mi pan wyjąć książki?
- Bo nie chcę, żebyś z mojego powodu miała zaległości. Chowaj to, Patuś. Będziemy wracać.
W drodze powrotnej umówiliśmy się, że już następnego dnia po lekcjach Robert zabierze mnie na tę samą polankę na skarpie. Ustaliliśmy godzinę spotkania i miejsce, gdzie zaparkuje samochód, tak żeby nikt ze znajomych nas nie nakrył. 
- Kim pan jest z zawodu? – spytałam, gdy się zatrzymaliśmy koło mojego bloku. Ciekawiło mnie, ile czasu będzie mieć dla mnie i kiedy.
- Tłumaczem – odpowiedział.
Wiedziałam już, o czym będziemy rozmawiać następnym razem.
Robert tak jak poprzednio poprosił, żebym nie otwierała drzwi sama. Obszedł samochód. Podał mi rękę.
- Panie Robercie, dziękuję – szepnęłam, stając na przeciw niego, blisko.
Oparłam ręce na jego ramionach i pocałowałam w policzek.
- Za co dziękujesz? – zapytał, całując mnie dziesięć razy mocniej i dłużej.
- Za wszystko – odpowiedziałam i przekręciłam buzię tak, by jego wargi spotkały moje.
Wbiegłam do mieszkania cała w skowronkach. Nikt nie zdołał popsuć mi humoru, ani ojciec, ani mama, ani brat marudzący, że w łazience przestawiłam jego przybory do golenia. Zasnęłam z ręką między udami, myśląc o randce i w co się na nią ubiorę.
Na siódmej lekcji czułam się jak wyciśnięta cytryna. Niecierpliwie wyczekiwałam dzwonka. Gdy wreszcie zabrzmiał, siły witalne do mnie wróciły jak za naciśnięciem włącznika elektrycznego. Pierwsza wybiegłam z klasy i ze szkoły. Znalazłam samochód Roberta. Otworzyłam drzwi i wskoczyłam na siedzenie pasażera.
- Dzień dobry! – przywitałam się, ledwie łapiąc dech w piersi.
- Cześć, Patuś. Jedziemy? – odpowiedział Robert, uśmiechając się wesoło na mój widok.
- Jedziemy.
Po kilku skrzyżowaniach poprosiłam, żeby się przez chwilę nie patrzył na mnie. Zdjęłam bluzę, którą miałam na sobie cały dzień w szkole. Zamiast niej założyłam kusy top na długich ramiączkach. Włosy zebrałam w kucyk. Zapięłam pas i powiedziałam, że przebieranie skończone. Czekałam na komplementy.
- Jak było w szkole?
- Męcząco.
- Ktoś ci dziś powiedział, że jesteś piękna?
- Nie.
- Nie pogniewasz się, jak ja to powiem?
- Nie.
- Masz piękne usta, Patuś. – Pokazałam mu swój najlepszy stanik, a on o ustach. Żartowniś! – Słodkie. – Przypomniał o pocałunku.
- Naprawdę? Jak słodkie? – spytałam jak kokietka.
- Jak lody pistacjowe. Pozwolisz mi je dziś polizać? – Nie pocałować, a polizać! Tak powiedział. A mnie ciśnienie podskoczyło, aż się zrobiło ciemno przed oczami.
Justyn nie raz wpychał mi język do buzi, czym bardziej śmieszył, niż wywoływał podniecenie. W wypadku Roberta sama zapowiedź lizania zaktywowała ślinianki do zwiększonej produkcji mokrej wydzieliny. Wszystkie ślinianki, nie tylko te w buzi.
Po dotarciu na miejsce okazało się, że Robert wywiózł mnie tak po prostu w odludne miejsce, lecz przygotował dla nas piknik. Rozłożył koc. Wyciągnął kanapki trzech rodzajów, żeby nie narzucać smaku, jakiego nie lubię, termos z herbatą i karton soku. Jednym słowem pokazał, że dba o mnie. Nie tylko o to, żeby położyć dziewczynę na plecy i przelecieć, jak to się często słyszy o facetach. Smaczne były te jego kanapki. Nie za suche, z grubą warstwą nadzienia, na cienkich kromkach chleba.
- Z jakiego języka pan tłumaczy? – spytałam, wracając do rozmowy z poprzedniego dnia.
- Na niemiecki i z niemieckiego. Ustnie i pisemnie.
Wytłumaczył, do czego potrzebne mu są zeszyty z kartkami przewracanymi nie na bok, a do góry. Pozwolił, żebym sprawdziła, czy umie tłumaczyć. Mówiłam zdanie po polsku, a on natychmiast przekładał je na niemiecki. Czasami też na francuski i angielski. Nie wiem, czy zawsze prawidłowo, ale bardzo mi zaimponował znajomością języków obcych. Jak kiedyś na WDŻR usłyszałam, że inteligencja jest najsilniejszym afrodyzjakiem, pomyślałam, że nauczycielka wciska nam nierealne bajeczki. Teraz już wiem, że to absolutna prawda. Po pół godzinie zabawy w tłumaczenia, pragnęłam już tylko jednego: całować się i kochać z Robertem. Przeżyć swój sen do końca, na jawie.
A on się drażnił ze mną. Przepytał mnie ze słówek. Tych najważniejszych: brzuch, pępek, biodro, żebro, pierś, brodawka, sutek. W obu językach, jakie miałam w szkole.
- Pokażesz pępuszek? – spytał w końcu, przechodząc od mówienia do oglądania.
Uniosłam dół topu, myśląc, że za chwilę zdejmę go razem ze stanikiem. Ale nie. Robert trzymał w zanadrzu jeszcze jedną zabawę.
- Teraz, Patuś, poćwiczymy zwracanie się po imieniu. Wiesz po co?
- Po co?
- Żebyśmy się mogli pocałować, jak obiecałaś. Nie mogę lizać ust dziewczyny, która cały czas mówi do mnie „proszę pana”. Jesteś gotowa?
- Tak – odpowiedziałam, nie rozumiejąc, po co te ceregiele, ale wierząc, że nie zaszkodzą.
- Powtarzaj za mną: Robercie, dziękuję za kanapki.
- Robercie, dziękuję za kanapki – powtórzyłam.
- Robercie, lubię cię.
- Robercie, lubię cię – powtórzyłam następne zdanie, śmiejąc się oczami.
- Tylko nie kłam, Patuś. Jak się z czymś nie zgadzasz, to nie powtarzaj. Dobrze?
- Dobrze – zgodziłam się ochoczo, spodziewając się, że przyjdzie mi powiedzieć coś, do czego bez zachęty nie starczyłoby mi odwagi.
- Bardzo cię lubię, Robercie.
– Bardzo cię kocham, Robercie, powtórzyłam, będąc niemal pewną, że następnym stadium będzie słowo „kocham”.
- Lubię cię, Robercie, ale to bardzo, bardzo mocno.
- Lubię cię, Robercie, ale to bardzo, bardzo mocno.
- Robercie, pocałujesz mnie dzisiaj? – Robert wbrew moim podejrzeniom, nie poprosił o wyznanie miłości słowami. Pewnie dlatego, że sam nie chciał kłamać. Bo mówić po dwóch dniach, że się kocha, to jednak przesada.
- Robercie, pocałujesz mnie dzisiaj?
- Pocałuję. W usta i pępuszek – odpowiedział na własne pytanie. Po czym przeszedł do rundy finalnej: - Robercie, pomóż mi zdjąć bluzeczkę.
Wzięłam głęboki oddech. Wypuściłam powietrze. Pomyślałam chwilę, patrząc Robertowi w oczy. Zwlekając, zemściłam się trochę za to, jak Robert grał ze mną, ciągle odkładając pocałunki na potem.
- Zaraz – powiedziałam. Zebrałam kubki, termos, sok i inne pozostałości po pikniku, i odłożyłam je na bok, zwalniając miejsce na kocu. Pokazałam w ten sposób podrywaczowi, że wiem, o co chodzi, i że się na wszystko zgadzam. Usiadłam na piętach i powtórzyłam prośbę:
- Robercie, pomóż mi zdjąć top.
Top powędrował na bok koca.
- Robercie, pocałuj mnie w szyję.
- Robercie, pocałuj mnie w szyję – poprosiłam i dostałam taki pocałunek. Przy czym wycałowana i ponadgryzana została cała szyja, dookoła.
- Robercie, pomóż mi rozpiąć stanik.
- Nie. – podrażniłam się z nim jeszcze trochę, na koniec. Zrobiłam minę cwaniaka. Odczekałam chwilę, bawiąc się wyrazem zaniepokojenia na twarzy Roberta i dokończyłam zdanie: - Ja sama.
Zostałam bez stanika. Pozwoliłam Robertowi nacieszyć oczy widokiem gołych piersi. Skorzystali też jacyś zabłąkani rowerzyści, którzy pręciutko cofnęli się za drzewa, nie chcąc przeszkadzać. Nie dbałam o nich wcale. Zamknęłam oczy. Rozchyliłam szeroko usta i nadstawiłam buzię do całowania.
Robert wycałował mnie całą od pasa do czoła. Przód i plecy. Najpierw na siedzący. Potem położył mnie i całował, kucając nade mną. Wreszcie usiadłam na nim okrakiem i odwzajemniłam niewielką część pieszczot, całując go po szyi i karku, podczas gdy on masował mi plecy i piersi.
- Robercie, czuję cię – wysapałam mu do ucha w pewnej chwili. Czułam jego męskość. Ocierałam się o nią kroczem.
- Ja też cię czuję, skarbie – odpowiedział trzeźwo. Zobaczyłam, że Robert nie tracił kontroli nad sobą, w przeciwieństwie do mnie.
Zaraz potem zatkał mi usta mocnym pocałunkiem, przewrócił na plecy i włożył rękę pomiędzy uda. Zaczął masować przez mokre majtki. Powiedziałam, że tak nie chcę. Trochę ze wstydu. Bardziej, żeby nie być samolubną. Ale Robert nie dał mi wyboru. Zdjął majtki i doprowadził mnie do szczęśliwego końca. Dostarczył doznań znacznie silniejszych niż to, co przeżywam podczas masturbacji.
Z wdzięczności chciałam mu powiedzieć, żeby mi włożył. Najpierw nie znalazłam jednak odpowiednich słów, a chwilę potem uznałam, że jakby chciał, to by to zrobił bez zaproszenia. Wiedział, że może. To była taktyka małych kroków. Tak jak poprzednio wziął mniej, niż byłam chętna mu dać w chwili uniesienia. Znowu zostawił mi czas do namysłu.
- Dziękuję, Robercie – powiedziałam półgłosem i przytuliłam się do niego.
- Za co, Patuś?
- Za to, że jesteś.
Tym razem Robert nie sprawdził, co miałam zadane. Zrezygnował z roli opiekuńczego ojca, zadowalając się rolą kochanka. A ja głupiutka zaczęłam snuć plany na przyszłość.
Następnego dnia znowu przebrałam się w samochodzie. Zmieniwszy bluzkę, zdjęłam też stanik, żeby pokazać Robertowi, że czuję się z nim swobodnie jak w domu. I żeby go trochę podniecić. On jednak nie dał się tak łatwo sprowokować. Dojechawszy na miejsce, zamiast rzucić się na mój biust z pocałunkami, na co liczyłam, kazał mi zabrać ze sobą plecak.
- Jak w szkole, Patuś? – spytał, szykując podwieczorek.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Naprawdę, skarbie. Wykładaj książki.
- Myślałam, że będziemy... no, wiesz, jak wczoraj – wyraziłam wątpliwość, przytulając się do Roberta. Bez skrępowania dałam znać, że chcę się z nim jeśli nie kochać to przynajmniej całować.
- Będziemy, ale najpierw porozmawiamy o ważnych rzeczach – odpowiedział, artykułując każdą sylabę wyraźnie, jakby cierpliwie tłumaczył dzieciom w przedszkolu, że żeby wyjść na plac zabaw, trzeba się przebrać i zasznurować buty. Delikatnie ścisnął mnie za pierś i pocałował namiętnie.
Natychmiast zetknęliśmy się językami. Po chwili przejęłam inicjatywę, ściskając go za szyję i liżąc górną wargę od zewnątrz i od strony podniebienia. Nie mam pojęcia, skąd we mnie się wzięło tyle energii i pożądania. Czy ugniatanie piersi tak na mnie podziałało, czy niechęć do podręczników? Zapomniałam się w namiętności, ale Robert zachował zimną krew. Przerwał pocałunki.
- Z czego masz następny sprawdzian? Co musisz przygotować?
Powiedziałam mu wszystko jak na spowiedzi.
- Polski? Mickiewicz? Też go nie lubiłem, ale to teraz nieważne. Wyciągaj książkę.
„Świtezianki” nie zapomnę do końca życia. Leżałam na kocu. Błogo. Z zamkniętymi oczami. Z głową na kolanach Roberta. A on jedną ręką trzymał podręcznik, drugą głaskał mnie pod szyją i między piersiami. Czytał mi na głos: „Wtem z zasłon błysną piersi łabędzie, strzelec w ziemię patrzy skromnie, dziewica w lekkim zbliża się pędzie i »Do mnie, woła, pójdź do mnie«, wiersz i komentarz. Recytował, deklamował, tak dobierał styl i ton, że zupełnie zmieniał znaczenie tekstu. Bawił się i zadziwiał mnie bogactwem fantazji.
Z klasówki dostałam piątkę jako jedyna z klasy. Mimo że wcale się nie uczyłam.
- Dawaj tę książkę! Poczytamy razem. W domu na pewno ci się nie zechce – przewidział Robert, łaskotkami i szczypaniem zmuszając mnie do poddania się korepetycjom.
Miał rację. Po powrocie do domu nie zajrzałam do żadnego zeszytu. Miałam w głowie przyjemniejsze myśli. Za to na klasówce odpowiednie cytaty same przywoływały się z pamięci, razem ze wspomnieniem głaskania. „Piersi łabędzie”: Robert muskał mój lewy sutek kciukiem i palcem serdecznym. „Wtem wietrzyk świsnął”: Robert nachylił się i podmuchał w ucho. „Roztwiera paszczę otchłań podwodna, ginie z młodzieńcem dziewica”: zanurzył język w moich ustach, jednocześnie czochrając włosy nad skronią.
Z czasem rozebraliśmy się do pasa. Zdjęłam majtki i przyjęłam pieszczoty jak dzień wcześniej.
- Robercie, ja też ci to mogę zrobić ręką – zaproponowałam, zdejmując majtki. – Chcesz?
- Co zrobić? – udał, że nie rozumie.
- Obciągnąć. No wiesz... Ustami też mogę – Naprawdę chciałam. Przez dwie godziny podniecała mnie świadomość, że mu stoi. Czułam członka przez spodnie, kiedy się obracałam z brzucha na plecy, ocierając policzkiem o nogawkę, widziałam wybrzuszenie, kiedy klękał obok mnie. Chciałam w końcu zobaczyć ten magiczny organ.
- Później, skarbie – obiecał i wcisnął się we mnie palcem.
To był czwartek.
W piątek klasówka, jakieś mniejsze sprawdziany i piknik. Robert pozwolił mi potrzymać członek w dłoni. Usiadł w rozkroku w samej koszuli, zdjąwszy spodnie i bieliznę.
- Ale sterczy! – ucieszyłam się jak małpa na widok banana. Zwłaszcza że rozmiar banana działał na wyobraźnię.
- Podobasz mu się.
- Mam dla niego imię. Kacperek. Mogę dotknąć? – Sama bym na to nie wpadła, by nadać penisowi imię. Na szczęście utrzymuję kontakt z literaturą pozaszkolną, skąd można czasem zaczerpnąć użytecznych pomysłów.
- No pewnie. – Robert zachęcił mnie, przyciągając za nadgarstek.
- Co mam robić? – spytałam, nieśmiało zaciskając wokół kacperka pierścień z kciuka i palców.
- Nie wiesz? Nie obciągałaś Justynowi?
- Nie! – zaprzeczyłam, nie odrywając wzroku od nowego znajomego. Kacper hipnotyzował mnie swoim jedynym okiem.
- Nie robicie mu dobrze? Tyle dziewczyn na niego jednego. Myślałem, że mu robicie lodziki. Chcesz powiedzieć, że zazdrościłem mu bez powodu? – Robert zaczął się ze mną drażnić.
Złapałam go mocniej za kacpra. Ścisnęłam ostrożnie. Pociągnęłam odrobinę w dół, odsłaniając oko spod skórki.
- Nikt Justynowi nie robi żadnych lodów – odpowiedziałam odważnie. W myślach dodając, że w odróżnieniu od Roberta i jego kacperka.
Poczułam napływ śliny. Miałam coraz większy apetyt na ten owoc. Byłam pewna, że jadły go przede mną inne kobiety, ale nie zrażało mnie to ani trochę. Teraz mnie dręczą wątpliwości, a wtedy... grały hormony. Byłam ciekawa nowego smaku i doznań. Czekałam na instrukcje.
- Biedny chłopiec. Przecież jemu cały czas stoi, jak go tam okrążacie.
- Myślisz?
- Jestem tego pewien – Robert zaśmiał się szyderczo.
- Mogę go wziąć do buzi? – spytałam głupio. Jak typowa dziewica.
- Buzi dasz mu, jak nas zaprosisz do domu – odpowiedział Robert, w typowy dla siebie sposób odkładając przekroczenie dalszej granicy na potem.
- Mam cię zaprosić? – Zdziwiłam się, bo pikniki w odludnym miejscu zapewniały większą intymność niż mieszkanie w bloku, z bratem, rodzicami i sąsiadami.
- Chciałbym zobaczyć twoje łóżko. Co w tym dziwnego?
- Dobrze – zgodziłam się bez większego namysłu. – Tylko musimy być ostrożni.
Miałam na myśli, że nikt ze znajomych nie powinien nas zobaczyć razem. I że nie chciałam ujawniać romansu rodzinie. Robert zrozumiał trochę inaczej.
- Nie bój się. Nie zrobię nic, na co się nie zgodzisz. Nie zmuszę cię do seksu.
- Wiem! – zaśmiałam się. Żeby podkreślić absurd sytuacji ścisnęłam kacpra. Schyliłam się i ostrożnie pocałowałam go w oczko.
- Proszę, skarbie, nie teraz. Zostawmy to na później. – Robert wziął w dłonie moje policzki i pocałował w usta. Przewrócił na plecy i, już tradycyjnie, wymasował mnie intymnie.
- Ile miałeś kobiet? – odważyłam się w końcu zapytać, kiedy leżąc błogo, przytuleni odpoczywaliśmy po wyczerpujących pieszczotach.
- Kilka – odpowiedział, wyraźnie się wahając.
- Ile? – W tamtym momencie było mi wszystko jedno. Choćby i tysiąc, nie przestałabym się w nim kochać; to straszne. Chciałam tylko wiedzieć.
- Cztery. Pierwszą, jak miałem dwadzieścia lat. Ona osiemnaście.
- Opowiesz mi o niej?
- Jak będziesz bardzo chciała. Ale mamy na to dużo czasu. Czy to dla ciebie ważne i chcesz teraz?
- Nie. Może być kiedy indziej – zgodziłam się rozłożyć spowiedź na wieczne raty. Niepotrzebnie. Może gdybym wszystko o nim wiedziała, szybciej przejrzałabym na oczy? Albo na odwrót. Zakochałabym się jeszcze mocniej, wszystko wybaczyła i nie dręczyła się teraz niepotrzebnymi wątpliwościami?
- Do końca studiów byliśmy razem, ze zmiennym szczęściem. – Zrozumiałam tyle, że rozstanie z pierwszą dziewczyną nie sprawiło mu przyjemności. A to dobrze. Bo to znaczy, że trzmiel nie przelatuje z kwiatka na kwiatek.
O trzech następnych kobietach wiem tylko tyle, że Robert próbował z nimi razem zamieszkać i wyprowadzał się po kilku miesiącach. Nie potrafił się do nich dostosować. Tajnych kochanek takich jak ja twierdził, że nie miał.
Tylko raz wprost odmówił odpowiedzi. Kiedy spytałam, kiedy zerwał z ostatnią kobietą.
- Nie chcę kłamać, a prawdy ci dzisiaj nie powiem. Za pół roku.
Zgodziłam się poczekać, bardziej zaintrygowana niż zmartwiona tajemnicą. A teraz nie daje mi spokoju, co miał na myśli. Czy, że się wcale z nią nie rozstał i zdradzał ją ze mną. Czy też zażartował, wliczając mnie do grona swoich kobiet. W tym wypadku to ja byłabym tą czwartą dziś, i za pół roku, a może i dłużej. I nie wiem, czy tylko się mną zabawił, czy naprawdę mu na mnie zależy.
Ze swojej strony nie miałam się z czego spowiadać. No, może powinnam się przyznać do buziaków z Justynem i paru innych szaleństewek, powiedzieć o masturbacji i cyberiadkach z internetowymi nieznajomymi - pisaniu o seksie, nazwać imiona wszystkich chłopaków, w których się kochałam na umór przez parę dni albo miesięcy, z czego żaden z nich nie zdawał sobie sprawy. Ale tego nie zrobiłam. W porównaniu do związków Roberta, moje dotychczasowe miłostki to dziecinada. Robert jest moim pierwszym facetem i doskonale o tym wie bez tłumaczenia.
W tamtym tygodniu spotkaliśmy się jeszcze w sobotę. W domu powiedziałam, że umówiłam się z dziewczynami, jeżeli w ogóle kogokolwiek interesuje, z kim i gdzie przebywam. I naprawdę wybrałam się do galerii. Musiałam, bo dziewczyny zaczęły coś podejrzewać. Tylko nie pojechałam jak zawsze z Gośką autobusem, tylko zawiózł mnie Robert.
Po drodze zamiast na skarpę zabrał mnie do parku. Pospacerowaliśmy alejkami, posiedzieliśmy na ławce przy bocznej alejce. Robert wziął mnie na kolana, czule wymasował plecy i piersi, operując rękami pod koszulką. Jak tylko nie było obok żadnego przechodnia, całowałam go w usta, lizałam i dopytywałam, czy pamięta mój adres i godzinę następnego spotkania. Jednym słowem kleiłam się do niego jak rozpustna smarkula nieznająca umiaru.
Jak tylko wstaliśmy z ławki, straciłam humor. Poczułam się jak wiele lat temu, kiedy mama najpierw zabrała mi lalkę, a potem, łamiąc obietnicę, zamiast do sklepu zoologicznego zawiozła mnie do kościoła. Momentalnie zrobiłam się marudna, denerwując i siebie i Roberta. Byłam zła, że mnie nie dopieścił. Że trzy dni z rzędu przyzwyczajał do luksusu, uzależnił, a w sobotę ani razu nie dotknął majtek i nawet nie spróbował dać orgazmu. Że zostawiał mnie samotną, mokrą i bez perspektyw, na pastwę głupiego Justyna i niewiele mądrzejszych koleżanek.
Przed galerią zachowałam się zupełnie strasznie. Krzyknęłam, żeby przestał z uprzejmością i nie pomagał mi wychodzić z samochodu. Zerwałam się z fotela jak w amoku i tylko huk trzaśniętych drzwi tuż za plecami zdołał przywołać mnie do porządku. Odwróciłam się i pomachałam do Roberta. Ale złość nie minęła.
Odebrałam sms od Roberta, z wyznaniem miłości:
- Kochanie, przepraszam. Nie chciałem cię obrazić. 
Ale odpowiedziałam na niego dopiero w niedzielę. Przypomniałam swój adres i godzinę, na którą się umówiliśmy. Do tego dodałam kilka emotek i litery k i c. Po chwili dostałam sms od niego. Znów odpisałam i tak krok po kroku sobie wyjaśniliśmy sobotnie nieporozumienie.
Nie przyznałam się tylko do najgorszej podłości, której się wstydzę z każdym dniem coraz bardziej. Ze złości zapaliłam. Bez zaciągania. Tylko jeden dymek i oddałam papierosa koleżance. Za to zapłaciłam Justynkowi tak, jak jeszcze żadna członkini haremu mu nie zapłaciła. Polizałam go koniuszkiem języka po obydwu spierzchniętych wargach. Po pocałunku dziewczyny przez kilka minut piszczały i biły brawo. Tylko jedna nie wpadła w ekstazę, a zamiast tego obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem. Naiwna małolatka. Później przeszłam się z Justynem za rękę, pozwoliłam się odprowadzić do autobusu i przelizałam się z nim jeszcze raz na przystanku. W ten sposób zdradziłam Roberta i podle zagrałam na uczuciach młodszego kolegi. Nie wiem, co mnie naszło. Nie poznaję siebie.
Za to w poniedziałek wynagrodziłam Robertowi wszystkie winy z olbrzymią nawiązką. Przynajmniej tak mi się wydaje. Szkoda, że on to tak nisko ceni.
Rano ostatni z domu wychodził Arek, o siódmej czterdzieści. Ja mam w planie pierwszą godzinę wolną, więc mogę spać nieco dłużej. Tym razem jednak nie czekałam, aż wszyscy pójdą. Już przed wpół do zajęłam łazienkę. Dokładnie za piętnaście minut spodziewałam się gościa.
Ledwie brat krzyknął z przedpokoju, że wychodzi, rozległ się dzwonek do drzwi. Wybiegłam mokra, w panice, nawet nie spłukawszy piany, żeby otworzyć. Tylko ręcznik złapałam, żeby się prowizorycznie zasłonić. Myślałam, że to Arek wrócił się po coś, czego w roztargnieniu zapomniał zabrać, i się spieszył. Nie przyszło mi do głowy, że mógł otworzyć drzwi kluczem, nie czekając na pomoc. Lada chwila miał się zjawić Robert, dzwoniąc z dołu przez domofon. Było by co najmniej niezręcznie, gdyby niespodziewanie trafił na mojego brata. Otworzyłam drzwi na oścież. W progu stał Robert.
- Pięknie mnie witasz – roześmiał się, zerkając na ręcznik.
Miał prawo do śmiechu. Tak się zasłoniłam, że lewa pierś była cała na wierzchu.
- Wchodź. Myślałam, że to Arek.
- Ten przystojny młodzieniec, z którym się minąłem na dole? – Robert pocałował mnie na przywitanie.
- Nie wiem. Ciemny blondyn, metr siedemdziesiąt sześć, nos tak samo zadarty jak u mnie?
- Mniej więcej. Nie był sam – szepnął Robert nachyliwszy się do mojego ucha, udając, że ktoś mógłby nas podsłuchać – Co to za dziewczyna?
Wzruszyłam ramionami.
- Mieszkają tu takie dwie siostry. Może któraś z nich – odpowiedziałam. – Nie wiem.
Pozostawało tylko wyjaśnić, która z sąsiadek wpadła braciszkowi w oko.
- A ty często witasz braciszka w takim stroju? – zażartował mój ukochany, próbując odebrać mi ręcznik.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Najtrudniej jest tłumaczyć się z głupoty.
- Puść! Nie patrz tak na mnie! – roześmiałam się i zaczęłam okładać go pięściami, ręcznik przyciskając do ciała łokciem.
- Oż ty! – Robert odpowiedział, dziobiąc mnie po bokach i przygryzając szyję. Przyparł plecami do ściany. Złapał za obie piersi. - Zaraz cię zgwałcę, dzieweczko – szepnął lubieżnie, jak wilk do Czerwonego Kapturka. W tym momencie ręcznik trzymał się już jedynie na macających mnie rękach.
Liznęłam go frywolnie i zwinnie wywinęłam się z uścisków. Ze śmiechem, popychając i szturchając, zaprowadziłam wilka do pokoju. Kazałam zaczekać, aż się umyję i w podskokach wróciłam pod prysznic. Znów byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Cóż, moje ciało wiedziało, że przeżyje rozkoszne chwile.
Robert wytrzymał może z pięć minut. Po czym podążył za mną do łazienki.
- Umyć ci plecy? – zaproponował, uśmiechając się cwaniakowato.
- Wyjdź, bo znowu pisnę – odpowiedziałam żartem. Zasłaniałam piersi i łono, bo tak wypada. Wolałam, żeby został.
- Może jednak?
- No, dobrze – odwróciłam się do niego tyłem. – Tylko plecy.
Myślałam, że Robert żartował. Że mnie raz dotknie i wyjdzie. Ale nie. Nim się spostrzegłam, wszedł na brodzik, stając za mną kompletnie nagi. Zaczął mnie namydlać żelem. Stopniowo: kark, łopatki, ramiona.
- Włosy też? – spytał, opierając mnie o siebie, tak żebym poczuła na pośladku jego wspaniałą męskość.
- Nie. Za długo schną – wyjaśniłam, że wolę nie rozwiązywać koka. Nie włosy były jednak najważniejsze. Mój umysł przeprowadził się na pupę, zaciekawiony tym, co też Kacperek chciał mi powiedzieć.
Robert znów złapał mnie za piersi. Lubi się nimi zabawiać. Pocałował w szyję. Zaczął masować brzuch i klatkę piersiową. Czułam go plecami, szyją, policzkiem, pupą... Znalazłam się w miłosnym okrążeniu. Zechciałam pocałować Roberta. Zassać jego jęzorek. Poczuć jego dłoń na samym dole brzucha. I z każdą sekundą pragnienie się podwajało.
Nie wytrzymałam. Obróciłam się, zaczęłam całować. Bez opamiętania. Nie przestałam nawet kiedy kacperek zaczął ocierać się o podbrzusze. Ocknęłam się dopiero, kiedy przyparł do sromu, naciskając na najczulszy punkcik.
- Robercie – szepnęłam – ja jeszcze nigdy...
Zawahałam się. Mogło to wyglądać na strach, ale nie. Nie bałam się wcale. Tylko zamroczyło mnie nowe doznanie. Potrzebowałam chwili, żeby się z nim zapoznać i porozkoszować. Decyzję, co dalej, pozostawiłam Robertowi, w pełni mu ufając.
- Wiem, skarbie. Nie musimy się spieszyć – odpowiedział czule.
Docisnął lekko. Zaczął mnie masować kacperkiem. Twardym kacprem podrażnił łechtaczkę. Przyjrzałam się z góry temu przedstawieniu. Nie mogąc oderwać wzroku od głównego aktora, pozwoliłam się porozpieszczać. To było cudowne. Szczególnie podniecająca świadomość, że lada moment ten mocarny organ może się znaleźć we mnie. Bez ostrzeżenia. Że w każdej sekundzie Robert może zmienić zdanie. Przestać odkładać na potem. Uznać, że już pora wziąć się za mnie jak za kobietę.
Pod prysznicem jeszcze nie zmienił zdania. Przerwał rozkoszny masaż. Pocałował mnie w usta, następnie w brodę i szyję, kierując się do biustu. Nie wytrzymałam. Jak w transie padłam na kolana. Złapałam Roberta za biodra, układając ramiona jak do podniosłej modlitwy i objęłam wargami dawcę szczęścia. Nie z poczucia sprawiedliwości, nie żeby się odwdzięczyć, zrobiłam to tylko dla siebie. Dziwne, co? Dotychczas uznawałam robienie loda za obrzydliwe i poniżające, niegodne nawet prostytutki. A jak przyszło co do czego, pierwsza złapałam członek w usta. Jeśli dotyczy to nie tylko mnie, to kobiety są naprawdę dziwne.
- Głuptasie, wstawaj! – Robert natychmiast podniósł mnie za ramiona. – Kochany głuptasie, chodź!
Uznał, że rola lizaka nie przystoi kacprowi. Miał dla niego bardziej zaszczytne zadanie. Zaciągnął mnie do pokoju, rzucił na łóżko.
- Robercie, zamoczymy kołdrę! – skarciłam go, wyciągając ramiona do objęć.
Zaczęliśmy się całować. Zwinna ręka pociągnęła mnie za kolano. Przebyła znajomą drogę wzdłuż uda do krocza. Kochanek jednocześnie wessał ustami sutek i wsunął we mnie palce.
- Zamoczymy, bo ty jesteś mokra – odpowiedział po chwili.
Zabrał rękę. Zajął jej miejsce całym sobą i bez ceregieli wszedł we mnie. Zobaczyłam ciemność. Przestałam oddychać. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Gdy świadomość wróciła, Robert energicznie poruszał się we mnie. Z radosną miną, wisząc nade mną podparty na łokciach, pracował biodrami. W taki sposób straciłam dziewictwo.
- Nareszcie! – sapnęłam głośno, szczerze szczęśliwa.
- Od teraz musimy bardziej uważać.
Tyle się mówi o chorobach zakaźnych i niechcianej ciąży. Pomyślałam, że chodzi mu o seks bez prezerwatywy. Że niedługo wyjdzie ze mnie, wyciągnie z kieszeni srebrne opakowanie i naprawi pomyłkę. Znając Justyna i paru rówieśników, byłam przekonana; jak się okazuje błędnie; że mężczyźni nigdy nie wychodzą z domu bez zapasowych gumek. Tymczasem Robert przewrócił nas na bok, zakładając na siebie moje kolano, i w zmienionej pozycji kontynuował kochanie.
- Dobrze – zgodziłam się na wszystko.
- Co, dobrze?
- Możesz ze mną robić, co zechcesz. – Naprawdę chciałam, żeby ze mnie korzystał. Dawałam mu siebie. Dla mnie prawdziwy seks okazał się mniej ognisty, niż oczekiwałam. Palcami Robert robił prawdziwe cuda, docierając do miejsc najbardziej wrażliwych na dotyk. Penis może wtargnąć jak taran, przebić zapory, rozpychać się w pochwie, ale precyzją ustępuje opuszkom palców. – Założysz prezerwatywę, czy będziemy uważać?
- Masz teraz dni płodne? – zdziwił się. Wiedział, że za parę dni będę mieć okres.
- Raczej nie.
Przyspieszył tłoczenie. Zwiększył siłę doznań. Zaczęłam pojękiwać, co pobudziło go do jeszcze mocniejszych wepchnięć. Z którymi moje ciało umiało intuicyjnie współpracować, jakbym miała milion lat praktyki.
Przekręcił się na plecy, ciągnąc mnie za sobą. Objął w talii. Pokierował, żebym, leżąc na nim, nadziewała się na nieruchomego kacperka.
- Nie wierzę, że jesteś dziewicą – powiedział z zachwytem.
- Byłam. Dopóki cię nie spotkałam.
Poradził, żebym wyprostowała plecy.
- Jesteś piękna – pochwalił widok podskakujących piersi.
Ujechawszy kawałek jak na wierzchowcu, z powrotem położyłam się na Roberta. Złapał mnie mocno za biodra. Przyspieszył.
- Obrócimy się? – spytałam, czy wrócimy do początkowej pozycji. Najbardziej naturalnej, jak mi się wydaje.
- Mogę skończyć w tobie? – odpowiedział prośbą. Ze wszystkiego, co powiedział i zrobił od wejścia do mieszkania, to zdanie podnieciło mnie najmocniej.
- Tak! Kiedy?
- Zaraz – obrócił nas o sto osiemdziesiąt stopni. Zaczął skakać kuprem jak zając. – Teraz – wbił się mocno i zastygł na kilka sekund nieruchomo.
Pokochał się ze mną jeszcze chwilę, wcierając spermę. Po czym położył się obok zmęczony, spokojny jak baranek, zadowolony z dobrze wykonanego zadania.
A dla mnie pierwsze minuty po seksie okazały się niezbyt przyjemne. Wiedziałam z książek, że poczuję niemiłą pustkę. Tak też się stało. W pochwie zawiało chłodem. Do tego doszedł niewyraźny ból, wcześniej stłumiony przez hormony euforii. Nic strasznego, ale też nie powód do radości. Na krocze wysączyły się krople mazistego płynu. Ubrudziły kołdrę. Lepiłam się od własnych wydzielin, krwi i spermy.
- Nadal nie wierzysz, że byłam cnotką? – spytałam przez łzy, wskazując purpurową smużkę na pościeli. Przez łzy spełnienia.
- Wierzę, kochanie.
- Zaliczyłeś kolejną panienkę – zaśmiałam się nad sobą.
Obiektywnie patrząc, puściłam się z trzydziestoletnim gościem, z pierwszym, jaki mnie zechciał. Zamiast się związać z jakimś pięknisiem z klasy maturalnej, żeby zazdrościły wszystkie koleżanki. Każda inna, mając starszego brata, poprosiłaby go o poradę. Arek wie, kto z jego klasy jest coś wart, a kogo lepiej się wystrzegać. Źle nie podpowie. A ja się zakochałam w Robercie, którego muszę ukrywać i po mniej niż tygodniu rozłożyłam nogi. Nie za łatwa jestem?
- Będziemy musieli uważać – Robert powtórzył słowa, których nie przedtem nie zrozumiałam – żeby nasz związek nie ograniczył się do seksu.
Zabrzmiało to bardzo poważnie. Na pewno nie chciał mnie krytykować za cyrk, jaki odstawiłam w sobotę, ale miał rację. Nie powinnam go traktować tylko jako narzędzie do zaspokajania intymnych potrzeb. A w sumie do tego sprowadza się ostatni tydzień. Robert nie użyłby takich słów, ale postąpiłam jak suczka w trakcie cieczki. On się hamował. Dopiero na piątej randce mnie przeleciał. A mógł od razu. Przy okazji by zapłodnił.
- Myślisz, że nam to grozi?
- Tak. Nie widzisz, że od tygodnia o niczym innym nie myślę? Że przy tobie bez przerwy mi stoi? Nawet teraz czuję, że za parę minut zechcę się z tobą kochać. – Za to wyznanie miałam ochotę go wyściskać i zacałować na śmierć.
- Mogę ustami – odpowiedziałam, kładąc się na nim.
- A ja chcę w twoją dolną dziurkę. Jak ją nazwiemy?
- Marysia. Sierotka.
- Ja chcę do marysi, skarbie.
- Marysia krwawi – odpowiedziałam, tuląc się do Roberta coraz mocniej. I nabierając odwagi na jeszcze jedno kochanie.
Wymyliśmy się. Zjedliśmy śniadanie. I siup do łóżka. A mieliśmy nie ograniczać się do seksu. Cztery lekcje przeleciały nie wiadomo kiedy, zamiast jednej chemii, jak sobie zaplanowałam. Matematyk za Chiny nie uwierzy, że nie przyszłam na sprawdzian, bo zaspałam. Ale lepszej wymówki nie znam.
Wreszcie nadszedł wtorek. Czyli dzisiaj, mimo że na zegarze już dawno jest jutro. Uciekłam z trzech lekcji. Wyjątkowo. Robert wyjeżdża na półtora tygodnia. Chcieliśmy się spotkać. A że pogoda zdążyła się popsuć, piknik w mżawce by się nie udał, znaleźliśmy usprawiedliwienie i dla wagarów, i dla schadzki w mieszkaniu.
Skończyło się katastrofą. Nie dość że brat nas zastał w najmniej odpowiednim momencie, to jeszcze towarzyszyła mu dziewczyna. Że też akurat teraz mu się zebrało na podrywanie sąsiadek, jakby nie mógł miesiąc wcześniej albo miesiąc później!
Siedziałam sobie wygodnie na Robercie, okrakiem, kacperek w maryśce, ręce założone za głowę, oczy zamknięte, żeby wzmóc wyobraźnię, słuchałam szeptanego opowiadania o tym, jakie wrażenie wywołują moje nagie piersi kołyszące się na wprost kochanka, a tu Arek zagląda do pokoju bez pukania. Przekonany, że w środku nikogo nie ma. Chciał tylko pokazać mieszkanie koleżance. No i pokazał mnie na Robercie.
Zreflektował się. Zamknął drzwi. Ale Iwona zerkając zza jego pleców zdążyła rozeznać się w sytuacji. W życiu nie widziałam tak szeroko otwartych oczu i rozdziawionej buzi. Nigdy też nie widziałam kopulującej pary.
Gdyby na tym nieszczęsnym zerknięciu miało się skończyć, rezultat może by wcale nie był tragiczny. Najadłabym się trochę wstydu, ale za to brat mógłby wyciągnąć jakieś profity. Jeśliby Iwona nie uciekła od razu, nie chcąc mieć do czynienia z rodziną zboczeńców; a nie uciekła; Arek miałby naoczny argument, że seks jest normalną rzeczą. Dziewczyna szybciej by się zgodziła. Także dlatego, że Aruś by się szybciej przełamał i zaczął ją konkretnie podrywać. Niestety Robert wszystko popsuł.
Błyskawicznie założyłam sukienkę i wybiegłam z pokoju przeprosić brata i przyszłą bratową. Blada na policzkach. Ledwie trzymając się na nogach. Iwona dla kontrastu cała w purpurze.
- Słuchajcie, nie wiem co powiedzieć. Arku, przepraszam. Iwonko, nie gniewaj się na niego. To wszystko moja wina. On nie wiedział – plotłam, co ślina na język przyniesie.
Arek trząsł się ze złości nie mniej niż ja. Wściekły na siebie i zrządzenie losu. Arek, mój starszy brat, dobry, porządny, wzór cnót wszelakich. Nie było mu w smak, że wyszły na jaw jego niecne zamiary wobec młodszej sąsiadki. Nawet jeśli niczego zdrożnego jeszcze nie zaplanował, to na pewno pomyślał. Iwona natomiast przybrała mądrą minę. Jakby chciała dokazać, że wszystko rozumie i nic co ludzkie nie jest jej obce. Niby taka dorosła. Dla Arka to dobry znak. Już miałam ją złapać za ramię i wyciągnąć do kuchni na babską pogawędkę, za którą braciszek byłby mi wdzięczny do końca życia, a tu u progu pojawił się Robert.
- Cześć, dzieciaki – przywitał się najgłupiej, jak tylko można.
W naiwnej poprawności uznał, że skoro mleko się rozlało, należy zapoznać się z bratem narzeczonej.
- Cześć. Arek – mój brat pierwszy wyciągnął rękę.
- Robert.
- Dzień dobry. Iwona – przywitała się nasza sąsiadka, z płonącymi policzkami.
Zmierzyli się wzrokiem. Robert przybliżył się do niej, szepnął coś do ucha. Kąciki ust powędrowały do góry. W oczach dziewczyny zapaliły się ogniki ciekawości. Pokręciła głową. Od tej chwili nie przestawała zerkać na Roberta.
Rozparła mnie duma, że mój osobisty facet ma dar zjednywania sobie ludzi. Że jednym spojrzeniem potrafi zdobyć sympatię każdego. Mój magik. Hipnotyzer.
Minutę później rozczarowanie. Tym głębsze, im większy był zachwyt.
- Słuchajcie, to niesprawiedliwe. Wyście nas widzieli bez koszulek, a my was nie. Iwono, chcemy to naprawić? Chodź, przywrócimy sprawiedliwość.
Zamknęłam oczy, nie chcąc uwierzyć, że to, co słyszę, słyszę naprawdę. Ze wstydu, że mój facet opowiada takie głupie żarty.
Tylko że Robert nie żartował. Wziął w palce rąbek koszulki i powoli podciągnął, odsłaniając piersi nastolatki.
- Mć, mć! – zacmokał, zerkając to na biust to na Arka.
Tego za wiele, uznałam. Gdyby postąpił w ten sposób wobec którejś z panienek z haremu Justyna, tylko bym przyklasnęła. Ale w żywe oczy kpić z mojego brata nikomu nie pozwolę.
- Robercie, chodź! – wyprowadziłam go do przedpokoju. – Co robisz?! – krzyknęłam niemym szeptem.
- Nic takiego. Chciałem tylko jej dodać trochę śmiałości i zrobić przyjemność twojemu bratu. Widziałaś, jak mu się spodobało.
- Robercie, musisz już iść – wyprosiłam kochanka. – Nie chcę, żeby cię zastali rodzice. Idź już, proszę... Idź! Nie pytaj... Nie musisz się z nimi żegnać... No, dobrze, pomachaj... Pa, Robercie. Napisz jutro, jak dojedziesz na miejsce.
Wychodząc przycisnął mnie do ściany i pożegnał krótkim ale głębokim pocałunkiem połączonym z macaniem między nogami. Aż mi zaparło dech w piersiach. Wie, co lubię i co na mnie robi największe wrażenie.
Gdy wróciłam do pokoju Arka, brat obejmował się z Iwoną. Więc może zuchwalstwo Roberta wcale nie zaszkodziło, pomyślałam, widząc ich razem. Może faktycznie Robert postąpił tak, jak należało postąpić. Tylko ja głupia nie zrozumiałam. Może nie powinnam go wyrzucać za drzwi.
- To twój chłopak? – spytała Iwona tak, jakby słowa przekonywały z większą siłą niż czyny.
- Tak. Od niedawna – odpowiedziałam, bardziej bratu niż sąsiadce.
Było to pierwsze i ostatnie pytanie dotyczące Roberta. To, jak pachniałam; chociaż nie jestem pewna, czy wszyscy jednakowo czuli i rozpoznawali woń moich wydzielin; i wyglądałam w sukience wymagającej podkoszulka założonej na gołe ciało, wyjaśniało wszystko.
Dalsza rozmowa dotyczyła bardziej neutralnych tematów. Szkoły, wspólnych znajomych – w tym wypadku siostry Iwony studiującej weterynarię, i filmów. Po jakimś czasie taktownie zostałam ich samych. Potem, wziąwszy prysznic i usunąwszy ślady miłości z mojej pościeli, wróciłam do nich.
Pożegnali się, obejmując po przyjacielsku. Ale nie spontanicznie. Odniosłam wrażenie, że wyciągali do siebie ramiona bez przekonania. Jakby się krępowali, mnie albo siebie nawzajem.
Dwie godziny później brat dostał wiadomość. Iwona pisała, że już nie chce się z nim spotykać.
- Idź do niej! Pogadaj! Co tak siedzisz? Nie zależy ci na niej?
- Już nie – odpowiedział hardo.
Tacy właśnie są mężczyźni. Pojawia się byle jaka trudność, rzeczywista albo tylko w ich tchórzliwych myślach, i podnoszą ręce. A od nas oczekują wytrwałości, wierności i poświęceń. I niech no któraś popełni błąd, albo się ośmieli odbiegać od ideału! Z mety powędruje na śmietnik. Bo chłopu już nie zależy.
Bez większych namysłów napisałam do Roberta sms-a. O dokładnie tej samej treści, co otrzymał Arek. Teraz płaczę bez łez. Jest mi smutno, ale niczego nie żałuję. Nienawidzę Roberta i nie umiem nie kochać. A im bardziej nie umiem, tym bardziej nienawidzę. Nie mogę zasnąć. Mam dość szkoły, lektur, klasówek, dość galerii, Justyna i jego dziewczyn, wszystkiego mam dosyć. Chcę otworzyć okno i krzyknąć w twarz całemu światu:
- Dajcie mi wszyscy święty spokój!
Ale nie krzyknę. Wstanę o siódmej. Pójdę na szkoły. Pojadę do galerii. A wieczorem pouczę się do klasówki. Życie potoczy się dalej znanym torem.

***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz